Poezye Gustawa Zielińskiego/Życiorys autora/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Życiorys autora
Pochodzenie Poezye Gustawa Zielińskiego
Wydawca Własność i wydanie rodziny
Data wyd. 1901
Druk S. Buszczyński
Miejsce wyd. Toruń
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Uczuł, zdaje się, Zieliński przy samej pracy nad „Zbigniewem“, że malowanie przeszłości nie miało stanowić cechy jego talentu, że raczej czerpane z bezpośredniej obserwacyi temata, nabędą pod jego piórem takiego stopnia wyrobienia, iż za dzieła sztuki poczytać je będzie można. Prawdopodobnie w tych to latach pobytu w Iszymie powstał piękny poemat opisowy p. t. „Stepy“. Przygotowaniem do niego, były zarysy miejscowości, jakie w listach się jego przechowały. Nie posiadamy wprawdzie wszystkiego, co w tym względzie pisał do siostry i przyjaciół; ale istnieją dość znaczne ułamki, które poznać wypada, ażeby następnie w samym poemacie się rozpatrzyć.
Pierwszą dłuższą wycieczkę na stepy odbył Zieliński na wiosnę r. 1836, i pod świeżem wrażeniem skreślił kilka opisów. Postaram się ułożyć z nich jakąś całostkową mozajkę.
W liście do pani Damięckiej, która opisywała Gustawowi swoją podróż nad morze, czytamy:
«Chciałbym ci się odwdzięczyć opisem naszej miejscowości, naszych stepów, gdzie jeszcze sztuka nie ujęła w karby natury, gdzie jeszcze stałe siedliska i miejsca uprawne swoją małością, nikną w obszarach dzikiego przyrodzenia. Widok rozległego stepu ma wiele poezyi, bo nawodzi jakieś tęskne, melancholijne uczucia i pomimowolnie wzrok od ziemi odrywa ku niebu. Tu, imaginacya nie wykreśla owych czarodziejskich pałaców, tak jakoś właściwych brylantowym złudzeniom pustyń powieści arabskich; owszem, zadymiony koczowy namiot Kirgiza, koń jego i trzody, lepiej się układają do obrazu, którego tłem nieprzerodna zieloność stepu, a ramami — zapadający błękitny nieboskłon. Kirgizy, zamieszkujący znaczną przestrzeń środkowych pustyń Azyi, których koczowiska, acz w małej liczbie i na Iszymskim stepie napotkać się dają, Kirgizy — są to potomkowie, wojowniczego niegdyś plemienia Mongołów, które pod wodzą Dżengishana, Tamerlana, Batego i innych, niewstrzymane ani murami Państwa Niebieskiego (Chin), ani wyżynami Himalajów, ani nurtami Eufratu, gdy mu już całej Azyi było zamało, rozniosło postrach i spustoszenia aż do środka Europy. Ale nie zapuszczając się w badania historyczne, lud, o którym mowa, jest wyłącznie pasterski, którego chów koni i bydła jedynym przemysłem. Nie wyobrażaj jednakże sobie, że pasterskie życie Kirgizów ma jakiekolwiek podobieństwo z owym „Pays da Tendre“, tak niegdyś zawracającym głowy społeczności XVIII-go wieku. Owe czułe, płaczące, kochające, wzdychające postaci arkadyjskich pasterzy i pasterek, całem niebem odmienne są od surowych, dzikich, gościnnych Kirgizów od Kirgizek tak dobrze toczących koniem jak najbieglejszy jeździec, od ich dziatwy, która się prawie rodzi na koniu. Otóż obyczaje tego pasterskiego ludu, oraz step i zjawiska przyrodzenia, dały mi myśl ułożenia małej powiastki, z której ci jeden obraz wypisuję:

Słońce się z mglistych otrząsa chmur,
Z dolin i gór
Zimowe śnieżne spada okrycie,
Jasnym połyskiem srebrzą się wody,
W łonie przyrody
Wre życie.
I znów na ziemię powraca raj;
Pola i gaj
Napełnia nuta jakaś radosna,
Kwiat swe tulące rzuca osłonki,
Wonią tchną łąki
To wiosna! itd.[1]

W liście do Adama Pisarzowskiego mówił: «Jeśli z nadejściem wiosny puszczę się błąkać na usiane kwiatami stepy, gdzie wesołe tarbagany skaczą śród koralowych wiszni i wonnych truskawek, gdzie posępny i ostrożny saruk, wyłazi z swej jamy i szuka pożywienia śród traw wybujałych i gęstych komyszów; jeżeli, mówię, puszczę me oczy po tych obszarach dziewiczej jeszcze natury, nieraz w poetycznym zapale kilka napiszę wierszyków, lecz te zupełnie inną cechę nosić będą od dawniejszych moich piosneczek, gdziem szczęśliwą moją młodość opiewał:

To znikło; cóż mnie dziś wzruszy?
Patrz, w tej świątyni natury
Znalazłem skarby dla duszy —
Stepy, pustynie i góry.
Na step leci myśl ma lotna
Śród pustynnych buja błoni,
Taka dzika i samotna,
Jak wicher, co się tam goni.

«Dawniej, słodkie uczucie przyjaźni, miłości, uniesienia, powabne okolice, gaiki, strumyki, słowiki, ciągle się w mojej wyobraźni i w moich piosneczkach rymowały. Dziś już

To nie dla mnie, lecz gdy burze
Zniszczeń skrzydłem dotkną ziemię,
Gdy w rozdartej blaskiem chmurze
Karę widzi człeka plemię,
Gdy śród trwogi, przerażenia,
Grom uderza, piorun głuszy,
To mój obraz, moje pienia,
To harmonia mojej duszy.

Najobszerniejszy atoli lubo niedokończony opis wycieczki na stepy znajdujemy w urywku, który niewiadomo czy był na list do siostry przeznaczony, ale to pewna, że wycieczka na stepy była przedmiotem aż dwu do trzech listów. Urywek ten przytaczam w całości.
«Było to w lipcu. Zaledwie pierwsze światła na wschodzie zabłysły, już byłem na koniu i jednym pędem bez oddechu przebiegłem wiorst ośmiu odległość i stanąłem u podnóża tych gór, które od strony południa ciągną się nad Iszymską doliną; wdarłem się na góry przynajmniej 150 stóp wzniesione nad rzeki powierzchnią i spojrzałem za siebie. Wzrok mój kilkomilową obejmował okolicę: w jej środku miasto Iszym; biała, wyniosła, ozdobna cerkiew otoczona drobnymi drewnianymi domami, wydała mi się podobną do matki, przytulającej do łona cisnącą się dziatwę; pomiędzy miastem a górą smug równy, gładki, zielony, po którym kręto wijący się Iszym i mnóstwo odnóg wypełnionych wodą, porównać można do wstęg błękitnych rozwiniętych na pięknej zieloności kobiercu; na prawo i na lewo góry zaokrąglone w amfiteatr, ściskają jakby olbrzyma ramionami całą Iszymską dolinę, a poza miastem, mgłą błękitnawą oddalenia powleczone, widać w różnych punktach wsie i wioseczki, brzozowe laski i gęste zarośla; nareszcie nieznacznie podnoszące się wzgórza bujnymi plonami odziane i schylające się niebios sklepienie, zamykają widoki widnokręgu.
«W tej chwili wychyliło się słońce z pomiędzy ciemnej zieloności zarośli; blask jego oblał jakby ogniem złocone cerkwi kopuły, odbił się jak w zwierciedle we wszystkich rzeki i jezior załamkach, a krople rosy kołyszące się na końcu trawek lub zebrane w dzwonkach i kielichach kwiatów, rozdzielając na tęczowe kolory promienie światła, nadały całej dolinie widok czarnoksięskich ogrodów, błyszczących światłem rubinów, szmaragdów i dyamentów.
«Bezwątpienia, piękny to widok, lecz nie dla poety. Filantrop, patrząc na te obszary, na które swych łask skarbnice wylało przyrodzenie, może tu widzieć w postępie wieków i cywilizacyi, rozmnożone człowieka siedziby, może prostować zakręty na spławne rzek kanały, zaludnić je łodziami i zamienić nieuprawne odłogi na bujne zagony; lecz cóż tu znajdzie poeta? Ten widok piękny, harmonijny, pasterski, przez ileż wieszczów dotychczas powtórzony; te wesołe stada, te łąki szmaragdowe, te skromne mieszkania wieśniaków, nareszcie ta rosa, te kwiaty, te wody, to słońce, ileż razy śpiewane, nucone, rymowane od Homera czasów? — ciągle jedne i też same obrazy, ciągle jedne i też same uczucia!...
«Zwróciłem konia i puściłem się na stepy. Jeszcze od brzegów góry widać gdzieniegdzie uprawne role; ja pędzę, aby je coprędzej stracić z przed oczu; omijam łąki, pola, zarośle, omijam gaiki, siedlisko cietrzewia i zająca, i nareszcie przybywam do miejsc, gdzie się drogi kończą, gdzie nikną wszelkie ślady pracowitej człowieka ręki i gdzie przedemną prawie niedojrzana równina, powiewająca trawą i kwiatami.
«Jak tu miło odetchnąć! Zdaje się, że te miejsca zachowały dotąd też same formy, jakie miały w dniu pierwszym stworzenia, tylko pokłady przybyły; wegietacya wznosi się na wegietacyi — zgon jednych jest drugim kolebką. Gdybym był badaczem natury, jakież dla mnie skarby na tej płaszczyźnie milionem usianej kwiatów! Tu liliowy irys, tu polna róża, tu błyszczący jaskier, tu skromny gwoździk wabi do siebie, a ileż tu kwiatów bez nazwiska otwierają swoje korony — czekają historyka, któryby opowiedział ich wzrost, miłostki i koniec. Jakżebym zbogacił mój zielnik; może niejeden kwiat, nikomu dotąd nieznany, dziś jedyna ozdoba stepu, przekazałby imię moje potomnym w dziejach państwa roślinnego.
«Wielką, niedocieczoną jest księga przyrodzenia; otwartą ona jest dla każdego, ale dla wybranych tylko przystępną. Od tylu tysięcy lat pracują ludzie nad wycyfrowaniem jej hieroglifów i wtenczas, gdy już pewni, że do nich klucz znaleźli, gdy z tryumfem głoszą, że jedną z jej stronic zbadali, niech spojrzą za siebie a zobaczą, ile im jeszcze kart nietkniętych do przewertowania pozostało. Poeta w tej pięknej rozmaitości kwiatów, w tej grze kolorów i światła, widzi światy piastowane na łonie natury, widzi cuda w najdoskonalszej pomiędzy sobą harmonii, których łańcuch ciągle wiąże się z sobą, którego pierwsze ogniwo jest trawka lub muszka, a ostatnie — myśl Przedwiecznego.
«Na stepie pustym widać gdzieniegdzie podnoszące się kurhany. Tyle już wieków przewiało nad ich wierzchołkiem; może kiedyś wysoko wznosiły czoło, dziś poziome, ledwie nad powierzchnię podnoszą się stepu. Któż mi powie, w jakim je celu sypano: czy to są mogiły w bojach poległych, czy wodzów szczególnych, czy nareszcie skazówki ludów zmieniających siedliska?... Tu, dzieje milczą: nie są to bowiem ruiny, których jeden marmur, jeden kapitel, słowo jedno startego napisu, wyświeca całą historyą. Napróżnoby historyk spuścił się w ich łono — znajdzie popiół, dobędzie, a wiatr go po stepach rozwieje pierwej, nim on iskrę prawdy z niego wydobyć potrafi; nic — prócz domysłów.

Gdzie dziejopisa myśl w dowody zbrojna
Nawet szkieletu prawdy nie wyjąka,
Gdzie się pieśń gminna nie błąka,
Przesądów obrazem strojna,
Tam dla poety kraina marzenia,
Świat myśli, niebo natchnienia.

«Historyk na szczudłach propedeutyki jeżeli chce puścić się w ten labirynt dziejów, musi opatrzyć się nitką; ileż razy ta nie pęka, a dziejopis śród zamętu zostaje. Poeta jakby dotknięciem różdżki czarnoksięskiej, stwarza tu sobie świat nowy; na jego głos, z mogił powstają rycerze, odnawiają walki, które przed tysiącem lat staczali, rozwijają namioty, wodzowie się pod ich cieniem sadowią; czasem i miłość zabrzmi w pieśniach poety, miłość na dzikich stepach, tak dzika, tak naturalna, jak przyrodzenie.
«O! dziwnym jest świat poety; jeszcze stoi otworem ta wielka księga przyrodzenia, nad którą napróżno śledzą badacze natury. Oni wszyscy napróżno się chwalą, że wynaleźli klucz do jej hieroglifów — zaledwie kilka wyrazów decyfrowali, a ileż to kart dla nich jeszcze zamkniętych! Poeta ileż ma do wyboru! Jeżeli mu zamały jest świat zewnętrzny, zapuszcza się w drugi, niezbadany, niedocieczony, w świat samego siebie; tu myśl jego w żadne nieścieśniona granice, może swobodnie pobujać śród błoni w krainach jego fantazyi stworzonej, spuszcza się w otchłanie ziemi, o gwiazdy czołem dotyka i goni za ideałem — pięknością.
«Dalej, dalej i dalej okolica coraz dziksza, trawy bujniejsze, kwiaty coraz piękniejszych kolorów. Palące słońce zakryło się chmurami, a od południa, nakształt gór bazaltowych, ciągną ciemne chmur falangi; powietrze ciężkie, parne, płonące, grom słychać zdaleka i wszystkie znaki zbliżającej się burzy; już połowa przedemną stepu znikła z przed oczu, zaćmiona deszczem ulewnym, a dla mnie niema żadnego schronienia, bo na rozległych stepach jeden jest tylko namiot — niebios sklepienie. Ni drzewa, ni krzaczka, gdzieby podróżny głowę mógł złożyć. Napróżno pędzę; burza otoczyła mnie wokoło i nic nie widzę prócz strumieni deszczu i błyskawic, i słyszę ciągły grom bijących piorunów.
«Piękny to widok burzy na stepach, gdzie wzburzone żywioły, niczem niehamowane, tem większą wywierają siłę swoją wściekłością i huk gromów mocniej się tu odbija... pęd wichru jest szaleńszy, i błyski mają więcej ognia i przerażenia. Kwiaty schyliły swe główki... ja pędzę, i kiedy oko śledzi w całym horyzoncie punktu schronienia, z jakąż radością ujrzałem przed sobą jurty Kirgizów. Zapomniane trudy dziennej podróży...
«Tak, już tylko sam tu byłem z mojemi myślami i uczuciem; koń zdawał się zgadywać moje myśli, błąkał się śród stepów jak myśl moja w dawnej przeszłości pamiątkach, a wzrok mój, obejmując widnokrąg i podnosząc się ku niebu, spotkał również samotnego wędrowca, orła, który jakby za skrzydła przybity, wielkości motyla, otoczony wieńcem słonecznych promieni, zdało się, że się pod samym niebem kołysał.
«Żniwo, które zebrałem na polu tak obszernem i obfitem, podobne skromnemu botaniście, który przebiegłszy równiny i góry, widząc najpiękniejsze sceny przyrodzenia, przynosi z tego wszystkiego kilka zdziebł trawy i kwiatów kilka, zasuszonych w jego zielniku.
«Biedny opuszczony instrument! Nie mam rąk, któreby czuwały nademną i któreby dobyły ze mnie harmonijne tony; lira zapomniana w pustyni, odtąd stanę się igrzyskiem wiatrów.
«Ze wszystkich pomników Wschodu, pomniki pośmiertne rodzajem swej konstrukcyi powinny dotrwać najdłużej. Człowiek wiedziony instynktem nieśmiertelności chciał przeżyć w nagrobkach samego siebie; piramidy Egiptu, wielkie grobowce Nubii i Jeruzalem, swoją wytrwałością zrównają górom i pagórkom.»
Pomimo jednak zachwytu dla stepów iszymskich, Zieliński nie ukrywał przed sobą i innymi, że widoki, na które spoglądał, zbyt były jednostajnemi. «I ten obraz — pisał do Aleksandrowej Z. — nudzi swoją monotonią; niema tu żadnej rozmaitości, tak potrzebnej dla odświeżenia myśli i wyobrażeń. Oko w przeciągu całego roku, dwa tylko postrzega widoki: latem — zieleniejącą się naturę i milionem kwiatów odziane stepy; zimą — szatę śnieżną iskrzącą się od słońca promieni i wichry, które całą zamącają okolicę. Ta ciągła tożsamość przedmiotów niczem nie urozmaiconych i nieożywionych, czuję, że silnie działa na moje władze moralne i zdaje mi się, że śpiesznym krokiem przybliżam się do tej starości uczuć, które niekoniecznym są lat wypadkiem, a których jedno tchnienie zabija młodość nie tylko z jej marzeniami i ideałami, ale nawet i z nadzieją... Niestety, napróżno co wiosna, gdy się nasze stepy milionem kwiatów ubarwią, napróżno między nimi szukam tak pożądanego kwiatu nadziei; widać, że on tu nie rośnie, a doświadczenie powiada, że on należeć musi do tych roślin przewoźnych, które pod naszem niebem nie dają się aklimatyzować. Co do marzeń młodzieńczych, te podobne motylkom, z każdą chwilą tracą swe barwy ozdobne; zachwycają nas wiosną, latem już w ich szatach różnowzorych liczne skazy dostrzegamy, a za nadejściem jesieni, w ich szmatkach bezfarbnych, ledwo poznajemy smutne resztki niedodartych skrzydełek. Mając bowiem 28 lat wieku, już na świat nie poglądamy tem okiem, jakiem przed 10-ciu patrzyliśmy laty; już pryzmata łudzące ustępują miejsca szkiełku doświadczenia, a przez nie patrząc, cóż tak bardzo pocieszającego można zobaczyć na Syberyi, na tym pustyń i lasów oceanie?!... Mógłby kto zarzucić, że życie bez marzeń i nadziei przestaje być życiem, to prawda; lecz w naszem położeniu korzystniej jest pozbyć się jednych i drugiej, bo jeśli jeszcze jakie szczęście na ziemi jest tu dla nas zostawione, tem przyjemniejszem się wyda, im mniej było oczekiwane, a nadzieja bez ziszczeń nie jest dla serca balsamem, ale trucizną. Wyznać muszę, że lubo poniósłszy strat tyle, nie wygasły ostatecznie w mem sercu pamiątki osób, miejsc i chwil przyjemnie kiedyś spędzonych; że chociaż przeszłość ma dla mnie lube wspomnienia, jestem jednak obojętny, co się tyczy przyszłości — obecnie zaś spokojny, wesoły, bez żądz, bez życzenia nadewszystko, gdym się uwolnił od marzeń i nadziei.»
Przejażdżki w okolice Iszymu, rozmyślania, budzone już to widokiem krajobrazu, już to zwróceniem uwagi na pojęcia i poglądy ludów azyatyckich, nasunęły Zielińskiemu pomysł do poematu, który początkowo miał nosić napis; „Fantasmagorye“, ale który w druku otrzymał tytuł szczuplejszy i bardziej określony: „Stepy“.[2]

Składa się on z 4 części, słabą tylko nicią w jedną całość złączonych. Pierwsza z nich, to rzeczywiście szereg krajobrazów, przedstawiających step w zimie, podczas zawiei śnieżnej; na wiosnę, kiedy się rozlicznem kwieciem pokrywa i żyjątkom przeróżnym daje karm i schronienie. Autor pędzi na koniu; podziwia dziką piękność natury, rozmyśla nad kurhanami, gęsto wznoszącymi się na pustej płaszczyźnie, dobiega przestrzeni szerszych a bardziej pustych, do umarłego morza podobnych, wreszcie oko jego postrzega w oddali jakieś poszczerbione wyniosłości, do chmur podobne, lecz nie będące chmurami. Pięknych ustępów w tym opisie stepów znajdujemy wiele. Zaraz na początku owa zamieć, kiedy to:

Rój gwiazd śnieżnych wirowym ruchem,
W takie cię gęste siatki okręca,
Tak nieprzebytym ściska łańcuchem,
Że zmęczonego wziąwszy jak jeńca,
Przy tobie żywym, jak przy swej osi
Biały, grobowy Kurhan podnosi.
Niebo i ziemia nikną ci... kołem
Ćma tylko luźnych atomów krąży,
Owija chwilę i dalej dąży;
Chwyta cię obłęd — sądzisz że społem
Lecisz z tym wirem co cię oplata...

A na wiosnę, gdy „z łez zimy oschłe, jaskrawe słońce jednem spojrzeniem całej przestrzeni śle bujne życie, więź swych promieni, co jakby w chmurę padając mglistą, po stepie ścielą tęczę kwiecistą“... zachwycają poetę przedewszystkiem niezabudki, więc pyta olśniony: „Odłam to niebios? czy wróżka która wzrokiem urzekła fale jeziora, że choć wiatr marszczy powierzchnie sine, z wyżyn się nie śmią stoczyć w równinę“. Wreszcie i ów step do umarłego podobny morza, z trawami pozbawionemi świeżości, skarlałemi, z powietrzem „tumannem“, siwą, nagą przestrzenią ciągnący się, przedstawia gdzieniegdzie tylko pewne urozmaicenie: „tu wydmuch piasku jak srebrna mora, jak kiedy wietrzyk przelotnym wiewem pomarszczy gładką szybę jeziora; tam, huraganów zmącone gniewem, kładąc się w warstwy żwirowe wały, w spiętrzonych, długich sypach zostały; ówdzie, jakgdyby żółwie olbrzymie, zapełzły na te lądy bezwodne, wzgórza z ciemnymi nagimi grzbiety“...
Czy te opisy stepu odpowiadają rzeczywistości? Sam ich nie znając, nie mogę dać odpowiedzi na takie pytanie, powtórzę tylko to, co jeden z przyjaciół Zielińskiego znający rozległe stepy kirgizkajsackie, napisał Gustawowi, gdy ten zakomunikował mu pierwszą część swego utworu. W liście z 19 grudnia 1843 r. pisał Adolf Januszkiewicz[3] z Omska: „Wstęp twojej nowej kirgizkiej powiastki, jakkolwiek piękny, świetny, brylantowy, Bohdanowy, nic niewart! Trzeba nie widzieć kirgizkiego stepu, żeby prawić o błękitnych wzgórzach, sinych falach jeziora, kwiatkach pamięci niezabudkach!!! Tyś sobie nabił głowę, jak widzę, że step Tamerlanów jestto Arkadya, kraj zielonych łąk, szemrzących strumyków i pasterek nucących idylle. Nie bracie!... Nasz step nie przedstawia się podróżnemu w tym wabnym i pieszczonym stroju, w jaki ty jego ubierasz; ma on swoje piękności, lecz właściwe sobie. Dzikość, niepłodność, niedostatek wody: oto są ogólne jego cechy. Znajdziesz i tu wzgórza, lecz te będą nagie jak grzbiety żółwia; ujrzysz i tu jeziora, lecz po największej części smutne ich fale, przywiodą ci na myśl martwą Asphaltis Palestyny; za niezabudką musiałbyś zjeździć sto uroczyszcz, nimbyś znalazł dostateczną jej ilość na bukiet pamięci. Nic rzadszego w stepie jak owe piękne okolice Iszyma zasłane kobiercami róż i lilii. Jeżeli wreszcie nad brzegami jakiej rzeczki znajdziesz oazę wśród tych pustyń, bogatych tylko w słoną wodę, w słoną ziemię i w słone nawet trawy, niedługo pocieszysz się jej widokiem. Oto wkrótce afrykański prawie upał, zwykle całe lato trwający, spali ją swym oddechem, lub będziesz szukał jej śladów pod kopytami wielbłądów, koni i baranów. Jednem słowem, żeby zakończyć tę recenzyą twojej poezyi, jeśli ci mało świadectwa wędrowca, który w tym roku widział 1000 wiorst samego środka kirgiskiego stepu, odsyłam cię do dzieła p. Lewszyna[4], który co się tyczy ogólnego widoku jego, to samo powtórzy. Pamiętaj, że ja mówię tylko wogóle; w górach np. kokczetańskich bardzo są piękne miejsca, ale to rari nantes in gurgite vasto,[5][6] a i te góry w znacznej części nagie, gdzie zaś są pokryte lasem, z pośród sosen wyglądają dzikie skały. A cóż dopiero powiedzieć o niezmiernych przestrzeniach piasczystych pustyń, znanych pod imionami Barsuki, Karat-kum, Kizyt-kum, Bedpalidała itp. Wszystko to horror horrendissimus“.[7] Zieliński znał dzieło Lewszyna („Opisanije Kirgiz-kozaczych hord i stepow“); mimo to i mimo uwag Januszkiewicza, pozostawił na czele swego opisu, owe błękitne wzgórza i owe niezabudki, bo na nie patrzył, objeżdżając okolice Iszyma; pod koniec dopiero opisu, znać wpływ krytycznych spostrzeżeń przyjaciela, kiedy Zieliński mówi o stepie podobnym do Martwego morza (Asphaltis), i kiedy pustynne wzgórza do żółwich skorup porównywa.
W części drugiej poematu, zatytułowanej: „Góry“, autor nadzwyczaj mało zajmuje się kreśleniem kształtów górskich, wyłącznie niemal natomiast oddaje się rozmyślaniom nad powstawaniem wszechświata według wyobrażeń wschodnich. W obszarach „czczości“, Duch najwyższy spał głęboko bez marzeń, potem poszedł w „półśnienia“, objawiające się jako „ziarna światła, które w otchłanie leciały jak gońce, zwiastować cuda z martwych powstające“. Coraz żywsze marzenia Ducha najwyższego, okazywały się jako coraz szybciej przebiegające smugi światła, które zapędzały mrok w coraz większe otchłanie; nareszcie gdy nadeszła wielka chwila przebudzenia ducha, „taki naraz ogrom blasku strzelił, że mrok granicą od światła oddzielił“.

Przez bramę wschodu, jak gdyby pożoga
Oblała niebo w igrach skier tysiąca
Coraz i coraz blaski wzmagająca;
Jego Mądrości zajaśniała zorza,
Ponad falami duchowego morza.

Duch — tworzyciel tchnął życie w wody; z jego skrzydeł „rój drobnych duchów leciał na głąb’ wody, przybrać się w kształty cielesnej urody; każdy duch, odłam twórczej jego myśli, innem piękności naznaczon znamieniem, w inne się stroi obsłonki i kreśli swój świat dla siebie“. Gdy następnie zabłysło słońce, a mgły niżej opadły, wytrysła góra „Su-mer“, zajmująca według buddystów, środek ziemi. Z wierzchołka tej góry rozpatruje się duch poety w wszechświecie, nie tyle we wszechświecie rzeczywistym, ile wymarzonym, przedstawiającym, wieczną a nieustanną walkę ciemności ze światłem: Arymana z Ormuzdem. Poeta, jako wyobraziciel ducha ludzkiego, nie chciał przeciwko duchom ciemności zwoływać duchów jasnych, lecz radzić postanowił sam sobie:

Ja, myślą silny, wolą moją dumny,
Mógłżem do serca przystęp dać bojaźni
I słabym tworom mętnej wyobraźni
Poddać się, uledz, zaprzeć się sam siebie?...
Wszakże On, kiedy mnie stworzył i w niebie
Duchowi memu ukazał siedlisko,
Dał czystą wiarę, bym nie upadł nizko,
Bym się igraszką nie stał sił tajemnych,
Tych kolumn duchów, i jasnych i ciemnych;
Więc czarne roty, co mnie jeńcem brały,
Strąciłem nogą — i patrzyłem na nie,
Jak zdruzgotane o sterczące skały,
W głąb’, w najciemniejsze zapadły otchłanie.
Wtenczas myśl moja, skał grzbiety, gór głowy
Wziąwszy za stopnie, choć w przepaściach droga,
Szła śmiałym krokiem, niby Tytan nowy,
Wyżej i wyżej — do idei Boga.

Od Boga usłyszał „głosem piorunu“ wyrzeczone określenie stanowiska człowieka we wszechświecie, oraz jego zadania na nim:

Ty jesteś średniem ogniwem łańcucha,
Jądrem mej myśli; od ciebie do góry,
Coraz lżejszemi podnosząc się pióry,
Miliony istot szczebluje w świat ducha;
Od ciebie na dół — w otchłanie strącony
Ciągnie się tworów orszak nieskończony,

Co biorąc grubsze cielesne okrycia,
Gasi tę iskrę duchowego życia.
Przez cnoty, z ziemi wyswobodź się kału,
Przez umartwienia, panuj twemu ciału;
Przez miłość ludzi, przez poświęceń próby,
Miłości własnej otrząśnij rachuby.
Wówczas twa dusza, z pyłów oczyszczona,
W takie cudowne kształty się przemieni,
Że od słonecznych jaśniejsza promieni
Wróci odpocząć u mojego łona.
Lecz gdy twą duszę brudna żądza splami,
Gdy ją zbezecnisz i zczernisz zbrodniami,
W gad ją obrzydły zamienię i strącę
W bezdenną przepaść, otoczę ją cieniem,
Będę ją dręczyć trawiącym płomieniem,
Dam jej form tysiąc, i przez lat tysiące
Dźwigać się musi, nim spojrzy na słońce.

Potem duch poety znowu się spuszcza na ziemię, rozpatruje góry, stepy, pustynie, rzeki i jeziora (mianowicie „Bałcharz błękitny jak oko, rzęsą trzcin ciemnych obrosły szeroko“), unosi się od północy na południe nad całym olbrzymim Azyi lądem i dostrzegając posępny „ród Paryów“, powołuje go do wyrobienia w sobie żądzy wolności,

Pewny, że głos... pchnięty na obszary,
Jakby lawina, jak odłam granitu
Spadnie, w proch zetrze butwiejące wiary
I ledwie próchnem świecące ich trony;
Że głos ten, przez ust pochwycon miliony
Zagrzmi jak orkan, jak piorun śród burzy,
Że go tysiączne gór echo powtórzy,
I jako wulkan w straszliwym wybuchu
Świat strupieszały odmłodni na duchu!...

Niestety, nawet skały nie odbiły jego głosu, a cóż dopiero, żeby ludzie go usłyszeli i poszli za nim! Poeta puszcza się w stepy, zamieszkałe przez narody „z rdzy barbarzyństwa jeszcze nie otarte“, lecz godniejsze szacunku niż spodlałe Parye, bo wśród tych ludów „ślad dzikiej pozostał swobody“.

Stanowi to przejście do trzeciej części poematu „Bajga“, przedstawiającej wśród koczowniczej hordy, dzielnego wodza wielu plemion, sułtana Kodara. Silny, odważny, z wolą jakby z granitu wykutą, z przygód rzucał się w przygody; pozyskał sławę i szacunek. Czarne, pełne ognia oczy rzucały czar na niewiasty. Pokonanie tygrysa uczyniło go bohaterem stepów, a sprawiedliwość i dobroć, zjednały mu uwielbienie wśród wolnych dzikich Kirgizów, umiejących się ukorzyć przed wyższością ducha. Poeta, nie przedstawia Kodara w dobie walk jego i wypraw miłosnych, lecz w chwili opuszczenia przez koczowników miejsca dawniejszego pobytu. Odbywały się wtedy uczty, popisy, zabawy, a wśród nich niemałe miejsce zajmowały pieśni:

Tam widzieć trzeba, jak stepu synowie,
Pojmują wieszcza, gdy im go Bóg zdarzy;
Ile radości błyszczy na ich twarzy,
Jaka potęga w jego każdem słowie!
Niebo, step, konie i życie pastusze
Tłem jego pieśni, z którego ciąg zdarzeń
Snuje w natchnieniu i proste ich dusze
Porywa z sobą do krainy marzeń;
Ich lica, to jak zwierciadło bez skazy,
Na którem władzą słowa czarnoksięską
Pieśń — w rzeczywiste kształci się obrazy.

Zapał wojenny, ciche zadowolenie, żądza namiętna, smutek przygnębiający, odbijają się na twarzy słuchaczów, gdy pieśniarz odpowiednią strunę potrąci. Poeta, od pieśni stepowych, zwraca się do piewców ziemi własnej, ostrzegając ich, by swych natchnień pierwszych „nie rzucali płocho na pastwę salonów“, a umieli godnie „śpiewać dla ludu“, gdyż wówczas tylko pieśni ich nieśmiertelnemi się staną.

Bo pieśń, to boskie w dziejach ludów słowo,
Jako piastunka nad dziecięcia głową,
Tak lud — niemowlę kołysze i pieści
Czarownym wątkiem cudownych powieści;
Później, jak dziewczę, w dniach pierwszej miłości,
Namiętną iskrą jednego spojrzenia,
Młodzieńcze piersi ludu rozpłomienia
Urokiem szczęścia, sławy i wielkości;
A gdy lud kona, jak matka w żałobie,
Boleść swą w jęki przelewa i łkania,
I długo pomnik mchem zrosły na grobie
Mgłą nieśmiertelną jak krepą osłania.

Czwarta część poematu, najkrótsza p. t.: „Śpiew“, to pożegnanie pieśniarza stepowego z drużyną sułtana Kodara. Pieśniarz jest ślepy, już się nie może ucieszyć widokiem ni gwiazd, ni stepów, ni klucza żórawi, ni orła pławiącego się w przestworach podniebnych. Pieśniarz jest smutny, bo wie, że pomory niszczą stada, a nad pomory gorsza — zawiść wściekła plemion co zaścieła szlaki trupami, a stepy płomieniem zażega.

Wszak brat już brata poluje jak zwierza,
Matka za strawę sprzedaje swe dzieci,
I mąż się podli dla fraszki, co świeci.
A wróg wciąż czyha, jak żelazem ściska,
Wydziera bujne stad naszych pastwiska,
W krótce się każe zaprzeć i nazwiska...

Pieśniarz chciał już gęśl swoją skruszyć, albo ją w łono zagrzebać kurhanu; ale szczęściem trafił na koczowisko sułtana Kodara, które jak wielka rodzina żyło w zgodzie, miłości, pokoju, lecz gotowe walczyć z wrogami. O! rzekł wówczas sam do siebie, tu ojców duch stary nie zgasł, tu drzewo z silnymi konary na ich grobowym wyrosło kurhanie“:

Dzięki wam! cześć ci, Kodarze sułtanie!
Gdzie mąż tak prawy, lud tak dzielnej ręki,
Tam jeszcze śpiewak nie traci nadziei,
Że może kiedyś w dalszych lat kolei,
Piękniejsze z gęśli wysnuje piosenki.

Na tem się kończy poemat, piękny i świeży w poszczególnych ustępach, lecz w jednolitą artystyczną i myślową całość nie zespolony.
Pewnem, lubo nader dalekiem pokrewieństwem wewnętrznem łączy się ze „Stepami“ powieść wschodnia p. t. „Koń Beduina“. Treść do niej zaczerpnął Zieliński z dzieła Lamartine’a[8]: „Podróż na Wschód“. Koń, ukochany przez pana, dostał się wraz z nim do niewoli. Skrępowany Beduin nie mógł przenieść myśli, by jego towarzysz miał zostać sługą Turków, co ich obu pojmali; postanawia raz go jeszcze ujrzeć, więc na piersiach, na brzuchu przesuwa się czołgając śród straży tureckiej, i mimo ciężkich pętów i nieznośnej rany, dopełzł, kędy za nogę koń jego stał włosiennym powrozem przykuty do haku. Chwycił za pęto ustami, długo się silił i długo mocował, szarpał i gryzł i targał, aż wreszcie pękł włosień. Koń poczuwszy się wolnym, parsknął, wstrząsł się, spojrzał na swego pana i stał jak zdumiały; zdało się, że myśl człeka badał i przeniknął, bo w pół za pas zębami swego jeźdźca chwycił, wzniósł w górę i puścił się w drogę:

Już przebiegł pole i pnie się w góry
Wyżej i wyżej, aż tam gdzie chmury
Wierzchołek mglistym wieńczą turbanem;
Z gór się wijącą spuszcza drożyną,
Pomiędzy łomy, głazy, zawały,
Co się być zdają spadłą lawiną
W tysiączne kształty strzaskanej skały.
A od podkowy, z drogi krzemiennej,
Sypie się za nim szlak iskr promienny,
I pędzi dalej. Trafił na parów
Głęboki, ciemny — przepaść — nie wstrzyma...
Dał skok, przesadził — i już go niema,
Tylko się tętent został śród jarów.
I pędzi dalej — przybiegł do rzeki,
Cisnął się w nurty ze stromej ściany,
Pękają fale, pryskają piany...
Dopłynął brzegu... i już daleki...
I już śród stepów piersiami porze
Bałwany żwirów i piasków morze.

Dobiegł wreszcie do znanych sobie koczowisk i przed namiotem Szeicha złożył drogi ciężar; matrony i dziewczęta cisną się do Araba, rozrywają więzy i gojące balsamy leją mu do rany. A koń spieniony drży, chwieje się, słania, wreszcie wstrząsa się, wypręża i pada bez tchu. „A długo, długo, jak brata lub syna, płakał go Arab i cała rodzina“. Sam wątek jest zajmujący, a obrobienie bardzo udatne; ładne są ustępy opisujące przywiązanie Beduina do rumaka, oraz złudne majaki czyli fata-morgana w pustyni.
Z życia i pojęć Beduinów wzięta też została treść obrazka, niewiadomo kiedy nakreślonego[9], a ogłoszonego dopiero po śmierci poety (w „Tygodniku ilustrowanym“ r. 1897 N.N. 46, 47) p. t. „Antar“. Jestto powiastka fantastyczna, pisana prozą poetycką, gdzieniegdzie rytmiczną. Beduin gonił za gazellą, ale tenże sam łup upatrzył sobie jakiś ptak olbrzymi i już miał zdobycz w szpony swe pochwycić, gdy celny strzał Araba oswobodził gazellę, a śmiertelnie zranił jej prześladowcę. Okazało się następnie, że gazella była to czarodziejka z rodu, w którym jedna z Peri połączyła się ze znamienitym poetą. Za wybawienie swoje, przyrzekła Beduinowi spełnić kolejno trzy życzenia, mające zawrzeć w sobie najwyższe słodycze bytu ziemskiego. Życzenia te były: dokonanie zemsty nad wrogami, panowanie nad ludźmi i miłość. Spełnienie dwu pierwszych dało Antarowi chwilowe jeno zadowolenie; dopiero miłość samej Giul-nazary, dała mu odczuć szczęście najwyższe. Wiedząc atoli, czem się kończą słodycze życia, błagał czarodziejkę, by życie jego wygasiła ostatnią kroplą słodyczy miłości, skoro ujrzy, że już gorycz zaczyna się w niej przebijać. Po latach wielu „Antar leży na miękkiej pościeli obok prześlicznej Peri i trzyma jej rękę w swej dłoni, lecz zdaje się tęsknić; usta jego milczą, myśl nawet zdaje się błądzić w pustyni“... Wierna Peri spoglądała na niego z boleścią, smutkiem i miłością, a pełne ognia promienie jej oczu, nie rozgrzewają już duszy Antara. Dwie pełne łzy roni i namiętnie oplata go swemi rękoma. On, jakby gwałtownem krwi uderzeniem ze snu przebudzony, rzuca się w jej objęcia i rumieni się na samą myśl obojętności. Jej ogień silną iskrą przeleciał w serce jego. Miłość wzburzyła w nim całe życie i zapaliła je tęczowym płomieniem rozkoszy, pogrążając następnie w upojeniu. Antar, przykuty do ust gorącej kochanki, przyjemnie zasnął na jej łonie... zasnął na wieki. Peri z ostatnim pocałunkiem wciągnęła w siebie jego duszę i ze swoją własną złączyła. Dopełniła przysięgi: „dusza Antara żyć będzie wiecznie miłością w duszy kochanki i nie dozna nigdy goryczy, idącej w ślad za słodyczami tej namiętności w ziemskim bycie człowieka“. Po upływie bardzo wielu wieków, można było ujrzeć „cudną Peri nieruchomie leżącą w tem samem miejscu, gdzie po raz ostatni poiła się szczęściem miłości w jego objęciach. Jedną ręką wspierała prześliczną swą głowę, ocienioną rozpuszczonymi kruczymi włosami, w drugiej trzymała garść sinego pyłu, cały ostatek wielkiego niegdyś pomiędzy ludźmi Antara. Z tkliwością spoglądała na tę garstkę sypiącego się prochu; łza jedna upadła nań z jej oka i proch ukochanego śmiertelnika, owijając się wokół tego posłańca serca kochanki, raz jeszcze zadrżał słodyczą miłości“. — Taki obraz niegasnącej nawet wobec trupa namiętności, może tylko w świecie fantastycznym nie razić; w stosunkach realnych może byłby wstrętny.
Z polskich, albo ściślej mówiąc, z ogólno średniowiecznych, europejskich stosunków, poczerpnął Zieliński barw do odmalowania dzielności i zacności rycerskiej w „Janie z Kępy“ i w „Giermku“. Widownią obu obrazków są rodzinne strony poety, Płockie, za któremi tęsknił i które zaludniał tworami swej wyobraźni.
„Jan z Kępy“ pod względem formalnym i stylowym, powstał pod wpływem „Jerozolimy Wyzwolonej“ w przekładzie Piotra Kochanowskiego[10] i „Grażyny“, a co do treści jest fantastycznem połączeniem jawy z sennemi marzeniami. Jan, „chociaż wiekiem nie dorósł lat męża“, już pozyskał sobie sławę wielką i liczony był do rycerzy wybranych. Z wyprawy na Prusaków pogańskich podjętej, a nieszczęśliwie zakończonej, wracał sam w nocy, przedzierając się nieznanemi sobie ścieżkami. Jakiś rycerz w czarnej zbroi, ofiarował mu się na przewodnika i wprowadził na zaczarowany zamek, gdzie przy stole biesiadnym siedziało 12-tu zamaskowanych rycerzy. Na ich żądanie, opowiedział Jan swoją przygodę z lat młodzieńczych, kiedy go młoda Prusaczka Ilha od śmierci wybawiła, lecz sama od strzały spółrodaków zginęła. Zaledwie skończył opowiadanie, rycerze odkryli przyłbice: były to piękne dziewy z palmami w ręku, „jak pańscy anieli“, a między niemi najpiękniejszą Ilha. Nazajutrz znaleziono ciało Jana martwe, na jakiejś dawnej mogile.
„Giermek“ — to przedstawienie mężnie wytrzymanych prób, na jakie wystawiani byli młodzi, w noc poprzedzającą pasowanie ich na rycerzy. Pacholę — sierota, wzięte na dwór przez księcia Ziemowita, zręcznością, męstwem, rozumem pozyskał sobie wielkie łaski panującego, wielu liczył przyjaciół, ale i wielu zawistnych. W sercu miał straszną tajemnicę: kochał żonę młodą Ziemowita, Jadwigę, córkę księcia na Zembicy. Nazajutrz miał otrzymać miecz z ręki władcy, więc w kościele samotny modlił się gorąco, myśląc z radością i trwogą o niedalekiej przyszłości. Wtem zjawiają się pokusy. Najprzód, ujrzał ukryty w kościele skarb, który zabrawszy, mógłby z całą świetnością dalsze życie prowadzić; potem szereg umarłych zawodzących straszny taniec lękiem okropnym go przejął; nie dał się jednak porwać ani chciwości ani strachowi. Nadeszła próba najtwardsza: sama Jadwiga namawia go, by ją od niemiłych związków uwolnił. Nastała w duszy giermka ciężka walka pomiędzy miłością a wiernością jaką winien był księciu; z walki tej wyszedł zwycięsko, choć z wielkiem cierpieniem, ale jak mówił do widma Jadwigi: „Ufność księcia, to przepaść — granica, której ja nigdy nie przestąpię“. Nad ukorzonym, giermkiem rozlega się chór głosów nadziemskich:

Kto żądze pokona, pokusy przełamie,
Ten, na bój z żywotem ukrzepił swe ramię,
Ten, choć się namiętność na niego oburzy,
I czoło jej stawi, i oka nie zmruży.

„Giermek“ to fragment tylko, czyli, jak sam autor go nazwał, „epizod“ z większej jakiejś całości.
Najpiękniejszem jednak ze wszystkiego, co Zieliński utworzył, jest powieść poetycka p. t.: „Kirgiz“. Odznaczyła się ona świeżością wątku i żywością obrobienia, jakiej w innych poematach Gustawa nigdzie w tym stopniu natężenia nie znajdujemy. Stanowi ona całość w sobie skupioną i zaokrągloną, a jakkolwiek nie wszędzie można wykazać harmonijny stosunek części składowych, jakkolwiek niektóre ustępy, np. wróżby starego czarodzieja, są może za szczegółowo przedstawione, gdy inne ważniejsze w dramatycznym rozwoju treści chwile, (np. wewnętrzna walka pomiędzy miłością a żądzą zemsty) zostały ledwie naszkicowane, to przecież usterki te, mijają niemal niepostrzeżone wobec wartkiego przebiegu akcyi i coraz to nowych obrazów.
Przedewszystkiem, oceniając „Kirgiza“, zrobić należy uwagę, iż utwór ten, malujący obyczaje wschodu, różnił się zasadniczo od wszystkich „powieści wschodnich“, jakie w ówczesnej literaturze europejskiej pod wpływem Byrona[11] i Moore'a[12] powstały i zachwyt budziły. Zieliński w „Kirgizie“ ani myślał iść śladem Byrona w przedstawieniu bohatera i stosunków społecznych, nie myślał ubierać własnej postaci i własnego nastroju w maskaradowe kształty i szaty cywilizacyi obcej, dalekiej, lecz pragnął odtworzyć bujną, napół dziką naturę syna stepów, namiętnie spragnionego swobody i całym żarem zmysłów pożądającego miłości. W duszę swojego barbarzyńcy, nie włożył ani myśli rozległych, ani refleksyj subtelnych, ani pessymizmu filozoficznego, lecz dał mu życie zgodne z całem otoczeniem dzikiem i z całem wychowaniem, a raczej brakiem wychowania — w znaczeniu europejskiem. Jego Kirgiz trzema tylko płonie namiętnościami: ukochaniem dzikiej nieokiełznanej swobody, żądzą pomsty na wrogu i pożądaniem pięknej dziewczyny. Interesa jakiegoś ogółu społecznego, a tembardziej cześć dla jakiegoś oderwanego ideału, są mu najzupełniej obce. W dzieciństwie, w czasie „baranty“ tj. wyprawy na cudze konie, ojciec jego został zamordowany przez naczelnika pewnej hordy (Bija), a on sam zaprzedany kupcom w niewolę. Dziesięć lat z górą przebył zamknięty w ciasnym obrębie miasta „w jurtach kamiennych“, gdzie mu było „duszno jak w grobie“, całą duszą tęsknił za rozległemi przestrzeniami, ażeby mógł odetchnąć swobodnie, bo jak orzeł stepowy — „berkut“, choć dzieckiem pochwycony w sidła przez człowieka, nie może się z nim zbratać, lecz przy nadarzonej sposobności spróbuje ucieczki, tak samo i ten młody niewolnik, którego wiatr pustyni chłodził, gdy na koniu biegł stada doglądać,

Niebo co się w krąg zgina,
Step — koń — wszędzie gościna,
Ach! tam tylko i żyć i umierać!

Wyrwawszy się z pośród „jurt kamiennych“ i dosiadłszy konia, również stepów wychowańca, poczuł się Kirgiz swobodnym i poleciał w znajome sobie okolice, bardzo a bardzo odległe, bo trzy dni i trzy noce pędzić musiał, zanim do pierwszego aułu się dostał:

Lecą — któż ich dogoni?...
Tylko trawa się kłoni,
Gdzie ją rumak w przelocie dotyka;
Ślad i jeździec — to chwila...
Wnet się trawa odchyla,
Jeździec przemknął — a za nim ślad znika.
............
Zatrzymał konia, powstał w strzemieniu,
Rozpostarł ręce z czuciem dziecinnem,
Aby po długiem, długiem cierpieniu
Odżyć, powietrzem stepu gościnnem.
Jemu się zdało — czystsze i letsze...
A więc je chwytał z takim pośpiechem,
Jakby chciał jednym, pełnym oddechem
Objąć w pierś, całe stepu powietrze. —
I długo bał się o każde tchnienie,
Bał się, czy cała świeża natura
Pragnącej piersi zgasi płomienie.

Gdy się nasycił świeżem stepowem powietrzem, którem oddawna nie oddychał, gdy pierwsze ogniste poczucie swobody przeminęło, Kirgiz zapuścił myśl w przeszłość, a koń jakby zgadując przemieniające się w jego duszy obrazy, stąpał odpowiednio:

Przez dni dziecinne, szedł stępym krokiem,
Pustoty dziecka, znaczył podskokiem,
A w lekkich susach z nogi na nogę,
Przeskakał chwile młodości błogie.
Czwałem go niosły lata młodzieńca,
Gdy rozwinąwszy skrzydeł swych loty,
Puszczał się w kraje dzikiej tęsknoty.

Nadeszła chwila najboleśniejsza i wspomnienie o niewoli, i obudziła się druga potężna namiętność: żądza zemsty. „Koń chrapie, prycha, żuje wędzidło, pieni się, wspina, i jak błysk, co ćmy mocne rozpycha, sunął z kopyta i gnał szalony, piekielną myślą jeźdźca pędzony“. Namiętność ta jednak nie opanowuje całego serca; łagodzi je widok stepów ukochanych:

Jak tu tchnąć miło!... Jak ta przyroda
I wiecznie piękna, i wiecznie młoda!
Może-li człowiek, który ma serce,
Więzić się pośród murów ciasnoty,
Mając pod stopą takie kobierce?...
Mając nad głową takie namioty?!...

Wschód słońca wywołał z piersi jego pieśń „dźwięczną, doniosłą, jak srebrny dzwonek“. Poeta unosi się nad pięknością tego śpiewu:

O dziwna nuto pieśni kirgizkiej!...
Melancholijna — jak te płaszczyzny,
Dzika — jak krwawej zemsty pociski,
Rzewna — jak tęskność do pól ojczyzny.
Gdy cię pierś męzka z siebie wylewa,
Cała natura wytęża słuchy;
Niebu się zdaje, że to step śpiewa,
Ziemi — że nucą niebieskie duchy;
A śniąc od wieku w łonie kurhanów
Dusze praojców, naddziadów, hanów,
Słysząc znajome i bujne dźwięki
Rodzinnej, tęsknej stepów piosenki,
Budzą się ze snu, — i śpiew zbłąkany
Z ust do ust echem sobie podają,
Coraz lżej... ciszej — bo im kurhany
Starsze — tem słabiej, wolniej śpiewają,
A dźwięk ostatni staje się ciszą. —
Ach! kiedyż znowu stepu ojcowie,
W rodzinnej nucie, w rodzinnej mowie
Tę pieśń, co z grobów budzi, posłyszą?...

Głód, straszna burza, stłumiły w duszy Kirgiza na chwilę żądzę zemsty, i gdy się dostał do aułu, to przedewszystkiem musiał pomyśleć o zaspokojeniu wygłodzonego przez trzy doby żołądka; to też jadł „za czterech“, a gościnni Kirgizi, wszyscy ubiegali się, by go z rąk swych nakarmić. Ale równocześnie z nasyceniem, zwraca myśl ku pięknej Kirgizce, córce gospodarza, co ledwie szesnasty rok rozpoczęła. „Świeża, młodziuchna, jak stepu kwiatek, kiedy się rankiem rozwinie z pączka“,

Jej kibić giętka — jej drobna rączka
Odgarnia z czoła włos kruczy, lśniący,
W siedmiu plecionkach na twarz płynący;

A z za tych wązkich, ciemnych warkoczy,
Przełkniętych w perły — żywe jej oczy,
Jak czarny węgiel gdy się rozżarzy,
Siały promienie z ogniska twarzy.

Miłość „gwałtowna, dzika, bez tęsknic, marzeń, z samych namiętnych osnuta wrażeń i z rozognionych tęcz wyobraźni — jakieś morze uciech rozkoszy, pieszczot“, objęła odrazu dwa serca, które już bez siebie żyć nie mogły. Ale w sercu młodzieńca musiała się stoczyć walka straszna, między żądzą i obowiązkiem zemsty, a upojeniem rozkoszy. Jego gospodarz, toż to morderca jego ojca! Wspomnienia znowu tłumem wdarły się do duszy:

Tęskniąc do swojej strony stepowej
Kląłem dzień, co mi dwoił się długi,
A gdy noc przyszła, gdy świat spał głucho,
Stawał przedemną krwawy trup ojca,
Budził mnie ze snu i szeptał w ucho:
Leć!... mścij się!... dotąd żyje zabójca!...

Tymczasem cóż on robi, gdy wyswobodzony dostał się do pierwszego aułu Kirgizów?

Wpadam, nie pytam jakiego rodu,
Bo w każdym głosie, stroju, postaci,
Poznaję swoich — i jak mych braci
Ściskam, całuję, łza z ocz mych tryska...
Mnie wtenczas urok jakiś czarował!...
Wszakiem zabójcę ojca całował...
I u jednego siadł z nim ogniska!
Przeklęta gwiazda, co mnie tu wiodła!...
Przeklęta pamięć, co mnie zawiodła!
Jam go nie poznał — bo przed mym wzrokiem

Olśnionym nagle szczęścia widokiem
Miłość — zwodniczą rozpięła tkankę...
............
Czyż tak w przeznaczeń wyryto księdze?
............
Że gdy mnie straszna ściga powinność,
Padnę, ulegnę wdzięków potędze,
I nędzny, od tych przyjmę gościnność,
Którym nienawiść przysiągłem wieczną?!...

Dręczony niepokojem zasnąć nie mógł; błąkając się wśród jurt, dostrzegł, że nie on sam tylko czuwał, że i w jurcie Bija paliło się ognisko, a przy niem gospodarz ze starym czarodziejem, rozmawiali o przeszłości i wywodzili wróżby na przyszłość. Podsłuchawszy rozmowy, dowiedział się, że o nim była mowa i że czarodziej doradzał Bijowi, by młodego Kirgiza pozostawił w mniemaniu, iż mu swą córkę Demelę da za żonę:

Dozwól, niechaj go czcza mara zwodzi;
Nie mów, że pierwsi z kirgizkiej młodzi
Z dalekich stepów ślą do cię swaty
Dając za córkę Kałym[13] bogaty.
Łudź go — niech ogniem żądzy goreje...
Zapomni zemsty, karmiąc nadzieje...
A kiedy jurty zwinąwszy nasze,
By zająć dolin żyźniejszych paszę,
Odkoczujemy na step rodzinny...
Staraj się zręcznie za krąg gościnny
Nierozważnego młodzieńca zwabić,
A wtenczas, wtenczas... — rzekł z cicha — zabić!

Poeta, nie maluje nam stanu duszy młodzieńca po usłyszeniu słów tych, odkrywających zamiar wroga, pozwala się tylko domyślać, że on istotnie pod wpływem miłości dla Demeli, zaniechał rodzinnego obowiązku zemsty. Zbliżamy się do katastrofy. Zapowiedziane opuszczenie miejsca dotychczasowego nastąpiło. Razem z innymi, wyruszył także nasz młodzieniec. Jedni, zabawiali się łowami, inni, próbowaniem sił swych nawzajem, inni udaną bitwą; inni wreszcie, stają rzędem, by zacząć gonitwę do widnego w dali kurhanu. Między tymi ostatnimi znajdowała się Demela i jej wielbiciel. Mieli najlepsze konie, wyprzedzili więc innych w wyścigu. Kirgiz namówił Demelę, by z nim uciekła, gdyż tu poza gościnnej opieki granicami, niechybna śmierć go czeka. Bij spostrzegł ucieczkę, a gdy napróżno starano się dogonić zbiegłych, użył strasznego, niezawodnego środka — kazał zapalić stepy! Pięknie, malowniczo, pożar stepów skreślony, a z siłą dramatyczną przedstawione położenie i uczucia kochanków. Koń Demeli nie mógł nadążyć koniowi Kirgiza, a gdy padł przesiadła na drugiego i razem z ukochanym jechała; ale dym i żar coraz bliżej nacierał...

.....A koń, jeździec i kobieta,
Kłębem dymu jak chmurą owiani,
Falą ognia jak piekłem ścigani,
Umykają z największem pośpiechem. —
Wtem — wiatr z ognisk takim żarem wionął,
Że duszącym objęty oddechem
Padł koń drugi — i ducha wyzionął.

Krótko, ale przejmująco maluje poeta ostatnie chwile dwojga kochanków, niechybną zagrożonych śmiercią:

Jeździec groźno wzniósł oczy do nieba,
Twarz mu dzikim pałała wyrazem. —
„Luba!... luba!... tu się rozstać trzeba!...
„Śmierć już blizko!... Umierajmy razem!“
I obłąkany wzrok topiąc w jej lice,
Dodał głosem największej żałości:
„Oh!... już nigdy, nigdy nie nasycę,
Ani zemsty, ani mej miłości!“...
Jak dwie wierzby przy jednym strumieniu
Gałązkami ujmą się, pochwycą,
Tak młodzieniec z stepową dziewicą,
W tem ostatniem, smutnem uściśnieniu,
Pocałunkiem usta do ust zdali;
Duch się z duchem, tchnienie zbiegło z tchnieniem;
Pocałunkiem i tem uściśnieniem
Tu — na całą wieczność się żegnali...

Idąc za rozwojem głównej postaci i uwydatniając trzy główne w niej namiętności, pominąć musiałem sylwetki Bija i czarodzieja, obrazy koczowiska, wyruszenia taboru w podróż, wspaniały opis burzy na stepie, jak nie mniej wzmiankowałem tylko o ślicznym opisie pożaru stepów. We wszystkich tych szczegółach, widnieje chęć odtworzenia rzeczywistości, tu i owdzie jeno uidealizowanej, bez paczenia jednak zasadniczych rysów natury dzikiej, krępowanej tylko prawami gościnności. Starając się atoli o wierność względem stosunków rzeczywistych, poeta wcale nie dążył do przedmiotowości, i chętnie swoje własne uwagi wtrącał w wątek opowiadania, biorąc niejako żywy, sympatyczny udział w losach bohatera.
Czy wszystkie okoliczności odnoszące się do sposobu czucia i postępowania Kirgizów, odpowiadają istotnie prawdzie realnej? Na takie pytanie trzeba powtórzyć to, com powiedział z powodu „Stepów“. Ten sam przyjaciel Gustawa, Januszkiewicz, co mu przesłał ocenę „Stepów“, wyrażał się w listach dosyć sceptycznie o wierności rysów; przytaczał zdanie jakiegoś znawcy obyczajów kirgiskich, iż w nim, sposób zapoznania się Kirgiza z Demelą śmiech wywołał; że wogóle poetyczniej Zieliński przedstawił mieszkańców stepowych, niż oni są w rzeczywistości; obiecywał nawet szczegółową recenzyę poematu, nakreśloną przez jakiegoś specyalistę, lecz tej recenzyi w papierach po Zielińskim nie znalazłem.
Przypuszczając atoli, że nie wszystkie rysy, któremi skreślił Zieliński swego bohatera, jak i otoczenia jego, są zgodne z codziennymi, powszednimi stosunkami życia wśród Kirgizów, to jednak za pewne uznać można, iż w jego obrazie daleko wierniej odbiły się obyczaje stepowców, aniżeli życie Turków w powieściach poetyckich Byrona. A ponieważ były to rzeczy świeże, pierwszy raz w naszej literaturze w ten sposób malowane, ponieważ wykonanie odznaczało się żywością tętna, nie dziw, że przyjęto „Kirgiza“ (Wilno, 1842) entuzyastycznie, że od chwili wydrukowania, autor jego, stanął odrazu w rzędzie głośnych w kraju poetów, że wydania następne ponawiały się często i sprawiły, że poemat ten stał się jednym z nader popularnych i znanych ogółowi czytającemu. Wprawdzie już przedtem w „Piśmiennictwie krajowem“, w „Przeglądzie Warszawskim“ i „Nadwiślaninie“, były drukowane drobne wiersze Zielińskiego, ale dopiero „Kirgiz“ nadał rozgłos jego nazwisku.




  1. Urywek ten w zbiorze drobnych wierszy Zielińskiego ma tytuł: „Powrót wiosny“.
  2. W druku „Stepy“ ukazały się najprzód jako ułamek r. 1844, w „Snopku nadwiślańskim“ ogłoszonym na dochód jednego z powróconych wygnańców, przez Cieplińskiego; następnie jako drobna całostka, sam tylko opis stepów obejmująca, w „Poezyach Gustawa Zielińskiego“ (Warszawa, 1846); wreszcie w 10 lat potem, we właściwym, pierwotnym swym kształcie, poprzedzone później napisaną „Przygrywką“, p. t. „Stepy“, poemat przez G. Z. autora Kirgiza, Poznań, 1856, str. XXII, 80.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Adolf Januszkiewicz (1803-1857) – polski poeta, powstaniec listopadowy, brat Eustachego.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Aleksiej Iraklijewicz Lowszyn (ros. Алексей Ираклиевич Лёвшин, 1798-1879) – rosyjski polityk, historyk i etnograf.
  5. = zrzadka pływające na rozległym wirze.
  6. Przypis własny Wikiźródeł rari nantes... (łac.) – fragment Eneidy Wergiliusza (ks. I, w. 118).
  7. = okropność najokropniejsza.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Alphonse de Lamartine (1790-1869) – polityk, pacyfista i pisarz francuskiego romantyzmu.
  9. Zdaje się, że powstał jednocześnie ze „Stepami“. (Przyp. Wyd.)
  10. Przypis własny Wikiźródeł Piotr Kochanowski (1566-1620) – polski poeta, tłumacz, sekretarz królewski.
  11. Przypis własny Wikiźródeł George Gordon Byron (1788-1824) – angielski poeta i dramaturg.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Thomas Moore (1779-1852) – irlandzki poeta.
  13. = Okup.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.