Pod Syon woysko przyszło, które srodze Klorynda, z ludźmi swoiemi, witała; W Erminicy się płomienie niebodze Zaymuią, skoro Tankreda uyźrzała; Lecz y on nie mniey zagrzał się, gdy w drodze Klorynda mu twarz gładką ukazała; Dudon zabity, swoi go chowaią, Cieśle dla drzewa w lasy wysyłaią.
1.
Iuż wiatrek cichy, wieiąc na świt rany,
Znać dawał, że się iutrzenka ruszała,
Która, tym czasem, w różą przeplatany
Wieniec swą złotą głowę ubierała.
Każdy ochotnie, we zbroię ubrany,
Ruszał się, kiedy ogromna zabrzmiała
Trąba y w głośne bębny uderzano.
Zaczem się woysku ruszyć roskazano.
Roztropny Hetman umie ich sprawować,
Słodkie wędzidło ochocie obiera:
Łatwiey szaloną Wisłę[1] nakierować,
Kiedy swe wszytkie wody w kupę zbiera;
Łatwiey wiatr wstrącić, łatwiey go hamować,
Gdy Krępak[2] z lasów wysokich odziera.
Kto za kim iść ma w drodze — ukazuie,
Sam wszystkich w hufce dzieli y szykuie.
3.
Tak spiesznie iadą, że się im tak zdało,
Iakoby sobie skrzydła przyprawili;
Iuż się też słońce do południa miało,
W którey więc bywa naygorętszey chwili,
Kiedy się Święte Miasto pokazało,
Mało co daley, niźli w równey mili.
Wszyscy wesołe krzyki wypuszczaią,
A Ieruzalem pożądne witaią.
4.
Tak pospolicie żeglarze bywali,
Którzy czas długi, przez morskie bałwany,
Pod cudzem niebem, tam y sam, pływali
Przez różne wiatrów szalonych odmiany —
Kiedy nakoniec, nędzni, oglądali
Miłą oyczyznę y dom pożądany,
Wzaiem go sobie palcem ukazuią,
Y przeszłych więcey niewczasów nie czuią.
Kiedy się tak w nich serdeczna krzewiła
Radość y szczęścia dalszego otucha,
Po niey w nabożne myśli nastąpiła
— Pełna pokory Bogu miłey — skrucha.
A bez wątpienia sama to sprawiła
Łaska Świętego w twardych serca Ducha:
Nie śmie wzrok śmiele patrzyć upłakany,
Tam, kędy odniósł Bóg śmiertelne rany.
6.
Ciche wzdychanie, słowa przerywane.
Łzy a łykanie tylko słyszeć było;
Iako więc czynią, którzy zfrasowane
Serca swe maią — y zaraz im miło.
Taki dźwięk czynią lasy rozdymane
Od wolnych wiatrów y kiedy ruszyło
Z nienagła morze ciche wałów słonych,
O skałę, albo o brzeg odtrąconych.
7.
Pierwszy wodzowie idą nogą bosą,
Co widząc drudzy, także też czynili;
Y kit y pierza u czapek nie niosą,
Iedwab y świetne stroie porzucili.
O odpuszczenie grzechów Boga proszą,
Serca y myśli górne poniżyli,
A ieśli z płaczu które słowo gwałtem
Mógą przemówić — mówią takim kształtem:
„Tuś na tem mieyscu raczył, Wieczny Panie,
Krew swą przelewać, tuś raczył omdlewać,
A ia, o grzeszny, teraz patrząc na nie
Niegodnem okiem, nie mam łez wylewać?
O wielka złości, o zapamiętanie!
Czegóż się więcey po tobie spodziewać,
Kamienne serce, ieśli się nie ruszysz,
Ieśli się teraz od żalu nie kruszysz?“
9.
Na ten czas w mieście, co z naywyższey wieże,
Co wszytkie strony z góry odkrywała,
Ieden kurzawy z daleka postrzeże,
Która się, iako chmura iaka, zdała;
Właśnie tak, gdy się na deszcz wielki bierze,
Błyskawica się po niey przebiegała.
Lecz blask, który z zbróy świetnych wyskakował,
Konie y ludzie potem ukazował.
10.
Ten pocznie wołać: „O iaki z kurzawy,
O iaki z prochu obłok widzę z góry!
Iako naypręcey mieycie się do sprawy,
Straży zawodźcie, opatruycie mury,
Iuż teraz inszey nie trzeba zabawy;
Podnoście wałów, zaprawuycie dziury,
Patrzcie, iaki tam proch idzie do nieba,
Nieprzyiaciel to, do zbróy się mieć trzeba!“
Niespodziewaną wszyscy zięci trwogą,
Lękliwa biała płeć, ludzie podeszli,
Bogom oddaiąc oyczyznę ubogą,
Do swoich meszkit małe dzieci nieśli.
A ci, co duży y co się bić mogą,
Pod chorągiew się y do bębnów zeszli.
Co żywo — do bram bieży, mosty wzwodzi,
A król sam wszystkich z pilnością obchodzi.
12.
To sporządziwszy, nic się tam nie bawił.
Ale na wieżę szedł, którą uczony
Tak budowniczy przy bramie postawił,
Że z niey na wszytkie widać było strony.
Po Erminią ztąd zaraz wyprawił,
Którą był przyiął litością ruszony
Do siebie na dwór, kiedy iey dobyto
Antyochiey y oyca zabito.
13.
W tem iuż Klorynda była wyiechała,
A za nią hufiec iazdy szedł nie mały,
A żeby nazad łacny odwrót miała,
Argant iey czekał w bramie między wały.
Wszystkiem ochoty swoiem dodawała,
Ukazuiąc twarz y swóy wzrok zuchwały.
„Dziś się nam — prawi — trzeba dobrze stawić,
Y na początku co dobrego sprawić.“
Ledwie te słowa do nich wymówiła,
Kiedy się stroną rota ukazała,
Co stado owiec y bydła pędziła
Y do obozu nazad się wracała.
Na rączem koniu zaraz poskoczyła,
Y z rotmistrzem się — co w przód szedł — potkała:
Gard był rotmistrzem, człowiek wielkiey siły,
Lecz iego siły małe ku niey były.
15.
Zbiła go z konia na pierwszem potkaniu,
Co y poganie y naszy widzieli;
Że się im w onem pierwszem harcowaniu
Zdarzyło dobrze — za szczęście to mieli.
Tak mężnie naszych w onem uganianiu
Gromiła, że się oprzeć ani śmieli,
Co raz to barziey z swemi nacierała,
Y może tak rzec, że na nich iechała.
16.
Tak nasi korzyść zdobytą stracili,
Co im sromoty więcey przyczyniło.
Toli na wzgórek sprawą ustąpili,
Gdzie iakokolwiek mieysce ich broniło.
Goffred w tym kinie: niechay ich posili
Tankred — co iemu słyszeć było miło,
Iako więc piorun wypada z obłoku,
Tak na nich natarł y przyskoczył z boku.
Drzewo tak złożył y tak potem toczył
Swem dzielnem koniem Tankred pomieniony,
Że król rozumiał, gdy go z wieże zoczył,
Że to był rycerz iakiś doświadczony.
Y Erminiey pytał — kiedy skoczył —
Co z nim patrzała na utarczki ony:
„Tyś chrześciany często widywała,
Y podobnobyś y tego poznała.“
18.
Nic Erminia nie odpowiedziała
Na to, o co iey na ten czas pytano,
Ale westchnęła y tylko płakała,
Miasto słów, których od niey wyglądano.
Wprawdzie płacz w sobie potężnie trzymała,
Lecz nie tak przedsię, aby nie doyźrzano,
Kiedy niepełne westchnienie puściła
Y bawełnicę[3] łzami omoczyła.
19.
Potem tak rzecze, skrytą pokrywaiąc
Miłość zmyśloney płaszczem nienawiści:
„Miałabym go znać, kiedy podieżdżaiąc
Pod mury — choć nań nacierali wszyscy —
Mordował moich, w przykop przyganiaiąc,
Więźnie y wielkie często brał korzyści.
Ach iako bije! Iego rany zgoła
Nie zleczą czary, ani żadne zioła.
Tankred mu dzieją; gdzieżbym to tak była
Szczęśliwa kiedy, żebym go dostała.
Ale — żebym się nad nim napastwiła —
Żywegobym go raczey rada miała.“
Taką iey mowę obracało siła
Inaczey, niźli ona rozumiała.
Z płaczem zmieszała te ostatnie słowa,
Srogiem zagrzana ogniem białagłowa.
21.
A w tem Klorynda, widząc przeciw sobie
We wszytkim biegu rzeźwiego ionaka,
Skoczyła także z drzewem w oney dobie,
Chcąc go ugodzić w gębę nieboraka.
Trafili się w łeb y skruszyli obie
Drzewa; iey się sznur zerwał u szyszaka
Y spadł iey z głowy na ziemię, że potem
Błysnęła twarzą y warkoczem złotem.
22.
Oczy się, iako słońce, rozświeciły
Wdzięczne, chocia się była rozgniwała:
Cóż? kiedyby się do śmiechu skłoniły,
Cóż? kiedyby w nich łaskę ukazała.
Nie stóy Tankredzie: onci to wzrok miły,
Ona twarz piękna, coć się podobała,
Kiedyś ią znalazł z trafunku u zdroiu,
Po zbyt gorącem upragniony znoiu.
Tankred — co przedtym nie był na to dbały,
Iaką tarcz miała, w iakiey była zbroi —
Poznawszy ią w twarz teraz, skamieniały
Y iako martwy, w ziemię wryty stoi.
Ona naciera, on — na inszych śmiały —
Iey się obrazić, iey się ranić boi.
Na inszych siecze, na nię żadnym kształtem
Niechce, chocia go ona goni gwałtem.
24.
Nie bije wzaiem rycerz uderzony,
Y nie tak się iey ostrey szable chroni,
Iako, śmiertelnym grotem przerażony,
Iey piękney twarzy pilnuie w pogoni.
Mówi sam z sobą: „Otom nie raniony,
Chocia mam ciężkie razy od iey broni,
Ale te cięcia, które wypadaią
Z iey piękney twarzy, w serce ugadzaią.“
25.
Nakoniec na to skłonił myśl wątpliwą,
Aby nie umarł miłośnik nieznany;
Chce prosić, żeby nie była tak mściwą
Nad tym, co iey iest więzień y poddany.
„Ty — prawi — któraś tak nielutościwą,
Że mnie samemu tylko daiesz rany,
Wyiedź kęs od swych, tam się skosztuiemy,
Tam się — który z nas mężnieyszy — dowiemy.“
Skoro Klorynda tych słów wysłuchała,
Na to podanie iego pozwoliła,
A że bez hełmu była, nic niedbała.
Y tak go z głową odkrytą goniła.
Uciekał Tankred, ale go dognała,
Y doganiaiąc trochę go raniła.
„Stóy — rzecze do niey — pierwey zawrzeć mamy
Pewne umowy, niźli się potkamy.“
27.
Stanęła zaraz na tę iego mowę,
Iemu też miłość dodała śmiałości:
„Tę — prawi — ze mną zachoway umowę,
Nim dobrowolnie umrę od żałości:
Wydrzy mi serce, albo utni głowę,[4]
Kiedy mieć nie chcesz nademną litości.
Twoie to serce, a ieśli go żywo
Nie chcesz mieć — niechay umrze, kiedy krzywo.
28.
To serce winno y te piersi krzywy,
Przebiy ie mieczem, a toć ich nie bronię;
Chceszli też z prętkiey strzelić w nie cięciwy?
Y zbroię zdyimę y paisz odsłonię.“
Chciał ieszcze daley Tankred nieszczęśliwy
Skarżyć się, od swych daleko, na stronie;
Lecz onę skargę, ono narzekanie
Przerwali ludzie, co przypadli na nie.
Bo nieprzyiaciel od naszych pędzony,
Lub chytrze, lubo do prawdy uchodził;
Nasz ieden — widząc włos iey rozpleciony,
Który po wietrze y tam y sam chodził —
Skradł się y przypadł w tył, niepostrzeżony,
Aby ią w głowę odkrytą ugodził.
Krzyknie nań Tankred srodze wylękniony,
Kiedy na nię miecz uyrzał wyniesiony.
30.
Przedsię iey trochę drasnął w koniec głowy,
Bo raz był słaby, iako to kwapiony;
Iey warkocz złoty taki miał blask nowy,
Kilką kropli krwie rumianey zmoczony,
Iaki więc miewa kamień rubinowy,
Misterną ręką w złoto oprawiony.
Roziadł się Tankred y z dobytą bronią
Za tym, który ią ranił, szedł w pogonią.
31.
Tamten uciekał, ledwie więc z cięciwy
Puszczona strzała tak prędko bieżała.
Ta się zdumiała, widząc one dziwy.
Lecz daley bieżeć za niemi nie chciała,
Ale skoczywszy, swóy lud boiaźliwy
Y uchodzących nazad nawracała,
Czasem naciera, tył podaie czasem
Y tym fortelem barziey szkodzi naszem:
Równie tak szczwany na puszczy zubr srogi,
Kiedy ucieka, wszyscy go psi gonią,
A ieśli stanie y obróci rogi,
Nie nacieraią y daleko stronią.
Dzielna Klorynda broni strzałom drogi,
Tarczą za sobą trzymaiąc w pogonią:
Od wyciśnionych tak się zasłaniaią
Trzcin Murzynowie, kiedy uciekaią.
33.
Kiedy tak długo, oni uciekaiąc,
A nasi goniąc, pod mur podieżdżali:
Nieprzyiaciele, swe fortele maiąc,
Nazad się zasię zprętka obracali.
Y iako znowu, śmiele nacieraiąc
Na naszych z tyłu y z boku strzelali.
A wtem też Argant — na co dawno godził —
Naszem na czoło z swoiemi zachodził.
34.
Daleko od swych Argant się wysadził,
Chcąc się sam potkać naprzód przed wszystkiemi,
Pierwszy, w którego kopiią zawadził,
Został y z koniem obalon na ziemi.
Nikt mu nie zdołał, żaden mu nie radził,
Nikt nie porównał z nim między naszemi,
A gdzie się z mieczem ogromnem zawinął,
Kilka ich razem, rzadko ieden zginął.
Klorynda także mężnie się stawiła,
Ardeliona rotmistrza starego
Na obie stronie sztychem przepędziła,
Dwu tuż przy sobie synów maiącego;
Barzo szkodliwie przez piersi raniła
Alkaliandra, syna co starszego.
Polfernus młodszy ledwie uszedł zdrowy,
Od ostrey szable mężney białeygłowy.
36.
A kiedy nie mógł Tankred zapędzony
Dognać owego, bo miał koń leniwszy[5]:
Że się daleko uniósł zagoniony
Lud iego — uyźrzał wzad się obróciwszy.
A widząc, że był zewsząd okrążony,
Biegł mu na pomoc konia rozpuściwszy.
Za nim poskoczył pułk niezwyciężony,
W naygorszych raziech[6] zawsze doświadczony.
37.
O pułku mówię sławnym Dudonowem,
[Będzie go Muza często wspominała]
Przed nim w przód Rynald szedł w kirysie nowem,
A uroda go sama wydawała,
Po białym orle w polu lazurowem
Erminia go zarazem poznała.
Rzecze królowi, co nań patrzył pilnie:
„O tem ci, co wiem, powiem nieomylnie“.
Z tem żaden w dziełach nie zrówna Marsowych,
Choć mu szesnaście dopiero lat liczą;
Kiedyby sześci Goffred miał takowych,
Iużby Syrya była niewolniczą,
Łatwieby przez miecz państw dostał wschodowych,
Y królestw, które z południem graniczą,
Sam Nil, choć głowę tak dalego kryie,
Pewnieby musiał mieć łańcuch u szyie.
39.
Rynald mu imię. Iego rozgniewaney
Ręki się srodze nieprzyiaciel boi;
Ten zasię drugi w zbroi smalcowaney,
Co się po prostu y statecznie stroi,
Dudo iest z Konse, który tey wybraney
Roty iest wodzem, co to za nim stoi:
Rycerz to wielki, choć ma zeszłe lata,
Siła ten widział, siła zwiedził świata.
40.
To zasię drugi w czarnym złotogłowie
Gernand, rodzony króla norweyskiego;
Ten taką pychę uprządł sobie w głowie.
Że w świecie nie masz nadeń zacnieyszego.
Z tych dwu zaś tamten, Odoard się zowie,
Ta Gildylippa, z dzieła rycerskiego
Sławni, lecz ieszcze sławnieyszy z miłości,
Y z zobopólney ku sobie szczerości“.
Słuchaiąc król tey Erminiey mowy,
Widział, że iego ludzie iuż przegrali,
Bo mężny Rynald y Tankred surowy
Iuż ich z obustron byli rozerwali.
Gdy zaś potem pułk natarł Dudonowy,
Nikt się nie oparł, wszyscy uciekali.
Sam od Rynalda koniem potrącony,
Ledwie wstał z ziemie Argant obalony.
42.
Y nie wstałby był po tem uderzeniu,
By Rynaldowi koń był nie szwankował;
Zaczem mu noga uwięzła w strzemieniu
Y zmieszkał trochę, niżli iey ratował.
Nieprzyiaciel też po tem pogromieniu,
Do miasta pod mur rączo ustępował.
Sama Klorynda tylko w swey osobie,
Z Argantem, wszystkich trzymała w złey dobie.
43.
Y on y ona mężnie y statecznie,
Postawaiąc wraz, tak naszych wspierali,
Że iako tako mogli uść bespiecznie
Ci, co do miasta naprzód uciekali.
Dudon zaś chciwy, chce szczęścia koniecznie
Pierwszego zażyć, siecze, bije, wali,
Raz tylko w łeb ciął mężnego Tygrana,
A zdechł zarazem, taka była rana.
Nic nie pomogła zbroia Korbanowi,
Ani Halemu szyszak znamienity:
Obu od szyie tak ciął ku brzuchowi,
Że dusza zaraz wypadła z ielity.
Z zawoiem łeb zdiął Alimansorowi,
Machomet poległ na wylot przebity.
Nakoniec y sam Cyrkaszczyk się boi,
Gdzie poyźrzy, widzi iako Dudon broi.
45.
Zgrzyta zębami Argant rozgniewany,
Zastanawiał się, lecz czasem uchodził;
W tem iakoś przypadł mało spodziewany,
Y pod zbroię go koncerzem ugodził;
Utopił go w niem, a od oney rany
Dudon iuż więcey po świecie nie chodził.
Ległeś, niestetyż! rycerzu wybrany
Y uiął cię sen twardy, nieprzespany.[7]
46.
Trzykroć się wspierał y podnosił oczy,
Chcąc co słonecznych zachwycić promieni,
Trzykroć upadał; pierwszey zbywa mocy,
Polega, blednie y wszystek się mieni.
Nakoniec oczy, ciężkiey pełne nocy.
Zawarł y poszedł do podziemnych cieni.
A Argant, skoro tę robotę sprawił.
Biegł wciąż y nic się nad trupem nie bawił.
A chocia zlekka do swych ustępował,
Czasem się wracał y naszych wyzywał:
„On to miecz, co mi Hetman wasz darował,
Daycież mu sprawę, iakom go używał,
Y odnieście mu, że go będę chował
Y lada iako nie będę go zbywał;
Mniemam, że mu to słyszeć będzie miło.
Że mi się iem, tak szczęśliwie zdarzyło.
48.
A powiedzcie mu, że y sam skosztuie.
Iako iest dobry, iako doświadczony.
Y że go prętko sam w boku poczuie,
Kiedy w niem także będzie utopiony“.
Słysząc to nasi, iako ich szkaluie.
Skoczyli za niem śmiele przez zagony.
Ale on iuż był ustąpił pod mury,
Pod pewną basztę, z którey bito z góry.
49.
Tem, którzy murów wysokich bronili.
Drudzy kamienie gęste z dołu nieśli
Y naszych z łuków wiele poszkodzili,
Co byli blisko pod mury podeśli.
Tak, nie bez szkody, nazad się wrócili,
A Saraceni do swych w miasto weśli;
Iuż też y Rynald, próżen oney trwogi,
Wstawszy, z pod konia dobył sobie nogi.
Biegł wielkiem pędem, chcąc na Cyrkaszczyku
Zemścić się srogiey śmierci Dudonowey;
Krzyknie na swoich, co po pułkowniku
W oney przygodzie smętnie stali nowey:
„Takli stać tylko darmo macie w szyku
A nic nie czynić w żałości takowey?
Czemu się wodza naszego nie mściemy?
Czemu do murów zaraz nie bieżemy?
51.
Niechay z żelaza, niechay będą z stali,
Z basztami iako nawarownieyszemi,
By wszyscy, co ich, na nich także stali —
Nie będzie Argant bespieczny za niemi.
Będą się y tam Saraceni bali;
Ia wprzód do szturmu póydę przed wszystkiemi“.
To rzekszy, skoczy ku wysokiei ścienie[8],
Niedba na strzały, ognie y kamienie..
52.
Ogromną głowę y oczy gniewliwe
Y straszliwą twarz tam y sam obraca:
W nieprzyiaciołach trwożą się lękliwe
Serca, mniemaią, że iuż mur wywraca.
Kiedy tak Rynald swoie szturmu chciwe
Prowadził pod mur, Sygier ie odwraca
Przez którego więc zawsze odprawował,
Gdy co ważnego Goffred roskazował.
Ten pocznie wołać: „Barzoście to śmieli,
Wrócić się nazad Goffred rozkazuie;
Będziecie inszy czas do szturmu mieli,
Którego teraz Hetman nie nayduie“.
Skoro te iego słowa usłyszeli,
Stanęli wszyscy, Rynald się hamuie,
Lecz gniewu twarzą nie barzo pokrywa,
Hetmana nazbyt ostrożnem nazywa.
54.
Tak nasi nazad ustąpili cało,
Bo Saraceni na nieh nie wypadli.
Potem umarłe Dudonowe ciało,
Cni towarzysze na ramiona kładli,
Y do obozu — tak się wszystkiem zdało —
Prowadzili ie smętni y pobladli;
Temczasem Goffred oględował z góry
Mieyskie przykopy y wysokie mury.
55.
Ierozolima na dwu górach leży,
Które usiadły właśnie przeciw sobie:
Iedna z nich wyższa, środkiem wielka bieży
Dolina, która dzieli góry obie.
Ze trzech stron — na czem niemało należy,
Tak ku obronie, iako ku ozdobie —
Zbyt przykry przystęp, ale bok północny.
Kędy równina, ma mur barzo mocny.
W mieście y krynic y studzien iest wiele,
Y lochów ziemnych na deszczowe wody;
W polu wód niemasz, trawa, ani ziele
Nie roście, rzadko gdzie widać ogrody.
Wszystko wygore, tak iako w popiele,
Drzew niemasz w polu, które czynią chłody,
Las tylko ieden widać na półtory
Mile od miasta y gęsty y spory.
57.
Na wschód, zkąd ranne wychadzaią zorze,
Ma iordanowe wody przeźrzoczyste,
Na zachód słońca Międzyziemne Morze
Zdaleka widać y brzegi piaszczyste.
Przeciw północy Samarya orze
Y płodna Bethel, pola rozłożyste.
Ku południowi Betleem zaległa,
W którei Dziewica niezmazana zległa.
58.
Kiedy tak Hetman mury oględował,
Y syońskiego miasta położenie,
A z ćwiczonemi ludźmi upatrował,
Zkądby łatwieysze było oblężenie —
Królowi, który na wieży pilnował,
Erminia go, na pierwsze weyźrzenie
Poznawszy, palcem ukazała potem:
„Onoż się Goffred świeci w płaszczu złotem.
Ten do królestwa właśnie się urodził,
Y roskazować y być umie panem;
A iest — w co rzadko kto kiedy ugodził
Dobrym żołnierzem y dobrym hetmanem.
Nie wiem, ktoby go w tey kupie przechodził
Y któryby z niem miał być porównanem:
Tankred z Rynaldem równo się z nim kładzie
W dzielności, ale Raymund tylko w radzie“.
60.
Wtem król na piękną weyźrzał Erminią
Y rzekł: „Pomnię go na francuzkim dworze,
Kiedy w Paryżu goniwał z kopiją,
A nie był ieszcze w słuszney swoiey porze.
Iam w ten czas posłem nawiedził Francyą,
Gdy król egipski słał mię tam przez morze:
Młodzieńczykiem był, a iuż głos był taki,
Że z niego miał być wielki człowiek iaki.
61.
Prawdęć mówili! — To kto? co ozdobny
Płaszcz ma na sobie, złotem przetykany,
Twarzą y wzrostem barzo mu podobny:
Pewnie ktoś zacny między chrześciany?“
Ta mu odpowie: „Y to rycerz godny,
Baldowin własnem imieniem nazwany,
Brat iego własny, co y twarz wydaie,
Lecz barziey sprawy y cne obyczaie.
Ten zasię starzec, co to z siwą głową,
A zda się, że coś na palcach rachuie,
Mądry, ostrożny, Raymundem go zową,
W sztukach woiennych nikt go nie celuie.
Równego radą y słodką wymowę
W woysku mu wszystkiem Hetman nie nayduie
To zaś iest, z kitą u hełmu złotego,
Gwilhelm, syn młodszy króla angielskiego.
63.
Gwelf podle niego stoi, urodzony
Z starożytney krwie włoskiego narodu,
Z męstwa, z zacności daleko wsławiony,
Znam go z postawy y z samego chodu.
Ale na wszytkie pilnie patrząc strony,
Nie mogę naleść skaźce mego rodu:
O Boemundzie mówię okrutniku,
Moiey królewskiey krwie prześladowniku“.
64.
Tak Erminia z królem rozmawiała,
Który się barzo iey powieścią trwożył:
A widząc Goffred, że gdzie przykra skała,
Trudnoby szturmem Ieruzalem pożył —
W równinie, która północney sięgała
Bramy, namioty y obóz położył
Y aż do wieże narożney zaymował,
Y kto gdzie miał mieć stanie, ukazował.
Trzecią część miasta ledwie obegnało,
Y to nie spełna, woysko Goffredowe,
Bo niepodobna, aby było miało
Wszystko okrążyć koło obozowe.
Ale na drogi, któremi czekało
Posiłków iakich, słał ludzie gotowe,
Któremi wszystkie gościńce osadził,
Gdzieby kto żywność albo lud prowadził.
66.
W tem kazał, aby obóz umocnili
Wielkiem przykopem, aby tak beł cało,
Ieśliby z miasta wycieczkę czynili,
Albo też z pola chciał kto natrzeć śmiało.
A skoro przykop przy nim wymierzyli,
Iechał oglądać Dudonowe ciało,
Gdzie zastał pierwszych towarzyszów czoło,
Którzy płakali, stoiąc nad nim w koło.
67.
Ci go na mary wysokie włożyli,
Groffred, widząc go, żałość swą pokrywał:
Twarz niewesołą — tem, co nań patrzyli —
Y nie barzo też smętną ukazywał.
Tak powiadali, co tam w ten czas byli,
Że się nań patrząc długo zamyśliwał;
Myśliwszy długo, potem podniósł głowę,
Y taką nad niem uczynił przemowę:
„Coć po łzach, naszych? rycerzu wybrany!
Ten iest nas wszystkich koniec ostateczny;
Tuś umarł, tam wiek żyiesz nieprzetrwany,
Z chytrego morza wszedszy w port bespieczny.
Iakoś żył, takeś umarł bez przygany,
Ty teraz w niebie odpoczynek wieczny
Y za pobożność y za twoie cnoty.
Za śmierć o wiarę, wieniec bierzesz złoty.
69.
Tam żywiesz wiecznie, a my tu płaczemy,
Nie twego, ale nieszczęścia naszego:
Y samych siebie lepszą część niesiemy
Za tobą, z ześcia żałośni twoiego.
Ale ieśli nas ta, którą zowiemy
Śmiercią, pozbawi ratunku ziemskiego:
Na to mieysce nam, na płacz y frasunek
Uprosisz w niebie niebieski ratunek.
70.
A iakoś, będąc w tem śmiertelnem ciele,
Śmiertelney broni nam gwoli dobywał
Tak teraz będziesz na nieprzyiaciele,
Nie ziemskiey, ale niebieskiey używał.
Y iuż cię odtąd twóy będzie w kościele
Lud o ratunek, w złych przygodach, wzywał
Y ślubyć odda, pełen nabożeństwa,
Za zdarzone z twey przyczyny zwycięstwa“.
Tak mówił; zatem noc następowała
Y iuż wszytek świat pod swe skrzydła kryła,
A narzekanie y łzy hamowała,
Y w niepamięci słodki żal topiła.
Ale Hetmana troska nie puszczała
Y snu mu mało, albo nic życzyła:
Myśli, skąd tramów na tarany zdobyć,
Któremiby mógł Ieruzalem dobyć.
72.
Wstał równo ze dniem, chciał sam iść za ciałem,
Które przednieysi wszyscy prowadzili,
Gdzie mu z cyprysów przy pagórku małem
Grób towarzysze iego postawili
Tuż przy obozie; nad niem z okazałem
Liściem gałęzie wielka palma chyli —
Tam go włożyli, tem czasem śpiewali
Kapłani zołtarz y Boga błagali.
73.
Świetne chorągwie między gałęziami
Porozwiiali, dostane w Syryey,
Z różnem rynsztunkiem, z różnemi łupami,
Których szczęśliwie zdobywał w Persyey;
We śrzodku zbroia y z nakolankami,
Y z hełmem złotem tkwiała na kopiey,
A napis taki na wierzch był włożony:
„Tu wielki Dudon leży położony“.
A skoro Goffred pogrzeb ten odprawił,
Radził, iakie miał porobić tarany:
Cieśle woyskowe do lasa wyprawił,
(Przydawszy im lud lekki y przebrany)
Który — w dolinach skryty — był obiawił
Naszem Syryiczyk ieden poimany;
A ci iechali drzewo wyprawować,
Z którego mieli tarany budować.
75.
Ieden drugiego wzaiem napomina,
Aby robotę wskok odprawowali:
Zaraz się walić głuchy las poczyna,
Cedry, cyprysy, topole rąbali.
Ten buki twarde y iesiony ścina,
Ten wielkie sośnie y iedliny wali;
Drudzy wysokie ciosali modrzewie,
Drudzy gałęzie ścinali na drzewie.
76.
Świerki y dęby ogromne spadały,
Pod same prawie niebo wyniesione,
Co się piorunom nie raz opierały
Y nic nie dbały na wiatry szalone.
Leśne Dryady w pole uciekały,
Gwałtem z oyczyzny miłey wypędzone,
Ptastwa powietrzne y zwierzęta samy[9]
Poopuszczały y gniazda y iamy.
↑Wydrzy mi serce, albo utni głowę wydrzy, zamiast: wydrzyj; utni, zamiast: utnij — obie formy dawniejsze trybu rozkazującego, por. pieśń IX, str. 287, zwr. 44.
↑miał koń leniwszy zamiast: miał konia leniwszego, (por. pieśń VIII, str. 249, zwr. 19 i pieśń IX, str. 299. zwr. 82), pierwotna forma, 4 przyp. l. poj.
↑w raziech, porównaj str. 53, zwr. 46, forma dawniejsza zamiast w razach, w murach.
↑I uiął cię sen twardy, nieprzespany, porównaj Jana Kochanowskiego Treny: Ujął ją sen żelazny, twardy, nieprzespany. (Tren VII)
↑ścienie zamiast ścianie, por. pieśń II, str. 58, zwr. 60.
↑samy zamiast: same, niewłaściwy, dla rymu użyty, 1 p. liczby mnogiej rodz. żeńskiego, zastosowany do rzeczownika rodz. nijakiego.