Srebrna łania/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Srebrna łania |
Pochodzenie | Nowy Tarzan. Opowiadania wesołe i niewesołe |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne Straszewiczów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Rok DCLXX od założenia Rzymu (czyli 83-ci przed Nar. Chr.) był to rok wielkiej trwogi i niespokojnych oczekiwań.
Mijało bowiem w tym roku dziesięć pełnych żywotów ludzkich — to znaczy dziesięć stodziesięcioleci, czyli 1100 lat od zburzenia Troi. Nazywano to tysiącoleciem. Tysiąc (a właściwie 1100) lat upływało w tym roku od chwili, gdy Eneasz, uszedłszy z płonących ruin Iljonu — po długiem błądzeniu wśród mórz i ludów nieznanych — stanął u brzegów Tybru. Oddawna głosiła nieomylna przepowiednia Sybilli, że w tysiąc i sto lat po upadku Troi w gruzy upadnie i zburzona będzie córka jej, Roma, że w tym roku będzie koniec świata.
Cały naród latyński z zapartym oddechem oczekiwał tej godziny ostatecznej: nikt nie wiedział, czy ten koniec świata ma nastąpić od wody, jak to było za potopu Deukaljona; czy od ognia, gdyż, jak mówili niektórzy, tysiące wulkanów takich, jak Etna, zaleje naraz ziemię swoim piekielnym ogniem; czy od powietrza, skąd miały powiać jakieś wichry jadowite i wytruć całe plemię ludzkie.
Zarówno w samym Rzymie, jako i w innych częściach Italji, trwoga była nieopisana. Niektórzy łączyli upadek Rzymu z upadkiem republiki i powrotem Tarkwinjuszów. W oczach wielu Rzymian wcieleniem upadku miał być król-imperator, który zgnębi senat i lud i rządzić będzie jak monarchowie azjatyccy.
Istniały zaś słuszne obawy, że taki człowiek jest już na świecie. Był to Sulla, który, choć ogłoszony za wroga ludu, wojował teraz w Grecji z Mitrydatem.
Rok DCLXX był nazwany Przeznaczeniem Rzymu. Sulla zaś postanowił zwalczyć Przeznaczenie.
Tego się lękali Rzymianie — i pod wodzą Marjusza stanęli przeciw niemu. Tymczasem wielki obrońca ludu umarł, ledwie pozyskawszy siódmy konsulat.
Śmierć ta była jedną ze złych wróżb — i nikt nie bolał nad nią tak, jak Kwintus Sertorjusz, choć znał on dobrze wszystkie błędy, jakie popełnił bohaterski wieśniak z Arpinum. Rozumiał jednak, że błędy Sulli były większe: albowiem Sulla to zagłada republiki.
Nikt też tak jak Sertorjusz nie śledził baczniej wszystkich znaków na niebie i ziemi, które zapowiadały koniec świata.
Przedewszystkiem świętość ogniska rodzinnego w Rzymie została sprofanowana: była w stolicy świata prastara świątynia bogini Westy, gdzie ogień wieczny podtrzymywały czyste dziewice kapłanki, co ślub składały, że nigdy męża nie zaznają.
I nigdy nikt nie słyszał, aby westalka złamała przysięgę. Wchodziły do świątyni w latach półdziecięcych i umierały jako dziewice, czcią powszechną otoczone. I oto na parę lat przed r. DCLXX rozeszła się wieść przeraźliwa: od założenia Rzymu pierwszy raz się zdarzyło, że dwie westalki złamały ślub i na urąg wszystkim bogom porodziły dzieci.
Nie ominęła ich kara śmierci — ale dziewictwo bogini Westy było sponiewierane. Taka zgroza mogła stać się tylko w przededniu końca świata.
Tak, zniszczenie Rzymu było w wyrokach Jowisza: księga Sybilli głosi prawdę.
Pewnego razu w Kampanji Rzymskiej konsul, w otoczeniu liktorów i niewielkiego oddziału wojska, udawał się na granice Etrurji, aby tam obejrzeć grunta, rozdane weteranom: i oto nagle z jasnego nieba, w czasie słonecznej pogody, uderzył piorun z przeciągłym grzmotem: a potem zahuczał jeszcze mocniej po raz drugi i po raz trzeci.
Poza Tybrem, gdzie siedzą wyprawiacze skór bawolich i końskich, u jednego z nich naraz wszystkie skóry, jeszcze nożem nietknięte, zaczęły rżeć i ryczeć, jakby żywe konie i żywe byki.
W ziemi Pelignów ukazała się niezmierna liczba wężów, jakich dotychczas nie widziano, a w Samnium kruki pożarły swoje własne dzieci i samice przestały kłaść jaja.
W Lilybaeum na Sycylji urodziło się cielę o dwu głowach i sześciu nogach, tak zbudowane, że każda głowa była na innym końcu ciała, a zady oba połączone w jeden pośrodku: cielę zdechło wkrótce po narodzeniu, ale przemyślny gospodarz wypaproszył je należycie i skórę napełniwszy żywicą, słomą, oraz trocinami, na pamiątkę utrwalił je niby żywe i pomieścił w świątyni Diany.
Wszystkie te znaki doskonale znał Kwintus Sertorjusz, ale najgroźniejszą wróżbę powiedziała mu jedna kobieta, bardzo przez niego umiłowana, a która miała ducha wieszczego, jak Sybilla.
Sertorjusz był to najprawszy mąż, jakiego wydała republika rzymska. Znała go dobrze i kochała ludność Hiszpanji, którą zarządzał niegdyś z ramienia senatu: miał on w swojej duszy jakieś bóstwo sprawiedliwości, które mu nie pozwalało nikogo ukrzywdzić. Trudno jednakże znaleźć wielu ludzi prawych: najprawsi nawet, jak Grakchowie, albo Marjusz, czynili tumulty, rzezie i naruszali ustawy. A jednak Rzymianin nie może po świecie krążyć sam: musi przyłączyć się do jakiegoś związku. Przeciwnicy Marjusza jeszcze bardziej prawo naruszali — i wprost dążyli do tyranji. Dlatego Sertorjusz przystał do Marjańczyków.
Sertorjusz miał swój dom i ogród wpobliżu cichej, zielenią winogradów pokrytej góry Wezuwjusza — niedaleko miasta Partenopy, zwanego też Neapolis. Był gospodarzem pierwszorzędnym, życie prowadził surowe, jak Rzymianie pierwotni — i wierny dawnym cnotom republiki, naśladował starego Cyncynnata.
Ale w Partenopie mieszkało wielu uczonych Greków, a Sertorjusz był lubownikiem mądrości greckiej
i nieraz z uczonymi biesiadował. Zwłaszcza miły mu był wielce Arystodem, uczeń Platona i Eskulapa.
Dom swój zbudował Sertorjusz zprosta, aby mu przypominał raczej namiot żołnierski. Ale były w nim dzieła rzeźbiarzy i malarzy greckich, były też pisma autorów greckich i nieliczne utwory Latynów.
Rozkoszą jego życia, dla której babieniec wytworny urządził, była Adonizja, niewolnica kartagińska, którą sobie sprowadził z Gadesu w Hiszpanji i którą bardzo kochał.
Była to dziewczyna niezmiernej piękności — o twarzy białej prawie jak mleko i włosach złotych jak łan pszenicy. Wiadomo, że wśród niewiast punickich włosy takie trafiały się często, i Rzymianie tak się w tem rozlubowali, że kobiety rzymskie sztucznie zaczęły sobie włosy barwić na złoty kolor.
Oczy miała orzechowe jak łania i było w jej postaci coś z łani. Znała tajemnice pieszczot niewyczerpanych — miała uśmiechy i spojrzenia upajające — śpiewać umiała gorące pieśni w nieznanym języku i znała wszystkie tańce Azji i Afryki. Umiała wróżyć z ziarn pszenicy, z lotu ptaków, z gdakania kur, z obłoków; umiała wróżyć z ręki. Miewała sny przedziwne i codzień z rana widzenia swoje opowiadała kochankowi. Była wreszcie bardzo ciekawa mądrości greckiej.
Arystodem znał tę Kartaginkę, gdyż bywał częstym gościem w domu Sertorjusza: Adonizja, pomimo niezmierną piękność i pozory siły młodzieńczej, cierpiała na palpitacje serca — i zacny Grek sprowadzał dla niej zioła uśmierzające.
Nieraz Sertorjusz z filozofem z Partenopy długie prowadzili rozprawy o tem, co objawił Platon, choć obaj nie byli też obcy nauce Zenona ze Stoi. Sertorjusza najwięcej nęciła księga Platona o republice, Adonizję zaś wzruszała historja Atlantydy, którą Platon opowiada w Timeuszu i Krytjasie. Historja ta nie była jej nieznana, gdyż z tradycji wiedziała, że w dawnej Kartaginie żeglarze, którzy nieraz wypływali poza słupy Herkulesowe, niemało przynosili wieści o tych Wyspach Błogosławionych, a zwłaszcza Hannon, co dłużej się tam zatrzymał, szczegółowo je opisał.
— Rzym skazany jest na zagładę — mówił Sertorjusz. — Sybilla dawno wywróżyła jego zburzenie — trzeba drugi Rzym założyć — bo świat nie może istnieć bez Rzymu. Kiedy patrzę na to, co się u nas dzieje — wierzajcie — mam poczucie, że koniec świata nie nadchodzi: on już nadszedł. Znaki są nieomylne. Ale Sybilla mówi też, że zanim nadejdzie zagłada ostateczna, Jowisz wybierze sprawiedliwych i na Wyspy Błogosławione ich przeniesie. Najwyższa klęska się zbliża: są wiadomości, że Sulla powraca do Italji. Przewiduję straszliwą wojnę domową. Zanim on się pokaże, ja opuszczę tę ziemię, na którą bogi piekielne się sprzysięgły. Pojadę szukać Wysp Błogosławionych.
— A więc sądzisz się godnym Atlantydy? — pytał Arystodem.
— Rozważałem to pytanie. Staram się być, jak dawni Rzymianie, człowiekiem wolnym, posłusznym prawu i oddanym cnocie. Odrazę mam do występku — i nie mogę zapomnieć słów, jakie wygłosił barbarzyniec Jugurta o Rzymie: — „Sprzedajne miasto!“ — powiedział. — W Rzymie uczynisz wszystko z pomocą złota. Ja chcę stworzyć Rzym, w którymby złoto znaczyło tyle, co piasek. Albowiem pieniądz cnotę pożera. Jestem wrogiem występku.
— A więc go zniszcz!
— Jak to uczynić? Tego nie wiem. W tym Rzymie, który teraz jest, nie odrodzi się cnota. Dni jego są policzone. Trzeba nowy Rzym założyć.
— Gdzie? — zapytała Adonizja, która przysłuchiwała się w milczeniu rozmowom obu uczonych mężów.
— Nie wiem. Może na tych wyspach Błogosławionych, bo tam nie będzie występnych. Ale jak do nich dopłynąć, skoro nikt nie wie, gdzie one leżą? Ziemia odrodzi się i oczyści po zniszczeniu zła, po zagładzie świata, po upadku nowej Troi. My zaś, jak Eneasz, pojedziemy szukać nowej ojczyzny.
— O, jakże to będzie pięknie! — zawołała Adonizja.
— Ty, sarniooka, jesteś drugą Sybillą, miewasz widzenia prorocze. Ty możesz nam powiedzieć, gdzie stanie nowy Rzym.
— Na mnie schodzą widzenia we śnie. Nie miałam o tem snu.
— A więc nakaż sobie taki sen.
Adonizja obiecała, że się o to pomodli.
Noc już była głęboka. Srebrny księżyc na szafirowem niebie sierpniowej nocy cicho szybował w otoczeniu gwiazd migotliwych. Wezuwjusz czarno-zielonym cieniem unosił się w dali na widnokręgu — cisza była dokoła — i tylko nietoperze od czasu do czasu przelatywały powietrze kołową linją, niby rumaki na arenie cyrku. Pod szerokim, rozłożystym plantem siedzieli nasi przyjaciele. Upojeni winem i rozmową, rozeszli się na sen późno po północy.
Nazajutrz z rana, kiedy Sertorjusz ujrzał Adonizję, zbladł z przerażenia. Co się stało? Adonizja miała włosy białe, jak srebro. W jedną noc osiwiała. Tu i owdzie przeświecały jeszcze złote promiona. Wiedziała już o tem. Służebnice ją zawiadomiły. Przejrzała się w zwierciadle.
— To ze snu, o który się modliłam. Widać, że była w tem pycha, której bogowie nie lubią i pomścili się nade mną. Widzenie miałam przerażające, a tak prawdziwe, że mi serce zaczęło się szarpać i przez cały ranek, niby ptak, łopotało. Śniło mi się, że ta góra Wezuwjusz, co tak zielenieje w słońcu od winnic, taka cicha i dobroczynna, naraz się otworzyła i buchnęła ogniem tak straszliwym, że pół nieba zasłoniła płomienistą chmurą — aż ogień ten spłynął jakby potokiem na wsie i miasta sąsiednie — i żeśmy wszyscy pod tą falą ognia zatonęli i zamarli. Cały świat tak zginie. Nie od wody zginie, lecz od ognia. Osiwiałam z przerażenia. Ale zniosłabym wszystko, gdyby nie ten ból, co mi serce przeszywa! Ratujcie mię, Sertorjuszu, Arystodemie!
Arystodem dał jej ziółka uśmierzające. Chwilowo jej to pomogło, ale niedługo potem pochwycił ją ból stokroć ostrzejszy.
Jeszcze konie Apollina nie doszły do szczytu nieba, gdy Merkury się zjawił po duszę dziewczyny kartagińskiej. Adonizja nie żyła.
Rozpacz Sertorjusza była bezgraniczna: on sam wywołał to widzenie senne, to nagłe osiwienie i tę śmierć gwałtowną. Padła jak świeży kwiat, zerwany lekkomyślną dłonią. Adonizja — była to jedyna istota, co go z ziemią łączyła. Teraz nie miał już co robić na świecie.
Próżno mu Arystodem wykładał tajemnice nieśmiertelności duszy, podług Platona i Sokratesa. Nie był w możności go uspokoić.
Ostatnie widzenie Adonizji było najwyższem potwierdzeniem wróżb Sybilli. A właśnie goniec przybył z Brundusium i powiedział:
— Sulla przyjechał ze Wschodu! Idzie na Rzym. Żołnierze nasi przechodzą do niego. Zapowiada rzeź, wygnanie i konfiskatę mienia wszystkich tych, którzy stali po stronie Marjusza i Cynny.
Zmarłą Sertorjusz pochował dostojnie. Dziewięćdziesiąt dziewięć najpiękniejszych pinij kazał zrąbać i ułożyć z nich stos, na którym spłonęło ciało jego kochanki. Urnę z jej popiołami umieścił w cinerarium na cmentarzu rodzinnym.
Bogini Dianie, która była opiekunką Adonizji, ofiarował posążek złoty, wyobrażający jej osobę.
Tymczasem z Rzymu nadchodziły straszne wieści. Wszystkich Marjuszów i jego przyjaciół Sulla skazał na śmierć. Nawet powszechnie ukochany Marius Gratidianus został ścięty. Codzień nowe listy proskryptów wisiały na wrotach senatu. Setki i tysiące najzacniejszych mężów musiały opuścić Rzym i pójść na wygnanie. Szli w świat, jako nędzarze, bo wszystko ich mienie było skonfiskowane i sprzedane ludziom nieuczciwym.
Cóż w takim stanie rzeczy w republice miał czynić Sertorjusz?
— Jedźmy w świat szukać wysp Szczęśliwych.
Arystodema namówił i pojechali razem. Udali się naprzód do Partenopy i siedli na okręt, który płynął do Mauretanji.
Sertorjusz był smutny — i choć przypominał sobie nauki Zenona, to jednak trudno było mu zwalczyć gorycz, co mu serce przepełniała.
Gdy go znów Arystodem chciał pocieszać, mówił mu owdowiały Sertorjusz:
— Nie wspominaj mi o Adonizji. Niech ona wrośnie w moją duszę: ona jest zawsze ze mną, ale ona kocha milczenie. Mam teraz inne troski. Cnota zamiera na ziemi. Konsulowie czuwać przestali, by republika jakiej krzywdy nie doznała. Nie wiem, którą iść drogą, bo Rzym przestał być Rzymem. W dawnym Rzymie żołnierz był żołnierzem republiki. Dziś jest on żołnierzem swego dowódcy: są żołnierze Marjusza i żołnierze Sulli. Ja stanąłem po stronie Marjusza, bo Sulla — to wróg ludu i republiki. Ale kiedy zwyciężył Marjusz — więcej wyciął obywateli rzymskich, niż ktokolwiek z wrogów Rzymu. Teraz zaś, kiedy Sulla powrócił, jeszcze okropniejszą rzezią krwawi własną matkę. Czyli weźmiesz sprzedajny senat, czy lud rzymski, żądny darmowego chleba i krwawych widowisk, jednakie bratobójstwo i jednaką masz zbrodniczość. Opuszczam Italję — nowy Rzym chcę stworzyć, taki Rzym, jaki był za naszych wielkich praojców, kiedy panowała cnota. Jeżeli ja stworzę armję, to nie będzie to armja Sertorjusza, ale armja republiki rzymskiej. Powiedz mi, Arystodemie, coby uczynił Sokrates na mojem miejscu: czyby poszedł za Marjuszem, czy za Sullą?
— Mędrzec wszędzie znajdzie spokój, bo świat mędrca jest w jego duszy. Ale ty chcesz działać: pożądasz czynu, a człowiek czynu nie może być nigdy samotny. Do swego czynu powołać chcesz jeno ludzi prawych. Sokrates był przeciwny temu, by mędrzec oddawał się polityce; tak mówi w swej apologji. Bo niewielu znajdziesz ludzi prawych — i kto wie, jaki człowiek bezecny cię opęta, gdy mu zaufasz? Chcesz stworzyć nowy świat — i sądzisz, że ten nowy świat będzie tam, gdzie ty się znajdziesz.
— Takbym przynajmniej pragnął.
— Zapewne Rzym nie jest tem, czem powinien być. Bo on miał przygarnąć ludy jak ojciec, a tymczasem wysysa je, niby upiór. My, Grecy, mieliśmy zawsze małe państewka, i to była nasza słabość. Aleksander umarł zbyt młodo. Potrzebny byłby taki ośrodek świata, któryby w sobie połączył wszystkie narody: takim miał być Rzym. Ale Rzym omdlał w sile — w tej sile dobroczynnej, jaką mieć powinien. Rzym niema dziś dokoła siebie żadnej potęgi. Ostatnią była Kartagina. Teraz Rzym wszędzie napotyka tylko słabość — i zaraża się tą słabością. Podbija wszystko i ogromnieje, lecz słabnie. Nie jest najpotężniejszy, ale najmniej słaby. I to jest Fatum Rzymu. Powiadają o Sulli, że zwyciężył Fatum, ale on sam jest od Fatum groźniejszy.
Tak rozważali sobie sprawy świata dwaj ci ludzie, a statek powoli się toczył po spokojnych falach morza Śródziemnego, aż po trzech tygodniach dotarł do Kartenny, przystani w prowincji mauretańskiej.
Na statku, którym płynął Sertorjusz, wielu jeszcze było zbiegów rzymskich. Za nimi zaś inne płynęły statki, również pełne zwolenników Marjusza i Cynny. Niemało ich też napotkali w Kartennie.
W porcie były liczne okręty handlowe, a żeglarze ich różne widywali ziemie. Sertorjusz, skoro tylko znalazł kwaterę dla siebie i dla Arystodema, zapoznał się z żeglarzami i chętnie szukał ich towarzystwa.
Częstował ich obficie winem i rozpytywał ciekawie, czy wiedzą co o wyspach Szczęśliwych. Niektórzy słyszeli o tych wyspach, choć żaden na nich nie był. Leżą one poza słupami Herkulesa, opodal brzegów Afryki. Kraj to cudny — i wieczna tam panuje wiosna. Ziemia sama przez się rodzi wszystko, jak to było za wieku złotego, a lud gościnny jest i łagodny. Z opisu żeglarzy, lud ten przypominał Feaków, u których, jak to prawi Homer, gościł Ulisses. Jakże tam dojechać? Oni mu drogę opisywali, podług tego, co im inni mówili. Najlepiej przez Mauretanję i Tingitanę iść poza góry Atlas, a stamtąd rzeką Asamą do brzegów morza Oceanu.
Sertorjusz gotów był każdej chwili wyruszyć i poszukiwał śmiałków do tej wyprawy. Ale plemiona tamtejsze, choć nibyto będące pod władzą i opieką Rzymu, prowadziły z sobą zaciekłą wojnę: Mauretanja walczyła z Tingitaną. Przedostać się przez ten kraj, który się pławił w nieustającej wojnie, było niepodobieństwem.
Sertorjusza na nowo smutek ogarnął. Chyba już nigdy nie dotrze do Atlantydy?
Kiedy większość Rzymian, co się tu znalazła na wygnaniu, oddawała się pijaństwu, miłostkom i grze w kości — Sertorjusz w samotnych wędrówkach po okolicy szukał pocieszenia. Były zaś tam głębokie puszcze cedrowe, gęsto przesiane dębem i pinją.
Tu błądził Sertorjusz, nie zapominając wziąć z sobą łuku i pocisków, na wypadek spotkania z jaką bestją. Nieraz siadał na pniu zwalonym i rozmyślał o swoich zamierzeniach, które urzeczywistnić tak trudno.
Pewnego razu, gdy tak siedział zadumany, nagle z ciemnej głębi lasu — niewiadomo skąd, ale tak, jakby od strony zachodniej — ukazała się łania przedziwna.
Była rosła jak duże cielę sześciotygodniowe, ale kształtna, wysmukła i nader wdzięcznej postaci.
Szerść miała białą jak srebro, z poblaskiem jakby księżycowym, a tu i owdzie przeświecały kępki włosów złotych. Nigdy jeszcze nie widziano takiej łani.
Stanęła naprzeciw Sertorjusza — i długo stała jak posąg nieruchoma, przypatrując mu się uważnie. Nieswojo było Sertorjuszowi wobec tego zjawiska, jakby coś niesamowitego działo się w tej chwili. Aby zażegnać niepokój, co w nim przebudził się nagle z przyczyny niezrozumiałej, kiwnął do niej ręką przyjaźnie, choć nie przypuszczał, że to leśne zwierzę ruch taki zrozumie.
A jednak właśnie natychmiast ruszyła z miejsca i poszła wprost do zadumanego wygnańca. Przybliżyła się tuż, tuż i spoglądała na niego swem przenikliwem, ciemnoorzechowem okiem.
Sertorjusza na widok tego oka przeniknął dreszcz do szpiku kości; to było oko Adonizji: ta sama barwa, ta sama oprawa, to samo wejrzenie. Toć on zawsze mówił, że dziewczyna miała oczy sarnie!
I jeszcze jeden krok dalej zrobiła. Dotychczas stała wyprostowana, z szyją wzniesioną ku górze, z nogami jakby w ziemię wrosłemi. Naraz uklękła przy nim i położyła mu głowę na kolanach, pełna zaufania i życzliwości. Gładzić ją zaczął i ucałował.
Zrozumiał teraz wszystko: ta łania, jakiej nigdy dotychczas nikt nie widział — to wcielenie Adonizji. Te same oczy i ten sam włos srebrny, z kępkami złotych promion.
Ruszył do miasta zpowrotem, a srebrna łania poszła za nim. Miał to sobie za dobrą wróżbę — i poweselał na duszy.
Srebrna łania nadzwyczajne wrażenie zrobiła w mieście. Rzymianie uznali ją za wysłanniczkę bogini Diany, a ci, co czytali tragików greckich, byli przekonani, że to jest ta sama łania, którą niegdyś bogini pomieściła na ołtarzu zamiast Ifigenji.
Ludzie miejscowi uczcili ją, jako nieznajome nowe bóstwo, a żeglarze upewniali, że nie skąd inąd przybywa ona, tylko z Atlantydy, bo nigdzie tu w Afryce niema istoty podobnej.
Powróciwszy na kwaterę, Sertorjusz zażądał posiłku dla siebie i dla łani — i siadł w ogrodzie koło swego domu, a łania przy nim uklękła na ziemi.
W kilka chwil potem zbliżył się do niego niewolnik i zawiadomił, że jacyś cudzoziemcy pragną z nim pomówić.
Byli to posłowie z Hiszpanji, przedstawiciele plemienia Luzów.
Chcieli pozdrowić Sertorjusza, ale łanię ujrzawszy, naprzód jej się pokłonili.
Przywódca ich, nazwiskiem Seneka, tak mówił:
— Bądź pozdrowiona, wysłanniczko Artemidy! Bądź pozdrowiona bogini! Zjawienie twoje wróży nam, że się pragnienia nasze urzeczywistnią. A oto nasze pragnienia. Z za dalekich mórz przybywamy tu, Sertorjuszu, aby znaleźć ciebie. Poszukujemy Rzymianina prawego, a choć w naszej ziemi teraz niemało jest Rzymian wygnańców, ale ciebie znamy najlepiej, gdyż pamiętamy, jakoś zarządzał naszą ziemią mądrze i sprawiedliwie. Niemasz takiego prokonsula, jako ty: i chcemy, abyś nam dalej był prokonsulem, ale na inny sposób, niż niegdyś. Chcemy, aby ten prokonsul, co dziś nami rządzi, opuścił nas. Gnębi nas i uciska, ostatnią skórę z nas zdziera. Zboże i len, wino i oliwę, krowy i owce, pieniądze i skarby — wszystko nam zabiera. Przeto powstaliśmy przeciw Rzymowi i chcemy rządzić sami sobą. Wiadomo nam, żeś wygnany przez Sullę i że chciałbyś z nim walczyć: dlatego cię prosimy, abyś został naszym dowódcą i razem z nami walczył przeciw senatowi rzymskiemu, a gdy się ze szponów ucisku wyzwolimy, jesteśmy twoi słudzy — prowadź nas na Rzym — jak drugi Hannibal — razem z tobą przejdziemy Alpy. Nie odpychaj nas!
Sertorjusz słuchał ich uważnie i zaczął się wahać. Jakże to, on, rzymianin, będzie walczył z Rzymem?
I mimowoli spojrzał w oczy srebrnej łani. Ta spoglądała na niego bacznie i przenikliwie — jakby rozumiała całą tę rozmowę. Sertorjusz czytał w jej oczach: — Jak sądzisz, Adonizjo? I przeczytał:
— Jedź z nimi. To nie walka z Rzymem — to walka z Sullą. Tam nowy Rzym założysz.
Posłuchał jej wskazania. Postanowił jechać — w tej jeszcze nadziei, że z Mauretanji będzie łatwiej dostać się na Wyspy Szczęśliwe.
Arystodem pojechał z nim razem. Również i liczni z proskryptów, co przebywali w Kartennie.
Jest na Luzach miasto Oska, niewielkie i raczej do wsi podobne, zamieszkane przez ludzi surowych i pierwotnych, a przy tem pełnych wiary w cuda.
Tu przebywało wielu wygnańców, którym Sulla tyran kazał ziemię rodzinną opuścić. Niejeden z nich co w Syrji, w Bitynji, w Kapadocji, albo i w Rzymie samym przywykł do wytworności wschodnich, teraz powrócił niby do stanu natury — i na nowo prowadził obozowe życie żołnierskie lub rolniczo-chłopskie.
Wielki dopływ nowych osiedleńców wymagał budowy licznych domów. Było zaś w legjonach Marjuszowych niemało ludzi plebejskiego rodu, wprawnych we wszelkiem rzemiośle. Byli murarze, cieśle, stolarze i t. d. Ci więc zabrali się do roboty i na sposób rzymski zaczęli budować domy kamienne, czego dotychczas nie znano w Hiszpanji.
Hiszpanie słynęli zawsze z wielkiej mocy charakteru, przywiązania do starych obyczajów i starych bogów.
Ale te nowości rzymskie przyjmowali chętnie. Umęczył ich prokonsul, gdyż zwyczajem namiestników rzymskich myślał tylko o zgromadzeniu wielkiego majątku — i ludność z tego powodu bardzo cierpiała.
Zamierzali oni wybuchnąć powstaniem przeciw władzy rzymskiej, a wygnańcy, którzy tu byli, chętnie się przyłączyli do nich w tej nadziei, że im to ułatwi walkę z Sullą, Zapowiadali im, że lex Fulvia z r. DCXXVIII i lex Julia z r. DCLXIV, które Italikom nadawały prawo obywatelstwa rzymskiego — rozciągnięte będą i na Hiszpanję.
Hiszpanie są mężni i łatwo uczą się rzeczy wojskowych. Pod kierunkiem oficerów marjańskich utworzyli rychło legjony niegorsze od rzymskich, a przytem ożywione wielkim ogniem żądzy wolności.
Niecierpliwie oczekiwano Seneki, przywódcy posłów, którzy mieli w Afryce szukać Sertorjusza.
Jakoż nadszedł dzień szczęśliwy: Sertorjusz przybył wraz ze swoją łanią cudowną, a z nimi Arystodem i liczni Rzymianie.
Powitano ich uroczyście — a ludność uczciła boginię srebrnowłosą pieśniami i tańcem, jaki się tańczy na cześć Diany.
Sertorjusz, zgromadziwszy proskryptów rzymskich i patrycjat Luzów, tak im powiedział:
— Z woli tej oto wysłanki bogów, łani świętej, przybyłem do was, o Luzowie, i chcę wasze sprawy tak poprowadzić, abyście byli zaspokojeni. Świat rzymski jest u swojego schyłku i lada dzień runie w klęsce niewiadomej. Ale zasłużył Rzym na tę karę, albowiem sprzeniewierzył się sam sobie. Rzymianie i Luzowie, wiedzcie, że najwyższym tworem na ziemi jest republika. Człowiek jest ogniwem tego tworu i nie ma prawa wywyższać się ponad państwo. Tak było w Rzymie dawnemi czasy i póki obywatel pojedyńczy nie wywyższał się ponad Rzym, póty nasz kraj był potęgą i promieniał jak słońce. Ale ostatnio ukazali się mężowie, dla których republika stała się tylko przedmiotem ich miłości własnej; stoją ponad nią i wyzyskują jej osłabienie, aby zdobyć zaszczyty i stanowisko. Wygnańcy rzymscy i wy, Hiszpanie! Świat nie może istnieć bez Rzymu: niechaj Oska stanie się nowym Rzymem, a właściwie niechaj to będzie Rzym stary, Rzym ludzi surowych i pełnych cnoty, w całości oddanych potędze i nieśmiertelności republiki. Albowiem Roma to nasza najwyższa bogini. Tylko ludzie prawi i czyści będą mieli dostęp do naszej nowej Romy; tylko ci, którzy się zrzekną własnej osobistości i całą swą duszę roztopią w jej istocie: tylko ci niech z nami pozostaną. Nie zatrzymuję nikogo. Kto z mojem słowem się nie zgadza, niech wystąpi i niech swoje zdanie wypowie.
Ale wszyscy milczeli, gdyż mowa Sertorjusza bardzo ich oczarowała, a wzrok łani, która stała tuż obok, rzekłbyś, działał na nich magnetycznie.
— Niech żyje Sertorjusz! — wołali. — Niech żyje srebrna łania!
Ponieważ wielu z pomiędzy Hiszpanów nie znało mowy łacińskiej, Seneka im rzecz wytłumaczył w języku iberyjskim — i również wywołał entuzjazm.
Zaprzysięgli mu wierność i posłuszeństwo.
On zaś przedewszystkiem usunął dotychczasowego prokonsula oraz jego głównych, a najbardziej nienawistnych urzędników i kazał im zamieszkać w pewnej dolinie nad rzeką Baetis.
Sam został prokonsulem obwołany — i wszystkie władze zorganizował tak jak to było w Rzymie: stworzył senat z 300 osób złożony i wyznaczył zgromadzenie ludowe, wybrał pretorów, cenzorów, kwestorów, edylów. Wybrał trybunów ludowych i wszelkich magistratów.
Zbudował Kapitol i Forum; świątynie Jowisza, Westy i Diany; łaźnie i koloseum. Po roku nie poznałbyś Oski; wyglądała jak miasto latyńskie, jak mały Rzym. Nazywano jego założyciela nowym Romulusem.
Zbudował wielką szkołę, której prowadzenie powierzył Arystodemowi: uczono tam wszelkiej mądrości greckiej i rzymskiej — a młodzież hiszpańska z ochotą do tej szkoły się garnęła; po paru latach młodzi Hiszpanie najpiękniejszą mówili łaciną, a potomkowie Seneki zaliczali się do najprzedniejszych pisarzy rzymskich.
Do głównych prac Sertorjusza należała organizacja armji. Od czasów Scypjona — rzec można — nie miał Rzym armji tak doskonale wyćwiczonej i tak oddanej sprawie państwa. Tężyzną odznaczali się zwłaszcza Hiszpanie, którzy są namiętni w boju, w miłości i entuzjazmie. Pokochali oni Sertorjusza jak istotę nadziemską, a dla Adonizji zbudowali małą świątyńkę, gdzie jeden pasterz miejscowy złożył jej posążek snycerską robotą z drzewa wyrzezany.
Codziennie, gdy który łanię napotykał, klękał zachwycony i szeptał ciche zaklęcia — a w świątyńce odbywały się ciągłe nabożeństwa i modły.
Obok świątyni na drążkach, pionowo i poprzecznie ustawionych, składano siano i pachnące trawy, i łania przychodziła tu, wiedząc, że zawsze sutą ucztę zastanie.
Wielka trwoga nastała pewnego dnia w murach Oski, gdy się okazało, że Adonizja zniknęła. Dokąd poszła? Nikt nie wiedział. Czy ją zamordowano? Czy utonęła? — Tajemnica!
Zniknęła tak nagle, jak się ukazała. Sertorjusz chodził, jak obłąkany, gdyż tak mu było, jakby duszę utracił. Toć on siedzibę swą tak urządził, że w jednej izbie sypiali: a teraz był samotny i osierocony. Niedość tego: w orzechowych oczach srebrnej łani czerpał on natchnienie, siłę ducha i wiarę w swe poczynania, a bez niej wszystko mu sposępniało i cały świat zdał się nocą.
Hiszpanie i niektórzy z plebejuszów rzymskich byli niepocieszeni. Ci i owi rozbiegli się po sąsiednich lasach, aby szukać łani. Dwa dni nie powracali, aż nakoniec przybyli z puszczy. Żaden nic nie widział. Jeden tylko ów pasterz, co z drzewa wyrzeźbił posążek łani, ujrzał w lesie wielką jasność, w którą się długo wpatrywał: była to mgła promienna, co wkońcu przybrała postać widomą bogini z półksiężycem na głowie, a przed nią półklęcząca stała srebrna łania.
Nie wszyscy mu wierzyli, gdyż go uważano za chłopca niespełna rozumu — i nieraz mówił o rzeczach, które niby to widział, ale których na pewno nie było nigdy na świecie.
Jednakże tym razem większość chętny posłuch dawała jego opowieści, ile że wszyscy chcieli wierzyć, że Adonizja nie zginęła. Rozumieli tedy, że poszła do lasu, aby z boginią Dianą się rozmówić.
Istotnie na czwarty dzień niespodzianie powróciła; jak się radował Sertorjusz, tego nikt wypowiedzieć nie zdoła. Płakał z rozrzewnienia.
Długo teraz i z wielką powagą spoglądała w oczy swemu przyjacielowi, jakby mu przynosiła wieści tajemnicze od bogini.
Przeczuwał z jej spojrzeń, że ciężka teraz praca go oczekuje. Odgadywał, jakie zadanie stoi przed nim, i postanowił się do niego przygotować.
Od następnego ranka zaczął ćwiczyć legjony z podwójnem napięciem. Miał wiadomości od nowoprzybyłych wygnańców, że w Rzymie przeciw niemu szykuje się wielka wyprawa. Prokonsul oczywiście przez zaufanych doniósł o wszystkiem, co się stało w Hiszpanji.
Jakoż nie minął miesiąc czasu, gdy na licznych okrętach nadpłynęła armja rzymska w liczbie 6.000 ludzi pod wodzą doświadczonego wojownika, Kwinta Metellusa, zwanego Pobożnym. I pewnie łacnoby Kwintus Metellus dał radę tym rokoszanom, gdyby nie szał bojowy, który ogarniał Hiszpanów zawsze, gdy na ich czele był Sertorjusz, a koło niego srebrna łania. Zapewne i Rzymianie w armji powstańczej spisywali się tęgo, ale ich operacje wojenne miały charakter zimnego rachunku liczbowego, gdy Hiszpanie szli jak opętani szałem upojenia.
— Sertorjusz! Adonizja!
To były ich hasła. Przeciw ludziom z taką wiarą walczyć niepodobna.
Osiem lat wojował Metellus z armją Sertorjusza i nie był w możności złamać jej energji.
A w tym samym czasie nowy Rzym, przez wygnańców stworzony, rozrastał się, powiększał, przyozdabiał coraz nowemi budynkami, aż się w prawdziwy niemal Rzym zamienił; Hiszpanie zaś porzucali swą mowę iberyjską i z dumą używali języka łacińskiego. Arystodem znalazł tu niejednego, co się rozmiłował w Platonie. Śmiało można powiedzieć, że nietylko Rzym: nowe Ateny tu powstawały.
Nieraz bywały armisticia, gdyż wojskom republiki niebardzo chciało się wojować. Kraj tu był przyjemny; niczego nie brakło: ani chleba, ani mięsa, ani oliwy, ani wina. Dziewczyny tylko były dla cudzoziemców srogie i nieprzystępne.
Głównie jednak do boju zniechęcał żołnierzy strach zabobonny — na widok srebrnej łani i jej przyjaciela: ani jedna strzała nigdy ich nie tknęła, choć i Sertorjusz, i srebrna gazela, jak wicher zawsze się rzucali w sam ogień walki, i choć celowano w nich tłumnie.
— To urzeczona istota — wszystkie strzały ją omijają! Ani ona, ani on — nie zginą na polu bitwy.
Podobnie mówiła też wiedźma, którą Metellus dla wróżb przywiózł z sobą.
Żołnierze senatu rzymskiego mieli słuszność. Niepodobna wojować z wiarą niezłomną, jaką mieli Hiszpanie, i z tą cnotą surową i ofiarną, jaką Sertorjusz wśród swoich Rzymian zaprowadził.
Przytem Sertorjusz nie zaniedbał żadnych maszyn wojennych, jakie poznał w Rzymie. Osobnych miał żołnierzy do wyrobu kul kamiennych, które pomieszczał w polybolach (wielorzutniach) rozmaitych. Miał takie, co wyrzucały naraz 12 kamieni, 25 kamieni i nawet 40 kamieni, niemałe zniszczenie szerząc w wojsku rządowem.
Kilka razy podczas armisticium łania na dwa, trzy dni przepadała. Sertorjusz smucił się wtedy, ale wiedział, że Adonizja powróci: gdyż pobiegła jedynie, aby się z Artemidą porozumieć.
Pewnego razu wróciła bardzo smutna: rzekłbyś, długo i gorzko przedtem płakała. Żałosnem okiem przyglądała się Sertorjuszowi. On jednak starał się ją pocieszyć, pieścił i całował, gdyż sądził, że się łania smuci sama za siebie. A przecie za niego płakała. Bogini widać złe jej wróżby szepnęła. Ale Sertorjusz tego nie spostrzegał.
Metellus Pobożny, wobec nieudolnego kierownictwa wojną, został odwołany, a na jego miejsce przysłany był młody, trzydziestoletni zaledwie naczelnik, Pompejusz, którego sam Sulla nazwał Wielkim. Wbrew zasadzie, gdyż nawet kwestorem jeszcze nie był, wyznaczony został dowódcą armji rzymskiej w zbuntowanym kraju, ale nie było nikogo, coby mu dorównał w potrzebie tak ciężkiej. Choć tak młody, już się odznaczył, zdobywając Afrykę na zwolennikach Cynny i łamiąc tumult Lepidowy. A nigdy republika takich trosk nie miała, bo właśnie rokosz podnieśli niewolnicy pod wodzą Spartaka. Z tymi wojował Krassus, a Pompejusz miał zwalczyć legjony sertorjańskie.
Pewny był siebie, bo wszystko wykonywał piorunem. Ale tu się zawiódł. Nigdy jeszcze nie trafił na tak niezwalczonego ducha w sercach wojowników, jak tutaj.
I starzy legjoniści Metellusa, i ci nowi, którzy z Pompejuszem przybyli, cofać się musieli przed nieugiętą energją nowych Rzymian.
Nieraz w momentach zawieszenia broni rozważał Sertorjusz z Arystodemem: kiedy się skończy ta wojna? i kiedy nareszcie będziemy się mogli wybrać do Atlantydy?
Bo nie zapomniał on wysp Błogosławionych, i tylko, mimo tylu lat poszukiwań, nie mógł się dowiedzieć o ich położeniu.
Tymczasem do miasta Oski przybyła grupa stu kilkudziesięciu legjonistów pod dowództwem Perperny. Był to jeden z wygnańców rzymskich, który dotychczas przebywał na wyspie Sardynji; siedział długo bezczynny, aż go sława zwycięstw Sertorjusza ściągnęła do ziemi Luzów.
Kiedy Perperna w otoczeniu swych oficerów przybocznych wszedł do namiotu Sertorjusza, miał uśmiech przyjazny na twarzy nieco grubej, zmysłowej i pospolitej.
Srebrna łania, która leżała u nóg swego pana, powstała nagle i zaczęła się gościom przypatrywać gniewnem i nieufnem okiem. Ruszyła przeciw nim szybko, jakby chcąc im drogę zagrodzić, i zaczęła kwilić żałośnie.
Gdyby Sertorjusz rozumiał jej kwilenie, toby usłyszał: — to są źli ludzie, nie mów z nimi. — I rzucała się na nich, jakby mówiła im: — precz!
Ale jakieś zaćmienie przyszło na Sertorjusza. Dobroduszny uśmiech na szerokiej gębie Perperny złudził go tak, że z pełnem zaufaniem przyjął jego słowa.
— Sertorjuszu! — mówił Perperna — sława twoich zwycięstw dotarła do Sardynji. Żołnierze moi od wielu lat siedzą bezczynnie na tej wyspie, chyba tyle tylko wojują, co z kozicami w górach tamtejszych. Pragną wojny rzeczywistej, jako przystoi Rzymianom. Tu zaś wojna się toczy z wrogiem ludu rzymskiego i republiki — Sullą i jego ustawą. Pragniemy stanąć pod twojem dowództwem, abyś nas do nowych zwycięstw prowadził. Będziemy ci najwierniejsi ze wszystkich, co cię otaczają, a wiemy, że cię naród tutejszy pokochał.
Spodobała się ta mowa Sertorjuszowi, a choć srebrna łania wciąż dopadała gości, jakby ich zamierzała kopać — to jednak Sertorjusz ze śmiechem ją odciągał, aż znużona klękła na ziemi i oczy odwróciła od nieznajomych. Była bardzo smutna.
Srebrna łania instynktem przeczuła, że na głowę Sertorjusza spaść ma nieszczęście.
W to koło ludzi czystych i prawych, na jakich wyrobili się wszyscy mieszkańcy nowego Rzymu, wdarli się ludzie źli i występni.
Perperna słyszał o sławie Sertorjusza i o tem, jak go kochają legjoniści rzymscy i Hiszpanie — i sławy tej z duszy serca mu zazdrościł.
— Czemuż to ja nie mam być Sertorjuszem? — tak mówił sam do siebie i pewną liczbę oficerów wtajemniczył w tę sprawę.
Tymczasem nowy dowódca rzymski, Pompejusz, po krótkiem zawieszeniu broni, na nowo rozpoczął kroki nieprzyjacielskie.
Sertorjusz wyznaczył Perpernie trudne stanowisko, chcąc zbadać jego uzdolnienie wojskowe. Przybysz z Sardynji spisał się znakomicie i pozycję obronił, a nieprzyjacielowi zadał klęskę. Ale jak zwykle, tak i dziś, właściwym zwycięzcą był Sertorjusz i jego łania, która była coraz zacieklejsza w walkach, jakgdyby śmierci dobrowolnie szukała.
Pompejusz, który był nieco podobny do Aleksandra Wielkiego i chętnie go naśladował, przekonał się mimo wszystko, że Sertorjusza niełatwo zwyciężyć! I znów wojska senatu rzymskiego zaczęły tracić wiarę w swego wodza.
Natomiast Hiszpanie coraz bardziej zapalali się do cudu tej wojny, a w modlitwach swoich codziennie wspominali Adonizję.
Perperna jednak poufnie i swoich bliskich i innych żołnierzy zapewniał, że wszystkie zwycięstwa nad Pompejuszem — to jego zasługa. Sertorjusz zbyt jest surowy i nudny: od czasu, kiedyśmy przybyli do Hiszpanji, ani ja, ani moi żołnierze nie mieliśmy żadnej uczty. Żołnierzowi potrzebna jest rozrywka: muzyka, śpiew, taniec, pijaństwo. Teraz jest znowu przerwa w wojowaniu. Urządzimy sobie zabawę. Do swojego namiotu zapraszam wszystkich, którzy się chcą zabawić. Samego Sertorjusza zaproszę: niech i on się rozchmurzy, niech przyjdzie ze swoją łanią. I jej także damy wina: niech i ona się upije.
Jakoż gońca posłał do naczelnika z prośbą, aby dziś po południu przybył do niego na ucztę.
Adonizja kwilić poczęła żałośnie, a Sertorjusz, choć niechętnie, bo takich zabaw nie lubił, przystał jednakże. Rozumiał, że bądź jak bądź ci nowi ludzie nowe obyczaje chcą zaprowadzić w Osce.
Jakoż Perperna urządził ucztę — nietyle wytworną co obfitą. Nie brakło na niej mięsa bawolego, ani sarniny, ani ryb, ani ostryg, ani ptaków najrozmaitszych dzikich i domowych. Były owoce, ciasta, słodycze różne. Były wina białe, czarne i czerwone.
Sprowadził też flecistki i tancerki — i wraz ze swymi przyjaciółmi śpiewał nieprzyzwoite piosenki z lupanarów, co niezmiernie raniło poczucie zacności Sertorjusza. Zżymał się, ale milczał, gdy tamci po żołniersku jęli baraszkować z flecistkami i tancerkami. Wrzawa też była straszna w namiocie; śpiewanie żołdaków, chichoty dziewcząt i spory rozochoconych legjonistów, przerywane już to śmiechem, już bójką.
Wszystko to miało charakter wysoce karczemny.
Przypomniał sobie Sertorjusz swoje biesiady z Arystodemem i innymi Grekami z Partenopy — i odrazę czuł do tej hulackiej, rozpustnej zabawy.
Chciał opuścić zebranie, gdy naraz u wejścia namiotu uczynił się mały rozruch. Weszła srebrna łania, a nigdy nie była tak srebrna, jak dzisiaj.
Była bardzo niespokojna, jakby chciała wyprowadzić Sertorjusza z namiotu Perperny.
Naraz Perperna wstał i z dobrodusznym uśmiechem, podnosząc czarę wina, zawołał:
— Przyjaciele! Jeżeli nas opromienia sława, to zawdzięczamy ją głównie naszemu dowódcy! Niech żyje Sertorjusz!
I to mówiąc, podsunął kielich Sertorjuszowi, a sam swoją czarę do ust przechylił.
Sertorjusz nie mógł się wymówić: wypił, choć z niesmakiem. Wówczas Perperna czarę swoją rzucił na ziemię. To był znak umówiony. Oficerowie sardyńscy rzucili się na Sertorjusza i przebili go puginałami. Runął na ziemię człowiek prawy i bohaterski, nikczemną zdradą zamordowany.
Adonizję — rzekłbyś — wściekłość opanowała: rzuciła się na zabójców, gryzła ich, kąsała, kopała nogami. Ale, jakaż jest broń, jakaż siła gazeli? Trzydzieści sztyletów wpiło się w jej ciało — i ostatniem spojrzeniem swoich smutnych oczu rzuciła im krwawe przekleństwo.
Perperna ogłosił wojsku, zarówno Rzymianom, jak Hiszpanom, że Sertorjusz umarł śmiercią nagłą i niespodzianą na uczcie — i jego, Perpernę, naznaczył swoim następcą.
Jak piorun podziałała ta wieść na ludność całą, a zwłaszcza na Hiszpanów.
— Gdzie Adonizja? — pytali.
— Adonizja też umarła.
— Cud się skończył. Jesteśmy w złej mocy.
Perperna jednak narzucił się wszystkim na wodza, a z taką czynił to bezczelnością, że nikt mu się nie oparł. Tylko ogień, który popychał rycerzy do walki, zagasł na zawsze i nic już go rozpalić nie mogło.
Adonizja i Sertorjusz krążyli teraz daleko w Elizejach.
W ciągu najbliższych dni po śmierci samotnego marzyciela, Pompejusz rozbił Perpernę i triumfalnie wchodził w mury Oski. Działo się to w r. DCLXXXII.
Jak zaś senat ukarał buntowników, o tem już opowieść nie do nas należy.