Hamlet (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hamlet |
Rozdział | Prolog |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | The Tragedie of Hamlet, Prince of Denmarke |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bernardo. Kto tam?
Francis. Ty raczej odpowiedz, kto jesteś.
Bernardo. Niech król nasz żyje!
Francis. Bernardo?
Bernardo. On, zgadłeś.
Francis. Pilnie, jak widzę, na czas swój przychodzisz.
Bernardo. Biła dwunasta; idź spocząć, Francisko.
Francis. W porę luzujesz, na szczypiącem zimnie
Serce mi słabnie.
Bernardo. Czyś miał straż spokojną?
Francis. Mysz nie pisnęła.
Bernardo. To dobrze. Dobranoc!
Jeśli Horacya spotkasz i Marcella,
Spólników straży, mów im, niech się spieszą.
Francis. Słyszę ich, zda się. Hola, stój! kto idzie?
Horacyo. Dzieci tej ziemi.
Marcel. I Danii lennicy.
Francis. Dobranoc!
Marcel. Bądź zdrów, uczciwy żołnierzu!
Kto cię zluzował?
Francis. Bernardo straż trzyma.
Dobranoc! (Wychodzi).
Marcel. Hola, Bernardo!
Bernardo. Odpowiedz,
To ty, Horacyo?
Horacyo. Część jego przynajmniej.
Bernardo. Witaj, Horacyo i dobry Marcello!
Marcel. Czy i tej nocy widziałeś zjawisko?
Bernardo. Nic nie widziałem.
Marcel. Horacyo powiada,
Że to był naszej wyobraźni utwór,
I nie chce myśli swoich poddać wierze
W widziane przez nas dwakroć straszne dziwo
Więc go prosiłem, aby razem z nami
Przeczuwał długie nocy tej minuty,
I, jeśli znów się duch pokaże, stwierdził
Nasze widzenie, do niego przemówił.
Horacyo. Ba, ba! nie przyjdzie.
Bernardo. Usiądź tylko chwilę,
Niechaj twe uszy raz jeszcze obiegnie
Powieść o dziwach dwóch ostatnich nocy.
Horacyo. Dobrze, usiądźmy i niechaj Bernardo
Prawi nam o nich.
Bernardo. Słuchaj. Przeszłej nocy,
Gdy tamta; gwiazda, na zachód bieguna,
Przyniosła światło właśnie w stronę nieba,
Gdzie teraz płonie, gdy zegar bił pierwszą,
Ja i Marcello —
Marcel. Cicho, przestań mówić!
Czy widzisz? idzie.
Bernardo. W tej samej postaci,
W której znaliśmy umarłego króla.
Marcel. Jesteś uczony, przemów doń, Horacyo!
Bernardo. Czy nie podobny do króla, Horacyo?
Horacyo. Zupełnie. Trwoga i dziś mnie przenika.
Bernardo. Czeka na słowa.
Marcel. Przemów doń, Horacyo!
Horacyo. Kto jesteś, w późnej nocy zabłąkany
Pod tą rycerską, tą piękną postacią
Pogrzebanego Danii majestatu?
Ja cię na niebo zaklinam, odpowiedz!
Marcel. Jest obrażony.
Bernardo. Czy widzisz? odchodzi.
Horacyo. Ja cię zaklinam, stój! stój i odpowiedz! (Duch znika).
Marcel. Znikł, nie chce na twe słowa odpowiedzieć.
Bernardo. I cóż, Horacyo? Drżysz widzę i zbladłeś.
Czy to nie więcej jak czcze urojenie?
Co o tem myślisz?
Horacyo. Przysięgam na Boga,
Ni gdy bym wiary nie dał, gdybym na to
Nie miał rzetelnych, dotykalnych zeznań
Własnych mych oczu!
Marcel. Podobnyż do króla?
Horacyo. Jak ty do siebie.
Tąż samą zbroją odział swoje piersi,
Gdy przeciw dumnym Norwegczykom walczył,
Tak brwi pomarszczył, gdy w gniewnej rozprawie
W saniach Polaków wojował na lodzie.
Dziwna!
Marcel. Po dwakroć, o tej samej porze,
Rycerskim krokiem straż wyminął naszą.
Horacyo. W jakim zamiarze, nie umiem powiedzieć.
Mym prostym jednak mierząc rzeczy sądem,
To wybuch straszny Danii zapowiada.
Marcel. A teraz usiądź, i jeśli wiesz, powiedz,
Czemu noc każdą te surowe straże
Męczą rygorem ziemi tej poddanych?
Czemu codzienne dział nowych odlewy,
Kupno u obcych wojennych rynsztunków?
Skąd branka cieśli morskich, których praca
Z dniami tygodnia i niedziele miesza?
Dla jakich celów ten spocony pośpiech,
Noc zmieniający w dnia spółpracownika?
Kto mnie objaśni?
Horacyo. Ja mogę; przynajmniej
Wieść taka biega: Nasz zmarły monarcha,
Którego duch się pokazał przed chwilą,
Był, jak wiadomo, na rękę wyzwany
Przez Fortinbrasa norwegskiego dumę
Zazdrości pełną. Od szabli Hamleta
(Bo go tak zwano na tej grobu stronie)
Poległ Fortinbras; pieczętownem pismem,
A przez heroldów i sądy stwierdzonem,
Z życiem, swojemu zwycięzcy przekazał
Te ziemie, które dzierżył w chwili śmierci.
Król nasz, z swej strony, stawił odpowiednią
Ziem swych połowę, któraby wpłynęła
Do Fortinbrasa dziedzicznych własności,
Gdyby zwyciężył; jak tymże układem,
I całą treścią spisanego aktu,
Część jego spadła na Hamleta. Dzisiaj,
Młody Fortinbras, gorącego ducha,
Po wszystkiej ziemi norwegskiej kończynach
Porujnowanych zbiera desperatów,
Którzy za strawę zawsze są gotowi
Do śmiałych czynów. Myślą też jest jego
(Na co już król nasz dowody ma jasne)
Siłą z naszego wydrzeć posiadania,
Szablą odzyskać wspomnione dzielnice,
Które utracił ojciec. To jest, myślę,
Główną przyczyną naszych przygotowań,
Źródłem tej straży i główną sprężyną
Śpiesznych zachodów po całem królestwie.
Bernardo. Jabym tak sądził; z tem również się zgadza,
Ze groźna postać umarłego króla,
Który tej wojny był i jest przyczyną,
Przechodzi zbrojna między naszą strażą.
Horacyo. To pył oślepić oczy myśli zdolny.
Kiedy Rzym kwitnął na potęgi szczycie,
Krótko przed śmiercią wielkiego Cezara,
Umarli z grobów w prześcieradłach wstali,
Krzycząc, bełkocząc po Rzymu ulicach;
Z gwiazd leciał ogień, a rosa krwią była;
Słońce pobladło, a wilgotna gwiazda,
Pod której wpływem tron Neptuna stoi,
Jakby w dniu sądnym zaćmiła się cała.
Podobne znaki okropnych wydarzeń,
Jakby zwiastuny grożących przeznaczeń,
Zarazem niebo i ziemia zesłały
I naszej strefie i naszym spółziomkom.
Lecz cicho! patrzaj! Duch znowu powraca.
Drogę mu zajdę, choćby zginąć przyszło.
Stój, stój, złudzenie! Jeśli masz głos w piersiach,
Przemów!
Jeśli uczynek dobry mogę spełnić,
Co tobie ulżyć, a mnie zbawić zdolny,
Przemów!
Jeśli o ziemi twojej wiesz nieszczęściach,
Które, wprzód znane, dadzą się uniknąć,
O mów!
Lub, za żywota jeżeliś zakopał
Złupione skarby w ziemi tej wnętrznościach,
Za co, jak mówią, duch wraca po śmierci,
Mów! stój! odpowiedz! — Wstrzymaj go, Marcello
Marcel. Mamże go moim uderzyć toporem?
Horacyo. Jeśli nie stanie, uderz!
Bernardo. On tu!
Horacyo. On tu! (Znika Duch).
Marcel. Zniknął. Źle robim, królewskiego ducha
Pragnąc zatrzymać pozorem przymusu.
On, jak powietrze, nie może być ranny,
Czczy cios złośliwem jest tylko szyderstwem.
Bernardo. Już miał przemówić, kiedy kogut zapiał.
Horacyo. Ale odbieżał, jak występna dusza
Na groźny rozkaz. Słyszałem już nieraz,
Że kogut, który poranku jest trąbą,
Swym przenikliwym a ostrym gardzielem
Budzi dnia boga; za danym tak znakiem,
Z morza czy ognia, ziemi czy powietrza,
Duch zabłąkany i samotny śpieszy
Do swego domu; a o słów tych prawdzie
Dzisiejszej nocy poświadcza zjawisko.
Marcel. Które zniknęło na koguta pianie.
Niektórzy mówią, że gdy się dzień zbliża,
W którym czci kościół Boże Narodzenie,
Kogut, ptak świtu, przez noc pieje całą;
Duchy też nie śmią wymknąć się na ziemię;
W bezpiecznych nocach nie grożą planety;
Bezsilne wróżki są i czarownice:
Tyle jest w dniu tym świętości i łaski.
Horacyo. I jam to słyszał i po części wierzę.
Lecz patrz! poranek, w siny płaszcz owity,
Stąpa po rosie wschodniego pagórka.
Opuśćmy straże, a mojem jest zdaniem
Wszystko młodemu zeznać Hamletowi,
Cośmy widzieli, bo na życie moje,
Duch, dla nas niemy, do niego przemówi.
Czy zezwalacie, by mu wszystko odkryć,
Jak każe miłość nasza i powinność?
Marcel. Zróbmy tak, proszę, a ja wiem, gdzie rano
Będziem go mogli najdogodniej znaleźć. (Wychodzą).
Król. Choć pamięć śmierci drogiego nam brata
Tak świeża jeszcze, chociaż nam przystało
W sercach żałobę nosić, a poddanym
Brwi swoje ściągnąć na wyraz boleści,
Rozwaga przecie tak naturę zmogła,
Że z mądrym smutkiem pamiętamy o nim,
Ale pamiętni na nas także samych.
Dlatego siostrę naszą, dziś królowę,
Spólniczkę władzy nad wojennym ludem,
Wzięliśmy, jakby z płaczącą radością,
Z uśmiechem w jednem, a łzą w drugiem oku,
Z żalem w zamężciu, z weselem w pogrzebie,
Na równej szali ważąc płacz z radością,
Za żonę naszą, powolni w tej sprawie
Radom mądrości waszej, co wszystkiemu
Towarzyszyła chętnie. Dzięki za to! —
A teraz, wiecie, że Fortinbras młody,
Lekceważący sobie naszą wartość,
Albo w nadziei, że po śmierci brata
Państwo z klub wyszło dawnego porządku,
Za sprzymierzeńców wziąwszy swe marzenia,
Ciągle nas dręczył swemi poselstwami,
I posiadłości domagał się zwrotu,
Przez ojca jego prawnie przekazanych
Naszemu bratu najwaleczniejszemu.
Teraz przechodzę do obecnej sprawy.
Rzeczy tak stoją: Do króla Norwegii,
Stryja młodego Fortinbrasa, piszę,
Który, niemocą rzucony o łoże,
Zaledwo słyszy o synowca myślach,
Żądając, aby kroki jego wstrzymał,
Zwłaszcza, że pobór wojsk, które nam grożą,
Pomiędzy jego odbywa się ludem.
Ty, Korneliuszu, i ty, Voltimandzie,
Nieście starcowi moje pozdrowienia.
Pełnomocnictwa innego nie macie
Do traktowania z królem, jak wyrazy
W tem piśmie, naszą tłómaczące wolę.
Idźcie, niech pośpiech stwierdzi posłuszeństwo!
Korn. i Volt. Licz tu i wszędzie na gorliwość naszą.
Król. Nie wątpię o tem. Żegnam was serdecznie.
Teraz, Laertes, co masz nam powiedzieć?
Chcesz o coś prosić, o co, Laertesie?
Rozumnej prośby nikt do króla Danii
Nie zaniósł darmo. O cóżbyś mógł prosić,
Czegobym chętnie przed prośbą nie przyznał?
Bo ani głowa wierniejszą jest sercu,
Ani jest ręka ustom usłużniejszą,
Jak tron jest duński twemu rodzicowi.
Co chcesz, Laertes?
Laertes, Groźny mój monarcho,
Pozwól mi znowu do Francyi powrócić,
Skąd chociaż chętnie przybyłem do Danii,
W dzień koronacyi mą powiność złożyć,
Teraz, wyznaję, spełniwszy powinność,
Chęci me, myśli, znów biegną ku Francyi,
Błagają kornie o twe zezwolenie.
Król. Czy masz ojcowskie? Co mówi Polonius?
Polonius. Ma je, mój królu, zdobyte natręctwem,
I, choć niechętny, oporną mą pieczęć
Do woli jego w końcu przyłożyłem.
Błagam cię, królu, daj twe zezwolenie!
Król. Laertes, jesteś panem twojej woli;
Pędź twe godziny, jak możesz najlepiej.
Teraz, synowcze Hamlecie, a synu —
Hamlet. (na str.). Choć mniej niż synu, więcej niż synowcze.
Król. Czemu te chmury wciąż nad tobą wiszą?
Hamlet. O nie, mój królu, jam zbyt jest na słońcu.
Królowa. Dobry Hamlecie zrzuć te szaty nocy,
Królowi Danii pokaż w oczach przyjaźń;
Nie szukaj wiecznie, z powieką spuszczoną,
W prochu twojego szlachetnego ojca.
Wiesz, to los wszystkich; co żyje, umiera,
Natury prawem do wieczności wraca.
Hamlet. Tak, to los wszystkich!
Królowa. Jeśli tak jest, czemuż
Dla ciebie tak się to dziwne wydaje?
Hamlet. Wydaje, pani? to jest, nie wydaje.
O, dobra matko! to nie ciemna odzież,
Zwykłe osłony uroczystej czerni,
Nie ciężki oddech westchnień przymuszonych,
Ni oczu moich potok nieprzebrany,
Ani cierpiące oblicza oznaki,
Z wszystkiemi żalów pozornych formami,
Myśl mą tłómaczą: te się tylko zdają,
Bo są czynami, które udać można.
Lecz ja mam w piersiach, co wyższe nad pozór;
Tamto, to tylko przybory boleści.
Król. Hamlecie, świadczysz twej natury dobroć,
Płacąc tak ojcu powinną żałobę.
Lecz wiesz, twój ojciec stracił także ojca,
Ten stracił swego; powinność synowska
Do czasu wkłada na żyjące dziecię
Pogrzebne żale; ale trwać niezmiennie
W tym samym żalu, to jedynie zdradza
Bezbożny upór i niemęską duszę,
Dowodzi woli nieposłusznej niebu,
Słabego serca, niecierpliwej myśli,
Niećwiczonego, prostego rozumu;
Bo o czem wiemy, że raz stać się musi,
Co jest powszednie, jak rzecz najzwyklejsza,
Czemuż to mamy, w dziecinnym uporze,
Brać tak do serca? To grzech przeciw niebu,
Przeciw umarłym, grzech przeciw naturze,
Wspak rozumowi, który ciągle uczy
O śmierci ojców, który od pierwszego
Trupa do tego, co dziś skonał, woła;
To tak być musi! Prosimy, precz odrzuć
Daremne żale. Hamlecie, myśl o nas,
Jak o twym ojcu, bo niech wie świat cały,
Naszego tronu ty jesteś najbliższy,
I całą głębię szlachetnej miłości,
Jaką najtkliwszy ojciec ma dla syna,
Ja mam dla ciebie. Podjęty przez ciebie
Zamiar powrotu do szkół wittemberskich
Jest najsprzeczniejszy naszemu życzeniu,
Więc cię prosimy, skłoń myśl do zostania,
Na oczu naszych radość i pociechę,
Pierwszy na dworze, nasz krewny i syn nasz.
Królowa. Niech prośby matki daremne nie będą:
Do Wittemberga nie wracaj, żyj z nami!
Hamlet. O ile zdołam, posłuszny ci będę.
Król. Odpowiedź piękna i oznacza miłość.
Bądź jak my sami w Danii. Pani, idźmy!
To wolne, chętne przystanie Hamleta,
Jak uśmiech sercu mojemu jest miłe.
Dlatego, każdy spełniony dziś puhar
Działa z weselem chmurom rozpowiedzą,
Królewski toast niech oddźwięczy niebo,
Ziemskie pioruny powtarzając. Idźmy!
Hamlet. Gdyby to nazbyt, nazbyt stałe ciało
Mogło się stopić i z rosą pomieszać!
Lub gdyby prawa nie wydał Przedwieczny
Na samobójców! O Boże! o Boże!
Jak nudne, płaskie, podłe i jałowe
Tego mi świata zdają się zachody!
Hańba mu, hańba! Zarosły jedynie,
Jak nieplewiony ogród, tylko podłych
Chwastów pękami. Do tegoż więc przyszło!
Jak umarł ledwo miesięcy dwa mija,
Nawet nie tyle — król tak doskonały,
Ze przy tym zda się jasnym Hyperyonem
Obok Satyra; matkę mą tak kochał,
Ze nie dał nieba wiatrom gwałtowniejszym
Lic się jej dotknąć. O niebo i ziemio!
Czemuż to wszystko przypominać muszę?
I ona czyliż nie lgnęła do niego,
Jakgdyby żądza w siły większe rosła
Tem, co ją syci: a przecie, za miesiąc —
Zgroza! Słabości, twe imię kobieta!
Za krótki miesiąc — nim się zużył trzewik,
W którym za trupem biednego szła ojca,
W łzach jak Niobe — ona, ona sama —
O Boże! zwierzę nieme, bezrozumne
Dłużejby w sercu chowało żałobę —
Oddała rękę mojemu stryjowi,
Tak podobnemu do mojego ojca,
Jak do Alcyda ja. Za krótki miesiąc,
Przódy nim słoność łez jej najnieszczerszych
W zapuchłych oczach ślady swe straciła,
Pojęła męża. Najgrzeszniejszy pośpiech,
Skoczyć tak nagle w kazirodne loże.
To źle, to skończyć nie może się dobrze.
Pękaj me serce, bo ja milczeć muszę!
Horacyo. Witaj nam, książę!
Hamlet. Rad widzę was zdrowych.
Horacyo, jeśli nie myli mnie pamięć?
Horacyo. Horacyo, książę, a biedny twój sługa.
Hamlet. Przyjaciel raczej; chcę zmienić te nazwy.
Co z Wittemberga sprowadza cię do nas?
Marcellus?
Marcel. Książę —
Hamlet. Witaj! Dobry wieczór.
Lecz wyznaj, po coś przybył z Wittemberga?
Horacyo. Książę, wrodzona skłonność do włóczęgi.
Hamlet. Nie chciałbym, żeby wróg twój to powiedział,
I ty mojego ucha nie przymusisz,
By uwierzyło, gdy się sam oskarżasz.
Nazbyt wiem dobrze, żeś nie jest włóczęgą.
Do Elsinoru co cię przyciągnęło?
Nim nas opuścisz, pić cię nauczymy.
Horacyo. Na pogrzeb ojca twego pospieszyłem.
Hamlet. Dobry kolego, nie szydź proszę ze mnie;
Sądzę, żeś przybył raczej na ślub matki.
Horacyo. Prawda, że jeden spiesznie szedł za drugim.
Hamlet. Oszczędność, bracie! pieczystem z pogrzebu
Na zimno ślubne stoły zastawiono.
Przód najsroższego chciałbym z wrogów moich
W niebie zobaczyć, niż dzień ten, Horacyo!
Mój ojciec — zda się, widzę mego ojca —
Horacyo. Gdzie?
Hamlet. Przed oczyma duszy mej, Horacyo.
Horacyo. I jam go widział. Król to był wspaniały.
Hamlet. Mąż to był, wszystko gdy biorę na wagę,
Któremu nigdy równego nie ujrzę.
Horacyo. Zda mi się, książę, żem go widział wczoraj.
Hamlet. Żeś widział kogo?
Horacyo. Króla, twego ojca.
Hamlet. Króla, mojego ojca?
Horacyo. Miarkuj chwilę
Uważnem uchem twoje podziwienie,
Póki, tych panów świadectwem poparty,
O całem dziwie nie skończę powieści.
Hamlet. Na miłość Boga, opowiedz mi wszystko!
Horacyo. Dwie noce, jedna po drugiej, mój książę,
Kiedy z Bernardem trzymał straż Marcellus.
Dwa razy mieli o głuchej północy
Jedno widzenie. Postać, jak twój ojciec,
Od stóp do głowy zbroją osłoniona,
Nagle się jawi i poważnym krokiem
Sunie się wolno, po trzykroć wymija
Ich oczy, trwogą i dziwem rozwarte,
Na długość berła, gdy oni, przemarzli
Na galaretę potęgą bojaźni,
W milczeniu stali. Całe to zdarzenie
Z tajemną trwogą mnie opowiedzieli.
Z nimi na trzecią noc trzymałem wartę,
A o godzinie przez nich oznaczonej,
I słowo w słowo jak była ich powieść,
Ujrzałem ducha. Znałem twego ojca:
Ręka do ręki nie więcej podobna.
Hamlet. Lecz gdzie to było?
Marcel. Na tarasie zamku.
Hamlet. Czyś doń przemówił?
Horacyo. Przemówiłem, książę,
Ale on milczał. Raz, jak mi się zdało,
Głowę swą podniósł i przybrał postawę,
Jakby chciał mówić, lecz w tę właśnie chwilę
Poranny kogut przeraźliwie zapiał,
A on się śpiesznie na ten głos oddalił
I z oczu zniknął.
Hamlet. Dziwne wydarzenie!
Horacyo Książę, na moje życie, jest prawdziwe.
A zdaniem naszem, donieść ci o wszystkiem
Było najpierwszą powinnością naszą.
Hamlet. Dziwnie zjawisko to mnie niepokoi.
Kto straż dziś trzyma?
Wszyscy. My, łaskawy książę.
Hamlet. Zbrojny, mówiłeś?
Wszyscy. Tak.
Hamlet. Od stóp do głowy?
Wszyscy. Od stóp do głowy.
Hamlet. Więc nie widzieliście
Jego oblicza?
Horacyo. Widzieliśmy, książę,
Misiurka bowiem była podniesiona.
Hamlet. Czy twarz miał gniewną?
Horacyo. Twarz jego świadczyła
Nie gniew, lecz boleść.
Hamlet. Blady czy czerwony?
Horacyo. O, bardzo blady.
Hamlet. I wlepił w was oczy?
Horacyo. Upornie.
Hamlet. Czemuż nie byłem tam z wami!
Horacyo. Byłbyś zdumiony.
Hamlet. Zapewne, zapewne!
Czy długo został?
Horacyo. Z niewielkim pośpiechem,
Sądzę, byłoby można sto odliczyć.
Marc. i Bern. Dłużej.
Horacyo. Nie dłużej, gdy ja go widziałem.
Hamlet. Brodę miał siwą?
Horacyo. Jak ją miał za życia:
Czerń posrebrzana.
Hamlet. Dziś straż z wami trzymam;
Może powróci.
Horacyo. Ręczę za to, książę.
Hamlet. Jeśli to postać szlachetnego ojca,
Przemówię do niej, choćby piekło całe
Otworem stało i broniło mówić. —
Jeśliście dotąd rzecz tę utaili,
Kryjcie ją także milczeniem na przyszłość,
A cobądźkolwiek tej nocy wypadnie,
Powierzcie myślom a nie językowi.
Zawdzięczę wam tę miłość. Bądźcie zdrowi!
A na tarasie zobaczę się z wami
Koło dwunastej.
Wszyscy. Przyjmij nasze służby.
Hamlet. Nie, miłość waszą, jak wy miłość moją.
Ojca duch zbrojny! To mi zapowiada
Czyn jakiś czarny. Bodaj noc już była!
Milcz, czekaj, duszo! Zbrodnia utajona
Na dzień wystąpi tajnych potęg siłą,
Choćby ją ziemi brzemię osłoniło (wychodzi).
Laertes. Rzeczy me poszły na statek; bądź zdrowa!
A, siostro, kiedy wiatr będzie pomyślny,
Gdy znajdziesz statek gotowy, pamiętaj
Napisać do mnie.
Ofelia. Alboż wątpisz o tem?
Laertes. Co do Hamleta i jego zalotów,
Bierz to za modę i krwi przywidzenie;
Fiołek w wiośnie natury rozwity,
Wczesny, nietrwały, słodki lecz znikomy,
Na chwilę wonią tchnący — i nic więcej.
Ofelia. Jakto? nic więcej?
Laertes. Nie myśl, by co więcej.
Natura, rosnąc, nietylko się wzmaga
W żyły i ciało, ale z tą świątynią
Wewnętrzna służba umysłu i duszy
Rośnie zarazem. Może kocha teraz,
Może ni plama, ni podstęp nie hydzą
Dziś jego uczuć; lecz zważ jego wielkość,
Myśl, że nie jego własną jego wola,
Bo on jest rodu swego niewolnikiem,
Nie może śladem nieznanego tłumu
Sam sobą rządzić. Wybór jego niesie
Całego kraju zdrowie i zbawienie;
Dlatego, wybór jego ogranicza
Wielkiego ciała, którego on głową,
Głos i przystanie. Mówi, że cię kocha;
Twa mądrość niechaj o tyle mu wierzy,
O ile w sferze swej i sile zdoła
W czyn zmienić słowo, co o tyle może,
O ile z Danii głosem się to zgadza.
Więc zważ, twój honor ile stracić może,
Jeśli zbyt chętnie pieśni jego słuchasz:
Stracisz swe serce, otworzysz skarb czysty
Niepowściągnionej jego natrętności.
O, strzeż się tego, Ofelio, ma siostro,
Chroń się, hamując uczuć twych popędy,
Od niebezpieczeństw i postrzałów żądzy!
Dość jest rozrzutne najskromniejsze dziewczę,
Gdy księżycowi odsłania swą piękność.
Potwarczych ciosów cnota nie unika.
Robak zbyt często wiosny toczy dzieci,
Nim jeszcze mogą pączki swe rozwinąć;
A śród poranków i rosy młodości
Mgły zaraźliwe najniebezpieczniejsze.
Bądź więc ostrożną: w trwodze bezpieczeństwo;
Bo młodość sama w sobie bunt wywoła,
Gdy wszystko zda się spokojne do koła.
Ofelia. Treść twojej rady zatrzymam w pamięci
Jak stróżów serca. Lecz, dobry mój bracie,
Nie wskazuj palcem, jak zły kaznodzieja,
Ciernistej ścieżki wiodącej do nieba,
Gdy sam, rozpustnik bez cugla i miary,
Gonisz po drogach kwiecistej rozkoszy,
Z kazań swych szydząc.
Laertes. O, bądź bez obawy!
Ale czas tracę. Otóż i mój ojciec. (Wchodzi Polonius).
Podwójną łaską dwa błogosławieństwa,
Los mi to szczęście podwójne nadarza.
Polonius. Jakto? tu jeszcze? Na statek! na statek!
Na żagli twoich ramieniu wiatr zasiadł.
Czekają na cię. Weź błogosławieństwo,
A te słów kilka nauki w pamięci
Zapisz na zawsze. Strzeż myśli od słowa,
A od uczynku myśli bez rozwagi;
Bądź poufałym bez pospolitości;
Przyjaciół, gdyś ich przyjaźń wypróbował,
Przykuj do duszy stalową obręczą,
Lecz nie plam dłoni ściskaniem kompanów
Nowo wylęgłych, nie porosłych w pierze;
Strzeż się zatargów, lecz raz uwikłany
Wrogów twych naucz, by się ciebie strzegli;
Daj wszystkim ucho, głos wybranym tylko;
Słuchaj rad wszystkich, lecz sąd twój zachowaj;
Miej strój kosztowny wedle twych zasobów,
Nie śmieszny krojem, nie pstry lub złocony,
Bo ubiór często objawia człowieka;
Francuzi pierwsi godnością i rodem
Nieporównanym są w tym względzie wzorem;
Ni wierzycielem ani bądź dłużnikiem,
Często pożyczkę stracisz z przyjacielem,
A pożyczając obrazisz oszczędność.
Lecz przedewszystkiem, bądź sam sobie wierny,
Bo za tem pójdzie, jak za dniem noc idzie,
Ze dla nikogo fałszywym nie będziesz.
Bądź zdrów! Niech rada ma z błogosławieństwem
W sercu się przyjmie!
Laertes. Żegnam cię, mój ojcze!
Polonius. Śpiesz się, czas woła i czekają słudzy.
Laertes. Bywaj mi zdrowa, Ofelio! Pamiętaj
Na moje słowa.
Ofelia. Zamknęłam je w myśli,
A ty, mój bracie, klucz od niej zabierasz.
Laertes. Bywaj mi zdrowa! (wychodzi).
Polonius. Co on ci powiedział?
Ofelia. Kilka słów księcia Hamleta tyczących.
Polonius. A, na uczciwość, w sam czas dana rada.
Toć mi mówiono, że ci długie chwile
Książę poświęca, że na posłuchanie
Nazbyt łaskawie i chętnie przyzwalasz.
Jeśli to prawda, jak mnie ostrzegano,
Wyznać ci muszę, że nie tak dokładnie
Pojmujesz swoje własne stanowisko,
Jak honorowi córki mej przystało.
Powiedz mi, proszę, co jest między wami?
Ofelia. Często w tych czasach uczuć swych ofiary
Książę mi składał.
Polonius. Uczuć swych ofiary!
Mówisz, Ofelio, jak młodziutkie dziewczę
W tej niebezpiecznej sztuce niećwiczone.
I ty na prawdę wierzysz w te ofiary,
Jak je nazywasz?
Ofelia. Nie wiem, co mam myśleć.
Polonius. To ja ci powiem: Myśl, żeś niemowlęciem,
Wzięłaś ofiary za dobrą monetę,
A to był liczman. Ceń się trochę drożej,
Lub, żeby skończyć rzecz bez omówienia,
Tanim mnie kosztem wystrychniesz na dudka.
Ofelia. Jeśli miłości mej szukał, to zawsze
Drogą honoru.
Polonius. Szeroka to droga,
Po której możesz daleko zajechać.
Ofelia. I wszystkie niebios potęgi przywołał,
By uczuć jego były mi świadkami.
Polonius. Wszystko to sidła, by łowić cietrzewie.
Kiedy krew pali, dusza językowi
Przysiąg dostarcza; córko, tych połysków
Światła bez ciepła, które wtedy właśnie,
Kiedy najwięcej obiecują, gasną,
Nie bierz za ogień. Odtąd, skąpiej córko,
Twej przytomności dziewiczej udzielaj;
Twoim rozmowom naznacz cenę wyższą,
Niż jego rozkaz. A co do Hamleta,
Pamiętaj, córko, że to książę młody,
Że mu jest wolno większe zbiegać koło
Niżeli tobie. W dwóch słowach, Ofelio,
Nie wierz tym ślubom, bo to są rajfury
Odmiennej barwy od zewnętrznych znaków,
Niepoświęconych wymagań błagacze,
A ich przysięgi święte i pobożne,
Żeby zwieść lepiej. Tak więc, raz na zawsze,
Po prostu nie chcę, ażebyś na przyszłość
Chciała marnować wolno twoje chwile,
Prowadząc z księciem Hamletem rozmowy.
Pamiętaj o tem. Wracaj do komnaty.
Ofelia. Mój ojcze, woli twej będę posłuszną. (Wychodzą).
Hamlet. Wiatr kąsa ostro; a wam czy nie zimno?
Horacyo. I mnie się także wiatr zdaje szczypiący.
Hamlet. Która godzina?
Horacyo. Brak coś do północy.
Marcel. Nie, już wybiła.
Horacyo. Czy tak? Nie słyszałem.
Więc czas się zbliża, w którym Duch odbywa
Zwykłą przechadzkę. (Odgłos trąb i dział za sceną).
Co to znaczy, książę?
Hamlet. Król noc tę całą czuwa i ucztuje,
Śród wrzasków, tańców i skoków szalonych,
A co reńskiego wina puhar spełni,
Trąby i bębny grzmią tryumf toastu.
Horacyo. Czy to jest zwyczaj?
Hamlet. Tak jest, bez wątpienia.
Lecz, mojem zdaniem, choć się tu rodziłem,
I choć przywykłem, byłoby zaszczytniej
Łamać ten zwyczaj, niż go zachowywać.
Te całonocne hulanki, przed sądy
Ludów nas ciągną na wschód i na zachód;
Wszędzie nam dają nazwisko pijaków,
Niechlujnych wieprzów; boć prawda, ten zwyczaj
Od czynów naszych choć wielkich i szczytnych,
Rdzeń chwały i szpik odbierają cały.
Tak bywa często w ludziach pojedyńczych,
Że jedna, mała natury ich plama,
Czy z urodzenia — w czem nie jest ich wina
Bo nikt początku swego nie wybiera —
Czyto ze zbytniej bujności humoru,
Szranki i twierdze rozumu łamiącej,
Czy też z nałogu, który swym fermentem
Obyczajności kształtne formy krzywi;
Ci ludzie, jednym piętnowani błędem,
Wolą natury lub zesłaniem losu,
Choćby ich cnoty były nieskończone,
Były tak czyste, jak jest niebios łaska,
W powszechnej błędu jednego naganie
Zmarnieją wszystkie. Jeden gram spodlenia
Szlachetne ciało do swej nikczemności
Sprowadza nieraz. (Wchodzi Duch).
Horacyo. Patrz, książę, przychodzi!
Hamlet. Brońcie mnie, niebios posłańcy, anieli!
Czyś jest zbawionym duchem czy przeklętym,
Czy niebios oddech, czy żar niesiesz piekła,
Czy cię sprowadza litość albo zemsta,
Twe mi zjawisko mówić nakazuje.
Więc ci się pytam, wzywam cię, Hamlecie,
Ojcze mój, królu Danii, odpowiadaj!
W niewiadomości zginąć mi nie dozwól!
Lecz powiedz, czemu kości poświęcone,
Złożone w trumnie, zdarły swe powicie?
Czemu grobowiec, który w oczach naszych
Otulił ciało twoje do pokoju,
Znów rozwarł ciężkie, marmurowe paszcze,
Na świat cię rzucił? Jak mamy tłomaczyć,
Że ty, trup zmarły, znów odziany stalą
Odwiedzasz blade księżyca połyski,
Noc czyniąc hydną; w nas słabych stworzeniach,
Tak groźnie, strasznie istność wstrząsasz całą,
Zbudzając myśli nad dusz naszych polot?
Powiedz dlaczego? Czego żądasz od nas?
Horacyo Daje ci znaki, byś się z nim oddalił,
Jakgdyby pragnął zwierzyć tajemnice
Tobie jednemu.
Marcel. Patrz, uprzejmym gestem
Chce cię pociągnąć w samotniejsze miejsce.
Lecz nie idź za nim!
Horacyo (wstrzymując Hamleta). O nie, nie idź, książę!
Hamlet. Tu nie chce mówić, więc muszę pójść za nim.
Horacyo. Nie idź, mój książę!
Hamlet. Czego mam się lękać?
Zycie me dla mnie od śpilki nie droższe,
A duszy mojej, jak on nieśmiertelnej,
Możeli szkodzić? Znów powtarza znaki —
Idę.
Horacyo. Jeżeli nad brzeg cię pociągnie,
Na stromej skały czoło przepaściste,
Nad głębinami morza zawieszone,
A tam, straszniejszą przywdziewając postać,
Wszechwładztwo twemu wydrze rozumowi,
Popchnie w szaleństwo? Pomyśl o tem, książę:
Samo już miejsce, bez innych powodów,
Do człeka duszy myśl rozpaczy wciska,
Gdy widzi morze w niezmierzonej, głębi,
Ryk jego słyszy.
Hamlet. Znów daje znaki. Idź! spieszę za tobą.
Marcel. Nie pójdziesz, książę!
Hamlet. Tylko zdala ręce!
Marcel. Rozważ, nie pójdziesz! (Duch daje znak).
Hamlet. Los mój na mnie woła,
Każdą najmniejszą ciała mego żyłkę,
Jak nemejskiego lwa nerwy natęża. (Duch daje znak).
Jeszcze raz wzywa; puśćcie mnie, panowie!
Na niebo, kto się z was dotknąć mnie waży,
Duchem go zrobię! Idź! śpieszę za tobą.
Horacyo. Pęd wyobraźni szalonym go robi.
Marcel. Pośpieszmy za nim; tutaj posłuszeństwo
Byłoby zbrodnią.
Horacyo. Jakże się to skończy?
Marcel. Jest coś zgniłego w tem królestwie duńskiem.
Horacyo. Niebo zaradzi.
Marcel. Śpieszmy tylko za nim! (Wychodzą).
Hamlet. Gdzie mnie prowadzisz? mów! nie pójdę dalej.
Duch. Słuchaj mnie.
Hamlet. Słucham.
Duch. Zbliża się godzina,
W której do strasznych, siarczanych płomieni
Powrócić muszę.
Hamlet. Duchu nieszczęśliwy!
Duch. Nie płacz nade mną, lecz słuchaj uważnie,
Co ci odsłonię.
Hamlet. Mów! słuchać cię muszę.
Duch. Jak musisz pomścić, kiedy mnie wysłuchasz.
Hamlet. Co?
Duch. Słuchaj: jam jest ojca twego duchem,
Na czas skazanym błąkać się po nocy,
We dnie zamknięty śród wiecznych płomieni,
Dopóki grzechów mojego żywota
Ogień nie spali, czystości nie wróci.
Gdybym mógł tajnie męki mej odsłonić,
Mojej powieści najlżejszeby słowo
Krew twą zwarzyło, poszarpało duszę,
Oczy, jak gwiazdy, z ich wyparło sfery,
Takby trefione zmieszało kędziory,
Że każdy włosek stanąłby oddzielnie,
Jak na gniewnego jeża grzbiecie kolce;
Lecz ta z sfer wiecznych powieść nie dla uszu
Ze krwi i ciała. Słuchaj! słuchaj! słuchaj!
Jeśliś drogiego ojca kochał kiedy.
Hamlet. O Boże!
Duch. Pomścij okrutne morderstwo!
Hamlet. Morderstwo?
Duch. Podłe, jak każde morderstwo,
Lecz z wszystkich morderstw to jest najpodlejsze,
I najdziwniejsze i przeciw naturze.
Hamlet. Śpiesz się z powieścią, abym lotnem skrzydłem,
Jak skrzydło myśli lub miłosnych marzeń,
Pobiegł za zemstą.
Duch. Widzę, jesteś gotów,
Bo byłbyś cięższy od tłustego chwastu,
Który spokojnie w Lethe wodach gnije,
Gdybyś nie powstał na słowa me. Słuchaj:
Mówią, że kiedym w ogrodzie mym zasnął,
Wąż mnie ukąsił; całej Danii uszy
Ten sfałszowany śmierci mojej powód
Uwiódł nikczemnie. Szlachetny młodzianie,
Wiedz, że wąż, który ojca twego zabił,
Teraz koronę jego ma na głowie.
Hamlet. O moja duszo prorocza! Stryj?
Duch. Zgadłeś.
Ten kazirodny, ten zwierz cudzołożny,
Dowcipu czarem, ułudą podarków,
(O grzeszny dowcip, grzeszne czary, zdolne
Tak uwieść!) wciągnął do lubieżnych celów
Moją, pozornie najcnotliwszą żonę.
Hamlecie, co za upadek! Ode mnie,
Którego miłość, zawsze ręka w rękę
Z małżeńską wiarą, szła godności pełna,
Ku nędznikowi przechylić swe serce,
Co w porównaniu darów przyrodzonych
Żebrakiem tylko przy mnie się wydawał!
Ale jak cnota szczera nie upadnie,
Choć ją rozpusta w kształtach nieba kusi,
Tak, choć z promiennym złączona aniołem,
Lubieżność w łożu rajskiem się przesyci,
I chętniej pójdzie na śmieciach ucztować.
Lecz cicho! zda się, czuję tchnienie ranka.
Śpieszyć się muszę. Kiedy po południu,
Wedle zwyczaju zasnąłem w ogrodzie,
Stryj twój w bezpieczną zakradł się godzinę
Z przeklętą czarą blekotowych soków,
I w uszu moich kręte wlał tajniki
Trędowy napój, którego potęga
Ze krwią człowieka w takiej nienawiści,
Że, żartka jakby żywe srebro, zbiega
Po ciała wrotach, drogach i kanałach,
Gwałtowną siłą i warzy i stęża,
Jak kropla kwasu w mleko upuszczona,
Krew świeżą, zdrową; tak z moją się stało,
I wnet hydnego, obrzydłego trądu
Skorupa, jakby Łazarza powłoka,
Gładkie wprzód moje ciało przyoblekła.
Tak mi śpiącemu brata mego ręka
Naraz wydarła życie, berło, żonę,
Podcięła w całym kwiecie moich grzechów,
Bez namaszczenia, spowiedzi, pokuty.
Nie dał mi czasu obliczyć się, posłał
Na sąd z ciężarem grzechów na sumieniu.
O, to okropnie! okropnie! okropnie!
Jeśli masz duszę, nie przebacz mu tego,
Nie pozwól, żeby królów Danii łoże
Było lubieżnych kadzirodztw siedliskiem!
Ale jakkolwiek zbrodnię będziesz ścigał,
Myśli swej nie plam, nie podniecaj duszy
Naprzeciw matce; zostaw ją niebiosom
I cierniom, które w jej piersiach utkwione
Kłuć, piec ją będą. Bądź mi zdrów, Hamlecie!
Świętojańskiego robaczka płomienie
Bledną i gasną; ranek się przybliża.
Bądź zdrów, Hamlecie, a pamiętaj o mnie! (Znika).
Hamlet. O wy niebieskie potęgi! o ziemio!
Dodamże piekło? — Miarkuj się, o serce!
Żyły, niech starość nie chwyci was nagła,
Służcie mi wiernie! Pamiętać o tobie?
Tak, biedny duchu, póki pamięć mieszka
W zbłąkanej myśli. Pamiętać o tobie?
O tak! Na moich pamięci tablicach
Wszystkie pamiątki drogie dawniej zatrę,
Ksiąg wszystkie zdania, formy i wrażenia,
Które wpisały młodość i rozwaga,
I tylko w całej mózgu mego księdze
Żyć będą jedne twoje przykazania,
Z żadną podlejszą nie zmieszane treścią.
O najzdradliwsza kobieto! Nędzniku!
Uśmiechający się, podły szatanie!
Mój pugilares — muszę w nim zapisać,
Ze się uśmiechać można, a być łotrem;
Jestem przynajmniej pewny, można w Danii. (Pisze).
Trzymam cię, stryju. Teraz moje hasło
Jest: bądź mi zdrowy, a pamiętaj o mnie!
Przysiągłem na to.
Horacyo (za sceną). Mój książę! mój książę!
Marcel. (za sceną). Książę Hamlecie!
Horacyo (za sceną). Strzeż go Boże!
Marcel. (za sceną). Amen!
Horacyo (za sceną). Hola, ho! książę!
Hamlet. Hola, ho! chłopcze! przybywaj, mój ptaszku!
Marcel. I cóż, mój książę?
Horacyo. I cóż ci powiedział?
Hamlet. O dziwy!
Horacyo. Powiedz!
Hamlet. Nie mogę, wydacie.
Horacyo. Nie ja, na niebo!
Marcel. Ani ja, mój książę!
Hamlet. Mówcie, czy ludzkie myślałoby serce —
Będziecież milczeć?
Hor. i Marc. Na niebo, mój książę!
Hamlet. Na duńskiej ziemi łotra nie znajdziecie,
Któryby nie był hultajem wierutnym.
Horacyo. Nie trzeba, aby duch z mogiły powstał
Uczyć nas tego.
Hamlet. O prawda! masz słuszność;
A więc najlepiej, bez dalszych zachodów,
Dajcie mi rękę i bywajcie zdrowi!
Idźcie, gdzie woła interes lub żądza,
Boć każdy człowiek ma swe interesa
I swoje żądze. Ja, biedak, widzicie,
Modlić się pójdę.
Horacyo. Mowa twoja, książę,
Jest zbiorem dzikich słów i pomieszanych.
Hamlet. Żałuję z serca, że was obraziła,
Prawdziwie: z serca.
Horacyo. Niema w tem obrazy.
Hamlet. Jest, na świętego Patryka, jest, czuję,
O, jest i wielka! Co do tego ducha,
Muszę wam wyznać, że duch to uczciwy.
Ciekawość, co tu zaszło między nami,
Radzę miarkować. Teraz, przyjaciele,
Wzywam na przyjaźń i żołnierski honor,
Zróbcie mi jedną małą łaskę —
Horacyo. Jaką?
Hamlet. Zmilczcie na zawsze nocy tej zjawisko.
Hor. i Mar. Na zawsze, książę.
Hamlet. Przysiążcie mi na to!
Horacyo. Na honor, książę!
Marcel. Książę, na mój honor!
Hamlet. Na miecz mój!
Marcel. Książę, wszak już przysięgliśmy.
Hamlet. Ale na miecz mój, na mój miecz!
Duch (pod ziemią). Przysiążcie!
Hamlet. Ha! ha! uczciwcze, jesteś tu? tak mówisz?
Słyszycie tego braciszka w piwnicy?
A więc przysiążcie!
Horacyo. Daj rotę przysięgi.
Hamlet. Nie mówić nigdy o nocy tej dziwach.
Na szablę moją przysiążcie!
Duch (pod ziemią). Przysiążcie!
Hamlet. Hic et ubique? Zmieńmy stanowisko.
Do mnie, panowie, zbliżcie się tu do mnie.
Na szabli mojej połóżcie prawice;
Nie mówić nigdy o nocy tej dziwach,
Na szablę moją przysiążcie!
Duch (pod ziemią). Przysiążcie!
Hamlet. Dobrześ rzekł, stary krecie. Szybko, widzę,
Nurtujesz ziemię, uczciwy górniku!
Raz jeszcze miejsce zmieńmy, przyjaciele.
Horacyo. O dniu i nocy! Dziwy niepojęte!
Hamlet. Więc je jak rzadkich powitajcie gości.
Więcej jest dziwów na ziemi i niebie
Niż się marzyło naszym filozofom.
Lecz pójdźcie! Nigdy, na zbawienie wasze,
Jakkolwiek kroki me dziwaczne będą —
Bo może uznam na przyszłość potrzebnem
Ciało me ubrać w szatę dziwaczności —
Widząc mnie, nigdy, nigdy, przyjaciele,
Takim dłoń waszych, takim głowy ruchem,
Lub słów dwuznacznych wymową, naprzykład:
Wiem, albo: gdybym zechciał, mógłbym, albo:
Gdybym chciał mówić, albo: kto wie, może,
Albo podobnym nie zdradzicie znakiem
Moich tajemnic. Że tego nie będzie,
Niech wam tak niebo ześle miłosierdzie
W ciężkiej potrzebie! Przysiążcie!
Duch (pod ziemią). Przysiążcie!
Hamlet. O spocznij, spocznij, duchu niespokojny!
Teraz, miłości polecam się waszej.
Czemkolwiek człowiek tak biedny jak Hamlet
Miłość i przyjaźń ku wam stwierdzić zdoła,
Przy łasce bożej nie omieszka. Pójdźmy!
Palec na ustach, raz jeszcze was błagam.
Czas wyszedł z stawów, losów klątwa zdarza,
Że się rodziłem na jego lekarza!
Lecz dosyć! teraz oddalmy się razem. (Wychodzą).