Ledwie pierwszy brzask słoneczka, Przedrze nocy mgłę:
Adaś zrywa się z łóżeczka, I ubiera się.
Leniuch tylko do poduszek Przylega jak głaz,
Ale Adaś nie leniuszek, Wstawać lubi wczas.
II. Adaś ubiera się
Dopatrzyłem raz niechcący, Dzieci krnąbrne, złe,
Co czekają, aż służący Przyjdzie ubrać je.
To papinki, to pieszczoszki, Aż wstyd za nie wam!
Adaś w suknie i pończoszki, Ubiera się sam!
III. Adaś myje się
Znam ja chłopca, który stroni Od wody ze zdroju;
Do mycia go mama goni, Po całym pokoju.
Biega brudny po ogrodzie, Uparty jak kózka;
Ale Adaś w zimnej wodzie, Jak rybka się pluska.
IV. Pacierz
Gdy już główka uczesana, Skończony ubiorek,
Adaś pada na kolana, I mówi paciorek.
Innym dziatkom mama grozi, Że trzepią pacierze:
Adaś modli się do Bozi Uważnie i szczerze.
Potem Adaś mamie, tacie, „Dzień-dobry“ powiada,
I najgrzeczniej przy herbacie, Z rodzicami siada.
Je powoli, by serwety Nie splamić, — uważa,
Co tak często się, niestety, Drugim dzieciom zdarza.
VI. Nauka
Po śniadaniu u mateczki W pokoju nauka,
Grzeczny Adaś swej książeczki Po kątach nie szuka.
Przy czytaniu się nie kręci, Pod nosem nie mruczy,
I nazawsze ma w pamięci, Co się raz nauczy!
Za sen spokojny, za noc przespaną, Dzięki Ci, Boże na niebie!
Pierwsze me myśli, budząc się rano, Obracam w górę, do Ciebie,
I błagam: dozwól, bym przez dzień cały,
Mógł wszystko robić dla Twojej chwały!
II. Wieczorem
Aniele Stróżu i Ty o Boże! W tę noc ponurą i ciemną,
Gdy główkę moją do snu ułożę, Błagam: czuwajcie nade mną.
„Bóg się rodzi!“ brzmi dokoła,
Pieśń radosna, pieśń wesoła!
I na twarzy wszystkich ludzi,
Jakiś dziwny blask się budzi,
Jakaś ufność w serca wchodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“
Nad Betlejem gwiazdka świeci...
Idźcie za nią drogie dzieci,
I dziecinie tej maleńkiej,
Na kolanach złóżcie dzięki,
Że dziś zbawić świat przychodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“
Niech Jej polskie dzieci małe,
Pierwszy wzniosą hymn na chwałę!
Niech Pan Niebios, w czystej wierze,
Pierwszy od was hołd odbierze,
Pierwszą cześć od polskiej młodzi;
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“
A za czystych serc ofiary,
Jezus zeszle wam swe, dary:
Da wam młodość piękną, jasną,
Skarby duszy co nie zgasną,
Chęć do nauk w was roznieci:
„Bóg się rodzi!“ drogie dzieci!
On choinkę wam zapali,
Towarzysze moi mali!
Da wam śliczne prezenciki:
Konie, szable i biczyki!
On wam każdy czyn nagrodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“
Chce On tylko, dziatwo mała,
Byś Go kochać nie przestała!
Byś godniejszą co dnia była,
Tych dobrodziejstw, co On zsyła,
I z czem do was dziś przychodzi,
Ten Bóg dobry, co się rodzi!
Już jesień nadchodzi, już ptaki wędrowne, Gromadzą się w stada nad wodą,
By wzlecieć na długo w te kraje czarowne, Gdzie słońce lśni wieczną pogodą.
I któż tu zostanie? Śród wichru i słoty, Kto słodką się ozwie pociechą?
Gdy tylko na ziemi płacz słychać sieroty, I świegot wróbelka pod strzechą?
Lecz z ptaszkiem pół biedy: choć zima go nęka, Choć wszystko powarzy w swym biegu,
To zawsze się znajdzie poczciwa gdzieś ręka, Co ziarnko mu rzuci na śniegu.
Lecz biedne sieroty... O! Boże mój, Boże! Te całą już tracą nadzieję,
Bo któż je przytuli i któż je w tej porze, W cieplejsze sukienki odzieje?
Nie bójcie się dzieci! otrzyjcie oczęta, Co zaszły łezkami srebrnemi;
O biednych, maluczkich, Bóg zawsze pamięta I nie da im ginąć na ziemi.
Choć wicher szaleje, choć chmury się piętrzą, I śnieżek rozsypał się w płatkach:
Bóg radzi w tej chwili z swą Matką Najświętszą, O biednych sierotach i dziatkach.
A święta Panienka łzę tając na oku, Przywoła służebnic swych grono:
I każe na białym ustawić obłoku, Jaśniejsze od słońca wrzeciono!
I sama przy srebrnej zasiada kądzieli I snuje nić długą jak tęczę;
A wszędzie po świecie roznoszą Anieli, Tej przędzy niteczki pajęcze.
Na krańcach gdzieś ziemi, za wichrów gdzieś śladem, Ulata nić biała tej przędzy;
Bo Marya chce własnym nam wskazać przykładem, Jak biednych ratować od nędzy.
O! patrzcie, jak tkliwie twarzyczka Jej słodka, Do biednych uśmiecha się dziatek,
Jak dla was, sierotek, rozsnuwa nić z motka, Ta Matka, was wszystkich bez matek.
Więc biedne dziecinki! nie płaczcie tak rzewnie, Choć wicher jesienny już wyje:
Bo z przędzy niebieskiej niejedna dłoń pewnie, Tu dla was koszulkę uszyje.
Święty Mikołaj w niebie siedzi,
I w chwale boskiej jasno świeci;
Lecz siwą głowę z dawna biedzi,
Z czem ma na ziemię zejść do dzieci,
Do których schodzi on czasami,
Z błogosławieństwem i z darami.
II.
A tam, w tym ślicznym, cudnym raju,
Jest ogrodniczkiem anioł mały;
„Patrz — mówi — Święty Mikołaju,
Rajskie jabłuszka już dojrzały!“...
Święty z uciechy musnął wąsa,
I sam je z rajskich drzew otrząsa.
III.
A gdy już zebrał worek cały,
Tak do świętego Piotra rzecze:
Muszę do dziatwy śpieszyć małej,
Otwórz mi niebo, zacny człecze,
Bo wiesz, że dziatwa niecierpliwa,
Codzień mię czeka, codzień wzywa!“
IV.
Otworzył Piotr furteczkę w niebie,
I rzekł: — „Idź bracie w Imię Boże!
Lecz ciepły kożuch weź na siebie,
Bo straszny dzisiaj mróz na dworze“.
Święty się ubrał w futro kunie,
I wprost na ziemię z nieba sunie.
V.
I tu do każdej puka chatki,
Bo mu do każdej znana droga;
I wkoło siebie zbiera dziatki,
Słucha Ojcze nasz, Wierzę w Boga,
I radość z świętych lic mu świeci,
Gdy widzi dobre, grzeczne dzieci.
VI.
Lecz niechno jakie dziecko spotka,
Co złe zamiary w sercu chowa;
Wnet jego twarz, zazwyczaj słodka,
Staje się mroczna i surowa,
Dla takich dzieci groźnym bywa,
Aż mu się trzęsie broda siwa!
I chociaż świętą jest osobą,
Choć zwykle dobry i łaskawy,
Takie złe dziecko bierze z sobą,
I niesie w worku do naprawy;
A co tam robi z tem nicpotem,
To lepiej już nie mówić o tem...
VIII.
Lecz polskie dworki, polskie chatki,
Mieszkaniem są poczciwych ludzi;
Spijcie więc błogo drogie dziatki,
Aż was Mikołaj święty zbudzi;
Bo on was wszystkich kocha szczerze,
I dobrych dzieci nie zabierze!
Kochane dzieci! Tak jak co roku,
Na śnieżnym do was schodzę obłoku,
Aby zobaczyć, co też na ziemi;
Dzieje się z dziećmi tak mnie drogiemi?
Jak ja was kocham, o dziatki moje!
Skorom niebieskie rzucił podwoje,
I mimo śniegu co bieli niwy,
Przyszedłem do was, staruszek siwy...
A gdy tam w niebie polscy patroni,
W złotych koronach, z palmami w dłoni,
Co naszą ziemię opiekę wzięli,
O mej podróży się dowiedzieli,
Zeszli się niby w izbie sejmowej,
I temi do mnie przemówią słowy:
Kiedy opuszczasz już progi Raju,
Patronie dziatwy, cny Mikołaju,
I w tej grudniowej, śnieżnej zamieci,
Schodzisz tam na dół do polskich dzieci:
To się też dowiedz, czy tam się plemi
Wśród dziatek, miłość ojczystej ziemi?
Czy ją kochają mocno i szczerze?
Czy codzień za nią mówią pacierze?
Czy od dzieciństwa dobrze jej służą?
Uczą się pilnie, pracują dużo?
I czy w serduszkach dziatwy migota,
Najczystszym blaskiem — wiara i cnota?
A gdy zobaczysz, że od początku
Wszystko w serduszkach u nich w porządku;
Że są pobożne; dobre i grzeczne,
Starszym posłuszne, w szkole stateczne:
To pobłogosław drogie dzieciny,
Od nas, Patronów polskiej krainy,
I od ich świętych Aniołów stróży,
Którzy ich strzegą wśród życia burzy.
Więc w imię Ojca, Syna i Ducha!
Niechże Bóg modłów moich wysłucha!
I niech na ciebie o! dziatwo miła!
Błogosławieństwo niebios On zsyła,
Ku swojej chwale, chlubie starszyzny,
I pożytkowi naszej ojczyzny!
który wchodzi z aniołkami i żegna dzieci krzyżem świętym
Zbliż się tu do mnie drużyno mała,
I niech cię zawsze Bóg szczęściem darzy!
Ciebie nie straszy ma broda biała,
Ni zmarszczki na mej sędziwej twarzy.
Bo wy dziateczki włos siwy czcicie,
Ten włos podobny zbielałym kłosom;
Tylko do gruntu zepsute dziécię,
Urąga starca szanownym włosom.
Ale wam z oczek cześć dla nich świeci;
Z was się Aniołki cieszą tam w niebie;
Więc ja was kocham jak własne dzieci,
I co rok dziatwo schodzę do ciebie.
Nieraz Aniołków ślicznych gromada,
Widząc że patrzę ku ziemi zgięty,
Jak stado ptasząt w krąg mię opada:
„Czego tam szukasz nasz Ojcze Święty?“
A choć z nich każdy jeszcze tak mały,
To przecież z książką siedzi nad stołem,
I wciąż do większej zdążając chwały,
Jest ziemskich dzieci Stróżem-Aniołem.
I ma tu sobie oddane dziecię,
Pod straż wyłączną przez Stwórcę świata,
Które od przygód strzeże na świecie
I wiedzie rączką jakby brat brata.
O! dziatwo! skoro nad tobą czuwa,
Taki przyjaciel z Niebios prawdziwy:
To biada dziecku co się usuwa,
Z pod jego świętej opieki tkliwej!
Lecz tu nie trafił siew złego ducha;
Tu, wśród was nie ma krnąbrnych koziołków;
Tu, wiem że każde z was chętnie słucha,
Swoich rodziców i swych Aniołków.
Więc błogosławię was dziatki lube!
Rośnijcie zdrowe, rośnijcie hoże!
Bogu na chwałę, bliźnim na chlubę,
I niech was strzegą Aniołki Boże!
Luli braciszku mój mały,
Luli sierotko, o luli!
Mamę nam nieba zabrały,
Zimna mogiła ją tuli.
Śpij, ja usiędę w kąciku,
Nucąc ci do snu, mój złoty,
A gdy się zbudzisz chłopczyku,
Za mamę dam ci pieszczoty.
Gdy Bozia mamę nam brała,
Mama złożona chorobą,
Rzekła: „ja będę czuwała
Tam z nieba, synku nad tobą!“
I teraz przy twej kolebce,
Widzę ją, stoi duch biały,
I błogosławiąc cię szepce:
„Luli syneczku mój mały!“
Cyt! co się zrywasz z pościołki,
Co się tak wdzięczysz mój mały?
Pewnie tam z nieba Aniołki
Bawić się z tobą zleciały?
Cyt! dzwon zajęczał w kościółku,
Frunęły dzieci skrzydlate...
O! módl się z niemi Aniołku,
Módl się za mamę i tatę.
Mgły się podnoszą z nad wioski,
Noc już zapada głęboka;
O! śpij spokojnie bez troski,
Bo mama czuwa z wysoka.
Ja sobie siądę w zaciszku,
Nucąc ci do snu, mój złoty;
A gdy się zbudzisz braciszku,
Za mamę dam ci pieszczoty.
Wiosna, zielenią się drzewa,
Słowik już w krzewinie śpiewa,
Róża swą koronę wznosi
I o promień słonka prosi,
Łany zielenią się mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!
W łące rzeczka, strumyk płynie,
Lilja już kwitnie w dolinie,
Fiołki w trawce się kryją,
Zioła ranną rosę piją,
Śliczne igrają motyle:
Ach! jak piękne wiosny chwile!
Deszczyk kropi! Drogie dzieci!
To dla was, dla was on leci!
To deszczyk nauki, cnoty,
Do nich nabierzcie ochoty!
Uczcie się, ileście w sile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!
Lecz pamiętaj polska młodzi:
Wiosna minie, czas uchodzi;
W zimie deszcz wiedzy nie zleci,
Więc uczcie się drogie dzieci!
Potem to wspomniecie mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!
Skończyły się trudy szkolne,
Prace ciężkie i mozolne,
Nudna greka i łacina,
Już spać poszły do komina,
A my wolni niby ptacy,
Oddychamy dziś po pracy.
Hej! siostrzyczko, kwiatku mały!
Coś tęskniła przez rok cały
Do braciszka, który w szkole,
Przebył w ciężkim go mozole:
Otrzyj oczy zapłakane,
Bo już wnet przed tobą stanę!
A gdy spytasz moja złota,
Jak mi szkolna szła robota?
To zgadywać ci nie każę,
Lecz świadectwo ci pokażę,
A w niem ujrzysz blaskiem lśniące,
Wszystkie stopnie celujące!
Bom ja roku nie zmarnował,
Jam pod ławkę się nie chował,
A choć nieraz trudno było,
Spać się chciało, w oczach ćmiło,
Nie straciłem nic na czasie,
I dziś jestem w czwartej klasie!
Choć o kątach dowodzenia,
Twarde były do zgryzienia;
Choć łacina albo greka,
Namęczyły dość człowieka,
Tom doświadczył przecie tego: Dla chcącego — nic trudnego!
Lecz dziś zato mogę śmiało,
Duszą się weselić całą!
Biegać z fuzyą po gaiku,
Hasać sobie na koniku,
Dziś to wszystko zrobić mogę!
— Hej! Walenty, dalej w drogę!
Wracał ze szkoły żwawy Władeczek,
Już w trzeciej klasie, choć taki mały;
A wtem z jednego z wróblich gniazdeczek,
Co tam na drzewach w górze wisiały,
Wypadł wróbelek biedny, maleńki,
Nieopierzony, o żółtym dziobie;
Więc go Władeczek ujął do ręki,
Myśląc, że ptaszka wychowa sobie.
I, wnet wróciwszy, w własne łóżeczko
Położył ptaszka, — dał chleba, maku,
Potem mu ciepłe usłał gniazdeczko,
I ciągle myślał o swoim ptaku:
Czy mu też dobrze za klatki kratą?
Czy ma, co trzeba, o każdej porze?
I ucieszony wołał: — „Patrz, tato,
Nigdzie mu lepiej być już nie może!“
— „Prawda, mój synku! odparł mu tato,
Może on wdzięczny za serce twoje;
Lecz nie zapomnij, że teraz lato,
Że ptaszek skrzydeł posiada dwoje;
Że może biedny, z za szczebli klatki,
Choć mu tu dobrze, choć ma co trzeba,
Tęskni nieborak do ojca, matki,
I do słoneczka, co świeci z nieba“?
Spoważniał Władzio i rzekł: — „Mój Boże!
To go odnieśmy do jego mamy,
Pójdziemy razem, to łatwiej może,
Wśród drzew gniazdeczko ptaszka poznamy!“
I poszli. — Władzio puścił wróbelka,
Nawet nie płakał po jego stracie;
Bo radość jego w tem była wielka,
Że mógł go wrócić mamie i tacie.
Mieszkańców lasku,
Czarowny śpiew...
Jakże nas cieszył nutą wesołą,
Gdy się po niwach rozległ wokoło,
O rannym brzasku,
Wśród ziół i drzew!
Piękne to chwile,
Spędzone tam!
Na ukochanych rodziców łonie,
W lubem przyjaciół krewnych gronie,
Gdzie było tyle
Życzliwych nam!
Wszystko bawiło,
W porze tych lat:
Leśne ptaszyny, barwne kwiateczki,
Rodzinna wioska, niebo, gwiazdeczki...
Dziecię prześniło,
Dni swoich kwiat!
*
Piękna, lecz krótka wiosna natury,
Krótsza w dniach życia, człowieka!
Bo zmrok choć pierwszą zamgli ponury,
Słońca ją promień znów czeka,
A wiosna życia skoro przeminie,
Gwiazdą nie świeci jutrzenki,
I barwy smutku w żadnej godzinie,
Z ciemnej nie zedrze sukienki!
O! jutrznio nauk! jasnych promieni
Rozsiej nad nami blask złoty!
Byśmy nie byli błądzić zmuszeni,
W cieniu bolesnej ciemnoty!
Co godzinę kotek myje,
Łapki, pyszczek, uszka, szyję.
Dziatwa często zapomina,
Że się codzień myć należy,
A czyż nie wstyd, by kocina,
Czystszą była od młodzieży?
O czem tak marzysz małe pacholę?
I czemu troska siadła na czole, Na skroni twojej dziecięcej?
Czemu pierś twoją westchnienie wznosi,
A jasne oczy łza bolu rosi, I serce bije goręcej?
Jak młode orlę z granitów skały,
Tak się do lotu zrywasz, mój mały, Jak skrzydła wznosisz rączyny!
Na wiatr rozwiane jasne twe sploty,
Że mi wyglądasz synku mój złoty, Jak Anioł z Bożej krainy!
O! rozwiń skrzydła, sokole młody!
Nad twoje ziemie, sioła i grody, Nad rzeki twoje i morza!
I czy ci w polu zostać hetmanem,
Czyli u steru dzielnym retmanem, Niech cię prowadzi dłoń Boża!
Rzuć się w toń światła, jak nurek śmiały,
I perły zbieraj, synku mój mały, Perły, z twych dziejów skarbnicy!
I to nie garnij co blaskiem świetne,
Lecz to, co zacne, piękne, szlachetne, Co godne serca świątnicy!
A więc na ziemie, wiatry i wody,
Poselstwo dajem ci, synku młody, Więc spraw się dobrze chłopczyku!
I od Tatr zbieraj ożywcze tchnienie,
Z ziemi twej rosę, z niebios promienie, Z wód perły, bursztyn z Bałtyku!
Maryanek, Zosia i Mieczek,
Łakomi byli jak rzadko;
Z iluż to cukrów, ciasteczek,
Spiżarkę obrali gładko?
Szczególniej Mieczuś: jak kotek,
Mistrzem na takie był sprawki,
I zawsze umiał łakotek
Dostać, bez klucza, ze szafki.
Raz patrzy: mama zamyka
Do szafy flaszki i słoje;
Skądby tu dostać kluczyka?
Przemyśliwali we troje.
E, cóż to! czyż i bez klucza,
Otworzyć szafki nie można?
A choć katechizm naucza,
Że być łakomym, rzecz zdrożna:
Nasz Mieczek wspiął się na szafkę,
Traf... traf... odemkły się rygle;
W pośpiechu strącił karafkę,
Ot, co sprawiły psie figle!
Otwiera słoik za słojem,
Aż od gorączki się poci...
— „No, rzekł, stanęło na mojem,
Teraz się najem łakoci!“
Skosztował... jakiś płyn słodki,
Aż oblizuje paluszek!
Leci to nie były łakotki,
Tylko lekarstwo na brzuszek.
Przez trzy dni, po tej robocie,
Nie wstawał Mieczuś z łóżeczka...
A dzieci, wiedząc o psocie,
Oj! śmiały, śmiały się z Mieczka!
Mały chłopczyna, Który dopiero zaczyna Rok szósty życia, Roił niemal od powicia, Że już nad niego, Nie znajdzie w świecie większego, Olbrzyma!
Chcąc więc osóbce swojej większą nadać postać,
Jak owa żaba w bajce, pysznie się nadyma!
Kładzie ogromny cylinder na głowę,
Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę
Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!
A że do garnituru potrzeba koniecznie
Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,
A nawet bardzo nieładnie, Jeśli kto kradnie:
Nasza pocieszna figurka,
Bierze kryjomo kluczyk, otwiera i z biurka
Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka, I już za progiem!
A za nim po ulicy, jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły: „Patrzcie! ta figa,
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?“
To znowu nań wołają rówieśnicy mali:
„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!“
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę wpada,
A on jak długi bruk zmierzył! Biada!
Oberwał guza! Niewiem co tam dalej było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!
*
Jeśli kto z małości zacznie, Starszych małpować niebacznie, I wady tej oduczyć jeśli się nie stara: Zawsze go zato przykra spotka kara!
Śmiał się Janek ze starca, że idąc w zawieję,
Przewrócił się i rozbił. — „Niech się Jaś nie śmieje!
Rzecze mama, — toż samo może spotkać ciebie!
Na dzieci nielitosne gniewa się Bóg w niebie.
Szanuj, drogi mój Janku, starca włosek siwy,
By i ciebie uczczono, gdy będziesz sędziwy“!
Powiem wam na ucho, dzieci, Coś o sercu Tadeuszka: Raz do pajęczej sieci, Wleciała muszka.
Często, gdy w młodej drużynie Dziatwy z okolicznych wiosek,
Bawił się Tadeuszek, — muszka się nawinie, I tnie go w ucho lub w nosek.
„Cierpże teraz, zawołał, nieznośny owadzie, Coś bolu sprawił mi tyle!
Ot, już pająk na siatkę długie nogi kładzie, Aby cię zdusić za chwilę!
Wcale cię nie żałuję!“ — „Wstydź się, rzecze ciotka,
Zamiast młodszym przyświecać litości przykładem,
Ty się mścisz, Tadeuszku, nad biednym owadem...
A nuż i ciebie podobny los spotka?
Nuż i nad tobą, nielitosne dziecię, Mocniejszy znęci się w świecie?
Cóż poczniesz wtedy?“ Ani jedno słowo,
Nie wyszło z zawstydzonych ustek Tadeuszka;
Tylkom widział za chwilę; jak nad jego głową, Ta sama brzęczała muszka.
Jaś miał małpkę. Wiecie o tem,
Że pocieszne to stworzenie,
Z wielkim sprytem, chwyta lotem,
Każdy ruch, giest i spojrzenie,
Od samego przeto ranka,
W domu pełno wrzawy, stuku;
Małpka wciąż przedrzeźnia Janka,
A on śmiał się do rozpuku.
Lecz się wkrótce Janek mały,
Jej figlami znudził trochę,
I sam w odwrót przez dzień cały,
Jął przedrzeźniać swą pieszczochę.
— „Że cię małpka naśladuje,
Rzekł ktoś, no, bo głupie zwierzę;
Lecz czyż wstydu Jaś nie czuje,
Że z głuptaska przykład bierze?“
Staś, że młodszego brata poprawić potrafi, W stylu i w ortografii,
Już się za najmędrszego uważa człowieka, I wszystkich traktował z lekka.
Tymczasem, gdy mu przyszło chrząszcz pisać w kajecie, W ogromny popadł ambaras,
I w tym jednym wyrazie, czy uwierzyć chcecie, Zrobił dwa błędy naraz!
Więc dziadzio, poprawiając myłki w jego pracy,
Rzekł: „brzydko, kto nad innych wynosi sam siebie, Bo zawsze znajdą się tacy, Co więcej wiedzą od ciebie“.
Bierz wzór Bronku z Adasia, patrz, jak on się uczy, Jak zgrabnie pisze, jak czyta! Nigdy pod nosem nie mruczy; Gdy nauczyciel go pyta!
A na to Bronek, mażąc się szkaradnie, Z minką pociesznie skrzywioną:
„Tatko, rzekł, Adaś na złość uczy się tak ładnie, By go nademnie chwalono!“
„O maleńki psotniku, rzekł ojciec z uśmiechem, Nie to twego lenistwa przyczyną, o! nie to!
Uściskaj zaraz brata, bo co mienisz grzechem, Jest właśnie jego zaletą!“
Dziateczki! jakiż widok byłby to wspaniały,
Gdybyście wszystkim na złość uczyć się zechciały!
Brzydko gdy chłopcy kłamią, ale stokroć gorzej I smutniej tacie i marnie,
Kiedy serce dziewczynki o kłamstwa się wdroży, Kiedy dziewczynka kłamie!
Bo skoro dobry Pan Bóg dał nam piękną mowę, Niech słowa prawdy z niej wieją...
A kto kłamie, takiemu wnet usta różowe, Z wstrętu do kłamstwa — czernieją.
*
Mama Zosi raz w piątek poszła na targ wcześnie, A idąc rzekła do córki:
— Zosiu! ja ci przez Rózię nadeślę czereśnie, A ty smaż konfiturki;
Tylko nie zjedz mi żadnej, mama o to prosi, A nic nie skryjesz przed matką. —
Innaby posłuchała... gdzie uprosić Zosi,
Co była łaściuch jak rzadko!
Zaledwie że czereśnie dała na stół Rózia, Wnet na nie Zosia napada,
Pakuje je w usteczka, aż puchnie jej buzia, Z takiem łakomstwem zajada!
Wtem mateczka się zjawia. — No cóż, moja córko! Czemżeś tak bardzo zajęta?
— Czem, mamo? — Tak, czem, pytam. — Ach! tą konfiturką, Smażę, aż bolą rączęta.
— I żadnej nie ruszyłaś? — Żadnej, proszę mamy, Niech mama Rózię zapyta!
A skądże buzia czarna, skąd na niej te plamy? — Bo jeszcze dzisiaj nie myta!
— I stąd czarna, nieprawdaż? O! dziewczynko mała,
Złe się bardzo uczucie w twem serduszku budzi:
Ty skłamałaś, więc buzia od kłamstwa zczerniała,
Bo kłamstwo duszę kala i usteczka brudzi!
„Posłuchaj Zbyszku, co książka gada? Są w niej tam rzeczy nielada!“
Tak siwy dziaduś mówił do wnuka, I w las nie poszła nauka.
Zbysio książeczkę przyłożył do ucha, I słucha!
Lecz choć na wszystkie strony ją obraca, Kartkę po kartce przekłada, Daremna praca, Książka nic sama nie gada!
„Dziadziu! czy to się godzi tak żartować ze mnie? Męczę się, pocę daremnie,
Przyciskam książkę rękoma obiema, A ona milczy jak niema!“
„Oj! maleńki psotniku, wszyscyście jednacy, Sądzicie, że do celu można dojść bez pracy,
Że dosyć mieć pragnienie i chętkę przykładną, A pieczone gołąbki same do ust wpadną!
Przeczytaj, to się wtedy przekonasz na oczy, Że niema milszej rozmowy
Nad tę, którą z książkami duch człowieka toczy, Nad rady książki-niemowy“.
*
Dziateczki! czyż i z wami nie jest tak z początku?
Książka nudna, wołacie, Bóg wie co w niej świta,
A nim ją które z dzieci w połowie przeczyta, Już książka wala się w kątku!
„Niech lalka będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,
Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!“ Takie przestrogi Ewunia mała, Swojej laleczce dawała. W kwadrans potem mama woła: „Pójdź Ewusiu, weź książeczkę, Dosyć byłaś już wesoła, Będziem uczyć się troszeczkę!“ Słysząc to Ewunia mała, Nagle w głos się rozbeczała. Widząc, na jaką zanosi się walkę,
Rzekła mama do Ewci, co karciła lalkę:
„Niech Ewa będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,
Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!“ Każdą przestrogę, luba młodzieży,
Naprzód do siebie samych stosować należy!
Już znacie wiersze, znacie obrazki,
Jużeście treść ich poznały całą,
Lecz mi powiedzcie dziateczki, z łaski,
Co się też z tego w główkach zostało?
Niedosyć bowiem, kochane dzieci,
Książeczkę tylko przebiedz oczyma,
Bo to co łatwo do ucha wleci,
To drugie ucho pewnie nie wstrzyma...
Lecz trzeba pokarm nauki zdrowy,
Z książki — do serca przenieść i głowy!
↑Jest to pierwszy wogóle wiersz autora niniejszej książki. Drukowany był w 1863 r. w warszawskim „Przyjacielu dzieci“.
↑ W spisie treści wiersz ujęty pod tytułem Zuch dzieweczka.
↑ W spisie treści wiersz ujęty pod tytułem W imionniku Czesławka.