Walki klasowe we Francji/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walki klasowe we Francji |
Podtytuł | 1848-1850 r. |
Wydawca | Bibljoteka Społeczno-Demokratyczna |
Data wyd. | 1906 |
Druk | L. Biliński i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Henryk S. Kamieński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W niniejszej pracy Marks zrobił pierwszą próbę zastosowania metody materjalistycznej do wyjaśnienia współczesnej historji. W „Manifeście Komunistycznym“ teorja ta zastosowana była w ogólnych zarysach do całokształtu najnowszych dziejów; Marks i ja stale z niej korzystaliśmy przy wyjaśnianiu bieżących wypadków w artykułach naszych w „Nowej Gazecie Reńskiej“. Niniejsze zaś dzieło poświęcone jest zbadaniu wieloletniego okresu, mającego krytyczne i typowe znaczenie dla całej Europy, w jego wewnętrznym związku przyczynowym; ze stanowiska zaś autora znaczyło to sprowadzać fakty polityczne w ostatniej instancji do przyczyn ekonomicznych.
Przy rozpatrywaniu wypadków bieżących niepodobna dotrzeć do ich ostatniej, ekonomicznej przyczyny. Nawet i dziś, pomimo bogatej literatury specjalnej, niepodobna nawet w Anglji śledzić z dnia na dzień wszystkie zmiany w sposobach produkcji, cały bieg przemysłu i handlu na rynku wszechświatowym, tak, by w każdej danej chwili stawał przed nami całkowity obraz tych złożonych, poplątanych i wiecznie zmiennych czynników. W dodatku główne czynniki życia ekonomicznego działają zwykle długo w ukryciu, zanim z nagłą siłą wyłonią się na powierzchnię. Niepodobna też odrazu zdobyć jasny pogląd na historję ekonomiczną bieżącego okresu; udaje się to dopiero później, po zebraniu i przejrzeniu odpowiedniego materjału. Koniecznym środkiem pomocniczym jest przytym statystyka, a ta zawsze się opóźnia. Przy przedstawieniu dziejów bieżących często trzeba uważać ten najważniejszy czynnik za niezmienny, uważać położenie ekonomiczne, jakie było w początkach danego okresu, za niezmieniające się w ciągu całego okresu, lub brać w rachubę te tylko zmiany ekonomiczne, które wynikają z oczywistych faktów, a więc leżą na powierzchni. Wobec tego wszystkiego metoda materjalistyczna często musi się ograniczać na sprowadzaniu konfliktów politycznych do walk interesów istniejących już, danych przez rozwój ekonomiczny, klas społecznych lub odłamów tych klas, a poszczególne partje polityczne uważać za mniej więcej wierny odpowiednik tych samych klas i odłamów.
Rozumie się, że takie nieuniknione pomijanie współczesnych zmian warunków ekonomicznych, tego właściwego podłoża wszystkich badanych faktów, musi być źródłem błędów. Lecz przyczynowe przedstawienie bieżących dziejów nieuchronnie pociąga za sobą takie błędy, a jednak nie wstrzymuje to nikogo od pisania historji dnia bieżącego.
Gdy Marks podjął niniejszą pracę, wspomniane źródło błędów było jeszcze o wiele bardziej nieuniknione. W okresie rewolucyjnym r. 1848—49 było wprost niepodobna śledzić odbywające się jednocześnie zmiany ekonomiczne, lub choćby wyrobić sobie na nie pogląd. Tak samo było w ciągu pierwszych miesięcy wygnania londyńskiego w jesieni i zimie 1849—50 r. A w tym czasie właśnie Marks rozpoczął swą pracę. I pomimo tak niepomyślnych warunków Marks, dzięki swej dokładnej znajomości stanu ekonomicznego Francji przed rewolucją lutową i historji politycznej tego kraju od czasu rewolucji, umiał dać taki obraz wypadków, który w niedościgły nawet później sposób wyprowadził na jaw wewnętrzny ich związek i który w następstwie świetnie wytrzymał dwukrotną rewizję, podjętą przez samego Marksa.
Pierwsza rewizja odbyła się dzięki temu, że od wiosny r. 1850 Marks znowu zyskał wolny czas do studjów ekonomicznych i przedewszystkim zajął się zbadaniem historji ekonomicznej ostatniego dziesięciolecia. Zbadane fakty wykazały zupełnie jasno to samo, co Marks już pierwej nawpół aprjorystycznie wywnioskował z niekompletnego materjału: że wszechświatowy kryzys handlowy r. 1847 był właściwą przyczyną rewolucji lutowej i marcowej, i że rozkwit przemysłowy, który zaczął występować od połowy 1848 r. a w r. 1849 i 1850 doszedł do szczytu, stał się właśnie życiodajną potęgą powrotnej fali reakcji europejskiej. Był to fakt rozstrzygający. W pierwszych trzech artykułach (zamieszczonych w styczniowym, lutowym i marcowym zeszytach „Nowej Gazety Reńskiej“, przeglądu polityczno-ekonomicznego, Hamburg 1850 r.) widać jeszcze wiarę w bliskość nowego wybuchu energji rewolucyjnej. Nowy przegląd wypadków historycznych, zamieszczony przezemnie i przez Marksa w ostatnim jesiennym zeszycie 1850 r. (maj — październik), zrywa raz na zawsze z temi złudzeniami: nowa rewolucja możliwa jest tylko jako skutek nowego kryzysu. Ale zato jest równie nieunikniona, jak ten kryzys. Była to jedyna istotna zmiana, którą należało uczynić. W wyjaśnieniu zdarzeń, danym w poprzednich rozdziałach, w przedstawionych tam związkach przyczynowych nic zupełnie nie trzeba było zmieniać, jak tego dowodzi zamieszczony w tymże przeglądzie dalszy opis wypadków od 10 marca aż do jesieni 1850 r. Dlatego dalszy ten ciąg zamieściłem w niniejszym nowym wydaniu, jako 4-ty artykuł.
Druga rewizja była jeszcze ściślejsza. Wkrótce po zamachu stanu Ludwika Bonapartego z dnia 2 grudnia 1851 r. Marks na nowo opracował historję Francji od lutego 1848 r. aż do tego wypadku, który na razie zamknął okres rewolucyjny („18-ty brumaire’a Ludwika Bonapartego“). Broszura ta ponownie, chociaż już krócej, traktuje o okresie przedstawionym w niniejszej pracy. Dość porównać ten drugi opis, ułożony już w świetle rozstrzygającego wypadku, zaszłego w rok później, aby się przekonać, że autor niewiele miał zmian do poczynienia.
Szczególne znaczenie nadaje tej pracy ta okoliczność, że po raz pierwszy wypowiada ona formułę, która zwięźle wyraża żądanie przebudowy ekonomicznej, łączące partje robotnicze wszystkich krajów: przejście środków produkcji na własność społeczeństwa. W drugim rozdziale z powodu „prawa do pracy“, które jest nazwane tutaj pierwszą niezgrabną formułą, wypowiadającą rewolucyjne żądania proletarjatu, Marks powiada: „ale poza prawem do pracy kryje się władza nad kapitałem, poza władzą nad kapitałem — uspołecznienie środków produkcji, przejście ich na własność zrzeszonej klasy robotniczej, a więc zniesienie pracy najemnej i kapitału oraz ich wzajemnego stosunku“. Tu zatym po raz pierwszy sformułowana jest zasada, która dobitnie wyróżnia nowoczesny socjalizm robotniczy zarówno od wszelkich najrozmaitszych odcieni socjalizmu feudalnego, burżuazyjnego, drobnomieszczańskiego i t. d., jak od niejasnego żądania wspólności dóbr utopijnego i samorodnie robotniczego komunizmu. Jeżeli później Marks rozszerzył tę formułę na środki wymiany, to rozszerzenie to, które zresztą samo przez się wynika z „Manifestu komunistycznego“, jest tylko uzupełnieniem głównej zasady. W Anglji znaleźli się niedawno mądrzy ludzie, którzy dodali do tego jeszcze uspołecznienie „środków podziału“. Panowie ci byliby napewno w niemałym kłopocie, gdyby ich zapytano, jakież to są ekonomiczne środki podziału, odrębne od środków produkcji i wymiany. Mają to chyba być polityczne środki podziału, podatki, wsparcia dla ubogich, aż do Sachsenwaldu — darowanego Bismarkowi — i innych darowizn włącznie. Ale po pierwsze te środki podziału już dziś znajdują się w posiadaniu społeczeństwa, państwa lub gminy, a po drugie te właśnie środki podziału chcemy znieść.
Gdy wybuchła rewolucja lutowa, wszystkie nasze wyobrażenia o warunkach i przebiegu ruchów rewolucyjnych znajdowały się pod silnym wpływem dotychczasowego doświadczenia historycznego, a w szczególności doświadczeń Francji. Te ostatnie wywierały właśnie wpływ na całą historję europejską od roku 1789, a i teraz znowu hasło do ogólnego przewrotu wyszło z Francji. Było więc rzeczą zrozumiałą i nieuniknioną, że nasze wyobrażenia o naturze i przebiegu proklamowanej w lutym 1848 r. w Paryżu rewolucji „socjalnej“, rewolucji proletarjatu, były silnie zabarwione wspomnieniami jej poprzedniczek z roku 1789 — 1830. A kiedy potym ruch paryski znalazł swój odgłos w zwycięskich powstaniach w Wiedniu, Medjolanie, Berlinie, gdy cała Europa, aż do granic rosyjskich wciągnięta została w ten ruch; gdy potym w czerwcu odegrała się w Paryżu pierwsza wielka bitwa o panowanie pomiędzy burżuazją a proletarjatem; gdy nawet zwycięstwo burżuazji tak wstrząsnęło tą klasą w innych krajach, że znowu rzuciła się ona w objęcia dopiero co obalonej reakcji monarchiczno-feudalnej, wówczas nie wątpiliśmy, że rozpoczęła się wielka rozstrzygająca walka, że zajmie ona długi i pełen zmian okres rewolucyjny, lecz że skończyć się może tylko wraz z ostatecznym zwycięstwem proletarjatu.
Po klęskach 1849 r. nie podzielaliśmy wcale złudzeń wulgarnej demokracji, grupującej się dokoła przyszłych rządów tymczasowych in pcirtibus. Demokracja ta liczyła na szybkie, raz na zawsze rozstrzygające zwycięstwo „ludu“ nad jego „gnębicielami“; my zaś liczyliśmy na długą walkę już po usunięciu „gnębicieli“ pomiędzy wrogiemi żywiołami, kryjącemi się właśnie w tym „ludzie“. Wulgarna demokracja spodziewała się z dnia na dzień nowego wybuchu; my oświadczyliśmy już w jesieni 1850 r., że przynajmniej pierwsza część okresu rewolucyjnego jest zakończona i że niemożna niczego się spodziewać przed wybuchem nowego wszechświatowego kryzysu ekonomicznego. Za to też pozbawiono nas czci, jako zdrajców rewolucji, — i zrobili to ci sami ludzie, którzy potym prawie bez wyjątku pogodzili się z Bismarkiem, — o ile Bismark uznał ich za godnych fatygi.
Historja atoli i nam zadała kłam, wykazując, że nasze ówczesne marzenia były złudzeniami. Poszła ona jeszcze dalej: nietylko rozwiała nasze ówczesne oczekiwania, lecz i zmieniła zupełnie warunki, w których ma walczyć proletarjat. Metody walki z r. 1848 są już dzisiaj pod każdym względem przestarzałe. Jest to punkt, nad którym warto przy tej sposobności dobrze się zastanowić.
Wszystkie dotychczasowe rewolucje sprowadzały się do wyparcia jednego panowania klasowego przez drugie. Lecz wszystkie klasy panujące były to zawsze nieznaczne mniejszości w porównaniu z masą ludową, nad którą panowały. Gdy jedna mniejszość panująca upadała, druga mniejszość zagarniała władzę i przekształcała instytucje państwowe odpowiednio do swych interesów. Za każdym razem była to mniejszość uzdolniona i powołana do władzy przez dany stan rozwoju ekonomicznego i właśnie dlatego, — i tylko dlatego — ujarzmiona większość albo brała udział w przewrocie na jej korzyść, albo przynajmniej spokojnie poddawała się przewrotowi. Ale pomijając każdorazową konkretną treść, stwierdzić możemy jedną ogólną formę tych rewolucji: były one rewolucjami mniejszości. Nawet gdy uczestniczyła w nich większość, robiła to tylko — świadomie lub nieświadomie — w interesie mniejszości; lecz ta mniejszość otrzymywała wtedy, nawet już przy biernym zachowywaniu się większości, pozór przedstawicielki całego ludu.
Po pierwszym wielkim powodzeniu wśród zwycięskiej mniejszości następował zwykle rozłam. Jedna część zadowolona była z osiągniętych zdobyczy, druga chciała iść jeszcze dalej i stawiała nowe żądania, które przynajmniej w części odpowiadały rzeczywistym lub pozornym interesom masy ludowej. Te radykalniejsze żądania dawały się niekiedy przeprowadzić, lecz często tylko na chwilę; bardziej umiarkowana partja brała znowu górę, a ostatnie zdobycze ginęły zupełnie lub częściowo. Zwyciężeni krzyczeli wtedy o zdradzie, lub składali winę porażki na przypadek. W rzeczywistości rzeczy przedstawiały się przeważnie w ten sposób: owoce pierwszego zwycięstwa utrwalały się tylko dzięki drugiemu zwycięstwu partji radykalniejszej; takie były potrzeby chwili i gdy tylko następowało ich zaspokojenie, wnet radykali ze swemi powodzeniami znikali z widowni.
Wszystkie rewolucje nowożytne, poczynając od wielkiej rewolucji angielskiej XVII wieku, zdradzają te same cechy, które wydają się nieodłącznemi od wszelkiej walki rewolucyjnej. Zdawało się, że można było je zastosować także do walk proletarjatu o swe wyzwolenie, zwłaszcza że w r. 1848 można było na palcach wyliczyć ludzi, którzy bodaj potrosze rozumieli, gdzie szukać tego wyzwolenia. Same masy proletarjackie, nawet w Paryżu i to po zwycięstwie, nie miały jasnego pojęcia o odpowiedniej drodze. A jednak ruch był — instyktowny, żywiołowy, niedający się stłumić. Czyż nie było to właśnie położenie, w którym miała się udać rewolucja, kierowana wprawdzie przez mniejszość, ale tym razem nie w interesie mniejszości, lecz w prawdziwym interesie większości? Jeżeli we wszystkich dłuższych okresach rewolucyjnych szerokie masy ludowe tak łatwo dawały się porywać ponętnym obietnicom przodującej mniejszości, to czyżby miały być mniej przystępne dla idei, które były prawdziwym odzwierciedleniem ich położenia ekonomicznego, były jasnym, zrozumiałym wyrazem ich własnych potrzeb, jeszcze nieuświadomionych, lecz już niewyraźnie odczutych. Wprawdzie ten rewolucyjny nastrój mas zawsze prawie i to często bardzo szybko ustępował miejsca wyczerpaniu lub wprost przeciwnemu nastrojowi, gdy tylko znikały złudzenia i następowało rozczarowanie. Ale tu już szło przecież nie o obietnice, lecz o urzeczywistnienie najprawdziwszych interesów ogromnej większości, interesów, które coprawda wówczas dla tej większości były niejasne, lecz miały jej się wyjaśnić dość szybko w przebiegu ich praktycznego urzeczywistnienia, przy namacalnym doświadczeniu. I oto, jak wykazuje trzeci artykuł Marksa, na wiosnę 1850 r. rozwój zrodzonej przez rewolucję „socjalną“ 1848 r. burżuazyjnej republiki skupił rzeczywistą władzę w rękach wielkiej burżuazji, w dodatku jeszcze monarchicznie usposobionej; wszystkie zaś inne klasy społeczne, zarówno chłopstwo, jak drobnomieszczaństwo, skupiły się wokoło proletarjatu, tak że po wspólnym zwycięstwie nie one, lecz nauczony doświadczeniem proletarjat stałby się czynnikiem rozstrzygającym. Czyż wszystkie te fakty nie mówiły za tym, że rewolucja mniejszości zamieni się na rewolucję większości? Historja zadała kłam nam wszystkim, którzyśmy podobnie myśleli.
Wykazała ona, że rozwój ekonomiczny na lądzie europejskim daleki był jeszcze od dojrzałości, niezbędnej do usunięcia produkcji kapitalistycznej. Wykazała to za pomocą rewolucji ekonomicznej, która od r. 1848 ogarnęła cały ląd i dopiero rzeczywiście zaszczepiła wielki przemysł we Francji, Austrji, Węgrzech, Polsce, a ostatnio w Rosji, z Niemiec zaś uczyniła pierwszorzędny kraj przemysłowy. Wszystko to odbywało się na gruncie kapitalizmu, który zatym w r. 1848 miał jeszcze wielką zdolność do rozszerzenia się. Ta właśnie rewolucja przemysłowa wytworzyła jasne stosunki klasowe przez to, że usunęła mnóstwo pośrednich egzystencji, które były przeżytkami epoki rękodzieł, a we Wschodniej Europie nawet ustroju cechowego. Rewolucja ta stworzyła prawdziwą burżuazję i prawdziwy wielko-przemysłowy proletarjat i wysunęła je na pierwszy plan rozwoju społecznego. W r. 1848 dwie te klasy poza Anglją staczały ze sobą walkę tylko w Paryżu i co najwyżej w kilku wielkich ośrodkach przemysłowych. Teraz dopiero walka ta rozciągnęła się na całą Europę i doszła do napięcia, które nie dawało się pomyśleć w r. 1848. Wówczas było wiele niejasnych ewangelji sekciarskich ze swemi lekami na wszystkie plagi społeczne; dziś jest tylko jedna ogólnie uznana, przejrzyście jasna, ściśle formułująca ostateczne cele walki, teorja Marksa. Wówczas były masy ludowe, podzielone i zróżniczkowane według miejscowości i narodowości, złączone tylko poczuciem wspólnej niedoli, nierozwinięte, bezradnie przerzucające się od zapału do zwątpienia i odwrotnie; dziś mamy jedną wielką międzynarodową armję socjalistów, niewstrzymanie idącą naprzód, codzień rosnącą w liczbę, organizację, karność, świadomość i pewność zwycięstwa. Jeżeli nawet ta potężna partja proletarjatu nie osiągnęła dotąd jeszcze swego celu, jeżeli nie może marzyć o wywalczeniu zwycięstwa jednym silnym ciosem i musi w ciężkiej, uporczywej walce posuwać się krok za krokiem, to dowodzi to tylko raz na zawsze, jak niemożliwą rzeczą było w r. 1848 dokonanie przewrotu społecznego przez proste zdobycie władzy.
Burżuazja, podzielona na dwie frakcje dynastyczno-monarchiczne, lecz przedewszystkim żądająca spokoju i bezpieczeństwa dla swych afer pieniężnych; stojący naprzeciw niej, zwyciężony wprawdzie, ale zawsze groźny proletarjat, dokoła którego coraz bardziej się skupiało drobnomieszczaństwo i chłopstwo; stała groźba gwałtownego przewrotu, który przytym nie dawał żadnych widoków ostatecznego rozwiązania: taka była sytuacja, jakby stworzona dla zazamachu stanu trzeciego, pseudo-demokratycznego pretendenta Ludwika Bonapartego. Przy pomocy armji Ludwik Bonaparte położył 2 grudnia 1851 r. kres naprężonej sytuacji i zapewnił Europie pokój wewnętrzny, aby ją potym uszczęśliwić nową erą wojen. Okres rewolucji z dołu na razie został zamknięty; natomiast nastąpił okres rewolucji z góry.
Imperjalistyczna reakcja r. 1851 jeszcze raz udowodniła niedojrzałość ówczesnych dążeń proletarjackich. Ale sama ona stworzyła jednocześnie warunki, w których dążenia te miały dojrzewać. Wewnętrzny pokój zapewnił całkowity rozwój nowych postępów przemysłu, potrzeba zatrudniania armji i skierowania prądów rewolucyjnych na zewnątrz zrodziła wojny, w których Bonaparte pod pozorem obrony „zasady narodowościowej“ starał się zyskać dla Francji nowe zabory. Jego naśladowca Bismark przyjął tę samą zasadę dla Prus; i on dokonał swego zamachu stanu, swej rewolucji w r. 1866 nietylko przeciw związkowi niemieckiemu i Austrji, lecz również przeciwko izbie pruskiej, która weszła w zatarg z rządem. Lecz Europa była zamała dla dwuch Bonapartów i ironja historyczna chciała, aby Bismark obalił Bonapartego i aby król Wilhelm pruski przywrócił nietylko obcięte cesarstwo niemieckie, lecz i republikę francuską. Ogólny wynik był ten, że w Europie stało się faktem usamodzielnienie i zjednoczenie wielkich narodów, z wyjątkiem Polaków. Wprawdzie dokonało się to w nieznacznym stosunkowo zakresie, — lecz o tyle bądź co bądź, aby proces rozwojowy klasy robotniczej nie znajdował już poważnego hamulca w zawikłaniach narodowych. Grabarze rewolucji 1848 r.
stali się wykonawcami jej testamentu. A obok nich wyrastał już groźny spadkobierca 1848 r., proletarjat, zorganizowany w Międzynarodówkę.
Po wojnie 1870 — 71 r. Bonaparte znika ze sceny i dopełnia się misja Bismarka, który znowu może spaść do poziomu zwyczajnego junkra. Lecz koniec tego okresu stanowi Komuna paryska. Zdradziecka próba Thiersa wykradzenia dział paryskiej gwardji narodowej wywołała zwycięskie powstanie. Jeszcze raz pokazało się, że w Paryżu możliwa jest już tylko rewolucja proletarjacka. Władza po zwycięstwie sama, bez żadnych sporów, przeszła do rąk klasy robotniczej. I znowu pokazało się, jak niemożliwe było panowanie robotnicze, nawet wtedy, w 20 lat po epoce, przedstawionej w niniejszym dziele. Z jednej strony Francja opuściła Paryż w potrzebie i obojętnie przyglądała się, gdy broczył krwią pod kulami Mac Mahona, z drugiej strony Komunę strawiła bezowocna walka dwuch rozdzierających ją partji, blankistów (większości) i prudonistów (mniejszości), z których żadna nie wiedziała co czynić. Łatwe zwycięstwo w r. 1871 okazało się równie bezowocne, jak zagarnięcie władzy w r. 1848.
Po Komunie paryskiej walczący proletarjat wydawał się swym wrogom ostatecznie pogrzebanym. Tymczasem było wprost przeciwnie. Od czasów Komuny i wojny niemiecko-francuskiej datuje się jego potężny wzrost. Zaprowadzenie powszechnej służby wojskowej, która ogarnęła całą ludność, zdolną do noszenia broni i doprowadziła armję do miljonowych rozmiarów, nowa broń palna, pociski i materjały wybuchowe, wszystko to wywołało zupełny przewrót w wojskowości. Przewrót ten odrazu położył kres epoce wojen bonapartystowskich i zapewnił pokojowy rozwój przemysłu, bo odtąd możliwa się stała tylko wojna wszechświatowa o niesłychanych okropnościach i absolutnie nieobliczalnym wyniku. Z drugiej strony gieometryczny postęp rosnących wydatków militarnych doprowadził podatki do niebywałej wysokości i pchnął uboższe masy ludowe do obozu socjalistycznego. Zabór Alzacji i Lotaryngji, ta najbliższa przyczyna wściekłej konkurencji na polu zbrojeń, mógł rozpalić namiętności szowinistyczne francuskiej i niemieckiej burżuazji; dla robotników obu krajów przybyła tylko nowa spójnia. Rocznica Komuny paryskiej stała się pierwszym ogólnym świętem całego proletarjatu.
Wojna 1870 — 71 r. i porażka Komuny przeniosły, jak przepowiedział Marks, punkt ciężkości ruchu robotniczego z Francji do Niemiec. We Francji trzeba było oczywiście całych lat, aby proletarjat przyszedł do siebie po upuście krwi w maju 1871 r. W Niemczech natomiast, w których nadto pod wpływem deszczu miljardów francuskich już i tak usilnie popierany przemysł coraz szybciej się rozwijał, jeszcze szybciej i stałej rozwijała się socjaldemokracja. Dzięki umiejętności, z którą niemieccy robotnicy skorzystali z zaprowadzonego w r. 1866 powszechnego prawa głosowania, zdumiewający wzrost partji ujawnia się dobitnie i niezaprzeczenie w cyfrach. W roku 1871 — 102.000, w 1874 — 352.000, w 1877 — 493.000 głosów socjaldemokratycznych. Potym nastąpiło najwyższe oficjalne uznanie tych postępów w postaci prawa przeciw socjalistom. Partja na razie została złamana, liczba głosów spadła w r. 1881 do 312.000. Ale przeszkody zostały wkrótce przezwyciężone i oto pod uciskiem prawa wyjątkowego, bez prasy, bez organizacji, bez prawa związków i zgromadzeń rozpoczął się dopiero okres prawdziwego wzrostu. W r. 1884 było 550.000 głosów, w 1887 — 763.000, w 1890 — 1.427.000. Ręka państwa opadła. Prawo przeciw socjalistom znikło. Liczba głosów socjalistycznych podniosła się do 1.787.000 i przewyższyła czwartą część wszystkich podanych głosów. Rząd i klasy panujące wyczerpały wszystkie swe środki — bezużytecznie, bezcelowo, bezowocnie. Władze, od stróża nocnego aż do kanclerza państwa, otrzymały namacalne dowody swej bezsilności — i od kogo? Od lekceważonych robotników! I dowody te liczyły się na miljony. Państwo wyczerpało już wszystkie swe środki, robotnicy dopiero zaczynali używać swoich.
Jedną wielką przysługą, którą robotnicy niemieccy przynieśli swej sprawie, było już samo istnienie najpotężniejszej, najkarniejszej, najszybciej wzrastającej partji socjalistycznej. Drugą taką przysługę oddali towarzyszom wszystkich krajów, dając im nową broń i to jedną z najsilniejszych, pokazując im mianowicie, jak się korzysta z powszechnego prawa głosowania.
Powszechne prawo wyborcze dawno już istniało we Francji, lecz zostało skompromitowane przez nadużycia, które uprawiał rząd bonapartystowski. Po Komunie nie było partji robotniczej, któraby z tego prawa korzystała. Powszechne prawo wyborcze istniało i w Hiszpanji od czasu republiki, lecz w Hiszpanji już oddawna wszystkie poważne partje opozycyjne z zasady wstrzymywały się od udziału w wyborach. W Szwajcarji doświadczenia z powszechnym prawem wyborczym były najmniej pocieszające dla partji robotniczej. Rewolucyjni robotnicy krajów romańskich przywykli widzieć w powszechnym prawie wyborczym pułapkę, rządowe narzędzie tumanienia ludu. Inaczej było w Niemczech. Już „Manifest komunistyczny“ ogłosił za jedno z pierwszych i najważniejszych zadań walczącego proletarjatu zdobycie powszechnego głosowania i demokracji. Ponownie postulat ten przyjął Lassalle. Gdy Bismark zmuszony był wprowadzić powszechne prawo głosowania, jako jedyny środek zainteresowania ludu dla swych planów, nasi robotnicy wzięli je bardzo poważnie i wysłali Augusta Bebla do pierwszego parlamentu ustawodawczego — i odtąd już zawsze korzystali z prawa wyborczego w sposób, który przyniósł im tysiącokrotny pożytek i który może być wzorem dla robotników wszystkich krajów. Nasi robotnicy w myśl programu marksistów francuskich zamienili prawo wyborcze „de moyen de duperie qu’il a été jusqu’ici, en instrument d’émancipation“ — ze środka tumanienia, jakim było przedtym, na narzędzie wyzwolenia. Powszechne prawo wyborcze pozwala nam co trzy lata obliczać swe siły; stale konstatując niespodziewanie szybkie postępy liczby głosów, podnosi w równej mierze pewność zwycięstwa u robotników, jak trwogę ich wrogów i staje się w ten sposób najlepszym naszym środkiem propagandy; informuje nas o naszej własnej sile i o sile wszystkich przeciwnych partji i daje nam przez to niezrównany sprawdzian, kierujący naszą akcją i strzegący nas zarówno od niewczesnej lękliwości, jak i od niewczesnego zuchwalstwa. Gdyby to wszystko było jedyną korzyścią, przynoszoną nam przez prawo głosowania, to i wtedy byłoby to więcej niż dosyć. Ale zrobiło ono jeszcze więcej. W agitacji wyborczej daje nam niezrównany środek stykania się z masami ludowemi tam, gdzie stoją one jeszcze zdala od nas, i zmuszania wszystkich partji do obrony wobec całego ludu swych poglądów i uczynków przed naszemi zarzutami. W dodatku daje ono naszym przedstawicielom w parlamencie trybunę, z której mogą przemawiać do swych przeciwników w izbie i do ludu poza nią z większą powagą i swobodą, niż w prasie i na zgromadzeniach. Cóż pomogło rządowi i burżuazji prawo przeciw socjalistom, jeżeli agitacja wyborcza i mowy socjalistyczne w parlamencie stale to prawo przełamywały?
To płodne użytkowanie z powszechnego prawa wyborczego stanowi zupełnie nowy środek bojowy proletarjatu i środek ten wciąż dalej się doskonali.
Okazało się, że instytucje państwowe, w których zorganizowane jest panowanie burżuazji, dają proletarjatowi dalsze jeszcze środki, za pomocą których klasa robotnicza może te instytucje zwalczać. Wzięliśmy udział w wyborach do sejmów krajowych, rad miejskich, sądów przemysłowych, walczono z burżuazją o każdy posterunek, przy którego obsadzeniu miała głos dostateczna część proletarjatu. W ten sposób doszło do tego, że burżuazja i rząd więcej się boją legalnej, niż nielegalnej akcji robotniczej, więcej wyniku wyborów, niż wyniku powstania.
I tu bowiem warunki walki z gruntu się zmieniły. Powstanie dawnego typu, walka uliczna z barykadami, która aż do r. 1848 była wszędzie środkiem ostatecznie rozstrzygającym, dziś już jest przestarzała.
Nie dajmy się porywać złudzeniom: rzeczywiste zwycięstwo powstania nad wojskiem w walce ulicznej, w walce jak pomiędzy dwiema armjami, należy do największych rzadkości. Lecz i sami powstańcy również rzadko liczyli na takie zwycięstwo. Zwykle szło im tylko o to, aby złamać szeregi wojskowe, przez oddziaływanie moralne, które wcale albo prawie wcale nie wchodzi w grę przy walce pomiędzy armjami dwuch wojujących państw. Jeżeli się to uda, wojsko odmawia posłuszeństwa lub dowódcy tracą głowę i powstanie zwycięża. O ile się zaś nie uda, to nawet przy liczebnej przewadze powstańców zwycięża lepsze uzbrojenie i wyćwiczenie, jednolite kierownictwo, planowe używanie sił bojowych i karność. W dziedzinie akcji prawdziwie taktycznej największą rzeczą, jakiej mogą dokonać powstańcy, jest umiejętne budowanie i obrona poszczególnej barykady. Wzajemne poparcie, tworzenie i używanie oddziałów rezerwowych, jednym słowem wspólne i zjednoczone działanie poszczególnych części, niezbędne do obrony całej dzielnicy miejskiej, a tymbardziej całego wielkiego miasta, — nigdy prawie nie da się osiągnąć; o koncentracji sił bojowych na pewnym rozstrzygającym punkcie nie może więc już być mowy. Dlatego przeważającą formą walki jest bierny opór; tu i owdzie, lecz tylko w wyjątkowych wypadkach można przejść do akcji zaczepnej, do pojedynczych natarć i ataków flankowych, lecz zazwyczaj akcja ta ogranicza się do obsadzania placówek, porzucanych przez cofające się wojsko. Przytym jednak wojska mają po swojej stronie działa, oraz dobrze zaopatrzonych i wyćwiczonych saperów, czego powstańcy prawie nigdy nie mają. Nic więc dziwnego, że nawet najbardziej bohaterskie walki barykadowe — w czerwcu 1848 r. w Paryżu, w październiku 1848 r.
w Wiedniu, w maju 1849 r. w Dreźnie — kończyły się porażką powstańców, o ile atakujący dowódcy, niekrępowani przez względy polityczne, działali według zasad czysto wojskowych i mogli polegać na swych żołnierzach.
Liczne zwycięstwa powstańców do r. 1848 tłumaczyć można rozmaitemi przyczynami. W lipcu 1830 i lutym 1848 r. w Paryżu, jak również w większości hiszpańskich walk ulicznych, pomiędzy powstańcami a wojskiem stała milicja obywatelska, która albo wprost przechodziła na stronę powstania, albo przez swe chwiejne, niezdecydowane zachowanie się wprowadzała również wahanie do szeregów wojsk, a nadto dawała powstaniu broń. Tam, gdzie ta milicja obywatelska z góry była usposobiona wrogo dla powstania, jak w czerwcu 1848 r. w Paryżu, powstanie się też nie udawało. W Berlinie 1848 r. lud zwyciężył poczęści dzięki znacznemu napływowi nowych sił w czasie nocy i rankiem 19 marca, poczęści wskutek wyczerpania i wygłodzenia wojsk, poczęści wreszcie wskutek lichej i niezdecydowanej komendy. We wszystkich jednak wypadkach zwycięstwo zawdzięczano temu, że wojsko nie chciało walczyć, że dowódcy nie działali dość stanowczo lub mieli związane ręce.
Nawet więc w klasycznej epoce walk ulicznych barykada działała raczej moralnie, niż materjalnie. Była ona środkiem zachwiania wierności wojsk. Jeżeli utrzymała się aż do tej chwili, następowało zwycięstwo; jeżeli się nie utrzymywała, powstanie upadało.
Już zresztą w r. 1849 widoki powstania bardzo się pogorszyły. Burżuazja wszędzie przerzuciła się na stronę rządów; przedstawiciele „własności i wykształcenia“ witali i częstowali żołnierzy, ciągnących przeciwko powstańcom. Barykada straciła swój urok; żołnierz nie widział już po za nią „ludu“, lecz buntowników, wichrzycieli, zbójców, grabieżców, wyrzutków społeczeństwa. Oficerowie przyuczyli się z czasem do taktycznych form walki ulicznej i nie maszerowali już wprost i bez osłony przeciw zaimprowizowanemu okopowi, lecz obchodzili go przez ogrody, podwórza i domy. A przy pewnej biegłości udawało się to w dziewięciu razach na dziesięć.
Lecz od tego czasu znowu bardzo wiele się zmieniło i wszystko na korzyść wojska. Jeżeli wielkie miasta zwiększyły się, to jeszcze bardziej rozrosły się armje. Od r. 1848 Paryż i Berlin nie zwiększyły się czterokrotnie, lecz ich garnizony wzrosły więcej niż czterokrotnie. Za pomocą kolei żelaznych można w ciągu 24 godzin więcej niż podwoić te garnizony, a w 48 godzin zrobić z nich olbrzymie armje. Uzbrojenie tej ogromnie wzmocnionej armji stało się niezrównanie bardziej zabójczym. W r. 1848 strzelano z gładkich karabinów perkuzyjnych, nabijanych od przodu, dzisiaj z małokalibrowych odtylcówek magazynowych, które biją cztery razy dalej, dziesięć razy celniej i dziesięć razy szybciej. Wówczas używano mało skutecznych stosunkowo kul armatnich i kartaczy, dzisiaj używa się granatów wybuchowych, z których jeden wystarcza do zburzenia najlepszej barykady.
Dawniej były oskardy saperów, dziś mamy ładunki dynamitowe do burzenia murów.
Po stronie powstańców natomiast wszystkie warunki się pogorszyły. Przedewszystkim trudno teraz myśleć o powstaniu, z którymby sympatyzowały wszystkie warstwy ludności; w walce klasowej nigdy chyba wszystkie warstwy pośrednie nie skupią się tak wyłącznie wokoło proletarjatu, aby grupująca się wokoło burżuazji partja reakcyjna stała się wobec tego prawie niczym. „Lud“ będzie więc zawsze podzielony; dzięki temu znika potężny bodziec, tak silnie działający w r. 1848. Wprawdzie po stronie powstańców będzie więcej wysłużonych żołnierzy, ale tym trudniej będzie ich uzbroić. Strzelby myśliwskie i amatorskie ze składów broni, nawet w razie, jeżeli policja nie uczyni ich nieszkodliwemi przez odjęcie zamka, — nie mogą nawet w przybliżeniu dorównać magazynowym karabinom żołnierzy. Przed r. 1848 można było samemu sobie zrobić potrzebną amunicję z prochu i z ołowiu — dzisiaj do każdej broni potrzeba innych nabojów, które w tym tylko do siebie są podobne, że wszystkie są kunsztownemi produktami wielkiego przemysłu i nie dadzą się zrobić na poczekaniu; tak więc większość broni nie da się użyć, o ile nie ma się do niej stosownych nabojów. Wreszcie po r. 1848 mamy w nowych dzielnicach wielkich miast długie, proste i szerokie ulice, jakby stworzone dla ognia nowych armat i karabinów. Rewolucjonista musiałby być chyba niespełna rozumu, aby wybrać do walki barykadowej nowe dzielnice robotnicze w północnej i wschodniej części Berlina.
Czy czytelnik rozumie teraz, dlaczego klasy panujące chcą koniecznie wyciągnąć nas na kule karabinowe i ciosy szabel? Dlaczego zarzucają nam tchórzostwo, gdy nie chcemy poprostu wychodzić na ulicę, na której nas czeka pewna klęska? Dlaczego tak usilnie proszą nas, abyśmy wreszcie odegrali rolę mięsa armatniego?
Daremnie panowie ci trwonią swe prośby i wyzwania. Tak głupi nie jesteśmy. Z równym powodzeniem mogliby żądać od swych nieprzyjaciół w najbliższej wojnie, aby do bitwy szykowali się w linję starego Fritza, lub ustawiali całe dywizje w kolumny na wzór Wagram lub Waterloo ze skałkówkami w rękach. Zmieniły się dziś warunki wojny narodów i walki klas. Minęły już czasy zagarnięć władzy, czasy, w których drobne świadome mniejszości dokonywały rewolucji na czele nieświadomych mas. Tam, gdzie idzie o całkowite przeobrażenie ustroju społecznego, masy muszą brać świadomy udział, muszą same rozumieć, o co walczą i czego żądają. Nauczyła nas tego historja ostatnich 50 lat. Lecz aby masy zrozumiały co mają czynić, trzeba długiej niezmordowanej pracy i właśnie tę pracę prowadzimy — i to z powodzeniem, które do rozpaczy doprowadza naszych przeciwników.
Już i w krajach romańskich robotnicy zaczynają coraz lepiej rozumieć, że starą taktykę trzeba zmienić. Wszędzie uczą się na naszym przykładzie, jak należy korzystać z prawa wyborczego i zdobywać wszystkie dostępne dla nas placówki. We Francji, w której więcej niż od stu lat jedna rewolucja następuje po drugiej, w której niema jednej partji, coby nie dorzuciła swojej cegiełki do spisków, powstań i innych czynów rewolucyjnych; we Francji, w której dlatego rząd nigdy nie może być pewny wojska, i gdzie wogóle okoliczności o wiele bardziej sprzyjają wybuchom powstańczym, niż w Niemczech — nawet we Francji socjaliści coraz bardziej rozumieją, że nigdy nie osiągną trwałego zwycięstwa, o ile nie pozyskają przedtym wielkich mas ludności, t. j. w danym razie chłopów. I tu już za najbliższe zadanie partji uznano powolną pracę propagandystyczną i działalność parlamentarną. Następstwa nie omieszkały się ujawnić. Niedość, że zdobyto cały szereg rad gminnych; w izbie zasiada 50 socjalistów, którzy już obalili trzy ministerja i jednego prezydenta republiki. W Belgji robotnicy w zeszłym roku zdobyli sobie prawo wyborcze i zwyciężyli w czwartej części okręgów. W Szwecji, Włoszech, Danji a nawet Bułgarji i Rumunji socjaliści są reprezentowani w parlamentach. W Austrji wszystkie partje zgadzają się na to, że nie można nam już dalej zagradzać drogi do rady państwa. Niema już wątpliwości, że do niej wejdziemy, idzie tylko o to, przez jakie drzwi. Nawet w Rosji, jeżeli zostanie zwołany sobór ziemski, owo zgromadzenie narodowe, któremu rząd daremnie się opiera — możemy być pewni, że i tam będziemy reprezentowani.
Rozumie się, że nasi zagraniczni towarzysze nie zrzekają się swego prawa do rewolucji. Prawo do rewolucji jest przecież wogóle jedynym prawdziwym „prawem historycznym“, jedynym, na którym się opierają wszystkie nowoczesne państwa, włączając i Meklenburg, którego rewolucja szlachecka skończyła się w r. 1755 „umową dziedziczną“, tym dzisiaj jeszcze prawomocnym stwierdzeniem panowania feudałów. Prawo do rewolucji tak silnie się zakorzeniło w świadomości ogółu, że nawet jenerał von Boguslawski z tego prawa ludowego wysnuwa dla swego cesarza prawo do zamachu stanu.
Lecz bez względu na to, co się dzieje w innych krajach, niemiecka socjaldemokracja zajmuje szczególne stanowisko i przez to ma — przynajmniej na najbliższe czasy — szczególne zadania. 2 miljony wyborców, wysyłanych przez nią do urn, łącznie z kobietami i młodemi mężczyznami, pozbawionemi praw wyborczych a stojącemi poza nią, stanowią najliczniejszą, najbardziej zwartą masę, główne jądro międzynarodowej armji proletarjackiej. Masa ta już dziś daje socjaldemokracji więcej niż czwartą część ogólnej liczby głosów; a poszczególne wybory do parlamentu, do sejmów krajowych, do rad gminnych i sądów przemysłowych dowodzą, że liczba głosów socjaldemokratycznych wciąż się zwiększa. Wzrost jej odbywa się tak żywiołowo stale i niepowstrzymanie i jednocześnie tak spokojnie, jak proces naturalny. Wszystkie wysiłki rządu okazały się wobec tego bezsilne. Już dziś możemy liczyć na dwa i jedną czwartą miljonów wyborców. Jeżeli tak dalej pójdzie, to do końca stulecia zdobędziemy większą część średnich warstw społeczeństwa, drobnomieszczan i drobnych włościan i staniemy się najbardziej rozstrzygającą siłą w kraju, przed którą wszystkie inne, chcąc czy nie chcąc, będą się musiały ugiąć. Głównym naszym zadaniem jest teraz popychać wciąż naprzód ten ciągły rozwój, dopóki nie przerośnie on przez głowę rządu. Jest tylko jeden środek, który mógłby wstrzymać stałe wzmaganie się walczących sił socjalistycznych w Niemczech, a nawet cofnąć je na pewien czas. Środkiem takim jest wielkie starcie z wojskiem, upust krwi, jakiemu podobny był w Paryżu w r. 1871. Na dłuższą metę przezwyciężylibyśmy i to. Do zniszczenia partji, liczącej się na miljony, nie wystarczą wszystkie magazynówki Europy i Ameryki. Ale zahamowałoby to normalny rozwój, opóźniłoby rozstrzygnięcie walki i połączyło je z ciężkiemi ofiarami.
Ironja historji przewraca wszystko do góry nogami. My, „rewolucjoniści“, „przewrotowcy“ wygrywamy więcej na środkach legalnych, niż na nielegalnych i przewrotowych. „Partje porządku“, jak same siebie nazywają, giną dzięki porządkowi legalnemu, który same stworzyły. Wołają więc w rozpaczy za Odilonem Barrot: la legalité nous tue, „legalność nas zabija“, — my zaś w ramach tej legalności dostajemy krzepkich mięśni i rumianych policzków i wyglądamy jak wieczne życie. I jeżeli my nie jesteśmy tak szaleni, aby dla ich przyjemności dać się popchnąć do walki ulicznej, to im pozostaje w końcu tylko samym łamać tę fatalną legalność.
Tymczasem wydają nowe prawa przeciw przewrotowi. Znowu widzimy wszystko przewrócone do góry nogami. Ci dzisiejsi fanatyczni przeciwnicy przewrotu, nie sąż oni wczorajszemi przewrotowcami? Czy my może wywołaliśmy wojnę domową 1866 r.? Czy my wypędziliśmy króla Hanoweru, elektora heskiego, księcia nassauskiego z ich prawowitych posiadłości rodowych i zagarnęliśmy te posiadłości? I to oni, którzy obalili związek niemiecki i trzy korony z Bożej łaski, użalają się dziś na przewrót? Quis tulerit Gracchos de seditione querentes? Kto pozwoli wielbicielom Bismarka wymyślać na przewrót?
Niechże tymczasem nasi wrogowie przeprowadzają projekty przeciw przewrotowi, niech je obostrzają jeszcze, niech cały kodeks karny zamienią na kauczuk, — zyskają przez to tylko nowy dowód swej bezmyślności. Aby poważnie zaszkodzić socjaldemokracji, będą się jeszcze musieli chwycić całkiem innych środków. Przeciw przewrotowi socjaldemokratycznemu, który tak dobrze wychodzi właśnie na swej legalności, mogą oni postawić tylko przewrót reakcyjny, dla którego łamanie praw jest wprost warunkiem życia. Pan Roessler, pruski biurokrata i pan von Boguslawski, pruski jenerał wskazali im jedyną drogę, na której może jeszcze uda się poradzić sobie z robotnikami, niedającemi się wciągnąć do walki ulicznej. Złamanie konstytucji, dyktatura, powrót do absolutyzmu, regis voluntas suprema lex! A więc tylko odwagi, panowie, tu niedość się zamierzyć, trzeba i uderzyć!
Lecz nie zapominajcie, że państwo niemieckie, podobnie jak drobne państewka i wogóle wszystkie nowoczesne państwa, jest produktem umowy, przedewszystkim pomiędzy panującemi, a potym pomiędzy każdym panującym a jego narodem. Jeżeli jedna strona łamie umowę, to umowa upada i druga strona jest wolna od wszelkich zobowiązań.
Dziś jest prawie w sam raz 1600 lat od czasu, jak w państwie rzymskim działała również niebezpieczna partja przewrotowa. Podkopywała ona religję i wszelkie podstawy państwa; zaprzeczała temu, że wola cesarska jest najwyższym prawem, nie uznawała ojczyzny ani narodowości, rozszerzała się na wszystkie kraje państwa od Galji do Azji i dalej poza granice państwa. Długo działała w podziemiach i wichrzyła w ukryciu; lecz już od dłuższego czasu uczuła się dość silną, aby wystąpić otwarcie. Owa partja przewrotowa, znana pod nazwą chrześcijan, była równie silnie reprezentowana w wojsku; całe legjony były chrześcijańskie. Gdy wysyłano ich na asystę przy uroczystych obchodach pogańskich, żołnierze-przewrotowcy posuwali swe zuchwalstwo do tego stopnia, że na znak protestu zatykali na swych szyszakach szczególne oznaki — krzyże. Daremnie dowódcy stosowali zwykłe kary koszarowe. Cesarz Dyoklecjan nie mógł dłużej znosić, aby w wojsku jego podkopywano porządek, posłuszeństwo i karność. Postanowił działać energicznie, dopóki czas i wydał prawo przeciw socjalistom... chciałem powiedzieć przeciw chrześcijanom. Zabroniono zgromadzeń przewrotowców, zamknięto lub zgoła zniszczono lokale ich zebrań, zakazano noszenia oznak chrześcijańskich, krzyżów i t. d., jak dziś w Saksonji czerwonych chustek. Chrześcijan nie dopuszczano do żadnych urzędów państwowych, — nie mogli już być nawet kapralami. Ponieważ wtedy nie było jeszcze tak dobrze wytresowanych sędziów, jakich przypuszcza projekt p. Koellera przeciw przewrotowi, zakazano więc poprostu chrześcijanom dochodzenia swych praw w drodze sądowej. I to prawo wyjątkowe pozostało beskuteczne. Chrześcijanie przez kpiny zdzierali je ze ścian i podobno nawet spalili cesarzowi pałac w Nikomedji. Ten zemścił się wielkim prześladowaniem chrześcijan w r. 303 naszej ery. Było to prześladowanie ostatnie w swoim rodzaju i było tak skuteczne, że w 70 lat potym wojsko składało się przeważnie z chrześcijan, a najbliższy samowładca cesarstwa rzymskiego, Konstantyn, nazwany przez klechów Wielkim, ogłosił chrześcijaństwo za religję państwową.