Tajemniczy wróg/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
Duchy w pałacu.

O dziesiątej, jak zostało umówione, znalazłem się przed furtką, prowadzącą do pałacu Gerca. Oczekiwała tam na mnie Lili i otworzyła mi natychmiast.
Na mój widok położyła palec na ustach. Zrozumiałem. W milczeniu wślizgnąłem się do ogrodu, zamknęła furtkę i podążyliśmy w stronę domu.
— Tam się rozmówimy! — szepnęła. — Czasem drzewa mają uszy!
Postępowałem bez słowa, obok Lili. Ileż miałem wspomnień z tego tragicznego parku. Tonął, jak ongi, w mroku, nic nie można było rozróżnić wśród gęstwiny drzew i wydawało się, że kryją się tam zaczajeni mordercy.
Tylko zdala połyskiwała bielą fontanna, miejsce, gdzie po raz pierwszy strzelano do Gerca. Dalej taras na jaki wypadliśmy z Lilą po porwaniu barona.
Wszystkie te wypadki żywo stanęły w mej pamięci, choć od tej pory upłynęło już trzy miesiące.
Trzy miesiące! Tyle czasu! A tajemnica nadal została niewyjaśniona.
— Tu zaczekamy! — wymówiła. — Znakomity to punkt obserwacyjny i mam nadzieję, że wyśledzimy duchy. Bo, wszystkie „niesamowite zjawiska“ dzieją się w gabinecie ojczyma. Mamy sporo czasu, możemy pogawędzić... Tylko, nie zapalajmy światła.
Z doświadczenia wiedziałem, że mój dawny pokój był znakomitym punktem obserwacyjnym. Szczególnie, jeśli chodziło o gabinet Gerca. Już miałem zapytać, co Lili właściwie zauważyła i na czym polega jej plan, gdy ona domyślając się tego, przerwała:
— Za chwilę! Powtarzam, mamy sporo czasu! Niech pan mi wprzód opowie o sobie! Widziałam, że ma pan jeszcze duży siniak na czole. Szczęście, że skończyło się tylko na tym... Ale, ciekawa jestem innych szczegółów...
Opowiedziałem jej o mojej wyprawie na Grochów, którą znała częściowo z telefonicznej rozmowy z komisarzem Relskim. Następnie o mojej znajomości z Ziutką i zapowiedzi niezwykłych rewelacji.
— Intryguje mnie — szepnęła — ta panna Ziutka! Co ją skłania do tego, że pragnie panu zdradzić jakieś tajemnice? Dziwne! Nie należy dziś ufać nikomu.
— Słusznie! — rzekłem. — A na zakończenie mam coś weselszego. Pani Werberowa zapytuje, czy pani nie stęskniła się za Dżokiem?
Tu powtórzyłem o niezwykłej wizycie doktorowej i o jej prośbie, abym dowiedział się, czy Lili nie zamierza zabrać z powrotem Dżoka.
Rozległ się cichy śmiech.
— Zabrać Dżoka? Niech pan raz jeszcze zapewni doktorową, że chętnie dopłacę, byle nie widzieć szympansa! To samo powiedział jej Jerzy? Nie dziwię się wcale... Niechaj zatrzyma tę bestię i cieszy się nim... Skoro ma takie upodobania...
— To nie ona, podobno, a jakiś krewny!
— Życzę obojgu powodzenia!
— W takim razie jutro zakomunikuję telefonicznie Werberowej o tym szczęściu, gdyż wcale nie mam ochoty składać jej wizyty.
— Czemu?
Przez chwilę milczałem. Oczywiście nie opowiedziałem Lili o dość wyzywającym zachowaniu się Werberowej.
— Uważam wizytę za zbyteczną!
— A ja poszłabym, na miejscu pana!
— Poszłaby pani? W jakim celu? — zapytałem, ubawiony, że sama posyła mnie na pastwę miłosnych ataków doktorowej.
Ale głos Lili zabrzmiał poważnie.
— Poszłabym, gdyż nie wiem dlaczego, lecz coś powiada mi, iż poza tą historią z Dżokiem, ukrywa się jeszcze inna sprawa.
— Tak pani sądzi? — drgnąłem. — Na jakiej podstawie?
— Bliżej nie umiem wytłumaczyć. Intuicja. Czasami miewam podobne przeczucia. Byłabym znakomitą detektywką. Ot, wczoraj... Miał pan ślepe zaufanie do Kowalca, a ja podświadomie przeczuwałam niebezpieczeństwo. To samo, z tą doktorową... Całe zachowanie się jej jest niezwykłe... Te odwiedziny w hotelu...
Czyżbym był tak mało spostrzegawczy i poza miłosnymi awansami rozpróżniaczonej damulki kryło się coś więcej jeszcze? Znów przyszło mi na pamięć powiedzenie komisarza Relskiego, że nie cieszy się wraz z mężem dobrą reputacją.
— Skoro tak, pójdę! Może pani ma słuszność i czegoś ciekawszego się dowiem. Komisarz Relski również odzywał się dwuznacznie o Werberowej. Chociaż naprawdę w głowę zachodzę, na jakie tajemnice mógłbym natrafić w jej domu...
— Nie wiem, ale... — poczęła lecz wnet urwała, gdyż lekki trzask rozległ się w pobliżu.
Nadsłuchiwaliśmy. Czyżby? Lecz nie... To w korytarzu skrzypnęła tylko podłoga.
— Niema nikogo! — szepnąłem. — Może pani zechce teraz mi opowiedzieć o wizytach „duchów“ w pałacyku i w jaki sposób pragnie pochwycić nieproszonych gości.
Przysunęła się do mnie bliżej z krzesełkiem.
— Już przedwczoraj nadmieniłam panu, że słyszałam dziwne szmery, dobiegające z gabinetu ojczyma. Początkowo sądziłam, że to przywidzenie, lecz później przekonałam się, iż ktoś przestawił fotel przy biurku w zamkniętym pokoju. W pokoju, do którego, prócz mnie, nikt nie ma dostępu. Uderzyło mnie to mocno. Wczoraj postanowiłam uczynić ostateczną próbę i gdy znów rozległy się tajemnicze hałasy, zbliżyłam się do drzwi gabinetu. Posłyszałam wyraźnie, że ktoś znajduje się w nim, gdyż rozlegały się przytłumione stąpania, wreszcie dobiegł mnie cichy głos: „Musimy powrócić tu jutro, nie zabrałem, czego potrzeba“!
— Musimy powrócić tu jutro, gdyż nie zabrałem, czego potrzeba? — powtórzyłem. Posłyszawszy to, nie weszła pani do gabinetu?
— Nie!
— Dlaczego?
— Przede wszystkim, mają dziś powrócić i nie chciałam ich spłoszyć. Poza tym, niech pan nie zapomina, że odkąd Jan znalazł się w więzieniu, jestem prawie sama w tym domu. Kucharka sypia w suterynie, a moja stara nauczycielka, która zajmuje wraz ze mną pokój na górze, jest niedołężna, źle słyszy i nie pośpieszyłaby mi z pomocą. Nie posiadałam wczoraj browninga. Och! — zawołała raptem. — Proszę mi wierzyć, iż gdybym miała gdzie podziać się, dawno wyprowadziłabym się z tego przeklętego domu. Chociaż jestem odważna, pobyt w nim nie należy do przyjemności.
— Biedactwo! — szepnąłem i pochwyciwszy jej rączkę, przycisnąłem ją do ust. — A ja nie mogę być ciągle z panią.
— Powracajmy do tematu! — opanowała się. — Nie weszłam do gabinetu, gdyż uważałam, że nie poradzę sobie z włamywaczami, których najmniej musiało być dwóch, a narażę się na bezpieczeństwo.
— Och, oni nie przebierają w środkach!
— Właśnie! I że to jest niepotrzebne, skoro zapowiadają drugą wizytę. Zawiadomiłam więc dziś rano pana i teraz chcę urządzić zasadzkę. Prosiłam o zachowanie wszelkich ostrożności, aby nie domyślili się, że wiem o nocnych odwiedzinach. Możliwe, że pałac jest śledzony i niechaj sądzą, że jestem w nim sama. Czy zabrał pan broń ze sobą?
— Mam browning! Więc pani mniema, że włamywacze zjawią się powtórnie?
— Jestem przekonana! Słyszał pan słowa, jakie powtórzyłam.
— Którędy przedostają się do pałacyku?
— Mają dorobione klucze od bocznego wejścia prowadzącego do sypialni ojczyma. Stamtąd wchodzą do gabinetu, bo widocznie na pobycie w tym pokoju najwięcej im zależy i tam szukają czegoś.
— Dorobione klucze od bocznego wejścia! Tak samo, jak ci, którzy porwali, czy zabili Gerca. W takim razie poprzedni zbrodniarze?
— Przypuszczam! Więcej panu powiem... Koło tarasu spostrzegłam ślady stóp kobiety. Kobieta musiała być wczoraj w gabinecie ojczyma.
— Anna Kolb? Po napadzie na mnie...
— Wszystko możliwe!
— Czego szukają?
— Może zapomnieli za pierwszym razem zabrać jakieś papiery?
Czułem, że sytuacja przedstawia się niezwykle poważnie. Co prawda, odetchnąłem z ulgą, że Lili dzięki swej rozwadze uniknęła wczoraj niebezpieczeństwa, ale niebezpieczeństwo to wyrastało dzisiaj przed nami w równie groźny sposób.
— Czemuż nie zawiadomiła pani o tym wszystkim komisarza Relskiego? — zapytałem.
Rączka jej, która wciąż spoczywała w mojej dłoni, drgnęła lekko.
— Miałam swoje powody!
— Jakie?
— Za wcześnie o nich mówić, wolałabym, żebyśmy przychwycili włamywaczy na gorącym uczynku.
— Nie pojmuję!
— Czyżby pan się bał? — zapytała i odsunęła się lekko.
Na szczęście, w pokoju panowały ciemności. Musiałem mieć mocno głupi wyraz twarzy.
— Wcale nie boję się! — zaprzeczyłem żywo. — Tylko...
— Skoro pan nie boi się, to proszę o nic więcej nie zapytywać.
— Miałem tylko wątpliwości, czy we dwójkę damy sobie z nimi radę.
— Musimy sobie poradzić! Zaopatrzyłam się również w broń. Żałuję, że wczoraj nie miałam browninga.
Chłodna stal dotknęła mojej ręki. Podziwiałem tę dzielną i niezwykle odważną dziewczynę. Nie śmiałem jej dalej zapytywać, ani w jaki sposób zdobyła browning, ani czemu w tajemnicy przed Relskim pragnie pochwycić zbrodniarzy. Była uzbrojona, byłem spokojny.
Znów podniosłem jej rączkę do ust. Co za hart ducha! Inna załamałaby się dawno śród tylu niebezpieczeństw, grożących w tym ponurym domu. Lili walczyła do ostatka, w nadziei na zwycięstwo, osaczona ze wszystkich stron. Czasem musiało ją jednak ogarniać przygnębienie, bo z lekkim drżeniem w głosie, wyrzekła po chwili milczenia.
— Oby nasza dzisiejsza wyprawa zakończyła się szczęśliwie i przyniosła jakieś rozwiązanie! Naprawdę, przyszłość rysuje się nie wesoło. Dziś odwiedził mnie Jerzy i może pan domyślić się, jaki charakter miała nasza rozmowa.
— Zachował się arogancko!
— Dawał wprost do zrozumienia, że uważa mnie za intruza w tym pałacu i że jak najprędzej zamierza go objąć w posiadanie.
— Cóż pani mu odrzekła?
— To, co już posłyszał... Że zechce jeszcze poczekać, gdyż nie wiadomo, czy ojciec nie żyje. Jaka podłość! Jerzy doskonale wie, że ten dom stanowił własność mojej matki. Obecnie, wykorzystuje fakt zaginięcia odnośnych papierów.
— Nie daleko pada jabłko od jabłoni! — zauważyłem. — Syn podobny do ojca. Podstępny, mściwy tchórz, związany z ordynarną próżną i głupią kobietą. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby maczali ręce w porwaniu barona, tylko dowodów na to brak, a całą sprawę komplikuje udział siwowłosej kobiety...
— Tak! — powtórzyła w zamyśleniu. — Brak dowodów, chociaż...
Nie rozumiałem dokąd zmierza, ale sytuacja nasza przedstawia się istotnie nie wesoło. Jerzy, prędzej czy później mógł Lilę usunąć z domu, a ja dziś rano zmieniłem ostatnie sto złotych.
Raptem powstała z miejsca.
— Czas już! — wymówiła cicho. — Przypuszczam, że prędko nadejdą. Północ blisko. Oni zawsze zjawiają się o tej porze.
— Jaki pani plan? — zagadnąłem, również podnosząc się z krzesła.
— Aby przyłapać ich, musimy się znaleźć w gabinecie. Mój plan jest niezwykle prosty. Wejdziemy tam i ukryjemy się za portierą. Nie domyślą się naszej obecności.
Poszła przodem, przebyła korytarz i otworzyła drzwi od gabinetu. Podążyłem za nią i kiedym się znalazł w tym pamiętnym pokoju, mimowoli drgnęło mi serce. Wszak tu po raz pierwszy przyjmował mnie Gerc, do tego pokoju dobijałem się, pragnąc go ratować od morderców.
Drzwi, które wówczas rozbiłem, zastąpiono innymi — i jak mogłem zauważyć w promieniach księżyca, oświetlającego pokój — wszystko znajdowało się tu na dawnym miejscu, nie przypominając niczym ponurej tragedii. Naprzeciw drzwi olbrzymie biurko, przed nim rzeźbiony fotel. Zdawało się, że lada chwila Gerc skądciś przyczłapie w czerwonym szlafroku i czapeczce i wygodnie tam usiądzie. Drzwi od sypialni były lekko uchylone. Przeszedłem przez gabinet na palcach i zajrzałem do niej. I tam zostało wszystko uporządkowane, tylko koło łóżka czerniały jeszcze jakieś plamy — a może było to tylko moje przywidzenie.
— Tu ukryjemy się! — wskazała na portierę, zasłaniającą drzwi, wiodące z korytarza do gabinetu, a znajdujące się na wprost biurka. Zrobimy to nawet zawczasu, bo mogą nadejść po cichu. Proszę przygotować broń...
Wyciągnąłem browning, odsunąłem bezpiecznik i przystanąłem obok Lili.
Ciężka, aksamitna portiera opadła za nami i zasłoniła nas całkowicie. Mogliśmy stamtąd obserwować wszystko.
— Jesteśmy doskonale ukryci! — pochwaliłem pomysł Lili. — Pragnę nie tylko ich przyłapać, ale i podsłuchać rozmowę. Również ciekawi mnie bardzo, czego szukają tajemniczy goście.
— Szczególniej, że swego czasu Relski przetrząsnął cały pokój i wszystkie szuflady w biurku. Wydawałoby się wprost niemożliwe, aby pozostało coś takiego, o czym nie wiedzielibyśmy...
— A jednak widocznie istnieje schowanko, o którym nie wiemy, gdyż inaczej nocne wizyty nie miałyby celu. Schowanko nie łatwe do odnalezienia, skoro zjawiają się kilkakrotnie, chcąc dostać się do niego. Muszą przybyć dzisiaj, gdyż wczoraj nie zabrali czego potrzeba...
— Słusznie!
— Teraz zachowajmy ciszę.
Zamarłem w oczekiwaniu i słychać było tylko nasze oddechy. Staliśmy dość długo i wielki zegar w stołowym pokoju wydzwonił naprzód dwanaście uderzeń, a później kwadrans po północy.
Znów, mimowolnie nasuwały mi się refleksje. Podobnie swego czasu oczekiwałem na szefa i w podobny sposób liczyłem uderzenia zegara. Lecz, jeśli wtedy czułem do siebie mimowolne obrzydzenie, teraz stałem obok Lili, aby walczyć nie tylko dla siebie, ale dla niej i o nią.
Nic nie mąciło ciszy.
— Czy przyjdą? — wyszeptałem z powątpiewaniem.
— Słyszy pan? — raptem uścisnęła mocno moją rękę.
Istotnie, z dala dobiegał lekki skrzyp, jak gdyby ktoś przekręcał klucz w zamku.
— Oni!
Nie ulegało wątpliwości. Ktoś powoli i ostrożnie otwierał drzwiczki, prowadzące z tarasu do sypialni.
— Kontakt elektryczny znajduje się koło portiery — szepnęła Lili, która przewidziała wszystko — ale przekręcimy go dopiero w ostatniej chwili. A teraz spokój...
Drzwiczki zamknęły się, a w sypialni rozległy się przytłumione kroki. Zbliżały się do gabinetu.
— Idą!
Ścisnąłem mocno browning i przywarłem okiem do otworu w portierze, podczas gdy Lili wyglądała z drugiej strony, uchyliwszy ją lekko.
Jak już zaznaczyłem, noc była księżycowa i wszystko dobrze można było rozróżnić w gabinecie. Wpiliśmy się wzrokiem we drzwi.
Rychło w ich obramowaniu zarysowała się jedna sylwetka, a później druga.
— Mężczyzna i kobieta... — cichutko wymówiła Lili.
Istotnie — pierwszy skradał się mężczyzna, a za nim na palcach postępowała kobieta. Drgnąłem. Czyżby to była Anna Kolb, ta z którą wczoraj stoczyłem walkę?
Próżno wytężałem oczy. Choć w gabinecie było względnie widno, nie sposób było rozróżnić twarzy. Szli powoli, znakomicie obznajomieni z rozkładem pokoju, kierując się w stronę biurka.
Więc, na szczęście, jest ich tylko dwoje, nie trudna będzie z nimi walka!
Mężczyzna przystanął przy biurku i posłyszałem cichy szept:
— Poświeć!
Kobieta spełniła ten rozkaz i słabe światło elektrycznej latarki pobiegło wzdłuż stołu.
— O... tu... ten liść — mówił przytłumionym głosem, pochylając się nad ozdobami biurka. — Jeśli nacisnąć, odskakuje... Ścisłe mam przecież informacje i dużo trudu mnie kosztowało, żeby je zdobyć...
— Nie gadaj tyle, a naciskaj prędzej! — posłyszałem zniecierpliwiony głos kobiety. — Jeszcze obudzi się kto...
Głosy wydawały mi się dziwnie znajome... Czyżby? Daremnie pragnąłem rozróżnić rysy kobiety.
— Nikt nie obudzi się! — odparł. — Lili śpi... Zresztą, zaraz skończymy...
— Naciskaj...
Coś skrzypnęło, widocznie opadła ozdoba, zasłaniająca skrytkę.
— Za liściem, szuflada... — mówił dalej mężczyzna. — Zaraz ją wyważymy... Wczoraj, nie mogłem tego uczynić, gdyż nie zabrałem dłutka... Myślałem, że otwarta...
Palce Lili uścisnęły lekko moje ramię.
— Rozumie pan?
Znów rozległ się trzask — widocznie zamek szuflady został podważony.
— Są papiery? — rozległ się podniecony głos kobiety.
— Są... są... świeć bliżej... Tak, te same... — mężczyzna wyciągał jakieś dokumenty i pochylał się nad nimi. — Dowody własności na pałacyk... O... zobowiązania Borowskiego...
Drgnąłem. Trzymali w swym ręku to, czego próżno poszukiwałem przez tyle miesięcy.
— Czas zapalić światło! — wymówiła głośno Lili i w tejże sekundzie jej palce przekręciły kontakt elektryczny. — Hej, ręce do góry! — dodała, wychodząc z za portiery.
Stłumiłem okrzyk zdumienia.
Spodziewałem się, że ujrzę siwowłosą zbrodniarkę w towarzystwie jakiegoś bandyty, kto wie, może Kowalca — tymczasem przy biurku stał nad porozrzucanymi papierami Jerzy Gerc obok swej nieodstępnej towarzyszki panny Loli.
Za przykładem Lili, opuściłem moje stanowisko, trzymając broń wzniesioną do góry. Wnet, zrozumiałem jednak, że nie dojdzie do żadnej walki. Jerzy był blady, jak płótno i trząsł się wyraźnie. Nie mniej zmieszana wydawała się jego narzeczona.
— Co? W jaki... sposób? — bełkotał, wytrzeszczając oczy na Lilę. — Przecież pani... miała... spać...
Lili opuściła browning do dołu.
— Niestety, nie śpię! — wyrzekła drwiąco. — Ale czemuż pan Jerzy składa takie niezwykłe wizyty w tym domu?
— Moim... domu... — starał się opanować.
— W pańskim? Do którego pan się zakrada, niczym złodziej. Aby, przywłaszczyć go sobie... Wszak zastałam pana, gdy wyciągał ze skrytki papiery, udawadniające, iż ten pałacyk do mnie należy. Zabiorę te dokumenty... Wdzięczna panu nawet jestem, że odnalazł je, bowiem sama nie natrafiłabym nigdy na ślad skrytki....
Podeszła spokojnie do biurka i wzięła leżące tam dokumenty. Młody Gerc był tak oszołomiony, że nie stawiał najmniejszego oporu. Tylko Lola, której oczy płonęły nienawiścią, wykonała ruch, jak gdyby pragnęła je odebrać z powrotem.
— Przepraszam...
— O co pani chodzi? — Lili zmierzyła ją ostro. — Że zabieram moją własność? Chyba należy mi się to słusznie...
Mój browning podniósł się mimowolnie do góry i Lola cofnęła się.
— Oto dowód, że dziedziczę pałacyk po matce! — Lili przeglądała papiery. — Tu jakieś rachunki, które mnie nie wiele obchodzą... A tu pokwitowanie pana Borowskiego...
Jej wzrok radośnie pobiegł ku mnie.
— A teraz — zwróciła się do Jerzego — może zechce pan wytłumaczyć, w jaki sposób dowiedział się o istnieniu skrytki. Musiało to nastąpić niedawno, gdyż nie była ona panu znana ani za życia, ojca, ani po jego porwaniu.
— Zawsze wiedziałem...
— Kłamstwo!...
— Naprawdę....
— Powtarzam, kłamstwo! Radzę szczerze przyznać się! Gorzej będzie, jeśli powiadomię o całej dzisiejszej historii komisarza Relskiego!
Lola, hamująca z trudem wściekłość, wybuchnęła, raptownie. Wypełzła na zwierzch cała jej gminna, ordynarna natura. Ująwszy się pod boki, niczym przekupka, wrzasnęła:
— Tylko proszę tu nikogo nie straszyć komisarzem i policją! Patrzcie, jacy ważni... Mam wrażenie, że wy sami najwięcej boicie się policji.
Patrzyła na Lilę i na mnie.
— Cóż to znaczy? — znów spojrzała na nią ostro.
— To znaczy — wykrzykiwała Lola — że cnotliwa panna Lili przyjaźni się z Borowskim! — wymienia moje prawdziwe nazwisko.
— Z kim?
— Ano, z tym panem, co tu stoi i który podawał się za Korskiego i dzięki sfałszowanym papierom został sekretarzem Gerca.
Może sądziła, że Lili nie zna tych szczegółów i że te rewelacje wywrą piorunujące wrażenie. Wzruszyła ramionami.
— Cóż z tego? Pan Borowski pragnął odzyskać dokumenty, zabrane jego ojcu przez Gerca. Właśnie zamierzam mu je zwrócić.
— I dlatego — zawołała Lola z nowym przypływem złości — należał do bandy Kowalca? Był spólnikiem zawodowych przestępców?
Mnie również ogarnął gniew. Jednocześnie czułem, że jakaś zasłona spada mi z oczów.
— Skoro pani wspomina o tych rzeczach — energicznie zwróciłem się do Loli — to posiada te szczegóły wyłącznie od Kowalca...
— Nie...
— Tylko od Kowalca! A jeśli pani go zna, wszystko tłumaczy się nader prosto... Kowalec działa obecnie łącznie z Anną Kolb i wczoraj dokonali na mnie napadu, Anna Kolb zaś brała udział w porwaniu barona...
Widziałem, że Jerzy i Lola zamienili błyskawiczne spojrzenia.
— A jeśli tak jest — ciągnąłem dalej — to państwo w tym porwaniu maczaliście ręce, choć później dziliście[1] się mimowoli. Więcej, powiem... Pan Jerzy bardzo dobrze wie, gdzie obecnie znajduje się baron, a może sam go więzi... Na ten logiczny wniosek naprowadza mnie fakt, że od kilku dni dopiero natrafił na skrytkę, a wiadomość o niej...
— Takie i moje przekonanie! — zawołała Lili.
Nie wiadomo, jaki obrót przybrałaby ta cała scena, gdyby wtem nie przemówił Jerzy, ale całkowicie innym tonem.
— Kochana panno Lili — rzekł — przysięgam, że nie porywałem ojca i istnieje rzeczywiście pewna tajemnica, której nie mam prawa zdradzić...
— Przyznaje pan...
— Nic nie przyznaję! Uważam tylko, że musimy dzisiejszą historię załatwić polubownie, nie wciągając do niej obcych, szczególniej policji. Będzie to z pożytkiem dla obydwóch stron. I dla nas i dla pana Borowskiego, czy też Korskiego.
Nic nie rozumiałem. Czy pragnął tylko wykręcić się z niemiłej sytuacji, czy też istotnie coś poważniejszego ukrywało się poza tymi słowami. Umyślnie wspominał o mnie, chcąc Lilę zaszachować? Musiały jednak uderzyć ją jakieś akcenty w jego głosie, gdyż znacznie łagodniej zapytała:
— A kiedy raczy pan zdradzić tę tajemnicę?
— W jak najkrótszym czasie! Zapewniam panią, że nie jest to żaden wybieg, aby odejść bez skandalu z tego domu. Bądź łaskawa nie przeszkadzać! — krzyknął nagle w stronę Loli, która mu dawała jakieś znaki. — Wiem, co robię! — po czym zwrócił się do Lili. — Bardzo być może, że to jutro nastąpi. Muszę tylko z kimś porozumieć się... Szczególniej po wypadkach dzisiejszej nocy.
— Same zagadki! — zniecierpliwiła się Lili. — Ma pan porozumieć się? Po wypadkach dzisiejszej nocy? Nie pojmuję! Więc, twierdzi pan, że jutro wszystko wyjaśni...
— Tak jutro, najdalej pojutrze...
— Panie Jerzy! — odparła. — Odzyskałam obecnie to, na czym mi zależało najwięcej i sam pan wie, że nigdy nie kochałam zbytnio ojczyma, gdyż niegodnie postępował ze mną. Ale, gdy natrafiłam na pewien ślad i podejrzenia pana Korskiego... to jest chciałam powiedzieć Borowskiego, wydają mi się zupełnie słuszne, nie mogę tak pozostawić tej sprawy!
— Powtarzam, najdalej pojutrze wszystkiego pani się dowie! A skoro czekaliśmy tyle miesięcy, nic nie stanie się przez jeden dzień. Zresztą, nie uciekam i zawsze będzie pani miała czas zawiadomić, kogo należy. Sama żałowałaby później zbytniego pośpiechu...
— Dobrze! — odparła po krótkim namyśle. — Nie chcę doprowadzać do skandalu i zaufam panu. Choć całe postępowanie pańskie jest mocno podejrzane. Ale, o ile pan nie wyjaśni wszystkiego w przeciągu jednego dnia, zmuszona będę postąpić inaczej.
— Zgadzam się!
— Jeszcze jedno zapytanie! Czy ojczym żyje?
Jerzy wyraźnie unikał jej wzroku.
— Rychło dowie się pani wszystkiego! A teraz chyba możemy odejść! Chodźmy, Lolu...
Lola rzuciła nam na pożegnanie wyzywające spojrzenie. Spojrzenie to mówiło: nie wiadomo, czyje będzie na wierzchu. Jerzy wymknął się z pochyloną głową.
— Jabym ich tak nie wypuścił! — odezwałem się do Lili, gdy znikli.
— Cóż miałam robić! — wzruszyła ramionami. — Z wielu względów — nie wspominała o mnie przez delikatność — nie chcę dopuścić do skandalu. Dlatego, nie zawiadomiłam komisarza. Wczoraj już domyśliłam się, kto nam złoży wizytę, tylko nic o moich przypuszczeniach nie mówiłam panu.
— Och! — zawołałem, poruszony. — Mają panią i mnie szantażować? Szczególnie, gdy odnalezione zostały papiery, z których jasno wynikają pobudki mego postępowania. Sam zwrócę się do komisarza Relskiego i mu opowiem wszystko. Jest rozsądnym człowiekiem, zrozumie mnie i może znajdzie wyjście...
— Niech pan lepiej zaczeka — twarzyczka jej zasępiła się — komisarz nie wiele poradzi. Prawo bywa nieubłagane.
Stropiłem się nieco.
— Sądzi pani.
— Tak! A może Jerzy dotrzyma słowa. Inaczej nie wybrniemy z kłopotu.
— Albo zręcznie skłamał, chcąc wydostać się z niemiłej sytuacji, gdyż zastaliśmy go przy wyłamywaniu szuflady biurka. Skłamał i rozpocznie jeszcze zacieklejszą walkę przy pomocy oszczerstw i podstępnych oskarżeń. Wzrok Loli, kiedy wychodziła, nie wróżył nic dobrego.
— I ja to spostrzegłam... A jednak... Jerzy nie skłamał, gdy mówił, że ukrywa się poza tym jakaś tajemnica. Wszak zna Kowalca...





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; możliwą wersją prawidłowego słowa jest wstydziliście.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.