Rhesos (Eurypides, tłum. Kasprowicz, 1918)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eurypides
Tytuł Rhesos
Pochodzenie Eurypidesa Tragedye
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Kasprowicz
Tytuł orygin. Ῥῆσος
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


RHESOS


Rhesos.

Osoby dramatu.
CHÓR STRAŻY TROJAŃSKIEJ.
HEKTOR, naczelny wódz trojański.
AINEIAS (Eneasz), syn Auchiresa i Afrodyty.
CHYTRZEC, (Dolon).
GONIEC.
RHESOS, syn trackiego potoku Strymona i Muzy.
ODYSSEUS.
DYOMEDES.
ATHENE.
PARIS czyli ALEKSANDROS, brat Hektora.
MUZA, matka Rhesosa.
POWOŹNIK RHESOSA.


Rzecz dzieje się w obozie wojsk trojańskich.






PRZODOWNIK CHÓRU.

Jeśli tam nie śpi jeszcze
Z książęcych giermków który,
Lub też ktokolwiek z warty,
Co, czterokrotnie luzując się w nocy,
Oboźnej pilnuje rzeszy,
Niechże pospieszy
Do legowiska Hektora!
(Tymczasem sam podszedłszy pod namiot, krzyczy):
Na łokciu oparty,
Podnieś-że głowę do góry,
Sen z groźnych spędź powiek
I rzuć to liściem zaścielone łoże!
Ważną-ć nowinę obwieszczę!
Najwyższa pora,
Byś ją wysłuchał, Hektorze!

Z namiotu wychodzi

HEKTOR.

Kto tam? Czyj głos to? Przyjaciel czy wróg?
Cóż to za człowiek?
Hasło?... Czy braknie ci słów?
Pod mego namiotu próg
Kto śmie przychodzić w tej porze?
Gadaj-że! mów!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Wojenna straż.

HEKTOR.

A co za powód masz
Do wrzawy?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie trwóż się, książę!

HEKTOR.

Nie trwożę!
Czy może
Nocnej się lękasz wyprawy?
Któż to opuszcza swoje stanowisko
I niepokoi
Żołnierzy?
Czy wiesz,
Że hufców argiwskich blisko
I zawsze w pełnej zbroi
Obóz nasz leży?

CHÓR STRAŻY TROJAŃSKIEJ.

Uzbrój-że dłoń
I goń
I bież
Do towarzyszów leż!
Trzeba co tchu
Wyrwać ich z snu,
Trzeba przyjaciół słać,
By się porwała brać
Z namiotów!
Niech każdy będzie gotów,
Niech dzidę pochwyci, jak błysk

I koniom w pysk
Założy kryg!
Do syna Panthoosa,
Lub syna Europy,
Go wiedzie likijski szyk,
Któż pójdzie w te tropy,
Któż?
Gdzie są kapłani
Z ofiarą obeznani?
Procarzów gdzież przednie chłopy,
Gdzież?
Rusz się, frygijski łuczniku, a rusz
I, niecierpliwy,
Załóż cięciwy
Na rogiem strojny łuk!

HEKTOR.

Zapowiedź trwóg
Zwiastuje warga mi twoja,
To znów do ucha
Płynie z niej jakby otucha —
Mowa to dziwnie zmieszana!
A może Kronidy-Pana
Przestrach twą duszą ciska!
Może to on z stanowiska
Tak cię wypędza i każe
Przerażać wojska i straże?
Cóż za wiadomość nowa?
Mnogie są twoje słowa,
Ale pewności żadnej.

PRZODOWNIK CHÓRU.

W krąg ognia moc
Przez noc

Na trud
Pali Argiwów lud,
Że, niby dzień,
Tak płynie zeń
Światłości biały smug,
Widać, że na coś wróg
Zawzięty.
Na brzegu lśnią okręty,
Tak jary oświeca je blask!
Podniósł się wrzask,
Wszczął dziki szum:
To przed Agamemnona
Ruszył się w nocnym mroku
Ten cały wojenny tłum...
Cóż może na oku
Mieć,
Jeśli nie krwawy
Cel jakiejś znów wyprawy?
Nigdym takiego ja tłoku
Wprzód
Nie widział! Jakąś zastawiają sieć!
Dlatego w trwodze
Z tą wieścią przychodzę,
By twej nagany ujść...

HEKTOR.

Przychodzisz w samą porę, chociaż głosisz trwogę,
Ci ludzie chcą ukradkiem wybrać się dziś w drogę —
Poprostu myślą uciec, gotują okręty,
By nocą tą na morskie wypłynąć odmęty.
Dowodem są te ognie! Dlaczegóż to, losie,
Wstrzymujesz lwa od łupu, zanim udało się

Tym oto bystrym mieczem wytępić ich docna,
Tych wrogów mych argiwskich?!.. Moja ręka mocna
Nie byłaby spoczęła, jeno że mi słońca
Blask zagasł, że nie mogłem, kroczący bez końca
Pomiędzy namiotami, popalić ich statków
I wyciąć ich tym mieczem morderczym. Mam świadków,
Że, chcąc skorzystać z losu szczęśliwych obrotów,
I w nocy też na wroga natrzeć byłem gotów.
Wróżbici jednakowoż i mędrce, świadomi
Przyszłości, gdy się miecz mój tak na krew łakomi,
Radzili czekać świtu, jako w to zaranie
Ni jeden już na ziemi Greczyn nie zostanie.
Ci przecież nie czekają rad moich wróżbiarzy,
Bo juści dla ucieczki dobrze mrok się darzy.
Więc trzeba powiadomić co tchu moich ludzi,
Niech każdy będzie gotów, niech ze snu się zbudzi,
Niech weźmie się do broni, by wróg, w plecy cięty,
Gdy będzie do ucieczki piął się na okręty,
Drabiny krwią swą zbroczył, lub też, powiązany,
Nauczył się frygijskie uprawiać polany.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Zbyt kwapisz się, a nie wiesz, co to jest, Hektorze!
Czy wojsko to ucieka, któż odgadnąć może?

HEKTOR.

A w jakimżby więc celu palili ogniska?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ja nie wiem, ale sprawa coś mi trochę śliska.

HEKTOR.

Ha! Cóż cię nie przerazi, jeśli drżysz tej chwili?!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Tak nigdy nasi wrodzy ogni nie palili.

HEKTOR.

I nigdy tak haniebnie z pola nie czmychali.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Tyś sprawił to, dlatego kieruj wszystkiem dalej.

HEKTOR.

Gdy wróg jest, broń do ręki, no, i dobra nasza!

PRZODOWNIK CHÓRU.

O, widzę spieszącego ku nam Ajnejasza!
Widocznie swych przyjaciół nowiną uraczy.

Wchodzi

AJNEJAS (ENEASZ) (do Hektora).

Dlaczego po obozie ku wojska rozpaczy
Te straże tak się włóczą? Ludziom spać nie dają!
Co chcą przy twym namiocie? Załatw się z tą zgrają!

HEKTOR.

Od stóp do głów się zakuj, Ajnejasie, w zbroję!

AJNEJAS.

Cóż stało się? Czy może warty mówią twoje,
Że wróg nasz jakiś napad tajemnie układa?

HEKTOR.

Uciekać chcą, na statki wszystek naród siada.

AJNEJAS.

A skądże ci ta pewność? Masz-że dowód jaki?

HEKTOR.

Noc całą palą ognie to najlepsze znaki:
Do rana nie zostaną, nie o to im chodzi.
Te watry rozżarzywszy, rzucą się do łodzi
I unikną precz z tej ziemi — odpłyną na morze.

AJNEJAS.

Więc po co uzbroiłeś to ramię, Hektorze?

HEKTOR.

Gdy będą, uciekając, pędzić na swe nawy,
Dopadnie i powstrzyma ich ten oręż krwawy.
Bo wstyd to wielki dla nas, a z wstydem nieszczęście.
Ażeby wróg, co w nasze już się dostał pięście,
Bez walki nam się wymknął, sprawca takiej szkody.

AJNEJAS.

Bodajbyś tak roztropny był, mój druhu młody,
Jak dzielnem twoje ramię. Lecz tak się, niestety,
Dziać zwykło, że nie wszystkie ma człowiek zalety
Złączone z sobą razem: jeden tę, zaś drugi
Ma inną znowu cnotę na swoje usługi.
Achaje rozpalili ogniska, więc tobie
Wydaje się, że myślą o jakimś sposobie
Ucieczki i odrazu-ś w swej dumie gotowy
Po ciemku przejść z swem wojskiem przez głębokie rowy.
Popróbuj się przedostać przez burty i doły —
Co będzie, jeśli ujrzysz, że nieprzyjacioły
Bynajmniej stąd uciekać nie myślą, że staną
Z oporu walecznego chęcią niezłamaną?
Zwyciężon, już do miasta nie powrócisz cało,
Bo jakby się, pierzchając, wojsko przedostało
Przez one ostrokoły? Mówię — aż się prosi

Pytanie —: Jakżeż mogą bez złamania osi
Przesadzić groble twoje zaprzęgi?... Jeżeli
Zwyciężysz, syn Peleja snać cię nie ośmieli,
Z zasadzki gdzieś wypadłszy, abyś mógł ich statki
Podpalić i Achajów tak na drodze gładkiej
Wytępić z korzeniami! Macie wej! mocarza!
Unosi się! zapala i na nic nie zważa!
Więc pod osłoną broni niechże nasi ludzie
Wypoczną sobie dzisiaj po wojennym trudzie.
I owszem, na prześpiegi trzeba wysłać kogo
Do naszych nieprzyjaciół... Jeżeli złowrogo
Nie myślą o zasadzce, jeno w rzeczy samej
Uciekać chcą, my wówczas na nich napadamy,
Jeżeli zaś te ognie jaki podstęp znaczą
I nasi wywiadowcy nam go wytłómaczą,
Naonczas naczelnikom zebrać się wypada,
By dalszy plan rozważyć. Taka moja rada.

CHÓR.

To samo zdanie ja mam,
Przeto zmień pogląd swój,
Gdyż jestem pełen trwóg,
Jeżeli wódz
Chce zbyt pochopnie iść w bój...
Najlepiej będzie nam.
Gdy szpiega wyślemy, by znów
Dostać języka, z jakiego powodu
U swych okrętów przodu
Ognie rozpalił wróg?...

HEKTOR.

Poddaję się, gdy wszyscy jednako w tej mierze
Myślicie. Ty idź, wojsko uspokój. Żołnierze,

O nocnych słysząc schadzkach, nazbyt łatwo mogą
Wywołać jakiś zamęt, spowodowan trwogą,
Zaś ja do nieprzyjaciół zaraz szpiega wyślę.
Jeżeli się dowiemy, co w swoim umyśle
Postanowili dzisiaj, wszystko ci się powie
I udział weźmiesz w radzie. Jeżeli wrogowie
Uciekaćby zechcieli, bądź na nowo gotów
Na trąbki głos! On powie-ć, że od tych namiotów
Tej nocy jeszcze ruszę na Achajów statki.

AJNEJAS.

Wysyłaj jak najprędzej! Teraz plan twój gładki!
A ja przy twoim boku i zawsze i wszędzie,

HEKTOR.

Z trojańskich tutaj ludzi któż mi gotów będzie
Do wojska argiwskiego udać się na zwiady,
Ojczyźnie tę przysługę wyświadczyć? Ja rady
Wszystkiemu dać nie mogę, bo i ziemia nasza
I żołnierz patrzy na mnie!... A więc któż się zgłasza?
(Wysuwa się).

CHYTRZEC (DOLON).

Ja tego się dla kraju podejmę ryzyka!
Pospieszę na prześpiegi w obóz Argejczyka
I skoro się o wszystkiem wywiem, tu w tę porę
Powrócę!... Trud ten cały na siebie ja biorę!

HEKTOR.

Nazwisko ciebie godne i kochasz swą ziemię —
Od dawna słynie ród twój, ty dzisiaj swe plemię
Okrywasz jeszcze sławą, zwiększoną w dwójnasób.

CHYTRZEC.

Potrudzę się, gdy trzeba... Ale jakiś zasób

Opłaty za me trudy chyba mi przybędzie?
Nagroda bowiem zdwaja zapał w każdym względzie.

HEKTOR.

Uznaję. Lecz nagrodę sam ty wyznacz sobie.
Nie oddam ci królestwa, zresztą wszystko zrobię.

CHYTRZEC.

Ochoty nie mam żadnej na królewską władzę.

HEKTOR.

Więc podaj się za zięcia Pryama. To-ć radzę.

CHYTRZEC.

Brać żonę z wyższych stanów? I to nie ochota!

HEKTOR.

Mam złoto, może zatem ciągnie cię do złota?

CHYTRZEC.

Mam dosyć go u siebie. Środków mi nie braknie.

HEKTOR.

Więc czegóż od Ilionu twoja dusza łaknie?

CHYTRZEC.

Z achajskich niech mi łupów przypadnie nagroda.

HEKTOR.

I owszem... Jeno wodzów byłoby mi szkoda.

CHYTRZEC.

Tych ubij. Z Menelajem nie rób ceremonii.

HEKTOR.

Za synem Oileia chętka twoja goni?

CHYTRZEC.

Do roli nie przydadzą się szlacheckie ręce.

HEKTOR.

Jakiegoż więc Greczyna dla ciebie poświęcę?

CHYTRZEC.

Że złota mi nie trzeba, już to rzekłem wprzódy.

HEKTOR.

Sam weźmiesz przy podziale, co chcesz, za swe trudy.

CHYTRZEC.

Zdobyczne zechciej łupy zawiesić w świątyni.

HEKTOR.

I cóż więc znaczniejszego Hektor ci uczyni?

CHYTRZEC.

Achilla daj rumaki! Trudy tego warte,
Jeżeli ktoś swe życie postawi na kartę!

HEKTOR.

Twa chęć co do tych koni wprawdzie się mej chęci
Sprzeciwia — i mnie zaprząg Achillowy nęci
Rumaki, z nieśmiertelnych zrodzone rumaków
I same nieśmiertelne, śród bitewnych szlaków
Pelejowego wożą synala. Król toni,
Posejdon, poskromiciel rozhukanych koni,
Peleusowi dał je — takie krążą wieści.
Przynętę-ś miał odemnie, więc się nie pomieści
W mej głowie, bym cię okpił... Nie dałbym nikomu,
Lecz tobie dam ten zaprząg, skarb przedni dla domu.

CHYTRZEC.

To chwalę sobie; wiem też, że za swoje czyny
Ze wszystkich Frygijczyków ja skarbiec jedyny,

Największy, właśnie biorę. Ty nie zazdrość, proszę,
Masz przecie, pan tej ziemi, przemnogie rozkosze.
(Hektor znika).

CHÓR.

Na wielki się ważysz trud,
Lecz i niemała dań,
Którąbyś zyskał rad.
Spełni się chęć,
Szczęście posiędziesz zań,
Sławy i chwały w bród.
Juści, królewski zięć
Żądanie górne! Niech cię wesprzą nieba!
Ludzki, czego ci trzeba,
Skąpić nie będzie świat...

CHYTRZEC.

Więc pójdę... Lecz nasamprzód skieruję się w stronę
Domostwa, aby suknie włożyć upatrzone,
A potem ku Argiwom zwrócę kroki swoje.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Czy może w jakąś inną obleczesz się zbroję?

CHYTRZEC.

A jakże, odpowiednią dla złodziejskiej sztuki.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Od mędrców człek rad mądrej zasłyszy nauki,
Więc powiedz, w jaki sposób przystroisz swą skórę?

CHYTRZEC.

Swe plecy jak najszczelniej otulę w wilczurę,
Że będę jako głowę miał zwierzęcia paszczę,
W te jego przednie łapy swoje ręce wtaszczę,

A zasię swoje nogi w jego tylne nogi,
Ażebym na czworakach udawać śród drogi
Chód wilka. Wówczas, myślę, wróg mnie nie przydybie
Przy rowach i okrętach. Zasię w zwykłym trybie,
To znaczy, na dwóch nogach powędruję sobie
W odludziu. To mój podstęp. Wszystko dobrze zrobię.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A niechże cię szczęśliwie sam Hermes powiedzie,
Syn Mai, on, co w sztuce mamienia na przedzie
Największych stoi mistrzów. Świadomy-ś jest sprawy,
A jeno niech na ciebie los będzie łaskawy.

CHYTRZEC.

Napewne ocaleję i Odyssa głowę
Przyniosę-ć, byś miał w ręku dowody gotowe,
Że Chytrzec był u Greków, lub syna Tydeja,
Gdyż z ręką nieskrwawioną — taka ma nadzieja —
Nie wrócę tu, nim słońce nad ziemią zapłonie.

CHÓR.

O Apollonie,
W Tymbrze i w Delos i w likijskim schronie
Przemieszkujący! W dłoń
Weź-że swój łuk
I przyjdź i goń,
Ty Bóg!
Okaż swą moc
I przyjdź w tę noc!...
Stańże w tym mroku
Przy tego męża boku,
Zbawienie jego postanów

I pozwól w wszechmocy swej
Zwyciężyć ludowi Dardanów,
Ty, Troi
Ongi założycielu!

*

Do floty wroga
Oby szczęśliwie zawiodła go droga!
A skoro zbada plan
I rzeczy bieg,
Niech na swój łan
Ten człek
Powróci znów
Ocalon, zdrów!...
Niech na rydwanie
Frygijskich rumaków stanie,
Gdy pan nasz wroga przegoni —
Onych wspaniałych rumaków,
Które, z rąk władcy toni,
Ajaków
Otrzymał ongi syn...


∗                    ∗

Dla swego domu, dla ojczystych niw
Sam on się jeden dziś waży
Do rzeszy się przekraść wrażej —
O, takie męstwo to istny jest dziw!
Nie wielu zdobędzie się na nie,
Gdy morskie szaleją otchłanie,
Kiedy w odmęcie wód
Zdaje się tonąć gród,
Są jeszcze odważni Frygowie,
Są między nimi, o są bohaterzy!

Odeprę, jak się należy,
Jeśli kto powie,
Iże pogardy jest godzien
Ten nasz mizyjski lud.

*

Kogóż w namiocie achajskim o skon
Chytry przyprawi morderca?
Mąż odważnego serca,
W wilczej posturze przekrada się on!
A może jest też nadzieja,
Że sprzątnie tam Meneleja,
Że głowę Agamemnona
Od reszty ciała precz
Odetnie jego miecz,
Że rzuci on ją Helenie,
Tę głowę szwagra, który takie znoje
Sprowadził na tę mą Troję,
Takie zniszczenie,
Gdy w tysiąc przygnał okrętów
Na tę wojenną rzecz.

Wchodzi

GONIEC (w postaci pasterza).

O, gdybym ja to zawsze mógł mieć takie wieści,
Jak ta, co właśnie dzisiaj niosę ją twej części.

HEKTOR.

Te kmiotki cóż to mówię, za niezdarne piły!
Zapewne chcesz powiedzieć, że się rozpleniły
Obficie pańskie trzody? O ojcowskim statku
Donosisz? O, wybrałeś się w sam czas, mój bratku!
A nie wiesz-że, gdzie mieszkam? Odzie dom rodziciela

Mojego? Tam niech wieści twój język udziela
O stad błogosławieństwie, o szczęściu bez miary.

GONIEC.

Dyć prawda, wsiowscy ludzie piły i niezdary,
A jednak ci nowinę radosną przynoszę.

HEKTOR.

Pozostaw-że dla innych te chłopskie rozkosze,
My wielki ciężar wojny dźwigamy na grzbiecie.

GONIEC.

A właśnie coś w tym względzie zaraz się dowiecie,
Albowiem sprzymierzeniec i druh z tysiącznemi
Przybliża się wojskami ku tej naszej ziemi.

HEKTOR.

Z jakiego ojczystego przybywa zagona?

GONIEC.

Z niw trackich on się zbliża. Jest synem Strymona.

HEKTOR.

Co? Rhesos w naszym kraju? Zali się nie mylę?

GONIEC.

Odgadłeś, oszczędziłeś słów mi drugie tyle,

HEKTOR.

A jakże on w idajskie przybywa Podhale,
Rzuciwszy równe drogi, płaszczyźniane dale?

GONIEC.

Dokładnie tego nie wiem. Wytłómaczyć da się.
Niełatwo przeprowadzić wojsko w nocnym czasie,
A zwłaszcza, gdy się słyszy, że w wroga są ręku

Doliny wszystkie wokół. Więc i my też lęku
Doznali niemałego, my, co u stóp góry
Idajskiej przemieszkujem, tu, gdzie pierwsze mury
Naszego stały grodu. Widząc, co się dzieje,
Jak tłum się k’nam przedziera przez gąszcze i knieje —
Gdyż wielkie trackie wojsko ruszało się z wrzawą,
Szumiącą niby potok — tą głośną przeprawą
Okrutnie przerażeni, jęliśmy w te tropy
Przepędzać nasze stada na wierchy i kopy,
Ażeby Argejczycy strąg twych nie złupili
I statku nie zabrali. Ale gdy po chwili
Nie greckiej do nas mowy docierały dźwięki,
Odrazu też i nasze przeminęły lęki.
Wyszedłszy naprzeciwko tych, co dróg szukali,
W narzeczu-m począł trackiem badać ich, azali
Powiedzą, kto ich wodzem, czyim synem zwie się
Ten mąż, co Priamidom zbrojną pomoc niesie.
A kiedym się dowiedział, co usłyszeć chciały
Me uszy, przystanąłem. Przedemną wspaniały
Lśni Rhesos — na rydwanie stał on by bóg jaki,
W zaprzęgu mając trackim ogniste rumaki.
Guz złoty ściągał jarzma na karkach tych koni
O maści tak bielutkiej, że śnieg się nie płoni
Podobną, mówię, bielą. Złocistą, rzeźbioną
Miał tarczę na ramieniu z spiżową Gorgoną,
Podobnie, jak na szczycie[1] bogini. Wokoło
Głów końskich wian otaczał tej potwory czoło,
Co wraz z mnogością dzwonków roznosiła trwogę.
Sił zbrojnych wyszczególniać juści ja nie mogę,
Taki jest tego ogrom: i lekkiej piechoty

I konnych wielka liczba, tarczowników roty
I strzelających z łuku i ciurów tabory
W trakijskim przyodziewku. Taki więc tej pory
Przybywa sprzymierzeniec do tej naszej Troi.
O, przed nim żadną miarą już się nie ostoi
Peleja syn, nie wymknie mu się z rąk, gdy zechce
Uciekać, czy do walki chętka go połechce...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Gdy szczęście raz już zwróci na miasto swe oczy,
Pomyślnie mu do końca wszystko się potoczy.

HEKTOR.

Od kiedy powodzenie przy moim orężu
I Bóg po naszej stronie, w niejednym ja mężu
Znajduję przyjaciela. Lecz nie trzeba druhów,
Co z nami nie bywali, kiedy śród podmuchów
Straszliwych groźny Ares porwał nasze żagle.
Zachciało mu się przybyć na ucztę, choć łowy
Obeszły się bez niego, choć nie był gotowy
Utrudzić się wraz z nami przy chwytaniu zwierza.

PRZODOWNIK CHÓRU.

W istocie można szydzić z takiego przymierza,
Lecz tych, co niosą pomoc, przyjąć nie zawadzi.

HEKTOR.

Jest dość nas, cośmy Troi zawsze bronić radzi.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Więc ufasz, że już w ręku masz te hufy wraże?

HEKTOR.

Tak ufam! I jutrzejszy ranek to pokaże.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Niejedno Bóg przemienia. Miej przyszłość na względzie!

HEKTOR.

Przyjaciel, co się spaźnia, miłym mi nie będzie,
Że jednak jest, więc chociaż za nic mam sojusze,
To przecież jako gościa posadzić go muszę,
Lecz dzieci Pryamowych wdzięczność dlań nie wiąże.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie godzi się odpychać sprzymierzeńca, książę!

GONIEC.

Już na sam widok jego wroga lęk opadnie.

HEKTOR (do Przodownika Chóru i Gońca).

I twoja myśl jest dobra i ty mówisz składnie.
Więc mąż ten złototarczy, Rhesos, według Gońca,
Przychodzi jako ziemi naszej współobrońca.

CHÓR.

Niechże córka Zeusowa,
Adrasteja, me słowa
Od zawiści zachowa!
Prosto, szczerze wyrażę.
Co mi serce rzec każe:
Pożądany, witany,
Na frygijskie dziś łany
Wkraczasz, Zdroju ty dziecię!
Już puściła cię przecie,
Już cię wreszcie puściła w te strony
Pierydzka twa macierz, rodzony
Ojciec puścił cię twój,
Pięknobrzegi ten Zdrój. —

Strymon, który swe tonie,
Gdy miłością zapłonie,
Rozlał ongi po łonie
Śpiewnej Muzy-dziewicy,
Twej, Rhesosie, rodzicy.
Jak bóg, lśniący blaskami,
Dziś się jawisz przed nami,
Chyżonogie cię źrebce
Ku mej wiodły kolebce!
Teraz, miasto frygijskie ty moje,
Twe się trudy zakończą, twe znoje,
Teraz hymn możesz wznieść
Na boga-zbawcy cześć.


∗                    ∗

Taka dzisiaj godzina,
Iże w Troi mej starej
Może znowu pieśń zabrzmieć wesoła,
Mogą znowu przelewać się wina.
Pełne krążyć puhary
Dokoła,
Mogą płynąć miłosne wyznania!
Już k’nam szczęście się słania,
Od Ilionu wybrzeży
Huf atrydzkich szermierzy
Przez smug morza otwarty
Już odpływa do Sparty.
O mój drogi, mój miły,
Oby nam to sprawiły
Twoja ręka, twój miecz,
Zanim ruszysz stąd precz!

*

Przyjdź że, jaw się i z boku
Złotem swojej pawęży
Błyśnij oku Pelidy w swej grozie,
Gromko jego zabłyśnij-że oku!
Nikt cię tu, nikt nie zwycięży!...
Na wozie
Kiedy staniesz, gdy zaczniesz po błoni
Pędzić dziwo swych koni
I grot rzucać za grotem,
Wszystko legnie pokotem!
Nikt nie wróci do kraju,
Nikt po Hery już gaju
Żywy chodzić nie będzie.
O, na śmierci on grzędzie
Legnie, ziemi tej łup,
U trackich położon stóp.


∗                    ∗

Wielki o! wyrósł król
Śród twoich, Tracyo, pól!
Wspaniały powstał lew,
Książęca iście krew!
Jakąż ma zbroję on,
Szczerego złota plon!
Jakiż to dzwonków brzęk,
Gdzie tarczy zwija się łęk!
Ares nadchodzi, bóg,
Pod twój, o Trojo, próg!
Strymona i Muzy syn
Pod twój się zbliża tyn,
Rżący się zbliża źrebiec!...


Z świtą wspaniałą jawi się

RHESOS.

Cny synu cnego ojca, witaj mi, Hektorze!
Tej ziemi witaj władco! Że cię witać może
Po tylu, tylu latach, rada jest ma dusza,
A zwłaszcza, kiedy widzi, jak się moc twa rusza
U szańców nieprzyjaciół. Przybywam tej chwili.
Abyśmy razem wroga okręty spalili.

HEKTOR.

O Muzy śpiewającej synu i Strymona,
Trackiego dziecię zdroju! Jest przyzwyczajona
Ma warga mówić prawdę. Nigdy ja człowiekiem
Nie byłem dwujęzycznym, więc powiem z dalekiem
Od kłamstw wszelakich sercem: Dawno naszej ziemi
Winieneś był przyjść w pomoc z wojskami swojemi
I dawno-ć wypadało zrobić coś, ażeby
To miasto uratować od greckiej potrzeby!
Powiedzieć wszak nie możesz, że na nasze łany
Z pomocą nie przybyłeś, boś nie był wezwany,
Że troszczyć się nie mogłeś o te nasze losy,
Ponieważ nie dobiegły cię proszące głosy —
Niejeden przecież goniec i niejeden z Rady
Frygijskiej był u ciebie, byś nasze posady
Obronił, dar niejeden słano-ć drogocenny,
A ty, chociaż nie Greczyn, jeno nasz plemienny,
Plemiennych swych wydałeś na łup greckiej chmary.
Nie wielkim byłeś władcą, jam ciebie, obszary
Ogromne wywalczywszy, posadził na tronie
Trakijskim, gdy, Paionów najechawszy błonie,
Stawiłem czoło Trakom, by u stóp Pangaju

Potrzaskać ich puklerze i tobie ich kraju
Zdobyte oddać berło... Tak było. Ty zasię,
Usługę tę nogami depcąc, po niewczasie
Z pomocą swoim druhom przychodzisz. A przecie
Są inni, co choć z nami przenigdy na świecie
Nie krewni, przyszli dawno i albo, wierności
Dla miasta znak wspaniały, złożyli swe kości
W kurhanach, lub, przy wozach stojąc i we zbroi,
I chłody dzisiaj znoszą i spieki dla Troi
Wytrwale i cierpliwie, nikt z tej braci bożej
Puharem się nie raczy, nie zalega łoży,
Juk ty, mój przyjacielu! Mowa moja szczera,
Byś wiedział, jak się Hektor do prawdy zabiera.

RHESOS.

I ja nie inny jestem, prostą chodzę drogą
I wargi me fałszywe nigdy być nie mogą.
Mnie większy żal, niż tobie, żem nie przybył w porę
Z pomocą do twych dzierżaw. Chęci były skore,
Atoli gdym się właśnie w Ilionu ziemie
Wybierał, najechało mnie sąsiadów plemię
Scytyjskich, trzeba było stoczyć z nimi wojnę.
A zatem, przeprawiwszy trackie siły zbrojne
Ku czarnomorskim brzegom dalekim, obficie
Przelałem krew scytyjską i tracką. Widzicie,
To powód był, dlaczego nie mogłem w te tropy
Z sojuszem przyjść do Troi. Ale w zakład chłopy
Pobrawszy, nałożywszy na domy podatki,
Przybywam — przez część drogi niosły mnie tu statki,
Zaś inną część przebyłem piechotą! Broń Boże,
Na miękkie, jak zarzucasz, nie kładłem się loże
W złocistych gdzieś komnatach i pełnych puharów

Nie wychylałem! Owszem, śród mroźnych obszarów
Pajonii, śród nawałnic na trackiej głębinie
Bezsenne pędząc noce, przybywam tu ninie,
W żelazne te obręcze zakuty... W tej drodze
Spóźniłem się, to prawda, lecz jeszcze przychodzę
Snać w porę. Ty, co prawda, roczek już dziesiąty
Wywijasz swoją dzidą, ciągłe sprawiasz mąty,
Tej gry z Argejczykami nie mogąc do końca
Sprowadzić tak ni owak!... Mnie zaś jeden słońca
Wystarczy chyba obrót, by przełamać szańce
Achajów, wziąć ich statki, ich samych za krańce
Przepędzić lub też ubić, by potem do swojej
Roboty wrócić rankiem, do domu, z pod Troi.
Z was przeto niech nikt tarczy nie kładzie na ramię,
Ja sam moc butnych Greków, choć późno, przełamię,

CHÓR.

O haj! O haj!
Miłe są twoje słowa
I ty nam miły,
Albowiem Zeus cię w swojej łasce chowa!
Niechże on jako to ziści,
Ten najmocniejszy bóg.
By nie zrodziły
Zawiści!
Mężniejszej nad ciebie siły
Ni dawniej, ani też ninie
Po mórz głębinie
Argiwskie nie niosły okręty!
Zali Achilles czy też Ajas, wódz,
Mógłby twój oręż zmódz?!
Obym ja dożył tej godziny świętej,

W której mordercze ich ramię
Zbrojna twa ręka przełamie.

RHESOS.

Za długą nieobecność płacąc, ja-ć dokażę,
Iż będzie tak, jak pragniesz. Gdy zastępy wraże
Od ziemi tej odpędzę z wolą Adrastei
I łupów pierwociny, w wojennej zawiei
Zebrane, skoro złożę bogom, do rubieży
Argiwskich razem z tobą na czele żołnierzy
Wyruszę... Nie! Ja całą Helladę spustoszę,
Niech wiedzą, jakie krzywda gotuje rozkosze!

HEKTOR.

Jeżeli tylko dzisiaj gród nasz oswobodzę,
Ażeby módz, jak dawniej, po bezpiecznej drodze
W swem dalszem kroczyć życiu, juści ja ogromnie
Niebiosom będę wdzięczny. Albowiem co do mnie
To mówię, że niełatwo, wbrew twojej poradzie,
Cios zadać Argejczykom, dogodzić Helladzie.

RHESOS.

Najpierwsi pono z Greków są tutaj w tej chwili.

HEKTOR.

Obniżać ich nie będę, dość mnie natrapili.

RHESOS.

Ubijem ich odrazu, no i koniec będzie!

HEKTOR.

Wysoko sięgasz! Rzeczy miej bliższe na względzie!

RHESOS.

Zda mi się, wolisz dźwigać, niż nakładać brzemię.

HEKTOR.

Mam państwo dość rozległe, dość przestronną ziemię.
Lecz powiedz, gdzie, po stronie lewej czy po prawej,
Czy w środku naszej linii chcesz swe zbrojne ławy
Ustawić? Na swym własnym polegaj wyborze.

RHESOS.

Sam chcę z nieprzyjacielem spotkać się, Hektorze.
Jeżeli ci się hańbą wyda, byś ich łodzie
Z pomocą mą dziś spalił po długim zawodzie,
To ustaw mnie naprzeciw zastępów Achilla.

HEKTOR.

Przeciwko niemu darmo oręż się wysila.

RHESOS.

A przecież, jak mówiono, popłynął do Troi?

HEKTOR.

Popłynął i jest tutaj. Jeno, w złości swojej
Na wodzów, już wycofał z boju swe usługi.

RHESOS.

A po nim, gdy o męstwo idzie, któż jest drugi?

HEKTOR.

Ja myślę, że mu Ajas, również syn Tydeja
Nie ustępuje w niczem. Masz tam i złodzieja
Szczwanego, ale człeka, któremu odwagi
Nie braknie. To Odyssej. W najbardziej on nagi
W najbezwzględniejszy sposób zadrwił sobie z naszej
Ojczyzny. Bo, powiadam, nic go nie nastraszy,
By w nocy się nie wśliznąć w świątynię Ateny,
Nie ukraść jej posągu i swojej bez ceny
Zdobyczy na argiwskie nie zawieść okręty.

Już raz on, jako żebrak, przedarł się w zamknięty
Ten gród nasz, naurągał tym, co go wysłali
Na zwiady, ubił strażę i powlókł się dalej.
On w Thymbrze, przy ołtarzu, niedaleko Troi,
Trapiciel uporczywy, wciąż na czatach stoi.

RHESOS.

Nie będzie w skrytobójczy sposób swego wroga
Zabijał człek odważny; jedyna dlań droga
To stanąć oko w oko... Tego, co jak złodziej,
Sztuczkami i podstępnie koło sprawy chodzi,
Żywcem go pochwyciwszy, palem przebić każę,
U bramy go wychodnej wystawię i wraże
Zgotuję ucztowanie skrzydlatemu ptactwu.
Bo taką tylko śmiercią płacić świętokradztwu
I wszelkim tym podobnym hyclostwom! Tak będzie!

HEKTOR.

Lecz teraz się rozłóżcie obozem, na względzie
Noc mając. Ja ci miejsce od mych szyków zdala
Pokażę. Hasłem naszem zaś Fojbos, jeżeli
Potrzeba. Więc pamiętaj i niech je udzieli
Twój rozkaz wojskom trackim, to hasło (Do Chóru): Wy zasię
Odejdźcie i wartujcie. Powinien w tym czasie
I Chytrzec także nadejść, wysłan na prześpiegi —
Jeżeli żyw, wnet nasze ujrzą go szeregi.

CHÓR.

Któż teraz pełni straż?
Na kogo kolej wypada
Ninie?
Gwiazda za gwiazdą ginie,
Plejad gromada

Blask siedmioraki
Rozsiewa w głębiach przestworu!
Orzeł pośródkiem niebieskiego toru
Kraje niebieskie szlaki...
Czemu zwlekacie? Wstać!
Porzucić leże!
Niechże do warty się bierze
Leniwa brać!
Noc jasna, choć niema miesiąca!
Świta już, świta!
Lśni złotolita,
Dzień zwiastująca
Jutrzenka...

I. PÓŁCHÓR.

Komuż straż pierwsza była przeznaczona?
[Któż to ją pełnić miał?]

II. PÓŁCHÓR.

Korojbos, syn Mygdona!

I. PÓŁCHÓR.

Jakiż był dalszy dział?

II. PÓŁCHÓR.

Kilików budzili
Ludzie pajońscy, zaś Myzowie nas.

I. PÓŁCHÓR.

Na Likijczyków idzie zatem czas,
Trzeba ich zbudzić tej chwili!

*
CHÓR.

Ale ja słyszę już,
Jak tam, gdzie Simois toczy

Swe fale,
Tęskne zawodzi żale
Słowik uroczy —
Jak z całej mocy
Na różnorakie tony
Przemelodyjne, piskląt pozbawiony,
Oskarża los swój sierocy.
Widzę, u Idy ścian
Pasą się trzody,
W fujarki nocne zawody
Wsłuchał się łan —
Sen jeszcze od końca daleki,
Sen, co najsłodziej,
Gdy jutrznia wschodzi,
Tuli powieki
Nad ranem.

I. PÓŁCHÓR.

Czemu nie wraca, wysłań przez Hektora,
Nasz wywiadowca, szpieg?

II. PÓŁCHÓR.

Ostatnia, by wrócił, pora.

I. PÓŁCHÓR.

Może gdzie zabit legł?

II. PÓŁCHÓR.

I ja też się boję,
Że wpadł w zasadzkę wywiadowca nasz.

I. PÓŁCHÓR.

Lecz chodźmy teraz po likijską straż,
Niech miejsce tu zajmie swoje.


Na scenę wkradają się z mieczem w ręku Diomedes i

ODYSSEUS.

Słyszałeś, Diomedzie? Złuda to, czy dzwoni
Naprawdę mi do uszu szczęk jakowejś broni?

DIOMEDES.

Nie! Nie! To pobrzękują żelazne łańcuchy
W uprzęży. I mnie także chwycił przestrach głuchy,
Nim jeszcze zmiarkowałem, co się w tem pokaże.

ODYSSEUS.

Uważaj, abyś w mroku nie natknął na straże.

DIOMEDES.

Uważam, choć w ciemnościach stąpać trochę srogo.

ODYSSEUS.

A hasło czy pamiętasz, gdybyś zbudził kogo?

DIOMEDES.

Tak! »Fojbos!« Chytrzcowemi dam odpowiedź usty,

ODYSSEUS.

Tak jest. Lecz namiot wroga, widzę, że jest pusty.

DIOMEDES.

A Chytrzec nam powiedział, że tu swoje leże
Ma Hektor, na którego miecz ten goły dzierzę.

ODYSSEUS.

Co znaczy to? Czy wojsko uszło gdzie znienacka?

DIOMEDES.

A może jest to na nas jakowa zasadzka?

ODYSSEUS.

Zuchwały jest-ci Hektor zwycięski, zuchwały!

DIOMEDES.

Co robić, Odysseju, gdy losy nie dały
Pochwycić go? Nadzieja całkiem nas zawiodła.

ODYSSEUS.

Wrócimy do okrętów. Wysadzić go z siodła
Bóg jakiś nie pozwala, ten sam, co mu z nieba
Zwycięstwo śle! Snać szczęścia gwałcić nam nie trzeba.

DIOMEDES.

Ajnejasowi może lub też Parysowi,
Najzawziętszemu z Frygów, uciąć łeb najzdrowiej?

ODYSSEUS.

A jakże poomacku tego my dokażem?
Jak znaleść, jak ich zabić w tem roisku wrażem?

DIOMEDES.

Lecz wstyd nam będzie wracać do argiwskich łodzi,
Nie uprzątnąwszy wroga! Czy to ci nie szkodzi?

ODYSSEUS.

A Chytrzec niesprzątnięty, wysłan na prześpiegi?
Nie mamyż jego zbroi? Czy wszystkie szeregi
Nieprzyjacielskie chciałbyś tak sprzątnąć? O, srodze
Zawiedziesz się! Wracajmy! I szczęść się nam w drodze!

Jawi się

ATHENE.

Trojańskie czemu szyki rzucacie tej chwili?
Gryziecie się w swem sercu, żeście nie ubili
Hektora czy Parysa, że woli w tem bożej
Nie było?... A nie wiecie, że się nienajgorzej
Chce sprawić tutaj Rhesos, sprzymierzeniec Troi?
Jeżeli się on żywy do rana ostoi,

Nie wstrzyma go ni Achill, ani miecz Ajasa,
By statków wam nie zniszczył. Strasznie on pohasa,
Rozburzy wasze szańce, szerokiem korytem
Przeleje się w wasz obóz! Wszystko jest zdobytem,
Gdy tego zamordujesz!.. Poniechaj Hektora,
Z rąk innych ma on zginąć! Przyjdzie na to pora!

ODYSSEUS.

Władczyni ma, Ateno! Boć ja słyszę ciebie —
Twój głos tak dobrze znany! W każdej ty potrzebie
Przy moim stajesz boku! Wskaż mi, gdzie ten świeży
Nasz wróg śród barbarzyńskich wojsk obozem leży.

ATHENE.

Tu blisko i nie między siły trojańskiemi
Rozłożył się, przybywszy, jeno poza niemi
Na noc mu Hektor miejsce wyznaczył, do rana
U wozu trakijskiego stoi przywiązana
Rumaków śnieżna białość, jak rzeczne łabędzie,
Przez mrok przeświecająca. W pierwszym ci ja rzędzie
Polecam: weź je z sobą, skoro ubijecie
Ich pana! Najprzedniejszy łup to. Niema w świecie
Zaprzęgu tak cudnego, jako te rumaki.

ODYSSEUS.

Lub ty, Diomedesie, w pień mi wytniesz Traki,
Lub ja, a wówczas, proszę, miej o zaprząg pieczę.

DIOMEDES.

Rhesosa ja ubiję. A ty, mądry człecze,
Do koni racz się zabrać. Masz fortele w głowie —
To spełniać ma, kto czemu najlepiej odpowie.

ATHENE.

Lecz, widzę, Aleksandros idzie k’nam. Od straży
Zapewne wieść niepewną słyszał, że ktoś wraży
Śmiał wtargnąć do obozu. Dlatego tu spieszy.

DIOMEDES.

Czy sam on się tu zbliża, czy z kimś ze swej rzeszy?

ATHENE.

Sam. Zda się, do Hektora kroczy legowiska,
By donieść, że w szeregi jakiś szpieg się wciska.

DIOMEDES.

Sprzątnąwszy go, uprzedzić doniesienie trzeba.

ATHENE.

Nikt więcej nie wykona nad to, co mu nieba
Przeznaczą. Nie od twego ma on paść oręża.
A zatem idź, gdzie los ci każe ubić męża.
Tymczasem ja, udając Kiprydę, złudnemi
Tumanić będę słowy wroga waszej ziemi.
To rzekłam wam. Nie słyszy przecież mowy mojej
Ów człek, który ma zginąć, choć blisko tu stoi.

Na scenę wchodzi

PARIS.

Hej! wołam cię, mój bracie i wodzu, Hektorze!
Nie godzi-ż ci się czuwać? Wtargnęli w tej porze
W nasz obóz jacyś wrodzy, szpiedzy lub złodzieje.

ATHENE.

Kipryda ciebie strzeże. Nie trwóż się! Koleje
Tej wojny w mych są ręku! Zawsze mam w pamięci
Cześć, którąś mi okazał, uznaję twe chęci

I dzisiaj również z walną pomocą się jawię,
Możnego sprzymierzeńca przyprowadzam sprawie
Trojańskiej: trackiej Muzy syn to i Strymona.

PARIS.

Życzliwaś nam jest zawsze, cnie usposobiona
I dla mnie i dla grodu. Za klejnot też sobie
Uważam przenajdroższy, żem cię w onej dobie
Swym sądem złączył z Troją. Po głuchej przychodzę
Nowinie: wartownicy szepcą, że po drodze
Szpiegowie są achajscy! Ten i ów powiada,
Że są, choć ich nie widział; innych znowu rada
Jest ta, że ich widzieli, jeno rzec nie mogą,
Gdzie, kiedy? Chcę z Hektorem podzielić się trwogą.

ATHENE.

Nie lękaj się! Tu niema żadnych wrogich znaków,
Zaś Hektor na spoczynek poprowadził Traków.

PARIS.

Umiałaś mnie przekonać, przeto się nie boję.
Spokojnie idę zająć stanowisko swoje.

ATHENE.

Idź! Troskę o twe sprawy już ja będę miała,
Bo chyba mnie obchodzi zwycięstwo i chwała
Mych wiernych sprzymierzeńców. Sam się w krótkim czasie
Przekonasz, na co tobie ma życzliwość zda się.
(Paris odchodzi).
Hej! Wy, coście tak strasznie wraz się rozwścieklili —
Ty, synu Laertesa, schowaj miecz tej chwili!
Trakijski wódz zabity! Wzięliście już konie!
Wróg wpadł na trop, urządza za wami pogonie!

Co tchu do swych okrętów uciekać!... Słyszycie?!...
Wróg idzie nawałnicą!... Precz! Ratować życie!...

Diomedes z zbroją Dolona, Odysseus zaś z końmi Rhezosa uciekają, ścigani przez straże.

I. PÓŁCHÓR.

Dalej! Dalej!
Wal go! wal go! wal go! wal!
Siecz go! siecz!
Pakuj miecz!
Pakuj stal!
Któż to? Któż?
Patrzcie! patrzcie! Mam go już!
Ha! Złodzieje!
Niech was zwieje!
W taki czas —
W noc zabierać spokój nam!
Nie pozwolić wojsku spać?!
Ku mnie, ku mnie wszyscy wraz!
Skąd się wziąłeś? Co za nać?
Co za cham?!...

ODYSSEUS.

Musisz wiedzieć? Za mą krzywdę jeszcze dziś cię spotka śmierć!

II. PÓŁCHÓR.

Podaj hasło, bo inaczej w pierś ci tę wpakuję żerdź!

ODYSSEUS.

Stój! Bądź cicho! Uspokój się!

I. PÓŁCHÓR.

Bić go! bić go! Ku mnie w cwał!

ODYSSEUS.

Co? Rhesosa chcecie ubić!

II. PÓŁCHÓR.

Tego, co mnie ubić chciał!

ODYSSEUS.

Wstrzymaj-że się!...

I. PÓŁCHÓR.

Ani myślę!

ODYSSEUS.

Druha ubić zamiar masz?

II. PÓŁCHÓR.

Jakie hasło?

ODYSSEUS.

»Fojbos!«

I. PÓŁCHÓR.

Owszem! Dać mu spokój! Człek to nasz!

II. PÓŁCHÓR.

Nie wiesz, dokąd uszli oni?

ODYSSEUS.

Tędy, zda się! Tam, o! tam!
Dalej w pogoń!

I. PÓŁCHÓR.

A na trwogę zali nie uderzyć nam?

II. PÓŁCHÓR.

Nie!... Bynajmniej!... Nie wypada czynić wrzasków w nocny czas.
Sprzymierzeńcy się pobudzą, znienawidzą za to nas!

CHÓR.

Cóż to był za człek?
Któż się bezczelnie pochwali,

Że oto z rąk moich zbiegł?
Kogóż wymienię —
O kimż przypuszczać ja mogę,
Że śród szeregów i straży
Tej nocy wrażej
Tak umiał dziś zmylić nam drogę
Nieustraszenie?
Czy on z Tessalii?
Czy też lokryjskie uprawia wybrzeże?
Czy rozprószonych wysp zamieszkał ląd?
Na naszą ziemię skąd on przybył? Skąd?
Z jakich ojczystych pojawił się smug?
W jakiej wychował się wierze?
I jaki też dla niego najwyższy jest bóg?

I. PÓŁCHÓR.

Ha! Kto to mógł urządzić? Odyssej jedyny —
Przypuszczać tak mi każą inne jego czyny.

II. PÓŁCHÓR.

Tak myślisz?

I. PÓŁCHÓR.

Przecz
Nie miałbym myśleć tak?

II. PÓŁCHÓR.

Odwagi zuchwałej, to jasna jest rzecz,
Nigdy nie było mu brak!

I. PÓŁCHÓR.

On z ludzi
W tobie ten podziw budzi?

II. PÓŁCHÓR.

Tak, on, Odyssej!...

I. PÓŁCHÓR.

Oręża
Ty nie chwal złodziejskiego, co chyłkiem zwycięża!...

*
CHÓR.

Już on się wprzód
Z twarzą, obrzękłą srodze,
W trojański wcisnął gród.
W te nasze mury
Wtargnął w postaci żebraka,
W strzępy li naodziany,
W nędzne łachmany!
Na głowie nieczystość wszelaka,
Brud mu ze skóry
Kapał. Po drodze
Proszalnym żywił się chlebem,
Zasię pod płaszczem chytry skrywał miecz,
A o Atrydach taką prawił rzecz,
Jakby mu zdawna każdy wrogiem był.
Nim stanął pod Frygii niebem,
Przecz los go sprawiedliwy nie powalił w pył?!

I. PÓŁCHÓR.

Odyssej, czy kto inny, przecież ja się trwożę,
Że Hektor wszelką winę na straż zwalić może.

II. PÓŁCHÓR.

Dlaczego? Mów!

I. PÓŁCHÓR.

Z bólu ukarze nas.

II. PÓŁCHÓR.

Skąd ta obawa? Skąd trwoga ta znów?
Cóż to się stało w ten czas?

I. PÓŁCHÓR.

Toć przecie
Napadli na nas, jak wiecie —

II. PÓŁCHÓR.

Kto napadł? Mówcie —

I. PÓŁCHÓR.

Wszak gości
Mieliśmy złych w obozie śród nocnych ciemności.


∗                    ∗

Jawi się

POWOŹNIK RHESOSA.

Ojej!
Ciężki nas dotknął los!
Ten cios! ten cios!

CHÓR.

Sza! Każdy baczenie miej!
Sza! Przykucnijcie do ziemi!
Łatwo tu może nawinąć się wróg!

POWOŹNIK.

Ojej! Ojej!
Brzemiony ciężkiemi
Los Traków zmógł!

CHÓR.

Któż z sprzymierzonych tak jęczy?

POWOŹNIK.

Ach!
To ja się gubię w łzach!
Nieszczęsny jestem i ty, władco Traków!

Z rodzinnych szlaków
Na swe nieszczęście przyszedłeś pod Troję,
Tak życie skończyło się twoje!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Kto jesteś z sprzymierzeńców? Gdyż w tym nocnym mroku
Nie dojrzą me źrenice, nie mam siły w oku.

POWOŹNIK.

Gdzie są trojańscy wodzowie?
Któż mi to powie,
Gdzie pod osłoną zbrojną Hektor leży?
Którego z naczelnych rycerzy
O klęsce tej zawiadomię,
Jak nas kryjomie
Ktoś napadł i znikł w cieniach nocy?
Los zgotowano nam Trakom sierocy!

PRZODOWNIK CHÓRU.

O ile wnosić mogę z tego, co słyszałem,
W nieszczęściu hufiec tracki pogrążon niemałem.

POWOŹNIK.

Strach! Niema wojska, strach!
Zginął mój król,
Z rąk skrytobójczych padł!
Ach! Ach! Ach! Ach!
Jakiż to szarpie mnie ból
W tej ranie!...
Teraz mi rzucić świat!
Jakąż, o panie,
Śmiercią nikczemną
Szczezłeś wraz ze mną,

Z pomocą swoją
Ledwie stanąwszy pod Troją!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie w żadnych on zagadkach o klęsce powiada:
Z słów jego snać wyraźnie patrzy się zagłada.

POWOŹNIK.

Zło spadło na nas dzisiaj, lecz wielce niemiło
I hańba nas dotknęła... Więc się podwoiło
Nieszczęście... Śmierć chwalebna juści przykrą będzie
Dla człeka, co umiera — inaczej w tym względzie
Snać myśleć nikt nie może —, natomiast rodzinie
Przynosi cześć i sławę. My padliśmy ninie
Bezradnie i bezsławnie — tak nam życie zgasło!
Bo gdy nam legowisko, powiedziawszy hasło,
Wyznaczył książę Hektor, umęczeni trudem,
Legliśmy wraz pokotem. Nikt nad naszym ludem
Nie czuwał, nikt nam straży nie postawił, bronie
Rzucono w nieporządku, wyprzągnięto konie,
Porozpinawszy guzy, gdyż mój pan miał wieści,
Że tuż się przy okrętach ten wasz obóz mieści,
Bo ponoć zwycięzcami jesteście. Spokojnie
Spaliśmy więc, legnąwszy. Ale ja, o wojnie
Myślący, o tym boju, który stoczyć chciano,
Zbudziłem się, by koniom, co pójść miały rano
Do walki, dać obroku — dałem go do syta.
I wtedym właśnie spostrzegł, jak nocą okryta
Skradała się ku leżom jakichś ludzi para,
To czając się, to znów się oddalając... »Wara!«
Krzyknąłem, »od obozu wara!«, przekonany,
Że jakieś się złodziejskie kręcą atamany
Z pomiędzy sprzymierzeńców. Ci na to ni słowa.

I ja też nic nie rzekłem i usnąłem z nowa,
Lecz we śnie takie mi się zjawiło widziadło:
Na konie, którem chował, którymi wypadło
Powozić mi przy boku Rhesosa — tak oczy
Widziały moje we śnie — wilk za wilkiem wskoczy
I, niby ostrym biczem, siekąc je ogonem,
Do biegu je popędza... A konie w strwożonem
Swem cielsku strasznie dysząc, w szał popadły taki,
Że grzywa im się zjeży. Budzę się, rumaki
Uwolnić chcę od wilków, a wtem przykre słyszę
Rzęrzenie — snać konali moi towarzysze.
I, widzę, pan mój, z śmiercią się pasując, leży,
Krwi z boku jego trysnął na mnie strumień świeży.
Zerwawszy się z posłania, wraz wyciągnę rękę
Po włócznię, gdy wtem czuję, jak straszliwą mękę
Zadaje mi ktoś mieczem, tnąc mnie tu, w nadbrzusze.
Po onem uderzeniu już ja wyznać muszę,
Że siłacz to był wielki — widać to na oko!
Tak straszny cios wymierzył, tak mnie ciął głęboko —
Na wznak padłem na ziemię. A oni tej chwili,
Porwawszy zaprząg koni, precz się ulotnili.
Okrutnie rana piecze, nie ustoją nogi!
Widziałem to nieszczęście, lecz kto im ten srogi
Cios zadał, z czyjej ręki zginęli ci zmarli,
Wzdyć nie wiem. Myślę przecie, że ich nam wydarli
Nie wrodzy, tylko nasi właśni przyjaciele.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Trackiego księcia giermku! Spotkało cię wiele
Nieszczęścia! Lecz się nie martw, że nie wróg to sprawił.
O klęsce wie już Hektor i wraz się pojawił
Przed nami. Dola twoja bardzo go obchodzi!...

HEKTOR (do Chóru).

Jak mógł was tak oszukać pierwszy lepszy złodziej,
Przez wroga szpieg nasłany? Jak mógł hufiec cały
Wygładzić? Zali oczy wasze nie widziały,
Jak przyszli i jak poszli, żeście ich wy, klęski
Tej sprawcy, nie ubili?!... Któż, płodzie niemęski,
Zapłaci mi za srom ten, prócz ciebie? Toć strażę
Nad wojskiem poruczoną-ś miał, a ci zbrodniarze
Uciekli tak bezkarnie, mieczem ani tknięci,
I teraz sobie szydzą, szydzą najzawzięciej
Z tchórzostwa frygijskiego, a i z wodza, ze mnie!
Lecz wiedz to — na Zeusa klnę się niedaremnie,
Że zginiesz mi od knuta, czy też od topora,
Lub podlcem albo zerem świat nazwie Hektora!

CHÓR.

Ajaj!
Ileż spłodziłem ja bólu,
Ileż cierpienia,
Gdym wieść ci przyniósł, potężny ty królu,
Że statki achajskie płoną!
Przez całą, ciężką noc
Jam bez wytchnienia
Z znużoną
Czuwał powieką, ni cienia
Spokoju nie mając wcale!
Na one fale
Simoisowe zaklinam się, książę:
Nie! Nie przezemnie polała się krew,
Niech mnie nie ściga twój gniew!
Jeżeli czynem zawinić ja zdążę
Lub słowem przeciwko tobie,
Żywcem pochowaj mnie w grobie!

POWOŹNIK.

Dlaczego tym wygrażasz? Sztuczki masz gotowe,
Chcesz, obcy, mnie, obcemu, zamącić mą głowę!
Tyś sprawił to, nikt inny! Wskazują na ciebie
I ranni i umarli, których wnet pogrzebie
Ta ziemia. Słów ci długich i wykrętnych trzeba,
Ażeby wmówić w ludzi, że nie ty — na nieba! —
Zabiłeś przyjaciela, na jego rumaki
Chęć mając i dlatego na trojańskie szlaki
Wezwawszy go poprzódy! Usłuchał wezwania,
Pojawił się i zginął. Mniejsza się wyłania
Parysa nieuczciwość, co shańbił gościnę,
Niż twa, coś zamordował sprzymierzeńca! Winę
Zapewne chcesz przypisać Argejczykom! Zali
Wydarzyćby się mogło, iżby się dostali
Ku naszym tutaj leżom tak chyłkiem, ukradkiem
Poprzez szeregi Trojan i nikt nie był świadkiem
Ich najścia? Z frygijskiemi wszakże ty wojskami
Przed nami-ś się rozłożył!... Kto ranny? My sami!
Kto zginął z twoich ludzi, gdy nieprzyjaciele
Wtargnęli do obozu?... Ranni my, a wiele
Ócz naszych już nie ujrzy złotych blasków słońca!
Nikogo my z Achajów, ażeby do końca
Rzecz całą doprowadzić, o krwawe to dzieło
Obwiniać nie myślimy. Bo skądby się wzięło,
By w nocy do Rhesosa przyszli legowiska
Wrogowie, by tak raptem napadli nań z bliska —
Czy może Bóg ich przywiódł, tych zbójów?... Toć przecie
O naszem nawet przyjściu nikt nie wiedział w świecie!
To szczere li wymysły!

HEKTOR.

Takie długie lata
Niejeden sprzymierzeniec już się z nami brata —
Od czasu, kiedy Grecy w naszym siedzą kraju,
A jednak do tej pory nie było w zwyczaju
Posądzać nas o zbrodnię, jak twój język prędki
To czyni dzisiaj pierwszy. Nie mam takiej chętki
Na konie, abym dla nich chciał zabijać druhy.
To dzieło Odysseja!... I na to ja głuchy,
By inny z Achejczyków mógł podobną sprawę
Wymyśleć i wykonać. Żywię też obawę,
Czy Chytrca gdzie nie spotkał i nie ubił w drodze:
Nie wraca, choć stąd poszedł już tak dawno srodze.

POWOŹNIK.

Co zacz jest ten Odyssej, nie wiem, lecz powtórzę:
Nie w wrogu tak straszliwą znaleźliśmy burzę.

HEKTOR.

Jeżeli-ć tak się zdaje, owszem, myśl to sobie.

POWOŹNIK.

O, chciałbym ja, umarłszy, ledz w ojczystym grobie!

HEKTOR.

O, nie umieraj! Trupów dość zaległo niwy!

POWOŹNIK.

A gdzie ja się bez pana udam nieszczęśliwy?!

HEKTOR.

Mój dom da ci przytułek. Tam ulżysz swej męce.

POWOŹNIK.

Co? Miałyżby zbójeckie pocieszać mnie ręce?

HEKTOR.

Wciąż jedno i to samo powtarzać mi będzie!

POWOŹNIK.

Niech zginie, kto to zrobił!... Choć zawsze i wszędzie
Chełpliwy-ś, dam ci spokój... Sprawcę znają nieba.

HEKTOR.

Hej! Zabrać go, do domu zaprowadzić, chleba
Nie skąpić i opieki, aby nas jakowy
Nie spotkał kiedy zarzut... A wy z memi słowy
Do miasta zaraz idźcie, niech Rada usłyszy
I Pryam, co się stało i niech towarzyszy
Zabitych każą złożyć do grobu wzdłuż drogi...

CHÓR.

Dlaczego w sposób tak wrogi
Zmienił się znowu Bóg
I zamiast dalej powieść do wspaniałej,
Zwycięskiej chwały
Trojański gród,
W nowy go spycha trud?
Jakież on żywi zamysły?...
A wej! A wej!
Cóż to za kształty rozbłysły,
Królu, w przestrzeni tej?
Z niebiańskiej góry wysokiej,
Zmarłego męża świeże niosąc zwłoki,
Postać niebiańska spływa —
Trwoga przejmuje mnie żywa!...

Z zwłokami Rhesosa ukazuje się

MUZA.

Spojrzyjcie, Trojańczycy! Ja, co z siostry swemi
Do spółki zajmuję się sztuki uczonemi,

Przybywam tu, bom syna zmarłego spostrzegła.
Zapłaci za to zbrodnia Odyssa przebiegła!
Stworzyłam tren i w tym trenie,
Przejęta wielką żałobą,
Płaczę nad tobą,
O, ty mateczki strapienie,
O, ty najsłodsze me dziecię!...
W co za nieszczęsną się drogę
Wybrałeś, na mą przestrogę
Nie uważając! Do Troi
Wbrew woli ruszyłeś mojej,
Wbrew ojca gorącej prośbie,
By takiej uledz kośbie!
Nic jego i moje słowo!
O głowo, ty luba głowo,
O głowo najdroższa na świecie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

O ile człowiekowi obcemu się godzi,
I język mój wraz z twoim boleścią zawodzi.

*
MUZA.

Niech zginie plemię Ojneja!
Niechaj z nim razem przepada
Laertiada!
Wszak ma przez niego nadzieja,
Moja latorośl jedyna,
Skoszona dzisiaj, skoszona!
Niech szczeznie również i ona,
Helena, co z męża domu,
Niepomna hańby i sromu,
Z frygijskim kochankiem zbiegła!

Przez nią dziś klęska zaległa
Nad Troją! Ona to siła
Walecznych mężów zgubiła
I ciebie, mojego ach! syna!...
Za życia i po śmierci wielki mi do łona
Przelałeś żal i smutek, synu Filammona!
W twej pysze, która ciebie zgubiła, i w owej
Z Muzami waśni twojej powód był gotowy,
Że wziął odemnie życie ach! ten syn mój młody.
Albowiem brnąc przez rzeczne Strymonowe wody,
Zbliżyłam się niechcący do jego tam łoża
I tam mnie on zapłodnił. Muz drużyna boża
Szła wówczas razem ze mną do góry Pangaju,
Do ziemi złotorodnej, ażeby w tym kraju,
W muzyczne zbrojna sprzęty, śpiewne stoczyć boje
Z trakijskim Thamyrisem, co zuchwalstwo swoje
Przypłacił nam ślepotą. On, mistrz nad mistrzami,
Wyszydzał naszą sztukę, spierając się z nami...
Zrodziwszy cię, me dziecię, wstydząc się utraty
Panieństwa i sióstr swoich, złożyłam cię laty
Onymi na dnie rzeki, w rodzicielskie fale.
I Strymon też, twój ociec, nie pomyślał wcale,
By ludziom cię powierzyć, lecz na wychowanie
Źródlanym oddał pannom. I tak się to stanie,
Że, cudnie wyhodowan troski dziewiczemi,
Zostałeś księciem Tracyi, przedni na jej ziemi
Młodzieniec. Nie traciłam ja nigdy spokoju,
Ilekroć do jakiegoś wybierał się boju
Za własną swą ojczyznę. Trojańskiej wyprawy
Wzbraniałam, przeczuwając, że los cię tam krwawy
Dosięgnie. Hektorowi jednakże posłańce,
Starszyzny nalegania, które cię na szańce

Wzywały natarczywie, stały się przyczyną,
Żeś poszedł w pomoc druhom. O, tyś jest jedyną
Winowajczynią klęski, Ateno! Nie spada
Ten zarzut na Tydeja płód, Laertiada
Nie winien tutaj również, jeno ty!... Wiem o tem!
A przecież z wszystkich grodów twój najdroższem złotem
Jest dla nas i najchętniej my, Muzy-siostrzyce,
Bawimy w twojej ziemi! Jej to tajemnicę
Obrzędów swoich zwierzył Orfej, brat siostrzany
Zmarłego, który zginął przez ciebie! O rany!
O bóle!... I Muzaios, ten twój ziomek święty,
Co dotarł, gdzie nikt inny nie dotarł, był wzięty
Na wychowanie przez nas i Fojba!... W nagrodę
Zmarłego oto syna trzymam zwłoki młode
W objęciach i narzekam!... To ci starczy może!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Fałszywie zatem tracki powoźnik, Hektorze,
Spotwarzał nas, że myśmy ten mord uradzili.

HEKTOR.

Wiedziałem to... Nie trzeba było ani chwili
Tłómacza, by usłyszeć, iż go tu zdradziecki
Odyssej tak śmiertelnie omotał. Lud grecki
Doskwierał nam, czyż mogłem uczynić inaczej,
Jak tylko sprzymierzeńca wezwać, czy nie raczy
Z pomocą przyjść?... Wezwałem... A nie tejże pory
Powinien był nas wesprzeć, pojawić się skory
Ze swymi posiłkami, lecz dawniej.... Nie mogę
Radować się, iż wkroczył na tę śmierci drogę.
A teraz sprawię pogrzeb godziwy: wspaniale
Z tysiącem szat kosztownych ciało jego spalę.
Ach! przyszedł jak przyjaciel, odchodzi tak marnie!

MUZA.

Nie! Ciemne łono ziemi snać go nie zagarnie!
Oblubienica śmierci, córka Demetery,
Owocodajnej pani, mojej prośby szczerej
Ulegnie i wypuści tę duszę. Jest moją
Dłużniczką! Niech pokaże, iż się snać ostoją
W jej oczach przyjaciele Orfeja. Przyznaję,
Że dla mnie zmarł na zawsze. Albowiem w te kraje
Nie wróci, raz pozbawion promiennego słońca,
By z matką się zobaczyć. Będzie on, bez końca
W jaskiniach przemieszkując srebrodajnej niwy,
Li tamto widział światło, on, duch ludzki. Dziwy
Budzący u świadomych, będzie uważany
Za bóstwo, jak ów prorok Bakchosa[2] u ściany
Pangajskiej... Lżejszy będzie mój smutek po skonie
Achilla, syna świętej bogini, co tonie
Wód morskich zamieszkuje, bo i on też zginie.
Nasamprzód przecież tobie poświęcimy ninie
Swój żal, a potem dziecku Tetydy, którego
Pallada nie ocali, tobie tyle złego
Sprawiwszy: taki grot ma Loksyasz w kołczanie!
Bolesny ty porodzie! Z ciebie narzekanie
Jest ludzkie! Więc kto dobrze rozważy to sobie,
Nie będzie rodził dzieci, nie chował ich w grobie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Żal matce pozostawmy, ty zasię, Hektorze,
Zarządzić racz, co czynić wypada w tej porze,
Albowiem już nad nami ranek się promieni.

HEKTOR.

Pospieszcie i powiedzcie, aby sprzymierzeni
Co tchu za broń chwycili! Jarzma włożyć godnie

Na karki swych rumaków i, w ręku pochodnie
Trzymając zapalone, czekać mi cierpliwie
Na surmy głos tyrseńskiej. Na bitewnej niwie
Za szykiem łamiąc szyki, będę im na pięty
Nastawał i żar głowni rzucę w ich okręty.
Nadzieję mam nie płoną, że to światło młode
Przyniesie naszej Troi szczęście i swobodę.

CHÓR.

Posłuszni królowi, orężem okryci,
Tym się rozkazem podzielmy z druhami!
Bóg jest nad nami,
On nas zwycięstwem zaszczyci!









  1. Szczyt = pawęż, tarcz. Mowa o tarczy Atheny.
  2. Likurg, władca Edonów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eurypides i tłumacza: Jan Kasprowicz.