Światła i kwiaty/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Światła i kwiaty | |
Podtytuł | Myśli zebrane z utworów Henryka Sienkiewicza | |
Wydawca | K. Kozłowski | |
Data wyd. | 1896 | |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka | |
Miejsce wyd. | Poznań | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Henryk Sienkiewicz
ŚWIATŁA I KWIATY
MYŚLI
ZEBRANE Z UTWORÓW HENRYKA SIENKIEWICZA
UŁOŻYŁ
MARIUSZ.
NAKŁADEM
K. KOZŁOWSKIEGO W POZNANIU
1896 KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
|
Wszechstronność i głębia Sienkiewiczowskiego talentu stała się dla krytyki fachowej i szerokiej publiczności kuszącym przedmiotem analitycznej dyskusyi. Jego stylowi, pomysłowości, plastyce, psychologii poświęcono tysiące artykułów i rozpraw literackich, tysiące zachwytów, polemiki i protestów. Zgodny jednak podziw fachowej krytyki i dyletanckiego amatorstwa mówi głośnym chórem, że Sienkiewicz rozsypał w utworach swoich rój świetnych, czasem paradoksalnych, zawsze nieomal interesujących myśli i sądów, że otoczył je wonią najoryginalniejszych zwrotów, porównań i kontrastów. Wiązankę tych »świateł i kwiatów« zebraliśmy w książeczce niniejszej, odsłaniającej w formach aforystycznych duchowe oblicze poety, mozaikę jego poglądów na etykę, społeczeństwo, kobietę, sztukę, filozofię i tłum różnorodnych zagadnień życiowych. W układzie zgromadzonego materyału nie oparliśmy się na metodzie chronologicznej, lecz pokusiliśmy się o zestawienie rzeczowe ze względu na większą przejrzystość i udogodnienia oryentacyjne, właściwe tej metodzie. Czytelnicy nasi znajdą kilkadziesiąt tematów tak ugrupowanych w siedmiu rozdziałach, że każdy z nich zawiera pokrewne lub przynajmniej zbliżone przedmioty. Oczywiście obfitość kwestyi poruszanych w Sienkiewiczowskich utworach nasuwała tu pewne trudności, które nie zawsze szczęśliwie ominąć się udało — na ogół jednak podział nasz oparty jest na zasadzie powinowactwa przedmiotowego.
W tych świetnych, olśniewających niekiedy myślach, rozrzuconych po utworach wielkiego mistrza, dostrzeże uważny czytelnik gdzieniegdzie pewne, nawet dość jaskrawe sprzeczności; przyczyna tego objawu tkwi poniekąd w ewolucyi duchowej, której umysł Sienkiewicza na dłuższej przestrzeni twórczości swojej ulegał, głównie jednak w tem, że światła i kwiaty rozsute w romansach wielkiego pisarza reprezentują najróżniejsze typy powieściowe, mieszczące w sobie zwykle jakąś cząstkę samego autora, lecz ściśle przez niego indywidualizowane, a tem samem rozpatrujące z odmiennych stanowisk zagadnienia sztuki, filozofii, etyki i t. d. Wielostronność oświetlenia jest jedną z nader interesujących stron Sienkiewiczowskiego objektywizmu, bo lubo zdawać się może, że ginie w niej wyrazistość ideowego »ja« samego autora, to przecież uważny czytelnik odkryje łatwo w sfałdowanem tłumem wątpliwości obliczu myśliciela, artysty i psychologa jakiś zwycięzki rys zasadniczy, któremu imię Sienkiewicz. Czy rys ten będzie prawdą bezwzględną i przekonaniem dogmatycznem dla autora — wątpimy, bo wielki powieściopisarz mieści w duszy swojej niemałą dozę sceptycyzmu i eklektyzmu, i dlatego szuka, chwieje się, waha, ogranicza sądy swoje i żadną formułką nie rozcina węzła gordyjskiego, lecz wśród sprzecznych dźwięków przebija zawsze jakiś ton górującej, choć może czasowej sympatyi, i w labiryncie tysiącznych wahań wije się nitka Ariadny.
Książka niniejsza nie rości sobie bynajmniej pretensyi, by w aforystycznych cytatach swoich wyrazić mogła całą pełnię i całą głębię Sienkiewiczowskiego umysłu, ale jest ona niejako ideowym szkieletem jego, który znajomość utworów wielkiego mistrza w ciało ubrać powinna — jest podręcznikiem przypominającym czytającej publiczności wiele takich »świateł i kwiatów«, które przeoczyła może lub zaledwie przelotnem musnęła spojrzeniem przy wzruszającej lekturze interesujących romansów, wśród fabuły denerwującej i niepokoju o los bohaterów.
Ten cel przyświecał wydawnictwu naszemu, i z tego stanowiska niechaj czytelnicy oceniać je raczą.
Miłość tak trudno zrozumieć bez wspaniałomyślności, bez chęci przyniesienia czegośkolwiek na ofiarę.
Niedość kochać dobrych, ale trzeba kochać i złych, gdyż tylko miłością można z nich złość wyplenić.
Wśród obojętnych ludzi, człowiek, spragniony kochania, chodzi jak w lesie i kuka i nawołuje jak w lesie, czekając, czy nie odpowie mu głos sympatyczny.
Gdy dwóch rycerzy kocha się w jednej kasztelance, miłość kończy się zwykle dramatycznie, i kasztelanka dostaje się komuś trzeciemu.
Miłość, która chce być tylko duchem, zostaje tylko cieniem; ale ogołocona zupełnie z ducha, staje się tylko upodleniem.
Za zawody uczuciowe mszczą się ludzie tylko na scenie. W życiu realnem odwracają się z niesmakiem i na tem koniec.
Niema na świecie bardziej zużytego wyrazu, jak miłość, dlatego aż przykro go powtarzać, ale tobie, w cztery oczy, powiem: miłość w znaczeniu ogólnem, miłość w znaczeniu szczegółowem — i wobec tego precz z krytyką! Tak! to są życiowe kanony. Moja filozofia polega na tem, żeby nad niemi nie filozofować — i niech mnie licho porwie, jeśli się z tego powodu uważam za głupszego od innych. Z tem życie jest coś warte; bez tego nie warte torby sieczki.
Jeśli komuś ukradnę pieniądze, to — według pojęć światowych o honorze — hańba spada na mnie, jako na złodzieja, okradziony zaś wychodzi ze sprawy czysto; ale jeśli komuś ukradnę żonę, tedy ja, złodziej, wychodzę czysto, a hańba spada na okradzionego. Co to jest? Czy proste zboczenie zmysłu moralnego, czy też między kradzieżą portmonetki a żony zachodzą tak wielkie różnice, że podobnych postępków zestawiać nawet nie wolno? Zastanawiałem się nad tem nieraz i doszedłem do przekonania, że to nie jest to samo. Istota ludzka nie może być taką własnością, jak rzecz — i kradzież żony jest aktem dwustronnej woli.
Miłość zwycięża nawet śmierć, ale chroni przed nią tylko gatunek. A co mi z tego, że gatunek będzie zachowany, gdy ja, ten właśnie osobnik, który miłość odczuwa, skazany jestem na nieubłaganą i niechybną zatratę? Nie jestże raczej wyrafinowanem okrucieństwem taki układ, z mocy którego to uczucie, które może być odczuwane wyłącznie przez indywiduum, służy i przydaje się na coś wyłącznie gatunkowi. Czuć w sobie drgnienia nieśmiertelnej siły i musieć umrzeć — to przecie szczyt niedoli. W rzeczywistości istnieją tylko indywidua, gatunek zaś jest pojęciem ogólnem i w stosunku do jednostki najzupełniejszą nirwaną. Rozumiem miłość do swego syna, wnuka, prawnuka, to jest właśnie jednostek przeznaczonych na zagładę, ale patryotyzm swego gatunku może mieć chyba bardzo nieszczery, albo bardzo głupi doktryner. Rozumiem teraz, że po Empedoklesie przyszli na świat, po upływie wieków, Schopenhauer i Hartman.
Wola ludzka kończy się tam, gdzie zaczyna się miłość.
Miłość źle sobie wyobrażają z zawiązanemi oczyma. Ona nie potłumia rozumu, tak dobrze, jak nie potłumia bicia serca lub oddychania — ona go tylko podbija. Rozum staje się wówczas pierwszym jej doradzcą i narzędziem podboju; inaczej mówiąc, staje się Agrypą cezara Augusta. On trzyma wszystkie siły w rozbudzeniu, on prowadzi wojska, on odnosi zwycięstwa, on sadza swego władzcę na tryumfalnym wozie, on wreszcie wznosi, nie Panteon, jak historyczny Agrypa, ale Monoteon, w którym służy na kolanach jedynemu bóstwu cezara. W tym mikrokosmie, jakim jest człowiek, rola rozumu jest nawet większa, niż rola hetmana, on bowiem odbija do nieskończoności świadomość wszystkiego i siebie samego, jak zbiór odpowiednio ustawionych zwierciadeł odbija do nieskończoności dany przedmiot.
W tem morzu zła, głupstw, niepewności i zwątpień, jakiem jest istnienie, jedna rzecz jest warta życia, niewątpliwa, mocna, jak śmierć — to miłość. Nic niema poza nią.
Silniejszą obręczą jest miłość, niż groza.
Najenergiczniejszy człowiek potrzebuje, by go ktoś kochał. Inaczej czuje w sobie śmierć i jego energia zwraca się przeciw życiu.
Kobieta, nawet niezdolna kochać człowieka, kocha jednakże miłość, a co najmniej, siebie i swoją w niej rolę, i dlatego najczęściej z radością przestępuje próg narzeczeństwa, czując zarazem wdzięczność dla mężczyzny, który otwiera przed nią nowe widnokręgi życia.
Doświadczenie nauczyło mnie, że w stosunkach z kobietami można wytworzyć dowolny nastrój. Nic tak nie wpływa na kobietę, jak ton rozmowy i jeśli mężczyzna, czyniąc wyznanie, czyni je tak, jakby potem świat się miał zawalić, to jest ze wzruszeniem, z przerażeniem i przekonaniem, że czyni rzecz niesłychaną, to ów przestrach i to przekonanie, że staje się rzecz niesłychana, udziela się kobiecie. W razie przeciwnym dzieje się przeciwnie; wyznanie traci wówczas swój charakter wielki, ale też przechodzi gładziej i mniejszy budzi opór.
Takie chwile, w których serce topnieje w owym panteizmie miłości i bije tem samem tętnem, jakiem drga wszystko, co kocha się, łączy i ładzi we wszechświecie, są najwyższem szczęściem, jakie miłość dać może, i tak niezmiernem, że gdyby trwało dłużej, musiałoby zniszczyć ludzką jednostkę.
W pierścionku jest dusza, którą się oddaje, a w zamian bierze drugą duszę... I w taką złotą obietnicę wszczepia się wszystko, co w człowieku mówi: chcę, kocham i przyrzekam!
Miłość sama w sobie, jako wzajemny pociąg istot odmiennej płci, nie jest jeszcze szczęściem, a źle skierowana może być nawet niedolą; ale natomiast nawet wyobraźnia ludzka nie potrafi wymarzyć większego szczęścia na świecie, jak wielka i zarazem prawa miłość w małżeństwie.
Co do miłości wogóle, jako sceptyk względem życia i wszystkich jego zjawisk, mogę i nad nią wymówić Salomonowe vanitas vanitatum, ale byłbym chyba zupełnie ślepym, gdybym nie dostrzegł, że ze wszystkich czynników życiowych jest to najpotężniejszy i tak wszechmocny, że ilekroć o tem myślę, ilekroć ogarnę wzrokiem wieczne morze wszechżycia, staję za każdym razem poprostu w osłupieniu i podziwie nad tą wszechmocą. Są to przecie rzeczy uznane i znane tak samo, jak wschód słońca, jak przypływy i odpływy oceanu — a jednak zawsze jednakowo zdumiewające. Po Empedoklesie, który odgadł, że Eros wyłonił światy z chaosu, metafizyka nie postąpiła krokiem naprzód. Jedna śmierć jest siłą równie niezbędną, ale w odwiecznych zapasach tych dwóch sił miłość bierze ją za gardło i przyciska jej kolanem piersi, bije ją w dzień i w nocy, bije ją każdej wiosny — chodzi krok w krok za nią — i w każden dół, który ta wykopie, rzuca posiew nowego życia. Ludzie zajęci codziennemi sprawami, zapominają lub nie chcą pamiętać, że służą tylko wyłącznie miłości. Dziwna rzecz pomyśleć, że wojownik, kanclerz państwa, rolnik, kupiec, bankier, w wysiłkach swych, niemających pozornie najmniejszego związku z miłością, w istocie rzeczy służą tylko tej zasadzie, spełniają tylko to przyrodzone prawo, na mocy którego ramiona mężczyzny wyciągają się do kobiety. Jakim szalonym paradoksem wydawałoby się takiemu Bismarkowi, gdyby mu ktoś powiedział, że ostatecznym i jedynym celem jego zabiegów jest to, by usta Hermana spoczęły na ustach Dorotei. Mnie również wydaje się w tej chwili, żem pisał paradoks, a jednak!... — jednak Bismark pracuje nad spotęgowaniem niemieckiego życia, życie to zaś nie może potęgować się w inny sposób, jak przez Hermana i Doroteę. Co więcej ma do roboty Bismark, jak polityką lub bagnetem wytworzyć takie warunki, w którychby Herman i Dorotea mogli się kochać spokojnie, połączyć szczęśliwie i hodować nowe pokolenie?
Prawa do kochania nikt nie daje i nic nie może go odebrać. Inna rzecz, że człowiek w wypadku i wobec duszy nierównie szlachetniejszej może nie czuć się jej godnym. Wówczas kocha z pokorą i swego uczucia nie śmie nazwać właściwem mianem.
W życiu, nawet mężczyzna musi się czegoś trzymać, a ja, słaba kobieta, jestem jak łódka bez steru, bez wiosła i bez światła, do któregobym zmierzać mogła. A serce wyrywa się do szczęścia. Chciejcie wy zrozumieć, że kobieta musi być kochaną i musi kochać kogokolwiek w świecie, inaczej w braku prawdziwej miłości, chwyta za pierwszy lepszy jej pozór, za pierwszy lepszy cień.
Samotne serce, miotane życiem, musi w końcu przyczepić się do czegoś, jak przyczepia się muszla miotana falą.
Gdy się kochanie rwie nie z ust, ale z serca, to chyba o niczem nie jest tak trudno mówić.
Kto mówi, że kocha ludzkość, a czai się i wali podstępem ludzi po łbie, ten jest kłamcą.
Z powagą narzeczonej chodzi zwykle pogoda i szczęście. Kto bez żalu całe serce oddaje, ten nie może tęsknić za niczem i jasno patrzy w przyszłość.
Mężów zaślepia po większej części nie miłość do żon, ale miłość własna.
Gdy w małżeństwie kobieta woli latać, a mężczyzna pełzać, lub odwrotnie — to niema widoków na porozumienia.
Miał lat trzydzieści kilka, był zatem w wieku, w którym instynkt z siłą niemal nieubłaganą popycha mężczyznę do założenia ogniska domowego, pojęcia żony i stworzenia rodziny.
Największy pessymizm jest bezsilny wobec tego instynktu, nie broni od niego ani artyzm, ani żadne zadanie życiowe. Skutkiem tego żenią się mizantropi, pomimo swej filozofii, artyści, pomimo sztuki, jak również wszyscy tacy ludzie, którzy twierdzą, że swoim celom oddają nie pół, ale całą duszę. Wyjątki potwierdzają zasadę, że ogół nie może żyć konwencyonalnem kłamstwem i płynąć przeciw prądom natury. Po większej części nie żenią się tylko ci, którym do małżeństwa stanęła na przeszkodzie ta sama siła, która małżeństwa tworzy, to jest ci, których miłość zawiodła. Stąd starokawalerstwo, jeśli nie zawsze, to najczęściej, jest ukrytą tragedyą.
Kobiety sercem i sumieniem zgadują, gdzie jest prawdziwy obowiązek, i sercem popychają do niego.
Świat dźwiga na barkach nie Atlas, ale kobieta, i czasem igra nim jak piłką.
Wy, Polki, kochacie wogóle więcej dramat w miłości, niż samą miłość.
W każdej z was, Polki moje, siedzi królowa — i tem ogromnie różnicie się od innych kobiet: każda z was sądzi, że już tem samem wyrządza łaskę i dobrodziejstwo, jeśli się pozwala kochać; żadna z was nie zgodzi się na to, by być tylko dodatkiem, tylko dopełnieniem męskiego życia, które ma przecie inne cele. Wy chcecie, żebyśmy dla was istnieli, nie wy dla nas. Następnie, kochacie lepiej dzieci, niż męża. Dola jego jest dolą satelity. Widziałem to, obserwowałem nieraz — takie jesteście powszechnie — gdzieniegdzie tylko świecą wyjątki, jak dyamenty wśród osypiska. Nie! moje księżniczki — pozwólcie uwielbiać się zdaleka.
Sądy kobiet, zwłaszcza o mężczyznach, bywają zależne od ich uczuć, zarówno chwilowych, jak stałych. Wszystko na mocy tych uczuć może być przyjęte za dobrą, lub za złą monetę; wszystko tłómaczone na złe lub dobre, uznane za słuszne lub za fałszywe; głupota może być poczytaną za rozum, rozum za głupotę, egoizm za poświęcenie, poświęcenie za samolubstwo, grubiaństwo za otwartość, otwartość za brak delikatności.
Kokietka jest to lichwiarz. Przyznaje mało, a żąda olbrzymich procentów.
Poeci fałszywie sobie przedstawiają kobietę, jako zagadkę, jako żywego sfinksa. Sto razy większą zagadką, sto razy większym sfinksem jest mężczyzna. Kobieta zdrowa, nie histeryczka, może być złą lub dobrą, silną lub słabą, ale jest od mężczyzny duchowo prostszą. Ją po wszystkie wieki i po wszystkie czasy zadawalnia jakieś »Dziesięcioro«, bez względu, czy się do tego »Dziesięciorga« stosuje, czy przez ułomność natury pomija jego przepisy.
Dusze kobiece są tak dogmatyczne, że znałem kobiety, w których nawet ateizm przybierał cechy religii.
Ludzie wogóle, a zwłaszcza kobiety, sądzą, że tak zwana miłość platoniczna jest jakimś osobnym gatunkiem miłości, niezmiernie rzadkim i niezmiernie szlachetnym. Jest to proste pomieszanie pojęć. Może istnieć platoniczny stosunek, ale miłość platoniczna jest takim samym nonsensem, jak np. nieświecące światło. Nawet miłość do osób zmarłych składa się z tęsknoty, zarówno za ich duszą, jak za ich ziemską postacią. Między żyjącymi tego rodzaju stosunek, to rezygnacya.
Miłość do cudzej żony, jeśli jest pozorną, jest wielką podłością, jeśli jest rzeczywistą, jest wielkiem nieszczęściem — tem większem, im kobieta jest więcej warta.
Nasze kobiety, ot np. ze świata pieniężnego, kształcą się naprawdę na francuskiej powieści, a wiesz, co z tego wynika?
Oto, że kobieta staje się sama dla siebie Bogiem i prawem.
A dla męża?
Kameleonem i dramatem.
To się tak trochę dzieje w świecie bardzo pieniężnym, a pozbawionym tradycyi. Tam wszystko jest pozorem i toaletą, pod którą siedzi nie dusza, ale mniej więcej wykwintne zwierzątko.
Ale ten świat bogaty i strojny, bawiący się, przesiąknięty dyletantyzmem artystycznym, literackim, a nawet i religijnym, trzyma batutę i kieruje chórem.
Są kobiety, dla których poza światem form towarzyskich zaczyna się inny, daleko obszerniejszy — dla innych zaczyna się nic — a raczej kończy wszystko. Są to zupełne automaty, w których serce uderzy wówczas dopiero, kiedy matka je kluczem nakręci.
Zresztą dużo jest podobnych panien na świecie, a i te nawet, które wydają się inne, często są takie właśnie... wieczna historya Galatei.
Kobiety ubierają się często w rezygnacyę, tak jak w kapelusz, dlatego, że im z tem do twarzy. Kapelusz z rezygnacyi, woalka z lekkiej melancholii, alboż to brzydkie?
Są natury kobiece, dla których życie i obowiązek znaczą jedno i tosamo, i które dlatego do obowiązku wnoszą dobrą wolę, i nietylko dobrą, ale bardzo wytrwałą. Taka zaś wola prowadzi za sobą miłość, która świeci jak słońce, grzeje jak jego ciepło, i koi jak błękitne, pogodne niebo. W ten sposób życie nie staje się suchym krzakiem cierniowym, który kole, tylko kwiatem, który kwitnie i upaja.
Kobiety nie umieją kochać wyłącznie. One zostawiają zawsze jakąś część duszy dla siebie, świata i jego wrażeń.
Spotykałem nieraz kobiety, które wydają się być pełne aspiracyi, a które w gruncie rzeczy na religię, filozofię, sztukę, literaturę patrzą, jak na przybory toaletowe. Od czasu do czasu ubierają się w nie, bo sądzą, że im w tem do twarzy. Rozumiem, że potężne organizacye duchowe robią ze siebie środkowy punkt świata, ale w kobietach, którym chodzi o marne rzeczy, to jest egoizm i śmieszny i marny.
Są ludzie, którzy nie lubią w kobiecie anielskiego wyrazu, ale podług mnie, nauczyć anioła, jak być kobietą, to szczyt zwycięstwa.
Mam lat trzydzieści pięć, miałem, jak każdy człowiek, który dużo żył, rozmaite uczuciowe przygody w życiu, spotykałem i Polki — i z tych przygód, z tych zetknięć wyniosłem wrażenie, że to są najtrudniejsze i najbardziej męczące kobiety na świecie. Nie wiem, czy są cnotliwsze na ogół od Francuzek lub Włoszek, wiem to tylko, że są o wiele patetyczniejsze. Zimno mi się robi, gdy o tem pomyślę. Bo rozumiem elegią nad stłuczonym dzbankiem, gdy po raz pierwszy ujrzy się u stóp skorupy; ale deklamować tę elegią z równym patosem nad wielokrotnie drutowanym dzbankiem, to doprawdy zakrawa na operetkę. Miła rola »czułego słuchacza«, któremu przyzwoitość nakazuje brać to na seryo. Dziwne, fantastyczne kobiety, o płonących głowach, a rybim temperamencie! W uczuciach ich niema nietylko wesołości, ale i prostoty. Kochają się one w formach uczucia, mniej dbając o treść wewnętrzną. Z tego powodu nie potrafisz nigdy Polki obrachować. Z Francuzką, z Włoszką, jeśliś logicznie ułożył premisy, możesz być mniej więcej pewien swego »ergo«. Z Polką bynajmniej! Ktoś powiedział, ze jeśli się mężczyzna myli, to mówi, że dwa razy dwa jest pięć — i błąd może być sprostowany — kobieta zaś, myląc się, twierdzi, że dwa razy dwa jest lampa i wtedy choć głową o mur bij. Otóż przedewszystkiem w logice Polek może wypaść, że dwa razy dwa nie jest cztery, ale lampa, miłość, nienawiść, kot, łzy, obowiązki, wróbel, pogarda — zgoła nic nie potrafisz przewidzieć, niczego obrachować, przeciw niczemu się ubezpieczyć. Być zresztą może, iż z powodu tych wszystkich wilczych dołów cnota Polek lepiej jest zabezpieczoną, niż innych kobiet, choćby dlatego, że oblegający nuży się śmiertelnie. Com jednak zauważył i czego nie mogę im darować, to tego, że te wilcze doły i palisady, ta zaciekłość obrony, wszystko to nie tyle obrachowane jest na ostateczne odpędzenie przeciwnika, ile na wyzyskanie wzruszeń walki.
Kobieta francuska, tak jak zresztą i polska, choćby należąca do najwyższej sfery i choćby przytem cnotliwa, byle młoda, przypomina mi fechmistrza na szpady. Jak fechmistrz potrzebuje mieć co dzień swoją »godzinę sali«, by nie wyjść z wprawy w robieniu bronią, tak i te panie fechtują się w zakresie sentymentu poprostu dla wprawy.
Serce ludzkie nie może się zabezpieczyć przeciw miłości, a miłość, to jest żywioł, to taka siła, jak przypływ i odpływ morza.
Kobieta religijna może być porwana przez miłość (występną), jak drzewo przez huragan, ale jej nie uzna nigdy.
Mężczyzna, który w danej chwili budzi niechęć, nie może mieć dla kobiety słuszności, nie może być szczerym, nie może być sprawiedliwym, nie może być dobrze wychowanym.
Oddzielić pożądanie od kochania jest takiem samem niepodobieństwem, jak oddzielić myślenie od bytu.
W naturze męskiej leży nierównie więcej sprężystości, niż w kobiecej. Mężczyzna nieraz zbruka się w rozpuście tak bezecnej, że połowa tego jadu pokryłaby raz na zawsze śmiertelnym trądem duszę kobiety — tymczasem syn Adamowy nietylko umie otrząsnąć się z zarazy, nietylko odzyskuje z łatwością moralne zdrowie i świeżość, ale po prostu dziewictwo serca. Tak samo jest pod względem uczucia. Znałem kobiety z sercem wyjałowionem do tego stopnia, że utraciły stanowczo zdolność kochania, a nawet szanowania kogokolwiek lub czegokolwiek. Mężczyzn takich nie znałem.
Niema w świecie przykładu, by stosunek, oparty na wiarołomstwie, ostał się.
Rozmaite wyznania religijne mogą być najsprzeczniejsze z sobą, wszystkie jednak mają jednakową etykę; małżeństwo zaś, według tej etyki, powinno się wspierać na miłości. Czemże więc ono jest? Albo czemś niezłomnem i istotnie świętem, jeśli wspiera się na takiej podstawie, albo, w przeciwnym razie, tylko sprzecznym z moralnością i religią kontraktem, który, jako niemoralny, winien być rozwiązany. Inaczej mówiąc, obowiązki kobiety wypływają z uczucia, nie zaś z całego szeregu mniej lub więcej uroczystych obrzędów, które same przez się są tylko szeregiem formalności. Mówię to dla tego, że jestem człowiekiem, który istotę rzeczy wyżej ceni od formy. Wiem, że wyraz wiarołomstwo brzmi bardzo przestraszająco. Ale nie łudźcie się, że kobieta staje się wiarołomną dopiero wówczas, gdy porzuca męża, ona nią jest — i jest całkowicie w chwili, w której poczuwa, że miłość jej dla niego przestaje istnieć. Co potem następuje, to już jest kwestyą tylko jej zdolności do logicznego postępowania, jej odwagi i jej serca, które umie albo nie umie kochać.
Kobiety są to indywidua, jak wszyscy ludzie — i pojęcie ogólne: kobieta, nic nie objaśnia.
Miłość się oddaje — nie odbiera.
Jest w tem jakaś wielka słodycz, gdy coś, co jest małem i bezsilnem, oddaje się i powierza zupełnie ogromnej sile.
Gdy chodzi o kobietę, mężczyźni stają się względem siebie bezlitośni; jest to w nas szczątkowy instynkt zwierzęcy, nakazujący walkę na śmierć i życie o samicę. W takiej walce, jakkolwiek przybrała ona między ludźmi odmienną postać, biada słabszym! Nawet honor nie jest w niej hamulcem; potępia ją bezwzględnie tylko jedna religia.
Kochać jest niedość, trzeba umieć kochać, trzeba umieć nauczyć kochać.
To się tak zdaje, że gdy się dojdzie do pewnej doskonałości, to się ją posiada. To dziwna rzecz ten ludzki organizm, który ma tylko do wyboru: albo iść naprzód, albo się cofać. Nie wiem, czy tak we wszystkiem — ale w artyźmie nie wolno sobie powiedzieć: »już dobrze« — nie wolno stanąć.
Czytujemy razem »Boską komedyę«, a raczej tylko ostatnią jej część. Niegdyś bardziej mnie pociągała pełna straszliwej grozy plastyka Piekła, obecnie z lubością zanurzam się w tej świetlistej mgle, zaludnionej jeszcze świetlistszemi duchami, która przepełnia dantejskie Niebo. Czasem zdaje mi się, że widzę wśród tych promieni znajome mi, kochane rysy i żal mój staje się wówczas prawie słodki. Teraz dopiero zrozumiałem wszystkie piękności Nieba. Jednakże nigdy duch ludzki nie roztoczył tak szeroko skrzydeł, nie objął takich ogromów, nie zapożyczył się tak u nieskończoności, jak w tym nieśmiertelnym i wielkim poemacie.
W życiu literackiem dzieje się wiele rzeczy tak nagłych a niespodziewanych jak śmierć, od której zastrzegamy się w suplikacyach, lub assekurujemy w naszych towarzystwach ubezpieczeń.
Sprowadziłem sobie kilka najnowszych powieści francuskich i czytam je po całych dniach. Autorowie ich robią na mnie wrażenie wprawnych rysowników. Jak prędko i biegle naznaczona tam każda postać, ile siły i charakteru w tem szkicowaniu! Technika w robocie nie idzie dalej. Natomiast o ludziach opisywanych muszę powtórzyć to, com już raz powiedział, że kochają wzajem na sobie tylko skórę i nic więcej. Może się to zdarzyć wyjątkowo, ale żeby w całej Francyi, jak długa i szeroka, nikt nie umiał kochać inaczej, niech to mówią komu innemu. Ja ją znam zbyt dobrze i wiem, że pod tym względem jest ona lepszą od swej literatury. Ta gonitwa romansu za jaskrawą, realną prawdą, czyni go fałszem. Człowiek kocha indywiduum, a na indywiduum składa się, prócz twarzy, spojrzenia, wyrazu, głosu, postaci — jeszcze i rozum i charakter i sposób myślenia, słowem, mnóstwo pierwiastków umysłowych i moralnych.
Z życia przychodzi wszystko zło, ze sztuki płynie tylko szczęście.
Im pisarz znakomitszy, tem mniej pisze po literacku.
Troja nie spaliłaby się, gdyby Prometeusz nie darował ludziom ognia i gdyby Grecy nie wypowiedzieli Pryamowi wojny; gdyby zaś nie było ognia, Eschilos nie napisałby swego Prometeusza, również jak bez wojny Homer nie napisałby Iliady; a ja wolę, że istnieje Prometeusz i Iliada, niż żeby się zachowała mieścina, prawdopodobnie licha i brudna.
Nieraz myślałem, że teoryę sztuki powinni tworzyć filozofowie, — jeśli stworzą głupią, — niech za to odpowiadają, a malarze powinni i malować, co któremu serce dyktuje — i umieć malować, bo to grunt...
Nasi polaczkowie malarze mają jednę wadę. Oto żenią się zaraz z jakiemiś doktrynami o sztuce, a następnie żyją pod ich pantoflem, patrzą na wszystko ich oczyma, naciągają do nich sztukę i lepiej apostołują, niż malują.
W dzisiejszych czasach potrzebujemy wrażeń, które wstrząsają nerwy. Najnowsza muzyka jak i życie składa się z dysonansów.
Dzisiejszy człowiek w każdem położeniu, w każdym najbardziej nowożytnym i złożonym rozstroju duchowym, nie znajdzie w niczem tyle analogii z sobą, ile w Hamlecie, opartym na grubej i krwistej legendzie Holinshaeda. Hamlet, to dusza ludzka, jaka była, jaka jest i jaka będzie. Podług mnie Szekspir przeszedł w nim granice, zakreślone nawet geniuszom. Bo Homera lub Danta rozumiem na tle ich epoki. Pojmuję, że mogli zrobić to, co zrobili, — ale jakim sposobem ten Anglik mógł w siedmnastym wieku przeczuć wszelkie psychozy, będące wytworem dziewiętnastego, to mimo wszelkich studyów o Hamlecie, pozostanie dla mnie wielką zagadką.
Ocean szumiał jednym wielkim, ale łagodnym szumem, jakby mruczał pacierz wieczorny.
W takich chwilach dusza dostaje skrzydeł w człowieku, i co ma pamiętać — pamięta, co ukochał, kocha goręcej, za czem tęskni, do tego leci.
W prywatnem życiu sława jest o tyle coś warta, że można z niej zrobić podnóżek dla kochanej kobiety.
Amatorstwo prowadzi do wyrafinowania, a w wyrafinowaniu giną wszelkie ideały i ustępują chęci używania. Wszystko to nic innego, jak pogaństwo. Nikt sobie nie zdaje sprawy, do jakiegośmy stopnia spoganieli.
Istota, która ma wyobraźnię rozwiniętą więcej niż zwykły śmiertelnik, istota nad inne wrażliwa, zmysłowa, porywcza, istota, która w zakresie szczęścia i rozkoszy wie wszystko i pożąda z niesłychaną siłą — oto artysta. Trzeba mu mieć trzykroć więcej charakteru i woli od innych dla odparcia pokus. Tymczasem jak niema powodu, dla któregoby kwiat, piękniejszy nad inne, miał być tem samem odporniejszy na wicher, tak niema powodu, dla któregoby artysta miał mieć więcej charakteru od zwykłego człowieka. Przeciwnie istnieje przyczyna, dla której zwykle miewa mniej, bo jego siła życiowa ginie w tej przepaści i w tej rozterce, które dzielą świat sztuki od świata codziennej rzeczywistości. Jest to poprostu chory ptak, mający ciągłą gorączkę, który czasem niknie z oczu pod chmurami, czasem wlecze zmęczone skrzydła w pyle i kurzawie. Sztuka daje mu wstręt do pyłu i kurzawy, ale życie odbiera mu siłę wzlotu. Stąd często taki rozbrat między życiem zewnętrznem a wewnętrznem artystów. Świat, gdy od nich wymaga więcej jak od innych i gdy ich potępia, może ma słuszność — ale i Chrystus będzie miał słuszność, gdy ich zbawi.
Zauważyłem, iż od czasów Wagnera muzyka, w porównaniu naprzykład z malarstwem, idzie wprost przeciwną drogą. Nowsze malarstwo zacieśnia dobrowolnie granice swej kompetencyi, wyzbywa się idei literackich i filozoficznych: nie kusi się na oddawanie mów, kazań, zdarzeń historycznych, potrzebujących komentarzy, nawet alegoryi, nie tłómaczących się od pierwszego rzutu oka, słowem ogranicza się z zupełną świadomością tego, co robi, do odtwarzania kształtów i plam barwnych. Muzyka od czasów Wagnera wprost przeciwnie usiłuje być nietylko harmonią tonów, ale zarazem filozofią tej harmonii. Sądzę, że wkrótce przyjdzie jaki wielki geniusz muzyczny, który powie, jak w swoim czasie Hegel: — Tylko jeden mnie rozumiał — a i ten mnie nie zrozumiał.
Dlaczego zbrodnia, choćby była potężna, jak Cezar i pewna, jak on, bezkarności, stara się zawsze o pozory prawa, sprawiedliwości i cnoty?... Na co jej ten trud? Czemu tak jest? Co to za dziwny, mimowolny hołd, składany przez zło cnocie. Oto dzieje się tak dlatego, że występek jest szpetny, a cnota piękna! Ergo prawdziwy esteta jest tem samem cnotliwym człowiekiem.
Ludzie prawdziwie utalentowani, bywają częstokroć niezgrabni, nieśmieli, pozbawieni własnej doraźnej bystrości i równowagi umysłowej... Ale dopiero gdy prawdziwy talent znajdzie się w samotności sam ze sobą, naraz u ramion wyrastają mu skrzydła.
Przychodzi mi do głowy pytanie, czy muzyka, dla której zrozumienia trzeba być profesorem konserwatoryum, do której nie mają klucza już nie tylko prostaczkowie, ale nawet ludzie rozwinięci i poniekąd muzycznie wykształceni — jest tem, czem być powinna? Obawiam się, aby idąc tą drogą, muzycy nie wytworzyli z czasem kasty egipskich kapłanów, przechowujących wiedzę i piękność wyłącznie dla siebie.
Teatr psuje dusze, zwłaszcza kobiece. Trudno nawet wymagać, aby w kobiecie, która gra co wieczór miłość, wierność, szlachetność i t. p. nie wyrobiło się w końcu instynktowne poczucie, że te wszystkie cnoty są to rzeczy kinkietowe, należące do sztuki dramatycznej i aktorskiej, a nie mające żadnego związku z życiem. Ogromna różnica między sztuką a rzeczywistością życia utwierdza je w tem poczuciu; współzawodnictwo i zawiść o oklaski zatruwają szlachetniejsze porywy serca. Ciągłe zetknięcie z ludźmi tak zepsutymi, jak aktorzy, rozbudza w nich zmysły. Niema tak białego kota angora, któryby się nie umorusał w podobnych warunkach. Zwyciężyć je może tylko olbrzymi talent, który się oczyszcza w ogniu sztuki, albo natura tak nawskróś estetyczna, że zło nie przesiąka przez nią, jak woda nie przesiąka przez pióra łabędzie.
Morze zdaje się być pomieszane z chmurami, chmury z morzem. Patrząc na to, nie można opędzić się myśli, że Ocean się wściekł. Ale właśnie ta jego wściekłość ślepa i głupia budzi ku niemu rodzaj pogardy. Huczy, ryczy, ciska się, opluwa niebo pianą, miesza się z powietrzem, słowem, szaleje. Nie przystoi to ani jego ogromowi, ani majestatowi, tembardziej, że złość ta wydaje się nie mieć żadnej przyczyny. Wściekł się i kwita, tak, jak wpada czasem bez powodu słoń w szaleństwo. To wyuzdanie się ślepych sił, ta przemoc brutalna, skierowana przeciw statkowi, który w porównaniu jest atomem, budzi w tobie chęć oporu i gniew. Chciałbyś zaciąć zęby, chwycić w rękę topór i z iskrzącym wzrokiem czekać na tę olbrzymią hałastrę wiatrów, piany, fal, wściekłości, zaślepienia, ryczącej orgii i przemocy. Postępek Xerxesa, który kazał wychłostać fale, wydaje się wówczas zrozumiałym. Zwierzę potrzebuje bata. Jeżeli tylko nie jesteś z natury tchórzem ostatniego rzędu, mówisz wówczas Oceanowi: rycz, wyj, wściekaj się: drwię z ciebie! — Jest w tem wszystkiem nawet pewna rozkosz, bo wobec podobnych uczuć, największa nawet wściekłość staje się bezsilną.
Trzeba być dyablo źle urodzonym duchowo, żeby tak zwaną sławę nosić na głowie, na szyi, stawiać na biurku, albo wieszać w salonie. Przyznaję, że to łechce z początku miłość własną, ale tylko parweniuszowi duchowemu może takie łechtanie wypełnić życie i zastąpić wszystkie pozostałe gatunki szczęścia. Inna rzecz przeświadczenie, że to, co robię, znajduje uznanie i budzi echo, — z tego publiczny człowiek może być zadowolony. Ale żeby mnie prywatnego miało uszczęśliwiać to, że mi ktoś w salonie powie z mniej więcej głupią miną: »tyle przyjemnych chwil panu zawdzięczamy«, albo, że gdy zjem coś niestrawnego, to jakiś dziennik zaraz napisze: »Dzielimy się z czytelnikami smutną wiadomością, że naszego znakomitego X. X. brzuch boli!« — żeby mnie to miało uszczęśliwiać? — fi! za kogo mnie masz?
Z takich to uczuć i wrażeń, z tej łatwości, z jaką człowiek zlewa się z naturą, powstały wszystkie panteistyczne systemy.
Człowiek na łonie natury i wobec natury, nie może oprzeć się poczuciu, że stanowi z nią jedno i toż samo, że w nim i w całem otoczeniu jest tylko jedna wielka dusza, a życie odrębne, ludzkie, to stan przejściowy, po którym nastąpi zlanie się z ogółem i nie byt osobisty a wiekuisty byt ogólny.
Jestto — pierwsze i niejako wrodzone poczucie; dlatego też i wszystkie bez wyjątku religie, są tylko różnemi formami panteizmu.
Później dopiero, gdy wyrobione już sztucznie życie odejdzie daleko od natury, pochłonie swemi sprawami uwagę człowieka i przysłoni mu prawdę pierwotną, wówczas i bogi stają się ludźmi, i dusza odrębną, samoistną jednostką; ale początkowo, czy to weźmiem mitologię Greków, czy słowiańską, czy buddaizm indyjski, dostrzeżem w nich czysty tylko panteizm, który ani bogów nie zwie istotami, ani nie obiecuje życia odrębnego po śmierci.
Co więcej — w każdej naturze ludzkiej leży tęsknota do zlania się z naturą i osobistego niebytu. Życie jednostkowe, bądź co bądź męczące jest i pokutnicze, dlatego oto buddysta nirwanę niebem swojem nazywa. Nie jest ona dla niego absolutną nicością, przeciwnie, nirwana — to tylko wszech-życie i wypoczynek wielki i jakoby sen wieczny, nigdy nieprześniony, a nicość i niebyt tylko dla jednostek.
Ale to, co stanowi istotę buddaizmu, tej w pierwotnej zasadzie najnaturalniejszej ze wszystkich religii, leży jako mniej więcej jasne poczucie w każdym człowieku. Tem tylko poczuciem i tą tęsknotą za wszech-życiem, w przeciwieństwie do życia jednostkowego, można wytłómaczyć i ów niepojęty urok, jaki wywierają na nas te zjawiska natury, które mniej więcej przypominają nieskończoność.
Lubimy n. p. morza, stepy, a jednak według zwyczajnych prawideł estetyki, kładących spokojną harmonię jako pierwszą zasadę piękności, nie masz w nich nic estetycznego. Cóż bowiem jest w tej bezbrzeżnej równinie stepowej? — Nic. Pustka tylko. Szara dal zlewa się z niebem na krańcu widnokręgu — milczenie wokoło, głusza, śmierć prawie. A jednak step nęci i wabi. Chciałbyś siąść na koń i puścić się nim i gonić i gonić; — chciałbyś ot wykąpać się w nieskończoności, i rozłożyć ręce na koniu i krzyczeć: hej! hej! stepy! i zapamiętać się w nich i obłąkać i żyć.
Czemże wytłómaczyć ten niepojęty urok? Oto właśnie dlatego, że tam tak pusto i bezbrzeżnie i nieskończenie, że tam wszystko jest tylko wszystkiem, że tam jednostkowe, odrębne objawy życia nikną, że tam tylko jedna wielka dusza: dlatego step tak nęci i pociąga. Jestto niby obrzask nirwany i wszechżycia, a tęsknota za niem leży w ludzkiej duszy.
Dlatego step tak nęci i pociąga.
Jest to widok wspaniały, choć złowrogi. Ta ciemność i nieskończona przestrzeń wodna, ma w sobie coś mistycznego. Umysł przeraża się ogromem, który go otacza i wije w sobie; dusza odczuwa wrażenia, ale niemi nie włada. (Chwilami zdaje mi się, że z ciemności ktoś zawołał na mnie po imieniu. Gubię wzrok w przestrzeni i próbuję myśleć i wspominać, ale nie klei się: własne moje myślątka wydają mi się rozproszone, błahe, zwietrzałe i tak marne, jak nigdy; na stosunki, któremi się zajmowałem jakby wielkiemi sprawami w rodzinnem mieście, mimowoli spoglądam niby przez odwrotny koniec lunety. Przychodzi wreszcie zapomnienie i utrata świadomości: zlewam się z otoczeniem i przestaję istnieć odrębnie). Dla zmęczonych ludzi ma to taki urok, jakby bardzo głęboki sen, albo jeśli kto nawet woli: śmierć.
Każda czysta dusza obawia się, czy spełnia jak należy obowiązek.
Dusza dumna, choć bita nieszczęściem, jak młotem, wstydzi się jęknąć i ból w sobie zamyka, a stąd czuje umęczenie wielkie.
Szczęście jest zawsze tam, gdzie je człowiek widzi.
Jeśli cnota jest błazeństwem, niech mi bogowie pozwolą zostać błaznem na zawsze.
W niedawnych jeszcze czasach, gdy romantyzm kwitnął w sercach i w poezyi, nosiło się swą tragedyą, jak malowniczo drapowany płaszcz, obecnie nosi się ją jak jegerowski kaftanik pod koszulą.
Egoizm ludzki nie zna granic i jestem przekonany, że nawet ludzie moralnie i umysłowo wyrobieni, gdy towarzyszą pogrzebom, towarzyszą im z pewnem uczuciem bezwiednego zadowolenia, że to kogo innego spotkało i że nie ich pogrzebią.
Uczucia są dwojakie: jedne jak skały potężne i niewzruszone, drugie jak strumień, w którym się przejrzeć można.
Cierpieć chwilowo, dla nieprzebranego szczęścia, jest rzeczą zupełnie inną, niż cierpieć dlatego tylko, że taki jest porządek natury.
Są ludzie przeklęci przez los w godzinie urodzenia, dla których jedynem odkupieniem jest śmierć.
Na świecie istnieje tylko jedna logika — logika namiętności. Rozum do czasu tylko przestrzega, a następnie, gdy konie rwą się niepowstrzymanie do biegu, siada na kozioł i pilnuje tylko tego, by się wóz nie potrzaskał.
Ludzie wstydzą się często uczuć bardzo dobrych.
Zawiedziesz się na wszystkiem: kochasz, oszuka cię kobieta; wierzysz, nadejdzie chwila zwątpienia; a nad badaniem przewodu pokarmowego wymoczków, to możesz siedzieć spokojnie do śmierci, i ani się obejrzysz, jak pewnego dnia zrobi ci się głupio jakoś i jakoś ciemno, a to już kres: klepsydra, portret w ilustracyi, mniej więcej głupi życiorys, finita la comedia!
Życie na zewnątrz, bez myśli, dla której się żyje i pracuje i walczy, to także głupstwo. Ale żeby żyć rozumnie i walczyć mądrze, potrzeba trzeźwo patrzeć na rzeczy.
W głodzie znaleziony kawałek chleba znalezionem szczęściem się wydaje.
Jak rozpalone żelazo, gdy upadnie nań kropla zimnej wody, syknie tylko i wnet w parę i nicość ją zamieni, tak i gorąca dusza ludzka. Pod wpływem pierwszego dotknięcia zimnej dłoni rzeczywistości, syknie wprawdzie z bólu, lecz wnet i samą rzeczywistość własnym żarem ogrzewa.
Wy, wielcy ludzie, jesteście pełni prostoty.
Są istoty wrażliwe, szlachetne i kochające, które zdolne są do największych poświęceń, ale które w życiu i w zetknięciu się z jego rzeczywistością mało znajdują szczęścia, dając naprzód więcej, niż mogą otrzymać. Ten rodzaj ludzi ginie też teraz i myślę, że jakiś dzisiejszy naturalista mógłby powiedzieć o nich, że zgóry są na śmierć skazani, bo przychodzą na świat z wadą serca — zadużo kochają.
Tak narody całe, jak i pojedyńczy ludzie, przez rozmiłowanie się zbytnie w samych sobie, dochodzą do tego stopnia głupoty, że nawet na wady swoje patrzą przez szkła różowe, jakoby na coś takiego, co szczególniejszy stanowi ich przymiot, którym górują nad innymi.
Objaw tej słabości w pojedyńczych ludziach każdemu zaobserwować nader łatwo.
W każdej przyszłości jest coś, co chwilami przejąć może niepokojem najodważniejszą duszę, — choćby to, że ta przyszłość nadejdzie dopiero.
Kto jest dobry, ten ma prawo życia; zatem — nie należy wątpić o sobie.
Wszystko marność i marność! a na końcu śmierć!
Trzeba, żeby człowiek miał się z kimś wszystkiem podzielić. Potem musi być śmierć — dobrze! ale gdzie się zaczyna śmierć, tam się ludzka głowa kończy.
Tymczasem trzeba mieć komu to oddać, co człowiek ma i zdobywa — czy to pieniądze, czy zasługę, czy sławę... Jeśli są dyamenty na księżycu, to wszystko jedno, bo niema nikogo, ktoby uznał, że one coś warte. Tak samo i człowiek musi mieć kogoś, ktoby go uznawał.
Niepewność stanowi często ponętę życia. Kto nie gra w kości, nie przegra mienia, a jednak ludzie w kości grywają. Jest w tem jakaś rozkosz i jakieś zapomnienie.
Gdyby nie ów egoizm, który przedewszystkiem własną utratę i własne opuszczenie ma na myśli — ludzie, zwłaszcza wierzący w zagrobowe życie i w zagrobowe szczęście, nie żałowaliby umarłych.
Musi być jakiś cel, jakieś zadanie poważne, które, spełnione w sposób cny i prosty, prowadzą do uspokojenia duchowego. To uspokojenie jest duszą życia i bez niego nie ma ono (krótko mówiąc) sensu.
Większość ludzi woli chodzić po ziemi, niż wspinać się na szczyty.
Nie znam zakątka ziemi, w którymby tylu marnowało świetne zdolności, co u nas, — w którymby ci nawet, którzy coś dają, dawali tak mało — tak niesłychanie mało, w stosunku do tego, co im Bóg dał.
Życie, jakie ono jest, tajemnicze, czy nie tajemnicze, musi być wypełnione szeregiem prac i czynów.
Jeżeli jest niepodobieństwem odpowiedzieć sobie na rozmaite: »dlaczego?«, — to jednak należy coś robić — sam czyn bowiem może być do pewnego stopnia odpowiedzią. Może być niedorzeczną, ale przynajmniej człowiek, który tak odpowiada, zrzuca z siebie odpowiedzialność.
Na dobrych ludzi, jak i na każdego może przyjść nieszczęście; ale za to, jak im dobrze, tak, dalibóg, nikomu nie jest lepiej.
Szlachetne dusze płacą za ufność wdzięcznością, podłe — pogardą.
Rozumieć a umieć się powściągnąć, to dwie rzeczy różne.
Nędznik nie potrzebuje przynajmniej walczyć ze sobą i może dać sobie folgę.
Miłosierdzie Boże jest dla złych, nie dla dobrych.
Jest w tem boleść pomieszana z pewną pociechą, że ludzie, którzy zostają, myślą i czują w dalszym ciągu za swoich zmarłych.
Zło, jak fala, odbija się od brzegu i wraca.
Ale może także wrócić jako zgryzota i jako żal, a wówczas Pan Bóg poprzestaje na takiej pokucie i więcej nie karze.
Na błocie siadać — może tylko ptactwo błotne.
Człowiek zawsze może wstąpić na lepszą drogę — póki żyje.
Jest pewna odwaga w powiedzeniu: moja bezwzględna wina! — i kto tę odwagę ma, temu jeszcze coś zostało.
Jeśli życie jest bezsensem, niema dobrej racyi, by na bezsens pozwolić — chyba przez ciekawość, do jakiego stopnia dojść może.
Niech co chcą mówią, jest jednak w otwartem wyznaniu winy jakieś rozbudzenie się uczciwości, jakaś odwaga, jakiś zwrot, jakiś jęk żalu, który, jeśli nie odkupuje winy, to przynajmniej może odkupić duszę.
O jaka to męka mieć do czynienia z cnotą nieubłaganą i zimną jak litera prawa!
Majtkowie twierdzą, że czasem, gdy morze bardzo jest rozhukane, woła coś na nich wśród nocy i ciemności po nazwisku.
Jeżeli nieskończoność morska może tak wołać, to być może, że gdy się człowiek zestarzeje, woła także na niego i inna nieskończoność jeszcze ciemniejsza i bardziej tajemnicza, a im jest bardziej zmęczony życiem, tem milsze są mu nawoływania. Ale by ich słuchać, trzeba ciszy.
Prócz tego — starość lubi się odosobniać, jakby w przeczuciu grobu.
Zdawkowa dobroć i uprzejmość mogą płynąć także z egoizmu, który chce, żeby mu wesoło było i spokojnie.
Rozum to jest latarka, którą sobie musi świecić i cnota i dobroć i serce — inaczej mogą sobie porozbijać nosy, a co gorzej, porozbijać nosy drugim.
Nadzieja czegoś od każdego jutra wygląda — inaczej nie możnaby żyć.
Co za fałszywe pojęcie, że uczuciowość ludzi nowożytnych zmniejsza się. Czasem myślę, że jest przeciwnie. Kto nie ma dwóch płuc, ten gwałtowniej oddycha jednem, a nam odjęto wszystko, czem dawniej człowiek żył — pozostawiono tylko nerwy bardziej rozdrażnione i bardziej wrażliwe, niż u dawnego człowieka. To inna rzecz, że brak czerwonych kulek w naszej krwi będzie wytwarzał uczucia nienormalne i chorobliwe: tragedya uczuciowa ludzka raczej się przez to zwiększy niż zmniejszy. Zwiększy się dlatego, że dawny człowiek, w razie zawodu miłosnego mógł znaleść pociechę czy to w religii, czy w poczuciu obowiązków społecznych, dzisiejszy już jej nie znajduje. Dawniej w zapędach uczuciowych hamulcem bywał charakter, dziś charaktery nikną i muszą niknąć z przyczyny sceptycyzmu, który jest czynnikiem psychicznym rozkładającym. Stoczył on, jak bacillus duszę ludzką — zmiękczył ją i zniweczył jej oporność na fizyologiczne zachcenia nerwów, które nadomiar wszystkiego są chore. Człowiek dzisiejszy wszystko uświadamia, a na nic nie umie poradzić.
Jaka to licha i nędzna miara rozsądek, gdy przyjdzie nim mierzyć albo rzeczy bardzo wielkie, albo genialne, albo pełne grozy. Ten rozsądek, który tak dobrze posługuje w zwykłych warunkach życia, staje się wówczas starym błaznem, jak Polonius. Zdaje mi się, że również zwyczajna mieszczańska etyka nie może być miarą dla wielkich namiętności.
Nie ma nic straszniejszego, jak cierpieć biernie.
Świat nie składa się z samych łotrów i hypokrytów, ale w znakomitej części składa się z ludzi lekkich i bezmyślnych — i ten oportunizm, godzący cudzołóstwo z pojęciem honoru i uczciwości, nie jest niczem innem, jak bezmyślnością. W czem bowiem może rozgrzeszać zwyczaj człowieka, który uznaje niemoralność i głupotę tego rodzaju? — Dla durnia, wiarołomstwo może być wesołym wypadkiem; dla człowieka umiejącego poważnie myśleć, jest łotrostwem tak dobrze przeciwnym etyce, jak złodziejstwo, jak podpisywanie cudzych nazwisk na wekslach, jak łamanie przysięgi, jak łamanie słowa, jak oszustwo w handlu lub w kartach.
Co za przywilej mają ważne powody, by każdy musiał się do nich stosować?
Dusza ludzka jest jak pszczoła, która szuka słodyczy nawet na gorzkich kwiatach. Najnieszczęśliwszy człowiek stara się wycisnąć choć odrobinę szczęścia nawet z własnej męki i by to uczynić, chwyta za lada cień za lada pozór. Czasem myślę, że ta niepohamowana potrzeba jest dowodem, iż nam się jeszcze coś należy po śmierci. Jestem przekonany, że pesymizm wymyślono także gwoli tej potrzeby, dla pociechy, jaką mogło sprawić ujęcie ogólnej niedoli w filozoficzną formułę. Było to zaspokojeniem dążenia do świadomości i prawdy, szczęście zaś nie jest niczem innem, jak szeregiem zaspokojeń.
Bywają ludzie inteligentni, ale bez energii; inni mają energię, ale bez delikatności serca.
Najtrudniej jest porzucić szczęście, które nietylko jest upragnione, ale i zaczęte.
W życiu zewnętrznem trzeba mieć spokojny chleb — prawda? Otóż w życiu wewnętrznem tak samo.
Jak się z czego zrobi zasadę, to człowiek się jej trzyma, choćby przez ambicyę.
Śmierć jest taką otchłanią, że choć wiemy, iż trzeba do niej zstąpić, to jednak ilekroć zstąpi ktoś z naszych blizkich i kochanych, nam, pozostałym na brzegu, dusza się rozdziera z trwogi, żalu, rozpaczy. Wszystkie rozumowania kończą się na tej krawędzi i chce się tylko krzyczeć o ratunek, który nie może przyjść znikąd. Jedynym ratunkiem, jedyną pociechą mogłaby być wiara, ale kto nie ma tej świecy, ten może poprostu oszaleć na myśl o takiej wiecznej nocy.
Jest w świecie jeden czynnik, z którym się nikt w swoich planach i w swojem działaniu nie liczy, a przez który wszystko się może rozbić, zawieść, popsuć — to głupota ludzka.
W każdym z nas siedzi dwóch ludzi, z których drugi krytykuje to, co robi pierwszy.
Wyrachowanie polega na tem, żeby nie żałować na to, co warte.
Są dwie kategorye ludzi: jedni nie robią sobie z niczego nic i sposób postępowania stosują przygodnie do każdej okoliczności, drudzy mają pewien system, którego się mniej więcej konsekwentnie trzymają.
Czyny człowieka mogą być czasem okrutne, a człowiek może nie być okrutnikiem.
Jaskrawa suknia częstokroć głębokie rany pokrywa.
Całe życie ludzkie, dzieje powszechne, wszelkie filozofie, są w gruncie rzeczy tylko walką ze śmiercią nieustaną, rozpaczliwą, zupełnie zrozumiałą i jednocześnie bezdennie głupią i bezcelową, bo z góry straconą.
Ze wszystkich skarbów na świecie, największym skarbem jest młodość.
Choćby świat i życie były jak najgorsze, jedno w nich zostanie wiecznie dobre — młodość!
Tylko przyjazne serca umieją się zatroskać, — tylko cierpiący umieją współczuć.
Wspomnienia bywają czasem bardzo bolesne; szczęście, że czas przytępia ich ostrza, inaczej kłułyby, jak ciernie.
Człowiek, który się odradza na świat po ciężkiej chorobie, przechodzi poniekąd znów przez wszystkie okresy dzieciństwa i pierwszej młodości, z tą jedynie różnicą, że to, co dawniej liczyło się na lata, liczy się w takich warunkach na tygodnie lub nawet dnie.
Pojedynek: Filozofia filozofią, ale w takich razach rzecz rostrzyga temperament i namiętność.
Patrząc na kroki żołnierzy miarowe i jednostajne, na mechaniczne poruszenia głów, rąk i nóg, możnaby wziąść ich za machiny bezwłasnowolne, ponakręcane jednym kluczem.
Jakoż i są to machiny, dla których kluczem i motorem jest wola wyższa, nieodgadniona nigdy, groźna, chmurna, kryjąca w fałdach togi wojnę i pożogę.
Są krzywdy, których człowiek czujący swą godność, znieść nie może.
Wojna i miłość są dwiema jedynemi rzeczami, dla których rodzić się i żyć warto.
Prawda, że gość nie w porę, gorszy od tatarzyna, aleć i to wiadomo, że kto do nieba chce iść, ten musi podróżnego w dom przyjąć, głodnego nakarmić, spragnionego napoić.
Wojna nie żywi ludzi, jeno morzy.
Prawdziwa przyjaźń powinna prawdę mówić.
Przyjaźń, jak nieśmiertelnik: to blady kwiatek, ale nie więdnący nigdy.
Wojna, zła matka! własne dzieci jako Saturn pożera, a których nie pożre, to poobgryza, jak pies kości.
Lud wierzy w gruncie rzeczy w przeznaczenie; poddając się mu ślepo, chrystyanizuje je tylko na własny sposób.
Prawdziwem nieszczęściem analizujących i przeanalizowanych ludzi współczesnych jest to, że nie wierząc w rezultaty analizy, mają zarazem nieprzezwyciężony nałóg badania wszystkiego, co w nich zachodzi.
Analiza jest czemś podobnem do oskubywania kwiatu. Psuje się przez nią najczęściej piękność życia — a zatem i szczęście, czyli to, co jedynie ma sens.
Kto wszedł w podziemie, tego otacza ciemność, ale ten niema jeszcze prawa przeczyć, że ponad sklepieniem istnieje niebo i słońce, światło i ciepło.
Uczucia religijne, wyssane z mlekiem matki, choćby najbardziej nawet rozproszone w zgiełkliwej pogoni życia, odnajdują się na widok tego gmachu (tj. tumu kolońskiego), oblanego światłem księżyca, jak pogubione perły: Nie są to łagodne i słodkie poruszenia serca, niby jakieś wewnętrzne głosy anielskie, budzące wspomnienia dzieciństwa, jakich doświadcza się np. w naszych kościołach wiejskich w czasie nieszporów, kiedy siwy pleban czyta modlitwy litanii, chłopi odpowiadają mu chórem, jaskółki świegocą pod drewnianem sklepieniem, a brzoza cmentarna, poruszana wiatrem, szeleści i dzwoni w okna. Wobec tego mrocznego gmachu, wobec tych spiętrzonych jak góry sklepień, nie czujesz się zbłąkanem i zmęczonem dzieckiem wobec ojca, ale prochem wobec Majestatu. Mimowoli przychodzi ci na myśl, że niemasz tu miejsca na inne modlitwy, jak chyba na pieśń suplikacyjną: »Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny«. Kościół wart pieśni, a pieśń kościoła.
Średnie wieki, z ich wiarą posępną, a stanowiącą chleb ówczesnego żywota, szeregi rycerzy w stal zakutych, owych drapieżników z nadreńskich burgów zmartwychpowstają przed twemi oczyma. Słyszysz, jak biskup w całym majestacie głosi »gloria Dei«, a dumne żelazne głowy, tych samych Arnsbergów, którzy dziś śpią kamiennym snem w kościelnej nawie, korzą się i chylą przed jednem słowem, jak łany zbożowe pod wiatrem. Dziś to już wszystko minęło, ale zadumany wędrowiec, patrząc na milczące owych wieków pamiątki, mimowoli pyta się siebie: czy to wszystko, co wykołysało całe narody, utworzyło całą cywilizacyę, co było źródliskiem i osią całego żywota, — czy to wszystko rzeczywiście nie jest niczem więcej, jak tylko olbrzymim zabobonem, drugiem smutnem stadyum illuzyi, jak mówi Hartman, stadyum, które dlatego tylko minęło, ażeby się zaczęło trzecie?
Równie jak śmiertelnie chory człowiek, który stracił wiarę w naukową medycynę, gotów jest uwierzyć w leki znachorów, tak śmiertelnie chora, o wszystkiem wątpiąca dusza, gotowa jest uwierzyć nawet w przesądy. Prawdopodobnie nikt nie stoi bliżej otchłani mistycyzmu, jak bezwzględny sceptyk. Ci którzy zwątpili o ideałach religijnych i socyologicznych, ci, którzy stracili zaufanie w potęgę wiedzy i ludzkiego rozumu, cała masa ludzi, właśnie najbardziej rozwiniętych, niepewna dróg, pozbawiona wszelkich dogmatów, szamocząca się, beznadziejna, zasuwa się obecnie coraz głębiej w mgły mistycyzmu. Występuje on wszędy ze zwykłą siłą reakcyi przeciw dzisiejszemu życiu, polegającemu na pozytywnem ograniczeniu myśli ludzkiej, na potłumieniu ideałów, na użyciu, na bezdusznem bankierstwie. Duch ludzki poczyna rozsadzać budynek, w którym kazano mu mieszkać, dlatego, że budynek ów jest zbyt pod każdym względem giełdą. Kończy się jakaś epoka, nadchodzi jakaś ewolucya na wszystkich polach.
Rozumiem, że można uczynić sobie religią z piękności wogóle, ale czynić ją sobie z piękności własnej, jest to przygotowywać sobie nieszczęście. Co mi za religia, którą jedna fluksya podrywa, a którą pryszczyk na nosie jest mocen zburzyć do cna.
Jest jednak różnica między nauką chrześciańską, a tem, co mówili cynicy, stoicy lub inni filozofowie; ci bowiem dobro i cnotę zalecali jako rzecz rozumną i jedynie w życiu praktyczną, nauka zaś chrześciańska obiecuje za nią nieśmiertelność i to nie jakąś lichą nieśmiertelność pod ziemią — w nudzie, czcości, pustkowiu — ale wspaniałą, równą niemal bytowi bogów.
Ile razy odbywają się owe — »Causeries Romaines«, zawsze mam wrażenie, że ojciec, ja, taka pani Davisova, że wreszcie my wszyscy ludzie, należący do pewnej sfery społecznej, nie żyjemy naprawdę życiem rzeczywistem i realnem. Pod nami coś się dzieje, coś się staje, jest walka o byt, o kawałek chleba, jest życie realne, pełne mrówczej pracy, zwierzęcych potrzeb, apetytów, namiętności, codziennych wysileń — życie ogromnie dotykalne, pełne zgiełku, które huczy i przewala się jak morze, a my siadamy sobie oto wiecznie na jakichś tarasach, rozprawiamy o sztuce, literaturze, miłości, kobiecie, obcy temu życiu, dalecy od niego, wymazujący z siedmiu dni tygodnia sześć powszednich. My, nie wiedząc o tem, mamy zamiłowania, nerwy i dusze dobre na święto. Pogrążeni w błogim dyletantyźmie, jakoby w letniej kąpieli, żyjemy wpół na jawie, wpół we śnie. Przeżuwając zwolna odziedziczony zapas sił muskularnych i nerwowych, tracimy stopniowo grunt pod nogami. Jesteśmy jak owe puchy, które wiatr nosi. Zaledwie gdzie przypadniemy, życie realne spycha nas — i ustępujem — bo się nie czujemy na siłach, by dać opór.
Gdy o tem myślę, uderza mnie w nas tysiące sprzeczności. Oto uważamy się za wykwint cywilizacyi, za ostatni szczebel, a straciliśmy wiarę w siebie. Tylko najgłupsi z pomiędzy nas wierzą jeszcze w racyą naszego bytu. W życiu szukamy instynktownie świątecznych stron, rozkoszy i szczęścia — a nie wierzymy także i w szczęście. Pesymizm nasz jest lekki i nikły, jak dym naszych hawańskich cygar, niemniej jednak przesłania on nam dalsze widnokręgi. W tych przesłonach, w tym dymie, tworzymy świat oddzielny, oderwany od ogromu wszechżycia, zamknięty w sobie — trochę czczy i senny.
I gdyby tylko chodziło o tak zwaną arystokracyę rodu lub pieniędzy, zjawisko nie byłoby zbyt ważnem. Ale do tego oderwanego świata należą mniej lub więcej wszyscy ludzie, posiadający wyższą kulturę, należy poniekąd nauka, literatura i sztuka. Coś się stało takiego, że to wszystko nie tkwi w samej miazdze życia, ale się z niego wydziela, odrywa i tworzy osobne koła, a wskutek tego i samo w sobie więdnie i nie wpływa na złagodzenie zwięrzęcości tych milionów ludzkich, które się kłębią pod nami.
Nie mówię o tem, jak reformator, bo na to nie mam dość sił. Wreszcie, co mnie to może obchodzić! Będzie, jak być musi! Chwilami jednak miewam półjasne poczucie jakiegoś ogromnego niebezpieczeństwa, które grozi całej kulturze. Fala, która nas spłucze z powierzchni ziemi, zabierze więcej, niż ta, która spłukała świat pudrowanych peruk i żabotów. Prawda, że i tamtym ludziom, gdy ginęli, wydawało się, że wraz z nimi ginie cała cywilizacya.
Pedagogia lepiej spełnia swe zadanie, gdy dziecko czuje rękę prowadzącą je łagodnie, nie zaś nogę przygniatającą mu piersi i depcącą wszystko, co go nauczono czcić i kochać w domu.
Mężczyźnie ukształcenie daje pozycyę, ale z kobietami inna rzecz. W kobiecie wykształcenie powinno być zastosowane do pozycyi, jaką ona w przyszłości ma zająć.
Wszędzie i we wszelkich stosunkach szacunek pracy rodzi równość, równość podtrzymuje z kolei ten szacunek; równość obyczajowa i intellektualna znosi różnice w życiu.
Owo prawo naukowe o koniecznej zagubie ludów, spotykających się z cywilizacyą, daje się wyjaśnić, nie absolutną niezdolnością tych ludów, ale tem właśnie, że nie mają czasu cywilizować się tak, jak cywilizowały się ludy europejskie t. j. drogą ciągłego i stopniowego rozwoju.
Przenoszenie żywcem i na ślepo obcych instytucyi, dlatego tylko, że one gdzieindziej zbawienne są i dobre, może być bardzo dla nas szkodliwem, i ktoby tak czynił, byłby podobny do owego doktora amerykańskiego, który wszelkie słabości leczył aloesem, twierdząc, że czy pacyent przychodzi do zdrowia, czy umiera, on jako doktór zawsze tylko dopomaga naturze.
Młody człowiek powinien mieć i utrzymywać dobre stosunki towarzyskie, zwłaszcza, gdy ma do nich prawo.
W mieście wszystkie dziwactwa ludzkie i śmieszności ścierają się wzajemnie, a na wsi łatwiej ludzie zmieniają się w oryginałów.
Nie lubię prasy i uważam ją za jednę z plag, trapiących ludzkość. Szybkość, z jaką zaznajamia ludzi z wypadkami, równoważy się pobieżnością informacyi, a nie wynagradza tego niesłychanego zbałamucenia opinii publicznej, jakie każdy, kto się nie uprzedza, musi dostrzedz. Dzięki gazetom, zanikł ten zmysł, na mocy którego ludzie odróżniali prawdę od fałszu, zanikło poczucie słuszności, poczucie prawa i bezprawia, zło stało się bezczelnem, krzywda poczęła przemawiać językiem sprawiedliwości, słowem: ogólna dusza ludzka stała się niemoralną i oślepła.
Na świecie do wszystkiego można się przyczepić, bo choć co jest zgodne z duchem prawa, zawsze niemal, w mniejszym lub większym stopniu, nie czyni zadość jego literze, a sądy muszą trzymać się litery.
Przewaga charakteru politycznego i informacyjnego nad literackim, stanowi poniekąd różnicę między prasą amerykańską a europejską. Odpowiada ona dokładnie charakterowi i usposobieniom ludu amerykańskiego, który w dzienniku szuka pozytywnych, związanych z interesami politycznemi, przemysłowemi i handlowymi wiadomości, nie zaś stylistycznej okrasy, dowcipu, lub pisarskiego polotu.
Z drugiej jednak strony, z tej jednostronności tak ludu jak i jego organu wypływa to, że kiedy u nas np. prenumerowanie dziennika odpowiada więcej potrzebom czysto umysłowym i uważa się poniekąd za zbytek, bez którego większość mieszkańców po bohatersku obchodzić się umie, w Ameryce dziennik stanowi taką realną potrzebę każdego człowieka, jak np. chleb.
W stosunkach towarzyskich szczery poklask znajduje przedewszystkiem taki umysł, który się umie zawiesić na każdym przedmiocie, jak małpa zawiesza się ogonem na gałęzi — i wywracać koziołki. Im bardziej owe koziołki będą cudaczne i nagłe a niespodziewane, tem powodzenie będzie pewniejsze.
U nas opinię publiczną wytwarzają kanapy, ile razy pojawi się jakaś nowa myśl z zagranicy, natychmiast podnosi się taki wrzask, takie larum, że trzeba mieć chyba odwagę graniczącą z zuchwałością, aby jakąś reformę lub wogóle coś niebywałego chcieć wprowadzić.
Nauka nie powinna być tragedyą dla dzieci, łacina nie może zastąpić powietrza i zdrowia, a dobry lub zły akcent nie powinien stanowić o losie i życiu maleńkich istot.
Wszelkie urządzenia społeczne wtedy są dobre, kiedy są najodpowiedniejsze usposobieniu narodu, jego obyczajom, tradycyom, wreszcie kiedy zapewniają największy rozwój społeczny; złe zaś wówczas, kiedy ten rozwój hamują, i kiedy chcą pozostać formą niewzruszoną i wieczną; wtedy nawet, kiedy już treść wewnętrzna innych zewnętrznych kształtów wymaga.
W Europie obejmuje cywilizacya tylko niektóre klasy społeczne, a raczej jednę, która zagarnia i chłonie w sobie wszystko. Cały świat istnieje tylko w niej i dla niej, nauka i wiedza jest wyłącznie jej udziałem: poezya, sztuki, ruch umysłowy, słowem, wszystko, co życie czyni prawdziwie pięknem, wzniosłem i duchowem, co stanowi prawdziwie ludzką, estetyczną i intellektualną stronę tego życia, istnieje tylko w niej i dla niej, a spełnia się tylko przez nią. Poza nią nikt nic nie wie, nikt nic nie umie. Ów świat wyższy pisze, sądzi, mówi, wytwarza opinię społeczną, wydaje dzienniki, napełnia galerye obrazów, biblioteki, teatra; słowem, jest całą cywilizacyą, poza którą istnieje ogromna mętna fala ludzi, żyjąca życiem mniej więcej fizycznem, nieuobyczajona, ciemna, gruba.
Ze wszystkich prawd społecznych najmniej podpada wątpliwości ta jedna, że rozwój oświaty prowadzi za sobą i rozwój moralności.
Jest na niebie droga mleczna, i jak Bogu potrzeba, to bierze z niej kurzawę i tworzy nowe światy... Jest taka sama droga mleczna duchowa, złożona ze wszystkiego, co ludzie myśleli i czuli. Wszystko w niej jest: i to, co robili geniusze, i dzieła talentów, i wysiłki myśli męskiej, i uczciwość kobiecych serc, i ludzka dobroć i ludzkie bole: nic nie ginie, choć wszystko się w pył obraca, bo z tego pyłu, za wolą Boską, tworzą się nowe duchowe światy dla ludzi.
Człowiek się ociera o ludzi i nie jedno w sobie zetrze.
Istnieje prawdziwy wielki świat, który się wspiera na tradycyi, a prócz tego istnieje kanalia, która, mając trochę grosiwa, udaje wielki świat.
Jestem człowiekiem nadto ucywilizowanym, abym stał bezwzględnie po stronie arystokracyi lub demokracyi. W takie rzeczy bawią się jeszcze po zaściankach lub dalekich stanach, gdzie idee przychodzą tak, jak mody, o kilkanaście lat zapóźno. Od czasu, jak nie istnieje przywilej, kwestya jest, podług mnie, zamknięta; tam zaś, gdzie ją zacofanie podtrzymuje, stała się kwestyą nie zasad, ale próżności i nerwów. Co do mnie, lubię ludzi rozwiniętych, wyrobionych nerwowo i szukam ich tam, gdzie ich znaleść łatwiej.
Prawdziwe bogactwo — to ziemia.
Co za dziwne natury? — Ot, np. studenci niemieccy knajpują — i co? — i nie przeszkadza im to ani pracować, ani wyrabiać się na praktycznych ludzi. Ale niechże Słowianin przejmie się tą modą i zacznie knajpować, to zginął, to zaknajpuje się na śmierć! I tak ze wszystkiem. Niemiec będzie pessymistą, będzie pisał tomy o tem, że życie jest rozpaczą — i będzie przytem pił piwo, hodował dzieci, zbijał pieniądze, polewał ogród i sypiał pod pierzyną. Słowianin się powiesi, albo się zgubi szalonem życiem, rozpustą; zdusi się błotem, w które będzie właził umyślnie.
Dawno myślę, że jeżeli ludzie, wyznający zasady liberalne, są często jeszcze wężsi od konserwatystów, to natomiast zasady liberalne, same w sobie, są szersze od konserwatywnych i zgodniejsze z nauką Chrystusa.
Tu się ludzie bawią jeszcze w arystokracyę i demokracyę. Demokracyi nerwowo nie znoszę — to jest, nie ludzi gminnego pochodzenia, ale takich, którzy uważają się za patentowanych demokratów. O arystokracyi myślę, iż jeśli istotnie racyę jej bytu stanowią historyczne zasługi przodków, to większość tych zasług jest u nas tego rodzaju, że spadkobiercy ich powinni włożyć włosiennice i posypać sobie głowy popiołem.
Niemcy, jak również Anglicy, są to ludzie pozytywni, którzy wiedzą, czego chcą. Zagłębiają się nieraz i oni w bezbrzeżne morze zwątpień, ale czynią to metodycznie, jako uczeni, nie jako ludzie czujący i nie jako geniusze bez teki, skutkiem czego niedawna filozofia transcedentalna, ich obecny naukowy pesymizm, ich poetyczny weltszmerc, mają znaczenie tylko teoretyczne. W praktyce dostosowują się oni doskonale do warunków życia. Według Hartmana, im ludzkość potężniej i świadomiej żyje, tem jest nieszczęśliwszą, tenże sam zaś Hartman nawołuje w praktyce, z całym spokojem, Niemca-kulturträgera, do spotęgowania niemieckiego życia kosztem Poznańczyków. Ale pominąwszy ten wypadek, należący zresztą do kategoryi nikczemności ludzkich — Niemcy nie biorą wogóle do serca teoryi, dlatego są spokojni i zdolni do czynu.
Zauważyłem to już dawno, że w Polsce jak każdy szlachcic mą swojego żyda, którego wyłącza z ogólnej niechęci dla żydów, tak każdy demokrata ma swego arystokratę, do którego czuje wyjątkową słabość.
Ja nie wiem, co jest w was Polakach, ale to wiem, że nigdzie na świecie nie ma takiego braku równowagi w kulturze klas społecznych, jak tu. Z jednej strony wykwit, albo może i przekwit kultury, z drugiej strony absolutne barbarzyństwo i ciemnota.
Każde z europejskich miast ma jakąś swoją osobliwość, którą istotnie widzieć warto: Paryż ma ich tysiące, Londyn również, Wiedeń ma swego Stefana, Berlin swego Kaulbacha, Bruksela Wirteza i św. Gudullę, Wenecya swoje kanały, Rzym papieża i Rzym starożytny, Kolonia tum najpierwszy na świecie, Kraków Wawel i Matejkę, Warszawa dobre chęci, któremi jest brukowana, wielkich ludzi do małych interesów, najdłuższe na świecie języki, Saski ogród i dobro społeczne w kształcie dziurawego orzecha, na którym świszcze, kto chce i jak mu się podoba. Wszędzie jest jakaś tradycya, wszędzie z murów patrzy na ciebie, jeśli nie czterdzieści wieków, jak było raz powiedziane na pewnym obiedzie dla jednego z jubilatów warszawskich, to przynajmniej kilkanaście; wszędzie widzisz historyą zakrzepłą w mur i kamień; wszędzie pewną oziębłość narodową, wszędzie jakiś wielki ideał, którego początek w mrokach przeszłości. W New-Yorku niema tego wszystkiego. Główne ciekawości miasta, to hotele i banki, czyli inaczej mówiąc, niema tu żadnych pamiątek historycznych, żadnych ciekawości. Historyi Stanów Zjednoczonych szukaj w Waszyngtonie: w New-Yorku masz tylko kupców.
W Ameryce demokracya nietylko jest państwowa, ale i obyczajowa; nietylko istnieje jako instytucya i teorya, ale jako praktyka.
Jest jedna zasada demokracyi obyczajowej, to jest poszanowanie pracy. Tam, gdzie każda praca jest jednakowo szanowaną i jednakowo świętą, tam niema racyi dzielić przedstawicieli prac na niższych i wyższych społecznie.
My Polacy jesteśmy dawnem społeczeństwem. U nas panuje czysto republikańska zazdrość. Ja piszę komedyę, pracuję dla teatru — dobrze! Zyskałem pewien rozgłos — jeszcze lepiej! — Otóż tych komedyi będzie mi zazdrościł — myślisz, że tylko drugi komedyopisarz — nie prawda. Będzie mi ich zazdrościł inżynier, urzędnik bankowy, pedagog, agent kolejowy, słowem ludzie, którzyby i tak nigdy nie pisali komedyi. Ci wszyscy w stosunkach z tobą będą ci okazywali, że mało sobie z ciebie robią, w rozmowach poza twojemi oczyma będą cię lekceważyli, będą cię naumyślnie umniejszali, żeby się przez to sami mogli więksi wydać. Jeśli kto kazał sobie u tego samego krawca surdut zrobić, to przy pierwszej sposobności ruszy ramionami i powie: »Śniatyński? Wielka rzecz! ubiera się u Pacukiewicza, tak jak i ja!« Oto, jak u nas jest.
Ziemia ciągnie, i ciągnie z taką siłą, że każdy, przyszedłszy do pewnych lat, do pewnej zamożności, nie może się oprzeć chęci posiadania choćby kawałka ziemi.
Tłum zwykle bywa bezlitosny.
Paryż posiada jedną wyższość nad wszystkiemi innemi ogniskami życia. Oto nie znam żadnego miasta w świecie, gdzieby pierwiastki wiedzy, sztuki, wszelkiego rodzaju idee ogólnoludzkie krążyły tak w powietrzu i wsiąkały tak w głowy ludzkie, jak tam. Człowiek nietylko przyswaja sobie tam mimowoli to, co w dziedzinie umysłowej jest najnowszem, ale umysł jego traci jednostronność, staje się wyrozumiały i ucywilizowany. Powtarzam: ucywilizowany, bo we Włoszech, Niemczech i Polsce spotykam głowy, nawet bardzo mocne, ale tak nie chcące dopuścić, aby mogło coś istnieć poza promieniem ich światła, tak wyłączne i tak barbarzyńskie, że dla ludzi, którzy chcieli zachować swój własny sposób widzenia rzeczy, stosunek z nimi był wprost niemożliwy. We Francyi, a ściślej mówiąc w Paryżu, podobne objawy nie istnieją. Jak potok bystro bieżący wyokrągla kamienie, trąc je jeden o drugi, tak prąd życia wyokrągla i harmonizuje tam umysły.
Jeśli wysoka cywilizacya nie zapewnia szczęścia, tedy należy ją odrzucić, i wrócić do czasów, w których ludzie chodzili na czworakach; jeśli zaś, jak powszechnem jest mniemaniem, zapewnia — to musimy przyznać, że i dola społecznego szczęścia, na ogół wziąwszy, w Ameryce bez porównania jest większą, niż gdziekolwiek w Europie, czyli, że demokracya amerykańska najbliżej jest owego społecznego ideału, za którym uganiamy się od wieków.
Obok starych ekonomów, karbowych i leśników, drugim typem, niknącym coraz bardziej z powierzchni ziemi, jest stary sługa.
Z moich własnych spostrzeżeń dawno doszedłem do wniosku, że jesteśmy jednem z najruchliwszych, ale najbardziej w stosunkach pieniężnych lekkomyślnych i nie szanujących terminu społeczeństw. Ja, który lubię dociekać wszelkich przyczyn, zastanawiam się nieraz nad tym objawem — i oto co sądzę: Podług mnie pochodzi on stanowczo z wyłącznie rolniczego zajęcia narodu. Handlem zajmowali się u nas Żydzi i ci nie mogli nauczyć nas ścisłości — rolnik zaś często musi być nierzetelnym, bo ziemia jest niesłychanie nierzetelna, musi być bezterminowym, bo ziemia jest bezterminowa. Ten jej charakter udziela się i tym, którzy w niej grzebią — wchodzi następnie w skład moralnej istoty całego społeczeństwa i powoli staje się wadą dziedziczną.
Ostatecznie wszelkie bogactwo może być uważane za fikcyę, prócz ziemi. Wszystko wychodzi z niej i wszystko istnieje tylko dla niej. Jak bilet bankowy jest kwitkiem na monetę metalową, leżącą w banku państwa, tak i przemysł i handel, co chcesz, jest ostatecznie zmienioną na inny kształt ziemią, — a co do was zwłaszcza, którzyście z niej wyszli, musicie do niej wrócić.
Pomijam, że ogólny stan rolnictwa jest w całej Europie zły, bo to rzeczy znane, ale... Ma szlachcic czterech synów, więc każdy z nich odziedziczy tylko czwartą część ojcowskiego majątku. Tymczasem cóż się dzieje? Każdy, przywykłszy do ojcowskiej normy życia, chce żyć jak ojciec — ot już koniec łatwy do przewidzenia. Po drugie: ma szlachcic czterech synów — to zdolniejsi obierają rozmaite zawody; na roli, o zakład, zostaje najmniej zdolny. Po trzecie: to, co całe szeregi pokoleń zapracowały, jedna lekkomyślna głowa zniszczy. Po czwarte: my jesteśmy nieźli rolnicy, a źli administratorowie, dobra zaś administracya znaczy więcej od dobrej uprawy roli: więc cóż za wniosek? ziemia zostanie, ale my, którzy ją dzisiaj przedstawiamy pod formą większej własności, prawdopodobnie musimy z niej wyjść. Tylko — wyszedłszy, może z czasem wrócimy.