Precz z Hitlerem! czy Niech żyje Hitler!
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Precz z Hitlerem! czy Niech żyje Hitler! |
Wydawca | Inżynier Bernard Krzyżkiewicz |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia „Saturn“ T. Kaldyk |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
czy „Niech żyje Hitler!“
Obydwa te okrzyki są dzisiaj modne i aktualne w Europie. Tu, w Polsce, za okrzyk niech żyje Hitler byli ludzie pociągani do odpowiedzialności. Poniekąd jest to słuszne. A jednak, gdy w treść tych okrzyków wnikniemy głębiej, to skłonny jestem przyznać rację okrzykom „Niech żyje Hitler…“
Dlaczego w tej sprawie głos zabieram? I co mnie zmusza do zadokumentowania mego wyraźnego stanowiska wobec postaci Hitlera. Dzisiaj postacią tą nietylko zajmuje się prasa, łamią sobie nad nią głowy mężowie stanu, politycy, dyplomaci na całym kontynencie. Interesują się nią żywo wszelkie organizacje społeczne, militarystyczne, narodowościowe i inne. Ja, jako organizator i twórca partyzanckich oddziałów na szerszą skalę, którą to partyzantkę uprawiałem skutecznie od początku wojny światowej, aż do końca wojny przeciwbolszewickiej, zagadnienia hitleryzmu nie mogę pominąć milczeniem. Tembardziej, że do mojego imienia już zaczęto tu i ówdzie przypinać „łatkę“ nietylko moim byłym ochotnikom „rycerzom śmierci“ rozsianym po kraju, posądzając i pomawiając ich o te lub inne sympatje, związane z ruchem hitlerowskim. Sam jestem nagabywany absurdalnemi pytaniami: jakie też stanowisko zajmuję, nawet czego ewentualnie po mnie można byłoby się spodziewać, na wypadek orężnej akcji Hitlera przeciwko Polsce.
Ponieważ ruch hitlerowski ostrze swe skierował przedewszytkiem przeciwko komunistom i żydom, więc ja jako „śmiertelny wróg komunistów“ okrzyczany powszechnie, a jako sławetny ów „pogromszczyk“ i „antysemita“, rozreklamowany, wprost zostałem przyciśnięty do muru wypadkami doby obecnej i prowokatorskiemi wycieczkami w stosunku do mnie.
Muszę więc „nolens volens“ głos zabrać. Nie dysponując własnym prasowym organem, zmuszony jestem za pośrednictwem tej małej broszury powiadomić byłych moich ochotników i szerszy ogół społeczeństwa o mych uczuciach, jakie żywię względem akcji hitlerowskiej i jak ją rozumiem. A więc:
Wznoszę dziękczynny okrzyk: Niech żyje Hitler!...
A to dla czego?
1) „Niech żyje Hitler“, gdyż on a nie kto inny otworzył nareszcie oczy całego świata na tendencje odwetowe Niemiec.
2) „Niech żyje Hitler“, który wyjął z pod prawa u siebie w Niemczech komunistów, gdyż nareszcie zrozumiał, że pasożyt produkowany w Niemczech na eksport do cudzych krajów nie może być nietylko więcej rozmnażany, lecz nie może być nawet ze względu na dobro państwa niemieckiego tolerowany.
3) „Niech żyje Hitler“ za represje stosowane względem żydów, gdyż dotychczas Polska pomawiana była nietylko o ucisk, ale nawet o rzekome pogromy; dziś żydostwo całego świata i świat cały przekonał się, że Polska jest najwięcej tolerancyjnym krajem, gdyż nietylko udziela gościnny żydom zbiegom z pod terroru hitlerowskiego, lecz umie wybaczyć nawet żydom, którzy jawnie Polsce szkodzili, udziela im opieki, a nawet gościnnie ich u siebie przyjmuje.
4) „Niech żyje Hitler“ za wprowadzenie jednolitej dyscypliny w Armji rezerwowej i Armji pracy, zrzeszenia jej pod jednym sztandarem (brunatne koszule) i swastyka, co ludzi jedna i stwarza siłę. Czem daje nam przykład i zmusza poniekąd do przywdziania podobnych koszul koloru więcej „ochronnego“ z emblematem Rzeczypospolitej Polskiej. A co najważniejsze, do zjednoczenia pod jednym sztandarem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej wszystkich organizacyj wojskowych i pomocniczych, częstokroć wnoszących swojemi różniącemi się statutami, ustawami i emblematami, szlifami, dystynkcjami chaos i dających powód do lekceważenia ze strony naszych przeciwników i wrogów.
5) „Niech żyje Hitler“ za jego zachłanny gest w stosunku do Gdańska, gdyż przez to każe nam nie na żarty czuwać z bronią u nogi nad Bałtykiem i Pomorzem, a nawet i Poznańskiem i na Śląsku, nie dać się zaskoczyć, a co gorsza sprowokować.
6) „Niech żyje Hitler“, gdyż on tak, jak Bismark, nauczył Polaków patrjotyzmu. On też uczy, czego po Niemcach możemy się spodziewać i że obowiązkiem naszym jest jednoczyć się, a nie wzajemnie się zwalczać.
8) „Niech żyje Hitler“ za manifestacje z udziałem Hindenburga pod Tannenbergiem, gdzie Prusactwo ogłosiło światu hołd dla zwycięstwa oręża krzyżackiego nad Słowianami, a wszystkim Słowianom przypomniało, jakiemi to metodami Niemcy osiągali przeważnie swe zwycięstwa — zdradą, przekupstwem, szpiegostwem i zbrodnią, — czem się potem chełpili przed całym światem i czemu dzisiaj nawet powojenne Niemcy przeważnie hołdują.
8) „Niech żyje Hitler!“ za rozkonspirowanie się wobec umów i traktatów, jawne pokazanie oblicza militarystycznego Niemiec współczesnych i przewrotności polityki, co daje nam prawo i wkłada obowiązek w dwójnasób zwiększyć swe wysiłki do obrony kraju, skonsolidować jeszcze mocniej armję rezerwową w tern przeświadczeniu, że jeżeliby miał nastąpić nowy Grunwald, to pokoju już wówczas nie podpiszemy w Toruniu, lecz w Berlinie.
9) „Niech żyje Hitler!“ za zastosowanie jeszcze jednej przez niego metody krzyżackiej w wyborze godła walki, w postaci swastyki, co do złudzenia przypomina tem stare zwyczaje krzyżackie, pod znakiem krzyża dla podboju naszych ziem, zaboru i mordów dokonywanych przez tychże „kulturträgerow“.
10) „Niech żyje Hitler!“, gdyż on, szukając wśród pokrewnych narodów „Anschlussu“[1], wskazał niejako nakaz chwili, dla wszystkich słowiańskich narodów zjednoczenia się dla wspólnej obrony przed nowym zalewem krzyżackim.
Chociaż staropolskie przysłowie głosi, że „mowa jest srebrem, a milczenie złotem“, to jednak starsze odeń wschodnie głosi, że „milczenie — głupca jest ozdobą“. Tak czy inaczej, jednak bywają chwile, że ze stanowiska pewnych ludzi przemilczanie dostrzeganych zjawisk byłoby wprost zbrodnią.
Jak słowa moje i przestrogi zostaną przyjęte, to jest inna kwestja. Obowiązkiem moim jednak jest powiedzieć i ostrzec, co niniejszem — czynię, by o mnie i za mnie nie ośmielił się nikt opowiadać plotek i bajek o rzekomych pertraktacjach z hitlerowcami i ewentualnej z nimi współpracy.
Nie zamierzam bynajmniej straszyć i przerażać współczesnych widmem jakiegoś tam Hitlera i jego ruchu ideowego akceptowanego i przyjętego przez część narodu niemieckiego. Tembardziej nie mam zamiaru ruchu tego, chociażby pod innym sztandarem wcielać w życie i małpować.
Jeżeli o Hitlerze, jako o mężu opatrznościowym Niemiec współczesnych piszę, to dlatego jedynie, że uważam, że gdyby nie było takiego z nazwiskiem Hitler, to Niemcy wynaleźliby innego osobnika. Hitler jako taki, jest zjawiskiem przejściowem i przypadkowem i śmiem wątpić, czy był on podczas wojny takim bohaterem, jak każdy przeciętny Niemiec, walczący za Deutschland Kaisera, bohater w mniemaniu państwa niemieckiego, a najeźdźca w mniemaniu Słowian.
Ja z moich dziesięciu punktów widzenia dosyć Hitlera wygloryfikowałem.
Mogę dorzucić, że jeżeli po zjeździe w Norymberdze Hitler stał się niemieckim mężem zbawczym to dla nas jeszcze więcej jest znakiem ostrzegawczym.
I może zajść taki wypadek, że będzie Hitler drugim, chociaż nie umyślnym Wallenrodem. Nam może przynieść zwycięstwo nad Hakatą, a dla narodu niemieckiego stanie się powodem zguby.
Stwierdzam fakt:
Na przestrzeni całego szeregu wieków narody ogarnięte megalomanją, kończyły swój żywot niezbyt chwalebnie. Jeżeli Hitler pragnie gwóźdź do trumny przybić narodowi niemieckiemu, to niechaj dalej kontynuuje swój program. Fo co mu przeszkadzać? Przytem co dla Niemca zdrowe, to dla Polaka śmierć. Pomimo wszelkich aktów, paktów i faktów o agresji i nieagresji, nam zasypiać gruszek w popiele nie wolno.
Wszystkie nasze hasła wspólne — Czuwaj! Czołem! Cześć! Za wolność naszą i waszą! itp. powinny wobec takiego dictum przez kanclerza Rzeszy Niemieckiej w Norymberdze zlać się w jedno potężne hasło i jeden gromki apel: „Baczność do szeregu!“
„Baczność do szeregu!“, to nie znaczy, iż miałbym wzywać do wystąpień zbrojnych, do tego są powołane odnośne władze wojskowe, którym Naród powierzył swe losy. Jednak jako obywatel i były dowódca armji ochotniczej sprzymierzonej, zagadnięty w tej kwestji, muszę wyjawić swoje stanowisko wobec zjawisk doby obecnej.
Co do mojego otwartego wystąpienia i zwrócenia się słowem pisanem do społeczeństwa mojem pragnieniem jest przyczynić się do ogólnej mobilizacji serc i umysłów przeciwko odwiecznemu wrogowi.
Wróg ten wyraźnie okazał swe krwiożercze zapędy i zamiary skierowane przeciwko nam. Chce nas przerazić swymi alarmami, jednak, o ile nie będziemy przygotowani odpowiednio do odparcia najazdu i nie zaasekurujemy się jak należy od prowokacji, nie zjednoczymy się w jedną potężną Armję rezerwowa, w której trudniej byłoby wrogom mącić, bruździć i prowokować, to srogo za to odpokutować możemy.
W młodocianych latach widziałem pocztówkę, wyobrażającą zaciśniętą pięść Bismarka (twórcy zjednoczonych Niemiec) wyciągniętą w kierunku Słowiańszczyzny z napisem „my, Niemcy, nie boimy się nikogo, oprócz Boga“.
Widocznie Bóg wyobrażał Słowiańszczyznę.
Hitlerowskie gesty podniesionej ręki powitalnie zmierzające niby to do pobratymczych uścisków, zaciskają się w tę samą Bismarka pięść, skierowaną przeciwko Słowiańszczyźnie
Symbol walki w postaci dawniejszego krzyża krzyżackiego, z hasłem „Gott mit uns“ zmienił się na krzyż z tymże symbolem, lecz bardziej zawiłym „swastykę“ pod hasłem „Heil Hitler“.
To przemalowywanie szyldów niemieckich symbolami i hasłami czynione nazewnątrz dla reklamowania się przed światem, a nawet zastraszenia Europy, nie byłoby tak groźne, gdyby poza nimi nie kryły się dotychczas nierozgromione i nierozbrojone sztaby generalne „kajzerowskie“ jeszcze z światowej wojny z megalomanją Kajzera, władaniem nad światem i marzeniem „Berlin-Bagdad“.
Polityka Prus zawsze była rozbójniczą. Musieli w imię jakiegoś hasła germanizować Słowian, mordować i rabować. To im się udawało pod znakiem krzyża, dopóki Słowianie nie przyjęli chrześcijaństwa, lecz i potem po przyjęciu przez Słowian chrześcijaństwa, już bez żadnych usprawiedliwionych haseł z taką samą intencją i tupetem mordowali Chrześcijan słowiańskich.
A czyż zabliźniły się rany po Wielkiej Wojnie? „Wojnie światowej“, gdzie też przekupstwo, zdrada i wszelkie niegodziwe środki w walce z przeciwnikiem były stosowane przez Prusaków i święciły swój tryumf, a dziś są apoteozowane, czyż nie są one dla nas ostrzeżeniem? Czego możemy oczekiwać od dzisiejszych Prusaków?
A weźmy czasy okupacji niemieckiej w Polsce. Te rządy kulturtraegerów, objawiające się w postaci systemu szpiclowskiego i kaźni, głodzenia ludności, zabieranie nietylko klamek od drzwi, lecz nawet dzwonów i dachów z kościołów, pędzenie narodu do pracy, jak bydła, niszczenie i wywożenie lasów i inwentarza żywego, a nawet ziemi urodzajnej na swe brandenburskie piaski. Ładniebyśmy wyglądali, żeby to potrwało jeszcze lat pięć!?
O tych rzeczach wątpię, czy jakikolwiek historyk wojny światowej wspomni. Nie zapominajmy również, że, gdyby niebohaterskie wystąpienie Narodu Polskiego, P. O. W. w Warszawie i na Kresach, powstańców w Wielkopolsce, na Pomorzu i Górnym Śląsku, którzy wystąpili, rozbijając oddziały niemieckie, bylibyśmy ogołoceni ze wszystkiego, bezwzględnie rozbrojeni i oddani na pastwę ich ówczesnych sojuszników Rosję Sowiecką. W tym celu aresztowali i więzili Naczelnego Wodza w Magdeburgu i Kadry Armji Polskiej w obozach w Szczypiornie, Kaliszu i innych, ażeby odebrać wiarę w siły narodowe i w możność utworzenia Armji, któraby mogła wziąć na siebie odpowiedzialność obrony Kraju. Oni — Prusacy — chcieli być naszemi opiekunami i obrońcami, dalej sprawując swe macosze rządy. Po przegranej wojnie Niemcy bardzo prędko znaleźli protektorów, w państwach koalicyjnych i za oceanem. Postarali się o sympatję jako pobici, pokrzywdzeni, a więc nieszczęśliwi, potrzebujący opieki i pomocy. A czem dzisiaj za to się odwdzięczają?
Zbyt prędko zapomniano tym wilkom w owczych skórach zatopienia Lusitanji, barbarzyńską walkę łodzi podwodnych, mordowanie nietylko wojska, ale i ludności cywilnej gazami trującemi i kaleczenie kulami dum-dum. Wogóle prowadzenie wojny w sposób iście barbarzyński. O tem zapomniano. Zapomniano również, że dla osiągnięcia swoich celów Prusacy nie liczyli się nigdy z nikim i z niczem. Wszystkie słabe strony chrześcijaństwa umieli wyzyskać dla siebie i dla swych celów państwowych, zawsze kosztem najbliższych sąsiadów. Byliśmy świadkami i teraz to jest w wojnie światowej, gdy dla tychże celów państwowych potrafili przekupstwem, zbrodnią i zdradą osłabiać Armje“ nieprzyjacielskie i sprowadzać do minimum ich oporność, na ogólnym froncie wojny światowej. Pozatem potrafili przesłać agentów w zaplombowanych wagonach do rozwalenia armji rosyjskiej, celem rozkładu całego ustroju państwowego, ze znanym programem wymordowania przez obałamucone tłumy, oficerów, oraz inteligencję słowiańską, asekurując jednak Niemców od tego losu. Na to są dowody. Była to wyraźna robota sztabu niemieckiego i instrukcja tegoż sztabu. Bezwzględnie, że kiedyś historja wykryje, że inwazja bolszewicka na Warszawę, też w dużym stopniu była dziełem strategików sztabu niemieckiego, posiadającego znaczne wpływy, a nawet decydujący głos w sztabie komuny sowieckiej w latach 1918-1919 i 1920.
Inwazja na Polskę było to zadanie poważne.
Zawarcie bliższego kontaktu Niemców z ówczesnymi sojusznikami, Sowietami, po ew. zwycięstwie nad Polską, godziło w niepodległość nowopowstałych państw i stanowiłoby poważną groźbę dla Europy.
Dlatego też hordy rozpasanej dziczy sowieckiej i rozagitowany tłum, podżegany przez najemnych agitatorów niemieckich, miały przejść Polskę „ogniem i mieczem“. Znikłyby więc z oblicza ziemi ośrodki kulturalne, kościoły i zabytki kultury słowiańskiej. Ległaby pokotem inteligencja, a młoda armja polska w koncepcji Berlin — Kreml miała przestać istnieć, a za nią mniejsze państwa niepodległe. Niedobitki musiałyby czołobitność swą złożyć Niemcom, prosić o ratunek i pomoc, a więc zdać się na łaskę i niełaskę odwiecznych wrogów, którzyby od tej chwili przed całym światem podjęli na siebie rolę obrońców uciśnionych i pionierów w walce o chrześcijaństwo z poganami, a więc stać się obrońcami kultury i cywilizacji, za jakich siebie chcą Niemcy uważać. Agitacja w kierunku porzucania frontu w roku 1920 i wycofania się do niemieckiej granicy były prowadzone na froncie przez płatnych , zbirów, o czem każdy uczestnik pamięta. Szła ona netylko pośrednio przez wschód, lecz szła ona także od zachodu. „Krzyżacy niemieccy“, rzekomi obrońcy chrześcijaństwa, obojętnie przypatrywali się walce w zmaganiach na życie i śmierć chrześcijańskiego polskiego narodu i sprzymierzeńców walczących pod znakiem Krzyża. Nie umieli skryć radości z powodu naszych niepowodzeń chwilowych, sprzyjali wyraźnie naszym wrogom, po cichu gdzie mogli i jak mogli, wroga popierali.
Żyją jeszcze współcześni i wiedzą, że nawet po porażce bolszewików pod Warszawą korpusy bolszewickie chroniły się do Niemiec. Tam znajdowały pełną i serdeczną opiekę. Jako przykład — korpus czerwony Gaja i ileż innych oddziałów i komisarzy, którzy parli na zdobycie Warszawy, przyjęto gościnnie w Niemczech.
Prusacy oczekiwali niezawodnie swojej nowej „kulturträgerskiej“ roboty w opustoszałym kraju naszym, który sami osłabili i obrabowali.
Niewielka objętość broszury nie pozwala mi narazie na rozwinięcie tematu w całej rozciągłości wypadków i wydarzeń, jednakże rzucając pewne światło na szereg faktów z wojny światowej i beznamiętnie zdzierając maskę z aktorów i reżyserów tej tragedji światowej, której konsekwencje do dziś dnia jeszcze ponosimy, podaję wiązankę charakterystycznych faktów z mojego życia, a nawet podaję nazwiska ludzi, działających w myśl programu tychże Prusaków od wojny światowej aż do zakończenia wojny przeciwbolszewickiej
Czynię to dlatego, by nie powiedziano, iż posługuję się ogólnie znanemi faktami z historji. Czynię to również z tą myślą i intencją, że po przeczytaniu tej broszury niejeden z uczestników wojny światowej i wojny przeciwbolszewickiej przypomni sobie różne sprawy i sprawki niemieckie, ich metody zawsze i wszędzie stosowane na zgubę Słowiańszczyzny.
Dobro Państwa i nienaruszalność jego granic jest najwyższem prawem.
Uważam za rzecz również niezbędną przypomnienie różnym pacyfistom, ukołysanym melodją piosenki pokojowej „pokrzywdzonych“ powojennych Niemiec aż do czasów Hitlera, kiedy piosenka ta zaczęła już rozbrzmiewać całemi fanfarami bojowemi i odbiła się takiem pełnem niepokoju echem, że aż zatrwożyła Wschód i zaniepokoiła Zachód, że czas rozgrywki z Niemcami się zbliża.
A wobec pokazania wilczych apetytów Niemiec i zbrojnej pięści, najwyższy czas porzucić wszelkie złudzenia.
Dziś już w skargi niemieckie o krzywdach doznanych na polskiej ziemi w Europie nie uwierzą. Niech tylko oni swe zobowiązania w stosunku do naszych braci ściśle wykonują i niech naszym mniejszościom w Niemczech będzie tak dobrze, jak wszystkim mniejszościom na terenie Polski.
Dzisiaj nawet żydzi, którzy w dużej mierze szli z Niemcami ręka w rękę, gdy chodziło o szkalowanie Polski, przekonali się o przewrotności niemieckiej.
Tym krótkowzrocznym, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że rządy wszystkich państw, a nietylko Państwa Polskiego, stanęły wobec groźnego zagadnienia kryzysu i stąd wynikających wielkich kłopotów, trzeba przypomnieć politykę eksterminacyjną dawnego rządu pruskiego (Hennemann, Kennemann i Tiedemann), wóz Drzymały, Wrześnię i złowrogie słowa Bismarka do Polaków „Ausrotten“ (wytępić). Wtedy sytuacja była groźniejszą, bo to groziło zagładą i germanizacją całej połaci kraju polskiego i walkę z tem musiały prowadzić jednostki własnemi siłami, narażając bardzo często swe mienie i życie.
Akcja hitlerowska jest niemniej groźną, niż nawała bolszewicka na Polskę w 1920 r.
Akcja ta tem groźniejszą jest, iż faktycznie Niemcy prowadzą z Polską wojnę ekonomiczną od pierwszej chwili powstania Państwa Polskiego. Ukoronowaniem tej kampanji jest akcja Hitlera (popieranie przez oficjalne czynniki przemytu do Polski).
Wystąpienie zbrojne Niemiec będzie tylko epilogiem tej walki.
By odeprzeć wyraźnie proklamowany zamach na egzystencję Państwa Polskiego, należy uczynić to, co uczyniło społeczeństwo nasze w 1920 roku, gdy bez różnicy przekonań wszyscy jak jeden mąż stanęli do obrony kraju; uczynić to należy, by nie zmarnować wysiłków, położonych przy budowie Państwa, krwi ofiarnej; przelanej za Polskę i nie wpaść w sroższą i haniebniejszą niewolę, która bezwzględnie groziłaby zagładą narodu polskiego.
Jeżeli bowiem hitlerowskie Niemcy kultywują już wyraźnie bismarkowski program pod hasłem „Ausrotten“ (wytępić), to wrazie swego zwycięstwa napewnoby to hasło wprowadzili w czyn. Z tą tylko może różnicą, że użyliby do tego nowoczesnej techniki. Nie trzeba również zapominać, że o ile krzyżackie ongiś Niemcy, udając zbawców i krzewicieli wiary chrześcijańskiej, okryli się płaszczem z godłem Krzyża i byli uzbrojeni od stóp do głów, a w sercu mieli obłudę i walczyli podstępem i zdradą, to i obecne Niemcy hitlerowskie, pomimo wdziania skromnych brunatnych koszul, symbolizujących rzekomo pracę pokojową i demokratyczne rządy, przykryte są również obłudą niemiecką i nie odstąpią oni nigdy od metod swych przodków, używając wszystkich niegodziwych sposobów dla osiągnięcia celu.
A najwięcej Niemcy wygrywali, gdy państwa i narody waśnili i kłócili po mistrzowsku, wykorzystywują i kontynuują to w dalszym ciągu.
Ukarani za swą butę i chęć panowania nad światem, zaczęli się po wojnie odbijać gdzie można. Naród niemiecki jest rasą wymierającą, i sami w ten sposób piszą o sobie. Ten naród doszedł do swej potęgi, dobrobytu i rozkwitu przed wojną światową, i jak mówi przysłowie „z nadmiaru tłuszczu zwarjował“. Kwiat młodzieży niemieckiej, zdrowej i może być najlepszy „materjał hodowlany“, zginął na polach walk w wojnie zaborczej. Kierownicy nawy państwowej Niemiec obecnych i elita społeczeństwa myślącego nie może nie widzieć skutków stosowania systemu „dwojga dzieci“, „zweikindersystem“ i liczby zmniejszających się urodzin w stosunku do zgonów, a stosunek zaludnienia miast do wsi jest w Niemczech 65 do 35, kiedy u nas w Polsce odwrotnie.
Więc gdyby nie było wojny, to Polska w przyszłości prześcignęłaby Niemcy co do ilości zaludnienia. Więc nie dziwota, że Niemcy różnych sposobów się imają, by u siebie poprawić rozrodczość a u sąsiadów zepsuć. Szczególniej w Polsce, której żywotność jest wyraźna. Ale i zdolności Polaków na innych polach zaczynają światu imponować i trwożyć Niemców.
Wszystkie rozporządzenia Hitlera co do poprawy rasy germańskiej dowodzą niezbicie, że rasa ta już jest mało odporna i istnienie jej w świecie jest zachwiane.
Jak się okazuje, Niemcy na przestrzeni wieków nie wynieśli żadnej nauki z cięgów, jakie dostawali za swą butę, żarłoczność na cudze ziemie i zachłanność swych apetytów. Upokarzali ich nieraz nasi królowie, upokorzył ich Napoleon, upokorzyła ich wojna światowa, jednak hydra prusacka dziś znowu podnosi głowę i grozi Europie. Nas zaś zmusza do poważnego rozważania nad środkami obrony na wypadek agresji, aby nie zniszczyć plonów przelanej krwi ofiarnej i nie oddać w srogą niewolę i poniewierkę naszych dzieci i wnuków.
Bezwzględnie jesteśmy w przykrej sytuacji. Pisać, malować i ilustrować okrucieństwa niemieckie, stosowane przeciwko nam, jak podczas zaboru, tak i w czasie wojny europejskiej i straszyć widmem zuchwałego, okrutnego i rzekomo niepokonanego krzyżaka, nie jest z wielu względów rzeczą wskazaną, szczególniej, gdy się mówi tyle o pokoju i dąży się wytrwale do niego. Jednakowoż wobec takich faktów dostrzeżonych u najbliższego i przewrotnego sąsiada, przemilczać to wszystko byłoby wprost zbrodnią.
Jeżeli nasze matki, żony i dzieci pod wpływem alarmów prasowych oraz wersyj stąd i owąd pochodzących o przygotowaniach i potędze militarnej Niemiec oraz najnowszych zdobyczach technicznych, jakiemi rozporządzają Niemcy dla zagłady i zniszczenia, nie mogą spokojnie spać, a nawet owocnie z wiarą w lepsze jutro pracować, to niechże i niemieckie rodziny wiedzą o tem, że niszczyć i zabijać jest najłatwiej, że minęły już czasy, kiedy Niemcy mogły prowadzić wojnę tylko na cudzych terenach, ogołacając je z żywności i żywiąc swe wojsko i rodziny cudzym kosztem.
Przy obecnych środkach technicznych i w walce bezwzględnej, determinacyjnej, najeźdźcy mogą tak samo znaleźć groby i kurhany w swoim kraju i nie zobaczyć swoich bliskich, na których wydadzą wyrok z chwilą rozpoczęcia wojny.
Dla dobra ludzkości i utrzymania pokoju wiedzieć o tern powinny i rodziny niemieckie, że taki sam los może je spotkać i że nie utyją już na polskiej krwi i majątku.
A że bynajmniej nie przesadzam w swych dociekaniach i nie zamierzam nikogo straszyć o przygotowaniach niemieckich, to przytaczam w całości nową wiadomość z Berlina, opublikowaną w „Ilustrowanym Kurjerze Codziennym“ Nr, 259):
Laboratorja śmierci w Berlinie ujawnione!
Berlin, 16 września.
Przedwczoraj przewieziono do jednego ze szpitali czterech robotników fabryki chemicznej Schering Kahlbaum z objawami nieznanego zatrucia. Robotnicy ci po kilkunastu godzinach męczarni — zmarli. Jako przyczynę zgonu podano zatrucie tlenkiem węgla. Zaznaczyć należy, że wypadki zatrucia w tej fabryce mnożą się w ostatnich czasach. Niemal codziennie kilku robotników odwozi się wśród objawów zatrucia do szpitali berlińskich.
Rzeczą niezwykle znamienną jest to, że o wypadkach tych w prasie zupełnie głucho. Redakcje pism berlińskich zawiadamiają, że o wypadkach zatrucia w tej fabryce chemicznej nie wolno pisać.
Pomimo to jednak tajemnica fabryki Schering-Kahlbaum przedostała się na światło dzienne. Okazuje się, że fabryka ta od czasu przyjścia do władzy hitlerowców, przestawiła całą swą produkcję na fabrykację nowych gazów wojennych i w związku z tern zdarzają się przy eksperymentach codziennie wypadki.
Natychmiast po objęciu władzy przez hitlerowców przeprowadzono daleko sięgające zmiany personalne w zakładach Schering-Kahlbaum. Przedewszystkiem zreorganizowano oddział Adlerhof tej fabryki. Oddział ten jest silnie strzeżony. Kontrola wchodzących i wychodzących jest niebywale ścisła. Wstęp do laboratotjów wogóle jsat wzbroniony i to nietylko obcym, ale nawet robotnikom i chemikom niezatrudnionym bezpośrednio w danem laboratorium stoi uzbrojony wartownik, który wpuszcza tylko tych, co znają codziennie zmieniające się hasło.
Fabrykacja gazów trujących i eksperymentów na tem tle są zakonspirowane w ten sposób, iż podaje się oficjalnie, że cjankali i inne związki cyjanku potasu wytwarzane są dla syntezy moczników. Kwasy arsenowe wytwarza się jako .. środki dla ochrony roślin, a gaz musztardowy jako .. olejek do nacierania skóry.
Większość produkcji zakładów Adlerhof nastawiona jest na środek od bólu głowy o nazwie „Chlorylen“. Środek ten do tej pory niebardzo popularny i znany w kołach lekarskich ma swoją tajemnicę. Otóż skład chemiczny „Chlorylenu“ czyli trójchlorek-tlenu (C Cl₂ CH Cl) wykazuje nam, że mamy tu doczynienia z gazem chlorowym, składnikiem gazów trujących, znanym jeszcze z czasów Wielkiej Wojny.
Doświadczenia z nowemi gazami przeprowadza się na zwierzętach. Eksperymenty idą w trzech kierunkach: 1) działanie gazu na skórę i oczy, 2) działanie gazu na maskę gazową i to w podwójny sposób, tak, aby przenikał maskę, oraz wywołał kaszel i kichanie, zmuszając do zerwania maski. Wtedy działa drugi składnik gazu, już trujący. 3) Trzeci kierunek eksperymentów ma wypróbować działanie na organy wewnętrzne, przyczem pracuje się wytrwale nad wynalezieniem takiego gazu, przeciw któremu nie byłoby żadnej obrony i żadnego leczenia.
Zaznaczyć należy, że ciężar gatunkowy wszystkich tych gazów ma być większy od powietrza, co posiada dlatego swoje znaczenie, że gazy te rozprzestrzeniają się tuż przy ziemi, wnikając przez wszystkie szpary i szczeliny i w ten sposób przeciwdziałają nowoczesnym betonowanym schronom gazowym.
Równocześnie wytwarza się masami zapasy już wypróbowanych gazów, które w butelkach stalowych zakopywane są na terenach zakładów Srhering — w Berlinie, przy ul Müllerstrasse
Czegóż to dowodzi. Dowodzi, że metody obecnych kierowników nawy państwowej Niemiec pozostały te same, jak i przed wojną światową, — te same, a może nawet stokroć jeszcze gorsze niespodzianki szykują Europie, niż to było.
W rodzinie europejskich narodów tak, jak bywa czasem w zwykłej rodzinie, trafia się dziecko wyrodek, którego myślą przewodnią jest kłótnia, walka, rabunek u sąsiadów, zemsta i szantaż. — Oczywiście takie dziecko przyczynia wiele kłopotu rodzinie. Zwykła rodzina, złożona z rozsądnych członków zazwyczaj izoluje takiego osobnika, albo w domu poprawczym, albo w domu warjatów. Recydywistę zaś zbrodniarza lokuje w więzieniu.
Inaczej rzecz się przedstawia, gdy mamy do czynienia z rodziną ludów europejskich, umieszczonych na szachownicy całego globu ziemskiego. Niejednemu z członków tej wielkiej rodziny brakuje zdrowego rozsądku, a jeszcze więcej intencji do zgody. — A więc „Michel“ recydywista hula, grozi, straszy i szantażuje, a czyni to wszystko pod znakiem pracy dla pokoju, bo uważa według swego trybu myślenia, że Niemcy w żaden sposób nie mogą się rozbroić, dopokąd nie będą od stóp do głów całkowicie uzbrojeni, a gdy będą od stóp do głowy uzbrojeni, to wtedy dla spokoju świata, a wiecznego spokoju dla miljonów Słowian, podejmą się cały świat swoim kosztem rozbroić.
Takie są ich prawdziwe dążenia.
Nie mam zamiaru potępiać wszystkich Niemców w czambuł, lub przyczepiać się i podejrzliwie patrzeć na osobników, których nazwiska mają brzmienie niemieckie, szczególnie obywateli już znanych, i wypróbowanych dla sprawy Polskiej czy to na roli, czy też na urzędach pracujących.
Należy się w tem miejscu pewne ostrzeżenie. Pamiętam dobrze z wojny światowej, że sami Niemcy, mając przeciwko sobie w obozie przeciwnym armji rosyjskiej, Niemców, obywateli rosyjskich, zamieszkujących byłe kraje nadbałtyckie, dzielnych i zdolnych oficerów, stosowali do nich taką politykę: przez swoich agentów podjudzali przeciwko nim Rosjan, by sparaliżować ich działalność, zrazić i zmusić do uległości drogą siania nienawiści rasowej, kastowej i religijnej. Obecne Niemcy też tym sposobem walki nie pogardzają, by wywołać nieufność, represję i zdobyć materjał dla agitacji na forum międzynarodowem. Stosują ten system do Niemców, jak i do innych mniejszości narodowych w Polsce.
Twierdzę, że ostatnie zajścia na Polesiu — niewielkie, lecz charakterystyczne wystąpienia przeciwko policji państwowej, podburzonych Poleszuków, były dziełem obcych agentur, które rozsiewały wersję o wojnie z Niemcami, zajęciu Warszawy i t.p. Są to tylko próbne baloniki, 1 zorganizowanej akcji przeciwko Polsce, ukute w laboratorjum generalnych sztabów niemieckich.
Faktem stwierdzonym jest, że wojnę Niemcy przegrały i przegrałyby ją daleko prędzej, jak to zeznają wybitni politycy i strategicy z czasów wojny światowej, gdyby koalicja nie popełniła szeregu poważnych błędów.
Więc wniosek z tego jest taki, że ten cały aparat Niemców tyle lat w tajemnicy przed światem na zgubę ludzkości przygotowany (łodzie podwodne, gazy etc.) zawiódł ich. Również zawiodły ich rachuby natury politycznej po przegranej wojnie, na rozsadzanie państw ościennych przez komunizm, którego główne laboratorjum było w Berlinie.
Jesteśmy świadkami paradoksalnego zjawiska, że własne to laboratorjum niszczą dziś sami Niemcy, ażeby światu dowieść, że są w porządku z zasadami humanitarnemi i wywołać potrzebne oburzenie ludności przeciwko komunistom, sami palą Reichstag (jak o tem już złożyli świadkowie zeznania w Londynie).
A ile jeszcze w zanadrzu mają takich przygotowanych fajerwerków dla odwrócenia uwagi w opinji świata? ile jeszcze zbrodni i zamachów — to przyszłość tylko wykazać może.
Zrozumiałą jest rzeczą, że Niemcy obecne pozbywają się ze swych terenów nietylko wrogów, lecz nawet spokojnych obywateli i innych narodowości, dla usunięcia niewygodnych świadków ich dalszej, niecnej roboty dla zagłady cywilizacji ludzkiej.
Z tem trzeba się liczyć. — Polska okazuje wiele humanitaryzmu, przyjmując prześladowanych. Jednak nie wolno zapominać, że Niemcy nietylko w zaplombowanych wagonach, lecz przez różne fronty i pod różnymi pretekstami i misjami umieli przemycać potrzebne im jednostki dla rozkładu, demoralizacji i różnych inscenizowanych wystąpień.
Musimy oko i ucho mieć skierowane na przybyłych z nad Sprewy, dla dobra prawdziwych naszych przyjaciół. Taki przemyt jednostek z agentur wrogich jest niemniej groźnym od gazów trujących.
List jako dokument
Berlin, 10 IX 1933
Drogi Generale!
List Pański, wysłany doprawdy partyzanckim sposobem, dotarł do mnie, mimo ochrony granic i kontroli „sympatycznych szturmowców“ i jak ich tam zwą.
Tekst pańskiego rękopisu, który miałem przyjemność czytać przed niedawnym czasem za mej bytności w Polsce, pamiętam i, jeszcze raz podkreślam, że jest to ujęcie zagadnienia „Hitlerowczyzny“ chociaż śmiałe, jednak zupełnie logicznie.
Hasło, które zapamiętałem z tekstu Pańskiego rękopisu „Wznoszę okrzyk — niech żyje Hitler!“, — w znaczeniu przez Pana podanem nie jest tu na terenie Niemiec odosobnione. Bardzo wielu rdzennych Niemców (blondynów ze świadectwami kilku pokoleń aryjskiej krwi) trzeźwo myślących, powtarza go, dodając w duchu: „czem gorzej — tem lepiej“; może przed ostateczną katastrofą, do której nieobliczalny Hitler & Co. kraj prowadzi, stanie się coś, co położy kres tej zabójczej dla Niemiec, a rozbójniczej polityce, czy braku jej. Tu też niebrak ludzi logicznie, trzeźwo i kulturalnie myślących. Jest jedno „ale“. Ci ludzie nie umieją reagować na brutalne metody regimu hitlerowskiego. Możnaby powiedzieć, że inteligencja jest niezdarną i do pracy skonsolidowanej nie nadaje się. Podobnie było w Rosji w czasie rewolucji. Ogół — to masa bezkrytyczna, a dzięki wzięciu jej w ramy dyscypliny (do czego Niemcy są z dawien dawna przyzwyczajeni) — potulny i cierpliwy. Wszystko, co gorące, pełne temperamentu, nie uznające jednak krytycyzmu i logiki, znajduje się w szeregach organizacji hitlerowskiej i tu znajduje wyładowanie swego temperamentu i wrodzonej brutalności.
Panie Generale, naprawdę trudno mi napisać przedmowę do Pańskiej broszury, o którą Pan prosi. Gdybym był na miejscu i miałbym możność na ten temat z Panem jeszcze pomówić, możebym prędzej mógł ją napisać.
Temat jest tak obszerny i tak brutalnie groźny w swej prawdzie, że to, co pan napisał, — niech się Pan na mnie, Panie Generale, nie gniewa, — jest tylko echem rzeczywistości. Co się tu dzieje jest naprawdę straszniejsze w swem zaślepieniu i zaprzeczeniu tego, co zwykliśmy kulturą europejską mianować, aniżeli Wy tam wyobrazić sobie jesteście w stanie. Tu dzieją się rzeczy groźne już nie dla Polski, lecz dla całego cywilizowanego świata. Tu gotują się do wojny. O tem niby cały świat wie, ale wiedzieć nie chce, że tu gotują się do wojny najbardziej barbarzyńskiej, jaką zna historja. W Niemczech, w sferach rządzących już dziś twierdzą, że żadne umowy międzynarodowe, chociażby takie, jak hasła lub sprawa Czerwonego Krzyża, też Niemców nie obowiąwiązują. Takie jest zdanie w tej sprawie tutejszych władców.
Nie wnoszę nic nowego dla Pana Generała, o czem by sądząc z naszej ostatniej rozmowy, Pan Generał nie wiedział. Potwierdzając w całej rozciągłości Jego pogląd na chorobę narodu niemieckiego, zwaną „hitleryzmem“, być może przyczynię się do ukazania się tej broszury, która choć w części odsłoni przed polskim narodem piekło i niebezpieczeństwo obecnie „miłościwie nam panującego regimu (podtytułem wbrew treści) narodowego socjalizmu“ Przedmowę napewno napisze Panu Generałowi ktoś inny. Ja ograniczony w prawach „mniejszościowiec“ (chociaż blondyn i aryjczyk) na tak niewdzięcznym terenie dla mniejszości, korzystam z Pańskiej, Panie Generale, patryzanckiej poczty (nie chciałbym nabierać wychowania obywatelskiego w obozie koncentracyjnym, korzystając z poczty państwowej) i wraz z powyższemi skromnemi uwagami przesyłam serdeczny uścisk dłoni i jeżeli mi wolno, zachętę do dalszej pracy na tym odcinku, na którym nigdy pracy tej za dużo nie będzie, bo tu pracują dla „katastrofy“ i to mocno.
Jeszcze raz ślę tęskne pozdrowienia do kraju, gdzie każdemu wolno myśleć, mówić, pisać etc.
N.
Fakty w historji mało niby znaczące, jednak zebrane, przedstawiające ciągłość akcji, prowadzonej przez Niemców i ich agentów jak na wojnie, tak i po wojnie.
Przed wojną światową, podczas wojny, oraz na wojnie z komunistami, od 1918 do 1921 r. i w czasie pracy pokojowej aż do dnia dzisiejszego spotykałem się z wielu faktami, charakterystycznemi roboty agentów sztabu niemieckiego, metod przez nich stosowanych, prowokacyj, zdrad, przestępstw i zbrodni Ucierpiałem przez to wiele sam, cierpieli nieraz byli moi ochotnicy i najbliższa moja rodzina, wszystko to mogło każdego innego nastraszyć. Po tych cięgach powinnaby mnie odejść już ochota ponownego poruszania tych spraw na forum publicznem, co też bez echa nie minie i również może pociągnąć dla mnie konsekwencje.
W broszurze tej, w niewielkiej objętości, występuję otwarcie i szczerze, gdyż uważam, że horyzonty sztucznie przez wrogów zaćmione winny być jakąś pochodnią oświetlone i to jaknajprędzej, by sparaliżować akcję wrażą, zmierzającą do urabiania znowuż nieprzychylnej opinji byłym moim ochotnikom, zajętym pracą pokojową.
Z wojny światowej mam pięć ran, odniesionych w walkach z Niemcami. Ale to była wojna. Dotkliwsze ciosy otrzymałem już po wojnie światowej, w czasie walk z bolszewikami od tychże Niemców, menerów polityki sowieckiej i początkowych jej opiekunów.
Jako ochotnik — 20 sierpnia 1914 r. — wstąpiłem do drugiego Lejb-ułańskiego Kurlandzkiego pułku po odezwie Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza do Polaków, z szeregiem ochotników ziemi wileńskiej, mianowicie znanym partyzantem Jerzym Dąbrowskim, ś p. bratem moim Józefem, Mackiewiczem i innymi. Wtedy też, wraz z innymi ochotnikami trafiłem odrazu na czarną listę sztabu niemieckiego. Że taka lista istniała, wiedzą o tem uczestnicy wojny. Od 5 listopada 1915 r., kiedy stanąłem na czele szwadronu partyzantów z 2-ej kawaleryjskiej dywizji, odkomenderowanych do dyspozycji sztabu Północnej Armji, i wszedłem w skład partyzanckiego oddziału Punina na froncie pod Rygą, znalazłem się z innymi partyzantami w rozkazach sztabów niemieckich, jako wyjęty z pod prawa. Na głowy nasze wyznaczone były nagrody. Były wydane rozkazy niebrania nas do niewoli. Los jeńców zdrowych, czy też rannych, miał się skończyć szubienicą. Wszyscy uczestnicy, których pewna liczba jest w Polsce, dobrze o tem pamiętają, By się uchronić od haniebnej śmierci każdy z nas miał na wszelki wypadek truciznę szybkodziałającą. Były wypadki, że Niemcy trupów nawet partyzańskich wieszali, jak twierdzili, dla postrachu, za co dawaliśmy im odwet. Stąd też organizacja nasza nosiła tytuł „rycerzy śmierci“ i jako godło przyjęła odznakę bojową Krzyż biały z trupią głową, pochodnią i mieczem.
Po wojnie z Niemcami odznakę tę wprowadziliśmy w wojnie z bolszewikami i odznaka ta utrwaliła się najwięcej w bojowych moich oddziałach, jako najwyższy order bojowy.
Wzmiankę tę podaję dlatego, by zdementować rozsiewany plotki przez wrogów o genezie tej odznaki.
Nic bo ona wspólnego z niemieckiemi organizacjami nie miała i nie ma. Jest to samodzielna swoista, czysto partyzańska odznaka, powstała na polu walki. Czczoną jest i poważaną wśród wszelkich zespołów wojskowych, we wszystkich krajach ludzi walk i czynu, walczących pod hasłem „za naszą i waszą wolność“. Przykazania rycerskie, związane z tą odznaką, nie godzą w byt i samodzielność żadnego narodu, gdyż w samej istocie są przejęte duchem najbardziej pokojowym i humanitarnym, pomimo emblematu śmierci. Nadmieniam, że otaczał nas stale jakiś nimb i legendy wśród ludności. Byliśmy nieliczni, lecz dzielni, zespoleni ze sobą i niezłomni, a wśród szeregów nieprzyjacielskich szerzyliśmy zawsze postrach i panikę. I tu należy szukać źródeł tych wszystkich niecnych inwektyw, kalumnij i oszczerstw, miotanych na nas z obozów wrażych przez ich agentury, już w czasie walk, a cóż dopiero mówić po wojnie, gdzie wy. raźnie chciano nas zmieść z oblicza ziemi, wyrzucić poza nawias społeczeństwa, odmówić nam prawa do pracy i swobodnego poruszania się nawet w swojej Ojczyźnie, nie wygadanej gębą, a wywalczonej krwią.
Już po wojnie wielu z nas dosięgła ręka zbrodnicza obcych agentów, że wspomnę zabójstwo ś. p. mojego brata młodszego, Józefa, pomocnika i zastępcy mego na froncie i na terenie pracy w Białowieży, który legł z rąk najemnych zbirów trzeciej międzynarodówki, co zostało stwierdzone przez śledztwo i przez sąd w Białymstoku w 1927 roku i winni ponieśli karę. Lecz nawet i to zabójstwo brata agenci usiłowali przedstawić w opinji publicznej jako dzieło rąk moich ludzi, co zbyt pochopnie niektóre odłamy prasy powtarzały, czyniąc ciężką krzywdę mnie i moim ludziom.
Gdyby nie przestrogi w porę mi udzielane przez ludzi dobrej woli, z którymi jestem związany ideją wspólnej walki pod znakiem Krzyża przeciwko Niemcom i komunistom, to napewno słów tych bym nie pisał i podzieliłbym los mojego brata. Nie jestem również pewny, czy długo jeszcze będę mógł mówić i pisać, będąc stale tropiony i prześladowany. Uniknąłem szczęśliwie kilku zorganizowanych zamachów na terenie Białowieży, jak również i w Warszawie, odpowiednio w porę ostrzeżony. Zdemaskowałem zbrodniarzy i oddałem w ręce sprawiedliwości. Naganka jednak trwa. Inny sposób likwidacji mnie i moich ludzi został wymyślony. Werbuje się przeciwko mnie ludzi najpodlejszej konduity, którzy nie mają nic do stracenia Z liczby tych, których ukarałem na froncie, lub wyrzuciłem ze związków i terenów pracy, ewentualnie, przekazałem sądom, ci częstokroć subsydjowani, rozsiewają najpotworniejsze wersje wśród społeczeństwa, piszą paszkwile, któremi zarzucają redakcje i urzędy, na co posiadam dowody.
Walka z tymi jest trudniejsza, gdyż poza ich plecami stoją czy to komuniści, czy też Niemcy, którzy podszczuwają, kierują i subsydjują tę akcję. I to mnie zmusza przygwoździć niniejszem tę prowokacyjną robotę, podając nazwiska osób, które zdołałem zdemaskować, na co posiadam dowody.
Już po przewrocie Kiereńskiego na froncie pod Rygą byłbym wpadł w zasadzkę przygotowaną przez znanych agitatorów komunistycznych von Haustoffa i barona Siwersa, którzy operowali z ramienia sztabu niemieckiego, buntując piechotę na froncie, skłaniając do bratania się z Niemcami, (Haustoff i Siwers byli oficerami Nowo-Ładoskiego pułku — jeden z nich, Siwers, został potem dowódcą 11-ej armji sowieckiej w Rosji, a Haustoff — komisarzem do pewnych poruczeń między Niemcami).
Wówczas to w porę byłem uprzedzony przez osobę z kontr-wywiadu francuskiego, człowieka ogromnych zdolności i odwagi, któremu nieraz wiele zawdzięczałem. Uprzedzony więc przez niego o przygotowanym zamachu złapania mnie i zlinczowania przez podburzonych żołnierzy, gdyż wówczas z plutonem partyzantów wjechałem w sam środek piechoty, ogłaszając rozkaz dowódcy korpusu, że winni bratania się będą oddani sądom, a cały szwadron jazdy z artylerią zostawiłem o kilometr za sobą. Rozkaz dowództwa wykonałem i nie dałem się wciągnąć w zasadzkę, gdyż zgóry im powiedziałem, że wiem o wszystkiem, że przyjechałem w małej liczbie, więc mogą mnie zabić, a sami zostaną pobici Agitatorzy rejterowali, żołnierze rozkaz wykonali, wrócili na pozycję (fakt ten może potwierdzić szef b. 43-go korpusu, gen. Simonow, obywatel polski, w Warszawie).
Od tej daty z rozmaitemi pauzami odbywały i odbywają się na mnie polowania, jak na odyńca kresowego i z naganką i z udziałem psów i piesków, podstępem i za pomocą kopania wilczych dołów, nieraz przez t. zw. „przyjaciół“, twierdzących że czynią to dla dobra sprawy i dla dobra Polski.
Kampanja przez rozsiewanie oszczerstw, plotek oraz różnych wersyj o rzekomych morderstwach, dokonanych osobiście przezemnie i moich ludzi, jest łatwa dla wrogów i ich agentów w kraju, gdyż jesteśmy narodem chętnie nastawiającym ucho wszelkim sensacjom, pochopnie dającym wiarę wszelkim wersjom i powtarzającym rzeczy, których często nie sprawdzono. Inni mówią „niema dymu bez ognia“, a nikt nie chce zrozumieć, że ten ogień stale podkładany i podsycany jest ręką zbrodniczą ludzi działających w myśl instrukcji obcych agentów.
Naprawdę ciężka jest z tern walka; mówi człowiek o tem coś, pisze, — powiadają, że jest widać winnym, „bo się tłumaczy“; gdy się przemilczy i zlekceważy — to powiadają, że „nie reagował“. I tak źle i tak nie dobrze.
Wracam do faktów. A więc w dniu zakończenia wojny, 3 marca 1918 r. już jako dowódzca oddziału partyzańskiego, stałem na brzegu jeziora Czudzkiego, (obecna granica Rosji Sowieckiej z Estonją), we wsi Smołowa. Otrzymałem ostrzeżenie od kontrwywiadu, że niemieckie dowództwo w porozumieniu z dowództwem Armji czerwonej, ma mnie zlikwidować z całym oddziałem. Chociaż znajdowałem się wówczas na terenie Rosji, przy granicy, to komisarze sowieccy rolę likwidatorów powierzyli dowództwu niemieckiemu. Naturalnie, że działo się to bez wiedzy naczelnego dowództwa ich wojsk. W takich czasach każdy komisarz przyfrontowy miał pełną władzę. I dnia 5 marca 1918 r. o godz. 11-ej zostałem otoczony przez oddział 11-go bataljonu piechoty niemieckiej pod dowództwem niemieckiego lejtenanta i przydzielonego do nich oddziału ochotników Niemców pod dowództwem dwóch oficerów rosyjskich, którzy przeszli na stronę niemiecką, barona Engelgardta i barona Zweige-Manteufla, którzy brali udział w tej wyprawie, i odgrywali rolę głównych menerów.
Miałem ze sobą około 500 ludzi, doskonale wyekwipowanych, uzbrojonych, na dobrych koniach. Ochotnicy pochodzili przeważnie z Polski z Kresów, z Estonji, z Łotwy była też część Rosjan. Byli to ludzie zdecydowani i wypróbowani w walce z Niemcami. Na propozycję Niemców, abyśmy się poddali, i na świetne warunki, które nam proponowano, odpowiedziałem odmową. Zawrzała krótka bitwa. Niemcy zostali rozbici. Sztab ich wzięty do niewoli, — reszta uciekała do rezerwy, pozostającej na jeziorze.
Poprowadziłem osobiście szarżę na rezerwy i zostałem rannym na wylot w piersi. Bitwa się skończyła kompletnem naszem zwycęstwem. U wziętych do niewoli oficerów w sztabie niemieckim zostały znalezione dokumenty, rozkazy dowództwa i instrukcje, jak z naszym oddziałem Niemcy mieli postąpić. — Otóż wszystkich tych, którzy byli urodzeni na terenach, zajmowanych przez ówczesne wojska niemieckie, Niemcy mieli, jako partyzantów, rozstrzelać na miejscu po rozbrojeniu. Rosjan, po rozbrojeniu, odebraniu od nich amunicji i wszystkiego, mieli odesłać do dyspozycji Czerwonej gwardji do Gdowa. Mnie miał spotkać zaszczyt i kilku starszych oficerów — mieliśmy być przywiezieni do Dorpatu i tam publicznie, dla efektu, zgładzeni. Zastępcą moim w oddziale był kapitan saperów Teofil Stawski, który wobec takiego dictum zebrał sąd po bitwach i ujętym Niemcom zgotował taki sam los, jaki nam przeznaczyli Zwycięstwo nasze nad brzegiem jeziora Czudzkiego szeroko było w prasie poruszone. Wiadomość o projekcie likwidowania naszego oddziału wpłynęła na jeszcze większe zespolenie się, oddział zwiększył się do 1000 osób przez napływających ochotników i oddział otrzymał naznaczenie od dowództwa — pozostać na froncie, jako jednostka pewna i bojowa. Mnie osobiście zabrał brat mój na kurację do Petersburga. Ówczesny rotmistrz brat Józef był dowódcą I go szwadronu polskiego dywizjonu ś, p. Przesieckiego (rozstrzelanego przez komunistów) i byłem otoczony opieką Polaków. Dowództwo nad oddziałem w mojem zastępstwie objął brat. (Powyższą notatkę podaję, by również obalić fałsze, rozpowszechniane przez wrogów, z których jedni twierdzą, że nająłem się w tych czasach u Niemców i u nich służyłem, a inni, że pełniłem rolę dowódcy przy rozbrajanin wojsk, odchodzących z frontu, jako czerwony komisarz. W samej rzeczy byłem czerwony, ale czerwony od własnej swojej krwi. — Rzeczywiście miałem pojechać do Niemców i to na wysokie stanowisko, gdyż na szubienicę!
Generał Halicz w swojej książce, wydanej w Rydze w 1929 roku pod tytułem „Krasnyj charawod“, nadmienia, że w m-cu czerwcu 1919 roku ja, jako partyzant czerwony miałem odebrać od niego fuzję i z tej fuzji mierzyłem, dla próby, — i to fuzję myśliwską, która była jedynym środkiem zarobkowania jego jako inteligenta pod rządami sowieckimi około miasta Ługi, gdzie formowały się moje oddziały. — Generał Halicz skłamał. Gdyż wówczas nietylko fuzji, lecz pióra w ręku utrzymać nie mogłem. Wspomnienia te pisał Halicz pod dyktando moich wrogów, a może nawet i za zapłatą, pomimo absurdu i tę plotkę powtarzają tu, w Polsce, malując mnie jako człowieka o instynktach, nawet twarzy „bandyty“.
Przytoczył też kłamliwą wersję w 1931 roku o moich rzekomych pertraktacjach w dniach srogich walk o Warszawę w 1920 r między 12 i 16 sierpnia, przeprowadzanych jakoby przeze mnie osobiście z korespondentem misji wojskowej włoskiej — Cursio Malaparsz w wydaniu swojem „Technika zamachu stanu“, przedrukowanem w „Nowinach Literackich“. Napisał on ni mniej, ni więcej, tylko że spotkał jenerała Bałachowicza, człowieka o twarzy bandyty w Warszawie w „Savoyu“, że generał omawiał możliwość zrobienia zamachu stanu w Warszawie przy pomocy swoich kozaków i wprowadzenia rządów kozackich. Pomimo to, że dzikie to jest i absurdalne, jest to woda na młyn wrogów, którzy operują tem budząc nieufność do mnie i do moich ludzi, którzy rzekomo w chwili najcięższych walk o stolicę przemyśliwali o zamachu stanu.
Ja zaś w dniach tych osobiście byłem stale na froncie, a od dnia 2 do 8 sierpnia przebywałem na tyłach wojsk sowieckich w okolicach Stochodu, Kamień Koszyrski, Krymno, i wyszedłem między Chełmem i Drohobuskiem. W dniu 16. VIII, na polach Puchaczowskich zlikwidowałem 67-my pułk Budiennego, który parł na zdobycie Lublina i zajął miasteczko Puchaczew, Sam osobiśaie prowadziłem tę szarżę, mając pod swojem dowództwem przyboczny swój szwadron i cztery szwadrony jazdy rezerwowej, które szły do gen. Dreszera pod dowództwem por. Gruszeckiego i jedną baterję armat pod dowództem pułk. Majewskiego. Pułk sowiecki został rozbity a napędzony na piechotę pułk. Żguna doszczętnie rozgromiony. Świadczą o tem dokumenty, które posiadam i mogą poświadczyć setki uczestników, którzy pod mojem dowództwem wówczas brali udział w walce.
Plotka jednak szerzy się z krzywdą dla ludzi zasłużonych i walecznych.
Dlatego też i te wzmiankę podaję, do czego zdolne są obce agentury i bezczelni pismacy, będący na ich usługach.
Curzia-Malaparsza nigdy nie spotykałem i nie znałem go. Jest on podobno zdolnym publicystą, był ongiś komunistą, jakiś czas faszystą, dziś — sympatyk hitlerowców. Że, jak powiedziałem, objętość broszury nie pozwala mi udzielić miejsca dla szczegółowszych rewelacyj, będę się streszczał.
Wracam do czasów mej rekonwalescencji w Petersburgu.
W Petersburgu w szpitalu Ebermana znalazłem się dziwnym trafem w sąsiedztwie mego przyjaciela z dni pierwszych wojny, Jerzego Dąbrowskiego wówczas również rotmistrza i Polaka, kapitana Witkowskiego, który ciężko był rannym razem z Dąbrowskim postrzelony przez Niemców, spadł z aeroplanem na froncie pod Rygą. Witkowski zmarł, Jerzy Dąbrowski w dużej mierze przez swe stosunki i znajomość w Petersburgu dopomógł formacjom polskim na terenie Rosji.
Wówczas jeszcze będąc chorym, przystąpiłem do formowania pułku konnego w Łudzę. A więc po rozformowaniu pod dyktando Sztabu niemieckiego, dywizjonu polskiego przez komunistów, część dywizjonu wcieliłem do tego konnego pułku z większą liczbą oficerów Polaków, a więc: braćmi Bohdanem i Jerzym Dąbrowskimi, Chodonowiczem, Wołkowickim, Szumskim, Wawrzyńskim, Safarynem Półjanem, Michalskim, Michałowskim, Kozłowskim, Karłowiczem i kilkuset podoficerami Polakami z kawalerji różnych pułków rosyjskich. Nadto uzupełniali pułk Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Łotysze i Estończycy z terenów okupowanych przez wojska niemieckie. To była moja kadra.
W dużej mierze zawdzięczam to pomocy znanego działacza, Francuza, hr. de Lubersac’a, który miał wpływ przy sztabie w Moskwie i popierał formacje, tworzone na terenie Rosji przeciwko Niemcom rozwalam sobie wspomnieć i upamiętnić nazwisko tego niezłomnego „rycerza śmierci“, gdyż spotykałem je często na czarnych listach sztabów niemieckich i wkońcu dostało się ono na czarną listę u sowietów, też pod dyktando Niemców, tak, iż hr. de Lubersac musiał salwować się ucieczką ponieważ nazwisko jego było w prasie sowieckiej w swoim czasie opublikowane (patrz „Prawda“ sowiecka z dnia 17.XI.1918 r.).
W maju tegoż roku byłem wezwany do Moskwy i tam Sztab główny wojsk sowieckich proponował mi różne funkcje, prosiłem tylko o pozwolenie sformowania pułku i brygady przeciwniemieckiej na froncie Pskowskim i zabrania do tych oddziałów ochotników Polaków z Moskwy oraz kresowiaków, na co przy pomocy tegoż Lubersac’a otrzymałem pozwolenie od najwyższych władz Sowietów. Wtedy to w Moskwie stwierdziłem jeszcze raz wpływy i działania sztabów niemieckich, pogłębiających rewolucję. Posiadam dowody wysyłania większych sum pieniędzy, sięgających kilkudziesięciu miljonów rubli w złocie dla wzmocnienia władzy sowieckiej w Rosji, a więc wytępienia Słowian.
Oto dokument późniejszy zdobyty w sztabie sowieckim, zamieszczony drugostronnie: Tłumaczenie z niemieckiego
DEUTSCHE BANK
Berlin
Den 8 Januar 1919.
Do
Komisarza Ludowego
do Spraw Zagranicznych
Piotrograd
W dniu dzisiejszym przekazaliśmy na rachunek i do dyspozycji Komisarzy Ludowych R. S. F. S. R.
Rb. 50.000.000.— (pięćdziesiąt miljonów) rubli w złocie tytułem wydatków utrzymania czerwonej gwardji sowieckiej oraz na pokrycie wydatków na agitatorów w kraju.
Przy tej okazji nadmieniamy, że nastała odpowiednia chwila, by jaknajenergiczniej wzmocnić propagandę bolszewizmu w Rosji, bowiem; zgodnie z doniesieniami Niemieckiego Sztabu Generalnego, ujawniono liczne ruchy anty bolszewickie, które ogromnie niepokoją Rząd Niemieckiej Narodowo-Demokratycznej Republiki.
Dalsze udzielanie subsydjów ze strony odpowiednich czynników Republiki uzależniamy ściśle od rozwoju stosunków wewnętrznych w R. S. F. S. R. I posunięć ze strony naczelnych władz sowieckich.
Odbiór przekazu prosimy potwierdzić ustalonym sposobem
z poważaniem
(—) Von SCHNATZ
Ofizial-Vertreter der Deutschen Bank Berlin
Były również stosowane represje i prowokacje przeciwko formacjom polskim w Rosji. Pojedynczych Polaków przyjmowano na służbę, naszczuwano na Rosjan, a Rosjan szczuto przeciwko nim, nieliczni też zostali na stanowiskach.
Ku memu zdziwieniu spotkałem w Moskwie byłego partyzanta, młodszego oficera I-szego szwadronu partyzanta Punina, porucznika Sergjusza bar. von der Launitza, który pełnił funkcje szefa przybocznej straży w Moskwie u samego Trockiego — Komentarze zbyteczne!
Zawarłem znajomość z oficerami Starokopytowym, Stiopinem, Steckiewiczem, Awanesowym, Danielewym i innymi, część których odrazu do mnie przeszła, a druga połowa w 1919 r. gdy przejrzała na oczy komu i jakim celom służy, przeszła do Polski z całym pułkiem kawalerii, wybijając komunistów w Homlu.
Całego szeregu bitw i nazwisk nie wyliczam. Znajdą one miejsce w swoim czasie w moich pamiętnikach.
W sierpniu 1918 r. sztaby niemieckie w porozumieniu z Sowietami wykoncypowały iście szatański projekt zlikwidowania zamożniejszych włościan i wymordowania pozostałej przy życiu inteligencji w rejonie między Pskowem a Petersburgiem: dla zaprowadzenia stanu wojennego trzeba było pretekstu i takowy się znalazł.
Ziemski naczelnik, Niemiec, baron Korf, ogłosił powstanie, zwerbował do sześciu tysięcy ochotników, rekrutujących się z zamożniejszej ludności i ruszył w kierunku Ługi od Toroszyna. Zapewne był upewniony, że Niemcy mu pomogą. Przeciwko tym oddziałom zostałem wysłany z moim pułkiem, stacjonującym w Łudzę — czterysta kilkadziesiąt szabel i 1 baterją armat. Była to nietylko próba mnie i moich ludzi, lecz i prowokacja niemiecka w celu masakry. Porządek miały zaprowadzić pułki czerwone specjalnego naznaczenia. Otrzymałem od kontrwywiadu w porę ostrzeżenie. Wyruszyłem więc na front, zbliżyłem się w nocy do następujących wojsk partyzancko-włościańskich, porwałem sztab razem z baronem Korfem i odesłałem do Petersburga; wydałem odezwę do narodu i powstanie zlikwidowałem bezkrwawo, uzyskując przez to sympatję okolicznych włościan, uzbrajając jeszcze swoje oddziały porzuconą bronią na polu walki i budząc ku sobie zaufanie, co ogromnie dowództwo sowieckie zaniepokoiło i które od tego czasu zaczęło porywać pojedyńczo moich ludzi i dążyć do zlikwidowania, ewentualnie, rozproszenia mojej formacji.
We wrześniu został porwany i w bestjalski sposób zamordowany wachmistrz Mikołaj Wojtasz, którego zamęczył komisarz czekista Minkier.
Taki stan rzeczy prześladowań i represji trwał aż do chwili, gdy Niemcy mieli wracać do kraju, t. j. do końca października 1918 roku. Wielu ludzi zginęło bez wieści i w sposób niewytłomaczony.
Znowu zostałem uprzedzony, że sztab sowiecki postanowił mnie wezwać do Petersburga, gdzie miano mnie aresztować i ulokować w bezpiecznem miejscu, a drugi pułk kawalerji sowieckiej został wysłany do Strug Białych w celu rozbrojenia tam stojącego mego dywizjonu kawalerji, drugi dywizjon miał być rozbrojony na froncie. Aby mieć pretekst do represji, Niemcy i Sowiety prowokacyjnie ściągnęli pierwszy dywizjon z frontu do Pskowa, gdzie też ten dywizjon był rozbrojony przez Niemców, a następnie wcielony do formacji gen. Wandama, organizowanej przez niemiecki sztab w Pskowie — jako oddziały przeciwkomunistyczne, a właściwie przeznaczone do wymordowania pozostałych przy życiu Słowian w celu ich unicestwienia.
Przedsięwzięłem środki ostrożności. Ordynans mój, Kuba Chasieniewicz, Tatar, rodem z ziemi wileńskiej, obecnie obywatel miasta Dzisny, w mojem przebraniu i ucharakteryzowany wyruszył z wezwaniem z Ługi do Petersburga. Następnie po przy jeździe do Petersburga przebrał się i zbiegł. Ja zaś również w przebraniu przybyłem w nocy do Strug Białych, zaalarmowałem dywizjon, rozbroiłem sowieckie patrole i ruszyłem ku Pskowu, przebijając się do strefy neutralnej.
Tam dowiedziawszy się, że w Pskowie Niemcy są nieliczni i niemocni, gdyż padli na duchu pod wrażeniem klęski na zachodzie, postanowiłem połączyć się z organizacjami przeciwbolszewickiemi i w miarę odchodzenia wojsk niemieckich walczyć za wolność krajów, dążących do samodzielności.
Na propozycję Niemców, bym złożył broń przed bramami Pskowa, odpowiedziałem odmownie. Dowództwo Niemieckie widząc, że tą drogą nic ze mną nie wskóra, wysłało do mnie lejtenanta Nimana i majora sztabu generalnego von Klejsta z oświadczeniem, że sztab zgadza się, bym wszedł z bronią w ręku do miasta. Rozkoszarowano nas w lokalach więziennych, oficerów zaproszono ze mną razem na bal niemiecko-rosyjski i tejże nocy miało nastąpić rozbrojenie, t. zn. likwidecja moich oddziałów. W porę jednak powiadomiony znowu przez moich ludzi z kontrwywiadu na terenie Pskowa, oświadczyłem dowództwu niemieckiemu i rosyjskiemu na zebraniu, że wiem o wszystkiem i że im się to nie uda oraz że swojemi głowami to przypłacą, gdyż rozkazy są wydane. A ze Niemcy nie byli już pewni siebie i dbali o swoje walizy i narabowane rzeczy, więc zaniechali tego projektu. Za kuka dni odbył się odmarsz ich wojsk w kierunku Vaterlandu i jednocześnie marsz wojsk sowieckich na Psków. Na wszelki wypadek byłem z rozkazu generała Wandama wysłany wówczas pod Karamyszew z moim oddziałem i dopiero na drugi dzień dowiedziałem się po lekkich potyczkach, że to również była zasadzka niemiecko - sowiecka na mnie. Psków był prawie że bez boju oddany, niemieckie wojska, a razem z niemi sztab Wandama z oddziałami mniej bitnymi podążyli do miasta Rygi za Niemcami.
Zostałem na głębokich tyłach; przebiłem się przez front otaczających wojsk sowieckich pod Izborskiem, stanąłem w nocy w pierwszych dniach listopada 1918 r. w zamku miasteczka Neugauzen, tam zebrałem większy oddział, wszedłem w kontakt z działaczami i dowódcami estońskich oddziałów, ogłaszając walkę za wolność Estonji. Byłem pierwszym dowódcą frontu estońskiego przeciwbolszewickiego.
W pierwszych dniach walk usiłowali Niemcy zbuntować moje wojska w celu porzucenia frontu. Złapany na gorącym uczynku wysłannik sztabu niemieckiego, porucznik Szeffel, został przed frontem rozstrzelany. Odtąd zaczęły się bitwy pod Neugauzenem, Werro i Dorpatem. Potem przekazałem dowództwo generałowi Łajdenerowi, któremu się podporządkowałem. Walczyłem w obronie Dorpatu, Felina, aż pod sam Rewel, skąd wyruszyliśmy do kontr-ofenzywy przy pomocy przybyłych Finlandczyków pod dowództwem gen. Wecera. W przeciągu kilku tygodni rozbiliśmy i rozbroiliśmy 60-tysiączną armję bolszewicką, wychodząc na linję Narwa — Psków.
W czasie walk pod Dorpatem w pierwszej połowie listopada 1918 roku przybył do mego sztabu przebrany za oficera komisarz Kudraszew z zadaniem zgładzenia mnie. Wysłany przez dowództwo sowieckie do Niemiec, przez sztab generalny wyekwipowany i zaopatrzony w odpowiednie dokumenty, został zdemaskowany i powieszony. Dokumenty które posiadał, przydały się dla orjentacji.
Za obronę Estonji otrzymałem rangę podpułkownika.
W swoim czasie przesłałem do Polski przez front dwuch braci Dąbrowskich, brata mojego ciotecznego Juljana Karłowicza i około 60 Polaków z kresów, którzy byli zaczątkiem formacyj kawaleryjskich na Wileńszczyźnie.
Kontaktu ściślejszego z Warszawą zawrzeć nie mogłem, gdyż sztaby niemieckie pilnowały, ażeby mi to utrudnić przez rozpuszczanie po mistrzowsku różnych wersyj.
Przybył na front estoński gen. Rodzianko. Zjawił się i gen. Judenicz. Zaczęła się formacja korpusu, a zatem armji północnej, nie bez wpływów niemieckich. Stałem się im solą w oku i pomimo, że mi dawano za odniesione zwycięstwa rangi i stanowiska, (gdyż za zdobycie Gdowa otrzymałem pułkownika, a za sformowanie dywizji ochotniczej zdobycie twierdzy Razkopel, bitwy pod Pskowem, zdobycie i utrzymanie tegoż miasta — rangę jenerała w lipcu 1919 r. oraz nominację na dowódcę II-go korpusu), — to jednak Niemcy uknuli spisek zlikwidowania mnie przed pochodem Judenicza na Petersburg.
Licytacja na moją głowę zaczęła się. Komisarz bolszewicki Nikitin, przed zdobyciem Gdowa przezemnie ogłosił nagrodę jeden miljon rubli w złocie za zgładzenie mnie. W wypadzie 5. 4 1919 r. w Gdowie sam ten miljon zabrałem z kasy sowieckiej i jeszcze dodatkowo 1½ milj. oraz dużo amunicji. Nikitin zawisł na latarni. W Gdowie oswobodziłem 500 zakładników z lochów czerezwyczajki.
Zamordowano mi podstępnie szefa sztabu pułk. Stojakina. W czasie walk na froncie, zamiast przyjść w sukurs, gen. Judenicz przysłał pułki do opanowania mego sztabu i ewentualnego zgładzenia mnie. Pułk. Stojakin był zlikwidowany za ideję niepodległościową państw ościennych i Polski. Ja również podzieliłbym los jego, gdybym w porę nie był uprzedzony; pomimo otoczenia mnie przez wojska Judenicza, wyjechałem z miasta, mając dwudziestu kilku jeźdźców, nie zatrzymywany przez oddziały wojsk Judenicza, gdyż oddziały te były przerażone możliwością odwetu moich pułków, walczących tuż koło Pskowa. Rozkaz likwidowania pułk. Stojakina i mnie oddał Judenicz, jednak organizatorami i instruktorami tego byli generałowie: baron Weljo i baron Kruzenstern oraz opanowany przez nich gen. Rodzianko który mówił o sobie, że „chociaż jest dureń, ale nie zdrajca“, okazał się jednym i drugim, gdyż służył tak, czy inaczej błędnej idei.
Niemcom tym chodziło, o to żeby kampanja, projektowana przez Judenicza, nie udała się bez pomocy Niemców; nie chcieli też zostawić między Niemcami a projektowaną nową Rosją niepodległych krajów Litwy, Łotwy, Estonji i Polski. W tym też celu sztab generalny niemiecki wyekwipował i wyekspediował w tym czasie dywizję żelazną von der Goltza, t. zw. oddział Bermonta Awałowa który uderzył na miasto Rygę, by pozbawić Łotyszów samodzielności i opanować ich tyły. Mężna postawa wojsk łotewskich, i pomoc estońska sparaliżowały te plany zakrojone przez sztab niemiecki na szerszą skalę.
Kampanja Judenicza spaliła na panewce. Judenicz, mogąc cofnąć się na Psków, Ostrów i Dyneburg, by połączyć się z wojskami polskiemi i stanąć pod sztandary Orła Białego, by walczyć ze wspólnym wrogiem, nie uczynił tego, a zwiedziony również fałszywemi obietnicami przybocznych doradców Niemców, w myśl instrukcji z Berlina działających, którzy upewniali go o prędkiej pomocy ze strony morza, to przez flotę angielską, czy też niemiecką, spowodowali cofnięcie się wojsk tych do Narwy, gdzie wojska te zostały przez wojska estońskie rozbrojone i internowane. Judenicz zaś po sławetnym rozkazie w listopadzie 1919 r., wypłaciwszy wojskom żołd nic niewartemi „judeńkami“, wybierał się ze swoim sztabem za morze z pełnemi walizami funtów szterlingów angielskich.
Stałem wówczas ze swoim oddziałem w miasteczku Marienburgu, w kierunku na Ostrów Pskowski w ciągłych bitwach — Dowiedziawszy się o losie internowanych i projektowanej ucieczce Judenicza ze sztabem, przybyłem z 5 oddanymi mi oficerami do Rewla, porwałem gen. Judenicza z gen. Kruzensternem i adjutantem jego Pokotilowym, odebrałem 220 kilka tysięcy funtów szterlingów, które przekazałem natychmiast prokuratorowi wojskowemu w Rewlu Wiszniewskiemu. Aresztowanych zabrałem z sobą na front lecz zaalarmowane wojska estońskie w miasteczku Tabsie odebrali mi ich. Spełniawszy swoją rolę, wróciłem na front do swoich wojsk, a generalitet, który przegrał boje, wszczął jeszcze większa kampanję w prasie zagranicznej przeciwko mnie i przeciwko moim ludziom, urabiając im opinję najmniej kondotjerów XX wieku. Jako obywatel polski ziemi Wileńskiej, zgłosiłem swój akces do Naczelnego Wodza Marszałka Józefa Piłsudskiego przez przedstawicieli wojsk polskich rotm Bogusławskiego i obecnego płk. Myszkowskiego, przybyłem z kadrą moją do Dyneburga, witany z honorami przez dowódcę armji 3-ej gen. Rydza-Śmigłego i odtransportowany do Brześcia dla przeformowania się. Reszta mojej działalności w Polsce szczegółowo jest podana w komunikatach Sztabu Generalnego, opisana w prasie i do wiadomości publicznej podana przeze mnie w książeczce mojej, wydanej w Warszawie w 1931 r p. t. „Wojna będzie, czy nie będzie?“
W tem miejscu muszę nadmienić, że Niemcy nie poprzestali swych prześladowań i prowokacyj w stosunku do mnie i gdzie mogli, szkodzili, uniemożliwiając jeszcze większe sukcesy, jakiebym mógł w obronie Polski odnieść. I tak: na terenie Warszawy po chwilowych naszych niepowodzeniach na froncie, kiedy zostałem rzucony pod Czarnobyl, pod Wystupowiczami w czerwcu 1920 r. przybył do moich formacyj z Gdańska przez Warszawę uzbrojony i wyekwipowany rtm. niemiecki von Dassel z 6-ma Niemcami. W kilka dni potem jeden z tych Niemców, niejaki Katten, został przyłapany na gorącym uczynku ze skryptami — z wykazami imiennemi dowódzów i oddziałów, przeznaczonemi dla sztabu niemiecko-sowieckiego. Rozkazałem von Dasselowi i pozostałym Niemcom rozstrzelać Kattena, co też Oni uczynili przed frontem moich oddziałów. Von Dassel przybył pod przybranem nazwiskiem Darski. Odznaczył się w kilku bojach, okazał się bardzo zdolnym i odważnym oficerem, dowodził u mnie następnie partyzanckim pułkiem aż do 13 września 1920 r., kiedy to na spółkę z płk. Pawłowskim. zdobywając Kamień-Koszyrski, urządzili pogrom w miasteczku. Odsunięty od dowództwa i przekazany do dyspozycji sztabu, zbiegł z Polski do Niemiec. Pracował potem w prasie niemieckiej, oskarżając mnie o pogromy, a Polskę o tolerancję. Dziś jest zajadłym działaczem hitlerowskim. Inni pogromszczycy Pawłowski, Wojmunski i dr. Bromberg vel Szemberg, nie czekając śledztwa i sądu, przedostali się do Moskwy i są na służbie u Sowietów. Niemcy i komuniści sami podszczuwając żołnierzy na froncie do pogromów, czynili to z premedytacją, by szkodzić Polsce, uzbroić żydów przeciwko ludziom im niedogodnym, aby ich w ten lub inny sposób zlikwidować.
Przebywający wówczas w Warszawie von Glazenapp, generał, były sztabowiec Judenicza wysłannik niemiecki, urabiał mi ujemną opinję w sferach wojskowych i towarzyskich m. Warszawy, a był do tego stopnia bezczelnym, że kiedy mój bataljon rezerwowy w pierwszych dniach lipca miał wyruszyć do mnie na front dla uzupełnienia strat, on wyjechał do Brześcia i tam łącznie z gen. Boboszko buntowali mi bataljon, ażeby na front nie poszedł. Trzeba o tem wiedzieć, jakie zgubne wrażenie wywiera taka wiadomość na walczące oddziały na froncie, szczególnie w czasie odwrotu. Po otrzymaniu tej wiadomości przybyłem z kilkoma żołnierzami i adjutantem do Brześcia, potrafiłem bataljon zbuntowany opanować, kilku oficerów wykonujących instrukcję gen. Glazenappa aresztowałem i wysłałem na front, przekazując sądom, a gen. Glazenappa i Boboszkę poleciłem natychmiast aresztować, mając zamiar rozstrzelania ich przed frontem bataljonu przed wyjściem takowego na front. I gdyby się nie salwowali ucieczką, napewno dla dobra sprawy byłbym to uczynił.
Na tem jednak von Glazenapp i jego kamaryla nie poprzestała. Przybywające rezerwy ochotników z terenów Estonji i Łotwy przez emisarjuszy tychże były buntowane, a następnie kierowane do formowania t. zw. III armji Wrangla na terenie Polski. Sawinkow, ówczesny działacz polityczny, został otoczony przez dyplomatów sowiecko-niemieckiego sztabu, opanowany, sprowokowany i pod wpływem tych Niemców od września siedział na dwóch stołkach. Bezpośrednie wpływy na niego mieli baron Diwgoff-Derental, jego żona, komunista Fomiczow, Glazenapp, pułk. Erdman, pułk Pawłowski Część z nich znajduje się obecnie w Niemczech reszta jak Pawłowski, Fomiczow. Diwgoff-Derentalowie, po całym szeregu wystąpień partyzanckich i wypadów ze strony Polski przeciwko Sowietom po wojnie w 1921 r. w celach szkodzenia Polsce czynionych, a uknutych w sztabach niemieckich, zostali wreszcie wydaleni z granic Polski do Gdańska a potem już stamtąd ściągnięto Sawinkowa do Moskwy, gdzie go zlikwidowano, o czem w swoim czasie była bardzo głośna sprawa w prasie. Przy takich warunkach ciężką była praca pokojowa; wobec kłamliwych wersyj w 1921 r. w po w. Bracławskim ziemi Wileńskiej w folwarczku Stokopijowo był aresztowany ś, p. mój ojciec, a w Wilnie ś. p. mój brat. Ze areszt był bezpodstawny najlepiej dowodzi, że nie tylko nie wytoczono żadnej sprawy ani ojcu ani bratu, i przeproszono za omyłkę, lecz omyłka ta kosztowała ich wiele zdrowia i zniszczyła placówkę pracy przy odbudowie zrujnowanej siedziby przez wojnę. Poczęły się szerzyć o mnie i o mojej działalności na froncie najpotworniejsze wersje, kolportowane za pośrednictwem prasy i wydawnictw, jako przy kład: przez podburzonych żydów wydanie książki, pod tytułem „Inwazja bolszewicka a Żydzi“, gdzie Szyper, Hartglas i Grunbaum, posłowie żydowscy, wystąpili z najokropniejszemi oskarżeniami o zbrodnie rzekomo przeze mnie dokonane. Zbrodnie wykoncypowane przez agentów, a jeżeli faktycznie i dokonane, to bezwzględnie przez najemnych zbirów. Pomimo prośby o sąd nad sobą w celu ukrócenia tej kampanji, takowy się nie odbył. Dziwnie jakoś się składało, że moje rewelacje pisemne i odpowiedzi nie były drukowane — nie było to dogodne wrogom. W jesieni 1921 r. miałem być wydalony z granic Rzeczypospolitej Polskiej i dekret taki pod dyktando Karabana został podpisany przez Jana Dąbskiego, a że nie został wykonany, to zawdzięczając tylko temu, że w porę uprzedzony przez moich przyjaciół, zdążyłem dn 17 października 1921 r. wystąpić z otwartym listem do prasy, Sejmu i Społeczeństwa, oświadczając publicznie, że trupa mojego wywiozą, a sam nie wyjadę, że żądam nad sobą sądu i rehabilitacji, jako niesłusznie oskarżony i pokrzywdzony takiem traktowaniem. — Naturalnie, w kraju zostałem. Przeszkadzano też w pracy na placówkach spokojnych zajęć cywilnych. — Niejednokrotnie odrywano ludzi z terenów pracy, nadsyłano prowokatorów, których demaskowałem Wy- jaśnionem np. zostało, że banda, organizująca zamach na mnie, co na sądzie zostało potwierdzone, ciż sami Bajko Aleksander, komunista Lewczuk, Aleksander Bartosiak i Arciszewski byli subsydjowani przez trzecią międzynarodówkę, uzbrojeni zaś przez wciągniętego do tej akcji Kraszewskiego z Białowieży. Broni dostarczał im niejaki Sroczyński też z Białowieży. Lokalem dla spotkań, gościną i subsydjami służył im zamieszkujący i obecnie jeszcze na terenach Puszczy Białowieskiej — Hersz Krugman. Banda ta zasadniczo utrzymywała się z kłusownictwa. Krewny Hersza — też Krugman, kupiec leśny, który zbogacił się przy dewastacji lasów polskich przez Niemców, zamieszkujący obecnie w Białymstoku, ostatnio popisywał się szkalowaniem urzędników państwowych polskich.
W 1922 r. przybył przez Niemcy, t. j. przez Gdańsk do Polski były komisarz bolszewicki z Mohylowa, Fiszbein, syn którego jako komisarz bolszewicki, był w obozie internowanych w Kaliszu. Fiszbein wszelkiemi sposobami usiłował usunąć mnie z terenów pracy. Posiadam dowody i świadków, że tu w Warszawie proponował większe sumy, na jaki chcąc cel, by mnie na jakiś czas aresztowano. Gdy to mu się nie udało, prowadząc roboty na większą skalę, zaczął namawiać robotników leśnych, byłych ochotników z mojej armji, do pobicia mnie w celach skompromitowania. Co odniosło taki skutek, że został sam pobity. I dowiedziawszy się, że wszelkie jego sprawki są ujawnione i prowadzi się o nim dochodzenie, zemknął do Berlina.
To są wszystko fakty, które mogą potwierdzić setki ludzi. O tem mało kto wie, jednak wobec obecnej dosyć trwożnej sytuacji wiedzieć o tem należy, gdyż wojna podstępna, jeżeli osłabiła się ze wschodu, to z zachodu z podwójną siłą trwa pod rozmaitemi postaciami. W celach usunięcia mnie i ludzi moich z Białowieży stosowane były w swoim czasie różne sposoby. Nasyłani byli bandyci; banda atamana Czorta, Bajki Aleksandra, operował następnie bandyta Dulko, a ostatnio jeszcze Superson. Żaden z nich nigdy w mojej armji nie był. Ofiary ich morderstw, wystąpień i podpaleń przez dłuższy czas starano się zwalić na rachunek moich ludzi.
Przypomnę również fakt przysłania przez III międzynarodówkę do Białowieży w marcu 1926 r. dwóch braci Płatonowych w celu sprowokowania do wystąpień przeciwko Polsce, już nietylko moich ludzi, lecz nawet mnie. Wtedy to Kiriłła i Aleksieja Płatonowych zaprowadzono do stajni i tam na ich skórze wypisano z mojego rozkazu odpowiedź, co zostało zaprotokółowane i sfotografowane. Bracia Płatonowowie w następstwie procesu sądowego, wytoczonego im przez władze bezpieczeństwa na Polesiu, otrzymali po kilka lat więzienia i po odsiedzeniu kary pojechali służyć Sowietom i dziś pracują na terenach Ostrowa i Pskowa.
Dla poratowania zdrowia, leczenia odkrytej rany, przeniosłem się do Warszawy i od 1928 r. przystąpiłem do pracy na terenie Polskich Związków Obrońców Ojczyzny, wstępując do jednego związku — Związku b. Uczestników Powstań narodowych o programie odpowiadającym ideologji ochotników partyzantów, pragnąc przyczynić się do organizacji armji rezerwowej.
Od pierwszych kroków mojej pracy, będąc na stanowisku początkowo wiceprezesa, a potem prezesa tego związku, napotkałem się nietylko z przeszkodami, lecz z naganką prześladowaniami i prowokacją. „Przyjaciele“ ze Wschodu i Zachodu dla tych celów posiłkowali się również elementem podejrzanej konduity przemycanym do Związku i jeżeli niektórych z nich nie subsydjowali i instrukcji im nie dawali, to wykorzystywali każde ich wystąpienie. Od czasu do czasu zaczęły pojawiać się paszkwile. Kto je pisał i podpisywał? A więc za szkodliwą akcję wyrzuceni ze Związku: Jan Bąkowski, Konstanty Kozak, pseudo-inżynier, również drugi taki sam inżynier Lucjan Lewiński, Mieczysław Kościelniakowski i inni. „Rewelacje“ ich i paszkwile w przedruku pojawiały się w prasie sowieckiej i niemieckiej, nie mówiąc już o plotkach, szerzonych przez tych osobników i ich przyjaciół. Jan Bąkowski wreszcie złapany w roku 1932 na zbrodni zdrady stanu przy przewożeniu ważnych dokumentów do Niemiec — został osądzony i powieszony w Warszawie. Przyjaciele jego i kamraci dalej akcję przeciwko mnie prowadzą, rozsiewając różnego rodzaju uwłaczające wersje.
Wykorzystują to wrogowie i nic dziwnego, że na Wschodzie, Zachodzie i w państwach ościennych pojawiły się różnego rodzaju wydawnictwa, gdzie historję działań moich na froncie nietylko sfałszowano, lecz przedstawiono w monstrualnych zbrodniczych kształtach. Pojawiły się książki komunisty Kadiszewa, komunisty Arskiego, gen. Halicza, gen. Rodzianki i jeszcze innych piszących „historję“ jak np. Curzio Malapart — Nic więc dziwnego, że pobudza to zainteresowanie i wśród publicystów polskich — Ja sam o sobie historji pisać nie będę. Wypisałem ją rzetelnie, jak mówiłem to już nieraz, na skórze nieprzyjacielskiej — Jednak, puszczając w obieg tę małą broszurkę, zwracam się z apelem, by zechciano głębiej zainteresować się naszą b. formacją, dopóki jeszcze uczestnicy walk moich o Polskę żyją, a to, żeby wrogowie moi ze szkodą dla Polski fałszów o nas nie szerzyli. Skrupulatnie przemilcza się fakty tragedji mojej rodziny, którą, z chwilą rozpoczęcia moich walk, sztab sowiecko-niemiecki rozkazem 3 listopada 1918 r. zlikwidować kazał, A więc, w myśl rozkazu, zginęli: szwagier mój Józef Ejsmont, zamordowany w bestjalski sposób w Święcianach, drugi szwagier Jan Orszolak, oficer austryjacki, rozstrzelany w Moskwie, trzeci szwagier, oficer gruzin Franżułło rozstrzelany w Tyflisie. Matka moja ś. p. Józefa po tylu tragedjach i prześladowaniach, zmarła 1919 r. w Święcianach i szwagier Józef Rudziński. Siostra moja Ludwika z dwoma sierotkami-synkami, która jeszcze w 1922 roku błagała listownie o pomoc i ratunek, a której zmarł z głodu synek, z chwilą, gdy z bratem moim posłaliśmy pomoc pieniężną, przestała pisać i odtąd o niej zaginęły wszelkie wieści, a do tego dołączyć należy zabójstwo brata mego Józefa i śmierć ojca który zachorował po zabójstwie syna. Jak na jedną rodzinę to stanowczo zawiele! Jest stara pieśń „Z Dymem Pożarów“ i w tej pieśni słowa: „rękę skaż Boże nie ślepy miecz“. W tragedji mojej rodziny i w prześladowaniach do dnia dzisiejszego znać rękę Niemców…
W konkluzji zaznaczam:
A więc co?
Precz z Hitlerem?
Czy niech żyje Hitler?
Rozumuję w ten sposób: kiedy w roku 1920 — Glawkowierch, Trockij, płatny agent Sztabu Niemieckiego przemycony w zaplombowanym wagonie do Rosji, parł setkami tysięcy obałamuconego ludu Rosyjskiego na Polskę w celach zaborczych i nawiązania bezpośrednio kontaktu z Berlinem — przyczynił się do konsolidacji umysłów i serc do obrony zagrożonej Ojczyzny. Rezultatem tego było zwycięstwo — i zawarty pokój. — W czasie pracy naród Rosyjski przyjrzał się bliżej wartościom i celom tego indywiduum, które mogło rządzić i utrzymywać się na powierzchni życia państwowego jedynie w czasie chaosu, wojny i w wyniku tego Naród Rosyjski przez swych przedstawicieli powiedział: precz z Trockim w Rosji i wyrzucił go z kraju; podobnie uczynili na Litwie z Waldemarasem Litwini.
Może więc niedaleki czas, gdy w Niemczech rozważniejsze elementy społeczeństwa, pragnące zgodnego, sąsiedzkiego współżycia — i współpracy na zasadach kultury i cywilizacji europejskiej, której zaprzeczeniem jest hitleryzm, pod adresem Hitlera rzucą słowo: precz!
Pocóż więc my mamy dziś uprzedzać wypadki zwłaszcza, że, jak to wykazałem na początku mej broszury, zjawisko takie, jak Hitler stało się w Europie tym dzwonem, który bije na alarm i każe nam stanąć karnie do szeregu, odrobić to, cośmy przeoczyli, przegadali, przekłócili, naprawić własne- mi siłami finanse, wzmocnić obronę przeciwgazową i przeciwlotniczą, zcementować armję rezerwową i zespolić wszystkie siły i uczucia dla Obrony Państwa, obrony Pokoju i zagrożonnj dzielnicy Pomorza. —