Tajemniczy wróg/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Wizyta u ładnej doktorowej.

Następnego dnia byłem od rana w znakomitym humorze, chociaż niepokoiło mnie trochę, jak zostanie załatwiona ostatecznie sprawa z Jerzym.
Ale, jeśli groziły mi nieprzyjemności, najważniejsze zostało załatwione. Lili miała niezbity dowód, że jest właścicielką pałacyku, a w mojej kieszeni, znajdowały się, upragnione listy, które doręczyła mi wczoraj jeszcze.
Było tam wszystko. Pokwitowanie ojca, umowa, z której wynikało, w jakich warunkach zaciągał zobowiązania. Umowa podstępnie wyłudzona przez Gerca, pod pozorem, że ma w niej coś uzupełnić, a której potem nie chciał zwrócić.
To też natychmiast napisałem list do matki, w którym doniosłem jej, oczywiście nie wspominając o bliższych szczegółach, że szczęśliwie odzyskałem papiery i że na ich zasadzie, nie tylko oczyścimy pamięć ojca, ale prawdopodobnie uda się nam ocalić część naszego mająteczku.
Wyprawiwszy list, udałem się do budki telefonicznej, chcąc porozumieć się z Werberową.
— Pani doktorowo — odezwałem się, posłyszawszy jej głos — sprawa została załatwiona całkowicie po myśli pani. Panna Lili zrzeka się wszelkich pretensji do Dżoka i jest nawet zadowolona, że pani chce opiekować się nim.
— Jak to dobrze! — zabrzmiała odpowiedź. — Proszę bardzo podziękować pannie Lili w moim imieniu, ja zaś złożę panu podziękowanie osobiście... Gdyż obiecał pan przecież odwiedzić mnie wieczorem.
— Ależ... — mimo wczorajszych słów Lili nie uśmiechała mi się ta wizyta.
— Będę oczekiwała o dziewiątej! — nie zwróciła na mój lekki protest uwagi. — Chyba nie zrobi pan zawodu?... Przygotowałam małą przekąskę... Męża nie będzie w domu...
Męża nie będzie w domu! Nie, zazwyczaj spostrzegawcza Lili myliła się tym razem i rozwydrzonej doktorowej chodziło o zwykłą przygodę. Lecz trudno już teraz było się wycofać z kabały.
— Więc o dziewiątej! Całuję rączki pani!
Niezbyt zachwycony tym spędzeniem wieczoru i przysięgając sobie, że ucieknę od Werberowej, jak najprędzej, położyłem słuchawkę i wyszedłem na korytarz.
Tam natknąłem się na radcę. Był jakiś niespokojny i niezadowolony, widocznie coś szło nie po jego myśli.
— Cóż to radca ma taką zafrasowaną minę? — zagadnąłem.
— A czegóż mam się cieszyć? — z determinacją machnął ręką. — Tyle draństw na świecie, panie dobrodzieju... Wszyscy ze sobą się kłócą, jeszcze wojna będzie...
— Mam wrażenie, że to nie kryzys szalejący powszechnie tak zgnębił pana radcę, a raczej panna Ziutka. Nie odszukał jej pan?
— Wcale nie szukałem! — wzgardliwie wydął wargi, lecz widać było, że dobrze naszukał się jej przez cały wczorajszy wieczór.
— Przyjdzie dziś, zapewne! — nie mogłem mu wyznać o otrzymanym liście od dziewczyny, ale sądziłem, że po wizycie u mnie zechce go odwiedzić.
— A niech sobie przychodzi, albo nie przychodzi! — burknął — mało mi na tem zależy. Ot, co panu powiem. Żeby ją ukarać, chodźmy sobie lepiej wieczorem razem na piwko.
— Projekt nęcący, panie radco! Niestety, jestem zajęty...
— Szkoda! Gdzie...
— Zaprosiła mnie doktorowa!
— Ot, człowiek ma szczęście! — zabłysły mu oczy. — Wspaniała baba! A wszystko, dzięki mnie... Bo, zostałem oblany wodą! Nie może pan mnie tam zabrać ze sobą?
Chętnie byłbym zabrał radcę i wtedy wcale zabawnie mogła wypaść wizyta. Jednak, nie mogłem, nie upoważniony, tego czynić.
— Rozumiem! — wytłumaczył moje wahanie po swojemu. — Zazdrosny pan? Nie trzeba... Och, te kobiety — przeszedł raptem od zachwytów nad Werberową do ostrej krytyki — gdzie wstyd, przyzwoitość? Zobaczy tylko chłopca, a już leci do hotelu i zaprasza...
— Rzeczywiście!
— Słusznie pisał stary poeta polski o niewiastach, że wszystkie nic warte i „dla przynęty żądzom panny i mężatki, pokazują gołe piersi i łopatki“. Tak pisał w 16 w., a od tej pory nic się nie zmieniło.
— Słusznie jest pan oburzony! — powtórzyłem. — Ma pan całkowitą rację! Tylko mam wrażenie, że rozgoryczenie to minie, o ile panna Ziutka dziś odwiedzi pana!
Sapnął, uścisnął moją rękę i odszedł.
Ale, obu nas spotkał zawód.
Choć oczekiwałem na dziewczynę o wyznaczonej godzinie — nie przyszła. Nie nadesłała nawet listu! Nic nie zrozumiałem. Czy uwikłała się sama w jakieś niebezpieczne przygody i przeszkodzono jej w skomunikowaniu się ze mną? Czy też słynne jej rewelacje były zwykłymi plotkami i opowiadała o nich, chcąc mnie zainteresować swoją osobą, a nie przyszła, gdyż wypadła jej jakaś „korzystniejsza“ pogawędka. Przeczyły jednak temu, niektóre ustępy jej wczorajszego listu — wynikało z nich, że znała Kowalca.
W takim razie?
Dawno minęła siódma, a Ziutki nie było. Posłyszałem tylko hałas ze złością zatrzaśniętych drzwi. To Dudziel z gniewem opuszczał swój numer nie doczekawszy się niewiernej. Obecnie, podzielałem jego zdenerwowanie.
Zatrzasnął z siłą drzwi i wyszedł na miasto, nie zajrzawszy do mnie.
Nie było celu pozostawać dłużej w hotelu. Szczególniej, że przed wizytą u Werberowej, zamierzałem odwiedzić Lilę.
Zastałem ją w pałacyku. Powitała mnie radośnie.
— Och! — zawołała. — Wszystko układa się znakomicie i nie zawiodły mnie przewidywania. Jerzy telefonował dziś do mnie.
— Zakomunikował coś ważnego?
— Prosił, abym była całkowicie spokojna i zaczekała do jutra. Jutro, przyjdzie rano i wszystko opowie...
— Więc jednak liczy się z panią i pragnie dotrzymać słowa...
— Odrazu wyczułam, że nie miał podstępu na myśli i niesłuszne były nasze obawy. To ta Lola namawia go do głupstw, ale wydostaje się widocznie z pod jej wpływu.
— Sądzi pani, że wie, gdzie jest Gerc?
— Napewno! Jeśli panu chodzi o moje zdanie, to jestem przekonana, że porwali oni Gerca, gdzieś go więżą, a obecnie doszli z nim do porozumienia. Skąd inaczej wiadomość o skrytce?
— A co ma z tym wszystkim do roboty, Anna Kolb i Kowalec?
— Wiele bywa zagadek! Myślę, że prędko je jednak wyjaśnimy! Zresztą, odzyskaliśmy papiery, o które najwięcej nam chodziło. Obecnie, jeśli Jerzy da tylko jakie takie wytłumaczenie i zapewni, że ojczymowi nie stało się nic złego, niechaj sobie nawzajem urywają głowy.
Byłem tego samego zdania.
— Mnie natomiast spotkał zawód! — rzekłem po chwili. — Ziutka nie przyszła...
Lili nie przejęła się zbytnio posłyszaną wiadomością.
Nie jest nam teraz potrzebna...
Istotnie, o ile Jerzy Gerc chciał wszystko wyznać szczerze, informacje Ziutki posiadały tylko drugorzędne znaczenie.
— W rzeczy samej, chociaż...
— Zapewne, jeszcze się zjawi! Zatrzymał ją widocznie flirt z jakimś zasobnym konkurentem pańskiego przyjaciela, radcy... Doszła do przekonania, że więcej jej opłaca się to, niźli udzielanie panu wywiadu i że zawsze zdąży pana odnaleźć... Ma słuszność, ten pański Dudziel... Musi to być bardzo lekkomyślna osóbka...
— Dzięki pani — zawołałem — wciąż przestaję z lekkomyślnymi osobami. Wszak dziś idę zaraz z wizytą do pięknej doktorowej...
— Werberowa — spoważniała — zastanawia mnie znacznie więcej, niż Ziutka...
— Ciekawe, czemu?
— Sama nie wiem! Ale, powtarzam panu, jestem dobrą detektywką.
Z trudem ukryłem śmiech. Znakomita detektywka! Nie mogłem jej opowiadać o zapowiedzi Werberowej, że męża nie będzie w domu i o tym, że zapewne znowu będę narażony na ataki miłosne tej nowoczesnej Putyfary.
— W każdym razie, wolałbym spędzić ten wieczór inaczej, w towarzystwie pani...
— Nic złego panu się nie stanie! Najwyżej zje pan dobrą kolację! Tylko proszę zbytnio nie flirtować...
Roześmieliśmy się oboje. Istotnie, teraz kiedy odzyskaliśmy to, na czym najwięcej nam należało, cały świat przedstawiał się nam w innych barwach.
Zamieniłem z Lilą kilka nic nie znaczących frazesów, długo całowałem jej rączkę, po czym, umówiwszy się, że przyjdę nazajutrz rano, kiedy miał również zjawić się Jerzy, opuściłem pałacyk.
Punkt dziewiąta, znalazłem się na Hożej, przed mieszkaniem doktorowej.
Zadzwoniłem.
— Och! Jaki pan punktualny! Bardzo to ładnie z pańskiej strony! — zawołała na mój widok, gdyż sama otworzyła mi drzwi.
Czyżby doktorowa przez oszczędność nie trzymała służącej? Przeczył temu wygląd mieszkania, urządzonego z wielkim dostatkiem. W salonie, do którego wszedłem w ślad za nią, stały drogie meble, a ściany zdobiły obrazy pierwszorzędnych malarzy. Pośrodku widniał olejny portret mężczyzny w średnim wieku, z dużą czarną brodą i w okularach. Zapewne Werber. Niesympatyczną miał twarz i musiał być oschły, nudny i niemiły w domowym pożyciu. Poczynałem pojmować czemu doktorowa gdzie indziej szukała rozrywki, posiadając takiego męża.
— To doktór? — wskazałem na portret, chcąc potwierdzić moje przypuszczenia.
— Tak! — skinęła głową. — Mój małżonek... Zacny człowiek, ale zapracowany wiecznie i zatopiony w swoich badaniach... Nigdy nie ma dla mnie czasu... Zapewne słyszał pan, posiada lecznicę pod Warszawą.
Co prawda, nie słyszałem nigdy o podobnej lecznicy... a zdanie komisarza Relskiego o osobie Werbera było inne, uprzejmie milczałem.
— Dlatego też — mówiła dalej — stale w jego nieobecności zmuszona jestem przyjmować moich znajomych. I dziś mu wspominałam, że ma pan nas odwiedzić, ale wykręcił się jakimś konsylium...
— Smutne to — rzekłem, aby coś rzec — że taka ładna kobieta, jest zaniedbywana przez męża...
Czuły uśmiech pobiegł ku mnie.
— Och, tak... — przymrużyła oczy.
Zauważyłem, że była dzisiaj zalotnie ubrana. Miała na sobie silnie dekoltowaną suknię i bił od niej aromat mocnych perfum.
— Och, tak... — powtórzyła. — Czuję się czasami bardzo osamotniona... Cóż na to poradzić... Ale przejdźmy do stołowego pokoju. Oczekuje nas tam skromna herbatka...
Miast „skromnej herbatki“, ujrzałem stół, nakryty na dwie osoby niezwykle wspaniale. Uginał się on wprost pod licznymi zakąskami i rzędem butelek. A owoce w wysokich paterach i kwiaty w kryształowych wazonach służyły wykwintnym zakończeniem zastawy.
— Co za uczta!
— Et, tylko skromna przekąska... Proszę niech pan zajmie miejsce.
Usiadłem naprzeciwko doktorowej.
— I to wszystko na intencję Dżoka! — zażartowałem.
Roześmiała się, napełniając mój kieliszek.
— Oczywiście, musimy wypić za zdrowie szympansa? Co pan woli, wódka... koniak? Sądzę, że koniak będzie lepszy...
— Jak pani rozkaże!
Wychyliliśmy kieliszki do dna. Wnet spostrzegłem, że Werberowa nie lęka się mocnych napojów i ma wprawę w piciu.
— Raz jeszcze tedy dziękuję panu — mówiła, przysuwając mi półmiski — za załatwienie tej sprawy. Była mi ona wysoce niemiła....
— Doprawdy, drobiazg... Panna Lili nie rości sobie najmniejszej pretensji. A cóż stało się z tym gałganem, Dżokiem? Nie widzę go! Siedzi, zapewne, zamknięty w pokoju? Chociaż, przyznaję się szczerze, nie jestem spragniony jego widoku.
Znów wesoły śmiech Werberowej pobiegł po pokoju. Nalewała powtórnie kieliszki.
— Nie jest pan spragniony jego widoku? Wobec tego, nie będziecie mieli szczęścia odnowić znajomości... Widzi pan, jak dbam o to, aby go najmniejsza przykrość nie spotkała w moim domu.
— Poszedł na spacer? — przypomniałem sobie nieobecność służącej.
— Wyjechał! Zaraz po pańskim telefonie... Kiedy zawiadomił mnie pan, że nikt nie rości sobie pretensji do szympansa, mój krewny, Sąchocki, zabrał go na wieś ze sobą. Tam będzie się czuł znacznie lepiej, niż w mieście w niewielkim względnie mieszkaniu...
— Słusznie! — przytwierdziłem i odetchnąłem z ulgą, że nie zobaczę nienawistnej małpy. — Poza tym, jestem przekonany, że prędzej czy później spłata temu panu Sąchockiemu paskudnego figla.
— I ja w gruncie jestem zadowolona, że pozbyłam się go...
Jak już zaznaczyłem, Werberowa nie lękała się trunków i śmiało mogłaby dotrzymać placu niejednemu szwoleżerowi. Za drugim kieliszkiem poszedł trzeci i czwarty, a ja z konieczności musiałem je wychylać.
Nie byłem nawykły do picia i przyznam się ze wstydem, mocny koniak uderzył mi do głowy. To też, o ile początkowo szedłem niechętnie, teraz czułem się znakomicie. Cały świat poczynał nabierać różowych barw, a nawet pokój wirował nieco... Szczególniej, że po koniaku wychyliłem, zachęcony przez gospodynię, kilka kieliszków doskonałego wina. Czegóż tak lękałem się przedtem? Doktorowa jest naprawdę miłą osobą... nudzi się, gdyż ma nieznośnego męża i poszukuje rozrywki. Mimo jej zabójczych spojrzeń, nie posunę się dalej, niźli sam tego zechcę i napewno nie popełnię nic niewłaściwego. Ładna, bo ładna i gdyby nie Lili... Wypytuje coprawda o różne sprawy osobiste, ale każda kobieta jest ciekawa.
Raptem roześmiałem się na głos, przypomniawszy sobie przypuszczenia Lili i zdanie komisarza Relskiego. Nie, w tym wypadku Lili nie okazała się dobrą detektywką.
— Z czegóż pan tak się ucieszył? — zapytała.
— Ot, nic! — starałem się wykręcić. — Tak mi wesoło... Dawno nie spędziłem równie miłego wieczoru, jak dzisiaj w towarzystwie pani doktorowej.
— Niechże przestanie mnie pan nazywać doktorową... Irena mi na imię...
— Więc pani Ireno...
— Dla przyjaciół Rena... Proszę to sobie zapamiętać i wypić jeszcze kieliszek.
— Za pani zdrowie... Reno!
— A teraz przejdziemy na kanapkę i napijemy się czarnej kawy! Tam nam będzie znaczniej wygodniej!
Posłusznie podążyłem za nią do otomany, do której przysunęła stolik z maszynką od czarnej kawy, butelkami i kieliszkami.
Usiadłem blisko obok niej i wcale nie trzeba mnie było prosić o to. Jakżeż wygodnie czułem się na tej kanapie i jak pokój wirował ze mną!
— A pan, zdaje się, Antoni — wymieniła moje fałszywe imię. — Za powodzenie Toleczka!
Znów napełniła kieliszek i lekko oparła się o mnie. A ja nie odsunąłem się od niej...
Tu muszę czytelnikowi zrobić pewne wyznanie... Oby te wiersze nie dotarły nigdy w niepowołane ręce... Nie tylko byłem dokumentnie pijany, ale jakaś fala pożądania uderzała mi do głowy. Jeśli awanse Werberowej wczoraj były mi obojętne, dziś działo się zupełnie coś innego. Gdy siedziała o mnie oparta, podniecał mnie zapach jej perfum i ciała, widziałem z za dekoltu piersi prawie całkowicie obnażone, a jej noga w cieniusieńkiej pończoszce i lśniącym pantofelku leżała na mojej nodze.
Nie wiem, jak to się stało. Ale, raptem pochwyciłem ją w ramiona i moje usta wpiły się w jej usta.
— Och! — szepnęła i odwzajemniła pocałunek.
Teraz pochyliłem się do jej szyji i zapewne całowałbym długo, gdyby wtem do mego słuchu nie dobiegł jakiś skrzyp.
Musiał być on dość mocny, skoro go posłyszałem, mimo oszołomienia, spowodowanego pijaństwem. Przysiągłbym, że ktoś znajdował się w sąsiednim pokoju i nas podglądał z za drzwi.
Odsunąłem się gwałtownie.
— Reno, — wymówiłem — przepraszam, pani doktorowo... Tam ktoś podsłuchuje.
Drgnęła.
— Mylisz się!... — wymówiła z widocznym zmieszaniem. — Mąż w lecznicy. Kuzyn wyjechał... Służącą wyprawiłam na miasto... Niemożliwe...
— A jednak...
— Pójdę sprawdzić...
Zaczerwieniona, niechętnie podniosła się z otomany i skierowała się do pokoju, skąd poprzednio dobiegło mnie podejrzane skrzypnięcie.
Cóż to ma znaczyć? A może przesłyszałem się! Czemuż nam przeszkodzono... Byle naprawdę nikt nie nadszedł i powróciła jak najprędzej. Jaka to wspaniała kobieta, ta Rena. Jak całuje... Och, raz jeszcze porwać ją w ramiona...
Pijakom czasem przychodzą niezwykłe koncepty do głowy. Raptem coś podrzuciło mnie na otomanie i porwałem się na nogi.
Czułem, że postępuję nie delikatnie, ale powtarzam, byłem urżnięty. Na palcach począłem się skradać, a gruby dywan tłumił odgłos moich kroków. Wreszcie dotarłem do przymkniętych drzwi i przywarłem okiem do szpary w nich.
Ledwie stłumiłem okrzyk zdumienia. Po środku pokoju stał doktór Werber, ten sam, którego portret wisiał w salonie i o czymś rozmawiał z żoną.
Więc zapewne niespodziewanie z lecznicy wrócił i widział kiedyśmy się całowali z Reną. Ładna tego może wyniknąć historia. Ale czemuż nie wszedł w takim razie i nie wszczął ze mną awantury?
Bardzo proszę! Niechaj zacznie... Nie lękam się pojedynku.
Nadsłuchiwałem. Rozmawiali bardzo cicho, — jednak wszystko mogłem posłyszeć.
— Co do licha?
Raptem wytrzeźwiałem momentalnie.
— Długo masz jeszcze zamiar bawić się z tym durniem? — posłyszałem głos Werbera.
— Po coś mi przeszkodził? — odrzekła, a głos jej nie przypominał wcale teraz głosu, jakim przemawiała przedtem do mnie. — Jest kompletnie pijany, jeszcze kieliszek, a straciłby przytomność... Też wybrałeś się z zazdrością...
— No, no... widziałem coś robiła...
— Dajesz mi takie zlecenia, a później wściekasz się! Muszę powracać... Chociaż jest pijany, może domyślić się czego...
— Wsyp proszek, jak mówiłem! Prędzej skończy się! Trzeba go uśpić, aby wywieźć. Nie wiesz, czy zabrał ze sobą papiery?
— Nie mam pojęcia!
Powtarzam, nie tylko wytrzeźwiałem, ale poczułem, że chłodny pot rosi mi czoło.
Więc znowu zasadzka!
Chciano mnie uśpić, później gdzieś wywieźć, aby zagrabić papiery. Oto był istotny cel zaproszenia Werberowej. A ja, niczym smarkacz, dałem się złapać na lep czułych słówek, mało tego, upiłem się i w najgłupszy sposób począłem się zalecać do tej zdradzieckiej kobiety.
Poczułem do siebie takie obrzydzenie, że z gustem biłbym się po twarzy! Och, o ileż Lili była mądrzejsza ode mnie i słuszność miał Relski, gdy uprzedzał mnie o Werberach. Byłem tak wściekły, że nawet nie zastanawiałem się, w jakim celu pragnęli mi odebrać dokumenty, z takim trudem odzyskane od Gerca.
Ale teraz należało nie złościć się, a działać, chcąc wymknąć się z matni.
Na palcach pobiegłem z powrotem do jadalni i tam w niepewności przystanąłem na chwilę.
Potrójny idiota! Nie zabrałem z sobą browninga, a na domiar nieszczęścia papiery miałem w kieszeni. Co robić? Jedyne wyjście, uciekać... Przedostać się do przedpokoju, zanim powróci Werberowa, a stamtąd czmychnąć na schody.
Już kierowałem się ku drzwiom, gdy za mną rozległ się głos:
— Dokąd idziesz?
To Werberowa wbiegła do jadalni i mierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem.
— Dokąd idziesz? — powtórzyła, zbliżając się do mnie. — Nikogo niema i przypadkowo skrzypnęła podłoga. Zabawiłam nieco dłużej, gdyż poprawiałam sobie włosy...
— Chcę odejść do domu! — siliłem się na spokój i unikałem wzroku Werberowej. — Jestem zmęczony, kręci mi się w głowie.
— Zostań! — usiłowała mi zarzucić ręce na szyję.
— Nie! — odepchnąłem ją zlekka i począłem cofać się w stronę przedpokoju.
— Co to znaczy?
Nie odpowiedziałem, ale paru susami znalazłem się przy wejściowych drzwiach. Zamierzałem uciec, pozostawiając jej na pamiątkę nawet kapelusz.
Z przerażeniem jednak stwierdziłem, że drzwi są nie tylko obite wojłokiem i starannie zamknięte, ale i klucz wyjęto z zamku.
Z twarzy Werberowej spadła maska. Domyśliła się wszystkiego.
— Podsłuchiwał pan? — zasyczała z nienawiścią. — Dlatego pragnie uciekać!
— Choćby i tak było! — odparłem ostro. — Sądziłem, że przybywam do przyzwoitego domu, a wpadłem w zbójecką zasadzkę! Proszę wypuścić mnie, natychmiast...
— Nie wypuszczę!
— Będę wzywał pomocy!
— Zobaczymy! Oskarze! — krzyknęła w kierunku dalszych pokojów. — Chodź tu w tej chwili!
Doktor musiał z za drzwi śledzić przebieg tej sceny, gdyż prawie natychmiast pojawił się na progu. Stwierdziłem, że jest atletycznie zbudowany i ma ręce rzeźnika. Ano groźny przeciwnik, ale spróbujemy.
— Zbóju! — krzyknąłem. — Sądzisz, że z poza tych obitych wojłokiem drzwi nikt nie posłyszy moich krzyków i bezkarnie przejdzie ci podobna zbrodnia... Raz jeszcze radzę wypuścić mnie po dobroci, gdyż będę bronił się do ostatka...
Nie odpowiedział ani słówkiem, tylko w milczeniu zbliżał się do mnie. W jego oczach rysował się okrutny i bezwzględny wyraz.
Już czułem, że zewrę się z nim za chwilę, już jego ogromna łapa podnosiła się do góry, gdy wtem...
Wtem rozległ się natarczywy dzwonek, a później głośne łomotanie do drzwi.
— Pomocy! — krzyknąłem.
Werber zbladł i cofnął się do tyłu. Jego twarz wykrzywił fałszywy uśmiech.
— Czemu pan krzyczy? — wymówił chrapliwie. — Nikt pana nie zatrzymuje...
— Chcieliście mnie zamordować przed chwilą! Teraz przestraszyliście się, bo przychodzą obcy...
— Kłamstwo! Pragnąłem tylko panu udzielić małej nauczki za niewłaściwe zachowanie się wobec mojej żony!
Oniemiałem na chwilę. Zaiste, miał niezwykły tupet, i znalazł wykręt na poczekaniu, ratujący go z groźnej sytuacji.
Tymczasem, dzwonki stawały się coraz głośniejsze.
— Proszę otworzyć!
— Zaraz otworzę! — wyjął klucz z kieszeni. — I proszę sobie zapamiętać, że to ja wypraszam pana z domu! Dlatego radziłbym nie opowiadać o tej przygodzie, gdyż nie ma czym się chwalić...
Jednocześnie Werberowa poczęła szlochać, jak niewiasta ciężko dotknięta w swojej godności.
— Przewrotni zbóje... — warknąłem.
Werber wzruszył ramionami i z miną obrażonego małżonka, otworzył drzwi kluczem. Rozwarły się one — i spojrzałem zdumiony.
Na progu stał mój przyjaciel, pan radca Dudziel i ze zdziwieniem spoglądał na scenę, jaka ukazała się jego oczom. W głębi przedpokoju zawzięcie szlochała doktorowa, dalej ja widniałem w pozycji obronnej, a przy drzwiach stał Werber, godny i wyprostowany, rzekłbyś uosobienie prawości i cnoty...
— Ja... do pana Korskiego — wybełkotał, patrząc na mnie — w bardzo pilnym interesie... Ale, co tu zaszło?
Werber, niczym skończony dżentelmen, odrzekł obojętnie:
— Nic nie zaszło! Ach, pan do pana Korskiego? Doskonale, właśnie wybierał się do domu.
Pojąłem, że coś niezwykle ważnego musiało sprowadzić radcę. To też, nie wdając się chwilowo w wyjaśnienia, zapytałem:
— Cóż się stało, że pan mnie aż tu odszukał?
— Bardzo pilna sprawa! Przybiegła służąca z pałacu i prosiła, żeby koniecznie pana odnaleźć... Tam jakieś nieszczęście... Okropnie nalegała... A że wiedziałem, że pan poszedł do doktorostwa Werberów...
Zadrżałem.
— Z pałacu? Nieszczęście! Chodźmy, natychmiast...
Wyciągnąłem go na schody, nie chcąc, aby przy Werberach udzielał mi dalszych informacji. Momentalnie zatrzasnęły się za nami drzwi i wydawało mi się, że zabrzmiał śmiech. Obecnie było mi to obojętne i chwilowo rezygnowałem z zemsty. Nieszczęście w pałacu? O Lili chodziło?
— Radco... radco... — z całej mocy ścisnąłem na schodach jego rękę. — Mów pan prędzej... Jakie nieszczęście?
— Ano służąca mówiła, tylko nie ściskaj mnie pan tak, że panienka...
— Kto, Lili?
— O, tak ma na imię... Więc panienka wyszła wieczorem i dotąd nie wróciła... A teraz przecież po północy. Miała pójść do pana!
— Do mnie?
— Służąca zaniepokoiła się i przybiegła. Tak prosiła, że ustąpiłem i przyszedłem. Ma pan tam zaraz pójść, do pałacu. A może pan niezadowolony, że tu pana odszukałem?
— Ależ pan uratował mi życie...
— To za to pan mi łamie rękę... I z pana też ananas... Przedwczoraj łeb nabili, teraz znowu zmalował awanturę u doktora. Tak nie można, panie dobrodzieju z kobietami, bo przecież...
Nie dobiegła mnie reszta tej reprymendy i nie wyprowadziłem radcy z błędu, gdyż jak szalony zeskakiwałem ze schodów, byle jak najprędzej znaleźć się na ulicy. Nawet, nie pożegnałem się z nim.
Wskoczyłem do pierwszej napotkanej taksówki i po upływie kilku minut znalazłem się przed pałacem.
Otworzyła mi służąca, mocno zapłakana. Była to młoda, sympatyczna dziewczyna, która po uwięzieniu Jana, spełniała wszystkie posługi.
— To panienka przybiegła do mnie, do hotelu?
— Tak, proszę pana! Obie, ze starszą panią — miała na myśli nauczycielkę, towarzyszkę Lili — jesteśmy bardzo niespokojne. Panienka wyszła prawie zaraz po tym, jak pan nas odwiedził i dotychczas nie powróciła. Obawiamy się, że coś złego stało się.
— Nie mówiła, dokąd idzie?
— Do panienki był jakiś telefon i zdenerwowała się okropnie. Mówiła, że pan miał wypadek i musi pójść do pana.
— Ależ nie miałem żadnego wypadku!
— Coś nam się wydało niewyraźnie i kiedy panienki nie było widać przez dwie godziny, pobiegłam do hotelu. Tam, powiedział mi ten starszy, gruby pan, że pan po prostu poszedł z wizytą. Wtedy wystraszyłam się nie na żarty.
Pochwyciłem się za głowę.
— Podstęp! — krzyknąłem. — Najpodlejszy podstęp! Wyciągnięto Lilę z pałacu! Co tu robić? Nie ma chwili do stracenia.
Rzuciłem się do telefonu i począłem nakręcać numer komisarza Relskiego.
Na szczęście, znajdował się w urzędzie.
— Lilę porwano! — począłem szybko powtarzać przebieg wypadków. — Błagam pana, niechaj pan poruszy niebo i ziemię, żeby ją odszukać!
— Uczynię wszystko, co będzie w mej mocy! — posłyszałem odpowiedź. — Zaraz wydam niezbędne zarządzenia!
— Panie komisarzu! — zawołałem. — Mam pewne szczegóły, które mogłyby naprowadzić na ślad zaginionej. Czy mogę zaraz przyjechać do pana?
— Niestety! — odparł. — Przed chwilą zawiadomiono mnie o morderstwie i muszę natychmiast udać się na miejsce.
— Kiedy pan powróci?
— Przypuszczam, za dwie godziny. Proszę zatelefonować do mnie. O ile zaś te szczegóły są niezwykle ważne, zechce pan porozumieć się z moim zastępcą.
Zwłoka ta była mi wysoce niemiła, ale to, co chciałem powiedzieć, mogłem wyznać tylko Relskiemu.
— Wolę to osobiście zakomunikować panu komisarzowi i odszukam go za dwie godziny. Tylko, czy mogę niepokoić tak późno? Wszak obecnie już po pierwszej.
— Nie śpię dziś całą noc! Będę oczekiwał pana!
Odłożyłem słuchawkę i poleciwszy służącej, zawiadomić mnie natychmiast, gdyby zaszło coś niezwykłego, opuściłem pałacyk.
Jeszcze dwie godziny! Z konieczności powróciłem do hotelu.
Nie zastałem tam radcy, widocznie po rozstaniu się ze mną, zawieruszył się gdzieś na mieście.
Ale inna oczekiwała mnie niespodzianka. W moim numerze, jasno oświetlonym, siedziała Ziutka.
Tak, Ziutka.
Musiała dość długo oczekiwać na mnie, o czym świadczyły liczne niedopałki papierosów, na popielniczce, znajdującej się obok niej.
Na mój widok, porwała się z miejsca.
— Jest pan! — zawołała z radością. — Nareszcie! Ledwie uprosiłam numerowego, aby pozwolił mi zaczekać w tym pokoju!
— Pani o tej porze? — zdziwiłem się. — Czemu nie przybyła pani o siódmej, jak było umówione?
— Nie mogłam! Ale nie czas teraz na wyjaśnienia. Musimy śpieszyć się!
— Śpieszyć się?
Spostrzegłem, iż nie była dziś umalowana i miała na sobie skromną sukienkę. Twarz jej nosiła ślady zmęczenia.
— Jedziemy natychmiast!
— Dokąd?
— Do lecznicy doktora Werbera!
— Co — wykrzyknąłem zdumiony. — Do tego zbója!
— Tak, zbója! Ale musimy udać się tam, jeśli pan pragnie uratować tą, na której panu zależy.
Chwilę patrzyłem na nią, wprost nie wierząc uszom własnym.
— Jedziemy! — zawołałem raptem. — To pani wie, gdzie znajduje się Lili? Jedziemy! Panno Ziuto... Chyba sama opatrzność panią mi zsyła!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.