Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień ośmnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 18. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ OŚMNASTY.

Obudziwszy się ze świtem, przyszła mi chętka odwiedzenia nieszczęsnej szubienicy Los Hermanos, w nadziei że znowu tam znajdę jaką ofiarę. Przechadzka moja niebyła nadaremną, w istocie bowiem znalazłem człowieka leżącego między dwoma wisielcami. Nieszczęśliwy, zdawał się zupełnie pozbawionym czucia, zesztywniał, wszelako dotknąwszy się jego rąk, przekonałem się że miał jeszcze w sobie resztki życia. Przyniosłem wody i skropiłem mu twarz, widząc jednak że bynajmniej nie wracał do zmysłów, wziąłem go na plecy i wyniosłem z szubienicznego ogrodzenia. Powoli przyszedł do siebie, wlepił we mnie błędne oczy, potem nagle wyrywając się zaczął uciekać w pole. Przez jakiś czas ścigałem go oczyma, spostrzegłszy jednak że rusza w krzaki i łatwo może zabłądzić w tej pustyni, sądziłem moim obowiązkiem pobiedz za nim i zatrzymać go. Nieznajomy obrócił się a widząc że goniłem go, jął tem prędzej uciekać, nareszcie zatoczył się, upadł i zranił się w głowę. Otarłem mu chustką ranę, poczem oddarłszy kawał własnej koszuli, owiązałem mu głowę. Nieznajomy nic mi nie rzekł, wtedy zachęcony tą uległością podałem mu rękę i zaprowadziłem do obozu cyganów. Przez cały ten czas nie mogłem wydobyć z niego ani jednego słowa.
Przybywszy do jaskini, zastałem wszystkich już zebranych na śniadanie; zachowano dla mnie jedno miejsce, rozsunięto się dla nieznajomego, nie pytając wcale kim był i zkąd przybywał. Takie są zwyczaje gościnności hiszpańskiej, którym nigdy nikt niepoważa się uchybiać.
Nieznajomy jął zapijać czekuladę, jako człowiek gwałtownie potrzebujący posiłku. Naczelnik cyganów zapytał, czyli złodzieje go tak srodze zranili: «Bynajmniej — odpowiedziałem; — znalazłem tego jegomości zemdlałego pod szubienicą Los Hermanos; jak tylko wrócił do zmysłów natychmiast zaczął z całych sił uciekać w pole, wtedy w obawie aby nie zabłądził w zaroślach, pogoniłem za nim i właśnie miałem go schwytać gdy upadł. Szybkość z jaką uciekał jest przyczyną dla której tak się pokaleczył.»
Na te słowa nieznajomy położył łyżeczkę i obracając się do mnie, rzekł z poważną miną: «Mylnie się pan wyrażasz, co zapewne jest skutkiem błędnych zasad jakich panu w młodości udzielano.»
Możecie łatwą osądzić jakie ta mowa sprawiła na mnie wrażenie. Pomiarkowałem się jednak i odpowiedziałem: «Mości nieznajomy, śmiem panu zaręczyć że od najmłodszych lat wpajano we mnie jak najlepsze zasady, które tem mi są potrzebniejsze, że mam zaszczyt być kapitanem w gwardyi wallońskiej.»
«Mówiłem panu — przerwał nieznajomy — o zasadach jakie powziąłeś względem przyśpieszonego biegu ciał po płaszczyznach pochyłych. Jeżeli bowiem chcesz pan mówić o moim upadku i dowieść jego przyczyn, powinieneś był uważać że szubienica będąc umieszczoną na miejscu wyniosłem, ja musiałem biedz po płaszczyznie pochyłej. Ztąd należało uważać linię mego biegu jako hypotenuzę trójkąta prostokątnego, którego podstawa równoległa z widokręgiem, kąt zaś prosty musiał być zawarty między tąż podstawą a prostopadłą prowadzącą do wierzchołka trójkąta, czyli do spodu szubienicy. Wtedy mógłbyś pan był powiedzieć, że bieg mój przyśpieszony po płaszczyznie pochyłej, tak się miał do tej którą obrałem padając wzdłuż prostopadłej, jak ta sama prostopadła miała się do hypotenuzy. Ten to bieg przyśpieszony, oceniony tym sposobem, sprawił że upadłem, nie zaś podwojenie mojej szybkości. To jednak w niczem nie przeszkadza że uważam pana za kapitana w gwardyi wallońskiej.»
Po tych słowach, nieznajomy wziął się znowu do swojej filiżanki zostawiając mnie w niepewności nad sposobem w jakim miałem przyjąć jego dowodzenia, w istocie bowiem nie wiedziałem czy prawdziwie mówił, czyli też chciał ze mnie zadrwić.
Naczelnik cyganów, widząc że dowodzenie nieznajomego tak mnie obruszyło, chciał nadać inny kierunek rozmowie i rzekł: «Ten szlachetny podróżny który zdaje się wybornie posiadać geometryą, potrzebuje zapewne spoczynku; nie należy dziś zatem nalegać na niego aby mówił, i jeżeli towarzystwo pozwoli, zastąpię jego miejsce i będę ciągnął dalej, rzecz wczoraj zaczętą.» Rebeka odpowiedziała że nic dla niej niemogło być przyjemniejszem i naczelnik zaczął w te słowa:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Właśnie gdy nam wczoraj przerwano, opowiadałem jakim sposobem ciotka Dalanosa przybiegła z oświadczeniem, że Lonzeto uciekł z Elwirą przebraną za chłopca, i jaki przestrach na tę wieść nas ogarnął. Ciotka Torres, która od razu straciła syna i synowicę, oddała się najgwałtowniejszej rozpaczy. Ja zaś opuszczony przez Elwirę, osądziłem że niepozostawało mi jak zostać wicekrólową, lub poddać się karze której obawiałem się bardziej od śmierci. Właśnie zagłębiałem się nad tem okropnem położeniem, gdy marszałek oznajmił że wszystko było gotowem do podróży i ofiarował mi ramię chcąc mnie sprowadzić ze schodów. Tak miałem umysł nabity koniecznością zostania wicekrólową, że mimowolnem poruszeniem podniosłem się z powagą, wsparłem na ramieniu marszałka z postawą skromną ale nie bez godności, na widok której biedne ciotki uśmiechnęły się pomimo całego ich zmartwienia. Tego dnia wicekról nie galopował już przy moich drzwiczkach, ale zastaliśmy go w Torquemada przy drzwiach gospody.
Łaska jaką okazałem mu wczoraj, uczyniła go śmielszym; pokazał mi rękawiczkę schowaną na piersiach i wdzięcznie podając ramie wysadził z lektyki. W tej chwili skrycie porwał moją rękę i pocałował ją z zapałem. Nie mogłem wstrzymać się od doznania pewnego uczucia przyjemności, widząc że sam wicekról tak się ze mną obchodził, gdy nagle przyszły mi na myśl rózgi które zapewne miały nastąpić po tych wszelkich oznakach głębokiego poszanowania.
Zostawiono nas przez kwadrans w pokojach przeznaczonych dla kobiet, po czem zaprowadzono do stołu. Usiedliśmy tak jak wczoraj. Pierwsze danie przeszło w nieprzerwanem milczeniu, przy drugiem jednak, wicekról obracając się do ciotki Dalanosy rzekł: «Dowiedziałem się o figlu jaki pani wypłatał jej synowiec wraz z tym hultajem małym mulnikiem. Gdybyśmy byli w Mexyku, wkrótce miałbym już ich u siebie, pomimo to jednak kazałem aby puszczono się za niemi w pogoń. Jeżeli moi ludzie ich przytrzymają, synowiec pani zostanie uroczyście oćwiczonym na podwórzu ojców Teatynów, mały zaś mulnik przewietrzy się na galerach.»
Na ten wyraz «galery» połączony z myślą o jej synu, Pani de Torres natychmiast zemdlała, ja zaś słysząc o rózgach na podwórzu ojców Teatynów, spadłem z krzesła.
Wicekról pomógł mi powstać z jak najwykwintniejszą grzecznością; uspokoiłem się nieco i o ile możności najweselej czekałem końca obiadu. Gdy sprzątnięto ze stołu, wicekról zamiast odprowadzenia mnie do moich pokojów, zawiódł nas troje pod drzewa naprzeciwko gospody i posadziwszy na ławce, rzekł: «Zdaje mi się że panie przestraszyłyście się nieco mniemaną srogością jaka przebija się w moim sposobie myślenia a której nabyłem wykonywając różne obowiązki. Myślałem także że dotąd znacie mnie tylko z kilku rysów mego charakteru, których nie dorozumiewacie się ani powodów ani następstw. Sądzę przeto że rade usłyszycie historyą mego życia i że wypada abym wam ją opowiedział. Wtedy bezwątpienia zabrawszy ze mną ściślejszą znajomość, pozbędziecie się tej trwogi jaka was dziś tak nagle napadła.»
Po tych słowach, wicekról w milczeniu oczekiwał naszej odpowiedzi. Oświadczyliśmy mu żywą chęć poznania bliższych o nim szczegółów; podziękował nam i uradowany temi oznakami zajęcia, tak zaczął:

HISTORYA HRABIEGO PENNA-VELEZ.

Urodziłem się w pięknej okolicy otaczającej Grenadę w wiejskim domku, który mój ojciec posiadał nad brzegami czarującego Prenilu. Wiadomo wam, że poeci hiszpańscy umieszczają w naszej prowincyi teatr wszystkich scen pasterskich. Tak dobitnie przekonali nas że klimat nasz powinien pomagać do rozwijania uczuć miłosnych, że niema Grenadczyka któryby nie przepędził młodości swojej, a czasami i całego życia, na zalecaniu się i kochaniu.
Gdy młody człowiek u nas pierwszy raz wychodzi na świat, naprzód zaczyna od wyboru damy swoich myśli, jeżeli zaś ta przyjmuje jego hołdy, wtedy ogłasza się jej embecevido, czyli opętanym jej wdziękami. Kobieta przyjmując takową ofiarę zawiera z nim milczącą umowę, na mocy której jemu wyłącznie powierza wachlarz i rękawiczki. Również daje mu pierwszeństwo gdy idzie o przyniesienie jej szklanki wody, którą embecevido podaje na kolanach. Nadto, szczęśliwy młodzian ma prawo galopowania przy jej drzwiczkach, ofiarowania wody święconej w kościele i kilka innych równie ważnych przywilejów. Mężowie wcale nie są zazdrośni o ten rodzaj stosunków, gdyż w istocie nie ma o co być zazdrosnym; naprzód dla tego że kobiety żadnego z tych zalotników nie przyjmują u siebie, powtóre że zawsze są otoczone ochmistrzyniami lub służebnemi. Jeżeli zaś mam prawdę powiedzieć, kobiety niewierne mężom zwykle dają komu innemu pierwszeństwo niż embecevidom. Udają się wtedy albo do młodych kuzynków mających przystęp do domu, podczas gdy najbardziej zepsute wybierają kochanków w ostatnich klassach społeczeństwa.
Na tym stopniu stały zaloty w Grenadzie gdy wyszedłem na świat, zwyczaj ten jednak wcale nie pociągnął mnie za sobą, nie dla tego żeby miało mi zbywać na czułości, przeciwnie, serce moje więcej może jak czyje inne uległo wpływowi naszego klimatu i potrzeba kochania była pierwszem uczuciem które ożywiło moją młodość. Wkrótce jednak przekonałem się że miłość była zupełnie czem innem jak prostą wymianą czczych grzeczności, przyjętą w naszem towarzystwie. Wymiana ta była zupełnie niewinną, ale w skutkach zajmowała serce kobiety człowiekiem, który nigdy nie miał posiadać jej osoby i zarazem osłabiała uczucia dla tego, do kogo rzeczywiście należała. Rozdział ten oburzał mnie tem więcej, że miłość i małżeństwo uważałem zawsze za jedno. To ostatnie, ozdobione wszelkiemi powabami miłości, stało się ukrytą i zarazem najdroższą z moich myśli, bóstwem mojej wyobraźni.
Nareszcie wyznam wam że myśl ta owładnęła tak dalece wszystkiemi władzami mojej duszy, że czasami zaczynałem prawić od rzeczy i zdaleka można mnie było wziąść za prawdziwego embecevido.
Jeżeli wchodziłem do jakiego domu, zamiast zajmowania się powszechną rozmową, wyobrażałem sobie natychmiast że dom należał do mnie i umieszczałem w nim moją żonę. Ozdabiałem jej pokój najpiękniejszemi indyjskiemi tkaninami, matami chińskiemi i kobiercami perskiemi na których zdawało mi się że widzę już ślady jej stóp. Również wpatrywałem się w sofę, na której, wedle mego mniemania, najczęściej lubiła siadać. Jeżeli wychodziła dla odetchnięcia świeżem powietrzem, znajdowała ganek umajony najwonniejszemi kwiatami i ptaszarnię napełnioną najrzadszem ptastwem. Co zaś do jej sypialni, zaledwie odważałem się marzyć o niej jak o świątyni, do której nawet moja wyobraźnia lękała się wkroczyć.
Gdy tak nawet w towarzystwie zatapiałem się w moich marzeniach, rozmowa szła zwykłym trybem, ja zaś należałem do niej odpowiadając czasami bez związku na zapytania jakie mi zadawano. Nadto odzywałem się zawsze cierpko, nie rad że przerywano mi moje marzenia.
Tak dziwnym sposobem zachowywałem się przyszedłszy gdzie w odwiedziny. Na przechadzkach ogarniało mnie równe szaleństwo: jeżeli miałem potok do przebycia, brnąłem w wodzie po kolana, zostawiając kamienie dla mojej żony, która wspierała się na mojem ramieniu wynagradzając te starania boskim uśmiechem. Dzieci kochałem do szaleństwa. Spotkawszy jakie pożerałem je pieszczotami, moja żona zaś z niemowlęciem na ręku wydawała mi się arcydziełem stworzenia. —
To mówiąc, wicekról zwrócił się do mnie, rzekł z powagą i czułością zarazem: «Pod tym względem, niezmieniłem dotąd uczuć i spodziewam się, że nieporównana Elwira nieprzeprowadzi przez żyły swych dzieci nieczystej krwi obcego kochanka.» Wyrazy te zmieszały mnie więcej niż możecie sobie wyobrazić. Złożyłem ręce mówiąc: «Jaśnie Oświecony Panie, racz nigdy nie wspominać mi o tych rzeczach których cale nie rozumiem.»
«Mocno ubolewam anielska Elwiro — odparł wicekról — że pozwoliłem sobie obrazić twoją skromność. Przystępuję teraz dodalszego ciągu mojej historyi i przyrzekam nie wpadać więcej w podobne błędy.» W istocie tak dalej mówił:
— Roztargnienia te sprawiły, że w Grenadzie uważano mnie za obłąkanego, jakoż w istocie towarzystwo nie zupełnie się myliło. Wyraźniej mówiąc, wydawałem się obłąkanym dla tego, że szaleństwo moje różnem było od obłędów reszty Grenadczyków; mógłbym zaś uchodzić za rozsądnego, gdybym był jawnie oświadczył się opętanym wdziękami której z moich współobywatelek. Ponieważ jednak podobne mniemania nie mają w sobie nic pochlebnego, postanowiłem przeto opuścić ojczyznę. Były jeszcze inne powody które mnie do tego skłaniały. Chciałem być szczęśliwym z moją żoną i tylko przez nią szczęśliwym. Gdybym był ożenił się z jaką rodaczką, ta stosownie do zwyczajów, musiała by przyjąć hołdy jednego z embecevidos, który to stosunek jak uważacie, bynajmniej nie zgadzał się z moim sposobem myślenia. Powziąwszy zamiar wyjechania, udałem się na dwór madrycki; ale i tam znalazłem te same mdłe grzeczności, pod innemi tylko nazwiskami. Miano embecevidów, które z Grenady przeszło dziś do Madrytu, niebyło jeszcze w ówczas znanem. Damy dworu nazywały wybranych chociaż nieszczęśliwych kochanków «Cortehhos» innych zaś z którymi surowiej się obchodziły i zaledwie wynagradzały ich raz na miesiąc uśmiechem, «galantami.» Pomimo to, wszyscy bez różnicy nosili barwy ulubionej piękności i galopowali przy jej pojeździe, co każdego dnia taki kurz podnosiło w Prado, że niepodobna było mieszkać na ulicach dotykających tego czarownego miejsca przechadzki.
Nie miałem ani odpowiedniego majątku ani dość wysokiego stopnia ażeby zwrócić na siebie uwagę u dworu, wszelako znano mnie ze zręczności jaką okazywałem w walkach byków. Król kilka razy przemówił do mnie, grandowie zaś uczynili mi zaszczyt poszukiwania mojej przyjaźni. Znałem się nawet z hrabią Rowellas, ale ten pozbawiony przytomności, nie mógł mnie widzieć gdy wyratowałem go od śmierci. Dwóch jego koniuszych dobrze wiedziało kim byłem, ale snać w ówczas zaprzątnięci byli czem innem, inaczej niebyliby omieszkali żądania tysiąca sztuk złota nagrody, jaką hrabia przyrzekł temu, który mu odkryje nazwisko jego wybawcy.
Pewnego dnia, obiadując u ministra Haziendy czyli skarbu, znalazłem się obok Don Henryka de Torres, męża Pani, który za swemi sprawami przybył do Madrytu. Po raz pierwszy miałem zaszczyt zbliżenia się do niego, ale postać jego wzniecała zaufanie, wkrótce więc naprowadziłem rozmowę na ulubiony przedmiot, to jest na miłość i małżeństwo. Zapytałem Don Henryka czyli damy w Segowji miały także swoich embecevidos, cortehhów i galantów: «Bynajmniej — odpowiedział — zwyczaje nasze nie wprowadziły dotąd osób tego rodzaju. Gdy kobiety nasze idą na przechadzkę zwaną Zocodover, zwykle przez pół są zasłonięte i nikt nie odważa się przystępować do nich, bądź czyli idą pieszo, lub też czy jadą pojazdem. Nadto w domach naszych przyjmujemy tylko pierwsze odwiedziny, tak męzczyzn jako i kobiet, ale natomiast wszyscy przepędzają wieczory na balkonach mało co wzniesionych nad ulicą. Męzczyzni wtedy zatrzymują się i rozmawiają ze znajomemi, młodzież zaś zwiedziwszy jeden balkon po drugim, kończy wieczór przed domem gdzie jest panna na wydaniu.
«Z tem wszystkiem — dodał Don Enriquez — ze wszystkich balkonów Segowji, mój najliczniej bywa odwiedzanym dla mojej świekry, Elwiry de Norugna, która, do nieporównanych przymiotów mojej żony, łączy wdzięki jakich niema drugich w całej Hiszpanji.»
Mowa ta uczyniła na mnie silne wrażenie. Osoba tak piękna, obdarzona tak rzadkiemi przymiotami i z kraju gdzie niebyło embecevidów, zdała mi się przeznaczoną przez niebo na moje uszczęśliwienie. Kilku Segowczyków z którymi rozmawiałem, jednomyślnie potwierdziło zdanie Don Henryka o wdziękach Elwiry, postanowiłem więc osądzić je na własne oczy.
Jeszcze nie opuściłem był Madrytu, gdy uczucia moje ku Elwirze doszły głębokiej namiętności, ale zarazem stosunkowo zwiększyły moją bojaźliwość. Przybywszy do Segowji niemogłem odważyć się pójść z odwiedzinami do pana de Torres lub innych osób z któremi zapoznałem się w Madrycie. Chciałbym był wstawienia się za mną kogoś trzeciego do Elwiry, i uprzedzenia jej względem mnie jako ja względem niej byłem już uprzedzony. Zazdrościłem tym, których rozgłośne imie lub świetne przymioty, wszędzie poprzedzają, sądziłem bowiem że jeżeli na pierwsze wejrzenie nie pozyskam przychylności Elwiry, wszelkie moje późniejsze starania będą bezużytecznemi. Tak przepędziłem kilka dni w gospodzie nie widząc nikogo. Nareszcie kazałem zaprowadzić się na ulicę gdzie stał dom pana de Torres; naprzeciwko spostrzegłem napis oznajmiający mieszkanie do najęcia. Pokazano mi izdebkę na poddaszu, zgodziłem ją za dwanaście realów na miesiąc, przybrałem nazwisko Alonza i powiedziałem żem przybył za sprawami handlowemi.
Tymczasem sprawy moje handlowe ograniczały się na spoglądaniu przez żaluzye moich okien, gdy w tem wieczorem, spostrzegłem panią na balkonie w towarzystwie nieporównanej Elwiry. Mamże się przyznać? z początku zdawało mi się że widzę przed sobą pospolitą piękność, ale przypatrzywszy się bliżej poznałem, że niewysłowiona harmonija jej rysów, czyniła jej wdzięki z razu mniej uderzającemi, wkrótce jednak olśniała całym ich blaskiem, zwłaszcza gdy ją porównywano z inną kobietą. Pani sama, byłaś w ówczas nader piękną, wszelako muszę wyznać że niebyłaś w stanie wytrzymać porównania z jej siostrą.
Z poddasza mego z roskoszą przekonałem się, że Elwira była zupełnie obojętną na składane jej hołdy i że nawet zdawała się niemi znudzoną. Z drugiej jednak strony, postrzeżenie to całkiem odjęło mi chęć pomnożenia tłumu jej wielbicieli, czyli ludzi którzy ją nudzili. Postanowiłem spoglądać przez okno dopóki nie zdarzy się lepsza sposobność zabrania znajomości i jeżeli mam prawdę powiedzieć, niecierpliwie oczekiwałem walek byków.
Przypominasz sobie pani że w ówczas nie źle śpiewałem, niemogłem przeto wstrzymać się żeby nie dać usłyszeć mego głosu. Gdy wszyscy kochankowie już poodchodzili, zstępowałem z poddasza i przy towarzyszeniu gitary jak umiałem najlepiej, śpiewałem narodowe nasze pieśni. Powtarzałem to z kolei przez kilka wieczorów, nareszcie spostrzegłem że oddalaliście się państwo dopiero po wysłuchaniu moich pieśni. Odkrycie to napełniło duszę moją niepojętem słodkiem uczuciem, które jednak dalekiem było od nadziei.
Wtedy dowiedziałem się że wygnano Rowellasa do Segowji. Rozpacz mnie ogarnęła, na chwilę bowiem nie wątpiłem że zakocha się w Elwirze, jakoż nie omyliły mnie moje przeczucia. Myśląc że znajduje się jeszcze w Madrycie, oświadczył się publicznie cortehhem siostry pani, przybrał jej barwy lub też te które być niemi rozumiał i ustroił w nie swoją służbę. Ze szczytu mego poddasza długo byłem świadkiem tej zuchwałej zarozumiałości i z roskoszą przekonałem się, że Elwira sądziła o nim bardziej z osobistych jego przymiotów, jak z blasku który go otaczał. Ale hrabia był bogatym, wkrótce miał otrzymać tytuł granda, cóż więc mogłem ofiarować równego podobnym korzyściom. Nic bez wątpienia. Byłem tak dalece tego pewnym i przytem kochałem Elwirę z tak zupełnem zaparciem się samego siebie, że w duszy sam nawet pragnąłem żeby poszła za Rowellasa. Nie myślałem już więcej o zapoznaniu się i zaprzestałem moich czułych pieśni. Tymczasem Rowellas wyrażał swoją namiętność samemi tylko grzecznościami i nie czynił żadnego stanowczego kroku dla pozyskania ręki Elwiry. Dowiedziałem się nawet że Don Enriquez zamierzał wyjechać do Villaca. Przyzwyczaiłem się już do przyjemności mieszkania naprzeciw jego domu, chciałem więc na wsi zapewnić sobie też samą pociechę. Przybyłem do Villaca podając się za rolnika z Murcyi. Kupiłem domek naprzeciwko waszego i ozdobiłem go wedle mego smaku. Ponieważ jednak zawsze można po czemś poznać przebranych kochanków, przeto umyśliłem sprowadzić moją siostrę z Grenady i dla uniknięcia podejrzeń, udać ją za moją żonę. Urządziwszy to wszystko, wróciłem do Segowji, gdzie dowiedziałem się, że Rowellas miał zamiar wyprawienia wspaniałej walki byków. Ale przypominam sobie że miałaś pani w ówczas dwuletniego synka, racz mi też powiedzieć co się z nim stało? —
Ciotka Torres, przypominając sobie że ten synek był tym samym mulnikiem którego wicekról przed godziną chciał posłać na galery, nie wiedziała co odpowiedzieć i dobywszy chustki zalała się łzami.
«Przebacz pani — rzekł wicekról — widzę że odnawiam jakieś boleśne wspomnienie, ale dalszy ciąg mojej historyi wymaga abym mówił o tem nieszczęsnem dziecięciu.»
«Pamiętasz pani że zachorował w ówczas na ospę; otaczałaś go pani najtkliwszemi staraniami i wiem że Elwira także dnie i noce przepędzała przy łóżku chorego malca. Nie mogłem wstrzymać się od uwiadomienia pani, że był ktoś na świecie kto podzielał wszystkie wasze cierpienia i co noc pod waszemi oknami wyśpiewywałem tęskne pieśni. Niezapomniałaś że pani o tem?»
«Bynajmniej — odpowiedziała — pamiętam bardzo dobrze i wczoraj jeszcze wszystko to opowiadałam towarzyszce mojej podróży.»
Wicekról, tak dalej mówił:
— Całe miasto, zajmowało się tylko chorobą Lonzeta, jako główną przyczyną dla której opoźniano widowiska, dla tego też gdy dziecię wróciło do zdrowia, radość była powszechną.
Nastąpiła wreszcie uroczystość, wszelako niedługo trwała. Pierwszy zaraz byk nielitościwie pokaleczył hrabiego. Utopiwszy szpadę w karku rozjuszonego zwierzęcia, rzuciłem wzrok na waszą lożę i ujrzałem że Elwira pochyliwszy się ku pani, mówiła coś o mnie z wyrazem który przejął mnie radością. Pomimo to znikłem w tłumie. Nazajutrz Rowellas, przyszedłszy nieco do sił, oświadczył się o rękę Elwiry; utrzymywano że nie został przyjętym, on zaś dowodził przeciwnie, dowiedziawszy się jednak że wyjeżdżaliście do Villaca, poznałem że hrabia chełpił się według zwyczaju. Wyjechałem więc do Villaca, gdzie przyjąłem wieśniaczy sposób życia, chodziłem sam za pługiem lub też udawałem, gdyż w istocie chłopiec mój tem się zajmował.
Po kilku dniach pobytu, gdy wracałem za wołami do domu, wsparty na ramieniu mojej siostry która uchodziła za moją żonę, spostrzegłem panią wraz z Elwirą i twoim mężem. Siedzieliście przed domem waszym przy wieczerzy. Poznałyście mnie obie, ale ja wcale nie chciałem się zdradzić. Przyszła mi jednak złośliwa myśl powtórzenia wam niektórych pieśni, jakie wam śpiewałem podczas choroby Lonzeta. Czekałem tylko z ostatecznem oświadczeniem pewności, że Rowellas został odrzucony. —
«Ach Jaśnie Oświecony Panie — rzekła ciotka Torres — nie ma wątpienia że byłbyś potrafił zająć Elwirę, jak również pewnem jest że odrzuciła rękę hrabiego. Jeżeli później poszła za niego, uczyniła to jedynie w myśli że byłeś żonatym.»
«Widać że Opatrzność — odparł wicekról — miała inne zamiary względem mojej niegodnej osoby. W istocie, gdybym był otrzymał rękę Elwiry, Chirigony, Askapelki i Apalachy nie zostaliby nawróceni na wiarę chrześcijańską a krzyż, znak naszego wybawienia, niebyłby zatkniętym o trzy stopnie dalej na północ amerykańskich dzierżaw.»
«Być to może — rzekła pani de Torres — ale za to mój mąż i moja siostra dotychczas by jeszcze żyli. Wszelako nie śmiem przerywać dalszego ciągu tak zajmującej historyi.»
Wicekról zebrał głos w te słowa:
— W kilka dni po przybyciu waszem do Villaca, umyślny posłaniec z Grenady doniósł mi że matka moja śmiertelnie zachorowała. Miłość ustąpiła miejsca synowskiemu przywiązaniu i opuściliśmy z moją siostrą Villaca. Matka moja chorowała przez dwa miesiące i oddała ducha w naszych objęciach. Opłakałem tę stratę, może zbyt krótko i wróciłem do Segowji gdzie dowiedziałem się że Elwira była już hrabiną Rowellas.
Usłyszałem oraz że hrabia przyrzekł sto sztuk złota nagrody temu kto mu odkryje nazwisko jego wybawcy; odpowiedziałem mu bezimiennym listem i udałem się do Madrytu prosząc o powierzenie mi jakiego urządu w Ameryce. Otrzymawszy go, czemprędzej wsiadłem na okręt. Pobyt mój w Villaca był tajemnicą znaną tylko odemnie i mojej siostry, ale służący nasi mają wrodzoną wadę szpiegostwa, która przenika wszelkie tajniki. Jeden z moich ludzi, który niechciał udać się ze mną do Ameryki, wszedł w służbę Rowellasa; opowiedział służącej ochmistrzyni hrabiny całą historyę kupna domu w Villaca i mego przebrania się za wieśniaka, służąca powtórzyła to samej ochmistrzyni, ta zaś, dla zaskarbienia sobie łaski, powiedziała wszystko hrabiemu. Rowellas, porównywając bezimienność mego listu, biegłość okazaną w walce byków i nagły mój wyjazd do Ameryki, wniósł że musiałem być szczęśliwym kochankiem jego małżonki. Mocno przeraziłem się słysząc o tem co zaszło, przybywszy jednak do Ameryki otrzymałem list następującej treści:
«Señor Don Sancho de Penna Sombre!
Uwiadomiono mnie o stosunkach jakie miałeś z niegodziwą której odtąd zaprzeczam nazwiska hrabiny Rowellas. Jeżeli chcesz, możesz posłać po dziecię które wkrótce się z niej narodzi. Co do mnie, wyjeżdżam natychmiast za tobą do Ameryki, gdzie spodziewam się widzieć cię po raz ostatni w mem życiu.»
List ten pogrążył mnie w rozpaczy, wkrótce jednak boleść moja dobiegła ostatnich krańców, gdy dowiedziałem się o śmierci Elwiry, męża Pani i Rowellasa którego chciałem przekonać o fałszu jego zarzutów. Uczyniłem jednak co mogłem dla zniweczenia potwarzy i uprawnienia rodu jego córki; nadto poprzysiągłem uroczyście, gdy dziewczynka przyjdzie do lat pojąć ją za żonę. Po dopełnieniu tego obowiązku, osądziłem że wolno mi było szukać śmierci, której religia niepozwalała mi zadać samemu sobie. W Ameryce naówczas, dziki lud sprzymierzony z hiszpanami toczył wojnę z sąsiednim narodem. Udałem się tam i przyjęty zostałem od ludu. Dla pozyskania jednak, że tak rzekę, prawa obywatelstwa, musiałem pozwolić ażeby wykłuto mi igłą na całem ciele, kształt węża i żółwia. Głowa węża miała zaczynać się na prawem mojem ramieniu, ciało szesnaście razy owijało się koło mojego i dopiero na wielkim palcu u prawej nogi kończyło ogonem. Podczas obrzędu, dziki operator naumyślnie kłuł mnie do kości, probując czyli nie wydam surowo zakazanego krzyku boleści. Śród tych męczarni usłyszałem już zdaleka wrzaski dzikich naszych nieprzyjacioł, podczas gdy nasi zawodzili śpiew za umarłych. Uwolniwszy się z rąk kapłanów, pochwyciłem maczugę i rzuciłem się w sam war boju. Zwycięztwo przechyliło się na naszą stronę, przynieśliśmy z sobą dwieście dwadzieścia czupryn, mnie zaś na placu bitwy jednomyślnie okrzyknięto kacykiem.
Po upływie dwóch lat, dzikie pokolenia nowego Mexyku przeszły na wiarę Chrystusa i poddały się koronie hiszpańskiej.
Wiadoma wam zapewne reszta mojej historyi. Osiągnąłem najwyższe zaszczyty o jakich może zamarzyć poddany króla hiszpańskiego; ale muszę uprzedzić cię zachwycająca Elwiro, że nigdy nie będziesz wicekrólową. Polityka gabinetu madryckiego nie pozwala ażeby ludzie żonaci piastowali w nowym świecie tak obszerną władzę. Od chwili w której raczysz być moją żoną — ja przestaję nosić tytuł wicekróla. Mogę tylko złożyć u stóp twych godność granda hiszpańskiego i majątek o którego źródłach winienem ci jeszcze, jako o wspólnym na przyszłość, kilka słów napomknąć. Podbiwszy dwie prowincye północnego Mexyku, otrzymałem od króla pozwolenie na wyzyskiwanie jednej z najbogatszych kopalni srebra. W tym celu stowarzyszyłem się z pewnym spekulantem z Vera-Cruz i w pierwszym roku otrzymaliśmy dywidendę wartości trzech milionów podwójnych piastrów, ponieważ jednak przywilej był na moje imię, dostałem więc sześćkroć stotysięcy piastrów więcej od mego spólnika. —
«Pozwól pan — przerwał nieznajomy — summa przypadająca na wicekróla, wynosiła milion ośmkroćstotysięcy piastrów, na wspólnika zaś, milion dwakroć sto tysięcy.»
«Tak sądzę,» odparł naczelnik cyganów.
«Czyli wyraźniej mówiąc — rzekł nieznajomy — połowa summy więcej połową różnicy, jasne jak dwa razy dwa cztery.»
«Masz pan słuszność,» odpowiedział naczelnik po czem tak dalej ciągnął:
— Wicekról pragnąc dokładnie mnie uwiadomić o stanie swego majątku, rzekł: Na drugi rok zapuściliśmy się głębiej we wnętrzności ziemi i musieliśmy zbudować przejścia, studnie, galerye. Wydatki które dotąd czwartą część wynosiły, powiększyły się o jedną ósmą, ilość zaś kruszcu spadła o jedną szóstą. —
Na te słowa, geometra dobył z kieszeni tabliczek i ołówka, ale w myśli że trzyma pióro umoczył ołówek w czekuladzie, widząc jednak że czekulada nie pisała chciał otrzeć pióro o swój czarny kaftan i otarł je o suknię Rebeki. Następnie zaczął coś gryzmolić na swoich tabliczkach. Rozśmieliśmy się z jego roztargnienia i naczelnik cyganów tak dalej mówił:
— Na trzeci rok, przeszkody jeszcze się powiększyły. Musieliśmy sprowadzić górników z Peru, i daliśmy im piętnastą część przychodu, nie przypuszczając ich wcale do wydatków, które tego roku wzrosły o dwie piętnaste. Natomiast ilość kruszcu zwiększyła się o sześć razy i jedna czwarta więcej w porównaniu z wypadkiem przeszłorocznym. —
— Tu zaraz dorozumiałem się że naczelnik chciał pobałamucić geometrze jego rachunki. W istocie nadając swemu opowiadaniu formę zagadnienia rzekł dalej:
— Odtąd pani, nasze dywidendy ciągle zmniejszały się o dwie siedmnaste. Ponieważ jednak umieszczałem na procent pieniądze zyskane na kopalniach i dołączałem do kapitału procenta od procentów, otrzymałem za ostateczny wypadek mego majątku, summę pięćdziesięciu milionów piastrów, którą składam u twych nóg wraz z mojemi tytułami, sercem i ręką. —
Tu nieznajomy, ciągle pisząc na tabliczkach, powstał i udał się drogą którą przybyliśmy do obozu; ale zamiast iść prosto, zboczył na ścieżkę prowadzącą do potoku gdzie cyganie czerpali wodę i wkrótce potem usłyszeliśmy plusk ciała wpadającego w potok.
Pobiegłem mu na pomoc, rzuciłem się w wodę i pasując się z prądem, zdołałem wreszcie naszego roztargnionego wyciągnąć na brzeg. Dobyto z niego wodę której się opił, rozpalono wielki ogień i gdy po długich staraniach geometra wrócił do zmysłów, wlepił w nas błędne oczy i rzekł słabym głosem: «Bądźcie panowie przekonani że majątek wicekróla wynosił sześćdziesiąt milionów, dwadzieścia pięć tysięcy, sto sześćdziesiąt jeden piastrów, przypuszczając że część wicekróla tak się zawsze miała do części jego wspólnika, jak tysiąc ośmset do tysiąca dwiestu, czyli jak trzy do dwóch.»
To powiedziawszy, geometra wpadł w pewien rodzaj letargu, z którego nie chcieliśmy go budzić sądząc że musiał potrzebować spoczynku. Spał aż do szóstej wieczorem i zbudził się z letargu na to, aby jedna za drugą popełniać tysiące niedorzeczności.
Naprzód zapytał kto wpadł w wodę? gdy mu odpowiedziano że on sam i że ja go wyratowałem, zbliżył się ku mnie z wyrazem najłagodniejszej grzeczności i rzekł: «W istocie nie myślałem żebym umiał tak dobrze pływać; mocno mnie to cieszy że zachowałem królowi jednego z najdzielniejszych oficerów, gdyż pan jesteś kapitanem w gwardyi wallońskiej, sam mi to powiedziałeś a ja mam wyborną pamięć.»
Towarzystwo parsknęło śmiechem, ale geometra bynajmniej się nie zmieszał i ciągle nas bawił swojemi roztargnieniami.
Kabalista również był zajętym i bezustannie tylko mówił o Żydzie wiecznym tułaczu, który miał mu udzielić niektórych wiadomości względem dwóch szatanów nazywających się Eminą i Zibeldą. Rebeka wzięła mnie pod rękę i zaprowadziwszy do miejsca z którego głos nasz nie dochodził, rzekła: «Drogi panie Alfonsie, zaklinam cię, powiedz mi twoje zdanie o tem wszystkiem co słyszałeś i widziałeś od czasu przybycia twego w te góry, i co myślisz o tych dwóch wisielcach które wyrządzają nam tyle psot.»
«Sam niewiem co mam odpowiedzieć na to zapytanie — odrzekłem. — Tajemnica o którą troszczy się twój brat jest mi zupełnie nieznaną. Co do mnie, przekonany jestem że uśpiono mnie za pomocą napoju i zaniesiono pod szubienicę. Wreszcie, sama mówiłaś mi o władzy jaką Gomelezowie skrycie wywierają w tych okolicach.»
«Tak jest — przerwała Rebeka — zdaje mi się że chcą abyś przeszedł na wiarę proroka i mojem zdaniem powinienbyś to uczynić.»
«Jak to? — zawołałem — i ty więc należysz do ich zamiarów?»
«Bynajmniej — odpowiedziała — ja mam własne widoki na celu; wszakże mówiłam ci że nigdy nie pokocham żadnego z moich spółwyznawców ani też chrześcijanina; ale złączmy się z towarzystwem, kiedy indziej pomówimy o tem obszerniej.»
Rebeka poszła do brata, ja zaś udałem się w przeciwną stronę i zacząłem rozmyślać nad tem wszystkiem co widziałem i słyszałem; ale im więcej zagłębiałem się w moich myślach, tem mniej mogłem dojść w nich ładu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.