Walki klasowe we Francji/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Walki klasowe we Francji | |
Podtytuł | 1848-1850 r. | |
Wydawca | Bibljoteka Społeczno-Demokratyczna | |
Data wyd. | 1906 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Henryk S. Kamieński | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
BIBLJOTEKA SPOŁECZNO-DEMOKRATYCZNA.
SERJA DRUGA. II.
KAROL MARX.
Walki klasowe we Francji
1848—1850 r.
Z przedmową FRYDERYKA ENGELSA.
Z ORYGINAŁU NIEMIECKIEGO PRZEŁOŻYŁ
Henryk S. Kamieński.
WARSZAWA
1906 DRUK L. BILIŃSKIEGO i S-ki, NOWOGRODZKA 17.
|
W niniejszej pracy Marks zrobił pierwszą próbę zastosowania metody materjalistycznej do wyjaśnienia współczesnej historji. W „Manifeście Komunistycznym“ teorja ta zastosowana była w ogólnych zarysach do całokształtu najnowszych dziejów; Marks i ja stale z niej korzystaliśmy przy wyjaśnianiu bieżących wypadków w artykułach naszych w „Nowej Gazecie Reńskiej“. Niniejsze zaś dzieło poświęcone jest zbadaniu wieloletniego okresu, mającego krytyczne i typowe znaczenie dla całej Europy, w jego wewnętrznym związku przyczynowym; ze stanowiska zaś autora znaczyło to sprowadzać fakty polityczne w ostatniej instancji do przyczyn ekonomicznych.
Przy rozpatrywaniu wypadków bieżących niepodobna dotrzeć do ich ostatniej, ekonomicznej przyczyny. Nawet i dziś, pomimo bogatej literatury specjalnej, niepodobna nawet w Anglji śledzić z dnia na dzień wszystkie zmiany w sposobach produkcji, cały bieg przemysłu i handlu na rynku wszechświatowym, tak, by w każdej danej chwili stawał przed nami całkowity obraz tych złożonych, poplątanych i wiecznie zmiennych czynników. W dodatku główne czynniki życia ekonomicznego działają zwykle długo w ukryciu, zanim z nagłą siłą wyłonią się na powierzchnię. Niepodobna też odrazu zdobyć jasny pogląd na historję ekonomiczną bieżącego okresu; udaje się to dopiero później, po zebraniu i przejrzeniu odpowiedniego materjału. Koniecznym środkiem pomocniczym jest przytym statystyka, a ta zawsze się opóźnia. Przy przedstawieniu dziejów bieżących często trzeba uważać ten najważniejszy czynnik za niezmienny, uważać położenie ekonomiczne, jakie było w początkach danego okresu, za niezmieniające się w ciągu całego okresu, lub brać w rachubę te tylko zmiany ekonomiczne, które wynikają z oczywistych faktów, a więc leżą na powierzchni. Wobec tego wszystkiego metoda materjalistyczna często musi się ograniczać na sprowadzaniu konfliktów politycznych do walk interesów istniejących już, danych przez rozwój ekonomiczny, klas społecznych lub odłamów tych klas, a poszczególne partje polityczne uważać za mniej więcej wierny odpowiednik tych samych klas i odłamów.
Rozumie się, że takie nieuniknione pomijanie współczesnych zmian warunków ekonomicznych, tego właściwego podłoża wszystkich badanych faktów, musi być źródłem błędów. Lecz przyczynowe przedstawienie bieżących dziejów nieuchronnie pociąga za sobą takie błędy, a jednak nie wstrzymuje to nikogo od pisania historji dnia bieżącego.
Gdy Marks podjął niniejszą pracę, wspomniane źródło błędów było jeszcze o wiele bardziej nieuniknione. W okresie rewolucyjnym r. 1848—49 było wprost niepodobna śledzić odbywające się jednocześnie zmiany ekonomiczne, lub choćby wyrobić sobie na nie pogląd. Tak samo było w ciągu pierwszych miesięcy wygnania londyńskiego w jesieni i zimie 1849—50 r. A w tym czasie właśnie Marks rozpoczął swą pracę. I pomimo tak niepomyślnych warunków Marks, dzięki swej dokładnej znajomości stanu ekonomicznego Francji przed rewolucją lutową i historji politycznej tego kraju od czasu rewolucji, umiał dać taki obraz wypadków, który w niedościgły nawet później sposób wyprowadził na jaw wewnętrzny ich związek i który w następstwie świetnie wytrzymał dwukrotną rewizję, podjętą przez samego Marksa.
Pierwsza rewizja odbyła się dzięki temu, że od wiosny r. 1850 Marks znowu zyskał wolny czas do studjów ekonomicznych i przedewszystkim zajął się zbadaniem historji ekonomicznej ostatniego dziesięciolecia. Zbadane fakty wykazały zupełnie jasno to samo, co Marks już pierwej nawpół aprjorystycznie wywnioskował z niekompletnego materjału: że wszechświatowy kryzys handlowy r. 1847 był właściwą przyczyną rewolucji lutowej i marcowej, i że rozkwit przemysłowy, który zaczął występować od połowy 1848 r. a w r. 1849 i 1850 doszedł do szczytu, stał się właśnie życiodajną potęgą powrotnej fali reakcji europejskiej. Był to fakt rozstrzygający. W pierwszych trzech artykułach (zamieszczonych w styczniowym, lutowym i marcowym zeszytach „Nowej Gazety Reńskiej“, przeglądu polityczno-ekonomicznego, Hamburg 1850 r.) widać jeszcze wiarę w bliskość nowego wybuchu energji rewolucyjnej. Nowy przegląd wypadków historycznych, zamieszczony przezemnie i przez Marksa w ostatnim jesiennym zeszycie 1850 r. (maj — październik), zrywa raz na zawsze z temi złudzeniami: nowa rewolucja możliwa jest tylko jako skutek nowego kryzysu. Ale zato jest równie nieunikniona, jak ten kryzys. Była to jedyna istotna zmiana, którą należało uczynić. W wyjaśnieniu zdarzeń, danym w poprzednich rozdziałach, w przedstawionych tam związkach przyczynowych nic zupełnie nie trzeba było zmieniać, jak tego dowodzi zamieszczony w tymże przeglądzie dalszy opis wypadków od 10 marca aż do jesieni 1850 r. Dlatego dalszy ten ciąg zamieściłem w niniejszym nowym wydaniu, jako 4-ty artykuł.
Druga rewizja była jeszcze ściślejsza. Wkrótce po zamachu stanu Ludwika Bonapartego z dnia 2 grudnia 1851 r. Marks na nowo opracował historję Francji od lutego 1848 r. aż do tego wypadku, który na razie zamknął okres rewolucyjny („18-ty brumaire’a Ludwika Bonapartego“). Broszura ta ponownie, chociaż już krócej, traktuje o okresie przedstawionym w niniejszej pracy. Dość porównać ten drugi opis, ułożony już w świetle rozstrzygającego wypadku, zaszłego w rok później, aby się przekonać, że autor niewiele miał zmian do poczynienia.
Szczególne znaczenie nadaje tej pracy ta okoliczność, że po raz pierwszy wypowiada ona formułę, która zwięźle wyraża żądanie przebudowy ekonomicznej, łączące partje robotnicze wszystkich krajów: przejście środków produkcji na własność społeczeństwa. W drugim rozdziale z powodu „prawa do pracy“, które jest nazwane tutaj pierwszą niezgrabną formułą, wypowiadającą rewolucyjne żądania proletarjatu, Marks powiada: „ale poza prawem do pracy kryje się władza nad kapitałem, poza władzą nad kapitałem — uspołecznienie środków produkcji, przejście ich na własność zrzeszonej klasy robotniczej, a więc zniesienie pracy najemnej i kapitału oraz ich wzajemnego stosunku“. Tu zatym po raz pierwszy sformułowana jest zasada, która dobitnie wyróżnia nowoczesny socjalizm robotniczy zarówno od wszelkich najrozmaitszych odcieni socjalizmu feudalnego, burżuazyjnego, drobnomieszczańskiego i t. d., jak od niejasnego żądania wspólności dóbr utopijnego i samorodnie robotniczego komunizmu. Jeżeli później Marks rozszerzył tę formułę na środki wymiany, to rozszerzenie to, które zresztą samo przez się wynika z „Manifestu komunistycznego“, jest tylko uzupełnieniem głównej zasady. W Anglji znaleźli się niedawno mądrzy ludzie, którzy dodali do tego jeszcze uspołecznienie „środków podziału“. Panowie ci byliby napewno w niemałym kłopocie, gdyby ich zapytano, jakież to są ekonomiczne środki podziału, odrębne od środków produkcji i wymiany. Mają to chyba być polityczne środki podziału, podatki, wsparcia dla ubogich, aż do Sachsenwaldu — darowanego Bismarkowi — i innych darowizn włącznie. Ale po pierwsze te środki podziału już dziś znajdują się w posiadaniu społeczeństwa, państwa lub gminy, a po drugie te właśnie środki podziału chcemy znieść.
Gdy wybuchła rewolucja lutowa, wszystkie nasze wyobrażenia o warunkach i przebiegu ruchów rewolucyjnych znajdowały się pod silnym wpływem dotychczasowego doświadczenia historycznego, a w szczególności doświadczeń Francji. Te ostatnie wywierały właśnie wpływ na całą historję europejską od roku 1789, a i teraz znowu hasło do ogólnego przewrotu wyszło z Francji. Było więc rzeczą zrozumiałą i nieuniknioną, że nasze wyobrażenia o naturze i przebiegu proklamowanej w lutym 1848 r. w Paryżu rewolucji „socjalnej“, rewolucji proletarjatu, były silnie zabarwione wspomnieniami jej poprzedniczek z roku 1789 — 1830. A kiedy potym ruch paryski znalazł swój odgłos w zwycięskich powstaniach w Wiedniu, Medjolanie, Berlinie, gdy cała Europa, aż do granic rosyjskich wciągnięta została w ten ruch; gdy potym w czerwcu odegrała się w Paryżu pierwsza wielka bitwa o panowanie pomiędzy burżuazją a proletarjatem; gdy nawet zwycięstwo burżuazji tak wstrząsnęło tą klasą w innych krajach, że znowu rzuciła się ona w objęcia dopiero co obalonej reakcji monarchiczno-feudalnej, wówczas nie wątpiliśmy, że rozpoczęła się wielka rozstrzygająca walka, że zajmie ona długi i pełen zmian okres rewolucyjny, lecz że skończyć się może tylko wraz z ostatecznym zwycięstwem proletarjatu.
Po klęskach 1849 r. nie podzielaliśmy wcale złudzeń wulgarnej demokracji, grupującej się dokoła przyszłych rządów tymczasowych in pcirtibus. Demokracja ta liczyła na szybkie, raz na zawsze rozstrzygające zwycięstwo „ludu“ nad jego „gnębicielami“; my zaś liczyliśmy na długą walkę już po usunięciu „gnębicieli“ pomiędzy wrogiemi żywiołami, kryjącemi się właśnie w tym „ludzie“. Wulgarna demokracja spodziewała się z dnia na dzień nowego wybuchu; my oświadczyliśmy już w jesieni 1850 r., że przynajmniej pierwsza część okresu rewolucyjnego jest zakończona i że niemożna niczego się spodziewać przed wybuchem nowego wszechświatowego kryzysu ekonomicznego. Za to też pozbawiono nas czci, jako zdrajców rewolucji, — i zrobili to ci sami ludzie, którzy potym prawie bez wyjątku pogodzili się z Bismarkiem, — o ile Bismark uznał ich za godnych fatygi.
Historja atoli i nam zadała kłam, wykazując, że nasze ówczesne marzenia były złudzeniami. Poszła ona jeszcze dalej: nietylko rozwiała nasze ówczesne oczekiwania, lecz i zmieniła zupełnie warunki, w których ma walczyć proletarjat. Metody walki z r. 1848 są już dzisiaj pod każdym względem przestarzałe. Jest to punkt, nad którym warto przy tej sposobności dobrze się zastanowić.
Wszystkie dotychczasowe rewolucje sprowadzały się do wyparcia jednego panowania klasowego przez drugie. Lecz wszystkie klasy panujące były to zawsze nieznaczne mniejszości w porównaniu z masą ludową, nad którą panowały. Gdy jedna mniejszość panująca upadała, druga mniejszość zagarniała władzę i przekształcała instytucje państwowe odpowiednio do swych interesów. Za każdym razem była to mniejszość uzdolniona i powołana do władzy przez dany stan rozwoju ekonomicznego i właśnie dlatego, — i tylko dlatego — ujarzmiona większość albo brała udział w przewrocie na jej korzyść, albo przynajmniej spokojnie poddawała się przewrotowi. Ale pomijając każdorazową konkretną treść, stwierdzić możemy jedną ogólną formę tych rewolucji: były one rewolucjami mniejszości. Nawet gdy uczestniczyła w nich większość, robiła to tylko — świadomie lub nieświadomie — w interesie mniejszości; lecz ta mniejszość otrzymywała wtedy, nawet już przy biernym zachowywaniu się większości, pozór przedstawicielki całego ludu.
Po pierwszym wielkim powodzeniu wśród zwycięskiej mniejszości następował zwykle rozłam. Jedna część zadowolona była z osiągniętych zdobyczy, druga chciała iść jeszcze dalej i stawiała nowe żądania, które przynajmniej w części odpowiadały rzeczywistym lub pozornym interesom masy ludowej. Te radykalniejsze żądania dawały się niekiedy przeprowadzić, lecz często tylko na chwilę; bardziej umiarkowana partja brała znowu górę, a ostatnie zdobycze ginęły zupełnie lub częściowo. Zwyciężeni krzyczeli wtedy o zdradzie, lub składali winę porażki na przypadek. W rzeczywistości rzeczy przedstawiały się przeważnie w ten sposób: owoce pierwszego zwycięstwa utrwalały się tylko dzięki drugiemu zwycięstwu partji radykalniejszej; takie były potrzeby chwili i gdy tylko następowało ich zaspokojenie, wnet radykali ze swemi powodzeniami znikali z widowni.
Wszystkie rewolucje nowożytne, poczynając od wielkiej rewolucji angielskiej XVII wieku, zdradzają te same cechy, które wydają się nieodłącznemi od wszelkiej walki rewolucyjnej. Zdawało się, że można było je zastosować także do walk proletarjatu o swe wyzwolenie, zwłaszcza że w r. 1848 można było na palcach wyliczyć ludzi, którzy bodaj potrosze rozumieli, gdzie szukać tego wyzwolenia. Same masy proletarjackie, nawet w Paryżu i to po zwycięstwie, nie miały jasnego pojęcia o odpowiedniej drodze. A jednak ruch był — instyktowny, żywiołowy, niedający się stłumić. Czyż nie było to właśnie położenie, w którym miała się udać rewolucja, kierowana wprawdzie przez mniejszość, ale tym razem nie w interesie mniejszości, lecz w prawdziwym interesie większości? Jeżeli we wszystkich dłuższych okresach rewolucyjnych szerokie masy ludowe tak łatwo dawały się porywać ponętnym obietnicom przodującej mniejszości, to czyżby miały być mniej przystępne dla idei, które były prawdziwym odzwierciedleniem ich położenia ekonomicznego, były jasnym, zrozumiałym wyrazem ich własnych potrzeb, jeszcze nieuświadomionych, lecz już niewyraźnie odczutych. Wprawdzie ten rewolucyjny nastrój mas zawsze prawie i to często bardzo szybko ustępował miejsca wyczerpaniu lub wprost przeciwnemu nastrojowi, gdy tylko znikały złudzenia i następowało rozczarowanie. Ale tu już szło przecież nie o obietnice, lecz o urzeczywistnienie najprawdziwszych interesów ogromnej większości, interesów, które coprawda wówczas dla tej większości były niejasne, lecz miały jej się wyjaśnić dość szybko w przebiegu ich praktycznego urzeczywistnienia, przy namacalnym doświadczeniu. I oto, jak wykazuje trzeci artykuł Marksa, na wiosnę 1850 r. rozwój zrodzonej przez rewolucję „socjalną“ 1848 r. burżuazyjnej republiki skupił rzeczywistą władzę w rękach wielkiej burżuazji, w dodatku jeszcze monarchicznie usposobionej; wszystkie zaś inne klasy społeczne, zarówno chłopstwo, jak drobnomieszczaństwo, skupiły się wokoło proletarjatu, tak że po wspólnym zwycięstwie nie one, lecz nauczony doświadczeniem proletarjat stałby się czynnikiem rozstrzygającym. Czyż wszystkie te fakty nie mówiły za tym, że rewolucja mniejszości zamieni się na rewolucję większości? Historja zadała kłam nam wszystkim, którzyśmy podobnie myśleli.
Wykazała ona, że rozwój ekonomiczny na lądzie europejskim daleki był jeszcze od dojrzałości, niezbędnej do usunięcia produkcji kapitalistycznej. Wykazała to za pomocą rewolucji ekonomicznej, która od r. 1848 ogarnęła cały ląd i dopiero rzeczywiście zaszczepiła wielki przemysł we Francji, Austrji, Węgrzech, Polsce, a ostatnio w Rosji, z Niemiec zaś uczyniła pierwszorzędny kraj przemysłowy. Wszystko to odbywało się na gruncie kapitalizmu, który zatym w r. 1848 miał jeszcze wielką zdolność do rozszerzenia się. Ta właśnie rewolucja przemysłowa wytworzyła jasne stosunki klasowe przez to, że usunęła mnóstwo pośrednich egzystencji, które były przeżytkami epoki rękodzieł, a we Wschodniej Europie nawet ustroju cechowego. Rewolucja ta stworzyła prawdziwą burżuazję i prawdziwy wielko-przemysłowy proletarjat i wysunęła je na pierwszy plan rozwoju społecznego. W r. 1848 dwie te klasy poza Anglją staczały ze sobą walkę tylko w Paryżu i co najwyżej w kilku wielkich ośrodkach przemysłowych. Teraz dopiero walka ta rozciągnęła się na całą Europę i doszła do napięcia, które nie dawało się pomyśleć w r. 1848. Wówczas było wiele niejasnych ewangelji sekciarskich ze swemi lekami na wszystkie plagi społeczne; dziś jest tylko jedna ogólnie uznana, przejrzyście jasna, ściśle formułująca ostateczne cele walki, teorja Marksa. Wówczas były masy ludowe, podzielone i zróżniczkowane według miejscowości i narodowości, złączone tylko poczuciem wspólnej niedoli, nierozwinięte, bezradnie przerzucające się od zapału do zwątpienia i odwrotnie; dziś mamy jedną wielką międzynarodową armję socjalistów, niewstrzymanie idącą naprzód, codzień rosnącą w liczbę, organizację, karność, świadomość i pewność zwycięstwa. Jeżeli nawet ta potężna partja proletarjatu nie osiągnęła dotąd jeszcze swego celu, jeżeli nie może marzyć o wywalczeniu zwycięstwa jednym silnym ciosem i musi w ciężkiej, uporczywej walce posuwać się krok za krokiem, to dowodzi to tylko raz na zawsze, jak niemożliwą rzeczą było w r. 1848 dokonanie przewrotu społecznego przez proste zdobycie władzy.
Burżuazja, podzielona na dwie frakcje dynastyczno-monarchiczne, lecz przedewszystkim żądająca spokoju i bezpieczeństwa dla swych afer pieniężnych; stojący naprzeciw niej, zwyciężony wprawdzie, ale zawsze groźny proletarjat, dokoła którego coraz bardziej się skupiało drobnomieszczaństwo i chłopstwo; stała groźba gwałtownego przewrotu, który przytym nie dawał żadnych widoków ostatecznego rozwiązania: taka była sytuacja, jakby stworzona dla zazamachu stanu trzeciego, pseudo-demokratycznego pretendenta Ludwika Bonapartego. Przy pomocy armji Ludwik Bonaparte położył 2 grudnia 1851 r. kres naprężonej sytuacji i zapewnił Europie pokój wewnętrzny, aby ją potym uszczęśliwić nową erą wojen. Okres rewolucji z dołu na razie został zamknięty; natomiast nastąpił okres rewolucji z góry.
Imperjalistyczna reakcja r. 1851 jeszcze raz udowodniła niedojrzałość ówczesnych dążeń proletarjackich. Ale sama ona stworzyła jednocześnie warunki, w których dążenia te miały dojrzewać. Wewnętrzny pokój zapewnił całkowity rozwój nowych postępów przemysłu, potrzeba zatrudniania armji i skierowania prądów rewolucyjnych na zewnątrz zrodziła wojny, w których Bonaparte pod pozorem obrony „zasady narodowościowej“ starał się zyskać dla Francji nowe zabory. Jego naśladowca Bismark przyjął tę samą zasadę dla Prus; i on dokonał swego zamachu stanu, swej rewolucji w r. 1866 nietylko przeciw związkowi niemieckiemu i Austrji, lecz również przeciwko izbie pruskiej, która weszła w zatarg z rządem. Lecz Europa była zamała dla dwuch Bonapartów i ironja historyczna chciała, aby Bismark obalił Bonapartego i aby król Wilhelm pruski przywrócił nietylko obcięte cesarstwo niemieckie, lecz i republikę francuską. Ogólny wynik był ten, że w Europie stało się faktem usamodzielnienie i zjednoczenie wielkich narodów, z wyjątkiem Polaków. Wprawdzie dokonało się to w nieznacznym stosunkowo zakresie, — lecz o tyle bądź co bądź, aby proces rozwojowy klasy robotniczej nie znajdował już poważnego hamulca w zawikłaniach narodowych. Grabarze rewolucji 1848 r.
stali się wykonawcami jej testamentu. A obok nich wyrastał już groźny spadkobierca 1848 r., proletarjat, zorganizowany w Międzynarodówkę.
Po wojnie 1870 — 71 r. Bonaparte znika ze sceny i dopełnia się misja Bismarka, który znowu może spaść do poziomu zwyczajnego junkra. Lecz koniec tego okresu stanowi Komuna paryska. Zdradziecka próba Thiersa wykradzenia dział paryskiej gwardji narodowej wywołała zwycięskie powstanie. Jeszcze raz pokazało się, że w Paryżu możliwa jest już tylko rewolucja proletarjacka. Władza po zwycięstwie sama, bez żadnych sporów, przeszła do rąk klasy robotniczej. I znowu pokazało się, jak niemożliwe było panowanie robotnicze, nawet wtedy, w 20 lat po epoce, przedstawionej w niniejszym dziele. Z jednej strony Francja opuściła Paryż w potrzebie i obojętnie przyglądała się, gdy broczył krwią pod kulami Mac Mahona, z drugiej strony Komunę strawiła bezowocna walka dwuch rozdzierających ją partji, blankistów (większości) i prudonistów (mniejszości), z których żadna nie wiedziała co czynić. Łatwe zwycięstwo w r. 1871 okazało się równie bezowocne, jak zagarnięcie władzy w r. 1848.
Po Komunie paryskiej walczący proletarjat wydawał się swym wrogom ostatecznie pogrzebanym. Tymczasem było wprost przeciwnie. Od czasów Komuny i wojny niemiecko-francuskiej datuje się jego potężny wzrost. Zaprowadzenie powszechnej służby wojskowej, która ogarnęła całą ludność, zdolną do noszenia broni i doprowadziła armję do miljonowych rozmiarów, nowa broń palna, pociski i materjały wybuchowe, wszystko to wywołało zupełny przewrót w wojskowości. Przewrót ten odrazu położył kres epoce wojen bonapartystowskich i zapewnił pokojowy rozwój przemysłu, bo odtąd możliwa się stała tylko wojna wszechświatowa o niesłychanych okropnościach i absolutnie nieobliczalnym wyniku. Z drugiej strony gieometryczny postęp rosnących wydatków militarnych doprowadził podatki do niebywałej wysokości i pchnął uboższe masy ludowe do obozu socjalistycznego. Zabór Alzacji i Lotaryngji, ta najbliższa przyczyna wściekłej konkurencji na polu zbrojeń, mógł rozpalić namiętności szowinistyczne francuskiej i niemieckiej burżuazji; dla robotników obu krajów przybyła tylko nowa spójnia. Rocznica Komuny paryskiej stała się pierwszym ogólnym świętem całego proletarjatu.
Wojna 1870 — 71 r. i porażka Komuny przeniosły, jak przepowiedział Marks, punkt ciężkości ruchu robotniczego z Francji do Niemiec. We Francji trzeba było oczywiście całych lat, aby proletarjat przyszedł do siebie po upuście krwi w maju 1871 r. W Niemczech natomiast, w których nadto pod wpływem deszczu miljardów francuskich już i tak usilnie popierany przemysł coraz szybciej się rozwijał, jeszcze szybciej i stałej rozwijała się socjaldemokracja. Dzięki umiejętności, z którą niemieccy robotnicy skorzystali z zaprowadzonego w r. 1866 powszechnego prawa głosowania, zdumiewający wzrost partji ujawnia się dobitnie i niezaprzeczenie w cyfrach. W roku 1871 — 102.000, w 1874 — 352.000, w 1877 — 493.000 głosów socjaldemokratycznych. Potym nastąpiło najwyższe oficjalne uznanie tych postępów w postaci prawa przeciw socjalistom. Partja na razie została złamana, liczba głosów spadła w r. 1881 do 312.000. Ale przeszkody zostały wkrótce przezwyciężone i oto pod uciskiem prawa wyjątkowego, bez prasy, bez organizacji, bez prawa związków i zgromadzeń rozpoczął się dopiero okres prawdziwego wzrostu. W r. 1884 było 550.000 głosów, w 1887 — 763.000, w 1890 — 1.427.000. Ręka państwa opadła. Prawo przeciw socjalistom znikło. Liczba głosów socjalistycznych podniosła się do 1.787.000 i przewyższyła czwartą część wszystkich podanych głosów. Rząd i klasy panujące wyczerpały wszystkie swe środki — bezużytecznie, bezcelowo, bezowocnie. Władze, od stróża nocnego aż do kanclerza państwa, otrzymały namacalne dowody swej bezsilności — i od kogo? Od lekceważonych robotników! I dowody te liczyły się na miljony. Państwo wyczerpało już wszystkie swe środki, robotnicy dopiero zaczynali używać swoich.
Jedną wielką przysługą, którą robotnicy niemieccy przynieśli swej sprawie, było już samo istnienie najpotężniejszej, najkarniejszej, najszybciej wzrastającej partji socjalistycznej. Drugą taką przysługę oddali towarzyszom wszystkich krajów, dając im nową broń i to jedną z najsilniejszych, pokazując im mianowicie, jak się korzysta z powszechnego prawa głosowania.
Powszechne prawo wyborcze dawno już istniało we Francji, lecz zostało skompromitowane przez nadużycia, które uprawiał rząd bonapartystowski. Po Komunie nie było partji robotniczej, któraby z tego prawa korzystała. Powszechne prawo wyborcze istniało i w Hiszpanji od czasu republiki, lecz w Hiszpanji już oddawna wszystkie poważne partje opozycyjne z zasady wstrzymywały się od udziału w wyborach. W Szwajcarji doświadczenia z powszechnym prawem wyborczym były najmniej pocieszające dla partji robotniczej. Rewolucyjni robotnicy krajów romańskich przywykli widzieć w powszechnym prawie wyborczym pułapkę, rządowe narzędzie tumanienia ludu. Inaczej było w Niemczech. Już „Manifest komunistyczny“ ogłosił za jedno z pierwszych i najważniejszych zadań walczącego proletarjatu zdobycie powszechnego głosowania i demokracji. Ponownie postulat ten przyjął Lassalle. Gdy Bismark zmuszony był wprowadzić powszechne prawo głosowania, jako jedyny środek zainteresowania ludu dla swych planów, nasi robotnicy wzięli je bardzo poważnie i wysłali Augusta Bebla do pierwszego parlamentu ustawodawczego — i odtąd już zawsze korzystali z prawa wyborczego w sposób, który przyniósł im tysiącokrotny pożytek i który może być wzorem dla robotników wszystkich krajów. Nasi robotnicy w myśl programu marksistów francuskich zamienili prawo wyborcze „de moyen de duperie qu’il a été jusqu’ici, en instrument d’émancipation“ — ze środka tumanienia, jakim było przedtym, na narzędzie wyzwolenia. Powszechne prawo wyborcze pozwala nam co trzy lata obliczać swe siły; stale konstatując niespodziewanie szybkie postępy liczby głosów, podnosi w równej mierze pewność zwycięstwa u robotników, jak trwogę ich wrogów i staje się w ten sposób najlepszym naszym środkiem propagandy; informuje nas o naszej własnej sile i o sile wszystkich przeciwnych partji i daje nam przez to niezrównany sprawdzian, kierujący naszą akcją i strzegący nas zarówno od niewczesnej lękliwości, jak i od niewczesnego zuchwalstwa. Gdyby to wszystko było jedyną korzyścią, przynoszoną nam przez prawo głosowania, to i wtedy byłoby to więcej niż dosyć. Ale zrobiło ono jeszcze więcej. W agitacji wyborczej daje nam niezrównany środek stykania się z masami ludowemi tam, gdzie stoją one jeszcze zdala od nas, i zmuszania wszystkich partji do obrony wobec całego ludu swych poglądów i uczynków przed naszemi zarzutami. W dodatku daje ono naszym przedstawicielom w parlamencie trybunę, z której mogą przemawiać do swych przeciwników w izbie i do ludu poza nią z większą powagą i swobodą, niż w prasie i na zgromadzeniach. Cóż pomogło rządowi i burżuazji prawo przeciw socjalistom, jeżeli agitacja wyborcza i mowy socjalistyczne w parlamencie stale to prawo przełamywały?
To płodne użytkowanie z powszechnego prawa wyborczego stanowi zupełnie nowy środek bojowy proletarjatu i środek ten wciąż dalej się doskonali.
Okazało się, że instytucje państwowe, w których zorganizowane jest panowanie burżuazji, dają proletarjatowi dalsze jeszcze środki, za pomocą których klasa robotnicza może te instytucje zwalczać. Wzięliśmy udział w wyborach do sejmów krajowych, rad miejskich, sądów przemysłowych, walczono z burżuazją o każdy posterunek, przy którego obsadzeniu miała głos dostateczna część proletarjatu. W ten sposób doszło do tego, że burżuazja i rząd więcej się boją legalnej, niż nielegalnej akcji robotniczej, więcej wyniku wyborów, niż wyniku powstania.
I tu bowiem warunki walki z gruntu się zmieniły. Powstanie dawnego typu, walka uliczna z barykadami, która aż do r. 1848 była wszędzie środkiem ostatecznie rozstrzygającym, dziś już jest przestarzała.
Nie dajmy się porywać złudzeniom: rzeczywiste zwycięstwo powstania nad wojskiem w walce ulicznej, w walce jak pomiędzy dwiema armjami, należy do największych rzadkości. Lecz i sami powstańcy również rzadko liczyli na takie zwycięstwo. Zwykle szło im tylko o to, aby złamać szeregi wojskowe, przez oddziaływanie moralne, które wcale albo prawie wcale nie wchodzi w grę przy walce pomiędzy armjami dwuch wojujących państw. Jeżeli się to uda, wojsko odmawia posłuszeństwa lub dowódcy tracą głowę i powstanie zwycięża. O ile się zaś nie uda, to nawet przy liczebnej przewadze powstańców zwycięża lepsze uzbrojenie i wyćwiczenie, jednolite kierownictwo, planowe używanie sił bojowych i karność. W dziedzinie akcji prawdziwie taktycznej największą rzeczą, jakiej mogą dokonać powstańcy, jest umiejętne budowanie i obrona poszczególnej barykady. Wzajemne poparcie, tworzenie i używanie oddziałów rezerwowych, jednym słowem wspólne i zjednoczone działanie poszczególnych części, niezbędne do obrony całej dzielnicy miejskiej, a tymbardziej całego wielkiego miasta, — nigdy prawie nie da się osiągnąć; o koncentracji sił bojowych na pewnym rozstrzygającym punkcie nie może więc już być mowy. Dlatego przeważającą formą walki jest bierny opór; tu i owdzie, lecz tylko w wyjątkowych wypadkach można przejść do akcji zaczepnej, do pojedynczych natarć i ataków flankowych, lecz zazwyczaj akcja ta ogranicza się do obsadzania placówek, porzucanych przez cofające się wojsko. Przytym jednak wojska mają po swojej stronie działa, oraz dobrze zaopatrzonych i wyćwiczonych saperów, czego powstańcy prawie nigdy nie mają. Nic więc dziwnego, że nawet najbardziej bohaterskie walki barykadowe — w czerwcu 1848 r. w Paryżu, w październiku 1848 r.
w Wiedniu, w maju 1849 r. w Dreźnie — kończyły się porażką powstańców, o ile atakujący dowódcy, niekrępowani przez względy polityczne, działali według zasad czysto wojskowych i mogli polegać na swych żołnierzach.
Liczne zwycięstwa powstańców do r. 1848 tłumaczyć można rozmaitemi przyczynami. W lipcu 1830 i lutym 1848 r. w Paryżu, jak również w większości hiszpańskich walk ulicznych, pomiędzy powstańcami a wojskiem stała milicja obywatelska, która albo wprost przechodziła na stronę powstania, albo przez swe chwiejne, niezdecydowane zachowanie się wprowadzała również wahanie do szeregów wojsk, a nadto dawała powstaniu broń. Tam, gdzie ta milicja obywatelska z góry była usposobiona wrogo dla powstania, jak w czerwcu 1848 r. w Paryżu, powstanie się też nie udawało. W Berlinie 1848 r. lud zwyciężył poczęści dzięki znacznemu napływowi nowych sił w czasie nocy i rankiem 19 marca, poczęści wskutek wyczerpania i wygłodzenia wojsk, poczęści wreszcie wskutek lichej i niezdecydowanej komendy. We wszystkich jednak wypadkach zwycięstwo zawdzięczano temu, że wojsko nie chciało walczyć, że dowódcy nie działali dość stanowczo lub mieli związane ręce.
Nawet więc w klasycznej epoce walk ulicznych barykada działała raczej moralnie, niż materjalnie. Była ona środkiem zachwiania wierności wojsk. Jeżeli utrzymała się aż do tej chwili, następowało zwycięstwo; jeżeli się nie utrzymywała, powstanie upadało.
Już zresztą w r. 1849 widoki powstania bardzo się pogorszyły. Burżuazja wszędzie przerzuciła się na stronę rządów; przedstawiciele „własności i wykształcenia“ witali i częstowali żołnierzy, ciągnących przeciwko powstańcom. Barykada straciła swój urok; żołnierz nie widział już po za nią „ludu“, lecz buntowników, wichrzycieli, zbójców, grabieżców, wyrzutków społeczeństwa. Oficerowie przyuczyli się z czasem do taktycznych form walki ulicznej i nie maszerowali już wprost i bez osłony przeciw zaimprowizowanemu okopowi, lecz obchodzili go przez ogrody, podwórza i domy. A przy pewnej biegłości udawało się to w dziewięciu razach na dziesięć.
Lecz od tego czasu znowu bardzo wiele się zmieniło i wszystko na korzyść wojska. Jeżeli wielkie miasta zwiększyły się, to jeszcze bardziej rozrosły się armje. Od r. 1848 Paryż i Berlin nie zwiększyły się czterokrotnie, lecz ich garnizony wzrosły więcej niż czterokrotnie. Za pomocą kolei żelaznych można w ciągu 24 godzin więcej niż podwoić te garnizony, a w 48 godzin zrobić z nich olbrzymie armje. Uzbrojenie tej ogromnie wzmocnionej armji stało się niezrównanie bardziej zabójczym. W r. 1848 strzelano z gładkich karabinów perkuzyjnych, nabijanych od przodu, dzisiaj z małokalibrowych odtylcówek magazynowych, które biją cztery razy dalej, dziesięć razy celniej i dziesięć razy szybciej. Wówczas używano mało skutecznych stosunkowo kul armatnich i kartaczy, dzisiaj używa się granatów wybuchowych, z których jeden wystarcza do zburzenia najlepszej barykady.
Dawniej były oskardy saperów, dziś mamy ładunki dynamitowe do burzenia murów.
Po stronie powstańców natomiast wszystkie warunki się pogorszyły. Przedewszystkim trudno teraz myśleć o powstaniu, z którymby sympatyzowały wszystkie warstwy ludności; w walce klasowej nigdy chyba wszystkie warstwy pośrednie nie skupią się tak wyłącznie wokoło proletarjatu, aby grupująca się wokoło burżuazji partja reakcyjna stała się wobec tego prawie niczym. „Lud“ będzie więc zawsze podzielony; dzięki temu znika potężny bodziec, tak silnie działający w r. 1848. Wprawdzie po stronie powstańców będzie więcej wysłużonych żołnierzy, ale tym trudniej będzie ich uzbroić. Strzelby myśliwskie i amatorskie ze składów broni, nawet w razie, jeżeli policja nie uczyni ich nieszkodliwemi przez odjęcie zamka, — nie mogą nawet w przybliżeniu dorównać magazynowym karabinom żołnierzy. Przed r. 1848 można było samemu sobie zrobić potrzebną amunicję z prochu i z ołowiu — dzisiaj do każdej broni potrzeba innych nabojów, które w tym tylko do siebie są podobne, że wszystkie są kunsztownemi produktami wielkiego przemysłu i nie dadzą się zrobić na poczekaniu; tak więc większość broni nie da się użyć, o ile nie ma się do niej stosownych nabojów. Wreszcie po r. 1848 mamy w nowych dzielnicach wielkich miast długie, proste i szerokie ulice, jakby stworzone dla ognia nowych armat i karabinów. Rewolucjonista musiałby być chyba niespełna rozumu, aby wybrać do walki barykadowej nowe dzielnice robotnicze w północnej i wschodniej części Berlina.
Czy czytelnik rozumie teraz, dlaczego klasy panujące chcą koniecznie wyciągnąć nas na kule karabinowe i ciosy szabel? Dlaczego zarzucają nam tchórzostwo, gdy nie chcemy poprostu wychodzić na ulicę, na której nas czeka pewna klęska? Dlaczego tak usilnie proszą nas, abyśmy wreszcie odegrali rolę mięsa armatniego?
Daremnie panowie ci trwonią swe prośby i wyzwania. Tak głupi nie jesteśmy. Z równym powodzeniem mogliby żądać od swych nieprzyjaciół w najbliższej wojnie, aby do bitwy szykowali się w linję starego Fritza, lub ustawiali całe dywizje w kolumny na wzór Wagram lub Waterloo ze skałkówkami w rękach. Zmieniły się dziś warunki wojny narodów i walki klas. Minęły już czasy zagarnięć władzy, czasy, w których drobne świadome mniejszości dokonywały rewolucji na czele nieświadomych mas. Tam, gdzie idzie o całkowite przeobrażenie ustroju społecznego, masy muszą brać świadomy udział, muszą same rozumieć, o co walczą i czego żądają. Nauczyła nas tego historja ostatnich 50 lat. Lecz aby masy zrozumiały co mają czynić, trzeba długiej niezmordowanej pracy i właśnie tę pracę prowadzimy — i to z powodzeniem, które do rozpaczy doprowadza naszych przeciwników.
Już i w krajach romańskich robotnicy zaczynają coraz lepiej rozumieć, że starą taktykę trzeba zmienić. Wszędzie uczą się na naszym przykładzie, jak należy korzystać z prawa wyborczego i zdobywać wszystkie dostępne dla nas placówki. We Francji, w której więcej niż od stu lat jedna rewolucja następuje po drugiej, w której niema jednej partji, coby nie dorzuciła swojej cegiełki do spisków, powstań i innych czynów rewolucyjnych; we Francji, w której dlatego rząd nigdy nie może być pewny wojska, i gdzie wogóle okoliczności o wiele bardziej sprzyjają wybuchom powstańczym, niż w Niemczech — nawet we Francji socjaliści coraz bardziej rozumieją, że nigdy nie osiągną trwałego zwycięstwa, o ile nie pozyskają przedtym wielkich mas ludności, t. j. w danym razie chłopów. I tu już za najbliższe zadanie partji uznano powolną pracę propagandystyczną i działalność parlamentarną. Następstwa nie omieszkały się ujawnić. Niedość, że zdobyto cały szereg rad gminnych; w izbie zasiada 50 socjalistów, którzy już obalili trzy ministerja i jednego prezydenta republiki. W Belgji robotnicy w zeszłym roku zdobyli sobie prawo wyborcze i zwyciężyli w czwartej części okręgów. W Szwecji, Włoszech, Danji a nawet Bułgarji i Rumunji socjaliści są reprezentowani w parlamentach. W Austrji wszystkie partje zgadzają się na to, że nie można nam już dalej zagradzać drogi do rady państwa. Niema już wątpliwości, że do niej wejdziemy, idzie tylko o to, przez jakie drzwi. Nawet w Rosji, jeżeli zostanie zwołany sobór ziemski, owo zgromadzenie narodowe, któremu rząd daremnie się opiera — możemy być pewni, że i tam będziemy reprezentowani.
Rozumie się, że nasi zagraniczni towarzysze nie zrzekają się swego prawa do rewolucji. Prawo do rewolucji jest przecież wogóle jedynym prawdziwym „prawem historycznym“, jedynym, na którym się opierają wszystkie nowoczesne państwa, włączając i Meklenburg, którego rewolucja szlachecka skończyła się w r. 1755 „umową dziedziczną“, tym dzisiaj jeszcze prawomocnym stwierdzeniem panowania feudałów. Prawo do rewolucji tak silnie się zakorzeniło w świadomości ogółu, że nawet jenerał von Boguslawski z tego prawa ludowego wysnuwa dla swego cesarza prawo do zamachu stanu.
Lecz bez względu na to, co się dzieje w innych krajach, niemiecka socjaldemokracja zajmuje szczególne stanowisko i przez to ma — przynajmniej na najbliższe czasy — szczególne zadania. 2 miljony wyborców, wysyłanych przez nią do urn, łącznie z kobietami i młodemi mężczyznami, pozbawionemi praw wyborczych a stojącemi poza nią, stanowią najliczniejszą, najbardziej zwartą masę, główne jądro międzynarodowej armji proletarjackiej. Masa ta już dziś daje socjaldemokracji więcej niż czwartą część ogólnej liczby głosów; a poszczególne wybory do parlamentu, do sejmów krajowych, do rad gminnych i sądów przemysłowych dowodzą, że liczba głosów socjaldemokratycznych wciąż się zwiększa. Wzrost jej odbywa się tak żywiołowo stale i niepowstrzymanie i jednocześnie tak spokojnie, jak proces naturalny. Wszystkie wysiłki rządu okazały się wobec tego bezsilne. Już dziś możemy liczyć na dwa i jedną czwartą miljonów wyborców. Jeżeli tak dalej pójdzie, to do końca stulecia zdobędziemy większą część średnich warstw społeczeństwa, drobnomieszczan i drobnych włościan i staniemy się najbardziej rozstrzygającą siłą w kraju, przed którą wszystkie inne, chcąc czy nie chcąc, będą się musiały ugiąć. Głównym naszym zadaniem jest teraz popychać wciąż naprzód ten ciągły rozwój, dopóki nie przerośnie on przez głowę rządu. Jest tylko jeden środek, który mógłby wstrzymać stałe wzmaganie się walczących sił socjalistycznych w Niemczech, a nawet cofnąć je na pewien czas. Środkiem takim jest wielkie starcie z wojskiem, upust krwi, jakiemu podobny był w Paryżu w r. 1871. Na dłuższą metę przezwyciężylibyśmy i to. Do zniszczenia partji, liczącej się na miljony, nie wystarczą wszystkie magazynówki Europy i Ameryki. Ale zahamowałoby to normalny rozwój, opóźniłoby rozstrzygnięcie walki i połączyło je z ciężkiemi ofiarami.
Ironja historji przewraca wszystko do góry nogami. My, „rewolucjoniści“, „przewrotowcy“ wygrywamy więcej na środkach legalnych, niż na nielegalnych i przewrotowych. „Partje porządku“, jak same siebie nazywają, giną dzięki porządkowi legalnemu, który same stworzyły. Wołają więc w rozpaczy za Odilonem Barrot: la legalité nous tue, „legalność nas zabija“, — my zaś w ramach tej legalności dostajemy krzepkich mięśni i rumianych policzków i wyglądamy jak wieczne życie. I jeżeli my nie jesteśmy tak szaleni, aby dla ich przyjemności dać się popchnąć do walki ulicznej, to im pozostaje w końcu tylko samym łamać tę fatalną legalność.
Tymczasem wydają nowe prawa przeciw przewrotowi. Znowu widzimy wszystko przewrócone do góry nogami. Ci dzisiejsi fanatyczni przeciwnicy przewrotu, nie sąż oni wczorajszemi przewrotowcami? Czy my może wywołaliśmy wojnę domową 1866 r.? Czy my wypędziliśmy króla Hanoweru, elektora heskiego, księcia nassauskiego z ich prawowitych posiadłości rodowych i zagarnęliśmy te posiadłości? I to oni, którzy obalili związek niemiecki i trzy korony z Bożej łaski, użalają się dziś na przewrót? Quis tulerit Gracchos de seditione querentes? Kto pozwoli wielbicielom Bismarka wymyślać na przewrót?
Niechże tymczasem nasi wrogowie przeprowadzają projekty przeciw przewrotowi, niech je obostrzają jeszcze, niech cały kodeks karny zamienią na kauczuk, — zyskają przez to tylko nowy dowód swej bezmyślności. Aby poważnie zaszkodzić socjaldemokracji, będą się jeszcze musieli chwycić całkiem innych środków. Przeciw przewrotowi socjaldemokratycznemu, który tak dobrze wychodzi właśnie na swej legalności, mogą oni postawić tylko przewrót reakcyjny, dla którego łamanie praw jest wprost warunkiem życia. Pan Roessler, pruski biurokrata i pan von Boguslawski, pruski jenerał wskazali im jedyną drogę, na której może jeszcze uda się poradzić sobie z robotnikami, niedającemi się wciągnąć do walki ulicznej. Złamanie konstytucji, dyktatura, powrót do absolutyzmu, regis voluntas suprema lex! A więc tylko odwagi, panowie, tu niedość się zamierzyć, trzeba i uderzyć!
Lecz nie zapominajcie, że państwo niemieckie, podobnie jak drobne państewka i wogóle wszystkie nowoczesne państwa, jest produktem umowy, przedewszystkim pomiędzy panującemi, a potym pomiędzy każdym panującym a jego narodem. Jeżeli jedna strona łamie umowę, to umowa upada i druga strona jest wolna od wszelkich zobowiązań.
Dziś jest prawie w sam raz 1600 lat od czasu, jak w państwie rzymskim działała również niebezpieczna partja przewrotowa. Podkopywała ona religję i wszelkie podstawy państwa; zaprzeczała temu, że wola cesarska jest najwyższym prawem, nie uznawała ojczyzny ani narodowości, rozszerzała się na wszystkie kraje państwa od Galji do Azji i dalej poza granice państwa. Długo działała w podziemiach i wichrzyła w ukryciu; lecz już od dłuższego czasu uczuła się dość silną, aby wystąpić otwarcie. Owa partja przewrotowa, znana pod nazwą chrześcijan, była równie silnie reprezentowana w wojsku; całe legjony były chrześcijańskie. Gdy wysyłano ich na asystę przy uroczystych obchodach pogańskich, żołnierze-przewrotowcy posuwali swe zuchwalstwo do tego stopnia, że na znak protestu zatykali na swych szyszakach szczególne oznaki — krzyże. Daremnie dowódcy stosowali zwykłe kary koszarowe. Cesarz Dyoklecjan nie mógł dłużej znosić, aby w wojsku jego podkopywano porządek, posłuszeństwo i karność. Postanowił działać energicznie, dopóki czas i wydał prawo przeciw socjalistom... chciałem powiedzieć przeciw chrześcijanom. Zabroniono zgromadzeń przewrotowców, zamknięto lub zgoła zniszczono lokale ich zebrań, zakazano noszenia oznak chrześcijańskich, krzyżów i t. d., jak dziś w Saksonji czerwonych chustek. Chrześcijan nie dopuszczano do żadnych urzędów państwowych, — nie mogli już być nawet kapralami. Ponieważ wtedy nie było jeszcze tak dobrze wytresowanych sędziów, jakich przypuszcza projekt p. Koellera przeciw przewrotowi, zakazano więc poprostu chrześcijanom dochodzenia swych praw w drodze sądowej. I to prawo wyjątkowe pozostało beskuteczne. Chrześcijanie przez kpiny zdzierali je ze ścian i podobno nawet spalili cesarzowi pałac w Nikomedji. Ten zemścił się wielkim prześladowaniem chrześcijan w r. 303 naszej ery. Było to prześladowanie ostatnie w swoim rodzaju i było tak skuteczne, że w 70 lat potym wojsko składało się przeważnie z chrześcijan, a najbliższy samowładca cesarstwa rzymskiego, Konstantyn, nazwany przez klechów Wielkim, ogłosił chrześcijaństwo za religję państwową.
Z wyjątkiem bardzo niewielu rozdziałów, każdy znaczniejszy dział kronik rewolucyjnych od 1848 — 1849 r. nosi napis: Porażka rewolucji!
Lecz w porażkach tych nie rewolucja była zwyciężona; zwyciężone były tradycje okresu przedrewolucyjnego, wyniki warunków społecznych, które nie zaostrzyły się jeszcze w silne przeciwieństwa klasowe. Zwyciężone były osoby, złudzenia, wyobrażenia, projekty, od których partja rewolucyjna nie była wolna przed rewolucją lutową, od których uwolnić ją mogło nie zwycięstwo lutowe, lecz jedynie cały szereg porażek.
Jednym słowem postęp rewolucyjny utorował sobie drogę nie przez swe bezpośrednie tragikomiczneczne zdobycze, lecz przeciwnie, właśnie przez tworzenie zwartej potężnej kontrrewolucji; tylko w walce z tym przeciwnikiem partja przewrotowa stała się rzeczywistą partją rewolucyjną.
Postaramy się to wykazać poniżej.
Po rewolucji lutowej liberalny bankier Laffitte, odprowadzając z tryumfem swego kompana księcia orleańskiego do Hôtel de Ville, wyrzekł następujące słowa: „odtąd będą panowali bankierzy“. Laffitte zdradził tajemnicę rewolucji.
Za Ludwika Filipa panowała nie burżuazja francuska, lecz tylko jeden jej odłam, bankierzy, króle giełdowi, właściciele kopalni węgla i żelaza oraz lasów i część sprzymierzonej z niemi wielkiej własności ziemskiej — słowem t. zw. arystokracja finansowa. Ona to zasiadała na tronie, ona dyktowała prawa w izbie, ona rozdawała posady rządowe, począwszy od ministerjutm a kończąc na biurze tytoniowym.
Właściwa burżuazja przemysłowa stanowiła część oficjalnej opozycji, t. j. znajdowała się w izbach w mniejszości. Opozycja jej występowała coraz bardziej stanowczo, im wyraźniej się rozwijało samowładztwo arystokracji finansowej i im bardziej sama burżuazja przemysłowa pewna była trwałego panowania nad klasą robotniczą po krwawo stłumionych buntach r. 1832, 1834 i 1839. Grandin, fabrykant z Rouen, który w Konstytuancie, a później w Zgromadzeniu prawodawczym był najfanatyczniejszym wyrazicielem burżuazyjnej reakcji, w izbie poselskiej był najzagorzalszym przeciwnikiem Guizota. Leon Faucher, znany później ze swych bezsilnych prób stania się Guizotem francuskiej kontrrewolucji, prowadził w ostatnich czasach panowania Filipa Ludwika wojnę papierową w obronie przemysłu a przeciw spekulacji i popierającemu ją rządowi. Bastiat agitował przeciw panującemu systemowi w imieniu Bordeaux i całej Francji, wyrabiającej wino.
Drobnomieszczaństwo we wszystkich swych warstwach i chłopstwo były zupełnie odsunięte od władzy politycznej, wreszcie w szeregach urzędowej opozycji lub zupełnie poza pays légal [1], znajdowali się ideologiczni przedstawiciele i rzecznicy przytoczonych klas, ich uczeni, adwokaci, lekarze i t. d., krótko mówiąc ich t. zw. inteligiencja.
Monarchja lipcowa, wciąż potrzebująca pieniędzy, zależna była od wielkiej burżuazji, ta zaś zależność od wielkiej burżuazji była niewyczerpanym źródłem nowych potrzeb pieniężnych. Niepodobna było przystosować zarząd państwa do interesów produkcji narodowej bez zachwiania równowagi budżetu, równowagi pomiędzy dochodami a wydatkami państwowemi. A jak przywrócić tę równowagę bez ograniczenia wydatków państwa, t. j. bez zaszkodzenia interesom, które były podporą panującego systemu? Jak to zrobić bez zmiany systemu podatkowego, któraby zwaliła znaczną część ciężarów podatkowych na barki wielkiej burżuazji?
Obdłużenie państwa było raczej wprost korzystne dla odłamu burżuazji, panującego i wydającego prawa za pomocą izb. Deficyt państwowy był właściwym przedmiotem jego spekulacji i głównym źródłem jego dochodu. Co rok był nowy deficyt. Po upływie 4 do 5 lat była nowa pożyczka. I każda nowa pożyczka dawała arystokracji finansowej nową sposobność wysysania państwa, sztucznie utrzymywanego nad progiem bankructwa; państwo musiało traktować z bankierami w najniekorzystniejszych warunkach. Każda nowa pożyczka nastręczała sposobność łupienia publiczności, wkładającej swoje kapitały w rentę państwową; rząd i większość izby były wtajemniczone w tę operację. Wogóle chwiejny stan kredytu państwowego i posiadanie tajemnic państwa przez bankierów, ich popleczników w izbach i na tronie umożliwiały wywoływanie nadzwyczajnych i nagłych wahań w kursach papierów państwowych. Stałym tego rezultatem była ruina mnóstwa drobniejszych kapitalistów i bajecznie szybkie bogacenie się wielkich graczy. Jeżeli deficyt państwowy leżał w interesie panującego odłamu burżuazji, to jasne jest, dlaczego nadzwyczajne wydatki państwowe w ostatnich latach panowania Ludwika Filipa daleko więcej niż dwukrotnie przewyższały takież wydatki za czasów Napoleona. Wydatki te dosięgały teraz 400 miljonów franków, podczas gdy ogólny wywóz roczny Francji naogół rzadko się podnosił do 750 miljonów franków. Ogromne sumy, przechodzące w ten sposób przez ręce państwa, dawały nadto sposobność do złodziejskich kontraktów na dostawy, do przekupstw, kradzieży i oszustw wszelkiego rodzaju. Okradanie państwa, odbywające się hurtownie przy pożyczkach, powtarzało się detalicznie przy robotach państwowych. Stosunek pomiędzy izbą a rządem odzwierciedlał się wielokrotnie w stosunku pomiędzy niższemi władzami a przedsiębiorcami.
Podobnie jak pożyczki państwowe i wogóle wydatki państwa, klasa panująca wyzyskiwała budowę nowych kolei. Izby zwalały główny ciężar na państwo, a spekulującej arystokracji finansowej zapewniały złote owoce. Dość przypomnieć sobie skandale, które się działy w izbie poselskiej, gdy przypadkiem wyszło na jaw, że wszyscy członkowie większości wraz z częścią ministrów byli akcjonarjuszami tych samych przedsiębiorstw budowy dróg żelaznych, które jako prawodawcy kazali prowadzić na koszt państwa.
Najdrobniejsza reforma finansowa rozbijała się w ten sposób o wpływy bankierów. Tak było np. z reformą poczty. Rotszyld zaprotestował. Czy państwo miało prawo uszczuplać źródła dochodów, z których płacono procenty od jego wciąż rosnących długów?
Monarchja lipcowa była tylko stowarzyszeniem akcyjnym do eksploatacji francuskiego bogactwa narodowego. Dywidendy tej spółki szły do podziału pomiędzy ministrów izby, 240.000 wyborców i ich protegowanych. Dyrektorem spółki był Ludwik Filip — Robert Macaire na tronie. Handel, przemysł, rolnictwo, interesy burżuazji przemysłowej, wszystko to ów system deptał nogami. Burżuazja przemysłowa w dni lipcowe wypisała na swym sztandarze: „tani rząd“, gouvernement à bon marché.
Gdy ta arystokracja finansowa stanowiła prawa, kierowała zarządem państwowym, rozporządzała wszystkiemi organami władzy publicznej, panowała nad opinją publiczną faktycznie i za pomocą prasy — wówczas we wszystkich sferach od dworu aż do CaféBorgne powtarzała się ta sama prostytucja, to samo bezwstydne oszustwo, ta sama żądza zbogacenia się nie przez produkcję, lecz przez zagrabianie cudzych bogactw. Na samych zaś szczytach burżuazyjnego społeczeństwa ujawniały się w sposób, co chwila wykraczający nawet przeciw burżuazyjnym prawom, niezdrowe i rozpustne chucie, w których wyrosłe z gry bogactwo znajdowało swe zadowolenie, w których rozkosz stawała się „crapuleux“ (wyuzdaną), a złoto mieszało się z błotem i krwią. Ze swego sposobu zarobkowania i ze swych przyjemności arystokracja finansowa jest niczym innym jak odrodzeniem lumpenproletarjatu na wyżynach burżuazyjnego społeczeństwa.
Niepanujące frakcje burżuazji francuskiej wołały: „Korupcja“. Lud wołał: „A bas les grands voleurs! à bas les assassins!“ (Precz z wielkiemi złodziejami, precz z mordercami), — gdy w r. 1847 na najwyższej widowni burżuazyjnego społeczeństwa odgrywały się publicznie te same sceny, które zazwyczaj prowadzą lumpenproletarjat do domów rozpusty, do przytułków i szpitalów dla obłąkanych, przed sądy, na galery i na szafoty. Burżuazja przemysłowa widziała szkodę dla swych interesów, drobnomieszczaństwo było oburzone, fantazja ludowa burzyła się, Paryż zalany był pamfletami — „la dynastie Rotschild“ „les juifs rois de l’epoque“ („dynastja Rotszyldów“, „żydzi królami naszych czasów“) i t. d. — które mniej lub więcej dowcipnie wykazywały i piętnowały panowanie arystokracji finansowej.
Rien pour la gloire (nic dla sławy)! Sława nic nie przynosi! La paix partout et toujours (pokój za wszelką cenę)! Wojna obniża kurs papierów trzy i cztero procentowych! oto co napisała Francja giełdziarzy na swym sztandarze. I jej polityka zewnętrzna stała się dlatego całym szeregiem zniewag dla francuskiego poczucia narodowego. Szczególnie silną obelgą dla tego uczucia było wcielenie Krakowa do Austrji, która dokonała dzieła grabieży nad Polską, i to, że Guizot w wojnie separatystycznej katolickich kantonów Szwajcarji (Sonderbundskrieg) czynnie stanął po stronie Świętego przymierza. Zwycięstwo szwajcarskich liberałów w tej pozornej wojnie podniosło ducha burżuazyjnej opozycji we Francji, krwawe powstanie ludu w Palermo podziałało jak uderzenie elektryczne na sparaliżowaną masę ludową i zbudziło w niej wielkie wspomnienia i namiętności rewolucyjne [2].
Wreszcie wybuch ogólnego niezadowolenia został przyśpieszony, a niezadowolenie przeszło w powstanie pod wpływem dwuch wszechświatowych wydarzeń ekonomicznych.
Zaraza na kartofle i nieurodzaje r. 1845, 1846 podniosły ogólne wrzenie ludowe. Drożyzna 1847 r. wywołała we Francji, jak i na reszcie lądu, krwawe starcia. Obok bezwstydnych orgji arystokracji finansowej — walka ludu o pierwsze potrzeby życiowe! W Buzancais stracono uczestników buntów głodowych, a w Paryżu rodzina królewska wydarła z rąk sądu przesyconych szalbierzy.
Drugim wielkim wypadkiem ekonomicznym, który przyśpieszył wybuch rewolucji, był ogólny kryzys handlowy i przemysłowy w Anglji. Już na jesieni 1845 r. zwiastowany przez masowy krach spekulantów na akcje kolejowe; w ciągu 1846 r. wstrzymywany przez cały szereg przypadkowych zjawisk, jak np. szybkie zniesienie ceł zbożowych, wybuchł wreszcie na jesieni 1847 r. w formie bankructw wielkich londyńskich kupców kolonjalnych, po których niezwłocznie nastąpiły krachy banków krajowych i zamykanie fabryk w angielskich okręgach przemysłowych. Jeszcze nie wszystkie następstwa tego kryzysu odbiły się na lądzie, gdy wybuchła rewolucja lutowa.
Epidemja ekonomiczna, która wyniszczyła handel i przemysł, uczyniła jeszcze nieznośniejszym samowładztwo arystokracji finansowej. W całej Francji opozycyjna burżuazja urządzała bankiety agitacyjne na rzecz reformy wyborczej, która miała jej zapewnić większość w izbach i zwalić ministerjum giełdy. W Paryżu kryzys przemysłowy wywołał jeszcze jeden szczególny rezultat — rzucił na rynek wewnętrzny całą masę fabrykantów i wielkich kupców, którzy przy obecnych okolicznościach nie mogli już robić interesów na rynku zewnętrznym. Zakładali oni wielkie firmy, których konkurencja masowo niszczyła kupców towarów korzennych i sklepikarzy. Stąd pochodziło mnóstwo krachów wśród tej części paryskiej burżuazji, stąd jej rewolucyjne wystąpienie w lutym. Wiadomo, jak niedwuznacznym wyzwaniem odpowiadał Guizot izbie na projekty reform, jak Ludwik Filip zapóźno się zdecydował na ministerjum Barrota, jak wynikła walka ręczna pomiędzy ludem a wojskiem, jak bierne zachowanie się gwardji narodowej rozbroiło wojsko, jak monarchja lipcowa upadła, aby dać miejsce rządowi tymczasowemu.
Rząd tymczasowy, który powstał na barykadach lutowych, odzwierciedlał z natury rzeczy w swym składzie rozmaite partje, które podzieliły pomiędzy sobą zwycięstwo. Rząd ten mógł być tylko owocem kompromisu różnych klas, które wspólnie obaliły tron lipcowy, lecz których interesy były sprzeczne. Znaczna większość rządu składała się z przedstawicieli burżuazji. Republikańskie drobnomieszczaństwo reprezentował Ledru-Rollin i Flocon, republikańską burżuazję — współpracownicy pisma „National“, dynastyczną opozycję Cremieux, Dupont de l’Eure i inni. Klasa robotnicza posiadała tylko dwuch reprezentantów: Ludwika Blanc’a i Alberta. Wreszcie Lamartine w rządzie tymczasowym nie przedstawiał właściwie żadnych rzeczywistych interesów, żadnej określonej klasy, — był on samą rewolucją lutową, ogólnym powstaniem, z jego złudzeniami, poezją, urojoną treścią i frazesami. Zresztą ten wyraziciel rewolucji lutowej, zarówno ze swego stanowiska jak i poglądów, należał do burżuazji.
Jeżeli wskutek centralizacji politycznej Paryż panuje nad Francją, to w chwilach wstrząśnień rewolucyjnych robotnicy panują nad Paryżem. Pierwszym aktem rządu tymczasowego była próba wyłamania się z pod tego przygniatającego wpływu, apelacja od upojonego Paryża do trzeźwej Francji. Lamartine odmawiał bojownikom barykad prawa ogłoszenia republiki, twierdząc, że może to zrobić tylko większość francuzów; trzeba więc oczekiwać wyniku ich głosowania, bo proletarjat paryski nie powinien plamić swego zwycięstwa uzurpacją. Burżuazja pozwala proletarjatowi uzurpować sobie tylko — prawo do walki.
W południe d. 25 lutego nie ogłoszono jeszcze republiki, lecz już podzielono wszystkie teki ministerjalne pomiędzy burżuazyjne żywioły rządu tymczasowego, oraz pomiędzy jenerałów, bankierów i adwokatów „Nationalu“. Lecz robotnicy zdecydowani byli nie dopuścić tym razem do podobnej grabieży, jak w lipcu 1830 r. Gotowi byli nanowo podjąć walkę i zdobyć republikę siłą oręża. Raspail udał się z tą wieścią do Hotel de Ville. W imieniu paryskiego proletarjatu Raspail kazał rządowi tymczasowemu ogłosić republikę; jeżeli ten rozkaz ludu nie zostanie spełniony w 2 godziny, Raspail miał wrócić na czele 200 tysięcy ludzi. Trupy poległych jeszcze nie ostygły, barykady nie były jeszcze uprzątnięte, robotnicy nie byli rozbrojeni, a jedyną siłą, którą można było im przeciwstawić, była gwardja narodowa. Wobec tych okoliczności upadły nagle rozumne względy stanu i prawne skrupuły sumienia rządu tymczasowego. Dwie godziny jeszcze nie upłynęły, a już na wszystkich murach Paryża czerniły się olbrzymie wyrazy historyczne:
Republique francaise! Liberté, Egalité, Fraternité! (Republika francuska! Wolność, Równość, Braterstwo).
Wraz z ogłoszeniem republiki na podstawie powszechnego prawa głosowania znikało nawet wspomnienie o tych ograniczonych celach i pobudkach, które pchnęły burżuazję do rewolucji lutowej. Zamiast kilku frakcji burżuazji dostęp do władzy politycznej otrzymały nagle wszystkie klasy społeczeństwa francuskiego i musiały porzucić loże, parter, galerje i osobiście wystąpić na scenie rewolucyjnej. Wraz z monarchją konstytucyjną znikł również pozór władzy państwowej, stającej jako odrębna siła przeciw społeczeństwu burżuazyjnemu, znikł też cały szereg podrzędnych walk, wywołanych przez tę urojoną siłę!
Narzucając rządowi tymczasowemu, a przez to i całej Francji, republikę, proletarjat wystąpił na widownię, jako samodzielna partja, lecz jednocześnie uzbroił przeciw sobie całą Francję burżuazyjną. Zdobył sobie dopiero pole do walki o swe rewolucyjne wyzwolenie, lecz nie samo wyzwolenie.
Republika lutowa musiała raczej przedewszystkim udoskonalić panowanie burżuazji, pociągnąć do władzy politycznej obok arystokracji finansowej wszystkie klasy posiadające. Większość wielkich właścicieli ziemskich, legitymistów, wyszła teraz ze stanu nicości politycznej, na który ją skazała monarchja lipcowa. Niedarmo „Gazette de France“ agitowała wspólnie z pismami opozycyjnemi. Niedarmo Larochejaquelin na posiedzeniu izby poselskiej z 24 lutego stanął po stronie rewolucji. Dzięki powszechnemu prawu wyborczemu o losach Francji poczęli rozstrzygać nominalni posiadacze, chłopi, którzy stanowią znaczną większość Francuzów. Republika lutowa wreszcie zerwała koronę, poza którą ukrywał się kapitał i jasno uwydatniła panowanie burżuazji.
W dni lipcowe robotnicy zdobyli burżuazyjną monarchję, w dni lutowe zdobyli burżuazyjną republikę. Jak monarchja lipcowa musiała się ogłosić za monarchję, otoczoną instytucjami republikańskiemi, tak republika lutowa — za republikę, otoczoną instytucjami socjalnemi. Proletarjat paryski wywalczył i to ustępstwo.
Marche, robotnik, podyktował dekret, w którym rząd tymczasowy zobowiązywał się zapewnić egzystencję robotnikom, dać każdemu obywatelowi pracę i t. d., a gdy w kilka dni potym rząd zapomniał o swych obietnicach i zdawał się zupełnie nie dostrzegać proletarjatu, tłum 20 tysięcy robotników pociągnął do Hotel de Ville z okrzykiem: Organizacja pracy! Utworzenie osobnego ministerjum pracy! Po długich i uporczywych obradach rząd tymczasowy wyznaczył specjalną stałą komisję i polecił jej, aby wynalazła środek poprawy bytu klas pracujących! Komisja ta składała się z delegatów paryskich korporacji rzemieślniczych pod przewodnictwem Ludwika Blanc’a i Alberta. Na miejsce posiedzeń dano im pałac luksemburski. W ten sposób przedstawiciele klasy robotniczej zostali wygnani z miejsca posiedzeń rządu tymczasowego, którego część burżuazyjna zatrzymała wyłącznie w swych rękach rzeczywistą władzę państwową i ster zarządu; tylko obok ministerjum finansów, handlu, robót publicznych, obok banku i giełdy stanęła synagoga socjalistyczna, której arcykapłani Ludwik Blanc i Albert mieli za zadanie odkryć kraj obiecany, obwieścić nową ewangelję i trzymać na uwięzi uwagę paryskiego proletarjatu. Od wszelkiej pospolitej władzy państwowej różnili się oni tym, że nie posiadali ani budżetu, ani władzy wykonawczej. Mieli oni rozbić głową podwaliny burżuazyjnego społeczeństwa. Podczas gdy w Luksemburgu szukano kamienia mądrości, w Hotel de Ville bito monetę obiegową.
A jednak żądania paryskiego proletarjatu mogły uzyskać tylko takie mgliste urzeczywistnienie w rodzaju komisji luksemburskiej, z chwilą gdy wychodziły poza burżuazyjną republikę.
Robotnicy wspólnie z burżuazją dokonali rewolucji lutowej i teraz starali się przeprowadzać swe interesy obok burżuazji, podobnie jak w rządzie tymczasowym umieścili jednego robotnika obok burżuazyjnej większości. Organizacja pracy! Ależ praca najemna jest właśnie istniejącą burżuazyjną organizacją pracy. Bez niej niema kapitału, niema burżuazji, niema społeczeństwa burżuazyjnego. Osobne ministerjum pracy! Ależ ministerjum finansów, handlu, robót publicznych, czy nie są to burżuazyjne ministerja pracy? a obok nich proletarjackie ministerjum pracy musiałoby być ministerjum niemocy, ministerjum pobożnych życzeń, komisją luksemburską. Podobnie jak robotnicy wierzyli, że wyzwolą się ręka w rękę z burżuazją, tak też wyobrażali sobie, że zdołają przeprowadzić rewolucję proletarjacką w ramach państwowych Francji, obok pozostałych państw burżuazyjnych. Lecz francuskie stosunki produkcyjne zależą od handlu zewnętrznego Francji, od jej stanowiska na rynku wszechświatowym i od praw tego rynku. Czy Francja mogłaby je przełamać bez europejskiej wojny rewolucyjnej, któraby się odbiła na Anglji, despotce rynku wszechświatowego?
Gdy powstaje klasa, w której się ogniskują interesy rewolucyjne społeczeństwa, znajduje ona bezpośrednio w samym swym położeniu treść i materjał swej działalności rewolucyjnej: musi pokonać wrogów, poczynić kroki, dyktowane przez potrzeby walki, a następstwa jej własnych czynów pchają ją dalej. Nie wdaje się ona w badania teoretyczne nad swym własnym zadaniem. Lecz francuska klasa robotnicza nie znajdowała się w takim położeniu, bo nie zdolna była jeszcze dokonać własnej rewolucji.
Rozwój proletarjatu przemysłowego jest wogóle uzależniony od rozwoju przemysłowej burżuazji. Pod jej panowaniem rozszerza się on na całe terytorium państwowe, zdobywając w ten sposób podłoże do swej narodowej rewolucji, pod jej dopiero panowaniem tworzy nowoczesne środki produkcji, które stają się też środkami jego rewolucyjnego wyzwolenia. Panowanie burżuazji wyrywa dopiero materjalne korzenie społeczeństwa feudalnego i wyrównywa grunt, na którym jedynie jest możliwa rewolucja proletarjatu. Na całym lądzie francuski przemysł jest najbardziej rozwinięty i burżuazja francuska najbardziej rewolucyjna. Ale czyż rewolucja lutowa nie była bezpośrednio wymierzona przeciw arystokracji pieniężnej? Ten właśnie fakt dowiódł, że burżuazja przemysłowa nie panowała nad Francją. Burżuazja przemysłowa może panować tylko tam, gdzie nowoczesny przemysł przerobił na swoją modłę wszystkie stosunki własnościowe, — a taką siłę może uzyskać przemysł tam tylko, gdzie zdobył rynek wszechświatowy, bo granice państwowe nie wystarczają dla jego rozwoju. Lecz przemysł francuski zachowuje dla siebie nawet rynek państwowy tylko dzięki mniej lub więcej zmodyfikowanemu systemowi ceł ochronnych. Jeżeli więc francuski proletarjat w chwili rewolucji zdobywa sobie w Paryżu faktyczną władzę i wpływ, które go popychają do prób, przechodzących jego siły, to na prowincji proletarjat ten jest skupiony w rozproszonych ośrodkach przemysłu i ginie prawie wśród ogromnej większości chłopstwa i drobnomieszczaństwa. Walka z kapitałem w swej rozwiniętej formie nowoczesnej, w swej czystej postaci, walka najmity przemysłowego z przemysłowym burżua jest we Francji tylko cząstkowym faktem. Po dniach lutowych walka ta tym mniej mogła się stać narodową treścią rewolucji, że walka przeciwko drugorzędnym sposobom wyzysku kapitalistycznego, — walka chłopów z lichwą hipoteczną, drobnomieszczan z wielkiemi kupcami, bankierami i fabrykantami, słowem, z bankructwem, — wszystko to kryło się jeszcze pod zasłoną ogólnej walki z ogólnym uciskiem arystokracji finansowej. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego proletarjat paryski starał się przeprowadzić swe interesy obok burżuazyjnych, zamiast je urzeczywistniać, jako rewolucyjne interesy społeczeństwa; dlaczego pochylił czerwony sztandar przed trójkolorowym. Robotnicy francuscy nie mogli postąpić ani kroku naprzód, nie mogli poruszyć ani jednego włoska na ustroju burżuazyjnym; przedtym bieg rewolucji musiał wzburzyć przeciwko temu ustrojowi, przeciw panowaniu kapitału, masę narodu, stojącą pomiędzy proletarjatem a burżuazją, chłopów i drobnomieszczan, musiał ich gwałtem pchnąć wślad walczących szeregów proletarjatu. Tylko za cenę olbrzymiej porażki czerwcowej robotnicy mogli okupić to zwycięstwo.
Komisja luksemburska, ten twór paryskich robotników, miała tę zasługę, że z trybuny europejskiej zdradziła tajemnicę rewolucji XIX wieku: — wyzwolenie proletarjatu. „Monitor“ wściekał się, gdy musiał oficjalnie rozgłaszać „dzikie mrzonki“, które dotychczas były pogrzebane w apokryficznych dziełach socjalistów i tylko czasami dochodziły do uszu burżuazji, jak dalekie bajki, nawpół straszne, nawpół śmieszne. Zdumiona Europa ocknęła się ze swej burżuazyjnej drzemki. A więc w wyobrażeniu proletarjuszy, którzy arystokrację finansową mieszali z burżuazją wogóle; w urojeniu republikańskich poczciwców, którzy zaprzeczali samemu istnieniu klas, lub co najwyżej uznawali je jako skutek monarchji konstytucyjnej, w obłudnych frazesach frakcji burżuazyjnych, dotąd usuniętych od władzy, zaprowadzenie republiki kładło kres panowaniu burżuazji. Wszyscy rojaliści zmienili się wtedy w republikanów, wszyscy miljonerzy paryscy w robotników. Temu ogólnemu zniesieniu klas odpowiadał frazes: „fraternité“, ogólne bratanie się i braterstwo. To rozczulające przeoczanie różnic klasowych, to czułostkowe wyrównywanie sprzecznych interesów klasowych, te marzycielskie wzloty ponad walkę klas, fraternité, oto było właściwe hasło rewolucji lutowej. Klasy istniały tylko dzięki nieporozumieniu i Lamartine ochrzcił rząd tymczasowy 24 lutego w następujący sposób: „un gouvernement qui suspend ce malentendu terrible qui existe entre les différentes classes“ (Rząd, który usuwa to straszne nieporozumienie, zachodzące pomiędzy różnemi klasami). Proletarjat paryski upajał się tym wielkim porywem braterstwa.
Ze swej strony rząd tymczasowy, raz zmuszony do proklamowania republiki, robił wszystko, aby ją przyjęła burżuazja i prowincja. Zrzeczono się krwawych okropności pierwszej republiki francuskiej przez zniesienie kary śmierci dla przestępców politycznych. Prasie pozostawiono zupełną wolność przekonań, armję, sądy, administrację z małemi wyjątkami pozostawiono w rękach dawnych dostojników, żadnego z wielkich winowajców monarchji lipcowej nie pociągnięto do odpowiedzialności. Burżuazyjni republikanie z „Nationalu“ bawili się zamianą monarchicznych imion i strojów na staro-republikańskie. Dla nich republika była tylko nowym balowym ubiorem starego burżuazyjnego społeczeństwa. Młoda republika szukała swej największej zasługi w tym, aby nikogo nie straszyć, lecz samej wszystkiego się bać i aby łagodnością i nieszkodliwością swej egzystencji zapewnić sobie egzystencję i rozbroić wszelkie niechęci. Klasom uprzywilejowanym wewnątrz i rządom despotycznym nazewnątrz ogłoszono, że republika jest usposobiona pokojowo. Żyj i dawaj żyć innym, było jej dewizą. Zdarzyło się, że wkrótce po rewolucji lutowej powstali Niemcy, Polacy, Austryjacy, Węgrzy, Włosi, — każdy naród stosownie do swego ówczesnego położenia. W Anglji był także ruch wewnętrzny. Rosja była wylęknięta i nieprzygotowana. Republika więc nie miała przed sobą żadnego narodowego wroga. Nie było więc żadnych wielkich zawikłań zewnętrznych, któreby mogły rozpalić energję czynną, przyśpieszyć proces rewolucyjny, pchnąć naprzód rząd tymczasowy, lub odrzucić go na bok. Paryski proletarjat, widzący w republice swój własny twór, przyklaskiwał naturalnie każdemu aktowi rządu tymczasowego, który mu pomagał wejść do burżuazyjnego społeczeństwa. Proletarjat chętnie dawał się użyć Caussidiére’owi do służby policyjnej dla ochrony własności w Paryżu i pozostawił Ludwikowi Blancowi rozstrzyganie zatargów o płacę pomiędzy robotnikami a majstrami. Punktem honoru jego było zachowanie wobec Europy niesplamionego burżuazyjnego honoru republiki.
Republika nie spotkała żadnego oporu nazewnątrz, ani nawewnątrz. To ją rozbroiło. Zadaniem jej teraz było nie rewolucyjne przeobrażenie świata, lecz przystosowanie się do warunków burżuazyjnego społeczeństwa. Z jakim fanatyzmem rząd tymczasowy wziął się do tego zadania, świadczą najlepiej jego zarządzenia finansowe.
Kredyt publiczny i prywatny był naturalnie zachwiany. Kredyt publiczny opiera się na pewności, że państwo da się wyzyskiwać żydom-finansistom. Ale stare państwo upadło, a rewolucja była wymierzona przedewszystkim przeciw arystokracji finansowej. Dreszcze ostatniego europejskiego kryzysu handlowego jeszcze nie ustały. Bankructwo szło jeszcze za bankructwem.
Kredyt prywatny był więc sparaliżowany, obieg utrudniony, w produkcji panował zastój jeszcze przed wybuchem rewolucji lutowej. Kryzys rewolucyjny spotęgował jeszcze kryzys handlowy. Kredyt prywatny opiera się na zaufaniu i pewności, że produkcja burżuazyjna wraz z całym swym otoczeniem, że ustrój burżuazyjny jest nietknięty i nietykalny. Jakże musiała podziałać rewolucja, która podkopała podstawę produkcji burżuazyjnej — niewolę ekonomiczną proletarjatu, — która naprzeciwko giełdy postawiła sfinksa luksemburskiego. Powstanie proletarjatu oznacza zniesienie burżuazyjnego kredytu, oznacza bowiem zniesienie w burżuazyjnej produkcji jej porządku. Kredyt publiczny i prywatny jest termometrem ekonomicznym, którym mierzyć można napięcie rewolucji. W tej samej mierze, w jakiej spada kredyt, podnosi się temperatura rewolucji i jej siła twórcza.
Rząd tymczasowy chciał odebrać republice wszelki pozor antyburżuazyjności. Musiał się więc starać przedewszystkim ustalić wartość wymienną nowej formy państwowej, jej kurs giełdowy. Wraz z kursem republiki na giełdzie musiałby się podnieść i kredyt prywatny.
Aby usunąć nawet podejrzenie, że nowa republika chce lub może uchylić się od zobowiązań, pozostawionych przez monarchję, aby obudzić zaufanie do burżuazyjnej moralności i wypłacalności republiki, rząd tymczasowy uciekł się do równie dziecinnej jak pozbawionej godności fanfaronady. Jeszcze przed upływem przepisanego terminu rząd wypłacił wierzycielom państwowym procenty od papierów 5, 4 i pół i 4 procentowych. Kapitaliści odzyskali natychmiast swój burżuazyjny aplomb i pewność siebie, gdy ujrzeli, z jaką obawą i pośpiechem starano się pozyskać ich zaufanie.
Kłopoty pieniężne rządu tymczasowego nie zmniejszyły się naturalnie po tym teatralnym wybryku, który go ogołocił z gotówki. Nie można było dłużej ukrywać braku pieniędzy, i drobnomieszczanie, słudzy, robotnicy musieli zapłacić za przyjemną niespodziankę, sprawioną wierzycielom państwa.
Ogłoszono, że kasy oszczędności nie będą wypłacały wkładów na książeczki, opiewające na sumę ponad 100 franków. Sumy złożone w kasach oszczędności skonfiskowano i dekretem zamieniono na pożyczkę państwową. Przez to drobnomieszczanie, już i tak znajdujący się w kłopotach, wpadli w wielkie rozgoryczenie na republikę. Otrzymując zamiast swych książeczek oszczędnościowych obligacje państwowe, drobnomieszczanin musiał iść na giełdę, aby je spieniężyć i oddawać się w ten sposób w ręce giełdziarzy, z których panowaniem właśnie walczył w rewolucji lutowej.
Arystokracja finansowa, która panowała za monarchji lipcowej, miała swą świątynię — bank. Jak giełda panuje nad kredytem państwowym, tak bank — nad kredytem handlowym.
Bezpośrednio zagrożony przez rewolucję lutową, nietylko w swym panowaniu, lecz i w swej egzystencji, bank starał się z góry zdyskredytować republikę, podkopując kredyt. Bank zamknął nagle kredyt dla bankierów, fabrykantów, kupców. Nie mogąc wywołać natychmiastowej kontrrewolucji, manewr ten odbił się z konieczności na samym banku. Kapitaliści cofnęli sumy, które złożyli w banku. Posiadacze banknotów rzucili się do kasy, aby je wymienić na złoto lub srebro.
Rząd tymczasowy mógłby bez żadnego gwałtu, w legalny sposób zmusić bank do bankructwa. Wystarczyłoby mu zachować się biernie i pozostawić bank jego losom. Bankructwo banku — był to potok, który w jednej chwili ogołociłby i wypędził z francuskiego gruntu arystokrację finansową, najsilniejszego i najgroźniejszego wroga republiki, a złoty piedestał monarchji lutowej. A gdyby bank zbankrutował, rząd mógłby ustanowić bank narodowy i poddać kredyt narodowy kontroli narodu; sama burżuazja musiałaby to uznać za ostatnią rozpaczliwą próbę ratunku.
Rząd tymczasowy natomiast dał biletom banku kurs przymusowy. Uczynił jeszcze więcej. Zamienił wszystkie banki prowincjonalne na filje Banku Francuskiego i w ten sposób pozwolił mu rozrzucić swą sieć na całą Francję. Potym rząd zaciągnął w banku pożyczkę na zastaw lasów państwowych. W ten sposób rewolucja lutowa wzmocniła i rozszerzyła bankokrację, którą miała obalić.
Tymczasem rząd tymczasowy upadał pod brzemieniem wciąż rosnącego deficytu. Daremnie żebrał o ofiary patrjotyczne. Tylko robotnicy rzucali mu jałmużnę. Trzeba było się uciec do środka heroicznego i zaprowadzić nowy podatek. Ale kogo opodatkować? Wilków giełdowych, królów bankowych, wierzycieli państwa, rentjerów, przemysłowców? Byłby to środek najmniej zdolny do zjednania dla republiki sympatji burżuazji. Znaczyłoby to podkopywać kredyt państwowy i handlowy, podczas gdy z drugiej strony usiłowano go przywrócić za cenę takich ofiar i upokorzeń. A jednak ktoś musiał „beknąć“. Któż więc miał się stać kozłem ofiarnym burżuazyjnego kredytu? Jacques le bonhomme, chłop.
Rząd tymczasowy zaprowadził dodatkowy podatek 45 centymów od każdego franka czterech podatków bezpośrednich. Proletarjatowi paryskiemu prasa rządowa wmawiała, że podatek ten spadnie na wielką własność ziemską, na posiadaczy miljarda, rozdarowanego przez Restaurację. W rzeczywistości jednak podatek spadł przedewszystkim na chłopów., t. j. na znaczną większość ludu francuskiego. Oni to musieli zapłacić koszta rewolucji lutowej i w nich kontrrewolucja znalazła swój główny materjał. Podatek 45-centymowy był kwestją życia dla francuskiego chłopa, a ten go zrobił kwestją życia dla republiki. Od rej chwili francuski chłop widział w podatku 45centymowym uosobienie republiki i proletarjat paryski stał się dla niego marnotrawcą, żyjącym jego kosztem.
Rewolucja 1789 r. zaczęła od zdjęcia z chłopa ciężarów feudalnych; rewolucja 1848 r., aby nie zaszkodzić kapitałowi i utrzymać w ruchu maszynę państwową, dała ludności wiejskiej nowy podatek.
Rząd tymczasowy miał tylko jeden środek usunięcia tych niedogodności i wytrącenia państwa ze starych torów — ogłoszenie bankructwa państwowego. Jak wiadomo Ledru-Rollin chwalił się później w Zgromadzeniu narodowym, że odrzucił ze szlachetnym oburzeniem tę propozycję giełdziarza Foulda, obecnego francuskiego ministra finansów. Fould dał mu zakosztować jabłka z drzewa poznania.
Z chwilą, gdy rząd tymczasowy uznał weksel zaciągnięty przez stare społeczeństwo burżuazyjne na państwo, tym samym oddał się temu społeczeństwu w niewolę. Rząd stał się jego dłużnikiem, zamiast stanąć wobec niego jako groźny wierzyciel, mający do zainkasowania wieloletnie wierzytelności rewolucyjne. Rząd musiał wzmocnić chwiejące się stosunki burżuazyjne, aby wypełnić zobowiązania, dające się wypełnić tylko w ramach tych stosunków. Kredyt stał się dlań warunkiem bytu, a ustępstwa dla proletarjatu, poczynione mu obietnice, stały się kajdanami, które trzeba było skruszyć. Wyzwolenie robotników — choćby jako frazes — stało się nieznośnym niebezpieczeństwem dla republiki, bo było ciągłym protestem przeciw przywróceniu kredytu, który się opiera na niezachwianym i niezamąconym uznaniu istniejących ekonomicznych warunków klasowych. Trzeba więc było skończyć z robotnikami.
Rewolucja lutowa wyrzuciła armję z Paryża. Jedyną siłę stanowiła gwardja narodowa, t. j. burżuazja w różnych odmianach. Lecz ta nie czuła się na siłach do walki z proletarjatem. Zresztą i ona musiała powoli i częściowo otworzyć swe szeregi i dopuścić do nich uzbrojony proletarjat, chociaż zrobiła to po zaciętym oporze i stawianiu setki najrozmaitszych przeszkód. Pozostawało więc tylko jedno wyjście: przeciwstawić jedną część proletarjatu drugiej.
W tym celu rząd tymczasowy utworzył 24 bataljony mobilów, każdy po 1.000 ludzi, z młodzieży od lat 15 do 20. Należeli oni w większości do lumpenproletarjatu, który we wszystkich wielkich miastach stanowi masę, wyraźnie się odcinającą od proletarjatu przemysłowego. Jest to zbieranina złodziejów i przestępców wszelkiego rodzaju, ludzi żyjących z odpadków bogactw społecznych, ludzi bez określonego zajęcia, włóczęgów, gens sans feu et sans aveu; różnią się oni w zależności od poziomu kulturalnego narodu, do którego należą, lecz zawsze zachowują charakterystyczne cechy lazzaronów. Bardzo jeszcze nieskrystalizowani w tym młodym wieku, w jakim ich werbował rząd rewolucyjny, zdolni są do największych bohaterstw i najwznioślejszego poświęcenia, lecz zarazem do najzwyklejszych zbójeckich czynów i najbrudniejszej przedajności. Rząd tymczasowy płacił im 1 frank 50 centymów dziennie, to jest kupił ich. Dał im specjalne umundurowanie, t. j. wyróżnił ich od ludzi w bluzach robotniczych. Na dowodców poczęści dano im oficerów z wojska stałego, poczęści obrali sobie sami młodych synków burżuazyjnych, którzy ich pociągnęli grzmiącemi frazesami o śmierci dla ojczyzny i poświęceniu się dla republiki.
W ten sposób przeciw paryskiemu proletarjatowi stanęła zwerbowana z jego własnych szeregów armja z 24 tysięcy młodych i silnych junaków. Gdy mobile przechodzili ulicami Paryża, proletarjat witał ich wiwatami. Widział w nich swych przodowników na barykadach. Uważał ich za gwardję proletarjacką w przeciwstawieniu do burżuazyjnej gwardji narodowej. Należy mu wybaczyć ten błąd.
Obok gwardji mobilów rząd postanowił jeszcze skupić wokoło siebie armję robotników przemysłowych. Minister Marie zgromadził w tak zwanych warsztatach narodowych 100 tysięcy robotników, wyrzuconych na bruk przez kryzys i rewolucję. Pod tą piękną nazwą ukrywało się poprostu używanie robotników do nudnych, jednostajnych, nieprodukcyjnych robót ziemnych za 23 su płacy dziennej. ""Angielskie „Workhouses“ pod otwartym niebem — oto czym były te warsztaty narodowe. Rząd tymczasowy spodziewał się w nich stworzyć drugą armję proletarjacką przeciw robotnikom.. Tym razem burżuazja zawiodła się na warsztatach narodowych, podobnie jak robotnicy na gwardji mobilów. Burżuazja stworzyła w nich armję powstania.
Ale jeden cel osiągnięto.
Warsztaty narodowe, — tak się nazywały warsztaty, które propagował Ludwik Blanc w Luksemburgu. Warsztaty ministra Marie, stworzone według wprost przeciwnego planu, dzięki jednakowej firmie dały powód do całej intrygi omyłek, godnej komedji hiszpańskiej. Rząd tymczasowy sam rozszerzał pokryjomu pogłoski, że te warsztaty narodowe były wynalazkiem Blanca, a wydawało się to tym prawdopodobniejsze, że Ludwik Blanc, apostoł warsztatów narodowych, był członkiem rządu tymczasowego. I w tym nawpół naiwnym, nawpół świadomym wypaczeniu rzeczy przez paryską burżuazję, w sztucznie podtrzymywanym mniemaniu Francji, Europy, owe workhouses były pierwszym urzeczywistnieniem socjalizmu, który wraz z niemi stanął pod pręgierzem.
Warsztaty narodowe nie ze swej treści, lecz ze swej nazwy były wcielonym protestem proletarjatu przeciwko burżuazyjnemu przemysłowi, burżuazyjnemu kredytowi i burżuazyjnej republice. Na nie więc zwróciła się cała nienawiść burżuazji. Jednocześnie znalazła w nich punkt, na który mogła skierować swe napaści, z chwilą, gdy czuła się dość silną, aby zerwać otwarcie ze złudzeniami lutowemi. Całe niezadowolenie, całe rozgoryczenie drobnomieszczaństwa również zwróciło się na warsztaty narodowe, na ten wspólny cel napaści. Z prawdziwą wściekłością drobnomieszczaństwo wyliczało sumy, które pochłaniali darmozjady-robotnicy, podczas gdy jego własne położenie stawało się coraz nieznośniejsze. Pensja państwowa za fikcyjną pracę, oto czym jest socjalizm! — mruczeli drobnomieszczanie z niezadowoleniem. Warsztaty narodowe, deklamacje leksemburskie, pochody robotników przez miasto, — we wszystkim tym drobnomieszczaństwo się dopatrywało przyczyn swej nędzy. I nikt nie fanatyzował się bardziej przeciw rzekomym machinacjom komunistów, niż drobnomieszczanin, wiszący bez ratunku nad przepaścią bankructwa.
Tak więc w nadchodzącej walce pomiędzy burżuazją a proletarjatem wszystkie korzyści, wszystkie rozstrzygające placówki, wszystkie pośrednie warstwy społeczeństwa znajdowały się po stronie burżuazji. A tymczasem na całym lądzie wysoko się wzdymały fale rewolucji lutowej i każda nowa poczta przynosiła nowy biuletyn rewolucyjny, to z Włoch, to z Niemiec, to z najdalszych południowo-wschodnich krańców Europy i podtrzymywała powszechne upojenie ludu, dając mu ciągłe dowody zwycięstwa, które już mu się z rąk wyślizgnęło.
Dnie 17 marca i 17 kwietnia były pierwszemi potyczkami w wielkiej walce klasowej, którą pod swemi skrzydłami ukrywała burżuazyjna republika.
17-ty marca ujawnił dwuznaczne położenie proletarjatu, niedopuszczające do żadnych stanowczych czynów. Jego demonstracja miała początkowo na celu pchnąć rząd tymczasowy na drogę rewolucji, uzyskać według możności wykluczenie jego burżuazyjnych członków i wymóc odroczenie dnia wyborów do Zgromadzenia narodowego i gwardji narodowej. Ale 16 marca burżuazja, reprezentowana w gwardji narodowej, urządziła demonstrację przeciw rządąwi tymczasowemu. Z okrzykiem: precz z Ledru-Rollinem! demonstranci pociągnęli do Hotel de Ville. I lud musiał 18 marca wołać: niech żyje Ledru-Rollin! Niech żyje rząd tymczasowy! Lud był zmuszony wystąpić przeciw burżuazji w obronie burżuazyjnej republiki, która wydawała mu się zagrożona. Umocnił więc rząd tymczasowy, zamiast go poddać swojej woli. Z 17 marca wywiązała się melodramatyczna scena i gdy w dniu tym raz jeszcze proletarjat wykazał swój ogrom, burżuazja w rządzie rewolucyjnym i poza nym tym mocniej się zdecydowała go złamać.
16-ty kwietnia był nieporozumieniem, urządzonym przez rząd tymczasowy wspólnie z burżuazją.
Robotnicy zgromadzili się licznie na polu Marsowym i w ujeżdżalni, aby omówić swe wybory do sztabu jeneralnego gwardji narodowej. Nagle w całym Paryżu, od końca do końca, z szybkością gromu rozeszła się wieść, że uzbrojeni robotnicy zebrali się na polu Marsowym, pod dowództwem Ludwika Blanc’a, Blanqui’ego, Cabet’a i Raspaila, aby stamtąd pociągnąć do Hotel de Ville, obalić rząd tymczasowy i proklamować rząd komunistyczny. Uderzono w bębny, — Ledru-Rollin, Marrast, Lamartine przypisywali sobie później w zawody honor tej inicjatywy, — w ciągu jednej godziny stanęło pod bronią 100.000 ludzi, Hotel de Ville na wszystkich punktach obsadzono gwardją narodową, po całym Paryżu zagrzmiał okrzyk: „precz z komunistami! Precz z Ludwikiem Blanc’em, z Blanqui’m, Raspailem, Cabet’em!“ Do rządu tymczasowego zaczęło się zjawiać mnóstwo deputacji, zapewniających o swej gotowości ratowania ojczyzny i społeczeństwa. Gdy wreszcie robotnicy ukazali się przed Hotel de Ville, aby oddać rządowi tymczasowemu pieniądze z patryotycznych składek, zebranych na polu Marsowym, dowiedzieli się ze zdumieniem, że burżuazyjny Paryż dopiero co z największemi ostrożnościami odniósł fikcyjne zwycięztwo nad ich cieniem. Straszliwy zamach 15 kwietnia dał pretekst do sprowadzenia armji z powrotem do Paryża — co było właściwym celem niezgrabnej komedji — i do reakcyjnych demonstracji federalistycznych na prowincji.
4 maja zebrało się Zgromadzenie narodowe, obrane w drodze bezpośrednich i powszechnych wyborów. Powszechne prawo głosowania nie posiadało magicznej siły, jaką mu przypisywali republikanie dawnego pokroju. W całej Francji, a przynajmniej w większości Francuzów republikanie ci widzieli tylko obywateli o jednakowych interesach, jednakowych poglądach i t. d. Tkwił w tym ich kult ludu. Zamiast tego urojonego ludu wybory wyprowadziły na światło dziennie prawdziwy lud t. j. reprezentantów rozmaitych klas, z których ten lud się składa. Widzieliśmy już, dlaczego chłopi i drobnomieszczanie musieli przy wyborach oddawać się pod dowództwo wojowniczej burżuazji i żądnych restauracji wielkich właścicieli ziemskich. Ale jeżeli powszechne prawo głosowania nie było różdżką czarodziejską, jaką w nim upatrywali poczciwi republikanie, to natomiast miało inną daleko większą zaletę. Podczas gdy monarchja ze swym cenzusem pozwalała się kompromitować tylko pewnym frakcjom burżuazji, a inne pozostawiała poza kulisami i otaczała je świętobliwą aureolą wspólnej opozycji, tu było inaczej. Powszechne prawo głosowania rozpętało walkę klasową, dało różnym pośrednim warstwom burżuazyjnego społeczeństwa szybko przeżyć swe złudzenia i rozczarowania, za jednym zamachem wyniosło do władzy wszystkie frakcje klasy wyzyskującej i zerwało z nich obłudną maskę.
W Narodowym zgromadzeniu konstytucyjnym, zebranym 4 maja, mieli większość republikanie burżuazyjni, republikanie z „Nationalu“. Nawet legitymiści i orleaniści ośmielali się z początku występować tylko pod maską burżuazyjnego republikanizmu. Tylko w imieniu republiki można było podjąć walkę z proletarjatem.
Nie od 25 lutego, lecz od 4 maja datuje się republika, t. j. republika, uznana przez naród francuski. Nie jest to już republika, narzucona przez paryski proletarjat rządowi tymczasowemu, nie jest to republika o instytucjach socjalnych, nie jest to marzenie, które przyświecało bojownikom barykad. Proklamowana przez Zgromadzenie narodowe jedynie prawowita republika nie jest już orężem rewolucyjnym przeciw ustrojowi burżuazyjnemu, lecz raczej jego politycznym odnowieniem, nowym ugruntowaniem politycznym społeczeństwa burżuazyjnego, jednym słowem burżuazyjną republiką. Twierdzenie to rozległo się z trybuny Zgromadzenia narodowego i znalazło echo w całej prasie burżuazyjnej — republikańskiej i antyrepublikańskiej.
Widzieliśmy już, że republika lutowa rzeczywiście nie była i nie mogła być niczym innym, jak republiką burżuazyjną, że jednak rząd tymczasowy pod bezpośrednim naciskiem proletarjatu musiał ją ogłosić za republikę o instytucjach socjalnych. Widzieliśmy, że proletarjat paryski był jeszcze niezdolny wyjść poza burżuazyjną republikę inaczej jak w wyobrażeniu i urojeniu, że wszędzie działał na jej korzyść, gdzie rzeczywiście mógł działać, że dane mu przyrzeczenia stały się nieznośnym niebezpieczeństwem dla nowej republiki, że cały proces życiowy rządu tymczasowego sprowadzał się do ciągłej walki z żądaniami proletarjatu.
W osobie Zgromadzenia narodowego cała Francja stała się sędzią paryskiego proletarjatu. Zerwało ono natychmiast ze złudzeniami socjalnemi rewolucji lutowej i proklamowało wszem wobec burżuazyjną republikę i tylko burżuazyjną republikę. Zgromadzenie narodowe natychmiast wykluczyło z mianowanej przez siebie komisji wykonawczej przedstawicieli proletarjatu: Ludwika Blanca i Alberta; odrzuciło projekt odrębnego ministerjum pracy i przyjęło burzą oklasków i okrzyków oświadczenie ministra Trélata: „Teraz idzie tylko o to, aby powrócić pracę do jej dawnych warunków“.
Lecz wszystko to nie wystarczało. Republikę lutową wywalczyli robotnicy przy biernym poparciu burżuazji. Robotnicy słusznie uważali siebie za zwycięzców lutowych i mieli dumne uroszczenia zwycięzców. Trzeba było zwyciężyć ich na ulicy, trzeba było im pokazać, że muszą ponieść porażkę, o ile walczą nie razem z burżuazją, lecz przeciw burżuazji. W swoim czasie republika lutowa ze swemi ustępstwami dla socjalizmu potrzebowała walki zjednoczonej burżuazji i proletarjatu z monarchją; teraz potrzeba było drugiej walki, aby uwolnić republikę od jej ustępstw dla socjalizmu, aby oficjalnie ugruntować panowanie burżuazyjnej republiki. Burżuazja musiała z bronią w ręku odrzucić żądania proletarjatu. Prawdziwą kolebką burżuazyjnej republiki było nie zwycięztwo lutowe, lecz porażka czerwcowa.
Proletarjat przyśpieszył rozwiązanie, gdy 15 maja wtargnął do Zgromadzenia narodowego, usiłował bezskutecznie odzyskać swój wpływ rewolucyjny i tylko wydał najenergiczniejszych swych wodzów w ręce burżuazji. Il faut en finir! Trzeba z tym skończyć! W okrzyku tym Zgromadzenie narodowe dało wyraz swemu postanowieniu wydania proletarjatowi rozstrzygającej walki. Komisja wykonawcza wydała cały szereg wyzywających dekretów, jak np. zakaz zbiegowisk publicznych i t. d. Z trybuny Narodowego zgromadzenia konstytucyjnego otwarcie prowokowano, wymyślano, wyszydzano robotników. Ale właściwym celem napaści były, jak już widzieliśmy, warsztaty narodowe. Konstytuanta rozkazująco wskazywała na nie komisji wykonawczej, która tylko czekała na to, aby swój własny plan wypowiedzieć, jako nakaz Zgromadzenia narodowego.
Komisja wykonawcza zaczęła od tego, że utrudniła dostęp do warsztatów narodowych, zamieniła płacę dzienną na akordową i robotników, niepochodzących z Paryża, wysłała do Sologne, niby dla prowadzenia tam robót ziemnych. Te roboty ziemne były tylko formułą retoryczną, którą miano osłodzić ich wygnanie, — i rozczarowani robotnicy, którzy powrócili, donieśli o tym swym towarzyszom. Wreszcie 21 czerwca wyszedł w „Monitorze“ dekret, który nakazywał wydalić z warsztatów narodowych wszystkich nieżonatych robotników lub zaliczyć ich do armji.
Robotnicy nie mieli innego wyboru: musieli albo umrzeć z głodu albo przejść do ataku. Odpowiedzieli 22 czerwca olbrzymim powstaniem. Była to pierwsza wielka bitwa pomiędzy dwiema klasami, na które się rozpada nowoczesne społeczeństwo. Była to walka o zachowanie lub zniweczenie burżuazyjnego ustroju. Zasłona, która spowijała republikę, pękła.
Wszyscy pamiętamy, jak robotnicy z bezprzykładnym męstwem i gienjuszem, bez wodzów, bez wspólnego planu, bez środków i przeważnie bez broni przez 5 dni opierali się gwardji mobilów, paryskiej gwardji narodowej i gwardzistom narodowym, przybyłym z prowincji. Pamiętamy, z jak niesłychanym okrucieństwem burżuazja mściła się za śmiertelną trwogę, doznaną w ciągu tych dni i wymordowała zgórą 3000 jeńców.
Oficjalni przedstawiciele francuskiej demokracji byli tak zaślepieni ideologją republikańską, że dopiero w kilka tygodni potym zaczęli się domyślać znaczenia dni czerwcowych. Byli jak gdyby ogłuszeni dymem prochowym, w którym się rozwiała ich fantastyczna republika.
Czytelnik pozwoli nam wypowiedzieć słowami „Nowej Gazety Reńskiej“ bezpośrednie wrażenie, które na nas wywarła wiadomość o klęsce czerwcowej:
„Ostatni szczątek oficjalny rewolucji lutowej, komisja wykonawcza, rozwiał się jak miraż wobec grozy wypadków. Ognie sztuczne Lamartina zmieniły się w ogniste rakiety Cavaignaca. Fraternité, braterstwo przeciwnych klas, z których jedna wyzyskuje drugą, to braterstwo, proklamowane w lutym, wypisane wielkiemi literami na czole Paryża, na każdym więzieniu, na każdych koszarach — dziś znalazło swój prawdziwy, niesfałszowany, prozaiczny wyraz. Jest nim wojna domowa, wojna domowa w swej najstraszliwszej postaci, wojna pomiędzy pracą a kapitałem. To braterstwo płonęło we wszystkich oknach Paryża, wieczorem 25 czerwca, gdy Paryż burżuazji był iluminowany, podczas gdy Paryż proletarjatu palił się, broczył krwią, rozbrzmiewał jękiem. Braterstwo trwało tylko dopóty, dopóki interes burżuazji zgadzał się z interesem proletarjatu. — Pedanci dawnej tradycji rewolucyjnej z r. 1793, systematycy socjalistyczni, którzy żebrali u burżuazji o łaski dla ludu i którym pozwolono dopóty wygłaszać kazania i kompromitować się, dopóki trzeba było usypiać proletarjackiego lwa, republikanie, którzy chcieli zachować cały ustrój burżuazyjny z wyjątkiem jego ukoronowanej głowy, opozycjoniści dynastyczni, którym przypadek zamiast zmiany ministerjum dał upadek dynastji, legitymiści, którzy nie chcieli zrzucić liberji, lecz tylko zmienić jej krój, — oto byli sprzymierzeńcy, z któremi lud walczył w dniach lutowych. — Rewolucja lutowa była piękną rewolucją, rewolucją o powszechnej sympatji, bo przeciwieństwa, które w niej wybuchły przeciw monarchji, były jeszcze nierozwinięte i spokojnie drzemały obok siebie, bo walka socjalna, stanowiąca jej tło, nie wyszła jeszcze z mglistej egzystencji frazesów i słów. Rewolucja czerwcowa była wstrętną, odrażającą rewolucją, bo w niej na miejsce frazesu wystąpił czyn, bo republika obnażyła samą głowę potworu, zrywając koronę, która ją kryła i osłaniała. — Porządek! Takie było hasło bojowe Guizota. Porządek! zawołał jego uczeń Sebastiani, gdy Rosjanie zdobyli Warszawę. Porządek! woła Cavaignac, to brutalne echo francuskiego Zgromadzenia narodowego i republikańskiej burżuazji. Porządek! grzmiały jego kartacze, rozszarpując na strzępy ciało proletarjatu. Żadna z licznych rewolucji francuskiej burżuazji od r. 1789 nie była zamachem na porządek, bo pozostawiała nietkniętym panowanie klasowe, niewolę robotników, burżuazyjny porządek, chociaż się zmieniała forma polityczna tego panowania i tej niewoli. Czerwiec zrobił zamach na ten porządek. Biada czerwcowi“! („N. G. R.“ 29 czerwca 1848 r.).
Biada czerwcowi! odgrzmiewa echo europejskie.
Burżuazja zmusiła proletarjat paryski do powstania czerwcowego. Samo już to z góry wróżyło mu klęskę. Ani bezpośrednio odczuta potrzeba nie popychała wówczas proletarjatu do gwałtownego obalenia burżuazji, ani sam proletarjat nie dorósł jeszcze wówczas do tego zadania. „Monitor“ musiał mu oznajmić oficjalnie, że przeszły już czasy, gdy republika musiała oddawać honory jego złudzeniom, i dopiero dzięki swej klęsce proletarjat się przekonał, że najdrobniejsza poprawa jego losu jest utopją wewnątrz burżuazyjnej republiki, utopją, która staje się przestępstwem z chwilą, gdy się chce ją urzeczywistnić. Na miejsce dawnych żądań proletarjatu, górnolotnych ze swej formy, lecz drobnych a nawet burżuazyjnych ze swej treści, które proletarjat chciał wymóc na republice lutowej, staje teraz śmiałe hasło rewolucyjne: Obalenie burżuazji! Dyktatura klasy robotniczej!
Urodzona na grobie klasy robotniczej burżuazyjna republika musiała natychmiast wystąpić w swej czystej postaci, jako państwo, którego otwartym celem jest uwiecznienie władzy kapitału, a niewolnictwa pracy. Stale mając przed sobą okrytego bliznami, nieprzejednanego, niezwyciężonego wroga — niezwyciężonego, bo jego istnienie jest warunkiem własnego życia burżuazji, — panowanie burżuazyjne, uwolnione od wszelkich pęt, musiało się stać natychmiast burżuazyjnym teroryzmem. Proletarjat był tymczasowo usunięty z widowni i dyktatura burżuazji oficjalnie uznana. Odtąd pośrednie warstwy burżuazyjnego społeczeństwa, drobnomieszczaństwo i chłopstwo, — w miarę jak byt ich stawał się coraz nieznośniejszy, a antagonizm do burżuazji się zaostrzał, — musiały coraz bardziej przyłączać się do proletarjatu. Jak pierwej przyczynę swej nędzy widziały w jego tryumfie, tak teraz musiały ją widzieć w jego klęsce.
Gdy powstanie czerwcowe wszędzie na lądzie spotęgowało ducha burżuazji i pchnęło ją do przymierza z monarchją feudalną przeciw ludowi, kto padł pierwszą ofiarą tego przymierza? sama burżuazja lądowa. Porażka czerwcowa nie pozwoliła jej utrwalić swego panowania i zatrzymać lud nawpół zadowolony, nawpół zniechęcony na najniższym szczeblu rewolucji burżuazyjnej.
Wreszcie porażka czerwcowa zdradziła despotycznym mocarstwom Europy ten fakt, że Francja musi za wszelką cenę utrzymywać pokój nazewnątrz, aby móc nawewnątrz prowadzić wojnę domową. W ten sposób narody, które rozpoczęły walkę o swą niepodległość, znowu podpadły pod przemoc Rosji, Austrji i Prus. Lecz jednocześnie los tych narodowych rewolucji został uzależniony od rewolucji proletarjackiej; znikła ich pozorna samodzielność, ich niezależność od wielkiego przewrotu społecznego. Ani Węgier, ani Polak, ani Włoch nie będą wolni, dopóki robotnik pozostanie niewolnikiem.
Wreszcie dzięki zwycięstwom Świętego przymierza Europa przybrała postać, przy której każde nowe powstanie proletarjackie we Francji musi pociągnąć za sobą wojnę wszechświatową. Nowa rewolucja francuska musi natychmiast opuścić grunt narodowy i podbić sobie teren europejski, na którym jedynie może się dokonać rewolucja socjalna XIX wieku.
Dopiero więc porażka czerwcowa stworzyła wszystkie warunki, w których Francja może wziąć na siebie inicjatywę rewolucji europejskiej. Dopiero po skąpaniu się w krwi powstańców czerwcowych trójbarwny sztandar stał się sztandarem europejskiej rewolucji, — czerwonym sztandarem.
I teraz wołamy: Rewolucja umarła! — Niech żyje rewolucja!
25-ty lutego 1848 r. nadał Francji republikę, 25-ty czerwca narzucił jej rewolucję. Przed lutym rewolucja oznaczała przewrót formy państwowej, po czerwcu oznaczała już przewrót społeczeństwa burżuazyjnego.
Walką czerwcową kierowała republikańska frakcja burżuazji i jej też przypadła w udziale władza państwowa. Stan oblężenia rzucił jej pod nogi związany Paryż, a w prowincjach panował moralny stan oblężenia, groźna i brutalna pycha zwycięskiej burżuazji i rozpętany fanatyzm chłopów dla własności. Z dołu zatem nie było żadnego niebezpieczeństwa.
Wraz z siłą rewolucyjną robotników upadł również wpływ polityczny demokratycznych republikanów, t. j. republikanów w znaczeniu drobnomieszczańskim. W komisji wykonawczej reprezentował to stronnictwo Ledru-Rollin, w Narodowym zgromadzeniu konstytucyjnym frakcja Góry, w prasie „Reforma.“ Wspólnie z republikanami burżuazyjnemi ci republikanie w d. 16 kwietnia spiskowali przeciw proletarjatowi, a zwalczali go w dni czerwcowe. W ten sposób sami zburzyli podstawę, na której wznosiła się ich partja jako siła, gdyż drobnomieszczaństwo o tyle tylko może rewolucyjnie występować przeciw burżuazji, o ile poza nim stoi proletarjat. Demokraci otrzymali dymisję. Burżuazyjni republikanie otwarcie zerwali pozorny sojusz z niemi, który niechętnie i obłudnie zawarli w czasach rządu rewolucyjnego i komisji wykonawczej. Wzgardzeni i odepchnięci, jako sprzymierzeńcy, demokraci spadli do roli pachołków trójkolorowych republikanów, przyczym nie mogli od nich uzyskać żadnego ustępstwa, lecz zawsze musieli wspierać ich władzę, o ile tej władzy, a wraz z nią i republice, groziło niebezpieczeństwo ze strony antyrepublikańskich frakcji burżuazyjnych. Wreszcie obie te frakcje — orleaniści i legitymiści od samego początku byli w mniejszości w Konstytuancie. Przed dniami czerwcowemi frakcje te ośmielały się występować tylko pod maską burżuazyjnego republikanizmu. Zwycięstwo czerwcowe kazało na pewien czas całej Francji burżuazyjnej połączyć się w zgodnym hymnie dla swego zbawiciela Cavaignac’a, gdy zaś wkrótce po dniach czerwcowych partja antyrepublikańska znowu się usamodzielniła, dyktatura wojskowa i stan oblężenia w Paryżu pozwoliły jej tylko bardzo lękliwie i ostrożnie wysuwać swe macki.
Od r. 1830 frakcja burżuazyjno-republikańska w swych pisarzach, mówcach, inteligiencji, w swych ambicjach, posłach, jenerałach, bankierach i adwokatach zgrupowała się dokoła pisma paryskiego „National“. Na prowincji nie posiadała żadnych pism filjalnych. Klika National’u była dynastją trójkolorowej republiki. Opanowała ona natychmiast wszystkie urzędy państwowe, ministerja, prefekturę policyjną, dyrekcję poczty, posady prefektów, opróżnione wyższe miejsca oficerskie w armji. Na czele władzy wykonawczej stanął jenerał tej partji Cavaignac jej główny redaktor, Marrast, był stałym prezesem Konstytuanty. W salonach swych, jako mistrz ceremonji, czynił on honory uczciwej republiki.
Pewnego rodzaju lęk wobec tradycji republikańskiej sprawił, że nawet rewolucyjni autorowie francuscy potwierdzali błędne mniemanie, że w Konstytuancie panowali rojaliści. Przeciwnie, już od dni czerwcowych Konstytuanta stała się wyłącznym przedstawicielstwem burżuazyjnego republikanizmu i rys ten występował tym dobitniej, im bardziej upadał wpływ trójkolorowych republikanów poza Konstytuantą. Gdy szło o obronę formy burżuazyjnej republiki, frakcja ta miała do rozporządzenia głosy demokratycznych republikanów, gdy szło o treść, to nawet sposoby przemawiania nie różniły jej od rojalilistycznych frakcji burżuazji, bo interesy burżazji, materjalne warunki jej panowania i wyzysku klasowego stanowią właśnie treść burżuazyjnej republiki.
Nie rojalizm więc, lecz burżuazyjny republikanizm urzeczywistnił się w życiu i czynach tej Konstytuanty, która w końcu nie umarła i nie została zabita, lecz poprostu zgniła.
W ciągu całego jej panowania, dopóki grała ona w proscenium główną akcję, w głębi dokonywano ciągłych uroczystości ofiarnych — skazywano pojmanych przestępców czerwcowych sądem wojennym, lub wysyłano ich bez wyroku. Konstytuanta miała dość taktu, aby przyznać, że w powstańcach czerwcowych nie sądzi przestępców, lecz miażdży wrogów.
Pierwszym czynem Konstytuanty było wysadzenie komisji śledczej w celu zbadania wypadków z czerwca i 15-go maja oraz udziału przywódców demokratycznych i socjalistycznych w tych wypadkach. Całe śledztwo najwyraźniej godziło w Ludwika Blanc’a, Ledru-Rollin’a i Caussidieré’a. Burżuazyjni republikanie pałali chęcią jaknajszybszego uwolnienia się od tych rywali. Dla dokonania tej zemsty nie mogli wybrać odpowiedniejszego osobnika nad p. Odilona Barrota. Ten były przywódca dynastycznej opozycji, ten wcielony liberalizm, to napuszone zero, ten głęboki nieuk, nietylko chciał pomścić dynastję, lecz również obrachować się z rewolucjonistami za swój udaremniony gabinet ministerjalny. Była to rękojmia jego braku miłosierdzia. Tego więc Barrota mianowano prezesem izby śledczej i skonstruował on całkowity proces przeciw rewolucji lutowej, który można sprowadzić do następujących punktów: 17 marca manifestacja, 16 kwietnia spisek, 15 maja zamach, 23 czerwca wojna domowa! Dlaczego jego uczone i kryminalistyczne badania nie sięgnęły do 24 lutego? „Journal des Débats“ odpowiedział: 24 lutego to założenie Rzymu. Pochodzenie państw gubi się w podaniu, w które można wierzyć, lecz o którym nie powinno się dyskutować. Ludwika Blanc’a i Caussidiere’a oddano pod sąd. Konstytuanta dopełniła dzieła swego własnego oczyszczenia, rozpoczętego 15 maja.
Konstytuanta odrzuciła plan opodatkowania kapitału w formie podatku hipotecznego, poruszony przez rząd tymczasowy, a ponownie przyjęty przez Goudchaux, zniosła prawo, ograniczające dzień roboczy do 10-ciu godzin, przywróciła karę więzienia za długi, wykluczyła od udziału w sądach przysięgłych ludzi niepiśmiennych, stanowiących znaczną część ludności Francji. Dlaczegóż nie od prawa głosowania? Zaprowadzono ponownie kaucje dla pism, ograniczono prawo związków.
Ale w swej gorliwości przywracania dawnych burżuazyjnych stosunków i usuwania wszelkich śladów po falach rewolucyjnych burżuazyjni republikanie natrafili na opór, który groził niespodziewanym niebezpieczeństwem.
Nikt za dni czerwcowych nie walczył fanatyczniej o ocalenie własności i przywrócenie kredytu, niż paryscy drobnomieszczanie — właściciele kawiarni i restauracji, szynkarze, drobni kupcy, kramarze, rzemieślnicy i t. d. Sklepik zerwał się i poszedł przeciw barykadom, aby przywrócić ruch, który z ulicy prowadził do sklepiku. Ale za barykadami stali klijenci i dłużnicy, a przed niemi wierzyciele sklepiku. I gdy barykady zostały zburzone, a robotnicy pobici i gdy sklepikarze, upojeni zwycięstwem, pomknęli z powrotem do swych sklepów, znaleźli drzwi zabarykadowane przez zbawiciela własności, urzędowego ajenta kredytu, który im przedstawił groźne żądania: Płacić za weksel! Płacić za komorne! Płacić za towary!... Zginął sklepik, zginął sklepikarz!
Ocalenie własności! Ale dom, w którym mieszkali, nie był ich własnością; sklepy, w których siedzieli, nie były ich własnością; towary, któremi handlowali, nie były ich własnością. Ani ich przedsiębiorstwo, ani talerze, z których jedli, ani łóżko, na którym spali, nie należały do nich. Co do nich, szło o to, aby ocalić tę własność dla właściciela domu, który go odnajął, dla bankiera, który dyskontował weksel, dla kapitalisty, który pożyczał gotówkę, dla fabrykanta, który dał towary do sprzedania kramarzom, dla wielkiego kupca, który dał surowe materjały rzemieślnikom. Przywrócenie kredytu! Ale wzmocniony ponownie kredyt ukazał się znowu jako Bóg żyjący i mściwy, który wypędził niewypłacalnego dłużnika z jego czterech ścian z żoną i dzieckiem, jego urojoną własność oddał kapitałowi, a jego samego rzucił do więzienia, które znowu groźnie się wzniosło na ciałach powstańców czerwcowych.
Drobnomieszczanie spostrzegli z przerażeniem, że oddali się na łaskę swych wierzycieli przez to, że pobili robotników. Ich bankructwo przewlekało się od lutego, lecz nikt go niby nie dostrzegał; teraz ogłoszono je otwarcie.
Oszczędzano ich nominalną własność, oszczędzano dopóty, dopóki trzeba było pędzić ich na plac boju w imię własności. Teraz, po uregulowaniu wielkiej sprawy z proletarjatem, można było też uregulować drobną sprawę ze sklepikarzem. W Paryżu było zaprotestowanych weksli na sumę przeszło 21 miljonów franków. Na prowincji przeszło na 11 miljonów. Właściciele więcej niż 7 tysięcy zakładów handlowych w Paryżu nie zapłacili komornego od lutego.
Jeżeli Konstytuanta wdrożyła śledztwo w sprawie przestępstwa politycznego (politische Schuld), począwszy od lutego, to ze swej strony drobnomieszczanie zażądali śledztwa w sprawie długów cywilnych (bürgerliche Schulden), począwszy od 24 lutego. Zebrali się oni masowo w sali giełdy i groźnie postawili swe żądania: każdy kupiec, który mógł dowieść, że zbankrutował tylko wskutek zastoju, spowodowanego przez rewolucję, że przed 24 lutego interes jego szedł dobrze, otrzymuje za pośrednictwem sądu handlowego prolongatę długu, a wierzyciel jego musi zlikwidować swe żądania po wypłaceniu pewnego procentu. W Konstytuancie omawiano tę kwestję w formie projektu prawa pod nazwą concordats à l’amiable (umowy polubowne). Zgromadzenie wahało się; wtym przyszła wieść, że u bramy St. Dénis tysiące żon i dzieci powstańców przygotowują petycję w sprawie amnestji.
Wobec zmartwychwstającego widma czerwcowego zadrżeli drobnomieszczanie, a Zgromadzenie odzyskało swą srogość. Concordats à l’amiable, przyjacielskie porozumienie między dłużnikiem a wierzycielem, odrzucono we wszystkich istotnych punktach.
W Konstytuancie już dawno republikańscy przedstawiciele burżuazji odepchnęli demokratycznych przedstawicieli drobnomieszczaństwa. Teraz to zerwanie parlamentarne otrzymało swój realny wyraz ekonomiczny: dłużników-drobnomieszczan wydano w ręce wierzycieli-burżua. Wielka część tych drobnomieszczan była zupełnie zrujnowana, pozostałym zaś pozwolono dalej prowadzić interesy w warunkach, które z nich robiły zupełnych niewolników kapitału. 22 sierpnia 1848 r. Konstytuanta odrzuciła „concondats à l’amiable“; 19 września 1848 r, pod stanem oblężenia, na posłów od Paryża wybrano księcia Ludwika Bonapartego i więźnia z Vincennes, komunistę Raspaila. Burżuazja zaś wybrała żydowskiego wekslarza i orleanistę Foulda. A więc ze wszystkich stron naraz wypowiedziano wojnę Konstytuancie, republikanizmowi burżuazyjnemu, Cavaignac’owi.
Łatwo zrozumieć, że masowe bankructwa paryskich drobnomieszczan oddziałały poza bezpośrednio poszkodowanemi i na daleko szersze koła i znowu podkopały burżuazyjną wymianę. Tymczasem deficyt państwowy znowu się podniósł wskutek kosztów powstania czerwcowego, a dochody państwowe wciąż spadały dzięki wstrzymaniu produkcji, obniżeniu konsumcji, zmniejszeniu się przywozu. Cavaignac i Konstytuanta znaleźli tylko jeden środek — nową pożyczkę, która wepchnęła ich pod jeszcze cięższe jarzmo arystokracji finansowej.
Jeżeli drobnomieszczanie po zwycięztwie czerwcowym otrzymali w plonie bankructwo i egzekucję sądową, to janczarzy Cavaignac’a z gwardji mobilów otrzymali swą nagrodę w miękkich objęciach loretek i, jako „młodzi zbawiciele społeczeństwa“, cieszyli się wszelkiego rodzaju honorami w salonach Marrasta, tego dżentelmena trójkolorowego, który jednocześnie grał rolę amfitrjona i trubadura uczciwej republiki. Tymczasem te przywileje społeczne i daleko wyższy żołd mobilów gniewały armję, jednocześnie zaś zanikały wszystkie iluzje narodowe, któremi burżuazja przy pomocy swego pisma „National“ potrafiła za czasów Ludwika Filipa pociągnąć za sobą część armji i chłopstwa. Rola pośredników, którą Cavaignac i Konstytuanta odegrali w Północnych Włoszech, aby je wspólnie z Anglją zaprzedać Austrji, — ten jeden dzień władzy obrócił w niwecz 18 lat opozycji „Nationalu“. Żaden rząd nie był mniej narodowy i bardziej zależny od Anglji, a przecież za Ludwika Filipa „National“ żył codziennym powtarzaniem zdania Katona: Carthaginem esse delendam; żaden nie był bardziej służalczy względem Świętego przymierza, a od Guizota „National“ żądał zerwania traktatów wiedeńskich. Ironja dziejów zrobiła Bastide’a, byłego redaktora działu zagranicznego w „Nationalu“, ministrem spraw zewnętrznych Francji, aby każdą swą depeszą obalił każdy swój artykuł.
Przez chwilę armja i chłopstwo wierzyły, że dyktatura wojskowa postawi na porządku dziennym Francji wojnę zewnętrzną i „gloire“ (sławę). Ale Cavaignac nie uosabiał wcale dyktatury szabli nad burżuazyjnym społeczeństwem, lecz dyktaturę burżuazji przy pomocy szabli. Żołnierz był teraz potrzebny już tylko jako żandarm. Pod surową maską starożytno-republikańskiej rezygnacji Cavaignac ukrywał nikczemną uległość dla najhaniebniejszych warunków swych burżuazyjnych obowiązków. L’argent n’a pas de maître! Pieniądze nie znają pana! Cavaignac i Konstytuanta idealizowali tę dawną dewizę stanu trzeciego, tłumacząc ją na język polityczny w następujący sposób: Burżuazja nie zna króla; prawdziwą formą jej panowania jest republika.
„Wielka praca organiczna“ Konstytuanty polegała właśnie na wypracowaniu tej formy, stworzeniu republikańskiej konstytucji. Cała ta konstytucja tyleż mogła i miała zmienić w burżuazyjnym społeczeństwie, co zamiana chrześcijańskiego kalendarza na republikański a św. Bartłomieja na św. Robespierra zmienić może w stanie pogody i wiatru. Tam gdzie nie ograniczała się tylko do zmiany strojów, zadawalniała się protokułowaniem dokonanych faktów. Tak np. uroczyście zarejestrowano fakt istnienia republiki, fakt powszechnego prawa głosowania, fakt jednego zwierzchniczego Zgromadzenia narodowego na miejsce dwuch ograniczonych izb konstytucyjnych. Tak zarejestrowano i uregulowano fakt dyktatury Cavaignac’a, zastępując stałego nieodpowiedzialnego króla dziedzicznego przez niestałego i odpowiedzialnego, obieralnego króla — prezydenta, którego obierano na 4 lata. Tak samo podniesiono do rzędu ustawy konstytucyjnej fakt nadzwyczajnej władzy, w którą Konstytuanta przezornie uposażyła swego prezesa po okropnościach 15 maja i 25 czerwca w interesie własnego bezpieczeństwa. Reszta konstytucji była tylko rzeczą terminologji. Z mechanizmu starej monarchji zdarto etykietki rojalistyczne, a nalepiono republikańskie. Marrast, ongi główny redaktor „Nationalu“, obecnie główny redaktor konstytucji wywiązał się nie bez talentu z tego akademickiego zadania.
Konstytuanta przypominała owego urzędnika czylijskiego, który zamierzał robić pomiary dla rozgraniczenia własności ziemskiej w tej samej chwili, gdy grzmot podziemny zwiastował już wybuch wulkanu, który miał mu tę ziemię z pod nóg wydrzeć. W teorji odmierzała ona formy republikańskie, w których miało się wyrazić panowanie burżuazji, w rzeczywistości zaś utrzymywała się tylko zniesieniem wszelkich formuł, użyciem przemocy sans phrase, stanem oblężenia. Na dwa dni przed rozpoczęciem swej pracy konstytucyjnej proklamowała przedłużenie tego stanu. Dawniej pisano i przyjmowano konstytucję w czasie, gdy społeczny proces przewrotu doszedł do punktu stałego, gdy nowopowstałe stosunki klasowe utrwalały się i gdy powaśnione frakcje klasy panującej uciekały się do kompromisu, który im pozwalał dalej prowadzić między sobą walkę, a jednocześnie wyłączyć z niej znużoną masę ludową. Ta konstytucja natomiast nie sankcjonowała żadnej rewolucji społecznej, lecz chwilowe zwycięstwo starego społeczeństwa nad rewolucją.
W pierwszym projekcie konstytucji, ułożonym przed czerwcem, znajdowało się jeszcze prawo do pracy, „droit au travail“, pierwsza niezgrabna formuła, wypowiadająca rewolucyjne żądania proletarjatu. Zamieniono ją na „droit a l’assistance“, prawo do wsparcia publicznego, a któreż państwo nowożytne w tej lub owej formie nie żywi swych pauprów? Prawo do pracy jest w burżuazyjnym społeczeństwie nonsensem, marnym pobożnym życzeniem. Ale poza prawem do pracy kryje się władza nad kapitałem, poza władzą nad kapitałem — uspołecznienie środków produkcji, przejście ich na własność zrzeszonej klasy robotniczej, a więc zniesienie pracy najemnej i kapitału oraz ich wzajemnego stosunku. Poza „prawem do pracy“ kryło się powstanie czerwcowe. Konstytuanta, która faktycznie wyjęła proletarjat z pod prawa, musiała wyrzucić zasadniczo jego formułę z konstytucji, tej ustawy ustaw, musiała rzucić anatemę na prawo do pracy. Ale nie ograniczyła się na tym. Jak Plato wygnał ze swej republiki poetów, tak ona ze swojej na wieki wygnała — postępowy podatek. A postępowy podatek nietylko jest środkiem burżuazyjnym, możliwym do urzeczywistnienia w dzisiejszym ustroju na mniejszą lub większą skalę; był on w dodatku jedynym środkiem, który mógł przywiązać średnie warstwy burżuazyjnego społeczeństwa do uczciwej republiki, zmniejszyć dług państwowy i zaszachować antyrepublikańską większość burżuazji.
Z powodu kwestji concordats à l’amiable trójkolorowi republikanie faktycznie poświęcili drobną burżuazję dla korzyści wielkiej. Ten poszczególny fakt podnieśli do zasady przez wyklęcie ustawowe postępowego podatku. Reformy burżuazyjne postawiono na jednym szczeblu z rewolucją proletarjacką. Lecz jakaż klasa pozostała wobec tego ostoją republiki? Wielka burżuazja. A ta w swej masie była antyrepublikańska. Wyzyskując republikanów z „Nationalu“ dla ponownego utrwalenia dawnych stosunków ekonomicznych, burżuazja ta zamierzała skorzystać z nowoutrwalonych stosunków społecznych dla przywrócenia odpowiadających im form politycznych. Już w początkach października Cavaignac poczuł się zmuszony uczynić ministrami republiki Dufaure’a i Viviena, byłych ministrów Ludwika Filipa, mimo hałasów i gróźb tępogłowych purytanów z jego własnej partji.
Jak widzieliśmy, trojkolorowa konstytucja odrzucała wszelkie kompromisy z drobnomieszczaństwem i nie umiała przywiązać do nowej formy państwowej żadnej nowej części społeczeństwa. Natomiast pośpieszyła przywrócić tradycyjną nietykalność korporacji, która była najzażartszym i najfanatyczniejszym obrońcą starego państwa. Zakwestjonowaną przez rząd tymczasowy nieusuwalność sędziów Konstytuanta podniosła do godności ustawy konstytucyjnej. Jeden król, którego usunięto, odrodził się w tuzinach tych nieusuwalnych inkwizytorów.
Prasa francuska wielokrotnie wskazywała na sprzeczności w konstytucji p. Marrasta, np. na jednoczesne istnienie dwuch zwierzchników, Zgromadzenia narodowego i prezydenta i t. d. i t. d.
Lecz główna sprzeczność tej konstytucji polega na tym, że przez powszechne głosowanie daje ona władzę polityczną w posiadanie tym samym klasom, których niewolę społeczną ma uwiecznić: proletarjatowi, chłopstwu, drobnomieszczaństwu. Klasie zaś, której władzę społeczną ta konstytucja sankcjonuje, odbiera ona zarazem rękojmie polityczne tej władzy. Panowanie polityczne burżuazji wtłacza ona w ramy demokratyczne, które w każdej chwili mogą doprowadzić do zwycięstwa klas jej wrogich i zagrozić samym podstawom jej społeczeństwa. Od tamtych klas konstytucja wymaga, aby od wyzwolenia politycznego nie szły naprzód do społecznego, od tej zaś wymaga, aby po restauracji społecznej nie szła dalej wstecz do politycznej.
Burżuazyjni republikanie mało się martwili o te sprzeczności. W miarę, jak ludzie ci przestawali być niezbędni, a takiemi byli tylko jako przednia straż starego społeczeństwa przeciw rewolucyjnemu proletariatowi, teraz, w kilka tygodni po swym zwycięstwie, spadali ze stanowiska partji do stanowiska kliki. Nawet konstytucja była dla nich tylko wielką intrygą, której celem było przedewszystkim ukonstytuować panowanie kliki. Prezydent miał być dalszym ciągiem Cavaignac’a, Zgromadzenie prawodawcze dalszym ciągiem Konstytuanty. Spodziewali się oni siłę polityczną mas sprowadzić do fikcji i tą fikcją szermować, aby stale grozić większości burżuazji dylematem dni czerwcowych: państwo „Nationalu“, albo państwo anarchji.
Rozpoczęte 4 września dzieło napisania konstytucji zostało zakończone 23 października. 2 września Konstytuanta postanowiła nie rozchodzić się, dopóki nie wyda ustaw organicznych, uzupełniających konstytucję. Jednakże zdecydowała się ona już 10 grudnia powołać do życia swój własny twór, prezydenta, na długo jeszcze przed końcem swej własnej działalności. Tak wielka była jej pewność, że ten homunkulus konstytucji będzie synem swej matki. Na wszelki wypadek postanowiono, że, o ile żaden z kandydatów nie otrzyma więcej niż 2 miljony głosów, prawo wyboru przechodzi z narodu na Konstytuantę.
Daremna troskliwość! Pierwszy dzień urzeczywistnienia konstytucji był ostatnim dniem panowania Konstytuanty. W czeluści urny wyborczej leżał jej wyrok śmierci. Konstytuanta szukała „syna swojej matki“, a znalazła „synowca swego stryja“. Saul Cavaignac otrzymał miljon głosów, ale Dawid Napoleon otrzymał 6 miljonów. Sześciokroć pobity został Saul Cavaignac.
10-ty grudnia 1848 r. był dniem powostania chłopskiego. Od tego dnia dopiero datuje się luty dla francuskich chłopów. Ten symbol, który zwiastował ich wejście do ruchu rewolucyjnego, niezgrabnie podstępny, filuternie naiwny, błazeńsko podniosły, ten wyrachowany zabobon, patetyczna burleska, genjalnie głupi anachronizm, niesmaczny żart historji wszechświatowej, nieczytelny hieroglif dla umysłów wykształconych — symbol ten miał niezaprzeczoną fizjonomję tej klasy, która w łonie cywilizacji reprezentuje barbarzyństwo. Republika ukazała się jej w postaci poborcy podatkowego, ona ukazała się republice w osobie cesarza. Napoleon był jedynym człowiekiem, zupełnie odpowiadającym interesom i wyobraźni klasy chłopskiej, nowostworzonej w r. 1789. Wypisując jego imię na froncie republiki, chłopstwo tymsamym ogłaszało nazewnątrz wojnę, nawewnątrz walkę o swe interesy klasowe. Ze sztandarami, z muzyką szli ci chłopi do lokalów wyborczych, wołając: plus d’impôts, à bas les riches, à bas la république, vive l’Empereur! Nie trzeba podatków, precz z bogaczami, precz z republiką, niech żyje cesarz! Poza cesarzem kryła się wojna chłopska. Na wyborach przegłosowano republikę bogaczy.
10-ty grudnia był to chłopski coup d’etat (zamach stanu), który obalił istniejący rząd. I od tej chwili, gdy chłopi odebrali Francji jeden rząd, a dali jej drugi, oczy ich stale kierowały się na Paryż. Będąc przez chwilę czynnemi bohaterami dramatu rewolucyjnego, nie mogli już znowu dać się zepchnąć do roli bezczynnego i nic nieznaczącego chóru.
Inne klasy przyczyniły się do uzupełnienia zwycięstwa chłopów. Dla proletarjatu obiór Napoleona oznaczał usunięcie Cavaignac’a, upadek Konstytuanty, dymisję burżuazyjnego republikanizmu, kasację zwycięstwa czerwcowego. Dla drobnomieszczaństwa Napoleon był panowaniem dłużnika nad wierzycielem. Dla większości wielkiej burżuazji wybór Napoleona był otwartym zerwaniem z frakcją, która przez chwilę była jej potrzebna przeciw rewolucji, lecz która stała się nieznośna, gdy swe chwilowe stanowisko chciała utrwalić w drodze konstytucyjnej. Napoleon w miejsce Cavaignac’a był dla nich monarchją na miejsce republiki, początkiem restauracji rojalistycznej, lękliwym kiwnięciem w stronę księcia orleańskiego, lilją ukrytą wśród fijołków. Armja wreszcie głosowała za Napoleonem przeciw gwardji mobilów, przeciw siekance pokoju, za wojną.
Tak więc stało się to, o czym „Nowa Gazeta Reńska“ wyraziła się, że człowiek najbardziej ograniczony we Francji otrzymał najbardziej nieograniczone znaczenie. Właśnie dlatego, że był niczym, mógł oznaczać wszystko, oprócz siebie samego. Jakkolwiek rozmaite znaczenie miało imię Napoleona w ustach rozmaitych klas, każdy pisał tym imieniem na kartce wyborczej: precz z partją „Nationalu“, precz z Cavaignac’em, precz z Konstytuantą, precz z burżuazyjną republiką! Minister Dufaure oznajmił to otwarcie w Narodowym zgromadzeniu konstytucyjnym: 10-ty grudnia jest drugim 24-tym lutego.
Drobnomieszczaństwo i proletarjat głosowały en bloc za Napoleonem, aby głosować przeciw Cavaignac’owi i nie pozwolić na oddanie ostatecznej decyzji w ręce Konstytuanty przez rozstrzelenie się głosów. Lecz najbardziej postępowa część obu klas wystawiła swych własnych kandydatów. Napoleon był zbiorowym imieniem wszystkich partji, sprzymierzonych przeciw burżuazyjnej republice, Ledru - Rollin i Raspail były to imiona własne — jedno demokratycznego drobnomieszczaństwa, drugie rewolucyjnego proletarjatu. Głosy za Raspailem — jak otwarcie oświadczali proletarjusze i ich rzecznicy socjalistyczni — miały być tylko demonstracją, protestem przeciw wszelkiej prezydenturze, t. j. przeciw samej konstytucji, głosami przeciw Ledru - Rollinowi, pierwszym aktem oddzielenia się proletarjatu, jako samoistnej politycznej partji od partji demokratycznej. Ta partja natomiast — demokratyczne drobnomieszczaństwo i jego przedstawicielka parlamentarna, Góra — traktowała kandydaturę Ledru - Rollina z całą powagą, jaka przystoi partji, przywykłej do uroczystego mydlenia oczu samej sobie. Była to zresztą ostatnia próba samodzielnego jej wystąpienia obok proletarjatu; nietylko partja republikańsko-burżuazyjna, lecz i demokratyczne drobnomieszczaństwo wraz ze swą Górą zostało pobite w d. 10 grudnia.
Francja miała teraz jednocześnie Górę i Napoleona, — najlepszy dowód, że były to tylko dwie martwe karykatury wielkich rzeczywistości, których imię nosiły. Ludwik Napoleon, wraz ze swym kapeluszem cesarskim i orłem, licho parodjował starego Napoleona, a Góra ze swemi frazesami, zapożyczonemi z 1793 r. i pozami demagogicznemi licho parodjowała starą Górę. W ten sposób upadły dwa tradycyjne przesądy: wiara w r. 1793 i w Napoleona. Rewolucja stała się sama sobą dopiero z chwilą, gdy otrzymała własne oryginalne imię, a to mogło się stać wtedy dopiero, gdy na jej pierwszy plan wystąpiła nowożytna klasa rewolucyjna, przemysłowy proletarjat. Można rzec, że 10-ty grudnia spiorunował Górę i zbił ją z tropu już dlatego, że w dniu tym brutalny żart chłopski ze śmiechem rozbił klasyczną analogję z wielką rewolucją.
20-tego grudnia Cavaignac złożył swój urząd i Konstytuanta ogłosiła Ludwika Napoleona prezydentem republiki. D. 19 grudnia, w ostatnim dniu swego jedynowładztwa, konstytuanta odrzuciła wniosek amnestji dla powstańców czerwcowych. Odwołać dekret z 27 czerwca, którym bez sądu skazano na zesłanie 15, 000 powstańców. — czyż nie znaczyłoby to odwołać samą rzeź czerwcową?
Odilon Barrot, ostatni minister Ludwika Filipa, stał się pierwszym ministrem Ludwika Napoleona. Jak Ludwik Napoleon nie datował swego panowania od 10 grudnia, lecz od uchwały senatu z r. 1806, tak też znalazł sobie prezesa ministrów, który swego ministerjum nie datował od 20 grudnia, lecz od dekretu królewskiego z 24 lutego. Jako prawowity następca Ludwika Filipa, Ludwik Napoleon złagodził zmianę władcy przez utrzymanie starego ministerjum, które w dodatku nie zdążyło się zużyć, bo nie zdążyło przyjść na świat.
Wybór ten natchnęli mu przywódcy rojalistycznych frakcji burżuazji. Głowa starej opozycji dynastycznej, — Barrot, który nieświadomie tworzył szczebel przejściowy do republikanów Nationalu, nadawał się jeszcze bardziej do tego. aby z zupełną świadomością utworzyć szczebel przejściowy od burżuazyjnej republiki do monarchji.
Odilon Barrot był wodzem jedynej z dawnych partji opozycyjnych, która, zawsze bezskutecznie walcząc o tekę ministerjalną, nie zdążyła się jeszcze skompromitować. Rewolucja rzucała w szybkim kalejdodoskopie na wyżyny władzy wszystkie z kolei stare partje opozycyjne, aby każda z nich nietylko w czynie, lecz i frazesach wyparła się swych dawnych frazesów i aby w końcu lud rzucił je wszystkie w postaci jednej obrzydliwej mieszaniny na śmietnik historji. Barrot, to wcielenie burżuazyjnego liberalizmu, ten człowiek, który przez lat 18 ukrywał swą wewnętrzną próżnię i podłość pod maską robionej powagi, miał się stać wszechstronnym renegatem. Jeżeli w pewnych chwilach jego samego trwożył zbyt uderzający kontrast pomiędzy cierniami teraźniejszości a laurami przeszłości, jedno spojrzenie w zwierciadło wystarczało, aby mu powrócić ministerjalne panowanie nad sobą i ludzkie samoubóstwienie. W zwierciadle jaśniał przed nim Guizot, któremu on stale zazdrościł, a który jego zawsze traktował jak uczniaka. Sam Guizot, ale Guizot z olimpijskim czołem Odilona. Barrot nie dostrzegał tylko uszu Midasa.
Barrot z 24 lutego objawił się tylko w Barrocie z 20 grudnia. Obok niego, orleanisty i wolterjanina, stanął jako minister wyznań — legitymista i jezuita Falloux.
W kilka dni potym teka spraw wewnętrznych dostała się do rąk Leona Faucher’a, maltuzjanina. Prawo, religja, ekonomja polityczna! Ministerjum Barrota zawierało to wszystko i w dodatku jeszcze połączenie legitymistów i orleanistów. Brakowało tylko bonapartysty. Bonaparte maskował się jeszcze i nie chciał grać Napoleona, bo Solouque nie grał jeszcze roli Toussaint l’Ouverture [3].
Partję Nationalu wyparto natychmiast ze wszystkich wyższych stanowisk, które zagarnęła. Prefekturę policyjną, dyrekcję poczty, gieneralną prokuraturę, merostwo paryskie, wszystko obsadzono dawnemi kreaturami monarchji. Changarnier, legitymista, otrzymał główne dowództwo nad gwardją narodową departamentu Sekwany, gwardją mobilów i wojskami linjowemi pierwszej dywizji. Bugeaud, orleanista, stał się dowódcą armji alpejskiej. Ta zamiana urzędników ciągnęła się bez przerwy pod panowaniem Barrota. Pierwszym aktem jego ministerjum była restauracja starej administracji rojalistycznej. W jednej chwili zmieniła się scena urzędowa — kulisy, kostjumy, język, aktorzy, figuranci, statyści, suflerzy, obsada ról, motywy sztuki, treść kolizji, cała sytuacja. Pozostała na swym miejscu tylko Konstytuanta, która była przed stworzeniem tego świata. Ale od chwili, gdy Konstytuanta zainstalowała Bonapartego, Bonaparte Barrota, Barrot Changarnier’a, Francja przeszła od okresu republikańskiego konstytuowania do okresu ukonstytuowanej republiki. I na cóż w tej ukonstytuowanej republice miała być jeszcze konstytuanta? Po stworzeniu ziemi Stwórcy jej pozostało tylko usunąć się do nieba. Konstytuanta była zdecydowana nie iść za jego przykładem, bo była ostatnim przytułkiem partji burżuazajnych republikanów. Jeżeli jej odebrano wszystkie organy władzy wykonawczej, to czyż nie pozostawała w jej rękach wszechmoc konstytuująca? Pierwszą jej myślą było utrzymanie za wszelką cenę zwierzchniczego stanowiska i przywrócenie sobie z jego pomocą straconego terenu. Ministerjum Barrota należało wyprzeć przez ministerjum Nationalu i wówczas rojalistyczny personel musiałby natychmiast opuścić pałace administracji, a na jego miejsce wkroczyłby z tryumfem personel trójkolorowy. Zgromadzenie narodowe zadecydowało upadek ministerjum, a ministerjum samo nastręczyło taką sposobność do napaści, że i Konstytuanta nie mogłaby znaleść lepszej.
Trzeba pamiętać, że Ludwik Bonaparte oznaczał dla chłopów: żadnych więcej podatków! Sześć dni siedział Bonaparte na krześle prezydenta i na dzień siódmy, 27 grudnia, jego ministerjum zaproponowało zatrzymać podatek od soli, którego zniesienie dekretował rząd tymczasowy. Podatek od soli wraz z podatkiem od wina ma ten przywilej, że jest kozłem ofiarnym starego francuskiego systemu finansowego, zwłaszcza w oczach wiejskiego ludu. Ministerjum Barrota nie mogło podpowiedzieć wybrańcowi chłopów zjadliwszego epigramatu na jego wyborców niż wyrazy: przywrócenie podatku od soli! Wobec podatku od soli Bonaparte stracił swą sól rewolucyjną, — Napoleon powstania chłopskiego rozwiał się jak mgliste widmo i pozostał tylko wielki nieznajomy intrygi burżuazyjno-rojalistycznej. I nie bez rozmysłu ministerjum Barrota zrobiło ten akt nietaktownie brutalnego rozczarowania pierwszym aktem rządowym prezydenta.
Konstytuanta ze swej strony łapczywie chwyciła się podwójnej sposobności obalenia ministerjum i wystąpienia przeciw wybrańcowi chłopów, jako przedstawicielka, chłopskich interesów. Odrzuciła ona projekt ministra finansów, zredukowała podatek od soli do trzeciej części pierwotnej wysokości, powiększyła w ten sposób o 60 miljonów deficyt, wynoszący 560 miljonów i po tym votum nieufności spokojnie oczekiwała ustąpienia ministerjum. Konstytuanta nie rozumiała ani trochę nowego świata, który ją otaczał i zmiany własnego stanowiska. Poza ministerjum stał prezydent, a poza prezydentem stało 6 miljonów, które złożyły tyleż votów nieufności dla Konstytuanty do urny wyborczej. Konstytuanta zwracała narodowi jego votum nieufności. Zabawna wymiana! Zapominała ona, że jej vota straciły już kurs przymusowy. Odrzucenie podatku od soli sprawiło tylko, że Bonaparte i jego ministerjum postanowili „skończyć“ ze Zgromadzeniem konstytucyjnym. Rozpoczął się ów długi pojedynek, który wypełnił całą drugą połowę życia Konstytuanty. 29-ty stycznia, 21 marca, 3 maja były to journées, wielkie dnie tego kryzysu, zwiastuny 13 czerwca.
Francuzi, jak np. Ludwik Blanc pojmowali dzień 22 stycznia, jako wystąpienie sprzeczności konstytucyjnej, sprzeczności pomiędzy zwierzchniczym, nierozwiązanym, pochodzącym z powszechnych wyborów Zgromadzeniem narodowym, a prezydentem, który według brzemienia praw jest przed nim odpowiedzialny, w rzeczywistości zaś jest również usankcjonowany przez powszechne głosowanie i w dodatku łączy w swej osobie wszystkie głosy, które dzielą się między poszczególnych członków Zgromadzenia narodowego i stokrotnie rozpraszają; nadto prezydent posiada całą władzę wykonawczą, podczas gdy Zgromadzenie narodowe ma tylko powagę moralną. Takie pojmowanie 29 stycznia jest błędne i mięsza mowy bojowe na trybunie, w prasie, klubach z rzeczywistą treścią walki. Ludwik Bonaparte wobec Narodowego zgromadzenia konstytucyjnego nie był jedną władzą konstytucyjną, występującą przeciw drugiej, nie był władzą wykonawczą, stającą przeciw prawodawczej. Była to walka ukonstytowanej burżuazyjnej republiki z narzędziami jej ukonstytuowania, z ambitnemi intrygami i ideologicznemi żądaniami rewolucyjnego odłamu burżuazji, który założył tą republikę i ze zdumieniem się przekonał, że jego ukonstytuowana republika wygląda jak odnowiona monarchja. Wobec tego odłam ten burżuazji chciał gwałtem przedłużyć okres konstytuowania się z jego wszystkiemi warunkami, złudzeniami, językiem i personelem i nie pozwalał, aby wyłoniła się dojrzała burżuazyjna republika w swej całkowitej, odrębnej postaci. Jak Narodowe zgromadzenie konstytucyjne reprezentowało powróconego do jego łona Cavaignac’a, tak Bonaparte reprezentował nieodłączone jeszcze od niego Narodowe zgromadzenie prawodawcze, t. j. zgromadzenie narodowe ukonstytuowanej republiki burżuazyjnej.
Wybór Bonapartego mógł się wówczas dopiero wyjaśnić, gdyby się powtórzył w wyborach nowego Zgromadzenia narodowego, w których zamiast jednego imienia miały wystąpić jego różnorodne znaczenia. Mandat starego Zgromadzenia został skasowany przez 10 grudnia. A więc 29 stycznia wystąpili przeciw sobie nie prezydent i Zgromadzenie narodowe jednej republiki, lecz Zgromadzenie narodowe republiki tworzącej się, i prezydent już stworzonej, — dwie siły wcielające dwa różne okresy procesu życiowego republiki. Z jednej strony była drobna republikańska frakcja burżuazji, która jedyna mogła proklamować republikę, wydrzeć ją z rąk rewolucyjnego proletarjatu za pomocą walki ulicznej i panowania teroru i nakreślić konstytucji jej idealne zarysy, z drugiej — cała masa rojalistyczna burżuazji, która jedynie mogła panować w tej ukonstytuowanej burżuazyjnej republice, wyrzucić z konstytucji jej ideologiczne naleciałości i urzeczywistnić w drodze prawodawczej i administracyjnej nieodzowne warunki ujarzmienia proletarjatu.
Burza, która wybuchła 29 stycznia, gromadziła się w ciągu całego miesiąca. Konstytuanta chciała swym votum nieufności zmusić ministerjum Barrota do dymisji. Ministerjum Barrota natomiast zaproponowało Konstytuancie, aby sama sobie dała stanowcze votum nieufności, uchwaliła swe samobójstwo, zadekretowała własne rozwiązanie. Na rozkaz ministerjum jeden z najmniej znanych posłów, Rateau, postawił 6 stycznia ten wniosek Konstytuancie, tej samej Konstytuancie, która już w sierpniu postanowiła się nie rozchodzić, dopóki nie wyda całego szeregu praw organicznych, uzupełniających konstytucję. Ministerjalista Fould oświadczył jej bez ogródek, że jej rozwiązanie jest niezbędne „dla przywrócenia zachwianego kredytu“. I czy Konstytuanta nie podkopywała kredytu, przedłużając stan tymczasowy i zagrażając Barrotowi, a więc Bonapartemu, a więc ukonstytuowanej republice? Olimpijski Barrot stał się szalonym Rolandem na myśl, że ta z trudnością uzyskana prezesura ministerjum, którą mu republikanie już raz odroczyli o całe dziesięciolecie — ach nie, o dziesięć miesięcy, znowu mu się może wymknąć z rąk po dwuch tylko tygodniach rozkoszy. I oto Barrot zaczął obchodzić się z tym mizernym Zgromadzeniem jak najbardziej tyrański z tyranów. Najłagodniejsze jego słowa były: „z tym Zgromadzeniem niemożliwa jest żadna przyszłość“. I w istocie reprezentowało ono tylko przeszłość. „Jest ono niezdolne“, dodawał Barrot z ironją, „otoczyć republikę takiemi instytucjami, które są niezbędne dla jej utrwalenia“. I w samej rzeczy! Wraz z wyłącznym antagonizmem do proletarjatu upadła i burżuazyjna energja Zgromadzenia, a w zatargu z rojalistami odżył w nim jego republikański patos. Stało się więc podwójnie niezdolne do otoczenia odpowiedniemi instytucjami burżuazyjnej republiki, której już nie rozumiało.
Jednocześnie z wnioskiem Rateau ministerjum wywołało w całym kraju burzę petycji i odtąd codziennie ze wszystkich kątów Francji zlatywały Konstytuancie na głowę całe paki billets doux (listów miłosnych), w których mniej lub więcej kategorycznie proszono ją, aby się rozwiązała i napisała testament. Konstytuanta ze swej strony wywołała kontrpetycje, w których ją proszono, aby pozostała przy życiu. Walka wyborcza pomiędzy Bonapartem a Cavaignac’iem wznowiła się jako walka petycji za i przeciw rozwiązaniu Zgromadzenia narodowego. Petycje miały być uzupełniającemi komentarzami do 10 grudnia. Agitacja ta trwała przez cały styczeń.
W konflikcie pomiędzy Konstytuantą a prezydentem Konstytuanta nie mogła się powoływać na swe pochodzenie z powszechnych wyborów, bo właśnie odwoływano się od niej do powszechnego prawa głosowania. Nie mogła się oprzeć na żadnej prawowitej władzy, bo właśnie szło o walkę z legalną władzą. Nie mogła obalić ministerjum przez swe vota nieufności, jak próbowała zrobić jeszcze raz 6 i 26 stycznia, bo ministerjum nie żądało wcale jej ufności. Pozostało jej tylko jedno wyjście: powstanie. Bojowe siły powstania stanowiła republikańska część gwardji narodowej, gwardja mobilów i ośrodki rewolucyjnego proletarjatu, kluby. Mobile, ci bohaterowie dni czerwcowych, stanowili w grudniu zorganizowaną siłę bojową burżuazyjnej frakcji republikańskiej, podobnie jak przed czerwcem warsztaty narodowe stanowiły zorganizowaną siłę bojową rewolucyjnego proletarjatu. Komisja wykonawcza Konstytuanty skierowała swój brutalny atak na warsztaty narodowe, gdy musiała skończyć z coraz nieznośniejszemi żądaniami proletarjatu; podobnież i ministerjum Bonapartego uderzyło na gwardję mobilów, gdy musiało skończyć z coraz nieznośniejszemi żądaniami republikańskiej frakcji burżuazji. Zarządziło ono rozwiązanie gwardji mobilów. Część ich odprawiono i wyrzucono na bruk, drugiej części nadano organizację monarchiczną, zamiast demokratycznej, a żołd ich obniżono do wysokości żołdu wojsk linjowych. Mobile znaleźli się w położeniu powstańców czerwcowych i odtąd prasa codziennie przynosiła publiczne spowiedzi, w których mobile wyznawali swe grzechy czerwcowe i błagali proletarjat o przebaczenie.
A kluby? Od chwili, gdy Konstytuanta zagroziła w osobie Barrota prezydentowi, w osobie prezydenta ukonstytuowanej republice burżuazyjnej, a w ukonstytuowanej republice burżuazyjnej — republice burżuazyjnej wogóle, przyłączyły się do niej siłą rzeczy wszystkie żywioły twórcze republiki lutowej, wszystkie partje, które chciały obalić istniejącą republikę i gwałtem powrócić ją do dawnego stanu, zamienić ją na republikę, odpowiadającą ich zasadom i interesom klasowym. Wszystko, co się stało, odstało się znowu, krystalizacje ruchu rewolucyjnego znowu przeszły w stan płynny, republika, o którą walczono, stała się znowu nieokreśloną republiką dni lutowych, którą każda partja określała na swój sposób. Na chwilę partje znowu zajęły dawne swe stanowisko lutowe, — tylko bez złudzeń lutowych. Trójkolorowi republikanie „Nationalu“ oparli się znowu na demokratycznych republikanach „Reformy“ i wypchnęli ich jako przednią straż na pierwszy plan walki parlamentarnej. Republikanie demokratyczni oparli się znowu na republikanach socjalistycznych — 27-ego stycznia manifest publiczny obwieścił ich pojednanie i zjednoczenie — i przygotowywali w klubach grunt powstańczy. Prasa ministerjalna słusznie traktowała trójkolorowych republikanów „Nationalu“ jako zmartwychpowstałych powstańców czerwcowych. Aby utrzymać się na szczycie burżuazyjnej republiki, postawili oni na kartę samą burżuazyjną republikę. 26 stycznia minister Faucher postawił projekt prawa o związkach, którego pierwszy paragraf opiewa: „Kluby są wzbronione“. Faucher postawił wniosek, aby projekt ten jako nagły natychmiast oddano pod dyskusję. Konstytuanta odrzuciła nagłość wniosku, a 27 stycznia Ledru-Rollin złożył wniosek z 230 podpisami, żądający postawienia ministerjum w stanie oskarżenia za przekroczenie konstytucji. Postawienie ministerjum w stanie oskarżenia w chwili, gdy taki akt był albo nietaktownym zdemaskowaniem bezsilności sędziego, t. j. większości izby, albo bezsilnym protestem oskarżyciela przeciw tej większości, — takim był wielki rewolucyjny atut, który od tego czasu w każdym punkcie kulminacyjnym kryzysu niefortunna Góra rzucała na stół. Biedna Góra, upadająca pod ciężarem swego własnego imienia!
Blanqui, Barbès, Raspail i inni próbowali 15 maja rozpędzić Zgromadzenie konstytucyjne, wdzierając się do sali posiedzeń na czele paryskiego proletarjatu. Barrot przygotowywał dla tego samego Zgromadzenia moralny 15-ty maja, zamierzając podyktować mu samorozwiązanie i zamknąć salę jego posiedzeń. To samo Zgromadzenie powierzyło Barrotowi śledztwo w sprawie przestępców majowych. I oto teraz w chwili, gdy on sam występował wobec zgromadzenia jako rojalistyczny Blanqui, gdy ono przeciw niemu oprzeć się musiało na klubach, na rewolucyjnym proletarjacie, na partji Blanqui’ego, w tej samej chwili nieubłagany Barrot ugodził Zgromadzenie wnioskiem wyjęcia więźniów majowych z pod sądu przysięgłych i oddania ich w ręce „haute cour“, najwyższego sądu, wynalezionego przez partję „Nationalu“. Zadziwiająca rzecz, jak spotęgowana obawa o tekę ministerjalną potrafiła wykrzesać z głowy takiego Barrota podstępy, godne jakiegoś Beaumarchais’a. Zgromadzenie narodowe po długim wahaniu przyjęło jego wniosek. Wobec przestępców majowych powróciło ono do swego normalnego charakteru.
Jeżeli prezydent i ministrowie pchali Konstytuantę do powstania, to ona pchała prezydenta i ministerjum do zamachu stanu, bo nie mieli żadnych legalnych środków rozwiązania jej. Lecz Konstytuanta była matką konstytucji, a konstytucja matką prezydenta. Przez zamach stanu prezydent znosiłby konstytucję, a wraz z nią i republikańskie podstawy prawne swego stanowiska. Musiałby wtedy uciec się do swych praw imperjalistycznych, ale imperjalistyczne prawa budziły do życia orleanistyczne — i te zaś i tamte bladły wobec legitymistycznych. Upadek legalnej republiki mógł wynieść w górę jej przeciwny biegun, legitymistyczną monarchję i to w chwili, gdy partja orleanistyczna była tylko zwyciężoną z lutego, a Bonaparte tylko zwycięzcą z 10 grudnia. Oboje zaś mogli republikańskiej uzurpacji przeciwstawić tylko swoje, równie uzurpowane tytuły monarchiczne. Legitymiści widzieli, że chwila jest dla nich pomyślna i spiskowali w biały dzień. Jenerał Changarnier miał się stać ich Monckiem. W ich klubach równie otwarcie zwiastowano powrót białej monarchji, jak w proletarjackich nadejście czerwonej republiki.
Pomyślnie stłumiony rokosz uwolniłby ministerjum od wszelkich trudności: „Legalność zabija nas“, wołał Odilon Barrot. Rokosz pozwoliłby pod pozorem salut publiqne (ocalenia publicznego) rozwiązać Konstytuantę, złamać konstytucję w interesie samej konstytucji. Brutalne wystąpienie Odilona Barrota w Zgromadzeniu narodowym, projekt rozwiązania klubów, hałaśliwa dymisja 50 trójkolorowych prefektów i zastąpienie ich przez rojalistów, rozwiązanie gwardji mobilów, złe traktowanie ich dowódców przez Changarniera, przywrócenie katedry profesorowi Lherminier’owi, który stał się już niemożliwy za Guizota, znoszenie wybryków legimitystycznych, — wszystko to były prowokacje rokoszu. Lecz rokosz nie wybuchał. Oczekiwał on hasła od Konstytuanty, nie od ministerjum.
Wreszcie nastąpił 29-ty stycznia, dzień, w którym miano rozstrzygnąć o postawionym przez Mathieu (posła z de la Drôme) wniosku bezwarunkowego odrzucenia wniosku Rateau. Legitymiści, orleaniści, bonapartyści, gwardja mobilów, Góra, kluby, wszystko w tym dniu spiskowało, każdy zarówno przeciw rzekomym wrogom, jak przeciw rzekomym sprzymierzeńcom. Bonaparte na koniu ćwiczył część wojsk na placu Zgody, Changarnier produkował efektowne manewry strategiczne; gmach posiedzeń Konstytuanty został obsadzony wojskiem. Ona sama, ten punkt środkowy wszystkich krzyżujących się nadziei, obaw, oczekiwań, wrzeń, napięć, sprzysiężeń, to zgromadzenie o lwiej odwadze, ani na chwilę się nie wahało w tak doniosłej chwili dziejowej. Przypominało ono szermierza, który nietylko boi się użyć własnego oręża, lecz w dodatku czuje się zobowiązany do pozostawienia oręża swego przeciwnika w nieuszkodzonym stanie. Z pogardą dla śmierci Konstytuanta podpisała swój własny wyrok i odrzuciła bezwarunkowe odrzucenie wniosku Rateau. Znajdując się sama w stanie oblężenia, zakreśliła ona działalności konstytuującej granice, których konieczną ramą był stan oblężenia w Paryżu. Zemściła się, jak na nią przystało, wdrażając na drugi dzień śledztwo z powodu strachu, jakiego jej napędziło ministerjum 29 stycznia. Góra wykazała swój brak energji rewolucyjnej i politycznego rozumu, dając się użyć partji „Nationalu“ w charakterze przedniej straży w tej wielkiej komedji intryg. Partja „Nationalu“ uczyniła ostatnią próbę utrzymania w republice ukonstytuowanej owego monopolu władzy, który posiadała w okresie powstawania burżuazyjnej republiki. Partja ta została pobita.
Jeżeli w kryzysie styczniowym szło o istnienie Konstytuanty, to w kryzysie 21 marca — o istnienie konstytucji; tam szło o skład osobisty partji „Nationalu“, tu — o jej ideał. Zbyteczna rozwodzić się, że uczciwi republikanie taniej sprzedali wzniosłe uczucia swej ideologji, niż ziemskie rozkosze władzy państwowej.
21 marca na porządku dziennym Zgromadzenia narodowego stał projekt prawa Fauchera przeciw wolności związków: zamknięcie klubów. Artykuł 8 konstytucji zapewnia wszystkim francuzom prawo stowarzyszania się. Zakaz więc klubów był zupełnie niedwuznacznym złamaniem konstytucji i sama Konstytuanta miała kanonizować profanację swych świętości. Lecz kluby były zbornemi punktami, mieszkaniami konspiracyjnemi rewolucyjnego proletarjatu. Zgromadzenie narodowe samo już zabroniło koalicji robotników przeciw swym kapitalistom. A czym były kluby, jeżeli nie koalicją całej klasy robotniczej przeciw całej burżuazji, tworzeniem państwa robotniczego przeciwko państwu burżuazyjnemu? Czyż nie były one wszystkie konstytuantami proletarjatu i oddziałami armji bojowej powstania? Wszak konstytucja chciała przedewszystkim ukonstytuować panowanie burżuazji. Konstytucja mogła więc oczywiście przez prawo stowarzyszeń rozumieć tylko stowarzyszenia, harmonizujące z panowaniem burżuazji, t. j. z ustrojem burżuazyjnym. Jeżeli dla przyzwoitości teoretycznej konstytucja wyrażała się ogólnikowo, od czegóż był rząd i Zgromadzenie narodowe, jeżeli nie od tego, by ją wykładać i stosować w poszczególnych wypadkach? I jeżeli w epoce tworzenia republiki kluby były faktycznie zakazane przez stan oblężenia, to czyż w uregulowanej, ukonstytuowanej republice nie powinny być zakazane przez prawo? Temu prozaicznemu wykładowi konstytucji trójkolorowi republikanie mogli przeciwstawić tylko górnolotne frazesy konstytucyjne. Jedna ich część — Pagnerre, Duclerc i inni — głosowali za ministerjum i zapewnili mu większość.
Druga część z archaniołem Cavaignac’em i ojcem kościoła Marrastem na czele, po przejściu artykułu o zakazie klubów wyszła razem z Ledru-Rollinem i Górą do osobnej sali biura — i tam złożyła naradę. Zgromadzenie narodowe było zdekompletowane i nie mogło dalej obradować. Wówczas p. Cremieux w sali biurowej w sam czas przypomniał, że stąd droga prowadzi prosto na ulicę i że nie jest już luty r. 1848, lecz marzec r. 1849. Partja National’u, nagle oświecona, wróciła natychmiast do sali posiedzeń Zgromadzenia narodowego, a za nią jeszcze raz wystrychnięta na dudka Góra. Góra stale cierpiała na zachcianki rewolucyjne, lecz również stale chwytała się możliwych sposobów konstytucyjnych i zawsze jeszcze czuła się bardziej na miejscu za plecami burżuazyjnych republikanów, niż wobec rewolucyjnego proletarjatu. Tak więc komedja się odegrała — i sama Konstytuanta zadekretowała, że wykroczenie przeciw literze konstytucji jest jedynym właściwym tłumaczeniem jej ducha.
Pozostał do uregulowania jeden tylko punkt — stosunek ukonstytuowanej republiki do rewolucji europejskiej, jej polityka zewnętrzna. 8 maja 1849 r. niezwykłe podniecenie panowało w Konstytuancie, która wkrótce miała zakończyć swe życie. Na porządku dziennym stał napad armji francuskiej na Rzym, jej wypędzenie przez rzymian, jej hańba polityczna i kompromitacja wojskowa, skrytobójstwo republiki rzymskiej przez republikę francuską, pierwsza wyprawa włoska drugiego Bonapartego. Góra znowu wyrzuciła swój wielki atut; Ledru-Rollin złożył na stole prezydjalnym swój nieunikniony akt oskarżenia przeciw ministerjum i tym razem również przeciw Bonapartemu z powodu złamania konstytucji.
Motyw z 8 maja powtórzył się znowu, jako motyw 13 czerwca. Zastanówmy się nad wyprawą rzymską.
Już w połowie listopada 1848 r. Cavaignac wysłał flotę wojenną do Civita Vecchia w celu obrony papieża, wzięcia go na pokład i odwiezienia do Francji. Papież miał pobłogosławić uczciwą republikę i zapewnić wybór Cavaignac’a na prezydenta. Cavaignac chciał przez papieża złowić na wędkę klechów, przez klechów chłopów, a przez chłopów prezydenturę. Ze swych najbliższych celów wyprawa Cavaignac’a była reklamą wyborczą, jednocześnie zaś była protestem i groźbą przeciw rewolucji rzymskiej. Zawierała ona w zalążku interwencję Francji na rzecz papieża.
Tę interwencję Francji na rzecz papieża wspólnie z Austrją i Napoleonem przeciw republice rzymskiej uchwalono na pierwszym posiedzeniu rady ministrów Bonapartego 23 grudnia. Falloux w ministerjum był to papież w Rzymie i to w Rzymie papieskim. Bonaparte nie potrzebował już papieża na to, by stać się chłopskim prezydentem, ale potrzebne mu było zachowanie władzy papieskiej dla zachowania chłopów prezydentowi. Ich łatwowierność zrobiła go prezydentem. Wraz z wiarą straciliby łatwowierność, a wraz z papieżem wiarę. A sprzymierzeni orleaniści i legitymiści, którzy panowali w imieniu Napoleona, mieli w tym również swoje cele. Przed restauracją króla trzeba zrestaurować władzę, która królów uświęca. Pomijając już rojalizm: bez starego, poddanego władzy papiestwa Rzymu niema papieża, bez papieża niema katolicyzmu, bez katolicyzmu niema religji francuskiej, a bez religji co się stanie ze starym francuskim społeczeństwem? Hipoteka, posiadana przez chłopów na dobrach niebieskich, gwarantuje hipotekę, którą ma burżuazja na dobrach chłopskich. Rewolucja rzymska była zatym zamachem na własność, na burżuazyjne społeczeństwo, równie groźnym, jak rewolucja czerwcowa. Przywrócone panowanie burżuazji we Francji wymagało restauracji panowania papieskiego w Rzymie. Wreszcie uderzając w rzymskich rewolucjonistów uderzano w sprzymierzeńców rewolucjonistów francuskich, sojusz kontrrewolucyjnych klas w ukonstytuowanej republice francuskiej znajdował swe konieczne uzupełnienie w sojuszu republiki francuskiej ze Świętym przymierzem, z Napoleonem i Austrją. Uchwała ministerjalna z 23 grudnia nie była tajemnicą dla Konstytuanty. Już 8 stycznia Ledru-Rollin interpelował w tej kwestji ministerjum, ministerjum zaprzeczyło, a Zgromadzenie narodowe przeszło do porządku dziennego. Czy ufało ono słowom ministerjum? Wiemy, że przez cały styczeń bezustanku dawało ono ministrom vota nieufności. Ale jeżeli w ich roli było kłamać, to w jego roli było udawać wiarę w te kłamstwa i ratować decorum republikańskie.
Tymczasem Piemont został pobity, Karol Albert abdykował, armja austrjacka pukała do wrót Francji. Ledru-Rollin zaciekle interpelował. Ministerjum dowiodło, że we Włoszech północnych prowadziło tylko dalej politykę Cavaignac’a, a ten politykę rządu tymczasowego, t. j. Ledru-Rollin’a. Tym razem ministerjum otrzymało nawet od Konstytuanty votum zaufania i zostało upoważnione do tymczasowego zajęcia odpowiedniego punktu w górnych Włoszech, aby w ten sposób dać oparcie układom pokojowym z Austrją w kwestji utrzymania w całości prowincji sardyńskich i w sprawie rzymskiej. Jak wiadomo, losy Włoch rozstrzygają się na polach walki Włoch północnych, albo więc za Lombardją i Piemontem musiał upaść Rzym, albo Francja musiała wydać wojnę Austrji, a wraz z nią europejskiej kontrrewolucji. Czy Zgromadzenie narodowe wzięło nagle ministerjum Barrota za stary komitet dobra publicznego? Albo siebie za Konwent? Pocóż więc to obsadzanie wojskiem punktu w górnych Włoszech? Pod tą przejrzystą zasłoną ukrywała się wyprawa na Rzym.
14 kwietnia 14,000 ludzi pod Oudinot’em odpłynęło do Civita — Vecchia. 16 kwietnia Zgromadzenie narodowe uchwaliło w ministerjum kredyt w wysokości 1,200,000 franków na trzymiesięczne utrzymywanie floty francuskiej na morzu Śródziemnym. W ten sposób dało ono ministerjum wszystkie środki interwencji przeciw Rzymowi, a jednocześnie udawało, że każe mu interwenjować przeciw Austrji. Konstytuanta nie widziała wcale, co robią ministrowie, lecz słyszała tylko, co mówią. Takiej wiary nie widziano nawet w Izraelu; Konstytuanta wpadła w takie położenie, że niewolno jej było wiedzieć, co robi ukonstytuowana republika.
Wreszcie 8 maja odegrała się ostatnia scena komedji. Konstytuanta zażądała od ministerjum bezzwłocznych kroków ku doprowadzeniu wyprawy włoskiej do wytkniętego celu. Bonaparte ogłosił tego samego wieczora w „Monitorze“ list, w którym wyrażał Oudinot’owi najwyższe uznanie. 11 maja Zgromadzenie narodowe odrzuciło akt oskarżenia przeciwko temuż Bonapartemu i jego ministrom. A Góra, zamiast rozedrzeć tą sieć oszustwa, bierze tragicznie komedję parlamentarną, aby w niej grać rolę Fouquier Tinville’a, lecz z pod pożyczonej lwiej skóry Konwentu wciąż wyzierała przyrodzona owcza skóra drobnomieszczaństwa.
Druga połowa życia Konstytuanty streszcza się w następujący sposób. 29 stycznia Konstytuanta przyznaje, że rojalistyczne frakcje burżuazji są naturalnemi zwierzchniczkami ukonstytuowanej przez nią republiki, 21 marca, że złamanie konstytucji jest jej urzeczywistnieniem, a 11 maja, że bombastycznie ogłoszone bierne przymierze republiki francuskiej z walczącemi ludami oznacza jej czynne przymierze z europejską kontrrewolucją.
Zanim nikczemne to zgromadzenie zeszło ze sceny, dało sobie jeszcze tę satysfakcję, że na dwa dni przed rocznicą swego urodzenia, 4 maja, odrzuciło wniosek o amnestji powstańców czerwcowych. Pozbawione swej władzy, śmiertelnie nienawidzone przez lud, odepchnięte, maltretowane, pogardliwie kopnięte przez burżuazję, której było narzędziem, zmuszone w ciągu drugiej połowy swego życia wypierać się pierwszej, obdarte ze swych złudzeń republikańskich, bez wielkich czynów twórczych w przeszłości, bez nadziei w przyszłości, Zgromadzenie to już za życia gniło po kawałku. Zwłoki swe umiało ono galwanizować tym już tylko, że ciągle przypominało sobie i na nowo przeżywało zwycięstwo czerwcowe, utrzymując się wciąż nowym potępianiem już potępionych. Był to wampir, żyjący krwią powstańców czerwcowych!
Konstytuanta pozostawiała deficyt państwowy, zwiększony jeszcze przez koszta powstania czerwcowego, przez obniżenie podatku od soli, przez odszkodowania, wyznaczone plantatorom za zniesienie niewolnictwa murzynów, przez koszta wyprawy rzymskiej, wreszcie przez zniesienie podatku od wina. Podatek ten Konstytuanta zniosła już w ostatnich dniach swego życia, jak złośliwy starzec, zadowolony, że może swemu szczęśliwemu spadkobiercy narzucić kompromitujący dług honorowy.
Od początku marca rozpoczęła się agitacja wyborcza do Narodowego zgromadzenia prawodawczego. Wystąpiły przeciw sobie dwie główne grupy, partja porządku i partja demokratyczno-socjalistyczna, czyli czerwona. Pomiędzy niemi zaś stali przyjaciele konstytucji, — pod tą nazwą trójkolorowi republikanie National’u usiłowali grać jeszcze rolę partji. Partja porządku utworzyła się natychmiast po dniach czerwcowych; lecz dopiero gdy 10-ty grudnia pozwolił jej odepchnąć od siebie burżuzyjno-republikańską klikę National’u, wykryła się tajemnica jej istnienia, koalicja orleanistów i legitymistów w jedną partję. Burżuazja rozpadła się na dwie wielkie frakcje, które na przemiany miały w swych rękach wyłączną władzę, — wielka własność ziemska za monarchji odrestaurowanej, arystokracja finansowa i przemysłowa burżuazja za monarchji lipcowej. Burbon — było to królewskie imię przewagi interesów jednej frakcji; imię Orleans było królewskim imieniem przewagi interesów drugiej frakcji — bezimienne państwo republiki było jedynym, w którym obie frakcje mogły przy jednakowym udziale we władzy bronić swych wspólnych interesów klasowych, nie zrzekając się obustronnej rywalizacji. Jeżeli burżuazyjna republika mogła być tylko udoskonalonym i wolnym od domieszek panowaniem całej klasy burżuazyjnej, to nie mogła być niczym innym, jak tylko panowaniem orleanistów, uzupełnionych przez legitymistów i legitymistów, uzupełnionych przez orleanistów, syntezą Restauracji i monarchji lipcowej. Burżuazyjni republikanie National’u nie reprezentowali żadnej wielkiej frakcji swej klasy, opartej na podstawach ekonomicznych. Mieli oni tylko to znaczenie i tę rolę historyczną, że za monarchji lipcowej, w przeciwieństwie do obu frakcji burżuazji, które znały tylko swoje własne ustroje, przeprowadzali ogólny ustrój klasy burżuazyjnej, bezimienne państwo republiki. Państwo to idealizowali oni i zdobili w antyczne arabeski, lecz przedewszystkim witali w nim panowanie swej kliki. Partja National’u była zbita z tropu, gdy na szczycie założonej przez siebie republiki ujrzała skoalizowanych rojalistów, lecz i ci byli zupełnie w błędzie co do faktu swego zjednoczonego panowania. Nie rozumieli oni, że jeżeli każda z ich frakcji zosobna jest rojalistyczna, to produkt ich związku chemicznego siłą rzeczy musi być republikański, że monarchje biała i niebieska muszą się zneutralizować w trójkolorowej republice. Antagonizm do rewolucyjnego proletarjatu i do coraz bardziej skupiających się wkoło niego klas przejściowych zmuszał obie frakcje partji porządku do wytężenia swej zjednoczonej siły i zachowania wspólnej organizacji tej siły. W ten sposób każda z nich musiała przeciwdziałać pożądaniom restauracyjnym drugiej przez dążenie do wspólnego panowania, t. j. do republikańskiej formy panowania burżuazji. Wistocie widzimy, że ci rojaliści z początku wierzą w natychmiastową restaurację, potym konserwują formę republikańską z pianą wściekłości, ze śmiertelnemi obelgami przeciw niej na ustach, wreszcie wyznają, że mogą się wzajemnie znosić tylko w republice i odkładają restaurację na czas nieokreślony. Samo wspólne panowanie wzmacniało każdą z obu frakcji i czyniło ją jeszcze mniej skłonną i zdolną do podporządkowania się drugiej, t. j. do odrestaurowania monarchji.
Partja porządku w swym programie wyborczym proklamowała wprost panowanie klasy burżuazyjnej, t. j. utrzymanie warunków życiowych jej panowania: własności, rodziny, religji, porządku. Swoje panowania klasowe i jego warunki przedstawiała ona naturalnie jako panowanie cywilizacji i jako konieczne warunki produkcji materjalnej i wynikających z niej społecznych stosunków wymiany. Partja porządku rozporządzała ogromnemi funduszami, organizowała swe filje w całej Francji, miała na swym żołdzie wszystkich ideologów starego społeczeństwa, miała do rozporządzenia wszystkie wpływy istniejącej władzy, posiadała armję nieopłacanych wasali w wielkiej masie drobnomieszczan i chłopów, którzy stojąc dotąd zdala od ruchu rewolucyjnego, widzieli w wielkich przedstawicielach własności naturalnych obrońców swej drobnej własności i jej drobnych przesądów. Partja ta, reprezentowana w całym kraju przez mnóstwo drobnych królików, mogła karać odrzucenie swych kandydatów jak powstanie, wydalać buntujących się robotników, opornych parobków, służących, subjektów, urzędników kolejowych, pisarzy, wszystkich zależnych od niej funkcjonarjuszy. Mogła wreszcie miejscami rozpuszczać bajkę, że republikańska Konstytuanta przeszkodziła Bonapartemu 10 grudnia wykazać swe cudotwórcze siły. Mówiąc o partji porządku, nie mieliśmy na myśli bonapartystów. Nie byli oni żadną poważną frakcją burżuazji, lecz zbiorem starych przesądnych inwalidów i młodych w nic niewierzących rycerzy szczęścia. — Partja porządku zwyciężyła na wyborach i wysłała znaczną większość do Zgromadzenia prawodawczego.
Wobec skoalizowanej kontrrewolucyjnej burżuazji zrewolucjonizowane już części drobnomieszczaństwa i chłopstwa musiały się naturalnie połączyć z głównym przedstawicielem interesów rewolucyjnych — z rewolucyjnym proletarjatem. Widzieliśmy już, jak demokratyczni rzecznicy drobnomieszczaństwa w parlamencie, t. j. członkowie Góry, wskutek porażek parlamentarnych musieli się zbliżyć do socjalistycznych wodzów proletarjatu i jak poza parlamentem prawdziwe drobnomieszczaństwo pchane było w stronę prolerarjatu przez concordats à l’amiable, przez brutalne przeprowadzanie interesów burżuazyjnych, przez bankructwa. 27 stycznia Góra i socjaliści święcili swe pojednanie. Akt zjednoczenia powtórzył się na wielkim bankiecie lutowym 1849 r. Partje socjalna i demokratyczna, partja robotników i partja drobnomieszczan zjednoczyły się w partję socjalno-demokratyczną, czyli czerwoną.
Osłabiona na chwilę przez agonję, następującą po dniach czerwcowych, republika francuska od czasu zniesienia stanu oblężenia 14 października przeżyła cały szereg gorączkowych wstrząśnień. Najpierw walka o prezydenturę; dalej walka prezydenta z Konstytuantą; walka o kluby; proces w Bourges, w którym wobec drobnych figurek prezydenta, skoalizowanych rojalistów, uczciwych republikanów, demokratycznej Góry, socjalistycznych doktrynerów proletarjatu, wystąpili prawdziwi jego rewolucjoniści, ukazali się jak przedhistoryczne olbrzymy, pozostawione przez potop społeczny lub zwiastujące nowy potop; agitacja wyborcza; stracenie morderców Bréa; ciągłe procesy prasowe; gwałtowne policyjne wkraczania rządu na bankiety; zuchwałe prowokacje rojalistyczne; wystawienie pod pręgierzem portretów Ludwika Blanc’a i Caussidiére’a; nieustająca walka pomiędzy ukonstytuowaną republiką a Konstytuantą, co chwila zwracająca rewolucję do jej punktu wyjścia, co chwila zamieniająca zwycięzcę na zwyciężonego, a zwyciężonego na zwycięzcę i w jednej chwili odwracająca położenie stronnictw i klas, ich połączeń i rozłamów; szybki bieg europejskiej kontrrewolucji, pełna chwały walka węgierska, niemieckie powstania, wyprawa rzymska, sromotna klęska armji francuskiej w Rzymie; w tym wirze ruchu, w tych mękach wstrząśnienia dziejowego, w tym dramatycznym przypływie i odpływie namiętności, nadziei, rozczarowań rewolucyjnych różne klasy francuskiego społeczeństwa musiały liczyć swe epoki rozwojowe na tygodnie, podczas gdy dawniej liczyły je na pięćdziesięciolecia. Znaczna część chłopów i prowincji była zrewolucjonizowana. Na Napoleonie rozczarowali się, a partja czerwona dawała im zamiast nazwy treść, zamiast złudnej wolności od podatków powrotne ściągnięcie wypłaconego legitymistom miljarda, uregulowanie hipoteki i zniesienie lichwy.
Nawet armja zaraziła się gorączką rewolucyjną. W osobie Bonapartego armja głosowała za zwycięstwem, a on dał — jej klęskę. Głosowała za małym kapralem, poza którym krył się wielki wódz rewolucyjny, a on dał jej znowu wielkich jenerałów, poza któremi kryli się nieznośni kaprale. Nie ulegało wątpliwości, że partja czerwona, t. j. skoalizowana partja demokratyczna odniesie jeżeli nie zwycięstwo, to przynajmniej wielkie tryumfy, że Paryż, że armja, że wielka część prowincji głosować będzie za nią. Ledru-Rollin, wódz Góry, został wybrany przez pięć departamentów; żaden wódz partji porządku nie odniósł takiego zwycięstwa, ani też żaden przedstawiciel partji właściwie proletarjackiej. Ten wybór zdradza nam tajemnicę partji demokratyczno-socjalistycznej. Z jednej strony Góra, przedstawicielka parlamentarna demokratycznego drobnomieszczaństwa, zmuszona była połączyć się z socjalistycznemi doktrynerami proletarjatu — a proletarjat, poniosszy straszną porażkę materjalną w czerwcu, musiał szukać nowego oparcia w zwycięstwach ideowych, nieuzdolniony zaś jeszcze przez rozwój innych klas do zdobycia rewolucyjnej dyktatury, musiał się rzucić w objęcia doktrynerów swego wyzwolenia, założycieli sekt socjalistycznych. Z drugiej strony wówczas rewolucyjne chłopstwo, armja, prowincja stanęły po stronie Góry, która w ten sposób znalazła się na czele obozu rewolucyjnego, a przez porozumienie z socjalistami usunęła wszelki rozłam w partji rewolucyjnej. W drugiej połowie życia Konstytuanty Góra reprezentowała jej republikański patos i kazała zapomnieć swe grzechy z czasów rządu tymczasowego, komisji wykonawczej, dni czerwcowych. W miarę, jak partja „Nationalu“, dzięki swej połowicznej naturze, dawała się opanować rojalistycznemu ministerjum, partja Góry, usunięta na bok w czasie wszechmocy „Nationalu“, wystąpiła na pierwszy plan, stając się przedstawicielką rewolucji w parlamencie. W samej rzeczy, partja „Nationalu“ mogła przeciwstawić frakcjom rojalistycznym tylko osobiste ambicyjki i idealistyczne wykręty. Partja Góry natomiast reprezentowała masę, stojącą pomiędzy burżuazją a proletarjatem, masę, której interesy materjalne wymagały instytucji demokratycznych. Wobec Cavaignac’a i Marrasta Ledru-Rollin i Góra stali rzeczywiście na gruncie rewolucyjnym i świadomość tej poważnej roli dawała im tym większą odwagę, im bardziej objawy energji rewolucyjnej ograniczały się do wycieczek parlamentarnych, składania aktów oskarżenia, gróźb, podnoszenia głosu, piorunujących przemówień i krańcowości, które nie wychodziły poza frazes.
Chłopi znajdowali się mniej więcej w tym samym położeniu, co drobnomieszczanie i wystawiali te same mniej więcej żądania społeczne. Wszystkie więc pośrednie warstwy społeczeństwa, o ile były porwane przez ruch rewolucyjny, musiały w Ledru-Rolinie widzieć swego bohatera. Ledru-Rollin był uosobieniem demokratycznego drobnomieszczaństwa. W walce z partją porządku musieli przedewszystkim wypłynąć na wierzch półkonserwatywni, półrewolucyjni i zupełnie utopijni reformatorowie tego porządku.
Partja „Nationalu“, przyjaciele konstytucji quand même (za wszelką cenę), républicains purs et simples (republikanie czystej krwi) zupełnie zostali pobici przy wyborach. Do izby prawodawczej weszła ich drobna mniejszość, najbardziej znani ich wodzowie znikli ze sceny, nawet Marrast, główny redaktor i Orfeusz uczciwej republiki.
Zgromadzenie prawodawcze zebrało się 29 maja, a 11 czerwca ponowiła się kolizja z 8 maja. Ledru-Rollin w imieniu Góry przedłożył izbie akt oskarżenia przeciw prezydentowi i ministerjum, z powodu złamania konstytucji, z powodu bombardowania Rzymu. Zgromadzenie prawodawcze odrzuciło akt oskarżenia 12 czerwca, tak samo jak Konstytuanta 11 maja. Lecz tym razem proletarjat wypędził Górę na ulicę, nie do walki ulicznej jednakże, lecz do procesji ulicznej. Wystarcza powiedzieć, że na czele tego ruchu stała Góra, aby wiedzieć, że ruch został pokonany i że czerwiec 1849 r. był równie śmieszną, jak nikczemną karykaturą czerwca 1848 r. Wielki odwrót 13 czerwca został zaćmiony tylko przez większy jeszcze raport wojenny jenerała Changarnier’a, wielkiego człowieka, który zaimprowizował partję porządku. Każda epoka społeczna potrzebuje swych wielkich ludzi, a jeżeli ich nie znajduje, wynajduje ich, jak powiedział Helwecjusz.
20 grudnia istniała tylko jedna połowa ukonstytuowanej burżuazyjnej republiki, prezydent, 29 maja uzupełniła ją druga połowa, Zgromadzenie prawodawcze. W czerwcu 1848 r. konstytuująca się republika burżuazyjna zapisała się w księgach metrycznych historji niesłychaną bitwą z proletarjatem, w czerwcu 1849 r. ukonstytuuowana republika burżuazyjna zapisała się w nich niewysłowioną komedją z drobnomieszczaństwem. Czerwiec 1849 r. pomścił czerwiec 1848 r. W czerwcu 1849 r. nie robotnicy zostali zwyciężeni, lecz upadli drobnomieszczanie, którzy stanęli pomiędzy niemi a rewolucją. Czerwiec 1849 r. nie był krwawą tragedją pomiędzy pracą najemną a kapitałem, lecz obfitującą w więzienia i żałosną sztuką, odegraną przez dłużnika i wierzyciela. Partja porządku zwyciężyła i stała się wszechmocna, — teraz miała pokazać, czym jest.
20 grudnia głowa janusowa konstytucyjnej republiki ukazywała tylko jedno swe oblicze, wykonawcze, o rozlanych płaskich rysach L. Bonapartego. 29 maja 1849 r. głowa ta ukazała drugie swe oblicze, prawodawcze, pokryte bliznami, pozostawionemi przez orgje Restauracji i monarchji lipcowej. Wraz z zebraniem się Zgromadzenia prawodawczego zakończył się okres powstawania konstytucyjnej republiki t. j. republikańskiej formy państwowej, w której się ukonstytuowało panowanie burżuazji, a więc wspólne panowanie obu wielkich frakcji rojalistycznych, stanowiących burżuazję francuską, skoalizowanych legitymistów i orleanistów, partji porządku. Podczas gdy francuska republika przypadła w ten sposób na własność koalicji partji rojalistycznych, europejska koalicja mocarstw kontrrewolucyjnych podjęła powszechną wyprawę krzyżową przeciw ostatnim schronieniom rewolucji marcowych. Rosja wtargnęła do Węgier, Prusy wyruszyły przeciw armji zwolenników konstytucji ogólnopaństwowej, a Oudinot bombardował Rzym. Kryzys europejski zbliżał się widocznie do rozstrzygającego punktu zwrotnego, oczy całej Europy kierowały się na Paryż, a oczy całego Paryża — na Zgromadzenie prawodawcze.
11 czerwca na trybunę Zgromadzenia wszedł Ledru-Rollin. Nie wygłosił on żadnej mowy, lecz sformułował oskarżenie przeciw ministerjum, suche, bez żadnych ozdób, faktyczne, zwięzłe, dobitne.
Napad na Rzym jest napadem na konstytucję, napad na republikę rzymską jest napadem na republikę francuską. Artykuł 5 konstytucji opiewa: „Republika francuska nigdy nie używa swych sił bojowych przeciw wolności innego narodu“. — A prezydent używa armji francuskiej przeciw wolności rzymskiej. Artykuł 4 konstytucji zabrania władzy wykonawczej ogłaszania jakiejkolwiek wojny bez zgody Zgromadzenia narodowego. Uchwała Konstytuanty z 8 maja nakazuje ministerjum wyraźnie czymprędzej skierować wyprawę rzymską do pierwotnego celu, równie więc wyraźnie zabrania mu wojny z Rzymem, — A Oudinot bombarduje Rzym. Ledru-Rollin powołał w ten sposób samą konstytucję na świadka przeciw Bonapartemu i jego ministrom. Rojalistycznej większości Zgromadzenia narodowego on, trybun konstytucji, rzucił groźne oświadczenie: „Republikanie potrafią nakazać szacunek dla konstytucji i użyją wszelkich środków, bodaj nawet siły oręża“! „Siły oręża!“ odpowiedziało stugłose echo Góry. Większość odpowiedziała na to straszliwym hałasem, prezes Zgromadzenia narodowego przywołał Ledru-Rollin’a do porządku, Ledru-Rollin powtórzył wyzywające oświadczenie i w końcu złożył na stole prezesowskim wniosek o postawieniu Bonapartego i jego ministrów w stanie oskarżenia. Zgromadzenie narodowe postanowiło 361 głosami przeciw 203 przejść do porządku dziennego nad bombardowaniem Rzymu.
Czyżby Ledru-Rollin wyobrażał sobie, że może pobić Zgromadzenie narodowe za pomocą konstytucji, a prezydenta za pomocą Zgromadzenia narodowego?
Konstytucja zabraniała wprawdzie wszelkiej napaści na wolność obcych ludów, ale ministerjum wyjaśniło, że w Rzymie francuska armja nie napadała na „wolność“, lecz na „despotyzm anarchji“. Czy Góra wbrew swym doświadczeniom w Konstytuancie wciąż jeszcze nie rozumiała, że tłumaczenie konstytucji nie do tych należy, którzy ją stworzyli, lecz do tych, którzy ją przyjęli? Że jej literę należało tłumaczyć w jej sensie żywotnym, a że jedynie żywotnym sensem był sens burżuazyjny? Że Bonaparte i rojalistyczna większość Zgromadzenia narodowego byli autentycznemi komentatorami konstytucji, jak klecha jest autentycznym komentatorem biblji, a sędzia autentycznym komentatorem ustaw? Czy to Zgromadzenie narodowe, dopiero co zrodzone z łona powszechnych wyborów, miało się krępować testamentem zmarłej Konstytuanty, której żywą wolę złamał taki Odilon Barrot? Gdy Ledru-Rollin powoływał się na uchwałę Konstytuanty z 8 maja, to czy zapomniał już, że ta sama Konstytuanta 11 maja odrzuciła jego pierwszy wniosek o postawieniu Bonapartego i jego ministrów w stanie oskarżenia, że uniewinniła prezydenta i ministrów, że w ten sposób usankcjonowała napad na Rzym, jako „konstytucyjny“, że on sam apelował tylko od zapadłego już wyroku, że wreszcie apelował od republikańskiej Konstytuanty do rojalistycznej Legislatywy? Sama konstytucja wzywa na pomoc powstanie, powołując w osobnym artykule wszystkich obywateli do swej obrony. Ledru-Rollin opierał się na tym artykule. Ale czy jednocześnie władze publiczne nie są zorganizowane w celu ochrony konstytucji i czy złamanie konstytucji nie zaczyna się dopiero od chwili, gdy jedna z publicznych władz konstytucyjnych powstaje przeciw drugiej? A przecież prezydent republiki, ministrowie republiki, Zgromadzenie narodowe republiki znajdowali się w najprzykładniejszej zgodzie.
To, czego próbowała Góra w d. 11 czerwca, było „powstaniem w granicach czystego rozumu“, t. j. powstaniem czysto parlamentarnym. Spodziewała się ona, że większość Zgromadzenia ulęknie się perspektywy zbrojnego powstania mas ludowych i odstąpi Bonapartego i ministrów, obalając w ten sposób własną siłę i znaczenie własnych mandatów. Czy Konstytuanta nie próbowała już w podobny sposób skasować obioru Bonapartego, żądając tak uporczywie dymisji ministerjum Barrot-Falloux?
Z czasów Konwentu niebrak przykładów podobnych powstań parlamentarnych, które z gruntu odwracały stosunek pomiędzy większością a mniejszością — a dlaczegożby młodej Górze nie miało się udać to, co udawało się starej? Przytym i okoliczności danej chwili zdawały się sprzyjać podobnemu przedsięwzięciu. Wzburzenie ludowe w Paryżu doszło do niebezpiecznych rozmiarów; armja — o ile sądzić według głosowania — zdawała się być usposobioną źle dla rządu, większość Legislatywy była jeszcze zbyt młoda, aby się skonsolidować, a przytym składała się ze starców. Gdyby Górze udało się powstanie parlamentarne, ster państwa dostałby się wprost w jej ręce. Demokratyczne drobnomieszczaństwo ze swej strony szczerze pragnęło, jak zwykle, aby walka rozegrała się ponad jego głowami w obłokach pomiędzy duchami parlamentu. Wreszcie i demokratyczne drobnomieszczaństwo i jego przedstawicielka Góra osiągnęłyby przez powstanie parlamentarne ten jeden wielki cel, że złamałyby władzę burżuazji, nie rozpętując proletarjatu, lub ukazując go tylko w perspektywie; proletarjat mógłby być użytym, a nie stałby się niebezpieczny.
Po uchwale Zgromadzenia narodowego 11 czerwca odbyła się schadzka kilku członków Góry z delegatami tajnych stowarzyszeń robotniczych. Delegaci nalegali, aby tegoż jeszcze wieczora rozpocząć powstanie. Góra stanowczo odrzuciła ten plan. Nie chciała ona za nic w świecie wypuszczać kierownictwa ze swych rąk; sprzymierzeńców swych traktowała równie podejrzliwie, jak przeciwników — i słusznie. Wspomnienie o czerwcu 1848 r. było w sercach paryskiego proletarjatu żywsze, niż kiedykolwiek. Mimo to robotnicy byli związani przymierzem z Górą.
Reprezentowała ona największą część departamentów, przesadzała swój wpływ na armję, rozporządzała demokratyczną częścią gwardji narodowej, miała za sobą moralną siłę sklepiku. Gdyby teraz proletarjat, zdziesiątkowany przez cholerę, w znacznej części wypędzony z Paryża przez brak pracy, chciał rozpocząć powstanie wbrew woli Góry, powtórzyłby tylko niepotrzebnie dni czerwcowe 1848 r. — bez sytuacji, która go wtedy zmusiła do rozpaczliwej walki. Delegaci proletarjaccy zrobili to, co było jedynie racjonalne. Zobowiązali Górę, aby skompromitowała się, t. j. wyszła poza granice walki parlamentarnej, w razie jeżeli akt oskarżenia zostanie odrzucony. W ciągu całego 13 czerwca proletarjat zachowywał to samo stanowisko sceptycznie wyczekujące i oczekiwał poważnej, nieodwołalnej walki pomiędzy demokratyczną gwardją narodową a armją, aby wtedy rzucić się do boju i posunąć rewolucją daleko poza wytknięty jej cel drobnomieszczański. Na wypadek zwycięstwa sformowano już komunę proletarjacką, która miała wystąpić obok rządu oficjalnego. Robotnicy paryscy wiele się nauczyli w krwawej szkole czerwca 1848 r.
12 czerwca sam minister Lacrosse postawił w Zgromadzeniu prawodawczym wniosek natychmiastowego przejścia do dyskusji nad aktem oskarżenia. W ciągu nocy rząd poczynił wszelkie przygotowania do obrony i napadu; większość Zgromadzenia narodowego była zdecydowana wypędzić buntowniczą mniejszość na ulicę, sama mniejszość nie mogła się już cofnąć, kości rzucono, 377 głosów przeciw 8 odrzuciło akt oskarżenia. Góra, która teraz powstrzymała się od głosowania, pomknęła rozjuszona do sal propagandy „demokracji pokojowej“, do biura Démocratie pacifique.
Opuszczenie gmachu parlamentarnego złamało jej siłę, podobnie jak oderwanie od matki-ziemi osłabiało olbrzyma Anteusa. Członkowie Góry, ci Samsoni w murach Zgromadzenia prawodawczego, stawali się już tylko filistrami w lokalu „demokracji pokojowej“. Wywiązały się rozprawy, długie, hałaśliwe i czcze. Góra zdecydowała się nakazać szacunek dla konstytucji wszelkiemi środkami, „tylko nie siłą oręża“. W tym postanowieniu umocnił ją manifest i deputacja „przyjaciół konstytucji“. „Przyjaciele konstytucji“ — tak nazywały się szczątki kliki „Nationalu“, partji burżuazyjno-republikańskiej. Podczas gdy z ich pozostałych reprezentantów parlamentarnych 6 glosowało przeciw, a wszyscy inni za odrzuceniem aktu oskarżenia, podczas gdy Cavaignac zaofiarował swą szablę do usług partji porządku, większa, pozaparlamentarna część kliki skwapliwie chwyciła się sposobności wyjścia ze swego położenia parjasów politycznych i wciśnięcia się do szeregów partji demokratycznej. Czy nie byli oni naturalnemi chorążymi tej partji, która się ukrywała za ich sztandarem, za ich zasadą, za konstytucją?
Aż do świtu Góra przechodziła męki porodu. Powiła wreszcie „proklamację do ludu“, która rankiem 13 czerwca zajęła mniej lub więcej skromne miejsce w dwuch pismach socjalistycznych. Ogłaszała ona prezydenta ministrów, większość Zgromadzenia prawodawczego za „wyjętych z pod konstytucji“ (hors la constitution) i wzywała gwardję narodową, armję, a wreszcie lud, aby „powstały“. „Niech żyje konstytucja“! — takie było jej hasło, które oznaczało poprostu: „precz z rewolucją“.
Konstytucyjnej odezwie Góry odpowiadała t. zw. demonstracja pokojowa drobnomieszczan, t. j. procesja uliczna od Chateau d’Eau przez bulwary. 30.000 ludzi, przeważnie gwardzistów narodowych, nieuzbrojonych, pomięszanych z członkami tajnych stowarzyszeń robotniczych, szło z okrzykiem: „niech żyje konstytucja!“ W ustach samych demonstrantów okrzyk ten brzmiał mechanicznie, lodowato-zimno, jak u ludzi z nieczystym sumieniem, a echo ludu, który tłoczył się na chodnikach, ironicznie je odrzucało, zamiast odpowiadać na nie piorunującym odgłosem. Wielogłosej pieśni brakło głosów, brzmiących z pełnej piersi. A gdy pochód przesuwał się około gmachu posiedzeń „przyjaciół konstytucji“ i na froncie jego zjawił się płatny herold konstytucji, który gwałtownie wymachiwał swym kapeluszem klakierskim i z potężnych swych płuc rzucał na głowy pielgrzymów cały grad okrzyków: „niech żyje konstytucja!“ — wówczas zdawało się przez chwilę, że i sami demonstranci poddali się komizmowi sytuacji. Wiadomo, jak nieparlamentarnie przyjęli pochód na bulwarach dragoni i strzelcy Changarniera, gdy doszedł do końca ulicy de la Paix. Demonstranci w jednej chwili rozproszyli się na wszystkie strony, rzucając tylko poza siebie rzadkie okrzyki „do broni“, aby się spełniło parlamentarne wezwanie z 11 czerwca.
Większość zebranych na ulicy du Hasard członków Góry rozbiegła się, gdy to brutalne rozproszenie pokojowej procesji, gdy głuche pogłoski o mordzie bezbronnych obywateli na bulwarach, gdy wzrastająca wrzawa uliczna — wszystko zdawało się zwiastować nadejście rokoszu. Ledru-Rollin na czele gromadki posłów ratował honor Góry. Pod osłoną artylerji paryskiej, która zajęła Palais National, udali się oni do Conservatoire des arts et métiers, gdzie miał przybyć piąty i szósty legjon gwardji narodowej. Lecz członkowie Góry daremnie czekali na te legjony; ostrożni gwardziści narodowi opuścili swych przedstawicieli w niebezpieczeństwie, artylerja paryska sama przeszkodziła ludowi budować barykady, chaos i zamieszanie uniemożliwiły wszelką decyzję, wojska linjowe ruszyły z bagnetami do ataku, część przedstawicieli pojmano, część uszła. Tak się skończył 13-ty czerwca.
Jeżeli 23-ci czerwca 1848 r. był powstaniem rewolucyjnego proletarjatu, to 13-ty czerwca 1849 r. — powstaniem demokratycznych drobnomieszczan. Każde z tych powstań było klasycznie czystym wyrazem tej klasy, która je zrobiła.
Tylko w Lugdunie doszło do zaciętego, krwawego starcia. Tu, gdzie przemysłowa burżuazja i przemysłowy proletarjat bezpośrednio stają przeciw sobie, gdzie ruch robotniczy nie jest, jak w Paryżu, ogarnięty przez ruch ogólny i od niego zależny, odbicie 13-go czerwca zatraciło jego pierwotny charakter. W innych miejscach prowincji ruch ten nie zapalił ani jednej iskry — była to zimna błyskawica.
13-ty czerwca zamyka pierwszy okres życia konstytucyjnej republiki, która wraz ze zwołaniem Zgromadzenia prawodawczego 29 maja 1849 r. rozpoczęła swą normalną egzystencję. Cały ten prolog wypełnia hałaśliwa walka pomiędzy partją porządku a Górą, burżuazją a drobnomieszczaństwem. Drobnomieszczaństwo napróżno opiera się ustaleniu burżuazyjnej republiki, dla której samo bez przerwy spiskowało w rządzie tymczasowym i komisji wykonawczej, dla której fanatycznie walczyło z proletarjatem za dni czerwcowych. 13-ty czerwca łamie jego opór i robi dyktaturą prawodawczą zjednoczonych rojalistów fait accompli (faktem dokonanym). Od tej chwili Zgromadzenie narodowe jest tylko komisją dobra publicznego... partji porządku.
Paryż postawił prezydenta, ministrów i większość Zgromadzenia narodowego w „stanie oskarżenia“, oni postawili Paryż w „stanie oblężenia“. Góra ogłosiła większość Zgromadzenia narodowego za „wyjętą z pod konstytucji“, większość oddała Górę pod sąd najwyższy (haute cour) za obrazę konstytucji i skazała na wygnanie wszystko, co tylko w Górze posiadało jeszcze siłę żywotną. Zdziesiątkowano ją i pozostawiono tylko tułów bez głowy i serca. Mniejszość zrobiła próbę powstania parlamentarnego, większość podniosła swój despotyzm parlamentarny do godności prawa. Zadekretowała ona nowy regulamin, który znosi wolność trybuny i pozwala prezydentowi Zgromadzenia narodowego karać członków za przekroczenie porządku odebraniem głosu, grzywną, pozbawieniem pensji, czasowym usunięciem, karcerem. Zamiast miecza większość zawiesiła nad tułowiem Góry rózgę. Obowiązek honoru nakazywał pozostałym posłom Góry masowo wystąpić z izby. Taki akt przyśpieszyłby rozkład partji porządku. Musiałaby ona rozpaść się na swe pierwotne składniki z chwilę zniknięcia nawet cienia wspólnego wroga.
Tak więc demokratycznemu drobnomieszczaństwu odebrano siłę parlamentarną; jednocześnie odebrano mu i siłę zbrojną, rozwiązując artylerję paryską, jak również 8, 9 i 12 legjony gwardji narodowej. Natomiast legjon arystokracji finansowej, który 13 czerwca napadł na drukarnię Boulé i Roux, połamał prasy, zniszczył biura dzienników republikańskich i samowolnie zaaresztował redaktorów, zecerów, drukarzy, ekspedjentów, woźnych — otrzymał zachętę z trybuny Zgromadzenia narodowego. Na całym obszarze Francji powtórzyło się rozpuszczanie gwardzistów narodowych, podejrzewanych o republikanizm.
Nowa ustawa prasowa, nowa ustawa o stowarzyszeniach, nowa ustawa o stanie oblężenia, przepełnienie więzień paryskich, wygnanie emigrantów politycznych, zawieszenie wszystkich pism bardziej radykalnych od „Nationalu“, oddanie Lugdunu i 5 sąsiednich departamentów na brutalne szykany samowoli żołdactwa, wytaczanie spraw sądowych, ponowne oczyszczenie raz już oczyszczonej armji urzędniczej — były to wszystko nieuchronne, zawsze powracające komunały zwycięskiej reakcji, które po mordach i zesłaniach czerwcowych o tyle tylko godne są wzmianki, że kierowały się tym razem nietylko przeciw Paryżowi, lecz i przeciw departamentom, nietylko przeciw proletarjatowi, lecz przedewszystkim przeciw klasom średnim.
Cała działalność prawodawcza Zgromadzenia narodowego w ciągu czerwca, lipca i sierpnia poświęcona była opracowaniu praw represyjnych, które upoważniały rząd do dowolnego ogłaszania stanu oblężenia, jeszcze mocniej kneblowały prasę i znosiły prawo stowarzyszeń.
Ale najbardziej tę epokę charakteryzuje nie faktyczne, lecz zasadnicze wyzyskanie zwycięstwa, nie uchwały Zgromadzenia narodowego, lecz motywowanie tych uchwał, nie sama rzecz, lecz frazes, nie frazes, lecz akcenty i giesty, które mu nadawały życie. Bezwzględne i nieskrępowane wypowiadanie dążności rojalistycznych, pogardliwe traktowanie republiki, kokieteryjnie płoche wygadywanie się z celami restauracyjnemi, jednym słowem cyniczne wykroczenia przeciw przyzwoitości republikańskiej — wszystko to nadawało temu okresowi szczególny ton i zabarwienie. Niech żyje konstytucja! było hasłem zwyciężonych z 13 czerwca. Zwycięzcy byli już więc uwolnieni od obłudy języka konstytucyjnego, t. j. republikańskiego. Kontrrewolucja pokonała Węgry, Włochy, Niemcy i rojaliści widzieli już Restaurację u wrót Francji. Pomiędzy przewódcami obu frakcji porządku wywiązała się prawdziwa konkurencja; każdy z nich starał się zadokumentować swój rojalizm na szpaltach Monitora i wyznać ze skruchą, odżałować, odpokutować wobec Boga i ludzi za wszelakie grzechy liberalne, popełnione przez nich w czasie monarchji. Nie było dnia, aby z trybuny Zgromadzenia narodowego nie ogłaszano rewolucji lutowej za nieszczęście publiczne, aby jakiś legitymistyczny obszarnik prowincjonalny nie stwierdzał uroczyście, że nigdy nie uznawał republiki, aby któryś z tchórzliwych zaprzańców i zdrajców monarchji lipcowej nie opowiadał o spóźnionych bohaterskich czynach, których dokonaniu przeszkodziła tylko dobroć Ludwika Filipa lub inne nieporozumienia. Najbardziej zadziwiającą rzeczą w dniach lutowych była nie wspaniałomyślność zwycięskiego ludu, lecz samozaparcie i umiarkowanie rojalistów, którzy mu pozwolili zwyciężyć. Jeden z reprezentantów ludu postawił wniosek, aby część funduszów przeznaczonych na zapomogi dla rannych z dni lutowych oddać gwardzistom miejskim, którzy jedyni w owych dniach oddali usługi ojczyźnie. Inny chciał zadekretować postawienie księciu Orleańskiemu pomnika na placu Karuzeli. Thiers nazwał konstytucję brudnym świstkiem papieru. Na trybunie ukazywali się z kolei orleaniści, którzy żałowali swych spisków przeciw prawowitemu (legitymistycznemu) królestwu, legitymiści, którzy wyrzucali sobie, że swym oporem, stawionym królestwu nieprawowitemu, przyśpieszyli upadek królestwa wogóle, — Thiers, który żałował, że intrygował przeciw Molé’mu, Molé, — że intrygował przeciw Guizot’owi, Barrot, — że intrygował przeciw wszystkim trzem. Okrzyk „niech żyje republika socjalno-demokratyczna!“ uznano za niekonstytucyjny; okrzyk „niech żyje republika!“ prześladowano jako socjalno-demokratyczny. W dniu rocznicy bitwy pod Waterloo jeden z posłów oświadczył: „Mniej się obawiam najścia Prusaków, niż przybycia do Francji zbiegów rewolucyjnych“. Na skargi, wnoszone z powodu teroryzmu, panującego w Lugdunie i sąsiednich departamentach, Baraguay d’Hilliers odpowiedział: „Wolę teror biały, niż czerwony“ (J’aime mieux la terreur blanche, que la terreur rouge). A Zgromadzenie biło szalone oklaski za każdym razem, gdy z ust mówców rozlegały się epigramaty przeciw republice, przeciw rewolucji, przeciw konstytucji, w obronie monarchji, w obronie Świętego przymierza. Każde wykroczenie przeciw najdrobniejszym formalnościom republikańskim, np. odrzucenie zwrotu mowy „obywatele!“, doprowadzało rycerzy porządku do entuzjazmu.
Paryskie wybory uzupełniające 8 lipca odbyły się pod panowaniem stanu oblężenia i przy wstrzymaniu się od wyborów wielkiej części proletarjatu. Zdobycie Rzymu przez armję francuską, wejście do Rzymu czerwonych przewielebności, a wraz z niemi inkwizycji i teroryzmu zakonnego — wszystkie te nowe zwycięstwa po zwycięstwie czerwcowym potęgowały jeszcze upojenie i dumę partji porządku.
Wreszcie w połowie sierpnia rojaliści zadekretowali dwumiesięczną przerwę w posiedzeniach Zgromadzenia narodowego: jedni z nich chcieli asystować przy obradach dopiero co zebranych rad departamentalnych, inni byli znużeni wielomiesięczną orgją rojalistyczną. Pozostała tylko komisja z 25-ciu posłów, śmietanki legitymizmu i orleanizmu. Taki Molé, taki Changarnier, jako zastępcy Zgromadzenia narodowego i obrońcy republiki — była w tym przejrzysta ironja. I ta ironja była głębsza, niż myśleli rojaliści. Wyroki historji kazały im przyczyniać się do obalenia monarchji, którą kochali i utrwalać republikę, której nienawidzili.
Odroczenie Zgromadzenia narodowego zamyka drugi okres życia konstytucyjnej republiki, okres rojalistyczny.
Stan oblężenia w Paryżu znów został zniesiony, działalność prasy ponowiła się. W czasie zawieszenia pism socjalno-demokratycznych, w okresie prawodawstwa represyjnego i wybryków rojalistycznych zrepublikanizował się „Siècle“, dawny przedstawiciel literacki monarchiczno-konstytucyjnych drobnomieszczan, zdemokratyzowała się „Presse“, dawna placówka literacka burżuazyjnych reformistów, zsocjalizował się „National“, dawny klasyczny organ republikańskiej burżuazji.
Tajne stowarzyszenia zyskały na sile i rozgałęzieniu dzięki zakazowi klubów publicznych. Przemysłowe zrzeszenia robotnicze, tolerowane jako czyste spółki handlowe, były bezsilne ekonomicznie, lecz natomiast stały się politycznemi spójniami proletarjatu. 13-ty czerwca odciął różnym partjom półrewolucyjnym oficjalne głowy, lecz pozostawionym masom wyrosła własna głowa na karku. Rycerze porządku straszyli wszystkich okropnościami czerwonej republiki, lecz zwierzęce wybryki i hyperborejskie okropności zwycięskiej kontrrewolucji na Węgrzech, w Badenie, Rzymie wymyły „czerwoną republikę“ na biało. A niezadowolone klasy pośrednie francuskiego społeczeństwa zaczynały już przenosić obietnice czerwonej republiki z jej problematycznemi okropnościami nad okropności czerwonej monarchji z jej faktyczną beznadziejnością. Żaden socjalista nie prowadził we Francji lepszej propagandy rewolucyjnej niż jenerał Haynau. A chaque capacité selon ses oeuvres! (Każdej zdolności według zasług).
Tymczasem Ludwik Bonaparte korzystał z ferji Zgromadzenia narodowego i robił objazdy książęce po prowincji; najgorętsi legitymiści szli na pielgrzymki do Ems, do wnuka św. Ludwika; masa zaś reprezentantów ludowych z partji porządku intrygowała w radach departamentalnych, które właśnie się zebrały. Szło o to, aby one wypowiedziały to, czego nie śmiała jeszcze wypowiedzieć większość Zgromadzenia narodowego, aby postawiły nagły wniosek rewizji konstytucji. Według brzmienia konstytucji rewizja mogła nastąpić dopiero w 1852 r. i dokonać jej mogło tylko specjalnie w tym celu zwołane Zgromadzenie narodowe. Lecz gdyby większość rad departamentalnych wypowiedziała się za natychmiastową rewizją — czyż wówczas Zgromadzenie narodowe wobec głosu Francji nie musiałoby zrobić ofiary z dziewictwa konstytucji? Zgromadzenie narodowe pokładało w tych zgromadzeniach prowincjonalnych te same nadzieje, które mniszki w wolterowskiej Henrjadzie pokładały w pandurach. Lecz z małemi wyjątkami Putyfary Zgromadzenia narodowego wszędzie na prowincji natrafiały na nieugiętych Józefów. Ogromna większość nie chciała rozumieć uporczywych aluzji. Rewizja konstytucji została udaremniona przez te same narzędzia, które ją miały powołać do życia, — przez głosowanie rad departamentalnych. Odezwał się głos Francji burżuazyjnej — i przemówił przeciw rewizji.
W początkach października zebrało się znowu Zgromadzenie narodowe prawodawcze — tantum mutatus ab illo. — Jego oblicze zupełnie się zmieniło. Niespodziewane odrzucenie rewizji przez rady departamentalne znowu wskazało mu granice konstytucji i granice jego własnego żywota. Orleaniści z nieufnością spoglądali na pielgrzymki legitymistów do Ems, legitymiści podejrzliwie patrzyli na układy orleanistów z Londynem, dzienniki obu frakcji rozdmuchiwały ogień i wzajemnie krytykowały uroszczenia swych pretendentów. Orleaniści i legitymiści razem krzywili się na zakusy bonapartystów, które ujawniły się w czasie objazdów książęcych w mniej lub więcej przejrzystych próbach emancypowania prezydenta, w wyzywającym języku pism bonapartystowskich. Ludwik Bonaparte krzywił się na Zgromadzenie narodowe, które uznawało za słuszne tylko spiski legitymistyczno-orleanistyczne, na własne ministerjum, które go ciągle zdradzało na rzecz izby. W ministerjum znowu panował rozłam z powodu polityki rzymskiej i z powodu zaprojektowanego przez ministra Passy podatku dochodowego, który konserwatyści okrzyczeli jako socjalistyczny.
Jednym z pierwszych projektów, przedłożonych ponownie zebranej Legislatywie przez ministerjum Barrota, było żądanie kredytu w wysokości 300.000 franków dla wypłacenia pensji księżnie Orleańskiej. Narodowe zgromadzenie uchwaliło kredyt i powiększyło w ten sposób długi narodu francuskiego o 7 miljonów franków. I gdy Ludwik Filip odgrywał w ten sposób z powodzeniem rolę „pauvre honteux“, wstydliwego żebraka, ministerjum nie śmiało żądać zwiększenia pensji Bonapartego, a izba nie wydawała się wcale skłonną do przyzwolenia na to. Ludwik Bonaparte stał jak zwykle wobec dylematu: aut Caesar, aut Clichy (albo Cezar, albo Clichy — więzienie za długi).
Drugie żądanie kredytowe ministra w wysokości 9 miljonów franków na koszta wyprawy rzymskiej powiększyło jeszcze naprężenie stosunków pomiędzy Bonapartem z jednej strony a ministrami i Zgromadzeniem narodowym z drugiej. Ludwik Bonaparte zamieścił w Monitorze list do swego adjutanta Edgara Neya, w którym narzuca rządowi papieskiemu gwarancje konstytucyjne. Papież ze swej strony wydał odpowiedź „motu proprio“, w której odrzucał wszelkie ograniczenia swej odrestaurowanej władzy. List Bonapartego z umyślną niedyskrecją zdzierał zasłonę z gabinetu, aby samemu przedstawić się oczom galerji w postaci gienjusza, pełnego dobrych zamiarów, ale nieuznanego we własnym domu i skrępowanego. Napoleon nie po raz pierwszy już kokietował publiczność „ukrytym trzepotaniem skrzydeł swobodnej duszy“. Thiers, referent komisji, zupełnie ignorował trzepotania się Bonapartego i zadowolnił się przekładem encykliki papieskiej na język francuski. Nie ministerjum, lecz Wiktor Hugo starał się uratować prezydenta, proponując, aby Zgromadzenie narodowe zaaprobowało list Bonapartego. Allons donc! Allons donc! (Cóż znowu!) Tym lekceważąco lekkomyślnym okrzykiem pogrzebała większość wniosek Wiktora Hugo. Polityka prezydenta? List prezydenta? Sam prezydent? Allons donc! Allons donc! Któż u djabła bierze na serjo p. Bonapartego? Czy pan w to wierzysz, p. Wiktor Hugo, że my panu wierzymy, że pan wierzysz prezydentowi? Allons donc! Allons donc!
Zerwanie pomiędzy Bonapartem a Zgromadzeniem narodowym zostało wreszcie przyśpieszone przez dyskusję w sprawie przywołania z powrotem do kraju Orleanów i Burbonów. W miejsce ministerjum projekt ten postawił brat stryjeczny prezydenta, syn byłego króla Westfalji. Celem wniosku było sprowadzenie pretendentów — legitymistycznego i orleanistycznego — do równego poziomu z pretendentem bonapartystowskim, a raczej do jeszcze niższego, bo ten przynajmniej stał faktycznie na czele państwa.
Napoleon Bonaparte okazał taki brak szacunku, że połączył w jeden wniosek przywołanie wygnanych rodzin królewskich i amnestję powstańców czerwcowych. Oburzenie większości sprawiło, że musiał natychmiast cofnąć to zuchwałe połączenie świętego z potępionym, rodów królewskich z pomiotem proletarjackim, stałych gwiazd społeczeństwa z jego błędnemi ognikami — i każdemu z obu wniosków wyznaczyć odpowiednie miejsce. Większość energicznie odrzuciła projekt przywołania rodzin królewskich, a Berryer, Demostenes legitymistów, niedwuznacznie wyjaśnił sens tego głosowania. Degradacja pretendentów do roli zwykłych obywateli — oto jest cel Bonapartego! Idzie o to, by ich pozbawić świętej aureoli, ostatniego majestatu, który im pozostał, majestatu wygnania! Coby pomyślano, wykrzyknął Berryer, o takim pretendencie, który, zapominając o swym znakomitym pochodzeniu, wróciłby tu, aby żyć wśród nas, jak zwykły człowiek prywatny! Trudno było wyraźniej powiedzieć Bonapartemu, że przez swą obecność nic nie zyskał i że jeżeli skoalizowani rojaliści potrzebują go tutaj we Francji, jako człowieka neutralnego na krześle prezydenta, to poważni pretendenci do tronu muszą być ukryci przed oczyma profanów w mgle wygnania.
1 listopada Ludwik Bonaparte odpowiedział Zgromadzeniu prawodawczemu orędziem, które w dość szorstkich wyrazach oznajmiało o dymisji ministerjum Barrota i utworzeniu nowego gabinetu. Ministerjum Barrot-Falloux było gabinetem rojalistycznej koalicji, ministerjum d’Hautpoula było gabinetem Bonapartego, organem prezydenta w stosunku do Zgromadzenia prawodawczego, ministerjum subjektów.
Bonaparte nie był już tylko człowiekiem neutralnym z 10 grudnia 1848 r. Posiadanie władzy wykonawczej skupiło dokoła niego pewną grupę interesów, walka z anarchją zmusiła samą partję porządku do zwiększania jego wpływu, jeżeli zaś on nie był bardziej popularny, zato i ona była niepopularna. Rywalizacja orleanistów i legitymistów, a z drugiej strony konieczność jakiejkolwiek restauracji monarchicznej dawały mu nadzieję, że zdoła zmusić obie frakcje do uznania pretendenta neutralnego.
Od 1 listopada 1849 r. datuje się trzeci okres życia konstytucyjnej republiki, kończący się dniem 10 marca 1850 r. Rozpoczyna się regularne funkcjonowanie urządzeń konstytucyjnych, które tak podziwiał Guizot, t. j. ciągłe poswarki między władzą wykonawczą a prawodawczą. Wobec popędów restauracyjnych zjednoczonych orleanistów i legitymistów Bonaparte reprezentuje podstawę swej faktycznej mocy, republikę. Wobec restauracyjnych popędów Bonapartego partja porządku reprezentuje podstawę swego wspólnego panowania, republikę. Wobec orleanistów legitymiści, a wobec legitymistów orleaniści reprezentują status quo (stan istniejący), republikę. Ze wszystkich tych frakcji partji porządku każda ma in petto własnego króla i własną restaurację, lecz wobec uzurpacyjnych i buntowniczych popędów swych rywali każda z nich broni wspólnego panowania burżuazji, formy, w której te poszczególne uroszczenia wzajemnie się neutralizują — broni republiki.
Kant czyni republikę postulatem praktycznego rozumu, jako jedyną racjonalną formę państwową, która nigdy nie da się osiągnąć, lecz którą zawsze powinniśmy mieć w pamięci i dążyć do niej jak do celu. Taką formą dla tych rojalistów była właśnie monarchja.
W ten sposób konstytucyjna republika, która wyszła z rąk burżuazyjnych republikanów, jako beztreściwa formuła ideologiczna, stała się w rękach skoalizowanych rojalistów pełną treści żywą formą. I Thiers nie wiedział nawet, ile prawdy było w jego słowach: „My rojaliści jesteśmy najpewniejszemi podporami konstytucyjnej republiki“.
Upadek ministerjum koalicji, a ukazanie się ministerjum subjektów miało jeszcze inne znaczenie. Ministrem finansów został Fould. Zrobić Fould’a ministrem finansów znaczyło oddać oficjalnie francuskie bogactwo narodowe w ręce giełdy, kierować majątkiem państwa przez giełdę i w interesach giełdy. Ogłaszając mianowanie Foulda, „Monitor“ ogłaszał restaurację arystokracji finansowej. Restauracja ta była niezbędnym uzupełnieniem innych restauracji i nowym ogniwem w łańcuchu konstytucyjnej republiki.
Ludwik Filip nigdy się nie odważył zrobić ministrem finansów prawdziwego loup cervier (wilka giełdowego). Jak monarchja jego była idealnym imieniem panowania wielkiej burżuazji, tak i w jego ministerjach uprzywilejowane interesy musiały nosić ideologicznie bezinteresowne imiona. Burżuazyjna republika wszędzie wysuwała na przód sceny to, co w rozmaitych monarchjach, legitymistycznej i orleanistycznej, pozostawało ukryte w głębi. Sprowadzała ona na ziemię to, co one podnosiły do nieba. Na miejsce imion świętych postawiła burżuazyjne imiona własne panujących interesów klasowych.
Całe nasze przedstawienie rzeczy wykazało, że republika od pierwszego dnia swego istnienia nie obaliła arystokracji finansowej, lecz ją umocniła. Ale ustępstwa, które jej czyniono, były tylko losem, któremu się poddawano wbrew woli. Z wejściem Foulda do ministerjum inicjatywa rządowa wróciła do rąk arystokracji finansowej.
Można zapytać, w jaki sposób skoalizowana burżuazja mogła znosić panowanie arystokracji finansowej, która za Ludwika Filipa opierała się na wykluczeniu lub podporządkowaniu innych części burżuazji?
Odpowiedź jest prosta.
Przedewszystkim arystokracja finansowa sama stanowi poważną i miarodajną część koalicji rojalistycznej, której wspólne panowanie nazywa się republiką. Czy mówcy i przewódcy orleanistów nie są dawnemi sprzymierzeńcami i współwinowajcami arystokracji finansowej? Czy sama ona nie jest złotą falangą orleanizmu? Co się tyczy legitymistów, to już za Ludwika Filipa uczestniczyli oni czynnie we wszystkich orgjach spekulacji giełdowych, kopalnianych i kolejowych. Wogóle sojusz wielkiej własności ziemskiej z magnatami finansów jest normalnym faktem. Przykładem Anglja, przykładem nawet Austrja.
Francja jest krajem, w którym rozmiary produkcji narodowej są nieproporcjonalnie małe w porównaniu z wielkością długu narodowego, w którym renta państwowa jest najważniejszym przedmiotem spekulacji, a giełda głównym rynkiem do umieszczania kapitałów, o ile się chce z nich korzystać w sposób nieprodukcyjny. W takim kraju niezliczona masa ludzi ze wszystkich klas burżuazyjnych i półburżuazyjnych musi się interesować długiem państwowym, grą giełdową, finansami. Wszyscy ci podrzędni uczestnicy mają swą naturalną ostoję i głowę we frakcji, która reprezentuje te interesy w najkolosalniejszym zakresie, w ich całokształcie.
Jaka jest przyczyna przejścia majątku państwowego do rąk arystokracji finansowej? Stale wzrastające odłużenie państwa. A jaka jest przyczyna odłużenia państwa? Stała przewaga jego wydatków nad dochodami, nieproporcjonalność, która jest jednocześnie przyczyną i skutkiem systemu pożyczek państwowych.
Aby uniknąć tego odłużenia, państwo może wybrać dwie drogi. Albo może ograniczyć swe dochody, t. j. uprościć, skrócić organizm rządowy, możliwie najmniej rządzić, zatrudniać możliwie najmniejszy personel, możliwie najmniej wchodzić w stosunki ze społeczeństwem burżuazyjnym. Była to droga niemożliwa dla partji porządku, której środki represyjne, której oficjalne mieszanie się do wszystkiego, której wszechobecność za pośrednictwem organów państwowych były tym potrzebniejsze, im bardziej było zagrożone jej panowanie i warunki życia jej klasy. Niepodobna zmniejszać żandarmerji w tym samym czasie, gdy mnożą się przestępstwa przeciw osobom i własności.
Jest i drugie wyjście: państwo może uniknąć długów i zaprowadzić chwilową, lecz przemijającą równowagę w budżecie, jeżeli nałoży nadzwyczajne podatki na klasy bogatsze. Ale czy partja porządku dla uwolnienia bogactwa narodowego od wyzysku giełdy ma złożyć swe własne bogactwo na ołtarzu ojczyzny? Pas si bête! (Nie jest tak głupia!).
A więc bez całkowitego przewrotu w państwie francuskim nie mogło być mowy o przewrocie we francuskiej gospodarce państwowej. Z gospodarką tą nierozłącznie się wiązało odłużenie państwa, a z odłużeniem państwa — panowanie handlu długami państwowemi, panowanie wierzycieli państwowych, bankierów, spekulantów pieniężnych, wilków giełdowych. Jedna tylko frakcja partji porządku miała bezpośredni interes w upadku arystokracji finansowej — fabrykanci. Nie mówimy tu o średnich ani o drobnych przemysłowcach, lecz o magnatach świata fabrycznego, którzy za Ludwika Filipa byli podstawą dynastycznej opozycji. Interes ich wymaga niewątpliwie zmniejszenia kosztów produkcji, a więc zmniejszenia podatków, które spadają na produkcję, a więc zmniejszenia długów państwowych, których procenty powodują zwiększenie podatków, a więc upadku arystokracji finansowej.
W Anglji — a najwięksi fabrykanci francuscy są drobnomieszczanami w porównaniu ze swemi angielskiemi konkurentami — widzimy rzeczywiście takiego Cobden’a, takiego Bright’a i innych fabrykantów, stojących na czele krucjaty przeciw arystokracji bankowej i giełdowej. Dlaczegóż nie we Francji? W Anglji przeważa przemysł, we Francji rolnictwo. W Anglji przemysł wymaga free trade (wolnego handlu), we Francji — ceł ochronnych, monopolu narodowego obok innych monopolów. Przemysł francuski nie panuje nad francuską produkcją, przemysłowcy więc francuscy nie panują nad francuską burżuazją. Dla obrony swych interesów przeciw innym frakcjom burżuazji nie mogą oni, jak Anglicy, stanąć na czele ruchu i jednocześnie przeprowadzać swe interesy klasowe w najostrzejszej formie; przeciwnie muszą wlec się w ostatnich szeregach rewolucji i służyć interesom, sprzecznym z ogólnemi interesami swej klasy. W lutym nie rozumieli oni swego położenia, lecz luty nauczył ich rozumu. Któż jest bardziej bezpośrednio zagrożony przez robotników, niż pracodawca, kapitalista przemysłowy? Wobec tego fabrykant we Francji musiał się stać najfanatyczniejszym członkiem partji porządku. Finansiści zmniejszają jego zysk, lecz cóż to znaczy wobec groźby zniesienia tego zysku przez proletarjat?
We Francji drobnomieszczanin robi to, co w normalnych warunkach powinienby robić przemysłowy burżua; robotnik spełnia to, co powinno być normalnym zadaniem drobnomieszczanina. Któż rozwiązuje zadanie robotnika? Nikt. Zadania tego nie rozwiązuje się we Francji, proklamuje się je tylko. Nigdzie nie da się ono rozwiązać w granicach państwowych; wojna klas w łonie francuskiego społeczeństwa zmienia się w wojnę wszechświatową, w której stają przeciw sobie narody. Rozwiązanie zacznie się dopiero od chwili, gdy wojna wszechświatowa postawi proletarjat na czele narodu, który panuje nad rynkiem wszechświatowym, na czele Anglji. Rewolucja, która tu nie ma swego końca, lecz swój organizacyjny początek, nie będzie rewolucją krótkotrwałą. Dzisiejsze pokolenie podobne jest do Żydów, których Mojżesz prowadzi przez pustynię. Ma ono zdobyć nowy świat, lecz musi zginąć, aby dać miejsce ludziom, którzy do tego świata dorośli.
Powróćmy jednak do Fould’a.
14 listopada 1849 r. Fould wszedł na trybunę Zgromadzenia narodowego i przedstawił swój system finansowy: Apologja starego systemu podatkowego! Utrzymanie podatku od wina! Cofnięcie podatku dochodowego ministra Passy!
I Passy nie był rewolucjonistą; był to stary minister Ludwika Filipa. Należał do purytanów w rodzaju Dufaure’a i do najpoufniejszych powierników Teste’a, kozła ofiarnego monarchji lipcowej [4]. I Passy pochwalał stary system podatkowy, zalecał utrzymać podatek od wina, lecz jednocześnie zrywał zasłonę z deficytu państwowego. Oświadczył on, że dla uniknięcia bankructwa państwowego niezbędny jest nowy podatek, podatek dochodowy. Fould, który Ledru-Rollin’owi zalecał bankructwo państwowe, polecił Legislatywie deficyt państwowy. Obiecał przytym oszczędności, których, tajemnica później się wykryła: zmniejszano np. podatki o 60 miljonów, a tymczasem bieżący dług zwiększał się o 200 miljonów — sztuczki kuglarskie w grupowaniu cyfr, w wykazach ostatecznych rezultatów, co wszystko ostatecznie sprowadzało się do nowych pożyczek.
Pod Fould’em arystokracja finansowa, wraz z innemi konkurującemi z nią frakcjami burżuazji, nie występowała naturalnie z tak bezwstydnym cynizmem, jak za Ludwika Filipa. Ale system był ten sam: ten sam stały wzrost długów, ten sam zamaskowany deficyt, a z czasem i dawne szachrajstwo giełdowe wyszło znowu bardziej otwarcie na jaw. Przykładem prawo o kolei Awinjońskiej, tajemnicze wahania papierów państwowych, o których w swoim czasie mówił cały Paryż, wreszcie nieudane spekulacje Foulda i Bonapartego na wybory 10 marca.
Po oficjalnej restauracji finansowej lud francuski musiał wkrótce stanąć znowu wobec 24 lutego.
Konstytuanta na złość swej następczyni zniosła podatek od wina na rok Pański 1850. Zniesienie starych podatków nie pomogło do spłacania nowych długów. Creton, kretyn partji porządku, postawił wniosek zachowania podatku od wina już przed odroczeniem Zgromadzenia prawodawczego. Fould przyjął ten wniosek w imieniu bonapartystowskiego ministerjum i 20 grudnia 1849 r., w rocznicę proklamowania Bonapartego, Zgromadzenie narodowe zadekretowało restaurację podatku od wina.
Rzecznikiem tej restauracji nie był żaden finansista, lecz szef jezuitów Montalembert. Dedukcja jego była uderzająco prosta: podatek jest piersią macierzyńską, która karmi rząd. Rząd — to narzędzia represji, organy władzy, armja, policja, urzędnicy, sędziowie, ministrowie, księża. Napaści na podatki — to napaści anarchistów na stróżów porządku, którzy strzegą materjalnej i duchowej produkcji burżuazyjnego społeczeństwa od najazdu wandalów proletarjackich. Podatek — to piąty bóg obok własności, rodziny, porządku i religji. A podatek od wina jest niezaprzeczenie podatkiem i to nie zwyczajnym, lecz starodawnym, czcigodnym podatkiem o dążnościach monarchicznych. Vive l’impôt des boissons! Three cheers and one cheer more! (Niech żyje podatek od wina! Trzy razy hura i jeszcze raz hura!).
Gdy francuski chłop maluje sobie na ścianie djabła, maluje go pod postacią poborcy podatkowego. Od chwili gdy Montalembert zrobił z podatku boga, chłop stał się bezbożnikiem, ateistą i rzucił się w objęcia djabła, socjalizmu. Religja porządku zraziła go, jezuici go zrazili, Bonaparte go zraził. 20-ty grudnia 1849 r. nieodwołalnie skompromitował 20-ty grudnia 1848 r. „Synowiec swego stryja“ nie był pierwszym w swej rodzinie, którego pobił podatek od wina, ten podatek, który, według wyrażenia Montalemberta, rozpętuje burzę rewolucyjną. Prawdziwy, wielki Napoleon oświadczył na wyspie św. Heleny, że przywrócenie podatku od wina bardziej niż wszystko inne przyczyniło się do jego upadku, bo zraziło mu chłopów południowej Francji. Już za Ludwika XIV podatek ten cieszył się szczególną nienawiścią ludu (patrz pisma Voisguilleberta i Vaubana); pierwsza rewolucja zniosła go, lecz Napoleon znowu go zaprowadził w r. 1808 pod zmienioną postacią. Gdy Restauracja wkroczyła do Francji, poprzedzały ją nietylko pułki kozackie, lecz i obietnice zniesienia podatku od wina. Gentilhommerie (szlachta) nie czuła się naturalnie zobowiązaną do dotrzymania słowa danego gent taillable à merci et miséricorde (ludziom stanu podłego). Rok 1830 obiecał zniesienie podatku od wina. Lecz nie było jego zwyczajem robić to, co mówił, a mówić to, co robił. Rok 1848 obiecał zniesienie podatku od wina, jako że wogóle obiecywał wszystko. Konstytuanta wreszcie, która nie obiecywała nic, nakazała, jak wspomnieliśmy, w swym testamencie, aby od 1 stycznia 1850 r. podatek od wina zniknął z powierzchni ziemi. I oto na dziesięć dni przed 1-ym stycznia 1850 r. Legislatywa ponownie go zaprowadziła. Lud francuski wciąż wypędzał ten podatek, a gdy go już wyrzucił przez drzwi, ujrzał, że wraca znowu przez okno.
Nienawiść ludu dla podatku od wina tłumaczy się tym, że łączy on w sobie wszystkie znienawidzone strony francuskiego systemu podatkowego. Ściąganie jego jest nieznośne, podział jest arystokratyczny, bo procenty od najzwyczajniejszych, czy od najkosztowniejszych win są jednakowe. Podatek zwiększa się więc w gieometrycznym stosunku do zmniejszania się zamożności konsumenta; jest to podatek odwrotnie postępowy. Podatek ten wprost pobudza do zatruwania klas pracujących, jako premjum od win sfałszowanych i podrobionych. Zmniejsza on konsumcję, stawiając rogatki u bram każdego miasta o więcej niż 4.000 mieszkańców i zamieniając je na obcy kraj o cłach ochronnych dla wina francuskiego. Wielcy kupcy winni, a więcej jeszcze drobni „marchands de vins“, winiarze, których zarobek zależy od konsumcji wina, wszyscy są zdecydowanemi przeciwnikami tego podatku. Wreszcie zmniejszając konsumcję, podatek od wina zwęża wewnętrzny rynek zbytu. Nie pozwalając miejskim robotnikom kupować wina, nie pozwala zarazem producentom wina sprzedawać go. A Francja liczy blisko 12 miljonów ludności, zajmującej się uprawą winnic. Łatwo zatym zrozumieć nienawiść ludu wogóle do tego podatku i zwłaszcza fanatyzm chłopów. A przytym w jego restauracji nie widzieli oni odosobnionego faktu, mniej lub więcej przypadkowego. Chłopi mają pewnego rodzaju własną tradycję historyczną, która z ojca przechodzi na syna; w tej szkole historycznej mówiono sobie pocichu, że każdy rząd obiecuje zniesienie podatku od wina, gdy chce oszukać chłopów, a zachowuje lub przywraca podatek, gdy ich już oszukał. Za pomocą podatku od wina chłop poznaje zapach rządu, jego tendencje. Restauracja podatku od wina 20 grudnia oznaczała: Ludwik Bonaparte jest taki sam jak inni. Ale właśnie nie był on taki sam jak inni — był wybrańcem chłopów. I oto w petycjach przeciw podatkowi od wina, liczących miljony podpisów, chłopi cofnęli swe głosy, które na rok przedtym dali „synowcowi swego stryja“.
Ludność wiejska, stanowiąca z górą dwie trzecie całej ludności francuskiej, składa się przeważnie z tak zwanych wolnych rolników. Pierwsze pokolenie, uwolnione bezpłatnie od ciężarów feudalnych przez rewolucję 1789 r., nie zapłaciło nic za ziemię. Ale następne pokolenia płaciły w postaci cen gruntu to, co ich nawpół pańszczyźniani przodkowie płacili w formie renty, dziesięcin, posług i t. d. W miarę wzrostu ludności z jednej strony, a rozdrobnienia ziemi z drugiej, podnosiły się ceny parceli, bo w miarę zmniejszania się ich rozszerzał się popyt na nie. W miarę jednak, jak podnosiły się ceny, które chłop płacił za parcele, czy to bezpośrednio przy kupnie, czy przy podziale spadku, gdy zaliczano mu ziemię wzamian za kapitał — zwiększało się odłużenie chłopa, t. j. hipoteka. Dług, ciążący na ziemi, nazywa się właśnie hipoteką (listem zastawnym). Jak na gruntach średniowiecznych ciążyły przywileje, tak na dzisiejszych parcelach gromadzą się hipoteki. — Z drugiej strony przy metodzie parcelowania ziemi grunt jest dla właściciela wyłącznie środkiem produkcji. W miarę jego rozdrabniania zmniejsza się też jego wydajność. Stosowanie maszyn na roli, podział pracy, środki meljoracyjne, jak np. drenowanie i nawadnianie i tym podobne — wszystko to staje się coraz bardziej niemożliwe, a nieprodukcyjne koszta uprawy wzrastają w równej mierze z rozdrabnianiem narzędzia produkcji. Wszystkie te niedogodności istnieją niezależnie od tego, czy rolnik ma lub nie ma kapitału. Ale im bardziej się zwiększa rozdrabnianie gruntów, tym częściej kawałek ziemi z najnędzniejszym inwentarzem staje się całym kapitałem chłopa, tym mniej może być mowy o wkładaniu kapitału w ziemię. Chłop nie może już korzystać z postępów agronomji, bo mu brak do tego ziemi, pieniędzy, wykształcenia — i uprawa ziemi coraz bardziej upada. Wreszcie czysty zysk zmniejsza się w tej samej mierze, w jakiej wzrasta ogólne spożycie rodziny chłopskiej. Uprawa roli pochłania siły całej rodziny chłopa, odbiera jej możność oddawania się innym zajęciom, a jednak nie zabezpiecza jej bytu.
W tym samym więc stopniu, w jakim wzrasta ludność, a wraz z nią rozdrobnienie gruntów, drożeje narzędzie produkcji, rola i zmniejsza się jej urodzajność, a zarazem upada rolnictwo, a chłop wpada w długi. I to, co było skutkiem, staje się z kolei przyczyną. Każde pokolenie zostawia następnemu coraz większe długi, każda nowa gieneracja pracuje w niepomyślniejszych i cięższych warunkach, hipoteka rodzi nowe hipoteki. Kiedy zaś chłop już nie może zaciągać nowych długów na zastaw swej parceli, t. j. obciążać jej nowemi hipotekami, wpada już wprost w szpony lichwy i płaci coraz większe procenty.
W ten więc sposób chłop francuski pod postacią procentów od ciążących na ziemi hipotek, pod postacią procentów od niezahipotekowanych pożyczek lichwiarskich płaci kapitalistom nietylko rentę gruntową, nietylko zysk kapitalistyczny, jednym słowem nietylko cały swój czysty dochód, lecz nawet część płacy roboczej. Spada więc do poziomu dzierżawcy irlandzkiego — i to wszystko pod tym pozorem, że jest prywatnym właścicielem.
Proces ten przyśpiesza się jeszcze we Francji dzięki wciąż rosnącym ciężarom podatkowym i kosztom sądowym. Koszta te poczęści bezpośrednio wynikają z formalności, któremi francuskie prawodawstwo otacza własność ziemską, poczęści z niezliczonych zatargów o graniczące ze sobą i krzyżujące się parcele, poczęści z pieniactwa chłopów, którzy prawują się w obronie swej mniemanej własności — swego prawa własności, — nie żałując sobie tej jedynej przyjemności, jaką im daje własność.
Według wykazu statystycznego z r. 1840 ogólny produkt rolnictwa francuskiego wynosił 5.237.178.000 franków. Z tej cyfry 3.552.000.000 odchodzą na koszta uprawy, włączając w to i spożycie pracujących. Pozostaje produkt netto w ilości 1.685.178.000 franków, z czego 550 miljonów idzie na pokrycie procentów od hipotek, 100 miljonów na urzędników sądowych, 350 miljonów na podatki i 107 miljonów na opłaty stemplowe, pobory hipoteczne i t. p. Pozostaje trzecia część czystego produktu — 538 miljonów; na głowę ludności nie wypada stąd nawet 25 franków czystego produktu. W powyższym rachunku nie uwzględniliśmy naturalnie ani lichwy pozahipotecznej, ani wydatków na adwokatów i t. d.
Wyobraźmy sobie teraz położenie chłopów francuskich, gdy do tych dawnych ciężarów republika dodała jeszcze nowe. Widzimy, że wyzysk ich tylko formalnie różni się od wyzysku przemysłowego proletarjatu. Wyzyskiwacz jest jeden i ten sam — kapitał. Poszczególni kapitaliści wyzyskują poszczególnych chłopów za pomocą hipoteki i lichwy, klasa kapitalistów wyzyskuje klasę chłopską za pomocą podatków państwowych. Fikcyjna własność chłopów była talizmanem, za którego pomocą kapitał zagarniał ich pod swą władzę, była pozorem, który mu pozwalał podszczuwać ich przeciw przemysłowemu proletarjatowi. Tylko upadek kapitału może podnieść chłopów, tylko rząd antykapitalistyczny, prolelarjacki może usunąć ich nędzę ekonomiczną i degradację społeczną. Republika konstytucyjna jest dyktaturą jego zjednoczonych wyzyskiwaczy, republika socjalnodemokratyczna, czerwona, jest dyktaturą jego sprzymierzeńców. A waga podnosi się lub spada stosownie do głosów, wrzucanych przez chłopa do urny wyborczej. On sam stanowi o swym losie. — Tak mówili socjaliści w pamfletach, jednodniówkach, kalendarzach, pismach ulotnych wszelkiego rodzaju. Mowa ta stawała się dlań jeszcze zrozumialszą, gdy czytał wydawnictwa partji porządku, która ze swej strony zwracała się do niego i grubą przesadą, brutalnym pojmowaniem i przedstawianiem zamiarów i idei socjalistycznych trafiała w prawdziwy ton chłopski i budziła w nim chęć zakazanych owoców. Lecz najbardziej zrozumiale przemawiały doświadczenia, zdobyte przez samą klasę chłopską, dzięki powszechnemu głosowaniu — i rozczarowania, które z rewolucyjną szybkością następowały jedne po drugich. Rewolucje są lokomotywami historji.
Stopniowy przewrót w usposobieniu chłopów znajdował wyraz w rozmaitych objawach. Wyraził się już w wyborach do Zgromadzenia prawodawczego, wyraził się w stanie oblężenia w 5 departamentach, sąsiadujących z Lugdunem, wyraził się w kilka miesięcy po 13 czerwca, w obraniu członka Góry na miejsce byłego prezesa Chambre introuvable[5] w departamencie Żyrondy, wyraził się 20 grudnia 1849 r. w obraniu czerwonego na miejsce zmarłego posła legitymistycznego w departamencie du Gard, tej ziemi obiecanej legitymistów, widowni najstraszniejszych gwałtów nad republikanami w r. 1794 i 1795, w tym ognisku białego teroru w r. 1815, w którym publicznie mordowano liberałów i protestantów. To zrewolucjonizowanie najzacofańszej klasy ujawniło się najdobitniej po przywróceniu podatku od wina. Zarządzenia rządowe i prawa w ciągu stycznia i lutego 1850 r. wymierzone są niemal wyłącznie przeciw departamentom i chłopom. Trudno o wyraźniejszy dowód ich postępu.
Okólnik Hautpoul’a, który mianował żandarma inkwizytorem prefekta, podprefekta i przedewszystkim mera i organizował system szpiegostwa, sięgający aż do zakątków najdalszych gmin wiejskich; prawo przeciw nauczycielom szkolnym, które tych przewódców, rzeczników i wychowawców klasy chłopskiej poddaje samowoli prefektów, ich, proletarjuszy inteligientnych, pędzi jak szczutą zwierzynę z jednej gminy do drugiej; projekt prawa przeciw merom, który zawiesił nad ich głową miecz damoklesowy dymisji, ich, prezydentów gmin wiejskich, każdej chwili stawiał wobec prezydenta republiki i wobec partji porządku; rozporządzenie, które zamieniało 17 okręgów wojskowych Francji na 4 paszaliki, a koszary i biwak robiły salonem narodowym Francuzów; prawo o oświacie, przez które partja porządku proklamowała nieświadomość i przymusowe ogłupienie Francji, jako warunek swego życia pod powszechnym prawem głosowania, czym były wszystkie te prawa i zarządzenia? Były to rozpaczliwe próby ponownego zdobycia departamentów i chłopów w departamentach dla partji porządku.
Jako środki represyjne, były to nędzne usiłowania, które niweczyły swój własny cel. Wielkie zarządzenia, jak zachowanie podatku od wina, podatek 45-centymowy, drwiące odrzucenie petycji chłopskich o zwrot miljarda i t. d., wszystkie te pioruny prawodawcze uderzały w klasę chłopską raz tylko, hurtem, z rządowego centrum. Natomiast przytoczone prawa i przepisy czyniły atak i opór powszechną kwestją dnia w każdej chacie, zaszczepiały rewolucję w każdej wsi, umiejscowiały i uchłopiały rewolucję.
Z drugiej strony czy te projekty Bonapartego i ich przyjmowanie przez Zgromadzenie narodowe nie wykazywało jedności obu władz republiki konstytucyjnej, gdy idzie o represje przeciw anarchji, t. j. przeciw wszystkim klasom, niezadowolonym z dyktatury burżuazyjnej. Czy Soulouque wkrótce po swym szorstkim orędziu nie zapewniał Legislatywy o swej wierności dla porządku w bezpośrednio potym następującym orędziu Carlier’a, który był brudną i gminną karykaturą Fouché’go, podobnie jak Ludwik Bonaparte był płaską karykaturą Napoleona?
'Prawo o oświacie ukazuje nam przymierze młodych katolików i starych wolterjanów. Czy panowanie zjednoczonych burżua mogło być czym innym, niż skoalizowanym despotyzmem jezuickiej Restauracji i wolnomyślnej monarchji lipcowej? W walce pomiędzy jedną frakcją burżuazyjną a drugą o zwierzchnią władzę używały one ludu do pomocy i dawały mu swą broń; teraz trzeba było mu tę broń odebrać z chwilą, gdy stanął na drodze ich zjednoczonej dyktaturze. Nawet odrzucenie „concordats à l’amiable“ nie oburzało sklepikarzy paryskich do tego stopnia, jak te cyniczne umizgi do jezuityzmu.
Tymczasem starcia pomiędzy różnemi frakcjami partji porządku nie ustawały, jak również zatargi pomiędzy Zgromadzeniem narodowym a Bonapartem. Zgromadzeniu narodowemu nie podobało się, że Bonaparte wkrótce po swym zamachu stanu, po utworzeniu własnego bonapartystowskiego ministerjum, przywołał do siebie inwalidów monarchji, mianowanych teraz prefektami i nakazał im, jako obowiązek urzędowy, antykonstytucyjną agitację za swym ponownym obiorem, nie podobało się, że Carlier obchodził swą inaugurację zamknięciem klubu legitymistycznego, że Bonaparte założył własny dziennik „le Napoléon“, który zdradzał publiczności tajne pragnienia prezydenta, podczas gdy jego ministrowie musieli mu zaprzeczać na scenie Legislatywy, nie podobało się uparte utrzymywanie ministerjum wbrew ciągłym votom nieufności izby; nie podobała się próba pozyskania łask podoficerów przez podwyżkę dzienną 4 su, a łask proletarjatu przez honorowy bank pożyczkowy — plagjat z „Mystères“ Eugeniusza Suégo; nie podobała się wreszcie bezczelność Bonapartego który przez swych ministrów zaproponował izbie zesłanie pozostałych powstańców lipcowych do Algieru, aby zwalić na Legislatywę hurtowną niepopularność, podczas gdy sam detalicznie zarabiał na popularność pojedyńczemi aktami ułaskawienia. Thiers wygłosił groźne słowa o „coup d’état“ (zamachu stanu) i „coup de tête“ (ścięciu głowy). Legislatywa zaś mściła się na Bonapartym w ten sposób, że odrzucała wszystkie projekty praw, stawiane przezeń we własnym interesie, a z hałaśliwą nieufnością roztrząsała wszystkie projekty, stawiane w interesie ogółu, badając, czy nie idzie tu o rozszerzenie władzy wykonawczej, a przez nią osobistej władzy Bonapartego. Jednym słowem Zgromadzenie mściło się spiskiem pogardy.
Ze swej strony partja legitymistów widziała ze złością, że zdolniejsi orleaniści znowu zajmują wszystkie prawie stanowiska i że wzmaga się centralizacja, podczas gdy legitymiści widzieli swe zbawienie w decentralizacji. I rzeczywiście. Kontrrewolucja gwałtem centralizowała, t. j. przygotowywała mechanizm rewolucji. Scentralizowała ona nawet złoto i srebro Francji w banku paryskim za pomocą przymusowego kursu banknotów i stworzyła w ten sposób gotowy skarbiec wojenny rewolucji.
Orleaniści wreszcie widzieli ze złością, że wyłoniona znowu na powierzchnię zasada legitymizmu przeciwstawiała się ich nielegalnie urodzonej zasadzie, i że legitymiści wciąż znieważali ich, jak szlachcic swą żonę mieszczankę.
Widzieliśmy po kolei jak chłopstwo, drobnomieszczaństwo, wogóle klasy średnie występowały obok proletarjatu, zmuszone do stawiania oporu oficjalnej republice, która traktowała ich jak wrogów. Bunt przeciw dyktaturze burżuazyjnej, potrzeba przeobrażenia społecznego, dążność do instytucji demokratyczno-republikańskich, jako organów tego przeobrażenia, skupianie się dokoła proletarjatu, jako rozstrzygającej siły rewolucyjnej — oto są wspólne cechy, charakteryzujące tak zwaną partję socjalnej demokracji, partję czerwonej republiki. Ta partja anarchji, jak ją nazywają przeciwnicy, jest, równie jak partja porządku, koalicją różnorodnych interesów. Najdrobniejsza reforma starego nieporządku społecznego a przewrót starego porządku społecznego, burżuazyjny liberalizm a rewolucyjny teroryzm — oto są krańce, stanowiące punkt wyjścia i punkt końcowy partji „anarchji“.
Zniesienie ceł ochronnych — socjalizm! bo łamie monopol przemysłowej frakcji partji porządku. Uporządkowanie gospodarki państwowej — socjalizm! bo łamie monopol finansowej frakcji partji porządku. Wolny przywóz mięsa i zboża z zagranicy — socjalizm! bo łamie monopol trzeciej frakcji partji porządku, wielkiej własności ziemskiej. Żądania partji wolnego handlu, t. j. najbardziej postępowej angielskiej partji burżuazyjnej, we Francji uchodzą za socjalistyczne. Wolterjanizm — socjalizm! bo podkopuje czwartą frakcję partji porządku, katolicką. Wolność prasy, wolność związków, powszechna oświata ludowa — socjalizm, socjalizm! Podkopują one wspólny monopol partji porządku.
Bieg rewolucji szybko doprowadzał do dojrzałości warunki, w których reformatorzy wszystkich odcieni, najskromniejsze żądania klas średnich musiały skupiać się wokoło sztandaru najskrajniejszej partji przewrotu, wokoło czerwonego sztandaru.
Lecz jakkolwiek różnorodny był socjalizm różnych wielkich części partji anarchji, stosownie do warunków ekonomicznych i do ogólnych potrzeb rewolucyjnych danej klasy lub jej odłamu, na jednym punkcie socjalizm ten był jednolity: ogłaszał się za środek wyzwolenia proletarjatu i wyzwolenie to stawiał sobie za cel. Było to rozmyślne kłamstwo u jednych, a łudzenie siebie u drugich, którzy świat, przetworzony według swych potrzeb, uważali za najlepszy świat dla wszystkich, za urzeczywistnienie wszystkich potrzeb rewolucyjnych i zniesienie wszystkich rewolucyjnych starć.
Pod jednobrzmiącemi mniej więcej, ogólnikowemi frazesami socjalistycznemi „partji anarchji“ ukrywał się socjalizm „Nationalu“, „Pressy“ i „Siècl’u“, który mniej lub więcej konsekwentnie dążył do obalenia arystokracji finansowej i uwolnienia przemysłu i handlu od dotychczasowych pęt. Był to właśnie socjalizm przemysłu, handlu i rolnictwa, których magnaci w partji porządku odrzucali te interesy, o ile nie zgadzały się one z ich monopolami prywatnemi. Od tego burżuazyjnego socjalizmu, który naturalnie, jak każda z odmian socjalizmu, potrafił przyciągnąć pewną część robotników i drobnomieszczan, różni się właściwy drobnomieszczański socjalizm, socjalizm par excellence. Kapitał uciska tę klasę głównie jako wierzyciel, żąda więc ona instytucji kredytowych; kapitał miażdży ją konkurencją, ona żąda zrzeszeń popieranych przez państwo; on zwycięża ją przez koncetrację, ona żąda postępowych podatków, ograniczeń spadkowych, przejęcia wielkich robót przez państwo i innych zarządzeń, które przemocą powstrzymują wzrost kapitału. Ponieważ klasa ta marzy o pokojowym przeprowadzeniu swego socjalizmu — obliczonym na jakąś krótkotrwałą rewolucję w rodzaju lutowej — nadchodzący więc proces historyczny, przedstawia jej się naturalnie, jako wprowadzanie w życie systemów, wynajdywanych dla społeczeństwa przez myślicieli, czy to pojedyńczych, czy połączonych w grupy. W ten sposób stają się oni eklektykami lub wyznawcami istniejących systemów socjalistycznych, doktrynerskiego socjalizmu, który dopóty tylko może być wyrazem teoretycznym żądań proletarjatu, dopóki proletarjat nie dorósł jeszcze do swobodnego, samodzielnego ruchu historycznego.
Socjalizm utopijny, doktrynerski podporządkowuje ruch ogólny jednemu z jego składników, stawia na miejsce wspólnej uspołecznionej produkcji działalność umysłową poszczególnych pedantów i przedewszystkim usuwa ze swej fantazji rewolucyjną walkę klas za pomocą drobnych sztuczek lub wielkich czułostek. Socjalizm ten w gruncie rzeczy tylko idealizuje dzisiejsze społeczeństwo, bierze jego obraz, usuwając złe strony i chce przeprowadzić swój ideał wbrew rzeczywistości. Walka poszczególnych wodzów tego socjalizmu pomiędzy sobą wykazuje, że każdy z tych tak zwanych systemów jest pretensjonalnym podkreślaniem któregolwiek z punktów przejściowych przewrotu społecznego w przeciwstawieniu do innych. Proletarjat opuszcza ten socjalizm doktrynerski na rzecz drobnomieszczaństwa, a sam skupia się coraz bardziej wokoło rewolucyjnego socjalizmu, komunizmu, któremu sama burżuazja nadała miano blankizmu. Socjalizm ten ogłasza nieustającą rewolucję, dyktaturę klasową proletarjatu, jako konieczny punkt przejściowy do zniesienia przeciwieństw klasowych wogóle, do zniesienia wszystkich stosunków produkcji, na których się one opierają, do zniesienia wszystkich stosunków społecznych, odpowiadających tym stosunkom produkcji, do przewrotu wszystkich idei, zrodzonych przez te stosunki społeczne.
Ramy niniejszej pracy nie pozwalają na szersze traktowanie tego tematu.
Widzieliśmy, że jak w partji porządku siłą rzeczy na czoło wystąpiła arystokracja finansowa, tak w partji anarchji — proletarjat. Podczas gdy różne klasy, łączące się w przymierze rewolucyjne, grupowały się dokoła proletarjatu, podczas gdy departamenty stawały się coraz niepewniejsze, a samo Zgromadzenie prawodawcze coraz bardziej niezadowolone z uroszczeń francuskiego Soulouque’a, zbliżały się długo odwlekane i odraczane wybory uzupełniające na miejsca wygnanych członków Góry z 13 czerwca.
Rząd, pogardzany przez swych wrogów, lżony i codziennie upokarzany przez swych rzekomych przyjaciół, widział tylko jeden środek wyjścia z tej obrzydliwej i nieznośnej sytuacji — rokosz. Rokosz w Paryżu pozwoliłby ogłosić stan oblężenia w stolicy i departamentach i w ten sposób panować nad wyborami. Z drugiej strony przyjaciele porządku byliby zmuszeni do ustępstw na rzecz rządu, który odniósł zwycięstwo nad anarchją, jeżeli nie chcieli sami uchodzić za anarchistów.
Rząd wziął się do dzieła. W początkach lutego 1850 r. prowokowano lud ścinaniem drzew wolności. Daremnie. Jeżeli drzewa wolności straciły swe miejsca, rząd sam stracił głowę i wylęknięty cofnął się wobec własnej prowokacji. Zgromadzenie narodowe przyjęło tę niezręczną próbę Bonapartego z lodowatą nieufnością. Równie bezskuteczne było usunięcie wianka nieśmiertelników z kolumny lipcowej. Pobudziło ono część armji do demonstracji rewolucyjnych, a Zgromadzenie narodowe — do mniej lub więcej zamaskowanego votum nieufności dla ministerjum. Daremnie prasa rządowa groziła zniesieniem powszechnego prawa wyborczego, najściem kozaków. Daremnie d’Hautpoul w Zgromadzeniu prawodawczym rzucił lewicy wprost wezwanie, aby wyszła na ulicę i oświadczył, że rząd gotów jest na jej przyjęcie. Hautpoul’a prezes przywołał do porządku, a partja porządku z milczącą złośliwością pozwoliła jednemu z posłów lewicy wydrwić zachcianki uzurpacyjne Bonapartego. Daremnie wreszcie prowokowano rewolucję na 24 lutego. Rząd sprawił, że lud ignorował zupełnie ten dzień.
Proletarjat nie dał się sprowokować do rokoszu, bo myślał o dokonaniu rewolucji.
Prowokacje rządu potęgowały tylko ogólne niezadowolenie z istniejącego porządku. Komitet wyborczy pod naciskiem robotników wystawił trzech kandydatów dla Paryża — Deflotte‘a, Vidala i Carnota. Deflotte, zesłaniec czerwcowy, ułaskawiony dzięki jednemu z wybryków Bonapartego, obliczonych na zdobycie popularności, był przyjacielem Blanqui’ego i brał udział w zamachu 15 maja. Vidal, znany jako autor komunistyczny ze swej książki „O podziale bogactw“, był niegdyś sekretarzem Ludwika Blanc’a w komisji luksemburskiej. Carnot, syn członka Konwentu, który organizował zwycięstwo, najmniej skompromitowany członek „Nationalu“, minister oświaty w rządzie tymczasowym i komisji wykonawczej, dzięki swemu demokratycznemu projektowi prawa o oświacie ludowej był żywym protestem przeciw jezuickiemu prawu o oświacie. Ci trzej kandydaci reprezentowali trzy sprzymierzone klasy: na czele powstaniec czerwcowy, przedstawiciel rewolucyjnego proletarjatu, obok niego doktryner-socjalista, przedstawiciel socjalistycznego drobnomieszczaństwa, wreszcie przedstawiciel republikańskiej partji burżuazyjnej, której demokratyczne formuły w sporze z partją porządku przybrały sens socjalistyczny i dawno zatraciły swój własny sens. Była to powszechna koalicja przeciw burżuazji i rządowi, jak w lutym. Lecz tym razem głową przymierza rewolucyjnego był proletarjat.
Wbrew wszystkim wysiłkom zwyciężyli kandydaci socjalistyczni. Nawet armja głosowała za powstańcem czerwcowym, a przeciw swemu własnemu ministrowi wojny Lahitte’owi. Partja porządku była jakby gromem rażona. Nie pocieszyły jej wybory departamentalne, które wydały również większość członków Góry.
Wybory z 10 marca 1850 r.! Były one cofnięciem czerwca 1848 r.: ci, którzy mordowali i zsyłali powstańców czerwcowych, powrócili znowu do Zgromadzenia narodowego, lecz wrócili pochyleni, poprzedzani przez zesłańców i z ich zasadami na ustach. Było to cofniecie 13 czerwca 1848 r.: wygnana ze Zgromadzenia narodowego Góra wróciła, ale wróciła już nie jako komendant rewolucji, lecz jako jej zwiastun. Było to cofniecie 10 grudnia: Napoleon upadł ze swym ministrem Lahitte’m. Historja parlamentarna Francji zna tylko jeden analogiczny wypadek: upadek d’Haussy’ego, ministra Karola X w r. 1830 r. Wreszcie wybory z 10 marca były cofnięciem wyborów z 13 maja, które dały większość partji porządku. Wybory z 10 marca protestowały przeciw większości z 13 maja. 10 marca był rewolucją. Pod kartkami wyborczemi kryły się kamienie brukowe.
„Głosowanie 10 marca to wojna“, zawołał Ségur d’Aguesseau, jeden z najwybitniejszych członków partji porządku.
Z dniem 10 marca 1850 r. republika konstytucyjna weszła w nową fazę, w fazę rozkładu. Różne frakcje większości znowu jednoczą się między sobą i z Bonapartem, — one znowu ratują porządek, on znowu jest człowiekiem neutralnym. Jeżeli one sobie przypominają, że są rojalistyczne, to tylko dlatego, że zwątpiły o możliwości burżuazyjnej republiki, jeżeli on sobie przypomina, że jest prezydentem, to tylko dlatego, że zwątpił, czy nim pozostanie.
Na obiór powstańca czerwcowego Deflotte’a Bonaparte, na komendę partji porządku, odpowiada mianowaniem Baroche’a ministrem spraw wewnętrznych, Baroche’a, oskarżyciela Blanqui’ego i Barbés’a, Ledru-Rollin’a i Guinard’a. Na wybór Carnota Legislatywa odpowiada przyjęciem prawa o oświacie, na wybór Vidala — zamknięciem prasy socjalistycznej. Partja porządku stara się zagłuszyć swą własną trwogę wrzawą swej prasy. „Miecz jest święty“ woła jeden z jej organów. „Obrońcy porządku muszą wystąpić zaczepnie przeciw partji czerwonej“, woła drugi. „Pomiędzy socjalizmem a społeczeństwem toczy się śmiertelny pojedynek, nieustająca bezlitośna walka; w tym rozpaczliwym pojedynku jeden z przeciwników musi zginąć, — jeżeli społeczeństwo nie zniszczy socjalizmu, socjalizm zniszczy społeczeństwo“, pieje trzeci kogut porządku. Budujcie barykady porządku, barykady religji, barykady rodziny! Trzeba skończyć ze 127.000 wyborców paryskich! Noc św. Bartłomieja dla socjalistów! I partja porządku przez chwilę wierzy w swą pewność zwycięstwa.
Najzacieklej organy jej miotają się przeciw „sklepikarzom paryskim“ Powstaniec czerwcowy, wybrany jako przedstawiciel Paryża przez sklepikarzy paryskich! To znaczy, że drugi czerwiec 1848 r. jest niemożliwy, to znaczy, że drugi 13 czerwca 1849 r. jest niemożliwy, to znaczy, że moralny wpływ kapitału jest złamany, to znaczy, że burżuazyjne Zgromadzenie reprezentuje tylko burżuazję, to znaczy, że wielka własność jest stracona, skoro jej lenniczka, drobna własność, szuka ratunku w obozie ludzi bez własności.
Partja porządku powraca naturalnie do swego nieuniknionego komunalu. „ Więcej represji“, woła, „podziesięciokroć więcej represji!“, ale jej siła represyjna zmniejszyła się dziesięciokrotnie, podczas gdy opór stokrotnie się zwiększył. Czyż nie trzeba będzie stosować represji do głównego narzędzia represji, do armji? I partja porządku wypowiada swe ostatnie słowo: „Żelazny pierścień dławiącej legalności musi być złamany. Republika konstytucyjna jest niemożliwa. Musimy walczyć prawdziwym naszym orężem. Od lutego 1848 r. zwalczaliśmy rewolucję jej własną bronią i na jej terenie, przejęliśmy jej instytucje. Konstytucja jest twierdzą, która broni oblegających, a nie oblężonych! Wkradając się do świętego Iljonu w łonie konia trojańskiego, nie zdobyliśmy wrogiego miasta, jak nasi przodkowie Grecy [6], lecz sami staliśmy się jeńcami.“ Lecz podstawą konstytucji jest powszechne prawo wyborcze. Zniesienie powszechnego prawa wyborczego — oto ostatnie słowo partji porządku, dyktatury burżuazyjnej.
Powszechne prawo wyborcze przyznało im słuszność 24 maja 1848 r., 20 grudnia 1848 r., 13 maja 1849 r., 8 lipca 1849 r. Powszechne prawo wyborcze samo nie przyznało sobie słuszności 10 marca 1850 r. Panowanie burżuazji, jako wpływ i rezultat powszechnego prawa wyborczego, jako wyraźny akt zwierzchniczej woli ludowej, — taki jest sens konstytucji burżuazyjnej. Ale z chwilą, gdy treścią tego prawa wyborczego, tej zwierzchniczej woli nie jest już panowanie burżuazji, jakiż sens ma jeszcze konstytucja? Czyż burżuazja nie ma obowiązku takiego regulowania prawa wyborczego, aby chciało ono tylko rzeczy rozumnej, jej panowania? Czy powszechne prawo wyborcze, które ciągle usuwa istniejącą władzę państwową i nanowo ją odtwarza ze siebie, czyż to prawo nie znosi wszelkiej stałości, nie stawia na kartę w każdej chwili władz istniejących, nie niweczy wszelkiej powagi, nie zagraża podniesieniem do godności powagi samej anarchji? Po 10-tym marca 1850 r. któż mógł jeszcze wątpić?
Odrzucając powszechne prawo wyborcze, w które się dotychczas drapowała, z którego czerpała swą siłę, burżuazja wyznaje otwarcie: „nasza dyktatura istniała dotychczas z woli ludu, odtąd trzeba ją utrwalić wbrew woli ludu“. I zupełnie konsekwentnie burżuazja ta nie szuka już podpór we Francji, lecz poza nią, na obczyźnie, w najeździe.
Wraz z najazdem ona, druga Koblencja, zagnieżdżona w samej Francji, budzi przeciw sobie wszystkie namiętności narodowe. Zamachem na powszechne prawo wyborcze daje ona powszechny pozór dla nowej rewolucji — a rewolucja takiego pozoru potrzebuje. Każdy częściowy pozór rozdzieliłby frakcje przymierza rewolucyjnego i wyprowadziłby na jaw ich różnice. Powszechny pozór oszołamia klasy półrewolucyjne, pozwala im łudzić się samym co do określonego charakteru nadchodzącej rewolucji, co do następstw swych własnych czynów. Każda rewolucja potrzebuje kwestji bankietowej. Powszechne prawo głosowania jest bankietową kwestją nowej rewolucji.
Lecz skoalizowane frakcje burżuazyjne same na siebie wydały wyrok z chwilą, gdy się zrzekły jedynie możliwej formy swej zjednoczonej władzy, najpotężniejszej i najdoskonalszej formy swego panowania klasowego, republiki konstytucyjnej, na rzecz podrzędnej, niedoskonałej, słabszej formy monarchji. Przypominają one tego starca, który, chcąc powrócić sobie młodzieńczą siłę, wywlókł swe dziecinne ubrania i stara się je gwałtem wciągnąć na swe zgrzybiałe członki. Ich republika miała tę tylko zasługę, że była cieplarnią rewolucji.
10-ty marca 1850 r. miał za swe godło:
Après moi le déluge, po mnie potop!
(Ciąg dalszy powyżej zamieszczonych trzech rozdziałów ukazał się w „Przeglądzie“ ostatniego podwójnego zeszytu „Nowej Gazety Reńskiej” 5—6. Najpierw Marks przedstawia wielki kryzys handlowy, wybuchły w Anglji w r. 1847 i tłumaczy jego oddziaływaniem na ląd europejski zaostrzenie się tamtejszych zawikłań politycznych do rewolucji lutowej i marcowej 1848 r. Dalej Marks przedstawia, jak rozkwit handlu i przemysłu, który wyłonił się już w r. 1848, a jeszcze bardziej się wzmógł w r. 1849, osłabił napięcie rewolucyjne i umożliwił ówczesne zwycięstwo reakcji. W szczególności o Francji czytamy dalej):
Te same objawy uwydatniły się we Francji od r. 1849, a zwłaszcza od początku 1850 r. Zakłady przemysłowe w Paryżu mają mnóstwo pracy, a i fabryki bawełniane w Rouen i Mülhausen idą dość dobrze, chociaż tu, podobnie jak w Anglji, niepomyślnie wpłynęły wysokie ceny surowej bawełny. Do rozkwitu przemysłowego we Francji przyczyniła się nadto znacznie rozległa reforma celna w Hiszpanji i zniżenie ceł od rozmaitych artykułów zbytku w Meksyku; wywóz towarów francuskich na oba te rynki znacznie się zwiększył. Rozrost kapitałów spowodował we Francji cały szereg spekulacji, którym za pretekst posłużyła eksploatacja na wielką skalę kopalni złota w Kalifornji. Zjawiło się mnóstwo towarzystw, których tanie akcje i socjalistycznie zabarwione prospekty wyraźnie apelowały do sakiewek drobnomieszczan i robotników, lecz które w rzeczywistości wszystkie razem i każda zosobna opierały się na tak bezwstydnym oszustwie, do jakiego są zdolni tylko Francuzi i Chińczycy. Jedno z tych towarzystw było nawet wprost protegowane przez rząd. Cła przywozowe we Francji w pierwszych dziewięciu miesiącach 1848 r. wyniosły 63 miljony franków, w r. 1849 — 95 miljonów franków, a w r. 1850 — 93 miljony franków. Zresztą we wrześniu 1850 r. podniosły się one znowu o miljon w porównaniu ze wrześniem 1849 r. Wywóz również podniósł się w r. 1849, a jeszcze więcej w r. 1850.
Najjaskrawszym przykładem ponownego rozkwitu było prawo z 6 września 1850 r., które znowu przywróciło wypłaty gotówką w banku. 15 marca 1848 r. bank został upoważniony do wstrzymania wypłat gotówką. Jego biletów (włączając w to i banki prowincjonalne), znajdowało się wówczas w obiegu na sumę 373 miljonów franków (14.920.000 f. sterl.). 2 listopada 1849 r. było ich w obiegu na 482 miljony franków czyli 19.280.000 f. st. — przyrost o 4.360.000 f. st., a 2 września 1850 r. na 496 miljonów franków czyli 19.840.000 f. st., — przyrost wynosił około 5 miljonów franków. Przytym nie było deprecjacji (zniżenia ceny) banknotów; przeciwnie, zwiększonemu obiegowi banknotów towarzyszyło ciągłe zwiększanie się zapasów złota i srebra w piwnicach banku, tak, że na wiosnę 1850 r. bank miał gotówki na sumę blisko 15 miljonów f. st., — suma we Francji niesłychana. Tak więc bank mógł powiększyć swój obieg, a więc swój czynny kapitał o 123 miljony franków, czyli 5 miljonów funtów, — jest to jaskrawy dowód słuszności naszego twierdzenia w jednym z poprzednich zeszytów, że arystokracja finansowa nietylko nie upadła wskutek rewolucji, lecz nawet wzmocniła się jeszcze. Wynik ten będzie jeszcze wyraźniejszy, gdy się przyjrzymy francuskiemu prawodawstwu bankowemu w ostatnich latach. 10 czerwca 1847 r. bank został upełnomocniony do wydawania banknotów 200.000-frankowych; dotąd najmniejsze były 500.000-frankowe. Dekret z 15 marca 1848 r. ogłosił banknoty banku francuskiego za monetę obiegową i zdjął z banku obowiązek wymieniania ich na gotówkę. Emisję banku ograniczono wówczas do 350 miljonów franków. Jednocześnie upoważniono go do wydawania banknotów 100-frankowych. Dekret z 27 kwietnia nakazał wcielenie banków departamentalnych do banku francuskiego; drugi dekret z 2 maja 1848 r. podniósł jego emisję do 442 miljonów franków. Dekret z 22 grudnia 1849 r. podniósł maksymalną emisję do 525 miljonów franków. Wreszcie prawo z 6 września 1850 r. znowu zaprowadziło wymienialność banknotów na brzęczącą monetę. Te fakty, — ciągły wzrost obiegu, koncetracja całego kredytu francuskiego w rękach tego banku i nagromadzenie całego francuskiego złota i srebra w podziemiach banku doprowadziły p. Proudhona do wniosku, że bank musi teraz zrzucić swoją starą skórę wężową i zamienić się na prudonowski bank ludowy. Proudhon nie potrzebował nawet znać historji banku angielskiego pomiędzy rokiem 1797 a 1819; wystarczyłoby mu tylko spojrzeć poza kanał, aby widzieć, że to, co dla niego było niesłychanym faktem w historji burżuazyjnego społeczeństwa, było w najwyższym stopniu normalnym wypadkiem burżuazyjnym, który tylko po raz pierwszy zaszedł we Francji. Widzimy, że rzekomi teoretycy rewolucyjni, którzy po rządzie tymczasowym wodzili rej w Paryżu, nie więcej się rozumieli na charakterze i rezultatach poczynionych zarządzeń, niż sami panowie z rządu tymczasowego. Pomimo rozkwitu przemysłowego i handlowego, którym się chwilowo cieszy Francja, masa jej ludności, 25-miljonowa ludność chłopska, znajduje się w jaknajgorszym położeniu ekonomicznym. Obfite urodzaje ostatnich lat obniżyły ceny zboża we Francji daleko bardziej jeszcze, niż w Anglji; wobec tego położenie chłopa, odłużonego, wysysanego przez lichwę i uciskanego podatkami, trudno nazwać świetnym. Lecz historja ostatnich trzech lat dostatecznie wykazała, że klasa ta nie jest zdolna do żadnej inicjatywy rewolucyjnej.
Jak okres kryzysu później się rozpoczął na lądzie stałym, niż w Anglji, tak i okres rozkwitu. W Anglji zawsze zachodzi proces pierwotny; jest to demiurg burżuazyjnego kosmosu. Na lądzie stałym rozmaite fazy cyklu, które wciąż przechodzi burżuazyjne społeczeństwo, ujawniają się w formie drugo lub trzeciorzędnej. Po pierwsze ląd stały wywozi do Anglji nieproporcjonalnie więcej, niż do jakiegokolwiek innego kraju, co zależy znowu od stanowiska Anglji, zwłaszcza na rynku zamorskim. Dalej Anglja wywozi do krajów zamorskich nieskończenie więcej, niż cały ląd, tak że ilość wywozu lądowego do tych krajów zawsze jest zależna od każdorazowego wywozu zamorskiego Anglji. Jeżeli więc kryzysy wywołują rewolucję przedewszystkim na lądzie, to jednak pierwotna ich przyczyna tkwi zawsze w Anglji. Na krańcach organizmu burżuazyjnego z natury rzeczy łatwiej dochodzić może do gwałtownych wybuchów, niż w jego sercu, bo tu możliwsze jest zrównoważenie. Z drugiej strony stopień oddziaływania rewolucji lądowych na Anglję jest jednocześnie termometrem, który pokazuje, o ile te rewolucje rzeczywiście zagrażają stosunkom burżuazyjnym, o ile zaś godzą tylko w ich formy polityczne.
Przy tym ogólnym rozkwicie, przy którym siły produkcyjne burżuazyjnego społeczeństwa rozwijają się z takim przepychem, jaki wogóle jest możliwy w ramach stosunków burżuazyjnych, — nie może być mowy o żadnej prawdziwej rewolucji. Rewolucja taka możliwa jest w tych tylko okresach, w których oba te czynniki, nowożytne siły produkcyjne i burżuazyjne formy produkcji, dochodzą do sprzeczności pomiędzy sobą. Rozmaite poswarki, któremi się teraz kompromitują przedstawiciele poszczególnych frakcji partji porządku na lądzie stałym, nie mogą dać powodu do nowych rewolucji; przeciwnie, są możliwe tylko dla tego, że podłoże tych stosunków jest chwilowo tak pewne i (o czym nie wie reakcja) tak burżuazyjne. Wszystkie reakcyjne próby powstrzymania burżuazyjnego rozwoju rozbiją się o to podłoże tak samo, jak całe oburzenie moralne i wszystkie płomienne odezwy demokratów. Nowa rewolucja możliwa jest tylko jako następstwo nowego kryzysu. Ale zarazem jest równie nieunikniona, jak ten kryzys.
Przejdźmy teraz do Francji.
Lud w sojuszu z drobnomieszczaństwem odniósł zwycięstwo na wyborach 10 marca, lecz potym sam je skasował, prowokując nowe wybory 28 kwietnia. Vidal został obrany w Paryżu i w okręgu Dolnego Renu. Komitet paryski, w którym Góra i drobnomieszczaństwo były silnie reprezentowane, skłonił go do przyjęcia mandatu dolno-reńskiego. Zwycięstwo z 10 marca przestało być rozstrzygającym; termin rozstrzygnięcia znowu się odsuwał, natężenie ludu słabło, przyzwyczajał się on do zwycięstw legalnych, zamiast rewolucyjnych. Znaczenie rewolucyjne 10 marca, jako rehabilitacji powstania czerwcowego, zostało wreszcie doszczętnie zniweczone przez kandydaturę Eugeniusza Sué’go, sentymentalnie-drobnomieszczańskiego socjal-fantasty, którą proletarjat mógł przyjąć chyba tylko żartem ku zadowoleniu gryzetek. Przeciw tej prawomyślnej kandydaturze partja porządku, ośmielona chwiejną polityką przeciwników, postawiła kandydata, który miał reprezentować zwycięstwo czerwcowe. Tym komicznym kandydatem był spartański ojciec rodziny Leclerc, któremu zresztą prasa po kawałku zdarła z ciała bohaterską zbroję i który też przy wyborach poniósł świetną klęskę. Nowe zwycięstwo wyborcze 28 kwietnia dodało dumy Górze i drobnomieszczaństwu. Góra cieszyła się już myślą, że zdoła dojść do celu swych pragnień na drodze czysto legalnej, bez nowej rewolucji, która wysunęłaby na czoło proletarjat. Góra była pewna, że przy nowych wyborach w r. 1852 powszechne głosowanie wprowadzi p. Ledru-Rollina na krzesło prezydenta, a większość członków Góry do Zgromadzenia. Partja porządku, którą wznowienie wyborów, kandydatura Sué’go i nastrój Góry i drobnomieszczaństwa doskonale przekonały, że drobnomieszczanie są zdecydowani przy wszelkich okolicznościach zachować spokój, — odpowiedziała na oba zwycięstwa wyborcze nową ustawą wyborczą, która znosiła powszechne prawo głosowania.
Rząd był o tyle ostrożny, że nie wziął tego projektu prawa na własną odpowiedzialność. Zrobił on pozorne ustępstwo większości i powierzył wypracowanie projektu przywódcom tej większości, jej 17 burgrabiom. Nie rząd więc zaproponował Zgromadzeniu zniesienie powszechnego prawa wyborczego, lecz większość Zgromadzenia zaproponowała je sama sobie.
8 maja projekt przedłożono izbie. Cała prasa socjalno-demokratyczna powstała, jak jeden mąż, aby nawoływać lud do zachowania się pełnego godności, calme majesteux (majestatycznego spokoju), do bierności i zaufania dla swych przedstawicieli. Każdy artykuł tych pism był wyznaniem, że rewolucja przedewszystkim musiałaby zniszczyć tak zwaną prasę rewolucyjną i że idzie tu poprostu o jej własne ocalenie. Tak zwana rewolucyjna prasa zdradziła swą całą tajemnicę. Podpisała ona własny wyrok śmierci.
21 maja Góra postawiła wniosek odrzucenia projektu, jako łamiącego konstytucję. Partja porządku odpowiedziała, że złamie konstytucję, jeżeli tego będzie potrzeba, lecz że teraz tego niepotrzeba, bo konstytucję można tłumaczyć na różne sposoby, a większość jest jedynie kompetentna do rozstrzygania o słuszności danego tłumaczenia. Na nieokiełznane, dzikie napaści Thiers’a i Montalembert’a Góra odpowiedziała przyzwoitym i oświeconym humanizmem.
Góra powoływała się na grunt prawny; partja porządku wskazała im grunt, na którym wyrasta prawo, na burżuazyjną własność. Góra biadała: czy rzeczywiście większość chce wszelkiemi siłami wywołać rewolucję? Partja porządku odpowiedziała: będziemy na nią czekali.
22 maja wniosek Góry został odrzucony większością 462 głosów przeciw 227. Ci sami ludzie, którzy z tak uroczystą powagą dowodzili, że Zgromadzenie narodowe i każdy poszczególny poseł sami się usuwają, jeżeli chcą usunąć swego mocodawcę, lud, — ci sami ludzie siedzieli na swych miejscach i postarali się tylko nagle, aby zamiast nich przemówił kraj i to za pomocą petycji. Siedzieli nieruchomo nawet wtedy, gdy 31 maja prawo świetnie przeszło.Postarali się tylko zemścić przez protest, w którym protokułowali swą nienawiść przy tym pogwałceniu konstytucji. Ale i tego protestu nie ogłosili otwarcie, lecz pokryjomu wsunęli go do kieszeni prezesa.
Wszelki wybuch rewolucyjny ze strony proletarjatu był niemożliwy: na przeszkodzie stała armja 150-tysięczna w Paryżu, ciągłe zwlekanie z ostateczną decyzją, odradzania prasy, tchórzostwo Góry i nowowybranych posłów, majestatyczny spokój drobnomieszczan, przedewszystkim zaś rozkwit handlowy i przemysłowy.
Powszechne prawo wyborcze spełniło swą misję. — Większość ludu przeszła jego szkołę kształcącą, a w epoce rewolucyjnej nie może ono być niczym innym. Musiała je usunąć albo rewolucja, albo reakcja.
Większą jeszcze energję okazała Góra wkrótce po tym, przy następującej sposobności. Minister wojny d’Hautpoul nazwał z trybuny rewolucję lutową nieszczęsną katastrofą. Mówców Góry, którzy, jak zwykle, odznaczyli się krzykliwemi wyrazami oburzenia moralnego, prezes Dupin nie dopuścił do głosu. Girardin zaproponował członkom Góry, aby wszyscy opuścili salę. Rezultat: Góra pozostała na miejscu, lecz Girardin’a wyrzucono z jej łona, jako niegodnego.
Ustawa wyborcza wymagała dla swego uzupełnienia nowej ustawy prasowej. Niedługo też na nią czekano. Projekt rządowy, wielokrotnie jeszcze obostrzony przez poprawki partji porządku, podnosił kaucję, nakładał specjalny stempel na romanse feljetonowe (odpowiedź na obiór Eugeniusza Sué), opodatkowywał wszystkie pisma, wychodzące w zeszytach tygodniowych lub miesięcznych do pewnej ilości arkuszy, wreszcie postanawiał, że każdy artykuł dziennikarski musi być zaopatrzony w podpis autora. Przepisy o kaucji zabiły tak zwaną prasę rewolucyjną; lud w jej upadku znalazł zadośćuczynienie za zniesienie powszechnego prawa wyborczego. Lecz tendencja i wpływ nowej ustawy rozciągały się nietylko na tą część prasy. Dopóki prasa codzienna była anonimowa, wyglądała ona jak organ wieloimiennej lub bezimiennej opinji publicznej; była trzecią władzą w państwie. Gdy każdy artykuł musiał być podpisany, dziennik stał się poprostu zbiorem utworów literackich mniej lub więcej znanych osobników. Każdy artykuł spadł do poziomu ogłoszenia. Dotąd dzienniki kursowały, jako pieniądze papierowe opinji publicznej; teraz stały się mniej lub więcej wątpliwemi sola-wekslami, których wartość i kurs zależały nietylko od kredytu wystawcy, lecz także od kredytu poręczyciela. Prasa partji porządku prowokowała zarówno do zniesienia powszechnego prawa wyborczego i do jaknajostrzejszych środków przeciw szkodliwej prasie. Ale i ta poczciwa prasa była przez swą złowieszczą bezimienność niedogodna dla partji porządku, a jeszcze bardziej dla poszczególnych jej przedstawicieli prowincjonalnych. Partja ta chciała mieć tylko płatnych dziennikarzy ze znanym nazwiskiem, adresem i rysopisem. Daremnie prawomyślna prasa żaliła się na niewdzięczność, którą zapłacono za jej przysługi. Prawo przeszło, a przepis o podpisywaniu artykułów ugodził przedewszystkim w te dzienniki. Prasa republikańska miała publicystów o dość znanych nazwiskach; ale czcigodne firmy „Journal des Débats“, „Assemblée Nationale“, „Constitutionnel“ i t. d. i t. d. przybrały opłakaną postać, wraz ze swą wysoce cenioną mądrością państwową, gdy tajemnicze towarzystwo odsłoniło się nagle i ukazali się sprzedajni, otrzaskani pismacy, którzy za gotówkę bronili wszelkich możliwych rzeczy, jak Granier de Cassagnac, lub stare ścierki, które same siebie nazywały mężami stanu, jak Capefigue, lub kokieteryjni dowcipnisie, jak p. Lemoinne z „Débats“.
W czasie obrad nad ustawą prasową Góra spadła już do takiego poziomu moralnego rozkładu, że ograniczyła się już tylko do oklaskiwania świetnych tyrad starej znakomitości z czasów Ludwika Filipa, p. Wiktora Hugo.
Ustawa wyborcza i ustawa prasowa zepchnęły partję rewolucyjną i demokratyczną z widowni oficjalnej. Przed rozejściem się do domu, na krótko przed końcem rozpraw, obie frakcje Góry, socjalistyczni demokraci i demokratyczni socjaliści, wydały dwa manifesty, dwa testimonia paupertatis (świadectwa ubóstwa), w których dowiodły, że jeżeli siła i powodzenie nigdy nie stały po ich stronie, one jednak zawsze stały po stronie wiecznego prawa i wszystkich innych wiecznych prawd.
Przyjrzyjmy się teraz partji porządku. „Nowa Gazeta Reńska“ w zeszycie III str. 16 mówi: „Wobec popędów restauracyjnych zjednoczonych orleanistów i legitymistów Bonaparte reprezentuje podstawę swej faktycznej mocy, republikę. Wobec restauracyjnych popędów Bonapartego partja porządku reprezentuje podstawę swego wspólnego panowania, republikę. Wobec orleanistów legitymiści, a wobec legitymistów orleaniści reprezentują status quo (stan istniejący), republikę. Ze wszystkich tych frakcji partji porządku każda ma in petto własnego króla i własną restaurację, lecz wobec uzurpacyjnych i buntowniczych popędów swych rywali, każda z nich broni wspólnego panowania burżuazji, formy, w której te poszczególne uroszczenia wzajemnie się neutralizują — broni republiki..... I Thiers nie wiedział nawet ile prawdy było w jego słowach: „my rojaliści jesteśmy najpewniejszemi podporami konstytucyjnej republiki“.
Ta komedja républicains malgré eux (republikanów wbrew woli), niechęci dla status quo i ciągłego utrwalania tego status quo ustawiczne starcia pomiędzy Bonapartem a Zgromadzeniem narodowym; wciąż ponawiające się niebezpieczeństwo, że partja porządku rozpadnie się na swe części składowe i wciąż powracające spajanie się odłamów; usiłowania każdej frakcji zamiany każdego wspólnego zwycięstwa na klęskę tymczasowych sprzymierzeńców; obustronna zazdrość, mściwość, podjudzania, ciągłe wyzwania do walki, kończące się zawsze pocałunkiem Lamourette’a — cała ta niepowabna komedja omyłek nigdy nie rozwijała się klasyczniej, niż w ciągu ostatnich 6-ciu miesięcy.
Partja porządku uważała prawo wyborcze za swe zwycięstwo nad Bonapartem. Czy rząd sam się nie zrzekł władzy, oddając redakcję swego własnego projektu jej komisji 17-tu i na nią zrzucając odpowiedzialność? I czy główna siła Bonapartego wobec Zgromadzenia nie na tym polegała, że był on wybrańcem 6 miljonów? — Bonaparte ze swej strony uważał prawo wyborcze za koncesję na rzecz Zgromadzenia, która miała okupić harmonję pomiędzy władzą prawodawczą a wykonawczą. Wzamian za to ten pospolity awanturnik zażądał zwiększenia swej listy cywilnej o 3 miljony. Czy Zgromadzenie narodowe mogło wejść w zatarg z władzą wykonawczą w tej samej chwili, gdy wyrzuciło za nawias znaczną większość narodu francuskiego? Zgromadzenie miotało się i zdawało się być gotowe na wszelką ostateczność, komisja jego odrzuciła wniosek, prasa bonapartystowska groziła i wskazywała na wydziedziczony, ograbiony z prawa wyborczego lud. Zaszło mnóstwo hałaśliwych aktów ugody i Zgromadzenie ustąpiło w końcu faktycznie, lecz zemściło się w zasadzie. Zamiast zasadniczego zwiększenia rocznego listy cywilnej, Zgromadzenie przyznało Bonapartemu zapomogę w wysokości 2.160.0G0 franków. Jeszcze z tego niezadowolone zrobiło ono to ustępstwo wówczas dopiero, gdy je poparł Changarnier, jenerał partji porządku i narzucony protektor Bonapartego. Właściwie więc Zgromadzenie przyznało 2 miljony nie Bonapartemu, lecz Changarnier’owi.
Ten podarek, rzucony de mauvaise grâce został przyjęty przez Bonapartego z takim samym uczuciem, z jakim go dano. Prasa bonapartystowska znowu zaczęła się miotać na Zgromadzenie narodowe. Gdy przy rozprawie nad ustawą prasową zrobiono poprawkę o zamieszczaniu podpisów, która znowu specjalnie kierowała się przeciwko drugorzędnym pismom, broniącym prywatnych interesów Bonapartego, główny organ bonapartystowski „Pouvoir“ otwarcie i gwałtownie zaatakował Zgromadzenie narodowe. Ministrowie musieli się wyprzeć tego dziennika wobec Zgromadzenia; redaktora „Pouvoir“ pociągnięto przed sąd Zgromadzenia narodowego i skazano na najwyższą grzywnę w ilości 5.000 franków. Następnego dnia „Pouvoir“ przyniósł o wiele jeszcze zuchwalszy artykuł przeciw Zgromadzeniu, a rząd dla odwetu pociągnął natychmiast do odpowiedzialności kilka pism legitymistycznych za obrazę konstytucji.
Wreszcie nadeszła kwestja odroczenia izby. Bonaparte życzył sobie tego, aby móc operować bez przeszkód ze strony Zgromadzenia. Partja porządku życzyła sobie tego, poczęści dla przeprowadzenia swych intryg frakcyjnych, poczęści ze względu na osobiste interesy poszczególnych posłów. Oboje zaś tego potrzebowali dla ugruntowania i rozszerzenia zwycięstw reakcji na prowincji. Zgromadzenie odroczyło więc swe posiedzenia na czas od 11 sierpnia do 11 listopada. Ponieważ jednak Bonaparte nie taił, że idzie mu tylko o uwolnienie się od dokuczliwego nadzoru Zgromadzenia narodowego, Zgromadzenie więc nawet w swym votum zaufania uwydatniło swą nieufność dla prezydenta. Do nieustającej komisji z 28 członków, którzy mieli pozostać w ciągu ferji, jako stróże cnoty republiki, nie wybrano ani jednego bonapartysty. Zamiast nich wybrano nawet kilku republikanów ze „Siècle’u“ i „National’u“, aby zamanifestować wobec prezydenta przywiązanie większości do konstytucyjnej republiki.
Na krótko przed, a zwłaszcza bezpośrednio po odroczeniu izby obie wielkie frakcje partji porządku, orleanistyczna i legitymistyczna zdradziły chęć pojednania się przez połączenie obu domów królewskich, pod których sztandarami walczyły. Dzienniki pełne były projektów pojednawczych, o których rozprawiano u łoża chorego Ludwika Filipa w St. Leonards, gdy nagle śmierć Ludwika Filipa uprościła sytuację. Ludwik Filip był uzurpatorem, Henryk V — ograbionym, hrabia zaś Paryża, wobec bezdzietności Henryka V, był jego prawowitym następcą tronu. Teraz znikł już wszelki pozór do zjednoczenia obu interesów dynastycznych. Lecz właśnie wtedy obie frakcje burżuazji odkryły dopiero, że nie miłość dla pewnego domu królewskiego je dzieli, lecz że raczej rozbieżność ich interesów klasowych dzieli obie dynastje. Legitymiści, którzy pielgrzymowali do dworu Henryka V w Wiesbadenie, również jak ich konkurenci w St. Leonards, otrzymali tu wiadomość o zgonie Ludwika Filipa. Natychmiast utworzyli wtedy ministerjum in partibus infidelium, które przeważnie składało się z członków owej komisji, stróżów cnoty republiki i które z powodu wynikłego konfliktu w partji wystąpiło z zupełnie otwartą proklamacją praw z Bożej łaski. Orleaniści cieszyli się z kompromitującego skandalu, który wywołał ten manifest w prasie i nie ukrywali ani na chwilę swej otwartej nienawiści do legitymistów.
Podczas ferji Zgromadzenia narodowego zebrały się zgromadzenia departamentalne. Większość ich wypowiedziała się za mniej lub więcej obwarowaną zastrzeżeniami rewizją konstytucji, t. j. wypowiedziała się za nieokreśloną bliżej restauracją monarchiczną, za „rozwiązaniem“ i jednocześnie wyznawała, że do znalezienia tego rozwiązania nie ma ani kompetencji, ani odwagi. Frakcja bonapartystowska nie omieszkała skomentować tego żądania rewizji w sensie przedłużenia prezydentury Bonapartego.
Rozwiązanie konstytucyjne, dymisja Bonapartego w maju 1852 r., jednoczesny obiór nowego prezydenta przez ogół wyborców kraju, rewizja konstytucji przez izbę rewizyjną w pierwszych miesiącach nowej prezydentury, — do tego nie mogła dopuścić klasa panująca. Dzień nowego obioru prezydenta byłby dniem spotkania się wszystkich wrogich partji, legitymistów, orleanistów, burżuazyjnych republikanów, rewolucjonistów. Musiałoby dojść do rozstrzygającego strarcia pomiędzy różnemi frakcjami. Gdyby nawet partji porządku udało się skupić obie swe frakcje wokoło kandydatury neutralnego człowieka, stojącego poza rodzinami królewskiemi, to przeciw niemu znowuby wystąpił Bonaparte. W walce swej z ludem partja porządku musi stale wzmacniać władzę wykonawczą. Lecz każde zwiększenie władzy wykonawczej zwiększa władzę jej przedstawiciela, Bonapartego. W tej samej więc mierze, w jakiej partja porządku wzmacnia swą wspólną władzę, wzmacnia zarazem środki bojowe dynastycznych uroszczeń Bonapartego, wzmacnia jego szanse udaremnienia gwałtem rozwiązania konstytucyjnego w dniu rozstrzygającym. Wówczas Bonaparte w walce swej z partją porządku nie zawaha się obalić zasadniczej podstawy konstytucji, podobnie jak ona w walce z ludem nie cofnęła się wobec drugiej podstawy — prawa wyborczego. Prawdopodobnie apelowałby on nawet wbrew Zgromadzeniu do powszechnego prawa głosowania. Jednym słowem rozwiązanie konstytucyjne stawia na kartę cały polityczny status quo, a złamanie status quo jest dla burżua jednoznaczne z chaosem, anarchją, wojną domową. Zdaje mu się, że w pierwszą niedzielę majową 1852 r. zagrożone będzie jego kupno i sprzedaż, jego weksle, jego małżeństwa, jego umowy notarjalne, jego hipoteki, jego renty gruntowe, komorne, zysk, jego wszystkie kontrakty i źródła dochodów, — na takie zaś ryzyko burżua wystawiać się nie może. Poza złamaniem politycznego status quo ukrywa się niebezpieczeństwo upadku całego społeczeństwa burżuazyjnego. Jedynie możliwym rozwiązaniem dla burżuazji jest odwleczenie rozwiązania. Burżuazja może ratować republikę konstytucyjną tylko złamaniem konstytucji, przedłużeniem terminu władzy prezydenta. Takie jest też ostatnie słowo prasy porządku po nudnych i głębokich rozważaniach w kwestji „rozwiązań“, którym się ta prasa oddała po sesji rad gieneralnych. Potężna partja porządku ku swemu wstydowi widziała się w końcu zmuszoną wziąć na serjo śmieszną, ordynarną i nienawistną dla niej osobę pseudo-Bonapartego.
Ze swej strony i ta brudna postać myliła się co do przyczyn, które coraz bardziej nadawały jej charakter człowieka niezbędnego. Podczas gdy jego partja miała dość przenikliwości, aby rosnące jego znaczenie przypisać zewnętrznym okolicznościom, on sam wyobrażał sobie, że je zawdzięcza jedynie urokowi swego nazwiska i swemu ciągłemu karykaturowaniu Napoleona. Z każdym dniem Bonaparte stawał się bardziej przedsiębiorczy. Na pielgrzymki do St. Leonards i Wiesbaden’u odpowiedział objazdami po Francji. Bonapartyści mieli tak mało zaufania do magicznego efektu jego osobistości, że wszędzie wysyłali za nim jako klakierów ludzi z Towarzystwa 10 grudnia, tej organizacji paryskiego lumpenproletarjatu, napychając niemi pociągi i dyliżanse. Wkładali oni swej marjonetce w usta mowy, które, stosownie do przyjęcia w różnych miastach, proklamowały republikańską rezygnację lub niezmordowaną wytrwałość jako godło polityki prezydenckiej. Pomimo wszystkich tych manewrów objazdy Bonapartego nie przypominały wcale pochodów tryumfalnych.
Gdy w ten sposób Bonaparte uważał już lud za dostatecznie nastrojony, wziął się do pozyskiwania armji. Począł urządzać na równinie Satory pod Wersalem wielkie przeglądy wojskowe, na których starał się przekupić żołnierzy kiełbasą z czosnkiem, szampanem i cygarami. Podczas gdy prawdziwy Napoleon w czasie tarapatów swych wypraw zdobywczych umiał zagrzewać znużonych żołnierzy chwilami patrjarchalnej poufałości, pseudo-Napoleon cieszył się, gdy żołnierze wołali na podziękowanie: Vive Napoléon! Vive le saucisson! t. j. niech żyje kiełbasa, niech żyje błazen[7].
Przeglądy te doprowadziły do otwartego wybuchu dawno tajonej niechęci pomiędzy Napoleonem i jego ministrem wojny d’Hautpoul’em z jednej strony, a Changarnier’em z drugiej. W Changarnier’ze partja porządku znalazła człowieka prawdziwie neutralnego, u którego nie mogło być mowy o własnych uroszczeniach dynastycznych. Jego też naznaczono na następcę Bonapartego. W dodatku Changarnier, dzięki swym wystąpieniom 29 stycznia i 13 czerwca 1849 r., stał się wielkim hetmanem partji porządku, nowoczesnym Aleksandrem, którego brutalna interwencja, w mniemaniu lękliwego burżua, rozcięła węzeł gordyjski rewolucji. W gruncie rzeczy był on takim samym zerem, jak Bonaparte, lecz w zupełnie tani sposób stał się potęgą i Zgromadzenie narodowe wyznaczyło go na nadzorcę prezydenta. Sam on — jak np. przy kwestji darowizny — kokietował protekcją, której użyczał Bonapartemu i z coraz większą pychą zachowywał się wobec niego i ministrów. Gdy z powodu zmiany prawa wyborczego spodziewano się powstania, Changarnier zabronił swym oficerom słuchania jakichkolwiek rozkazów ministra wojny lub prezydenta. Prasa przyczyniła się jeszcze do otoczenia aureolą postaci Changarnier’a. Przy zupełnym braku wybitnych osobistości partja porządku musiała przypisać jednostce siłę, na której zbywało całej klasie i zrobić z tej jednostki nadludzkiego bohatera. W ten sposób powstał myt o Changarnier’ze, „ostoi społeczeństwa“. Zarozumiała szarlatanerja, tajemnicze pozowanie na wielkość, z któremi Changarnier zniżał się do dźwigania całego świata na barkach, tworzą zabawny kontrast ze zdarzeniami, które zaszły w czasie przeglądu na Satory i po nim. Zdarzenia te dowiodły niezbicie, że dość było jednego pociągnięcia pióra Bonapartego, tego malutkiego liliputa, aby olbrzyma Changarnier’a, ów fantastyczny wytwór burżuazyjnej drżączki, sprowadzić do rozmiarów miernoty i jego, bohatera, zbawiającego społeczeństwo, zamienić na dymisjonowanego jenerała.
Bonaparte już od dłuższego czasu zemścił się na Changarnier’ze, pobudzając ministra wojny do dyscyplinarnych starć z niewygodnym protektorem. Ostatni przegląd na równinie Satory doprowadził wreszcie do wybuchu dawnej niechęci. Konstytucyjne oburzenie Changarnier’a nie miało granic, gdy pułki kawaleryjskie defilowały przed Bonapartem z antykonstytucyjnym okrzykiem: vive l’empereur! (niech żyje cesarz). Dla uniknięcia nieprzyjemnych rozpraw nad tym okrzykiem w zbliżającej się sesji izby, Bonaparte oddalił ministra wojny d’Hautpoul’a, mianując go gubernatorem Algieru; na jego miejsce zaś mianował zaufanego, starego jenerała z czasów cesarstwa, który pod względem brutalności dorównywał zupełnie Changarnier’owi. Aby usunięcia d’Hautpoul’a nie zrozumiano jako ustępstwa dla Changarnier’a, Bonaparte przeniósł w tymże czasie z Paryża do Nantes jenerała Neumayer’a, prawą rękę wielkiego zbawiciela społeczeństwa. Neumayer na ostatnim przeglądzie wojsk sprawił, że cała infanterja przedefilowała przed następcą Napoleona w lodowatym milczeniu. W osobie Neumayer’a został ugodzony Changarnier, który zaczął protestować i grozić. Daremnie. Po dwudniowych układach dekret o przeniesieniu Neumayer’a ukazał się w „Monitorze“ i bohaterowi porządku pozostało tylko ulec karności, lub podać się do dymisji.
Walka Bonapartego z Changarnier’em jest dalszym ciągiem jego walki z partją porządku. Otwarcie więc Zgromadzenia narodowego w d. 11 listopada odbywa się pod najgorszą wróżbą. Będzie to burza w szklance wody. Naogół powtórzy się stara gra. Większość partji porządku, nie dbając na krzyki szermierzy zasad swych różnych frakcji, będzie musiała przedłużyć urzędowanie prezydenta. Ze swej strony Bonaparte wbrew swym poprzednim protestom będzie musiał — już choćby ze względu na brak pieniędzy — przyjąć to, jako pełnomocnictwo z rąk Zgromadzenia narodowego. W ten sposób rozwiązanie się odwlecze, status quo będzie zachowany, różne frakcje partji porządku będą się wzajemnie kompromitowały, osłabiały, czyniły niemożliwemi, represje względem wspólnego wroga, masy narodu, będą się rozszerzały i wyczerpywały, dopóki warunki ekonomiczne nie dojdą znowu do punktu rozwojowego, przy którym nowy wybuch wysadzi w powietrze wszystkie te drące się partje wraz z ich konstytucyjną republiką.
Na pociechę burżua trzeba zresztą dodać, że skandal pomiędzy Bonapartem a partją porządku ma ten rezultat, iż mnóstwo drobnych kapitalistów rujnuje się na giełdzie, a majątek ich przechodzi do kieszeni wielkich wilków giełdowych.
- ↑ „Kraj legalny“ — tak się nazywała za Ludwika Filipa garść uprzywilejowanych wyborców (przyp. tłum.).
- ↑ Zabór Krakowa przez Austrję w porozumieniu z Rosją i Prusami 11 listopada 1846 r. — Sonderbundskrieg w Szwajcarji od 4 do 28 listopada 1847 r. — Powstanie w Palermo 12 stycznia 1848 r., w końcu stycznia dziewięciodniowe bombardowanie miasta przez Neapolitańczyków. F. E.
- ↑ Murzyn Soulouque, obrany w r. 1847 prezydentem republiki Haiti, ogłosił się dziedzicznym cesarzem w r. 1850. (Przyp. tłum.)
- ↑ 8 czerwca 1849 r. przed paryską izbą parów rozpoczął się proces przeciw Parmentierowi i jenerałowi Cubières, oskarżonym o przekupienie urzędników w celu otrzymania koncesji na przedsiębiorstwo solne, i przeciw ówczesnemu ministrowi robót publicznych Teste’owi, który dał się przekupić. Teste w czasie procesu próbował odebrać sobie życie. Wszystkich skazano na wielkie grzywny, a Teste’a ponad to na trzy lata więzienia.
- ↑ Niezrównana izba — tak nazywa się w historji izba poselska, obrana natychmiast po drugim upadku Napoleona w r. 1815, fanatycznie ultra-rojalistyczna i reakcyjna.
- ↑ Gra wyrazów: grecs — znaczy Grecy, a także szulerzy.
- ↑ Gra wyrazów: es lebe die Wurst, es lebe der Hanswurst!