Targowisko próżności/Tom II/XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom II
Rozdział Rebeka wraca do siedziby swoich przodków
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XLI.
Becky w dawnej siedzibie swoich przodków.

Czarno ubrani, jak paź Marlborough’a, małżonkowie Crawley uwiadomili pana Pitt o swoim przyjeździe i wsiedli do tego samego dyliżansu, którym kiedyś nasza heroina jechała po raz pierwszy do Crawley w towarzystwie nieboszczyka baroneta. Dziewięć lat od tej pory minęło, jednakże Rebeka przypomniała sobie wszystkie szczegóły tej podróży, jak gdyby to wczoraj było.
Nasi podróżni zastali już w Mudbury czekającą na nich parokonną karetę ze stangretem w żałobnej liberji.
— Ah, ah! to jeszcze, ta sama arka Noego — rzekła Rebeka do męża wsiadając do powozu. — Sukno już zupełnie zjedzone przez mole.
Powóz toczył się z szybkością, na jaką wychudzone konie zdobyć się mogły, i znalazł się nakoniec u bramy prowadzącej do parku.
Podróżni milczeli, zatopieni we wspomnieniach przeszłości, która żywo stanęła im przed oczami. Rawdonowi zdawało się że jest jeszcze uczniem w Eton: przypominał sobie swoją matkę, wysoką, chudą i zimną kobietę; siostrę ukochaną, którą stracił, na koniec przychodziły mu na myśl figle wyrządzane Pitt’owi, szkolne bolące pieszczoty, których mu nie szczędził itd., ale myśl jego ciągle się zwracała do syna zostawionego w Londynie. Rebeka zarówno wywoływała w umyśle obrazy swojej przeszłości: Smutne lata dziecinne, wstąpienie jej w świat bocznemi, pozakulisowemi drzwiami; miss Pinkerton, Jos, Amelja... jednem słowem, cały świat wspomnień wywołanych wyobraźnią przedstawił się jej oczom.
Wjazdowa aleja i terasa były starannie wymiecione i oczyszczone; tarcza herbowa wspaniale nad głównem zawieszona wejściem. Powóz zatrzymał się przed gankiem, a dwóch galonowanych lokajów olbrzymiego wzrostu i uroczystej postawy pospieszyło otworzyć na rozścież podwoje dla świeżo przybyłych gości. Przechodząc przedpokój Rawdon poczerwieniał i podał rękę żonie bladej jak chusta. Mistress Rawdon ścisnęła z lekka rękę męża wchodząc do sali jadalnej, gdzie sir Pitt z żoną w żałobnym stroju witali swoich gości. Lady Southdown miała coś w rodzaju wysokiego rusztowania na głowie z piór i szkieł czarnych, co przypominało zdobiącą wierzchołek karawanu kitę, falującą przy każdem poruszeniu tej damy.
Sir Pitt nie omylił się utrzymując że groźby wyjazdu nie należy brać na serjo. W samej rzeczy lady Southdown została na miejscu, ale uważała za stosowne nie mówić ani słowa do buntowniczej pary. Nowo przybyli goście nie troszczyli się bynajmniej chłodną postawą i milczeniem lady Southdown; co ich nierównie więcej obchodziło — to przyjęcie, jakie ich spotkać miało ze strony pana i pani domu.
Pitt zdawał się nieco wzruszony; zbliżywszy się do brata ścisnął mu rękę poczem zwrócił się do Rebeki i powitał ją podobnież z dodatkiem dosyć głębokiego ukłonu.
Lady Jane pochwyciła obie ręce bratowej i uściskała ją tak serdecznie, że naszej heroinie łzy zakręciły się w oczach, jakkolwiek zbyt skłonną do czułości nie była. Rawdon zaś ośmielony tak kordjalnem powitaniem, pokręcił wąsa i pozwolił sobie pocałować nawet bratowę, co ją nie mało zmieszało i twarz jej żywym pokryło rumieńcem.
— To djabelnie miła kobietka, ta lady Joanna! powiedział Rawdon do żony kiedy byli sami. Pitt nadto się roztył, ale trzeba mu przyznać że jak co urządzi, to już tak, że dalej nie idzie.
— Bo ma odpowiednie środki — odpowiedziała Rebeka; ależ za to mama — prawdziwa kupczycha. Twoje siostry dosyć teraz wyprzystojniały.
Panienki te przyjechały z pensji żeby być na pogrzebie ojca. Sir Pitt sądził że honor domu i jego własny wymagał jak najliczniejszego orszaku i jak najwięcej żałobnych strojów. Zacząwszy od służby dworskiej, starych kobiet, komornic i okolicznych czynszowników, których nieboszczyk niemiłosiernie dusił i wyzyskiwał, aż do rodziny wikarjusza i tych którzy zależne od dworu zajmowali stanowiska, wszyscy bez wyjątku musieli wystąpić w żałobie. Przytem asystujący z profesji obchodom pogrzebowym karawaniarze, licznie zebrani, z sutemi kokardami z krepy czarnej, nieśli cyprysowe gałązki i nie mało dodawali orszakowi świetności.
Rebeka, zbliżywszy się do sióstr męża, przypomniała im że kiedyś była ich nauczycielką i — wierna tej roli — z największem niby zajęciem wypytywała czego się teraz uczą i zapewniała o swem niezmiennem do nich przywiązaniu. Słysząc to niktby nie wątpił że od czasu rozłączenia się ze swojemi uczennicami aż do obecnej chwili, Rebeka o nich tylko myślała. Lady Crawley przynajmniej i jej młodsze siostry były tego przekonania.
— Prawie nic się nie zmieniła — mówiła miss Rozalinda do miss Violetty, w chwili kiedy przygotowały się do objadu.
— A jak jej do twarzy ten płowo-rudawy kolor włosów: nie prawdaż? rzekła miss Violetta.
— Zdaje mi się jednak że włosy jej trochę pociemniały, kto wie czy nie pofarbowane trochę; przytem utyła znacznie, ale to jej wcale nie szpeci; rzekła Rozalinda mająca widoczną do utycia skłonność.
Miss Violetta była tego zdania że guwernantki niepowinny wychodzić z swojej sfery; wnuczka p. Walpole Crawley’a zapomniała zupełnie że drugi dziadek jej po kądzieli miał sklep mosiężnych wyrobów w Mudbury i że kowadło mogło się wybornie pomieścić na tarczy herbowej jej rodziny.
— Nasze kuzynki z plebanji nie przekonają mnie nigdy żeby jej matka miała być baletnicą.
— Nie potrzebujemy wcale zważać na jej urodzenie, odezwała się Rozalinda tonem osoby wolnej od przesądów — zupełnie w tem zgadzam się z moim bratem że skoro weszła do naszej rodziny, ma już tem samem prawo do naszego szacunku. Zresztą, jeżeli kto ma prawo o tem mówić, to przynajmniej nie ciotka Butte, która chce wydać Katę za młodego Hooper’a, syna handlarza win, i najusilniej nalegała na niego żeby go ściągnąć do plebanji i do stanu duchownego namówić.
— Nie dziwiłabym się gdyby lady Southdown wyjechała natychmiast; uważałaś jakie piorunujące spojrzenia ciskała na Rebekę.
— Co do mnie, nie bardzobym się za to gniewała; toby mnie uwolniło od czytania „Praczki z Finchley-Common“.
To mówięc Violetta przeszła przez korytarz prowadzący do pokoju, gdzie był ustawiony katafalk i obie siostry weszły do sali jadalnej, gdzie całe towarzystwo na odgłos dzwonka zebrało się do objadu.
Podczas przytoczonej powyżej rozmowy lady Joanna zaprowadziła Rebekę do przeznaczonych dla niej pokojów. Wszędzie tu panował porządek a nawet i komfort przez nowego właściciela domu wprowadzony. Skromne pakunki p. Rawdon wniesiono do sypialnego pokoju. Lady Joanna pomogła uprzejmie bratowej zdjąć burnus i kapelusz, poczem zapytała czy jej czego nie potrzeba?
— Trzeba przyznać że nie przybiera z nami tonów wielkiej pani i nie zapomina że była kiedyś naszą guwernantką.
— O i jakżeby nie! Niczego tak nie pragnę jak zobaczyć twoje kochane dziatki, odpowiedziała czule Rebeka.
Obie matki zamieniły spojrzenia pełne macierzyńskiej miłości i trzymając się za ręce wyszły z pokoju.
Becky zachwycała się małą Matyldką, czteroletnią dziewczynką, w której widziała prawdziwego aniołka. Ale mały dwuletni chłopczyk, blady, z oczami wpadłemi i dużą głową, nie mniej ją oczarował, jako wzór prawdziwej piękności i nieopisanego wdzięku.
— Bardzobym pragnęła — rzekła lady Joanna z westchnieniem — żeby moja matka przestała go lekami okarmiać, toby najlepiej na jego zdrowie wpłynęło.
Tu nastąpiły zwierzenia poufne, to niewyczerpane źródło rozmowy pomiędzy młodemi matkami. Zaledwie pół godziny upłynęło, a już najściślejsza przyjaźń łączyła te kobiety; wieczorem zaś lady Joanna powiedziała mężowi że bratowa jej jest najlepszą i najmilszą istotą w świecie.
Mając już córkę w ręku, nasza niezmordowana intrygantka natężyła wszystkie swoje siły żeby zawładnąć matką i pozyskać ją sobie. Przy pierwszej sposobności zbliżywszy się do lady Southdown, Rebeka naprowadziła rozmowę na temat starań, jakiemi zdrowie dzieci wątłych otaczać należy. Synek jej — mówiła, jest najwymowniejszym tego dowodem. Jeżeli go zachowała przy życiu, to tylko dzięki silnym dawkom kalomelu, bo lekarze caryscy już zupełnie byli o nim zwątpili. Dodała potem że miała już zaszczyt znać lady Southdown z opowiadań wielebnego pastora Wawrzyńca Grills, przy kaplicy May Fair, gdzie miała zwyczaj swoje religijne obowiązki spełniać. Nadmieniła także że pojęcia jej w rzeczach religji wielkim uległy zmianom dzięki szkole nieszczęścia, przez którą przechodziła. Dziś jedynem jest dla niej zadaniem oddalić się od tego ruchliwego gwaru rozrywek i przyjemności, zejść z tego błędnego toru, jakim się dotąd jej życie toczyło i przejąć się zasadami świątobliwej moralności, zdolnej jedynie szczęście prawdziwie zapewnić. Nauki moralno-religijne pana Crawley, wielkie — jak mówiła — na jej umyśle sprawiły wrażenie; co zaś do książek, to — według niej najwięcej budującą jest „Praczka z Finchley-Common.“ Potem wypytywała się troskliwie o lady Emilję kobietę prawdziwie wyższego umysłu, dzisiejszą lady Emilję Cornmiouse, mieszkającą na Przylądku Dobrej Nadziei z mężem, którego kandydatura na kafryjskie biskupstwo miała wiele nadziei powodzenia.
Zręcznie udane omdlenie i atak nerwowy w czasie pogrzebu baroneta, nakoniec wezwanie pomocy lady Southdown i jej apteczki, podbiły zupełnie tkliwe serce tej dostojnej damy, która w negliżu będąc pospieszyła z ratunkiem do Rebeki, przyniosła jej żądane lekarstwo i prosiła jej o przyjęcie na pamiątkę ulubionych i wybranych przez nią samą broszur.
Becky przyjęła ten dar z wielkiem zadowoleniem i przebiegła oczyma broszury z widocznem zajęciem. Kilka zdań, które wpadły jej w oczy w przedmiocie zapewnienia sobie zbawienia duszy, posłużyły jej do zagajenia arcy zajmującej dyskusji, którą przeciągała w nadziei oszczędzenia sobie przyjęcia okropnego, przygotowanego już lekarstwa. Ale pomimo całej ważności poruszonych zasad, a nawet dogmatów, nieubłagana hrabina oświadczyła że nie wyjdzie z pokoju dopokąd chora nie przyjmie zbawiennego lekarstwa. Nie było więc ratunku; Becky nie tylko co do kropli wychylić musiała kielich goryczy, ale uprzejmie i wdzięcznie podziękowała za ratunek swojej protektorce. Lady Southdown udzieliwszy nowo nawróconej błogosławieństwo, wyszła nakoniec z pokoju.
Mistress Rawdon chętnieby się uwolniła od dowodów tak zbytecznej troskliwości swego opiekuńczego anioła; nic więc dziwnego że w kilka chwil potem mąż zastał ją jeszcze potężnie skrzywioną. Rawdon uśmiał się należycie słuchając tragiczno komicznego opowiadania Becky, której nie brakło dowcipu pomimo że sama padła ofiarą łatwowierności hrabiny. Lord Steyne z Rawdonkiem nie mało się ubawili kiedy Rebeka wróciwszy do domu całą tę scenę przedstawiła im obrazowo. Okryta nocnym kaftanikiem, wygłaszała przez nos sentencje moralne i wyliczała zbawienne własności swego specyfiku z tak uroczystą powagą, jak gdyby posiadała rzeczywiście dźwięczny i muzykalny nos hrabiny.
— Przedstawienie, prosimy o przedstawienie lady Southdown i jej czarnego lekarstwa! — wołali co wieczór mieszkańcy May fair. Raz jeden przynajmniej w życiu hrabina Southdown potrafiła być zabawną, a raczej służyć ku powszechnej zabawie.
Sir Pitt pamiętał dobrze jakim szacunkiem i poważaniem otaczała go zawsze Rebeka; nie był więc nigdy źle usposobionym dla niej. Jeżeli ożenienie się pułkownika nie było świetne, to przyniosło mu tę korzyść że go przynajmniej okrzesało i ogładziło cokolwiek. Zresztą, sir Pitt nie mógł się wcale na to uskarżać: z właściwą sobie przebiegłością dobrze on rozumiał że właśnie temu ożenieniu Rawdona zawdzięczać mógł swoją fortunę. Obecnie zaś zachowanie się Rebeki względem niego budziło w nim zaufanie tylko i niemal skłaniało go nawet ku niej. W samej rzeczy Becky była dla niego pełną uprzejmości, nadskakującą prawie. Sir Pitt skłonny z natury do uwielbiania siebie i swoich wysokich zdolności, chętnie widział się wyręczonym przez Rebekę w odkrywaniu w sobie coraz to nowych przymiotów i doskonałości. Nie trudno jej było przekonać bratowę że mistress Butte Crawley, powodowana chciwością, była główną sprężyną tego małżeństwa, przeciw któremu tak energicznie występowała później. Pierwotny cel mistress Butte był nie inny jak odsunięcie Rawdona od spadku po ciotce; i potrzeba było niesłychanej przewrotności tej intrygantki, żeby wymyślać tyle złośliwych oszczerstw na szkodę biednej Becky.
— Udało się jej, to prawda, przywieść nas do niedostatku — mówiła Rebeka z wyrazem prawdziwie anielskiej rezygnacji — ale jakże ja mogę żywić w sercu niechęć do kobiety, której zawdzięczam najlepszego, najzacniejszego z mężów? Czyż chciwość mistress Butte nie została dostatecznie ukaraną zawodem jakiego doznała, zniszczniem wypieszczonych nadzei i utratą dóbr, do których tak wielką przywiązywała cenę? A! mój Boże — mówiła dalej słodziuchnym tonem — moja droga Joanno, cóż mnie ubóstwo obchodzić może? Od dzieciństwa w tej ciężkiej szkole zahartowana, dziś w moim niedostatku tę głęboką już znajduję pociechę że fortuna biednej miss Crawley służy do podniesienia dawnej świetności szlachetnej rodziny, do której mam szczęście należeć. Nie ma wątliwości że sir Pitt lepiej od Rawdona tych dostatków używać potrafi.
Cała ta rozmowa, najsumienniej p. Pitt’owi przez jego żonę powtórzona, dobre na jego umyśle zrobiła wrażenie i usposobiła go tak dobrze dla Rebeki, że przy obiedzie rozkrawując indyka odezwał się do niej w te słowa:
— Mistress Rebeko, czy mogę ci tem skrzydełkiem służyć?
Nic więcej nie potrzeba było żeby oczy Rebeki zaiskrzyły się z radości.
Podczas gdy Becky uradowana powodzeniem zbliżała się do zamierzonego celu, sir Pitt Crawley wydawał rozporządzenia pogrzebowe dla podania obrzędowi blasku i świetności, lady Joanna zajmowała się dziećmi, o ile matka jej na to pozwoliła. Zresztą, słońce wschodziło jak zwykle, dzwonek zwoływał gości do stołu i do modlitwy, a ciało nieboszczyka wystawione na wspaniałym katafalku w pokoju za życia przez niego zajmowanym, było powierzone najętym do pilnowania ludziom. Nie można tam było ani łzy obaczyć, ani usłyszeć westchnienia; jedyną istotą doznającą pewnego żalu, była ta, która tak długo żywiła nadzieję zostania żoną baroneta, a dziś zmuszoną była z wstydem uciekać z domu, gdzie wczoraj jeszcze uważała się wszechwładną panią. Jedynem stworzeniem zdolnem ten smutek podzielić, był stary wyżeł, dla którego baronet do końca życia wyraźne przywiązanie zachował. Bo też, prawdę mówiąc, zmarły — przez cały ciąg swego żywota wcale nie troszczył się o to żeby być żałowanym po śmierci. Zapomną więc o nim jeszcze prędzej jak zapominają o tych nawet ludziach, którzy życie dobrze i użytecznie spędzili.
Zaprawdę pouczającym jest widok trumny niesionej do grobu, otoczonej licznym orszakiem złożonym z ludzi czarno ubranych; z szeregiem żałobnych familinych powozów, napełniony krewnymi z chustkami w ręku do ocierania łez, które nigdy płynąć nie będą.
Przedsiębiorca pogrzebowych obchodów rzuca się na wszystkie strony, żeby uczciwie pieniądze zarobić; czynszownicy, dzierżawcy i oficjaliści zbierają się tłumnie z wyrazem ułożonego za twarzy smutku, żeby nowemu panu swój żal wyrazić; powozy sąsiednich panów — po większej części próżne — postępują zwolna jedne za drugiemi; w końcu celebrujący przerywa milczenie zwykłą w tej okoliczności formułą: „Ukochany brat, którego zgon z pozostałą rodziną opłakujemy, itd...“ Możnaby nazwać ten obrzęd wystawą wszelkich próżności światowych: o niczem tu nie przepomniano, zacząwszy od aksamitnych kap w srebrne łzy haftowanych, aż do grobowego kamienia, na którym same tylko kłamstwa znajdują się wyryte.
Wikarjusz pastora Butte, świeżo z uniwersytetu oksfordskiego wypuszczony, wypracował wspólnie z Pitt’em napis łaciński do umieszczenia na płycie kamiennej i wygłosił znakomitą mowę, zaklinając przytomnych żeby się zbytecznemu nie oddawali żalowi, ale raczej gotowali się do owej stanowczej chwili kiedy staną u bram wieczności, co się już zamknęły niepowrotnie za opłakiwanym i nigdy nieodżałowanym nieboszczykiem.
Po skończonej ceremonji dzierżawcy rozeszli się każdy do siebie, powozy powracały tam zkąd przyszły, karawaniarze pozbierawszy pochodnie, kapy aksamitne, kity i inne pogrzebowe sprzęty wsiedli na karawan i odjechali do Southampton. Każda z tych posępnych dotąd postaci przybrała znów minę naturalną, i na wszystkich okolicznych drogach, przy każdym szynku, zbierały się liczne gromadki uwijające się około kufli z piwem. Oto po czem można było poznać że sir Pitt, panujący sześćdziesiąt lat w swoich posiadłościach, doczesną rezydencję opuścił.
W lasach Crawley wielka jest obfitość zwierzyny, że zaś polowanie na kuropatwy ulubioną jest rozrywką każdego angielskiego gentelmena mającego pretensje do pewnej roli politycznej, nie należy więc dziwić się że sir Pit ukoiwszy pierwsze napady boleści, otoczył biały kapelusz czarną krepową przepaską i udał się na łowy żeby przerwać melancholiczne usposobienie i smutne rozproszyć myśli. Nowy dziedzic nie mógł się oprzeć uczuciom wewnętrznej dumy i skrytej radości spoglądając w około siebie na obszary będące dziś jego własnością. Czasem odbywał przechadzki w towarzystwie Rawdona i całego orszaku swoich strzelców. Wówczas niktby nie dostrzegł na twarzy Rawdona nic więcej oprócz wyrazu szczerej prostoduszności. Dochody i nieruchomości Pitt’a głębokie na umyśle jego brata robiły wrażenie. Nasz biedny pułkownik o pustych kieszeniach nadskakiwał i pochlebiał temu, który jakkolwiek nie dawno przez niego pogardzany, był dziś głową całej rodziny. Rawdon słuchał planów sadzenia, korczowania, budowania, etc., czasem podał nieśmiało jakąś radę co do urządzenia stajni, a nawet oświadczył się że pojedzie do Mudbury żeby kupić konia, którego sam dla lady Joanny ujeździ. Ów kiedyś nieugłaskany dragon stał się dziś uległym i potulnym młodszym bratem. Mały Rawdon, zostawiony na opiece miss Briggs w Londynie, często do ojca pisywał. Oto jeden z tych listów, zbyt podobnych do siebie ażebyśmy wszystkie przytaczać tu mieli:
„Jestem zdrów, spodziewam się że tatko i mama pewno zdrowi także, kucyk zdrów, Grey wsadza mnie na niego i prowadzi do parku. Zaczynam już jeździć galopem, spotkałem raz chłopczyka co za mną jechał i krzyczał jak koń poszedł w galop; ale ja nie krzyczę.“
Rawdon czytywał tu listy i bratowej, która je znajdowała pełnemi wdzięku. Baronet przyrzekł że się zajmie wychowaniem swego bratanka, ciotka zaś tymczasem dała Rebece banknocik, przeznaczony na kupienie małemu zabawki.
Wśród takich to okoliczności i wśród rozrywek, jakich wieś dostarczyć może, dni upływały jeden po drugim. Codzień rano dawała Rebeka lekcje muzyki siostrom baroneta. Po śniadaniu wszyscy wychodzili na przechadzkę drogą, wiodącą przez park do siąsiedniej wioski, gdzie hojnie rozdawano lekarstwa z apteczki lady Southdown. Dama ta już się ani na chwilę obejść nie mogła bez Rebeki, która siadała obok niej w powozie i zawsze ze skupioną uwagą przysłuchiwała się każdemu niemal jej słowu. Wieczorem, kiedy cała rodzina zebrana była w salonie, Becky grała utwory Haendl’a lub Hajdena, albo zajęta była robotą. Ktoby ją tu po raz pierwszy zobaczył, byłby przekonany że ta kobieta nie znała nigdy innego trybu życia i że w ten sposób całe życie przepędzić pragnie; a któżby odgadnąć potrafił że po za obrębem tej spokojnej rezydencji czekają ją troski, kłopoty, intrygi, niedostatek wybiegi i wierzyciele?
— Nie zbyt to trudno — myślała sobie Rebeka — być wielką panią w wielkim dworze; mogłabym doskonale podjąć się tej roli, gdyby mi zapewniono tylko pięć tysięcy funtów szterlingów dochodu. Zobaczyć co robią dzieci, policzyć morele na drzewach, to mi się nie wydaje uciążliwem; mogłabym nawet pozdejmować suche liście z geranji i innych wazonowych roślin, zapytać tę i ową starą babkę o stan jej reumatyzmu, kazać żeby ubogim rozdawano buljony i t. p., pełniłabym chętnie to rzemiosło mając pięć tysięcy funtów rocznie. Potrafiłabym tak jak każda z tych pań ubrać się według przeszłorocznej mody, pojechać wygodnym powozem na proszony objad w sąsiedztwo, pokazać się dobrze w kościele, rozsiadając się we własnej ławce, albo zakrywszy twarz woalem, zagłębiona w ciemnej części stalli, nauczyłabym się spać, tak żeby nikt tego nie spostrzegł. Wszystko to nabywa się wprawą i przyzwyczajeniem. Zresztą ci, co mają pieniądze, mogą płacić długi, zadzierać nosa i z góry patrzeć na tych co nie mają złamanego szeląga. Zdaje się im, że są nader wspaniałomyślni kiedy dają pompatycznie nędzny papierek na zabawkę dla naszego dziecka; a ponieważ my tego papierka nie mamy, to nie warci jesteśmy więcej niż głodne psy.
W ten sposób Becky zapatrywała się na niesprawiedliwość losu i równoważyła dobro ze złem na sza żywota ludzkiego.
Te lasy, łąki, ogrody, zarośla i stawy, te komnaty staroświeckie, znane jej przed siedmiu laty, były dziś dla niej przedmiotem ciekawości i codziennych wycieczek. Odnosząc owe wspomnienia do obecnej chwili, tamte lata według niej były rozkwitem jej młodości; bo i jakże mogła sądzić inaczej ta, która nigdy nie znała prawdziwej, czystej młodości? Przypominając ówczesne swoje wrażenia i myśli, porównywała je z dziesiejszemi pojęciami, jakie w niej wyrobiło zetknięcie się ze światem od czasu, kiedy się sama wyniosła ponad sferę, w jakiej ją los pierwotnie umieścił.
— To czem dziś jestem — mówiła do siebie Becky — własnej tylko główce zawdzięczam. Zresztą trzeba przyznać że społeczność ludzka ciężko jest głupia. Gdyby mi przyszła ochota żyć z tymi ludźmi, których kiedyś widywałam w pracowni mego ojca, zdrowi, panowie artyści, z waszemi fajeczkami i kapczukami, wasze towarzystwo już nie dla mnie; dziś mogę tylko lordów od stóp do głów dekorowanych przyjmować. Mam męża szlachcica, hrabiankę bratowę i wszyscy mnie traktują z największemi względami w tym samym domu, gdzie przed kilku laty byłam czemś trochę więcej niż służącą. Ale czy jestem wiele szczęśliwszą od córki biednego malarza, który za swoje obrazy przynosił z handlu korzennego trochę cukru i herbaty? Byłabym wyszła za młodego malarza, któremu zawróciłam głowę i nie widzę wcale żebym wówczas biedniejszą była niż dziś. O! gdyby tylko można, zarazbym oddała moją pozycję i dzisiejsze stosunki familijne za trzy-procentową rentę.
Tą drogą Becky dochodziła do poznania próżności znikomych w świecie i zaczęła pragnąć czegoś co ma większą i prawdziwszą cenę aniżeli to, co się tylko błyszczy jak dziecinne bawidełka.
Kto wie czy podobne rozmyślania Rebeki nie do prowadziłyby jej do wniosku że cnota i wierne spełnianie obowiązków pewniej do szczęścia prowadzi, aniżeli manowce uboczne, któremi chodzić nawykła. Ale ilekroć jej myśli zwracały się w tym kierunku, starała się natychmiast je oddalić równie skwapliwie jak córki nieboszczyka baroneta omijały pokój, w którym zwłoki ich ojca przez dni kilka spoczywały. Zdawałoby się że z wszystkich uczuć ludzkich najłatwiej dają się stłumić budzące się wyrzuty sumienia. Co nam w takich wypadkach najwięcej dolega, jest to — nie żal popełnionego przewinienia — ale obawa o to że błąd wykryty może ściągnąć na nas hańbę lub karę.
Przez czas swego pobytu w Crawley Rebeka potrafiła obłudą i intrygami pozyskać sobie wszystkich bez wyjątku. Lady Joanna i sir Pitt żegnali ją z serdeczną czułością, obiecując że się znowu zobaczą nie zadługo, jak tylko hotel przy Great Gaunt Street będzie wyrestaurowany. Lady Southdown wręczyła Rebece paczkę z lekarstwami i list do wielebnego Wawrzyńca Grills. Pitt odprowadził swoich gości w powozie czterokonnym do Mudbury, dokąd rzeczy naprzód wysłane zostały z dodatkiem różnej zwierzyny.
— Jakże musicie czuć się szczęśliwi że znowu waszego miłego chłopca zobaczycie, powiedziała lady Crawley do bratowej w chwili pożegnania.
— O! co za szczęście, rzekła Rebeka, wznosząc do góry małe zielonawe oczy.
W samej rzeczy Rebece żal może pod pewnemi względami było opuszczać wiejskie ustronie, ale tak się tam wynudziła, że w duszy cieszyła się wyjazdem. Mieszkańcy tej rezydencji, jakkolwiek pełni uprzejmości, nie mniej jednak byli nudni i zawsze ciż sami.
— Nic niema łatwiejszego jak być miłym i uprzejmym — mówiła do siebie Rebeka — kiedy się ma kapitał przynoszący trzy od sta.
Wieczorne oświetlenie ulic Londynu miało pozór illuminacji, kiedy dyliżans wtoczył się na Picadilly. Briggs roznieciła ogromny ogień na przybycie Rawdona i jego żony, a malec nie kładł się do łóżka i czekał żeby tego wieczora jeszcze rodziców powitać.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.