Zapust — Popielec — Wielka Noc

>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Zapust — Popielec — Wielka Noc
Podtytuł Kilka zwyczajów ludu w Tarnobrzeskiém
Wydawca Towarzystwo Ludoznawcze
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ZAPUST — POPIELEC — WIELKA NOC.


Kilka zwyczajów ludu w Tarnobrzeskiém.


Napisał


Dr. Karol Mátyás.







LWÓW.
NAKŁADEM TOWARZYSTWA LUDOZNAWCZEGO.
„Drukarnia Polska“ ul. Sykstuska l. 6. (Grand-Hotel).
1895.




Związać razem te trzy bezpośrednio po sobie co rok następujące okresy naszego chrześciańskiego życia to tak, jakby razem związał: dziką jakąś, zapamiętałą radość, cichy, pełen refleksyi smutek i pogodne, spokojne wesele duszy. Katolickie zwyczaje kościelne, wyrażające dokładnie wszystkie objawy natury ludzkiej, wszystkie uczucia duszy człowieka, jako harmonijnie zestawione prawidła katolickiego życia, wnoszą w to życie równowagę i spokój. Tolerując krótką, pustą wesołość, nawołują zaraz do dłuższej refleksyi, do rozmyślań i powściągania namiętności, poczem wlewają w duszę człowieka spokój i ciepło, a zarazem nadzieję lepszej doli — dobrą nagrodę za chwilowe utrapienie duchowe i fizyczne.
Nasz karnawał a chłopskie zapusty zewnętrznie nie różnią się prawie niczem. W ostatnich jednak czasach z każdym rokiem ubywa tej zapustnej wesołości u ludu tak dalece, że dzisiejsze zapusty tylko w dniach godów weselnych, które w tym okresie czasu najwięcej się odbywają, wrą tem życiem hałaśliwem i skocznem, jakie dawniej cechowało cały niemal zapust od początku do końca. Na obszarze kilku wsi sąsiednich zapust mógł na palcach policzyć te dni, w których nie było w karczmie muzyki, bo jak nie w jednej wsi, to w drugiej huczała karczma od muzyki i gwaru pijących i pijanych, trzęsła się od rzęsistego tańca.
Dziś — przynajmniej od lat kilkunastu — zaginęły zwykłe niedzielne muzyki po karczmach, już nawet orszak weselny tam nie zagląda, bo księża ze względów moralności zabraniają tego, a wójcia posłuszni władzy duchownej nie wydają pozwolenia na owe muzyki z tańcami, zaczem zapustne gody ograniczone zostały do zabaw prywatnych po domach. Sposobność do takich zabaw daje z reguły obrzęd weselny we wsi, a tylko rzadko zdarzy się, że bez tej sposobności przyjdzie gdzieś w prywatnym domu do zawiązania muzyki z tańcami. Wtedy chłopcy z bliżej znajomemi dziewczętami złożą się na muzykę i trunek — tańczą, piją, bawią się w owym umyślnie na ten cel uproszonym domu, a gdy kto inny chciałby w tej zabawie wziąć udział, musi się wkupić.
I starzy bawili się dawniej razem z młodzieżą; zdarzyło się, że niejeden starzec, któremu ledwie plątały się nogi, podochocony zapustnym trunkiem, staropolską gorzałką, usłyszawszy dźwięki muzyki, zwłaszcza widząc, jak to młodzież z rozkoszą pląsa, przypomniał sobie dawne czasy, swoje młode lata, stanął przed muzyką, chrapliwym głosem zaśpiewał piosnkę, tupnął nogą i puścił się w taniec z jaką poważniejszą kobietą — a czasem nawet z młodą dziewką. Dopiero to młodzi w śmiech, starzy w śmiech!
A stary jak hula, tak hula — choć kiedy indziej ledwie przebiera nogami.
Na zapusty gospodarze bili wieprze, a zwłaszcza w ostatnie te najszaleńsze dni, bo zapust musiał być tłusty. Spraszali sąsiadów, raczyli się jajaśnicą (jajecznicą) i śtuką (sperką) i popijali wódkę chfest. Garncami okowitę znoszono do domu, a potem jeszcze na klina[1] szli pić do karczmy.
Dziś muzyki ucichły, wieprza rzadko gdzie zabije gospodarz, co najwięcej jaką starą, chudą krowę, ale jeszcze piją na umór, chociaż bez porównania mniej, niż dawniej. Karczmy pełne ludzi — piją, gwarzą, śpiewają, nierzadko się i biją. Jeden poważny, w średnim wieku będący gospodarz ze Stalów[2], opowiadał mi, że nie pamięta żadnego zapustu, »zeby nie béło w kárcmie bijatyki — i to so sprawiedliwe dnie sálone, bo duzy i mały w niéch saleje. Nawet takie smarkáce, co jesce nie wié, co świat płaci, a o tem juz wié, ze trza w zapusty jeść dobrze i pić. To tes jus o kilka dni przed zápustem starajo sie o to, zeby miáł na zápust kilka centy; jak nima gdzie zarobić, to ojcowi ukradnie albo matce kilka jájek, a muso być piniodze na zápust. Takie małe chłopáki i dziewcyny[3] tagze se wydybio taki dom, gdzie nima gospodárza, i kuzdy co z domu porwáł: jeden kawáłek śtuki, drugi kiełbase, trzeci kilka jájek — smazo jajaśnice, śtuke gotujo i sprawiajo se dobry zápust, potem przynieso s kárcmy wodki i pijo. A potem śpiéwajo jak głupie«.
Tomasz Walski, wieśniak w Stalach, obdarzony niepoślednim talentem poetyckim, tak pisze o dawnych i dzisiejszych zapustach w formie rozmowy kuma z kumem. Podaję wiersz jego w całości, bo doskonale charakteryzuje wiejskie zwyczaje.

Zaprosił kum kuma we wtorek w zapusty,
a ten sie go pyta: »zabity wieprz tłusty?«
»Mój kumie kochany! wieprza uchowałem,
ale go we środę w jarmaku sprzedałem,
pieniądze już dałem za siano we dworze —
cóż będziemy jedli, kumecku nieboże?
Zaginęły czasy, w kiej dobrze bywało,
jak sie śtuke jadło i wódkę pijało;
jak wieprza uchował, zabił na zapusty,
wtedy się nazywał cały zapust tłusty.
Tak, kumie kochany, dziśmy się docz’kali,
nie będziemy wódki w zapusty pijali.
Nasi pradziadowie to nie tak robili,
bo mieli wolnice, to gorzałkę pili,
jak przyszły zapusty, to wieprza zabili,
gorzałkę garncami do domów nosili«.
»Mój kumecku drogi, ja wiem, że tak było,
nie mieli turbacyi, to sie dobrze piło,
nie kupował siana i długu nie miewał,
jadł śtuke, pił wódkę i w karcymie śpiewał;
a wieprza nie karmił, bo sie w lesie pasły,
przygnał z lasu, zabił, jak zapusty nasły.
Zapraszał kum kuma a sąsiad sąsiada,
dzisiaj co zrobimy, kiej nam wszystkim biada?«.
»Ale już przepadły stare dawne czasy...
Żono! dziś zapusty, ugotuj choć kasy!
Synu ty po wódkę! bo krowę zabiłem.
Co kumie? powiedzcie! nie dobrze zrobiłem?«...
Kumów i sąsiadów na zapusty sprasza
i litrę po litrze wódkę z karczmy noszą.
Jeden kum pijany zaczyna basować:
— Starych ojców prawa nie trzeba kasować!
Nasi pradziadowie to nie tak robili,
w domu śtuke jedli, a w karcymie pili,

my śtuki nie jemy, to przynajmniej krowę,
to pójdźmy do karczmy zalać lepiej głowę!«
Tak kaszy najedli i kości pogryźli,
potem wszyscy zwolna do karczmy poleźli.
I tak z całej wioski do karczmy się ześli;
co się tam nie dzieje, nikt tego nie skreśli.
Kumoszka z kumoszką, kum z kumem się wita,
pije wódkę na bórg, na biedę nie pyta...
Jak wódki napili, w głowie się im chwieje,
kuma do kumoszki już się ładnie śmieje,
i tak se gadają: »Dawniej nie tak było,
w zapusty śpiewali, jak się wódkę piło;
to wa kumo prawa ojców nie kasujwa,
dzisiaj są zapusty, to śpiewać próbujwa!«
I tak obie stoją, ledwo się kiwają
i taką śpiewankę śpiewać zaczynają:
— Niezápusty przesły,
dziéwki za moz nie sły,
juz mogły sie wydać,
bedo kloce dźwigać[4].
— Da moja kumusiu kiepskie dziś zápusty,
bo posed na jarmak siwy wieprzek tłusty.
— Da moja kumusiu, coście dziś zrobiéli,
coście mie na zápust do sie nie prosiéli!
— Jak wás béło prosić, kiej śtuki nie béło?...
— Na te sucho krowe, co sie jo zabiéło!
— W karcmie so zapusty, tu se pośpiéwáwa,
jesce po kwáterce gorzáłki se dáwa!
— Napijwa sie kumo, w kárcmie so zápusty,
nie béło cem w domu omaścić kapusty,
mój chłop wieprzka sprzedáł, zabiéł chudo krowe
i s tego zmártwienia zalywá dziś głowe.
— Zydzie harendárzu nie turbuj sie wiele,
co dzisiáj przepije, zapłace w niedziele!
Żyd lata jak głupi, głaska się za pejsy,
kieliszki rachuje i z tego się ciesy.

Takie to zapusty u nas odprawiają,
piją wódkę na bórg i w karczmie śpiewają.
Jak się już kumowie gorzałki napiją,
od słowa do słowa, aż się i pobiją.
Żyd widzi, że każdy dobrze jest pijany,
powypycha za drzwi: »Idźcie już gałgany!
niezapust skończony, pieniędzy nie macie,
tak macie dość borgu; nie wiem, wkiej oddacie«...

Ostatnie trzy dni zapustu, mianowicie niedziela, poniedziałek i wtorek, poprzedzające Popielec, nazwany przez lud w Tarnobrzeskiem wstępną środą, są zatem punktem kulminacyjnym karnawałowego wesela. Muzyki grają, wszyscy piją na umór — a młodzież wyprawia różne kómedyje.
Na pograniczu powiatu, w zapadłej bagnistej i lesistej okolicy, w Jastkowicach (pow. Tarnobrzeg) i sąsiedniej Pysznicy (p. Nisko) taką młodzi w te dni, a mianowicie w ostatni wtorek urządzają zabawkę. Zbierze się trzech kilkonastoletnich zuchowatych chłopaków i daje po domach, kędy się ludzie wesoło zabawiają, proste, ale pocieszne przedstawienie. Jeden z osmoloną twarzą, z przyprawionymi na czole baranimi rogami, ubrany w czarny kusy frak, z wolim ogonkiem ukręconym ze słomy w tyle, trzyma w rękach małe żelazne widły — to djabeł. Drugi, ubrany w biały kobiecy fartuch, długi okolisty, owija się w prześcieradło, na twarz przywdziewa maskę z kory świerkowej, lub sosnowej, albo z papieru, na głowę »ciakę dzidziatą«[5] z papieru, przez plecy przewiesi mały worek z piaskiem niby starodawny zegar, w rękach trzyma kosę, a u pasa wisi osełka, jak u kosiarza — to śmierć. Trzeci, uwiązany na słomianym łańcuchu, okręcony od stóp do głowy powrósłami grochowianymi, przedstawia zapusta — pijaka.
Tak przebrani trzej artyści wiejscy wchodzą do domu, gdzie jest zabawa i pijatyka, i przedstawiają obecnym scenę smutną w życiu ludzkiem — koniec pijaka.
Djabeł naprzód »przykuckuje« i chowa się za piec. Śmierć ostrzy przy drzwiach kosę, a zapust-pijak pije wódkę, tańczy, śpiewa i zatacza się... Gdy w najlepsze się bawi i hula, skrada się z tyłu śmierć i »śmajs« kosą — ucina pijakowi głowę. W rzeczywistości spada czapka, niby głowa pijakowi, poczem tenże chwiejąc się, upada na ziemię — c! Djabeł wyskakuje z za pieca, chap go za łańcuch! ciągnie za piec niby do piekła, tam go przysiada, przewraca na wszystkie strony, chwyta byle jakie naczynie w izbie i udaje, że smołę gorącą na niego leje, »napawa go gorącą smołą« — pijak stęka, jęczy, prosi o zmiłowanie, choć o kropelkę wody... Wtedy śmierć litując się nad nim, prosi domowników, żeby mu wody podali, ci podają mu kieliszek wódki, który go ocuca i orzeźwia.
Potem wszyscy trzej — djabeł, śmierć i zapust — puszczają się w taniec i śpiewają:
A gdzieżeś się podział, nasz miły zapuście?...
Cztery spéry w grochu były a piąta w kapuście!
Za to przedstawienie dostają wódki, parę jajek i kilka centów, gdzieniegdzie częstują ich plackiem, pirogiem, kiełbasą.
Jak obejdą całą wieś i zbiorą trochę pieniędzy i jadła, idą do karczmy i zakładają muzykę, na którą sproszą najlepszych konbratów (kolegów) i dziewki, tańcują, jedzą, piją aż do północy z wtorku na »stępną środę«.
W Stalach zapusty czyli karnawał nazywają niezápustem a ostatnie trzy dni czyli ostatki zápustem.
Tradycya tego niezápustu jest wedle opowiadania Stalowców[6] taka:
»U nás tak ludzie opowiadajo, ze za dáwnéch cas, jesce o kilkaset roków, to niezápust béł równe tygodnie, sześć, siedem albo osiem tygodni. Ale to źle wychodziéło, bo za dáwnéch casów napadali Tatary na nas kráj i zabiérali duzo ludzi do niewoli. Tagze w téch rokach prowadziéli duze wojny, to nájwiecej z wojny powracali Polácy w niezápusty. A wtencás tak ludzie post zachowywali, ze woláłby umrzyć, jak post przełámać; kiedy dziecko miało sześć roków, to jus mu mléka nie wolno béło jeść.
To tés jednego roku powróciéli z wojny w same niezápusty, kiedy sie kójcéły[7] i przyprowadziéli duzo niewolników, chtoréch odebrali Tatarom, co jus po kilka roków béli w tatarskiem kraju w niewoli. Post jus nachodziéł, niémieli téch niewolników cem ugościć, bo postu nie wolno béło przełámać. I tak prosiéli Ojca świetego, zeby jém jesce choć trzy dni przypuściéł niezápustu, to jest niedziele, poniedziáłek i wtorek, bo niémajo cem niewolników ugościć, chtorzy przes kilka roków niezápustu nie odprawiali. I Ojciec świety przychyléł sie do jéch prośby i nazwáł te trzy dni nie niezápust, ino zápust, cyli sálone dnie.
To tés téch niewolników zaprásali w téch dniach do swojéch domów, dajali[8] jém nájlepse potrawy, biéli śwynie, bydło, piéli różnakie tronki, sprowadzali muzyków, azeby jéch jak nájlepi ugościć i uciesyć. Jas w ostatni dziej[9] ześli sie ci niewolniki, to jest we wtorek, do jedny trachtyjerni, tam dobrze napiéli, jas sie zaceni i bić, bo pijäny nigdy lepi nie zrobi.
To tés i my na te pamiotke do dzisiednia to obchodzimy, bo przez niezápust jak chto moze, tak zyje, ale kiedy przyjdo te ostatnie dnie, to wtencás inacy zyjo, bo kogo stać, to zabije na zápust śwénie, albo przynájmni staro krowe i zaprásá sosiád sosiada, brat brata, kum kuma, przyjáciel przyjáciela na zápust. Młodzi sprowadzo sobie muzykantów, jędzo, pijo, grajo i täjcujo[10]. A w ostatni dziej zápustu wiecór, to jest we wtorek, wszyscy muso być w kárcmie. Täm jaki zywy pije, co chto moze. A kiedy sie dobrze popijo, od słowa do słowa, jas sie ji pobijo. Jesce u nás nie béło zápustu przes bijatyki.«
Stalowski poeta Walski, taką dowcipną do zapustu czyni alluzyą:

Tak nasi przodkowie przed laty robili,
w karczmie wódkę pili i dobrze się bili;
niechaj i ich wnuki nie kasują tego,
bo jest pozwolone od Ojca świętego,
bo dziś dni szalone, niech każdy szaleje,
niech se gorzałeczką dobrze łeb zaleje!
Tak nasi przodkowie przed laty robili,
kiedy niewolników do się zaprosili,
dawali im jeść, pić, dobrze ich raczyli,
potem w traktyerni z nimi się pobili.
My się zapraszamy, gorzałkę pijemy,
choćbyśmy nie chcieli, jednak się bijemy,
bo sama natura pociąga do tego,
aby nie kasować przykładu starego.

Z zapustem łączą się różne ciemne ludowe gusła. Przytoczę tylko jedno. Związało się ono silnie z kościelnem upatrywaniem djabła w szalonej zapustnej wesołości.
Powiadają, że w zapustnych nocach można przed północkiem djabła widzieć w karczmie, jak tańcuje pomiędzy ludźmi, ale »trza znać na to sekret«.
Kto chce djabła wtedy zobaczyć, musi za dnia iść na cmentarz, wybrać grób, w którymby znalazł starą trumnę, w niej deskę z wybitym sękiem — z tą deską niech przed północą pójdzie za okno karczmy, gdzie w zapusty gra muzyka, niech popatrzy przez tę dziurę z sęka we wnętrze karczmy, to zobaczy, jak djabeł tańcuje pomiędzy weselącymi się ludźmi. (Jastkowice).
W zapusty płatają też djabły, pokutujące dusze, topielce, rozmaite ludziom figle. Dużoby o tem było pisać.
Na zapust i poważny, trzeźwy, unikający zabawy i pijatyki rolnik uważa, bo

Jak w zapustny poniedziałek z południa wiaterek,
to siej chłopie na wiesne najwięcej tatarek.

Objaśnia to rolnik tem, że będzie ciepłe lato, a tatarka lubi ciepłe nocy i rosy.
Inni powiadają:

Jak w zapusty śniegi drogi zasypują,
jarzyny w tym roku dobrze podsypują.
Przez trzy dni zapustów jak deszcz z góry bije,
to we żniwa żyto na garściach pognije.
Jeźli przez zapusty są na rzekach lody,
to w tym roku z gęsi bardzo kiepskie płody.
Jeźli przez zapusty jest po drogach woda,
to po niskich gruntach pracy chłopa szkoda.
Jeźli przez zapusty trzy dni deszcze biją,
to po niskich gruntach ziemniaki pogniją.
Jak w zapusty ciepło, boso chodzą baby,
to późno w tym roku zagrają nam żaby. (Stale).

»W zapusty nawet babom nie wolno przość, bo takie płótno, chtoby w zapusty na niego przôd, to wtedy, jak go bléchuje, przychodzi wicher i porywá to płótno w góre, ze juz go nigdy nie zdybie. Ludzie mówio tak: chtórá baba w zapusty nie pije ji z drugiemy sie nie zàbáwiá, jino kodziel przedzie, to sie za to djábeł złości ji to płótno porywá ji (jej) z wichrem, bo wichrem to djábeł rzodzi«. —
»Tagze w ostatni dziej zapustu, wkiej nájlepi pijo i jedzo, to kuzdy gospodárz musi zawieźć na pole choć jedne fure gnoju, bo tak powiadajo, ze na takiem gnoju to tak zimiáki rosno ji w ziemi sie kreco, jak pijáki w kárcmie, kiedy wódke pijo i jeden drugiego popycha, to tak i zimiáki ziemie rozpychajo«. (Stale).
Zapust minął, szał ma ustać — nastaje stępna środa (popielcowa), przykazująca ludziom uciszyć się, wejść w siebie, poskromić namiętności, ukorzyć się przed Bogiem, ze wspomnieniem:
— Z prochum powstał, w proch się obrócę...
Ale nie tak łatwo wieśniakowi z krańcowej wesołości przejść w powagę pełną rozmyślania i pokuty... i to jeszcze młodzieży. Nie tak łatwo prostakowi z wilka stać się nagle barankiem, chociaż w innych sferach wyrafinowanym ludziom przychodzi to bez żadnego trudu.
A więc ten wilk zapustny jeszcze w »stępną środę« nie zrzuca z siebie swojej kudłatej skóry i pod pozorem rolniczego gospodarskiego przesądu dalej wyprawia swoje figle. »Zeby konopie w polu się zrodziły«, musi jeszcze w wstępną środę pić i tańcować. Choć starzy powiadają:

»W stępną środe
zapuść brode!«

bo spost święty wielki nadchodzi, rozpamiętywanie męki Chrystusa, to fryzyrować się nikomu nie godzi«[11], młodzi nic sobie z tego nie robią, bo mają za sobą powagę wiekowej tradycyi, której starzy nawet oprzeć się nie potrafią, myślą sobie bowiem, że spraw ojców kasować nie należy, że to byłoby grzechem«.
Zbiera się mianowicie dziewięciu chłopaków we wsi i przebrawszy się w sposób niżej podany, urządza ciekawą środopostną komedyją.
Jednego okręcają od stóp do głowy w słomę i ten jest niedźwiedziem. Ma na głowie łokciową, szpiczastą, ze słomy zwitą czapę — »na te mode, jakie dáwni mieli ziandary«. Z tyłu ma powróz ze słomy, za który go drugi prowadzi. Drugiego ubierają w »babskie szmaty« (kobiece odzienie) — to Kaśka. Ma na sobie fartuch z lnianego płótna, »od ziemi« czarnym jedwabiem wyszywany, w jakich dawniej w Stalach kobiety chodziły. Koszulę ma także z płótna lnianego, wyszywaną na ramionach czerwonym jedwabiem, na głowie »smatke« z lnianego płótna czarnym jedwabiem wyszywaną — wszystko »na starą modę, jak dáwni chodzili«.
Trzeci najprawdziwszy żyd z pejsami w jupicy. Byle który żyd we wsi pożyczy mu swego ubrania: chałatu, czapki tchórzówki — o brodę i pejsy to fraszka, od czegoż konopie, które dobrze sadzami osmolą i przywiążą żydowi do głowy powrózkami — »i już jest nie do poznania żyd«.
Czwarty dziad w łachmanach lub odwróconym kudłami na wierzch kożuchu, z batem długim w ręku, z torbą skórzaną na plecach, jak dawniej dziady po wsiach chodziły. Dziad kogo spotka, parzy batem na pamiątkę owych dziadów, co niegdyś chodzili z wielkimi batami i psy wiejskie odganiali od siebie.
Piąty dźwiga kloca, czyli kawałek drewna, uwiązany na mocnym powrózku. Ten poluje na dziewki i kawalerów. Jak złapie kawalera albo dziewkę, to pierwszemu wiąże kloca u karku, a drugiej u nogi; skazany na dźwiganie kloca musi mu się dobrze okupić. Przywiązując kloca mówi:
— Kiedyś sie nie ozeniéł (albo nie wydała) w niezápusty, to terá dźwigaj kloca ji dopóty go bedzies dźwigać, jas sie my[12] okupić musis.
Szósty stary z koszykiem na jaja. Siódmy z workiem na ziarno. Ósmy pisarz, który ma zapisywać otrzymywane po domach dary, żeby kto czego nie schował. Pisarz ma wojskowe ubranie, pióro gęsie za uchem, ołówek i papier w ręce. Wreszcie dziewiąty skrzypek, który »zná dobrze grać, zeby mogli na wsi nàjwiecej uzbiérać.«
Ażeby jednak mogli chodzić po wsi, muszą mieć »pozwolejstwo« od wójta. Posyłają więc żyda i Kaśkę, aby »wyprosili to pozwolejstwo od wójta«. Na zapytanie wójta, czego żądają, zabiera pierwszy głos żyd temi słowami:
— Sänowny ji kochäny wójtecku! prosiwa wás ślicnie ji pokornie, gdyś máwa zamiár pojść na wieś zápustu wygäniać. Przecie wiécie, mój wójtecku, ze ji nasi przodkowie to robiéli ji béłoby grzéchem, jakbyśmy my to zagubiéli; to tés prosiwa wás w imieniu cały nasy gromady o łaskawe pozwolejstwo dlá nás, aby nàm béło wolno chodzić po wsi zápust wygäniać.
Wójt przychyla się do tej prośby i daje im pozwolejstwo na piśmie, za które Kaśka w ten sposób dziękuje:
— Mój kochäny wójciku! dziekuje wám já biédná kobiéta w imieniu całego nasego zebrania za to, żeście nám pozwolili pojść na wieś zápustu wygäniać. Niech wám za to Pán Bóg stokrotnie wynadgrodzi i niech sie wám wszysko dobrze w polu rodzi. Ostájcie nám z Bogiem
Pozwolejstwo oddaje żyd pisarzowi, poczem idą na wieś. Chodzą od domu do domu, lecz nie wstępują do wnętrza, tylko po za oknami proszą o dary. Mianowicie żyd przychodzi za okno i prosi: — Moja kochäna gosposiu i wy kochäny gospodárzyku! prose já wás biédny zydek, nie opuscájcie nás, opatrzcie nás, co łaska wasá. Pán Bóg nie mijáł i my nie mijámy.
Tymczasem Kaśka tańcuje z niedźwiedziem na śmieciach[13] i tak śpiéwa (na nutę kołomyjki):

A chtoz to tu, a chtoz to tu po záściäniu puká?...
Stepná środa, stepná środa niezapustu suká.

Gospodyni, która na przyjście tych zápuśników jest przygotowaną, wynosi im, co ma w domu, więc albo jaja i kładzie je do torby dziadowi, albo ziarno, to wsypuje je do worka temu, co »worek dźwigá«. Jeżeli daje pieniądze, to odbiera je pisarz. Potem wprost idzie do niedźwiedzia i skubie z niego słomę[14]. Niedźwiedź się broni i bierze gospodynię w taniec na śmieci, skrzypek zagra i żyd zaśpiewa:

Na kónopie, na kónopie, zeby sie rodziéły,
Zeby nase dzieci ji my nago nie chodziéły!

Niedźwiedź »wykreci sie« z gospodynią raz, dwa do koła, poczem ją puści, a ona teraz bez litości obdziera go ze słomy.
Jeżeli w domu nie ma gospodyni, to Kaśka z niedźwiedziem tańczy na śmieciach.
Powiadają, że na takich wytańczonych przez niedźwiedzia śmieciach bardzo się konopie rodzą.
W ten sposób obejdą owe »dziady« całą wieś — prawie w każdym domu dostatecznie ich obdarzą, czyli jak powiadają w Stalach, »wsedzie mało wiele dostäno, bo kuzdemu chodzi o kónopie i o młode gosieta. Bo jus sie nierás przekonali, ze jak chtórá gospodyni nie dała nic dziadom, nie täjcowała z niedźwiedziem na śmieciach i słomy z niego pod gesi nie podłozéła, to sie ji nie udały kónopie, jino tyle urosły, co jéch żaba przeskocéła, i gosieta w jajach wyzdychały. To tés przes to dziadów nicht nie opuści, jino mało wiele musi dać, bo mu chodzi o gesi ji kónopie«.
Wobec tego przesądu nie można się dziwić, że niedźwiedzia gospodynie we własnym interesie niemiłosiernie skubią, tak, że, jak wyjdzie z trzeciéj chałupy z rzędu, mało już na nim słomy, więc go muszą na nowo nią okręcać. Doprawdy biedę mają z tym niedźwiedziem, a i niedźwiedź sam biedny!
Z wstępną środą wiąże się tradycyjne powszechne przywiązywanie dziewczętom kloca. Istnieje ono jeszcze w całym powiecie Tarnobrzeskim, ale powoli zanika. W Jastkowicach jeszcze przed kilku laty we wstępną środę po pięciu i sześciu chłopaków chodziło z klocem po domach, gdzie były dziewki na wydaniu. Dziewkę, która sie nie miała czem okupić, pędzono nielitościwie z klocem na strych. Dziś już tego nie zobaczy.
W Nadbrzeziu, tém odgrodzoném Wisłą przedmieściu Sandomierza, istniał dawniej odmienny pod tym względem zwyczaj.
Starsi łapali po wsi kawalerów i przywiązali ich do kloców dużych, które musieli ciągnąć. Kto nie chciał ciągnąć, musiał się okupić przynajmniéj jedną litrą okowity. Uwolnionego prowadzono do karczmy, gdzie pito jego przymusowy traktament. Tak wyłapywano wszystkich chłopaków we wsi, którzy w minionym zapuście powinni się byli ożenić.
Zwykle kloc leżał przed karczmą. Praktyka zwykła była taka, że gdy przyprowadzono do tego kloca takiego kawalera, to ten winien był żądać, aby przyprowadzono zaraz dziewczynę, którą kochał i którą myślał poślubić, i razem z nim do tego kloca przywiązano. Szli tedy ci siepacze po ową dziewczynę i nieraz siłą przyprowadzali ją do kloca i kochanka. Rodzice mimowoli nie sprzeciwiali się temu starodawnemu zwyczajowi. Zaczem wśród powszechnego śmiechu przywiązywano ich oboje do kloca, przy którym tak długo stać musieli, póki ich ojcowie nie wykupili. Za te pieniądze pito i bawiono się wspólnie.
Zwyczaju tego obecnie w Nadbrzeziu zaniechano, ale nie zaniechano pić w zapusty i wstępną środę bez upamiętania, co wywołuje prawie zawsze bitki i skargi sądowe. Nadbrzezianie naród butny o lada drobnostkę się poczubią.
W Nadbrzeziu też istnieje zwyczaj, którego nigdzie indziej w tutejszym powiecie dotychczas nie znalazłem, a mianowicie, że w połowie W. postu przeważają post w ten sposób, że na gałązkach drzew przywiązują bańki czyli kamionki i flaszeczki z olejem. To trwa przez cały ten dzień, który jest »połową« postu wielkiego. Zwyczaj ten jednak dziś prawie zupełnie zaginął.
I W. post, a mianowicie wstępna środa daje różne wróżby gospodarskie. Przytoczę kilka:

Jeźli w wstępną środę jest piękna pogoda,
to w polu nadzwyczaj jest piękna uroda.
W popielcową środę jak deszcz z góry pada,
trzecia kopka chłopu na łące przepada.
Jeźli w wstępną środę świecą nocą gwiazdy,
kury będą niosły, mówi u nas każdy[15]. (Stale).

Wielki post się kończy — w W. piątek zamiast dzwonów zaczynają około kościoła dzieci kołatać, klekotać, tyrczeć drewniane klakotki, jargotki i tarapoty[16]. Gdzieniegdzie zaczynają krasić »różnako« piski czyli pisanki (jajka). Dużo byłoby o tem samem mówić.
Wreszcie przy Rezurekcyi zabrzmiało wesołe Alleluja!
Mój Boże! wychudzony, wymorzony postem, wynędzniały wieśniak — fizycznie więcej utrapiony, niż duchowo upokorzony człowiek inteligentny, czeka na to Alleluja rzeczywiście tak, jak ongi żyd na mannę w puszczy. To Alleluja, które katolicki kapłan wyrzeknie przy ołtarzu, jest dla niego ważną chwilą nie dlatego, że skosztować potem może wyjątkowych przysmaków, jakie go czekają w domu — jaj, kiełbasy i sera — lecz że czuje się być nagle wolnym, po chrześciańsku wolnym. On czuje tę wolność dobrze, chociaż jej określić nie jest w stanie. Mojem zdaniem to spokój ukojonego z pospolitych wzruszeń sumienia. Z poczucia tej duchowej wolności, z tego pogodnego, słodkiego ukojenia wypłynęła zapewne wiara ludu w powiecie Tarnobrzeskim (Grębów, Stale, Jastkowice), że w W. niedzielę »gdy sie przypatrzéć na wschód słońca, to można zobaczyć, jak słońce trzy razy wschodzi i zachodzi, a co raz, gdy się pokaże, to tańcuje w koło, i tak za każdym razem, aż gdy trzeci raz zejdzie, to już idzie w nieprzebraną swoją drogę«.
Cały ten dzień uroczyście, poważnie się obchodzi, a niekiedy wieczorem zagra muzyka, lecz rzadko. W. Niedziela to wielkie święto — »trza je kónecnie w domu przepędzić — grzech jest nawet wzajemnie się odwiedzać«.
Przyszedłszy w Wielką Niedzielę z kościoła do domu, spożywają święcone[17], można sobie wyobrazić z jakim smakiem je spożywają. Pisze Walski, jak chłop woła wtedy na żonę:

»Terá prędko, matko, kładź na stół świecenie!
Ty go nám przezegnáj, Zmártwystały Pänie!
Juz Jezus przezegnáł, chtóry zmártwystaje,
matka po połówce dzieciom jájka daje.
Jak juz jájko zjedli, co jinnego trzeba:
masła, śtuki, séra, kiełbasy ji chleba,
na ostátku bászcu, krzán w niem nadrobiony,
bo Jezus na krzyzu zółciom béł pojony;
krzán i zółć jeden smak równy sobie majo,
to na te pämiotke jeść go nám kázajo«.

W Wielki poniedziałek odzywa się znowu w pustej igraszce dawne karnawałowe usposobienie chłopa. Tak zwany dzień św. Leja (w Nadbrzeziu dyngus) pozwala młodzieży na wesołe psoty i wybryki — dziewki i młode kobiety leją chłopcy wodą sikawkami, garnkami, nawet konewkami, a jak ciepło na polu, to i zanurzają je w rzece razem z głową. I jest w tem racya, jak dowcipnie podnosi Walski w wierszu:

Bo nieraz w zapusty z niemi tańcowali,
wtenczas zakurzyli, w Lejek opłókali.

Z biegiem czasu jednak ów Lejek w coraz łagodniejszej, delikatniejszej objawia się formie.
Jest przesąd, że której kobiety lub dziewczyny w W. poniedziałek nie obleją, to ta nie będzie miała przez lato szczęścia do mleka — »bedzie miała jej krowa mało mleka i to rzadkie, niedobre, co sie jéj psuć bedzie«. (Jastkowice, Pysznica).
Wielka Noc to prawdziwie kojące, uszlachetniające serce chłopa święto. Jak on w obliczu tego święta czuje dobrze odradzającą się przyrodę i siebie samego! Walski, obdarzony duchem poetyckim, odczuwa to pewnie lepiej, serdeczniej, głębiej, niż ogół włościan tutejszych, wskazuje on jednak na budzącą się u ludu samowiedzę i patryotyzm. Jeden wiersz Walskiego przytaczam tylko dla charakterystyki uczuć i zapatrywań przeciętnego wieśniaka ze Stalów, czy Grębowa, oraz dla kilku zawartych w nim przesądów — drugi wiersz, to prawdziwe cacko, które wyszło z pod pióra chłopa, a które balsamem powinno być dla każdego kochającego kraj Polaka.
Oto jeden:

Wielka Noc nadchodzi, każdy się raduje,
bo ona dla ludzi już wiosnę zwiastuje,
bo w ten dzień Pan Jezus z grobu zmartwychwstaje
i ziemia ze siebie rośliny wydaje.
Pan Jezus był w grobie zapieczętowany,
dzisiaj zmartwychwstaje, zrzuca z nas kajdany,
i rośliny śniegiem były przywalone,
dzisiaj zmartwychwstają, robią się zielone.
I ptactwo w powietrzu dzisiaj się raduje,
Alleluja Bogu wszystko wyśpiewuje.
Rolnik się raduje, bo już ma nadzieję,
że przed Wielkanocą jarzyny zasieje.
I ryby we wodzie w ten dzień się radują,
najwięcej pod wodę w Wielkanoc rugują.
Bydło się raduje, w stajniach wyrykuje,
bo już ma nadzieję, że trawy skosztuje.
Drzewa się radują, palmy swe wydają,
Panu Jezusowi do usługi dają.

Jak Jezus zmartwychwstał, wszystko zmartwychwstaje,
grzesznik zatwardziały w skruchę sie udaje,
porzuca swe grzechy i za nie żałuje —
Jezus zmartwychwstały wszystkie mu daruje.
I co tylko żyje, wszystko się raduje,
Alleluja Bogu głosem wyśpiewuje.
W ten dzień Wielkiej Nocy gosposie się cieszą,

bo biorą święcenie, do kościoła śpieszą;
dzieci się radują, na dwór wyglądają,
czy matki z kościoła z jajkiem nie wracają.
Matki kiedy z jajkiem z kościoła wracają,
to idą do stajni, krowom wąchać dają,
tego przekonania to wszystkie próbują,
bo po Wielkiej Nocy krowy się pojmują.
A skorupy z jajek to w szpary wtykają:
już wszystkie kasztany[18] w izbie wyzdychają.
A kości święcone w polu zakopują,
w Wielki Poniedziałek myszy niemi trują.
W Wielki Poniedziałek to każdy chłop w polu
rzuca z jaj skorupy, by nie miał kąkolu.

Wielka Noc dla wszystkich jest bardzo wesoła,
całe chrześcijaństwo »Alleluja« woła:
i my się radujmy, bośmy chrześcijanie,
daj nam szczęście, zdrowie, zmartwychwstały Panie!
A po zgonie życia przyjmij nas do siebie,
byśmy królowali na wiek wieków w niebie!
Dziś Jezus zmartwychwstał i my zmartwychwstańmy,
pójdźmy do spowiedzi, z grzechów się słuchajmy,
zrzućmy grzech z sumienia, który nas krępuje,
Jezus zmartwychwstały wszystko nam daruje!
Wtedy się odrodzi w nas dusza wesoła,
każdy »Alleluja« wesoło zawoła. —


Oto drugi utwór Walskiego:

Dziś dzień Wielkanocny, Chrystus zmartwychwstaje,
nam, bracia Polaki, przykład z siebie daje.
Jezus był niewinnie od żydów męczony,
na krzyżu rozpięty i żółcią pojony —
i nasza Ojczyzna, Polska ukochana,
jest pod trzy mocarstwa dzisiaj rozebrana,
także jest niesłusznie, że w kajdanach jęczy,
Moskal naszych braci na Sybirze dręczy.
Jak Chrystus na krzyżu był żółcią pojony,

tak i naród polski jest dziś udręczony.
Jezus był po śmierci w grobie zawalony
i mocno pieczęcią zapieczętowany,
ale że niewinnie był ukrzyżowany,
to dziś zmartwychwstaje, zrzuca z nas kajdany.
Tak i nasza Polska niewinnie zabrana
idzie za przykładem Chrystusa i Pana.
Chrystus dziś zmartwychwstał i żyje na wieki,
On Polski kochanej nie puści z opieki,
bo jej dopomoże, i wnet zmartwychwstanie —
o to Cię prosimy, zmartwychwstały Panie!
Ty Maryjo pojrzej z nieba wysokiego,
boś Ty jest królowa narodu polskiego!

O przybądź na pomoc do swych polskich dzieci,
niech zbijem Moskala, tak jak król Jan trzeci
zbił Turków pod Wiedniem na łeb i na szyję!
Wtenczas zaśpiewamy: Niechaj Polska żyje!
niechaj Polska żyje aż po wszystkie wieki,
nie puszczaj jej Boże ze Swojej opieki!
Przy jej zmartwychwstaniu dodaj jej pomocy,
jak Tobie anieli przy tej Wielkanocy!
Tyżeś Jezu Chryste trzy dni leżał w grobie,
a nasza ojczyzna już sto lat w żałobie
i woła do Ciebie; »Dźwignijże mnie Boże!«
Tyś Jezu zmartwychwstał, a ona nie może...
Tyżeś Jezu Chryste prosił Ojca Swego,
kiedyś mękę cierpiał, wołałeś do Niego:
Boże Ojcze oddal kielich gorzkiej męki,
którą dzisiaj cierpię z tej pogańskiej ręki!
I ojczyzna woła, ten głos do Cię leci:
Jezu zmartwychwstały ratuj polskie dzieci!
Ty Jezu na krzyżu wisiałeś w żałobie,
Matka i Jan święty, ci byli przy Tobie,
teś słowa wyraził z języka spiekłego:
Matko, to jest syn twój — a tyś matka jego!
Ty w osobie Jana matkę wszystkim dałeś,
o Ojczyźnie naszej Ty nie zapomniałeś!
Do dziś dnia w narodzie ta wiadomość słynie,
ta pieśń ukochana z ustów naszych płynie:

Polska korona, srodze utrapiona,
niechaj nie będzie nigdy opuszczona,
boś Ty jest matka narodu polskiego,
użycz nam pomocy z nieba wysokiego!
Syn Twój dziś zmartwychwstał i wszyscy wołają:
»Alleluja! alleluja!« w kościołach śpiewają.
z Twego zmartwychwstania, Jezu, się cieszymy,
tylko o ojczyznę wszyscy się smucimy.

Dopomóż nam, Boże, byśmy zaśpiewali:
— »Jeszcze Polska nie zginęła, bośmy ją wygrali!«
»Jeszcze Polska nie zginęła!« — miejmy wszyscy w duszy,
naród polski jest waleczny, to Moskala skruszy!
Potem zaśpiewamy: Danaż moja! dana!
podziękujmy Bogu, bo Polska wygrana,
bośmy ją wygrali zmartwychwstałym Panem
Polska zmartwychwstała na wiek wieków — amen!

Dumą napełnia się serce Polaka na dźwięk takiej długiej, rzewnej, serdecznej modlitwy chłopa-poety.

Pisałem w Tarnobrzegu dnia 6. kwietnia 1895.

Dr. Karol Mátyás.



DODATKI.

Do str. 16. Gospodyni w Stalach oporządziwszy w Wielki Piątek chałupę, mianowicie obieliwszy ją i umywszy wszystkie sprzęty i naczynia, w Wielką Sobotę ładuje (przygotowuje) świecenie; piecze placki, gotuje jaja, słoninę, kiełbasę... W same południe kładzie przeznaczone do święcenia przedmioty do koszyka: jaja, ugotowane na twardo, obrane ze skorup (skubäne), jedno jaje z łupinom, kawałek słoniny, kawałek kiełbasy, garnuszek masła, jeden sérek, bochenek chleba lub placek i kilka korzeni chrzanu. Kobiety ze święconem zbierają się na jeden plac we wsi, przyjeżdża ksiądz z Miechocina (parafia) i święci. Przyszedłszy do domu, idzie każda gospodyni wprost do stajni, daje krowom wąchać świecenie, żeby się wnet pojmowały (zapładniały), poczem chowa świecenie do kómory, gdzie leży aż do następnego dnia.
Gdy w Wielką Niedzielę powrócą z rannéj mszy z kościoła (koło godziny 10. przed południem), zaraz zasiadają i spożywają świecenie. Dziéwka, która została w domu, zgotowała tymczasem ciepłéj strawy: barszcz czysty postny i rosół przynajmniej z 1 kg. mięsa. Gospodarz bierze święcone jaje, przecina na dwie połowy, przeżegna, jednę połówkę zjé, drugą daje żonie. Potem każdemu domownikowi daje po połówce jaja. Jedzą barszcz, do którego gospodarz nadrobi chleba, słoniny, kiełbasy, jaj i chrzanu, rosół z kaszą, wreszcie mięso z rosołu. Placki, chleb, masło, sér jedzą, »wkiej sie komu chce«.
Kości z jedzenia składają na miskę — niech Bóg broni, żeby ktoś rzucił kość na ziemię! Kości te gospodarz w poniedziałek wielkanocny popołudniu zakopuje w czterech rogach pola w tym celu, »żeby myszy zboża nie jadły«. (Stale).

Do str. 16. W Stalach w dzień św. Leja kawalerzy chwytają przemocą dziéwki — jeden bierze za nogi, drugi za ręce — niosą z hałasem i wrzucają do rzeczki, płynącej przez środek wsi, nie uważając wcale na jej kościelne szaty. Nie zważają też na to, że chałupa, gdzie się znajduje dziéwka, zamknięta, wybijają drzwi, wyjmują okna — muszą ją dostać i do rzeki wrzucić! Choć drzwi i okna popsują, nikomu przez myśl nie przejdzie skarżyć się o to. Taki już starodawny zwyczaj, który utrzymują na tę pamiątkę, że niegdyś Pana Jezusa z mostu cedrowego wrzucono do wody. (Stale).

Przytoczę tu jeszcze kilka ciekawych, ze świętami wielkanocnemi wiążących się przesądów rolniczych i gospodarskich.
W W. Piątek nie wolno nikomu izby lepić, bo mówią tak, że »zeby Pana Jezusa w grobie zalepiéli i nimógby zmártwystać. Jesce, jak Stale stoją, to nicht w wielgi piotek izby nie lepiéł, bo to uwázają zanájciezsy grzec. »Tagze w wielgi cwártek smat prać nie wolno, bo mówio tak, ze Panu Jezusowi na krzyzu gwoździe do rok i nóg wbijajo«. (Stale).

W Wielką sobotę wczas rano sieją lny, bo »się mają najlepiej udać«. Powiadają, że »co sie jino we wielgo sobote wsieje albo wsadzi, to sie má nájlepi urodzić«. (Stale).

W wielkanocny poniedziałek czyli w święty Lejek gospodynie domowników przestrzegają, »żeby się nikt nie iskał, a nawet grzebienia do ręki nie brał, boby len w polu zarósł tak chwastem, żeby go nie można oplewić«. (Stale).

W święty Lejek nie wolno jajaśnicy (jajecznicy) smażyć, »boby sie wylup (kanianka, wylób) na lnie wiozáł i ten len juz na nic nie potrzebny«. (Stale).

Autor.







  1. Wyrażenie w Stalach: klina wybić albo robaka otruć. Pierwsze wyrażenie jest powszechne u ludu w całym powiecie Tarnobrzeskim.
  2. Stale, wieś oddalona 7 km. od Tarnobrzega.
  3. W gwarze miejscowej dziéwcyce“.
  4. Var. Niezápusty przesły, dziéwki za moz nie sły,
    po świetem Wojciechu bedo jájka niesły.
  5. Zn. czako szpiczaste.
  6. Stalowiec w gwarze miejscowej znaczy mieszkaniec wsi Stale.
  7. kończyły.
  8. dawali.
  9. dzień.
  10. tańcują.
  11. Jastkowice (pow. Tarnobrzeg), Pysznica (pow. Nisko).
  12. = mi.
  13. Na śmietniku naprzeciw progu domu, gdzie gospodyni zwykła przez cały rok składać śmieci z izby, jako bardzo pożyteczny nawóz na konopie.
  14. Słomę tę chowa i kładzie pod gęś, jak jaja sadzi — powiadają, że po takiej słomie „wszyskie gosieta sie wyklujo“.
  15. Ostatnie przysłowie do wiersza ułożył Tomasz Walski.
  16. Stale, Grębów, Jastkowice i t. d.
  17. W gwarze ludu pow. Tarnobrz. świecenie“.
  18. Karakona persaka (blatta germanica) nazywa lud w pow. Tarnobrzeskim kaśtänem“ (Stale) albo owsikiem“ (Miechocin. prusák“ w Zaborowie pow. Brzeski), a czarnego karaczana targanem“ (por. barakon“ w Zaborowie).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.