Eurypidesa Tragedye (Kasprowicz)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eurypides
Tytuł Eurypidesa Tragedye
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


EURYPIDESA TRAGEDYE
W PRZEKŁADZIE
JANA KASPROWICZA
ZE WSTĘPEM
TADEUSZA SINKI



W KRAKOWIE
NAKŁADEM AKADEMII UMIEJĘTNOŚCI
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI G. GEBETHNERA I SP. W KRAKOWIE
GEBETHNERA I WOLFFA W WARSZAWIE
1918.






I. TRAGEDYE NIEWIEŚCIE
ALKESTIS


Alkestis.

Osoby dramatu.
APOLLON, bóg delficki.
THANATOS, bóg śmierci.
ADMETOS król w Ferach, w Tessalji.
ALKESTIS (Alcesta), jego żona.
FERES, ojciec Admetosa.
EUMELOS, syn Admetosa i Alcesty.
CÓRKA ADMETOSA, osoba milcząca.
HERAKLES.
SŁUGA (pokojowa) Alcesty.
SŁUGA Admetosa.
CHÓR STARCÓW FEREJSKICH.


Rzecz dzieje się w Ferach.






Na scenie jawi się

APOLLON z łukiem i strzałami.

Domostwo Admetowe! Do bogów się liczę,
A chętnie tutaj życie wiodłem najemnicze.
Asklepios, syn mój, zginął, padł z ręki Zeusza.
Ugodzon jego gromem. Zawrzała ma dusza
I w gniewie zapalczywym od razu położę
Cyklopów, co pioruny wykuwają boże.
Za czyn ten juści Rudzic z zapłatą nie zwleka:
Rozkazał śmiertelnego obsługiwać człeka.
Pasałem mu więc woły, przybywszy w te kraje,
I dotąd, stróż obejścia, do posługi staję.
Sam zbożny, pana-m znalazł zbożnego, toż w pole\
Wywiódłszy dzisiaj Moiry, okazałem wolę
Zbawienia go od śmierci: przyrzekły boginie,
Że skon, który mu grozi, pewnikiem ominie
Latorośl Feretową, jeżeli za siebie
Wydoła inną z ofiar pomieścić w Erebie.
Przyjaciół obszedł wszystkich, zbadał druhów siła
I ojca i staruszkę, która go zrodziła,
Atoli, okrom żony, nikt nie pragnie końca,
Nikt nie chce się pożegnać z promieniami słońca.
Na rękach domowników teraz walczy ona
Ze śmiercią nieochybną: dzisiaj bowiem skona,
Gdyż ta jest postanowa. Ja zaś, by złowrogi

Nie skalał mnie dech śmierci, porzucam te progi
Tak miłe, boć już, widzę, Thanatos tu kroczy,
Umarłych święty patron, aby ją do mroczy
Sprowadzić Hadesowych — w porę tu się słania,
Zna dobrze ostatniego chwilę pożegnania.

THANATOS.

Ej! ej!
Co robisz u tych bram?
Po coś w ten przybył gród?
Wydzierać śmierci plon?
Prawa rabować nam?
Nie dość, że Mojry zwiódł,
Admeta wstrzymał skon
Ten krok podstępny twój,
Ty rękę, zbrojną w łuk,
Znowu podnosisz w górę,
By nowy stoczyć bój!
Od śmierci ratujesz dróg
Niewiastę, która, męża chcąc ratować, szczera,
Sama na śmierć się wybiera —
Peliasową córę!

APOLLON.

Nie! Słowa me i czyny, wierzaj, sprawiedliwe.

THANATOS.

Jeżeli sprawiedliwe, poco masz cięciwę?

APOLLON.

Zwyczajem mym jest zawsze nosić broń tę w dłoni.

THANATOS.

Bezprawnie łuk twój dobra tego domu broni

APOLLON.

Miłego przyjaciela los mnie niepokoi.

THANATOS.

Więc czepiasz się i drugiej dziś zdobyczy mojej?

APOLLON.

Me ręce i tamtego też ci nie wydarły.

THANATOS.

A czemuż on żyw jeszcze, choć miał być umarły?

APOLLON.

Przychodzisz po małżonkę, którą w zamian daje.

THANATOS.

I dzisiaj ją zabiorę w me podziemne kraje.

APOLLON.

Zabieraj! Nie wiem, jakby przekonać twą duszę.

THANATOS.

Ażebym nie zabijał, których zabić muszę?

APOLLON.

Uśmiercaj tych, co starość mają w zbytniej cenie.

THANATOS.

Rozumiem twoje słowa i twoje pragnienie.

APOLLON.

Czy może się Alkestis starości doczekać?

THANATOS.

Przenigdy! I ja lubię z swą władzą nie zwlekać.

APOLLON.

Lecz dziś ci tylko jedna duszyczka wygodzi.

THANATOS.

Nagroda dla mnie większa, gdy konają młodzi.

APOLLON.

I starej również pogrzeb bogaty się znaczy.

THANATOS.

Fojbosie! Kujesz prawa tylko dla bogaczy.

APOLLON.

Co mówisz? Mądry jesteś! Nie wiedziałem o tem.

THANATOS.

Bogacze śmierćby późną kupowali złotem.

APOLLON.

Więc nigdy mi twa łaska udziałem nie będzie?

THANATOS.

Nie, nigdy! Ty wiesz dobrze, co myślę w tym względzie.

APOLLON.

Wiem, ludzie nienawidzą cię za to i nieba.

THANATOS.

Pofolguj! Nazbyt wiele żądać ci nie trzeba.

APOLLON.

Ulegniesz niewątpliwie, choć jesteś tak srogi.
Albowiem mąż zawita w Feretowe progi —
Po zaprząg go wysyła w te mroźne dzierżawy

Trakijskie Eurystheusz —, który, przełaskawej
Doznawszy gościnności a Admeta, miłą
Małżonkę jego, widzisz, zabierze ci siłą.
[Nie zyskasz dzięków naszych, przeciwnie: jeżeli
To spełnisz, my nienawiść będziem k’tobie mieli.]

THANATOS.

Mów, gadaj, ile zechcesz, na nic to nikomu!
Niewiasta stanie dzisiaj w Hadesowym domu.
Idę po nią, poświęcę ją mieczem, bo święty
Dla bóstw podziemnych człowiek, moją bronią tknięty.
Odchodzą, jeden w jedną, drugi w drugą stronę.

Na scenie jawi się z dwóch półchórów złożony Chór starców ferejskich.
CHÓR.

Czemu tak w ciszy nasz pałac się pławi?
Dla czego milczy ten dom Admetowy?
Nikt się z przyjaciół nie zjawi,
Aby nam donieść o śmierci królowej.
Lub rzec, iż dotąd patrzy w słońca blaski
Ta, pełna chwalebnej łaski,
Alkestis, żona nad żony,
Nieprześcigniony
Płód Peliasa,
Białogłów wszystkich okrasa?
Może kto klaszcze w dłonie? Może
Zawodzi gorzko, jęczy srogo?
Może narzeka pośród łez,
Że ostateczny nadszedł kres?
U pałacowych wrót, na dworze
Nie widzi oko me nikogo!

Pomocą nam, Pajanie, służ,
Nieszczęścia odwróć nam falę!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

O żyje, gdyż inak rozbrzmiałyby żale.

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Umarła już!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie! jeszcze jest w doma ta droga kobieta!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Skądże tę pewność masz?
Bo ja nie łudzę już siebie!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie szłaby samotnie małżonka Admeta
Do grobu! Nie! Władca nasz
Przy licznej ją świcie pogrzebie!

CHÓR.

U progów zamku gdzież święcona
Jest ona-ć woda, jak nam stare
Każą przepisy, kiedy w grób
Ma być wyniesion świeży trup?
Gdzież włosy ścięte, które łona
Żałobne zmarłym na ofiarę
Rzucają wraz u domu bram?
Gdzież w piersi się biją dziewice?

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

To dzisiaj rozstrzyga, że zgaśnie jej lice —

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

O nie mów nam!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

— Że między umarłe zejść musi, pod ziemię...

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Przez ciebie smutek legł
Na sercu i duszy tej mojej!...

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nieszczęście gdy zwali na zacnych swe brzemię,
Musi żałować ich człek,
Co zawsze przy cnocie stoi!

CHÓR.

Gdziekolwiek zwróciłbyś łódź,
Czy do likijskich wybrzeży,
Czy gdzie bezwodna leży
Pustosz Ammona,
Nadzieję wszelaką rzuć!
I ona, ta nieszczęśliwa, stracona
Ach! już na wieki!
Dola okrutnie się spieszy!
Śród jakich przebywa pieleszy
Ofiarnik, co bóstwa przebłaga?

*

Gdyby żył jeden li płód —
Gdyby do dzisiaj w niebiosa
Spoglądał jeszcze Fojbosa
Syn ukochany,
Od Hadu wróciłaby wrót,

Na łany
Przyszłaby nasze z nieznanej
Drogi dalekiej!
On jeden wskrzeszał z mogiły,
Lecz strzały go Zeusa ubiły!
Skąd płynąć ma życia odwaga?

∗                    ∗

Wszystko nasz władca już czyni:
Krwią przesycony
Dym się unosi z świątyni.
Wszystkich już bogów ołtarze
W ofiarnym płonieją żarze,
A znikąd nie widać obrony!
Lecz patrz! Jedna z służebnic ku nam tutaj kroczy...
Z jakiemiż spieszy wieśćmi? We łzach są jej oczy!

(Do sługi wchodzącej na scenę)

Wzdyć godzi się narzekać, godzi wołać biada!,
Gdy państwu nieszczęśliwa dola się układa.
Lecz radzibyśmy słyszeć, czy żyje twa pani,
Lub czy też niema żadnej już nadziei dla niej?

SŁUGA (pokojowa).

Umarłą albo żywą zwijcież ją — jak chcecie!

CHÓR.

Któż może być wraz żywy i zmarły na świecie?

SŁUGA.

Pasuje się ze śmiercią, dni jej policzone.

CHÓR.

Nieszczęsny! Taki człowiek taką traci żonę!

SŁUGA.

Uczuje to pan wówczas, kiedy będzie po niej.

CHÓR.

Nadziei niema żadnej? Już się nie uchroni?

SŁUGA.

O nie! Jej czas już nagli... Umrze każdej chwili.

CHÓR.

A wszystko, co potrzeba, czy już zarządzili?

SŁUGA.

Strój gotów, w którym mąż ją do mogiły złoży.

CHÓR.

Niech wie, że ginie w chwale, ona, śród przestworzy
Słonecznych najgodniejsza między niewiastami.

SŁUGA.

I owszem! Najgodniejsza! Któżby się też z nami
Chciał sprzeczać? Bo i jakaż będzie białogłowa
Wybrana z pośród innych? Nie będąc gotowa
Umierać za małżonka, w jakiż większy sposób
Okaże mu swą miłość? Dla wszystkich to osób
W tem mieście rzecz wiadoma.. Lecz jak się sprawiała
W komnacie, posłuchajcie — dziwota niemała!
Widząca, że się zbliża dzień, ten wzór małżonki
Oblewa wodą z rzeki swe bielutkie członki
I potem, strój z cedrowej wydobywszy skrzyni,
Dostojnie się ozdabia, wreszcie modły czyni,
Stanąwszy u ogniska z słowami zbożnemi:
»O Pani! Ja już dzisiaj schodzę do podziemi,

Więc błagam raz ostatni, padłszy na kolana:
W opiece miej sierotki, niechże będzie dana
Małżonka jak najmilsza jednemu, przy drugiej
Niech mąż szlachetny stanie; oboje, twe sługi,
Niech wcześnie tak nie giną, jako ja, ich matka,
Lecz niechaj w swej ojczyźnie żyją do ostatka
W radości i weselu...« Potem ta kobieta,
Obchodząc, jakie tylko są w domu Admeta
Ołtarze, wieńczy wszystkie, modli się żarliwie,
Z gałązek mirtu zrywa zielone liściwie
Bez płaczu i bez jęku; żaden też jej twarzy
Nadobnej nie pokala cień bladości wrażej.
Dopiero, gdy dopadnie sypialni, nie może
Powstrzymać łez i powie: »O moje ty łoże!
Na tobie utraciłam dziewictwo, dla człeka,
Któremu dziś poświęcam swe życie. Daleka
Od gniewu, już cię żegnam! Ja tylko jedyna
Umieram dzięki tobie... A jaka przyczyna?
Nie chciałam zdradzić męża ni ciebie! Zapewne
Niebawem jakąś inną zdobędziesz królewnę — —
Jaśniejszą? Nie! Lecz chyba szczęśliwszą, zaiste!«
I padłszy, całunkami je zlewa, w rzęsiste
Zatapia łzy to łoże... A potem, do syta
Mająca już tych płaczów, żałobą okryta,
Oderwie się, ucieknie, opuści posłanie,
Ażeby znów powracać i rzucać się na nie.
Dziecięta, uchwyciwszy się matczynej szatki.
Wciąż płaczą, a zaś ona, zamknąwszy swe dziatki
W objęcia, już je żegna, że niby odchodzi
Na wieki!... Wszyscy w domu toną w łez powodzi,
Żałując swej kniahini. Ona dłoń podawa
Każdemu z domowników, na wszystkich łaskawa,

Każdego słuchająca, słówkiem odpowiedzi
Racząca i najmniejszych... Tak się oto biedzi
Admeta dom... On, zmarłszy, byłby zginął, juści!
Lecz teraz już do końca ból go nie opuści.

CHÓR.

Jak sądzisz? Czy Admetos czuje żal głęboki,
Iż żonę mu szlachetną rabują wyroki?

SŁUGA.

Narzeka, towarzyszkę bierze w swe ramiona
I błaga, by go droga nie odeszła żona.
Atoli nadaremnie!... Nieszczęsne to brzemię
Coraz to bardziej więdnie, opada na ziemię,
Lecz chociaż ledwie dyszy, chciałaby bez końca
Podnosić oczy swoje ku promieniom słońca...
Odchodzę, by twe przyjście zapowiedzieć pani.
Nie wszyscy do swych państwa tak są przywiązani
Ażeby im w nieszczęściu dodawać otuchy,
Lecz wy jesteście wierne tego domu druhy.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Jej, Zeusie! Ach kiedy, o kiedy
Pozbędzie się dom nasz królewski
Ciężaru nieszczęsnej swej biedy?

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Nadchodzi kto? Mam ciąć już włos?
Powiedzcie, czy może już trzeba
Żałobny przywdziać strój?

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Już nadszedł dzień! Spełniony los!
A przecież modły zanieśmy do nieba —
Największą mocą jest Bóg!...

CHÓR.

O władco mój,
Pajanie!
Wymyślże środek, ażeby się mógł
Admetos wydobyć z tej klęski!
Niech to się stanie! O niech się to stanie!
Był kiedyś czas,
Żeś zbawiał od śmierci! Zwycięski
Bądźże i dzisiaj i nas
Uwolnij od zbójcy Hadesa!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

O biada ci, synu Fereta!
O jej! jej! O biada ci, biada,
Że taka cię rznca kobieta!...

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Ach! lepiej snać przyłożyć nóż
Do grdyki! Ach! lepiej, byś sobie
Na kark zarzucił sznur.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie droga, o! najdroższa już
Umiera-ć małżonka! Dziś w grobie
Spocznie na wieków wiek!...

CHÓR.

Na dwór, na dwór
Spojrzyjcie!

Ona to idzie wraz z mężem!... O, człek
Najlepszy ci ginie, ty miasto
Ferejskie! O. płaczcie! O, w piersi się bijcie!
Odchodzisz nam,
Ty najgodniejsza niewiasto!
Złamana, zstępujesz do bram
Podziemnych przybytków Hadesa!...
Nigdy nie powiem, by więcej wesela
Było w małżeństwie, niż bólu...
Dowodów na to przeszłość mi udziela,
A i na naszym widzę to dziś królu,
Co, najzacniejszą tracąc oto żonę,
Niepocieszone
Będzie miał życie
Na zawsze!

Na scenę wchodzi Admetos z opartą na jego ramieniu Alcestą oraz dziećmi.
ALKESTIS.

Słońce! Światłości! Błękicie!
O lotne wy obłoki, krążące po niebie!

ADMETOS.

Obojga nas nieszczęsnych widzą, mnie i ciebie...
Za jakie ty nas winy karzesz śmiercią, Boże!?

ALKESTIS.

Ziemio! Dworzyszcze! Ty łoże
Dziewicze w ziemi Iolka, w mej ojczyźnie lubej!

ADMETOS.

O, krzep się, krzep, ty biedna! Ratuj mnie od zguby,
Do bogów zanoś modły, nuż pomogą oni!

ALKESTIS.

Widzę! ach! widzę już
Tę dwuwiosłową łódź.
Jej stróż,
Przewoźnik zmarłych, Charon, z żerdzią w dłoni,
Woła już na mnie: »Pódź!
Czas pruć, czas pruć
Falę tej toni!
Dlaczego zwlekasz? Pódź!!!«

ADMETOS.

O strasznym ty mi prawisz przewozie, o łodzi
Okrutnej! Dolo-ż dolo! Czyż bić tak się godzi?

ALKESTIS.

Ach! Już mnie ciągnie, ach!
Nie widzisz go? O jej!
Pod dach
Umarłych ciągnie mnie Hades!. Te oczy
Straszne! Miej litość, miej!
Do jakich rwiesz mnie kniej?!
Do jakich mroczy?
Puść-że mnie, puść!... O jej!

ADMETOS.

Ból sprawiasz przyjaciołom, przedsię ja i dziatwa
Najbardziej go czujemy. Dola to niełatwa...

ALKESTIS.

Puśćcie mnie, puśćcie! o!
Spocznę! Nie czuję stóp!...
Grób! Grób!
Gdzie moja moc?
Oczy przyćmiewa mi noc!

Dzieci! Dzieci!
Nie macie już matki, nie macie!
Nie płaczcie po stracie,
Niech słońce radośnie wam świeci,
O dzieci!

ADMETOS.

Gorze mi! gorze!
Cóż to za mowa jest sroga?
Sroższa i śmierć być nie może!
Na Boga
I na te dziatki,
Które pozbawiasz matki,
Nie spełniaj na mnie tej zdrady!
Nabierz odwagi, siły!
Bo zejdziesz-li do mogiły,
I dla mnie nie będzie już rady:
W tobie ma śmierć i me życie,
W tobie ja wielbię miłość...

ALKESTIS.

Admecie, oto widzisz, jak się los mój splata —
Chcę wolę swą wyjawić, nim zejdę ze świata:
Kochałam cię i pragnę ponad życie własne,
By tobie było danem patrzeć w słońce jasne.
Umieram, chociaż mogłam przeżyć dzień twej zguby
I z którymś z Tessalczyków wejść w małżeńskie śluby
I w domu tym królewskim szczęsną dzierżyć władzę.
Lecz myśląc, że bez ciebie żyć już nie poradzę
Wraz z temi sierotkami, odsunęłam dary
Młodości, radujące mą duszę. Zaś stary
Rodziciel twój i matka haniebnie zdradzili
Twą sprawę: Umierając, mogli tejże chwili

I syna uratować i zakończyć w chwale.
Tyś jeden im pozostał, nie mieli też cale
Nadziei po twej śmierci inną zyskać dziatwę.
I jabym wówczas żyła i ty miałbyś łatwe
Godziny niesamotne, a nie tak bez żony
I z dziećmi sierotami... Że dziś takie plony
Zbieramy, jakiż bóg to zarządził? Niech będzie!
Lecz jedną ty mi wyświadcz dziś łaskę, w łask rzędzie
Największą — już o równą ja cię nie poproszę,
Boć nie ma nic nad życie, w niem wszystkie rozkosze.
Rzecz słuszna, sam to przyznasz: czując, jak należy,
Miłujesz lube dzieci nie mniej od macierzy:
Wychowaj je na domu królewskiego panów,
Macochy im nie dawaj: nad tem się zastanów,
Że gorszą będąc żoną, duszę nie tak miękką
Mająca, z nienawiści rzuci się z swą ręką
Na dziatki, które serce twe i moje kocha.
Więc błagam, nie czyń tego! Albowiem macocha
Nie lepszą jest od żmii, wroga jest i obca
Dla dobra swych pasierbów. Jeszcze losy chłopca
Znośniejsze, bo ma w ojcu potężną podporę.
Lecz ty, moja córuchno, nie zawołasz gore?!
Jak spędzisz czas dziewictwa? Jakaż w dom rodzica
Małżonka wejdzie druga? Czy nie spłoną-ć lica,
Gdy ona twoją młodość zniesławi, że oto
Odejdą zalotniki? O moja sieroto!
Nie odda ciebie matka mężowi, nie stanie
Przy tobie, gdy położne-ć zgotują posłanie,
Gdy niema nic nad drogą pomoc rodzicielki...
Mam zginąć i nie jutro ni po jutrze wielki
Ten los mój się wypełni, jeno dzisiaj właśnie
Do zmarłych mnie zaliczą... Więc niech wam nie gaśnie

Radosny promień życia!... Żegnajcie!... Ty, słodki,
Najlepszą miałeś żonę, a wy, me sierotki,
Macierzą się najlepszą pochlubić możecie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Spokojna bądź, ja oń się nie lękam, wiem przecie,
Że wszystko ci wypełni, chyba — oszaleje!

ADMETOS.

Wypełnię, o, wypełnię! Miej-że tę nadzieję!
Za życia ma jedyna, będziesz nią po skonie.
Do żadnej z tessalijskich dziewic nie zapłonie
Me serce, żadna mężem zwać mnie swym nie będzie.
Bo która-ż może z tobą się mierzyć i w względzie
Zacnego pochodzenia i takiej uroczej
Postaci? A i dzieci mam dosyć... Te oczy
Ku niebu dzisiaj zwracam, iżbym miał z nich radość,
Nie mogąc mieć jej z ciebie... Sercu czyniąc zadość,
Nie myślę też, małżonko, chodzić rok w żałobie,
Lecz całe będę życie nosił ją po tobie.
Rodzonej nienawidzę, nie jej też jedynie,
Lecz razem z nią i ojca, albowiem nie w czynie,
A w słowach okazali swą miłość... Ty zato,
Co miałaś najdroższego, dajesz mnie, bogato
Ratując moje życie. Jakżeż mi nie płakać,
Wspólnicę taką tracąc. Przestanę-ć ja skakać,
Przestanę się radować przy biesiadnym stole,
Uwieńczać tego czoła już ja nie wydolę,
Zarzucę ja muzykę i wszelakie, pieśni,
Co dom mój rozsadzały... Nie ujrzą rówieśni,
Ażebym kiedykolwiek, aż do mego skonu,
Miał w sobie jeszcze chętkę do strun barbitonu,
Ażebym przyśpiewywał do libijskiej fletni,

Gdyś ty mi wzięła radość żywota.. Uświetni
Łożnicę mą twój posąg, arcydzieło mistrza:
Upadać będzie przed niem miłość najognistsza
I biorąc je w objęcia i twoje nazwisko,
O żono, wymieniając, uwierzy, iż blisko
Ty jesteś!... Lecz niestety! rozkosz to lodowa,
A przecież dla mej duszy ulgę w sobie chowa...
I w snach mi się pojawisz i dodasz otuchy,
Boć słodko jest oglądać w takiej nocy głuchej
Przyjaciół, skoro zechcą ukazać się we śnie...
Ach! Gdybym Orfeusza język miał i pieśnie
Mógł nucić tak czarowne, o sile tak szczerej,
Ażeby niemi wzruszyć córkę Demetery
I męża jej i hymnem wyciągnąć cię z Hadu,
Zstąpiłbym do podziemi bez obawy śladu —
Nie strwożyłby mnie Pluto ani bestya dzika,
Ów brytan, nie lękałbym się dusz przewoźnika,
Charona — zszedłbym k’tobie i wywiódł do słońca.
Tak, zasię, czekaj mnie tam aż do mego końca.
Przygotuj dom, abyśmy, jako dzisiaj u mnie,
Mieszkali razem z sobą. W cedrowej się trumnie
Rozkażę (wskazując na dzieci) im pochować, członki swe przy tobie
Wyciągnę, bym z małżonką tak wierną i w grobie
Pozostał już na zawsze...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jako przyjaciele
Ze swymi przyjacioły, i ja ból twój dzielę
Nad dolą takiej pani... Zasługuje na to.

ALKESTIS.

O dziatki! Słyszałyście, co powiedział tato,

Że nigdy drugiej żony w dom ten niewprowadzi,
Ażeby nie ukrzywdzić nas, swojej czeladzi.

ADMETOS.

I teraz to powtarzam i dotrzymam słowa.

ALKESTIS.

Więc weź je dziś z mej ręki, oddaję gotowa.

ADMETOS.

Przyjmuję z rąk twych rzadkich podarunek rzadki.

ALKESTIS.

Od chwili tej zastępuj ty im miejsce matki.

ADMETOS.

Zastąpię, boć jaż ciebie nie zastąpi inna.

ALKESTIS.

Że muszę też umierać, kiedym żyć powinna!

ADMETOS.

O biada! Cóż ja zrobię bez małżonki mojej!

ALKESTIS.

Co znaczy, że ktoś umrze! Czas ci ból ukoi.

ADMETOS.

O weź mnie, weź mnie z sobą! Proszę cię, na nieba!

ALKESTIS.

Już ja za ciebie konam, więcej nas nie trzeba.

ADMETOS.

Ach, jakiej-ż ty małżonki pozbawiasz mnie, Boże!

ALKESTIS.

Mrok pada mi na oko, patrzeć już nie może.

ADMETOS.

Stracony-m ja bez ciebie! Tyś moja podpora!

ALKESTIS.

Przemawiasz do umarłej, żyłam-ci ja — wczora!

ADMETOS.

O podnieś-że oblicze, nie opuszczaj dziatek.

ALKESTIS.

Nie chętnie ja odchodzę, żegnam — na ostatek!

ADMETOS.

O racz-że spojrzeć na mnie! O spojrzyj!..

ALKESTIS.

Już po mnie!

ADMETOS.

Opuszczasz je? Co czynisz?

ALKESTIS.

Żegnaj mi — niezłomnie!...
(Kona).

ADMETOS.

Zgubiony-m ja na wieki! Nieszczęsny! Zgubiony!

CHÓR.

Spojrzyjcie! Już tu niema Admetowej żony!

EUMELOS.

O jej mi, o jej! Co za los!
Matusia, ojcze, nie widzi już słońca,
Już kroczy
W grób!
O gub mnie, gub!

Sierotą zostanę do końca!...
Patrz, na te oczy,
Na sztywne te dłonie!...
Posłysz, matulu, mój głos!
Posłysz, o posłysz, matulu!
We wielkim wołam cię bólu.
Do ust swych przyciśnij me skronie!...

ADMETOS.

Już ona nie usłyszy, już nie spojrzy na cię!
My obaj nazbyt ciężkiej ulegliśmy stracie.

EUMELOS.

Tak młody, a jestem już sam!
Matka mnie droga rzuciła, rzuciła
Na zawsze!
Ach!...
Zatonę w łzach
Na taką dolę! O miła
Siostrzyczko! Najkrwawsze
Ach! dni nas spotkały!
O biada, ojczusiu, nam!
I ty bez żony, bez żony
Przeżyjesz dni, opuszczony;
Z jej śmiercią nasz dom zginie cały!

CHÓR.

Konieczność nakazuje znosić to, Admecie!
Nie pierwszy ni ostatni ty jesteś na świecie,
Co godną tracisz żonę. Wiedz to, mus nas woła,
Śmierć wszystkich nas z ludzkiego pozabiera koła.

ADMETOS.

Wiem o tem i nie dotknął los ten niespodzianie

Mej duszy. Przeczuwałem ja, że to się stanie
I srodze się martwiłem... Lecz teraz odchodzę,
Zarządzę, co potrzeba w tej ostatniej drodze,
Was tutaj pozostawiam, abyście peany
Błagalne zanucili dla nieubłaganej
Wszechmocy Hadesowej. Mieszkańcom Tessalji,
Podwładnym mym, polecę, iżby się przybrali
W żałobne, czarne szaty i postrzygli włosy
Po śmierci mej małżonki. I wy, którym losy
Kazały kiełzać czwórki czy luźne źrebięta,
Pomnijcie, aby grzywa ich była odcięta
Od szyji. Przez dwanaście miesięcy w tem mieście
Nie wolno też grać lutniom czy fletniom. Niewieście
Najdroższej sprawiam pogrzeb.. Żadne nie kochały
Tak męża... Zmarła za mnie, więc godna tej chwały.

CHÓR.

O córko Peliasowa,
Żegnaj! Uchodzisz już
W te bezsłoneczne podziemia —
Hadesu czeka cię próg.
Ale niech sobie w pamięci zachowa
Ten czarnowłosy bóg
I ten przewoźnik dusz,
Starzec oparty o wiosła,
Że z wszystkich, o ze wszystkich istot, jakie kiedy
Poprzez Acheront niosła
Ta jego barka sosnowa,
Najszlachetniejszą ty jesteś.

*

Mnodzy śpiewają pieśniarze
Hymny na twoją cześć —

Przy siedmiostrunnej je lutni
Śpiewają w halach gór,
A zaś bez gęśli składa ci je w darze
Spartańskich piewców chór,
Kiedy się księżyc ma wznieść
Wczas Karnejskiego miesiąca.
By, obieg swój spełniając, w pełnym zalśnić blasku!
A i w Atenach gorąca
Żyje twa chwała w parze
Z pieśnią, zrodzoną z twej śmierci!

∗                    ∗

Gdybym ja władzę tę miał,
Zstąpiłbym w Hadu otchłanie
I, podziemnego tnąc Kocytu wał,
Przywiódłbym ciebie z powrotem
Na słońce!
Ty bowiem, w białogłów rzędzie
Jedna jedyna,
Męża swym własnym zbawiłaś żywotem
Od zguby.
O niechaj lekką ci będzie
Ta glina!
A gdyby swego zdradzając obrońcę,
Ponowne chciał zawrzeć śluby.
Wzdyć nienawistnym się stanie
Mnie i twym dzieciom...

*

Nie chciały zań uchodzić w dół
Te kroki tak chwiejne matki
I stary ojciec czyż chęć w sobie czuł,
Aby ocalić swą własną

Dziecinę?!
A cóżby to siwym szkodziło
Włosom tych ludzi?
I oto dzisiaj twoje oczy gasną
Przymglone,
Gdy żyć młodości tak miło!
O budzi
Żądza się we mnie, by w szczęsną godzinę
Tak wierną posiadać żonę!
Ale to skarb jest zbyt rzadki
W tem życiu człeka!...
Na scenę wchodzi

HERAKLES.

Druhowie, te ferejskie zajmujący kraje,
Admetos czy jest w domu? Jakżeż wam się zdaje?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jest w domu syn Fereta. Tylko. Heraklesie.
Odpowiedz, co też ciebie do Tessalji niesie?
Co w gród nasz cię przygnało, wiedzieć mam ochotę.

HERAKLES.

Eurystej tyryntyjski śle mnie na robotę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A dokąd się kierujesz? Cóż to jest za bieda?

HERAKLES.

Po czwórkę trakijskiego spieszę Diomeda.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Wydołasz? Cudzoziemiec ten czy jest ci znany?

HERAKLES.

Nie! Nigdy nie wkraczałem na bistońskie łany.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Zaprzęgu nie zdobędziesz bez walki i boju.

HERAKLES.

Nie mogę żadną miarą zbyć się tego znoju.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Powrócisz, zmógłszy wroga, zostaniesz, zmożony.

HERAKLES.

Czyż dla mnie to pierwszyzna takie krwawe gony?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Cóż zyskasz, gdy z twej ręki padnie władca taki?

HERAKLES.

Tyryntyjskiemu panu powrócę rumaki.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie łatwo je okiełzać — koń nie będzie słuchał.

HERAKLES.

Byleby tylko z nozdrzy ogniami nie buchał.

PRZODOWNIK CHÓRU.

I ludzi ząb ich miażdży, nieraz tak wypadło.

HERAKLES.

Nie koński żer to, zwierza górskiego to jadło.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Zobaczysz, ich koryto całe w krwi czerwieni.

HERAKLES.

A czyim-że się synem ich żywiciel mieni?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Pan Traków jest mu ojcem, Ares złototarczy.

HERAKLES.

Niezwykłą ci mnie pracą zawsze los obarczy,
Przetwarde i przegórne nakłada mi czyny,
Każący mi do walki Aresowe syny
Wyzywać, jako było z Lykaonem wprzódy,
A potem zaś z Kyknosem. Teraz nowe trudy
Czekają mnie z zaprzęgiem — zapasy to trzecie —
I z groźnym jego panem. Ale któż na świecie
Rzec może, iż Alkmeny syn się czegoś lęka,
Że drży na widok wroga Heraklesa ręka?

CHÓR.

O widzę, jest i pan nasz, Admetos! Porzucił
Pałacu swego progi i ku nam się zwrócił.

Zjawia się
ADMETOS.

Zawitaj, synu Zeusa, plemię Persejowe.

HERAKLES.

I ty, królu Tessalji! Szczęście na twą głowę!

ADMETOS.

O, chciałbym!... Wiem, że dla mnie życzliwość jest w tobie.

HERAKLES.

Dlaczego włos przystrzyżon? Przychodzisz w żałobie?

ADMETOS.

Dziś jeszcze martwy zewłok mam rzucić w mogiłę.

HERAKLES.

Niech Bóg od tego chroni twoje dziatki miłe.

ADMETOS.

Me dziatki, którem spłodził, żyją dotąd w domu.

HERAKLES.

Jeżeli odszedł ojciec, czas mu był jak komu.

ADMETOS.

I ojciec mój i matka żyją do tej pory.

HERAKLES.

Małżonkę twą, Alkestis, zabrał los zbyt skory?

ADMETOS.

I to mógłbym powiedzieć i tamto — niewiada.

HERAKLES.

Że zmarła czy iż żyje, twój mi język gada?

ADMETOS.

Że jest i że jej niema... Cóż me serce pocznie?!

HERAKLES.

Wiem tyle, co i przedtem; mówisz, jak wyrocznie.

ADMETOS.

Czy nie wiesz, jaka dola przeznaczona dla niej?

HERAKLES.

Wiem jedno: Chciała tobie oddać życie w dani.

ADMETOS.

Nie żyje, kto już umarł i kto ma umierać.

HERAKLES.

Różnica być lub nie być! O co się tu spierać?

ADMETOS.

Tak sądzisz, Heraklesie, ty, ja zaś inaczej.

HERAKLES.

Czy umarł kto z przyjaciół? Cóż ten płacz twój znaczy?

ADMETOS.

Niewiasta. O niewieście wspomniałem już wprzódziej.

HERAKLES.

Swojaczka, czy też z obcych pochodząca lodzi?

ADMETOS.

Nie, obca, lecz należy do niezbędnych osób.

HERAKLES.

W twym domu, przyjacielu, w jakiż zmarła sposób?

ADMETOS.

Sieroctwo tu spędzała po rodzica stracie.

HERAKLES.

Ach! czemuż, Admetosie, spadł ten smutek na cię?!

ADMETOS.

Dla czego? Jakiż powód mówić ci to każe?

HERAKLES.

Gościny nie użyczą inni gospodarze.

ADMETOS.

Nie może być! Tej krzywdy nie zawdzięczę tobie!

HERAKLES.

Namolny gość dla ludzi, którzy są w żałobie.

ADMETOS.

Kto umarł, ten-ci umarł... Idź do swych pokoi!

HERAKLES.

Pożywiać się przy smutnych chyba nie przystoi.

ADMETOS.

W oddzielnych cię komnatach gościnnych umieszczę.

HERAKLES.

Tysiączne przyjmij dzięki, lecz puść mnie dziś jeszcze.

ADMETOS.

Nie puszczę cię w gościnę innego człowieka.

(Do pokojowca)

A ty co tchu otwieraj leżące z daleka
Pokoje i szafarzom poleć, niech obficie
Zastawią stół jedzeniem. A potem pomnijcie,
By zamknąć drzwi środkowe. Druh dziś u nas gości,
Nie chcemy, by go nasze trapiły żałości.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Go czynisz? W tak okrutnym zostający bólu,
Ty jeszcze śmiesz ugaszczać? Oszalałeś, królu?

ADMETOS.

A gdybym pójść mu kazał i z domu i grodu,
Nie byłobyż większego nagany powodu?
Nie zmniejszyłby się ból mój ani o drobinę,
A ja niegościnności ponosiłbym winę.
Do zła. co spadło na mnie, i toby dodano,
Że dom mój nieprzyjaźny — ohydne to miano.
Pozatem, gdy w argiwskiej spiekłej będę ziemi,
Mój gość mnie ramionami przyjmie otwartemi.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Więc czemu taisz przed nim, czem cię los obdziela,
Jeżeli, jak powiadasz, masz w nim przyjaciela?

ADMETOS.

Nie byłby nigdy zaszedł w mego domu progi,
Wiedzący, jaki ból mnie opanował srogi.
Szalonym zwiesz, przyganiasz, lecz ja się nie piszę,
Ażeby od drzwi swoich odpędzać przybysze.

CHÓR.

O ty gościnny, otwarty
Domie naszego dziedzica!
Sam-ci pityjski Apollo
Do twych zapukał wrótni,
Sam ci nie wahał się pasać
Twych trzód.
I on, Admecie, wspaniały mistrz lutni,
Kiedy tak stada swe wiódł
Pośród upłazów i zboczy,
Pasterskie pieśni, ochoczy,
Na skromnej wygrywał piszczałce.

*

I, przywabione twem graniem,
Pasą się razem pstre rysie;
Z jarów otryjskich, z ostępów,
Lwów krwawa pędzi gromada.
Gdy zabrzmią struny twej lutni
Śród gór,
Jeleń graniasty wypada,
Rzuca, Fojbosie, swój bór
I, mknący lekkiemi stopy,
K’tobie przybiega w te tropy,
By chłonąć słodycz twych dźwięków.

∗                    ∗

Licznemi obdarzon trzody,
Panuje dziedzic nasz młody,
W bogatym rozpiera się dworze
Przy szklistem, bojbijskiem jeziorze,
Sięgają ci jego polany
I orne, zasiane łany

Po molossyjskie okraje,
Gdzie słońce z zaprzęgiem swym staje,
Sięgają po Pelion, co leży
U pustych egejskich wybrzeży.

*

I teraz otwiera swe dźwierze,
Gościa przyjmuje szczerze,
Na radość się oczy nie silą,
Żona mu zmarła przed chwilą.
Wie mąż szlachetny, jak trzeba
Zachować się godnie! O, nieba
Dają tę mądrość cnej duszy!
Więc sobie serce me tuszy,
Że jeszcze szczęście mieć można,
Że zyska je dusza ta zbożna.

ADMETOS.

Życzliwi przyjaciele, ferejscy mężowie!
Nieboszczka ma do grobu wszystko, co się zowie,
I służba już ją niesie na stos i do dołu,
Wy przeto jak się godzi, oddajcie pospołu
Hołd zmarłej w tej ostatniej na świecie podróży.

PRZODOWNIK CHÓRU.

I ojca twego widzę — patrzaj, jak się nuży
Ten starzec! Za nim świta niesie dla twej żony
Ozdoby, radość zmarłych, dar im przeznaczony.

Na scenie jawi się
FERES.

Przychodzę, by okazać współczucie twej doli,
Mój synu!... Każdy przyznać to musi, że boli
Utracić żonę zacną i mądrą, w istocie!
A jednak trzeba znosić nieszczęść choćby krocie!...

Weź strój ten, niech z nią idzie do grobu. Jej zwłoki
Należy się tak uczcić, albowiem z głębokiej
Miłości dała życie za ciebie, jedyna
Z małżonek, i mnie, ojcu, zachowawszy syna,
Nie zniosła, bym w sieroctwie spędził lata stare.
A wszystkim białogłowom pokazała miarę
Żywota szlachetnego, spełniając coprędzej
To dzieło... Ty, co dziecko mi zbawiasz i z nędzy
Tak wielkiej nas podnosisz, żegnaj! Tam, w Hadesie,
Niech dobrze ci się dzieje!... To mi żona zwie się!
Mieć taką, albo nigdy żony nie brać sobie.

ADMETOS.

O, nie na me wezwanie stajesz przy jej grobie
I twa obecność tutaj nie jest mi też miła
I stroju, któryś przyniósł, nie ujrzy mogiła —
Bez niego swą małżonkę pochowam. Nie! Wtedy
Trza było mi pokazać współczucie, gdy z biedy
Wydostać się nie mogłem! Lecz tyś wówczas stronił
I dzisiaj ty, coś młodej umierać nie bronił,
Jakkolwiek jesteś starcem, jakże śmiesz te żale
Wygłaszać przy jej trumnie? Powiadam, że wcale
Nie jesteś moim ojcem, a i tej, co zwie się
Mą matką, nigdy matką nie nazwę. Feresie,
Jakiegoś niewolnika krew dała mi życie
I potem ktoś mnie żonie twej podrzucił skrycie,
Ażeby mnie karmiła... Dość mamy dowodu,
Co zacz ty, i nie z twego wyrosłem ja płodu!
Podobnych, jak ty tchórzów, nie ma tu zbyt wielu:
Człek w latach, u żywota stojący już celu,
Odwagi ani woli-ś nie miał, by za dziecko
Poświęcić się! To obce, to biedne kobiecko

Na śmierć wyście wysłali, ją mi się należy
Za ojca mieć drogiego i za skarb macierzy.
A przecież umierając za mnie, dziecię twoje,
Na schyłku swym jak piękne byłbyś stoczył boje,
Albowiem czas ci jeszcze przeznaczon li krótki.
Zaś ja, żyjący dalej, nie popadłbym w smutki
Sieroctwa... Wszelkie szczęście, jakie człek mieć może,
Tyś posiadł: Wszakżeś władał w tym królewskim dworze
Od młodu i następca wyrósł ci też we mnie,
Że chyba ci się lękać było nadaremnie,
Iż tron twój w razie śmierci bezdzietnej przypadnie
Obcemu. Trudno ci też powiedzieć, żem zdradnie
Twych lat sędziwych nie czcił i że z tej przyczyny
Nie chciałeś, aby dalej żyć mógł twój jedyny.
Rodziców nikt szanować nie umiałby więcej
I oto za ten ogrom miłości dziecięcej
Tak wy mnie dziś płacicie! O dziatwę się nową
Postaraj jak najprędzej, co siwą twą głową
Zajmować się tu zechce i ogarnie ciebie,
Gdy skończysz, i twe zwłoki uczciwie pogrzebie,
Ja tego nie uczynię tą ręką!... O ile
Od woli twej zawisło, ja leżę w mogile,
Lecz jeśli mnie kto inny wybawił z tej matni,
Swym ojcem zwać go będę i jak najdostatniej
O wiek się jego troszczyć. Ty obłudo świata!
Narzeka człowiek stary na zbyt długie lata
I umrzeć jest gotowy, lecz gdy przed obliczem
Śmierć stanie, to starości brzemię jest mu niczem.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Przestańcie! Dość już mamy nieszczęścia, więc czemu
O synu, występujesz przeciw ojcu swemu?

FERES.

Czy mniemasz, iż kupiony za grosz z kiesy twojej
Lidyjczyk lub mieszkaniec Frygji tutaj stoi,
Że łajać go masz prawo? Nie wiesz, żem z Tessalji,
Żem wolny się urodził? Urągaj mi dalej
W swej pysze młodocianej! Nie daruję-ć sromu!
Na pana-m cię wychował królewskiego domu,
Lecz życie dać za ciebie?... Któż na to nastaje?
Praojców przepis jakiś? Helleńskie zwyczaje?
Sam sobie-ś jest, szczęśliwy czy też nieszczęśliwy;
Jam dał ci, com był winien. Berłu twemu niwy
Rozległe podlegają, przemnogie też pola
Przypadną ci w dziedzictwie, tak, jak mnie je wola
Ojcowska przekazała. I jakież ja tobie
Wydzieram dzisiaj skarby? Cóż ci złego robię?
Nie każę-ć, byś zmarł za mnie, więc gdzież jest potrzeba
Umierać mnie za ciebie? Słoneczne cię nieba
Radują, zaliż ojca radować nie mogą?
Tam, w dole, żywot długi, lecz słodyczą błogą
Jest żyć tutaj na ziemi, właśnie, że się na niej
Tak krótko przecież żyje!... Każdy ci to zgani,
Że, aby żyć nad kres swój, z góry-ć przeznaczony,
Nie wahasz się uśmiercać swojej własnej żony.
Mnie tchórzem zwiesz, a powiedz, gdzie większy wyrasta
Tchórzliwiec ponad człeka, którego niewiasta
Zwycięża, za pięknego konając młodziana?
Przechytra to jest droga, cnie wymędrkowana:
Nie umrzesz juści nigdy, jeśli każdą nową
Przekonać zdołasz żonę, aby własną głową
Łożyła za twe życie! Jakżeż hańbić można
Najbliższych, że nie czynią, co ci myśl ostrożna
Tak samo czynić wzbrania? Milcz! Sam kochasz ziemię

I dziwisz się, że w innych myśl ta sama drzemie.
Poprzestań lżyć! Gdy jeszcze co twój język doda,
Odemnie wielce słuszna spotka cię nagroda.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Dość słów już powiedziano teraz i przed chwilą,
Tak hańbić, niech się, starcze, słowa twe nie silą!

ADMETOS.

Swe rzekłem, ty mów swoje; gdy cię prawda boli,
Więc pocóż taka wina przeciwko mej doli?

FERES.

Za ciebie umierając, większej dam dowody.

ADMETOS.

To jedno, czy umiera stary czy też młody?

FERES.

Nie dwa, lecz tylko jedno życie ludziom służy.

ADMETOS.

Czy może chciałbyś nawet żyć od Zeusa dłużej?

FERES.

Na ojców swych niewinnych tak się syn mój sroma?

ADMETOS.

Smakuje-ć długi żywot, sprawa to wiadoma.

FERES.

A ty czy dziś nie grzebiesz tej zmarłej, miast siebie?

ADMETOS.

Tchórzostwa twego dowód mamy w tym pogrzebie.

FERES.

Nie za mnie-ć ona zmarła! Próżne rozhowory!

ADMETOS.

Bodajbyś potrzebował kiedy mej podpory!

FERES.

By miał kto ginąć za cię, bierz żonę po żonie!

ADMETOS.

Żeś niechciał umrzeć, wstydem niech ci lico spłonie!

FERES.

Przesłodka ach! przesłodka jest ta światłość boska!

ADMETOS.

Niegodna-ć jest mężczyzny taka chęć i troska.

FERES.

Śmiejący się ty starca nie pochowasz w grobie.

ADMETOS.

Gdy umrzesz, wzdyć niesława zostanie po tobie.

FERES.

Po śmierci już mnie żadna nie sięgnie zniewaga.

ADMETOS.

Bezwstydną bywa starość, aż serce się wzdraga.

FERES.
(pokazując na zmarłą Alkestis).

Bezwstydną ta niebyła, tylko pozbawioną
Rozumu.

ADMETOS.

Idź-że precz stąd! Pozostaw mnie z żoną.
Pogrzebać mi ją pozwól!...

FERES.

Grzeb ją, grzeb! Morderca!
Zapłacisz ty jej krewnym! Nie miałby już serca
Męskiego cny Akastos, gdyby nie był ostry
W swej pomście za to życie swej rodzonej siostry.

ADMETOS.

Bodajbyś szczezł! Bodajby i ta szczezła ninie,
Co z tobą mieszka razem! Niech starość wam minie
Bezdzietna, choć przy życiu zostało wam dziecię:
Pod jeden dach wejść ze mną nigdy nie możecie!
A jeśli mi się trzeba zrzec, przez obwołanie,
Ogniska ojcowskiego, zaraz to się stanie.

(Do chóru i Świty)

Zaś my, kiedy mam cierpieć, skierujmy swe kroki,
By złożyć już na stosie ukochane zwłoki.

(Odchodzi wraz z świtą).
CHÓR.

Jej, bohaterka! O jej!
Żegnamy cię, z żon najgodniejsza,
Żegnamy,
Strapieni!..,
Gdy cię ta chwila dzisiejsza
Do Hadu sprowadza bramy,
Niech on i Hermes, bóg cieni,
Raczą cię przyjąć życzliwie!
A jeśli na niwie
Zmarłych szlachetni mieć mogą
Szczęśliwość błogą,
Ty, pani, ją miej
Przy boku małżonki Hadesa!...

(Odchodzą). Za nimi zjawia się
SŁUGA.

Nie jeden w dom Admeta zawitał podróżny.
Niejednych ja przybyszów gościłem, usłużny,
W tym zamku. Ale duszy tak strasznie rogatej
Tak podłej, nie miewały te nasze komnaty.
W żałobie widział pana, a przecież niecnota
Przekroczył próg, zuchwale otwierając wrota.
Skromności nie zna żadnej, wie, co na nas padło,
A przecież czelnie przyjął napitek i jadło,
Co więcej, jeszcze służbę poganiał nad miarę.
Do ręki wziął bluszczami owiniętą czarę,
Pił sok niepomieszany, z ciemnych gron wytrysły,
Aż wrzący ogień wina rozpalił mu zmysły.
Gałązki mirtowemi uwieńczywszy czoło,
Brutalnie począł ryczeć... Podwójna wokoło
Zabrzmiała pieśń: on śpiewał, lekceważąc sobie
Nieszczęście Admetowe my zasię w żałobie
Nad panią biadaliśmy, lecz według nakazu
Admeta, łez on naszych nie widział ni razu.
Takiego oto gościa tu mamy! I na co?
Rozbójnik, rzezimieszek, przeklęte ladaco!
Ta dom nasz opuściła, nie poszedłem za nią,
Do góry-m nie wzniósł ręki, by pożegnać panią,
Tę matkę nas tu wszystkich. Z tysiącznej nas biedy
Zbawiała, gniew łagodząc królewski. Któż kiedy
Miał większy, niż ja, powód nienawidzieć gości,
Jawiących się, gdy dom ten jest pełen żałości?

W drzwiach pałacu staje
HERAKLES.
(z wieńcem na głowie).

Ty, słuchaj! co ma znaczyć ten wzrok twój ponury?
Te brwi twoje ściągnięte? Nie wiadomo-ć z góry,

Że gościa trza przyjmować wesoło? hę? powiedz! —,
Nie z miną pogrzebową! Zawitał wędrowiec,
Przyjaciel twego pana, nie godzi się słudze
Ugaszczać go tak chmurnie i tylko na cudze
Nieszczęście zwracać oko. Chodź tu, chodź, bo może
Coś zyskasz na rozumie! Wiesz ty, czem są boże
Stworzenia? Chyba nie wiesz, bo i skąd? A zatem
Uważaj: Każdy człowiek żegna się z tym światem
I nikt z śmiertelnych nie wie, czy jutra doczeka,
Albowiem przeznaczenia droga jest daleka
I mroczna. Wzrok jej ludzki już się nie doszuka
I na nic tutaj wszelka nauka i sztuka.
To wszystko posłyszawszy, wiedząc już odemnie,
Jak mają się te sprawy, używaj przyjemnie
Żywota, pij, na własność miej dzionek dzisiejszy,
A jutro zostaw losom. I z bóstw najmilejszej,
Kiprydzie, cześć oddawaj. Dobra to bogini
I ludzie ją miłują, bo im dobrze czyni.
O resztę już się nie troszcz, słuchaj rady mojej,
Bo rada, myślę, zdrowa. Wejdź do tych podwoi.
Żałobę rzuć, pij ze mną, uwieńcz skroń i doli
Poprzestań się sprzeciwiać. Wiem, że cię wyzwoli
Puharek: już ja widzę, jak ten napój boski
Unosi cię w swej łodzi od nieszczęść i troski
Do portu weselszego! Juści, ludzie muszą
O ludzkich myśleć sprawach. Lecz dla tych, co z duszą
Posępną i zgryźliwą ziemską chodzą drogą,
To życie nie jest życiem, lecz męczącą trwogą —
Ot, taka jest ma wiara, ufaj mojej wierze.

SŁUGA.

I my coś wiemy o tem. Ale gdy się zbierze
Klęsk tyle, nie do śmiechu bywa człowiekowi!

HERAKLES.

Niewiasta zmarła cudza. Zresztą wszyscy zdrowi
W tym domu twego pana. Więc pocóż te żale?

SŁUGA.

Jak zdrowi? Więc wypadku tego nie znasz wcale?

HERAKLES.

Snać pan mnie twój oszukał. Nie znam klęski żadnej!

SŁUGA.

Mój pan jest zbyt gościnny, zanadto układny.

HERAKLES.

Więc tak? O swem nieszczęściu nie rzekł mi ni słowa?

SŁUGA.

Idź! Żegnaj! Losów króla pełna jest ma głowa.

HERAKLES.

Że zmarła jakaś obca, zrzec się uczty błogiej?

SŁUGA.

Toć mocno ona wrosła w tego domu progi.

HERAKLES.

O obcych w ten się sposób chyba że nie gada.

SŁUGA.

Inaczej, czyż smuciłaby mnie twa biesiada?

HERAKLES.

Więc skrzywdził mnie gospodarz, tak ja rzecz tę biorę.

SŁUGA.

Zapewne, żeś w tym domu zjawił się nie w porę.
Żałoba jest w nim dzisiaj; postrzyżone włosy
I suknie widzisz czarne.

HERAKLES.

Więc kogo wam losy
Zabrały? Zmarło dziecko, czy ojciec sędziwy?

SŁUGA.

Małżonka Admetowa ziemskie rzuca niwy.

HERAKLES.

Co mówisz? Mimo tego wyście mnie gościli?

SŁUGA.

Zamykać nie śmiał domu i tej nawet chwili.

HERAKLES.

Małżonkę stracić taką!... O dolo ty biedna!

SŁUGA.

My wszyscy zginęliśmy, a nie ona jedna.

HERAKLES.

W istocie, jam przeczuwał złą jakowąś sprawę
I suknie widząc czarne, ścięty włos i łzawe
Źrenice. Ale w jego uwierzyłem słowa,
Gdy mówił, że dziś w grobie obce zwłoki chowa.
I oto, wbrew przeczuciom wkroczywszy w te progi,
Nie pomny, jaki los go prześladuje srogi,
Ja w domu tym dziś piłem, jam tu biesiadował
I skroniem sobie wieńczył. A czemuś ty chował
Przedemną to nieszczęście? Zły jestem na ciebie!
Lecz mówże, gdzie go znaleść? Gdzie małżonkę grzebie?

SŁUGA.

Przy drodze do Larysy znajdziesz jej grobowiec
Ciosany, tuż pod miastem...

HERAKLES.

O pokaż, o powiedz,
Ty ręko i ty duszo, któraś tyle zniosła,
Jakiego jest rodzaju latorośl, wyrosła
Zeusowi wszechmocnemu z rodzącego łona
Alkmeny tyryntyjskiej! Wnuk Elektryona
Ocali świeżo zmarłą, Alkestę w ten wdowi
Powróci dom, w ten sposób płacąc Admetowi
Należny dług wdzięczności. Pójdę jak najprędzej,
Poczekam, aż się zjawi w żałobnej oprzędzy
Thanatos, książę zmarłych. Zapewne on sobie
Na krwi ofiarnej będzie używał przy grobie:
Wypadnę z swej kryjówki, pochwycę go w kręgi
Swych ramion, aż mu w płucach dech zaprze! Potęgi
Nie znajdzie wówczas żadnej, coby go wyrwała
Z mych objęć, pokąd zmarłej nie odda. Gdy cała
Nie uda się wyprawa i on się tej pory
Nie zjawi na objatach, do przybytków Kory
Posępnych co tchu zszedłszy, prośby gorącemi
Przekonam władców Hadu, że na łany ziemi
Wypuszczą mi Alkestis. Wiem, ze ta kobieta
Szlachetna spocznie znowu w ramionach Admeta,
Co, chociaż w takiem będąc nieszczęściu, tej mojej
Osoby nie odtrącił od domu podwoi,
Lecz przyjął mnie godziwie, skrywając przedemną
Swój wielki ból. Zaiste! Troską nadaremną
Byłoby szukać ludzi na ziemiach Tessalji,
Ba, nawet i Hellady, coby tak się znali
Na cnocie gościnności. Nie powie nikomu
Ten zacny mąż, iż gościł złego człeka w domu.
(Znika).

Ze świtą wraca z chórem.
ADMETOS.

Ajaj! żałosny ten próg!
Ten widok żałosny
Opustoszałej chudoby!
Ajaj! O rety! Ajaj!
Ajaj! Ach dokąd mi biedz?!
Gdzie stać?
Co rzec?
O czem zachować milczenie?
Na zawsze upaść mi z nóg!
Nieszczęsna zrodziła mnie mać!...
W umarłych zeszedłbym kraj,
W ich groby,
Do ich mnie ciągnie miedz!
Nie nęci mnie już blask wiosny,
Nie chcę już ziemskich dróg!
Taki mi klejnot śmierci bóg
W Hadesu zabiera ciemnie!...

CHÓR.

O tul się, tul,
Ukryj się, zamknij we dworze!

ADMETOS.

Ajaj!...

CHÓR.

Godzien narzekań to ból!

ADMETOS.

Ach! Ach!

CHÓR.

Straszne cię zmogły katusze!
Wyznać to muszę!..

ADMETOS.

Strach!

CHÓR.

Daj folgę, daj!
Umarłej to nic nie pomoże!
O wierz mi, nic!

ADMETOS.

Rety, o rety!

CHÓR.

Nie ujrzysz już lic tej kobiety,
Drogiej małżonki lic!

ADMETOS.

Wspominasz o bolu,
Co w serce się wplata:
Nad stratę małżonki
Gdzież większa jest strata?
Ach! poco mi było
Zawierać te śluby
I mieszkać z nią razem
Dla klęski, dla zguby?!
Bezdzietni, bezżenni
To ludzie szczęśliwi;
Los życia jednego
Mniej martwi, mniej dziwi,
Lecz patrzeć, jak dzieci
Chorują, jak ginie
Małżeńskie ci łoże
W tej śmierci godzinie,
O dzień to, zaiste!,
Nie słodki, nie łatwy,

Gdy człowiek żyć mógłby
Bez żony, bez dziatwy
Spokojnie!...

CHÓR.

Tak, dzień to, dzień —
Trudne to nazbyt są chwile!

ADMETOS.

Ajaj!

CHÓR.

Przecież otrząśnij się zeń!...

ADMETOS.

Ach! Ach!

CHÓR.

Gdzież większe brzemie na świecie?
A przecie... a przecie...

ADMETOS.

Strach!

CHÓR.

O jedno dbaj:
Nie pierwszy ty chowasz w mogile
Ten śmierci łup.

ADMETOS.

Rety, o rety!

CHÓR.

Nie pierwszy ty lubej kobiety
Zwłoki zanosisz w grób.

ADMETOS.

O żalu ty wielki
Po drogich utracie,
Co zeszli pod ziemię!
Dla czego wzbraniacie,
Bym z żoną najlepszą
Zestąpił do dołu,
Do grobu się rzucił
I legł z nią pospołu?
Nie jednoby Hades
Naonczas miał życie,
Lecz dwaby żywoty
Po rzeki korycie
Płynęły podziemnej —
Dwa wierneby duchy
Udały się razem —
W ten ciemny i głuchy
Kraj śmierci!...

CHÓR.

Miałem-ci w rodzie człowieka,
Któremu syn umarł w domu,
Jedyne,
Łez godne dziecię.
Lecz on się nie skarży nikomu,
On nie narzeka,
Choć miałby po temu przyczynę:
Samotny został na świecie,
Ku latom podeszłym się kłoni
I włos mu bieleje na skroni.

ADMETOS.

O jakżeż ja wejdę
W te domu podwoje,
Gdy tak się zmieniło
W nich szczęście to moje?
Inaczej się działo,
O biada mi, biada!,
Gdy ze mną szła razem
Weselna gromada,
Gdym wiódł tu małżonkę
Najszumniej, najgodniej
Przy pieśniach, przy blasku
Pelijskich pochodni!
Weselny nam orszak
Piał hymny w zawody,
Że tak się kojarzą
Wysokie dwa rody.
Dziś, w miejsce radosnych,
Żałobne brzmią nuty
I, zamiast szat białych,
W godzinie tej lutej
W małżeńskiej sypialni
Sieroce podwoje
Te czarne, te smutne
Prowadzą mnie stroje!

CHÓR.

W czasie, gdy żyłeś szczęśliwy,
Nieświadom żadnej katuszy,
Uderza
Grom niespodziany!
Lecz życia-ś się nie zbył ni duszy!

Cóż w tem za dziwy?
Zmarła c-i żona i świeża
Zmarła z nią miłość... Ha! łany
Ziemskie widziały już siła
Żon, które zjadła mogiła!

ADMETOS.

O drodzy przyjaciele! Wyżej sobie cenię
Małżonki mojej losy, niż me przeznaczenie,
Jakkolwiek by to mogło wydać się inaczej.
Nie dotknie ból jej żaden i mnogiej rozpaczy
Uniknie też na przyszłość. Ja, co żyć nie miałem,
Jedynie smutku doznam w mojem życiu całem,
Zboczywszy z drogi losu. Wiem-ci dobrze o tem.
Bo jakżeż ja wydołam wejść w ten dom z powrotem?
Do kogoż ja się zwrócę i któż mnie radośnie
Przywita, wchodzącego? Rozpacz moja rośnie!
Pomyśleć o tej pustce, pędzącej mnie z domu!
A łoże to małżeńskie! Niema go już komu
Zaścielać! A te stołki, na których ma żona
Zazwyczaj siadywała? A ta zaśmiecona
Posadzka? A u kolan mych spłakane dziatki,
Stęsknione za matusią! A służba, tak rzadkiej,
Tak dobrej żałująca gospodzy! Niestety!...
Tak w domu dziać się będzie! Poza nim kobiety
Tessalskie wzdyć spokoju nie dadzą — gromady
Białogłów mnie obiegną, nie ma na to rady.
Nie mogę odtąd patrzeć na mej żony druhy,
I wróg się jakiś znajdzie, który takie słuchy
Rozszerzać będzie wokół: »Umrzeć nie miał siły,
Więc żonę ten bezwstydnik zepchnął do mogiły!
I ojców znienawidził, nie chcąc umrzeć! Przyzna

Człek każdy, że to podlec i tchórz, nie mężczyzna!«
Do cierpień jeszcze taka przyłączy się sława!
Powiedzcie, przyjaciele, czy rozkosz to prawa
Żyć dalej, kiedy człeka złe ścigają losy
I śladem jego kroków złe idą pogłosy?

CHÓR.

I jam się zajmował
Wzniosłemi sprawami
Muz. I jam badał
Księgi
Mądrości.
Ale nad wszystkie potęgi,
Władnąć nad nami,
Idzie Konieczność. Dola...
Czy wola
Przyjrzeć się lekom, co z pieśni orfijskiej
Na trackie przeszły tablice,
Czy tym, które łaska Apolla
Asklepiosa przekazała dziatwie,
Zobaczysz, iż żadna w nich siła
Nie gości,
Coby zbawiła
Ludzi..

*

Jedyna to z bogów,
Dla której my w dani
Nie wznosim posągów,
Ołtarzy.
Jedyna.
Co sobie żadnej nie waży
Ofiary... O Pani!

Niechże mi bardziej srogi
Śród drogi
Mego żywota nie będzie twój ciężar.
Niżeli dotąd! Bez ciebie
Sam Zeus nic nie zdoła. W swej mnogiej
Sile Chalybów ty łamiesz żelazo!
Z kamiennem stajesz obliczem,
Nie zgina
Snać się przed niczem
Twój umysł.

∗                    ∗

O, bóstwo zakuło i ciebie
W nierozerwalne kajdany,
Ale ty znoś je, bo niema sposobu,
By kto umarłe mógł przywołać z grobu —
Wszak nawet synowie boży
Padają w mrok niepoznany.
Drogą ci była, żyjąc między nami,
Drogą ci będzie, chociaż w grób się złoży:
Małżonka nad małżonkami,
Lepszej nikt wybrać nie zdoła!

*

A niechże nie będzie, jak inna,
Ona-ć mogiła królowej,
Niechajże do niej, patrząc na grobowiec,
Niby do bóstwa modli się wędrowiec!
Niejeden też idąc dalej,
Takiemi ozwie się słowy:
»Życie za męża oddała i ninie
Żyje śród bogów! O niechaj ją chwali
Świat, że miał taką — boginię!«

Tak-ci niejeden zawoła...
Lecz patrzaj, Admetosie! Jeżeli mnie oczy
Nie mylą, syn Alkmeny znów tu ku nam kroczy.
Na scenę, zakwefioną prowadząc kobietę, wchodzi

HERAKLES.

Otwarcie z przyjaciółmi rozmawiać należy
I, ma się jaki zarzut, wyznać jaknajszczerzej,
Nie tłumić go milczeniem. Świadom twojej szkody,
Twych cierpień, mogłem dać ci przyjaźni dowody,
Lecz ty, skrywszy przedemną śmierć żony-niebogi,
Gościnyś mi użyczył, mój Admecie drogi,
Udając, że ci cudze dolegają bole.
Więc w domu twym nieszczęsnym ja, z wieńcem na czole,
Ofiarę-m wylał bogom i za to cię ganię,
O, ganię, przecież nie chcę, by moje łajanie
Zwiększyło ten twój smutek. Po co ta się jawię
Z powrotem, wraz ci powiem: Racz dla mnie łaskawie
Zatrzymać tę niewiastę aż do onej pory,
Gdy króla Bistończyków ubiję i skory
Z trackiemi wrócę końmi. Lecz jeśli się zdarzy
Inaczej (co broń Boże, z radością na twarzy
Chcę bowiem znów tu stanąć), weź ją między sługi.
Po walce — równie ciężkiej chyba niema drugiej —
Dostała się w me ręce: Publiczne zapasy
Z stosowną obwołano nagrodą; kto łasy,
Ten stanął, i ja wziąłem łup i z nim przychodzę.
Zwycięzca w lekkiem starciu otrzymywał w drodze
Uznania jakieś konie, kto zasię na pięście
I w ciężkiej atletycznej rozprawie miał szczęście,
Brał woły. Potem była także i niewiasta.
Żem zdobył ją, do twego prowadzę ją miasta —

Wstyd rzucać łup podobny. Dlatego, jak rzekłem,
Ty zajmij się jej losem: W zmaganiu przewściekłem
Zyskałem ją, nie skradła jej złodziejska ręka.
A zresztą może kiedy spotka mnie twa dzięka.

ADMETOS.

Nie, iżbym nie czcił ciebie, lub miał cię za wroga,
Taiłem ci nieszczęście małżonki, lecz mnoga
Niedola z nowąby się złączyła niedolą,
Jeślibyś szedł gościny szukać za mą wolą
Gdzieindziej; dość też było, że ja sam cierpiałem
I cierpię. Zaś co do tej, proszę sercem całem.
Ażebyś ją, dostojny panie, oddał komu
Innemu z Tessalczyków, który niema w domu
Żałoby, przecież w Ferach liczysz druhów wielu.
Nie zwiększaj mych katuszy, drogi przyjacielu!
Nie mógłbym patrzeć na nią ze suchemi oczy,
Niech na mnie się, przez ciebie, większy ból nie tłoczy —
Daj spokój! Już mi dosyć męczarni wyrasta!
A zresztą, co też młoda ma robić niewiasta
W mym domu? Bo że młoda, widzę po jej stroju.
Dość mężczyzn pod mym dachem, nie zazna spokoju,
Nie oprze się młodzieńcom, bywając w ich gronie,
Nie zgasisz, Heraklesie, ognia, który płonie
W młodości wrzących żyłach. Dbam o względy twoje.
Czy chcesz, bym ją wprowadził w sypialne pokoje
Małżonki? Mam nieboszczki odstąpić jej łoże?
Nie! Nigdy! O podwójną naganę się trwożę:
I lud będzie wyrzucał, że popełniam zdradę
Na mojej zbawicielce, jeżeli się kładę
Z kim innym, jeśli druga mnie młoda zachwyca,
A czci mej też przegodna jest i nieboszczyca,

Tej czci jej nie poskąpię. Ty wreście,
Niewiasto, kimbądź jesteś, równasz się Alkeście
W tych kształtach, w harmonijnej budowie postaci
Na Boga! Weź ją z oczu! Druh twój zmysły traci,
Męczarni nie zadawaj mu nowych! Snać własną
Przed sobą widzę żonę! Źrenice mi gasną
Od zdroju łez obfitych! Ileż cierpieć muszę!
I oto znów mi świeże dojmują katusze!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie nazwę-ć ja szczęśliwą twego życia drogi,
A przecież znoś odważnie, czem cię darzą bogi.

HERAKLES.

Ach! Gdybym mógł posiadać tę władzę, w te tropy
Do zmarłychbym przybytku skierował swe stopy,
Małżonkę bym na światło sprowadził ci boże.

ADMETOS.

Wiem, radbyś to uczynił, lecz to być nie może.
Umarli nie pojawią się na ziemskiej niwie.

HERAKLES.

Daj spokój zbytnim żalom, los swój znoś cierpliwie

ADMETOS.

O, łatwiej radzić drugim, niż cierpieć samemu.

HERAKLES.

Jęczeniem nieustannem zapobiegniesz złemu?

ADMETOS.

Wiem o tem, lecz mnie jakaś tęsknica porywa.

HERAKLES.

Łzy z oczu ci wyciska twoja miłość żywa.

ADMETOS.

Nieboszczka cios mi większy zadała, niż można.

HERAKLES.

Taki zacną-ś stracił żonę! Przeżyć, rzecz to zdrożna.

ADMETOS.

Radości już me serce nigdy nie udzierzy.

HERAKLES.

Czas wszystko ułagodzi. ból twój zbyt jest świeży.

ADMETOS.

Czas, mówisz, ułagodzi? Tak! czas śmierci mojej!

HERAKLES.

Ślub nowy cię uleczy, niewiasta ukoi.

ADMETOS.

Milcz!... Któżby to pomyślał! Daj spokój tej mowie!

HERAKLES.

Więc jakto? Ma-ż twe łoże być na zawsze wdowie?

ADMETOS.

Nie spocznie przy mnie żadna! To się już nie ziści!

HERAKLES.

Lecz jakie stąd dla zmarłej wynikną korzyści?

ADMETOS.

Gdziekolwiek jest dziś ona, we czci będzie u mnie.

HERAKLES.

Pochwalam to, pochwalam, lecz to nierozumnie.

ADMETOS.

Nie pójdę w oblubieńce po tej mojej zgubie.

HERAKLES.

Tak, wiernyś jest małżonce i za to cię lubię.

ADMETOS.

Nim zdradzę ją, w mogiłę wprzódy się zagrzebię.

HERAKLES.

Racz przyjąć tę szlachetną dziewicę do siebie.

ADMETOS.

Na ojca twego, Zeusa, klnę się: prędzej zginę!

HERAKLES.

Nie dając folgi prośbie, wielką spełniasz winę.

ADMETOS.

Folgując, jeszcze większej dopytam się biedy.

HERAKLES.

Wysłuchaj mnie, na dobre wyjdzie ci to kiedy.

ADMETOS.

Ach! Czemużeś ją zdobył, czemuś wziął przebojem?!

HERAKLES.

I twoje toż zwycięstwo jest w zwycięstwie mojem.

ADMETOS.

Przepięknie-ś rzekł, ta przecież niech idzie z mych łanów.

HERAKLES.

Odejdzie, jeśli trzeba, lecz wprzód się zastanów.

ADMETOS.

Tak, trzeba! Tylko za to nie łaj-że mnie, panie!

HERAKLES.

Wiadomo mi coś więcej, stąd me naleganie.

ADMETOS.

Zwyciężaj, lecz nie powiem, że mi jest przyjemnie.

HERAKLES.

Ty zgódź się! Będziesz kiedyś zadowolon ze mnie.

ADMETOS (do służby).

Jeżeli wziąć ją muszę, otwórzcie jej dźwierze!

HERAKLES.

O nie! Ja tej niewiasty służbie nie powierzę.

ADMETOS.

A zatem sam ją wprowadź, jeśli chcesz, w me progi.

HERAKLES.

W twe tylko oddam ręce ten dobytek drogi.

ADMETOS.

Nie dotknę się jej nigdy!... Niech wejdzie do domu!

HERAKLES.

Prawicy twej ją zwierzam, prócz ciebie, nikomu!

ADMETOS.

Zadajesz gwałt mi, panie; twój rozkaz mnie nęka.

HERAKLES.

Odważnie! Niechżeż śmiało tknie się jej twa ręka!

ADMETOS.

Tak, tknę się, jak Gorgony, odwróciwszy głowę.

HERAKLES.

Co? masz ją?

ADMETOS.

Mam.

HERAKLES.

Więc bierz ją w swe progi domowe.
Przekonasz się, że gościem był ci syn Zeusza
Szlachetnym. Teraz spojrzyj! zali cię nie wzrusza
Z małżonką podobieństwo? Wylecz się z swej rany!

ADMETOS.

Bogowie! Cóż ja powiem? Widok niespodziany!
Naprawdę, czy ma żona jest tak przy ranie blisko,
Czy płoną radość w sercu czcze budzi zjawisko?!

HERAKLES.

Przenigdy!.. Na swą żonę patrzeć ci wypadło.

ADMETOS.

A może jest to jakieś upiorne widziadło?

HERAKLES.

Nie! gość twój chyba duchów nie sprowadza tobie!

ADMETOS.

Więc ona to naprawdę, com ją złożył w grobie?

HERAKLES.

Naprawdę!... Wątpisz w szczęście — wcale się nie dziwię.

ADMETOS.

Do żywej więc przemawiam? Mam ją tak szczęśliwie?

HERAKLES.

Przemawiaj!... Masz już wszystko, czegoś chciał.

ADMETOS.

O członki,
O kształty, o źrenice najdroższej małżonki!
Ja mam was! Wbrew nadziejom szczęście mi się iści!

HERAKLES.

Tak, masz je! Lecz wystrzegaj się bogów zawiści!

ADMETOS.

O Zeusa najwyższego przeszlachetne dziecię!
Niech wszystko ci się dzieje jaknajlepiej w świecie!
Ten ojciec, co cię spłodził, niech od zła cię chroni!
Lecz mów, jak tu-ś ją przywiódł? jak dotarłeś do niej?

HERAKLES.

Stoczyłem walkę z władcą umarłych.

ADMETOS.

Opowiedz,
Jak zmogłeś Thanatosa i gdzie?

HERAKLES.

Pod grobowiec
Poszedłem i z zasadzki-m porwał go w ramiona.

ADMETOS.

Lecz czemuż tak milczącą jest ta moja żona?

HERAKLES.

Nie prędzej będzie-ć dane słyszeć dźwięk jej mowy,
Dopóki święceń śmierci nie zdjęto jej z głowy —
Dopóki poraz trzeci nie zalśni krąg słońca.
Wiedź w dom ją, a gościnnym pozostań do końca
I prawym... Teraz żegnaj... Czasu już nie tracę —
Sthenela syn królewski ciężką dał mi pracę.

ADMETOS.

Zamieszkaj w naszym domu, pozostań w gościnie.

HERAKLES.

Zostanę juści kiedyś, spieszno mi jest ninie.

ADMETOS.

Szczęśliwy bądź i wracaj! Rozkażę mieszkańcom
Całego mego państwa, by radosnym tańcom
Oddali się z powodu tej chwili wesołej.
I niech mi na ołtarzach spłoną liczne woły
Ofiarne, bo się życie na lepsze zmieniło!
Do szczęścia dziś się przyznać jakżeż mi jest miło!

CHÓR.

W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki wyrządza nam Bóg.
Miast zyskać, człek traci,
A zysków niebiosy
Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem...






MEDEA


Medea.

Osoby dramatu.
PIASTUNKA.
PIASTUN.
MEDEA.
CHÓR KOBIET.
KREON.
JAZON.
AJGEUS.
POSEŁ.
DZIECI MEDEI.


Rzecz dzieje się w Koryncie.






PIASTUNKA.

Bodajby nie był Argo krajał głębi sinej
Symplegud, do kolchickiej pędzący krainy!
Bodajżeby też nigdy na leśnym Peljonie
Nie padła była sosna! Dzielnych mężów dłonie
Bodajżeby nie były pochwyciły wiosła
Tej łodzi, co po runo złociste ich niosła
Na rozkaz Peliasa! Medea, ma pani,
Nie byłaby płynęła wonczas ku przystani
Jolkijskiej! Miłująca Jazona, ta nasza
Władczyni, poradziwszy córkom Peliasza
Własnego ubić ojca, do korynckiej ziemi
Nie byłaby ucikła z małżonkiem i z swemi
Dziecięty! Juścić prawda, przybywszy tu w gości,
Oddana Jazonowi, doznała miłości
Powszechnej, boć największe to szczęście, jeżeli
Zgodliwa żona z mężem wierny żywot dzieli.
Dziś wszystko się rozsprzęgło najbliżsi sobie
Wrogami dziś, gdyż Jazon porzucił w tej dobie
Mą panią i swe dziatki, poślubiwszy zdradnie
Królewski płód Kreonta, co w tym kraju władnie.
Nioszczęsna zaś Medea, tak strasznie wzgardzona,
Przysięgi wypomina, z rozdartego łona
Do rąk się odwołuje przymierza, na świadki
Przyzywa oto bóstwa, że dziś się tak rzadkiej
Odpłaty doczekała z Jazonowej woli.

Wzgardziwszy wszelką strawą, gdy ją serce boli,
We łzach dzień cały trawiąc, zdradzona przez męża,
I oczu nie podniesie... Przyjaźń się wytęża
Daremnie: słów pociechy słucha, niby skała,
Lub morza spienionego fala rozszalała.
Czasami, odwróciwszy śnieżno-białą szyję,
Uskarża się sam na sam, z bólem się nie kryje,
Rodzica wspominając i ojczyste łany,
Dla męża porzucone, co dziś dla stroskanej
Litości niema żadnej!... Ach! jakżeż szczęśliwy —
Tak myśli —, kto rodzinnej nie opuszcza niwy!
Znienawidziła dzieci; ja-ć wielce się trwożę,
Czy niema złych zamiarów, czy nie knuje może
W swej duszy jakiej zemsty: gwałtowną ma duszę,
Nie zniesie żadnej krzywdy.. Obawiać się muszę,
Ażeby do sypialni wszedłszy pokryjomu,
Nie wbiła w serce córki królewskiego domu
Wyostrzonego noża. Nikt też dzisiaj nie wie,
Czy króla nie uśmierci w swym szalonym gniewie,
Nie sprzątnie oblubieńca i na większą jeszcze
Narazi się niedolę. Serce ma złowieszcze,
Nie wchodzić w nią w zatargi, droga-ć to jest śliska!
Lecz oto już dziecięta wracają z boiska,
Nie wiedzą nic o matce. Tak, umysł dziecięcy
Ma troskę o zabawę, zresztą o nic więcej.

Na scenę wchodzi z dziećmi Medei
PIASTUN.

Ty w domu mej władczyni siwy skarbie stary!
Dlaczego tak sam na sam skarżysz się bez miary
Na dworze na tę naszą niedolę? Czyż zdoła
Obywać się bez ciebie pani chmurnoczoła?

PIASTUNKA.

Sędziwy towarzyszu Jazonowych dzieci!
Nieszczęście chlebodawców w dobrych sługach nieci
Współczucie, ich cierpieniom równa się ich męka,
Więc ja też, gdy mnie dzisiaj straszna boleść nęka,
Wybiegłam i o losach Medei, tak srodze
Dotkniętej, wobec ziemi i nieba zawodzę...

PIASTUN.

Co? Jeszcze nie przestała się żalić ta biedna?

PIASTUNKA.

Draśnięta ledwie kora, daleko do sedna!

PIASTUN.

Nie mądra — jeśli wolno tak nazywać pany!
Więc dotąd ból najświeższy jeszcze jej nie znany?

PIASTUNKA.

Cóż stało się, mój stary? Wyjaw wszystko szczerze.

PIASTUN.

Nic! Nic! Żem to wogóle mówił, żal mnie bierze.

PIASTUNKA.

O powiedz, towarzyszu, powiedz! Na twą brodę!
Gdy trzeba, milczeć będę, wierz mi, nie zawiodę.

PIASTUN.

Poszedłem po warcaby i niepostrzeżenie
Usiadłszy przy źródlisku, przy świętej Pejrenie,
Gdzie starcy się zbierają, usłyszałem słowa,
Że z ziemi chce korynckiej wola Kreontowa
Wydalić matkę z dziećmi. Czy prawda się mieści

W tych słowach, juścić nie wiem, chciałbym też w ich treści
Dopatrzyć się li kłamu... Odpowiedź nie łatwa.

PIASTUNKA.

A Jazon czyż dopuści, iżby jego dziatwa
Cierpiała, choć dla matki tak jest dzisiaj srogi?

PIASTUN.

Dawniejsze związki nowym ustępują z drogi:
On dziś już szczęścia domu swojego nie strzeże.

PIASTUNKA.

Zginiemy więc, gdy klęski łączą się dziś świeże
Z dawnemi, co nam dotąd biedne serca straszą.

PIASTUN.

Nie pora powiadamiać o tem panią naszą,
Dlatego trzeba milczeć. Weź-że to w rachubę!

PIASTUNKA.

Strasznego wy rodzica macie, dziatki lube!
Lecz ja mu źle nie życzę, wszak on moim panem,
Choć bliskich swych cierpieniem darzy niesłychanem.

PIASTUN.

Rzecz ludzka! Teraz widzisz, że człek zawsze kocha
Więcej siebie, niż innych. I ma racji trocha,
Choć często zysk go ciągnie. Toć, najoczywiściej,
I Jazon wzgardził dziećmi swemi dla korzyści.

PIASTUNKA.

A teraz niech się dziatwa do domu potrudzi.
Ty zaś ją trzymaj z dala od gromady ludzi
I nie wiedź przed oblicze zatroskanej matki.
Widziałam-ci ja wzrok jej, jak w zawiści rzadkiej

Kierował się w ich stronę. Snać coś złego knowa!
Wiem o tem, że w swym gniewie nie spocznie jej głowa,
Dopóki nie porazi swych ofiar. Zaiste!
Nie w swych, lecz w wroga gromy niech rzuca ogniste!

MEDEA (poza sceną).

O jej!
O miej-że litość, ty bolu, o miej!
O jej! A dlaczego nie zginę
W tę przeraźliwą godzinę?

PIASTUNKA.

To właśnie mówiłam, najdroższe me dzieci:
W jej serca znękanem gniew srogi się nieci!
O spieszcie coprędzej! O idźcie już w dom!
A baczcie, by na was nie spłynął jej grom!
Unikać wam trzeba jej dzikiej natury,
Jej myśli wzburzonej, jej duszy ponurej,
Zabójczym oddanej tchom.
O idźcie już, idźcie, biegnijcie coprędzej!
Już widzę, jak rośnie ten obłok jej nędzy —
Przed chwilą zaledwie dostrzegły go oczy,
A teraz jak rośnie w bolesnej swej mroczy
Ten potwór! Ach! stanie się rzecz niepojęta,
Gdy mściwy duch zerwie swe pęta.

MEDEA (j. w.)

Ajaj! Ajaj!
Zbyt wiele ja nieszczęść doznałam, to znaj,
Ty dziatwo wzgardzonej, shańbionej macierzy!
Niech piorun mej klątwy w twe życie uderzy:
I ojciec i dom niech zaginie!

PIASTUNKA.

O, jej mnie nieszczęsnej, o jej!
A jakiż ta dziatwa w ojcowskiej tej winie
Ma udział? Dla czegóż nienawiść twa do niej?
O dzieci wy biedne! A któż was obroni?
Zbyt chełpi się pycha wodzących dziś rej,
Zbyt gniew się nadyma tych władców, co, sami
Zbyt się nie krępując ustawy więzami
Krępują wciąż innych prawem samowoli —
Tylko gdzie jest równość, życie nas nie boli!
Nie pragnę ja bogactw, chcę li mieć ostoję
Bezpieczną na stare, słabe lata moje.
Dla umiarkowanych już w samem ich mianie
Dostatnia jest chwała, boć umiarkowanie
To dobro najwyższe! A kto je przekroczy,
Ten nigdy już szczęścia w swym domu nie zoczy.
A, mówię, dla domu stokrotnie jest gorzej,
Gdy nad nim gniew boski się sroży.

CHÓR.

Słyszałam-ci głosy, te skargi na losy,
Płynące z warg
Nieszczęsnej tej niewiasty kolchidzkiej. O, kiedy
Otrząśnie się, mów, stara! z swej straszliwej biedy?!
Że tak w niej pełno jest skarg!

PIASTUNKA.

Nie dom to już przecie! Przeminie na świecie
Blask jego! Co więcej! łożnicy książęcej
On spragnion, a ona, we łzach zatopiona.
Po swojej tej stracie narzeka w komnacie,
A któż ją pocieszy z przyjaciół jej rzeczy?

MEDEA (j. w.).

Ajaj!
O niechaj w mą głowę pociski gromowe
Uderzą, bo za nic mam żywot, gdy granic
Mój ból nie posiada! Ach! Ach! Oby blada
Przerwała już śmierć to me życie!

CHÓR.

O Zeusie! O światło! O ziemio! Słyszycie
Te skargi gorące, obficie płynące
Z warg najbiedniejszej z żon?
Szalona! Tęsknota, co sercem twem miota
I pcha tak zawzięcie w mężowskie objęcie,
Przyspieszy ci, mówię, twój skon!
Nie pragnij tego! Gdy on
Do innych zrywa się łoży,
Niech gniew się twój nie sroży:
W stosownej cię dobie Bóg pomści. Ty sobie
Daj spokój! Nie brnij po nim w zbytecznej żałobie!

MEDEA (j. w.).

O wielka Temido i ty Artemido!
Ach! w jakiej ja męce wzdyć ginę, gdy ręce
Przeklętymi śluby związał mi dzień zguby!
Niech ujrzą me oczy, jak klęska się stoczy
Na niego i na nią, co taką otchłanią
Cierpienia mnie raczą! Ach! z jakąż rozpaczą
Wspominam, żem, brata sprzątnąwszy ze świata,
Tak ciebie rzuciła, o ziemio ty miła,
O biedny ty ojcze rodzony!

PIASTUNKA.

Słuchajcie, jak bije ten głos w nieboskłony!
Ku mściwej Temidzie, do Zeusa on idzie,

Którego opieka ma śluby człowieka
Na oku!... Ja zasię nie widzę w tym czasie,
By zemsta zbyt mała ukoić zdołała
Tę naszą nieszczęsną kniahinię!

CHÓR.

Bogdajby się tylko zjawiła tu ninie
Przed naszem obliczem! Smagana tym biczem,
Bogdajby zechciała wraz
Nakłonić też ucha mej radzie, co ducha
Gniewnego rozbroi i serce ukoi,
Zrzuci zeń ciężki ten głaz!
Bo juścić w każdy ja czas
Przyjaciół popieram szczerze!
Idź, otwórz domu dźwierze
I wyznaj niebodze mą miłość... Lecz srodze
Ty spiesz się, nim swej zemście straszne puści wodze!

PIASTUNKA.

Uczynić to mogę, przecież czuję trwogę,
Czy mnie wysłucha?
Z miłości ku tobie przechętnie to zrobię,
Choć na domowniki sypie ogień dziki
Z płomiennej źrenicy. Żar jako u lwicy,
Co młode swe broni, skrzy się, jeśli do niej
Zbliżyć się odważy ktoś z sług i szafarzy.
Prawda jest w twem słowie, że nasi przodkowie
Nie wiele zmyślili mądrego tej chwili.
Gdy ludzkiej gromadzie przy tańcu, biesiadzie
Kazali obleśnie piać wesołe pieśnie,
Zaś nauczycieli myśmy w nich nie mieli.
Jak dźwięcznymi tony żywot zachmurzony
Rozjaśniać... Na świecie tak ciągle się plecie,

Że gdy ludzie smutni, to przenigdy lutni
Wielostrunnej dźwięki nie tłumią ich męki.
A oto wciąż gromy biją w nasze domy!
A oto — o losy! — nowe wciąż pokosy
Śmierć kładzie na łanie! Bodajby to granie
Koiło nam bole!... Lecz w biesiadnem kole
Pocóż pieśni trzeba, gdy sam widok chleba
Głodne serca cieszy ucztującej rzeszy?!
(Znika).

CHÓR.

Tysiącznych jęków rozkłębiona fala
Razi me uszy! Zamęt głosów wzrasta!
Nieszczęsna niewiasta
Na zdrajcę się łoża ślubnego użala!
Ku Zeusa córce, przysiąg strażniczce, Temidzie,
Ten krzyk cierpienia idzie!
Ona śród nocy do greckiej ją ziemi
Morzami niosła wzdętemi...

Z pałacu wychodzi
MEDEA.

Rzuciłam progi domu, korynckie me panie,
By waszej przypadkowo nie uledz naganie.
Pysznymi zwią tu wielu — wiem to —, że od ludzi
Wciąż stronią, zaś człek inny zarzut pychy budzi,
Że ciągle poza domu ścianami wystawa.
A innych wreszcie bliźnich spotyka niesława
I wzgarda za to znowu, że im życie płynie
W spokoju arcygnuśnym, w hańbiącym bezczynie.
Źrenicom świata słuszność jakżeż jest daleka!
Nie zdołał człowiek dotrzeć do serca współczłeka.
A już go nienawidzi, chociaż krzywdy żadnej

Nie doznał, zasię przybysz winien żywot składny
Prowadzić według ustaw gościnnego kraju.
Nie chwalę-ć ja też ludzi, co mają w zwyczaju
Dla samej tylko pychy pogardzać innymi.
Mnie los niespodziewanie pogrążył w olbrzymiej
Niedoli; niczem dla mnie uroki żywota.
Ku śmierci, o me drogie, pcha mnie dziś tęsknota.
Bo ten, w którym złożyłam wszystką moją wiarę,
Najgorszym stał się z ludzi. Za jakąż to karę
Z wszystkiego, co oddycha i myśli na świecie,
Najsroższy los się dostał nieszczęsnej kobiecie?
Małżonka trzeba cennem okupywać wianem,
Naszego ciała władcę — złem to niesłychanem,
Lecz gorszym traf: nie wiada, jakim mąż ten będzie,
Szlachetnym czy też podłym, stanąć bowiem w rzędzie
Rozwódek wstyd to wielki, nie można też męża
Odtrącać! A już darmo umysł się wytęża,
Jeżeli w obcym kraju i pod obcem prawem
Z człowiekiem ma się obcym połączyć niebawem.
Zaiste! trzeba być jej jako prorokinie,
Ażeby módz odgadnąć, azali nie zginie.
Lecz gdy się wszystko dobrze zakończy nareście,
Gdy mąż w tem jarzmie życia chodzi przy niewieście
Godziwie, los to godny zazdrości; gdy zasię
Inaczej ma się sprawa, śmierć li dobrą zda się.
Pozatem, gdy mężowi dolega coś w domu,
Uskarżyć się on przecie może lada komu,
Druhowi, z którym wyrósł, a my, złych katuszy
Doznawszy, musim własnej spowiadać się duszy!
A mówią też, iż życie prowadzim bezpieczne
W komnatce, kiedy oni na zatargi wieczne
Wyruszać muszą w pole, gdzie oszczepy warczą!

O głupcy! Trzykroć wolę ja stanąć pod tarczą,
Niż rodzić choć raz jeden! Ale to się ciebie
Nie tyczy: masz ojczyznę, masz swój dom, w potrzebie
Przyjaciół możesz znaleść, żywota rozkosze
Otworem ci tu stoją... Zato co ja znoszę!
Samotna, bez ojczyzny, zdrady mężowskiemi
Nękana, z obcej ku wam przywiedziona ziemi,
Ni matki, ani brata, ani żadnej siostry,
Do których mi się uciec w mej niedoli ostrej!
To jedno tylko raczcie mi spełnić: jeżeli
Wynajdę jakiś środek na mych krzywdzicieli,
Na męża i na ojca, co mu córkę dawa,
I na nią — jeśli wszystkich zniszczę według prawa,
Wy milczcie!.. Tak, kobieta będzie pełna trwogi
We wszystkiem; tchórz do wojny, z pochew broni srogiej
Nie wyjmie, lecz gdy ślubne zbezczeszczą jej łoże,
Nikt mściwszym ani krwawszym od niej być nie może.

CHÓR.

Uczynię tak, Medeo! choć mi nie dziwota,
Że tobą żądza pomsty i żal taki miota.
Lecz, widzę, Kreon idzie, władca tej dziedziny:
Zapewne jakieś świeże niesie ci nowiny.

Na scenę wchodzi
KREON.

Medeo strasznooka, swą zapalczywością
Małżonka ścigająca! Masz mi się z tą włością
Pożegnać jak najprędzej! Weź swych dzieci dwoje
I ruczaj mi bez zwłoki za granice moje,
Gdyż ja, dzierżyciel prawa, do domu nie wrócę,
Dopóki cię na zawsze z ziem tych nie wyrzucę!

MEDEA.

Ojej! ja nieszczęśliwa! Ach! ginąć tak nagle!
Doszczętnie! Już wrogowie rozpuścili żagle
I niema dla mnie wyjścia! Okrutny manowiec!
Lecz ja, com tyle zniosła, pytam się: Odpowiedz,
Kreonie, za co z swojej wypędzasz mnie ziemi?

KREON.

Obawiam się —- bo pocóż mam się taić z swemi
Obawy? —, że chcesz klęskę sprowadzić na głowę
Mej córki: toć po temu znaki są gotowe!
Przebiegły jest twój umysł, w knowania bogaty,
Podniecon nadto bólem z powodu utraty
Małżonka. Mam też wieści, że myślisz o zgubie
Nas wszystkich, ojca, córki i zięcia... Nie lubię
Wzdyć czekać, aż się groźby wypełnią... Dziś wolę
Zarobić na twą zawiść, niż potem niedolę
Sromotną opłakiwać, zmiękczon twemi łzami.

MEDEA.

Ach! Ach!
Nie pierwszy raz, Kreonie, miej litość nad nami —
W nieszczęście mnie zapędza ma sława. O, radzę,
By człowiek, który w mózgu ma rozumu władzę,
Nie chował swoich dzieci w zbytecznej mądrości...
Bo nie dość, że człowieka, w którym mądrość gości,
O gnuśność obwiniają cni obywatele,
Lecz jeszcze nienawiści mają nazbyt wiele.
Gdy mędrzec się przed głupcem z czemś nowem pochwali,
Otrzyma wnet przydomek pustego mądrali.
A jeśli więcej znaczysz od tych, co mniemanie
O sobie mają wielkie, wnet ci się dostanie
W udziele zawiść tłumu. I mnie się to samej

Zdarzyło, kiedym weszła w tego miasta bramy.
Żem mędrsza, więc też mądrość ma nienawiść budzi:
Dla jednych jestem szorstką, zaś dla innych ludzi
Jam taką czy owaką, tylko dla nikogo
Rozumną. Tak i ty się obawiasz, że srogo
Me serce, o Kreonie, bije przeciw tobie.
Nie lękaj się! Nic złego ja królom nie zrobię.
Bo czemżeś ty mnie skrzywdził? Zabiera mężczyzna
Twą córkę, więc go lubisz; dusza ma się przyzna,
Że mam nienawiść k’niemu — wszak to mój małżonek!
Lecz tyś postąpił mądrze, mówię bez obsłonek,
I żadnej nie uczuję ku tobie zawiści,
Jeżeli ci się wszystko jak najlepiej ziści.
Tak, żeńcie się, weselcie! Tylko mnie w tem mieście
Zostawcie! Chociaż krzywdę mnie, biednej niewieście,
Nie małą wyrządzili, umilknę, jak pono
Przystało zawsze ludziom, których zwyciężono.

KREON.

Łagodnie brzmią twe słowa, lecz powiedzieć mogę,
Że teraz jeszcze większą czuję w sercu trwogę,
Azali coś nie knujesz: teraz mniej ci wierzę,
Niż przedtem. Każdy bowiem łatwiej się ustrzeże
Kobiety popędliwej i takiegoż męża,
Niż milczków... Próżno dziś się twój umysł wytęża:
Uciekaj! Na nic podstęp, wszelkie środki na nic!
Wszak wrogiem jesteś moim! A więc precz z tych granic!

MEDEA.

O nie! Na twe kolana! Na tę pannę młodą!

KREON.

Napróżno tracisz słowa, duszy mej nie zwiodą.

MEDEA.

Wypędzasz mnie, na prośby nie zważając moje?

KREON.

Od ciebie dom mój droższy, o niego ja stoję.

MEDEA.

Jak drogaś ty mi dzisiaj, ojczyzno zdradzona!

KREON.

Po dzieciach i dla mego najdroższa jest łona.

MEDEA.

O jakiemż to dla człeka przekleństwem jest miłość!

KREON.

Ja sądzę, że rozstrzyga tu losów zawiłość.

MEDEA.

Nie spuszczaj z oka sprawców mej krzywdy, o Boże!

KREON.

Szalona! przestań dręczyć, nic ci nie pomoże!

MEDEA.

Dość mękiśmy już znieśli, nie trzeba jej więcej.

KREON.

Czy mam się do mej służby odwołać książęcej?

MEDEA.

Kreonie, nie czyń tego, daj gwałtowi spokój!

KREON.

Dokuczasz, łaski sobie, Medeo, nie rokuj!

MEDEA.

Odejdę, lecz nie o tom ciebie biegać chciała.

KREON.

Więc czemu się ociągasz, ty duszo zuchwała?

MEDEA.

Ten jeden dzień mi pozwól pozostać, o królu,
Bym mogła coś obmyśleć dla dzieci, co w bólu
Zostały i bez środków, gdyż ojciec rodzony
Już przestał dbać o płód swój. W jakie mam je strony
Prowadzić, jeszcze nie wiem. Zlituj się nad niemi,
Boś sam jest przecież ojcem. Wszak litość na ziemi
Być winna! Nie o sobie też myślę, że muszę
Uciekać! Tak to losy dręczą dziś mą duszę.

KREON.

Tyrański duch mi obcy — we mnie on nie gości,
Choć nieraz się zawiodłem na mojej litości,
I dzisiaj również błądzę! Jednak niech się stanie!
Lecz mówię ci, niewiasto: w jutrzejsze zaranie,
Gdy Bóg nad naszym grodem zapali pochodnię,
Jeśli tu jeszcze będziesz, zdeptawszy niegodnie
Mój rozkaz, musisz umrzeć! Zostań, jeśli-ć trzeba,
Dzień jeden! Od nieszczęścia uchronią nas nieba —
Nie spełnisz tego dzisiaj, o czem myślisz w trwodze.

CHÓR.

O biada ci niebodze!
O biada! W tej doli gdzie zwrócisz swe kroki?
Gdzie znajdziesz gościnę, co ból twój głęboki
Uśmierzy? Gdzie kraj ten? Gdzie, powiedz, jest ninie
Ten zbawczy twój próg?

Medeo, na wieki snać jakiś cię bóg
Pogrążył w nieszczęścia głębinie!

MEDEA.

Tak, wszędy mnie ścigają losy coraz krwawsze!
Lecz nie myśl, że tak wszystko zostanie na zawsze.
O, ciężkie grożą losy onej młodej parze
I krewnym jej niemały znój przypadnie w darze.
Czy myślisz żem się k’niemu łasiła daremnie,
A nie, że chęć korzyści i chytrość jest we mnie?
Nie rzekłabym mu słówka ani też rękami
Nie tknęła się rąk jego! Oto jak go mami
Głupota: wypędziwszy mnie z kraju, ten stary
Wyprzedziłby odrazu wszystkie me zamiary,
A teraz, mając dzień ten, spełnię plany swoje
I trupem dziś położę moich wrogów troje —
Zabiję ojca, córkę i męża. Niejedna
Ku temu wiedzie droga, lecz ja nie wiem, biedna,
Na którą wejść mi dzisiaj potrzeba. Czy może
Najlepiej, jeśli ogień pod ich dom podłożę,
Lub, wkradłszy się w sypialnię, wbiję pannie młodej
Ten ostry sztylet w serce? A jeśli zawody
Spotkają mnie, co czynić, przyjaciółki lube?
Jeżeli mnie pochwycą, gdy, knując im zgubę,
Przekroczę próg ich domu? Śmierć mnie wówczas czeka
Na wrogów pośmiewisko! Od tegom daleka!
Nie! droga mnie najprostsza zawiedzie do celu!
Trucizna — oto środek najlepszy śród wielu.
Tak zrobię!
Niech giną!... Ale wówczas gdzie ja znajdę sobie
Przytułek? Jakież miasto, jakiż kraj przygarnie
Nieszczęsną, nie pozwoli mi zginąć tak marnie?

Nie! Niema takich kątów! Więc poczekać trzeba,
Aż jakiś schron bezpieczny ukażą mi nieba,
I chytrze a w milczeniu myśleć nad ich skonem!
Lecz jakiś los mnie pędzi! Z tętnem przyspieszonem
Pochwycę miecz i choćbym tutaj umrzeć miała,
Uprzątnę ich od razu, odważna, zuchwała!
O nie! Na tę królowę, którą z wszystkich bogów
Najwyżej czczę, na świętą strażniczkę mych progów
Domowych, na Hekatę! Nie będą się cieszyć
Ci wszyscy, co tak śmieli mnie tym smutkiem przeszyć!
Na gorycz ślub im zmienię, na cierpień bogactwo!
Nie wyjdzie im na dobre to powinowactwo,
Ta moja dziś ucieczka! A więc dalej! Dalej!
Medeo, wytęż wszystkie swe sztuki! Ze stali
Bądź dzisiaj: najstraszliwszych masz dokonać rzeczy!
Świadomaś swego bolu? Nie, ten pomiot człeczy,
Ten ród Syzyfijczyków i ten związek nowy
Nie będzie dzisiaj szydził z twojej biednej głowy,
Ty córko szlachetnego rodzica, ty plemię
Heliosa! Doświadczona-ś! Przytem, wyznać muszę,
Natura nam kobietom dała słabą duszę,
O cne gdy idzie sprawy, lecz chytrości wiele,
Przewrotne jeśli trzeba przeprowadzić cele.

CHÓR.

Wstecz dzisiaj płyną fale świętych rzek!
Wszystko się zmienia, prawdą stał się kłam,
O zdradach myśli przewrotny dziś człek —
Przysięgom już ufać nie można!
A że chwała mym udziałem dziś się stała,
Chwała zbożna,

Zmianie przekonań zawdzięczać to mam!
Niesławy zgrzyt już dzisiaj kobiety nie straszy.

*

Pradawne pieśni Muz nie będą już
Opiewać więcej białogłowskich zdrad.
Szkoda, że Fojbos, hymnów pan i stróż,
Poskąpił mi śpiewu potęgi!
Gdyby nie to, zanuciłabyś, kobieto,
Na okręgi
O hańbie mężów!... Dużo mógłby świat
Usłyszeć o tej doli i naszej i waszej!..,


∗                    ∗

Przybyłaś w nasze strony, rzuciwszy swój gród!
Miłością szalejąca, prułaś głębie wód,
Podwójne mijając skały.
Dziś puste małżeńskie twe łoże
I oto znów cię za morze
Na nowy, haniebny trud
Nędzne rozkazy wygnały!

*

Czem dziś poręka przysiąg? Z wszech helleńskich stron
Wszelaki wstyd już uciekł, k'niebu uszedł on!
Żadna ojczysta cię niwa
Nie przyjmie w nieszczęściu, a nowa
Włada w tym domu królowa,
Bogatszy snać zbiera plon,
Potężna, nieustępliwa!

Na scenę wchodzi
JAZON.

Nie pierwszy raz to widzę, jakie zło sprowadza
Nieposkromiona gniewów zapalczywych władza.

Wszak ty byłabyś mogła pozostać w tej ziemi,
Posłuszna rozkazowi wielmożów, nie czczemi
Wojując oto słowy, co cię precz stąd pędzą.
Nie myślę ja się wcale liczyć z słów twych nędzą —
Ty gadaj sobie, gadaj, że snać nad Jazona
Gorszego niema człeka! Bądź uszczęśliwiona,
Że po tej przeciw głowie królewskiej obrazie
Skończyło się na samym wygnania rozkazie.
Jam ciągle gniew królewski łagodził, bo chciałem,
Byś mogła tu pozostać. Lecz ty w swem zuchwałem
Szaleństwie wciąż wygrażasz królowi i przeto
Uciekać musisz z kraju. Lecz i dziś, kobieto,
O losy swoich bliskich dbający, przychodzę,
Ażebyś nie ginęła wraz z dziećmi w tej drodze
Wygnańczej, opuszczona i bez środków. Juści
Wygnanie rzecz niemiła... Z oka cię nie spuści
Ma troska, choć wciąż klątwą raczysz mnie złowrogą.

MEDEA.

Ty tchórzu! Bo i czemże obdarzyć cię mogą
Te wargi me, jeżeli nie tchórzostwa mianem?
Przychodzisz ku mnie z sercem, czułością wezbranem,
A wszakże tyś mi wrogiem największym na święcie!
To nie jest wielkoduszność, to nie męstwo przecie
Spoglądać w oczy bliskim, których wprzód skrzywdzono!
Ze wszystkich ludzkich przywar najgorsza jest pono
Bezczelność! Jednak dobrze, iżeś przybył do mnie:
Lżąc ciebie, czuję ulgę, a ty się ogromnie
Uzłościsz, zmuszon słuchać słów tych moich wątku.
Rozpocznę od pierwszego, powiem-ć na początku:
Jam ciebie ocaliła, jak wiedzą mężowie
Helleńscy z statku Argo, co, głowa przy głowie,

Wysłani byli z tobą, kiedyś z ognistymi
Miał zmagać się bykami i posiać olbrzymi
Siew śmierci... Wówczas ręce me ubiły smoka,
Co skarb w swych więżąc kręgach, z bezsennego oka
Nie spuszczał tego skarbu, złocistego runa:
W ten sposób wybawienia zabłysła ci łuna!
Ja sama zaś, zdradziwszy ojca i rodzinę,
Do Jolku peliońskiego przybyłam przez sine
Odmęty, raczej sercu posłuszna, niżeli
Mózgowi, na śmiertelnej wraz też legł pościeli
Pelias z rąk swych córek za moją poradą,
Że ty już mogłeś zerwać z wszelką trwogą... Zdradą
Odpłacasz mi dziś za to, ty człeku przepodły:
Choć dzietny-ś, do świeżego cię łoża powiodły
Twe chuci; gdybyś nie miał dzieciątek, być może,
Pojęłabym, że inne ciągnęło cię łoże.
Przysięgę podeptałeś i nie wierząc, zda się,
Że jeszcze są bogowie ci sami, co w czasie
Dawniejszym mieli władzę, myślisz, że dziś nowe
Panują w święcie prawa: tak mniemasz, swą głowę
Zdradziecko odwróciwszy odemnie!... Ty prawa
Ma ręko, wy kolana, których się plugawa
Dłoń jego dotykała tak często! Daremnie!
Dziś zawiódł me nadzieje! Ale chęć jest we mnie
Pomówić teraz z tobą jako z przyjacielem.
Ja-ć wiem, że nie uraczysz żadnem mnie weselem,
Lecz pytam — byś pokazał, jakimś jest człowiekiem:
Przytułku w jakiem gnieździe mam szukać dalekiem?
W ojcowski dom się zwrócić w tej strasznej potrzebie?
Do kraju rodzinnego, który tak dla ciebie
Zdradziłam? Czy do biednych córek Peliasa?
Przyjęłyby mnie pięknie! Na tom ja nie łasa,

Ich ojca morderczyni! Tak jest z moją sprawą!
Przyjaciół nie mam w domu, bom-ci krzywdę krwawą
Tym wszystkim wyrządziła z miłości ku tobie,
Dla których winnam była mieć serce! Cóż zrobię?
Dziś wszyscy mi wrogami! Za to przed innemi
Niewiasty wyróżniłeś mnie w helleńskiej ziemi!
Przedziwnie zacny mąż to, który się nie boi
Wyganiać swej małżonki, kazać żonie swojej
Żyć w wielkiem opuszczeniu ach! razem z dziecięty
Biednemi! O ty dolo! O losie przeklęty!
Tak, zaszczyt to jest wielki, jeżeli pan młody
Samopas puszcza dzieci na głody i chłody
I tę, co ocaliła mu życie! O Boże!
Dla czego dzięki tobie świat odróżnić może
Od złota sztukę miedzi, a przecz się nie płoni
Znak cnoty czy podłości na człowieka skroni?!

CHÓR.

Zawzięty gniew się wszczyna, straszny, nieukojny,
Gdy między przyjaciółmi przychodzi do wojny.

JAZON.

Snać nie złym trza być mówcą, lub raczej jak łodzi
Kierownik przeroztropny, co śród fal powodzi
Ze zwiniętymi płynie żaglami, by można
Wczas schronić się do portu, kobieto bezbożna,
Przed burzą złą języka, którym mielesz, w górę
Wynosząc swe zasługi. W owe dni ponure,
Zda mi się, z pośród bogów i ludzi jedynie
Kiprydzie zawdzięczałem, że się na głębinie
Ma barka utrzymała. Rozum w głowie twojej
Przebystry, ale w gniew się twa warga uzbroi,
Gdy powiem-ć, jak Eros-a nieuchronne strzały

Ratować mnie z nieszczęścia tobie przykazały.
Lecz tego nazbyt ściśle ja, widzisz, nie biorę:
Ratunek, tak czy owak, przyszedł w samą porę.
Zaś więcej, niźli całe moje ocalenie,
Dostałaś ty odemnie, jak zaraz nadmienię
Nasamprzód w miejsce ziemi barbarzyńskiej, kraje
Helleńskie zamieszkujesz, poznałaś zwyczaje
I prawa, których słuchasz, zamiast samowoli
Ulegać. Każdy Greczyn wie, żeś mądra. Roli
Kolchidzkiej się trzymając, gdzieś na krańcach świata,
Nie byłabyś przenigdy w sławę tę bogata.
Nie chciałaby mieć złota w domu moja dusza
Ni słodszych śpiewać pieśni, niż pieśń Orfeusza,
Jeżeliby nie miała skosztować słodyczy
Cnej sławy. Tyle, widzisz, co się mnie dotyczy —
Boś ty dziś wywołała ten bój na języki.
Lecz jeśli chcesz mi czynić do związków przytyki
Królewskich, to, po pierwsze, wiedz, żem tu rozumnie
Postąpił i z rozwagą: powtóre, że u mnie
Nie znajdzie nikt zawiści do ciebie i dzieci.
Posłuchaj: gdym tu przybył z iolkijskich śmieci,
Niejedną wlokąc klęskę za sobą — odpowiedz,
Czy mogłem większe szczęście, banita-wędrowiec,
Napotkać, niż małżeństwem związać się z królewną?
Nie! Tobą ja przesycon nie byłem, bądź pewną.
Nie miałem-ci też chuci k’nowej młodej pannie
I dzieci-m też nie myślał płodzić nieustannie —
Wystarczą, którem spłodził, kocham je i więcej
Nie pragnę. Szło mi o to, by ślub ten książęcy
Przysporzył nam dobytku i sławy, boć przecie
Wiadomo, że ubogim i najlepszy w świecie
Przyjaciel lubi z drogi uchodzić. Pozatem

Pragnąłem godnie synów wychować i bratem
Obdarzyć ich niejednym, zespolić dla sławy
I szczęścia mego rodu... To powód jest prawy!
Ty dzieci masz już dosyć, a ja chciałbym dzięki
Tym, które się narodzą, żywot stworzyć miękki
Dla tych, co już spłodzone. Złe-li to zamiary?
I ty byś też mówiła inaczej, lecz jary
Zazdrości żre cię ogień. Ot, jakie jesteście
Na świecie wy kobiety! Jeżeli niewieście
Nie skłóci nic spokoju w sypialni, szczęśliwe
Czujecie się nad wyraz, lecz jeśli na niwę
Małżeńską spadnie burza, wrogiem wam tej chwili
To wszystko, co nam życie upiększa i mili.
Przecz dzieci mieć nie można bez kobiet?! O wtedy
Nie byłoby śród ludzi tyle klęsk i biedy.

CHÓR.

Kwieciścieś wypowiedział swe słowa, Jazonie!
Lecz mnie się dziś wydaje, że — wbrew twej obronie —
Nie słusznie na małżonce popełniłeś zdradę,

MEDEA.

W niejednem ja się różnię z niejednym! Więc kładę
I dzisiaj na to wagę, że najsroższej plagi
Wart zbrodniarz, umiejący swój postępek nagi
Owijać w kwiecistości. Bo jeśli ktoś umie
Grzech stroić w piękne słówka, to w podłym rozumie
Rzecz spełni najpodlejszą. Więc i ty się ze mną
Pustemi nie baw słowy — twa troska daremną:
Pobiję cię odrazu. Działając, jak każe
Szlachetność, przecz o swoimś nie doniósł zamiarze
Mnie, żonie, tylko ślub ten swój zawierasz skrycie?

JAZON.

O, ładnie-byś mi wówczas umiliła życie,
Jeżelibym ci wyznał! Wszakże i dziś jeszcze
Sił nie masz, by poskromić swego gniewu dreszcze.

MEDEA.

Nie o to ci chodziło... Myślisz: w późne lata
Nie sławnie żyć z małżonką gdzieś z cudzego świata.

JAZON.

O nie! Nie o kobietę szło mi, gdym do córy
Królewskiej szedł w zaloty... Mówię-ć poraz wtóry:
Dopomódz chciałem tobie i królewskie dzieci
Spokrewnić z twemi dziećmi. Ta niech chwała świeci
W mym domu! To ma rodu mego być podporą!

MEDEA.

A na cóż mi dobytek, od którego chorą
Ma dusza? Na cóż szczęście, które mnie nie krzepi?

JAZON.

Czy wiesz, jak ci postąpić najmądrzej, najlepiej?
Gorzkości nie czuj w dobrem i nie wołaj »biada«!
Jeżeli ci się żywot szczęśliwie układa.

MEDEA.

Drwij sobie, masz przytułek, a ja dzisiaj jeszcze
Mam pójść, wygnana z miasta, na losy złowieszcze.

JAZON.

Nikt inny, tylko sama winnaś jest swej zguby.

MEDEA.

Zdradziłam cię, innymi pociągnięta śluby?

JAZON.

Bluźniercze rzucasz klątwy na królewskie ściany.

MEDEA.

Być klątwą twego domu snać mi los jest dany.

JAZON.

Nie będę się już spierał. Lecz jeżeli mogę
I tobie czemś usłużyć i dzieciom na drogę,
Mów! hojnie cię obdarzy ma ręka! A dalej,
Zlecenia do przyjaciół dam, by cię witali
Przyjaźnie. Gdy i tego nie zechcesz, zaiste!
Dowody bezrozumu dasz mi oczywiste!
Najlepiej gniew poskromić — większy zysk w tem będzie.

MEDEA.

Twych druhów gościnności w żadnym nie chcę względzie!
Nic z ręki twej nie wezmę. Wiadomo dokoła,
Że łaska złych nikomu szczęścia dać nie zdoła.

JAZON.

A zatem wielkich bogów wzywam tu na świadki,
Że wszystko chcę uczynić dla dzieci i matki,
Lecz ty odtrącasz dobro z pychy! W tej potrzebie
Odpędzasz przyjacioły. Tem gorzej dla ciebie.

MEDEA.

Idź, idź! Tęsknota rwie cię do wybranki świeżej...
Za długoś tu już bawił! Spieszyć się należy!
Idź, żeń się! Ale czasy z bożą przyjdą wolą,
Że mocno cię te śluby niewczesne zabolą!

CHÓR.

Jeżeli miłość granice przekracza,
Mąż nie zdobywa ni sławy ni siły.
Nikt jednak z niebian nie jest równie miły,
Jak Kiprys, gdy trzyma się w mierze.
O królowo,

K’tobie idzie moje słowo —
Błagam szczerze,
By mi rany
Nie zadawał wykąpany
W skrach tęsknoty
Nieuchronny bełt twój złoty.

*

Oby wstydliwość, najdroższy dar bogów,
Była mi zawsze osłoną w mej drodze!
W kłótnie i zwady niechaj-że mnie srodze
Nie wtrąca Kiprys zajadła —
Z cudzą żoną
Nie chcę ja być powaśnioną!
W ludzi stadła
Niech jej władza
Złych zamętów nie wprowadza,
Cna bogini
Niech śród małżeństw zgodę czyni.

∗                    ∗

O kraju, o domie ty mój!
Jakoż mi rzucać wasz próg,
By błąkać się bez rady wśród nieznanych dróg.
Na krwawy skazana znój!
Śmierć raczej poniosę, gdy mi każe Bóg
Dożyć tej doli!
Ach! nic tak nie boli,
Jak to, jeśli trzeba —
O nieba! —
Utracić ojczysty swój brzeg!

*

Wiem sama o tem, o wiem
I zbędna mi wieść z cudzych warg:

Gród żaden, żaden człowiek nie słuchał twych skarg,
Gdyś z strasznem spotkała się złem.
Niech ginie bez śladu, kto nie chcąc na bark
Brać losów współludzi,
Litości nie wzbudzi
W swem sercu przegłuchem:
O! druhem
Nie będzie mi nigdy ten człek.

Zjawia się
AJGEUS.

Medeo, witaj-że mi! Nigdy pozdrowienia
Szczerszego z swoim bliskim bliski nie zamienia!

MEDEA.

I ty mi również witaj, synu Pandiona,
Ajgeju! Skąd cię wiedzie twa stopa strudzona?

AJGEUS.

Z Fojbosa proroczego powracam przybytku.

MEDEA.

Do pępka-ś ziemi chodził dla swego pożytku?

AJGEUS.

Dowiedzieć się pragnąłem, czy będę miał dzieci.

MEDEA.

O rety! Więc bez dziatek ten ci żywot leci?

AJGEUS.

Potomstwa mi nie dały zarządzenia boże.

MEDEA.

Bezżennyś, czy małżeńskie już posiadasz łoże?

AJGEUS.

Nie mogę rzec, bym w jarzmie małżeńskiem nie chodził.

MEDEA.

I cóż ci w sprawie dziatek bóg Fojbos wywodził?

AJGEUS.

Zbyt mądrze, by to człowiek mógł pojąć niezwłocznie.

MEDEA.

Czyż godzi nam się poznać tę boską wyrocznię?

AJGEUS.

I owszem, wszakże mądra potrzebna mi rada.

MEDEA.

Więc powiedz mi, jeżeli mówić ci wypada.

AJGEUS.

Rzekł, abym nie otwierał przed czasem wątora —

MEDEA.

A kiedyż ma nastąpić odpowiednia pora?

AJGEUS.

Gdy znów do ojczystego powrócę ogniska.

MEDEA.

A poco cię przygnała tu głąb morza śliska?

AJGEUS.

Pitteusz ponoć władcą jest w trojzeńskiej ziemi —

MEDEA.

Pelopsa syn, z myślami człek przepobożnemi.

AJGEUS.

Podzielić się z nim pragnę tą bożą zagadką.

MEDEA.

Człek mądry i znajomość ma w tych sprawach rzadką.

AJGEUS.

Najdroższy on jest dla mnie z wszystkich współrycerzy.

MEDEA.

Niech spełni ci się wszystko, na czem ci zależy.

AJGEUS.

Przecz zblakło twoje oko? Przecz twe lico zbladło?

MEDEA.

Niż mój, gorszego męża niema żadne stadło.

AJGEUS.

Co mówisz? Racz się jaśniej wyrazić, o miła.

MEDEA.

On, Jazon, mnie pokrzywdził, choć go-m nie skrzywdziła.

AJGEUS.

Opowiedzże dokładniej, cóż takiego czyni?

MEDEA.

W mym domu druga przy mnie włada gospodyni.

AJGEUS.

Na taką-ż by się zdobył nieprawość? Na Boga

MEDEA.

Tak, wzgardził mną, choć przedtem byłam mu przedroga.

AJGEUS.

Przesycił się twem łożem i pokochał inną?

MEDEA.

Pokochał przenamiętnie! Zdradził mnie, niewinną.

AJGEUS.

Więc niechże sobie idzie, jeśli tak jest podły.

MEDEA.

Do możnej krwi królewskiej chucie go zawiodły.

AJGEUS.

Któż daje mu swą córkę? wyjaw-że nareście.

MEDEA.

Sam Kreon, ten, co królem jest w korynckiem mieście.

AJGEUS.

Pojmuję, że narzekasz. Gorzką masz godzinę.

MEDEA.

Ponadto, wyrzucają mnie stąd precz!... Ach ginę!

AJGEUS.

I cóż mi znowu mówisz, ty biedna niewiasto!

MEDEA.

Opuścić każe Kreon to korynckie miasto.

AJGEUS.

Cóż mówi na to Jazon? Ha! tego nie chwalę.

MEDEA.

Gdy sądzić go po słowach, nie godzi się wcale.
Naprawdę rad jest temu. O, na twoją brodę,
Na twoje te kolana! Zrozum że mą szkodę,
Ulituj się, ulituj i mnie nieszczęśliwej
Nie pozwól ginąć marnie, bez domu, bez niwy
Ojczystej! Weź mnie k'sobie, zawiedź mnie w swe progi,

A będziesz miał zapłatę: dzieci zastęp mnogi
Nagrodzi twoją miłość, będziesz aż do grobu
Szczęśliwy! Ani nie wiesz, coś znalazł! Sposobu
Świadoma, widzisz, jestem, aby się bez miary
Rozrosło twoje plemię. To sprawią me czary.

AJGEUS.

Wypełnić twoją wolę nie trudno mi będzie,
Kobieto! Bo nasamprzód mam bóstwa na względzie,
Następnie, że się dzieci, jak mówisz, porodzą,
A właśnie w to me chęci najgorętsze godzą.
Rzecz tak się ma: Gdy osiąść zechcesz w mojej ziemi
Gościnnie cię rękami przyjmę otwartemi.
Lecz to ci zapowiadam: sam cię z tej krainy
Nie myślę wyprowadzać; skoro, bez mej winy,
Zawitasz własnowolnie do mojego domu,
Przytułku ci użyczę, nie wydam nikomu
Więc sama racz swe kroki zwrócić z tego grodu,
Obrażać gospodarzy ja nie mam powodu.

MEDEA.

Tak będzie... Przecież tylko naonczas nie dojmie
Zły los mi, jeśli pewną zechcesz dać rękojmię.

AJGEUS.

Nie ufasz mi? Lub powiedz, na coś jaszcze łasa?

MEDEA.

Bynajmniej. Tylko wrogiem jest mi dom Peljasa
I Kreon. Gdybyś raczył związać się przysięgą,
To nie dałbyś mnie porwać z swej ziemi. Mam tęgą
Obronę w przyrzeczeniu twem w obliczu bogów:
Inaczej, gotów jesteś uledz moich wrogów

Przyjaźnym, słodkim słowom. Na tem się zasadza
Ma prośba: u mnie słabość, u nich można władza.

AJGEUS.

Przezornie to układasz, przemądrze, prawdziwie!
Gdy trzeba to uczynić, ja się nie sprzeciwię.
I dla mnie najbezpieczniej będzie, gdy w tej sprawie
Odwołam się do przysiąg: i ciebie tem zbawię
I siebie... Wymień bóstwa, na które mam składać.

MEDEA.

Na Ziemię i na Słońce, mojego pradziada-ć,
Przysięgnij i na wszystkie inne moce nieba.

AJGEUS.

Mów, czego mam zaniechać, a co spełnić trzeba?

MEDEA.

Że z ziemi swej mnie w żaden nie wypędzisz sposób,
A także, gdyby która z nieprzyjaznych osób
Zechciała mnie z niej porwać, wytrwasz w tem do końca.

AJGEUS.

Przysięgam ci na Ziemię i na światłość Słońca
I wszystkie inne bóstwa, że dotrzymam wiary.

MEDEA.

A jeśli nie dotrzymasz, jakiejś godzien kary?

AJGEUS.

Tej, która zawsze spada na wszystkie bluźnierce.

MEDEA.

Szczęśliwej zatem drogi... Raduje się serce,
Że tak się to układa. Udam się ku tobie,
Gdy wszystko, co zamyślam, jak najlepiej zrobię.

CHÓR.

Więc niechże syn Mai prowadzi cię w dom
I mocy niech doda szlachetnym twym tchom,
Byś spełnił swe chęci! Ja zasię w pamięci
Mieć będę to wciąż,
Iżeś czcigodny jest mąż!

Ajgeus wychodzi.
MEDEA.

O Zeusie, i ty, Dike, płodzie Zeusowy,
I Światło ty słoneczne! Teraz, białogłowy
Me lube, swoich wszystkich nieprzyjaciół zmogę,
Albowiem na właściwą wstąpiłam już drogę.
Nadzieję mam, iż zemsty już nie ujdą mojej,
W najgorszej oto chwili człowiek za mną stoi,
Co plany me do portu powiedzie bez zdrady.
O brzeg się ten zahaczę, do grodu Pallady,
Do twierdzy jej przybywszy. Teraz jam gotowa
Wyłuszczyć wam swój zamysł — nie wesołe słowa!
Służebną którąś poślę i wezwę Jazona,
By stanął tu przedemną. Wówczas go przekona
Łagodna moja warga — gdy spojrzy mi w oczy —,
Że wszystko dobrze zrobił, że gdy się jednoczy
W małżeństwo z córką króla, czyni to rozumnie
I zacnie, chociaż przez to ból się rodzi u mnie,
Że sprawa weźmie obrót szczęśliwy... A dalej
Poproszę, iżby dzieci stąd nie wypędzali,
Nie iżbym je zostawić chciała tu na zawsze
Na moich nieprzyjaciół szyderstwo najkrwawsze —
Nie!... Chytrze pragnę zgładzić tę królewską córę!
Swe syny poszlę do niej, ażeby niektóre
Zanieśli jej podarki: wianek szczerozłoty

I suknię delikatnej, niezwykłej roboty
Wraz z prośbą, by nie dała wyganiać biedactwa...
Gdy ciało swe w te cenne przystroi bogactwa.
Wraz umrze, a z nią każdy kto się tej królewny
Tknąć zechce. Taki bowiem będzie jad przepewny
W kosztownej tej posyłce. Tutaj, skończyć muszę,
Nie powiem, jaka zgroza przenika mą duszę
Na to, co mam wypełnić, a co mnie na ćwierci
Dziś szarpie! Własne dzieci zabiję! Od śmierci
Nikt zbawić ich nie zdoła. A kiedy tak zniszczę
Jazona dom, korynckie porzucę grodziszcze,
Ucieknę precz od mordu mych najdroższych dziatek,
Spełniwszy tę okropność! Nie chcę na ostatek
Być wrogów pośmiewiskiem... Pozbawiona domu,
Precz pójdę, przyjaciółki! Komu-ż żyć mam, komu?!
Ojczyzna dziś mi obca, zbrakło mi schroniska,
Gdzie mogłabym się uciec, tej śmiertelnej bliska
Rozpaczy!... Pierwszy grzech mój był wówczas, gdy, siła
Ufając słowom Greka, ojczyste-m rzuciła
Domostwo! On mi za to zapłaci! Albowiem
Nie spotka się już nigdy z swoich synów zdrowiem
I życiem. A i pani jemu poręczona
Nie może go obdarzyć płodem swego łona:
Zła, zginie z złej trucizny!... O nie myślcie o mnie,
Żem słaba jest niewiasta, tchórzliwa ogromnie,
Że się do gnuśnych liczę i że spokój lubię:
Dla dobrych jam ku szczęściu, dla podłych ku zgubie:
Człek tylko mnie podobien wart największej chwały.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Gdy wszystkie mi zamysły twe usta wyznały,

Chcę być ci pożyteczną i dlatego radzę
Dać spokój, wszak obrażasz ludzkich ustaw władzę.

MEDEA.

Nie mogę! Jednak tobie przebaczam, wiem przecie,
Żeś nigdy tyle złego nie zniosła na świecie.

CHÓR.

By zgładzić własne dzieci, twa myśl się wytęża?

MEDEA.

W ten sposób ja najsilniej ugodzę w pierś męża.

CHÓR.

Ze wszystkich kobiet będziesz wówczas najbiedniejsza.

MEDEA.

Idź sobie! Na nic zda się twa mowa dzisiejsza.

(Do piastunki)

Ty spiesz się i Jazona przywiedź mi tej chwili.
Posługi najwierniejsze ty spełniasz najmilej.
A milcz — to moja prośba! Zważać będziesz na nią,
Jeżeliś jest kobietą i kochasz swą panią.

CHÓR.

O rodzie Erechtejowy, z szczęścia dawnego znan,
Wieczystych bogów plemię,
Zamieszkujące tę ziemię,
Przesławnej mądrości kraj!
O ty, co depcesz łan,
W błękitny zatopion maj,
Te błonia,
Gdzie dziewięć onych świętych, pierydzkich Muz
Jasna zrodziła Harmonja:

*

Kiprys czerpała pono z Kefizu twego fal
Kryniczne, słodkie zdroje
I potem we włosy swoje
Wplótłszy pęk wonnych róż,
Z łagodnym szła wiewem w dal
I słała-ć, mądrości stróż,
Eroty,
Przemyślne towarzysze wszelkich wiedz i sztuk,
Sprężyny wszelakiej cnoty.


∗                    ∗

O jakżeż cię przyjmie ten gród.
Ta ziemia świętych rzek,
Gdzie świętym jest każdy człek —
Ciebie, coś synów swych krwią
Zmazana?
To ginie — bacz! — własny twój płód!
To mord własnych dzieci — o bacz!
K’tobie się zwraca nasz płacz,
Obejmujemy-ć kolana:
Nie morduj, o nie bądź tak złą!

*

Skąd męstwa nabierzesz, ach! mów!,
Aby uzbroić swą dłoń
I serce — o broń się, broń! —
Na ten okrutny czyn?
Azali
Nie zbraknie potrzebnych ci tchów?
Czy możesz tak patrzeć bez łez
Na dzieci rodzonych zły kres?

Czy litość cię nie powali,
Gdy błagać cię będzie twój syn?

Na scenę wchodzi
JAZON.

Wezwałaś mnie i jestem. Choć puściłaś wodze
Swym gniewom zapalczywym przeciw mnie, przychodzę
Wysłuchać, co mi jeszcze rzekną twoje usta.

MEDEA.

Jazonie! Ma poprzednia mowa była pusta,
Ty wybacz mi! A zresztą godzi się odemnie
I złość mą przyjąć chętnie, jeżeli wzajemnie
Tak dużo myśmy sobie świadczyli dobrego.
Ja chcę się upamiętać. Pytam się, dla czego
Mam szaleć, nędzna dziewka, przeciw tym, co szczerze
Życzliwi są mym losom? Skąd się złość ta bierze
Na władzcę tego kraju i na mego męża,
Co wszystkie swoje siły li dla mnie wytęża?
Co dzieciom moim dolę chcąc zgotować pewną,
Zamyśla dać im braci, żeniąc się z królewną?
Nie zbędęż ja się gniewu, gdy mnie szczęściem darzą
Bogowie? Po cóż chodzę z bolejącą twarzą?
Azali nie mam dzieci? I któż mi zostanie
Z przyjaciół, gdy się sama skażę na wygnanie?
To wszystko rozważywszy, widzę, jak bez celu
Był gniew mój i ma skarga! Teraz nie dość wielu
Nie mogę znać wyrazów, aby należycie
Pochwalić twe zamiary! Wiem: o naszym bycie
Myślałeś w tem małżeństwie! Więc czemuż ja raczej
Nie oddam się uciesze, miast ginąć z rozpaczy?
Przecz niema mnie przy łożu twej małżonki nowej?
Przecz stroić nie pomagam jej nadobnej głowy?

Że takie my jesteśmy, nie inne, nie biorę
Bynajmniej tego za złe, lecz powiem ci w porę,
Byś w złem się tem nie równał i w niemądry sposób
Nie toczył walki z mózgiem niezbyt mądrych osób.
O dzieci, dzieci, chodźcie! Rzućcie domu progi,
Przybliżcie się, patrzajcie: to wasz ojciec drogi!
Powitać trzeba ojca, uściskać wraz ze mną,
Przemówić choć słóweczko, rzucić nieprzyjemną
Tę niechęć, tę nieprzyjaźń! Już się wasza matka
Zgodziła z nim, już spokój będzie do ostatka
Panował między nami! Cóż go skłócić może?
Pochwyćcie tę prawicę ojcowską!

(Na stronie)

O Boże!
Gdy sobie dziś pomyślę o tem, że tak muszę
Ukrywać, co tak szarpie tę mą biedną duszę!  —  —
O dzieci, moje dzieci! Długo-ż wy będziecie
Wyciągać ku mnie rączki? O ja na tym świecie
Kobieta najnędzniejsza! Zalewam się łzami
I jestem pełna trwogi! Późno między nami —
Pomiędzy mną a ojcem — nastąpiła zgoda,
Dla tego w łzach dziś tonie moich lic uroda.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I mnie z pod moich powiek jasne ciekną ślozy.
Bodajby dzień nie nadszedł jeszcze większej grozy!

JAZON.

To-ć chwalę ci, niewiasto, tamtego nie ganię.
Bo słuszne jest kobiety gorzkie narzekanie
Na męża, który chyłkiem do swego ogniska
Wprowadza drugą żonę. Lecz już się nie ciska
Twe serce w pustym gniewie. Zwycięztwo-ś nareście

Odniosła, jak przystało rozumnej niewieście,
Nad sobą! A wy, dzieci: już same niebiosy
Raczyły tu zarządzić, że o wasze losy
Zatroszczył się wasz ojciec godziwie: na przedzie
Staniecie śród Koryntian, tak wam się powiedzie
Przy braciach. Więc rośnijcie! Wszystkie inne sprawy
Na oku ma wasz ojciec i sam Bóg łaskawy,
Obyście do męzkości dobiegli wesołej
I poszli na zwycięzki bój z nieprzyjacioły!

(Do Medei)

Dlaczego toniesz we łzach? Czemu lico blade
Odwracasz znów odemnie? Odpychasz mą radę?
Dlaczego nie przyjmujesz moich słów radośnie?

MEDEA.

O dzieciach pomyślałam, przeto żal mój rośnie.

JAZON.

Ja zajmę się już niemi... Czemu płakać? Czemu?

MEDEA.

Przestanę się już troskać, ufam słowu twemu.

JAZON.

Dlaczego jednak z oczu płyną łzy ci słone?

MEDEA.

Kobiety myśmy słabe i do łez stworzone,
Jam przecież je zrodziła. Kiedyś wspomniał dzieci,
Myślałam, czy naprawdę szczęście im zaświeci,
Którego pragniesz dla nich. Z naszej dziś rozmowy
Wiem jedno, a zaś drugie wyznać ci gotowy
Mój umysł — racz posłuchać: jeśli mnie wypędza
Z tej ziemi rozkaz króla, widzi to ma nędza,

Że dla mnie tak najlepiej, nie myślę stać w drodze
I tobie i królowi. Sama się z tem godzę,
Że, pozostawszy tutaj, twojegobym domu
Zawadą przecież była, a tak zaś nikomu
Przeszkadzać już nie będę: uciekam więc sama,
Niech za mną dobrowolnie zamyka się brama
Koryntu! Lecz byś dzieci wychował, Kreonta
Racz prosić, by ich z tego nie wypędzał kąta.

JAZON.

Obawiam się, czy zechce. Lecz spróbować można.

MEDEA.

Więc niech się raczy udać twa małżonka zbożna
Do ojca, iżby dzieci nie wypędzał z kraju.

JAZON.

I owszem... Mam tę wiarę, że, kobiet zwyczaju
Trzymając się, mej prośbie nie odmówi ona.

MEDEA.

Ma pomoc przy tem wszystkiem jest ci zapewniona.
Podarki jej posyłam kosztowne bez miary —
Kto kiedy na tej ziemi widział takie dary? —:
Przepiękny płaszcz weselny i wian szczerozłoty
Podadzą jej me dzieci. Niechże te klejnoty
Natychmiast kto przyniesie — trza wydać rozkazy...
Nie raz się uraduje, nie! Po tysiąc razy
Szczęśliwą będzie owa niewiasta, co w tobie
Najdzielniejszego męża znalazłszy, w ozdobie
Bezcennej chodzić będzie, którą na swe wnuki
Rad przelał ojciec ojca, sam Helios, dopóki
Żyć będzie nasze plemię... Weźcie to, dziecięta

I idźcie z tem do księżnej. Radością przejęta,
Dar ujrzy niepośledni, przegodny podzięki.

(Służba przyniosła tymczasem podarki).
JAZON.

Dla czego, nierozumna, wypuszczasz to z ręki?
Czy niema dosyć sukien w jej królewskim domu?
Czy niema dosyć złota? Nie dawaj nikomu,
Zatrzymaj to! Jeżelim wart przed jej obliczem
Cośkolwiek i bez tego nie odejdę z niczem.

MEDEA.

Daj spokój! Podarunki są i bogom miłe.
Niż ludzkich słów tysiące, stokroć większą siłę
Ma złoto... Przy niej szczęście, nasza to królowa,
Bóg sprzyja jej zamiarom. Ja jestem gotowa
Nietylko oddać złoto, lecz życie poświęcę,
By dzieci na obczyźnie nie ginęły w męce.
Więc idźcie w dom bogaty tej małżonki świeżej
Ojcowskiej, a mej pani, i, jak się należy,
Błagajcie ją, podając ten płaszcz i to złoto,
By was nie wypędzano... Głównie idzie o to,
Ażeby własnoręcznie dary te przyjęła.
Spieszcie się i wnet sprawę zdajcie z swego dzieła.

CHÓR.

Nie mam już żadnej nadziei, by mogły żyć te dziecięta,
Śmierć nieuchronna je czeka, śmierć pewna,
I ona, nieszczęsna królewna,
Kosztownej przerada ozdobie.
Koniec zgotuje sobie
Straszliwy:
Na jasne swoje sploty

Śmiertelny podarek złoty
Rękoma położy własnemi.

*

Snać się nie oprze pokusie! Urokiem darów przejęta,
W płaszcz się i wieniec złocisty przystroi
I do śmiertelnych podwoi
Na wieczne pospieszy śluby —
Już nie uniknie zguby!
Przedziwy!
Sieć zastawiona zdradnie,
Ona do sieci tej wpadnie,
Zejdzie do Hadu podziemi!

∗                    ∗

I ty, o nieszczęśniku, zięciu naszego pana,
Bezwiednie swe dzieci
I dziewkę narzeczoną,
Co miała być ci żoną,
W śmiertelne zapędzasz sieci —
Snać dola ci twoja nieznana!

*

A także i twoja boleść okrywa mnie żałobą,
Ty matko-nieboże,
Co chcesz mordować syny,
Albowiem twój jedyny
Inne już wybrał łoże,
Niegodnie wzgardziwszy tobą.

Na scenę wchodzi
PIASTUN.

Kniahini, dzieciom twoim nie grozi wygnanie,
Królewna rada wzięła podarki. Nastanie
Dla synów twoich spokój. Wszystko złe przeminie.

MEDEA.

Ach!

PIASTUN.

Dla czego wzdychasz, pani, w tej szczęsnej godzinie?
Przecz lice znów odwracacz, nie chcesz mówić ze mną,
Miast chętnem przyjąć sercem wiadomość przyjemną?

MEDEA.

O jej!

PIASTUN.

Niezgodne to są jęki z tem, co ci przynoszę.

MEDEA.

Ojej! Ojej!

PIASTUN.

Myślałem, że sprawię-ć rozkosze —
Czy może wieściom moim nie bardzoś jest rada?

MEDEA.

Przyniosłeś, coś miał przynieść. Lżyć cię nie wypada.

PIASTUN.

Więc czemu spuszczasz oczy, łez wylewasz zdroje?

MEDEA.

Tak musi być, mój stary! Bóg i serce moje
Sprawiają, że tak czynię dziś, a nie inaczej.

PIASTUN.

Przez dzieci w dom ty wrócisz, pozbądź się rozpaczy!

MEDEA.

Lecz inni już nie wrócą! O jakaż ja biedna!

PIASTUN.

Dzieciątek pozbawiona nie ty sama jedna,
Nie godzi się na los swój narzekać nikomu.

MEDEA.

I ja narzekać nie chcę. Powracaj do domu,
O dzieciach miej staranie, jak zwykle... O dzieci,
O dzieci moje drogie! Jak ten żywot leci,
Dom macie, macie miasto, w którem żyć wypadnie
Bez matki, opuszczonej, wygnanej tak zdradnie,
Bez matki, co w świat idzie, zanim się do syta
Nacieszyć mogła wami, ach! zanim, okryta
Radością, zaścieliła weselne wam łoże,
W strój ślubny przyoblekła narzeczone hoże
I zanim uroczyste poniosła wam świece!
Dla czego tak stwardniało me serce kobiece?
Daremnie-m was chowała, daremnie cierpiała,
Daremna, lube dzieci, moja troska cała,
Daremny ból okrutny, kiedym was rodziła!
W mem sercu rosła wiara, nadzieja przemiła,
Że wy mnie pielęgnować będziecie w starości,
Że ręce wasze zacnie pogrzebią me kości —
Zawiści godne losy!... Teraz już przepadła
Na wieki słodka troska! Innego dziś jadła
Skosztuję! Pozbawiona was, o dzieci lube,
Żywić się będę smutkiem, skazana na zgubę.
I was już od tej chwili inne czeka życie —
Przenigdy wy swej matki już nie zobaczycie
Miłemi oczętami! Czemu tak ogromnie
Wpijacie się tym wzrokiem? Czemu się tak do mnie
Śmiejecie tym ostatnim uśmiechem? O rety!
Co czynić?! Jak postąpić?! Poradźcie, kobiety!

Spojrzawszy w te ich jasne źrenice, od razu
Straciłam wszelkie męstwo! Ach! Nie jestem z głazu!
Ja tego nie uczynię! Żegnajcie na wieki,
Me plany! Ja was, dzieci, wezmę w kraj daleki
Ze sobą! Na cóż ojcu dokuczyć mi trzeba?
Czy na to, bym po dwakroć cierpiała? O nieba!
Precz dawne me zamysły! Jednak czyż dopuszczę,
By miano szydzić ze mnie, żem swych wrogów tłuszczę
Puściła tak bez kary? Niechże się nie boi
Me serce! Wstyd i hańba, żem do duszy swojej
Dać mogła przystęp słowom tak miękkim! Przestanę
Być tchórzem! Idźcie do dom, dziateczki kochane!
A komu się wydaje, że przy tej ofierze
Nie może być obecnym, niech się precz zabierze!
Nie! Litość ręki mojej przekupić nie zdoła!
Ach! Ach!
A jednak, jednak, duszo, daj spokój!... Wesoła
Snać będzie nasza dola, gdy zostanę z wami!
Tak! Niechaj się tym czynem ma dusza nie plami!
Nie! Nie! Na wszystkie duchy-mściciele w Hadesie,
Przenigdy nie dopuszczę, ażeby obiesie,
Me wrogi, szydzić miały z mojej biednej dziatwy!
Stało się! Już mi powrót z tej drogi nie łatwy!
Już widzę, jak w mym płaszczu i w mym dyademie
Królewska pada córka nieżywa na ziemię!
Tak weszłam na tę drogę nieszczęsną! [Lecz one
Na drogę nieszczęśliwszą idą opuszczone!]
Pożegnam przeto synów! Podajcie, o dziatki,
Te prawe swoje ręce! Niech je usta matki
Serdecznie ucałują! Najdroższe rączęta!
Najmilsze moje główki! Piękności nietknięta
Tych kształtów, tych twarzyczek! Szczęśliwość znajdziecie,

Nie tu, lecz tam, me dziatki! Szczęścia na tym świecie
Pozbawił was rodzony wasz ojciec! O słodki
Oddechu! O uroku tej postaci wiotkiej!
O gładkie, kraśne lica! Żegnajcie na zawsze!
Nie mogę patrzeć na was! Oto mnie najkrwawsze
Przemogły dziś katusze! Wiem, na co się ważę,
Lecz gniew mnie dziś opętał, on pod swoją strażę
Wziął wszystkie moje myśli, dłużej nie poczeka
Ten sprawca najstraszniejszych męczarni człowieka.

CHÓR.

Nieraz ja odważnie kierując swe kroki
Ku coraz to większej zaciekań głębinie.
Łamałam się bardziej, niżeli przystało
Płci mojej niewieściej. Gdyż Muza, głębokiej
Kapłanka mądrości, przybliża się ninie
I ku nam! — Nie wszystkim! Nam równych i mało
Jest może na świecie,
Lecz Muz ukochanie u kobiet znajdziecie!
Dla tego też mówię, iż większa przypadła
Szczęśliwość w udziele tym z ludzi, co dziatek
Nie mają rodzonych, niż tym, co się w stadła
Połączą i płodzą.
Kto nie wie, jakiego też losu zadatek
Gotuje dla siebie, płodzący, czy szczęście
Wraz z dziećmi nań spadnie, czy dola swe pięście
Pokaże — kto mając to wszystko na względzie.
Nie płodzi, ten zbędzie
Niejednej się troski
Pod chęci tej wodzą.
Lecz komu w dziedzinie zakwitła ojcowskiej
Rozkoszna latorośl, przemiła mu dziatwa,

O, temu nie będzie, zapewniam, zbyt łatwa
Ta droga żywota... Nasamprzód potrzeba
Wychować, a potem zapewnić kęs chleba,
A potem człek nie wie, dla kogo się trudzi,
Czy dobrych on ludzi,
Czy złych pozostawi? A jeszcze, pozatem,
Jest dola najgorsza, władnąca nad światem:
Zgromadzon dobytek, wyrosły dziecięta
Na duchu i ciele, a oto zawzięta
Potęga się jawi, śmierć idzie zuchwała,
Jak tu, i do Hadu unosi ich ciała!
Dla czegóż to jeszcze — o, niech mi kto powie! —
Do innych udręczeń przydali bogowie
I to najstraszliwsze dla człeka,
Że śmierć już na dzieci gdzieś czeka?!

MEDEA.

Z tęsknotą za wieściami, przyjaciółki moje,
Co stało się w tym domu, zbyt długo tu stoję.
Lecz oto pędzi ku nam służebny Jazona.
Wiadomość nie wesoła, bo prawie że kona
Z zmęczenia — o patrzajcie! z tchem zapartym bieży.

Na scenę wbiega
POSEŁ.

Spełniłaś czyn okrutny! Radzę jaknajszczerzej:
Uciekaj precz, Medeo! Uciekaj ukradkiem,
Co wpadnie ci pod rękę, czy wozem czy statkiem.

MEDEA.

Dlaczego mam uciekać? A skądże ta rada?

POSEŁ.

Nadobną córkę króla spotkała zagłada.
Z nią razem i Kreonta czary twe zabiły.

MEDEA.

Rozkoszną wieść mi niesiesz, posłańcze przemiły!

POSEŁ.

Co mówisz? Nie szalejesz? Masz-li zmysły zdrowe?
Zburzyłaś dom królewski i o to masz głowę
Spokojną? Z swego serca wyrzuciłaś trwogę?

MEDEA.

Niejedno ja ci na to odpowiedzieć mogę,
Lecz nie spiesz się, mój druhu! Opowiedz dokładnie,
Jak było, gdyż podwójna na mnie radość spadnie,
Jeżeli o ich zgonie wieść usłyszę pewną.

POSEŁ.

Gdy dzieci twoich para przed jasną królewną
Stanęła razem z ojcem, ogromne wesele
Uczuli domownicy, co na klęsk tak wiele
Patrzali w twoim domu. Gruchnęło wokoło,
Że zatarg między żoną a mężem wesoło
Zakończy się nareszcie... I oto z radości
Ten ręce jął całować tych maleńkich gości,
Ów głowę złotowłosą. I ja na pokoje
Niewieście-m szedł za dziećmi — tak się serce moje
Cieszyło. I królewna, którą my tej chwili,
Miast ciebie, jako naszą nową panią czcili,
Nim jeszcze jasne główki twych dzieci spostrzegła,
Nasamprzód na Jazonie swem spojrzeniem legła.
A potem, kiedy weszły twe syny, od razu
Ściągnąwszy brwi, swe lica, blade nakształt głazu,
Z niechęcią odwróciła. Ale mąż twój, pani,
Łagodząc gniew jej, rzecze: »Niechaj cię nie rani
Ich widok, wszak to twoi przyjaciele! Głowę

Zwróć ku mnie i ukochaj przyjacioły nowe,
Tak samo, jak je kocham ja, twój ulubieniec,
Weź dary — masz tu suknię, masz złocisty wieniec —
I proś, aby twój ojciec gwoli mnie tych dziatek
Nie pędził z swego kraju... I ona, ten statek
Ująwszy drogocenny, wytrzymać nie zdoła
I wszystko przyobieca, a potem, wesoła,
Nim jeszcze zbyt się z dziećmi oddalił kochanek,
Ubrawszy w płaszcz się barwny i w złocisty wianek
Swe skronie przystroiwszy, przed zwierciadłem stanie
I włosy swe przygładzi, poprawi ubranie
I śmieje się do — martwej postaci. A potem
Białemi mknie stopami w tem ubraniu złotem
Po sali i, radując się darom, radośnie
Przygląda się swym wdziękom i w swych oczach rośnie,
Na palcach się wspinając. A polem — o dzieje!
Straszliwe! — z zbladłą twarzą nagle się zachwieje
I ledwie dojść do krzesła wydoła, ta biedna,
Ażeby wprost nie upaść na ziemię. A jedna
Z służebnic, siwowłosa staruszka, myśląca,
Że Pana to jest dzieło lub zawiść gorąca
Któregoś z innych bogów to wszystko sprawiła,
Rozpocznie w głos się modlić, gdy w tem naraz siła
Bielutkiej ujrzy piany w okół ust i zoczy
Bezkrwiste, zbladłe lica królewny i oczy
Zwrócone w słup. Co widząc, od razu w krzyk dziki
Przemieni swe modlitwy. Służebne podwiki
Pobiegną ta do ojca, tamta znów do domu
Małżonka, by im donieść, od jakiego gromu
Ginęła biedna dziewka. Pałac trząsł się cały
Od ludzkich stóp, co hyżo tu i tam biegały.
A teraz — dobry piechur, wyciągnąwszy nogi,

Przebyłby ze sześć pletrów wyznaczonej drogi —
Nieszczęsna, która dotąd, jak gdyby nieżywa,
Leżała, wraz się z krzesła w dzikim szale zrywa:
Podwójna się już zguba przylepiła do niej,
Złocisty bowiem wieniec naokół jej skroni
W zabójczych stanął ogniach — rzecz dziwna, zaiste!
I suknia, dar twych dzieci, jęła się w jej lśniste,
Bielutkie wgryzać członki. Zerwawszy się z krzesła,
Szarpana płomieniami, głowę swą podniesła
I jęła strasznie trząść nią w tę i ową stronę.
Ażeby z czoła strząsnąć więzy rozpłonione.
Napróżno! Nie puściło to złoto złowieszcze,
A gdy tak trzęsła głową, ogień wzmógł się jeszcze,
Podwójnym płonął blaskiem. I padła na ziemię,
Zwalona ręką losu. Żadne ludzkie plemię
Nie mogłoby jej poznać: zeszpecone lica
Zaledwie były jasne dla oczu rodzica.
Nie widać ócz ni twarzy, od góry do dołu
Sączyła krew z kroplami płomieni pospołu.
Szarpane zębem jadu niewidnym, jak ślozy
Jodłowe, tak padały śród ohydnej grozy
Nieszczęsne strzępy mięsa, oddarte od kości.
Nikt zmarłej tknąć się nie chciał, wszyscy ludzie prości
Nie śmieli k’niej się zbliżyć, pełni byli trwogi,
Albowiem już ich wszystkich los pouczył srogi.
Lecz ojciec, nic nie wiedząc, jakiej doznał straty,
Na zmarłą wprost popędził, wpadłszy do komnaty.
Objąwszy ją ramieniem, całując jej usta,
Odezwał się w te słowa, pobladły jak chusta,
Łkający ponad wyraz: »O dziecko me lube,
Któż z bogów tę okrutną zgotował ci zgubę?
Któż ojca osierocił siwego? Żałobą

Któż okrył go nad grobem? Umrę razem z tobą!«
Przestawszy łkać i jęczeć, kiedy chciał do góry
Swe starcze podnieść członki w tej chwili ponurej,
Przyczepił się do sukni, jako bluszczu zwoje
Do prętów wawrzynowych. Poczęły się boje
Okrutne: Usiłuje wyprężyć kolana,
A sukni go potęga powstrzyma nieznana.
Gdy gwałtem chciał się wyrwać, wnet mięsa kawały
Od starych jego kości, jak szmaty, padały.
Nakoniec i on uległ, oddał swoją duszę:
Za wielkie, jak na człeka, były to katusze.
I oto leży córka i jej ojciec stary —
Los, godny, by się nad nim rozpłakać bez miary!
W twe sprawy się nie mieszam, wiesz najlepiej sama,
Jak ujść sprawiedliwości, jaka ci się brama
Otworzyć ma. Lecz jedno wypowiadam szczerze:
Zapewne nie od dzisiaj ja święcie w to wierzę,
Iż cieniem-li świat ludzki i że najgłupszymi
Są ci, którym się zdaje, jakoby olbrzymi
Posiedli w sobie rozum, i przekarygodnie
Mądrością swą się chełpią. Popełniają zbrodnię,
Albowiem nikt nie żyje na świecie szczęśliwie.
A jeśli kto opływa na ziemskiej tej niwie
W bogactwa, to od innych szczęśliwszy być może,
Lecz szczęścia prawdziwego skąpią ręce boże.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dziś, zda się, Bóg jakowyś śle wciąż klęski nowe
Na grzechem obarczoną Jazona głowę.
O córko ty Kreonta! Jakżeż serce boli,
Iżeś się doczekała tak okrutnej doli:
Zginęłaś, boś została małżonką Jazona.

MEDEA.

O drogie przyjaciółki! Rzecz postanowiona!
Morduję naprzód dzieci, a potem z tej ziemi
Uciekam, nie chcę bowiem, ażeby nad niemi
Na skutek mojej zwłoki pastwiły się ręce
Mych wrogów stokroć gorsze. Tym ich nie poświęcę!
Że zasię zginąć muszą, więc przezemnie zginą.
Przez matkę swą rodzoną. Zbrój się tą godziną,
Me serce! Poco zwlekać, jeśli spełnić trzeba
Rzecz straszną, lecz konieczną. Odwagi, na nieba!
Ty ręko nieszczęśliwa! Podnieś miecz do góry
I spiesz się, spiesz, gdzie czeka cel życia ponury!
Nie truchlej! Nie myśl o tem, jak ci te rodzone
Twe dzieci były drogie! Potem łzy lej słone,
Lecz teraz na dzień jeden zapomnij! I w śmierci
Zostaną ci drogiemi, a ciebie na ćwierci
Ból zedrze, nieszczęśliwą snać będziesz do końca.
(Wychodzi).

CHÓR.

O biada! O Ziemio! O Słońca
Wszystko widzący promieniu! Swe jasne
Zwróć dzisiaj oczy
Ku tej na święcie
Najokrutniejszej kobiecie,
Nim, dzieci mordując własne,
W ich krwi swe ręce ubroczy!
Wszak to złocisty twój siew,
Więc jakżeż być może,
Aby nasienie to boże
Śmiertelny mordował człek!
A więc, niebiańska Światłości,

Sięgnij do głębi jej trzew,
Lub z domu wypędź precz tych krwawych zemsty gości,
Erynie wypędź po wiek!

*

Daremne więc wszystkie twe trudy!
Daremnie rodziłaś swe dzieci! Daremnie
Przez fal odmęty,
Wskroś pełne zdrady
Płynęłaś Symplegady!
O jakich to szaleństw ciemnie,
O, jakiż to upór przeklęty
Owładnął dziś duchem twym!
Na ludzkie wszak plemię
Spada, ciekąca na ziemię,
Wylana rodzona krew;
Rąk bożych mściwe narzędzie
Zwróci się przeciw złym!
Świeży wciąż rodząc ból, mordercę ścigać wciąż będzie!
Słuszny jest boży gniew!

JEDEN Z SYNÓW (za sceną).

O biada! Cóż mam czynić? Jak ujść rękom matki!

DRUGI SYN (j. w.).

Ja nie wiem, drogi bracie! To nasze ostatki!

CHÓR.

Czy słyszysz ten jęk? Ach, dzieci to głos!
O, straszny twa dłoń gotuje im los!
Czy pobiedz mam w dom, z rąk wydrzeć ci kord?
Wstrzymam twych synów mord!

DZIECI (j. w.).

Ratunku! O na Boga! Czemu nie spieszycie?
Już miecz w śmiertelne sieci zapędza nam życie!

CHÓR.

Azaliś jak żelazo, nieszczęsna, lub skała,
Że płód, któryś sama wydała,
Rękami zabijasz własnemi?
Jedyna tylko, jak słyszę, niewiasta
Była na ziemi
Od dawnych, pradawnych stuleci,
Co swoje zabiła dzieci —
Ino, przez Zeusa, wieczystego Własta,
Mściwą wygnana żonę.
Własnego płodu grzeszna zabójczyni,
Poza brzeg morski krok rozpaczny czyni,
W odmęty rzuca się słone
I w ich głębinie
Wraz z swemi dziećmi ginie.
Cóż jeszcze być może
Groźniejszem na święcie? O łoże
Namiętnej chuci niewieściej,
Ileż się w tobie zła dla człeka mieści!...

Na scenę wbiega
JAZON.

Powiedzcie mi, stojące u pałacu wrótni,
Czy jeszcze jest w pałacu ta przenajokrutniej
Niszcząca nas Medea, lub czy już uciekła?
Bo ukryć się powinna ta zbrodniarka wściekła
Pod ziemię lub na skrzydłach wzbić się w kraj podniebny,
Ażeby nie dać gardła za ten czyn haniebny,
Spełniony na królewskiem plemieniu. Czyż można

Przypuścić, by myślała ta dziewka bezbożna,
Że ujdzie z tego domu bez słusznej zapłaty
Za mord na władcy kraju? Lecz wiedzcie, nie na tej
Zależy mi! O dzieci mi idzie! Skrzywdzeni
Już wiedzą, co im czynić! Zemsta się rozpleni!
Ja po to li przybiegłem, aby jak najpewniej
Ocalić swoje dzieci, którym grożą krewni,
Pragnący się na matce pomścić za jej winę!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Nie wiesz, w jak nieszczęsną jawisz się godzinę,
Jazonie! Nie te wówczas powiedziałbyś słowa.

JAZON.

Cóż dzieje się? Czyż zabić i mnie jest gotowa?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Już dzieci twoje padły z macierzyńskiej ręki.

JAZON.

Co mówisz? Jak okrutne sprawiasz mi tu męki!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twe dzieci już nie żyją! To czynię-ć wiadomem.

JAZON.

A gdzież zamordowane? W domu czy za domem?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pałacu otwórz bramy, a zobaczysz zbrodnię.

JAZON.

Hej! służbo! Odsuń rygle! Nie myślę bezpłodnie
Stać tutaj! Chcę ich widzieć, zabitych okrutnie,
I pomścić ich! Hej! prędzej! Wysadzić te wrótnie!

MEDEA (za sceną).

Dlaczego się dobijasz? Czemu walisz w bramy?
Do trupów chcesz się dostać, a i do mnie samej,
Sprawczyni tego mordu? Daj spokój! Na nieba!
Mów, czego chcesz odemnie? Czego ci potrzeba?
Mnie dłoń się twa nie dotknie! Z łaski Heliosa
Dostałam wóz, co precz mnie unosi w niebiosa
I daje schron przed ręką mych wrogów na zawsze.

JAZON.

Ty zmoro nienawistna, ty z stworzeń najkrwawsze,
Dla bogów i dla ludzi przewstrętne! Swe własne
Zabiłaś oto dzieci i możesz na jasne
Spoglądać jeszcze światło, patrzeć na tę ziemię,
Ty matko niegodziwa, co miecz w swoje plemię
Zatapiasz i mnie synów pozbawiasz, do końca
Niwecząc moje życie! Już nie ujrzysz słońca!
Dopiero teraz widzę, dawniej byłem ślepy!
Gdym kazał ci porzucać barbarzyńskie stepy,
Gdym wiódł cię, nieszczęśnico, do naszej Hellady,
Tyś wówczas nie wahała dopuścić się zdrady
Na ojcu swym, na ziemi, co cię wykarmiła!
Zły demon dał mi ciebie, nieczysta mnie siła
W objęcia twe popchnęła, gdy, zabiwszy brata,
Co w domu rodzicielskim chował się przez lata
Wraz z tobą, szłaś na drogi, na piękny nasz statek!
O, taki był początek, przeszłych dni zadatek!
A potem poślubiłaś o, tego człowieka.
Któremu dałaś dzieci, a który narzeka,
Boś dzieci te z małżeńskiej zabiła zazdrości.
Kobiety niema takiej wśród helleńskich włości,
By mogła spełnić zbrodnię podobną. A przecie

Jam ciebie wybrał z wszystkich białogłów na świecie,
Ażeby, na swą zgubę, uczynić cię żoną.
Nie jesteś ty niewiastą, lwicą rozsrożoną
Ty jesteś, stokroć gorsza od tyreńskiej Skilli.
Lecz ciebie ani tysiąc wyrzutów tej chwili
Nie zmoże, tak zuchwałe jest dzisiaj twe serce!
Precz, dzieci morderczyni, nad wszystkie morderce
Straszliwsza! Mnie li myśleć dziś o własnej zgubie!
Już ja się nie połączę w tym wybranym ślubie,
Już dzieci, którem spłodził i którem wychował,
Nie ujrzę: zgon okrutny gniew twój im zgotował!

MEDEA.

Twe słowa zbić bym mogła, słów mam podostatkiem.
Lecz ojciec Zeus niebieski jest mi dzisiaj świadkiem,
Com ja ci uczyniła, a ty mnie, nieboże,
Jak strasznie pokrzywdziłeś! Nie dość, żeś mi łoże
Pohańbił, jeszcze śmiałeś radować się wielce
I w twarz mi, twoich synów biednej rodzicielce,
Szyderstwa rzucać wstrętne! A i onej młodej
Królewnie i jej ojcu nie mogłam nagrody
Poskąpić należytej, iż mnie precz wygnali
Z tej ziemi!... Możesz lwicą zwać mnie i tak dalej
I Skillą lżyć tyreńską, tem ja się nie wzruszę!
Zbyt dobrze ugodziłam a słusznie w twą duszę.

JAZON.

Bolejesz i te moje podzielasz męczarnie.

MEDEA.

I owszem; jeśli nie chcesz ze mnie szydzić marnie.

JAZON.

Synowie! Że też taka nosi imię matki!

MEDEA.

Z ojcowskiej wyście winy zginęły, me dziatki!

JAZON.

Nie moja dłoń przyczyną stała się ich zguby.

MEDEA.

Twa pycha je zabiła i twe nowe śluby.

JAZON.

Z zazdrościś je zabiła! Godzi się to komu?

MEDEA.

Czy mniemasz, że w tem mało dla kobiety sromu?

JAZON.

Dla mądrej juścić mało, tylko nie dla ciebie!

MEDEA.

Nie żyją! A to w smutku okrutnym cię grzebie.

JAZON.

O żyją! Zmiażdżą głowę twą ich mściwe pięście!

MEDEA.

Bóg dobrze wie, kto całe sprowadził nieszczęście.

JAZON.

O wie, bo wie, jak serce twe jest godne wzgardy.

MEDEA.

Milcz, wstrętem mnie napełnia ten twój język hardy.

JAZON.

Mnie zasię twój! Znośniejsze będzie pożegnanie.

MEDEA.

Co czynić!? I po tobie żal mi nie zostanie.

JAZON.

Mnie pozwól pogrześć zmarłe, zdrój łez wylać szczery.

MEDEA.

Przenigdy! Ja pogrzebię je sama tam, w Hery,
Patronki tego grodu, świętym, cichym gaju,
Ażeby ktoś po wrażym nie shańbił zwyczaju
Ich grobu. Zaś w Syzyfa ziemi dzień pokuty
Ofiarnej zaprowadzę, aby mord ten luty
Opłacić jak należy. Teraz w Erechteja
Dziedzinę ja uchodzę: niechybna nadzieja
Pcha w dom mnie Ajgajosa, syna Pandiona.
Złoczyńca zaś złą śmiercią, jak zasłużył, skona —
Twą głowę szczątki Argu rozbiją na zawsze,
Boś patrzał na małżeństwa mego dni najkrwawsze.

JAZON.

Erynia dzieci i mściwa
Sprawiedliwości dłoń
Niech wtrącą cię w grób!

MEDEA.

Gdzie taki jest demon, gdzie taki jest bóg,
Któryby chciał tej godziny
Wysłuchać twych słów,
Ty wiarołomco, ty co z praw gościny
Uwodzicielski czynisz sobie łup.

JAZON.

A goń-że stąd precz, a goń-że stąd, goń,
Ty morderczyni mych dzieci!

MEDEA.

Idź żonę swą grzebać! Powracaj w swój dom!

JAZON.

Odchodzę bez dzieci! Gdzież koniec mym łzom?

MEDEA.

Na stare twe lata powiększy się płacz!

JAZON.

O dzieci najdroższe!

MEDEA.

Dla matki! Ty zacz?!

JAZON.

A przecz jeś zabiła?

MEDEA.

Na tobie się mszcząc!

JAZON.

O pragnę, nieszczęsny, te usta swe sprządz
Z wargami mych synów ten jeden li raz!

MEDEA.

Dziś do nich się milisz a przecież był czas,
Żeś rzucił swe dzieci!

JAZON.

O pozwól, na Boga!
Ich słodkich dotknąć się lic!

MEDEA.

Nie tędy jest droga!
Nie znaczą mi nic
Twe słowa! Twa prośba już nic nie pomoże!

JAZON.

Czy widzisz, o Boże!,
Jak w duszę się wpija
Ta lwica, ta żmija?
Lecz ile wydołam,
Niebiosa powołam
Z sił wszystkich na świadki,
Ze ona te dziatki
Zabiła mi lube
I mnożąc mą zgubę.
Godnego grzebania
Mym rękom zabrania.
O, czemu-m je spłodził?!
Nie byłby w nie godził
Skutecznie ten los z ręki matki!

CHÓR.

Na Olimpu szczycie
Rządzi rozmaicie
Zeus i różnie włada
Nieśmiertelnych rada.
W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki urządza nam bóg!
Tu, zamiast zyskać, człek traci.
Tam znowu zysków niebiosy
Śród niespodzianych nieskąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem.






HIPPOLYTOS UWIEŃCZONY
(Ἱππόλυτος στεφανοφόρος).


Hippolytos uwieńczony.

Osoby dramatu.
AFRODYTE bogini miłości.
HIPPOLYTOS syn Tezeusza i amazonki Antiopy.
SŁUŻBA.
CHÓR KOBIET TROIZEŃSKICH.
PIASTUNKA.
FEDRA, małżonka Tezeusza, córka Minosa, króla Krety.
TEZEUSZ król Aten, syn Ajgajosa (Egeusa).
POSEŁ.
ARTEMIS bogini łowów.


Rzecz dzieje się w mieście Troizenie przed pałacem króla Pitteusza.






Na scenie jawi się

AFRODYTE.

Me imię na niebiesiech niepomiernie słynie
I ludzie znają dobrze kipryjską władczynię.
A jacy są mieszkańcy od ponckich wybrzeży
Po fale Atlantyku, ten, kto we mnie wierzy,
Doznaje mojej łaski, zaś poniżon będzie
Pod słońcem, kto śmie deptać me święte orędzie.
I bóstwa bowiem lubią, jeśli człek jest skory
Oddawać przynależne niebianom honory.
Wykażę ja tu zaraz prawdę mego słowa.
Hippolit, amazonki syn, Tezeuszowa
Latorośl, wychowaniec cnego Pitteusza,
Jedyna, śród troizeńskiej ziemi żywa dusza
Najlichszą mnie śród bogów mianuje i dumnie
Miłosnem gardzi łożem. Nie znajdując u mnie
Radości, Artemidę, siostrzycę Foibosa,
Uważa za najpierwszą śród tych, co niebiosa
Zajmują, i z Zeusza tą córą dziewiczą
Na łowy, tępić zwierza, wyrusza z swą smyczą —
Za wielka to zażyłość dla śmiertelnych ludzi,
Zazdrości przecież we mnie zaszczyt ten nie budzi,
Bo pocóż? Tylko jeszcze dzisiaj zobaczycie.
Że zemszczę się za krzywdę swą na Hippolycie.
Rzecz dawna, pójdzie łatwo, nie będzie zawodu:

Na obchód gdy świąteczny z Pitteusza grodu
Pojawił się ten młodzian w ziemi Pandiona,
Ujrzała go cna Fedra, ojca jego żona,
I straszną się ka niemu rozpaliła żądzą —
Przezemnie to się stało. Jeszcze nim zabłądzą
Jej kroki do Troizeny, na znak swej miłości
Świątynię zbudowała śród ateńskich włości,
Na zboczu Palladyjskiem, skąd widać te łany —
Przybytek ten, w Kiprydy cześć ufundowany,
Ma zwać się od tej pory na zawsze kościołem
Bogini Hippolyta... Potem, kiedy społem
Z małżonką porzuciwszy mury Kekropsowe,
Tezeusz tu zawitał, aby swoją głowę
Od klątwy uratować, i roczną pokutę
Odprawiać jął zdaleka od domu za lute
Wylanie Pallantydów krwi, od onej chwili
Napróżno się nieszczęsna ta kobieta sili
Uwolnić się od cierpień: wzdycha, jęczy, ginie
Z miłości, ale milczy. Jakiejby to winie
Przypisać, z domowników nie wiada nikomu.
Lecz długo tak nie można kochać pokryjomu:
Wyjawię Tezejowi i ojciec młodziana
Zabije, mego wroga. Tak więc wykonana
Zostanie obietnica, jedna z trzech, któremi
Obdarzył Tezeusza władca, nad morskiemi
Falami władający, Pozeidon. I żona
Paść musi, acz chwalebnie. Bo juścić mi ona
I los jej nie oznacza znów tyle, bym miała
Poniechać swojej zemsty na wrogach, jak chwała,
Jak cześć moja wymaga... Lecz oto me oczy
Spostrzegły Hippolyta: Z łowieckiej-ci kroczy
Wyprawy syn Tezejów. Ustąpię mu z drogi.

Pospiesza tu z nim razem służby orszak mnogi
I głośną składa pieśnią hołdy Artemidzie:
On nawet nie przeczuwa, że ku śmierci idzie,
Że słońce mu przyświeca już po raz ostatni.

HIPPOLYTOS.

Za mną, szeregu mój bratni,
Hymny nam trzeba wznieść
W cześć Artemidy, w córki Zeusa cześć!

CHÓR STRZELCÓW.

O pani dostojna, o pani!
Zeusa ty córo i Latony,
Z dziew najpiękniejsza,
Z dziew, zajmujących gmach złocony
Twego rodzica, nieboskłony
Zeusa promienne: tobie w dani,
Tobie jedynej hołd składamy:
Niech się twa cześć nie umniejsza,
O Artemido bez plamy,
O dziew olimpijskich królowo!

HIPPOLYTOS.

Ten wieniec tobie składam, zioła woniejące,
Zerwane, o władczyni, na dziewiczej łące,
Na którą żaden pasterz nie pognał swych owiec
I z sierpem nikt nie zaszedł. Nietknięty manowiec!
Ta tylko skrzętna pszczoła pobrzękuje w wiośnie,
Dziewicza rosa łan ten orzeźwia, kwiat rośnie
Jedynie dla wybrańców, co nie wyuczoną,
Lecz szczerą wstydliwością w swojem sercu płoną —
Kto podły, temu wara! Więc, pani niebiosów,
Racz przyjąć tę ozdobę twych złocistych włosów

Z mej ręki nieskalanej. Ja jeden na ziemi
Zażywam takiej łaski, że mogę się z swemi
Do ciebie zwracać słowy, żeśmy towarzysze,
Że głos twój, o władczyni, każdej chwili słyszę,
Choć lic twoich nie widzę! Chciałbym w takiej mierze
Przez życie przejść, aż grób mnie w swe mroki zabierze.

Odwraca się od ołtarza w kierunku domostwa. W tej chwili występuje z chóru i zachodzi mu drogę
STARY SŁUGA.

O książę! — gdyż li boga władcą zwać wypada —,
Czy raczysz mnie wysłuchać? Dobra moja rada.

HIPPOLYTOS.

I owszem, boć nie mądrze postąpiłbym przecie.

STARY SŁUGA.

A wiesz ty, jaki zwyczaj panuje na świecie?

HIPPOLYTOS.

Nie, nie wiem. W jakiej sprawie twa się warga trudzi?

STARY SŁUGA.

Nikt pychy i uporu nie lubi śród ludzi.

HIPPOLYTOS.

Rzecz prosta, bo i któżby lubił pychę człeka?

STARY SŁUGA.

Że nikt zaś na uprzejmą grzeczność nie narzeka.

HIPPOLYTOS.

Na uprzejmości ludzie nigdy źle nie wyśli.

STARY SŁUGA.

Czyż bóstwa, powiedz, nie są takiej samej myśli?

HIPPOLYTOS.

Gdy życie ich w ten sposób, jak i nasze, płynie.

STARY SŁUGA.

A jednak pokrzywdziłeś dostojną władczynię.

HIPPOLYTOS.

Ja? Kogo? Strzeż się, proszę, by kłamcą nie zostać.

STARY SŁUGA (wskazując na posąg Afrodyty):

Masz oto przed swym domem cną Kiprydy postać.

HIPPOLYTOS (bijąc przelotny pokłon posągowi).

Jam czysty, nieskalany, pozdrawiam ją zdala.

STARY SŁUGA.

Dostojna jej potęga ludzką moc obala.

HIPPOLYTOS.

Nie wszystkim hołd się składa, ludzie to czy bogi.

STARY SŁUGA.

O mędrszyś, niż potrzeba! Szczęsnej życzę drogi!

HIPPOLYTOS.

Nie znoszę bóstw, co w nocy spełniają swą władzę.

STARY SŁUGA.

Daj bogom co boskiego, to ci, synu, radzę.

HIPPOLYTOS (szybko się odwracając)

Odejdźcie, moi słudzy; do domu pospieszcie,
Zgotujcie nam śniadanie; dobrze jest nareszcie
Posilić się po łowach przy obfitym stole.
I konie oporządzić potrzeba; mam wolę
Pohasać po śniadaniu, zabawa się przyda.

(Do starego sługi)

Niech dobrze tu się miewa ta twoja Kipryda.

Znika. Scena się opróżnia. Pozostaje
STARY SŁUGA (przed ołtarzem Afrodyty).

Nie pójdę-ci ja drogą, jaką chodzą młodzi,
Co myślą tak, jak o tem mówić się nie godzi
Człekowi służebnemu, lecz do twej dostojnej
Świętości się pomodlę, Kiprydo!... Niech wojny
Nie będzie między wami! Jeżeli, jak słyszę,
Zbyteczne prawi głupstwa w swej młodzieńczej pysze,
Ty zamknij na to uszy, boć przecież bogowie
Winni mieć rozum większy, niż ma człek w swej głowie.
(Znika).

Z drugiej strony zjawia się
CHÓR KOBIET.

Okeanosa wiecznie świeży zdrój
Płynie wiadrami z opoczystych ścian,
Rzeźwością życia zalewając łan.
Tam krok wypoczął mój,
Tam też mojemu zjawiła się oku
Dawna ma druha, mocząca w potoku
Lśniste purpury, by potem,
Słonecznem oblane złotem,
Na skalnej suszyć je zboczy.
Od niej to pierwszej jam się dowiedziała,
Juk cierpi ma pani wspaniała.
Jaka to boleść ją tłoczy.

*

Nie pozwalając wychodzić za próg.
Do łoża przykuł okrutny ją los.
Przepaska jasny zaciemnia jej włos.
Strasznie zwalona z nóg,

Trzy dni odtrąca wszelkie dary boże,
Do ust niczego wziąć już dziś nie może,
Dar Demetery jej na nic!
Tak do ostatnich granic
Złamana, nie widząc słońca,
Spoglądać musi w milczeniu, jak skrycie
Ucieka młode jej życie,
Jak prędko zdąża do końca.

∗                    ∗

Jakież to bóstwo, o pani,
Tak twoje zmysły tumani?
Któż taką ci daje zapłatę?
Zali to Pan, czy Hekate?
Zali to Macierz gór,
Czy Korybantów chór?
A może tak cierpisz bez miary,
Że, poskąpiwszy ofiary,
Zraniłaś świętą Łowczynię?
Ona-ć to bowiem, ta królowa boża,
Przebiegać umie lądy, a i morza
Ona przepłynie!

*

Czyżby miłosna zawieja
Wtargnęła w gród Erechteja?
Czyżby od twoich się progów
Odwrócił potomek bogów,
Małżonek twój i pan,
Na żądzę przewrotną zdan?
A może z twej Krety rodzinnej
Do tej przystani gościnnej
Przybyli jacyś żeglarze
I, straszne z domu przyniósłszy ci wieści,

Zadali pani mojej te boleści,
Te męki wraże?

∗                    ∗

Dola rodzącej kobiety
Niejednokrotnie tak nieszczęsna bywa,
Że, drogą, którą kroczy jej nadzieja żywa,
Spieszy wraz obłęd i szał!
I ja, niestety,
Tych samych doznałam losów,
Lecz na królowę niebiosów,
Na Artemidę, co grozą swych strzał
Szafuje według swej woli,
Duch się mój zdał!
I nie zawiodły
Moje żarliwe modły:
Wyrwała mnie z ciężkiej niedoli!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lecz, patrzcie! na dworze
Stara piastunka się jawi!
Wynoszą, patrzcie! naszej pani łoże!
Dusza się moja powstrzymać nie może,
By nie zapytać, co tak gnębi ninie,
Co tak boleśnie dziś trawi
Tę naszą biedną kniahinię?

Służebnice wnoszą Fedrę, leżącą na łożu, towarzyszy im i nadzoruje orszak stara
PIASTUNKA (po krótkiej pauzie)

Ach! ta nędza człowieka!
Ach! ten ból, co go czeka!

Ach! te straszne choroby!
Cóż mam czynić tej doby,
Cóż poniechać ja mam?
Wyniosłyśmy twe leże
Na to słońce, na świeże,
Na rzeźwiące powietrze,
A tu coraz są bledsze
Twoje lica! Twe oczy
W coraz głębszej omroczy!
Ach! odpowiedz-że nam?
Wszak ciągnęła cię wola
Do światłości, do pola,
Za pałacu bramami
Pożądałaś być z nami,
A patrz! teraz na nowo,
O ty chwiejna ma głowo,
Chcesz powracać w pokoje!
Wielce zmienne są twoje
Pożądania i chęci!
Coś cię ledwie przynęci
I odpycha cię wraz!
Twoje serce, o pani,
Tego tylko nie gani,
Co ukryte jest oku:
To ci tylko uroku
Jest przepełne i kras!
(Odwracając się)
Tak! ja sama bez mała
Chorować bym wolała,
Niż tak siedzieć, niżeli
Czuwać obok pościeli
Chorych ludzi! Wszak wtedy

Mniej doznaje się biedy —
To cielesne li męki!
A tu z znojem tej ręki
I znój duszy się para!
Męczarń, cierpień niemiara
Oto ludzkie jest życie!
A gdzież, gdzież zobaczycie
Kres i wyzwolenie?!
Są! Lecz mroczne tu cienie
Ukrywają z daleka
Przed oczami człowieka
Oną przystań... Więc ludzie.
Ulegając ułudzie,
Wzdyć żądzami wszystkiemi
Lgną co siły do ziemi
I to dzięki przyczynie,
Że im znan jest jedynie
Żywot ziemski... Zaiste!
Nikt nie wniknął w te mgliste,
W te umarłych dzierżawy,
Więc też błądzi człek prawy,
Bo niepewne są wieści,
Co za nami się mieści.

FEDRA.

Wyprostujcie mą postać!
Trudno mi tak pozostać:
Głowa zbytnio opadła,
Członków moich wiązadła
Rozluźniły się w męce.
Wznieście w górę te ręce —
I ta chustka na czole

Zbyt mi cięży... Ja-ć wolę,
By tych włosów korona
Na me spadła ramiona.

PIASTUNKA.

Męstwa, ciszy, spokoju!
Nie rzucaj się! Toć w znoju
Łatwiej wytrwać i trudzie,
Gdy odważni są ludzie:
Zresztą na to my przecie,
Aby cierpieć na świecie!

FEDRA.

Ajaj!
A niechże mnie tej chwili
Świeży trunek posili,
Z jasnych krynic czerpany!
Na kwieciste mnie łany,
Na murawy ponieście!
Przy topoli szeleście
Czemuż spocząć nie mogę?

PIASTUNKA.

Szał cię opadł, niebogę!
Snać majaczysz w chorobie!
Nie my same tu obie,
Tłum nas słucha! Strzeż-że się!

FEDRA.

Być mi w górach! W tym lesie
Śród tych jodeł, gdzie w zwierza
Psów zajadłych uderza
Rozszczekany rój.

Z jakim jabym zachwytem
Szczuła sforę! Z dzirytem
Tessalijskim w tej dłoni
Za jeleniem w pogoni,
Jakże jabym śmigała
Jego grotem! Jak strzała
Mknąłby oszczep, rzucony
Obok włosów korony
W ten myśliwski bój...

PIASTUNKA.

O dziecino ma chora,
Na co-ć łowy i sfora?
Żądza twoja się ciska,
Chcesz górskiego źródliska?
Za tą bramą jest wzgórze,
Tam ci wodą usłużę.

FEDRA.

Artemido, ty pani
Słonej, morskiej przystani,
Władająca na torze,
Który stado twe orze
Kopytami! O święta!
Jakżeż jabym źrebięta
Chciała kiełzać weneckie!

PIASTUNKA.

Co za myśli zdradzieckie!
Co za szał to niezdrowy!
To chcesz w góry, na łowy,
To znów chętka cię bierze
Na piasczyste wybrzeże,

By dosiadać rumaki!
Wieszcz li zgadłby dziś, jaki
Bóg cię z toru wytrącił,
Kto twe zmysły zamącił!

FEDRA.

Co ja biedna zrobiła?
Co za straszna mi siła
Wzięła rozum? Zaiste,
Zły opętał mnie duch!
Zakryj twarz mi! Rzęsiste
Pod spuszczoną powieką
Łzy ja czuję! Łzy cieką
Z ócz ze wstydu i bólu!
Zakryj-że mnie, matulu!
Wstyd mi tego, com rzekła!
Ach! prawdziwe to piekła
Stracić zmysły! Źle z nowa,
Gdy odzyszcze je głowa!
Umrzeć juści najlepiej,
Zanim rozum się skrzepi!

PIASTUNKA.

Już zakrywam. Lecz kiedy
Grób mnie wyrwie z tej biedy,
Kiedyż ciało me skryje?
Długo, długo-ć ja żyję,
Wiem niejedno i powiem:
Źle ze serca jest zdrowiem,
Jeśli przyjaźń zawiera,
Która nazbyt jest szczera,
Która w duszę zapada
Zbyt głęboko. Ma rada

Żyć pod uczuć tych władzą,
Które zawsze się dadzą
Czy rozluźniać dowoli,
Czy też ścieśniać! Zbyt boli,
Nazbyt ciężar ugniata,
Jeśli człek się tak zbrata,
Że się troska za dwóch,
Jak ja dzisiaj. Toć przecie
Rzecz wiadoma na świecie.
Że gdy człowiek przesadzi.
Częściej bólu, a rzadziej
Dozna szczęścia! I zdrowie
Też nie wieczny jest zuch —
Cierpi na tem... Przysłowie
Przypomnąć się ośmielę,
Że gdy czego za wiele,
To nie zdrowo!... W tem właśnie
Mądry człek mi przyklaśnie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Staruszko, naszej Fedry opiekunko wierna!
Widzimy, że jej boleść dolega bezmierna,
Lecz czem jest ta choroba, tego nikt nie zgadnie,
Więc racz-że nam powiedzieć, wyjaśnić dokładnie!

PIASTUNKA.

Jać sama tego nie wiem — ukrywa przedemną.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przyczyna tych tajemnic również ci tajemną?

PIASTUNKA.

Nic zgoła tutaj niewiem, toć milczy zawzięcie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zmarniała ponad wyraz, zwiędła nad pojęcie.

PIASTUNKA.

Bo jakoż? Dzień już trzeci bez żadnego jadła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z choroby, czy też myśl ją o śmierci opadła?

PIASTUNKA.

Nie wiedzieć, lecz to jasne: na śmierć się zagłodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Mężowi jej — rzecz dziwna — wcale to nie szkodzi?

PIASTUNKA.

Ukrywa przed nim wszystko, mówi, że jest zdrowa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Czy z ócz jej nie wyczyta, co się w wnętrzu chowa?

PIASTUNKA.

Zdarzyło się, że teraz poza krajem bawi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A ty nie masz potrzeby dotrzeć jak najżwawiej,
Co niszczy tak jej ciało i umysł rozprzęga?

PIASTUNKA.

Zrobiłam już, co można, i żadna potęga
Nie zrobi tu nic więcej. Lecz i dziś nie spocznę
W staraniach najgorętszych... Wy, świadki naoczne,
Widzicie, jak zabiegam w nieszczęsnej chorobie
Mej pani... (Do Fedry) Córko droga! zapomnijmy obie
Poprzednie nasze słowa. Popatrz się wesoło,
Pochmurne brwi te wygładź, rozjaśnij to czoło.

I ja się zwrócę z drogi poprzedniej, na której
Nie pięknie-m się sprawiała, biorąc ciebie z góry,
I lepszą dam ci radę... Jeśli masz z chorobą
Tajemną do czynienia, pogadają z tobą
Niewiasty — są tu obok, a jeśli mężczyzna
Posłyszeć o tem może, niech się lekarz wyzna
W tem wszystkiem, przywołamy coprędzej lekarza.
Co? milczysz? Nie trza milczeć! Niech dziecię me zważa:
Źle radzę, więc mi przygań, lecz słuchać wypada,
Jeżeli się w mych słowach dobra mieści rada;
Mów, spojrzyj! Nieszczęśliwa jest istota ze mnie!
Niewiasty! My się wszystkie trudziły daremnie!
Jesteśmy, gdzieśmy były! Moich rad nie słucha,
A wiedz — chociażbyś była nad morskie bałwany
Nieczulsza —: ani jeden syn twój ukochany
Nie będzie gospodarzem w swym ojcowskim domu,
Jeżeli ty ich zdradzisz, niepamiętna sromu,
Pragnąca teraz umrzeć!... Tak! Na Amazonę,
Co dzieciom twoim pana zrodziła, nie płone
Wzdyć plemię, acz bękarcie — znasz je, Hippolita
Nazwisko ma —  —

FEDRA.

O rety!

PIASTUNKA.

Takeś tem przybita?!

FEDRA.

Zabijasz mnie, matuchno! Ból mi serce ściska!
Na Boga, nie powtarzaj mi tego nazwiska!

PIASTUNKA.

A widzisz! Mądra jesteś, lecz ci nie przeleci
Przez myśl dbać o swe życie i o szczęście dzieci.

FEDRA.

Ja kocham je!... Mną teraz dola miota inna.

PIASTUNKA.

A wszak bez krwawej zmazy jest twa dłoń niewinna?

FEDRA.

Bez zmazy dłoń, lecz w sercu mojem plama krwawa!

PIASTUNKA.

Azali to jest wroga zawziętego sprawa?

FEDRA.

Wbrew woli mej i swojej drah do zguby zmusza.

PIASTUNKA.

Czy może jaką krzywdę masz od Tezeusza?

FEDRA.

Bodaj-żeby on krzywdy nie doznał z mej strony!

PIASTUNKA.

I cóż cię pcha ku śmierci? Jaki grzech spełniony?

FEDRA.

Nie przeciw tobie grzeszę, więc niech grzeszę sobie.

PIASTUNKA (padając jej do kolan).

Ustąpię, gdy mnie zmusisz — li, wówczas to zrobię.

FEDRA.

Co czynisz? Pragniesz zmusić, chwytając za ręce?!

PIASTUNKA.

Za ręce i za nogi! Mów o swej udręce!

FEDRA.

Gdy powiem, jeszcze większe sprawię ci boleści.

PIASTUNKA.

Największy ból się dla mnie w twej utracie mieści.

FEDRA.

Utracisz mnie! Lecz dla mnie zaszczyt jest w tej doli.

PIASTUNKA.

O rzeczy więc zaszczytnej pani milczeć woli?

FEDRA.

Nie powiem, aż na cnotę mój występek zmienię.

PIASTUNKA.

Mów! Cnota twa tem większe mieć będzie znaczenie.

FEDRA.

Ach! Odejdź! Puść tę rękę! Błagam cię, na nieba!

PIASTUNKA.

Nie puszczę, póki nie dasz tego, czego trzeba.

FEDRA.

O, daję ci! Cześć we mnie budzą ręce twoje!

PIASTUNKA.

Więc mów, na ciebie kolej: ja w milczeniu stoję.

FEDRA.

O jakież to cię, matko, rozpierały żądze!

PIASTUNKA.

Czy byka masz na myśli? Chyba to, tak sądzę —  —

FEDRA.

O siostro nieszczęśliwa, Dioniza żono! —

PIASTUNKA.

Co mówisz, dziecko moje?! Lżysz swe gniazdo pono!

FEDRA.

Jam trzecia... Tak haniebnie tu ginę, nieboga!

PIASTUNKA.

Co znaczą twoje słowa? Lęk mnie zdjął i trwoga.

FEDRA.

Tak, stamtąd me nieszczęście! Nie od dziś ni wczora!

PIASTUNKA.

Nic nie wiem, chociaż wiedzieć bardzo jestem skora.

FEDRA.

Ach!
Tyś winna to powiedzieć, co ja rzec mam tobie!

PIASTUNKA.

Nie jestem wieszczka, nic ja z zagadką nie zrobię.

FEDRA.

Co czuje człowiek, powiedz, gdy, jak mówią, kocha?

PIASTUNKA.

Rozkosze same czuje, lecz i bólu trocha.

FEDRA.

Ból moim jest udziałem. Dojmuje mi srogo...

PIASTUNKA.

Co mówisz, dziecko moje? Ty kochasz? I kogo?

FEDRA.

A jakże on się zowie, ów syn Amazony?

PIASTUNKA.

Hippolytos?

FEDRA.

Tyś rzekła, nie ja!

PIASTUNKA.

O stracony
Mój losie!... Co ty mówisz? Gubisz mnie na zawsze!
Niewiasty! Nie wytrzymam! O dni me najkrwawsze!
O życie! Gardzę życiem! Wstrętny blasku słońca!
Umieram!... Idę sobie!... Blisko jestem końca! —
Na wieki bądźcie zdrowe!... Że też tak się dzieje,
Iż człowiek najzacniejszy wybiera koleje
Występku — wbrew swej woli! Wie, że to ohyda.
A idzie!... O, nietylko bóstwem jest Kipryda —
Czemś więcej jest, niż bóstwem! Ona, co dziś niszczy
I ją i mnie i dom ten zmienia w kupę zgliszczy...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Czyście słyszały, o!
Czyście słyszały,
Kobiety,
Jakie straszliwe, niesłychane zło
Padło z warg naszej królowej?
Raczej mi zginąć, niż patrzeć na cały
Ból twój, co zmysły ci miesza! O rety!
O gorze! O biada mnie biednej!
O jakiż to los był gotowy
Takie ci sprawić męczarnie?!
Przemarnie

Gnębi was dola, o ludzie,
W łzach wychowani i trudzie!
Zło-ś wyjawiła — czyż w jednej
Nie zginiesz chwili? Ach, jaki
Czekać cię może czas?!
Dom swój ty gubisz i siebie i nas.
Boć już wiadomo, które sobie szlaki
Wybrała Kiprys, o Krety
Nieszczęsna córo ty!

FEDRA.
(wstaje spokojna i podchodzi ku chórowi).

Trojzeńskie me niewiasty, wy, co zajmujecie
Najdalszy zrąb ziemicy Pelopsa! Na świecie
Żyjąca, noc niejedną strawiłam w zadumie
Nad gorzką nędzą świata i, jak to rozumie
Mój umysł, wraz wam powiem: więc mi się wydaje,
Że człek nie z przyrodzenia grzeszne ma zwyczaje,
Boć przecie ludziom wcale nie braknie rozsądku —
Nie! Cała ona sprawa takiego jest wątku:
My wiemy, co jest dobre, znamy wartość złego,
A tylko postępujem inaczej. Dla czego?
Bo jedni są leniwi, a drudzy przenoszą
Nad cnotę jakąś rozkosz, zaś człek się z rozkoszą
Spotyka rozmaitą, A potem te wczasy,
Te puste pogawędki, to zło, pełne krasy,
I wreszcie wstyd... A wstydu dwa rodzaje mamy:
Godziwy wstyd i drugi, co haniebne plamy
Na domy nasze ściąga, tak, że gdyby chciano
Właściwie je określić, te dwa wstydy, miano
Odmienne daćby trzeba temu i tamtemu.
Tak patrzę na te rzeczy i dziś nie wiem, czemu

Miałby się znaleść środek, coby moje zdanie
Przemienił... Nie!... Już przy tem duch mój pozostanie!
A teraz w własnej sprawie: Kiedy mnie swym grotem
Zadała ranę miłość, myślałam li o tem,
Jak znieść to najgodziwiej... Więc powzięłam sobie
Zamilczeć, nic nie mówić o swojej chorobie,
Albowiem na języku oprzeć się nie można,
Boć umie karcić bliźnich jego siła zdrożna,
A sobie zaś największą snać wyrządza szkodę.
Powtóre znosić chciałam tę moją przygodę
Z odwagą, chciałam męstwem zmódz ten szał. A wreście,
Po trzecie, gdym spostrzegła, iż serce niewieście
Nie zdoła się okiełzać, że ma sił za mało,
By żądzę pohamować, więc mi się wydało,
Że umrzeć jest najlepiej, i nikt mi nie powie,
Iż błądzę... Tak! Czci mojej niech będą świadkowie
Chociażby najliczniejsi, ale hańbić siebie
Przy świadkach?! Raczej hańbę w mogile zagrzebię!..
A przytem, żem kobieta, wiem-ci zbyt dokładnie,
Iż wieczna zawsze hańba na kobietę spadnie,
Co łoże swe bezcześci z cudzymi mężami!
Tą hańbą, tak się stało, pierwsza dom swój splami
Niewiasta cnego rodu: Bo gdy się dopuszcza
Występku ktoś z najpierwszych, odrazu i tłuszcza
Rzecz dobrą w tem dostrzega, wielce sobie chwali
Jakoby jakąś cnotę. Nienawidzę, dalej
Tych, co są skromne w słowie, dla których obłuda
Jest wszystkiem, tak że grzeszą, skoro im się uda,
Kryjomo zdradzieckiego poszukując łoża.

(Przed posągiem Afrodyty).

Kiprydo! Wałów morskich ty władczyni boża!
Że one patrzeć mogą swym małżonkom w oczy,

Że ścian się nie lękają i tej nocnej mroczy,
Wspólniczek ich występków, by nie przemówiły!
Mnie zasię, przyjaciółki, trzeba do mogiły,
Bo nie chcę, aby mogło wydawać się komu,
Żem winna sromu męża i mych dzieci sromu.
Swobodnie, z dumnem czołem niech kroczą po ziemi
Chwalebnych naszych Aten, niech się w nich nie plemi
Poczucie hańby matki! Najzuchwalszy człowiek
Nie będzie mógł do góry podnieść swoich powiek,
Lecz spuści je jak sługa, jeśli ma w pamięci
Srom matki lub też ojca... Jedno niech się święci
Na zawsze: tylko to się równa życia cenie,
Gdy duch jest sprawiedliwy, szlachetne sumienie.
Bo przyjdzie dzień, co grzesznym postawi zwierciadło
Przed oczy, jak dziewczynie. Oby tak nie padło,
Bym ja się kiedy tego doczekać musiała.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Hej! Cnota to dla wszystkich największa jest chwała,
Czcigodne imię ludziom na zawsze zdobywa.

PIASTUNKA.

O pani, gdy przedemną stanęła, jak żywa,
Twa boleść, lęk uczułam odrazu i trwogę,
Lecz całkiem niepotrzebnie. To powiedzieć mogę,
Bo gdy się ludzie czemu raz wtóry przypatrzą,
Sąd bywa rozumniejszy, a pomyłka rzadszą.
Cóż stało się dziwnego? Sprawa całkiem prosta:
Bogini cię nawiedza, swym cię gniewem chłosta —
Miłujesz... Żaden dziw to... Wielu innych ludzi
To samo przecież czyni. Więc skądże się budzi
Ta chęć utraty życia dla miłości?.. Powiedz!
Na jakiżby to świat nasz zbłąkał się manowiec.

Jeżeliby ci wszyscy, co kochali kiedy,
I ci, co kochać będą, musieli z tej biedy
Umierać! Nie drobnostka to budować tamy
Przeciwko naporowi miłości. My znamy,
Że kto się jej poddaje, ten ją znosi łatwo,
Lecz jeślibyś zuchwale zechciała, ma dziatwo,
Opierać się jej mocy, źlebyś wyszła na tem:
Pognębi cię, wysmaga, nie wiem jak, swym batem.
W powietrzu ona władnie i w morskiej powodzi
I wszystko, co tu żyje, li przez nią się rodzi.
Kipryda nam zaszczepia ową żądzę w łonie,
Co naszym jest początkiem na ziemskim zagonie.
A komu nie są obce starodawne dzieje,
Kto w pieśni się wczytuje, ten się nie zdumieje,
Ten wie, jak się — bywało — Zeus ongi zapala
Miłością do Semeli, ten wie, jak Kefala
Uniosła zakochana Jutrznia złotowłosa
W dziedzinę swych współbogów. I dzisiaj niebiosa
Ci wszyscy zamieszkują i, tak mi się zdaje,
Kontenci są zapewne, iż w te boże kraje
Zawiodła ich przemożna namiętność... Ty zasię
Sprzeciwiać chcesz się temu?... Opór nie na czasie,
Gdyż ojciec spłodził ciebie na tych samych przecie
Podstawach i ci sami rządzili na świecie
Bogowie, więc się trzeba poddać pod te prawa.
Co myślisz? Czyż nieznaną mężom jest niesława?
Czyż nawet i najmędrszy nie widzi, iż łoże
Bezcześci mu małżonka, a tai, jak może,
Swą hańbę? I niejeden też ojciec pokrywa
Miłosne uchybienia swych synów... Boć, żywa
To prawda, człek rozumny zataja przed światem
Wszelaką, mówię, brzydkość; nie trzeba, pozatem,

Na życie swoje patrzeć zbyt ciemno. Nie tędy
Prowadzą ludzkie drogi: miewa-ci swe błędy
I dach ten, co nam domy osłania. Z tej doli
Czy myślisz, że cię jaka potęga wyzwoli?
Człowiekiem tylko jesteś, więc niech będzie rada
Twa dusza, jeśli więcej dobrego posiada,
Niż złego.. Daj-że spokój, moja córko miła,
Tej pysze bezrozumnej! Pychy-ć to jest siła,
Gdy człek chce być mocniejszy od bogów. Bogowie
Chcą tego, przeto miłuj. A jeśli masz zdrowie
Odzyskać, szukaj środków godowych. Są słowa
Zaklęcia, czarodziejskie są pieśni: zdrowa
Ty będziesz, lek się znajdzie jakowyś... Mężczyzna
Przepysznie by wyglądał — każdy mi to przyzna —,
Jeżeliby go sztuki nie wsparły niewieście.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak, Fedro, to, co ona ci mówi, jest wreście
W twej doli może milsze, ale ja cię chwalę,
Choć chwalba ma w tej chwili nie może ci wcale
Brzmieć słodko ani twego rozradować serca.

FEDRA.

A cóż tu szczęście ludzi i ludów uśmierca,
Co niszczy byt nas wszystkich, jeśli nie te mowy
Zbyt słodkie, te pochlebstwa? Pożytek gotowy
Ma być, a nie przyjemność, z ludzkich rad nauka,
Jak zacnie żyć należy. Tego człek niech szuka!

PIASTUNKA.

I cóż tu się rozwodzić? Mowa tu jest na nic,
Tu młodzian ów potrzebny. Marniejesz bez granic,
Coprędzej więc należy rozstrzygnąć, coprędzej
Właściwy znaleść środek, by ulżyć twej nędzy.

Tak, gdyby nie ważyło tu się życie twoje
I ty gdybyś rozumnie znosiła te znoje,
Czyż doszłoby do tego, aby cię, o pani,
Namawiać do rozkoszy? Nikt mi nie przygani,
Bo tutaj się o byt twój walka toczy sroga.

FEDRA.

Poprzestań! Zamknij usta! Raz wtóry, na Boga!
Niech taka mnie z twej wargi nie razi ohyda!

PIASTUNKA.

Ohyda? Tak, lecz ona bardziej ci się przyda,
Niż cnota. Trzeba działać, by twą dolę lichą
Naprawić, a nie ginąć z pięknie brzmiącą pychą.

FEDRA.

Na Boga!... Nie!... To prawda! Ale to są rzeczy
Ohydne! Jeszcze-ć miłość mojej duszy człeczej
Nie hańbi! Lecz gdy zbrodnię upiękniasz, przesnadnie
Ma noga w omijaną kałużę popadnie.

PIASTUNKA.

Gdy takiej jesteś myśli, na cóż było grzeszyć?
Lecz teraz bądź posłuszna! Pragnę cię pocieszyć:
Są czary w moim domu — przypomniałam sobie
Tej chwili —, co ci mogą pomódz w twej chorobie,
Na srom nie narażając i szkody najmniejszej
Twym zmysłom nie przynosząc, bylebyś w dzisiejszej
Opresyi nie stchórzyła. Od twego kochanka
Potrzebny znak — pęk włosów albo jakaś tkanka
Z odzieży: zdobyć muszę koniecznie, w ten sposób
Połączę jednym węzłem dwoje drogich osób.

FEDRA.

Czy maść to, czy też napój? Cóż to są za środki?

PIASTUNKA.

Pomocy-ć, nie nauki trza, mój skarbie słodki.

FEDRA.

Czy abyś nie za mądra? Tego ja się boję.

PIASTUNKA.

Za nadtoś bojaźliwa! Skąd te lęki twoje?

FEDRA.

Ja nie chcę, byś co rzekła synowi Tezeja.

PIASTUNKA.

Daj spokój! Już to wszystko dobrze się poskleja.

(przechodząc obok posągu Afrodyty)

A tylko ty mnie wspieraj, morskich fal królowo!...
Pozatem wiem ja dobrze, gdzie kierować słowo...
(znika).

CHÓR.

Erosie! Erosie!
Ty, nawiedzając ludzi.
Wzrokiem swym budzisz tęsknotę,
Do serc rozkosze przelewasz im złote!
Na złe niech ku mnie twa się moc nie trudzi,
Niech mnie ominą niepomierne żądze!
Ogień ni gromów tych strzały,
Tak sądzę.
Nigdy tej siły palącej nie miały,
Co one bełty, które rzucać może
Z rąk Afrodyty
Żarów niesyty
Eros, dzieciątko to boże!

*

Daremnie, daremnie
Nad Alfejskimi brzegami

I w gajach pityjskich Hellada
Setki ofiarnych swoich wołów składa,
Gdy do Erosa, co władnie nad nami,
My się nie modlim. On-ci to ma klucze
Od słodkiej łożnicy miłości,
A tucze
Straszliwych zniszczeń napływają w gości
Do naszej biednej, nieszczęśliwej ziemi,
Jeżeli po niej
Bóg ten pogoni,
Tknie się jej stopy swojemi.

∗                    ∗

Wszak ona z Ojchalji
Nieujarzmiona dziewica,
Której dotychczas w jej lica,
Żaden nie spojrzał młodzieniec,
Musiała oddać swój wieniec.
Z grodu Euryta,
Gdy dom ojcowski się pali,
W krwi brodząc i kurzem okryta,
Niby bachantka biegła oszalała.
Śród mordów i jęków fali
Biegła coraz to dalej —
Tak-ci Kipryda ją gnała,
By rzucić Alkmeny synowi:
Straszne to zaślubiny!

*

Tebańskie wy mury,
I wy, Dyrcejskie źródliska!
O, wy to wiecie, jak ciska
Kiprys swe gromy! Wy wiecie,

Jak się skradają po świecie
Jej stopy boże!
Oto w godzinie ponurej,
Śród grzmotów i łysków w przestworze,
Na oblubieńcze posłanie upada,
Rażona pociskiem z góry.
Matka Bakchusa! Wtóry
Jest-ci to świadek nielada,
Że miłość jest słodka i groźna,
Krążąca wokół, jak pszczoła.

FEDRA (nadsłuchująca pod drzwiami).

Uciszcie się, niewiasty! Zmilknijcie! Już po mnie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cóż dzieje się w tym domu, że tak drżysz ogromnie?

FEDRA.

Ha! Cicho!... Chcę posłyszeć, co mówią za drzwiami.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Już milczę.. Coś strasznego zawisło nad nami.

FEDRA.

O biada mi! O jej!
Nieszczęsna ja niewiasta! Tyle cierpieć muszę!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jakiż to słyszysz głos
W tej domowinie swej?
I cóż to ci, niewiasto, tak znów szarpie duszę?
Jakiż to nowy cios?

FEDRA.

Zginęłam... Chodźcie bliżej, podejdźcie pod bramę —
Te krzyki! Te hałasy! Posłuchajcie same!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeśli już jesteś tam,
Sama baczenie miej.
Co dzieje się w twym domu, co za zgiełk się wszczyna,
I powiedz, ach! powiedz nam!

FEDRA.

O, słyszę Hippolita, Amazonki syna,
Jak rzuca na mą sługę obelżywe słowa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I ja też słyszę gwar,
Ale w zamieszce tej
Rozeznać mi się trudno, co się za tem chowa,
Co znaczy zgiełk, co ku nam przez te drzwi się wdarł.

FEDRA.

Rajfurką zwie ją, słyszę, i że jest jak złodziej,
Co żonę swego pana zdradziecko uwodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O dniu okrutnych zdrad!
Zgubionaś!... W doli złej
Czem pomódz ci? Zdradziła cię służebna! Strach!
Winę twą zna już świat!
Ojej!
Ach! Ach!
Szkoda twych młodych lat!

FEDRA.

Zgubiła mnie, zdradziła mimo własnej woli,
Chcąc znaleść środek na to, co tak strasznie boli.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A teraz co zamierzasz? Znasz-li jaką drogę?

FEDRA.

Prócz śmierci, nic innego wymyśleć nie mogę —
Jedyny to mój lekarz, jedyny obrońca!

Na scenę wpada
HIPPOLYTOS.

O matko moja, ziemio! O wy blaski słońca!
I cóż ja słyszeć muszę?! Straszliwe wyznanie!

PIASTUNKA (która wpadła bezpośrednio za nim)

Bo jeszcze kto usłyszy! Cicho, słodki panie!

HIPPOLYTOS.

Być cicho, takiej świadom ohydy i zguby?!

PIASTUNKA (chwytając go za rękę).

Na gładką twą prawicę zaklinam cię, luby!

HIPPOLYTOS.

Precz! Precz stąd! Puść tę rękę! Nie tykaj odzieży!

PIASTUNKA (padając na kolana).

Litości! Na kolanach ta, co w ciebie wierzy!

HIPPOLYTOS.

Powiadasz, że twe słowa cne są i szlachetne?!

PIASTUNKA (wstając).

Nikt wiedzieć nie powinien, o me dziecię setne!

HIPPOLYTOS.

Nie! O tem, co jest dobre, świat ma wiedzieć cały!

PIASTUNKA.

Chcesz łamać to, co usta twe poprzysięgały?

HIPPOLYTOS.

Tak! Usta, lecz nie serce! Przysięgi te na nic!

PIASTUNKA.

Mordujesz swych najdroższych, krzywdzisz ich bez granic.

HIPPOLYTOS.

Najdroższych? Od zbrodniarzy ja zawsze zdaleka.

PIASTUNKA.

O nie bądź tak surowy! Grzech to rzecz człowieka.

HIPPOLYTOS (odwracając się).

O Boże! Przecz niewiastęś sprowadził na ziemię,
Na blaski te słoneczne?! Fałszywe to plemię!
Jeżeliś chciał ród ludzki zaszczepić po świecie,
Nie trzeba było tego powierzać kobiecie.
Nie! lepiej było złoto przynosić ci w darze.
Lub miedź albo żelazo składać na ołtarze
I za to drogą kupna dostawać chłopięta
Stosownie do ich ceny. Rzecz byłaby święta
Swobodnie żyć, bez kobiet, w swym domu! [Niestety!
Dziś hańbę człek na dom swój ściąga przez kobiety!]
Tu przykład, jakiem dla nas złem jest białogłowa:
Sam ojciec, co ją spłodził i który ją chowa,
Dodaje jeszcze wiano, chcąc się zbyć tej plagi.
A ten, który ją bierze, mając dość odwagi,
To ziele jadowite, cieszy się i pieści
Fałszywym swoim skarbem, przystraja niewieści
Jej urok klejnotami, w piękne zdobi szaty,
Nie bacząc, że w ten sposób niweczy bogaty
Dobytek swego domu. [Dobrze, gdy krewniacy.
Ci nowi szwagierkowie, jeszcze jacy tacy!
Z uśmiechem znosi człowiek to gorzkie przymierze.
Lecz jeśli żona zacna, zaś krewieństwo świeże
Jest podłe, to ich podłość bardziej mu dopieka,

Niż cieszy zacność żony!]. Szczęściem jest dla człeka,
Jeżeli w jego domu niewiasta zasiędzie
Nie zła ani też dobra, martwa w każdym względzie.
Przemądre są mi wstrętne. Nie dajcie mi, nieba.
Kobiety, co ma więcej rozumu, niż trzeba
Niewieście! Nazbyt mądra z większem Afrodycie
Oddaje się szelmostwem. Zaś te, którym życie
Nie dało zbyt rozumu, nie pójdą do błota
Tak łatwo jako tamte: chroni je głupota.
A one powiernice! Ta służba przeklęta!
Nie! raczej porozmieszczać im nieme zwierzęta
W komnatach, by nie miały odpowiadać komu
I kogo zagadywać... Przedsię teraz w domu
Haniebne knuje plany haniebna niewiasta,
A służba je załatwia, wynosi do miasta.
I ty mi oto radzisz, przeplugawy tworze,
Bym skalał mego ojca nieskalane łoże!
O, pójdę ja do zdroju i uszy wymyję,
Co taką rzecz słyszały! Nie! Usta niczyje
Nie rzekną mi, żem podły! I to już jest dla mnie
Hańbiące, żem to słyszał. Mówię ci niekłamnie,
Że moja li pobożność was zbawi!... Kobieto!
Przysięgę-m lekkomyślnie złożył... Gdyby nie to,
Wyznałbym wszystko ojcu... Idę i nie wrócę,
Dopóki niema tutaj Tezeja; zarzucę
Wędzidła na me usta i zmilknę. Lecz potem
Zobaczę, jakże wy to za ojca powrotem
Spojrzycie mu w oblicze — ty i twoja pani.
Już widzę ja twą czelność, o tak znam się na niej!...
A bodajbyście szczezły! Czyńże mi wyrzuty
Ktokolwiek chcesz, że jestem aż nazbyt zatruty
Przemożną nienawiścią do kobiet: przemożna

Jest także ich nikczemność!... Dopóki ich zdrożna
Nieskończy się nieprawość, lżyć ich nieprzestanę.

FEDRA.

O, opłakane, o!
O, opłakane
Są losy
Nieszczęsnych kobiet!... By usunąć zło,
Gdzież na to jest środek i rada?
Któż to rozwiąże? Ukoi tę ranę?
Wyrok już na mnie wydały niebiosy!
O ziemio ty moja! o słońce!
Cóż mi dziś czynić wypada?
Jakąż wytężyć mam siłę,
O miłe
Drużki wy moje, by zbrodnię
Ukryć przed światem? Czyż godnie,
Abym znalazła obrońcę?
Czyż jaki bóg się tu zjawi
Albo jakowy człek,
Coby od hańby ohydnej mnie strzegł?
Zbyt to mnie gniecie! Na śmierć to mnie dławi!
Nie do zniesienia te ciosy
Dla najnędzniejszej z żon!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak! Tak! Służebna twoja, miłościwa pani.
Zawiodła się w swej sztuce, źle wychodzisz na niej!

FEDRA (do piastunki).

Przepodła! Zabójczyni najdroższych ci osób!
I cóżeś ty zrobiła?!... W ten mnie zniszczyć sposób!
Niech Zeus, mój rodzic możny, sprzątnie cię swym gromem

Z powierzchni na wiek wieków! A czyż mi wiadomem
Nie było, co się stanie? Czym ci nie kazała
Zamilczeć mojej hańby? Oto moja chwała:
Nie mogę nawet umrzeć uczciwie. Lecz ninie
Szukajmy innej rady. Dzięki twej przewinie
On, wściekły, ojca swego przeciw mnie poruszy
I świat złorzeczeniami napełni! O, z duszy
Klnę ciebie i każdego, co nam, niewezwany,
Wrzekomo dobrze czyniąc, złe zadaje rany.

PIASTUNKA.

O pani, lżysz mnie za to, że me plany prysły,
Że mi się nie udało; ból ci miesza zmysły.
Lecz pozwól, że i ja ci na to coś odpowiem:
Chowałam cię i dzisiaj, z bolu nad twem zdrowiem,
Pragnęłam znaleść środek, alem się zawiodła.
Znalazłszy, zyskałabym pochwałę, boć modła
Na świecie jest dziś taka: mądra-ś, jak nie wielu,
Szczęśliwie jeśliś doszła do swojego celu.

FEDRA.

Godziwe-ż to są rzeczy, tak skrzywdzić mnie wprzódy,
Tak zranić mnie, a potem takie prawić cudy?

PIASTUNKA.

Za dużo o tem mówić. Źlem ja postąpiła...
Jest jeszcze na to środek, moja córko miła.

FEDRA.

Ni słowa o tem więcej. Złe były twe rady
I czyn twój był niedobry. Zatrzyj wszelkie ślady
Za sobą! Odejdź precz stąd! Myśl tylko o sobie!
Co dla mnie jest potrzebne, już ja sama zrobię...
Wy zasię, cne mieszkanki trojzeńskiego grodu.

Spełnijcie moją prośbę jedyną — zawodu
Nie doznam: co tu zaszło, o tem ani słowa!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak chroń mnie, Artemido, córko Zeusowa,
Że nic o tem nieszczęściu nie powiem nikomu!

FEDRA.

Dziękuję. Znam ja środek, by od mego domu
Odwrócić to nieszczęście. Tak jest! Tak się sprawię,
Że dzieci nie pogrążę w hańbiącej niesławie
I sama też dla siebie największe stąd zyski
Wyciągnę: mej ojczyzny kreteńskiej, kołyski
Rodzimej nie pokalam! Jedno życie skona,
Bym mogła być w Tezejan oczach niesplamiona.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Chcesz spełnić coś, co nigdy odwrócić się nie da?

FEDRA.

Chcę umrzeć. W jaki sposób, to już moja bieda.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Mów mądrzej!

FEDRA.

A ty lepszą wynaleź mi radę!
Kiprydę-ć ja weselę, jeśli życie kładę
Tej chwili — jej w ofierze! To są gorzkie sprzęty
Miłości!... Lecz mym skonem będzie strasznie wzięty
I inny ktoś, ten właśnie, co w nadmiernej dumie
Urągał moim losom! Tak, on to zrozumie,
Oduczy się przemawiać z taką pychą o mnie,
Nieszczęście mu nakaże zachować się skromnie.

CHÓR.

Czemuż mnie gęsty nie urodził las?
Czemu nie jestem jak skrzydlaty ptak,
Który gromadą mknie w niebieski szlak,
Bo tak mu każe Bóg!
Nad Adrję wówczas leciałabym wraz,
Do erydańskich smug,
I z Heliosa cór promiennem gronem
Gorzkiebym lała łzy nad Faetonem,
A łzy te, z rzeczną zlewając się falą,
W złoty się bursztyn krysztalą!

*

Gdzie hesperyjski leciałabym gaj,
Gdzie złote jabłka lśnią się, do tych dziew
Jaćbym frunęła, co słodki swój śpiew
Szlą nad głębiny mórz:
Gdzie na swe barki nieb ostatni skraj
Wziął Atlas, nieb tych stróż;
Gdzie Oceanu pan zamyka drogi
Wszelkim okrętom, gdzie Zeus chłonął błogi
Napój miłości, gdzie bóstwom z rąk ziemi
Wieczna szczęśliwość się plemi.

∗                    ∗

O białoskrzydły okręcie,
Ty, coś od Krety wybrzeży
Niósł moją panią po świeżej,
Po słonej fali wód,
Po morskim, spienionym odmęcie!...
Dobrze jej było w ojczystej dziedzinie,
A tu w małżeństwie snać ginie
Ten nieszczęśliwy płód!

Azali z Krety jeszcze
Towarzyszyły wam wróżby złowieszcze?
Azali was przywitały
Na pełnej chwały
Ziemi ateńskiej tej chwili,
Gdyście kotwiczne liny wyrzucili.
Wysiedli na brzeg Munichosa?

*

Oto patrzajcie! W jej łonie
Strasznego gniewu niesyta
Rozżegła dziś Afrodyta
Grzesznej miłości żar:
W bolu nadmiernym tonie!
Z niepokonanej ponadludzkiej nędzy
W łożnicę biegnie coprędzej,
By ciężar strząsnąć z bar:
Patrzcie, na białą szyję
Zakłada stryczek, przed hańbą się kryje!
Cierpiąca ponadmiar srodze,
W lęku i trwodze,
By niepokalać swej sławy,
Wybiera honor i serce od krwawej
Uwalnia dzisiaj męczarni.

PIASTUNKA (z wnętrza domu).

O jej! O jej!
Ratunku! Powiesiła się królowa! Żona
Tezeja już nie żyje! Stracona! Stracona!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Stało się! O rety! Niema naszej pani!
Znalazła sobie pętlę i zawisła na niej.

PIASTUNKA (j. w.)

Dla czego nie spieszycie? Dajcie miecz dwusieczny!
Musimy rozciąć stryczek na tej szyi mlecznej.

PRZODOWNICA CHÓRU (I PÓŁCHÓRU).

Co czynić, przyjaciółki? Iść tam i od sznura
Uwolnić naszą panią? Niech mi powie która!

JEDNA Z CHÓRU (II PÓŁCHÓRU).

Dlaczego? Czyż tam niema dość służebnej młodzi?
Wiadomo, że skwapliwość zbytnia zawsze szkodzi.

PIASTUNKA (j. w.)

Połóżcie na posłaniu to nieszczęsne ciało!
O, gorzko nam w tym domu służyć dziś przystało.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie żyje już nieszczęsna kobieta! Słyszycie?
Już zwłoki układają!... Skończyło się życie!...

Na scenę z wieńcem na głowie, otoczony świtą zbrojnych wchodzi
TEZEUSZ.

Niewiasty! Czy nie wiecie, co te krzyki znaczą?
Słyszałem głos służebnych, pomieszan z rozpaczą,
I bramy nieotwarte, a wszak się godziło,
Ażeby przywitano świątecznie i miło
Człowieka, który wraca z pielgrzymki. Czy może
Staruszek nasz Pitteusz tu zasłabł? Broń Boże!
(Wiek juścić go pochylił, lecz to los zbyt srogi,
Ażeby miał już dzisiaj opuszczać me progi).

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie starzec cię opuszcza! Młoda poszła dusza,
By strasznym przejąć bólem serce Tezeusza.

TEZEUSZ.

O biada! Czym utracił które z mojej dziatwy?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie! Żyją! Ale żywot bez matki nie łatwy.

TEZEUSZ.

Co? Żona? W jaki sposób? Umarła?! Nie żyje!?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak! Sama zarzuciła sobie sznur na szyję.

TEZEUSZ.

Spotkało ją co złego? Czy z jakiej zgryzoty?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie wiemy. Myśmy same przyszły właśnie o tej
Godzinie opłakiwać, Tezeju, twe losy.

TEZEUSZ (zdzierając wieniec z głowy).

Ach! Pocóż te wawrzyny mają wieńczyć włosy
Pielgrzyma nieszczęsnego! Otwórzcie wierzeje!
Odsuńcie mi te rygle! Ujrzę, co się dzieje
W mym domu! Prędzej, służbo! Chcę zobaczyć żonę!
Przez śmierć jej i me szczęście na zawsze zniszczone!

Otwierają się drzwi środkowe, na marach zwłoki Fedry, otoczone żałobnicami.
CHÓR.

O jej! O jej!
Co za straszliwy krok!
Czyn popełniłaś — niestety! —,
Co niszczy królewski nasz dom!
Któż ci dostarczył podniety?

Jakiż to zmusił cię grom,
Żeś sama swemu życiu położyła kres?
Przyczyno naszych łez,
Któż cię tak strącił w mrok?

TEZEUSZ.

O moja dolo! Ach!
O wy rodzinne me niwy!
Dziś mnie największe spotyka nieszczęście!
Na dom mój ciężkie upadły dziś pięście —
Wali się cały gmach!
Duch jakiś mściwy
Przekleństwo rzucił złe, niewysłowione,
Że już w mem życiu życie się nie mieści!
Przed memi oczy
Fala się toczy,
Ogromne morze boleści,
I ja w tem morzu na wieki już tonę,
Już się z tych głębin wydostać nie mogę!
Zali odgadnę,
Kto cię, mą żonę,
Pchnął na tę drogę?
Jakie potęgi sprawiły to zdradne,
Że niby ptaszę, co wyrwie się z rąk
I gdzieś już ginie bez śladu,
Sfrunęłaś nagle do Hadu?
O bolu bolów! O męko ty mąk!
Z pradawnych lat
Grzech na mnie jakiś padł,
Spełniony przez mego praszczura,
I stąd dziś ta moja dola!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie sam ty, książę, znosisz tę okrutną zgubę:
Niejedni potracili swe małżonki lube.

TEZEUSZ.

W mogilny zejść mi dół,
Pomiędzy umarłych cienie,
Odkąd straciłem towarzystwo twoje!
Większe, niż sobie, mnie sprawiłaś znoje,
Zawsze to będę czuł!
Co za cierpienie,
Co za nieszczęście, powiedz, ukochana,
Tę samobójczą myśl zrodziło-ć w duszy?
Z was, pachołkowie,
Nikt mi nie powie —
Nikt z was językiem nie ruszy?
Czyście na darmo w domu swego pana?...
O mój ty losie! O szczęścia pogrzebie!
Biada mi! biada!
Okrutna rana!
Mam ją przez ciebie!
Patrzeć, jak dom mój w gruzy się rozpada!
Giniemy wszyscy już po wieczny czas!
Gmach cały pustką mi świeci,
Osierocone me dzieci —
Tak, opuściłaś, opuściłaś nas,
Najlepsza z żon!
Słońcem oblany skłon
I miesiąc, świecący nocą,
Czyż lepszą widział niewiastę?

CHÓR.

O ty znękany człowiecze!
Prawda, zburzone jest domostwo twoje,
Los twój wyciska łzę, co twarz mi piecze —
Ale-ć ja jeszcze o przyszłość się boję!

TEZEUSZ (zbliżywszy się do zwłok Fedry).

Patrz! Patrz!
Ta ręka ukochana trzyma list! O Boże!
Czy może coś nowego w tem piśmie? Czy może
Zanosi jeszcze jaką prośbę na ostatek
W ożenku mego sprawie i w sprawie mych dziatek?
O niech się uspokoi twoja biedna dusza!
Nie stanie druga żona obok Tezeusza,
Nie wejdzie już w dom jego!... Jakżeż słodko nęci
Ten odcisk jej pierścienia tu na tej pieczęci!
Rozłamię ją! Otworzę tę kopertę drogą,
Zobaczę, jakie wieści być w tym liście mogą!

CHÓR.

Ach! Ach!
Świeży znów cios
Śle na nas Bóg!
Niczem me życie! I mnie ból ten zmógł,
I ja, podzielę zły los!
Królewski bowiem zdruzgotany gmach —
Niema go, niema na świecie.
[O dolo! jeśli można, niech twa dłoń nie zgniecie
Na wieki tego domu! Słuchaj próśb mych! Wieszcze
Mam oczy: świeża klęska budzi we mnie dreszcze].

TEZEUSZ.

O gorze mi! gorze! Oto groza nowa!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co jest? Mów, jeślim godna jest twojego słowa.

TEZEUSZ.

Ten list! ten list!
O pomstę woła do nieba!
Ratunku! Ratunku mi trzeba!
Jak się wydobyć z tych zgliszczy?
Jak zrzucić nieszczęsne to brzemię?
Ginę już, padam na ziemię!
W uszach to wszystko mi świszczy —
Straszny, straszliwy świst!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Okrutny to początek! Ach, cóż będzie dalej!?

TEZEUSZ.

Mózg mi się pali.
Język mnie bodzie,
Nie mogę powstrzymać już
Mych warg!
Słuchaj mnie, grodzie:
Syn mój Hippolit znieważył mą leżę,
Niepomny, że Zeus jej strzeże,
Cnych ślubów stróż...
Trzyś mi życzenia, ojcze Posejdonie,
Spełnić obiecał!... Nie wchodzący w targ,
Jedno mi spełnij, jeśli żywisz w łonie
Chęć dotrzymania: W tej samej godzinie
Niech syn mój tu zginie,
Niech dnia nie dożyje mój syn!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Odwołaj to życzenie, błagam cię, o panie!
Żal będzie-ć po niewczasie, gdy syna nie stanie.

TEZEUSZ.

Przenigdy! Ja go z ziemi wydalę rodzinnej
Ponadto! Los go czeka ten albo też inny.
Posejdon, szanujący przyrzeczenia swoje,
W Hadesu głąb go strąci, lub tułacze znoje
Czekają go śród obcych — sprawa to ubita!

PRZODOWNICA CHÓRU.

W sam czas twój syn nadchodzi; przyjmij Hippolita
Spokojnie, uśmierzywszy ten swój gniew, o książę!
Ty wiesz, co się najlepiej z waszem dobrem wiąże.

W otoczeniu świty wchodzi
HIPPOLYTOS.

Twe krzyki usłyszawszy, przybiegam do ciebie,
Mój ojcze! Wprawdzie-ć nie wiem, w jakiej-ś jest potrzebie,
Lecz radbym się dowiedzieć! A! Cóż to się stało?
Małżonka twa nie żyje! Na marach jej ciało!
Dziw dla mnie to największy! Widziałem ją bowiem
Przed chwilą, jak najlepszem obdarzoną zdrowiem.
A teraz... W jaki sposób zginęła?... Czyż mogę
Dowiedzieć się od ciebie, mój ojcze?... Złą drogę
Wybierasz, jeśli milczysz. Nieszczęść nie wypada
Milczeniem kryć; wszak dusza ludzka słyszeć rada
Cokolwiek, a najbardziej ciekawa jest złego.
Źle zatem postępujesz — i nie wiem, dla czego? —,
Gdy wobec swych przyjaciół — a jam tu dla ciebie
Czemś więcej! — chcesz zataić, co cię w smutku grzebie.

TEZEUSZ (nie patrząc na Hippolytosa).

O ludzie, śmieszni ludzie! Całe wy się życie
Przeróżnych sztuk, przeróżnych wymysłów uczycie,
Pragniecie wszystko wiedzieć, wciąż coś majstrujecie,
To jedno wam się tylko nie udaje w świecie,
Ażeby nierozumnym wlać rozumu krztynę.

HIPPOLYTOS.

O, wielki byłby mędrzec, zjawisko jedyne.
Co mógłby do rozumu głupich zmusić ludzi!
Lecz, zda mi się, nie w porę twój się język trudzi
Na takie subtelności, mój ojcze! Przesadza
Twa warga! Tak cię mąci twej boleści władza.

TEZEUSZ (j. w.)

O, czemuż nie istnieje w dziedzinie przyjaźni
Znak jakiś, aby człowiek mógł jak najwyraźniej
Przekonać się, kto szczery między przyjacioły,
A kto z pośród ich grona wyszedł z kłamstwa szkoły.
Języki też powinien człek mieć dwa: najszczerszy
I zwykły; fałsz drugiego odkrywałby pierwszy
I my byśmy nie czuli rozczarowań w duszy.

HIPPOLYTOS.

Czy który z mych przyjaciół oszukał twe uszy,
Szkalując mnie, choć winy-m nie popełnił żadnej?
Nie mogę wyjść z podziwu! W sposób bezprzykładny
Zdumiewa mnie twój język. Gdzieżeś podział zmysły?
Czy wyszły z swoich karbów? Czy się w nic rozprysły?

TEZEUSZ (j. w.)

O Boże! dokądże to ludzka czelność sięga?
Gdzie rada na zuchwalstwo? Gdzież jest ta potęga,
Co wstrzyma jego napór? Gdy pójdzie tak dalej,

Gdy jeden się w drugiego będziem prześcigali
W podłościach w miarę wzrostu pokoleń, o wtedy
Dla nędznej, dla tak bardzo występnej czeredy
Nie starczy chyba miejsca, wtedy nową ziemię
Bogowie muszą stworzyć, by przewrotne plemię
Osadzać na jej łanach.

(Zwracając się nagle do Hippolytosa)

Patrzcie! Oto stoi
Przedemną mój rodzony, co łożnicy mojej
Zbeszcześcił święte progi! Zmarła świadczy o tem
Dobitnie, jak plugawym jest mój syn pomiotem.

(Hippolytos się odwraca)

Ja, przez cię pohańbiony, nie lękam się lica
Twojego, i ty spojrzyj w oblicze rodzica!
Dlaczego się odwracasz? Więc tyś to ten święty
Kochanek bóstw, ten zacny, ten grzechem nietknięty
Wybraniec? Nie! Chełpliwość mnie twoja nie zwiedzie!
Nie stracił Bóg rozumu, by ciebie na przedzie
Postawić! O, tak bluźnić ja się nie ośmielę!
Ty chwal się, ile zechcesz, gadaj aż za wiele,
Że żywisz się li strawą roślinną, żeś cały
Orfejskiej oddan służbie! W spleśniałe szpargały
Zatapiaj się! Ja znam cię! Od takiego człeka
Niech każdy jak najdalej uchodzi, ucieka!
Albowiem pełne usta ma pobożnych zwrotów,
A zawsze jakąś podłość popełnić jest gotów.
Nie żyje, więc to, myślisz, wybawić cię może?
To właśnie przeciw tobie świadczy, ty potworze!
Czem mogą być przysięgi? Czem wszystkie dowody,
Co miałyby ocalić ten twój żywot młody,
Nad dowód tej — nieboszczki! Przytoczysz mi siła
Przerozmaitych kruczków, powiesz, że się mściła

Na tobie z nienawiści, albowiem bękarci
Wrogami dzieci prawych, zełżesz najotwarciej,
Że złą była szafarką żywota, jeżeli
Tak łatwo na śmiertelnej legła dziś pościeli
Jedynie, aby tobie dokuczyć; że, dalej,
Mężczyzna każdy mniej się namiętnością pali
Od kobiet! A ja-ć powiem: znam ja młodzieniaszki,
Tak samo nieodporne na żądzy igraszki,
Gdy miłość ją rozbudzi, jak każda niewiasta.
Nie wpada to nam w oczy u mężczyzn: wyrasta
Z ich stanu ta im korzyść,.. Ale dosyć na tem!
Nie myślę zwalczać słów twych: świadectwem bogatem,
Świadectwem najpewniejszem jest zmarła. W te tropy
Opuścisz kraj rodzinny i nigdy twe stopy
Nie spoczną na ateńskiej, uświęconej ziemi,
Ni w żadnym innym kraje, co z dzierżawy swemi
Podlega memu berłu. Gdybym ci to płazem
Chciał puścić, wówczas Synis istmijski, żelazem
Przezemnie powalony, miałby świadczyć prawo,
Żem pustym jest chełpiszem, a nie tym, co krwawo
Zapłacił mu za winy, i morskie opoki
Skirońskie również przeczyćby mogły bez zwłoki,
Czy kiedykolwiek byłem straszny dla zbrodniarzy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szczęśliwym kogoż język nazwać się odważy,
Gdy to, co było górą, dzisiaj w proch się kładzie!

HIPPOLYTOS.

Mój ojcze, straszna moc jest w twojej gniewnej zwadzie.
Zbadawszy jednak sprawę, spowitą w twe słowa,
Zobaczym, że na dnie jej prawda się nie chowa.
Nie umiem-ci szermować zręcznie wobec tłumu.

Lecz w gronie mych rówieśnych nie brak mi rozumu?
Nie może być inaczej... To, co razi uszy
Rozumnych, dla motłochu pospolitej duszy
Rozbrzmiewa najcudniejszą muzyką. A przecie,
Gdy takie się nieszczęście zdarzyło na świecie,
Rozwiąże się mój język, bo musi... Rozpocznie
Od tego, czemś ty zaczął, myślący widocznie,
Że u mnie twa zasadzka nie znajdzie odprawy.
Widzisz słońce i ziemię? Nie ma tu, łaskawy
Mój ojcze, dziś człowieka, co byłby odemnie
Cnotliwszy, choć przekonać pragnę cię daremnie —:
Czcić umiem naprzód bogów, potem żyję w gronie
Przyjaciół, w których żądza występku nie płonie,
Co, sami będąc czyści nigdy chcieć nie mogą.
Ażeby ich druhowie szli nieczystą drogą,
I brudnych im też usług nie świadczą, albowiem
Cny wstyd im me pozwala. I to jeszcze powiem,
Że, żyjąc z przyjaciółmi, zdaleka czy zbliska
Jednaki jestem dla nich, nigdy pośmiewiska,
Przedmiotem ich nie czynię... Jestem i w tej mierze
Niewinny, w której, ojcze mój, chętka cię bierze
Przyłapać mnie tej chwili: dotychczas ja nie wiem,
Co miłość — jestem czysty; z miłości żarzewiem
Spotykam się li w mowie, znam-ci jej ponęty
Li z słuchu i z obrazów, choć wstręt mam w nietkniętej,
Niepokalanej duszy, bym mógł patrzeć na nie.
Nie wierzysz w to, i owszem! Wyjaw więc swe zdanie.
Dlaczego miałbym upaść? Czyż ta, na tych marach
Leżąca, przewyższała w swych niewieścich czarach
Ród wszystkich innych niewiast? Lub czy wraz z jej łożem
Mniemałem tron twój posiąść? Rzec tego nie możem,
Gdyż byłbym bez rozumu! Czyż w swej odpowiedzi

Zaznaczysz, że i mędrzec rad na tronie siedzi?
Nieprawda! Chyba tych on pociąga i nęci,
Co zmysły utracili, ponadmiar przejęci
Pragnieniem samowładztwa. Jeśli o zapasy
Helleńskieby chodziło, chciałbym po wsze czasy
Być pierwszym, ale w państwie? Syn twój rad tu będzie,
Gdy zajmie drugie miejsce, by w przyjaciół rzędzie
Pracować najgodniejszych. Nic zaś nie przeszkadza
Tej pracy. Przyjemniejsze poza tem, niż władza,
Jest własne bezpieczeństwo... Racz wysłuchać jeszcze
To jedno — resztę wiesz już: A więc ci obwieszczę,
Że gdyby mi świadkował taki, jak ja człowiek.
Lub gdyby ta niemiała zamkniętych już powiek
Na spór nasz, wówczas dowód miałbyś tu prawdziwy,
Kto winien. Lecz na Zeusa, który każe mściwy
Krzywoprzysięstwo wszelkie, na tę świętość ziemi
Przysięgam, że ni czynem, ni myślami swemi
Ni chęcią nie dotknąłem się nigdy twej żony.
Niech umrę bezimienny, wzgardzon, zniesławiony,
[Wywołan z własnych dziedzin, tułacz w świat wygnany]!
Niech zwłok mych ani morze, ani ziemskie łany
Nie przyjmą, skoro umrę, jeśli łotr jest ze mnie.
Czy z strachu poszła precz stąd, dociekać daremnie,
I mnie to nie przystoi... [Słusznie postąpiła,
Słuszności nie mająca; u mnie zaś jest siła
Słuszności, a niesłuszność moim jest udziałem],

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dowiodłeś, żeś niewinny w tem nieszczęściu całem!
Na bóstwa-ś się zaprzysiągł! Trudno nie dać wiary!

TEZEUSZ.

Czy nie jest-że to kuglarz? Nie istne-ć to czary?

Dobrocią mitygawać chce ojcowską duszę,
Shańbiwszy go nasamprzód.

HIPPOLYTOS.

A ja wyznać muszę,
Iż serce me nad miarę wszelaką zdziwione.
Bo gdybyś ty, mój ojcze, pohańbił mi żonę,
Będący moim synem, jabym za tę zbrodnię
Nie karał cię wygnaniem, a śmiercią!

TEZEUSZ.

O, godnie
Przemawiasz! Lecz nie umrzesz, tak jak życzysz sobie:
Dla łotrów dobrodziejstwem w rychłym spocząć grobi.
Wypędzę cię z ojczyzny, na życie tułacze
Do obcej pójdziesz ziemi! Tem ja cię uraczę!
To kara najwłaściwsza dla takich nędzarzy.

HIPPOLYTOS.

Wypędzasz, nie czekając, aż ci czas nadarzy
Dowodów, żem niewinny? O gorze! mi gorze!

TEZEUSZ.

Za krańce Atlantowe, za dalekie morze
Gnałbym cię z nienawiści, gdybym mógł, niezwłocznie.

HIPPOLYTOS.

Przysięgi, poręczenia, wróżby i wyrocznie
To na nic? Precz wyrzucasz na mocy bezprawia?

TEZEUSZ.

Dowody tu zbyteczne! Wszystko mi wyjawia
Ten list! A jak tam ptactwo szybuje mi w górze
Nad głową mą, o tem się ja chyba nie zdurzę!

HIPPOLYTOS.

Bogowie! Poco milczę, jeśli wy niszczycie
Człowieka, co was wielbi, co wam oddał życie?
Nie! on się nie przekona! Nie uwierzy we mnie!
Nie będę łamał przysiąg! Byłoby daremnie!

TEZEUSZ.

Dobijasz mnie, świętoszku, słowy cnotliwemi!
Dla czego nie uchodzisz? Precz z ojczystej ziemi!

HIPPOLYTOS.

Ach! dokąd mam się zwrócić? W czyim-że dziś domu
Gościnę znajdzie człowiek z takiem piętnem sromu?

TEZEUSZ.

A może kto i lubi kobiet hańbicieli
I chętnie się domostwem z zbrodniarzem podzieli?

HIPPOLYTOS.

Ach! serce mi się kraje, łzy wyciska smutek,
Żem taki w twoich oczach haniebny wyrzutek.

TEZEUSZ.

Nie! Wówczas trzeba było pokumać się z troską
I łzami, gdyś szedł hańbić łożnicę ojcoską.

HIPPOLYTOS.

Przemówcie głosem wielkim, o wy nieme ściany,
Powiedzcie, czym naprawdę człowiek pokalany?

TEZEUSZ.

O, skrzętnie wzywasz świadków, co mówić nie mogą!

(Wskazując na zmarłą)

To dzieło twe dowodem, jakąś chodził drogą.

HIPPOLYTOS.

Ach! chciałbym stać przed sobą, w własne patrzeć oczy
I płakać nad tą nędzą, co mi duszę tłoczy!

TEZEUSZ.

Samego się uwielbiać było-ć zawsze miło,
Miast czcić rodziców swoich, jakby się godziło.

HIPPOLYTOS.

O matko nieszczęśliwa! O losie bękarta!
Nie życzę cię mym druhom, ty hańbo niestarta!

TEZEUSZ.

Schwyćcie go, pachołkowie! Słyszeliście przecie,
Że dawno mu już każę tułać się po świecie.

HIPPOLYTOS.

Precz! Wara! Dam naukę, gdy się zbliży który!
Ty sam, jeśli masz śmiałość, wyrzuć mnie za mury.

TEZEUSZ.

Jeżeli nie posłuchasz, będzie mi najprościej
Uczynić to bez żadnej dla ciebie litości.

HIPPOLYTOS.

Snać los się mój rozstrzygnął... Wiem, jak to się stało,
Lecz jak to wypowiedzieć, tego nie wiem. Mało
Jest równie nieszczęśliwych! O najmilsza z bogów,
Ma druho, towarzyszko śród leśnych rozłogów,
Na łowach! A więc muszę, ty córko Latony,
Opuszczać gród ateński, chwałą otoczony!
Ach! Żegnaj mi, mój grodzie! Żegnaj Erechteja
Ziemico! Już ostatnia rzuca mnie nadzieja.
Ostatni raz cię widzę, Troizeno, przemiłe
Dająca w swoich murach spędzać młode chwile, —

Więc żegnaj!... Do mnie, do mnie, towarzysze młodzi!
Wszak godzi się pożegnać, odprowadzić godzi
Za miasto!... Już czystszego ty człeka, młodzieży,
Nie ujrzysz, choć w to własny mój rodzic nie wierzy.

(Odchodzi wraz z świtą).
CHÓR.

Prawda, gdy myśleć zaczynam
O bóstwach, władnących na niebie,
Wszelakiej zbywam się trwogi.
Lecz dusza ma w smutku się grzebie,
Na zawsze już tracę nadzieję,
Gdy widzę drogi,
Życia ludzkiego koleje:
Jeden znój!
Tak się twój
Codzienny wciąż żywot wlecze,
O biedny, ścigany człowiecze!

*

Bodajby z ręki mi bożej
Los nie poskąpił tej doli:
Niech szczęści mi się na ziemi,
Niech nie znam tego, co boli!
Zbyt się ja nisko nie nagnę
Pomiędzy swemi.
Ale i piąć się nie pragnę:
Wszystko wraz,
Czem mnie czas
Czy dziś, czy jutro obdarzy,
Niech przyjmę z uśmiechem na twarzy.


∗                    ∗

Mózg mi się zmącił nad miarę,
Wszelką straciłam już wiarę,

Albowiem patrzę ach! patrzę,
Jak światło helleńskie najrzadsze,
Jak on, śród wszystkich wybrany,
Gniewem ojcowskim ścigany,
Rodzinne opuszcza już łany!
O wy ojczyste wybrzeża,
Górska dąbrowo ty świeża,
Gdzie z sforą polował na zwierza
On, łowiec przesłynny,
Goniący śladem Diktynny!

*

Nigdy on już nie pogoni
Z zaprzęgiem weneckich koni
W wyścigu na brzegach Limny!
Dom jego ojca dziś zimny
I głuchy: Nie zabrzmią w nim lutnie,
Co głos swój tak słały rozrzutnie
Za progi pałacu i wrótnie!
Leżysko córki Latony,
Łan trawy przemiękkiej, zielonej,
Nie będzie już nigdy wieńczony!
Twe życie tułacze
Niejedno dziewczę opłacze.

*

I ja oblewać chcę łzami
Los, co na ciebie dziś padł —
Źle z nami!
O biedna ty matko! Na świat
Wielkie wydałaś nieszczęście!
Ach! Pięście
Radabym wznieść przeciw bogom
Za gniew ich niesyty!

O wy siostrzane Charyty!
Czemuż ku obcym rozłogom
Z ojczystej iść ma dziedziny
Człowiek bez winy?!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ktoś z służby Hippolyta przyspiesza tu kroku —
Co tchu do zamku pędzi z przerażeniem w oku.

Na scenę wpada
GONIEC.

Gdzież jest nasz król Tezeusz! Gdzież go spotkać mogę?
Niewiasty! Jeśli wiecie, pokażcie mi drogę!
Czy w zamku jest tej chwili? Czy gdzieindziej może?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wychodzi właśnie z domu, patrzaj, jest na dworze!

GONIEC.

Przynoszę ci wiadomość i w smutku pogrążę
Was wszystkich, w smutku wielkim: i ciebie, mój książę,
I grodu ateńskiego szlachetne mieszkańce
I tych, którzy zajmują ziem trojzeńskich krańce.

TEZEUSZ.

Cóż stało się? Cóż mają oznaczać twe słowa?
Na miasta dwa sąsiednie spada-ż klęska nowa?

GONIEC.

Już niema Hippolyta! Albo też — słyszycie? —
Na włosku, że tak powiem, wisi jego życie.

TEZEUSZ.

Dlaczego? Czyżby jaki wróg mu nie przebaczył,
Iż żonę mu, jak ojcu, podle uwieść raczył?

GONIEC.

Przez własny Hippolytos zginął zaprząg, dalej
Przez klątwę, którąś przesłał władcy morskiej fali,
Swojemu rodzicowi, na własnego syna.

TEZEUSZ.

Niebiosa! Pozejdonie! Ucieczko jedyna!
Tyś rodzic mój prawdziwy! Klątwy, którą we mnie
Zrodziła moja krzywda, nie stałem daremnie
Ku tobie! Wysłuchałeś!...

(Do posła)

Mów, na jakiej drodze
Dosięgnął go miecz prawa, iżby pomścić srodze
Mą hańbę? Jak go zmogła sprawiedliwość boża?

GONIEC.

Staliśmy nad wybrzeżem spienionego morza,
Zgrzebłami czyszcząc konie, wszyscy zdjęci smutkiem,
Albowiem wieść nam przyniósł posłaniec, że skutkiem
Rozkazów twych już nigdy na ojcowskiej ziemi
Nie spocznie Hippolytos stopami swojemi.
Za chwilę i on nadszedł, a za nim gromada
Przyjaciół i rówieśnych, aby krzyczeć »biada!«
Wraz z nami. Ale w końcu przerwie narzekanie
I powie: »Na co płakać? Łez mi już nie stanie.
A ojca słuchać trzeba. Przygotować konie,
Zaprzęgnąć je do wozu!... Już ja precz pogonię
Z tej ziemi!«. Nie czekając drugiego rozkazu,
Zerwaliśmy się wszyscy co tchu i odrazu,
O, prędzej, niż kto słowo wypowiedzieć zdoła,
Przed okiem królewicza zaryły się koła.
I on, schwyciwszy lejce, z rydwanu krawędzi
W myśliwskich wskoczy butach nań, lecz nim popędzi,

Ku niebu wzniesie ręce i takiemi modły
Rozpocznie wzywać Zeusa: »Jeśli jestem podły,
Racz życie mi odebrać, ty Boże! A zasię
Niech ojciec się przekona dziś czy po niewczasie,
Po śmierci mej, jak strasznie mnie skrzywdził i jaki
Zgotował los mi dzisiaj!« I biczem rumaki
Smagnąwszy, ruszy w drogę, w Epidauru stronę
I Argu, obok siebie mając zgromadzone
Swe sługi, tuż przy wozie i cuglach, na dolę
Spieszące wraz z swym panem. A kiedyśmy w pole
Wjechali już pustynne, w kraj, który swe wzgórza
Nadbrzeżne w głębiach morza sarońskiego nurza,
Z pod ziemi jakiś huk się wydobył straszliwy,
By Zeusa grzmot, co trwogę rozbudza i dziwy.
Od razu konie jęły z strachu strzydz uszami,
Dziecinna również trwoga wstrząsnęła i nami.
Skąd huk się ten dobywał? I oto swe oczy
Zwróciwszy przerażone ku skalistej zboczy
Wybrzeża, smaganego szumną pianą morza,
Spostrzegliśmy od razu, jak się jakaś boża,
Niezwykła zerwie fala ku niebu, opoki
Skirońskie zatapiając w swojej mgle głębokiej.
Z widowni znikł nam Istmos, Asklepiosa skały
Tak samo gdzieś się oczom zdumionym podziały.
A potem ten kłąb wody, rosnąc coraz szerzej
I wyżej, runął z hukiem na zbocze wybrzeży,
Ku czwórce mego pana. W tejże samej chwili
Wśród bryzgów, wirów, syków bałwan się wysili
I, z mocą się trzykrotną spiętrzywszy do góry,
Na brzeg wyrzuci byka. Straszny dziw natury!
Zaryczał i w krąg ziemia zatrzęsła się z trwogi:
Snać rykiem odpowiada na ten ryk przesrogi!

O, nie dla ludzkich oczu bywa widok taki!
I czwórkę on przeraził. Stropione rumaki
Zerwały się, lecz pan mój, świadomy rzemiosła,
Odrazu ściągnął lejce i, jak człek od wiosła,
Potężnie w tył się przegiął i, rzemienie w ręku
Dzierżący, nie popuścił, ażeby go z lęku
Nie poniósł straszny zaprząg. Wszystko przecież na nic!
Rumaki, oszalałe do ostatnich granic,
Wędzidła gryząc twarde, mkną jak burza dzika,
Nie troszcząc się o lejce ni dłoń kierownika.
Hamulce nie pomogły ani tęgie spójnie
Rydwanu. A gdy pan mój popróbował, czujnie
Patrzący, zwrócić wóz swój na piasczystą ziemię,
Zastąpi koniom drogę to potworne plemię
I zmusi je, by wstecz się cofnęły... A potem,
Gdy one ku skaliskom strasznym pędzą lotem,
Byk skrada się za niemi w milczeniu, dopóki
Rydwanu nie wywróci i strzaska na sztuki,
Kołami go przyparłszy do kamiennej ściany.
Na drzazgi poszło wszystko, wóz był zdruzgotany:
Do góry poleciały i buksy i sworznie.
A on, ten nieszczęśliwiec, zawikłan niezbożnie
W rzemienie lejc splątane, wlókł swą drogą postać
Po ziemi, nie mogący z więzów się wydostać.
O głazy rozbił głowę, pogruchotał kości,
Jął krzyczeć w niebogłosy: »O trochę litości!
Nie gubcie mnie tak marnie! Powstrzymajcie kroku
Wy, klacze, wychowane na moim obroku.
O straszna klątwo ojca! Któż się tutaj zjawi
I człeka niewinnego od śmierci wybawi?!«
Niejeden z nas chciał pomódz, ale nazbyt zdala
Byliśmy... W tem, patrzymy, z więzów się wyzwala,

Nie wiedzieć, w jaki sposób, i pada bez siły,
Bez tchu, zaledwie żywy... Konie pogoniły
Wraz z strasznym tym potworem między skał krawędzie
I znikły, lecz gdzie znikły, trudno zgadnąć będzie.
Ja-ć tylko jestem sługą w twoim domu, książę,
Lecz w to ja nigdy w życiu uwierzyć nie zdążę,
Iż syn twój mógł być podły. To się nie pomieści
W mej głowie. Niech się wiesza cały ród niewieści,
Niech cały las idajski zapełni listami.
Królewicz się nie splamił i nigdy nie splami.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O rety! Świeże znowu nieszczęście mnie boli!
Nikt losom się nie wymknie, nikt nie ujdzie doli.

TEZEUSZ.

Cieszyłaby mnie wieść twa, gdyż żywię do człeka,
Którego to spotkało, nienawiść, daleka
Jest przecież moja dusza wszelkiej bezbożności:
Czczę bogów i wiem o tem, że to kość z mych kości
Ten syn mój, więc mi obce jest dzisiaj wesele,
Lecz swojem go współczuciem również nie obdzielę.

POSEŁ.

Co czynić? Mamy-ż zgodnie z twoimi zamiary
Sprowadzić tu biedaka? Pomyśl! Gdybyś wiary
Nie skąpił mi, nie ścigałbyś tak swego syna.

TEZEUSZ.

Sprowadźcie go, sprowadźcie! Chwila to jedyna
Przekonać się naocznie, iż zrządzenie boże
Dowiodło, jak zbeszcześcić śmiał ojcowskie łoże.

(Posłaniec odchodzi).
CHÓR.

Nieprzemożone wykonujesz rządy
Nad wszystkiem, cypryjska ty pani!
Twoi poddani
Mieszkańcy ziemi i niebieskiej góry,
Za tobą Eros spieszy krasopióry,
Przez lądy
Niedoścignionym mknie lotem
I poprzez słone, rozśpiewane morze...
A kogo muśnie swojem skrzydłem złotem
Ta postać boża,
Tego miłosny wraz ogarnie szał.
Wszystko, co żyje w pustyniach, śród skał
I pośród leśnej dziczy.
Na lądzie i w głębiach wód,
Wszelki pod słońcem gnieżdżący się płód,
Człowiek i zwierz.
Do twych poddanych się liczy:
Świat cały wzdłuż i wszerz
Podlega twej władzy, królowo!

ARTEMIS (zjawiwszy się niespostrzeżenie).

Z zacnego ojca Ajgeja zrodzony,
Bacz na me słowo!
Artemis, córka Latony,
Mówi do Tezeusza:
Przecz się raduje twa dusza?
O zaślepiony!
Bezbożnie zabiłeś syna!
Rękojmia jedyna
Kłamne świadectwo twej żony —
Dowód niepewny! Pewnikiem twój czyn,

Którego ofiarą padł syn.
Z wstydu bezmiaru
Skryć się pod ziemię, w pomroki Tartaru,
Albo na skrzydłach uciec ci najgodniej
Od miejsca zbrodni!
Już nigdy bowiem danem ci nie będzie,
Ażebyś stanąć mógł w szlachetnych rzędzie.
Wysłuchaj, Tezeuszu, jak jest z twoją dolą.
Choć na nic moje słowa, jeno cię zabolą.
Lecz poto właśnie przyszłam, by pokazać tobie,
Że syn twój był niewinny, że się może w grobie
Położyć nieshańbiony. Pragnę ci i żądzę
Małżonki twej wyjawić, a przytem, jak sądzę,
I jakąś jej szlachetność. Ugodzona strzałą
Bogini, wstrętnej dla mnie i dla tych, co całą,
Największą widzą rozkosz w dziewictwie, rozsądkiem
Pragnęła przed miłosnym uchronić się wrzątkiem.
Zgubiła ją piastunka, która się zakręci
Od razu i synowi twemu, wbrew jej chęci,
Objawi jej namiętność, zmusiwszy go przytem,
By milczał, pod przysięgą. On-ci, należytem
Kierując się uczuciem, nie uległ namowie.
Przysięgi tej dotrzymał, jako że bogowie
Są w czci u tego męża — wiernie jej dochował,
Choć ojciec taką krzywdę przeciw niemu knował.
Zaś ona, pełna trwogi, aby ktoś jej skazy
Nie odkrył, te kłamliwe skreśliła wyrazy,
Mające zgubić syna. I tyś im zawierzył.

TEZEUSZ.

O biada!

ARTEMIS.

Zraniły cię me słowa! Ale nie uderzył
Ostatni cios w twe serce! Milcz i słuchaj dalej:
Nieszczęście jeszcze większe na ciebie się zwali!
Wiedziałeś, że ci przyrzekł spełnić trzy życzenia
Twój rodzic. On-ci swoich obietnic nie zmienia,
Lecz ty, najgorszy z ojców, miast jednego użyć
Na wroga, tyś się wolał synowi przysłużyć!
Twój ojciec, władca morza, on nie mógł inaczej
Postąpić, swych przyrzeczeń zawsze ci on raczy
Dotrzymać, jak się godzi, szczerze a nie kłamnie.
Zaś ty zbrodniarzem jesteś dla niego i dla mnie,
Albowiem nie czekając na święte wyrocznie,
O czas się też nie troszcząc, co mógłby naocznie
Przekonać cię o prawdzie, rzuciłeś coprędzej
Przekleństwo, własne dziecko w takiej grzebiąc nędzy!

TEZEUSZ.

O pani! chciałbym umrzeć!

ARTEMIS.

Zgrzeszyłeś, lecz przecie
Jest jeszcze przebaczenie dla ciebie na świecie.
Kipryda to sprawiła, ażeby tak krwawo
Nasycić swoje gniewy. Jest śród bogów prawo,
By sobie nie przeszkadzać wzajemnie; jeżeli
Chce czegoś ten lub tamta, nikt się nie ośmieli
Krzyżować ich zamiarów... Mówię ci też szczerze,
Że tylko wzgląd na Zeusa winien w pełnej mierze,
Iż mogłam, na swą hańbę, tak spoglądać ninie,
Jak z wszystkich mi najdroższy i najlepszy ginie.
Zgrzeszyłeś, niewiedzący, i to grzech twój maże.
A potem śmierć małżonki, to nieszczęście, wraże

Dla prawdy, odebrało ci ustne dowody.
Największej ty doznałeś boleści i szkody,
Lecz niemniej i ja cierpię, twojej klęski świadek,
Gdyż bogów nie raduje szlachetnych upadek.
Na złych my tylko ludzi rzucamy swe gromy,
Niwecząc ich ze szczętem, ich dzieci, ich domy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieszczęsny ten człowiek patrz! zbliża się k'nam!
Włos potargany,
Na ciele rany
Śród krwawych plam!
Jakaś podwójna to klęska.
Strasznie zwycięska,
Spadła na dom ten z rąk bożych!

Na scenę służba wnosi zwolna Hippolytosa; Artemis staje w tyle, tak, że on jej nie widzi, Tezeusz z świtą i chórem po drugiej znajduje się stronie.
HIPPOLYTOS.

O jej! o jej!
Niesprawiedliwe wyroki
Niesprawiedliwy wydał ojciec mój,
I oto mięso z mych kości opada!
Ginę! o biada!
O biada doli mej!
Ból się głęboki
Wrył w moją głowę,
Męczarnie surowe
Żrą mózg!
Stój!
Dość już! Ach, dość tych rózg,
Niech spocznie znużone me ciało!

Ach!
Strach, mój zaprzęgu, strach!
I cóż ci się stało,
Żeś mi tak dzisiaj śmiertelnie dogodził?!
Jam cię tą ręką wodził,
Ja cię żywiłem tą ręką,
A ty mi taką odpłaciłeś męką!
Ach! Ach! Uważać! Na Boga!
Służbo, litości!
Nie dotykajcie obolałych kości!
Dłoń wasza nazbyt jest sroga!
Któż to prawego dotknął mi się boku?
Zwolnijcie kroku!
Ostrożnie podnieść mnie trzeba!
Złożyć łagodnie
Potępionego przez nieba,
Mnie, ściganego klątwy ojcowskiemi!
O Zeusie! Zeusie! Czy widzisz tę zbrodnię?
Zali nagroda polega li na tem,
Że, człek najczystszy na ziemi,
Człek bogobojny,
Cnotą nad całym górujący światem,
Takiej się doli doczekałem znojnej,
Iż muszę ginąć bez śladu?
I schodzę do Hadu,
A w nikim się z ludzi
Wdzięczność nie zbudzi
Za zbożne to życie moje!
Ajaj! Ajaj!
O bole! O znoje!
Już ja się nie ostoję!
Puść-że mnie, puść!

O śmierci, zbawczyni, przyjdź!
Mają-ż katusze me róść?
Nie chcę już żyć!
Miecz obosieczny mi daj!
Tnij na kawały,
Niech zginę już cały,
W snu wieczystego niech już zejdę kraj!
Nieszczęsna klątwo rodzica,
Zło, urodzone z pradawnej przewiny!
Krwią namazane twe lica,
Krwią, co spłynęła w mym rodzie!
Nic cię nie wstrzyma w pochodzie?
Nie spoczniesz ani godziny?
Dlaczego w swoim pospiechu
Dosięgłaś człeka bez grzechu?
O wy męczarnie, wy bole!
Jakżeż się dzisiaj wyzwolę
Z tych mąk?
Niech mnie nareszcie w swój krąg
Raz już sprowadza
Hadu posępna władza!...

ARTEMIS.

O, w jakiem-ż ja nieszczęściu ciebie widzieć muszę!
Z twej własnej szlachetności płyną twe katusze.

HIPPOLYTOS.

Ach!
Dech boży mnie owiewa! Czuję przez męczarnie,
Że z ulgą się jej postać ku mym ranom garnie!
Ty-żeś to, Artemido, drogie bóstwo moje?

ARTEMIS.

Ja, z bogiń ci najmilsza, przy tobie tu stoję.

HIPPOLYTOS.

Królowo, patrz! Na jaką zeszedłem ja drogę!

ARTEMIS.

Płakałabym gorąco, lecz płakać nie mogę.

HIPPOLYTOS.

Twój druh, towarzysz łowów, w twych oczach umiera.

ARTEMIS.

Umiera, lecz ma łaska zawsze dlań jest szczera.

HIPPOLYTOS.

Posągów twoich strażnik, kierownik twych koni.

ARTEMIS.

Kipryda to sprawiła, od jej giniesz broni!

HIPPOLYTOS.

Wiem teraz, kto tę zgubę przynosi mi w darze.

ARTEMIS.

O cześć swoją zazdrosna, za czystość cię karze.

HIPPOLYTOS.

Nie mnie samego gubi, troje przez nią pada.

ARTEMIS.

Ty, ojciec, jego żona — okrutna biesiada!

HIPPOLYTOS.

Żałować mam i ojca, którego zgubiła?

ARTEMIS.

Podeszła go jej rady niwecząca siła.

HIPPOLYTOS.

Ach! ojcze! straszne losy zdarzyły się tobie!

TEZEUSZ.

Tak straszne, że wolałbym położyć się w grobie.

HIPPOLYTOS.

Ta wina bardziej w ciebie godzi, niżli we mnie.

TEZEUSZ.

Ach! umrzeć zamiast ciebie! Żyć mi już daremnie!

HIPPOLYTOS.

Nie wyszły ci na dobre dary Posejdona!

TEZEUSZ.

Ta klątwa! Ach! dla czego z warg mych wyszła ona?!

HIPPOLYTOS.

Jeżeli nie twa klątwa, twój miecz by mnie zabił.

TEZEUSZ.

Ach! jakiż bóg ze zmysłów zdrowych mnie ograbił?!

HIPPOLYTOS.

O, gdybyż klątwa ludzi dosięgała bogów!

ARTEMIS.

Daj spokój! Do podziemnych schodzisz teraz progów,
Lecz wiedz, iż gniew Kiprydy, który się tak miota
Jedynie tylko za to, że w twej duszy cnota
Została nieskalana, nie ujdzie podzięki!
Ja pomszczę cię! Pociskiem niechybnym z tej ręki
Powalę najdroższego jej z ludzi, zaś ciebie
Największą czcią otoczę na trojzeńskiej glebie.
Dziewice, zanim pójdą do ślubu, po czasy
Wieczyste będą swojej pozbywać się krasy,
Warkocza, aby tobie złożyć go w ofierze.
I łzy żałobne spadną obficie i szczerze,

Na cześć twą będą pieśni nuciły dziewczęta,
Nie przebrzmi miłość Fedry, świat to zapamięta,
Że ona cię kochała... Synu Ajgejowy,
Ty zbliż się do nieszczęsnej twego dziecka głowy,
Obejmij ją, uściskaj! Mimo swojej chęci
Zabiłeś go! Zgrzeszyłeś, lecz niech grzech się święci,
Gdy taka wola bogów. A ty, Hippolycie,
Do ojca nie miej żalu! Tracisz oto życie,
Bo musisz. Teraz żegnaj. W twoje to oblicze
Spoglądać już nie mogę, z tem się bowiem liczę,
Że oddech konających znieważa niebiany,
A widzę, iż niebawem kres ci będzie dany.
(Znika).

HIPPOLYTOS.

I ty mi żegnaj, czysta dziewico, na zawsze!
Z łatwością ci odchodzić, stopy najłaskawsze
Z łatwością opuszczają tak dawnego druha.
Przebaczam rodzicowi — druh twój ciebie słucha
I teraz, tak jak zawsze wiodła go twa rada!
O Boże! mrok już ciężki na me członki pada!
O schwyć mnie, ojcze drogi! Opuszczam te niwy!

TEZEUSZ.

Co czynisz, dziecko drogie? O ja nieszczęśliwy!

HIPPOLYTOS.

Już ginę! Już przed sobą widzę śmierci bramy!

TEZEUSZ.

Odchodzisz? Nie oczyścisz ręki mi z tej plamy?

HIPPOLYTOS.

Zdejmuję z ciebie, ojcze, krwawą mordu winę.

TEZEUSZ.

Wyzwalasz moją duszę? Powiedz mi, nim zginę.

HIPPOLYTOS.

Łowczynię Artemidę biorę tu na świadka!

TEZEUSZ.

O dziecię me najdroższe! O dobroci rzadka!

HIPPOLYTOS.

Pociechę miej tę samą z twych synów, mych braci.

TEZEUSZ.

O duszo przeszlachetna! Któż ci to zapłaci?

HIPPOLYTOS.

Bądź zdrów, bądź zdrów na wieki, ty mój ojcze luby!

TEZEUSZ.

Nie umrzesz, wyjdziesz z tego, wszak nie chcesz mej zguby!?

HIPPOLYTOS.

Wyszedłem już prawdziwie! Wnet mnie śmierć zamroczy.
Już koniec! Ojcze drogi zasłoń-że mi oczy.

(Umiera).
TEZEUSZ (opuszcza zwłoki na ziemię, przysłania powieki zmarłego, poczem służba bierze mary i zanosi je teraz z zwłokami do zamku).

Ateny święte, Pelopsa dzierżawy!
Jakiż to człowiek uchodzi wam prawy!
A ja, któremu smutny żywot idzie,
Będę pamiętał wiecznie o Kiprydzie!

(Odchodzi za zwłokami).
CHÓR. (odchodząc).

W nas wszystkich uderzył ten cios
Niespodziewanie!
Skargi popłyną w głos
I spłyną rzeki łez,
Bo gdzie żałości jest kres,
Któż płakać przestanie,
Jeżeli grom
W najlepszy bije dom?!...






HEKABE


Hekabe.

Osoby dramatu.
CIEŃ POLYDORA, syna HEKABY.
HEKABE, poprzednio królowa Troi.
POLYKSENE, jej córka.
ODYSEUS, król Itaki
TALTHYBIOS, poseł grecki.
SŁUŻEBNA Hekaby.
AGAMEMNON, król Argu, wódz Greków.
POLYMESTOR, król trackiego Chersonesu.
CHÓR branek trojańskich.


Obozowisko Helleńczyków na półwyspie trackim, naprzeciw wybrzeży frygijskich. Na przedzie sceny: namioty Hekaby i branek trojańskich.






CIEŃ POLYDORA.

Przychodzę z graźni zmarłych i od nocy progów,
Gdzie Hades przemieszkuje z daleka od bogów,
Polydor, syn Hekaby, Kissejowej córy,
I ojca Priamosa, co kiedy na mury
Grodziszcza frygijskiego miała spłynąć grecka
Oszczepów nawałnica, z trwogi o los dziecka
Ze ziemi je trojańskiej wysłał precz do dwora
Trackiego swego druha, do Polymestora —
Ten z niwy chersoneskiej bujne zbiera plony
I jezdne wodzi ludy, w dziryt uzbrojony.
I złota mnogi zasób posłał ze mną skrycie,
By dzieciom pozostałym nie brakło na życie,
Jeśliby padło Ilion. Jam-ci Priamida
Najmłodszy, więc mnie z kraju usunął, bo dzida
I puklerz dla dziecięcej nie przydatne siły.
Dopóki mury Troi jeszcze się broniły,
Dopóki stały twierdzy ojczystej posady
I szczęśnie dzierżył oszczep Hektor, brat mój włady,
Dopótym rósł, jak płonka, w tej trackiej dziedzinie
Rodzicielskiego druha. Lecz gdy brat mój ginie
I w gruz się wali Troja, gdy ta nawałnica
Z powierzchni całkiem zmiotła ognisko rodzica,
Gdy sam on zmarł u stopni przeświętych ołtarzy
Z Achillowego syna krwawej ręki wrażej,
I mnie wnet druh ojcowski, mego złota chciwy,

Uśmiercił nieszczęśliwca i w fali burzliwej
Zatopił, aby stać się moich skarbów panem.
Więc legam na wybrzeżach lub też po wezbranem,
Szumiącem pływam morzu, miotan na wsze strony
Falami, nieopłakan i niepogrzebiony.
A teraz swej cielesnej zbywszy się odzieży,
Okrążam oto głowę mej drogiej macierzy
Hekaby — dzień już trzeci, to znaczy od wtedy,
Gdy matka nieszczęśliwa, wyrwana ze schedy
Trojańskiej, w Chersonezu pozostaje ziemi.
I wszyscy Achajczycy, wraz z łodziami swemi,
Spokojnie sobie leżą w tej trackiej krainie.
Gdyż Achill, syn Peleja, zjawiwszy się ninie
Nad grobem swym, powstrzymał helleńskie szeregi,
Co wiosła pod ojczyste kierowały brzegi.
Mej siostry Polykseny żąda on w ofierze
I jako dank przemiły i pewnie-ć zabierze —
Druhowie nie odmówią mu tego. I ona,
Ta siostra ma skazana, jeszcze dzisiaj skona.
Źrenice naszej matki ciał zobaczą dwoje,
Nieszczęsnej ciało dziewki oraz ciało moje.
Albowiem chcąc, ja biedny, by mnie pogrzebali,
U stóp jakowejś sługi zjawię się przy fali.
U władców ja podziemnych wybłagałem sobie,
Że wpadnę w ręce matki i że legnę w grobie.
Więc spełnią mi się moje życzenia. Lecz z drogi
Staruszce mej Hekabie ja ujdę. Patrz, z trwogi
Na widok mojej mary wybiega z namiotu
Agamemnonowego... Królewskiemu złotu,
O matko, ty się kiedyś przyglądała w domu,
A teraz dzień oglądasz niewoli i sromu!

Bóg jakiś, wyrównując dawne dni szczęśliwe,
Złą dolę szle ci teraz na żywota niwę.
(Znika).

Na scenę wchodzi w towarzystwie wziętych do niewoli Trojanek
HEKABE.

O wiedźcie mnie w namiot, trojańskie dziewice,
Niedawno władczynię, dziś współniewolnicę.
Wesprzyjcie mnie całą, za rękę zgrzybiałą
Pochwyćcie i wiedźcie staruchę.
Ja zasię, oparłszy, ach! kości swe kruche
Na łokcia waszego tej kuli skrzywionej,
Wlec będę, waszemi ujęta ramiony,
Co tchu niedołężne swe kroki.
O światło Zeusowe! o mroku głęboki!
Przecz w nocne te ciemnie stawiacie przedemnie
Straszliwe widziadła, że zrywam się, zbladła
Z przestrachu i trwogi,
Na nogi?
O snów czarnoskrzydłych macierzy, o święta
Ty ziemio! Odganiam od siebie dziecięta —
Ich widma, ich mary, co w nocy mi szarej
Okrutnie się jawią! To syn mój, wysłany,
By śnieżne, trakijskie zbawiły go łany.
To Polykseny, mej córy
Obraz ponury!
O bóstwa rodzime! Wybawcie mi syna,
To domu mojego kotwica jedyna —
Śród trackich, śnieżystych on dzisiaj jest włości,
Druh go ojcowski gości!
Coś jeszcze zobaczę:

Płaczących snać nowe czekają tu płacze!
Ach! takie złowieszcze
Przenigdy mną jeszcze
Nie trzęsły obawy i trwogi!
Powiedzcie, wygnanki z Troi,
Gdzież stanie przedemną błogi
Duch Hellenosa? Gdzież mojej
Córki Kasandry moc,
Co sen mi wyłoży niektóry,
Jaki mnie spotkał w tę noc:
Pstrą łanię me oczy widziały, jak broczy
We krwi zatopiona,
Wilczymi, krwawymi szarpana pazury,
Przemocą wydarta mi z łona!
Chwyta mnie przestrach nowy:
Ponad swój wierzch grobowcowy
Wypłynął duch Achillowy,
By z pośród Trojanek, nieszczęsnych tych branek,
Żądać ofiary dla siebie!
Błagam was bóstwa na niebie,
Odwróćcie ten los od mej córy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przybywam, Hekabo, pospiechem tu gnana,
Rzuciwszy namioty naszego dziś pana,
Śród których los wojny do służby mnie znojnej,
Niewolnej miał przykuć, gdym mury
Naszego Ilionu opuścić musiała,
Gdy grotów achajskich nawała
W swą zdobycz zmieniła mnie, pani!
Nie mogę ja ulgi przynieść twej boleści —
Nie! ciężar mnie gniecie: ponownej złej wieści

Posłanką być muszę, co twoją znów duszę
Okrutnie umęczy, porani.
Na hufców achajskich powszechnej naradzie
Powzięło uchwałę, co kładzie
Twą córkę w ofierze: Achilles ją bierze,
Albowiem, wiesz o tem, zbroicy swej złotem
Naodzian, zabłysnął nad grobem i nagle
Powstrzyma ich statki, choć miały już żagle
Napięte na liny, i krzyczy:
»A gdzież to płyniecie, danajskie wy siły,
Ofiary skąpiący dla czci mej mogiły,
Mej zasłużonej zdobyczy?«
I sporu się fala odrazu przewala,
Albowiem nie wszyscy helleńscy rycerze
Jednako myśleli w tej mierze:
»Za« byli z nich jedni, zaś drugim się zdało,
Że daru nie trzeba dla grobu. Nie mało
Król-ci Agamemnon przemawiał łaskawie
W tej sprawie,
Gdyż oddan jest wszytki
Miłości natchnionej wróżbitki.
Zaś plemię ateńskie, Tezeja synowie,
Ten w takiem, ten w innem objawią się słowie,
Lecz z jednem obydwaj się liczą,
Że krwią trza uwieńczyć dziewiczą
Grób Achillesa, że, dalej —
Tak obaj zgodliwie uznali
W tym zborze —
Wydarzyć się nigdy nie może,
Ażeby ktokolwiek Kasandry twej łoże
Śmiał stawiać nad grot Achillowy.
I już się godziły walczące te siły

Wymowy,
Już sobie wzajemnie uległy,
Gdy tłumu pochlebca, gaduła przebiegły,
Laertiada,
Miodnemi słówkami do wojska zagada,
Że nie wypada,
Aby śród Danaów najlepszy, jedyny,
Mógł być tak pohańbion dla jakiejś dziewczyny,
By przed Persefoną nie skarżył się kiedy
Ten czy ów z poległych, iż z trojańskiej biedy
Wyszli Danaowie pełni niewdzięczności
Dla onych z Danaów, co swe kładli kości
Na boju łan krwawy dla helleńskiej sprawy.
Odysej do ciebie wczas przybędzie krótki,
Aby cię okrutnie pozbawić twej młódki,
Aby ci ją wyrwać ze zgrzybiałej dłoni.
Niechaj-że coprędzej stopa twa pogoni
Do przybytków świętych, do bogów ołtarzy,
Przed Agamemnonem klęknij, proś mocarzy
Tych co są na niebie, i tych, którzy dzierzą
Władzę śród podziemi!
Może, poruszeni prośbami twojemi,
Zechcą się zlitować nad tobą, macierzą,
I biednego dziecka nie zabiorą tobie,
A może zobaczysz, jak się złoży w grobie
Nieszczęsna twa dziewka, krwi zlana purpurą,
Co oto wstęgą ponurą
Hojnie się powije
Ze złocistej szyje.

HEKABE.

O bolu ty mój, jak strząsnąć ten znój?!
Do jakich z tych warg mam uciec się skarg?

Sędziwy mój wiek na barkach mi legł
Niewoli mnie trud okrutnie zgniótł,
Niewoli nieznośnej, o biada!
Gdzie rada?
Gdzie pomoc? gdzie lud?
Gdzie taki jest gród?
Małżonek mój padł, padł dzieci mych kwiat!
Ach! którąż ja z dróg mam wybrać dla nóg,
Co, dokąd się zwrócić, nie wiedzą!
Gdzie, taki jest bóg,
Co wesprzeć by mógł
Mnie nędzną? Gdzież druhy te siedzą?
Mieszkanki wy Troji,
W niedoli tej mojej
O jakąż mi wieść
Musiały wy nieść —
Wieść straszną! Ach! ginę! ach! ginę!
Ginę bez końca!
Jakiż dziś dla mnie może urok mieć
Blask słońca?
Czem życie w tę gorzką godzinę?
Wiedź-że mnie, stopo ma, wiedź,
Wiedź starowinę
W ten namiot!...

(Przed namiotem Polykseny)

O dziecię!
Najnieszczęśliwszej na świecie
Córko macierzy! A ino,
A ino wyjdź do mnie, dziecino,
By słyszeć, ach! jaki, ach! jaki mnie głos
Doszedł: twój spełnia się los!

POLYKSENE.

Matko! Matko! Cóż ten krzyk? Jakąż znów
Niesiesz wieść, że się straszę,
Jak płoszone z gniazda ptaszę?
Mów-że, mów!

HEKABE.

Ach! dziecię, ach!

POLYKSENE.

Dla czego kraczesz jak kruk?
Strach tego wstępu, strach!

HEKABE.

Twe życie! twój los! O biada!

POLYKSENE.

Mów! kryć nie wypada!
Trwóg-ci jam pełna, trwóg!
Któż cię tak, matko, zmógł?

HEKABE.

Dziecię, me dziecię! Nieszczęsnej matki dziecię!

POLYKSENE.

Cóż mi powiecie?

HEKABE.

Ogólna Argiwów rada
W krwawej ofierze cię składa
Peleidowej mogile.

POLYKSENE.

O biada, matko! o biada!
Więc tyle

Okrutnych nowin? Ach, mów,
Mów-że mi, matko, jeszcze!

HEKABE.

Wieści przynoszę-ć złowieszcze:
Argiwów zebrany huf
O życiu, o losie twym
Zawyrokował! Źle z nami!

POLYKSENE.

O najbiedniejsza ty z matek,
Najopłakańsza na ziemi,
Nieszczęściom poddana złym!
Jakiemiż to znowu, jakiemi
Najstraszniejszemi
Klęskami
Jakowyś demon cię darzy —
Jakiż znów niesie ci datek?
Boli mnie, boli:
Przestanę być twoją! Przestanę
Dzielić twe dni opłakane,
Te dni starości wrażej
W tej opłakanej niewoli!
Albowiem zobaczysz niebawem,
Niewiasto ty nieszczęśliwa,
Jakie tu spełnią się dziwa:
Jak nieszczęśliwą łanię młodą,
Wyrosłą śród górskich kniej,
Lub jałowicę,
Wyrwą mnie z ręki twej
I wraz żelazem mnie krwawem
Przebodą
I w Hadesowe zawiodą
Ciemnice,

Gdzie między zmarłymi twa biedna
Wypocznie...
O żalu godna macierzy,
Wszystkiemi, jak się należy,
Skarżyć się będę skargi
Bezedna
Na los twój, na życie zaś moje,
Na hańbę, na srom

*

Nie pofolguję swym łzom —
Zamilkną na to me wargi,
Albowiem wyrocznie
Szczęśliwszą mi dały ostoję
W tej śmierci!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szybkimi się krokami k’nam Odyssej bierze.
Zapewne ci, Hekabo, niesie wieści świeże!

ODYSSEUS.

Niechybnie ci, niewiasto, znana jest uchwała
Wojsk naszych: jeszcze raz ją z ust mych będziesz miała.
Podoba się Achajom twoją Polyksenę
Na grobie Achillesa złożyć jako cenę
Ofiarną. Towarzyszyć będę ja dziewczątku,
Na miejsce ją zawiodę, a zasię obrządku
Strażnikiem i kapłanem syn jest Achillowy.
Wiadomo ci, co czynić. Nie narażaj głowy,
Przemocą się nie wyrwiesz, więc nie podnoś pięści
Przeciwko mnie! Wszak widzisz, iże nam się szczęści,
A tobie źle jest. Rozum i w złem mieć potrzeba.

HEKABE.

Ajaj! Bój jakiś wielki zsyłają mi nieba,
Narzekań, jęków pełen, a i łez nie próżny.
Albowiem nie umarłam, gdzie mi los był dłużny,
I Zeus mnie też nie zabił, owszem, żywi dalej,
Ażebym mogła widzieć, jak się na mnie wali
Nieszczęście jeszcze większe! Lecz jeśli do pana
Przemawiać może sługa, niewolą związana,
Nie w sposób, coby serce mu krwawił, lub duszę
Zasmucił, więc ja ciebie o to prosić muszę,
Byś milczał i wysłuchał mojego pytania.

ODYSSEUS.

Mów! Czasu-ć nikt nie skąpi, nikt ci nie zabrania.

HEKABE.

Czy wiesz, jak na prześpiegi stanąłeś w mym grodzie,
Przebrany za żebraka, i jak ci po brodzie
Łzy krwawą ciekły strugą? Pamiętasz to jeszcze?

ODYSSEUS.

Pamiętam, boć nie małe uczuwałem dreszcze.

HEKABE.

Poznała cię Helena, zdradziła mnie jednej.

ODYSSEUS.

Pamiętam o tem wszystkiem, byłem bardzo biedny.

HEKABE.

Pamiętasz, jak pokornie-ś chwytał mnie za nogi?

ODYSSEUS.

W twych sukniach ręce moje zamierały z trwogi.

HEKABE.

Będący w mej niewoli, cóżeś mówił wtedy?

ODYSSEUS.

Słów wiele, by z śmiertelnej wydobyć się biedy.

HEKABE.

Kazałam ci ujść z życiem z mej ojczystej ziemi.

ODYSSEUS.

Że dotąd widzę słońce źrenicami swemi.

HEKABE.

Więc czyn ten twój dzisiejszy nie oskarża ciebie?
Odemnie, jak przyznajesz, w nieszczęsnej potrzebie
Doznałeś tyle dobra, a dziś, miast nagrody.
Li złem mi się odpłacasz! O niewdzięczne płody,
Honorów szukające na wiecach! Dlaczego
Poznałam was, co tyle potraficie złego
Wyrządzać przyjaciołom, byleby poklaski
Uzyskać u motłochu. Jakąż, proszę łaski,
Mądrąstkę zmyśliliście, aby na to dziecię
Wydano wyrok śmierci? Azali też wiecie,
Co gnało was do mordu, do zabicia człeka
Przy grobie, gdzie krew bydląt najwłaściwiej ścieka?
Czy może sam Achilles, krzyw na swe morderce,
Chce, mszcząc się, aby w zamian zmarło dziś to serce?
Ma córka tu niewinna! Jeśli chce na grobie
Ofiarę mieć. Heleny niech zażąda sobie!
Wszak ona go zagnała do Troi, wszak ona
Zgubiła go! Lecz jeśli ma być poświęcona
Jakowaś znaj piękniejszych niewolnic, — prawdziwie,
Nie nas to dziś dotyczy! Między nami żywie
Latorośl Tyndarowa! Z gładkiego oblicza

Do kobiet najwybrańszych ona-ć się zalicza,
Nie więcej też niewinna jest od nas!.. W tej mierze
Zabiegam o swe prawo. A o co tak szczerze
Upraszam, byś mi spełnił w zamian i w podziękę,
Posłuchaj! Lic dotknąłeś się moich i rękę
Zgrzybiałą mą schwyciłeś. I ja chwytam twoją
I lic się twych dotykam i błagam: Ostoją
Jest dla mnie ona-ć córka, przeto mi jej z dłoni
Nie zechciej tak wyrywać! Niech nie będzie po niej!
Umarłych dość już mamy! Na mą duszę chorą
Jest lekiem, jest mym grodem, jest dla mnie podporą,
Wiodącą mnie śród drogi. A niechaj też władza
Nijakiej niesłuszności na świat nie sprowadza,
Szczęśliwy zasię człowiek niech nie myśli sobie,
Że szczęśliw będzie zawsze. I ja w onej dobie
Szczęśliwą byłam również, dziś mi jedna mała
Godzina wszystko szczęście od razu zabrała.
O drogi przyjacielu! Zaklinam tu ciebie
Na brodę twą, dopomóż! Niechże mnie nie grzebie
Twa srogość! Do achajskich skoro wrócisz ludzi,
Wytłómacz im, twe słowo rozwagę w nich zbudzi,
Że przecież niegodziwie mord popełniać wraży
Na onych tu niewiastach, które u ołtarzy
Oszczędzać umieliście. Jednemi też prawy,
O zbrodnię jeśli idzie, o postępek krwawy
Na panu czy też słudze, w tej ojczyźnie twojej
Ścigany bywa każdy. Wiem, że się ostoi
Twa rada, choćbyś nawet radził źle. Boć przecie
Inakszą mają wagę słowa na tym świecie
Te same w uściech męża, co się sławą szczyci,
A inną, gdy przemówią ludzie pospolici.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie jest-ci ludzkie serce z takiego kamienia,
Ażeby twoje skargi, twe głośne westchnienia
Nie miały tu się spotkać z miłosierdzia łzami.

ODYSSEUS.

Przekonaj się, Hekabo, i niech między nami
Nie będzie nieprzyjaźni! Rzuć swój gniew! Jam gotów
Ratować cię, bom doznał, śród ciężkich obrotów,
Twej łaski i nie inak w uczciwości swojej
Postąpię. Lecz nie przeczę, że po wzięciu Troi
Radziłem naszym wojskom, ażeby zechciały
Mężowi najprzedniejszej, najwybrańszej chwały
Dać córkę twą w ofierze — on-ci to jej bowiem
Zażądał. A w tem właśnie mijają się z zdrowiem
I giną różne państwa, że w cenie tej samej
Bywają u nich ludzie waleczni i chamy.
Achilles wart czci dla nas, nie ma na to rady,
Gdyż zginął jak bohater dla naszej Hellady.
Nie hańbąż to, gdy człowiek szanuje swe druhy
Jedynie, póki żyją, a zasię jest głuchy
Na cześć ich, kiedy pomrą? Cóż niejeden powie,
Jeżeli tak się zdarzy, iż znowu mężowie
Zmuszeni będą ruszyć na wojenną burzę?
Azali mamy walczyć, czy też być jak tchórze.
Gdy zmarli bohaterzy w takiej poniewierce?
Zaiste, zadowoli się czembądź me serce,
Żyć mogę ot! z dnia na dzień, lecz co do mogiły,
To pragnę, by ją czczono. Długo trwa ten miły
Podarek!.. A jeżeli skarzysz się, iż dola
Spotkała cię tak gorzka, posłuchaj, gdy wola:

Jest wielu innych ludzi, nie mniej nieszczęśliwie
Żyjących: są staruszki, są na naszej niwie
Zgrzybiali staruszkowie, są oblubienice,
Płaczące narzeczonych, którym zmarłe lice
Pokrywa proch idajski. Więc znoś to! Nam zasię
Zarzucić będzie można chamstwo w każdym czasie,
Jeżeli poniechamy uczcić bohatera.
Wy, ludy barbarzyńskie miejcie niżej zera
Przyjaciół swych, podziwu skąpcie swym rycerzom,
Byleby tylko Hellas miała wiecznie świeżą
Szczęśliwość, a wy takie dostali wawrzyny,
Na jakie zasługują wasze niecne czyny.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ajaj! Jakżeż to źle jest żyć w więzach niewoli,
Przemocy dźwigać jarzmo jakżeż to nas boli!

HEKABE.

O córko, z wiatrem idą wszystkie prośby moje —
Ja-ć życia nie ocalę, o, tego się boję!
Od matki może większą ty posiadasz władzę;
Ażeby nie umierać, zdobądź się, to-ć radzę,
Na wszelki ton słowiczy, padnij na kolana
I błagaj miłosierdzia, proś go, rozełkana —
Oparcie jest: Odyssej ma dzieci, więc tuszę,
Iż dola twa nieszczęsna zmiękczy jego duszę.

POLYKSENE.

Spostrzegam, Odysseju, jak chowasz prawicę
Pod szaty i z niechęcią odwracasz swe lice,
Ażebym się nie tknęła twych kolan! Niech będzie!
Zeus, patron ludzkich błagań, już cię, w moim względzie,

Nie zechce molestować. Podążę w twe ślady,
Albowiem pragnę umrzeć, nie ma na to rady!
Bo gdybym nie pragnęła, mogłabym niestety!
Uchodzić za wzór nędznej, tchórzliwej kobiety,
Przykutej li do życia. Życie mnie nie mami!
Mój ojciec nad wszystkimi panował Frygami —
To dni mych pierwociny; potem śród nadziei
Chowana najpiękniejszych, wzrastałam z kolei
Na królów narzeczoną, by szczęście niemałe
Wnieść w progi tego męża, co mnie pod powałę
Domostwa swego wwiedzie. Ja, biedna niewiasta,
Władczynią byłam kobiet frygijskiego miasta,
Panienką podziwianą, od bogów jedynie
W tem różną, że w mych żyłach krew śmiertelna płynie.
Dziś jestem niewolnicą. Już samo to miano
Wystarczy, by chcieć umrzeć, albowiem nie dano
Przywyknąć mi do tego. A potem, być może,
Do służby mnie przymuszą w jakimś twardym dworze
Człowieka, który za mnie swem srebrem zapłaci
I mnie, Hektora siostrze oraz innych braci
Walecznych, każe dom swój zamiatać, tkać płótna,
Dzień po dniu kręcić żarna — dola strasznie smutna!
Kupiony jakiś pachoł — bo i to się stanie —
Znieważyć jeszcze gotów panieńskie posłanie,
Tak ongi pożądane przez książąt! Nie! Okiem
Swobodnem chcę pożegnać to słońce i z mrokiem
Połączyć Hadesowym me ciało! Więc dalej!
Poprowadź, Odysseju! Żadna się nie pali
Nadzieja w mojem wnętrzu, nie ma wiary we mnie,
Bym mogła żyć szczęśliwie! O matko, daremnie
Przeszkadzasz mi w tem słowy lub czynem! Wznoś modły,
Bym zmarła jaknajrychlej, zanim srom mnie podły

Niezasłażenie spotka, albowiem kto rzadko
Nieszczęsne znosił losy, ten się ugnie, matko,
Pod jarzmo, lecz z żałością. On-ci umrzeć woli,
Bo trud to jest nad trudy żyć w takiej niedoli.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zaszczytne to jest znamię pochodzić od ludzi
Szlachetnych, lecz szacunek jeszcze większy budzi,
Kto godnie umie nosić szlachetne nazwisko.

HEKABE.

O, pięknieś to wyrzekła, ma córko! Lecz blisko
Wszystkiego, co jest piękne, bywa ból, on idzie
Z tem w parze. Jeśli jednak potrzeba Pelidzie
Ofiarę taką złożyć, a wy ujść pragniecie
Nagany, pozostawcie przy życiu me dziecię!
Mnie powiedź, Odysseju, na stos Achillowy,
Mnie zakłuj! Nie oszczędzaj! Boć z tej białogłowy
Urodził się wszak Parys, co strzały rzutkiemi
Tetydy latoroślę uprzątnął z tej ziemi.

ODYSSEUS.

Nie ciebie, ty staruszko, pożąda widziadło
Achilla, o nie! Na nią jego słowo padło!

HEKABE.

Zabijcie więc nas obie, mnie i córkę moją,
Dwukrotną krwi daniną niech się dziś napoją
Ta ziemia i ten zmarły, krwi łakomy świeżej!

ODYSSEUS.

Wystarczy śmierć twej córki; nam się nie należy
Dodawać jeszcze jednej; szkoda, że tej trzeba!

HEKABE.

Ja muszę umrzeć z córką, ja muszę, na nieba!

ODYSSEUS.

O, proszę, nie wiedziałem, że ktoś mnie tak goni!

HEKABE.

Jak powój lgnie do dębu, tak ja przylgnę do niej,

ODYSSEUS.

Przenigdy, jeśli mędrszym ulegniesz w tym względzie.

HEKABE.

Me serce dobrowolnie córki się nie zbędzie.

ODYSSEUS.

Ja bez niej nie odejdę, niema to rady.

POLYKSENE.

Posłuchaj-że mnie, matko!.. Do Laertiady
Mam prośbę: Okaż względy mojej rodzicielce,
Tak słusznie zrozpaczonej... Ty, zasię, tak wielce
Nieszczęsna, przestań walczyć z przemożnemi siły!
Czy upaść chcesz na ziemię, chcesz, aby cię biły
Te pięści, by sińcami pokryto twe ciało,
Wyrwane z młodych ramion?! A to by się stało —
Na hańbę by się stało! To się zaś nie godzi!
Więc raczże mnie wysłuchać. Podaj mi najsłodziej,
O matko ma najsłodsza, tę rękę i twarzą
Do mojej zbliż się twarzy! Dziś dla mnie się żarzą
Poraz już ostateczy ten blask, ten krąg słońca!
Poraz już ostateczny, bom bliska jest końca!
Żegnajmy się, o matko, żegnajmy pospołu,
Ty moja rodzicielko!.. A teraz do dołu!

HEKABE.

W obliczu słońca dźwigać mam niewoli brzemię!

POLYKSENE.

Bez męża, oblubieńca opuszczam tę ziemię!

HEKABE.

Nieszczęsna-ś i ja również godna-m jest litości.

POLYKSENE.

Od ciebie precz, w Hadesie, złożę swoje kości.

HEKABE.

Co czynić?! Jakżeż zamknę ten żywot na świecie?!

POLYKSENE.

W niewoli mrę, rodzica wolnego ja dziecię.

HEKABE.

Po dziatwy pięćdziesiątce dola ma ta sama!

POLYKSENE.

Cóż powiem Hektorowi? Co rzec do Priama?

HEKABE.

Że oto najbiedniejsza między ludźmi stoję!

POLYKSENE.

O łono! O wy piersi, żywicielki moje!

HEKABE.

O córko, którą dola tak wcześnie dogania!

POLYKSENE.

Żyj, matko! Żyj, Kasandro! Oto czas żegnania!

HEKABE.

Żyć będą chyba inni, twej matce nie pora!

POLYKSENE.

Mam w Tracyi żyjącego brata. Polydora.

HEKABE.

Czy żyje?.. Ja nie wierzę! Wszystko źle się toczy!

POLYKSENE.

On żyje i w dzień śmierci zamknie ci twe oczy.

HEKABE.

Umieram, nim śmierć przyszła, nie zniosę tej straty!

POLYKSENE.

Poprowadź, Odysseju! Otul mnie w swe szaty!
Nim jeszcze mnie zabito, matczyne te jęki
Zabiły moje serce, tak jak jej z udręki
Nademną popękało!.. Słońce! wszak mi ciebie
Przyzywać jeszcze wolno! Widzę cię na niebie
Niestety jakżeż krótko! Została mi chwila,
A potem pod nóż krwawy i na grób Achilla!

(Odchodzi wraz z Odysseusem).
HEKABE (za odchodzącą).

O biada! O me kości! Ostatkami gonię!
Obejmij-że mnie, córko! Wyciągnij-że dłonie,
Nie rzucaj mnie, sieroty!

(Do Chóru).

Ginę, druhy lube!
Pragnęłabym zobaczyć, aby taką zgubę
Ściągnęła dziś na siebie siostra Dioskurów,
Helena, ta spartanka, co trojańskich murów
Posady tak szczęśliwe zniweczyła srodze,
Potędze pięknych oczu popuściwszy wodze!..

CHÓR.

Wiewie, ty morski wiewie,
Co po wód morskich rozlewie,
Po głębi, przez ciebie wzdętej,
Szybkie prowadzisz okręty,

Dokąd mnie zagnasz, niebogę?
W domu jakiegoż ja pana
Będę służyła, sprzedana?
Dokąd pokażesz mi drogę?
Czy do doryckich wybrzeży,
Czy do Ftiotis, gdzie świeżej,
Najmilszej rodziciel fali,
On, Apidanos, śród pól się krysztali,
Które, jak mówią, użyźnia swą wodą?

*

Chcesz, by, ruszywszy wiosła,
Łódź mnie, nieszczęsną, poniosła
Na dolę żałosną, do ziemi,
Gdzie ongi liśćmi boskiemi
Drogiej służyły Latonie
I palma ta pierworodna
I wawrzyn, ozdoba przegodna
Zrodzonych z boga? Czy w gronie
Delijskich dziewic, o Pani,
Będę ci mogła nieść w dani
Hołd dla twej złotej przepaski
I dla strzał twoich, o pełna ty łaski
Mieszkanko niebios, święta Artemido!?


∗                    ∗

Lub czy w Pallady gród
Będziesz mnie, wietrze, wiódł,
Abym w kunsztownym wzorze
Zdobiła suknie boże,
Bym szafranowe szaty
W haft przystrajała bogaty,
W konie i wóz,
Albo w tytanów ród,

Jako ich tchom
Sen wieczny niósł
Zeusa Kronidy zabójczy,
Rozpłomieniony grom?

*

Losie mych dzieci, ach!
Po grodzie mym tonę w łzach,
Co, w gruz zamienion olbrzymi,
Zgliszczami naokół dymi:
Tak w nienawiści go ślepej
Argiwskie zmogły oszczepy!
Na cudzy próg
Własny-m zmieniła gmach,
Aryjski łan,
Ostatnia z sług,
Na panią dziś jego, Europę,
Na śmierć weselny wian!

Na scenę wchodzi posłaniec Hellenów
TALTHYBIOS.

Powiedzcie mi, Trojanki, gdzie się tutaj chowa
Hekabe, Ilionu poprzednio królowa?

PRZODOWNICA CHÓRU.

O spójrz, Talthybiosie, tuż opodal leży
Na ziemi, zagrzebana w fałdach swej odzieży.

TALTHYBIOS.

Cóż rzeknąć mam, ty Boże! Iż patrzysz na ludzi?
Lub że to wszystko kłamstwo, że człowiek się łudzi,
Jeżeli mu się zdaje, iż jest bogów plemię,
Gdy czysty li przypadek opanował ziemię?

Bogatych-że to Frygów królowa, ta sama,
Co była szczęśliwego małżonką Pryama?
Dziś gród jej oszczepami rozburzon, a ona
Służebna dziś, staruszka, dzieci pozbawiona,
Swą głowę nieszczęśliwą w nędznym prochu tarza!
Starzeję się, lecz zanim taka dola wraża
Nawiedzić by mnie mogła, wolałbym, zaiste!
Wprzód umrzeć! Powstań, biedna! Te włosy srebrzyste
Do góry wznieś, te członki wypręż z tego znoju!

HEKABE.

Kto jesteś, że mi oto nie dajesz spokoju?
Że leżeć nie pozwalasz z tą moją żałobą?

TALTHYBIOS.

Talthybios, poseł Greków, stoi tu przed tobą!
Król kazał, Agamemnon, przybyć mi tej chwili.

HEKABE.

Czy może Achajowie twoi uchwalili
I mnie złożyć w ofierze i po to też, powiedz.
Przychodzisz? A więc dalej! Spieszmy pod grobowiec!

TALTHYBIOS.

Masz córkę swą pogrzebać — ot, po co przychodzę:
Przysłali mnie Atrydzi, ci dwaj nasi wodze,
I wojska achajskiego zebrana gromada.

HEKABE.

Nie po to więc się zjawiasz, o biada mi! biada!,
Ażeby poprowadzić mnie na śmierć, lecz po to,
By wieść mi straszną przynieść? O biedna sieroto,
Zginęłaś, córko moja, wydarta z rąk matki!
O jakem nieszczęśliwa! Gdzie wy, lube dziatki?

Mów, jak ją zabiliście? Czy też zachowano
Wzgląd jaki, czy też wroga nadawszy jej miano,
Spełniono mord okrutny? Niewesołe wieści
Przynosisz, lecz odpowiedź daj-że mej boleści.

TALTHYBIOS.

Do łez podwójnych zmuszasz, niewiasto, me oczy
Z powodu twojej córki. Łza się bowiem toczy
I teraz z moich źrenic, gdy obwieszczam tobie
Nieszczęście, jak przed chwilą ciekła przy jej grobie.
Achajskich wojsk szeregi wraz się zgromadziły,
Ażeby na ofiarę czekać u mogiły.
Achilla syn za rękę wziąwszy Polyksenę,
Na wzgórza szczyt ją zawiódł. Widziałem tę scenę.
A za nim postępował kwiat achajskiej młodzi,
Ażeby twardą dłonią wstrzymać, jak się godzi,
Twą łanię od ucieczki. Napełnioną czarę
Ująwszy, syn Achilla wylał ją w ofiarę
Zmarłemu rodzicowi i przez usta moje
Nakazał milczeć wojskom. I ja obok stoję
I wołam do gromady: »Ucisz się gromada.
Umilknij, bądź spokojna«!.. Ni słówko nie pada
Śród tłomu... A on zasię »Synu Pelejowy,
A ojcze mój«! — takiemi odezwie się słowy —,
»Weź z ręki mej ten trunek, co zmarłych z mogiły
Przyzywa! Przyjdź i wypij, mój rodzicu miły,
Tę czarną krwią dziewiczą napełnioną czaszę,
Którą ci ofiarujem, ja i wojska nasze.
Lecz bądź-że łaskaw na nas i daj nam okręty
Uwolnić od ich kotwic i ujrzeć nasz święty
Rodzinny kraj po drodze szczęśliwie przebytej
Od murów Ilonu!« Tak rzekł do swej świty.

I tłum się modlił cały z nim razem. A potem,
Za głownię pochwyciwszy miecz, błyszczący złotem,
Wraz z pochew go wyciągnie i zleci młodzieży,
Wybranej z pośród wojska, niech co tchu uderzy
Na dziewkę, niech ją schwyci. Ujrzy to niewiasta
I rzecze: »Argiwowie, burzyciele miasta
Mojego, rada ginę! Tylko mego ciała
Nie tykać! Szyję podam niestrwożona, śmiała,
Zostawcie mi swobodę!.. O, na wszystkie bogi!
Swobodna niechaj padnę z waszych rąk, gdyż srogi,
Haniebny los dla córki królewskiej, jeżeli
Ma zwać się niewolnicą śród zmarłych«... Pojęli
To wszyscy zgromadzeni. I młodzież od razu
Odskoczy od dziewicy na skutek rozkazu
Agamemnona, króla. Usłyszawszy słowa
Królewskie, schwyci suknie onać białogłowa
I przetnie, od ramienia począwszy, swe szaty
Po lędźwie, obok pępka, i skarbiec bogaty
Odsłoni: dwie piersi te i łono, tak pięknie
Rzeźbione, jak na bóstwa posągu. I klęknie
I wobec zgromadzonych przemężnie zawoła:
»Chcesz wrazić miecz w me piersi, uczyń to, wesoła
To zniosę! Trzeba-ć szyji, oddam ci ją chętnie.
Młodzieńcze mój«!.. Chcąc niechcąc na gardła jej tętnie
Położy on swój sztylet i przetnie przewody
Oddechów. Popłynęły krwi krynice młodej.
Lecz ona, mrąc, wzdyć jeszcze troszczyła się o to,
By niepaść nieprzystojnie, ażeby — sromoto! —
Przed ludzkiem ukryć okiem, co skrywać się godzi.
A skoro dech ją odbiegł, śród argiwskiej młodzi
Od razu trud się zrodził przeróżny: Ci liście
Na zwłoki pełną ręką rzucają, rzęsiście

Znów inni na stos znoszą jedlinę. Kto zasię
Bezczynnie stał, od razu obelgą się pasie
Od tych, którzy znosili: »Jakto, człeku podły,
Nic nie masz dla dziewicy, którą na śmierć wiodły
Przebohaterskie kroki? Dla duszy niewieściej.
Tak mężnej, tak walecznej«?.. Rzecz ci takiej treści
O skonie twojej córki przyniósłszy, ja-ć patrzę,
Żeś z kobiet najbiedniejsza, ty, ongi najrzadsze
Mająca szczęście w dzieciach, w ich kochanem kole.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Niebiosa przeokrutną zesłały niedolę
Na miasto me ojczyste i na dom Priama.

HEKABE.

Na które zło mam spojrzeć, już ja nie wiem sama,
O córko! Jest go tyle! Jednego się czepię,
Już drugie mnie odrywa, a tam znowu ślepie
Zło inne zwraca ku mnie i tak wciąż się klei.
Że jedno złe przed drugiem uchodzi z kolei.
Nie mogę ja żałości pozbyć się dziś z duszy
Z powodu twoich losów, lecz nadmiar katuszy
Ustąpił, gdym słyszała, jak sławiono ciebie
Za śmierć twą bohaterską. Juści, że na glebie
Choć twardej, skamieniałej, dobry plon wyrośnie,
Gdy na nią oko boże spoglądnie miłośnie,
A znowu tak się dzieje, że najlepsza płoska
Złe żniwo da, gdy mało człek się o nią troska.
Lecz z ludźmi jest inaczej: Zły złym pozostanie,
A dobry będzie dobrym i żadne staranie
Nie zmieni mu istoty, on zawsze i wszędzie,
Pomimo klęsk wszelakich, przeszlachetnym będzie.

Zasługą-ż to przyrody czy szkoły? Że cnoty
Nauczyć ktoś się może, to prawda; że po tej
Nauce, przyswoiwszy sobie dobrą miarę,
Ktoś złe rozpoznać umie, są to rzeczy stare.
Lecz słowa te wyrzucam całkiem nadaremnie.

(Do Talthybiosa).

Ty idź do swych Argiwów i powiedz odemnie,
By córki nie tykali, niech się od niej zdala
Tłum trzyma. W każdem wojsku jest bezkarna fala
Hołoty wyuzdanej i od ognia gorzej
Swawola marynarzy bezczelnie się sroży.
Za złego tam uchodzi ten, co zła nie czyni.

(Do służącej).

Weź wiadro, stara sługo, i swojej władczyni
Zaczerpnij wody z morza: Ostatniej kąpieli
Ta ręka mojej córce nieszczęsnej udzieli,
Tej młódce bez młodzieży, tej oblubienicy,
Co nie ma oblubieńca. Pragnę cnej dziewicy
Godziwy sprawić obrzęd. Godziwy? Broń Boże!
Czyż zdołam to uczynić? Lecz jak człowiek może,
Tak zrobi! Do namiotów pójdę, między swoje
Współjeńce, a nuż znajdę klejnoty i stroje,
Z ojczyzny uniesione, chowane w głębokiem
Ukryciu przed tych nowych naszych władców okiem...
O pyszny mój pałacu! O domie, tak wszytek
Szczęśliwy! O Priamie, bogaty w dobytek,
Bogatszy jeszcze w dzieci! O ja starowina,
Ja matka mojej dziatwy! Jakaż to godzina
Spłynęła dzisiaj na nas! Jakżeż dzisiaj na nic
Zeszliśmy z dawnych wyżyn! A przecież bez granic

Pysznimy się, ten z skarbów, zgromadzonych w domu,
Zaś ten, że mu współziomki hołdują, jak komu.
A wszystko to jest niczem — chełpliwość języka
I troska niepotrzebna! Komu dzień umyka
Bez nieszczęść złych — dzień za dniem, tego li na świecie
Szczęśliwym bez ogródki nazywać możecie.

CHÓR.

Musiała na mnie wraz
Paść klęska — musiała paść,
Kiedy w idajską haść,
W górski, sosnowy las
Szedł Aleksander po pnie,
Ażeby, przebywszy rozburzone morze,
Zdobyć Heleny łoże,
Po wszystkie dnie
Najcudowniejszej kobiety,
Na którą blask słońca padł.

*

Trud trudów, męka mąk,
Najgorszy los dla mnie wzrósł,
Kiedy niewoli mus
Zagarnął mnie w swój krąg!
Jeden popełnia błąd
I zło symoidzką owłada równiną,
Jedni przez drugich giną,
Kiedy pasterza sąd
Rozstrzygnął u Idy podnóża
Trzech świętych niewiast spór —
Na mord, na bój rozstrzygnął, na złe rumowiska
Mych komnat! Lecz zapewne i tam się też ściska
Niejedno biedne serce lakeńskiej dziewczyny —

Nad brzegiem szumnego Euroty,
Niejedna matka szarpie włosów sploty,
Za pomartymi syny
Rozdziera sobie twarz,
Aż krwią ociekają paznogcie!

Wraca
SŁUŻEBNA (z zwłokami Polydora).

Niewiasty! Gdzie Hekabe nieszczęśnica owa,
Śród mężczyzn i płci żeńskiej przenajpierwsza głowa
Pod względem klęsk! Tej sławy nikt jej nie odbierze!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cóż krzyk ten twój złowróżbny? Znowu wieści świeże?
Czyż nigdy już się twoja nie uciszy warga?

SŁUŻEBNA.

Hekabie ból przynoszę! Gdy on sercem targa,
Wzdyć trudno ludzkim ustom przemawiać radośnie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wychodzi, patrz! z namiotu! Niedola jej rośnie!
W sam czas się tutaj jawi, by słyszeć twe słowo.

SŁUŻEBNA.

O ty nad wszelki wyraz nieszczęsna królowo!
Czem tobie dzisiaj słońce? Nadszedł twój ostatek!
Bez męża-ś, bez ojczyzny, pozbawiona dziatek!

HEKABE (zjawiwszy się na scenie).

Nic nie ma w tem nowego! Wszystko się to stało!
Lecz czemu Polykseny przynosisz mi ciało?
Mam przecież wieści o tem, jak Achajów ręce
Grzebały przetroskliwie jej zwłoki dziewczęce.

SŁUŻEBNA.

Nic nie wie, a jedynie Polsykseny płacze,
Nie czując, że ją nowe czekają rozpacze.

HEKABE.

Ja biedna! Zali może przynosisz mi jeszcze
Natchnionej mej Kasandry święte skronie wieszcze?

SŁUŻEBNA.

O żywej mi wspominasz, a gdzie żal głęboki
Po zmarłym? Przyjrzyj mu się! Odkrywam te zwłoki...
Czyż tego się spodziewasz? Nie dziwu-ż to pora?

HEKABE.

Me dziecko widzę zmarłe, mego Polydora,
Co w trackiej wzrastał ziemi, w jej królewskim domu.
Ginę, nieszczęsna, ach, ginę
Od tego nowego gromu!
Dziecię, me dziecię,
Szaleńczą w tę szału godzinę
Zawyję pieśnią, gdyż nową,
Ciężką katuszą
Jakaś mnie zmora gniecie.

SŁUŻEBNA.

Na jakiż to los dziecka oczy patrzeć muszą!

HEKABE.

Rzecz nowa! Ach! rzecz nowa! Rzecz to niedowiary!
Ból z bólu mi się rodzi, z znoju znój bez miary.
I dzień mi już nie wstanie, bym go nie witała
Skargami, spłakana cała!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O rzadki, ty niebogo, przypadł los nam, rzadki!

HEKABE.

Dziecko, ty dziecko
Najnieszczęśliwszej matki.
Jakiś poniosło skon?
Ach! kimże, ach! kimże jest on,
Co cię tak zabił zdradziecko?

SŁUŻEBNA.

Ja nie wiem; nad wybrzeżem znalazłam te zwłoki.

HEKABE.

Na piasek wyrzucone, czy też cios głęboki
Jakaś mu włócznia zadała?

SŁUŻEBNA.

Na brzeg go wyrzuciła fala rozszalała.

HEKABE.

Ajaj! O moja rozpaczy!
Nie darmo to senne zjawisko
Stało przedemną tak blisko!
To czarnoskrzydłe widziadło
Nie darmo w oczy mi wpadło!
Twój to był obraz, o dziecię,
Co światła nie widzisz na świecie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Któż zabił go? Czyż zmysł twój takie sny tłómaczy?

HEKABE.

Tracki mój dawny druh, jezdnych szeregów pan —
Jemu przez ojca był nasz synek dan
W opiekę!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dla złota go mordował?.., Cóż ja na to rzekę!?

HEKABE.

Nad wyraz! Nie do wiary! Ponad spodziewanie!
Bezbożnie i niesłychanie!
Gdzież jest gościny prawo?
O ty przeklęty człowiecze!
Któż to tak krwawo,
Tak bezlitośnie żelazem
Członki młodzieńca siecze,
Któż tak okrutnym zabija go razem?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieboga! Jakiś demon ściga cię po ziemi,
Że jesteś najbiedniejsza pomiędzy wszystkiemi
Niewiasty! Ale widzę, że król tu nadchodzi,
Dla tego, przyjaciółki, zamilknąć się godzi.

Na scenie zjawia się
AGAMEMNON.

Hekabo, czemu zwlekasz z pogrzebaniem dziecka?
Wszak mówił nam Talthybios, iżby żadna grecka
Nie tknęła się jej ręka! My jej nie tykamy,
Dajemy wszelki spokój, by ją tobie samej
Zostawić: Ale ty się ociągasz, że srodze
Zdziwiony jestem przez to. Sam, widzisz, przychodzę
Po ciebie, bo już wszystko zarządzono składnie
I pięknie, jeśli pięknem nazwać to wypadnie.
Lecz jakiż to Trojańczyk spoczywa nieżywy
Przy twoim tu namiocie? Boć widzę z okrywy.
Z odzienia jego widzę, że nie Grek to z rodu.

HEKABE (nad zwłokami Polydora).

Odzywam się do ciebie, do mojego płodu,
A myślę zaś o sobie: Co czynić Hekubie,

Czy dawać ze spokojem wyraz swojej zgubie,
Czy upaść na kolana przed Agamemnonem?

AGAMEMNON.

Dlaczego się odwracasz z okiem załzawionem
Odemnie i nie mówisz, kto jest ten nieboga?

HEKABE (do siebie).

Jeżeli mnie jak sługę odepchnie lub wroga
Od kolan swych, ma boleść jeszcze większa będzie.

AGAMEMNON.

Nie jestem-ci ja wieszczem, bym pojął orędzie
Twych życzeń, abym odgadł, jakie są twe sprawy.

HEKABE (j. w.).

A może mi się zdaje, że on zbyt jest krwawy,
Ten mąż, co przecież nigdy nie był srogi dla mnie?

AGAMEMNON.

Jeżeli nie chcesz mówić, i owszem, nie kłamnie:
I ja nic nie chcę słyszeć! Między nami zgoda!

HEKABE (j. w.).

Bez niego nikt mi przecież ręki tu nie poda
Do pomsty za me dzieci. Więc pocóż wahanie?
Spróbuję, czy się stanie czy też się nie stanie.

(Klęka przed Agamemnonem).

Upadam na kolana, o Agamemnonie,
I błagam cię na brodę, na twe szczęsne dłonie!

AGAMEMNON.

A o co tak mnie prosisz? Chcesz mieć wolną drogę —
Chcesz umrzeć na swobodzie? Uczynić to mogę.

HEKABE.

Bynajmniej! Byle tylko pomścić wszystką zbrodnię,
Żyć pragnę ja w niewoli cierpliwie i zgodnie.

AGAMEMNON.

A zatem mej pomocy w jakim wzywasz celu?

HEKABE.

Nie w tym, o którym myślisz. Widzisz, przyjacielu,
Te zwłoki, nad którymi tyle łez mnie pali?

AGAMEMNON.

Tak, widzę, lecz nie zgadnę, co stać się ma dalej.

HEKABE.

Na świat ja go wydałam, nosiłam w żywocie.

AGAMEMNON.

A któryż to z twych synów? O, gorze sierocie!

HEKABE.

Nie z owych Pryamidów, co padli pod Troją.

AGAMEMNON.

Prócz tamtych, jeszcześ inną miała dziatwę swoją?

HEKABE.

O, tego! Ale snać go powiłam na stratę.

AGAMEMNON.

Gdzie bywał, gdy padało twe miasto bogate?

HEKABE.

Rodziciel precz go wysłał, by nie stracił życia.

AGAMEMNON.

A powiedz, do jakiego wysłał go ukrycia?

HEKABE.

Do kraju, w którym dzisiaj zwłoki znaleziono.

AGAMEMNON.

Co? Do Polymestora?! On tu władcą pono!

HEKABE.

Do niego, aby stróżem był podłego złota.

AGAMEMNON.

Lecz kto go zamordował? Jak zmarł ten sierota?

HEKABE.

Nikt inny, tracki druh mój, on zabił, tak sądzę.

AGAMEMNON.

O biedna! Zali czyhał na jego pieniądze?

HEKABE.

Zapewne, posłyszawszy, co się Frygom stało.

AGAMEMNON.

Ty sama go znalazłaś, czy kto przyniósł ciało?

HEKABE.

Natknęła się na niego nad morzem ta sługa.

AGAMEMNON.

Szukając naumyślnie, czy rzecz była druga?

HEKABE.

Po kąpiel szła dla mojej Polykseny młodej,

AGAMEMNON.

Przyjaciel snać go zabił i rzucił do wody,

HEKABE.

Aby go rozsmagały dzikich fal batogi.

AGAMEMNON.

Zaiste, o nieszczęsna, los cię spotkał srogi!

HEKABE.

Zginęłam! Żaden ból mnie nie oszczędził, królu!

AGAMEMNON.

Ach! któż, ach! któż większego mógłby zaznać bólu?

HEKABE.

Nikt z ludzi, chyba tylko — sama boleść... Panie,
Dla czego ja cię tutaj błagam na kolanie?
Posłuchaj!... Jeśli mniemasz, żem ja tej rozpaczy
Jest godna, cierpieć będę. Lecz myśląc inaczej,
Mścicielem stań się moim, pokaraj zbrodniarza,
Co ani na niebiosa ni piekło nie zważa,
Lecz spełnia czyn haniebny, [on, co przy mym stole
Siadywał tylekrotnie i, w mych druhów kole
Najpierwszy, z mej przyjaźni korzystał, o ile
Korzystać tylko może gość, widzian tak mile.
A dzisiaj on mordercą! Zabił, pożałował
Mogiły, zamiast w grobie, w morzu go pochował!]
Jam tylko niewolnica, licha białogłowa,
Lecz przecież są bogowie, jest ich praw osnowa,
Co wierzyć każe w bogów i uczy, jak trzeba
Odróżniać zło od dobra. Gdy to prawo nieba
Ma niczem być dla ciebie i kara nie spadnie
Na ludzi tych zbrodniczych, co zdolni tak zdradnie
Mordować przyjacioły, hańbić domy boże,
To nic już na tym świecie ostać się nie może

To mając za ohydę, niech twa godność zważa
Na moją! Zlituj-że się i nakształt malarza,
Zdaleka patrzącego, obraz mojej doli
Ogarnij! Dawniej pani, a dzisiaj w niewoli,
Tak dzietna, dziś bez dzieci, staruszka zgrzybiała,
Samotna, bez ojczyzny, którą niegdyś miała,
Śród ludzi najbiedniejsza! Dlaczego odemnie
Odwracasz swoje kroki?... Wszystko nadaremnie!
Nic zdziałać tu nie zdołam! Czemu, jak wypada,
Człek wszystkie swoje siły w wszelką wiedzę wkłada,
A tylko, za zapłatę, nauczyć się wzbrania
Jedynej pani świata, tej przekonywania
Potężnej, wielkiej sztuki, aby z jej pomocą
Osiągnąć swoje cele, które nam się złocą
W przyszłości? Jakżeż szczęścia spodziewać się można!?
Gdzież są dziś moje dzieci? A ja? Dziś bezbożna
Niewola mnie przygniata, a z rodzinnej strony,
Z zburzonej mej stolicy płynie dym skłębiony!
Być może i to słowem daremnem nazwiecie,
Jeśli się do Kiprydy odwołam! A przecie
Uczynię to! Przy boku twym ma swe wezgłowie
Kasandra, córka moja, wieszczka, jak Frygowie
Nazywać ją przywykli... W jakiż sposób, proszę,
Odwdzięczysz się jej, książę, za słodkie rozkosze
Łożnicy? Jaką dla niej zgotujesz nagrodę,
A przez nią i mnie, matce? Patrz, te zwłoki młode!
Uczciwszy je, wszak uczcisz swojego krewniaka!
Mym słowom nie dostaje jeszcze żądza taka:
Bodajby przez Dedala lub też jakie bogi
Głos miały te ramiona, te ręce, te nogi,
Ażeby ich melodja, wszystkiemi wezbrana
Dźwiękami, mogła spłynąć pod twoje kolana!

O władco! O w Helladzie najjaśniejsze słonce!
Ulituj się nademną! Daj-że mi obrońcę,
Mściciela daj staruszce! Licha jestem, płona,
A przecież zrób to dla mnie! Mąż zacny ramiona
Podaje silne prawu i ściga zbrodniarze —
O tak! jak mu przystało, złem za złe on karze!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O dziwno, jak na świecie wszystko się przemienia,
Jak prawo obowiązki tworzy i świadczenia!
Ten wrogiem był, a dzisiaj już przyjaciel drogi,
A kto był przyjacielem, idzie między wrogi.

AGAMEMNON.

Żal wzbudza we mnie dziecko to i twoja męka,
Hekabe! Żałość rodzi ta prosząca ręka
I, mając wzgląd na Boga, chciałbym krzywdy twoje
Na niecnym pomścić druhu, a tylko się boję,
By wojsko nie myślało, że Kasandrze gwoli
Chcę zabić pana Tracji. Jedna jest w mej roli
Wątpliwość: wojsko nasze ma władcę tej ziemi
Za druha, zaś zmarłego stawia między złemi —
Do wrogów go zalicza! Gdy za przyjaciela
Uważam ja te zwłoki, wojsko nie podziela
Miłości mej, to pomnij! Chętnie ci usłużę
I szybko, lecz me kroki nie będą zbyt duże,
Jeżelibym z Achajów spotkał się przyganą.

HEKABE.

Gdzież wolny człek na świecie? Rzeczą opłakaną,
Iż jeden słucha głosu pieniędzy, a drugi
Za szczęściem tylko goni, obaj nędzne sługi!
Dla tego tłum jest wszystkiem, tamtym przepis wzbrania
Sprawować się i działać według przekonania.

Zbyt liczysz się z motłochem, dla tego ja mogę
Uwolnić cię od strachu, odjąć ci tę trwogę.
Wspólnikiem będziesz moim, wiedzący jedynie,
Co będzie, lecz udziału nie weźmiesz w mym czynie.
A gdyby Achajowie wszczęli bunt lub może
Zechcieli przyjść z pomocą dla tego nieboże
Trackiego rozbójnika, gdy mu los się zdarzy
Na który tak zasłużył, bunt ty uśmierz wraży,
Powstrzymaj swoje wojska! Tylko niech nie będzie
Pozoru, że to dla mnie! W każdym innym względzie
Spokojny bądź! Ja wszystko na dobre sprowadzę.

AGAMEMNON.

Co zrobisz? Masz-li w ręce tej zgrzybiałej władzę,
By chwycić nóż i mierzyć w barbarzyńcy głowę?
A może jakie środki? Trucizny jakowe?
Któż dłoń pomocną-ć poda? Gdzież są przyjaciele?

HEKABE.

W namiotach tych jest kobiet trojańskich zbyt wiele.

AGAMEMNON.

Te branki masz na myśli? Łup naszych żołnierzy?

HEKABE.

Do spółki z niemi zemstę spełnię, jak należy.

AGAMEMNON.

A gdzież to u białogłów szukać siły męskiej?

HEKABE.

Tłum mocny jest, zaś podstęp nie dopuści klęski.

AGAMEMNON.

Tak mówisz, ale przecież kobiet ja nie cenię.

HEKABE.

Nie padło-ż przez kobiety męskie pokolenie
Egipskie? Nie wygnałyż one mężczyzn z Lemna?
Tak będzie! Wszelka mowa jest tu nadaremna.

(Pokazując na jedną z sług).

Przez swoje mi szeregi przeprowadź tę dziewkę,

(Do sługi).

A ty przed trackim druhem taką zanuć śpiewkę:
»Hekabe, ongi Troi władczyni, i ciebie
I syny twe przyzywa, więcej w twej potrzebie,
Niżeli swej — a takie zamysły ma w głowie,
Że chce, by je poznali i twoi synowie«.
A ty, Agamemnonie, wstrzymaj swym rozkazem
Pochowek Polykseny. Pragnę, aby razem
Rodzeństwo to spłonęło, ażeby przy sobie
Dwa bole me spoczęły w jednym, wspólnym grobie.

AGAMEMNON.

Niech będzie! Gdyby jednak dla naszych szeregów
Pomyślny zadął wicher, by odbić od brzegów,
Nie mógłbym ci usłużyć, że nam jednak nieba
Takiego wiatru skąpią, więc mi czekać trzeba.
Bodajbyś plan w szczęśliwy wykonała sposób,
Gdyż w tem jest właśnie dobro poszczególnych osób
Zarówno, jak i państwa, by złym złe dojęło,
A cnie aby się wiodło cne pełniącym dzieło.

CHÓR.

O moja ty Trojo kochana!
Niezwyciężonej nie odzyskasz miana!
Tak cię helleńskich oszczepów, tak cię helleńskich dzid

Skrył obłok ten wzdłuż i wszerz!
Wieńce twej władzy
Precz pościnano ci z wież,
Brud czarnej sadzy
Plami ci twarz!
O luby grodzie ty nasz,
Już deptać nie będę twych płyt!

*

W północnej ginęłam mroczy,
Gdy po wieczerzy sen spływał na oczy,
Kiedy po uczcie ofiarnej spoczął małżonek mój,
Dziryt zawiesił na gwóźdź,
Nie widząc wcale,
Jak poczynały róść
Wojsk morskich fale
I kto je wiódł
W trojański gród
Na niweczący ten bój.

∗                    ∗

Jam uczesała ten swój włos
I założyłam nań przepaski,
W pozłocistego zwierciadła
Nieprzeliczone spoglądając blaski,
I wraz do łoża-m się kładła,
Gdy się po mieście rozległ głos
I trojańskiemi posady
Rozpoczął wstrząsać niby grom:
»Kiedyż wy, dzieci Hellady,
Wrócicie już w swój dom,
Iljońską zburzywszy strażnicę«?

*

Z łoża zerwałam się ja w lot
I w lekkie szatki przyodziana,
Niby dorycka dziewczyna,
Przed Artemidą padłam na kolana,
Lecz darmo kolano się zgina:
Małżonek padł wśród wrażych rot,
A mnie powlekli na morze!
Smutnie patrzałam na mój gród,
Kiedy mnie — gorze! ach! gorze!
W obczyznę okręt wiódł.
Zdaleka od ziemi trojańskiej...

∗                    ∗

Helenę, siostrę Dioskurów,
I złowróżbnego Parysa, pasterza
Idajskich trzód,
Radabym przekląć na wieki!
Gdyż z ojczystego wybrzeża.
Od miasta mojego murów,
W kraj mnie daleki
Wygnały śluby,
Które nie były ślubami,
A tylko zwiastunem zguby.
Oby jej nigdy już
Nie powróciły fale mórz
Do ziemi rodzinnej ogniska!

Na scenę wchodzi
POLYMESTOR.

Najdroższy mój Priamie, i ty, ma niewiasto
Najdroższa, ma Hekabo! Ciebie i twe miasto
Widzący i twą córkę, co zeszła już z ziemi,
Z żałości ja się łzami zalewam gorzkiemi.

Ach! Nic tu nie jest pewnem, ani żadna sława
Ni to, że na szczęśliwych dola nie nastawa.
Albowiem taki zamęt, takie zamieszanie
Sprawiają w swych wyrokach bogowie, że na nie
Patrzący, tracisz rozum i tak pozbawiony
Wszelakiej świadomości, oddajesz pokłony
Niebiosom... Ale po co ta skarga, jeżeli
Żadnemu z twoich bolów ulgi nie udzieli?
Ty nie gań mnie, o nie gań, że tak późno staję
Przed tobą: odwiedzałem właśnie swoje kraje,
W głębokiej Tracji byłem, gdyś ty zawitała
W te strony. Lecz gdym wrócił, skwapliwość niemała
Pędziła mnie za próg mój, a w tem ujrzę posła:
Służebna twa wiadomość od ciebie przyniosła.

HEKABE.

W nieszczęściu tem me oko spojrzeć ci nie może
W oblicze — ja się wstydzę, cny Polymestorze!
Albowiem jakżeż przykro, jakżeż wielce boli
Tak stać wobec człowieka, co nas w lepszej doli
Oglądał. Nie sądź jednak, iż mam żal jakowy
Do ciebie. Jest też zwyczaj, który białogłowy
Wstrzymuje, by mężczyznom nie patrzały w lica.

POLYMESTOR.

Nie dziwię się. Lecz po co przyszła służebnica?
Do czegom ci potrzebny, że mnie wzywasz z domu?

HEKABE.

Chcę sprawę ci powierzyć, tobie, a nie komu
Innemu, prócz twych synów — więc bądź wprzódy gotów
Oddalić swoją służbę precz od tych namiotów.

POLYMESTOR (do służby).

Odejdźcie... Snać bezpieczne jest mi ta ustronie.

(Do Hekaby).

Przyjazną jesteś dla mnie, przyjaźnią mi płonie
I wojsko Achajczyków. Lecz powiedz, czem może
Dopomódz druh szczęśliwy druhom, co nieboże
Popadli dziś w nieszczęście? Chętnie to uczynię.

HEKABE.

Nasamprzód racz powiedzieć, proszę cię, o synie —
Czy żyje mój Polydor, któregoś z rąk matki
I ojca wziął do siebie... Później dalsze gadki.

POLYMESTOR.

I owszem! Co do niego szczęście cię nie zwodzi.

HEKABE.

O luby, mówisz pięknie i jak ci się godzi.

POLYMESTOR.

Cóż dalej mam ci rzeknąć? Jedno drugie goni.

HEKABE.

Pamięta jeszcze matkę? Nie zapomniał o niej?

POLYMESTOR.

Chciał nawet chyłkiem przybyć do macierzy swojej.

HEKABE.

A złoto czy w całości, które przywiózł z Troi?

POLYMESTOR.

W całości, najbezpieczniej schowane w mym domie.

HEKABE.

Więc chowaj i na cudze nie patrz się łakomie.

POLYMESTOR.

Posiadam dość własnego, nie mam więc przyczyny.

HEKABE.

Czy wiesz, co masz usłyszeć, ty i twoje syny?

POLYMESTOR.

Nie, nie wiem. Ale twoje powiedzą mi słowa.

HEKABE.

Najdroższy ty mi zawdy! Usłysz, że się chowa...

POLYMESTOR.

Więc cóż synowie mają usłyszeć wraz ze mną?

HEKABE.

Skarb dawny Priamidów, w głąb rzucon podziemną.

POLYMESTOR.

Więc chcesz, ażeby syn twój miał wiadomość o tem?

HEKABE.

Człek zacnyś, ty sam jeden poznasz go z mem złotem.

POLYMESTOR.

A na co jest potrzeba wiedzieć dziatwie mojej?

HEKABE.

I owszem, gdybyś umarł — rzecz tak lepiej stoi.

POLYMESTOR.

Przezornie to powiadasz, przezorność bez ceny!

HEKABE.

Czy wiesz, gdzie jest kaplica trojańskiej Ateny?

POLYMESTOR.

Czy znak jaki wskazuje, gdzie złoto ukryte?

HEKABE.

Głaz ujrzysz, wystąjącą z ziemi czarną płytę.

POLYMESTOR.

Czy jeszcze masz coś więcej? Wszystko ja ci zrobię.

HEKABE.

Masz jeszcze skarb przechować, który mam przy sobie.

POLYMESTOR.

Czy może go ukrywasz tu, w swojej odzieży?

HEKABE.

W namiotach, tam, gdzie łupy wojenne, on leży.

POLYMESTOR.

Gdzie? powiedz! Wszakże obóz to achajskiej roty.

HEKABE.

My, branki, mamy własne w tem miejscu namioty.

POLYMESTOR.

Bezpiecznież tam, bez wojska, patrzącego srogo?

HEKABE.

My same tam, z Achajów nie ujrzysz nikogo.
Lecz chodźmy do namiotów, już bowiem Achaje
Gotują swe okręty, by w rodzinne kraje
Odbijać. Gdy się sprawisz, wrócisz z swymi syny
Tam, gdzie, przez cię ukryty, został mój jedyny.

(Wchodzą do namiotów).
PRZODOWNICA CHÓRU.

Uszedłeś dotąd zemsty, ale cię nie minie.
Jak człowiek, co w morskiej głębinie.

Rzucony w odmęt głęboki,
Oddech swój traci serdeczny,
Tak ty się stracisz bez śladu!
Bo kogo boże wyroki
Raz już skazały, ten wieczny,
Niepowstrzymany
Znajdzie już kres!
Ta droga ciebie łudzi, odchodzisz do Hadu,
Na śmierci odchodzisz łany —
Z rąk słabej padniesz kobiety,
Sprawco jej łez.

POLYMESTOR (z wewnątrz namiotu).

O rety! wyłupiają mi oczy! o rety!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Słyszycie, jak trackiego pana krzyk tu leci?

POLYMESTOR (j. w.).

O rety! ach! o rety! mordują me dzieci!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O lube! Tam w namiocie rzecz spełniono srogą!

POLYMESTOR (j. w.).

Ha! Z miejsca tego lekką nie ujdziesz mi nogą!
Rozbiję, o roztrzaskam drzwi tego schroniska!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Patrzajcie, jakie gromy ciężką ręką ciska!
Czy chcecie pójść do wnętrza? Ostatnia już pora,
Hekabę i Trojanki wyrwać z rąk potwora!

HEKABE (wychodząc z namiotu).

O rozbij, podruzgotaj, roztrzaskaj te wrótnie,

Nie wrócisz blasków oczom, wydartych okrutnie,
Nie ujrzysz synów swoich, zabitych przezemnie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zwyciężon druh twój tracki? Więc nie nadaremnie?!
Przemogłaś go, jak rzekłaś, ty nasza królowo!

HEKABE.

Ujrzycie go za chwilę! Spełniło się słowo!
Z namiotu idącego zobaczycie ślepcę,
Jak ziemię po omacku chwiejnym krokiem depce,
Ujrzycie też i obu jego synów ciała —
Z pomocą mych Trojanek jam je mordowała!
Zapłacił mi za wszystko! Patrzcie, jak się wlecze!
Ustąpię mu ja z drogi! Me siły człowiecze
Za słabe, aby walczyć z przemocą szaloną.

Z namiotu wychodzi
POLYMESTOR.

Gdzie iść? Gdzie stać?
Jaką się ruszyć stroną?
O rety!
Jak czworonożny zwierz,
Macam, oparty na prawej,
Gdzie mógł się podziać ich ślad!..
Tędy się bierz!...
A może tędy?!.. Zła nać!
Pomiot przekrwawy!
Mordercze trojańskie kobiety!
Tak mnie zgubiły!
Dziewki frygijskie! złowieszcze,
Złowróżbne dziewki! Przeklęty,
Haniebny płód!

Gdzie mogły uciec stąd?
Chyżemi pięty
W jaki się schronić kąt,
Pod jaki uciec dach?!
Ślad mnie ich zwiódł!
O słońce! o blasku ty miły!
Krwią ociekają mi oczy!
Powróć-że światło tej oślepłej mroczy,
Nie skąp mi swojej jasności
Raz jeszcze!
Ach! Ach!
Sza!.. Jakiś cichy słyszę chód!
To one! Gdzie rzucić się mam
Na mięso ich, na ich kości,
Dzikiego zwierza biesiadę
Zgotować krwawą mym kłom
I pomścić ten srom?!..
Sam ja tu błądzę, sam,
A dzieci swe kładę
Piekielnym mocom na łup,
Psom na pożarcie, psom
Rzucam rodzony swój twór,
Na strawę
Leśnych mieszkańców gór!..
Gdzie stać?! Gdzie iść?! Gdzie biedz?!
Do jakich kierować się miedz,
Gdzie ruszyć kroki mych stóp?!
Stanąłem nagle,
Jak statek,
Co zwinął płócienne żagle,
I stoję —
Łoże przedemną krwawe,

Łoże pobitych mych dziatek —
O syny wy moje!
O syny!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieszczęście spadło na cię, lecz nie bez przyczyny,
Zła tyle wyrządziłeś, więc też nie dziwota.
Że gniewem swym na ciebie demon zemsty miota.

POLYMESTOR.

Ajaj! Trakowie! Hej!
Hej-że ty jezdne, zbrojne,
Żarną lubiące wojnę,
Dzirytem władnące plemię!
Hej! Achajowie! Atrydzi!
Krzyk idzie ku wam, krzyk,
Głos nędzy,
Skwapliwy głos!
Stańcie w bojowy szyk!
Prędzej! na Boga! Prędzej!
Czemu zwlekacie? czemu?
Niewieści ród ze mnie szydzi,
Zgraja obrzydła,
Branki, oddane złemu,
Zły zgotowały mi los!
Okrutne włożyły brzemię!
Do jakich się schronie kniej?!
W jaką się uciec ziemię?!
Dajcie mi skrzydła,
Pragnę ulecieć w przestworza,
Do nieboskłonu,
Gdzie z ócz Syrjusza, z źrenic Orionu
Tryska ognista, boża

Fala płomieni,
Albo też zstąpię do cieni
Hadowej, czarnej przystani!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeżeli kogoś życie ponad siły rani,
Nie dziwno, że odczuwa w sobie śmierci żądzę!..

Na scenę wchodzi
AGAMEMNON.

Przychodzę, zwabion krzykiem. Albowiem nie sądzę,
Że echo się ozwało, gór przeciche dziecię,
I wojska me przeraża! Gdyby tu zamiecie
Helleńskie nie zburzyły frygijskiego grodu,
Zaiste, do przestrachu dośćbym miał powodu.

POLYMESTOR.

O mój Agamemnonie! — po głosie cię bowiem
Poznaję —, co ja cierpię, tego nie wypowiem.

AGAMEMNON.

Polymestorze biedny! Ach! Któż cię tak sprawił?
Któż oczy ci wyłupił, tak strasznie zakrwawił?
Któż synów pomordował? Sprawca takiej zguby
Złość wielką miał do ciebie i twej dziatwy lubej.

POLYMESTOR.

Hekaby i jej kobiet, jej współbranek siła
Zgubiła mnie, o więcej, więcej, niż zgubiła!

AGAMEMNON.

Co mówisz?!.. Ty, Hekabo, skąd się tobie wzięło,
Ażeby się odważyć na tak straszne dzieło?!

POLYMESTOR.

O rety! A więc ona jest tu między nami?!
Ach! pokaż ją, ach! pokaż, bym temi rękami
Na krwawe podarł sztuki ciało mego wroga!

AGAMEMNON.

Człowieku, co zamierzasz?

POLYMESTOR.

Błagam cię na Boga,
O pozwól mi dać folgę oszalałej dłoni!

AGAMEMNON.

Daj spokój! Niech rozwaga z piersi ci wygoni
Tę wściekłość barbarzyńską, bym mógł według prawa,
Słyszawszy ją i ciebie, osądzić, przecz krwawa
Spotkała cię niedola.

POLYMESTOR.

Wszystko-ć uwydatnię:
Polydor, syn Hekaby, to plemię ostatnie
Priamowego domu, dan był w pieczę moją
Przez ojca, kiedy klęska zawisła nad Troją
I ten już jej upadek przeczuwał. To dziecię
Jam zabił. A dla czego, zaraz się dowiecie.
Przezorny był postępek. Żywiłem obawę,
Że chłopiec, wróg twój, panie, podejmie znów sprawę
Trojańską, zbierze siły, wzniesie mury miasta,
Że, dalej, Achajczycy, wiedząc, iż gdzieś wzrasta
Ktoś jeszcze z Priamidów, na nową się wojnę
Wybiorą w kraj frygijski, że trackie, spokojne
Ucierpią na tem ziemie, plądrowane srodze,
Że wszyscy my sąsiedzi, leżący na drodze

Ku Troi, zła doznamy, co nas dziś tak bije...
Hekabe, usłyszawszy, że syn jej nie żyje,
Przywabi mnie ku sobie, mówiący mi zdradnie
O skarbach Priamidów i gdzie są ich składnie
A potem do namiotu wiedzie mnie ukradkiem,
Z moimi wraz synami, by nikt nie był świadkiem.
Z kolany ugiętemi przykucnę do ławy,
Po lewej zasię ręce i po ręce prawej
Obsiadły mnie Trojanki, jak druha, a potem
Zaczęły się zachwycać mego płaszcza złotem,
Przyglądać się pod słońce edońskiej tkaninie,
Podziwiać tracki oszczep. Tak w onej godzinie
Podwójny mi wydarto rynsztunek. Zaś matki
Schwyciły w swe objęcia moje biedne dziatki,
Poczęły je pieszczoty darzyć najczulszemi,
Z rąk do rąk je podawać, tak cię bawiąc niemi,
By były jak najdalej od ojca. Tej chwili
Śród zabaw tych, — czy byście temu uwierzyli? —
Wyciągną gdzieś z pod sukien pochowane miecze
I dzieci mi mordują — krew dzieci mych ciecze!
Zaś inne, moje wrogi, schwycą mnie za ręce,
Trzymają za kolana! A kiedy w tej męce
Pragnąłem pomódz dzieciom, kiedym podniósł lice,
Od razu mnie za włosy! Dźwignąłem prawicę,
Napróżno, trzeba uledz przewadze niewieściej.
A potem rzecz spełniono najpodlejszej treści,
Tak, zbrodnię nad zbrodniami! Szpony wbiły w oczy,
Że światło moich źrenic ze krwią się wytoczy.
Zrobiwszy to, uciekły. Ja za niemi pędzę,
Jak dziki zwierz je ścigam, te suki, te jędze,
Jak łowiec, węszę, słucham, nacieram, wkrąg ciosy
Wymierzam i pociski!.. Oto, jakie losy

Spotkały mnie z miłości ku tobie, o panie,
Żem zabił twego wroga. Lecz na co gadanie
Tak długie? Nie, cokolwiek przed dawnymi wieki
Mówiono o kobietach, co się w czas daleki
Wciąż mówić będzie o nich, co się dziś powiada,
Ja w jednem zawrę zdaniu: plemię to, o biada!,
Jakiego nie wydały ni ziemia ni morze!
Wie o tem człek, co z niemi w jednym żyje dworze.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie chełp się! Nie wygrażaj! Doznałeś boleści,
Nie winien przecież temu sam li ród niewieści.
Są złe pomiędzy nami, lecz to ci nadmienię:
W szeregu złych stoimy li przez przyrodzenie.

HEKABE.

Agamemnonie, słuchaj! Probierz to jedyny:
Nad słowa winny zawsze ważniejsze być czyny.
Ten tylko może słowy przemawiać pięknemi,
Kto pięknie postępuje. To ma być na ziemi
Prawidło. Kto zaś brzydko postępuje z nami,
Nie wolno mu brzydoty gładkiemi słowami
Upiększać. Juści prawda, za mędrców uchodzą,
Mający laką zdolność. Lecz próżno się zwodzą:
Ich mądrość nie dotrzyma. Dola ich pogrzebie —
Nikt losów swych nie uszedł... Tyle słów do ciebie.
A teraz się do tego zwracam w odpowiedzi.
Względami na Achajów twe serce się biedzi
I na Agamemnona, ta ma być przyczyna
Dwojaka, żeś mojego zamordował syna.
Nasamprzód, ty wyrzutku, mówię najwyraźniej:
Nie będą barbarzyńcy nigdy żyć w przyjaźni

Z ludami helleńskimi — nigdy żyć nie mogą!
Dla jakich przeto względów poszedłeś tą drogą?
Czy pchał cię ktoś z krewniaków? Czy chciałeś z kim śluby
Powinowactwa zawrzeć? Alboś może straty
Obawiał się dla pól swych, gdyby w twoje kraje
Przybyli po raz wtóry? Komuż to się zdaje
Być prawdą? Kogo myślisz przekonać? Nie! złoto —
Jeżeli chcesz być szczery —, twoja chciwość, oto,
Dla czegoś zabił dziecko to moje! Inaczej —
Jak może być inaczej? — niech mi wytłómaczy
Twój język: kiedy Troja kwitła, opasana
Basztami, gdym przy życiu miała swego pana,
Priama, kiedy Hektor zwycięskim szermował
Dzirytem, czemuś wówczas, ty, coś syna chował
U siebie, w swoim domu, nie myślał o! temu (wskazując na Agamemnona)
Wyświadczyć przyjacielskiej przysługi? Tak, czemu
W tę porę nie zabiłeś mi dziecka lub żywcem
Achajom nie wydałeś? O jesteś poczciwcem!
Dopiero gdy bez słońca promieni leżymy
Pobici, kiedy gród nasz okopciły dymy
Z nieprzyjacielskiej ręki, dopiero w tym czasie
Zabiłeś swego gościa w swym domu. A zasię
Posłuchaj, by dopełnić miary twej ohydy:
Jeżeli się przyjaźnią chełpisz dla Atrydy
I jego wojsk achajskich, dla czego ich nędzy,
Dla czego ich potrzebom nie chciałeś pieniędzy
Poświęcić — tego złota, które nie jest twoje,
Jak sameś mi to wyznał, im, co na te boje
Wyszedłszy, tak się długo tułają zdaleka
Od ziemi swej rodzinnej?!.. Nie! ja widzę człeka
Przed sobą, co tych skarbów nie puści z swej dłoni,

A tylko je w swym domu ukrywa i chroni!
Chowając mego syna, jak chować przystało,
Trzymając go przy życiu, zyskałbyś niemało
Zaszczytu, wszakżeż tylko, gdy nam los dopiecze,
Poznajem przyjacioły. Gdy twe życie człecze
Szczęśliwe, i przyjaciel wnet się znajdzie wtedy.
Straciwszy swój dobytek, gdybyś zaznał biedy,
Jak zdarzyćby się mogło, w mym zabitym synie
Prawdziwy skarbbyś znalazł. Teraz jegoś stracił,
I złotemś się wydartem wcale nie wzbogacił,
I dzieci twoje poszły i ciebie sprawiono
Jak nigdy!.. (Do Agam.) A zaś tobie powiem: Gdybyś pono
Miał zamiar (wskaz. na Pol.) temu pomódz, naonczas, o panie,
Mieć będę cię za złego, źle się bowiem stanie,
Jeżeli zechcesz wspierać druha, co druhowi
Wierności nie dochował i li zyski łowi,
Człowieka bezbożnego, bez czci i bez wiary,
Musiałabym powiedzieć, żeś tej samej miary,
Żeś zbrodniarz, bo rad jesteś popierać zbrodniarzy.
Lecz lżyć mojego władcę, to mi się nie zdarzy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Widzicie, jakie źródło, jaki grunt gotowy
W pięknych się mieści czynach dla pięknej wymowy.

AGAMEMNON.

Rzecz przykra być mi sędzią, gdy idzie o cudze
Nieszczęście! Lecz być muszę! Gdyż takiej przysłudze
Nikt chyba sprzeniewierzyć się nie zdoła, szczerze,
Podawszy raz już rękę. Bynajmniej nie wierzę,
Ażebyś tego mordu na swym przyjacielu
Dokonał przez wzgląd na mnie, albo też dla celu

Achajów. Nie! Zagarnąć chciałeś złoto w domu.
A teraz — tak się mówi, jak wypada komu,
Gdy znajdzie się w nieszczęściu. Wam-ci jest wygodnie
Zabijać przyjacioły, my to między zbrodnie
Liczymy — my, Grekowie. Zwalniając cię z winy,
Czyż uszedłbym zarzutu? Żadnej ja godziny
Postąpić bym tak nie mógł. Na niepiękneś dzieło
Odważył się, więc znoś też zło, co ci dojęło!

POLYMESTOR.

O rety! Niewolnica zmogła mnie nikczemnie!
Ja — muszę pokutować dla lichszej odemnie!

HEKABE.

Nie słusznie-ż, gdyś do takiej zbrodni był ochoczy?

POLYMESTOR.

O biedne moje dzieci! O biedne me oczy!

HEKABE.

Ty cierpisz!.. Ja nie cierpię, pozbawiona dziecka?

POLYMESTOR.

Urągać śmiesz mi jeszcze, zbrodniarko zdradziecka?!

HEKABE.

Nie miałażbym się cieszyć z pomsty dokonanej?

POLYMESTOR.

Nie długo to już potrwa, gdyż wód cię bałwany —  —

HEKABE.

Do granic ziem helleńskich poniosą na statku?

POLYMESTOR.

Zanurzą po twym z masztu wyżyny upadku...

HEKABE.

A któż to mnie przymusi czynić takie skoki?

POLYMESTOR.

Ty sama się wydrapiesz na ten maszt wysoki.

HEKABE.

Czy może do tych ramion przyrośnie mi skrzydło?

POLYMESTOR.

W psa zmienisz się o oczach płomiennych, w straszydło.

HEKABE.

Hej! któż ci to obwieścił tę moją przemianę?

POLYMESTOR.

Dionizos, wieszcz tracki, wróżby jego znane.

HEKABE.

A doli twej dzisiejszej tobie nie wywróżył?

POLYMESTOR.

Nie cierpiałbym, twój podstęp me byłby mnie zdurzył.

HEKABE.

Czy umrę, czy żyć będę, gdy się w głąb zanurzę?

POLYMESTOR.

Nie! Umrzesz! Według ciebie nazwą grobu wzgórze —  —

HEKABE.

Po mojej tej przemianie? Czy jak się wydarzy?

POLYMESTOR.

Mogiłą czelnej suki — przestrogą żeglarzy![1]

HEKABE.

Cóż znaczy mi to wszystko, gay masz we mnie sędzię!

POLYMESTOR.

I córce twej Kasandrze również koniec będzie.

HEKABE.

Ohydny!.. Niech on zwróci się przeciwko tobie!

POLYMESTOR.

Małżonka o patrz! (wskaz. na Agam.) tego położy ją w grobie.

HEKABE.

O niechżeż nie szaleje tak córka Tyndara!

POLYMESTOR (wskaz. na Agamemnona).

Dla niego też siekierą o śmierć się postara!

AGAMEMNON.

Szalejesz! Mamże ubić czelnego człowieka?!

POLYMESTOR.

Ubijaj! W Argos krwawa ciebie kąpiel czeka!

AGAMEMNON.

Hej! służba! Brać go z miejsca, nie wchodzić z nim w targi!

POLYMESTOR.

Przeraża cię wiadomość?

AGAMEMNON.

Stulcież mu te wargi!

POLYMESTOR.

A stulcie! Powiedziałem już wszystko!..

AGAMEMNON.

Co prędzej
Na wyspę go samotną zawleczcie, ten nędzny
Bezczelny wizerunek, co śmie tak i tyle
Pyskować!.. Ty, Hekabe idź złożyć w mogile
Oboje biedne ciała!.. A wy do namiotów,
Do panów swych pospieszcie, Trojanki!.. Snać gotów
Pomyślny dla nas wicher — czuję to —, co w ziemię
Popędzi nas ojczystą. Ciężkie było brzemię
Tych naszych długich znojów! Niech będzie szczęśliwy
Nasz powrót, byśmy w szczęściu ujrzeli swe niwy!

CHÓR.

O spieszcie w namioty, nad brzeg, do przystani,
Swe trudy ponieście włodarzom swym w dani!
Twarda jest ręka Doli!






IFIGENIA W AULIDZIE


Ifigenia w Aulidzie.

Osoby dramatu.
AGAMEMNON, król w Argos i Mycenach.
MENELAOS, jego brat.
ACHILLES, syn Peleja i Tetydy.
STARZEC, sługa w domu Agamemnona.
GONIEC.
KLYTAIMNESTRA, małżonka Agamemnona.
IFIGENIA, córka Agamemnona i Klitaimnestry.
CHÓR niewiast chalcydejskich.
Artemis, bogini łowów.


Rzecz dzieje się w pobliżu miasta Aulis, nad cieśniną Eurypus, dzielącą Beocję od wyspy Eubei.





Namiot Agamemnona.
AGAMEMNON (zbliżywszy się do drzwi namiotu).

A wyjdź-że, wyjdź-że z namiotu, mój stary!

STARZEC.

O, już wychodzę! Jakież ma zamiary
Król Agamemnon?

AGAMEMNON.

Wnet się dowiesz o tem.

STARZEC.

Starość nie radość, sen uchodzi lotem
Z powiek, umieją czuwać moje oczy.

AGAMEMNON.

Cóż to za gwiazda?

STARZEC.

To Syriusz się toczy
Ku siedmiogwiezdnym Plejadom — w połowie
Ledwie swej drogi.

AGAMEMNON.

Cisza, że aż mrowie —  —
Ni szumu morza ani ptactwa głosu,
Wiatru ni śladu śród fal Euriposu.

STARZEC.

Cóż cię wygnało z namiotu tak wcześnie,
Władco Agamemnonie?

Tutaj, w Aulidzie, wszystko jeszcze we śnie
Spokojnym tonie,
Na murach nawet i straże
Jeszcze nie w ruchu.
Wejdźmy.

AGAMEMNON.

Zazdroszczę, staruchu,
Zazdroszczę wszystkim, co żyją na świecie
Cicho, nieznani, mniej zaś sobie ważę
Los dostojników — tym już nie zazdrości
Ta moja dusza, tych już nie zalicza
Do ludzi wielce szczęśliwych!

STARZEC.

W tem przecie
Należy szukać świetności
Człeczego życia!

AGAMEMNON.

Świetność to zwodnicza,
Słodka, nęcąca, lecz gdy na cię spadnie,
W nieszczęście wprowadza zdradnie.
Tak się to nieraz złoży,
Że albo jakaś chyba w słuzbie bożej
Zaszkodzi doli twej,
Lub na baczności przed ludźmi się miej,
Ponieważ w swojej zawiści
Na proch rozetrą twą cześć.

STARZEC.

Trudno mi słowo to znieść
Na ustach księcia! Nie na to
Spłodził cię Atrej, o królu,

Byś tylko w szczęście opływał bogato,
Żadnego nie znając bólu!..
Śmiertelnyś przecie jest człek!
Czy chcesz czy nie chcesz, to ci się li ziści,
Co postanowią bogowie —
Taki jest rzeczy bieg.
A ty tymczasem w swojej postanowie
Zapalasz lampę i piszesz zawzięcie
List na tabliczce, którą i tej chwili
Masz oto w ręce,
Kładziesz pieczęcie
I znów je zrywasz, zacierasz litery,
Tablicę rzucasz o ziemię
I ślozy jarzęce
Płyną ci z ócz.
Jakaż cię troska pili?
Jakież dolega ci brzemię,
Że niemal chwyta cię szał?
Wyznaj-że, panie, bo i ja bym chciał
Dzielić twój ból.
Niech się nie boi
Mój król,
Prawy i szczery jam człek!
Wszak mnie Tyndarej, o panie,
Darował ongi we wianie
Małżonce twojej,
Abym jej służył i strzegł

AGAMEMNON.

Trzy dziewki miała Leda przez siebie zrodzone,
Thestyesowa córka: Fojbę i mą żonę,
Klytaimnestrę, i siostrę jej, Helenę. O nią
Starając się, gromady zalotników gonią

Z conajprzedniejszych rodów i wzajemnie grożą
Mordami, gdyby który zabrał dziewkę hożą.
I wielki żywił kłopot Tyndaros w ojcowskiej
Swej duszy, jak postąpić, by się pozbyć troski
O zachowanie szczęścia — gdy da lub gdy nie da
Swej córki. W tem myśl taką podsunie mu bieda:
Przysięgę mieli złożyć wszyscy zalotnicy,
Dać słowo, potwierdzone podaniem prawicy.
A także i ofiarną dla ognia zalewką,
Że bronić będą tego, ktokolwiekby z dziewką
Tyndara się ożenił, a ktoś mu ją z domu.
Z łożnicy jego uwiózł, że dla pomsty sromu
Uczynią zbrojny najazd, zebrawszy się razem,
Na kraj uwodziciela, że zniszczą żelazem
Gród jego, czy to będzie Grek czy człowiek obcy.
Gdy tak ich podszedł Tyndar, gdy zalotni chłopcy,
Słuchając słów przebiegłych starca, utwierdzili
Przysięgę wymaganą, córce on tej chwili
Pozwala wybrać tego w zalotników rzędzie,
Co juści dla jej chęci najmilejszy będzie.
I ona — o bodajby nie był brał jej sobie! —
Wybrała Menelaja. I ot w pewnej dobie
Pojawił się rozjemca bogiń, jak po ziemi
Argiwskiej niosły wieści — szaty kosztownemi
Naodzian, ów frygijski zjawił się niecnota
W lakedajmońskich murach, by, w miłosnym szale,
Helenę oszalałą wziąć w idajskie hale.
Menelej, poza domem bawiący, gdy o tem
Dowiedział się, Helladę całą przebiegi lotem
I pamięć dawnych przysiąg, danych Tyndarowi,
Pałając chęcią zemsty, od razu odnowi
I wezwie, aby pomoc dano skrzywdzonemu.

I oto czemu porwał się lud Greków, czemu
Przyodział się w zbroice i w tak mnogiej rzeszy
Do portu aulidzkiego z okrętami spieszy.
Zastępy tarczowników i wszelakiej broni
I wozy wiodąc z sobą i to mnóstwo koni.
Naczelnym mnie obrano gwoli Meneleja,
Mojego właśnie brata... Czemuż ta zawieja
Nie poruczyła komu innemu godności
Dowódzcy? Teraz, kiedy wszystko jak najprościej
Powinno by się darzyć, nie dobrze nam idzie:
Sprawione nasze wojska, a my tu w Aulidzie
Siedzimy wskutek ciszy bezczynnie. W tej nędzy,
Powiada wieszczek Kalchas, trzeba jak najprędzej
Mą córkę Ifigenję poświęcić w ofierze
Bogini Artemidzie, która te rubieże
Ma w swojej władzy świętej, gdyż li na tej drodze
Na morze wypłyniemy i zburzymy srodze
Gród Frygów [,że natomiat nic z tej całej sprawy
Nie będzie, gdy ofiary zaniedbamy]. Krwawy
Ten wyrok posłyszawszy, kazałem w te tropy,
Ażeby mi Talthybios porozpuszczał chłopy.
Bom przecież nie mógł zabić swojej córki lubej.
Lecz brat mój doprowadził, żem się do tej zguby
Nakłonił, przeróżnemi trapiąc mnie namowy.
I otom do małżonki wysłał list gotowy
Z rozkazem w jego zwojach, że nadeszła chwila,
Gdzie córka nasza zostać ma żoną Achilla
I że ją ma tu przysłać. Podnosząc zalety
Mężnego oblubieńca, piszę, że niestety
Nie myśli z Achajami wypłynąć na wody,
Jeżeli nie dostanie narzeczonej młodej
Do Ftyi. Tom jej dodał. W ten sposób, o całem

Skłamawszy zaślubieniu, skłonić ją mniemałem
Do drogi. W tajemnicę rzecz ta jest spowita
Dla wszystkich Achajczyków. Zna ją li wróżbita,
On, Kalchas, Odysseusz i Menelej. W liście
Tym oto pragnę dzisiaj, kroku oczywiście
Żałując poprzedniego, odwołać rozkazy
Pierwotne: Sam widziałeś, żem go tyle razy
Zamykał i otwierał. W nocy, potajemnie
Pisany był. Więc, stary, weź-że go odemnie
I spiesz co tchu do Argos. A co list ten chowa
We wnętrzu, jakie są tam napisane słowa.
Opowiem ci, bo komuż mam tak ufać, komu,
Jak tobie, słudze żony i mojego domu.

STARZEC.

Mów, iżby była między listem zgoda,
A tem, co język mój poda.

AGAMEMNON (czyta)

»Do poprzedniego list dołączam wtóry,
Ty, latorośli Ledy!
Nie posyłaj córy
Do tej eubejskiej przystani,
Ku tej aulidzkiej toni,
Po której wichr nie goni.
Przyszlesz ją wtedy —
To będzie lepiej dla niej —,
Gdy dziecku naszemu przygotujesz może
Ucztę weselną w dogodniejszej porze«.

[STARZEC.

A czy Achilles, żony
Tak naraz pozbawiony,

Będzie spokojny? Azali
Gniewów w swem wnętrzu strasznych nie rozpali
Przeciwko tobie i małżonce twojej?
Rozważ to sobie,
Czy jakiej klęski nie będzie?

AGAMEMNON.

Achill w tej mierze
Czynnego udziału nie bierze,
Jedynie
Imię li jego wpleciono w orędzie.
Nie wie o ślubie ani o mym czynie,
Nie wie, że ja mu do łoża
Miałem sprowadzić swą córę.]

STARZEC.

Na sprawy się ważysz ponure,
Agamemnonie, mój książę!
Pod tą pokrywką, że twa córka hoża
I luba się wiąże
Z synem bogini,
Straszną ofiarę czyni
Na rzecz Danaów twój krok.

AGAMEMNON.

Biada człekowi, o biada,
Co naraz zmysły postrada!
Ajaj!
W jakiż zapadam się mrok!
Skrzydła swym stopom daj
I pędź, niech w tej drodze
Starość nie wstrzyma cię twoja!

STARZEC.

Pędzę!

AGAMEMNON.

A wzbraniam ci srodze,
Byś nie spoczywał u zdroju,
Niech snem się znużenie nie krzepi!

STARZEC.

Myśl o mnie lepiej.

AGAMEMNON.

A zważaj: Jeżeli
Przyjdziesz na miejsce, gdzie się droga dzieli,
Niech pilnie strzegą twe oczy,
Czy jaki się wóz
Na szybkich kołach nie toczy,
Któryby córkę mą niósł
Do tych aulidzkich wód.
A jeśli w miejscu jakiem
Ujrzysz ten rydwan z orszakiem,
Pochwyć-że lejce w te tropy
I zawróć go w gród,
Który nam wzniosły Cyklopy!

STARZEC.

Tak zrobię!

AGAMEMNON.

A teraz za brony!

STARZEC.

Jak znajdzie wiarę ma wieść
U twojej córki i żony?

AGAMEMNON.

Trzeba ci list tak nieść,
Abyś nie złamał pieczęci!

Niechże się droga twa święci!
Idź! Świta!
Zorza już w blaskach spowita!
Już na niebiosa
Zajeżdża oto przed nami,
Płomienistymi ziejący ogniami,
Poczwórny zaprząg Heliosa.
Ulżyj mej doli!
Niema człowieka pod słońcem
Coby nie spotkał się z końcem
Swej szczęśliwości.
Każdego raz coś zaboli —
Ból wszędzie gości!

CHÓR niewiast z Chalcydy.

Przychodzę oto w ten czas
Na sypki Aulidy brzeg,
Przebywszy wązki pas,
Fal Eurypowych ścieg.
Rzuciłam ojczysty swój
Chalcydy nadmorski gród,
Co Arethuzy zdrój
Podsyca falą swych wód.
I oto na lądzie tym staję,
By zbrojne zobaczyć Achaje,
Skrzydlate nawy półbogów
U tych pobrzeżnych progów.
Jak opowiada
Naszych małżonków rada,
Mają te statki się nieść —
Taka powszechna jest wieść —
W całej mnogości swojej

Po mórz topieli do Troi.
Pono stanąwszy na przedzie
Płowy Menelej je wiedzie
I Agamemnon dostojny:
Obaj, gotowi do wojny,
Chcą odbić Helenę: zaloty
Parysa, pięknego pasterza,
Porwały ją kiedyś z wybrzeża
Zatrzcinionego Euroty —
Dar-ci to Afrodyty,
Onej godziny zdobyty,
Kiedy z Cyprydą Pallas się i Hera
Nad źródłem o piękność spiera.

*

Przez Artemidy gaj
Ofiarny pędziłam w cwał,
Mojego lica maj
Wstydliwy płomień grzał,
Gdym pomyślała, że w lot
Rycerny zobaczę tłum,
Oręże zbrojnych rot
I stada koni, iż szum
Usłyszę obozu w te czasy...
I oto obydwa Ajasy
Zasiedli pospołu do rady:
I syn Ojleja i włady
Syn Telamona,
On, Salaminy korona!
Protesilaos też siadł,
Kunsztowi warcabów rad.
Przesuwa z nim razem piony
Wnuk Posejdona rodzony,

Palamed... Tam kręgiem dyska
Z lubością Diomed ciska,
Tu ten, co zadziwia ziemię,
Merjones, Aresa plemię,
Między druhami się trzyma,
Tu znowu Laertiada,
Co skalnym ostrowiem włada,
Przed memi staje oczyma.
I ciebie ujrzały me oczy,
Ty Nireusie uroczy —
Większą pięknością któż się może ninie
W greckiej pochlubić krainie?

∗                    ∗

Zdarzyła mi widzieć ta chwila
I szybkonogiego Achilla,
Co wichrem skrzydlate ma pięty,
Syna Tetydy bożej,
A wychowańca
Cheirona:
Tak mi się złoży,
Iż, w zbroję zamknięty,
Wyścigu oto dokona
U krańca
Morskich, krzemiennych wybrzeży
O palmę nagrody,
Widziałam, bieży
Z poczwórnym zaprzęgiem w zawody.
Eumelos, wnuk Feresowy.
Głośnemi zagrzewa słowy
Swoje rumaki bez skazy —
Na tem igrzysku

Biczem wymierza im razy,
Tym najpiękniejszym z koni
Z złotym munsztukiem w pysku.
Para, co w środku, wzięta w jarzmo, goni,
Maści jest szronowatej,
Zaś dwa na lejcach powodne bachmaty
To dwa kasztany
Z pstrymi u kopyt kosmyki.
Tak, w zbroję odziany,
Pędzi Pelida wzdłuż nasady bryki,
Prześciga piasty jej kół.

∗                    ∗

Widziałam dzisiaj i rozliczne statki —
Niewysłowienie to rzadki
Widok dla oka,
Rozkosz głęboka
Na takie patrzeć nawy!
Po stronie prawej
Flocie swych łodzi
Bóg Mirmidonów przewodzi,
Który pięćdziesiąt naw
Wysyła wpław
Do tej wojny.
A na nich mnogi lud zbrojny
Z ftiockiej prowadzon ziemi.
Na rufie okrętu, u góry,
Nereuszowe córy
Świecą się barwy złotemi,
Wojsk Achillowych godła.

*

I równowioślne argiwskie okręty,
Gotowe pójść na odmęty,
Tuż obok stały.
Wódz tej nawały
Syn Mekisteja — od dziada
Wiedzę posiada,
Od Talaosa.
Sthenelos, syn, przez niebiosa
Kapanejowi dan,
Rusza z nim w tan
Ten krwawy.
Attyckie ustawił nawy —
Sześćdziesiąt — syn Tezeusza:
W zaprzęgu skrzydlatych koni
Bogini Pallada goni —
Na szczęście żeglarz wyrusza
W tym znaku okrętowym.

∗                    ∗

Beockie widziałam też siły:
W pięćdziesiąt się naw zgromadziły,
Przyozdobionych pięknie:
Kadmos się smoka nie zlęknie,
Jeno złotego olbrzyma
Na rufie okrętu trzyma.
Leithos, ziemioród, przewodzi
Onej gromadzie łodzi.
Zaś z Lokris i ftyjskiej ziemi
Z siły okrętów równemi
Zjawił się szlakiem wód
Waleczny syn Oileja...

*

Zaś z Myken, warowni Cyklopów,
Na czele przezbrojnych chłopów,
W sto statków, do walki gotowy,
Przybył tu syn Atrejowy.
U boku mężnego własta
Widziałam także Adrasta:
Jak druh przy druhu, chce razem
Dzielnem odbijać żelazem
Tę, co z ojczyzny zbiegła,
Cudzej miłości uległa.
Nestora też liczny jest szyk:
Na rufach, z nogami, jak byk,
Alfeos, bożyszcze kraju.

∗                    ∗

I ojniańskich okrętów dwanaście
Przy królu Guneju, swym właście,
Obok nich statki zaś idą
Pod tymi, co rządzą Elidą —
Lud ich Epeje się zowie —,
A podlegają głowie.
Eurytosowi. Dalej
Widziałam na morskiej fali
Zastęp z wiosłami białemi,
Przybyły z tafijsklej ziemi.
Na czele ich Meges wyrusza,
Syn Fineusza,
Co z echinadzkich wysp wywodzi ród:
Do jego groźnych wód
Żaden o, żaden z żeglarzy
Z swoim się statkiem nie waży.

*

Swą salamińską rzuciwszy dzierżawę,
I Ajas tam jest, skrzydło prawe
Tworzy przy lewem, swe łodzie
Tuż obok mający na wodzie.
W dwanaście statków on czeka,
Zręcznych, płynących z lekka.
Tak o tem wieść się toczy,
Tak wszystko na własne oczy
Widziałam — naw szereg mnogi
I statków tych zbrojne załogi.
Do domu już chyba nie wróci,
Jeśli się rzuci
Na nie jakowa cudzoziemska łódź!
Rozkoszna to chuć
Widzieć te siły ogromne
Już tego ja nie zapomnę!

STARZEC (mocując się z Menelajem).

Co robić ci nie wolno, czemu robisz? czemu?

MENELAOS.

A idź-że, idź! Zbyt wierny jesteś panu swemu!

STARZEC.

Że jestem bez zarzutu, zarzut twój dowodzi!

MENELAOS.

Wyć będziesz, postępując tak, jak się nie godzi.

STARZEC.

Otwierać tego listu tobie nie wypada.

MENELAOS.

A tobie go zanosić! Greków w nim zagłada.

STARZEC.

Zwróć list mi, a z innymi spieraj się w tej sprawie.

MENELAOS.

Ja listu ci nie zwrócę!

STARZEC.

A ja nie zostawię!

MENELAOS.

Tą laską krwi ci trochę upuszczę z twej głowy!

STARZEC.

Zaszczytnie, gdy dla pana sługa paść gotowy.

MENELAOS.

Daj-że go! Jak na sługę język masz za długi.

STARZEC.

O panie! Chcą mnie skrzywdzić! Z rąk twojego sługi
Chcą pismo twoje wyrwać. Hej! Agamemnonie,
Ja tu przeciw bezprawiu jawnemu się bronię!

Z namiotu wychodzi
AGAMEMNON.

Co za zgiełk to u mych progów?! Niepokoić mnie tym krzykiem!

MENELAOS.

Mnie pierwszeństwo się należy przed sługusów twych językiem!

AGAMEMNON.

Po co wleczesz go za sobą? Po co ta się kłótnia toczy?

MENELAOS.

Zanim zacznę mówić z tobą, wprzód mi, bracie, spojrzyj w oczy!

AGAMEMNON.

Myślisz, że ja, syn Atreja, spuszczę oczy, drżący z trwogi?

MENELAOS.

Widzisz list ten, to narzędzie podłych czynów, zbrodni twojej?

AGAMEMNON.

Widzę, owszem, tylko proszę, racz-że mi go oddać wprzódy!

MENELAOS.

O, nie oddam, zanim treści nie poznają greckie ludy.

AGAMEMNON.

Czegoś wiedzieć nie powinien, wiesz to, zdarłszy me pieczęcie?

MENELAOS.

Na złość spiski twe odkryłem, ukrywane tak zawzięcie.

AGAMEMNON (wskazując na starca).

Gdzież natknąłeś się na niego? O straszliwy ty bezwstydzie!

MENELAOS.

Czyhający, czy już z Argos córka twoja k’nam nie idzie.

AGAMEMNON.

Więc szpiegujesz mnie? O hańbo! Cóż ja na to powiem tobie?!

MENELAOS.

Niewolnikiem twym nie jestem, jak mi chce się, tak też zrobię.

AGAMEMNON.

Niesłychane! Co? Nie wolno być mi panem w własnym domu?

MENELAOS.

Wciąż coś knujesz, dziś i przedtem, o, nie tajne to nikomu.

AGAMEMNON.

Patrz! dowcipniś! Lecz cóż język, który tylko kąsać umie!?

MENELAOS.

Krzywdzi swoich i zawodzi człowiek chwiejny w swym rozumie,
Zaraz o tem cię przekonam, niechno tobą gniew nie targa,
Nie odwracaj się od prawdy, którą zresztą moja warga
Powściągliwie ci wyłoży. Gdyś się starał o buławę
Naczelnika śród Danaów, ruszających na wyprawę
Iliońską, czyś, na pozór obojętny, w rzeczy samej
Pożądliwie prący naprzód, nie otwierał domu bramy
Dla każdego z pośród gminu? Czyś nie łasił się z pokorą
Wobec wszystkich? Czyś nie schlebiał? Czy twa dłoń nie była skorą
Ściskać ręce lada komu? Nie prawiłeś-że grzeczności.
Czy kto chciał, czy nie chciał słuchać z pozbieranych twoich gości,
Byle tylko od motłochu kupić zaszczyt w taki sposób?!
Lecz gdyś dopiął raz już swego, jak wobec tych samych osób
Zmieniły się twe zwyczaje! Przyjaciela utracili
Dawni twoi przyjaciele! Nieprzystępny od tej chwili.
Niewidzialnyś był dla świata, zamykałeś na klucz dźwierze.
Człek szlachetny nie na żarty, chociaż i porośnie w pierze,
Zachowuje przyjaciołom szczerą przyjaźń; właśnie wtedy,
Gdy najbardziej pomóc może, żyjąc w szczęściu, rad od biedy
Chroni druhów mniej szczęśliwych. Oto widzisz grzech twój stary
W pierwszym rzędzie ci wytknąłem, bom jest świadom tej przywary
Nie od dzisiaj. A do Aulis gdyś zawinął na wojsk czele
Wszechhelleńskich, gdy brak wiatru wszelkie odjął nam wesele,
Kiedy wojsko Danaidów, utraciwszy już ochotę
Czekać dłużej, zażądało, aby precz rozpuścić flotę,
Nie mozolić się daremnie w tej Aulidzie, [zrozpaczony,
Że naw tysiąc masz napróżno, że nie możesz ruszyć w strony

Pryamowe] mnie przyzwałeś: Co ci powiem, co poradzę,
By stąd wybrnąć, by hetmańską uzyskawszy raz już władzę,
Nie utracić wieńca chwały?... A gdy Kalchas w wieszczem słowie
Zapowiedział, że [jeżeli chcą wyruszyć Danaowie,
Artemidzie] córkę twoją trzeba będzie dać w ofierze,
Jakeś gotów był poświęcić dziecko swe, ucieszon szczerze!
Dobrowolnie, nie z przymusu — przyznasz chyba — żonie swojej
List pisałeś, by przywiodła tutaj córkę, że się kroi
Niby dla niej ślub z Achillem! Jest nad nami niebo jeszcze
Które słowa twe słyszało! Aleś potem uczuł dreszcze,
Żal ci było i do żony napisałeś list ten wtóry,
By powiedzieć, że nie można być mordercą własnej córy.
Już niejeden tak się spisał, postąpiły tak tysiące,
Gdy nadeszła działań pora. Żądze parły ich gorące
Ku zaszczytom, ale potem jak stchórzyli! Ci nieśmieli
Jąć się czynu, bo ich wstrzyma głupi współobywateli
Sąd, zaś tamci się cofają całkiem słusznie, jeśli siły
Zabrakło im, iżby miastem dzielne ręce ich rządziły.
Lecz najbardziej ze wszystkiego żal mi biednej dziś Hellady:
Chce zgnieść nędznych barbarzyńców, pragnie zniszczyć ich posady
I dziś tego zrzec się musi tobie i twej córce gwoli.
Nigdy bym ja nie powierzył państwa ni też wojska doli
Człowiekowi, by li on miał zyski z tego. Wojsku trzeba
Przezornego dawać wodza. Komu zaś zesłały nieba
Skarb rozumu, ten utrzyma w silnej ręce sprawy miasta.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O jakież to ze sporu braci zło wyrasta!
Rozdwajające bliskich jakże szkodzą waśnie!

AGAMEMNON.

Ja nie będę ci urągał, dobrotliwie ci wyjaśnię,

W krótkich słowach, a bezwstydnie nie patrzący z góry na cię,
Boś jest brat mój. Wstyd przystoi zacnym mężom. Powiedz, bracie,
Czemu gniew cię tak rozsadza, że ci krwią nabiegły oczy?
Któż cię krzywdzi? Czego żądasz? O co się ten spór twój toczy?
O przezacną twą małżonkę? Ja ci zwrócić jej nie mogę,
A tej, którąś miał, źle strzegłeś. Mnie za grzechy niespełnione
Pokutować? Czyż cię razi moja żądza sławy? Żonę
Chcesz w objęciach mieć nadobną, za nic sobie ważąc cnotę
I rozsądek? Chuć niegodna znamionuje li hołotę!
Ja szaleję, że rozsądkiem nierozważny krok wetuję?
Raczej ty, gdyż z wolą bożą utraciwszy żonę-szuję,
Chcesz na nowo ją odzyskać? Lekkomyślnie zakochani
Poprzysięgli zalotnicy Tyndarowi tylko dla niej —
Popędzała ich Nadzieja, takie bóstwo, które sięga
Nieco dalej, niż ty, bracie, i wszelaka twa potęga.
Bierz ich sobie, gdzie chcesz, ruszaj! Pożałujesz po niewczasie
Swego głupstwa. Bóg nie taki bezrozumny, dobrze zna się
Na przysięgach wymuszonych, nie mających cnej podstawy!
Z własnych dzieci ja dla ciebie miałbym złożyć datek krwawy?
I dla twego również dobra nie uczynię, by cię z sprosną
Złączyć znowu nierządnicą! Nigdy oczy me nie posną,
Płakać będą w dnie i noce, jeśli tak się najniegodniej
Na swej własnej krwi dopuszczasz tej haniebnej, strasznej zbrodni!
Tom pokrótce ci wyłożył, jasno, prosto, zrozumiale.
Gdy ty nie chcesz mieć rozumu, to ja jeszcze cię ocalę!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Inaczej się ta mowa, niż poprzednia, świeci!
I słuszność ma, kto swoje rad oszczędza dzieci.

MENELAOS.

Więc nie mam już przyjaciół! O ja człek bez rady!

AGAMEMNON.

Masz, tylko na przyjaciół nie ściągaj zagłady!

MENELAOS.

Że jednej krwi my oba, w czas się to pokaże.

AGAMEMNON.

Rozsądne poprę kroki, me szaleństwo wraże!

MENELAOS.

Przyjaciel z przyjacielem winien dzielić znoje.

AGAMEMNON.

Twa dobroć niech mnie jedna, nie szaleństwo twoje.

MENELAOS.

Nie myślisz znosić trudów w Hellady potrzebie?

AGAMEMNON.

Bóg jakiś snać opętał Helladę i ciebie!

MENELAOS.

Idź, zdradzaj swego brata, dumny z swej buławy!
[Ja innych pójdę szukać środków dla mej sprawy
I innych też przyjaciół!

Na scenę wchodzi
GONIEC.

O Agamemnonie!
Ty wodzu wszechhellenów! Jestem tu w tej stronie
Z twą córką, którąś w domu nazwał Ifigenią.
I mać z nią idzie również, którą ludzie mienią
Twą żonę Klytaimnestrą. Jest syn razem z niemi,
Orestes, by ci radość, że tak dawno z ziemi
Ojczystej wyruszyłeś, sprawiło spotkanie.
Po długiej tej podróży siadły nasze panie

Przy zdroju, chłodzą nogi. Konie na murawę
Puszczono, iżby sobie poszczypały trawę.
Ja zaś przybiegłem naprzód, pragnący cię o tem
Uprzedzić. Już wiadomo pod każdym namiotem,
Że córka twa przybyła — z taką się szybkością
Rozniosła wieść. I wszystko tłoczy się ku gościom.
By córkę twą zobaczyć. Na szczęśliwych bowiem
Świat patrzy z uwielbieniem i podziwem. Mrowiem
Obiegłszy ją, pytają: »Zaślubiny może?
Czy może Agamemnon to dziewczątko hoże
Sprowadził tu z tęsknoty za córką?« A idzie
I taka wieść po ludziach, że ją Artemidzie
Poświęcić chcesz, patronce aulidzkiej, i wszędzie
Pytają, jaki ją też oblubieniec będzie
Prowadził, tę bogini cną oblubienicę?
Lecz dalej! Niech co żywo przed królewskie lice
Ofiarne zniosą kosze! Uwieńczcie swe czoła,
Ty również, Menelaju! Niech zabrzmi dokoła
Radosny hymn weselny! Niech do dźwięku fletni
Przytupywanie nogą tę chwilę uświetni,
Albowiem dzień to szczęsny dla naszej królewny.

AGAMEMNON.

No, idź-że do namiotu, idź-że i bądź pewny,
Że wszystko dobrze będzie, jeśli los pozwoli.]
Ach! Cóż ja mam uczynić w tej nieszczęsnej doli?!
Jak straszne konieczności brzemię dźwigać muszę!
Zły duch mnie oto podszedł i spętał mą duszę
I wszystkie me podstępy obrócił dziś na nic,
Sam będąc podstępniejszy. Jakżeż to bez granic
Szczęśliwszy jest człek prosty! On się i wywnętrzy
Do woli i wypłacze. Zasię człowiek więtszy,

Szlachetniejszego rodu, na tem wciąż utyka:
Niewolnik obyczajów, lęka się języka
Ludzkiego i w ten sposób ulega gminowi.
W nieszczęście ach! popadłem! Byłoby najzdrowiej,
Ażebym się wypłakał, a wstyd mi zabrania!
Lecz mniejsza z tem!.. Cóż powiem w chwili powitania
Małżonce? Jak ją przyjmę? Jak jej spojrzę w oczy?
Tem większe jeszcze dzisiaj nieszczęście mnie tłoczy,
Że jest tu, niewezwana! Lecz słusznie zrobiła,
Zjechawszy na ślub córki. Wydać skarb ten, siła
Najdroższy w domowinie, przybywa, a oto
Spostrzeże, w jakie dzisiaj wciągnąłem je błoto!
A ona, nieszczęśliwa dziewica, co prawię? —
Dziewica? Wszak za chwilę, dzięki mej obławie,
Zaślubi się z Hadesem!.. Cóż ja biedny zrobię?
»Zabijasz mnie?« tak jęknie — »niechże, ojczę, tobie
I wszystkim twoim drogim przypadnie w udziele
To samo, jakie dzisiaj sprawiasz mnie, wesele«!
Obecny Orest krzyknie coś niezrozumiale —
Lecz ja zrozumiem dobrze te dziecięce żale!
Do jakiej-ż mnie okrutnej przywiodły zaguby
Heleny i Parysa Pryamidy śluby!

PRZODOWNICA CHÓRU.

I mnie nieszczęście króla okrutnie dopieka,
Choć dla was jam niewiasta obca i daleka.

MENELAOS.

O pozwól mi się bracie, dotknąć dłoni twojej!

AGAMEMNON.

Tu masz! Zwycięstwo tobie, mnie zaś rozpacz stoi!

MENELAOS.

Przysięgam na Pelopsa, który był rodzicem
I mego i twojego rodzica, z tem licem
Otwartem na Atreja, co nas spłodził obu,
Zaklinam się, że, mówiąc, użyję sposobu
Szczerego, bez obłudy, że li to przytoczy
Mój język, co mam w sercu. Widząc twoje oczy
Spłakane, jam się wzruszył, samem też o mało
Niepłakał. Odwołuję, co się powiedziało,
Bo nie chcę wobec ciebie postępować srodze.
I jam twojego zdania i ja się z tem godzę,
Byś córki nie zabijał i we wyższej cenie
Mojego nie miał szczęścia. Bo jakżeż, nadmienię,
Ma być, abyś ty płakał, a jam się weselił,
By twoich chłonął śmierci mrok, a mym się bielił
Dzień boży? Czegóż pragnę? Jeśli pragnę żony,
Nie mogęż dostać innej, wielce wyróżnionej?
Więc brata mam poświęcić, co najmniej wypada,
Dla kogo? Dla Heleny? Nad dobro nielada
Przenosić zło wierutne? Byłem-ci ja młody
I płochy, ale teraz, korzyści i szkody
Wszelakie rozważywszy, widzę, co to znaczy
Zabijać własne dziecko. Lituję się raczej
Nad losem biednej dziewki, zwłaszcza, jeśli wspomnę,
Że moją jest krewniaczką ta, co tak ogromne
Ponosić ma nieszczęście, co ma paść w ofierze
Dla mojej miłośnicy. Zresztą, powiem szczerze,
Cóż córkę twą obchodzi Helena? Więc dalej!
Niech wojsko się z Aulidy do domu przewali!
Ty zasię łzy obetrzyj, bo i oczy moje
Gotowe, bracie drogi, łez wypłakać zdroje!
Jeżeli ciebie tyczy wyrok, na twą córę

Wydany, niechże na mnie losy jej ponure
Bynajmniej nie padają. Mego w tem udziału
Na twą się zrzekam korzyść. A że już pomału
Ochłodłem w swym zapale, dobra jest ta zmiana,
Bo serce moje bratu wróciła. Wybrana
Jest dusza, gdy najlepszych rad słuchać gotowa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Potomka Zeusowego godne są te słowa,
Tantala szczepu godne, nie zawstydzą przodka!

AGAMEMNON.

W niemałej u mnie cenie twoja dobroć słodka,
Że słowem, godnem ciebie, tak niespodziewanie
Umiałeś mnie zaszczycić. Jak to? Czyż powstanie
Niezgoda między braćmi dla pustej kobiety,
Albo z chciwości grosza? Dla tych, co niestety!
We waśni są, acz krewni, zawsze mam pogardę,
Lecz przyszły na mnie chwile konieczności twarde,
Że muszę na swej córce mord wykonać krwawy.

MENELAOS.

Któż zmusza cię mordować? Dla jakiejże sprawy?

AGAMEMNON.

Zmuszają mnie te wojska, wszyscy ci Achaje!

MENELAOS.

Nie zmuszą, gdy w argiwskie odeszlesz je kraje.

AGAMEMNON.

To dałoby się ukryć, tamto zaś się nie da —

MENELAOS.

Uginasz się przed tłumem? Cóż znowu za bieda?

AGAMEMNON.

Kalchas całemu wojsku roztrąbi wyrocznię.

MENELAOS.

A jeśli żyć przestanie? Łatwo sobie spocznie!

AGAMEMNON.

Tak! Niecne, tak! rozgłosu chciwe wieszczków plemię!

MENELAOS.

Nicpotem, darmozjady, jeno hańbią ziemię!

AGAMEMNON.

Co przyszło mi tu na myśl, ciebie nie zatrwoży?

MENELAOS.

Od razu mów, odgadnąć będzie chyba gorzej.

AGAMEMNON.

Wie o tem i Syzyfa plemię to nieboże.

MENELAOS.

A w czemże nam Odyssej dziś zaszkodzić może?

AGAMEMNON.

O, chytra to gadzina i z pospólstwem w zmowie.

MENELAOS.

Ambicja go pożera, to licho mu w głowie —

AGAMEMNON.

Dla tego, wierz mi, stanie śród argejskich ludzi
I wszystkich Kalchasową wyrocznią podjudzi,
Żem przyrzekł Artemidzie ofiarę, a potem
Złamałem dane słowo. Za sobą on lotem
Pociągnie Argejczyków i zmusi rozkazem,
Ażeby mnie i ciebie z moją córką razem

Zamordowali tutaj. Gdybym do Argosu
Chciał uciec, i tam swego nie uniknę losu:
Dopędzą nas i razem z murami Cyklopów
W proch zetrą, a zaś ziemia będzie przez tych chłopów
Przezbrojnych zamieniona w żałobną pustynię.
Już taka jest ma dola! Ach! cóż ja uczynię,
Nieszczęsny, dzięki niebu w tej żyjący grozie?!
To jedno, Meneleju, gdy będziesz w obozie:
Niech o tem się nie dowie Klytaimnestra żona,
Dopóki moja córka, śmierci poświęcona,
Nie będzie w rękach Hadu. Chciałbym, biedny człowiek,
Jak najmniej wylać dzisiaj gorzkich łez z pod powiek...
Ty masz zapobiedz temu. (Do chóru). A wam zasię wara!
O wszystkiem tem niech język twój milczeć się stara!

CHÓR.

Szczęśliwy człowiek, co w mierze
Do twej rozkoszy się bierze,
O Afrodyto ma święta!
Co o tem zawsze pamięta,
Że rozpasanie złej chuci
Spokój mu z serca wyrzuci!
Albowiem chciały tak losy,
Że Eros, ten bóg złotowłosy,
Dwóch łuków naciąga cięciwy:
Z jednego nam żywot szczęśliwy,
Z drugiego nieszczęście zaś spływa!
Dla tego nie bądź mi krzywa,
Cudna Kiprydo, i drugi
Ów pocisk trzymaj od sługi
Swojej zdaleka! Niech do mnie
Ma przystęp li żądza, co skromnie

I z miarą używa rozkoszy,
Bezwstydna niech precz mi się płoszy!

*

Różne są ludzkie natury
I różny obyczaj, lecz z góry
Mądrością zawsze i wszędzie
Prawdziwa zacność już będzie.
Zadatek cnoty już chowa
Nauka obyczajowa.
Mędrzec jest ten, kto w swej duszy
Poczucia wstydu nie głuszy,
Nagrodę też wielką bierze
Powinność, spełniona szczerze:
Niezwiędły tu wieniec sławy
Zyskuje wszelki człek prawy.
Zaszczytem jest gonić za cnotą,
Niewiasta to spełnia, z ochotą
Wstydliwą czcząc Afrodytę,
Zaś mąż, kiedy dobro zdobyte
Swojej ojczyzny pomnaża,
Skrzętnego przykład włodarza.

∗                    ∗

Rosła wraz z tobą zagłada,
Kiedyś, Parysie, swe stada
Wypasał srebrzystowełne
Pośród idajskich hal,
Gdy trzoda mleka pełne
Miała wymiona,
Na bujnych łąkach karmiona,
Ty zasię w dal
Na swej frygijskiej trzcinie,

Udając, że przecie
Grasz na Olimpu flecie,
Swe cudzoziemskie tony
W okras po wszystkieś strony
Słał!
I poniósł cię szał:
Ku wielkiej biedzie
Spór bogiń do Grecyi cię wiedzie,
Do komnat z słoniowej kości,
Gdzie żarnem okiem miłości
Helena spojrzała na cię,
A tyś odpowiedział jej wzajem!
Cóż stąd dziś macie?
Waśń! Waśń! Hellada
Z całym swym zbrojnym krajem
Na gród trojański wypada,
Statków z nią płynie gromada!

Na widok wjeżdżającej na scenę Klytaimnestry z Ifigenią i Orestezem:

O haj! O haj!
Jakież to szczęście wielkie
Dla wielkich zawsze jest pewne!
Widzicie oto królewnę,
Widzicie Ifigenię?
Widzicie tę rodzicielkę
Jej —
O, Klytaimnestrę, córkę Tyndareja!?
Możne ich pokolenie,
A oto błoga nadzieja
W możniejszy prowadzi je ród![2]

Ci, co śród szczęsnych swych progów
Mają dobytku w bród,
Uchodzą zawsze za bogów
U mniej szczęśliwych rzesz.
[Spiesz się, w Chalcydzie wychowane plemię.
Spiesz-że się, spiesz!
Stańmy tu, bądźmy gotowe
Wysadzić z wozu królowę,
By nie potknęła się czasem,
Schodząc na ziemię.
Uprzejmie podajmy im ręce!
Niechże się serce dziewczęce
Agamemnona córy,
Tak pięknie
Przybyłej w nasze te mury,
Nie zlęknie!
Tym naszym obcym hałasem
Nie budźmy trwogi
U tych, przybyłych z drogi
Do naszych włości,
Obcych nam gości!]

KLYTAIMNESTRA.

Za dobrą ja to sobie poczytuję wróżbę
Tę waszą przyjacielskich słów serdeczną służbę.
Nadzieję również żywię, i że nie na szkodę
Do ślubu przegodnego córkę swą powiodę.

(Do służby).

Co tchu mi teraz z wozów znieść dziewicy wiano
I aby je w namiocie dobrze poskładano!

(Do Ifigenii).

Ty, dziecko, wyjdź z kolasy, ostrożnie na ziemi
Stawiając delikatną nóżkę. (Do Chóru.) Wy ją swemi
Ramiony podeprzyjcie, by ma córka młoda
Bez szwanku wyszła z wozu. I mnie też niech poda
Kto rękę swą, bym mogła i ja wysiąść cało.
[A komuś przy zaprzęgu stanąć by się zdało,
Gdyż konie są strachliwe i ustać nie mogą —
Wzrok mają niespokojny. Tę dziecinę drogą,
Agamemnona syna, Oresta, niech druchny
Zaniosą do namiotu. Jeszcze jest młodziuchny.
Uśpił cię turkot wozu, ty mój synku luby!
O, zbudź się! na radośneś przybył siostry śluby.
Ach! sam z rodu dostojnych, wchodzisz przez to stadło
W krewieństwo wielce godne — tak nam dziś wypadło,
Że wiążem się z rycernym wnukiem Nereusza,
Dorównającym bogom.

(Do Ifigenii, widząc zbliżającego się Agamemnona).

Szczęśliwa ma dusza
Tej chwili! Przyjdźże ku mnie, moja córko słodka!
O tutaj, Ifigenio! Niechże ma pieszczotka
Przy matce tutaj stanie, obok tego grona
Białogłów cudzoziemskich, i niechże mi ona
Powita kochanego ojca! Już przybywa!

IFIGENIA.

Zapewne, matko luba, nie będziesz mi krzywa.
Jeżeli pierś ma spocznie na ojcowskiem łonie.]

KLYTAIMNESTRA.

Największa moja chlubo, cny Agamemnonie!
Posłuszne twym rozkazom, jesteśmy przy tobie!

IFIGENIA.

A ja w tej, ojcze drogi, upragnionej dobie
Po takim długim czasie rzucam się o, w twoje
Objęcia! Ócz twych żądna, tęsknotę swą koję!..
Nie gniewaj się!..]

KLYTAIMNESTRA.

I owszem, ze wszystkich mych dzieci
Ku ojcu zawsze serce twe najbardziej leci...

IFIGENIA.

Po takim czasie, ojcze, cóż to za wesele!

AGAMEMNON.

I moje! I ja z tobą to uczucie dzielę.

IFIGENIA.

Jak dobrze, żeś mi kazał wybrać się w tę drogę!

AGAMEMNON.

Czy dobrze lub niedobrze, wyznać się nie mogę.

IFIGENIA.

Spoglądasz na mnie, ojcze, smutno i nieswojsko.

AGAMEMNON.

Ma troski król i hetman, prowadzący wojsko.

IFIGENIA.

Dziś, ojcze, bądź li ze mną, porzuć wszystkie troski!

AGAMEMNON.

A, z tobą, z nikim innym jest mój duch ojcoski.

IFIGENIA.

Więc wygładź-że te zmarszczki, patrz na mnie wesoło.

AGAMEMNON.

Bóg jeden wie, jak cieszę się, widząc twe czoło.

IFIGENIA.

A jednak, jednak łzami zaszła ci powieka.

AGAMEMNON.

Zbyt długie nas obojga rozłączenie czeka.

IFIGENIA.

Ja nie wiem, mój tatusiu, nie wiem, co to znaczy.

AGAMEMNON.

Gdy mówisz tak do rzeczy, jest mi smutniej raczej.

IFIGENIA.

Więc powiem coś od rzeczy, weselej ci będzie.

AGAMEMNON.

Jak milczeć dłużej!.. Miła zawsześ jest i wszędzie.

IFIGENIA.

Zostańmy, ojcze, razem, ty i twoja dziatwa.

AGAMEMNON.

O chcę! Lecz chcieć nie wolno! To mi życie gmatwa!

IFIGENIA.

Zgiń, wojno, zgiń-że razem z Meneleja winą!

AGAMEMNON.

Jam zginął już, lecz wprzódy jeszcze inni zginą.

IFIGENIA.

Tak długo już, mój ojcze, zabawiasz w Aulidzie.

AGAMEMNON.

I ciągle nam z wojenną wyprawą nie idzie!

IFIGENIA.

A gdzież to, mój tatusiu, te frygijskie ziemie?

AGAMEMNON.

Gdzie zrodził się niestety! Parys, nędzne plemię,

IFIGENIA.

W świat ruszasz, mój tatusiu! Opuszczasz mnie w świecie?

AGAMEMNON.

I ty to samo zrobisz, co twój ojciec, dziecię.

IFIGENIA.

Popłynąć z tobą razem chciałabym ogromnie!

AGAMEMNON.

Popłyniesz tam, ma córko, gdzie pomyślisz o mnie.

IFIGENIA.

Czy z matką czy też sama w tę podróż popłynę?

AGAMEMNON.

Bez matki i bez ojca, me dziecko jedyne!

IFIGENIA.

Czy myślisz, mój tatusiu, przenieść w dom mnie inny?

AGAMEMNON.

Daj spokój! Panny o tem wiedzieć nie powinny.

IFIGENIA.

Tatusiu, spraw się w Frygii i wróć w progi stare.

AGAMEMNON.

Nasamprzód jeszcze muszę złożyć tu ofiarę.

IFIGENIA.

Rozpocząć trzeba każdy czyn z ofiarą w zgodzie.

AGAMEMNON.

Przekonasz się, gdy staniesz przy święconej wodzie.

IFIGENIA.

Czy pójdziesz w tan, tatusiu, naokół ołtarza?

AGAMEMNON (na stronie).

Zazdroszczę ci, że sobie nic nie wyobraża
Twa dusza... (do Ifig.) Teraz idź-że do namiotu. Trzeba
Pokazać się dziewicom. Dajże mi, na nieba!,
Tę rękę, złóż ten gorzki pocałunek! Losy
Na długo rozłączają cię z ojcem! O włosy
Złociste! O ty piersi, o wy skronie lube!
Ach! jakąż nam frygijski gród zgotował zgubę
Do spółki z tą Heleną!.. Idź w namiot!.. A ciebie
Przepraszam, córko Ledy, żem cię w tej potrzebie
Rozczulił ponad miarę, mając za Achilla
Wydawać naszą córkę. Zaszczytna to chwila
Oblubienicę z domu wyprawiać, lecz przecie
Ból wielki też dla ojców, co chowali dziecię
Z niemałym juści trudem, a teraz je muszą
Wysyłać w cudze progi. To targa mą duszą.

KLYTAIMNESTRA.

Nie jestem-ci tak zimna, ażebym, bez twojej
Uwagi, nie odczuła, jaki mnie uznoi
Ból straszny, kiedy będę córkę prowadziła
Pośród weselnych hymnów. Lecz myślę, że siła
Nawyku ból ten z czasem złagodzi. Z nazwiska
Znam męża wybranego dla córki, lecz bliska
Nie jestem jego sprawom, więc bym wiedzieć rada,
Z jakiego wyszedł domu, gdzie ród jego włada.

AGAMEMNON.

Aigina, Aznposa to dziecko rodzone —

KLYTAIMNESTRA.

Któż z bogów czy też ludzi pojął ją za żonę?

AGAMEMNON.

Zeus; spłodził z nią Ajaka, ojnońskiego pana.

KLYTAIMNESTRA.

A komuż po Ajaku była władza dana?

AGAMEMNON.

Wziął Pelej, mąż Tetydy, córki Nereusza.

KLYTAIMNESTRA.

Z rąk bożych bierze żonę, czy przemocą zmusza?

AGAMEMNON.

Przez Zeusa dała mu ją ojca ręka boża.

KLYTAIMNESTRA.

A gdzież się ślub ich odbył? Czy w głębinach morza?

AGAMEMNON.

Gdzie Cheiron na Pelionie był, tam ich złączono.

KLYTAIMNESTRA.

Więc tam, gdzie ród Centaurów przemieszkiwał pono?

AGAMEMNON.

Na ślubie Pelejowym bóstwa ucztowały.

KLYTAIMNESTRA.

U matki czy też ojca chował się syn mały?

AGAMEMNON.

Wziął Cheiron, by w nim ludzkie nałogi uśmierzył.

KLYTAIMNESTRA.

Mistrz mądry, jeszcze mędrszy ten, co mu go zwierzył.

AGAMEMNON.

Więc taki mąż ma zostać małżonkiem twej córy.

KLYTAIMNESTRA.

I owszem. Ale w której władnie ziemi, w której?

AGAMEMNON.

W ftiockiej, tam, gdzie płyną Apidanu zdroje.

KLYTAIMNESTRA.

Więc tam on zaprowadzi dziecię twe i moje?

AGAMEMNON.

To kłopot jest już tego, który ją posiądzie.

KLYTAIMNESTRA.

Na szczęście im! Lecz kiedyż ślub się ich odbędzie?

AGAMEMNON.

Gdy księżyc w całej pełni zabłyśnie środ nieba.

KLYTAIMNESTRA.

Ofiarę czyś już złożył bogini, jak trzeba?

AGAMEMNON.

Mam zamiar. Teraz właśnie ku temu się biorę.

KLYTAIMNESTRA.

Wesele więc wyprawić chcesz w późniejszą porę?

AGAMEMNON.

Złożywszy już ofiarę, której bóstwo rade.

KLYTAIMNESTRA.

A my gdzie urządzimy dla niewiast biesiadę?

AGAMEMNON.

O tu, u pięknorufych tych achajskich łodzi.

KLYTAIMNESTRA.

To zło, ale konieczne — o, niech nie zaszkodzi!

AGAMEMNON.

Wiesz, żono, co masz zrobić? Czy żona mnie słucha?

KLYTAIMNESTRA.

A co? Na twe rozkazy wszak nie bywam głucha.

AGAMEMNON.

Więc tu my, gdzie twej córki bawi oblubieniec —

KLYTAIMNESTRA.

Bez matki chcecie córce ślubny złożyć wieniec? —

AGAMEMNON.

W obliczu wojsk danajskich wydamy twe dziecię.

KLYTAIMNESTRA.

A mnie gdzie być, gdy miejsce matki wy zajmiecie?

AGAMEMNON.

Do Argos wróć i dziewcząt pilnuj-że tam godnie.

KLYTAIMNESTRA.

Mam rzucić córkę? Któż jej poniesie pochodnię?

AGAMEMNON.

Pochodnię, jak się godzi, ja tu im zapalę.

KLYTAIMNESTRA.

Nie taki u nas zwyczaj. Czcić go nie chcesz wcale?

AGAMEMNON.

Nie pięknie ci przebywać, gdzie tych wojsk nawała.

KLYTAIMNESTRA.

Lecz pięknie, iżby córkę matka zaślubiała.

AGAMEMNON.

Dziewczęta nie powinny być w domu bez matki.

KLYTAIMNESTRA.

O, dobrze tam ich strzegą panieńskie komnatki.

AGAMEMNON.

Masz słuchać!..

KLYTAIMNESTRA.

Nie! na bóstwo, co w Argosie włada!
O wszystkiem, co za domem, juści twoja rada,
Lecz w domu mnie zachodzić koło narzeczonej.
(Wchodzi do namiotu).

AGAMEMNON.

Ach! próżne me zabiegi! Na wszystkie się strony
Rozwiała ma nadzieja! Pragnąłem tej chwili
Małżonkę stracić z oczu. O, jak się też sili
Mój podstęp przeciw wszystkim, co mi są rozkoszą
W mem życiu, a porażki ciągle tu odnoszą
Zabiegi moje chytre! Jeszcze ja do wróża
Kalchasa chcę się udać w sprawie, co mnie nurza
W żałobie, co dla Grecyi taką jest zagubą,
A co się tak podoba bogini!.. Dobrze jest mieć lubą
Małżonkę i posłuszną, lub też mądry człowiek
Na żadną nie powinien podnosić swych powiek.
(Znika).

CHÓR.

Hellenów siły zbrojne,
Co wyruszyły na wojnę,

Staną ze swymi okręty,
Gdzie srebne toczy odmęty
Simoisowa rzeka.
Przybywszy hen! z daleka,
Zawiną ze swemi nawy
W Fojba trojańskie dzierżawy,
Gdzie, jako chodzą głosy,
Kasandra swe jasne włosy,
We wieniec strojne laurowy,
Rozpuszcza,
Kiedy ją bóstwo poduszcza
Wiecznemi natchnienia słowy
Przemawiać.

*

Hej! Na trojańskim murze
Gromadzą się Troi stróże,
Gdy Ares im spiżotarczy
Wojenną wrzawą zawarczy,
Gdy na pokładzie swych łodzi,
Wiosłami głębię powodzi
Prujący morskiej, ku fali
Simoisowej się zwali,
Ażeby mogli Achaje
Wrócić z Heleną w swe kraje,
Wyrwawszy ją groźnym przebojem
Z tych murów,
Siostrzycę cnych Dioskurów,
Płonących tak światłem swojem
Na niebie!

∗                    ∗

[Pergamu kamienne mury
Ares otoczy ponury,

Troję rozburzy srodze,
Ciała pogrzebie w pożodze
I krwi.
Wszelakie głowy pościna,
Zapłacze frygijska dziewczyna,
Zapłacze żona Pryama!
I ona zapłacze sama,
Helena, córka Zeusowa,
Że była za onych dni
Gotowa
Porzucić męża dom!]
Niech mnie i dzieciom mych dzieci
Nigdy się tak nie stanie,
Niech nigdy nie spadnie ten grom,
By trwożne oczekiwanie
Miało nas nękać, jak nęka
Ta męka
Lydji i Frygji żony!
Każda nad swemi wrzeciony
Bogatem złotem świeci,
A jedna pyta się drugiej:
»Któż mnie powlecze za włosy?
Któż mnie, lejącą łez strugi,
Z ginącej ojczyzny wypędzi?!
Dla ciebie to, płodzie łabędzi,
Takie mnie dotkną losy,
Z taką się spotkam biedą!
Zali tak będzie, że z Ledą
Zeus ciebie spłodził, w postawie
Długoszyjego ptaka
Zbliżywszy się ku niej, lub jaka
Prawda się mieści

W tej sprawie?
Może to wieści
Na pierydzkich spisane tablicach?
Może to pieśnie
Baśń tę niewcześnie
Po ludzkich rozniosły dzielnicach?«..
Jawi się

ACHILLES.

Gdzież znajdę ja achajskich zastępów hetmana?
A który ze sług swego zawiadomi pana,
Że Achill, syn Peleja, wartuje u bramy?
Nie wszyscy my czekania jeden powód mamy
W cieśninie Eurypowej. Jedni, nieżonaci,
Dom pusty zostawiwszy, u tej tu połaci
Nadbrzeżnej obozują; inni żony swoje
I dzieci porzucili, by ruszyć na boje,
Snać Bóg ich parł, że z siedzib swych z innymi wyśli
Więc słuszna, bym powiedział wszystko, co mam w myśli,
A komu tylko wola, niech się również zwierzy.
Przybyłem do tych ciasnych Eurypa wybrzeży,
Farsalos zostawiwszy i ojca Peleja,
I słaba mi w tej ciszy śmieje się nadzieja,
Zmuszony-m też wstrzymywać swoje mirmidony,
Co wciąż mnie nagabują: »Kiedyż my te strony
Rzucimy, Achillesie? Ileż jeszcze trzeba
Czekania, aby ruszyć na Troję?.. Na nieba!
Co chcesz, to czyń, lub wojska zaprowadź do domu,
A nie daj się Atrydom brać, jak nie wiem, komu«!..
Z namiotu wychodzi

KLYTAIMNESTRA.

O ty, co masz za matkę boską Nereidę,
Jam głos twój usłyszała i naprzeciw idę.

ACHILLES.

O święta wstydliwości! Jakiejż to uroczej
Kobiety kształt wspaniały widzą moje oczy?

KLYTAIMNESTRA.

Przenigdyś mnie nie widział, nie żadne więc dziwy,
Że nie znasz mnie. Lecz cześć ci za ten giest wstydliwy.

ACHILLES.

Kto jesteś? Zkąd się wzięłaś w Danaidów zborze?
Kobieta pośród zbrojnych czy przebywać może?

KLYTAIMNESTRA.

Kto jestem ? Córka Ledy, Klytaimnestra, żona
Dowódzcy wojsk achajskich, tak, Agamemnona.

ACHILLES.

W pięknych, a krótkich słowach rzekłaś, co należy.
Przestawać z kobietami nie rzeczą młodzieży.

KLYTAIMNESTRA.

Pozostań! Przecz uciekasz? Uściskaj mi rękę
Na zakład szczęśliwego małżeństwa i dziękę.

ACHILLES.

Ja rękę twą uścisnąć? Na wstyd to zakrawa!
Cóż rzekłby Agamemnon mnie, co nie mam prawa?

KLYTAIMNESTRA.

Ma prawo, kto się oto z moją córką żeni!
Tak, synu Nereidy z morskich wód przestrzeni.

ACHILLES.

Ja — żenić się! O pani! Chyba oniemieję!
W szaleństwie, widać, mówisz! Co za dziwne dzieje!

KLYTAIMNESTRA.

Tak bywa, gdy człek stanie w świeżych druhów gronie:
Na wzmiankę o zalotach zaraz wstydem płonie.

ACHILLES.

O rękę-m się twej córki nie starał, królowo!
Nie rzekłem nic Atrydom, nie padło me słowo!

KLYTAIMNESTRA.

Na Boga! Cóż to znaczy? Czekam niecierpliwie!
Ty dziwisz się mym słowom, ja się twoim dziwię.

ACHILLES.

Rozjaśnij-że to sobie i ja ci rozjaśnię —
A może ktoś chciał zadrwić, puściwszy te baśnie?

KLYTAIMNESTRA.

Zelżono mnie okrutnie! Małżeństwo kojarzę
Widocznie urojone. Wstyd i hańba w parze!

ACHILLES.

Ktoś ze mnie zażartował i z ciebie! Najlepiej
Nie zważać na te głupstwa! Rana się zasklepi

KLYTAIMNESTRA.

Bądź zdrów! Już ci nie zdołam spojrzeć śmiało w oczy,
Tak strasznie mnie to kłamstwo i ta drwina tłoczy.

ACHILLES.

Bądź zdrowa i odemnie! Teraz w namiot dążę.
Gdzie mąż twój, chcę zobaczyć, Agamemnon, książę.

STARZEC (we drzwiach namiotu).

Zacny gościu, Ajakido, czekaj chwilę — jedno słowo,
I ty, córko boskiej Ledy, racz się wstrzymać, ma królowo!

ACHILLES.

Któż tam we drzwiach odchylonych? Któż przemawia tak nieśmiało?

STARZEC.

Sługa jestem, toć się słudze zbytnio puszyć nie przystało.

ACHILLES.

Czyj? Nie mój! Z Agamemnonem wspólnej służby my me mamy.

STARZEC.

Z rąk Tyndara tej poddany, która stoi tu u bramy.

ACHILLES.

Mów! Stoimy! Czego żądasz? Przecz wstrzymujesz przed namiotem?

STARZEC.

A czy samiście u wrótni? Upewnijcie wprzód mnie o tem.

ACHILLES.

Sami! Gadaj! Przecz z namiotu nie wychodzisz? Zbliż się! Dalej!

STARZEC.

Tych, co pragnę, niechże szczęście i ta baczność ma ocali!

ACHILLES.

To przyszłości się dotyczy. Jeno w słowie twojem trwoga.

KLYTAIMNESTRA.

Na prawicę twą! Nie zwlekaj! Mów, co mówić chcesz, przez Boga!

STARZEC.

Wiesz, jak dobrze, tobie życzę, jak twym dzieciom ja oddany.

KLYTAIMNESTRA.

Wiernyś sługa mego domu! Lepszych któreż mają pany?

STARZEC.

Wiesz, że wziął mnie Agamemnon, razem, pani, z twą wyprawą.

KLYTAIMNESTRA.

Do Argosu-ś przybył ze mną, służbęś pełnił mi łaskawą.

STARZEC.

Wielce byłem oddań tobie, mniej twojemu zaś mężowi.

KLYTAIMNESTRA.

Wyjaw wreszcie, co zamierzasz? Niech się język twój wysłowi.

STARZEC.

Córkę twą chce ojciec zabić! Chce ją ręką sprzątnąć własną!

KLYTAIMNESTRA.

Pluń-że, stary, na to słowo! Chyba ci jaż zmysły gasną!

STARZEC.

Mieczem przetnie nieszczęśliwej córki twojej białą szyję.

KLYTAIMNESTRA.

Więc małżonek mój oszalał! Co za dola! Już nie żyję!

STARZEC.

Zdrów! Oszalał li, gdy idzie o twą córkę i o ciebie.

KLYTAIMNESTRA.

Co za powód? Opętany przez złe duchy, dom nasz grzebie?!

STARZEC.

By wyruszyć mogło wojsko. Z wróżb Kalchasa tak wypada!

KLYTAIMNESTRA.

Dokąd? Biada mnie i córce, co z rąk ojca ginie, biada!

STARZEC.

W kraj Dardanów, by Menelej mógł odebrać swą Helenę.

KLYTAIMNESTRA.

Ifigenia więc ma umrzeć za powrotu tego cenę?

STARZEC.

Wiesz już wszystko! Ojciec córkę chce poświęcić Artemidzie

KLYTAIMNESTRA.

Wszak dla ślubu on nas tutaj ściągnął z domu! O co idzie?

STARZEC.

Byś przybyła do nas rada, że z Achillem będą śluby.

KLYTAIMNESTRA.

Ach! Dla ciebie, córko moja, i dla matki dzień to zguby!

STARZEC.

Straszna juści wasza dola, straszne męża twego kroki.

KLYTAIMNESTRA.

O ja biedna! Jak powstrzymać te płynące łez potoki?!

STARZEC.

Że dziecięcia swego płacze, matce za złe brać nie można.

KLYTAIMNESTRA.

Lecz ty, starcze, skąd wiesz o tem? Skąd ci znana rzecz ta zdrożna?

STARZEC.

Po tym pierwszym liście króla list ci miałem zanieść wtóry —

KLYTAIMNESTRA.

Nakazywał czy też nie chciał przyprowadzać na śmierć córy?

STARZEC.

Nie chciał, nie chciał, bo już wówczas zmysł odzyskał utracony.

KLYTAIMNESTRA.

Mając list ten, przecz go, powiedz, nie oddałeś do rąk żony?

STARZEC.

Wydarł mi go Menelaos, w nim tej klęski jest przyczyna.

KLYTAIMNESTRA.

Słyszysz? Pytam się Peleja i Tetydy cnego syna —

ACHILLES.

Słyszę, słyszę o twej doli! Sam obrażon jestem wielce!

KLYTAIMNESTRA.

Ślabem z tobą mnie złudziwszy, biorą córkę rodzicielce.

ACHILLES.

I jam krzyw mężowi twemu, nie tak łatwo gniew poskromię!

KLYTAIMNESTRA (padając do kolan Achillesa).

O nie wstydzę się bynajmniej, że przypadam tak widomie
Do twych kolan — ja, śmiertelna, do stóp syna cnej bogini.
Czem się zresztą puszyć tutaj? I któż matkę też obwini,
Że nie widzi nic droższego nad swe dziecko? Błagam ja cię,
Synu bóstwa, zlituj-że się! Bądź miłościw mojej stracie
I tej biednej, którą zwano, acz niesłusznie, twoją żoną.
Ja przywiodłam ci ją tutaj, wieńcem ślubnym uwieńczoną,
A dziś widzę, żem przywiodła ją na śmierć! O wstyd ci będzie,
Gdy nie zechcesz jej dopomódz. Obwołano cię już wszędzie
Oblubieńcem mojej córki, choć was śluby nie spoiły.
Na prawicę, na twą brodę, na imię twej matki miłej
Błagam ciebie! Imię twoje mą dziś zgubą, niech się stanie
Mą obroną! Gdzież mój ołtarz, jeśli nie u stóp twych, panie!
Nie mam żadnych tu przyjaciół, a jest znany ci okrutny,
Czelny zamysł mego męża! Jam niewiasta w ciżbie butnej
Tych niesfornych wojsk żeglarskich, których żądza złego łechce,
A zaś dobrych tylko wówczas, jeśli im się być tak zechce!
Ocalejem, skoro tylko ręka twoja nas obroni,
Zaś zginiemy, gdy nam zbraknie zbawiającej twojej dłoni.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O, rodzić, ból to wielki, choć urok w tem rzadki,
Dla tego to dla dzieci chętnie cierpią matki.

ACHILLES.

Podniosły duch mój rad jest wzbijać się na wyże,
Cierpliwie, gdy wypadnie, znosi wszystkie krzyże,
Umiarkowanie także rozkoszy zażywa,
Bo tylko ta jedynie mądrość nie jest krzywa,
Co ludziom zawsze każe chodzić jaknajprościej.
Lecz czasem jest nam lepiej bez zbytku mądrości,
Niekiedy znów rozwaga niezbędna, li ona
Przez życie nas powiedzie. Ja w domu Cheirona
Chowany przezacnego, proste mam zwyczaje.
Atrydom, gdy chcą dobrze, zawsze folgę daję,
Lecz słuchać ich nie myślę, gdy na złe powiodą.
I tutaj i tam, w Troi, idąc za swobodą,
Chcę, ile sił mych starczy, zarabiać na sławę
Wojenną... Co do ciebie, którą takie krwawe
Z rąk bliskich ma nawiedzić nieszczęście, to, ile
Młodzieńczość ma pozwoli, chętnie się wysilę,
Ażeby cię obronić. Nigdy też nie zginie
Z rąk ojca ta dziewica, którą miano ninie
Poślubić mnie. Ja nie dam, aby mnie wplątano
W knowania tego męża. Moje wszakże miano
Zabiłoby twe dziecię, jakkolwiek żelaza
Nie wydobyłem z pochew. I mnie dotknie zmaza,
Choć sprawcą twój małżonek, gdyby tak nikczemną
Śmierć ponieść miała dla mnie i dla ślubów ze mną
Ta biedna twoja córka, gdyby ją zelżono
W niezasłużony sposób. Juścić byłbym pono
Najostatniejszym tchórzem w Argejczyków tłumie —
Tak! niczem, zaś Menelej — o, to się rozumie —
Mężczyzną całą gębą! Nie Peleja synem,
Jeno jakiegoś licha, gdybym miał się z czynem

Agamemnona zgodzić, który tak jest rączy,
Że mord ten oto dzisiaj z mem imieniem łączy.
O nie! Na Nereusza, na mojego dziada,
Co spłodził matkę moją Tetydę i włada
Nad morskich wód głębiami, Agamemnon książę
Nie targnie się na życie twej córki! Snać zdążę
Zapobiedz, że się palcem nie dotknie jej szaty!
O, prędzej się Sypilos zmieni w gród bogaty,
To miasto barbarzyńskie, skąd się wyprowadza
Ród wodzów[3], zasię Ftyja i mojego władza
Imienia pójdą raczej w niepamięć! Ofiarna
Zakiśnie, mówię, woda święcona i ziarna
Jęczmienne się zmarnują, zanim ty, Kalchasie,
Ty, wróżu, ty, rozpoczniesz swe obrzędy! Zasię
Co znaczy taki wieszczek? Prawdy-ć powie mało,
A za to fałszu wiele, ot, jak mu się zdało —
Na chybił-trafił, juści! Jeśli się wydarzy.
Że chybi, to i wówczas łże ten ród wróżbiarzy!
Nie gwoli tego ślubu ja mówię — tysiące
Polują przecież na mnie, mej ręki łaknące —.
Lecz przeto, że mnie żelżył Agamemnon srodze.
Sam winien był mnie prosić, jeśli na tej drodze
Na lep chciał złowić córkę, jeśli ręki mojej
Pragnęła dla niej żona i jeśli dla Troi
Potrzeba było tego. Dla naszej wyprawy
Poświęciłbym ją Grekom, tej przysługi krwawej
Nie umiałbym odmówić tym, z którymi społem
Z ojczyzny wyruszyłem. Teraz z jakiem czołem
Mam stanąć wobec wodzów? Jestem dzisiaj niczem,
A oni z obojętnem przyjmują obliczem,

Czy źle, czy dobrze robią. Niebawem w tej sprawie
Rozstrzygnie to żelazo, które ja zakrwawię,
Nim stanę wobec Frygów. Jeżeli kto w świecie
Zapragnąłby mi dzisiaj wydrzeć twoje dziecię,
Uspokój się! Potężny bóg ja w twej potrzebie,
A chociaż nim nie jestem, będę nim dla ciebie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pelido, godna ciebie jest słów twoich siła
I godna pani morza, która cię zrodziła.

KLYTAIMNESTRA.

O jakżeż nie zawielkiem słowem ci zapłacić,
Lecz także nie zamałem, by twych łask nie stracić?!
Szlachetnych bowiem ludzi rażą usta człecze,
Chwalące ich zanadto. Zresztą wstyd mnie piecze
Wyrzekać na swą mękę w obliczu człowieka,
Któremu ona-ć męka zawsze jest daleka.
Ozdobą jest to przecież dostojnego męża.
Jeżeli dla pomocy siły swe wytęża,
Niesionej choćby obcym. Ty się naszej doli
Ulituj! Gdyż, nasamprzód, to mnie wielce boli,
Że zwiodła mnie nadzieja, by cię nazwać zięciem.
A potem złej to wróżby może być pojęciem
Dla ciebie i dla przyszłych twoich ślubów, panie,
Jeżeli moja córka dzisiaj żyć przestanie.
Dla tego też, powiadam, przed tem się należy
Uchronić. Najwspanialej zbawiał mnie z obieży
Początek twojej mowy i koniec. Jeżeli
Ty zechcesz, nikt się córki zabić nie ośmieli.
Czy chcesz, aby, do kolan padłszy ci, błagała
Twej łaski? O, dla panny nie jest-ci to chwała,

Lecz przyjdzie, gdy zażądasz, w wstydliwości swojej
Z pogodną, jasną twarzą. Gdy zaś uspokoi
Mnie słowo twe dziś bez niej, niech zostanie w domu,
Dziewiczy niechaj srom się nie pozbywa sromu!
Wstyd jednak dobry tylko, o ile jest w porę.

ACHILLES.

Córki tu nie sprowadzaj: pod uwagę biorę,
Aby jej nie narazić na ludzkie obmowy.
Tłum wojska, pozbawiony swej troski domowej,
Złośliwość wszelką lubi i wszelkie potwarze.
A zresztą, obojętne, jak się to okaże,
Czy wy mnie tu prosicie, czy też nie. Coprędzej
Użyję wszelkich środków, aby was z tej nędzy
Wybawić. To słyszawszy, wiedz, że niema we mnie
Ni krztyny jakichś fałszów. Mówię niedaremnie,
Że raczej wolę umrzeć, niśli się uciekać
Do kłamstwa i drwić z ciebie! Ale nie daleka-ć
Jest chwila, że twą córkę zbawię, by żyć dalej.

KLYTAIMNESTRA.

Bądź szczęśliw, że dla biednych twe serce się pali.

ACHILLES.

Posłuchaj więc, by sprawa dobry obrót wzięła.

KLYTAIMNESTRA.

Mym obowiązkiem słuchać! Jak się brać do dzieła?

ACHILLES.

Starajmy się jej ojca przywieść do rozumu.

KLYTAIMNESTRA.

Tchórzliwy jest, ponadmiar lęka wojsk się tłumu.

ACHILLES.

Zasadę pokonuje i zbija zasada.

KLYTAIMNESTRA.

Zbyt słaba ma nadzieja... Jaka na to rada?

ACHILLES.

By dziecka nie zabijał, ty go błagaj wprzódy.
Jeżeli się sprzeciwi i daremne trudy,
Przyjdź do mnie. [Bo nie trzeba mojego wstawienia,
Jeżeli prośba twoja zamiary pozmienia:
Zbawiona twoja córka i ja z moim druhem
Na lepszej będę stopie. Wojsko też z obuchem
Nie może wpadać na mnie, żem sprawę tę w drodze
Rozwagi, a nie gwałtu załatwił. Niebodze
Twej córce oraz tobie będzie też przyjemnie
Podwakroć, gdy szczęśliwie pójdzie to bezemnie].

KLYTAIMNESTRA.

O, mądrze-ś to powiedział! Jak każesz, tak zrobię.
Lecz gdyby tak nie poszło, jak ja życzę sobie,
Gdzież mogę cię zobaczyć? Gdzież ja twojej ręki
Mam szukać, co mnie zbawi z tej okrutnej męki?

ACHILLES.

Ja, stróż twój, przyjdę k’tobie z mą pomocną stróżą.
Ażeby nikt nie widział, z jaką trwogą dużą
Przebiegasz tłumny obóz Danaów. Ty domu
Swych przodków nie znieważaj, boć takiego sromu
Nie godzien jest Tyndarej, mąż wielki w Helladzie!

KLYTAIMNESTRA.

Rozkazuj! Niewolnica przed tobą się kładzie!

Jeżeli są bogowie, wart jesteś nagrody,
Jeżeli zaś ich nie ma, to na co zachody?

Odchodzą każde w swoją stronę.
CHÓR.

Jakież to hymny radosne
Przy wtórze libijskiej lutni,
Jak coraz hutniej
Melodye płynęły taneczne
Z strun gęśli
I z onej fujarki trzcinowej!
Jakże z uciechy się trzęśli
Goście weselnej zabawy,
Jaki radosny był szum,
Jakie rozwarły się śluzy
Wielce serdeczne,
Kiedy do górskiej dąbrowy.
Do peliońskiej dzierżawy
Przybył Pieryd pięknowłosy tłum —
Gdy roztańczone te
Muzy Pozłocistymi sandały
Ledwie że dotykały
Ziemi,
Gdy te dziewice
Na onej Centaurów górze,
Gdzie peliońska szumi knieja,
Pieśniami wielbiły głośnemi,
Przy dźwięcznych narzędzi wtórze,
Cne zaślubiny Peleja,
Tetydę, oblubienicę,
I jego, syna Ajaka!
A Dardanida, Zeusowa pieszczota,

Towarzysz jego łoża,
Ta chłopca postać hoża,
Ganimed, Frygji syn,
Do przekosztownych czar
Ze złota
Ofiarny przelewał żar,
Niebiański płyn.
I była radość taka,
Kiedy na srebrnoślniącym piasku.
Śród godowego oklaska
I na tych godów cześć
Nie poprzestawał w krąg się w tańcu nieść
Ów pięćdziesięciu cór
Nereuszowych chór.

*

Na czołach strojny wieńcami,
Z gałęźmi jedliny w dłoni,
O jakże goni,
Jakąż na koniach nawałą
Wypada
Hufiec Centaurów, gdzie ona
Wesoła szumi biesiada,
Gdzie krążą Bachowe dzbany
Śród ucztujących tych gron!
Potężne krzyki się wznoszą
Nad oszalałą
Rzeszą biesiadną: »O, z łona Twego,
Nereja córko, wyjdzie on,
Co dla Tessalji rozkoszą.
Co wielkiem światłem będzie,
Bo takie jest orędzie
Feba«!

A zaś mądrości
Świadomy Cheiron zawoła:
»Przyjdzie ten czas, że na Troję
Będzie wyruszyć mu trzeba,
Kiedy, pustosząc dokoła,
Te mirmidony on swoje,
Tych nieproszonych gości,
Na ziemię Pryama powiedzie.
Tak przez Hefajsta cudnie ozdobiony
Przywdziawszy na się rynsztunek,
Macierzy podarunek,
Tetydy, od której brał
Wspaniały żywot swój,
Te gony
Rozpocznie słynne, bój,
Wojenny szał«!,.
Na onej tak biesiedzie,
Takie sprawiając ucztowanie,
Sławili wówczas niebianie
Owy pamiętny czas,
Gdy pierworodny, pełny bożych kras
Nereja morskiego cud
Pelej do ślubu wiódł.

∗                    ∗

A tobie Achajów ręce —
Tak chciały losy —
Na piękne położą włosy,
Na twe kędziory dziewczęce,
Wieniec przepłony,
By jałowicy onej,
Która swój skalny porzuciła żleb!..

Żelazo szyję ci przetnie,
Ludzka-ć popłynie krew,
Tobie ach!, coś się chowała
Nie tam, gdzie pastusze brzmią fletnie,
Nie przy szeleście drzew,
Pod górskich sklepiskiem nieb.
Jeno u matki łona,
Na świetny ślub przeznaczona
Z którymś z potomków Inacha.
Wstydu oblicze,
Cnoty potęga cała
Cóż oto znaczy,
Jeżeli czyny zbrodnicze
Takie dziś mają znaczenie u świata,
Jeśli ku dobra rozpaczy
Człek niem pomiata,
Jeśli bezprawiu musi uledz prawo,
Jeżeli nikt się nie stracha,
By, mszcząc się złych jego dróg,
Nie chciał ukarać go krwawo
On, Bóg!..

KLYTAIMNESTRA.

Wychodzę, by zobaczyć, co się z mężem dzieje
Od dawna już gdzieś poszedł za domu wierzeje,
A córka moja biedna ciągle we łzach tonie,
Narzeka, łka i szlocha, odkąd o swym skonie
Z rąk ojca usłyszała. Lecz nadchodzi właśnie
I on, ten mój małżonek, Agamemnon. Jaśnie
Pokaże się wnet na nim, jak bezbożnie sobie
Postąpił wobec dziecka własnego!

AGAMEMNON.

Na dobie
Spotykam cię, ty płodzie Ledy. Za plecami
Dziewczęcia chcę-ć poruczyć — tylko między nami —
To, czego nie powinna słyszeć narzeczona.

KLYTAIMNESTRA.

Dlaczego ta ci pora tak jest upatrzona?

AGAMEMNON.

Z namiotu wypraw córkę, niech ze mną pobieży.
Gotowa jest już woda i ziarno już leży,
By w żar oczyszczający je rzucić; już stoją
Jałówki, co krew czarną mają wylać swoją,
Zarżnięte przed weselem na cześć Artemidzie.

KLYTAIMNESTRA.

Brzmią pięknie słowa twoje, ale jeśli idzie
O czyny, to ja nie wiem, co powiedzieć na to.
Wyjdź, córko ma z namiotu, wiesz, jak cię bogato
Przystraja dzisiaj ojciec. Owiń też rańtuchem
Braciszka Orestesa i tutaj go duchem
Przyprowadź.

Ifigenia wchodzi wraz z Orestesem
KLYTAIMNESTRA.

Oto jest już, posłuszna twej woli.
Posłuchaj teraz tego, co ją i mnie boli

AGAMEMNON.

Przecz płaczesz? Spuszczasz oczy? Przecz zakrywasz czoło?

KLYTAIMNESTRA.

Od czego ach! mam zacząć? Wszystko mi do głowy
Odrazu tak się ciśnie [i gdzie mej osnowy
Początek, środek, koniec, to rzecz obojętna].

AGAMEMNON.

Dla czegoż to i jedna i druga tak smętna?
We waszych widzę oczach lęk i przerażenie.

KLYTAIMNESTRA.

Odpowiesz-że mi szczerze na to, co nadmienię?

AGAMEMNON.

Chcę, abyś się pytała. Napomnień nie trzeba.

KLYTAIMNESTRA.

Chcesz zabić córkę moją i twoją? Na nieba!

AGAMEMNON.

Ha! Straszne rzekłaś słowo! Mówię-ć: nie na czasie
Są twoje podejrzenia!..

KLYTAIMNESTRA.

Uważaj-że na się
I nie kwap się! Na pierwsze odpowiedz pytanie.

AGAMEMNON.

Gdy słuszna, juści zadość twej woli się stanie.

KLYTAIMNESTRA.

Wciąż pytam o to samo, ty nie zbaczaj z drogi!

AGAMEMNON.

O straszne bóstw wyroki! O mój losie srogi!

KLYTAIMNESTRA.

I mój i twojej córki, nieszczęśni my troje!

AGAMEMNON.

Któż krzywdzi cię?

KLYTAIMNESTRA.

Ty pytać śmiesz o krzywdy moje?
Mądrości snać twe słowo mądre nie posiada.

AGAMEMNON.

Zdradzona tajemnica! Zginąłem, o biada!

KLYTAIMNESTRA.

Wiem wszystko! Tak! Słyszałam, jaką tej godziny
Wyrządzić chcesz nam krzywdę! Wyznaniem twej winy
Są wszystkie twe westchnienia! Nie trudź się daremnie!

AGAMEMNON.

Już milczę! Ach! do tego, co tak bije we mnie,
Czelnością miałbym jeszcze wojować i kłamem?!

KLYTAIMNESTRA.

Posłuchaj. I ja również będę z takiem samem
Otwartem mówić sercem. Zaraz na początku
Zagadek ja poniecham i w tym pierwszym wątku
Mojego przemówienia skieruję-ć, w bawełnę
Nie obwijając sprawy, te zarzutu pełne
Wyrazy, żeś mnie gwałtem, położywszy trupem
Tantala, mego męża, wziął za żonę, z łupem
Niemowlę połączywszy, które mi od piersi
Przemocą oderwałeś. Potem — jaknajszczersi
Bądźmy ze sobą dzisiaj — najechali ciebie,
Dosiadłszy swych rumaków, dwaj w mojej potrzebie
Występujący bracia, matki mojej dzieci
I Zeusa. Lecz mój rodzic, Tyndarej, poleci,
Wzruszony twemi prośby, by ci spokój dano
I pozostawiono żonę. Sam przyznasz, że miano
Małżonki miałam zacnej, zgodziwszy się w domu
Zamieszkać twym, że, pomna niewieściego sromu,

Wierności-m dochowała, żem ci szczęścia błogi
Dobytek pomnożyła. Wchodziłeś w swe progi
Szczęśliwy i szczęśliwy wychodziłeś, panie!
Mężowi taka żona rzadko się dostanie,
Zaś złą nie trudno spotkać. Trzy-mci dała córy
Przed synkiem tym, z nich jednej chcesz mnie w tej ponurej
Godzinie ach! pozbawić na zawsze! Jeżeli
Kto spyta, przecz zabijasz, jakiej-ż mu udzieli
Twa warga odpowiedzi? Azali ja może
Odrzeknąć mam za ciebie? Dla tego nieboże,
Ażeby Menelaos odzyskał Helenę?!
Hal Pięknie! Dawać dziecko swe za taką cenę,
Za cenę złej kobiety! Najdroższą ty rzeczą
Opłacasz najpodlejszą! Cóż z mą duszą człeczą —
Jak myślisz? — dziać się będzie, gdy ty ruszysz w boje,
A ja zostanę sama? Jak ja się ostoję,
Naokół mając pustki, pustki w tej niewieściej
Komnacie?! Sama-ć ja tam siedząc w mej boleści,
Narzekać będę z łzami: »O me dziecko lube,
Własny cię zgładził ojciec, nie kto inny zgubę
Sprowadził twą, lecz rodzic! Nie inne cię ręce,
Lecz jego mordowały! Taką nam w podzięce
Nagodził on zapłatę, nam, cośmy zostały
W tym domu!« O zaiste! Lada pozór mały
Wystarczy, byś przezemnie i resztę twej dziatwy
Przyjęty był przyjęciem, na jakieś w tak łatwy
Zasłużył sobie sposób! Nie zmuszaj, na Boga!,
Ażebym ja się miała stać dla ciebie wroga,
I sam źle nie postępuj!... Dalej: przy ofierze
Swej córki jak ty będziesz mógł się modlić szczerze?
Cóż będziesz mógł dobrego wyprosić od nieba,
Mordując własne dziecko? Gdy ci będzie trzeba

Powracać, jakże wrócisz, jeśli tak nikczemnie
Wyruszasz dziś? A może ma na cię przezemnie
Błogosławieństwo spłynąć? Może ja w twej sprawie
Mam modlić się za ciebie? Otwarcie wyjawię.
Że niebu zalecając mej córki mordercę,
Przestanę chyba wierzyć w rozum bóstw. Czyż serce
Mieć będziesz, by, wróciwszy do Argos, swe dziatki
Uścisnąć? Nie masz prawa! I one w tak gładkiej
Nie mogą przecież drodze spojrzeć tobie w oczy,
Gdy jedno z nich zgładziłeś!.. Myśl ta cię nie tłoczy?
A może cię jedynie hetmańska buława
Obchodzi? Należało ci swojego prawa
Przed Argiwami bronić, rzeknąć im: »Achaje!
Jeżeli we frygijskie chcecie ruszyć kraje.
Losujcie, czyja córka ma iść na ofiarę!«
Tak słuszność ci kazała, a nie, abyś parę
Wstrzymywał w swojej gębie i dziecko rodzone
Poświęcał Danajczykom. Mógł był Hermionę
Menelej zamordować dla matki, boć przecie
O jego idzie sprawę. Ja mam stracić dziecię,
Małżonką będąc wierną, a ta zalotnica
Ma, pilnie strzegąc w Sparcie młódki swojej lica,
Zażywać szczęścia w domu? Powetuj-że sobie.
Jeżeli ci zarzuty nieprawdziwe robię,
Lecz jeśli mówię słusznie, miej-że rozum ninie,
Niech z rąk twych me i twoje to dziecko nie ginie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Agamemnonie, słuchaj! Nikt snać nie zaprzeczy,
Iż dziecko swe zachować każe rozum człeczy!

IFIGENIA.

O, gdyby głos mój, ojcze, siłę Orfeusza

Posiadał, moc, co głazy, mówiono, porusza —
O, gdybym ja wiedziała, że każdego nagnę
Swą sztuką czarodziejską, kogo tylko pragnę,
Chwyciłabym się tego. Lecz ja wiem jedynie,
Że oto z oczu moich łzawy potok płynie —
Tak, płakać to ja umiem, poza tem nic więcej!
Nie różdżką ja oliwną w swej prośbie dziecięcej
Dotykam się twych kolan, a tylko tem ciałem,
Co ona je w swem łonie nosiła! Zbolałem
Upraszam ciebie słowem: Nie gub-że mnie młodej,
Gdyż słodko jest oglądać światło boże! Szkody
Ty nie czyń mnie, nie zmuszaj schodzić do mogiły.
Ja pierwsza-ć rzekłam: »Ojcze!« I »córko!« mówiły
Twe usta do mnie pierwszej, pierwsza przytulona
Do kolan twych, niejednej u twojego łona
Pieszczoty ja zaznałam. Częstoś mawiał do mnie:
»Ach! dziecko, czy ja ciebie szczęśliwą ogromnie
Zobaczę, jak się godzi mej córce, bogato
Żyjącą śród domostwa małżonka?« Ja zato,
Na szyi twojej wisząc, której się tą ręką
Błagalną dziś dotykam: »A ja czy z podzięką
Przyjąwszy cię radosną na twe lata stare,
Wypłacę się godziwie za wszystką ofiarę,
Za wszystkie trudy twoje, mój tatusiu słodki?«
Do dzisiaj tkwią te słowa w głowie twej pieszczotki,
Ty o nich zapomniałeś, gotujesz zagładę!
O, błagam na Pelopsa, na Atreja kładę
Do duszy ci tę prośbę, na matkę, co przecie
Bolała już nademną i którą przygniecie
Znów boleść! Cóż Helena obchodzić mnie może?
Jej miłość z Aleksandrem dla czegóż ma, Boże!.
Być dla mnie dzisiaj zgubą?!.. Spojrzyj na mnie mile,

Pocałuj mnie, ażebym, kładąc się w mogile,
Zabrała tę pamiątkę ze sobą [, gdy zguby
Me słowo nie odwróci!]. Mój braciszku luby,
Podporąś ty mi słabą, jednak proszę ciebie,
Płacz za mną, błagaj ojca, niech mnie tak nie grzebie,
Mnie, siostrę twą, Współczucie mają niemowlęta —
Patrz, ojcze, jak cię jego milczące oczęta
Błagają! Więc się zlituj, zostaw życie moje!
U kolan oto prosi cię twych dziatek dwoje —
Dorosła i niemowlę, twój synek jedyny.
W tej jednej snać się wszystkie skupiają przyczyny:
Najsłodsza rzecz dla ludzi to światłość słoneczna.
A niczem dla nich grób jest. Chęć to niedorzeczna.
Jeżeli ktoś pożąda śmierci. Smutne życie
Jest lepsze, niż skon piękny. Oto, co słyszycie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Heleno ty nieszczęsna! Widzisz, przez twą miłość
Spotyka ród Atrydów ta losu zawiłość.

AGAMEMNON.

Gdzie litość jest potrzebna, a gdzie jej nie trzeba,
Wiem dobrze i swe dzieci kocham, boć, na nieba!,
Szalony byłbym wówczas. Straszna to odwaga
Wykonać czyn podobny, strasznie, gdy się wzdraga
Dokonać go duch ludzki, wiedz to, moja żono!
Konieczność nakazuje, aby go spełniono.
Spojrzyjcie na te statki, co na morzu stoją,
Na greckich patrzcie wodzów, naodzianych zbroją!
Warowni Ilionu nie wezmą ich ręce,
Jeżeli, jak chce Kalchas, ciebie nie poświęcę —
O nie, nie pękną nigdy trojańskie wrzeciądze.
Helleński hufiec nagle dziką odczuł żądzę

Zapuścić swe zagony w barbarzyńskie kraje,
Ażeby już nie śmiano — przy tem on obstaje —
Porywać greckich niewiast. Pospólstwo Argosu
Zabije moją córkę, nie oszczędzi losu
Krwawego mnie i tobie, jeśli się ofierze
Bogini dziś sprzeciwię. Wierz mi, dziecko, szczerze:
Nie żaden Menelaos narzuca swe chęci,
Nie jego mnie zachcianka do tęgo przynęci —
Nie! Grecji to pragnienie, bym cię wiódł na drogę
Tej śmierci, chcę, czy nie chcę!.. Oprzeć się nie mogę
Żądaniu, sił mi na to nie staje. Wypada
To zrobić mnie i tobie, ażeby Hellada
Swobodę swoją miała, by nie był gotowy
Porywać barbarzyńca greckiej białogłowy...
Ucieka.

KLYTAIMNESTRA.

O wy kobiety!
Biedna ja, biedna! Bez śladu
Giniesz! Uchodzisz w grób!
Ojciec ucieka! O rety!
Na Hadu
Rzuca cię, córko, łup!

IFIGENIA.

O rety! Matko! Ten sam
Przypadł w udziele nam,
I mnie i tobie, los!
Już-ci ja stoję u końca,
Nie ujrzę już blasku słońca!
Ten cios! ten cios!
O ty frygijski lesie,
Śniegiem pokryty!

O wy idajskie szczyty,
Gdzie ongi Pryam swe dziecko wyniesie,
Od piersi matki porwane,
Iżby zginęło na wieki
W puszczy dalekiej,
Tego Parysa, co go Frygów lud
Parysem z Idy zwie —
Tak! z Idy Parysem zwie go od tej chwili...
Bodajby nigdy nie były te dnie,
Gdzie on, chowany śród trzód,
Wypasujący polanę,
U szklistych przebywał wód.
Nimf zdroje tam srebrem się mienią,
Łąka się mili
Bujną zielenią,
Złociste płoną kwiaty
I hyacyntem i różą,
Które boginiom służą,
Iżby je ręce ich rwały...
Przed laty
Na tej wspaniałej
Polanie
Trzy boskie zjawiły się panie:
Pallas i chytra Kipryda
I Hera, z nią razem
Hermes, posłaniec boży —
Jedna, że włócznią włada,
Palada,
Druga, że za jej rozkazem
W sercach się miłość tworzy,
Trzecia dla tego, iż jest poślubioną
Władcy Zeusa żoną.

Przywiódł je spór,
Która piękniejszą się wyda
Z tych nieba cór.
Dla mnie stąd nastał dzień skonu,
Zaś dla Danaów ma urosnąć sława —
Wymaga tego ich zbrojna wyprawa
Do Ilionu,
Że mnie w ofierze.
Niewiasty! Słyszycie? —
Artemis bierze!
O śmierci! O życie!
O matko moja, o matko!
Jak gładko
Odbiega mnie ojciec mój!
Po cóż tak srodze, tak srodze
Stanęła mi w drodze
Owa nieszczęsna Helena?
Ach! Już na wieki odchodzę!
Bezbożny ojcze, stój!
Bezbożnie mnie gubi twój miecz!
Po co, za jaką cenę
Te statki spiżodzióbe
Do tej aulidzkiej przybiły przystani,
Tych łodzi sosnowych roje,
Wysłanych, by zburzyć Troję?!
Po co na moją zgubę
Zeus wichry zesłał tu wraże
U Eurypowych wybrzeży?
Wszak, gdy mu na tem zależy,
Mają swą rozkosz żeglarze,
Wichry im bowiem łagodzi
Pośród wzburzonej powodzi...

Tak sprawia niebios się król,
Że jeden zgryzotę i ból
Ma z swej żeglugi,
A zasię radość drugi —
Jednemu fale,
Drugiemu żale,
Tamten opływa,
Ten się obywa!
Źle, źle jest z dolą nas znikomych ludzi!
Więc po cóż jeszcze
Ach! w doli tej
Nowe bolesne wynajdywać dreszcze?!
Po co się człowiek trudzi!?
Ojej! Ojej!
Jakiż to znój i trud,
Jakaż to męka mąk
Spływa z Heleny Tyndarowej rąk
Na ten Danaów lud!..

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lituję się twej doli, co cię w smutku grzebie,
A która nie powinna była spotkać ciebie.

IFIGENIA.

Tłum się mężów, widzę, zbliża, o ty matko moja miła!

KLYTAIMNESTRA.

Syn bogini, dla którego jam cię tutaj przywoziła.

IFIGENIA.

Otwórz-że mi namiot, służba! Chcę się ukryć! Dalej! Dalej!

KLYTAIMNESTRA.

Przecz uciekasz, dziecko moje?

IFIGENIA.

Przed Achillem wstyd mnie pali.

KLYTAIMNESTRA.

A dla czego?

IFIGENIA.

Ślub nieszczęsny takim wstydem dziś mnie poi.

KLYTAIMNESTRA.

Nie pieść-że się, córko, z sobą, to nie pora w doli twojej.
Zostań! Zostań! Tu przed pychą nie ucieknie nasza bieda.

ACHILLES.

O nieszczęsna córko Ledy!

KLYTAIMNESTRA.

Tak, zaprzeczyć to się nie da.

ACHILLES.

Straszne wrzaski śród Argiwów!

KLYTAIMNESTRA.

Powiedz-że mi, czego wrzeszczą?

ACHILLES.

Idzie im o córkę twoją.

KLYTAIMNESTRA.

Wieść przynosisz mi złowieszczą.

ACHILLES.

Chcą koniecznie, by umarła.

KLYTAIMNESTRA.

Nikt nie broni jej od zguby?

ACHILLES.

Sam popadłem w zatarg z tłumem.

KLYTAIMNESTRA.

W jaki? Powiedz, druhu luby!

ACHILLES.

Chcieli mnie ukamienować!

KLYTAIMNESTRA.

Żeś ratował moje dziecię?

ACHILLES.

Tak!

KLYTAIMNESTRA.

Któż śmiał się dotknąć ciebie? Któż tak czelny jest na świecie?

ACHILLES.

Wszyscy Grecy.

KLYTAIMNESTRA.

A gdzież twoi podzieli się mirmidoni?

ACHILLES.

Oni pierwsi bunt podnieśli.

KLYTAIMNESTRA.

Nikt nas, córko, nie obroni.

ACHILLES.

Podwikarzem mnie nazwali.

KLYTAIMNESTRA.

Cóż od ciebie usłyszeli?

ACHILLES.

Że swej przyszłej zabić nie dam —

KLYTAIMNESTRA.

Słusznieś złajał krzywdzicieli,

ACHILLES.

Którą ojciec mi obiecał —

KLYTAIMNESTRA.

I z Argosu przysłał tobie.

ACHILLES.

Ale wrzask ich mnie przygłuszył!

KLYTAIMNESTRA.

Podła rzecz jest tłum! Cóż zrobię?

ACHILLES.

Uratuję was!

KLYTAIMNESTRA.

Co? Jeden chcesz się rzucić na tysiące?!

ACHILLES.

Widzisz zbrojnych?

KLYTAIMNESTRA.

Niechże dzięki spadną na cię przegorące!

ACHILLES.

Spadną, owszem!

KLYTAIMNESTRA.

Więc nie pójdzie na ofiarę córka moja?

ACHILLES.

Nie z mą wolą.

KLYTAIMNESTRA.

A więc czyja z moich rąk ją wyrwie zbroja?

ACHILLES.

Są tysiące! Przedewszystkiem Odyss.

KLYTAIMNESTRA.

Co? Syn Syzyfowy?

ACHILLES.

Nie inaczej.

KLYTAIMNESTRA.

Czy ma rozkaz wojsk, czy może z własnej głowy?

ACHILLES.

Wybrano go, bo tak pragnął.

KLYTAIMNESTRA.

Niecny wybór, by mordować!

ACHILLES.

Nie pozwolę!

KLYTAIMNESTRA.

Chcą ją gwałtem wziąć? O Boże! Ty nas prowadź!

ACHILLES.

Tak jest! Gwałtem! Za włos jasny!

KLYTAIMNESTRA.

Cóż ja mam uczynić wtedy?

ACHILLES.

Czep się córki...

KLYTAIMNESTRA.

Czy w ten sposób ujdzie śmierci z rąk czeredy!

ACHILLES.

Wszystko ci na jedno wyjdzie.

IFIGENIA.

Matko, słuchaj, co ci powiem:
Gniewasz się na swego męża; gniew daremny, trudno bowiem
Przeprzeć to, co niemożliwe! Wielce godna też pochwały
Ta gorliwość przyjaciela, przecież baczmy, by nie miały
Wojska k’niemu żadnej złości! Dla nas korzyść stąd niewielka,
A na sztych się on wystawia! Niech posłucha rodzicielka,
Co poddała mi rozwaga. Takie me postanowienie,
Że chcę umrzeć i że piękną śmierć ja sobie bardzo cenię —
Więc też z duszy pragnę dzisiaj wygnać wszelką myśl nikczemną.
Zali słuszny jest mój zamiar, zważ to, matko, razem ze mną.
Cała wielka nasza Grecja na mnie dzisiaj oczy zwraca,
Ja to sprawię, że się ruszą nasze statki i że praca
Nie napróżno, że frygijską zniszczą ziemię, że napady
Barbarzyńskie w kraj nie pójdą, że z szczęśliwej nam Hellady,
Mszcząc Heleny odebranie, nikt porywać się nie waży
Naszych niewiast, jak to ongi śmiał uczynić Parys wraży.
Przez mą śmierć to wszystko będzie, Grecję naszą ja wybawię.
A zaś szczęsne moje imię będzie żyło w błogiej sławie.
Zresztą niema po co życie zbytnio kochać: boć to przecie
Nie dla siebie li jedynej porodziłaś mnie, swe dziecię,
Lecz dla całej Grecji naszej! Jeśli dzisiaj te tysiące
Zbrojnych mężów i wioślarzy — jeśli w czasy te gorące
Wszyscy pragną ruszyć w pole, by ramiony pomścić swemi
Krzywdy Grecji, aby poledz dla ojczystej naszej ziemi,
Zali temu ma przeszkodzić jedno marne moje życie?
Co? Czy prawdy ja nie mówię? Cóż wy na to przytoczycie?
Po tem jeszcze jedno słowo: Jakim to ma stać się cudem,
Aby mąż ten dla kobiety z całym się poświęcił ludem,
Aby miał tu ginąć dla niej? Wszak wiadomo. Od tysięcy
Głów niewieścich, które żyją na tym świecie, wart jest więcej
Mąż li jeden!.. A ponadto, jeśli chce się Artemidzie

Mego życia, czyż się oprę ja, śmiertelna?.. Nie! Nie idzie!
Życie oddam za mą Grecję! Zabijajcie, byle Troję
Zniszczyć, zburzyć! To uwieczni moją pamięć! To są moje
Zaślubiny, moje dzieci, to ma chwała w każdym czasie!
Grecy mają barbarzyńcom rozkazywać, a nie zasię
Barbarzyńcy ludom greckim! Ludem wolnym są Grekowie,
Zaś sługami barbarzyńcy: Tak jest w słusznej ustanowie!..

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dowodem zacnej duszy twe zamiary,
Jednak zbył wielkiej żąda los ofiary,

ACHILLES.

Agamemnona córko, jakież by mi szczęście
Przyniosło z woli bożej twe ze mną zamęście!
Zazdroszczę cię Helladzie, a Hellady tobie,
W szlachetnym o ojczyźnie mówiłać sposobie.
[Zrzekłszy się walk z niebami, które się nie zlękną,
Z tej losu konieczności rzecz wybrałaś piękną.]
Zajrzawszy dziś w twe wnętrze, tem większą ja muszę
Uczuwać k'tobie miłość! Szlachetną masz duszę,
Więc zważ: Ja chcę ci dobrze uczynić i w progi
Domostwa mego zawieść. Jaki los mnie srogi
Przyciśnie, jeśli wojsku me stawiwszy czoła,
Nie zbawię cię, wie Tetys... Rzecz to niewesoła —
Rzecz straszna zejść do grobu... Rozważ-że tu skutki!

IFIGENIA.

To jedno jeszcze powiem [bez żadnej ogródki]:
Dość rzezi, dość mężobójstw Tyndaryda wszczęła
Pięknością swego ciała... Więc się tego dzieła
Nie imaj, nie narażaj się na śmierć i dla mnie!
Nie ściągaj jej na innych. Snać radzę niekłamnie!
Mnie pozwól, bym, gdy zdołam, Helladę zbawiła.

ACHILLES.

O duszo przewspaniała! Jeśli taka siła
Twej woli, ja sprzeciwiać chyba się nie mogę.
Szlachetnie umiesz myśleć i szlachetnąś drogę
Wybrała [do dla czego nie mam rzec ci prawdy?]
Lecz swoich tych zamiarów możesz jeszcze zawdy
Żałować, [przeto umysł twój niechże rozważy
Me słowa:] Ze zbrojnymi stanę u ołtarzy,
Nie, aby niedopuścić ao ofiary twojej,
Lecz aby jej zabronić i użyciem zbroi!
[Skorzystasz może jeszcze z słów mych, gdy twe oczy
Miecz ujrzą ponad szyją, zanim krew cię zbroczy.
Przenigdy nie pozwolę, byś w swej nierozwadze
Ginęła! Więc coprędzej do świątyni radzę
I przyjścia twego czekam z wojskami mojemi.]
Odchodzi.

IFIGENIA.

Dla czego zraszasz lice, matko, łzy cichemi?

KLYTAIMNESTRA.

Azali do żałości nie mam dziś przyczyny?

IFIGENIA.

Nie wzruszaj! Sfolguj jeszcze tej prośbie jedynej.

KLYTAIMNESTRA.

Mów, córko, wszak odemnie nie doznasz odmowy.

IFIGENIA.

Nie ścinaj sobie, proszę, matko, włosów z głowy
I w żadnej mi żałobnej nie chodź po mnie szacie.

KLYTAIMNESTRA.

Czegóż ty żądasz, córko? Jakto? Po twej stracie?

IFIGENIA.

Nie strata to! Żyć będę, okryję cię sławą.

KLYTAIMNESTRA.

Co mówisz? Tak bez żalu mam znieść śmierć twą krwawa!

IFIGENIA.

Bez żalu. Nie usypie nikt mi grobu przecie.

KLYTAIMNESTRA.

Czyż śmierć a grób nie jedno? Gdzież ty legniesz, dziecię?!..

IFIGENIA.

Zeusowej córki ołtarz grobem moim będzie.

KLYTAIMNESTRA.

Usłucham cię, me dziecko! Słuszność masz w tym względzie.

IFIGENIA.

Szczęśliwa śmierć jest moja. Dla ojczyzny ginę!

KLYTAIMNESTRA.

A siostrom co polecasz w tę smutną godzinę?

IFIGENIA.

I one niechaj również nie chodzą w żałobie.

KLYTAIMNESTRA.

Lecz jakie miłe słowo zostawiasz po sobie?

IFIGENIA.

Pożegnaj je! Na męża wychowaj mi brata.

KLYTAIMNESTRA.

Uściskaj go! Ostatni raz to! Schodzisz z świata!

IFIGENIA.

Najdroższy! Druhem byłeś mi według swej siły.

KLYTAIMNESTRA.

W Argosie czy ci spełnić jaki przekaz miły?

IFIGENIA.

Dla ojca, a małżonka twego, nie miej wzgardy.

KLYTAIMNESTRA.

Dla ciebie stoczy ze mną nie jeden bój twardy.

IFIGENIA.

Że ja Helladę zbawię, pchała go nadzieja.

KLYTAIMNESTRA.

Postąpił sobie chytrze, niegodnie Atreja.

IFIGENIA.

Za włosy nim pochwycą, któż tam pójdzie ze mną?

KLYTAIMNESTRA.

Ja z tobą —

IFIGENIA.

O nie, matko! Twoja chęć daremna.

KLYTAIMNESTRA.

Szat twoich się uczepię!

IFIGENIA.

O nie! Nie uczepi
Twa ręka mej się sukni! Dla mnie tak najlepiej,
A także i dla ciebie! Jeden z ojca służby
Powiedzie mnie przed ołtarz, gdzie się spełnią wróżby.

KLYTAIMNESTRA.

Odchodzisz, moja córko?

IFIGENIA.

Tak, i już nie wrócę!

KLYTAIMNESTRA.

Porzucisz rodzicielkę?

IFIGENIA.

Nie bez chwały rzucę.

KLYTAIMNESTRA.

Pozostań! nie porzucaj!

IFIGENIA.

Po co łez tych zdroje?
A wy zaś razem ze mną, młode panie moje,
Pieśnię zanućcie radosną
W cześć Artemidy, córki Zeusowej!
Sprawcie waszemi te słowy,
Niechaj-że dobre z nich wróżby wyrosną
Dla Danajczyków! A teraz już, proszę,
Potrzebne przynieście kosze,
Oczyszczające ziarna
Niech już pochłonie
Płomieni fala ofiarna!
Ojciec po prawej niech stronie,
Jako się godzi,
Ogień obchodzi!
Idę już bowiem, już szyję swą kładę,
Aby wybawić Helladę!
Wiedźcie mnie zatem
Na drogę skonu,
Mnie, pogromczynię Ilionu
I kraju Frygów! Me czoło
Przystrójcie wieńcem wokoło.
Warte-ci ono,
Iżby je uwieńczono,

Iżby święconą je wodą
Skropiono,
Tę skroń moją młodą!
To wasze grono
Niech w taniec idzie
W cześć Artemidzie,
Niech skocznym tu kręgiem otoczy
Świątynię,
Niech płynie
Pląs wasz ochoczy
Wokół bożego ołtarza!
Gdy tak potrzeba,
Chcę ułagodzić nieba.
Chcę, iżby krwi mej potoki
Mogły przebłagać wyroki
Boże!
O święta, prześwięta macierzy!
Tutaj ja złożę
Łzy swe w ofierze,
Boć łza twój ołtarz znieważa —
Płakać mi nie należy,
Gdy wejdę w świątynne dźwierze!

*

O haj! O haj!
Niech razem ze mną, dziewice,
Hymn wasz pobieży
W cześć Artemidy,
Co tu naprzeciw chalcejskich wybrzeży
Ma właść swą i święty swój gaj,
Tu, gdzie me widzą źrenice,
Jak z mej przyczyny ninie
W wąskiej cieśninie

Aulidy
Bezczynne gnuśnieją dzidy!...
Chwała ci ziemio pelasgijska, chwała!
Chwała-ć, Mykeno wspaniała,
Ty, coś mnie na świat wydała!..

CHÓR.

Wspominasz Perseja gród.
Wybudowany przez Cyklopów lud!

IFIGENIA.

Nie nadaremnie
Wydałaś we mnie
Światłość Hellady:
Za jej chwalebny tron
Chętnie dziś idę na skon!

CHÓR.

Nigdy nie zgaśnie
Twa sława!

IFIGENIA.

O haj! O haj!
O ty pochodnio dnia!
O wy słoneczne jaśnie!
W innym ja spocznę bycie,
Inne już, inne życie
Przed memi oczyma stawa,
W inny odchodzę kraj!
Żegnaj, światłości ma!
O haj! O haj!


∗                    ∗
CHÓR.

Patrzcie! już idzie
Po drodze skonu

Ta pogromczyni Ilionu
I kraju Frygów! Jej czoło
Zdobi już wieniec wokoło —
Warto-ci ono,
Iżby je uwieńczono,
Iżby święconą je wodą
Skropiono!
Tę szyję swą młodą
Niebawem pono
Skrwawioną złoży
W świątyni bożej,
Tę ciała pięknego krasę.
Ros zdroje.
Na twoje
Przyjście tak łase,
Już tam czekają gotowe.
Ręka rodzica
Skropi ci słodkie twe lica.
Czekają wojska już gieckie,
By zburzyć miasto zdradzieckie.
Dalej!
Niechże niebiosów Kniahinię
Język wasz chwali!
Ku Artemidzie
Ślijmy słów naszych osnowę,
By poszczęściła godzinie,
Gdy wojsko na Ilion idzie!

*

O przenajświętsza Pani!
Ty, coś jest rada,
Gdy ci przynoszą w dani
Ludzkie ofiary!

Spraw, by ta zbrojna Hellada.
W frygijskie ruszywszy obszary,
Podstępny zburzyła gród!
Niech Agamemnon mężny
W tej krwawej
Walce orężnej
Ozdobi korona, sławy
Swój grecki lud!
I oby w bitewnej pogoni
I dla swej własnej skroni
Zwycięzki wieniec splótł!
Wchodzi

GONIEC.

Z namiotu wyjdź coprędzej, córko Tyndarowa,
Posłuchaj, co ci moje opowiedzą słowa!

KLYTAIMNESTRA.

Wołana, usłyszałam! Wloką się me nogi,
Przychodzę nieszczęśliwa, drżąca, pełna trwogi.
Czy może jeszcze świeżej nie dodasz boleści
Do cierpień mych obecnych.

GONIEC.

O córce mam wieści —
Niezwykłe, istne cuda, że ginąć w zadziwię!

KLYTAIMNESTRA.

Nie zwlekaj! Mów coprędzej! Czekam niecierpliwie!

[GONIEC.

Natychmiast, droga pani, zadość ci się stanie.
A zacznę od początku, jeśli pomieszanie
Mych zmysłów i języka mojego nie zmiesza.
W te tropy, kiedy nasza zjawiła się rzesza

Śród gaju Artemidy, córki niebios pana,
Gdzie cudną lśni zielenią kwiecista polana,
Gdzie wojsko się achajskie zebrało — tej chwili,
Kiedyśmy twoją córkę, mówię, sprowadzili.
Od razu nas argiwski zbrojny tłum otoczył.
A skoro twoje dziecko Agamemnon zoczył.
Zajęknął i zakrytą odwróciwszy głowę.
Jął strasznie zraszać łzami te swoje ojcowe
Oblicze, w fałdach płaszcza schowane. I ona,
Od razu przystąpiwszy do Agamemnona,
Poczęła doń przemawiać: »Ojcze mój, przychodzę,
Ażeby życie swoje oddać na tej drodze
Dla Grecji, mej ojczyzny. Z własnej-ci je chęci
Oddaję onej rzeszy, która mnie poświęci,
Przywiódłszy do ołtarza, gdy tak pragną nieba.
Przezemnie więc szczęsnego zażywając chleba,
Ruszajcie w bój, ażeby zwyciężywszy, potem
Na ziemi swej ojczystej zjawić się z powrotem.
A proszę, niech mnie ręce nie tkną się niczyje,
W milczeniu i bez trwogi sama oddam szyję!«
To rzekła. Zasię wszystkim, którzy to słyszeli,
Dla męstwa tej dziewicy podziw się udzieli,
Dla duszy jej przezacnej. I jako przystoi,
Talthybios, wystąpiwszy, w moc godności swojej
Pobożne wszemu wojsku nakazał milczenie.
Wróż Kalchas wówczas miecza dobędzie i wżenie
Do kosza go złotego i uwieńczy czoło
Dziewicy. Syn Paleja, obiegłszy wokoło
Bogini święty ołtarz, w ręku mając wodę
Święconą i ofiarny kosz, tak rzekł: »Na młode,
Nadobne spojrzyj dziewczę, ty córo Zeusza,
Zwierzobójczyni boża, przez którą się rusza

Ta światłość w mroku nocnym, i przyjmij-że w dani
Tę czystą krew z jej szyi, którą tu zebrani
Wodzowie Achajczyków wraz z Agamemnonem
Składają ci, i sprawże, aby z niezmęczonem
Ruszyły wojskiem statki i by nasze dzidy
Zburzyły twierdzę Troi. To niech Artemidy
Zarządzi nam łaskawość!« I wszyscy Atrydzi
Spuścili na dół oczy i wojsko się widzi,
Jak wryte, stało w miejscu, w jednym zbite rzędzie.
I kapłan się pomodli i miecza dobędzie
I szyi się przygląda, gdzieby mógł tym mieczem
Ugodzić jaknajlepiej. I w mem sercu człeczem
Ból zrodził się niemały. Czekałem bez ruchu,
Gdy nagle cud się zjawił. Dla każdego słuchu
Wyraźne było każde uderzenie noża,
Dziewica zaś jak gdyby znikła gdzieś w przestworza...
W tem głośno wrzasnął kapłan, a śladem kapłana
Wrzasnęło całe wojsko. Rzecz niespodziewana,
Albowiem zoczyliśmy, przy ołtarzu blisko,
Niezwykłe, juści z nieba zesłane zjawisko:
Nikt oczom nie dowierzał z zbrojnego zebrania,
Ujrzawszy, jak leżąca tuż na ziemi łania
O kształtach przecudownych i rosłej postawy
Broczyła ołtarz bóstwa strumieniami krwawej
Posoki. Wówczas Kalchas — niech ci się nie zdaje,
Ażeby nie radośnie — zawołał: »Achaje!
Wojsk wspólnych naczelnicy! Widzą wasze oczy
Ofiarę, tę z kniej górskich łanię, która broczy
Ten ołtarz? Tak, bogini zesłała ją sama.
Jest milsza jej od dziewki, snać niechce, by plama
Szlachetnej krwi dziewiczej zbryzgała świątynię.
Nikt wątpić tu nie może, że w tym swoim czynie

Wskazała, iż ofiarę przyjmuje radośnie,
Bo zsyła wiatr pomyślny, który już nam rośnie,
Abyśmy mogli ruszyć na Troję. Więc dalej!
Co tchu trzeba nam spieszyć tam ku morskiej fali,
Żeglarze, hej! skierować ku statkom swe kroki!
Albowiem jeszcze dzisiaj z aulidzkiej zatoki
Ruszymy, by pruć głębie egejskiego morza,«
A gdy Hefajstowego ognia siła boża
Do szczętu już pożarła ofiarę, wróż wtedy
Jął błagać, by do końca uniknęła biedy
Ta naszych wojsk wyprawa. Mnie tutaj ku tobie
Śle książę Agamemnon, by ci w twej żałobie
Powiedzieć, jakie losy twa córka zyskała
Od bóstw i jaka w Grecji niespożyta chwała
Wyrosła dzisiaj dla niej!.. Ja, naoczny świadek
Zdarzenia, mówię tobie: Ten dziwny wypadek
Wskazuje, że twa córka chyba wprost do nieba
Dostała się cudownie. Więc porzucić trzeba
Te smutki, niech cię serce na męża nie judzi:
Niespodziewanie bóstwa nawiedzają ludzi
I tym, których miłują, niosą wybawienie.
Patrzały dzisiaj na to jasne dnia promienie,
Jak marła twoja córka i jak szła znów w blaski.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Raduję się, gdy słyszę z gońca tego łaski,
Że córka twoja żyje i że bawi w niebie.

KLYTAIMNESTRA.

O córko, który-ż z bogów dzisiaj uniósł ciebie?!
Jak do cię mówić mam?!
Czy to nie wymysł? Nie kłam,

Którym tumanią morderce,
By uspokoić me serce?

PRZODOWNICA CHÓRU.

O, idzie Agamemnon, z ust Książęcej Cześci
Zapewne takie same będziesz miała wieści.
Wchodzi

AGAMEMNON.

Przez córkę błysło szczęście, małżonko nad nami!
W istocie, już dziś ona pomiędzy bóstwami...
A teraz, wziąwszy z sobą młodego jelonka, (wskazuje na Orestesa)
Niech wraca do ojczyzny ma droga małżonka.
Już wojsko ruszyć myśli... Więc żegnaj! Niestety!
Nie prędko wrócę z Troi, by lubej kobiety
Uścisnąć dłoń, powitać cię znowu... Bądź zdrowa!

CHÓR.

Niech Bóg, Atrydo, w szczęściu cię zachowa!
Płyń do frygijskiej ziemi
I z zdobyczami świetnemi
Do tej dzierżawy swojej
Powracaj z Troi!..]






IFIGENIA W TAURYI


Ifigenia w Tauryi.

Osoby dramatu.
IFIGENIA, córka Agamemnona i Klytaimnestry.
ORESTES, jej brat.
PYLADES, przyjaciel Orestesa.
THOAS, król w Tauryi.
PASTERZ.
GONIEC.
PALLAS ATHENE.
CHÓR niewiast greckich, służebnic IFIGENJI.


Rzecz dzieje się w Tauryi przed świątynią Artemidy, w pobliżu miasta i brzegu morskiego.






IFIGENIA.

Syn Tantalowy, Pelops, na pisańskie szlaki
Przybywszy, zdobył sobie chyżymi rumaki
Oinomaosa córkę i z tej swojej żony
Miał syna Atreusza. Tegoż syn rodzony
Menelej był, zaś drugi Agamemnon, który
Mnie spłodził, Ifigenię, Tyndarowej córy
Latorośl, by, Helenie gwoli, tam, gdzie, wzdęty
Wichury gwałtownemi, morskie swe odmęty
Posępny toczy Euryp, dać mnie, jak wieść idzie,
W aulidzkim słynnym porcie na rzeź Artemidzie,
Boć tam się zgromadziła, za Agamemnona
Rozkazem, flota grecka, z tysiąca złożona
Okrętów, by, trojańskie poniszczywszy kraje,
Wieńcami zwycięzkimi uwieńczyć Achaje,
Ukarać czelny związek Heleny, na względzie
Menelaosa mając. Ale gdy im zbędzie
Na wietrze, kiedy cisza zapanuje wraża,
Do płomiennego Kalchas podszedłszy ołtarza,
Odezwie się w te słowa: »O Agamemnonie,
Zastępów greckich wodzu! Dopóty na tonie
Okręty nie wyruszą, póki córki twojej
Artemis nie otrzyma, gdyż sprawa tak stoi,
Że roku najpiękniejszy płód przyrzekłeś w dani
Bogini onej złożyć, światłorodnej pani,
Zaś w domu Klytaimnestra córkęć Ifigenię

Powiła, więc ją trzeba« — w takiej to on cenie
Wyróżnił moją piękność! — »poświęcić tej chwili!«
I tak mnie z objęć matki wraz uprowadzili,
Za radą Odysseja, jako narzeczoną
Achilla, i w Aulidzie w nieszczęśliwą oną
Godzinę wznieśli w górę ponad stos, by nożem
Zarzezać mnie. Artemis swem zrządzeniem bożem
Podsunie jednak łanię i, z ręki Achajów
Wykradłszy, do taurydzkich przeniesie mnie krajów.
Przez jasne mknąc przestwory, osiedli mnie w ziemi,
Gdzie barbarzyństw władca nad barbarzyńskiemi
Panuje plemionami, Thoas, tak nazwany
Z powodu nóg szybkości, gdyż przebiega łany,
Jak gdyby był uskrzydlon. Ten ze mnie uczyni
Kapłankę istniejącej w miejscu tem świątyni,
Gdzie według obyczaju, któremu jest rada
Artemis — li z imienia nazwać ją wypada
»Szlachetną«, zaś o innem zamilknę z obawy
Przed bóstwem —, gdzie więc muszę, jak każe mi krwawy
Obyczaj, z dawna w mieście tem władny, w ofierze
Każdego składać Greka, który się wybierze
Do ziem tych. Ja poświęcam, inni zaś — o mocy
Okrutna! — zabijają w przybytku... Tej nocy
Sen miałam wielce dziwny, wyjawić go muszę
Niebiosom, może zechcą ukoić mi duszę!
Zdawało mi się we śnie, że jestem w Argosie,
Uszedłszy z tej krainy, i śpię — tak śniło się —
W panieńskiej swej komnatce, a w tem się zatrzęsła
W posadach swoich ziemia. Wybiegłam. I przęsła —
Widziałam to na dworze — walą się i słupy
I gzemsy rozpadają się w gruzy. Z tej kupy
Rumowisk ojcowskiego domu został cały

Li jeden filar: włosy jasne się zwieszały —
Tak śniło mi się — z jego głowicy i głosem
Przemawiać począł ludzkim. I ja, której losem
Zabijać jest przybyszów, wodą go pokropię,
Że niby na śmierć skazan, i w łzach się zatopię.
Tłómaczę sen w ten sposób: Orest do mogiły
Snać zeszedł, bo go ręce moje poświęciły.
Synowie są-ci przecie filarami domu,
A umrzeć nieochybnie musi każdy, komu
Poświęceń swych udzielę. [Do krewnych się nie da
Stosować snu mojego, by gdy ona bieda
Gubiła mnie, to Strofios syna niedał światu.]
Daleka złożę przeto dalekiemu bratu
Ofiarę, gdyż to mogę, wraz ze służebnemi,
Któremi mnie z pomiędzy niewiast greckiej ziemi
Obdarzył książę Thaos. Lecz czemu się one
Nie jawią? Więc w te progi wejdę, poświęcone
Bogini, w ten przybytek, w którym mieszkać muszę.
Znika. Wchodzą Pylades i

ORESTES.

Bacz, zważaj, by na jaką nie natknąć się duszę.

PYLADES.

Uważam, w wsze się strony bacznie wzrok mój niesie.

ORESTES.

Czy to jest ta świątynia? Sądzisz, Pyladesie?

PYLADES.

Tak jest. I ty, Oreście, jesteś tego zdania.

ORESTES.

To ołtarz, który tyle greckiej krwi pochłania?

PYLADES.

Toć widzisz, aż pod gzemsy krwią jest sczerwieniony.

ORESTES.

Pod gzemsem co za łupy, te wiszące plony!

PYLADES.

Zdobyczne po zabitych cudzoziemcach ślady.

ORESTES.

O, trzeba naokoło puszczać wzrok na zwiady.
Fojbosie, w jakież sidła chcą mnie twe wyroki
Zaciągnąć znów w tej drodze, gdy, mściciel posoki
Ojcowskiej, własną matkę zabiłem! Ścigany
Kolejno przez Erynje, kiedym musiał ściany
Domostwa mego rzucić, przebiegłem w tułaczej
Wędrówce tyle krajów!.. I oto w rozpaczy
Szalonej przed obliczem zjawiwszy się twojem,
Pytałem, jak zakończyć z tym okrutnym znojem.
wówczas, tak słyszałem, głos twój pójść mi każe
W granice ziem tauryjskich, tu, gdzie swe ołtarze
Ma siostra twa, Artemis, i że tu mi trzeba
Zawładnąć wizerunkiem bogini, co z nieba
Miał spaść w ten tu przybytek według wiary ludu,
I potem, za pomocą szczęśliwego cudu
Zdobywszy go, lub sztuką, pokonać przygody,
Obdarzyć nim Ateny. Ponad te wywody
Nic więcej nie słyszałem, prócz tego, że wtedy,
Gdy wszystko to wypełnię, zbędę się swej biedy.
Przebywam przeto dzisiaj, posłuszny twej radzie.
W nieznany, niegościnny kraj ten. Zaś, Pyladzie,
Co jesteś mi podporą w tej mojej potrzebie,
Bacz teraz, co mam czynić! Z tem ja się do ciebie

Kieruję zapytaniem. Wysokie się mury
Przed twojem wznoszą okiem. Czy, idąc go góry
Po schodach tych, dostaniem się do wnętrza? Jakiej
Należy nam się drogi brać dla niepoznaki?
Czy mamy rozbić zamki? Czy wysadzać bramy
Z spiżowych, mówię, zawias? Nie wiada, jak mamy
Postąpić? Bo jeżeli tą gwałtowną drogą
Zechcemy się tam wdzierać, to łatwo nas mogą
Pochwycić. Wówczas zginiem. Więc nim śmierć nas spotka,
Od razu może uciec, bez innego środka,
Na statek, który z nami przypłynął w te kraje.

PYLADES.

Uciekać? Rzecz nieznośna i, jak mi się zdaje,
Nie nasz to jest obyczaj. I z wyroczni bożej
Natrząsać się w ten sposób byłoby najgorzej.
Odszedłszy od świątyni, skierujmy swe kroki
Ku grotom, oblewanym przez ciemne potoki
Pian morskich, tam się skryjmy zdaleka od statku,
By kto nas nie zobaczył i o tym wypadku
Królowi nie chciał donieść, bo nas pojmać zleci.
Zaś kiedy mrocznej nocy źrenica zaświeci,
Odważnie trzeba będzie zabrać ze świątyni
Ciosany posąg bóstwa, a to się uczyni.
Używszy wszelkich środków. Niema lepszej pory,
Ażeby przez trójwrębu dostać się otwory
Do wnętrza. Człek się mężny na wszystko zdobędzie,
Zaś tchórz zostanie niczem i zawsze i wszędzie.

ORESTES.

Czyż na to przebyliśmy te dalekie wody,
By miały nas od celu odwracać przeszkody?
Tak, prawda to! Usłucham! Rada twoja zbożna,

A teraz trzeba iść nam, gdzie się ukryć można
Najlepiej. Nie na bóstwie przecie wina spocznie,
Jeżeli nie wypełnią jego się wyrocznie,
Odwagi więc! Boć przecie tak się dziać nie godzi,
By trud mógł być gdziekolwiek wymówką dla młodzi,

CHÓR służebnic Ifigeni.

Milczcie w pokorze
Wy, co za gniazdo swe macie
Ono posłanie
U stóp dwóch bliźnich skał,
Na które Czarne to Morze
Rzuca swój wał.
Córko Latony,
Przebiegająca góry
Łowczyni!
W dziedziniec twojej świątyni,
Strojnej w filary i w to gzemsów złoto,
Kieruję oto
Zbożne, dziewicze swe stopy,
Służebna klucznicy zbożnej.
Od kiedym rzuciła zagony
Bogatej w źrebce Hellady,
Od kiedym rzuciła mury
Bogatej w sady
Europy,
Praojców moich siedliska.

Do Ifigenii, wychodzącej ze świątyni.

Jestem,.. I cóż cię uciska?
Cóż jest nowego w tej dobie?
Po co mnie wzywasz ku sobie.
Po co przyzywasz mnie, ty córko męża,

Który na czele
Niezliczonego oręża,
Tysiączne mając okręty,
Przez morskie przybył odmęty,
By w słynnem dziele
Warownię Troi zmódz,
Atrydów słynnych wódz?..

IFIGENIA.

O służebnice!
Niewypłakane łzy
Spłakane zlewają mi lice!
O, nie do wtóru lotni
Rozpaczne mi się wydzierają z łona
Nieskojarzone wtóry!
Rozjęk ponury,
Ból piersi mej,
Żałobny tren,
Coraz to smutniej —
O jej! O jej! —
Bez miary drży!..
Nieszczęście dziś mnie przygniata,
Nieszczęściem tem przygnieciona
Utraconego opłakuję brata!..
Mówił mi o tem sen,
Co memu nie skąpił dziś oku
Widziadła,
Dzisiaj, gdy noc
W własnym topiła się mroku!
O jakaż na mnie spadła
Niedoli moc!
Runął ojcowski dom!

Zginął mój ród!
Ojej! Ojej! Co za grom
To moje Argos zgniótł!
O jej! O losie! Jedyny
Brat mój, porwany przez ciebie,
W Hadzie się grzebie!
Złożę ofiary,
Z umarłych czary
Ofiarne wyleję płyny
Na wierzchnię ziemi —
Mleka od górskich krów
I winogronny ów
Bachowy ciek
I trud, który składa
Brunatnych pszczółek gromada —
Dla zmarłych to ulga i lek...

(Do jednej z Chóru).

Złociste daj mi naczynie,
Niech zeń popłynie
Ofiara Hadowi znaczona!

(Wylewając płyn obietny.)

Agamemnona
Płodzie ty miły,
Coś zmarł i któremu
Dary tę święcę!
Ach! czemu
Nie mogę ja do twej mogiły
Ze łzy się zbliżyć swojemi?
Czemu nie mogą te ręce
Jasnego złożyć ci włosu?

Oto dziś żyję zdala od Argosu,
Od twej ojczystej ostoi
I mojej.
Gdzie pono
W mniemaniu człeczem
Zabito mnie, biedną, mieczem
I pogrzebiono!

CHÓR.

Cudzoziemskimi dźwięki
Z twymi się złączę jęki,
Tren ci zanucę, wysnuty
Z azjatyckiej nuty,
Jaki, o moja ty pani,
W Hadowej rozbrzmiewa przystani.
Nie pean-ci to, z radości
Powstały,
Jeno żałosne chorały,
Którymi śmierć śród swych włości
Raczyć się rada.
Jaka to przyszła zagłada
Na dom Atrydów! O biada!
O, jaka zgasła dziś gwiazda
Twego możnego gniazda!
Królewskich ojców twych moc,
Argiwów ongi tak szczęśliwy tron
W jakąż się zapadł noc,
Jakiż go spotkał skon!
Na one dawne zwycięzce
Klęska dziś spada po klęsce!
Ze skrzydlatymi rumaki
Zboczyło kiedyś słońce

Na inne toru końce,
Na inne zwróciło szlaki
Świętych promieni swych oko,
Tak je przejęło głęboko,
Tak rozpaczliwie je nagnie
Owo złociste jagnię
W owym królewskim domie.
Grom zaczął padać po gromie
Na Tantalidów głowy,
Z mordu mord rodził się nowy,
Z ich winy wina wciąż świeża
Mściwie na dom się rozszerza!
Dola nieunikniona
Na twe zwaliła ramiona,
Czego uniknąć byś rada.

IFIGENIA.

Już w matki żywocie — o biada!
Nieszczęsny duch jej żywota
Swoją mnie siłą omota,
Już onej nocy,
Gdy się zaczęła wić
Mojego życia nić,
Gdy matka legła na łoże,
Poczęły Moiry mi boże
W swej mocy
Twardą gotować szkodę.
Już nie na czasy wesołe,
Jeno na gorzkie mnie biedy
Zrodziła latorośl Ledy!
Już pierworodną mnie córę
Nie na to chowała w komnacie,

Bym w ślubnej stanęła szacie
Przy którymś z helleńskiej młodzieży,
Jeno na losy ponure,
Na straszne, ofiarne męki,
Na rzeź z ojcowskiej ręki.
I do piaszczystych wybrzeży,
Ku tej aulidzkiej toni
Poniesie mnie zaprząg koni —
Lecz nie na śluby
Oblubienicę poniesie
Nerejowego wnuka,
Jeno ach! zguby,
Zguby jej szuka!
Wyrocznia kazała tak boża!
I oto, gość tego morza,
Co niegościnnem zwie się,
Cudza pomiędzy cudzemi,
W dzikiej dziś mieszkam ziemi,
Bez męża, bez kraju, bez dziatwy
Żywot prowadzę niełatwy.
Hymn nie popłynie tu szczery
Na cześć argiwskiej Hery!
Pieśń tu nie zabrzmi radośnie
Przy błogo warczącem krośnie,
Jak tam, śród tych łanów,
Gdzie tkają rówieśnic gromady
Obraz attyckiej Pallady,
Albo też walki tytanów.
Tu ja ołtarze,
Krwawe spełniając zwyczaje,
Krwią zarzezanych cudzoziemców, mażę,
Że aż mi serce się kraje,

Gdy słyszę, jak skarga się żywa
Z bolesnych łon ich wyrywa,
Gdy widzę, jak łzy im bolesne,
Ogromne,
Spływają z oczu! Ach!
Lecz teraz o was zapomnę,
Żale niewczesne!
Teraz ja tonę w łzach!
Po nim, po moim tym bracie,
Co w Argos znalazł kres,
Hojnie popłynąć macie,
Potoki gorzkich łez!
Gdy zabierano mnie w świat,
Drobne to było dziecię,
U piersi jeszcze matczynej.
Nie miało jeszcze lat —
Ten mój jedyny brat,
Orestes, on,
Co przecie
Argiwski miał objąć tron!..

PRZODOWNICA CHÓRU.

Od morskich brzegów, patrzaj! jakiś pasterz zmierza —
Usłyszysz coś nowego od tego pasterza.
Na scenę wchodzi

PASTERZ.

O córko Klytaimnestry i Agamnenona!
Posłuchaj mojej wieści! Nowa rzecz się kona!

IFIGENIA.

Cóż stało się? Cóż tutaj kłóci moje myśli?

PASTERZ.

Do ziemi naszej oto dwaj młodzieńcy przyśli,
Na statku swoim sinej symplegadzkiej bramy
Szczęśliwie uniknąwszy. I znowu coś mamy
Na rzeź dla Artemidy — miła dań ofiarna!
Święconą co tchu wodę i prażone ziarna!

IFIGENIA.

Skąd są? Z jakiego kraju pochodzą przybysze?

PASTERZ.

Z Hellady. Więcej nie wiem, tyle tylko słyszę.

IFIGENIA.

Nie możesz mi powiedzieć, jak z nich każdy zwie się?

PASTERZ.

Z nich jeden na drugiego wołał: »Pyladesie!«

IFIGENIA.

A nie wiesz, jakie drugi ma towarzysz miano?

PASTERZ.

Nikt nie wie, bo go przy nas nie wypowiedziano.

IFIGENIA.

A jakżeż to się stało, żeście ich schwytali?

PASTERZ.

Tam, na urwistym brzegu niegościnnej fali.

IFIGENIA.

Cóżeście wy, pasterze, nad morzem robili?

PASTERZ.

Chcieliśmy właśnie bydło wypławić tej chwili.

IFIGENIA.

Poczekaj, od początku: Po wiedz, w jaki sposób
Zdołaliście się dobrać do tych obcych osób?
Wysłucham tego chętnie: z dawna się nie zdarza,
Bym z grecką krwią stanęła u bóstwa ołtarza.

PASTERZ.

Nad morze przybyliśmy z hal ze swemi stady,
Na miejsce, co się wciska między Symplegady,
Gdzie złom jest przeurwisty, przez morskie bałwany,
Bijące nieustannie, mocno wypłukany,
Schronisko łowców pereł. Tam jeden z pastuchów
Zobaczył na swe oczy tych dwóch młodych druhów
I, ledwie że palcami dotykając ziemi,
Odwrócił się ostrożnie i słowy cichemi
Powiedział: »Nie widzicie? Jacyś dwaj bogowie!«
A pasterz przepobożny jeden, co się zowie,
Jął modlić się: »O synu morskiej Leukothei,
Potężny Palajmonie, ty, co wśród zawiei
Okręty nam ochraniasz, niechaj nam dziś płuży
Twa łaska! I wy także, święci Dioskurzy,
Jeżeli przebywacie u naszego brzegu,
I wy, Nereja skarby, ty święty szeregu
Gór jego pięćdziesięciu!« Ale pasterz drugi,
Zuchwały niedowiarek, drwił z bożego sługi
I mówił: »Nic innego, jeno to się stało,
Że jacyś dwaj rozbitki, pragnąc ujść stąd cało,
Schronili się do groty, ze strachu, albowiem
Słyszeli, że stąd żaden nie uszedł ze zdrowiem
Człek cudzy, tylko idzie już na rzeź!« I zdanie
Snać słuszne, więc też większość zgodziła się na nie.
Stanęło, by ich pojmać i dać na ofiarę,

Jak każe zwyczaj kraju. W tem, głaźną pieczarę
Rzuciwszy, jeden z owych pocznie, jak szalony,
Trząść głową i rękami w te i owe strony
Wywijać i, przeróżne wyprawiając dziwy
Osobą swą, okrutnie wrzeszczy, jak myśliwy:
»Nie widzisz, Pyladesie, piekielnej potwory?!
Chce ubić mnie! O, patrzaj na te żmije-zmory,
Jak na mnie się rzucają! A już mnie nie puści
Ten ród ich przeokrutny!.. A tamta, z czeluści
Gardzieli ziejąc ogniem i mordem, skrzydłami
Skwapliwie wymachując, już, już jest przed nami —
W objęciach mać mą dźwiga, a i głaz z nią razem,
Ażeby mnie ugodzić tym zabójczym głazem!
Zabije mnie! Gdzie uciec?!.. Nikt-ci z naszych ludzi
Postaci tych nie widział, tylko jego złudzi,
Tak zdaje się, szczekanie psów i poryk bydła,
Że wziął to wraz za głosy, które te straszydła,
Erynje, z swego wnętrza wydawają pono,
I my, zdumieni, w jedno zbiliśmy się grono
Milczące i czekali. A ten z mieczem w ręce
Wpadł, niby lew, pomiędzy to stado bydlęce
I topi go w słabizny i w boki i bije
I kłuje, snać myślący, że ma Erynije
Przed sobą, aż od juchy szczerwieniała woda.
I każdy z nas, ujrzawszy, jak mu ginie trzoda,
Uzbrajał się, dął w konchy, by zwołać sąsiady,
Bo, zdało się, pastuchy nie umieją rady
Dwom tęgim dać młodzieńcom. I oto w te tropy
Przybiegły ku nam w pomoc rozmaite chłopy.
Wtem ścichła ta szaleństwa burza rozpasana
I przybysz padł na ziemię, z ust mu ciekła piana.
Widzący, że tak upadł dla nas w samą porę.

Wzięliśmy się do pracy: szły pociski skore.
Z ust pianę mu otarłszy, osłania mu ciało
Grubością swego płaszcza, iżby ocalało,
Ów drugi cudzoziemiec — odpiera pociski,
Przysługę wyświadczając, jako druh mu bliski.
Przyszedłszy znów do siebie, wstał na równe nogi
Ów przybysz i spostrzegłszy, jaką na nich wrogi
Runęli nawałnicą i że już zagłada
Przybliża się, zajęknął. I nasza gromada
Rzucała dalej głazy z tej i tamtej strony,
Potężnie nacierając. Poczem ten niepłony
Zachęty głos słyszymy: »Jeśli ginąć mamy,
Pyladzie, to już gińmy najpiękniej bez plamy!
Wyciągnij miecz i za mną! Ujrzawszy dwa miecze
Do góry podniesione, od razu uciecze
Gromada w skalne żleby. Lecz kiedy ucieka
Część jedna, zasię druga obrzuca z daleka
Głazami tych przybyszów, a gdy tłum odparty
W tył cofnął się, to inny począł nie na żarty
Nacierać. Nie do wiary: chociaż z rąk tysiąca
Padały gromkie ciosy, żadna rzucająca
Prawica ofiar bóstwa zranić coś nie może.
W końcuśmy pokonali, nie męstwem, broń Boże!,
Lecz, w krąg ich otoczywszy, miecze im głazami
Wytrąciliśmy z dłoni. Padli między nami
Na ziemię, pomęczeni. I tej samej chwili
Do króla my naszego obu sprowadzili,
A ten, skoro ich zoczył, wraz na pokropienie
I rzeź odsyła tobie. We wielkiej ty cenie
Powinnaś mieć, dziewico, takich obcych braci:
Im więcej ty ich zgładzisz, tem lepiej zapłaci

Hellada za śmierć twoją! [Pomsta na nią idzie
Za mord, który na tobie spełniono w Aulidzie.]

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cuda prawisz o obcych! Któż przybył w te strony
Z Hellady, niegościnną falą zapędzony?!

IFIGENIA.

I owszem! Idź! Przybyszów przywiedź przed świątynię,
A co zarządzić trzeba, już ja to uczynię.
Pasterz odchodzi.
O serce me nieszczęsne! Wzdyć dla cudzych gości
Łagodne byłoś zawsze i pełne litości.
Nad losem plemienników łzę lałoś niejedną
Na myśl tę, że przed sobą możesz ujrzeć biedną
Ofiarę z ziemi Greków. Lecz od dziś, gdy duszę
Ów sen mi rozgoryczył, że się liczyć muszę
Ze śmiercią Orestesa, nienawiścią dyszę
Do wszystkich, jacykolwiek jesteście przybysze.
To prawda, dziś to czuję, przyjaciółki moje,
Że człowiek nieszczęśliwy, jeżeli ostoję
Miał przedtem lepszą w życiu, dla szczęśliwej doli
Współbliźnich serca nie ma! Szczęście to go boli!
Że nigdy takie wiatry z nieba nie zawiały,
Że statek nie zawinął w Symplegadzkie skały,
Co przywiózłby Helenę, która mnie zgubiła,
A z nią i Meneleja! Jakaż zemsty siła
Spotkałaby ich tutaj! Drugie by tu pono
Mieli Aulis za tamte, gdzie mnie ach! ciągniono,
Jak cielę, gdzie Danaów ręce mnie zakłuły,
A samym ofiarnikiem ojciec był nieczuły!
Ach! Nigdy nie zapomnę o tej strasznej męce,

Jak, biedna, do lic ojca wyciągałam ręce,
Jak u nóg mu się wiłam, łkając: »Rodzicielu!
O nie wesołem dla mnieś pomyślał weselu,
O zgubie, nie o ślubie! A tam, gdy ja ginę,
Radośnie matka moja obchodzi godzinę
Zaślubin mych nieszczęsnych, argiwskie dziewczęta
Na cześć mą nucą hymny, fletniami wstrząśnięta
Królewska twa siedziba, a ja tu, nieboże,
Przez ciebie dziś umieram! Na Hadesu łoże,
A nie na ślub z Achillem, Pelejowym synem,
Twój rydwan mnie tu przywiózł! Ach! podstępnym czynem
Na krwawe mnie tu gody ściągnąłeś!!! Dziewczęce
Oblicze przysłoniwszy welonem, na ręce
Nie wzięłam ja braciszka, którego dziś ostry
Los zabrał już na wieki! Ust rodzonej siostry
Nie chciałam pocałować, jako że do domu
Peleja odchodziłam, z dziewczęcego sromu
Pieszczoty odłożywszy na później, boć przecie
Myślałam, że do Argos jeszcze nie raz w świecie
Zawitam! O mój biedny Oreście! Z wspaniałej,
Jeżeli już me żyjesz, wyzuto cię chwały
I sławy rodzicielskiej! Zgodzić się nie mogę
Na kruczki tej bogini, na dziwną jej drogę,
Bo jeśli jaki człowiek mordem dłoń swą zmaże,
Już ona go przed swoje nie puści ołtarze,
Ponieważ jest nieczysty, sama zaś jest rada
Ofiarom mężobójczym! Azali wypada
Przypuścić, iżby Leto, kochanka Zeusza,
Zrodziła takie bzdurstwo!.. I to mnie też zmusza
Nie wierzyć w oną ucztę Tantala! Któż powie,
Iż mogą w mięsie dzieciąt smakować bogowie?!
Nie! Tłum, do mordu skłonny, złe swoje zwyczaje

I bóstwom przypisuje, a mnie się wydaje,
Że chyba żaden z niebian występnym nie będzie.

CHÓR.

O ciemna, ciemna ty cieśnino morza,
Przez którą ongi, gzem pędzona,
Płynęła z Argos Iona,
Toniami niegościnnemi
W obce płynęła przestworza,
Gdy ku azyjskiej ziemi
Z Europy
Musiała zwrócić swe stopy!
Cóż to za jedni ci, co ninie
Od Euroty, tonącego w trzcinie,
Albo od Dirki świętych wód
Przybyli — ach! po co przybyli
Tej chwili
Pomiędzy dziki ten lud,
Do tego miasta,
Gdzie bóstwu oddana niewiasta
Krwią mężobójczej ofiary
Świątynne maże
Filary,
Święte zbryzguje ołtarze!

*

Azali z wiatrem, co im dął życzliwie
W rozpięte żagle, łodź ich niosła
W ten takt podwójny wiosła,
By drogiem mogli złotem,
Zebranem na obcej niwie,
Za swym pomnożyć powrotem
Blask domu?
Nieraz przyczyną gromu

Bywa nadzieja, która ludzi,
Bogactw niesytych, górą złota łudzi,
Że, wyciągając po nią dłoń,
Do cudzych gdzieś grodów gonią,
Że po nią
Przez morską gdzieś płyną toń!
Próżne starania!
Ten się za szczęściem ugania,
A droga ciągle daleka,
Bywa zaś bliska
Dla człeka,
Który się za niem nie ciska!


∗                    ∗

Jak też od zbiegu skał,
Jak od bezsennych wybrzeży
Fineuszowej rubieży
Uchronić się zdołali,
Mknąc po bezdennej fali,
Po głębiach Amfitryty,
Gdzie wał się rozbija, o wał
Rozbity?..
Gdzie pięćdziesięciu cór
Nereuszowych chór
Śród skocznych pląsów
I dąsów
Tych fal
Śle swoje hymny w dal,
Gdzie wicher w żagle łodzi,
Sunącej śród powodzi,
Dmie,
Gdzie śród bałwanów wiru
Pod mocnym tchem zefiru

Lub też półdzieńca[4] wiewiem
Ster skrzypi swojem drzewem.
A łódź po ciemnym Euksynie
Wśród białych brzegów płynie.
Gdzie mnogie ptactwo krąży,
Wśród białych brzegów dąży.
Które po wszystkie dnie
Słyną z wyścigów Achilla...

*

Oby tak zdarzył los,
Iżby przybyła tu kiedy
Kochana córka Ledy,
Iżby od murów Troi
Ku pani przybyła mojej
Helena w swej postaci:
Krwią się operli jej włos!
Zapłaci.
Ginąc z mej pani rąk,
Za tyle strasznych mąk,
Ale najsłodziej
Wygodzi
Mi wieść,
Że może łódź ta się niesie,
Że może w te posady
Przybyli żeglarze z Hellady
Mej,
By wyrwać mnie z niewoli,
Co tak okrutnie boli!
O jakąż mam tęsknotę,
Aby swe łany złote

Ujrzeć chociażby we śnie,
Ażeby, słysząc pieśnie
Pod mą rodzinną strzechą,
Poić się wielką uciechą
Wszystkich szczęśliwych hej!
W krainie moich ojców!


∗                    ∗

Oto już widzą me oczy,
Jak tutaj ku nam kroczy
Greckich młodzieńców para,
Świeża bogini ofiara!
Cicho, me drużki, cicho!
Jakieś tu wiedzie licho
Dwóch Helleńczyków na rzeź,
W świątynne ich wiedzie bramy.
Nie kłamał więc pasterz! O weź.
Potężna pani,
Łaskawie
To, co w helleńskiej ustawie
Za taką my grozę mamy,
A co za rzecz zbożną ma lud,
Zamieszkujący ten gród,
Nawykły to składać ci w dani!

Orestesa i Pyladesa, skrępowanych, wprowadzono na scenę.
IFIGENIA.

Tak! teraz bronić będę praw bogini mojej!..
Rozwiążcie im te ręce! Przecież nie przystoi,
By ktoś już poświęcony nosił jeszcze pęta.
Podążcie do świątyni! Niech każdy pamięta,
Co każe nam obyczaj, spełnić do ostatka.
Służba odchodzi.

Ach! jakaż to was, biedni, porodziła matka?
Kto ojcem? Macie siostrę? I czy żyje ona?
O jak młodzieńczych braci będzie pozbawiona!
Któż może naprzód wiedzieć, co na niego padnie!
Zrządzenia juści boże przypadają zdradnie,
Omackiem, i nikt naprzód nie przeczuje klęski.
Niezbadanemi drogi kroczy los zwycięzki!
Skąd tutaj przybyliście, nieszczęśni przybysze?
Z dalekiej was tu ziemi okręt przykołysze,
Byście tu legli w grobie od swoich zdaleka.

ORESTES.

I po co te lamenty? Jeśli śmierć nas czeka,
Dla czego masz, niewiasto, jakiekolwiek miano
Ty nosisz, jeszcze wzruszać tych, których skazano?
Nie mądry-ć w moich oczach ten, co raz już stanie
U śmierci wrót i myśli, tu mu narzekanie
Zagłuszy straszną trwogę, choć wie, iż nadziei
Ratunku mieć nie może. I tak się tu klei,
Że z zła jednego zło on podwójne już stwarza:
Z głupoty swej się wyda, a wzdyć umrze! Wraża
Niech dola, co chce, robi, ty nie płacz nad nami!
Obyczaj tego kraju znamy dobrze sami.

IFIGENIA.

Posłuchaj mnie: kto z was się Pyladesem zowie?
Nasamprzód to usłyszeć pragnę w waszem słowie.

ORESTES.

Ten oto, jeśli wiedzieć taka jesteś rada.

IFIGENIA.

A w którym greckim kraju ojczyznę posiada?

ORESTES.

Dla czego wiedzieć o tem tak jesteś spragniona?

IFIGENIA.

Czy bracia wy jesteście? Z jednej matki łona?

ORESTES.

Nie ród, lecz miłość tak nas połączyła blisko.

IFIGENIA.

A tobie jakie nadał ojciec twój nazwisko?

ORESTES.

Właściwie nieszczęśnikiem zwać mi się najzdrowiej.

IFIGENIA.

Nie o to ja się pytam. Zostaw to losowi.

ORESTES.

Nie zaznam drwin, gdy umrę nieznany nikomu.

IFIGENIA.

Odmawiasz? Takiś dumny? Obawiasz się sromu?

ORESTES.

Imienia nie zabijesz, choć zabijesz ciało.

IFIGENIA.

Wymienić twego miasta też ci nie przystało?

ORESTES.

Mam umrzeć, więc czem dla mnie wszystkie te pytania?

IFIGENIA.

Wyświadczyć mi tę łaskę cóż ci tu zabrania?

ORESTES.

Ojczyzną słynne Argos, to pychy powodem.

IFIGENIA.

Na Boga! Prawdę mówisz? Stamtąd jesteś rodem?

ORESTES.

Tak, z Myken, które niegdyś były tak szczęśliwe.

IFIGENIA.

Wygnany-ś? Przecz rzuciłeś swą ojczystą niwę?

ORESTES.

Wygnany, niewygnany, z wolą i wbrew woli.

IFIGENIA.

Czy dowiem się, co pragnę wiedzieć o twej doli?

ORESTES.

Dodatkiem niech to jeszcze będzie do mej rany.

IFIGENIA.

Zjawiłeś tu się z Argos wielce pożądany.

ORESTES.

Jam tego nie pożądał, jeśli ty — rzecz twoja!

IFIGENIA.

Czy znana ci żyjąca na wszech wargach Troja?

ORESTES.

Bodaj-żebym jej nie znał na jawie ni we śnie!

IFIGENIA.

Podobno miecz ją zburzył, z gruzów już nie wskrześnie?

ORESTES.

Tak, prawdę wam mówiono o dniach jej rozgromu.

IFIGENIA.

Helena czy jest znowu w Menelaja domu?

ORESTES.

Jest, owszem, na nieszczęście kogoś z mej rodziny.

IFIGENIA.

Gdzie jest? I na mnie też się dopuściła winy.

ORESTES.

Z swym pierwszym znów małżonkiem przemieszkuje w Sparcie.

IFIGENIA.

Wraz ze mną i lud Greków gardzi nią otwarcie.

ORESTES.

I mnie jej wiarołomstwo dało się we znaki.

IFIGENIA.

Achaje czy wrócili tak, jak są poszlaki?

ORESTES.

O, widzę, wszystko naraz chcesz wyciągnąć ze mnie.

IFIGENIA.

Korzystać chcę, nim umrzesz. Czyżby nadaremnie?

ORESTES.

Nie, owszem, możesz pytać! Na wszystko-ć odpowiem.

IFIGENIA.

Czy wieszczek Kalchas wrócił z pod Troi ze zdrowiem?

ORESTES.

Miał umrzeć, tak przynajmniej w Mykenach się gada.

IFIGENIA.

O, dzięki ci, bogini!.. A Laertiada?

ORESTES.

Nie wrócił, ale żyje — słuch tak idzie mnogi.

IFIGENIA.

Bodajby szczezł i nigdy nie wrócił w swe progi!

ORESTES.

Nie złorzecz mu! On w każdym nie domaga względzie.

IFIGENIA.

Tetydy Nerejowej syn czy żyw też będzie?

ORESTES.

Nie! Zginął! Ślub daremnie zawierał w Aulidzie.

IFIGENIA.

Obłudny ślub! Tak twierdzą świadkowie. Niech idzie!

ORESTES.

Kto jesteś? Obeznana-ś z sprawy helleńskiemi.

IFIGENIA.

Ja stamtąd. Dzieckiem będąc, znikłam z tamtej ziemi.

ORESTES.

Więc słusznie, iż te sprawy mają dla cię wabia.

IFIGENIA.

A wódz, szczęśliwym zwany, co on też porabia?

ORESTES.

Kto? Nie znam ja szczęśliwych. Płona to nadzieja!

IFIGENIA.

Niejaki Agamemnon, książę, syn Atreja.

ORESTES.

Niewiasto, przestań mówić! Na to jestem głuchy!

IFIGENIA.

Na boga! Mów, przybyszu! Dodaj mi otuchy!

ORESTES.

Zmarł, biedny, kogoś jeszcze wpędziwszy do grobu.

IFIGENIA.

Zmarł, mówisz? Ach! jakiego użył bóg sposobu?

ORESTES.

Dla czego tak jęknęłaś? Twój powinowaty?

IFIGENIA.

Nad dawnem jego szczęściem! Żal mi jego straty.

ORESTES.

Zabity przez niewiastę, stracił życie swoje.

IFIGENIA.

Zabity z zabójczynią godni łez oboje!

ORESTES.

Daj spokój tym pytaniom! Przestańże nareście!

IFIGENIA.

A żona? Cóż o biednej powiesz mi niewieście?

ORESTES.

Nie żyje! Syn ją zabił rodzony, jedyny!

IFIGENIA.

O domie skołatany! Z jakiej-że przyczyny?

ORESTES.

Chciał pomścić krew rodzica, którego zabili.

IFIGENIA.

Czyn zły, choć słuszny spełnił dzielnie onej chwili!

ORESTES.

Tak, słuszny, jednak łaska bogów mu nie świeci.

IFIGENIA.

Czy więcej Agamemnon pozostawił dzieci?

ORESTES.

Elektrę on odumarł w jej panieńskim wieku.

IFIGENIA.

O tej ofiarowanej słyszałeś co, człeku?

ORESTES.

Nic nad to, że umarła i nie ujrzy słońca.

IFIGENIA.

Wraz z ojcem co ją zabił, biedna ach! bez końca!

ORESTES.

Niegodnie dla niegodnej umarła! Stało się!

IFIGENIA.

Syn ojca zabitego czy żyje w Argosie?

ORESTES.

I nigdzie on i wszędzie żyje nieszczęśliwy.

IFIGENIA.

Zwodniczy śnie mój! W nic się rozwiały twe dziwy!

ORESTES.

I bóstwa, chociaż mądrość mają w oczach świata,
Nie mniej są zawodnemi, niżeli skrzydlata
Rozwiewność snów. Wiadomo, wielkie zamieszanie
Panuje w sprawach boskich i ludzkich, zostanie
Jedyna tylko pewność: ból! I ten, co pocznie,
Przezorny człek, uważać na wieszczów wyrocznie,
Zaginie! W jaki sposób? Wiedzą to mędrcowie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Ach! Co będzie z nami? Niechże mi kio powie! —
Rodzice nasi żyją? Czy pomarli może?

IFIGENIA.

Słuchajcie! Oto myśl ja przed wami wyłożę,
Co wpadła mi do głowy, a co wam, przybysze,
I mnie wyjdzie na dobre, bo juści, jak słyszę,
To zawsze jest najlepszem, co wszystkim dogadza.
Odpowiedz, czy też mógłbyś, jeżeli ma władza
Ocali cię, do Argos pójść, wręczyć orędzie
Tamtejszym przyjaciołom? Dawno temu będzie,
Jak list ten pewien jeniec mi ułożył, juści
Nie winujący ręki mej, że go nie puści,
Lecz śmierć swą składający na karb tego prawa,
Przy którem tu bogini Artemis obstawa.
Nie było do tej pory nikogo z Argosu,
Co mógłby, ocalony za zrządzeniem losu,
Do Argos znów powrócić i zanieść me listy
Któremu z moich bliskich. Więc ty, oczywisty
Mykeńskich rzeczy znawca, świadom mej rodziny,
A przytem umysł, zda się, szlachetny, w krainy
Ojczystej wróć pielesze i wielce bogatą
Za listu przeniesienie raduj się zapłatą:
Wybawiam cię od śmierci! Zaś ta druga dusza
Zostanie tu, bo tak nas prawo miasta zmusza,
I pójdzie na ofiarę bogini — bez ciebie!

ORESTES.

Przepięknie to wyrzekłaś, jeno w tej potrzebie
O jednem zapomniałaś: na rzeź ja nie mogę
Wydawać tego oto i sam brać się w drogę —
To ciężar nazbyt wielki. Nieszczęściami memi

Ładowana była nawa, co nas do tej ziemi
Przygnała: on wraz ze mną wyruszył, by właśnie
Cierpieniom moim ulżyć. Jeśli on więc zgaśnie,
A ja mam kosztem jego ocaleć, by tobie
Przysługę tę wyświadczyć, spełnię grzech! Nie zrobię
Przenigdy, czego pragniesz! Temu daj do ręki
Te listy swe do Argos. On ci złoży dzięki
I sprawi się, jak trzeba... Mnie niech życie bierze
Kto zechce! Toć najbardziej druhów się przymierze
Pohańbia, jeśli jeden do przepaści strąca
Drugiego, aby siebie ocalić. Z tysiąca
On moim przyjacielem! Nie mniej-ci ja stoję
O jego drogie życie, niżeli o moje!

IFIGENIA.

O duszo przeszlachetna! Ze zacnego rodu
Pochodzisz! Przyjaciołom nie zrobię zawodu,
Prawdziwy ich przyjaciel! Oby w ten sam sposób
I ten chciał również myśleć, co mi z drogich osób
Przy życiu jeszcze został! Boć i ja mam brata,
Jakkolwiek go nie widzę. A więc twoja strata:
Ten z listem moim pójdzie, ty umrzesz, gdyż, zda się,
Naprawdę tego pragniesz w swej przyjaźni krasie.

ORESTES.

Któż będzie mnie zabijał? Któż ten mord wykona?

IFIGENIA.

Ja! Boża-m ja kapłanka, na to przeznaczona.

ORESTES.

O, urząd niewesoły, jak na młodą duszę!

IFIGENIA.

Konieczność mnie zniewala, ulegać jej muszę.

ORESTES.

Więc sama, z mieczem w ręku, zabijasz ofiary?

IFIGENIA.

Nie! Włosy-ć tylko skropię ze święconej czary.

ORESTES.

A kto, jeżeli wolno pytać, rzezie czyni?

IFIGENIA.

Od tego mamy ludzi we wnętrzu świątyni.

ORESTES.

Gdy umrę, to gdzie mnie się, powiedz mi, pogrzebie?

IFIGENIA.

Jest w wnętrzu ogień święty, a grób w halnym żlebie.

ORESTES.

Bodajby mnie tam siostry ułożyły dłonie!

IFIGENIA.

Daremnie, kimbądź jesteś, sięgasz dzisiaj po nie,
Człowiecze nieszczęśliwy! Siostra twa przebywa
Zdaleka od tej obcej krainy. Lecz żywa
Jest we mnie chęć uczynić dla ciebie, co można,
Bo jesteś Argejczykiem. Więc ma ręka zbożna
Kosztowny strój ci włoży do grobu, namaści
Oliwą żółtą ciało i płyn, z kwietnich haści
Zebrany przez brunatnych, górskich pszczółek roje,
Na stos ci twój wyleje. Lecz teraz w podwoje
Świątyni bożej pójdę po ono pisanie,
Ty nie miej do mnie żalu...
(Do sług, otwierających wrota świątynne).
A miejcie mi na nie,

Na jeńce te, baczenie! Tylko żadne pęta!
Wieść pójdzie do Argosu iście niepojęta —
Do druha najdroższego ślę ją. List mu powie,
Iż żyję... O, radości dozna po tem słowie!
Wchodzi do świątyni.

CHÓR.

Opłakujemy cię, biednego człeka,
Którego czeka
Święcona woda,
Mająca spłynąć krwią!

ORESTES.

Radować się wam raczej, bo śloz na to szkoda!

CHÓR (do Pyladesa).

Twój dziś, młodzieńcze, los wielbimy błogi,
Że w twoje progi
Dał ci w udziele
Wracać godziną tą!

PYLADES.

O, smutno dla przyjaciół, gdy mrą przyjaciele!

CHÓR.

Smutny to powrót ach!
W twój kraj!
I ty, że nam zginiesz, biada!
Aj aj! Aj aj!
Jestem w rozterce,
Po kim ma tonąć me serce
W łzach,
Po kim mi naprzód gubić się w żałobie
Wypada,
Po tobie, czy też po tobie!?

ORESTES.

Pyladzie, czy się w tobie dzieje to, co we mnie?

PYLADES.

Pytania nie rozumiem, więc pytasz daremnie.

ORESTES.

Kim jest-że ta dziewica? Tak się nas prawdziwie
Po grecku jęła pytać, co na krwawej niwie
Trojańskiej się zdarzyło i czy Achajowie
Wrócili, a i wieszczek Kalchas był jej w głowie
I Achill! Z jakimż żalem wspominała ona
Biednego twego ojca, tak! Agamemnona!
O jego też małżonce i o dzieci losie
Mówiła!.. O, zapewne, że ród jej w Argosie,
Że stamtąd jest ta obca. Bo jakżeż inaczej
Miałaby słać te listy? Na wszystko też baczy,
Jakby od doli Argu jej dola zawisła.

PYLADES.

Troszeczkęś mnie uprzedził. Mowa twoja ścisła,
To tylko trzeba dodać, że zły los książęcy
Jest chyba znany wszystkim, którzy nieco więcej
Na sprawę tę zwrócili uwagi. Atoli
Po za tem jeszcze inna myśl mnie tutaj boli.

ORESTES.

A jaka? Wyjawże ją, tem jaśniejszą-ć będzie.

PYLADES.

Zaiste, gdy ty umrzesz, hańbą w każdym względzie
Byłoby dla mnie patrzeć na tę światłość słońca.
Wraz z tobą wypłynąłem, więc wytrwam do końca
I umrę razem z tobą. Szubrawca i tchórza

Zyskałbym miano w Argos; Focys, co się nurza
W dolinach spoglądałoby tak samo na mnie.
Tłum ludzki, a wszak tłum jest niegodziwy, kłamnie
Powiedziałby, żem zdradę popełnił na tobie,
By siebie uratować, lub że ległeś w grobie
Li dzięki moim sidłom, jako że zburzony
Jest dom twój i że jest to spisek z mojej strony,
By zająć tron królewski i wraz z ręką siostry
Zagarnąć twą puściznę. Ten-ci język ostry
Napełnia mnie obawą, a i wstyd mnie bierze,
Więc myślę z tobą ducha wyzionąć, ofierze
Tej poddać się i zginąć na stosie, boć przecie
Jam druh twój i przygany lękam się na świecie.

ORESTES.

Mów sobie! Ja się z swego nie wykręcę losu,
Dwóch ciosów nie dopuszczę, gdy jednego ciosu
Jest dosyć!.. Te zgryzoty, te wszystkie zarzuty,
O których tu wspominasz — i ja z nich wyzuty
Nie będę, jeśli ciebie, coś w takiem żył ze mną
Przymierzu, zechcę zabić... Dla mnie śmierć przyjemną —
W tej doli, co mnie ściga, nie żal życia straty!
Rzecz inna co do ciebie: ty jesteś bogaty
I dom twój nieskalany, nie szwankuje w niczem,
Mój zasię nieszczęśliwy, z skażonem obliczem.
Ocalon jeśli dzieci z moją siostrą, którą
Na żonę-m ci przeznaczył, spłodzisz, wzdyć ponurą
Ma dola nie zostanie: żyć będzie w pamięci
Me imię, dom ojcowski — niechże mi się święci —
Nie wymrze bez potomków. Idź więc i w siedzibie
Żyj dalej rodzicielskiej. A skoro na skibie
Helleńskiej znowu staniesz, gdy bogate w konie

Zobaczysz znów przed sobą te argiwskie błonie,
Daj rękę, że mi spełnisz, co ci spełnić każę:
Mogiłę mi usypiesz, na niej pomnik w darze
Masz wznieść mi — zasię włosy i łzy na mym grobie
Już siostra moja złoży. Powiedz, zlecam tobie,
Żem zginął z rąk niewiasty argiwskiej, ofiara,
Złożona na ołtarzu. Niech się druh mój stara
Nie zdradzić nigdy siostry, dla tego, że pusty
Jest dom mój i bez krewnych. To ci temi usty
Polecam, ty najmilszy z wszystkich, jacy mili
Druhowie są na świecie, ty mi w każdej chwili
Przyjaciel najwierniejszy, towarzysz zabawy
Myśliwskiej, co wraz ze mną los znosiłeś krwawy —
Ach! tyle, tyle trudów! Uciekł się do zdrady
Wróż Fojbos, by najdalej gnać nas od Hellady.
Snać wstyd go było danych poprzednio wyroczni.
Toć jemu ufający, mord ja najniezwłoczniej
Spełniłem na swej matce, a teraz sam ginę.

PYLADES.

I grób ci ja usypię i w żadną godzinę
Nie zdradzę siostry twojej, o nieszczęsny człeku.
Po śmierci jeszcze droższy, niźli w życia wieku.
Lecz boża cię wyrocznia, choć tak śmierciś bliski,
Dotychczas nie zgubiła! Nie! Nie! Jej uściski
Daremnie zagrażają, gdy tak losom trzeba.

ORESTES.

Zamilknij! Po co mówić tu o wróżbach Feba?
Z bożego domu wraca ofiarodawczyni.

IFIGENIA (do sług)

Oddalcie się i wszedłszy do wnętrza świątyni,

Przyrządźcie ofiarnikom wszystko, jak należy.
Służba wychodzi.
Jest oto list, złożony, ty obca młodzieży,
O, z wielu — patrzcie! — stronic!.. Lecz ponadto jeszcze
I drugie swe życzenie przed wami obwieszczę.
Człek innym jest w niedoli, a innym, jeżeli
Pozbędzie się już trwogi i nabierze ducha.
Więc lękam się, że może już mnie nie wysłucha
I listów mych nie wręczy ten, co pismo moje
Ma zanieść do Argosu. O to ja się boję.

ORESTES.

Więc czego sobie życzysz? W czem masz wątpliwości?

IFIGENIA (do Pyladesa).

Przysięgnij, że zawieziesz do argejskich włości
Me listy do przyjaciół, wskazanych przezemnie.

ORESTES.

A ty złożysz tak samo przysięgę wzajemnie?

IFIGENIA.

Co czynić albo co mi nieczynić przystało?

ORESTES.

Że tego z barbarzyńskiej ziemi puścisz cało?

IFIGENIA.

Rzecz słuszna. Bo i jakże list się mój dostanie?

ORESTES.

A zgodzi się też król ten, co ma tu władanie?

IFIGENIA.

Skłonię go. Tego sama zawiodę do nawy.

ORESTES (do Pyladesa).

Przysięgnij! (Do Ifig.) Wygłoś rotę, godną naszej sprawy.

IFIGENIA (do Pyladesa).

Że wręczysz list druhowi, daj mi poręczenie.

PYLADES.

Że wręczę list druhowi, poręki nie zmienię.

IFIGENIA.

A ja cię uratuję za te skalne bramy.

PYLADES.

Na świadków jakie bóstwo przyzwać tutaj mamy?

IFIGENIA.

Kapłanka-m Artemidy, więc ją przyzwać trzeba.

PYLADES.

Zaś ja samego Zeusa, cnego króla nieba!

IFIGENIA.

Gdy skrzywdzisz, łamiąc słowo, co się stać ma wtedy?

PYLADES.

Do domu niech nie wrócę!.. Na cię jakie biedy — ?

IFIGENIA.

Niech żywa na argiwskiej nie postanę grzędzie.

PYLADES.

I z jedną jeszcze sprawą trza się liczyć będzie.

IFIGENIA.

Rzecz każda, jeśli słuszna, zawsze w czas przychodzi.

PYLADES.

Na ten wyjątek zgódź się: jeśli w swojej łodzi

Rozbiję się na morzu i twój list w głębinie
Wraz z całym mym ładunkiem na zawsze zaginie,
Jeżeli ja li życie uratuję z fali,
Naonczas mnie przysięga twa nie wiąże dalej.

IFIGENIA.

Posłuchaj, co ja zrobię. Juścić, że wypadki
Z wypadków tu się rodzą — i na drodze gładkiej
Paść można, więc najlepiej będzie, oczywiście,
Gdy ustnie ci opowiem, co tu jest w tym liście,
Byś wszystko to oznajmił mojemu druhowi.
Gdy list ten mój ocalisz, milczkiem on wysłowi.
Swą treścią, co potrzeba. Jeśli go pochłonie
Głąb morza, ty wraz z życiem, którego ci tonie
Nie porwą, i to moje uratujesz słowo.

PYLADES.

O swych i moich sprawach mówisz wielce zdrowo,
Lecz powiedz: twoje pismo czy zlecenie komu
Mam zwierzyć, skoro stanę tam, w argiwskim domu?

IFIGENIA.

Niech list czy moje słowo do Oresta idzie,
Syna Agamemnona: (czyta) »Zabita w Aulidzie,
Lecz żywa Ifigenia, tam za zmarłą miana — «

ORESTES.

Gdzie jest? Czy zmartwychwstała? O na niebios pana! —

IFIGENIA.

Przed tobą właśnie stoi! Lecz nie miej zwyczaju
Przerywać! — Czyta dalej »Sprowadź, bracie, mnie z cudzego kraju
Do Argos, zanim umrę; weź mnie od ołtarza

Bogini, gdzie ofiara wypełnia się wraża
Na obcych — moja ręka z urzędu ich kładzie  —  —  — «

ORESTES.

Co rzec tu? Gdzie jesteśmy? Ach! Powiedz, Pyladzie!

IFIGENIA (czyta dalej).

«Lub klątwa niech, Oreście, w twym się domu święci!«
Powtarzam ci to imię, byś je miał w pamięci.

ORESTES.

O Boże!

IFIGENIA.

Co? W mej sprawie przywołujesz Boga?

ORESTES.

Mów! Mów! Sam nie wiem, gdzie mnie zapędziła droga.

IFIGENIA (na stronie).

Do rzeczy nie do wiary dotrę bez pytania.

(Do Pyladesa)!

Opowiedz, iż w me miejsce zjawiła się łania
I że ją podstawiwszy, wyrwała mnie boża
Artemis, mnie, ofiarę ojcowskiego noża,
Wrzekomo już nieżywą, i precz mnie uniosła
W te kraje... Tych orędzi chcę mieć w tobie posła.

PYLADES.

O jakżeż dla mnie lekką ta przysięga cała,
I ty jakżeś w tej sprawie lekko przysięgała!
Nie będę zatem zwlekał, lecz danych niewieście
Przyrzeczeń dotrzymuję od razu: Oreście,
Przynoszę i do rąk twych oddaję rodzonej
Siostrzycy twojej list mi właśnie doręczony

ORESTES.

Przyjmuję. Jednak pismo spuszczę teraz z oka:
Nie z martwych słów ma radość spłynąć mi głęboka!

Obejmuje Ifigenię.

Najdroższa moja siostro! Choć stropiony, jeszcze
Nie wierzę, przecież czuję przerozkoszne dreszcze,
Zamknąwszy cię w uścisku. Słyszałem tu dziwy!

IFIGENIA.

Dotykasz się kapłanki, dotyk obraźliwy
Dla bóstwa! Szat jej świętych tykać się nie godzi!

ORESTES.

Agamemnona córko, którą ten sam płodzi
Rodziciel, ty rodzona, droga moja siostro!
Od brata nie odwracaj swoich ócz tak ostro!
Miałaś go za zmarłego, a on żyw tu stoi!

IFIGENIA.

Tyś brat mój? Racz zamilknąć! Pełno jest go w mojej
Ojczyźnie, ma go Argos i nauplijskie miasto!

ORESTES.

Nie tam twój brat przebywa, ty biedna niewiasto!

IFIGENIA.

Spartanki Tyndarydy syna wzrok mój szuka.

ORESTES.

Tak jest!.. Pelopsowego synem-ci ja wnuka.

IFIGENIA.

Co mówisz? Czy mi na to dostarczysz dowodu?

ORESTES.

I owszem. Znam niejeden szczegół mego rodu.

IFIGENIA.

Twą rzeczą zatem mówić, słuchać moją będzie.

ORESTES.

Co wiem ja od Elektry, powiem w pierwszym rzędzie.
Czy znasz ty Thyestesa spór i Atreusza?

IFIGENIA.

O jagnię złote gniewem spłonęła ich dusza.

ORESTES.

Wyszyłaś to — pamiętasz? — na pięknej tkaninie.

IFIGENIA.

O luby! Moje serce już z radości ginie!

ORESTES.

A potem drugi obraz — o tym słońca zwrocie?

IFIGENIA.

Tak, obraz na jedwabiu, w cieniutkiej robocie.

ORESTES.

I kąpiel do Aulidy dała-ć rodzicielka.

IFIGENIA.

Tak chce zaślubin świętych uroczystość wielka,

ORESTES.

A ty czyś jej do domu włosów nie posłała?

IFIGENIA.

Pamiątkę dla mojego grobu w miejsce ciała.

ORESTES.

A teraz z tem, com widział na swe oczy, idę:
Pamiętasz w domu ojca Pelopsową dzidę?
Nasz pradziad Ojnomaja włócznią tą zabije
I dziewczę to pisańskie, cną Hippodamiję,
Zdobędzie na małżonkę. Dzida w twej komnacie.

IFIGENIA.

Już dosyć, mój jedyny, mój najdroższy bracie!
Mani cię, Oreście!
W argiwskiem nie ma cię mieście,
Z ojczyzny mej oddalonej
W te dziś przybyłeś strony!

ORESTES.

I ja cię mam, sądzący, że cię między nami
Już nie ma! Rozrzewnienia i radości łzami
Źrenica twa tak samo, jak moja, zroszona!

IFIGENIA.

Rzuciłam cię, rzuciłam, gdy niańki ramiona
Nosiły cię jeszcze w domu!
Młodziutki byłeś, młodziutki!
Komuż nie mówić, komu.
Że tak minęły smutki.
Że taki przypadek szczęśliwy
Takie zgotował mi dziwy!

ORESTES.

Śród nas niechże to szczęście już na zawsze gości!

IFIGENIA.

Niezwykłej doznaję radości,
O przyjaciółki wy moje —

Jak mnie to cieszy! Jak cieszy!
Ale zarazem się boję,
Że on mi w niebieskie przestworze
Z tych rąk mych wymknąć się może!
O Cyklopidów pieleszy!
O wy bez ceny
Rodzinne moje Mykeny!
Dank-ci wam składam niemały,
Żeście mu życie dały,
Żeście go wychowały
Do lat!
Waszą-ci to jest sprawą,
Że mi ocalał brat.
Domu naszego zorze!

ORESTES.

Szczęśliwym z przyrodzenia, dolę-ć nam krwawą
Zgotował los, ma siostro, w naszem życiu człeczem.

IFIGENIA.

Pomnę-ć ja biedna ten czas,
Gdy mieczem
W szyję wymierzył mi raz
W ducha omroczy
Spowity ojciec mój!

ORESTES.

Ach! Jakbym sam był przy tem, widzę to na oczy!

IFIGENIA.

Weselne nie brzmiały
Hejnały,
Nikt nie szedł w tany,
Gdy do Achilla udanej

Wiedli łożnicy niebogę!
Jęk tylko, szlochy i trwogę
I znój
Miałeś u onych ołtarzy
Przy tej ofierze wrażej...

ORESTES.

Ja również nad ojcowskim czynem tym boleję!

IFIGENIA.

Nie ojciec! To ojczyzna!.. O dzieje!
Jedno się z drugiem splata!

ORESTES.

O tak! Omało-ś swego nie zabiła brata
Z dopustu złego ducha!

IFIGENIA.

Co za okrutny cios
Spadłby dziś na cię,
Mój bracie!
Dziwy! przedziwy!
Któż to wysłucha!
Jakżeżby spełnić można
Taki straszliwy
Błąd!
O włos
Śmierćby niezbożna
Spadła na ciebie z mych rąk!
Lecz jaki koniec mąk?
Jaki mnie czeka los?
Jakąż ci mogę
Zgotować drogę,
Którąbyś uszedł stąd

Do naszych argiwskich łanów,
Zanim się w krwi twej kałuży
Miecz mój zanurzy?
Zastanów się, serce, zastanów!
Czy lepiej wybrać ląd,
Poniechać nawy
I pieszo dzikie przebiegnąć dzierżawy
I nie narazić się na śmierć? Bo juści
Statek nie łatwo ta cieśnina puści,
Śród czarnych zamknięta skał!
Biedna ja, biedna!
Któż mnie z tych trwóg,
Człowiek czy Bóg,
Wybawi —
Któż będzie litość miał?
Któż najłaskawiej
Ratunek dla nas wyjedna?
Któż nas orali
Z tej nieszczęść fali,
Nas dwojga,
Domu Atrydów ostatki?!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zaiste! trzeba przyznać, iż cud to jest rzadki,
Co słyszą i co widzą me oczy patrzące.

PYLADES.

Rzecz słuszna, Orestesie, jeśli po rozłące
Człek komuś drogi w drogie rzuca się ramiona.
Czas jednak i pomyśleć, jak się też dokona
Ratunek nasz, jak, widząc, że nam świeci gwiazda
Zbawienia, z ohydnego wydostać się gniazda.

Człek mądry szczęściu z drogi nie schodzi, czas chwyta
Dogodny i o inną przyjemność nie pyta.

ORESTES.

Twe słowa sprawiedliwe. Przecież, ja w to wierzę,
Los wszystko razem z nami obmyśli. Kto szczerze
Do rzeczy się zabiera, tego Pan Bóg wspiera.

IFIGENIA.

Nie wstrzymasz mnie, nie zmusisz mnie do tego, wiera!,
Iżbym się nie spytała wprzódy, co się dzieje
Z tak drogą mi Elektrą? Jakież jej koleje?

ORESTES.

W małżeństwie z tym o, tutaj żyje, jest szczęśliwa.

IFIGENIA.

A kim on? Kto mu ojcem? Jaka jego niwa?

ORESTES.

Król Strofios jest mu ojcem, władca nad Fokami.

IFIGENIA.

Po córce Atreusza wnuk, więc krewny z nami.

ORESTES.

Cioteczny brat i druh mój śród największej biedy.

IFIGENIA.

Gdy ojciec mnie zabijał, jeszcze nie żył wtedy.

ORESTES.

Nie! Strofios długie czasy nie miał żadnych dzieci.

IFIGENIA (podając rękę Pyladesowi).

Małżonku mojej siostry, niech ci szczęście świeci.

ORESTES.

Nie tylko mój to krewniak, ten zbawiciel rzadki!

IFIGENIA.

Jak mogłeś tak się targnąć ach! na życie matki?!

ORESTES.

Nie mówmy o tem! Ojca pomścił syn jedyny.

IFIGENIA.

A ona go też z jakiej zabiła przyczyny?

ORESTES.

Daj spokój naszej matce! Sprawa nie wesoła.

IFIGENIA.

Już milczę. A czy Argos ciebie królem woła?

ORESTES.

Menelej tam panuje. Jam tułacz! Wędrowiec!

IFIGENIA.

Czy dom twój skołatany zdeptał stryj? odpowiedz!

ORESTES.

Erynje mnie wygnały z mej ziemi-macierzy.

IFIGENIA.

Dla tegoś, tak mówiono, szalał u wybrzeży.

ORESTES.

Nie pierwszy raz widziano, jakie życie pędzę.

IFIGENIA.

Za matki cię morderstwo ścigają te jędze.

ORESTES.

Ach! jak mnie napadają paszczęki krwawemi!

IFIGENIA.

A czemu skierowałeś krok swój do tej ziemi?

ORESTES.

Przybyłem z posłuszeństwa dla wyroczni Feba.

IFIGENIA.

Co czynić masz? Mów, jeśli milczeć ci nie trzeba.

ORESTES.

Opowiem, choć stąd bolu zacznie mi się wiele:
Gdy czyn mi się nawinął — o czem się ośmielę
Zamilknąć —, popełniony na matce, w te pędy
Wypędzon przez Erynje, tędy i owędy
Tułałem się po świecie, otrzymując razy,
Aże mi Loksyasza zleciły rozkazy
Do grodu pójść Atheny i tam się nareście
Przed sądy bezimiennych stawić bogiń. W mieście
Tem bowiem jest trybunał, który Zeus nakazał
Przed laty dla Aresa, gdy ten krwią się zmazał.
Gdym przybył tam, nasamprzód nikt z przyjaciół grona
Nie raczył mnie ugościć, gdyż znienawidzona
Jest dusza ma przez bogów. Inni, co się przecie
Wstydzili, ustawiali stół mi przy bankiecie
Osobno, choć pod jednym żyli dachem ze mną.
Milcząc jedli i pili, że mi nieprzyjemną
Stawała się biesiada, więc też oniemiały
Począłem się zdaleka trzymać od tej całej
Zabawy, gdzie osobno krążyły kielichy,
Gdzie każdy na swą rękę się weselił. Cichy,
Nie miałem snać odwagi łajać gospodarzy,
Udając, że nie widzę, co się wkoło warzy,
Bolejąc tylko strasznie, żem zabójcą matki.

Dziś słyszę, że te moje okrutne wypadki
Początek dały świętu w tym ateńskim grodzie,
Że powstał zwyczaj ludu, na moim powodzie
Oparty, by krużami czcić Palladę boską.
Na wzgórze Aresowe gdym przybył, swą troską
Przybity, kiedym w sądzie siadł na jednej ławie —
Albowiem drugą ławkę zajęła w mej sprawie
Z Erynyj najsędziwsza —, kiedym swą obronę
Wygłosił i usłyszał zbrodnie zarzucone,
Ratunkiem mi świadectwo było Fojbosowe.
Athene rozstrzygnęła, tak, głosów połowę
Swym głosem przeważywszy. Wolny więc wychodzę
Ze sądu gardłowego, aby znów być w drodze
Gdy bowiem część Erynyj, kontenta z wyroku.
Pragnęła mieć świątynię tuż u sądu boku,
To drugie zasię jędze którym ono prawo
Nie było w smak, poczęły mnie znów ścigać krwawo.
Na wszystkie pędząc strony, aż ja, przed świątynię
Fojbosa przypędziwszy, straszny ślub uczynię,
Leżący i poszczący u jej stóp że w porę,
Gdy Bóg mnie nie ocali, ja sobie odbiorę
To życie — Bóg, co tak mnie wyniszczył... I Boga
Naonczas głos usłyszę: z złotego trójnoga
Rozkazał mi się Fojbos udać do tej ziemi.
Zesłany z nieba obraz dłońmi wziąć własnemi
I zanieść w podarunku Atenom. Widząca,
Gdzie czeka mnie zbawienie, niech mnie twa gorąca
Siostrzana wesprze miłość!.. Tej-że samej chwili,
Gdy obraz w moich ręku, my się ocalili:
Szaleństwa się pozbędę i w wielowiosłowej
Zawiozę ciebie łodzi do Myken. Osnowy
Tych próśb mych słuchaj, siostro najdroższa, coprędzej

Ocalaj dom ojcowski, gdyż w ostatniej nędzy
Pelopsa szczeźnie plemię. Stracony ratunek,
Jeżeli tu zostanie bóstwa wizerunek.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Płomienny gniew się w sercu demonów przewala
Przeciwko nieszczęsnemu nasieniu Tantala!

IFIGENIA.

Nim jeszcze tu przybyłeś, jam już dawno o tem
Myślała, jakby Argos zobaczyć z powrotem
I ciebie, mego brata! Tak, jak ty, mój luby,
Chcę ponieść wszystkie trudy, ażeby od zguby
Ocalić dom ojcowski, strasznie skołatany,
Nie krzywa mu bynajmniej, że mi takie rany
Zadawał!.. Tak, niezwykłe to-ci będą cuda,
Jeżeli nam się wszystko jak najlepiej uda,
Jeżeli mnie i posąg w pięknosternej łodzi
Uwieziesz stąd... Jeżeli jednak się nie zgodni
Mój los, ja umrę chętnie, ty zasię, szczęśliwie
Sprawiwszy się ze wszystkiem, staniesz wnet na niwie
Ojczystej. W ten się sposób ma ręka uchroni
Od krwi twojej wylania i dom wyrwie z toni,
Nasz ród, który tak ginie. Lecz w tej sprawie mojej
To jedno li mnie trwoży, jedno niepokoi,
Jak bóstwo ja ubiegnę, jak ja władcę zdurzę,
Gdy ujrzy okradzione z posągu podnóże?
Jak wtedy ujść nam śmierci? Jakie znaleść słowa,
By módz się uniewinnić? Jednak jam gotowa
Śmierć ponieść, niż poniechać czynu, co cię, bracie,
Ma zbawić. Dom narzeka li po męża stracie,
Kobieta mało znaczy...

ORESTES.

Już ja być nie mogę
Mordercą twym i matki! Jedną li mam drogę,
Chcę żyć lub umrzeć z tobą, tak, jak ty chcesz ze mną.
Jeżeli ta ma praca nie będzie daremną,
Jeżeli ujdę cały, to stąd wyprowadzę
I ciebie, albo zstąpię do grobu. Lecz radzę,
Posłuchaj mego zdania: Juścić Artemidzie
Na przekór ten nasz zamiar chyba że nie idzie,
Bo na cóżby mi kazał Loksyasz do grodu
Pallady ponieść obraz? Z jakiego powodu
Pozwoliłby mi patrzeć dzisiaj w twe oblicze?
To wszystko zestawiwszy, ja na powrót liczę.

IFIGENIA.

O, gdybyś dał nam życie zachować, ty Boże,
I zamiar nasz osiągnąć! Lecz o to, być może,
Rozbije się nasz powrót. Rozwaga wskazana!

ORESTES.

A czybyśmy nie mogli usunąć tyrana?

IFIGENIA.

Ty, przybysz, chciałbyś zabić tubylca?! O rety!

ORESTES.

Jeżeli to nas zbawi, czyn wart jest podniety.

IFIGENIA.

Pochwały-ś wart, ma ręka tego nie uczyni.

ORESTES.

Co? Gdybyś mnie tak w swojej ukryła świątyni?

IFIGENIA.

Ażeby się ocalić śród nocnych ciemności?

ORESTES.

Podstępna noc, zaś prawdzie światło drogę prości.]

IFIGENIA.

Uwagi nie ujdziemy, w świątyni są straże.

ORESTES.

A zatem zginęliśmy!.. Na cóż się odważę?

IFIGENIA.

Mam pomysł osobliwy, będzie zeń pożytek.

ORESTES.

O, jaki? Wyjawże go! Jestem ciekaw wszytek!

IFIGENIA.

Za fortel doskonały twój szał mi posłuży.

ORESTES.

Kobiety do forteli mają talent duży!

IFIGENIA.

Przybyłeś, powiem, z Argos, zabójca swej matki.

ORESTES.

Korzystaj z mej niedoli, jeśli zysk stąd gładki,

IFIGENIA.

Że ciebie ofiarować bóstwu nie przystoi.

ORESTES.

Dla czego? Choć domyślam się przyczyny twojej.

IFIGENIA.

Żeś zmazań krwią, ja czyste składam li ofiary.

ORESTES.

Jak obraz dostaniemy, by uniknąć kary? —

IFIGENIA.

Że przeto wodą morską odkazić cię trzeba.

ORESTES.

Raz jeszcze: a cóż obraz, żądany przez Feba? —

IFIGENIA.

Żeś dotknął się obrazu, więc i ten obmyję.

ORESTES.

Czy tam, gdzie fala morska płaską wydmę kryje[5]?

IFIGENIA.

Nie! Tam, gdzie łódź twą lniane przytrzymują sznury.

ORESTES.

Czy obraz ty zaniesiesz, czy człek inny który?

IFIGENIA.

Ja! Tylko mnie jest wolno dotykać świętości!

ORESTES.

A rola Pyladesa, co tu ze mną gości?

IFIGENIA.

Krwi krople i na jego dłoniach, rzeknę, siedzą.

ORESTES.

Bez księcia chcesz to czynić, czy za jego wiedzą?

IFIGENIA.

Przekonam go, nie uda nam się nic ukradkiem.

ORESTES.

Więc dalej! My jesteśmy gotowi z swym statkiem.

IFIGENIA.

O resztę ty miej pieczę w tej robocie całej.

ORESTES.

Jednego jeszcze trzeba: aby te milczały!
Więc zanieś do nich prośbę, dobitnemi słowy
Przekonaj je, wszak serca wzruszać białogłowy
Umieją. Wszystko inne dobrze się potoczy.

IFIGENIA.

Najdroższe me niewiasty, ku wam ja swe oczy
Kieruję, od was bowiem ma dola zależy:
Czy będę dziś szczęśliwą, czy też do rubieży
Ojczystych już nie dotrę i brata i siostrę
Utracę. Lecz nim całą swą prośbę rozpostrę
Przed wami, powiem naprzód: juści, niewiastami
Jesteśmy, życzliwemi sobie; między nami
Jest wspólność, gdy nam z wspólnych potrzeba się znoi
Ratować. Przeto milczcie i pomocy swojej
Nie skąpcie nam w ucieczce... Pięknym jest przymiotem
Milczenie! Patrz! Nas troje myśli tylko o tem —
Nas troje, jedną wspólną powiązanych dolą —,
Czy wrócim do ojczyzny, czy umrzem. Pozwolą
Bogowie ujść stąd cało, uczynię i ciebie
Wspólnicą tego szczęścia, byś mogła na glebie
Helleńskiej znowu spocząć... Więc na twą prawicę
Zaklinam cię i twoją, na twe i twe lice,
Na twe i twe kolana, na wszystko, co macie
W swym domu najdroższego, [na ojca postacie
I matki i na dziatwę, jeśli wam się chowa:]
Cóż na to? Któraż, mówcie, milczeć jest gotowa
A która nie? Powiedzcie! Boć jeśli nie chcecie,
I mnie i mego brata nie ma już na świecie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Otuchy, droga pani! Ratuj się! Co do mnie,
Milczeniem ja to wszystko pokryję przytomnie,
Jak żądasz. Zeus wszechmocny niech mi świadkiem będzie!

IFIGENIA.

Błogosławieństwo na was za takie orędzie!

(Do Oresta i Pyladesa).

Wy teraz do świątyni krok skierujcie skory,
Albowiem król tej ziemi zjawi się tej pory,
By zbadać, czy ofiara obcych już spełniona.
O święta! Raz już z rąk twych przyszła mi obrona,
Gdyż z ojca dzieciobójczych rąk mnie wybawiła
W aulidzkim onym porcie! Niechże mnie twa siła
I dzisiaj też ocali wraz z tymi! Jeżeli
Nie zechcesz, tak się stanie, że ten świat obdzieli
Fojbosa mianem kłamcy! Więc raczże łaskawie
Z tych krajów barbarzyńskich na naszej się nawie
Do Aten dzisiaj udać... Gdy gród cię szczęśliwy
Przyzywa, nie dla ciebie cudzoziemskie niwy!

CHÓR.

O zimorodku, co swe żale
Tam, na nadmorskiej głosisz skale —
Świadomym pieśń świadomą nucisz.
Że po małżonku tak się smucisz:
Jęk mój z radością twą się brata,
Chociaż nie ptaszka ja skrzydlata.
Tęsknota ma ku Grecji idzie,
Tam ku tej świętej[6] Artemidzie,

Co u cyntyjskich głazów złomu
Pośród świętego mieszka domu,
K’bóstwu, co schroń ma swą radosną.
Gdzie miękkowłose palmy rosną,
Gdzie smukły wawrzyn w górę pnie się,
Tam, gdzie w oliwek świętym lesie
W bolach zrodziła ją Latona,
Nad wodą stawu, co, zwichrzona.
Fale w krąg toczy — gdzie łabędzie
Muzom swe śpiewne ślą orędzie.

*

O wy rzęsiste łez tych zdroje,
Co na policzki padły moje,
Kiedy nieszczęsna ja niewiasta,
Ze zdobytego wzięta miasta,
Musiałam pośród tłuszczy wrażej
Tych kopijników, tych wioślarzy,
Na cudzoziemskiej płynąć łodzi
I, czy mi szkodzi, czy nie szkodzi
Na wagę złota zaprzedana,
Żyć tu, u obcej ziemi pana.
Gorzka mnie tutaj służba trudzi
U tej bogini, która ludzi
Zabija greckich[7] — ja przy córze
Agamemnona tutaj służę,
Przy jej ofiarach. Człek w niedoli
Chowan mniej czuje, co go boli,

Niż ten, co szczęścia zaznał w świecie,
A teraz brzemię klęsk go gniecie...

∗                    ∗

Teraz argiwski statek, pani,
Do twej ojczystej cię przystani
Precz już poniesie! U wybrzeży
Pięćdziesiąt wioseł w takt uderzy,
Porwie cię morski wał!
Wraz im zawtórzą dźwięczne tony —
Będzie je woskiem flet spojony
Sielskiemu Panowi słał
Śród drogi —
Będzie je dźwięcznie słał
Wróżbita Fojbos hymn ci błogi
Na siedmiostrunej grając lirze,
Rychło cię wwiedzie po tym wirze,
Po tych nieszczęściach, do tej żyznej,
Do tej ateńskiej twej ojczyzny.
Mnie zostawiwszy, sama w łodzi
Pomkniesz po szumnej fal powodzi,
Po tej przestrzeni fal!
Na wiatr, co szczęśnie cię przynagli,
Rozwiniesz płótna swoich żagli
Nad dziobem statku i na przodzie! —
Skrzydła, co w ruch wprawiają łodzie,
I pomkniesz, pomkniesz w dal!

*

Chciałabym dążyć ach! bez końca
Płomienistego torem słońca!
Chciałabym, wzbiwszy się do lotu,
Szybować hen! już bez powrotu

Ponad ojczysty chram!
Dopiero tam, gdzie ojców mienie,
Dopiero tam, ach! tam
Dałabym skrzydłom wypocznienie!
Chciałabym w pląs tam pójść jak wtedy,
Gdym się, nie czając żadnej biedy,
Szczęsnych zaślubin żywiąc wolę,
W zbożnem rówieśnic moich kole,
Przy rodzicielki mojej boku
Do tanecznego rwała skoku —
Płoń się, radości, płoń!
O! Z Gracyami szłam w zawody,
Aże na kształty mej urody
Spływały włosów bujne sploty,
Strojne w przepaski i klejnoty,
Na moich sukien strój wspaniały
Przebujne włosy mi spływały,
Ocieniające skroń!..

Od strony miasta nadchodzi
THOAS.

Helleńska gdzie niewiasta, odźwierna świątyni?
Ofiary poświęcone? Czy się wszystko czyni.
Jak trzeba? W świętym ogniu palą się już ciała?

Ifigenia wychodzi z świątyni, niosąc posąg Artemidy.
PRZODOWNICA CHÓRU.

Jest oto!.. Ona-ć powie, co za rzecz się stała.

THOAS (idąc na przeciw)

Agamemnona córko! Czemu obraz boży
Unosisz, z niewzruszonych zdjąwszy go podnoży?

IFIGENIA.

Nie ruszaj się z przedsionka w świątynne wierzeje:

THOAS.

A cóż tam, Ifigenio, nowego się dzieje?

IFIGENIA.

Wstyd! Hańba! Wzgląd na świętość wyciska te słowa!

THOAS.

Zaczynasz osobliwie! Cóż za sprawa nowa?

IFIGENIA.

Ofiary pochwycone, nie są czyste, panie!

THOAS.

Twój domysł, czy kto zwrócił ci uwagę na nie?

IFIGENIA.

Odwrócił się nasz posąg plecami swojemi.

THOAS.

Sam przez się, czy sprawiło to trzęsienie ziemi?

IFIGENIA.

Sam przez się i do tego nawet zamknął oczy.

THOAS.

Czy może na przybyszów tak się gniewnie boczy?

IFIGENIA.

Tak jest! Ich grzechów mocy nie łatwo kto zmierzy.

THOAS.

Zabili kogo z naszych u morskich wybrzeży?

IFIGENIA.

Nie! W domu, nim tu przyszli, mordem się skalali.

THOAS.

A jakim? Ciekaw jestem! Mów dalej! Mów dalej!

IFIGENIA.

Miecz wspólnie w rodzicielki utopili łonie.

THOAS.

Człek dziki nie zrobiłby tego. Apollonie!

IFIGENIA.

Ścigani są, wypchnięci ze wszystkiej Hellady.

THOAS.

Stąd posąg za świątynne wynosisz posady?

IFIGENIA.

Od zmazy chcę go ustrzedz na powietrzu ninie.

THOAS.

A jak się dowiedziałaś o przybyszów winie.

IFIGENIA.

Gdy posąg się odwrócił, śledziłam tej chwili.

THOAS.

Krok słuszny! Dobrze, widać, Grecy cię kształcili!

IFIGENIA.

Na lep mnie chciano schwycić najsłodszą ponętą.

THOAS.

Czy jaką miłą wieścią, z twego Argos wziętą?

IFIGENIA.

Że Orest, brat mój, żyje szczęśliw śród swych włości.

THOAS.

Chcą, byś ich ocaliła za te wiadomości?

IFIGENIA.

I że i ojcu memu służy szczęścia siła.

THOAS.

Kapłanki obowiązkiem tyś się wymówiła?

IFIGENIA.

Że gardzę, rzekłam. Grecją sprawczynią mej zguby.

THOAS.

Więc jakiej wobec obcych chwycimy się próby?

IFIGENIA.

Zachować dawny zwyczaj konieczność wskazuje.

THOAS.

Więc woda gdzie święcona? Gdzie miecz na te zbóje?

IFIGENIA.

Wprzód muszę ich oczyścić we świętej kąpieli.

THOAS.

Zdrojowa czy też morska z grzechu ich wybieli?

IFIGENIA.

Nie! Wszystkie ludzkie winy morska fala maże.

THOAS.

Więc pójdą tem czyściejsi przed boskie ołtarze.

IFIGENIA.

Tem godniej swą powinność spełni moje ramię.

THOAS.

Wszak tuż się przed świątynią bałwan morski łamie?

IFIGENIA.

Samotni mi potrzeba — i dla innej sprawy.

THOAS.

Co chcesz, to rób! Tajemnic nie jestem ciekawy.

IFIGENIA.

Bogini wizerunek też oczyścić mamy.

THOAS.

Zapewne — z tej niegodnej matkobójstwa plamy,

IFIGENIA.

Inaczej nie byłabym go z podstawy zdjęła.

THOAS.

Pobożność i przezorność potrzebne do dzieła.

IFIGENIA.

A ty wiesz-li, co masz czynić?

THOAS.

Ty mnie poucz w sprawie tej!

IFIGENIA.

Wierność Grekom jest nieznana —

THOAS.

Więc ich związać! Służba! hej!

IFIGENIA.

Przyprowadzić tu przybyszów!

THOAS.

Stań się według twoich słów!

IFIGENIA.

Głowy nakryć im zasłoną!

THOAS.

Zwołam ich ze wszystkich stron.

IFIGENIA.

W gród jednego racz też wysłać, aby rzekł —

THOAS.

Co rzec ma on?

IFIGENIA.

Niech zostaną wszyscy w domu...

THOAS.

By nie spotkać się ze złem?

IFIGENIA.

Widok taki zapowietrza!

THOAS (do jednego z sług).

Idź i ogłoś! (do Ifig.) Wiem to, wiem!

IFIGENIA.

Głównie z pośród przyjaciołów...

THOAS.

Do mnie pijesz, gościu nasz?

IFIGENIA.

Nie powinien nikt to wiedzieć  —  —

THOAS.

Troskliwie o miasto dbasz.

IFIGENIA.

Ty zostaniesz przy świątyni —

THOAS.

I cóż, powiedz, czynić mam?

IFIGENIA.

Ogniem boży dom odczyścisz —

THOAS.

By był cny, gdy wrócisz k’nam.

IFIGENIA.

A gdy wyjdą cudzoziemcy —

THOAS.

Jakiż mi uczynić krok?

IFIGENIA.

Oczy sobie zasłoń płaszczem —

THOAS.

By się mój nie skaził wzrok?

IFIGENIA.

Gdybym dłużej zabawiła —

THOAS.

Jaki czas to może trwać?

IFIGENIA.

Nie dziw-że się  —  —

THOAS.

Z swym obrzędem radź-że sobie, jak chcesz, radź!

IFIGENIA.

Oby mi się obrzęd udał —

THOAS.

I co do mnie, wspieraj Bóg!

IFIGENIA.

Cudzoziemcy już wychodzą za świątynny, widzę, próg!
Sprzęty boże i jagnięta już za niemi niosą wraz,
Aby mordem mord zmyć krwawy. Wszystko, co mi jest w ten czas

Odkażania tak niezbędne, ten pochodni jasny blask —
I com w sprawie tych przybyszów przykazała, aby łask
Znów dostąpić utraconych, wszystko jest już... Więc do rzesz
Tego miasta ja się zwracam: Strzeż się, wszelki człeku, strzeż,
Byś zakały nie zachwycił! Przed zakałą ty się trwóż.
Ty, coś bóstwu dłoń poświęcił jako cny świątynny stróż,
I ty, mówię, co małżeński chcesz zawierać święty ślub,
I ty, która chodzisz w ciąży, zgub-że mi się z drogi, zgub!
Córko Zeusa i Latony, jeśli ja ten zmyję mord,
Jeśli złożę, jak potrzeba, cną ofiarę, juścić port
W oczyszczonej tej świątyni znajdziesz, Pani, a zaś nam
Szczęście błyśnie. Cóż ja więcej, kromie tego, mówić mam?
Wszystko inne bogom zwierzam, co na wszystko mają wzrok,
A i tobie, Pani święta: Prowadź-że mój każdy krok!

Oddala się w stronę morza.
CHÓR.

O synu Latony wdały,
Złocistowłosy
Mistrzu na lutni!
Z delijskiej niwy,
Gdzie taka żyzność jest wielka,
W owocne spowita rosy,
Uniosła cię rodzicielka —
Ciebie i tę, co z cięciwy
Jaknajrozrzutniej
Rada niechybne puszcza strzały:
Poprzez rozlewne to morze,
Położne, święte porzuciwszy łoże,
Z morskiej cię skały
Uniosła onego czasu
Na szczyt Parnasu,
Gdzie huczny rozbrzmiewa śpiew,

Gdzie Dyonizos pośród swojej rzeszy
Bachijskim pląsem się cieszy,
Gdzie w cieniu gęstych, wawrzynowych drzew
Pstrokaty, ognisty smok,
Okrutny potwór Ziemi,
Wyroczni Ziemi strzegł!..
Jeszcześ dziecięcy miał wiek,
Jeszcześ, słoneczny ty panie,
W zaczątku swoich lat,
Na matki harcował kolanie,
Gdyś już strzałami swemi
Przelał potwora krew
I już niezwłocznie,
Ażeby boskie wygłaszać wyrocznie.
Na złotym trójnogu siadł.
W natchnień koronie
Na nieomylnem siadłeś tronie
I oto wyroki boże
Z niedostępnego siedziska
Warga twa ciska,
Ludziom śmiertelnym przepowiednie czyni
Z pośrodka ziemi, z świątyni,
Tam, gdzie strumienie swoje
Kastalskie toczą zdroje.

*

I ziemia, skoro spostrzeże,
Jako jej córę,
Temidę boską,
Ów syn Latony
Wróżbnego pozbawił kościoła,
Od razu jej wnętrze ponure
Senne widzenia wywoła,

Ażeby człowiek, trapiony
Przyszłości troską,
Gdy się na mroczne rzuci leże[8],
Pewne otrzymał orędzie
O tem, co było, i o tem, co będzie.
Tak więc odbierze
Fojbowi zaszczyt wieszczenia:
Gniew ją rozpienia
O córki rodzonej cześć!
I oto, z chwały odarty proroczej,
Książę Apollo skoczy
Zwinnemi stopy na Olimp, by wnieść
Prośbę do Zeusa: W lot
Drobnemi ujmie rączęty
Rodzica święty tron,
Prosząc, by chronił mu On
Pityjski jego przybytek,
Zgasił bogini złość
I zewsząd widziadeł rój wszytek
Przepędził, gniewem zdjęty.
I Zeus, tę słysząc wieść,
Wraz się zaśmieje,
Że na te chłopiec wchodzi już koleje,
Że tak w honory chce rość,
Głową mu skinie
I w tej-że samej w lot godzinie
Ukróci sny w ich pędzie,
Proroczej pozbawi mocy

Widziadła nocy,
Wieszczenia Fojba powróci do chwały.
Którą już postradały,
W Iron jego wiarę zbudzi
W Sercu wszelakich ludzi...

Od strony morza jawi się
GONIEC.

Świątynni furtyanie, ołtarzy stróżowie!
Gdzie Thoas, pan tej ziemi, niechże mi kto powie,
Niech drzwi, mocno zawarte, co tchu mi otworzy
I króla mi wywoła z tej świątyni bożej!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co stało się? Mów, jeśli pełnić masz zadanie.

GONIEC.

Już nie ma ich, uciekli precz ci dwaj młodzianie!
Agamemnona córka na morskie odmęty
Popchnęła ich! Zabrali także obraz święty
I razem odpłynęli w buchcie greckiej łodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie może być! A władca, o którego chodzi,
Gdzieś wyszedł, już świątynne opuścił wierzeje.

GONIEC.

Lecz dokąd? Donieść trzeba o tem, co się dzieje.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie wiemy. Pospiesz za nim, byś, gdziekolwiek będzie,
Mógł zanieść mu w te tropy to swoje orędzie.

GONIEC.

Popatrzcie! Jakże ufać może kto niewieście!
Zapewne i wy również winne w tem jesteście!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szalonyś! Na przybyszach tych cóż nam zależy?
Lecz czemu się nie kwapisz do królewskich dźwierzy?

GONIEC.

Nie prędzej, aż mi ci tam wyjawią dokładnie,
Gdzie król jest, gdzie go moja wiadomość dopadnie.

Stukając do drzwi

Hej! rygle mi odsuńcie! Do was się tej chwili
Ja zwracam, byście króla wraz powiadomili,
Że jestem tu u bramy! Nowe jest nieszczęście!

THOAS (we drzwiach otwartych).

Któż wrzeszczy tak straszliwie? Czyje walą pięście
W bożego domu bramy? Któż spokój narusza?

GONIEC.

Skłamały! Ha! skłamały! (wskazując na Przodownicę chóru) Rzekła mi ta dusza
Że ciebie nie ma tutaj, a tyś jest tu, książę.

THOAS.

A jakiż cel, zysk jaki z tem się dla nich wiąże?

GONIEC.

Opowiem ci to później. Teraz, jaka szkoda
Spotkała nas, posłuchaj. Ta dziewica młoda,
Kapłanka Ifigenia, uszła precz tą dobą
Do spółki z przybyszami, zabrawszy ze sobą
I ten nasz obraz święty!.. Chytre oczyszczenie!

THOAS.

A cóż ją tak opęta? Cóż nią tak pożenie?

GONIEC.

Ratuje Orestesa! Taka jest przyczyna!

THOAS.

Którego? Czyżby córki Tyndarowej syna?

GONIEC.

Co paść miał na ołtarzu, nieb ofiara zbożna.

THOAS.

To cud jest! Bo inaczej jak to nazwać można?!

GONIEC.

Nie o tem myśl, lecz słuchaj, co ci tu wyłożę,
A wszystko rozważywszy, bacz, jakby na morze
Pogonie zaraz wysłać, co dościgną zbiegów.

THOAS.

Rzecz słuszna! Nie tak bardzo odbili od brzegów
I nie tak bliski cel ich, by uszli mej włóczni.

GONIEC.

Nad morze gdyśmy przyszli, my, twoi poruczni,
Mający rozkaz trzymać tych przybyszów pęta,
Gdy w miejscu stanęliśmy ukrytem, gdzie, wzięta
Z Hellady, łódź Oresta czekała, tej chwili
Zleciła nam kapłanka, byśmy ustąpili
Gdzieś na bok, jako niby, mówiła, niezwłocznie
Kadzenie i czyszczenie tajemne rozpocznie.
I, z rąk nam odebrawszy przybyszów kajdany,
Szła sama w trop za nimi. Nieco podejrzany
Wydawał się twym sługom krok ten, lecz nareście
Podobał się nam, królu!.. Po chwili niewieście
Usłyszeliśmy krzyki. Aby nam się zdało,
Że niby jakieś sprawia obrzędy, niemało

Poczęła pohutnywać, piać nieznane pienia,
Zaklęcia czarodziejskie głosić, do czyszczenia,
Do krwi zmazania ponoć potrzebne. I długi
Na miejscu przeczekawszy czas, jęli twe sługi
Obawiać się, że mogli cudzoziemcy oni,
Z pęt przecież uwolnieni, ujść po morskiej toni,
Niewiastę wprzód zabiwszy. Że nam jednak trwoga
Wzbraniała być świadkami obrzędu, więc noga
Nie ruszy się nam z miejsca, ostatecznie przecie
Uchwaliliśmy pójść tam, choćby tej kobiecie
I onym dwom przybyszom na przekór. I nawę
Helleńską ujrzeliśmy, snać już na przeprawę
Przez morze czekającą: na ławach zasiadło
Wioślarzy pięćdziesięciu, a tam, gdzie jest radło
Sterowe, dwaj młodzieńcy stali niezwiązani.
Żerdziami tu wstrzymują przód na fal otchłani.
Kotwice tu wieszają na drągach, drabiny
Tam inni znowu plotą z postronków i liny
Przez ręce przepuszczając, obcym je podają
Do morza. I my, widząc, co się z oną zgrają
Tam działo, jakie chytre żywiła zamysły,
Od razu dopadliśmy cudzoziemców: prysły
Wszelakie juści względy —, chwyciliśmy sznury.
Pragnący ster i wiosła ściągnąć z statku góry,
A z ust nam wybiegały słowa: »Jakie prawo
Przygnało was tu do nas, aby tak jaskrawo
Zabierać nam kapłankę i ten obraz święty?
Kto jesteś ty, co chcesz ją przez morskie odmęty
Z tej naszej uwieść ziemi?« A na to on powie:
»Agamemnona syn ja, wiedzcie to, ludkowie,
Orestes, brat jej! Siostrę-m znalazł zaginioną
I wiozę ją do domu!« Myśmy przecież oną

Przybyszkę mocno w rękach trzymali, do ciebie
Chcąc gwałtem ją sprowadzić. Ale tej potrzebie
Stanęły w poprzek straszne policzki, którymi
Zaczęto nas obdarzać. Prano nas w olbrzymi,
Okrutny, mówię, sposób. Nikt z nich nie miał miecza
I myśmy też nie mieli, więc ta dzicz nieczłecza
Prażyła nas pięściami. Ci młodzi junacy
To w pierś, to w bok nas walą, żeśmy się w tej pracy
Znużyli ponad siły. W tak okrutny sposób
Nacechowani przez nich — jedne z naszych osób
Na głowie miały pręgi, inne znowu oczy
Podbite — uciekliśmy na wzgórze: na zboczy
Zająwszy stanowisko, walczym już ostrożniej,
Rzucając kamieniami. Ale ci bezbożni
Łucznicy, co na rufie onej łodzi stali,
Strzałami nam dopiekli i odparli dalej.
Tymczasem bałwan rzucił statkiem o wybrzeże,
Omało nie rozbiwszy go, więc Orest bierze
Na lewe ramię siostrę i, brocząc po wodzie,
Dopadłszy po drabinie pomostu, na spodzie,
Na rufie statku siostrę umieści, z nią razem
I obraz córki Zeusa, spadły z nieb. Rozkazem
Rozbrzmiało wnętrze łodzi: »Helleńscy żeglarze
Do wioseł! Głąb zabielić! Czegośmy, te wraże
Przebywszy Symplegady, tak żarnie szukali,
Płynący po tej morskiej, niegościnnej fali,
To mamy już!« O głębię uderzyły wiosła
Śród krzyków — taka radość u żeglarzy rosła!
Dopóki jeszcze w porcie, łódź naprzód pobieży,
Lecz skoro minie ujście, zdala od wybrzeży,
Gwałtowny zadął wicher i statek, wprawiony
Rudlami w bieg polotny, zawróci do strony

Lądowej. Ci się bronią, łamią się z falami,
Lecz fale rwą ich okręt w tył. I wraz nad nami
Wystrzelił głos: to córka Agamemnonowa
Poczęła na okręcie modlić się w te słowa:
»Latony córko! Pomóż mnie, kapłance twojej!
Z tej ziemi barbarzyńskiej ponieś ku ostoi
Helleńskiej i mój podstęp przebacz mi obłudny!
I ty swojego brata kochasz, więc nie trudny
Będzie dla ciebie wybór: Zrozumiesz, że mogę
I ja też kochać brata mojego!« Na drogę
Jej modłów i żeglarze weszli: zanucili
Hymn głośny i rękawy zakasawszy, w chwili
Tej samej ramionami gołemi objęli
Swe wiosła. Ale łódź ich parła śród topieli
Z coraz to większą mocą ku skałom nadbrzeża.
Niejeden, widać było, bronić się zamierza —
Do morza jeden skacze, liny za brzeg statku
Z postronków rzuca pętle. I w tym mnie wypadku
Wysłano tu do ciebie, królu, byś miał wieści
O wszystkiem, co się stało. Radzę więc twej cześci
Wziąć pęta i powrozy: Pókąd fala dyszy,
Ratunku juści nie ma dla onych przybyszy.
Niechętny Pelopidom Bóg, co dzierży tonie,
Poseidon, nie poprzestał snać o Ilionie
Wciąż myśleć i snać wyda tobie i ludowi
Agamemnona syna! Niechże go więc złowi
Nasz władca, razem z siostrą, co, mordu w Aulidzie
Niepomna, z taką zdradą na boginię idzie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O biedna Ifigenio! Umrzecie oboje,
I ty i brat, gdy król was schwyci w ręce swoje!

THOAS.

Hej! ziemi tej dalekiej wszyscy wy mieszkańce!
Wędzidła koniom w pyski i na lądu krańce
Popędzić, by rozbity schwycić statek grecki
I pojmać z bożą mocą podły ród zdradziecki!
Wam zasię szybkolotne trzeba spuścić łódki,
Ażeby, pochwyciwszy te nędzne wyrzutki
Na morzu czy na lądzie, z urwistej ich skały
Postrącać lub wbić na pal!.. Wy, coście wiedziały,
Niewiasty, o tym niecnym ucieczki zamiarze,
Zbyt nagli mnie ta sprawa, później was ukarzę.

W górze jawi się
ATENA.

Dokąd, dokąd gotujesz tę pogoń, Thoasie?
Wysłuchaj, co ci mówi Atena w tym czasie:
Zapędy te wojenne powstrzymaj niezwłocznie!
Orestes, Loksyasza mający wyrocznię,
Uniknąć chcąc Erynyj, przybył tu z rozkazem,
By siostrę wziąć do Argos wraz z świętym obrazem.
Do mojej ma go ziemi zanieść... To me słowa.
A zaś co do Oresta, któremu gotowa
Śmierć zadać była dłoń twa, na tej morskiej toni
Już daje sobie radę: Posejdon go broni,
Z miłości ku mnie już mu wszystkie fale gładzi
I okręt po spokojnej głębinie prowadzi.
Ty zasię Orestesie, jako że mój boski
Głos słyszysz już zdaleka, zawieź-że bez troski
I obraz i swą siostrę! Gdy dotrzesz do progów
Ateńskiej mej stolicy, wzniesionej przez bogów.
Zbudujesz w miejscu świętem, u onych rubieży
Attyckich, gdzie się grzebień karystyjski jeży —

Mój lud to zwie Halami — świątynię i potem
Umieścisz w niej ten obraz. To zrób za powrotem,
Od ziemi on tauryjskiej weźmie nazwę wtedy,
Od cierpień, któreś przebył, od tej strasznej biedy,
Doznanej od Erynyj, które cię ścigały,
Żeś błąkał się po Grecji.. Odtąd lud już cały
Opiewać będzie w hymnach swoich Artemidę
Pod mianem Tauropolos. Za tem jeszcze idę,
Ażebyś ustanowił ten obrzęd: Gdy lutą
Wspomnienie twego mordu będzie lud pokutą
Obchodził, niech ktoś trzyma miecz nad karkiem człeka
I niech się krew poleje, ażeby od wieka
Do wieka praw bogini ustrzedz należycie.
Ty zasię, Ifigenio, na Brauronu szczycie
Zostaniesz jej klucznicą i tam spoczniesz w grobie.
Szat mnóstwo pięknie tkanych dostanie się tobie
W udziele po niewiastach, co zmarły w połogu...
I greckie te niewiasty masz zawieść do progu
Ojczystej ich siedziby, bo tego, Oreście,
Wymaga sprawiedliwość. Już ja raz w swem mieście,
Na wzgórzu Aresowem ocaliłam ciebie,
Zrządziwszy równość głosów... Odtąd też w potrzebie
Panować ma ten zwyczaj, by głodów równością
Uwalniać podsądnego. Prowadź więc ku włościom
Ojczystym swoją siostrę, ty Agamemnona
Cny synu, a ty, królu, wyrzuć gniewy z łona!

THOAS.

Ateno! Głupi człowiek, któremu do ucha
Rozkazy twoje wpadły, a on ich nie słucha.
Że Orest, wziąwszy obraz, uszedł z ziemi mojej,
Ja żadnych żalów me mam, tak samo też stoi

I sprawa z jego siostrą, bo juścić nie trzeba
Niewczesnej wszczynać waśni z potęgami nieba.
W ojczyznę niech wracają z tą figurą bożą
I niechże ją szczęśliwie w bożym domu złożą.
Niewiasty też wyprawię według twojej rady
Do ziemi ich ojczystej, do błogiej Hellady,
I włócznie, podniesione na obcych i wiosła
Pochowam, gdy ten rozkaz warga twa przyniosła.

ATENA.

[To pięknie! Wszak nad tobą i bogami władnie
Konieczność!] Wiejcie wiatry i ponieście składnie
Do Aten łódź Oresta!.. Ja go przez odmęty
Powiodę, aby chronić siostry obraz święty.

CHÓR.

Po wód topieli
Płyńcie szczęśliwi, weseli,
Że się wam zdarzył wybawienia czas!
Pallas Athene, przez bogi i nas,
Śmiertelnych ludzi, uwielbiana Pani!
Postąpię sobie, jak każe
Twój głos!
Najniespodzianiej
Sprawił nam w darze
Los,
Że doszedł ku nam ten twój dźwięk uroczy!
[A wielka Nike nad nami
Niech swą opiekę roztoczy
I wieńczy nas swymi wieńcami!]








II. TRAGEDYE WOJENNE
I ATEŃSKIE
HERAKLIDZI


Heraklidzi.

Osoby dramatu.
IOLAOS, towarzysz broni Heraklesa.
KOPREUS, herold króla Eurysteusa.
CHÓR obywateli ateńskich.
DEMOFON, król Aten.
MAKARIA, córka Heraklesa.
SŁUGA Hyllosa.
ALKMENE, matka Heraklesa.
GONIEC.
EURYSTEUS, król Argosu.
Rzecz dzieje się w Atenach, na placu publicznym, niedaleko świątyni Zeusa.






Na scenę wchodzi

IOLAOS.

Od dawna-m ja to wiedział, ze człowiek cnotliwy
Dla bliźnich swoich żyje, ale kto jest chciwy,
Kto serce ma zwrócone ku zyskom, ten żadnej
I państwa nie przyniesie korzyści i składny
Nie będzie w obcowaniu, gdyż dba li o siebie.
Wiem o tem coś — nie tylko ze słuchu. W potrzebie
Znaleźli się krewniacy i ja, choć w Argosie
Spokojnie mogłem siedzieć, wolałem w ich losie
Z współczucia uczestniczyć. Sam jeden, gdy z nami
Żył jeszcze tu Herakles, jego się trudami
Dzieliłem, zaś od chwili, gdy już w niebie świeci,
Pod skrzydła swoje wziąwszy jego biedne dzieci,
Opiekę wykonywam troskliwie nad niemi,
Choć sam jej potrzebuję. Bo gdy już z tej ziemi
Ich ojciec sobie poszedł, pragnął nas coprędzej
Wygładzić Eurysteus. Uszliśmy tej nędzy:
Ojczyznę straciliśmy, lecz uratowany
Nasz żywot! Uciekając od łanów na łany,
Od miasta my do miasta błądzili. Bo juści
Nie dosyć jednej zbrodni, Eurystej dupuści
I tej się jeszcze hańby, że po wszystkie krańce,
Gdzie tylko chcemy spocząć, wysyła posłańce
I wzywa do powrotu i bronią zagraża
Argiwską, co dla wszystkich bez wyjątku wraża,

Czy będzie to przyjaciel czy też wróg, i własną
Krzepotą się też chełpi. A iż sprawa jasną
Wszem wobec, że ja żadnej nie mam tutaj mocy,
Że dzieci te są małe i w doli sierocej,
Bez ojca, żyć zmuszone, więc każda nas ręka
Przepędza, bo się władzy silniejszego lęka.
I tak ja z uchodźcami moimi uchodzę
I cierpię z cierpiącymi, nie chcąc ich w tej drodze
Opuszczać, by ktokolwiek nie przyganił z ludzi:
»Sieroty to bez ojca, a czyż się potrudzi
Z pomocą Iolaos, choć krewny?«... Po całej
Helladzie tak błądzący, wreszcie zawitały
Te dzieci razem zemną w maratońskie włości
I ziemie te sąsiedzkie, by żebrać litości
U bożych tu ołtarzy. Bo jak nam się zdaje.
Dwóch synów Terejowych ma w ręku te kraje,
Wylosowane ongi. Ród to Pandiona
I krewny tych dziateczek. Oto jest i ona
Przyczyna, żeśmy, dalej idący i dalej,
Ku miedzom świętych Aten krok swój skierowali.
Wygnańców tych, widzicie, strzeże starców dwoje:
Za tymi tu chłopcami ja z opieką stoję,
Alkmene zaś w świątyni ukryła dziewczęta
I trzyma je w troskliwych objęciach — pamięta,
Że juści takich młódek wypuszczać nie można
Przed ołtarz, między tłumy, musi być ostrożna.
Zaś Hyllos, a z nim razem bracia, starsi wiekiem,
Warowni poszedł szukać, byśmy w tem dalekiem
Opolu zamieszkali, gdyby razem z temi
Sieroty chciał kto znowu wygnać nas z tej ziemi.
Tu do mnie, dziatki! dziatki! Chwyćcie się mej szaty!
Już herold spieszy ku nam, przez te nasze katy

Wysłany, by nas ścigał, nas, biedne wygnańce,
Zmuszone wciąż się tułać snać po ziemi krańce!
Plugawcze! Obyś szczezł już razem z tym, co ciebie
Tu wysłał! Ileż złego — a niech cię pogrzebie
Ta ziemia! — słyszał z ust twych i ojciec tych dziatek!

Jawi się herold Eurysteusa
KOPREUS.

Czy myślisz, żeś spokojne znalazł na ostatek
Wytchnienie? Żeś zawitał, ty człowieku głupi,
Do miasta swych przyjaciół? Takich tu nie kupi,
Co chcieliby potężne ramię Eurysteja
Zamienić na twą starość! Daremna nadzieja!
Precz! Poco jeszcze zwlekasz? Do Argos! Precz! Dalej!
Jest rozkaz, by tam ciebie ukamienowali.

IOLAOS.

Bynajmniej! Schron tu mamy! Któż nas od ołtarzy —
Któż z wolnej tej ziemicy wygnać się poważy?

KOPREUS.

Nie wahasz się ponownie trudzić o, tej dłoni?

IOLAOS.

Przemocą z tego miejsca nikt mnie nie wygoni.

KOPREUS.

Zobaczysz. Lichy z ciebie prorok jest tym razem.

IOLAOS.

Dopókim żyw, nie zmusi nikt mnie swym rozkazem.

KOPREUS.

Precz! Precz! Choćbyś się bronił, jako chciał, w tę porę
I tych ja — Eurysteja to własność — zabiorę!

IOLAOS (krzyczy).

O wy, co w grodzie Aten siedzicie od wieka!
Ratujcie nas! Zeusowi, którego opieka
Nad zborem ludu władnie, zwierzyliśmy życie!
Gwałt, gwałt nam się tu dzieje! Słyszycie! Słyszycie!
Gałązki zbeszczeszczone! Spada hańba sroga —
Srom spada na to miasto wasze i na Boga!
Jawi się z Chórem

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ha! Cóż to?! Co za krzyk się zrywa od ołtarza?
Czy może czeka na nas jaka dola wraża?

IOLAOS.

Widzicie, co za starzec wala się w tym pyle?
I Tyle mojego, tyle!

PRZODOWNIK CHÓRU.

A któż cię poturbował, nieszczęsny człowiecze?

IOLAOS.

Ten oto, przyjaciele, tak mnie strasznie wlecze
Od stopni ołtarzowych, urągając Bogu.

CHÓR.

Do ludu czterech miast
Z jakiego przybywasz rozłogu?
Gdzie kraj twój leży?
Czy od eubojskich wybrzeży
Przy plusku wiosła
Łódź cię tu niosła,
Przez morze niosła cię do nas?

IOLAOS.

Nie z wysp my, przyjaciele! We wasze pielesze
Z mykeńskiej ja krainy razem z temi spieszę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jak lud cię zowie
Mykeński — jak zwią cię ziomkowie?

IOLAOS.

Towarzysz Heraklesa, Iolaos!... W świecie
Słuch jakiś o nazwisku mojem wszak znajdziecie?!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

I owszem, słyszeliśmy już dawniej. Lecz radzi
Będziemy się dowiedzieć, kogo to prowadzi
Twa ręka? Czyje to dzieci?

IOLAOS.

Synowie Heraklesa! Do was, pod mą wodzą,
I do waszego miasta po pomoc przychodzą.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A czegóż pragną od nas i naszego grodu?
Z jakiego przyszli powodu?

IOLAOS.

Abyście ich do Argos brać nie pozwolili
Od progów tej świątyni, przyjaciele mili!

KOPREUS (do Chóru).

Nie będzie to na rękę panu, co ma władzę
Nad tobą, skoro ujrzy cię tutaj! Nie radzę!

CHÓR.

Szanować trzeba tych,
Co przeciw nieszczęścia pladze
Szukają schronu
U bogów świętego tronu.
A kto ich nęka,

Ujrzy, co ręka
Sprawiedliwości oznacza!

KOPREUS.

Do mego zatem władcy odeszlij tę tłuszczę,
A ja się na nich gwałtu nigdy nie dopuszczę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Rzecz to bezbożna,
Zdradzać proszących nie można!

KOPREUS.

Lecz zbożna stać od sporu i zwady zdaleka
I słuchać rad życzliwych życzliwego człeka.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie trzebaż było wprzódy zawiadomić pana
Tych dzierżaw, nimś się ważył — sprawa niesłychana —
Z bożego przytuliska pędzić naszych gości
I ziemię tę obrażać, tę ziemię wolności?!

KOPREUS.

A któż jest władcą pól tych i waszego grodu?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Demofon z szlachetnego Tezeusza rodu.

KOPREUS.

Więc on niech spór rozstrzygnie, tak najlepiej będzie!
Co za tem, puste słowa! Więc chodźmy przed sędzię.

PRZODOWNIK CHÓRU.

I on tu się już zbliża pospiesznymi kroki,
Wraz z bratem Akamasem wydadzą wyroki.

Wchodzi Król Aten

DEMOFON (do Chóru).

Wyprzedziliście młodszych w drodze do Zeusza
Ołtarzy, więc powiedzcie, na co tak się rusza
Ten naród? Co za cel jest tego zbiegowiska?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Haraklesowe biedne, wygnane dzieciska
Ten ołtarz wieńczą święty, jak widzisz, o panie —
Przybyły prosić bogów o ich zmiłowanie,
A z niemi Iolaos, druh rodzica stary.

DEMOFON.

Z jakiegoż to powodu te jęki bez miary?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ten oto, chcąc przemocą oderwać te dzieci
I starca od ołtarza, takie krzyki nieci.
Powalił go, aż łzy mi wytrysły z pod powiek.

DEMOFON.

Z wyglądu, z kroju sukien zda mi się ten człowiek
Greczynem, lecz z postępku snać mu się należy
Nazwisko barbarzyńcy... Z jakiej-że rubieży
Przychodzisz? Mów! Nie zwlekaj! Skąd jesteś w tej drodze?

KOPREUS.

Jeżeli tak chcesz wiedzieć, z Argos ja przychodzę —
A poco i przez kogo, wyjaśnięć w te tropy.
Eurystej, król mykeński skierował me stopy
W tę ziemię, by ich ująć. Dużo według prawa
Powiedzieć mam i spełnić. Ojczysta ustawa
Skazała Argejczyków tych na śmierć, więc ja się
Wybrałem, sam Argejczyk, aby ich, w tym czasie
Z ojczyzny mojej zbiegłych, pochwycić. Nikt nami

Nie może rozporządzać: Wyroki my sami
Ferujem, swego grodu swojscy dzierżyciele.
Pomocy szukający, ci już ognisk wiele
Zwiedzili, lecz jam zawsze jednakiemi słowy
Dowodził i nikt nie śmiał narażać swej głowy...
Widocznie przypuszczali, żeś jest nieroztropny,
Lub chcieli wypróbować, czy będziesz pochopny
Dopomódz, czy nie będziesz. A nuż — tę nadzieję
Żywili — stracisz rozum i na ich koleje
Spoglądniesz miłosiernie — sam jeden, sam z całej
Hellady, którą przejść już stopy ich zdołały.
Więc rozważ, co zyskujesz, przyjmując te zbiegi,
A co, gdy nam ich wydasz. Argiwskie szeregi
Sprzymierzą się z tem miastem, Eurystej ci poda
Potężną swą prawicę — oto jest nagroda,
Zyskana przez cię od nas. Lecz jeśli ich skargom
Dasz uwieść się i płaczom, nie ujdziesz zatargom.
Na ostrzu miecza stanie rzecz, bo nie myśl sobie,
Że spór ten rozstrzygniemy bez stali. Na dobie
Pomyśleć, jakie ziemie utracisz, jeżeli
W bój wdasz się z Argiwami? Co za przyjacieli
Popierasz? A i za co będziesz grzebał swoje
Umarłe? Pójdzie pomruk — o to ja się boję —
Po kraju, iż dla tego, że tak powiem, trupa
I dla tych niedorostków włazisz w bagno!... Kupa
Nadziei ci wykwitnie, tak myślisz... Atoli
Co znaczy ci nadzieja? Przecież każdy woli
Mieć pewność, a ty masz ją! Czy budujesz może
I na tem, że zwyciężą Argiwczyków w sporze
Ci chłopcy, gdy dorosną, wydawszy im wojnę?
O, zanim to się stanie — niech będzie spokojne
Twe serce — wody dużo upłynie, ty, zasię,

Na straty się niejedne narazisz w tym czasie.
Dla tego słuchaj rad mych. Żadnej ci ja łaski
Nie żądam, zwróć, co moje, gdy nie chcesz w niesnaski
Zawikłać się z Mykeną, lecz zyskać jej względy.
A może — takie nieraz ludzie mają pędy —
Wybierać chcesz przyjaciół, nie z lepszych, lecz z koła
Podlejszych?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Któż osądzić, któż rozstrzygnąć zdoła,
Gdzie słuszność, nie słyszawszy tej i tamtej strony?

IOLAOS.

O władco, wszak obyczaj jest tu dozwolony,
Że słuchać ja naprzemian i przemawiać mogę,
Że nikt mnie na tułaczą nie wypędzi drogę,
Jak działo się gdzieindziej. Z tym zasię człowiekiem
Nie mamy nic wspólnego. Dla nas dziś dalekiem
Jest Argos, jest nam obcem, albowiem wyroki
Wygnały nas z ojczyzny. Jeśli takie kroki
Przeciwko nam zrobiono, na jakiej zasadzie
Ten człowiek swoją rękę na tułaczach kładzie,
Z Mykeny wypędzonych? Jesteśmy wygnańce,
A godzi-ż się nas pędzić za Hellady krańce
Dla tego, że nas z Argos wypędzić raczono?
Aleny tego nigdy nie zrobią, boć pono
Nie mają tyle stracha przed Argos, by chciały
Wyganiać Heraklidów! Czyśmy w jakiejś małej
Achajskiej tu mieścinie? Czy to pierwsze lepsze
Jest Trachis, że nas pędzisz wbrew prawu? Rozeprze
Już całkiem się ta duma argiwska: z świątyni
Chcesz wygnać nas, żebrzących? Gdy się to uczyni,

Gdy posłuch znajdziesz tutaj, Ateny przestaną
Być dla mnie ludem wolnym. Ale mnie jest znaną
Ich dusza i ich serce. Wolą umrzeć raczej!
Bo przecież ludziom prawym więcej honor znaczy,
Niż życie. Lecz dość tego! Gdyż obmierznąć mogą
Pochwały nazbyt górne, jak ja-m, swoją drogą,
Sam o tem się przekonał, gdy mnie zbyt chwalili.
Dlaczego zaś masz zbawić te dzieci, tej chwili
Wyłuszczę ci, boś król tu! Rodzina wy bliska:
Pelopsa syn, Pitteus, miał córkę z nazwiska
Aitrę, z niej twój ojciec Tezeusz się zrodził.
A teraz ja do rodu tych sięgnę: Zeus spłodził
Ich ojca, Heraklesa, z Alkmeny, ta znowu
Pelopsa była córką. Jednego więc chowu,
Z jednego mówię gniazda są wasi ojcowie —
I ich i, Demofonie, twój rodzic. Lecz powie
I to ci moja warga, że jeszcze pozatem
Masz inny, walny powód być tym dzieciom bratem
Pomocnym: Rzecz wiadoma, że towarzysz broni
Ich ojca, wraz z Tezejem po morskiej ja toni
Płynąłem, aby zdobyć pas ów śmiercionośny,
Że, dalej — w całej Grecyi czyn to wielce głośny — ,
Herakles ojca twego wyprowadził z ciemni
Hadesu. [Więc też za to niech się odwzajemni
Twa łaska — tak te proszą... Nie daj ich przemocą
Odrywać od ołtarzy, na dolę sierocą
Wypędzać z twojej ziemi, boć z tego wyrasta
Wstyd wielki i dla ciebie i dla twego miasta.
O, spójrz na te biedoty, zwróć-że oczy na nie
I niechaj się twym krewnym żaden gwałt nie stanie!].
Gałązki te ci daję i błagam na brodę,

Na ręce te cię proszę: Heraklidy młode
Za godne swej opieki miej! W tem niesłychanem
Nieszczęściu bądź im krewnym, druhem, bratem, panem!
To wszystko wszak dla ciebie godniejszą jest dolą,
Niż byś się miał uginać przed argiwską wolą!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Słyszący to, żal czuję, że im tak się wiedzie!
Los nawet nie oszczędza tych, co są na przedzie...
Dziś widzę to najlepiej! Z takiego są rodu,
A przecież muszą cierpieć, i to bez powodu!

DEMOFON.

Trzy naglą mnie przyczyny, bym, Iolaosie,
Pomyślał, jak przyjaciel, o tych dzieci losie.
Najbardziej wzgląd na Zeusa, jegoś bowiem straży
To stado piskląt oddał, tu, u tych ołtarzy,
Następnie przez krewieństwo i ojca zasługi
Wzdyć mają prawo żądać, abym spłacił długi.
A przedsię też i z hańby nie trza spuszczać powiek!
Jeżelibym pozwolił, aby obcy człowiek
Plądrował te ołtarze, będę, tak się zdaje,
Wyglądał nie na władcę, co ma wolne kraje
Pod sobą, lecz na tchórza, co gości wypędza.
Bo lęka się Argiwów. Byłaby to nędza,
Zaiste! godna stryczka! Czemuś w nasze progi
Szczęśliwszy nie zawitał?!... Ale nie miej trwogi,
Nikt ciebie i tych dzieci na błędny manowiec
Nie wygna z tej świątyni.
(Do Kopreusa). A ty, zasię, powiedz,
Do Argos powróciwszy, Eurysteusowi: —
Wydamy za wyrokiem, inak nie wyłowi
Stąd żadna moc mych gości! Wszak to jest bezprawnie!...

KOPREUS.

I wówczas nie, gdy słuszność w mych słowach ujawnię?

DEMOFON.

Gdzie słuszność gnać żebrzących o pomoc?

KOPREUS.

Niech spada
Wstyd na mnie, ale tobie szkoda stąd nielada!

DEMOFON.

Tak, szkoda, jeśli stąd ich brać pozwolę tobie.

KOPREUS.

Więc wydal ich z swych granic, tam ja swoje zrobię.

DEMOFON.

Przewrotny! Bóg się nie da oszukać niegodnie,

KOPREUS.

Przytułek snać tu wszystkie znaleźć mogą zbrodnie?!

DEMOFON.

Świątynia jest ochroną dla każdego w świecie.

KOPREUS.

O, inne o tem zdanie w Mykenie znajdziecie.

DEMOFON.

Więc ja tutaj nie panem? Niechże mi kto powie!

KOPREUS.

Tak, tylko nie krzywdź tamtych, mając rozum w głowie.

DEMOFON.

Wam krzywda, gdy ja bóstwa szanuję spokojnie?

KOPREUS.

O, nie chcę ja cię widzieć z Argiwami w wojnie.

DEMOFON.

I ja tego nie pragnę, ale tych nie puszczę.

KOPREUS.

Spróbuję wziąć swą własność — wydrę ci tę tłuszczę!

DEMOFON.

Nie wnetbyś ujrzał Argos, ty mój bratku luby!

KOPREUS.

Przekonam się tej chwili, wezmę się do próby.

DEMOFON.

Jeżeli się ich dotkniesz, zawyjesz mi srodze!

KOPREUS.

Na nieba! Co? Herolda śmiałbyś zabić w drodze?

DEMOFON.

Lecz jeśli się ten herold rozumem nie wiąże?

PRZODOWNIK CHÓRU (do Kopreusa).

Idź sobie!... (do Demofona). A i ty go nie tykaj się, książę!

KOPREUS.

Odchodzę! Wszakże ramię jednego człowieka
Jest zawsze słabe w walce!... Ale niedaleka
Jest chwila, gdy powrócę tutaj ze zbrojnymi,
Z Argiwów stalnym hufcem. Albowiem olbrzymi
Jest zastęp mego pana — wojsk jego tysiące
Czekają pod tarczami, żądzą walk dyszące.
Na czele król Eurystej. Pod Alkathu mury,
Na kresy już pociągnął i z głową, do góry
Wzniesioną, oczekuje... Wnet, jak grom, się zjawi,
Słyszący o twej pysze. Mężnie się rozprawi

  z tobą i ze wszystkiem, co twa ziemia płodzi.
Bo na cóż mamy w Argos tyle dzielnej młodzi
Abyśmy cię nie mieli pokarać, jak trzeba?!...

(Odchodzi.)
DEMOFON.

Ha! Szczeźnij! Twego Argos ja się tu, na nieba!
Nie lękam! Ale tych tu stąd na hańbę moją
Bynajmniej nie wywleczesz! Me ludy nie stoją
Pod jarzmem Argejczyków, król ja wolnej ziemi!

CHÓR.

Trzeba uważać, nim z wojskami swemi
Argiwów zjawi się pan!
Ares mykeński z gwałtowności znan.
Lecz dziś on jeszcze gwałtowniej
Wystąpi, niż w inny czas!
Heroldzi wszak są wymowni —
Podwójnie spiętrzają wypadki.
Jakże on, mniemasz, nie oczerni nas
Przed swoim królem? W jaki sposób gładki
Nie powie, iż straszne tu rzeczy
Przechodził,
Żeś mu nieomal i na życie godził?...

IOLAOS.

Dla dzieci snać nie znajdziesz lepszej doli człeczej
Nad tę, że są z szlachetnych rodziców i w związki
Ze szlachetnymi wchodzą. Grunt to zasię grzązki,
Jeżeli ktoś, porwany namiętności szałem,
Chce parać się z lichotą. Dla takich nie miałem
Szacunku ja przenigdy, bo dla podłej chuci
Gotują hańbę dzieciom. A kiedy się zwróci

O pomoc w swej niedoli ktoś z zacnego domu,
Przełatwo z nią się spotka. Z pospólstwa nikomu
Tak gładko to nie pójdzie. Wszakże my, w ostatnie
Popadłszy snać nieszczęście, odrazuśmy bratnie
Znaleźli tutaj dusze, krewnych, co nam rady
Pomocnej udzielili na całej Hellady
Obszarach sami jedni. Podajcie im dłonie,
Me dziatki, i wy wzajem przybliżcie się po nie.
I tak to przyjacielskiej doznaliśmy próby.
Jeśli wam będzie dane w kraj powrócić luby,
Jeżeli dom ojcowski i ojca honory
Będziecie mogli posiąść, pomnijcie wszej pory,
Że zbawcy to są wasi, wasi przyjaciele.
Oszczepów wojowniczych, pamiętni, jak wiele
Dobrego was spotkało, nigdy nie podnoście
Przeciwko temu miastu, owszem, jego goście,
Za gród je uważajcie najdroższy. Czci waszej
Jest godzien mąż, którego taki kraj nie straszy,
Lud taki pelasgijski! Na biednych tułaczy
Spojrzawszy, miał odwagę narazić się raczej
Na przysporzenie sobie nowych, ciężkich wrogów,
Niżeliby nas pędzić miał od swoich progów.
Przez całe ja cię życie będę wielbił, panie,
A także, kiedy umrę, nigdy nie przestanie
Ma dusza sławić ciebie — ucieszę Tezeja,
Gdy powiem mu, chwalący, jak jego nadzieja,
Jak syn ten Heraklidom przyjaźni nie skąpił,
Opieki nie odmawiał. Szlachetnieś postąpił,
Ojcowską podtrzymując w tej Helladzie chwałę!
Z zacnego będąc rodu, nie mniej okazałe
Masz imię od rodzica — jak rzadko kto w świecie,

Nie dużo wy podobnych ludzi odnajdziecie —
Zaledwie może jeden sławy ojca sięga.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Od wieków sprawiedliwa tej ziemi potęga
Starała się nieść pomoc wszystkim, którzy do niej
Miewali słuszne prawo. Przyjaciół swych broni,
Tysiączne znosząc trudy. I dziś, oko moje
To widzi, nowe ku nam zbliżają się boje.

DEMOFON.

Godziwieś rzekł to, starcze. Takimi też, sądzę,
I ci się nam pokażą. Wdzięczność miewa żądzę
Pamięci... Ja tymczasem zwołam ludu radę
I wszystko postanowię, ażeby gromadę
Uzbroić należytą przeciwko wyprawie
Mykeńskiej. Wywiadowców nasamprzód postawię,
By czasem nie zechcieli napaść nas znienacka.
Wiadomo, jak młódź w Argos szybka jest i chwacka
Na każde zawołanie. A potem uczynię
Ofiary, zawoławszy wróżbiarzy. Świątynię
Zeusową ty rzuć teraz i z temi dziecięty
Na zamek mój się udaj. Będziesz mi przyjęty
Należnie, bo choć mnie tam niema, ktoś tam zawsze
Zgotuje-ć powitanie, wierz, jaknajłaskawsze.

IOLAOS.

Nie rzucę tych ołtarzy; siedzieć tutaj będę,
Modlący się do bogów, aż na waszą grzędę
Zwycięstwo szczęsne spłynie. Poczekamy końca
Tej wojny; gdy z niej wyjdzie z chwałą nasz obrońca,
Pójdziemy wówczas w dom twój. Podadzą nam dłonie
Nie lichsi snać bogowie, niż ich po swej stronie

Argiwskie mają ludy. Żona Zeusa, Hera,
Tam władnie, a zaś na nas Atena spoziera.
I szczęście to jest dla nas, a dla tamtych bieda,
Że nigdy nasza Pallas zwyciężyć się nie da.

(Demofon odchodzi).
CHÓR (mając na myśli Kopreusa).

Choć się tak chełpisz, nikt z ludzi
Czci większej w sobie nie wzbudzi,
Argiwski przybyszu, dla ciebie!
Krzycz, pusz się! Wszak duszy to naszej
Junactwo to twoje nie straszy —
Na innej wyrośli my glebie:
Gród piękny, podległy Atenie,
Twą pychę w należnej ma cenie!
O głupiś i głupie też plemię
Ten władca, co w ręku ma ziemię
Argiwską, ten syn Stenelosa![9]

*

W cudze przybyłeś dzierżawy,
Do grodu niemniejszej sławy,
Niż Argos — snać tyle on znaczy! —
I myślisz, ty obcy człowiecze,
Że twoja stąd ręka wywlecze
Przemocą tych biednych tułaczy!
Do świętych przylgnęli podwoi,
Do ziemi schronili się mojej,
Ty, urągając królowi,
Myślisz, że gwałt twój ich złowi —

Któż wielbiłby takie bezprawie?
Pokoju pragnę, nic więcej!

(Z myślą o Eurysteju):

Lecz tobie powiem, książęcy
Ty panie, coś rozum postradał:
Nie będziesz tem miastem władał,
Jak myślisz, zbliżywszy się zbrojnie!
Nie sam ty potrzebne masz w wojnie
Dziryty i tarcze spiżowe!
Więc bacz-że na swoją głowę,
Ty żądzą bitwy porwany:
W te miasta wspaniałe ściany,
W te Muz nadobnych siedliska
Niech dłoń twa oszczepów nie ciska!...

IOLAOS (do wracającego Demofona).

O synu, przecz z smutnemi zbliżasz się oczami?
Czy masz się jaką wieścią podzielić tu z nami
O wojsku?... Cóżeś słyszał? Zostaje czy idzie?
Heroldzi nie są kłamcy! I wódz, co swej dzidzie
Niejedno już zwycięstwo zawdzięcza szczęśliwe,
Z niemałą ruszy złością na ateńską niwę —
Wiem o tem bardzo dobrze. Ale Bóg ma karę
Na pychę, jeśli człowiek dmie się ponad miarę.

DEMOFON.

Argiwski huf się zbliża, Eurystej nadchodzi —
Widziałem go naocznie. Kto bowiem przewodzi
Swym wojskom, jak potrzeba, a w sposób doniosły,
Ten nigdy na swe wrogi nie patrzy przez posły.
Na błonia naszej ziemi swej on ciżby dużej
Dotychczas nie wprowadził: Rozsiadł się u wzgórzy

I śledzi i uważa — takie moje zdanie —,
Jak możnaby najlepiej stanąć na tym łanie
Ateńskim, jak bez bitwy przejść z wojskami swemi
I módz się usadowić bezpiecznie w tej ziemi.
I ja też zarządziłem wszystko, jak należy.
Pod bronią gród nasz stoi, z stad ofiarnych zwierzy
Wybrano, co potrzeba na zarznięcie bogom.
Kapłani poświęcili już miasto, co wrogom
Ucieczkę ma zgotować, a naszym zbawienie.
Wróżbiarzy też zebrałem wszystkich i te w cenie
Będące wieszczby stare, jawne i tajemne,
Co mogłyby się przydać ojczyźnie. Acz ciemne
I różne są w swem brzmieniu, to jednak w tej mierze
Zgadząią się, że trzeba poświęcić w ofierze
Dla córki Demetery[10] jakowąś dziewicę
Ze szlachetnego rodu. Juści, że mam lice
Zwrócone k’wam, lecz przecie ani córki własnej
Nie oddam ni żadnego — powód chyba jasny —
Z obywateli moich nie zmuszę, ich chęci
Naprzekór! Bo i gdzież są ludzie, tak zawzięci
W szaleństwie, by z rąk mieli wypuszczać swe dzieci
Kochane? Juści teraz ujrzysz, jak się nieci
Nieszczęsny bunt na mieście. Jedni mi przyznają,
Że trzeba pomódz gościom, a zaś drudzy łają,
Że czynię bezrozumnie. Jeśli nie wyproszę
Was z miejsca, nieochybne wybuchną rokosze,
Domowa będzie wojna. To więc rozważ sobie
I poradź, rozważywszy, co ja tutaj zrobię,
Ażeby was ocalić i te nasze łany
I nie stać się dla swoich przedmiotem nagany.

Nie władca-m barbarzyński i — ja się nie dziwię —
Sprawiedliwości doznam, rządząc sprawiedliwie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Czy jaki bóg chce gwałtem tłumić nasze chęci,
By pomoc nieść proszącym, choć to nas tak nęci?

IOLAOS.

Podobni my, o dziatki, dzisiaj do żeglarzy,
Co szczęśnie przed naporem nawałnicy wrażej
Cofając się, rękami sięgali już lądu,
Ażeby znów, przemocą powietrznego prądu
Odbici od wybrzeży, znaleść się wśród morza.
Tak nas też od tej ziemi pędzą na rozdroża,
Choć, zda się, pewną przystań mieliśmy już na niej.
Nadziejo ty nieszczęsna! Przecz mi tej przystani
Odmawiasz, obiecawszy ją wprzódy? Ja księcia
Rozumiem, jeśli nie chce oddawać na cięcia
Ofiarne córek ludu swojego, i sławię
Już za to, co nam dotąd zdziałał w naszej sprawie;
I chociaż nam bogowie nie zakończą męki.
Jać nigdy nie odmówię naszej mu podzięki.
Czem ja wam dopomogę, co dla was uczynię,
O dziatki! Gdzie się puścić? Jakąż my świątynię
Ominęliśmy jeszcze, jakiego my boga
Uwieńczyć zaniedbali? Gdzież to nasza noga
Dotychczas nie postała — w jakiejż ziemi schronie?
Giniemy, dzieci moje! Ja was nie obronię
Wydanych, wypędzonych! Żywot niewesoły
Rad skończę, chyba tylko, że nieprzyjacioły
Ucieszą się z mej śmierci! Żal mi was, o dziatki,
I żal mi też Alkmeny, osiwiałej matki
Ojcowskiej! Że też musisz wieść żywot tak długi,

Niewiasto nieszczęśliwa! Lecz i twego sługi
Pożałowania godne są losy! Bo ile
Daremnie-m ja wycierpiał! Przyszły takie chwile,
Że wpaść myśmy musieli, tak jest, wpaść musieli
W zabójcze one ręce złych nieprzyjacieli,
By zginąć tak sromotnie. Ale może przecie
Znasz jeszcze jakieś wyjście? Bo nie wszystko w świecie
Stracone, jest nadzieja, aby te ocalić!
O królu! Zamiast dziatek, raczże mnie wydalić
I wydać Argejczykom! Nie narażaj siebie
I ich! Ja je wybawię... Nie w mojej potrzebie
Swe własne kochać życie! Rzucę je bez lęku!
[Eurystej chciałby głównie mieć mnie w swoich ręku,
Gdyż byłem Heraklesa towarzyszem broni —
Przeciwko mnie najbardziej wściekłością się płoni.
Lecz człowiek to jest głupi. Mądremu z mądrymi
Wojować tylko warto, nie z tym, co aż dymi
Głupotą! Tamci zawsze będą należycie
Umieli czcić człowieka w nieszczęśliwym bycie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie ściągaj, starcze, winy na to miasto nasze!
Jest może w tem zysk jakiś, ale ja się straszę
Tą hańbą i tym wstydem, który na nas spadnie,
Że mogliśmy swych gości traktować tak zdradnie!

DEMOFON.

Szlachetnie przemówiłeś, jeno, że to na nic!
Nie, aby ciebie dostać, staje u tych granic
Eurystej z wojskiem swojem. Bo cóż mu zależy
Na starcu? Tych on zabić chce! Bo wszak młodzieży
Szlachetnej wróg się boi, gdy podrasta, pomna

Krzywd ojca!... O nią chodzi — troska to ogromna
Dla wroga! Jeśli jednak masz jakową radę
Właściwszą, mów coprędzej! Ja już ręce kładę
Po sobie, usłyszawszy tę bożą wyrocznię.
(Wychodzi.)

Z świątyni wychodzi

MAKARIA.

O moi przyjaciele! Niech mi nikt nie pocznie
Przyganiać, że przed wami stanęłam tak śmiało,
To sobie ja wypraszam. Kobiecie przystało
W milczeniu i skromności siedzieć sobie w domu —
Najpiękniej to jest dla niej, godzi się jak komu.
Lecz skargi Iolaja słysząca, z kościoła
Wybiegłam tutaj ku wam, o, nie po to zgoła,
Ażeby tu przemawiać w obronie płci mojej!
Lecz mnie to wszystko bliskie, me serce się boi
O losy moich braci i o własnym losie
Też myślę, czy do dawnych klęsk, Iolaosie,
Nie przyszła jakaś nowa, która cię tak żali?

IOLAOS.

O dziecię, nie od dzisiaj me serce cię chwali
Ze wszystkich Heraklidów najbardziej. Wiedz o tem:
Ten dom, co snać miał znowu się podnieść, z powrotem
W bezradną pada nędzę. Bo, jak tamten prawi,
Proroctwa wyśpiewały, że nic nas nie zbawi,
Ni wół, ni jałowiczka, lecz że trzeba święcie
Dziewicę szlachetnego rodu dać na cięcie
Ofiarne na ołtarzu córki Demetery,
Ażeby nas ocalić i ten gród. I w szczerej
Jesteśmy o to trosce, gdyż ten nam powiada,

Że śmierci ni swej córce, ni cudzej nie zada.
[Zaś mnie dał do poznania, wprawdzie nie wyraźnie,
Lecz zawsze dał, że musim, pomimo przyjaźnie,
Uciekać z tego kraju, jeśli lepszej drogi
Nie znajdziem: chce uchronić gród od klęski mnogiej].

MAKARIA.

Więc tylko tym sposobem ocalić się można?

IOLAOS.

Tym tylko i nas wtedy czeka dola zbożna.

MAKARIA.

Więc niechże się nie lęka, starcze, twoja głowa
Przed dzidą Argejczyków. Jam umrzeć gotowa,
Ja sama na rzeź pójdę, nim mi kto rozkaże,
Bo cóżby powiedziano, gdyby, dla mnie w darze,
Miał gród się ten narażać, a my, swoje własne
Zwalając nań brzemiona, mogąc dni mu jasne
Zgotować, stchórzyliśmy przed śmiercią. Nie tędy
Jest droga! A i śmiesznem byłoby w te pędy
Upadać w proch przed bóstwem i żebrać — my, dziatwa
Bohaterskiego ojca, a teraz — jak łatwa
To droga! — marni tchórze! Takie to są żądze
Szlachetnych! Nie! najpiękniej byłoby, tak sądzę.
Po grodu tego klęsce — co uchowaj Boże! —
Wpaść w ręce nieprzyjaciół i — gorze nam! gorze,
Nam dzieciom cnego ojca! — zejść do Hadu ciemni!
Czy może wydalonej stąd będzie przyjemniej
Pójść żebrać, aby słuchać, bez wstydu rumieńca,
Jak ktoś się ozwie do nas: »Waszego nam wieńca[11]

Nie trzeba! Po co tutaj przyszliście, wy, ludzie,
Dla których wszystkiem życie?! Precz stąd! W płonym trudzie
Błagacie! my niczego nie mamy dla tchórzy!«
Lecz, myślę, mnie i wówczas szczęście nie posłuży,
Jeżeli ocaleję, ci zasię zostaną
Pobici. Druh niejeden — sprawą to jest znaną —
Swe druhy umiał zdradzić. Kogóż chęć połechce
Samotną pojąć pannę? I któż ze mną zechce
Mieć dzieci? Czyż nie lepiej mi umrzeć, niżeli
Doczekać się, aż los mnie tem szczęściem obdzieli?
Zaiste! To uchodzić może byle komu,
Nie mnie, ze szlachetnego pochodzącej domu!
Powiedźcie mnie na miejsce, gdzie umrze to ciało!
Uwieńczcie mnie, w ofierze złóżcie, jak przystało,
A potem zwyciężajcie! Ma dusza gotowa,
Nie będzie się opierać, nie rzeknie ni słowa!
Wszem wobec mówię głośno: Chcę umrzeć za braci,
A i za siebie także! Chcę jaknajbogaciej,
Najsławniej skończyć życie! To ma chęc gorąca,
Tom sobie ja wysnuła, życia nie pragnąca!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ach! cóż ja powiem, świadek wielkiego wyznania
Dziewicy, co za braci umrzeć się nie wzbrania?!
Któż z ludzi szlachetniejsze wypowie orędzie
I któż tu się na czyny podobne zdobędzie?!

IOLAOS.

O dziecko! Nie skądinąd wyrosła twa głowa,
Jak z jego li nasienia, córko Heraklowa,
Ty latorośli boża! Wstydem mnie nie pali
Twe słowo, lecz mnie palą twe losy! Chciej dalej
Posłuchać, co, mem zdaniem, będzie sprawiedliwiej:

Trza zwołać wszystkie siostry i nikt się nie ździwi,
Że umrze ta dla swoich, na którą los padnie.
Byś zmarła, nie losując, to byłoby zdradnie.

MAKARIA.

Nie myślę ja umierać, wybrana przypadkiem,
Nie żadna w tem zasługa! Innym ty mi świadkiem
Bądź, starcze! Jeśli chcecie, jeśli przyjmujecie
Odwagę mą, ja umrę, ale nigdy w świecie
Zmuszona! Dobrowolnie oddam za was życie!

IOLAOS.

Ach! jeszcze szlachetniejsze słowo tu słyszycie!
Już tamto było szczytem, lecz ty śmiałość własną
Zwyciężasz swą śmiałością, słowa twoje gasną
Przy własnych twoich słowach. Lecz ja ani każę
Ni bronię ci [umierać! Śmierć swą niesiesz w darze
Swym braciom].

MAKARIA.

Dobrze radzisz, ale nie miej trwogi,
Żeś śmierci mej współwinny. Ja się do tej drogi
Wybieram dobrowolnie. Chodź ze mną, mój stary,
Na rękach twych chcę umrzeć. Ty mnie złóż na mary
I ciało owiń w całun. Idę na rzeź rada,
Jak córce wspaniałego rodzica wypada.

IOLAOS.

Nie mógłbym żadną miarą patrzeć na śmierć twoją.

MAKARIA (wskazując na Demofona, powracającego na scenę).

Więc tego proś, niech przy mnie mężczyźni nie stoją.
Na rękach ja niewieścich pragnę zejść ze świata.

DEMOFON.

Tak będzie, dziewko biedna! A i na me lata
Srom spadłby, gdyby twoich zwłok nie przystrojono,
Jak trzeba, i to z wielu powodów: Twe łono
Rozpiera wielkie męstwo, a o cnym pogrzebie
I prawo postanawia. Mężniejszej od ciebie
Kobiety nie widziały me oczy. Atoli
Pragnąca coś powiedzieć starcowi, dowoli
Pogadaj z nim, wszak twoje to ostatnie słowo.

MAKARIA.

O, żyj mi zdrowo, starcze, o, żyj mi tu zdrowo!
A chłopców tych nauczaj, by w każdym sposobie
Umieli mądrze sprawiać się, podobni tobie.
Nic więcej nie potrzeba. To starczy. A chcący
Ratować ich, o śmierci w swej duszy gorącej
Ty nie myśl. My twe dzieci, tyś nas wypiastował
Na rękach swych i, widzisz, jakeś mnie wychował,
Że umiem swoje życie poświęcić dziewicze,
By ci tu nie zginęli. A wy, których liczę
Za braci swych, wy żyjcie mi w szczęściu! Udziałem
Niech waszym będzie wszystko, za co dziś tem ciałem
I krwią tą płacić pragnę, na rzeź powiedziona.
A we czci niech wam będzie i staruszka ona,
Alkmene, matka ojca naszego, w kościele
Siedząca. A ci nasi tutaj przyjaciele
Szacunku są przegodni. A gdy się tak stanie,
Że miną wasze trudy i wy znów na łanie
Spoczniecie swym ojcowskim, miejcie też w pamięci
Tę swoją zbawicielkę i niech się jej święci
Godziwy, piękny pogrzeb. Mnie się on należy.
Umiała postępować z swymi jaknajszczerzej

I umrzeć za ten ród swój. Takim wy mi potem
Za młodość, za brak dzieci zapłaćcie klejnotem,
Jeżeli człowiek żyje za grobem. A może
Niech lepiej wszystko szczeźnie! Bo jeśli nam gorze
Ma być i tam, nam ludziom, żyjącym na świecie,
By umrzeć, to gdzie zwrócić się mamy? A przecie,
Tak mówią, śmierć na wszystko najlepsze ma leki.

IOLAOS.

O duszo bohaterska, ze wszystkich po wieki
Białogłów najprzedniejsza! My czcimy cię ninie
I czcić będziem po śmierci!... Żegnaj!... Gdyż boginię
Urazić ja się lękam, Demetery córę,
Co ciała twego żąda... Podnieście mnie w górę!
Posadźcie mnie na krześle! Ginę! Członki mdleją
Z boleści! Ach! nakryjcie mnie płaszczem!... Nadzieją
Nie mogą mnie napełnić te sprawy! Wyroczni
Jeżeli nie spełnimy, wnet się unaoczni,
Że jeszcze cięższym będzie nasz żywot!... Atoli
I to jest też nieszczęście, i to również boli...

CHÓR.

Bez woli bożej
Nie są ci ludzie na świecie
Ani szczęśliwi ani nieszczęśliwi.
Domu też nie znajdziecie,
Coby jednakiej zażywał pogody:
W zawody
Za dolą pospiesza dola
I, mknąca,
Jednych z wyżyny strąca,
A drugich wynosi na szczyty.
Nikt swego losu uniknąć nie zdoła!

I mądrość tu na nic!
A ktoby pragnął jeszcze nastawić mu czoła,
Na trud się narazi bez granic.

*

Porzuć te żale
I wszelkie boże zrządzenia
Przyjmuj z spokojem i znoś najcierpliwiej!
Dla sławy swego imienia
Ta biedna życie swe traci,
Dla braci,
Dla kraju ginąć jej wola.
Niemałą
Świat ją otoczy chwałą —
Tór cnoty cierniami jest kryty.
Godna jest ojca, godna swego domu!
A ma-li kto słowa,
By wielbić śmierć szlachetnetnych, warga ma, jak komu,
Wtóru na zawsze dochowa!

Jawi się

SŁUGA HYLLOSA.

Pozdrawiam was! Powiedzcie, gdzie wyszła z świątyni
Matka waszego ojca? Co Iolaos czyni?

IOLAOS.

Jesteśmy tu, jeżeli jesteśmy wogóle.

SŁUGA.

Coś oczy ci zmroczyło? Świeże jakieś bóle?

IOLAOS.

Nieszczęścia tak mnie dręczą, nieszczęścia domowe.

SŁUGA.

Otrząśnij-że się z tego, w górę podnieś głowę.

IOLAOS.

Człek stary, trudno mu się wyprostować, panie.

SŁUGA.

Uciechę ci przynoszę i uradowanie.

IOLAOS.

A kto ty? Czy ja znam cię? Czas to chyba długi —  —

SŁUGA.

Hyllosowego dzisiaj nie poznajesz sługi?

IOLAOS.

Przychodzisz jako zbawca, drogi przyjacielu?

SŁUGA.

I owszem; i ty, mówię, u szczęsnego-ś celu.

IOLAOS (woła).

O matko bohatera, Alkmeno, tu do mnie!
Są wieści, które ciebie ucieszą ogromnie!
Od dawna już twe serce ból pożerał srogi,
Czy wnuki twoje wrócą w swe ojczyste progi.

ALKMENE (wychodzi z świątyni).

Dlaczego gmach ten cały napełniasz krzykami?
Iolaosie, powiedz! Czy pomiędzy nami
Jest znowu jakiś woźny argiwski, co chce ci
Gwałt zadać?... Słaba jestem, ale od tych dzieci,
Powiadam, wara tobie, pókim ja tu żywa!
To mówię ci, przybyszu! Niech cię nie porywa
Ta chętka, bo inaczej ludzieby przestali
Mianować mnie już matką tamtego!... A dalej,
Jeżelibyś przyłożył rękę do tej dziatwy,
Bój wiódłbyś z parą starców sromny, aż zbyt łatwy!

IOLAOS.

Nie lękaj się, staruszko! nie z Argos się zjawia
Posłaniec, nie głosiciel krzywd to i bezprawia!

ALKMENE.

Więc po cóż takie krzyki, te zwiastuny stracha?

IOLAOS.

Ażebyś ku nam wyszła z pod świętego dachu.

ALKMENE.

Któż wiedział!... Ale kto on i co za przyczyna?

IOLAOS.

On powrót zapowiada syna twego syna.

ALKMENE.

Powitać i dziękować za te wiadomości.
Lecz jeśli on już dzisiaj na tej ziemi gości,
Więc gdzież jeszcze przebywa? Czemu razem z tobą
Nie przyszedł, by me serce rozłączyć z żałobą?

SŁUGA.

Ustawia swoje wojsko, które za nim kroczy.

ALKMENE (chce odejść).

Więc niech się już bezemnie rozmowa potoczy.

IOLAOS.

Bynajmniej! Ale pytać juści mnie wypada.

SŁUGA.

Cóż mam ci ja powiedzieć, jak się wszystko składa —

IOLAOS.

Mów, jaką liczbą wojska rozrządza w tej chwili?

SŁUGA.

Ogromną! Innychbyście liczb nie wymienili.

IOLAOS.

Pewnikiem znają liczbę tę ateńscy wodze.

SŁUGA.

A znają! Lewe skrzydło ustawione srodze.

IOLAOS.

Więc gotów jest do walki hufiec naszych woji?

SŁUGA.

I bydło już ofiarne przed szeregiem stoi.

IOLAOS.

A jakżeż jest daleko do zastępów wroga?

SŁUGA.

Że wodza ujrzeć można — niedaleka droga.

IOLAOS.

Co robi? Może wojsko ustawia i dzieli?

SŁUGA.

Być może. My rozkazów jego nie słyszeli...
Lecz muszę już stąd odejść. Jestem niespokojny,
By pan się mój bezemnie nie rzucił do wojny.

IOLAOS.

Ja z tobą!... Taki zawsze ten mój umysł wszytek,
Ażeby druhom swoim przynosić pożytek.

SŁUGA.

Najmniej przystało tobie pleść te banialuki.

IOLAOS.

Najmniej — pozbawiać druhów mej wojennej sztuki.

SŁUGA.

Nikogo wzrok nie zrani, gdy ręki nie starczy.

IOLAOS.

Co mówisz? Nie umiałbym przedziurawić tarczy?

SŁUGA.

O, chciałbyś. Ale padniesz, nie dotrzymasz kroku.

IOLAOS.

Wróg żaden nie potrafi znieść mego widoku.

SŁUGA.

Poczciwcze! Nie chełp-że się swą siłą dzisiejszą!

IOLAOS.

A przecie mogę bić się, o, z liczbą nie mniejszą.

SŁUGA.

Na szali chyba więcej zaważy pacholę.

IOLAOS.

Nie wzbraniaj mi uczynić, do czego mam wolę.

SŁUGA.

Masz wolę — ale czynić? Czyn ci nie posłuży.

IOLAOS.

Pleć sobie, ile wlezie! Nie chcę czekać dłużej.

SŁUGA.

Pomiędzy zbrojnych idziesz na goło, niezbrojnie?

IOLAOS.

W świątyni dość jest broni, zdobytej na wojnie.
Tę weźmiem, a zwrócimy, jeśli nam się zdarzy
Ujść z życiem. Skoro padniem, z niebieskich mocarzy

Nikt żądać jej nie będzie. Goń przeto do środka
I przynieś mi rynsztunek! Wstyd człowieka spotka,
Gdy będzie tak tchórzliwie trawił życie swoje
Przy domu, kiedy inni pospieszyli w boje.

CHÓR.

Nic dotąd ci ducha, o, nic nie złamało.
Młodzieńczą masz siłę, choć słabe jest ciało!
Lecz po co ci chodzić z losami w zawody?
I sobie i miasta przysparzasz li szkody!
Niech starzec pamięta, co znaczą mu lata,
I z tem, co nad siły, niech sił swych nie brata —
Nie wróci ma świeżość, nie wróci!

ALKMENE.

Co myślisz? Zali pragniesz, szaleństwem dotknięty,
Zostawić mnie tu samą wraz z temi dziecięty?

IOLAOS.

Wojować rzeczą męża. Ty miej je w opiece!

ALKMENE.

Co zrobię, jeśli zginiesz? Komuż się polecę?

IOLAOS.

Zostaną ci wnukowie — każdy ci pomoże.

ALKMENE.

A jeśli los ich dotknie — co uchowaj Boże?

IOLAOS.

Masz jeszcze tych przyjaciół — wesprą najgoręcej.

ALKMENE.

I tyle mej nadziei, poza tem nic więcej!...

IOLAOS.

I Zeus pomny twej doli; on jeszcze-ć oddany.

ALKMENE.

Zeus żadnej nie usłyszy z moich ust nagany!
Lecz ach! jaki on dla mnie, sam to wie najlepiej!

Z rynsztunkiem wraca

SŁUGA.

No, niechże cię ten widok rynsztunku pokrzepi!
Lecz myślę, że nie zdążysz ubrać się w tę zbroję,
Bo walka się już zbliża, zaś Ares ma swoje
Niechęci przedewszystkiem dla powolnej rzeszy...
Przeraża cię ten ciężar, niech-że waszmość spieszy
Bez niego! Naodzieję cię oną ozdobą
Przed hufcem! Teraz ja ją poniosę za tobą.

IOLAOS.

I owszem! Cale piękna słuszność jest w twej śpiewce!
Więc ponieś mi ten pancerz, a podaj mi drzewce
I, z lewej mnie podparłszy, ruszaj ze mną dalej,

SŁUGA.

Jak dziecko ma być wiedzion ten rycerz ze stali?

IOLAOS.

Zły znak, gdyby się człowiek miał potknąć w tej drodze.

SŁUGA.

Dość chęci, ale siły za mało niebodze.

IOLAOS.

No, prędzej! Źle byłoby przyjść nam już po wojnie.

SŁUGA.

Nie ja, lecz ty przystajesz, szermując tak hojnie.

IOLAOS.

Tak sprawne, żwawe nogi gdzież to widzieliście?

SŁUGA.

Wydaje ci się więcej, niż jest rzeczywiście.

IOLAOS.

Nie powiesz tak, gdy ujrzą mnie o, tam! twe oczy.

SŁUGA.

Co zrobisz?! Niech ci wszystko dobrze się potoczy.

IOLAOS.

Co? tarczę przedziurawię niejednego wroga!

SŁUGA.

Byleby tylko dojść tam! W tem jest moja trwoga.

IOLAOS.

O ramię mej młodości, przypomnienia warte,
Ty, któreś z Heraklesem powaliło Spartę!
Mający ciebie dzisiaj za swego spólnika,
Ujrzałbym niewątpliwie, jaka trwoga dzika
Gnałaby Eurysteja, mędrka, co się boi
Oszczepu! Zobaczyłbym, jak to nie przystoi,
By jakiś tam szczęśliwiec grał nam bohatera
Wbrew prawdzie i słuszności, bo tchórz zeń przeziera.
Nam zawsze się wydaje — rzecz najoczywistsza,
Że w każdym, co ma szczęście, trzeba widzieć mistrza!

CHÓR.

O ziemio! o jaśni miesiąca,
Nocą świecąca!
O wy słoneczne blaski,
Dla ludzi tak pełne łaski!

Wieść mi przynieście radosną
I niech ku niebu rosną
Weselne wasze promienie!
Hymny śpiewajcie Atenie,
Pod tron się pnijcie Zeusowy!
Do walki jestem gotowy
Za dom nasz, za nasze włości —
Żem przyjął tułaczych gości,
Szarem mam walczyć żelazem!

*

Dziwy, o, istne dziwy,
Że tak szczęśliwy
Gród, jak Mykene, tak dzielny
W walce na włócznie śmiertelnej,
Tak srodze jest zagniewany
Na nasze ojczyste łany!
Lecz gdybyś wypędził nędzarze,
Bo ci tak Argos każe,
Gdybyś ich zdradził w potrzebie,
Grom spadłby, grodzie, na ciebie!
Ja się nie lękam. Bóg ze mną,
Walka nie będzie daremną,
Niebiosa nie słabsze od ludzi!


∗                    ∗

Hej, ty wszechwładna Pani!
Twoją ta ziemia i gród!
Władczynią i matką tyś dla niej
I stróżem ty jesteś nam!
Odpędź go, odpędź od bram —
Tego, co zbrojny lud
Bezprawnie z Argos tu wwiódł!

Azali zasłużyła sobie cnota nasza,
Że wróg nas z tych domów wypłasza?!...

*

Hojne składamy objaty
Na twoją, bogini, cześć!
Gdy miesiąc upływa rogaty,
Któż cię przepomni, mów?...
Melodje chóralnych słów
Każdy-ć pamięta wznieść —
Po wzgórzach rozchodzi się wieść
O tobie: śpiewy dziewic i krzyki i tańce —
Świat dudni po wszystkie krańce!

Na scenę wpada

SŁUGA (do Alkmeny).

Do ciebie spieszę, pani! Jest wiadomość nowa —
W najkrótsze, lecz w najmilsze dla ciebie ją słowa
Zamykam: Wróg powalon! Ze zdobycznych zbroi
Złożony już zwycięstwa pomnik gotów stoi!

ALKMENE.

Najdroższy! Dzień to szczęsny dla ciebie: Za wieści
Tak dobre masz swobodę! Lecz i tej boleści,
Tej troski pozbaw-że mnie: strasznie ja się trwożę,
Czy żyją ci, na których mi zależeć może?

SŁUGA.

Tak, żyją! Huf ich cały wysławia i chwali.

ALKMENE.

A stary Iolaos żyje-ci on dalej?

SŁUGA.

I owszem, wielkie rzeczy z wolą spełnił bożą.

ALKMENE.

Co? Może mu na czoło jaki wieniec włożą?

SŁUGA.

Ze starca on się znowu przemienił w młodziana.

ALKMENE.

O dziwach mi rozprawiasz... Lecz jak rozegrana
Została szczęsna walka?... Niechże mi opowie!

SŁUGA.

I owszem — ja to wszystko w jednem zamknę słowie:
Gdy siły obustronne, stając oko w oko
Naprzeciw siebie, huf swój rozciągły szeroko.
Z czworokonnego Hyllos zestąpił rydwanu
I w polu, między wojska stanąwszy, tę panu
Mykeny da poradę: »Dlaczego, hetmanie
Argiwski, mamy zgubę siać na cudzym łanie?
Nie będzie dla twej ziemi nazbyt wielkiej szkody,
Jednego jeśli męża utraci... W zawody
Więc chodźmy oba razem, w pojedynkę! Zginę,
Ty dzieci Heraklesa weźmiesz w tę godzinę
Ze sobą; gdy ty padniesz, obiecaj niekłamnie,
Że dom i wsze zaszczyty ojca przejdą na mnie«.
Widziało się to wojsku. »Przepiękne to słowa —
Mówili —, bo i wojna skończyć się gotowa
I męstwa są dowodem«... Lecz tamten nie bierze
Do serca sobie słów tych, choć właśni żołnierze
Wzywali go, by stanął — wódz, tchórzem podszyty,
Nie umiał pojedynku przyjąć na dziryty,
Wycofał się, ten podlec! I taki wyrzutek
W niewolę chce brać dzieci Heraklesa! Skutek
Był ten, że Hyllos wrócił znów w szeregi swoje.

Kapłani, widząc teraz, że nasze się boje
Nie dadzą już rozstrzygnąć w pojedynku drodze,
Zabrali się do ofiar w te tropy. Przesrodze
Spłynęła krew czerwona z tej ludzkiej gardzieli![12].
Na wozy ci skoczyli, ci do tarcz się wzięli,
Ażeby ich bokami swe osłonić boki.
Ateński wódz do wojsk swych ozwie się bez zwłoki
I rzeknie, jak się godzi: »Towarzysze mili!
Z pomocą naszej ziemi pospieszcie tej chwili —
Wszak ona was zrodziła, ona wykarmiła!«
Po drugiej także stronie było słychać siła
Upomnień, aby hańba nie spadła na miano
Mykeńskie! A gdy znak już do rozprawy dano,
Tyrseńska kiedy surma do boju zawarczy,
Co myślisz? — jaki łomot i trzask i chrzęst tarczy
I jakie było słychać raty i przeraty!
Nasamprzód napór wroga gromki, zuchowaty,
Przełamał nasze hufy. Lecz uciekli potem.
Przy nodze zasię noga — za wtórnym zawrotem —,
Przy mężu mąż, odparli my atak. Zagasła
Niejedna, mówię, dusza w tej bitwie. I hasła
Po jednej i po drugiej rozbrzmiewały stronie:
»O wy, co łan Ateński, wy, co Argu błonie
Sprawiacie, dopuścicie-ż, aby hańba spadła
Na gród wasz?!...« Z wielkim trudem, gdy wrzała zajadła
Ta walka, odparliśmy Argiwów — przed nami
W popłochu uciekali, jak, nie wiedząc sami.
Wtedy to Iolaos, taki starowina,
Ujrzawszy, jak się Hyllos z szeregu wygina
I pędzi naprzód, dłonie wyciągnie ku niemu

I prosi, by go zabrał na swój wóz. A czemu?
Lejce ująwszy w ręce, skierował ramaki
Ku źrebcom Eurysteja. A teraz o takiej
Słyszałem oto sprawie — com rzekł do tej pory
Na własnem widział oczy —: więc, w pościgu skory,
Spostrzegłszy Eurysteja wóz blisko świątyni
Ateny Pallenijskiej, wręcz modły uczyni
Do Heby i Zeusa, ażeby te siły
Niebieskie utraconą młodość mu wróciły
Chociażby na dzień jeden, bo się na swym wrogu
Chce pomścić. I, słuchajcie! Jaki on to bogu
Zawdzięczał cud: Dwie gwiazdy na uprzężę spłyną,
Ażeby wóz mu zakryć gęstą chmurą siną.
Jak mędrsi powiadają, było to za sprawą
Twojego syna, pani, i Heby. On, mgławą
Przesłoną otulony, nad chmury tej cieniem
Młodzieńczem połyskiwał, że aż dziw, ramieniem.
I tak to Iolaos, sławą okryt nową.
U skał skeirońskich czwórkę wziął Eurystejową,
Zaś jego, skrępowawszy mu ramiona, wiedzie
Tę zdobycz swoją walną przed ciebie. Na przedzie
Był wódz ten, był na górze, dziś pogrzebion leży
I uczy swym przykładem — rozgłośny i świeży
To dowód —, aby nie zwać szczęśliwym człowieka
Dopóty, póki śmierci swej się nie doczeka,
Bo szczęście dzień trwa jeden.

PRZODOWNIK CHÓRU.

O zwycięzców Boże!
To pierwszy dzień, że już się tak luto nie trwożę!

ALKMENE.

O Zeusie! Późnoś spojrzał na moje te męki,

Lecz dzięki ci za wszystko, co się stało, dzięki!
I ja, com nie wierzyła, iż mój syn króluje
Z bóstwami, dziś to widzę naocznie i czuję!
O dzieci! dziś już wolne od wszelkich katuszy,
Od Eurysteja wolne, tej straceńczej duszy,
Co zginie mi niechybnie!... Niebawem, o dzieci,
Rodzinny gród źrenicom tym waszym zaświeci!
Niebawem ojcowiznę ujrzycie, swą starą
Dziedzinę, i swe bogi uczcicie ofiarą!
Nie stało wam ich w świecie — los biednych wygnańców,
Zmuszonych wciąż się tułać do ostatnich krańców.
Lecz powiedz: Iolaos jakież żywi plany —
Przemądre, że Eurystej dotąd nie karany?
Że dotąd jeszcze żyje? Nie jest to dowodem
Rozumu puszczać wroga, kiedy wróg pod spodem.

SŁUGA.

Chce uczcić cię w ten sposób, chce, byś go na oczy
Widziała, tego władcę, co dziś się zatoczy
Pod stopy twojej władzy. Rad tu nie przybędzie —
Musiano go skrępować. Ciężko mu jest sędzię
Zobaczyć, pani, w tobie, ciężko zdawać sprawę
Z swych grzechów... Teraz żegnam! Niech będą łaskawe
Twe oczy na me losy! Pamiętaj, królowo,
Coś rzekła mi, gdy pierwsze przyniosłem ci słowo —
Daj wolność mi! W tych rzeczach — rzeczy to ogromne! —
Niech usta cne nie będą nigdy wiarołomne!
(Odchodzi).

CHÓR.

Lubię ja tańce i śpiewy, gdy fletnia
Biesiadę swym czarem uświetnia.
Niech mi też łaska wykwita,

Której użycza ludziom Afrodita!
Ale i tem się weselę,
Kiedy się dobrze mają przyjaciele,
Co żyli w mroku cierpienia!
O wiele
Wszechwładna Dola przemienia
I życie, to dziecko Czasu!

*

Cna jest twa droga, o miasto, i szczera —
Niech tego ci nikt nie odbiera —:
Czcisz bóstwa! A ktoby inaczej
Zamierzał twierdzić, ten niechaj-że baczy,
Czy nie pogrążon w obłędzie!
Dużo dowodów i przykładów wszędzie
Znajdzie, kto zechce. I Boga
Na sędzię
Przyzwać możemy, co wroga
Sprawiedliwości poniża!


∗                    ∗

Do boskiej podniesion cześci,
Twój syn się, starucho, mieści
Na niebie i przeczy złej wieści
O swoim sromotnym losie,
Jakoby spłonął na stosie
I w Hadu poszedł pomroki.
A on tam w chwale wysokiej,
W złocistych świetlic przestworze
Heby podziela łoże!
Hymenaiosie!
Dwie latorośle boże
Godnie ty wywyższyłeś!

*

Jak to się nieraz składa:
Ich ojcu, tak mówią, rada
Przyszła z pomocą Pallada,
A tamte znowu zbawiła
Jej miasta i ludu jej siła —
Bogini gród to zwycięża
Tę hardość butnego męża,
Co tak gwałtownie nastawa
Na świętość bożego prawa.
Pychą opiła,
Niesyta dusza plugawa
Niech zawsze mi będzie obcą!

Wchodzi

GONIEC (prowadzący pojmanego Eurysteja).

O pani, widzisz sama, jednak nie zawadzi
Powiedzieć: Eurysteja prowadzim ci radzi,
Niespodziewany widok, a i on czyż kiedy
Pomyślał, że śród takiej dostanie się biedy
W twe ręce? Czyż to myślał, rzucając Mykenę
Na czele mnogich hufców, ażeby za cenę
Bezprawia zbyt wielkiego zburzyć miasto nasze?
Lecz Bóg wszystko przemienił i już się nie straszę
O losy, odwrócone za bożym rozkazem.
Już pomnik wznosi Hyllos z Iolajem razem
Zeusowi zwycięskiemu, zaś tego przezemnie
Ślą tobie, by ci serce ucieszyć. Przyjemnie
Jest bowiem patrzeć na to, w jakiej doli srogiej
Bytują tak szczęśliwe dawniej nasze wrogi.

ALKMEME (do Eurysteja).

Ha! jesteś, ty ohydo! Już cię — czas ostatni —
Dosięgła sprawiedliwość, zamknęła w swej matni!

Lecz zwróć-no głowę ku mnie! Miej odwagę w oczy
Nieprzyjaciołom spojrzeć! Patrz, jak los się toczy:
Władałeś, a dziś jesteś pod władzą! Jedyna
Ma żądza: Chcę cię widzieć! Tyżeś mi to syna,
Co jest tam, gdzie przebywa, tak ścigał nieznośnie,
Ty łotrze, ty! Gdzież równa onej pysze rośnie,
Na którą byłbyś ty się nie zdobył! Do piekła
Tyś żywcem go posyłał! Twa złośliwość wściekła
Kazała mu bić hydry i lwy, że nie powiem
O innych twych zamysłach, mowa moja bowiem
Trwałaby nazbyt długo! Nie dosyć ci na tem —
Pędziłeś mnie i dzieci całym niemal światem,
Od świętych nas ołtarzy-ś odrywał coprędzej,
U których szukaliśmy ratunku z tej nędzy —
Mnie, mówię, nazbyt starą, te aż nazbyt młode!
Znalazłeś wreszcie mężów, znalazłeś przeszkodę
W tym wolnym oto ludzie, co się nic nie lęka
Twych gwałtów. Teraz umrzesz i jeszcze mi dzięka
Należy się od ciebie, bo za twoje zbrodnie
Nie raz, lecz dziesięć razy umrzeć ci jest godnie.

GONIEC.

Nie wolno ci zabijać tego tu człowieka.

ALKMENE.

Więc darmo jest mym brańcem? Więc nadarmo czeka
Na śmierć swą? Jakież prawo zabijać go broni?

GONIEC.

Książęta tego kraju — tego nie chcą oni.

ALKMENE.

Zabijać swoje wrogi ma być niedostojnie?

GONIEC.

Nie godzi się, gdy żywcem ujęto ich w wojnie.

ALKMENE.

I Hyllos się stosuje do tego zwyczaju?

GONIEC.

Czyż może się buntować przeciw prawom kraju?

ALKMENE.

Czyż może ten żyć dalej, oglądać blask słońca?

GONIEC.

Od razu trza mu było nie oszczędzać końca.

ALKMENE.

Więc niema tu nikogo, który go ukarze?

GONIEC.

Na świecie nikt o takim nie myśli zamiarze.

ALKMENE.

Ja myślę, a ja także jestem czemś na ziemi.

GONIEC.

Zrobiwszy to, z przygany spotkasz się wielkiemi.

ALKMENE.

Miłuję ja to miasto — któż mi to zaprzeczy?
Lecz tego, gdy już raz jest w rąk tych moich pieczy,
Nikt z ludzi mi nie wydrze. Że działam zbyt śmiało,
Że jestem zajadlejsza, niżeli przystało
Kobiecie, niechże mówi tak, kto chce! Ja muszę
Dokonać tego dzieła!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Że gniew ci tak duszę
Rozpala, rzecz to jasna, przebaczyć to mogę.

EURYSTEUS.

Niewiasto, nie myśl sobie, że pochlebstwa drogę
Wybieram, że cośkolwiek powiem, aby życie
Ocalić. Tchórza we mnie wy nie zobaczycie!
Nie dobrowolnie spór ten spoczął na mej głowie:
Rodzeństwem wszakże byli ci nasi ojcowie,
Jam krewniak Heraklesa, blizcy my ze sobą.
Tak! chciałem, czy nie chciałem, Hera tą chorobą
Nawiedzić mnie raczyła, bogini. A kiedy
Już raz na swojem barki wziął brzemię tej biedy,
Nieprzyjaźń przeciw niemu, gdy raz serce moje
Rozegrać zamierzyło narzucone boje,
Począłem przemyśliwać i we dnie i w nocy,
Jakieby znaleźć trudy dla tej jego mocy
I zbyć się swego wroga, by po tej z nim wojnie
Módz życia już do końca zażywać spokojnie,
Bez trwogi. Wszak wiedziałem, że w mężów szeregu
Nie jest jakowąś cyfrą, pierwszą lepszą z brzegu,
Ten syn twój, lecz że człowiek to na schwał, więc szczerze,
Choć wróg był, mówię o nim, jak o bohaterze.
Gdy umarł, ja, widzący, jaką ci tu do mnie
Pałają nienawiścią, pamiętni ogromnie
Rodzicielskiego gniewu, byłem, mówię, gotów
Poruszyć wszystkie głazy, do wszelkich obrotów
Podstępnych się uciekać, byle ich ze świata
Módz sprzątnąć i uzyskać dla siebie na lata
Jakoweś bezpieczeństwo. Cóżbyś uczyniła
Ty sama, na mem miejscu, czując złego siła

Nad sobą? Zatrzymałabyś, litością zdjęta,
Ten płód krwawego zwierza, rozjuszone lwięta,
Czy precz wygnała z Argos? Nikt ci nie uwierzy.
A teraz, kiedy żaden z walczących rycerzy
Nie zabił mnie śród bitwy, choć takie w swej duszy
Żywiłem ja pragnienie, ten, kto mieczem ruszy
Przeciwko mnie, krew moją według obyczaju
Hellenów ściągnie na się. Mądrość tego kraju
Obdarza mnie swobodą. By ukarać wroga,
To miasto bogobojne nie obrazi Boga.
To masz jako odpowiedź! Co gdy usłyszano,
Zwać można mnie odważnym lub dać tchórza miano.
Tak sprawa ma się ze mną. Śmierci ja nie pragnę,
Lecz by wyżebrać życie, także się nie nagnę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Upomnąć chcę cię nieco, Alkmeno, byś dała
Mężowi temu wolność, gdyż taka uchwała
Zapadła w naszym grodzie.

ALKMENE.

A jeśli on zginie,
A my twemu się miastu nie sprzeciwim ninie?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Byłoby tak najlepiej. Jak to stać się może?

ALKMENE.

Stanie się bardzo łatwo. Zaraz ci wyłożę:
Zabiwszy, przyjaciołom zwłoki jego zwrócę,
Skoro ich zażądają; ziemi nie ukrócę
O ciało to. W ten sposób zapłaci mi winę.

EURYSTEUS.

Zabijaj! O twą łaskę błagać nie chcę, zginę!
Lecz miastu, co mnie wolno puściwszy, naocznie
Mej śmierci tu nie pragnie, przypomnę wyrocznię
Pradawną Loksiasza, która mu w przyszłości
Pomoże wbrew wszelakim nadziejom. Me kości
Pogrzebcie, gdzie chcą losy — w pobliżu świątyni
W Pallenie. Tam ja będę, gdy się to uczyni,
Na waszej leżąc ziemi, przyjazną opieką
Dla miasta, za to wrogiem w przyszłość ja daleką
Zostanę dla potomków Heraklesa, jeśli,
O łaskach zapomniawszy, które stąd wynieśli,
Z hufcami wojsk wielkimi ten wasz kraj napadną.
Patrzajcie! Jaką zgraję gościliście zdradną!
Lecz wiedząc o tem, po co przybyłem w te strony,
Nie trwożąc słów się boskich? Byłem przeświadczony,
Że ponad wszelkie wróżby silniejsza jest Hera
I że mnie nie opuści, wierna mi i szczera.
Lecz ty nie składaj żadnych ofiar na mym grobie,
Nie skrapiaj krwią mogiły. Już ja im to zrobię,
Że zły mieć będą powrót, wy zasię zyskacie
Podwójnie: wam ku szczęściu ginę, im ku stracie!

ALKMENE.

Więc po co jeszcze zwlekać? Jeżeli dla miasta
I dla potomków waszych szczęśliwość wyrasta
Z tej śmierci, jak słyszycie, czemuż tego człeka
Nie mamy zamordować? Co was po tem czeka,
Sam on to przepowiedział i najbezpieczniejszą
Pokazał dla was drogę. Tą śmiercią dzisiejszą.
Choć wróg to, on was zbawia. Taka jego wróżba!
Hej! brać go! Zamordować! A zwłoki niech służba

Psom rzuci na pożarcie! Pozbądź się nadziei,
Że rozkaz twój mnie znowu z ziem mych wykolei!

CHÓR.

Godzę się na to! Do dzieła, sługusy!
Ja nie mam pokusy,
Aby tą krwią splamić panów
Naszych ojczystych łanów...






ANDROMACHE


Andromache.

Osoby dramatu.
ANDROMACHE, wdowa po Hektorze, branka Neoptolemosa czyli Pyrrhusa.
SŁUŻEBNA.
CHÓR niewiast z Ftji.
HERMIONE, druga żona Neoptolemosa.
MENELAOS, jej ojciec.
MOLOSSOS, syn Andromachy i Neoptolemosa.
PELEUS, dziad Neoptolemosa, ojciec Achillesa.
PIASTUNKA Hermiony.
ORESTES, krewniak Hermiony.
GONIEC.
THETIS, bogini.


Rzecz dzieje się w mieście Ftji, przed pałacem Neoptolemosa, w pobliżu świątyni Thetydy.






ANDROMACHE.

Tebańskie miasto, grodów azjackich wzorze!
Z bogatych skarbów wianem wyszłam w onej porze
Z twych murów, aby przybyć do domu Pryama,
Gdzie stałam się małżonką Hektora. Dziś sama,
Najnieszczęśliwsza z niewiast, a przedtem tak godna
Zazdrości, Andromache, matka dzieciorodna,
Musiałam patrzeć na to, jak z ręki Achilla
Zmarł Hektor, mój małżonek, i jak przyszła chwila,
Gdy syn nasz, Astyanaks, padł ze szczytu wieży
Zrzucony, kiedy ciżba helleńskich żołnierzy
Zniszczyła niwy Troi. Najwolniejsze plemię,
Z słynnego wielce domu, dźwigam dzisiaj brzemię
Niewoli, do Hellady jako łup zagnana,
Trojańskiej wojny zdobycz, mam nad sobą pana,
Neoptolema, z rodu wyspiarzy. W Farsali
Sąsiedztwie i Ftiady mieszkam dziś, gdzie fali
Bogini morskiej, Thetis, w samotnej ustroni
Z Pelejem wiodła życie. Dziś to miejsce oni,
Mieszkańcy tessalijscy, zwią Thetidionem
Na pamięć tych zaślubin. W tem odosobnionem
Zamczysku mieszka dzisiaj syn Achilla, niwy
Farsalskie zaś ma w ręku Peleus sędziwy,
Gdyż pan mój nie chce sięgać po berło, dopóki
Przy życiu jest ten starzec. W tym domu to, juki
Niewoli dźwigająca, powiłam mu syna

I w dziecku tem nadzieja była mi jedyna —
Myślałam, że w niem znajdę od nieszczęść obronę.
Lecz odkąd pan mój pojął lakeńską Hermionę,
Wzgardziwszy tak sromotnie niewolnicy łożem,
Ta ściga mnie ohydą swych obelg: Niebożem.
Powiada, czarodziejstwem chcę na nią sprowadzić
Bezpłodność i w ten sposób miłość w nim wygładzić
Mężowską, abym sama mogła być tu panią,
Od łoża odrzuciwszy ją gwałtem. Tak ranią
Me serce jej potwarze. A klnę się na nieba,
Że łoża, które dzisiaj porzucać mi trzeba,
Tykałam się niechętnie. Lecz ona nie wierzy
I czyha na me życie. Z pomocą jej bieży
Jej rodzic, Menelaos, co przeto w te progi
Zawitał z swojej Sparty. I mnie, pełną trwogi,
Zagnała w ten przybytek Tetydy nadzieja,
Że ona mnie ocali. Bowiem dla Peleja
I dla potomków jego kaplica to święta,
Gdyż jego zaślubiny z boginią pamięta.
Zaś dziecko me jedyne, o jego się życie
Lękając, w innym domu umieściłam skrycie,
Gdyż ten, który je spłodził, żadnej nie wydoła
Dostarczyć mu pomocy i jest niczem zgoła
Dla dziecka: bawi w Delfach, pokutując srodze
Za grzech, za swe szaleństwo, któremu tak wodze
Popuścić śmiał, żądając, by Fojbos zdał sprawe
Ze śmierci jego ojca. Tam-ci na łaskawe
Czekając przebaczenie, chce zmazać swą winę.

Na scenę wchodzi

SŁUŻEBNA.

O pani! — gdyż tem mianem chcę i w tę godzinę
Nazywać cię, jak zwykłam cię w wierności swojej

Mianować, przebywając śród niw naszej Troi,
I tobie i mężowi oddana, gdy jeszcze
Przy życiu był. Przychodzę z wieściami, choć dreszcze
Chwytają mnie, ażeby który z naszych panów
Mych kroków nie wyśledził. Strzeż się i zastanów,
Co czynić: Razem z córką okrutne ci rzeczy
Gotuje Menelaos, a więc szukaj pieczy.

ANDROMACHE.

Współniewolnico droga, bo dziś cię inaczej
Władczyni twa, żyjąca w tak strasznej rozpaczy,
Mianować już nie może: Jakież ich zamysły?
Chcą zabić mnie, dla której dni szczęśliwe prysły?

SŁUŻEBNA.

Twe dziecko, któreś w innym umieściła domu,
Chcą zabić! Ach! jakiego dożyłaś pogromu!

ANDROMACHE.

Skąd wiedzą, żem ukryła mego jedynaka?
Nieszczęsnam! Że też przyszła na mnie dola taka!

SŁUŻEBNA.

Ja nie wiem. Od nich mam tę wiadomość: W złowrogiej
Tej myśli już Menelaj rzucił domu progi.

ANDROMACHE.

Giniemy, dziecko moje! Oto dwaj sępowie
Czyhają na twe życie, a ten, co się zowie
Twym ojcem, bawi w Delfach, ratować nie może!

SŁUŻEBNA.

Zapewne, gdyby on był obecny w tej porze,
Byłoby mniej straszliwie. Tak — jesteś bez druha.

ANDROMACHE.

A nie wiesz, czy Peleus prośby mej wysłucha?

SŁUŻEBNA.

To starzec! Nań się spuszczać nie ma snać przyczyny.

ANDROMACHE.

Posłałam-ci po niego nie po raz jedyny.

SŁUŻEBNA.

Czy myślisz, że posłaniec troszczy się o ciebie?