Hamlet (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Hamlet
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IV
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedie of Hamlet, Prince of Denmarke
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

HAMLET.

HAMLET.

Ż

Żaden z dramatów Szekspira nie wywołał tylu i tak sprzecznych sądów, rozpraw, domysłów, objaśnień, co Hamlet; żadnemu nie zadawano tyle wad i nie wynoszono tak wysoko; żaden też potężniejszego, trwalszego nie czyni wrażenia, głębiej się nie piętnuje w pamięci i nie porusza tak silnie. Słysząc go nieskończoną liczbę razy na scenie, czytając, odkrywa się coraz i piękności nowe i tajemnice nierozwikłane... Szczególniej sama postać Hamleta zagadkowa, fantastyczna, przez której usta mówi, co tylko w duszy człowieka mieszkać może — rozum i szaleństwo, nienawiść i miłość, rozpacz i rezygnacya na przemiany — była przedmiotem studyów niezliczonych. Artystyczna jej piękność uderzyła tych nawet, którzy Szekspira nigdy zrozumieć i ocenić nie mogli.

Ze wszystkich jednak określeń charakteru Hamleta, najgłębszem, najgenialniejszem jest — Goethego. On jeden pojął najlepiej znaczenie tej postaci, którą Szekspir chciał uwydatnić, stawiąc przy niej dla konstrastu, w pewnej analogii położenia, z wielką różnicą charakteru — Laertesa.
W końcu pierwszego aktu Hamlet powiada:

Czas wyszedł z stawów, losów klątwa zdarza,
Że się rodziłem na jego lekarza!
( .....O cursed spite,
That ever I was born to set it right!)

W tych wyrazach, powiada Goethe w Wilhelmie Meister — jest klucz do zrozumienia postępowania Hamleta. Jasnem jest dla mnie, iż Szekspir chciał nam w nim ukazać duszę, obowiązaną do spełnienia wielkiego czynu, do którego nie jest zdolną. Ta myśl panuje całej sztuce. Dąb posadzono w wazonie, przeznaczonym na wdzięczne kwiaty; korzenie się rozrastają, naczynie pęka.
Jest to tem jawniejszem, że obok postawiony Laertes, który czyn podobny ma także do spełnienia, (obowiązek pomszczenia się za ojca), postępuje wcale inną drogą, — zwołuje lud, napada z nim na króla, żąda od niego sprawiedliwości i nie daje się niczem uspokoić, ustraszyć, aż pewien jest, że celu swego dopnie[1].
Hamlet jest istotnie do innego życia stworzony a raczej wychowaniem zepsuty, rozpieszczony, rozmarzony, z myślą rozbujałą a sercem rozmiękłem, mężny przez uczucie honoru, ale nie z temperamentu. W chwilach nawet, gdy do udawania szaleństwa zmuszać się nie potrzebuje, w scenach z Horacyem, zabawia się lada czem, deklamuje... marzy... cel główny traci z oczów. Natura i wychowanie usposobiły go raczej do intryg zepsutego dworu (scena w podróży z listami króla, wskazana w opowiadaniu) — niż do śmiałego, stanowczego czynu. Nie jest to człowiek owych czasów rycerskich, króla Leara i Macbetha, ale dziecię rozkosznego, biesiadującego duńskiego dworu, lubiącego się bawić, dowcipkować, marzyć i oszukiwać.
Ta sprzeczność posłannictwa z naturą, obok potęgi takiego uczucia, jakiem jest zemsta za śmierć ojca, przywiązuje do nieszczęśliwej ofiary losu, do tego szaleńca, który z początku szał udając, niemal istotnie w końcu szaleje pod ciężarem tego brzemienia, jakie duch ojca włożył na barki jego. Pragnienie zemsty, w pierwszych aktach gwałtowne, śmiałe, zdające się rwać do czynu, widocznie, jakby umyślnie słabnie później. Nadmiar ciężaru łamie tę słabą istotę. Hamlet pierwszych trzech aktów, nie jest już Hamletem ostatnich. Porównajmy ze sceną teatru, z rozmową z matką, naprzykład scenę cmentarną.
To, co niektórzy krytycy uważają za wadę budowy, za słabnący interes, nie dość kunsztownie utrzymany do końca — nam się zdaje umyślnem u poety, który chciał oznaczyć właśnie, jak Hamlet, mimo że się nieustannie sam podżega, już na równi z sobą nie stoi. Głęboko pojęta postać ta, ma w sobie tyle stron, tyle odcieni, iż się wcale dziwić nie można nadzwyczajnemu zajęciu, jakie obudza. Przyczynia się do tego dziwnie fantazya, urozmaicona budowa dramatu, którego doskonała jedność nie stoi na zawadzie największej różnobarwności. Sceny z duchem, dworskie pogadanki, aktorowie, dworacy, Ofelia, grabarze, przenoszą nas w coraz inne sfery, choć nie przestajemy sercem być u głównego ogniska... w Hamlecie. Spodziewamy się po nim tego wielkiego, stanowczego czynu... który zapowiada a którego chwilą kulminacyjną jest zabicie — szczura — Poloniusa... Po niem następuje znękanie, bierne posłuszeństwo, wyczerpanie i namiętne dopiero wystąpienie Laertesa, wyciąga znów marzącego Hamleta do czynu...
Charakterystyka postaci niezrównana, prawdziwie szekspirowska, każda z nich, aż do najpodrzędniejszego grabarza, który się chwilowo przesuwa przed nami, nacechowana fizyognomią oddzielną, własną jak w naturze! Nic tu zamglonego i zaniedbanego — jak w naturze!
Król chłodny, przebiegły, chytry nawet z Panem Bogiem, umiejący zawsze zachować pozory przyzwoitości i pilnujący ściśle decorum, nawet w zbrodni — jest w swoim rodzaju niesłychanej prawdy charakterem. Przyzwoitość i umiejętność życia zastępuje dlań cnotę. Zabija, ale się modli i modlitwa ta ocala mu życie. Hamlet zużytkowuje ją jako sofizmat, aby odwlec czyn, do którego nie czuje w sobie siły. Królowa nie jest żadną Lady Macbeth, ale biedną, słabą istotą, trwożliwą, zmysłową, dającą sobie wmówić wszystko; niewiastą ułomną w całem tego wyrazu znaczeniu. Mąż namówił ją na kazirodztwo i na małżeństwo, które wedle praw kanonicznych nie było dozwolonem; syn nawraca ją łatwo na swą stronę... Nie wiedziała o zbrodni wcale, choć wzięła po niej dziedzictwo, odgadła ją później dopiero. Posłuszna, daje powodować sobą, jest w ręku tych, co ją otaczają, narzędziem...
W Ofelii widzimy tę samą słabość posłuszną, ofiarną aż do złamania serca, ale z urokiem młodości i niezrównanym wdziękiem dziewiczym. Szekspir, który chętnie zbliża i zestawia charaktery pokrewne, analogie, jak Leara i Gloucestera, jak Laertesa i Hamleta, mógł postawić wątłą Ofelię obok królowej, jakby jeden typ w dwu różnych epokach życia, tu jeszcze naiwny, świeży — tam stary już i słabością aż do udziału w spadku zbrodni przyprowadzony. — Dlategoto Hamlet woła właśnie tu: Słabości, twe imię kobieta!
Ofelia słucha ojca, słucha brata, słucha Hamleta, słucha swojego serca, brak jej tak samo woli własnej, jak nieszczęśliwemu kochankowi. Krytycy skarżą się na nie dosyć określony charakter Ofelii; jest on owszem w tem nieokreśleniu swem, doskonałym, — obłęd przedśmiertny trafnie zamyka tę egzystencyę senną istoty biernej, którą wiatry przeciwne wieją na wszystkie strony, która marzy, boleje i śpiewając umiera... Udane szaleństwo Hamleta w tej duszy, kochającej tajemnie, odbija się — prawdzowym szałem... Zaraziła się od tego, który tak okrutnie się z nią obszedł... ucząc, aby o szczęściu nie marzyła...
Nad Poloniusa doskonalszego typu dworaka — wymarzyć trudno. Zjadł zęby z podkomorskim kluczem chodząc po pokojach królewskich, mąż wielkiego doświadczenia, a, jak mu się zdaje, niepospolitej wymowy; posłuszny, grzeczny, przyzwoity jak król, któremu ma honor służyć, trochę obałwaniony, choć głupim nie jest — Polonius ma się za niezmiernie ważną figurę... Jest to jeden z tych ludzi praktycznych, którym się na świecie dobrze dziać zwykło; proszę posłuchać, jakie rady daje odjeżdżającemu Laertesowi, córce, jak naucza przyjaciela sposobu delikatnego wyszpiegowania, co syn jego za granicą porabia... Człowiek na dzień powszedni wcale nie głupi — chodząca proza i rachunek, i gdyby wszystko na świecie dało się ująć rachunkiem a prozą wypowiedzieć, byłby to zapewne mąż w swej sferze znakomity... Tak jak jest — niepospolity przynajmniej szambelan i dworak... Odmalowanie tego charakteru, dla którego za wzór służyć musiał jakiś dygnitarz dworu królowej Elżbiety — jest arcydziełem. Są w niem odcienia genialnego daru postrzegania dowodzące, logika, jaką tylko intuicya geniuszu dać może.
W podrzędnych wreszcie postaciach nie mniej fizyognomii — każda z nich żywa. Całość składa poemat, któregoby starczyło dla sławy Szekspira. Jeden Hamlet zamyka w sobie całego poetę. Nad każdym tu szczegółem pisaćby można tomy komentarzy, bo każdy do myślenia pobudza.
Ten sławny monolog — nie jest-że to głos wieku, który reformą wiarę chrześcijańską zachwiał i obalił, zostawując jej szkielet tylko? Hamlet jest w nim tak ostatecznym sceptykiem, tak już nie wierzy w nic, że nawet istnienia duszy za grobem pewnym nie jest. Dla niego wszystko zagadką — on sam, byt, życie, śmierć, dusza. Straszliwie jawnie i śmiało występuje w tym monologu to, co, jak wstydliwa choroba, zwykło się kryć w najgłębszej czeluści piersi ludzkich — osłonione... schowane... Hamlet wypowiada odważnie to, co myśleli naówczas jeśli nie wszyscy, to ci, co więcej myśleli. On, nie wierzy już w nic — a jednak jest to człowiek, który wczoraj z duchem rozmawiał, choć nawet duchowi nie uwierzył, dopóki scena z aktorami wyrazów jego mu nie potwierdziła.
Któż wie! może ten skeptycyzm hamletowski, był jednym z uroków dramatu, które mu taką popularność nadały, zjednały mu takie współczucie. Choroba Hamleta była i jest — powszechną — w monologu tym przejrzał się każdy i poznał siebie samego.
Zajmującym wielce dla nas jest cały ustęp, do którego wchodzą artyści dramatyczni — pojęcia poety o sztuce, albo jawnie w nim wypowiedziane, lub płynące następstwem koniecznem z napomknień, jakie się tu znajdują. Szekspir był poetą natchnienia rodzimego, ale zarazem rozważnym kunsztmistrzem, który myślał i ważył warunki kompozycyi, kolorytu, wykonania... czuć to w każdem słowie. Ileż tu rzeczy dziś jeszcze świeżych, prawdziwych i godnych zastósowania! To właśnie jest jedną z cech Szekspira, że nie zestarzał. Przeszedł on wiek swój i nam się wydaje współczesnym. Zgrzybieli uczeni jego ówcześni współzawodnicy, Marlowe’y i Green’y, ci, co się człowieka uczyli z papieru; on, co go studyował w życiu — pozostał młodym do dziś dnia.
Komentarz do Hamleta, gdybyśmy go pisać mogli, za długoby nas zatrzymał, — jest to jeden z tych utworów, którymi się nasycić nie można; Otello jednolitszym być może, kunsztowniejszym, Król Lear tragiczniejszym jeszcze, Macbeth gwałtowniejszym prądem rozwija się i do rozwiązania dąży, — ale zazdrość Otella, niepoczciwość Jaga, nieszczęście Leara, niewdzięczność dzieci, Macbetha ambicya ukarana, czemże są obok postaci tego nieszczęśliwego, który rozumie wszystko, a nic nie może, który w nic nie wierzy, w końcu niczego nie pragnie... i w swem szaleństwie, nierozum i rozumy całego świata odbija? Hamlet to nietylko dziecię tamtych czasów, w których się urodził — ale wieków, co po nich spadek wzięły, ich marzeń, rozpraw, chętek i bezsilności do czynu... Jest to wielkie uosobienie epoki, co obaliwszy pozytywną wiarę, na jej ruinach, nic odbudować nie mogąc, ręce łamie i daje sobą miotać fatalizmowi; Hamlet to niewiara i z nią połączone wycieńczenie i śmierć ducha... Jak płomyk nad mogiłą, igra nad czaszką wypróżnioną Hamleta — Yoricka zdziczała fantazya jego... Płacząc nad nim, płaczemy nad sobą...
Podanie, na którem osnutą jest tragedya Hamleta, podług Uhlanda, pochodzi z mitycznych legend skandynawskich. Znajduje się ono spisane w księdze trzeciej historyi duńskiej Saxo Grammatyka.
Horwendill, namiestnik Jütlandzki, wsławiony napadami i rozbojami morskimi, ściąga na siebie gniew, zazdrosnego tej sławy, króla Kollera norweskiego, który zamierza przeciwko niemu wyprawę. Dwaj przeciwnicy spotykają się na jakiejś wyspie, umawiając o bój, którego nagrodą ma być kraj zwyciężonego. Horwendill pokonywa przeciwnika i król duński, Rörik, daje mu swą córkę Geruthę (Gertrudę) za żonę. Po długiem pożyciu z nią, gdy się im już syn Amleth narodził, brat Horwendilla Fengo zabija go pod pozorem, iż się z Geruthą źle obchodził. Fengo zaślubia wdowę i sam panuje nad Jütlandią całą, która wprzódy między dwóch braci się dzieliła. Amleth, obawiając się o życie swoje, udaje obłąkanego, niekiedy jednak okazuje zdrowy rozsądek i przebiegłość. Podejrzliwy Fengo nie dowierza jego obłąkaniu, starając się wypróbować, wystawuje na pokusę młode dziewczę... Oprócz tego poleca matce, aby go w rozmowie pod niebytność króla wybadała. Ukryty szpieg miał tę rozmowę podsłuchać. Amleth odkrywszy szpiega, zabija go, przemawia do matki, porusza ją i skłania do przyrzeczenia pomocy, aby się pomścić śmierci ojca na Fengu i jego wspólnikach. Fengo chce się dowiedzieć o miejscu, w którem trup zabitego został ukryty, a Amleth w udanym szale mu je wskazuje. Ojczym postanawia wyprawić go z dwoma towarzyszami do Anglii, prosząc w przyłączonych runach, ażeby tam ścięto Amletha. W drodze wykrada Amleth drewniane owe runy i zamienia je na inne, prosząc o rękę córki króla dla Amletha, a ukaranie śmiercią jego towarzyszów.
Obie te prośby zostają spełnione, Amleth pozyskuje względy króla przez bystrość umysłu i dar odgadywania rzeczy skrytych. Wraca potem do Jütlandyi w chwili, gdy go tam sądzono umarłym i pogrzeb obchodzić miano; odegrywa tu znowu rolę obłąkanego, wpada pomiędzy zaproszonych gości, upaja ich, podpala pałac i króla zabija. Czas jakiś potem ukrywa się Amleth, badając uczucia ludu, a przekonawszy się, że te mu są przyjazne, ukazuje się, opowiada swoje dzieje i jednogłośnie królem zostaje obrany.
Następnie w powieści Saxo Grammatyka, ciągnie Amleth do Anglii, doświadcza tam różnych osobliwych przygód i po wróciwszy do kraju, zostaje w pojedynku zabity.
Z tej powieści Francuz Belle-Forest ułożył swoją novellę: „Avec quelle ruse Amleth, qui depuis fut roi de Dannemarck, vengea la mort de son père Horvendille, occis par Fengon, son frère“ 1564. Powieść ta, przetłumaczona na język angielski, z niektóremi zmianami, widocznie Szekspirowi za wzór do tragedyi posłużyła.
Oto są niektóre daty, do historyi Hamleta za wskazówki posłużyć mogące.
W roku 1584, dnia 2 lutego, Szekspir synowi swojemu nadaje imię Hamletha; znać stąd, iż czytał powieść, i że już się nią zajmował.
Przed Szekspira Hamletem, w roku 1587, wspomniana już jest sztuka pod tym samym tytułem, we wstępie do Menaphon’a Roberta Green’a, przez Thom. Nash’a. Autorem jej miał być Thomas Kyd. Dramatu tego śladu dziś niema.
W roku 1524 w Hanslow’a Diary, wspomnienie o granym Hamlecie; — czyim? niewiadomo.
W roku 1596 Thom. Lodge, w „Wits Miserie“, mówi o dramacie Hamlet, i wspomina, że dyabeł jakiś wyglądał blado jak duch, który na teatrze tak przerażająco woła: „Hamlet, revenge!
Chociaż dosłownie wyrazy te w Hamlecie Szekspira się nie znajdują, ale w rejestrze księgarzy w roku 1602, stoi zapisany Hamlet Szekspira pod tytułem: „The Revenge of Hamlet“, a zemsta jest główną myślą dramatu.
W roku 1598 w notatkach Gabriela Hawey’a u Steevensa, wymienione są Szekspira Lukrecya i „Hamlet Prince of Danemark“. Harwey pisze: „Nasza młodzież cała zachwycona Szekspira Wenerą i Adonisem; lecz jego Lukrecya i tragedya duńskiego księcia Hamleta podobają się więcej rozumnym, a poważnym ludziom“.
W roku 1603 ukazuje się tłómaczenie angielskie Essais Montaigne’a, którym wpływ pewien przyznają na Hamleta i analogię myśli, tak samo, jak w listach Essex’a chcą niektórzy dopatrzeć się podobieństwa idei do tych, jakie Hamlet wypowiada. W tymże samym roku ukazuje się pierwsze wydanie, pod tytułem:
„Tragiczna historya Hamleta, księcia duńskiego“; na tytule wymienione imię Szekspira, i to, że sztuka wielekroć bywała grywaną w Londynie i w uniwersytetach Cambridge i Oxford. Pierwsze to wydanie wielce jest różne od znanej tragedyi i daleko mniej wykończone. Drugi raz wyszedł Hamlet w roku 1604. „Tragiczna historya Hamleta, księcia duńskiego, przez Williama Szekspira, na nowo wydrukowana i o drugie tyle powiększona (enlarged to almost as much againe as it was), wedle prawdziwego i pełnego rękopismu“.
Następowały potem jeszcze wydania 1605 i 1611 roku, już podług poprawnego tekstu, i zbiorowe 1623 roku, mało co od niego odmienne.
Wielka popularność tej legendy skłoniła jeszcze jakiegoś bezimiennego do zrobienia powieści z dramatu, która wyszła w roku 1608 pod tytułem: The Hystorie of Hamblett. Zdaje się, że autor korzystał z Szekspira, bo przy zabiciu Poloniusa mieści się ów wykrzyknik: „A rat, a rat!“, którego niema ani u Saxo Grammatyka, ani u Belle-Forest’a.
Rolę Hamleta, za czasów Szekspira, grał sławny Burbage, czego ślad pozostał w elegii na śmierć jego z roku 1618. „I już nie usłyszymy młodego Hamleta, mimo zadyszki (krótkiego oddechu), wołającego: „zemsty“ za śmierć ukochanego ojca“.

„(No more young Hamlet, though but seant of breath
Shall cry: revenge! for his dear father’s death)“.

Pierwsze wydanie Hamleta różni się od następnego znacznie, gdyż Szekspir wykończył, uzupełnił, przerobił je z wielką troskliwością. Osoby epizodyczne, w pierwszym zarysie lekko narysowane, nabrały barwy i znaczenia, role: Horacya, Corambis’a (Poloniusa w następnem), Ofelii, a szczególniej Laertesa występują daleko wyraźniej. Scenario jest prawie jednakowe, prowadzenie z małemi zmianami toż samo, lecz zbogacone mnóstwem szczegółów. Niektórych scen zmieniony jest porządek: tak scena Hamleta z Ofelią w pierwotnym tekscie idzie przed rozmową Hamleta z Gildensternem i Rozenkrancem, w poprawnym, po niej. I tak jest logiczniej, bo ci dwaj szpiegowie chcą się przekonać, czy miłość jest powodem szału, a po widzeniu się Hamleta z Ofelią, król już wie, że choroba jego nie pochodzi z miłości.
Druga zmiana, wielkiego znaczenia, jest w charakterze królowej, która w pierwszym Hamlecie, gdy ją syn obwinia, że zaślubiła zabójcę pierwszego męża, odpowiada mu: „Tak prawdziwie jak mam duszę, przysięgam na niebiosa, żem nie wiedziała nigdy o tem okrutnem morderstwie, Hamlecie! to są twej wyobraźni złudzenia, na miłość twą dla mnie, zapomnij o tych widziadłach!“ Matka potem podejmuje się dopomagać do pomszczenia śmierci ojca wszelkimi środkami. W dalszem rozwinięciu królowa utrzymuje się ciągle w tem usposobieniu, otwarcie przed synem oświadczając się z oburzeniem swem przeciw zabójcy.

W drugim Hamlecie, królowa, jeśli nie jest wspólniczką zbrodni, przynajmniej czuje się do jakiejś winy. Sumienie jej obciążone:

O skończ, Hamlecie! Ty oczy me zwracasz
W duszy mej głębie, i teraz tam widzę
Plamy tak czarne i tak wiecznotrwałe,
Że nigdy swojej nie utracą barwy.

Zmiana ta usprawiedliwia rozwiązanie, gdyż inaczej królowa niewinnieby była ukaraną. Wykończenie głównego bohatera, Hamleta, nadzwyczaj staranne, małych zmian, dodatków, rysów uwydatniających jego słabość, mnóstwo. Dosyć przytoczyć sławny monolog, który zmienił zupełnie charakter w nowej redakcyi. W pierwszym zarysie występuje w nim jeszcze Sędzia przedwieczny, który w poprawionym i rozszerzonym znika. Skeptycyzm i niewiara piętnują wykończenie. Dla porównania dajemy tu tłómaczenie wierne monologu z pierwszego wydania:

Być albo nie być? oto jest pytanie.
Umrzeć i zasnąć. Wszystkoż tem się kończy?
Nie! w snach marzenia są — tylko marzenia!
A gdy z tych marzeń śmierci się przebudzim,
Przed wiekuistym Sędzią nas postawi,
W nieznanych światach, skąd wędrowiec żaden
Nie wrócił nigdy. Widok ich dla jednych
Szczęście przynosi, a złym potępienie!
Któżby bez przyszłych rozkoszy nadziei
Chciał znosić świata pochlebstwa i wstręty?
Bogatych wzgardę dla nędzy nędzarzy,
Przekleństwa możnych i uciski wdowie,
Sieroce krzywdy? któżby głód chciał cierpieć,
Tyrana przemoc, klęsk innych tysiące!
Ktoby pod życia takiego ciężarem
Chciał warczeć, potnieć — mogąc oswobodzić
Na zawsze — jednem tylko ostrza pchnięciem?
Któżby to znosił bez pośmiertnej trwogi,
Co mózg zamąca, co mu zmysły miesza,
I cierpieć każe złe znane, z obawy
Zła nieznanego?... O! to, to uczucie
Tchórzami czyni nas...





OSOBY:

Klaudyusz, król Danii.
Hamlet, syn poprzedniego, a synowiec teraźniejszego króla.
Polonius, lord kanclerz.
Horacyo, przyjaciel Hamleta.
Laertes, syn Poloniusa.

Voltimand,   dworzanie.
Korneliusz,
Rozenkranc,
Gildenstern,
Osrik,

Inny Dworzanin.
Ksiądz.

Marcellus,
Bernardo,
  oficerowie.

Francisko, żołnierz.
Rejnaldo, sługa Poloniusa.
Rotmistrz.
Poseł.
Duch ojca Hamleta.
Fortinbras, książe norwegski.
Gertruda, królowa Danii, matka Hamleta.
Ofelia, córka Poloniusa.
Panowie, Panie, Oficerowie, Żołnierze, Aktorowie, Grabarze, Majtkowie, Posłańcy i inna Służba.

Scena w Elsinor.



HAMLET.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Elsinor. Esplanada przed zamkiem.
(Francisko na warcie, wchodzi Bernardo).

Bernardo.  Kto tam?
Francis.  Ty raczej odpowiedz, kto jesteś.
Bernardo.  Niech król nasz żyje!
Francis.  Bernardo?
Bernardo.  On, zgadłeś.
Francis.  Pilnie, jak widzę, na czas swój przychodzisz.
Bernardo.  Biła dwunasta; idź spocząć, Francisko.
Francis.  W porę luzujesz, na szczypiącem zimnie
Serce mi słabnie.
Bernardo.  Czyś miał straż spokojną?
Francis.  Mysz nie pisnęła.
Bernardo.  To dobrze. Dobranoc!
Jeśli Horacya spotkasz i Marcella,
Spólników straży, mów im, niech się spieszą.

(Wchodzą: Marcello i Horacyo).

Francis.  Słyszę ich, zda się. Hola, stój! kto idzie?
Horacyo.  Dzieci tej ziemi.
Marcel.  I Danii lennicy.
Francis.  Dobranoc!
Marcel.  Bądź zdrów, uczciwy żołnierzu!
Kto cię zluzował?
Francis.  Bernardo straż trzyma.

Dobranoc! (Wychodzi).
Marcel.  Hola, Bernardo!
Bernardo.  Odpowiedz,
To ty, Horacyo?
Horacyo.  Część jego przynajmniej.
Bernardo.  Witaj, Horacyo i dobry Marcello!
Marcel.  Czy i tej nocy widziałeś zjawisko?
Bernardo.  Nic nie widziałem.
Marcel.  Horacyo powiada,
Że to był naszej wyobraźni utwór,
I nie chce myśli swoich poddać wierze
W widziane przez nas dwakroć straszne dziwo
Więc go prosiłem, aby razem z nami
Przeczuwał długie nocy tej minuty,
I, jeśli znów się duch pokaże, stwierdził
Nasze widzenie, do niego przemówił.
Horacyo.  Ba, ba! nie przyjdzie.
Bernardo.  Usiądź tylko chwilę,
Niechaj twe uszy raz jeszcze obiegnie
Powieść o dziwach dwóch ostatnich nocy.
Horacyo.  Dobrze, usiądźmy i niechaj Bernardo
Prawi nam o nich.
Bernardo.  Słuchaj. Przeszłej nocy,
Gdy tamta; gwiazda, na zachód bieguna,
Przyniosła światło właśnie w stronę nieba,
Gdzie teraz płonie, gdy zegar bił pierwszą,
Ja i Marcello —
Marcel.  Cicho, przestań mówić!

(Wchodzi Duch).

Czy widzisz? idzie.
Bernardo.  W tej samej postaci,
W której znaliśmy umarłego króla.
Marcel.  Jesteś uczony, przemów doń, Horacyo!
Bernardo.  Czy nie podobny do króla, Horacyo?
Horacyo.  Zupełnie. Trwoga i dziś mnie przenika.
Bernardo.  Czeka na słowa.
Marcel.  Przemów doń, Horacyo!
Horacyo.  Kto jesteś, w późnej nocy zabłąkany

Pod tą rycerską, tą piękną postacią
Pogrzebanego Danii majestatu?
Ja cię na niebo zaklinam, odpowiedz!
Marcel.  Jest obrażony.
Bernardo.  Czy widzisz? odchodzi.
Horacyo.  Ja cię zaklinam, stój! stój i odpowiedz! (Duch znika).
Marcel.  Znikł, nie chce na twe słowa odpowiedzieć.
Bernardo.  I cóż, Horacyo? Drżysz widzę i zbladłeś.
Czy to nie więcej jak czcze urojenie?
Co o tem myślisz?
Horacyo.  Przysięgam na Boga,
Ni gdy bym wiary nie dał, gdybym na to
Nie miał rzetelnych, dotykalnych zeznań
Własnych mych oczu!
Marcel.  Podobnyż do króla?
Horacyo.  Jak ty do siebie.
Tąż samą zbroją odział swoje piersi,
Gdy przeciw dumnym Norwegczykom walczył,
Tak brwi pomarszczył, gdy w gniewnej rozprawie
W saniach Polaków wojował na lodzie.
Dziwna!
Marcel.  Po dwakroć, o tej samej porze,
Rycerskim krokiem straż wyminął naszą.
Horacyo.  W jakim zamiarze, nie umiem powiedzieć.
Mym prostym jednak mierząc rzeczy sądem,
To wybuch straszny Danii zapowiada.
Marcel.  A teraz usiądź, i jeśli wiesz, powiedz,
Czemu noc każdą te surowe straże
Męczą rygorem ziemi tej poddanych?
Czemu codzienne dział nowych odlewy,
Kupno u obcych wojennych rynsztunków?
Skąd branka cieśli morskich, których praca
Z dniami tygodnia i niedziele miesza?
Dla jakich celów ten spocony pośpiech,
Noc zmieniający w dnia spółpracownika?
Kto mnie objaśni?
Horacyo.  Ja mogę; przynajmniej
Wieść taka biega: Nasz zmarły monarcha,

Którego duch się pokazał przed chwilą,
Był, jak wiadomo, na rękę wyzwany
Przez Fortinbrasa norwegskiego dumę
Zazdrości pełną. Od szabli Hamleta
(Bo go tak zwano na tej grobu stronie)
Poległ Fortinbras; pieczętownem pismem,
A przez heroldów i sądy stwierdzonem,
Z życiem, swojemu zwycięzcy przekazał
Te ziemie, które dzierżył w chwili śmierci.
Król nasz, z swej strony, stawił odpowiednią
Ziem swych połowę, któraby wpłynęła
Do Fortinbrasa dziedzicznych własności,
Gdyby zwyciężył; jak tymże układem,
I całą treścią spisanego aktu,
Część jego spadła na Hamleta. Dzisiaj,
Młody Fortinbras, gorącego ducha,
Po wszystkiej ziemi norwegskiej kończynach
Porujnowanych zbiera desperatów,
Którzy za strawę zawsze są gotowi
Do śmiałych czynów. Myślą też jest jego
(Na co już król nasz dowody ma jasne)
Siłą z naszego wydrzeć posiadania,
Szablą odzyskać wspomnione dzielnice,
Które utracił ojciec. To jest, myślę,
Główną przyczyną naszych przygotowań,
Źródłem tej straży i główną sprężyną
Śpiesznych zachodów po całem królestwie.
Bernardo.  Jabym tak sądził; z tem również się zgadza,
Ze groźna postać umarłego króla,
Który tej wojny był i jest przyczyną,
Przechodzi zbrojna między naszą strażą.
Horacyo.  To pył oślepić oczy myśli zdolny.
Kiedy Rzym kwitnął na potęgi szczycie,
Krótko przed śmiercią wielkiego Cezara,
Umarli z grobów w prześcieradłach wstali,
Krzycząc, bełkocząc po Rzymu ulicach;
Z gwiazd leciał ogień, a rosa krwią była;
Słońce pobladło, a wilgotna gwiazda,

Pod której wpływem tron Neptuna stoi,
Jakby w dniu sądnym zaćmiła się cała.
Podobne znaki okropnych wydarzeń,
Jakby zwiastuny grożących przeznaczeń,
Zarazem niebo i ziemia zesłały
I naszej strefie i naszym spółziomkom.

(Wraca Duch).

Lecz cicho! patrzaj! Duch znowu powraca.
Drogę mu zajdę, choćby zginąć przyszło.
Stój, stój, złudzenie! Jeśli masz głos w piersiach,
Przemów!
Jeśli uczynek dobry mogę spełnić,
Co tobie ulżyć, a mnie zbawić zdolny,
Przemów!
Jeśli o ziemi twojej wiesz nieszczęściach,
Które, wprzód znane, dadzą się uniknąć,
O mów!
Lub, za żywota jeżeliś zakopał
Złupione skarby w ziemi tej wnętrznościach,
Za co, jak mówią, duch wraca po śmierci,

(Pieje kogut).

Mów! stój! odpowiedz! — Wstrzymaj go, Marcello
Marcel.  Mamże go moim uderzyć toporem?
Horacyo.  Jeśli nie stanie, uderz!
Bernardo.  On tu!
Horacyo.  On tu! (Znika Duch).
Marcel.  Zniknął. Źle robim, królewskiego ducha
Pragnąc zatrzymać pozorem przymusu.
On, jak powietrze, nie może być ranny,
Czczy cios złośliwem jest tylko szyderstwem.
Bernardo.  Już miał przemówić, kiedy kogut zapiał.
Horacyo.  Ale odbieżał, jak występna dusza
Na groźny rozkaz. Słyszałem już nieraz,
Że kogut, który poranku jest trąbą,
Swym przenikliwym a ostrym gardzielem
Budzi dnia boga; za danym tak znakiem,
Z morza czy ognia, ziemi czy powietrza,
Duch zabłąkany i samotny śpieszy

Do swego domu; a o słów tych prawdzie
Dzisiejszej nocy poświadcza zjawisko.
Marcel.  Które zniknęło na koguta pianie.
Niektórzy mówią, że gdy się dzień zbliża,
W którym czci kościół Boże Narodzenie,
Kogut, ptak świtu, przez noc pieje całą;
Duchy też nie śmią wymknąć się na ziemię;
W bezpiecznych nocach nie grożą planety;
Bezsilne wróżki są i czarownice:
Tyle jest w dniu tym świętości i łaski.
Horacyo.  I jam to słyszał i po części wierzę.
Lecz patrz! poranek, w siny płaszcz owity,
Stąpa po rosie wschodniego pagórka.
Opuśćmy straże, a mojem jest zdaniem
Wszystko młodemu zeznać Hamletowi,
Cośmy widzieli, bo na życie moje,
Duch, dla nas niemy, do niego przemówi.
Czy zezwalacie, by mu wszystko odkryć,
Jak każe miłość nasza i powinność?
Marcel.  Zróbmy tak, proszę, a ja wiem, gdzie rano
Będziem go mogli najdogodniej znaleźć. (Wychodzą).


SCENA II.
Sala w zamku królewskim.
(Wchodzą: Król, Królowa, Hamlet, Polonius, Laertes, Voltimand, Korneliusz, Panowie i Orszak).

Król.  Choć pamięć śmierci drogiego nam brata
Tak świeża jeszcze, chociaż nam przystało
W sercach żałobę nosić, a poddanym
Brwi swoje ściągnąć na wyraz boleści,
Rozwaga przecie tak naturę zmogła,
Że z mądrym smutkiem pamiętamy o nim,
Ale pamiętni na nas także samych.
Dlatego siostrę naszą, dziś królowę,
Spólniczkę władzy nad wojennym ludem,
Wzięliśmy, jakby z płaczącą radością,
Z uśmiechem w jednem, a łzą w drugiem oku,

Z żalem w zamężciu, z weselem w pogrzebie,
Na równej szali ważąc płacz z radością,
Za żonę naszą, powolni w tej sprawie
Radom mądrości waszej, co wszystkiemu
Towarzyszyła chętnie. Dzięki za to! —
A teraz, wiecie, że Fortinbras młody,
Lekceważący sobie naszą wartość,
Albo w nadziei, że po śmierci brata
Państwo z klub wyszło dawnego porządku,
Za sprzymierzeńców wziąwszy swe marzenia,
Ciągle nas dręczył swemi poselstwami,
I posiadłości domagał się zwrotu,
Przez ojca jego prawnie przekazanych
Naszemu bratu najwaleczniejszemu.
Teraz przechodzę do obecnej sprawy.
Rzeczy tak stoją: Do króla Norwegii,
Stryja młodego Fortinbrasa, piszę,
Który, niemocą rzucony o łoże,
Zaledwo słyszy o synowca myślach,
Żądając, aby kroki jego wstrzymał,
Zwłaszcza, że pobór wojsk, które nam grożą,
Pomiędzy jego odbywa się ludem.
Ty, Korneliuszu, i ty, Voltimandzie,
Nieście starcowi moje pozdrowienia.
Pełnomocnictwa innego nie macie
Do traktowania z królem, jak wyrazy
W tem piśmie, naszą tłómaczące wolę.
Idźcie, niech pośpiech stwierdzi posłuszeństwo!
Korn. i Volt.  Licz tu i wszędzie na gorliwość naszą.
Król.  Nie wątpię o tem. Żegnam was serdecznie.

(Voltimand i Korneliusz wychodzą).

Teraz, Laertes, co masz nam powiedzieć?
Chcesz o coś prosić, o co, Laertesie?
Rozumnej prośby nikt do króla Danii
Nie zaniósł darmo. O cóżbyś mógł prosić,
Czegobym chętnie przed prośbą nie przyznał?
Bo ani głowa wierniejszą jest sercu,
Ani jest ręka ustom usłużniejszą,

Jak tron jest duński twemu rodzicowi.
Co chcesz, Laertes?
Laertes,  Groźny mój monarcho,
Pozwól mi znowu do Francyi powrócić,
Skąd chociaż chętnie przybyłem do Danii,
W dzień koronacyi mą powiność złożyć,
Teraz, wyznaję, spełniwszy powinność,
Chęci me, myśli, znów biegną ku Francyi,
Błagają kornie o twe zezwolenie.
Król.  Czy masz ojcowskie? Co mówi Polonius?
Polonius.  Ma je, mój królu, zdobyte natręctwem,
I, choć niechętny, oporną mą pieczęć
Do woli jego w końcu przyłożyłem.
Błagam cię, królu, daj twe zezwolenie!
Król.  Laertes, jesteś panem twojej woli;
Pędź twe godziny, jak możesz najlepiej.
Teraz, synowcze Hamlecie, a synu —
Hamlet.  (na str.). Choć mniej niż synu, więcej niż synowcze.
Król.  Czemu te chmury wciąż nad tobą wiszą?
Hamlet.  O nie, mój królu, jam zbyt jest na słońcu.
Królowa.  Dobry Hamlecie zrzuć te szaty nocy,
Królowi Danii pokaż w oczach przyjaźń;
Nie szukaj wiecznie, z powieką spuszczoną,
W prochu twojego szlachetnego ojca.
Wiesz, to los wszystkich; co żyje, umiera,
Natury prawem do wieczności wraca.
Hamlet.  Tak, to los wszystkich!
Królowa.  Jeśli tak jest, czemuż
Dla ciebie tak się to dziwne wydaje?
Hamlet.  Wydaje, pani? to jest, nie wydaje.
O, dobra matko! to nie ciemna odzież,
Zwykłe osłony uroczystej czerni,
Nie ciężki oddech westchnień przymuszonych,
Ni oczu moich potok nieprzebrany,
Ani cierpiące oblicza oznaki,
Z wszystkiemi żalów pozornych formami,
Myśl mą tłómaczą: te się tylko zdają,
Bo są czynami, które udać można.

Lecz ja mam w piersiach, co wyższe nad pozór;
Tamto, to tylko przybory boleści.
Król.  Hamlecie, świadczysz twej natury dobroć,
Płacąc tak ojcu powinną żałobę.
Lecz wiesz, twój ojciec stracił także ojca,
Ten stracił swego; powinność synowska
Do czasu wkłada na żyjące dziecię
Pogrzebne żale; ale trwać niezmiennie
W tym samym żalu, to jedynie zdradza
Bezbożny upór i niemęską duszę,
Dowodzi woli nieposłusznej niebu,
Słabego serca, niecierpliwej myśli,
Niećwiczonego, prostego rozumu;
Bo o czem wiemy, że raz stać się musi,
Co jest powszednie, jak rzecz najzwyklejsza,
Czemuż to mamy, w dziecinnym uporze,
Brać tak do serca? To grzech przeciw niebu,
Przeciw umarłym, grzech przeciw naturze,
Wspak rozumowi, który ciągle uczy
O śmierci ojców, który od pierwszego
Trupa do tego, co dziś skonał, woła;
To tak być musi! Prosimy, precz odrzuć
Daremne żale. Hamlecie, myśl o nas,
Jak o twym ojcu, bo niech wie świat cały,
Naszego tronu ty jesteś najbliższy,
I całą głębię szlachetnej miłości,
Jaką najtkliwszy ojciec ma dla syna,
Ja mam dla ciebie. Podjęty przez ciebie
Zamiar powrotu do szkół wittemberskich
Jest najsprzeczniejszy naszemu życzeniu,
Więc cię prosimy, skłoń myśl do zostania,
Na oczu naszych radość i pociechę,
Pierwszy na dworze, nasz krewny i syn nasz.
Królowa.  Niech prośby matki daremne nie będą:
Do Wittemberga nie wracaj, żyj z nami!
Hamlet.  O ile zdołam, posłuszny ci będę.
Król.  Odpowiedź piękna i oznacza miłość.
Bądź jak my sami w Danii. Pani, idźmy!

To wolne, chętne przystanie Hamleta,
Jak uśmiech sercu mojemu jest miłe.
Dlatego, każdy spełniony dziś puhar
Działa z weselem chmurom rozpowiedzą,
Królewski toast niech oddźwięczy niebo,
Ziemskie pioruny powtarzając. Idźmy!

(Wychodzą: Król, Królowa, Polonius, Laertes i Orszak).

Hamlet.  Gdyby to nazbyt, nazbyt stałe ciało
Mogło się stopić i z rosą pomieszać!
Lub gdyby prawa nie wydał Przedwieczny
Na samobójców! O Boże! o Boże!
Jak nudne, płaskie, podłe i jałowe
Tego mi świata zdają się zachody!
Hańba mu, hańba! Zarosły jedynie,
Jak nieplewiony ogród, tylko podłych
Chwastów pękami. Do tegoż więc przyszło!
Jak umarł ledwo miesięcy dwa mija,
Nawet nie tyle — król tak doskonały,
Ze przy tym zda się jasnym Hyperyonem
Obok Satyra; matkę mą tak kochał,
Ze nie dał nieba wiatrom gwałtowniejszym
Lic się jej dotknąć. O niebo i ziemio!
Czemuż to wszystko przypominać muszę?
I ona czyliż nie lgnęła do niego,
Jakgdyby żądza w siły większe rosła
Tem, co ją syci: a przecie, za miesiąc —
Zgroza! Słabości, twe imię kobieta!
Za krótki miesiąc — nim się zużył trzewik,
W którym za trupem biednego szła ojca,
W łzach jak Niobe — ona, ona sama —
O Boże! zwierzę nieme, bezrozumne
Dłużejby w sercu chowało żałobę —
Oddała rękę mojemu stryjowi,
Tak podobnemu do mojego ojca,
Jak do Alcyda ja. Za krótki miesiąc,
Przódy nim słoność łez jej najnieszczerszych
W zapuchłych oczach ślady swe straciła,
Pojęła męża. Najgrzeszniejszy pośpiech,

Skoczyć tak nagle w kazirodne loże.
To źle, to skończyć nie może się dobrze.
Pękaj me serce, bo ja milczeć muszę!

(Wchodzą: Horacyo, Bernardo, Marcelim).

Horacyo.  Witaj nam, książę!
Hamlet.  Rad widzę was zdrowych.
Horacyo, jeśli nie myli mnie pamięć?
Horacyo.  Horacyo, książę, a biedny twój sługa.
Hamlet.  Przyjaciel raczej; chcę zmienić te nazwy.
Co z Wittemberga sprowadza cię do nas?
Marcellus?
Marcel.  Książę —
Hamlet.  Witaj! Dobry wieczór.
Lecz wyznaj, po coś przybył z Wittemberga?
Horacyo.  Książę, wrodzona skłonność do włóczęgi.
Hamlet.  Nie chciałbym, żeby wróg twój to powiedział,
I ty mojego ucha nie przymusisz,
By uwierzyło, gdy się sam oskarżasz.
Nazbyt wiem dobrze, żeś nie jest włóczęgą.
Do Elsinoru co cię przyciągnęło?
Nim nas opuścisz, pić cię nauczymy.
Horacyo.  Na pogrzeb ojca twego pospieszyłem.
Hamlet.  Dobry kolego, nie szydź proszę ze mnie;
Sądzę, żeś przybył raczej na ślub matki.
Horacyo.  Prawda, że jeden spiesznie szedł za drugim.
Hamlet.  Oszczędność, bracie! pieczystem z pogrzebu
Na zimno ślubne stoły zastawiono.
Przód najsroższego chciałbym z wrogów moich
W niebie zobaczyć, niż dzień ten, Horacyo!
Mój ojciec — zda się, widzę mego ojca —
Horacyo.  Gdzie?
Hamlet.  Przed oczyma duszy mej, Horacyo.
Horacyo.  I jam go widział. Król to był wspaniały.
Hamlet.  Mąż to był, wszystko gdy biorę na wagę,
Któremu nigdy równego nie ujrzę.
Horacyo.  Zda mi się, książę, żem go widział wczoraj.
Hamlet.  Żeś widział kogo?
Horacyo.  Króla, twego ojca.

Hamlet.  Króla, mojego ojca?
Horacyo.  Miarkuj chwilę
Uważnem uchem twoje podziwienie,
Póki, tych panów świadectwem poparty,
O całem dziwie nie skończę powieści.
Hamlet.  Na miłość Boga, opowiedz mi wszystko!
Horacyo.  Dwie noce, jedna po drugiej, mój książę,
Kiedy z Bernardem trzymał straż Marcellus.
Dwa razy mieli o głuchej północy
Jedno widzenie. Postać, jak twój ojciec,
Od stóp do głowy zbroją osłoniona,
Nagle się jawi i poważnym krokiem
Sunie się wolno, po trzykroć wymija
Ich oczy, trwogą i dziwem rozwarte,
Na długość berła, gdy oni, przemarzli
Na galaretę potęgą bojaźni,
W milczeniu stali. Całe to zdarzenie
Z tajemną trwogą mnie opowiedzieli.
Z nimi na trzecią noc trzymałem wartę,
A o godzinie przez nich oznaczonej,
I słowo w słowo jak była ich powieść,
Ujrzałem ducha. Znałem twego ojca:
Ręka do ręki nie więcej podobna.
Hamlet.  Lecz gdzie to było?
Marcel.  Na tarasie zamku.
Hamlet.  Czyś doń przemówił?
Horacyo.  Przemówiłem, książę,
Ale on milczał. Raz, jak mi się zdało,
Głowę swą podniósł i przybrał postawę,
Jakby chciał mówić, lecz w tę właśnie chwilę
Poranny kogut przeraźliwie zapiał,
A on się śpiesznie na ten głos oddalił
I z oczu zniknął.
Hamlet.  Dziwne wydarzenie!
Horacyo  Książę, na moje życie, jest prawdziwe.
A zdaniem naszem, donieść ci o wszystkiem
Było najpierwszą powinnością naszą.
Hamlet.  Dziwnie zjawisko to mnie niepokoi.

Kto straż dziś trzyma?
Wszyscy.  My, łaskawy książę.
Hamlet.  Zbrojny, mówiłeś?
Wszyscy.  Tak.
Hamlet.  Od stóp do głowy?
Wszyscy.  Od stóp do głowy.
Hamlet.  Więc nie widzieliście
Jego oblicza?
Horacyo.  Widzieliśmy, książę,
Misiurka bowiem była podniesiona.
Hamlet.  Czy twarz miał gniewną?
Horacyo.  Twarz jego świadczyła
Nie gniew, lecz boleść.
Hamlet.  Blady czy czerwony?
Horacyo.  O, bardzo blady.
Hamlet.  I wlepił w was oczy?
Horacyo.  Upornie.
Hamlet.  Czemuż nie byłem tam z wami!
Horacyo.  Byłbyś zdumiony.
Hamlet.  Zapewne, zapewne!
Czy długo został?
Horacyo.  Z niewielkim pośpiechem,
Sądzę, byłoby można sto odliczyć.
Marc. i Bern.  Dłużej.
Horacyo.  Nie dłużej, gdy ja go widziałem.
Hamlet.  Brodę miał siwą?
Horacyo.  Jak ją miał za życia:
Czerń posrebrzana.
Hamlet.  Dziś straż z wami trzymam;
Może powróci.
Horacyo.  Ręczę za to, książę.
Hamlet.  Jeśli to postać szlachetnego ojca,
Przemówię do niej, choćby piekło całe
Otworem stało i broniło mówić. —
Jeśliście dotąd rzecz tę utaili,
Kryjcie ją także milczeniem na przyszłość,
A cobądźkolwiek tej nocy wypadnie,
Powierzcie myślom a nie językowi.

Zawdzięczę wam tę miłość. Bądźcie zdrowi!
A na tarasie zobaczę się z wami
Koło dwunastej.
Wszyscy.  Przyjmij nasze służby.
Hamlet.  Nie, miłość waszą, jak wy miłość moją.

(Horacyo, Marcellus, Bernardo wychodzą).

Ojca duch zbrojny! To mi zapowiada
Czyn jakiś czarny. Bodaj noc już była!
Milcz, czekaj, duszo! Zbrodnia utajona
Na dzień wystąpi tajnych potęg siłą,
Choćby ją ziemi brzemię osłoniło (wychodzi).


SCENA III.
Pokój w domu Poloniusa.
(Wchodzą: Laertes, Ofelia).

Laertes.  Rzeczy me poszły na statek; bądź zdrowa!
A, siostro, kiedy wiatr będzie pomyślny,
Gdy znajdziesz statek gotowy, pamiętaj
Napisać do mnie.
Ofelia.  Alboż wątpisz o tem?
Laertes.  Co do Hamleta i jego zalotów,
Bierz to za modę i krwi przywidzenie;
Fiołek w wiośnie natury rozwity,
Wczesny, nietrwały, słodki lecz znikomy,
Na chwilę wonią tchnący — i nic więcej.
Ofelia.  Jakto? nic więcej?
Laertes.  Nie myśl, by co więcej.
Natura, rosnąc, nietylko się wzmaga
W żyły i ciało, ale z tą świątynią
Wewnętrzna służba umysłu i duszy
Rośnie zarazem. Może kocha teraz,
Może ni plama, ni podstęp nie hydzą
Dziś jego uczuć; lecz zważ jego wielkość,
Myśl, że nie jego własną jego wola,
Bo on jest rodu swego niewolnikiem,
Nie może śladem nieznanego tłumu

Sam sobą rządzić. Wybór jego niesie
Całego kraju zdrowie i zbawienie;
Dlatego, wybór jego ogranicza
Wielkiego ciała, którego on głową,
Głos i przystanie. Mówi, że cię kocha;
Twa mądrość niechaj o tyle mu wierzy,
O ile w sferze swej i sile zdoła
W czyn zmienić słowo, co o tyle może,
O ile z Danii głosem się to zgadza.
Więc zważ, twój honor ile stracić może,
Jeśli zbyt chętnie pieśni jego słuchasz:
Stracisz swe serce, otworzysz skarb czysty
Niepowściągnionej jego natrętności.
O, strzeż się tego, Ofelio, ma siostro,
Chroń się, hamując uczuć twych popędy,
Od niebezpieczeństw i postrzałów żądzy!
Dość jest rozrzutne najskromniejsze dziewczę,
Gdy księżycowi odsłania swą piękność.
Potwarczych ciosów cnota nie unika.
Robak zbyt często wiosny toczy dzieci,
Nim jeszcze mogą pączki swe rozwinąć;
A śród poranków i rosy młodości
Mgły zaraźliwe najniebezpieczniejsze.
Bądź więc ostrożną: w trwodze bezpieczeństwo;
Bo młodość sama w sobie bunt wywoła,
Gdy wszystko zda się spokojne do koła.
Ofelia.  Treść twojej rady zatrzymam w pamięci
Jak stróżów serca. Lecz, dobry mój bracie,
Nie wskazuj palcem, jak zły kaznodzieja,
Ciernistej ścieżki wiodącej do nieba,
Gdy sam, rozpustnik bez cugla i miary,
Gonisz po drogach kwiecistej rozkoszy,
Z kazań swych szydząc.
Laertes.  O, bądź bez obawy!
Ale czas tracę. Otóż i mój ojciec. (Wchodzi Polonius).
Podwójną łaską dwa błogosławieństwa,
Los mi to szczęście podwójne nadarza.
Polonius.  Jakto? tu jeszcze? Na statek! na statek!

Na żagli twoich ramieniu wiatr zasiadł.
Czekają na cię. Weź błogosławieństwo,

(Kładzie rękę na głowę Laertesa).

A te słów kilka nauki w pamięci
Zapisz na zawsze. Strzeż myśli od słowa,
A od uczynku myśli bez rozwagi;
Bądź poufałym bez pospolitości;
Przyjaciół, gdyś ich przyjaźń wypróbował,
Przykuj do duszy stalową obręczą,
Lecz nie plam dłoni ściskaniem kompanów
Nowo wylęgłych, nie porosłych w pierze;
Strzeż się zatargów, lecz raz uwikłany
Wrogów twych naucz, by się ciebie strzegli;
Daj wszystkim ucho, głos wybranym tylko;
Słuchaj rad wszystkich, lecz sąd twój zachowaj;
Miej strój kosztowny wedle twych zasobów,
Nie śmieszny krojem, nie pstry lub złocony,
Bo ubiór często objawia człowieka;
Francuzi pierwsi godnością i rodem
Nieporównanym są w tym względzie wzorem;
Ni wierzycielem ani bądź dłużnikiem,
Często pożyczkę stracisz z przyjacielem,
A pożyczając obrazisz oszczędność.
Lecz przedewszystkiem, bądź sam sobie wierny,
Bo za tem pójdzie, jak za dniem noc idzie,
Ze dla nikogo fałszywym nie będziesz.
Bądź zdrów! Niech rada ma z błogosławieństwem
W sercu się przyjmie!
Laertes.  Żegnam cię, mój ojcze!
Polonius.  Śpiesz się, czas woła i czekają słudzy.
Laertes.  Bywaj mi zdrowa, Ofelio! Pamiętaj
Na moje słowa.
Ofelia.  Zamknęłam je w myśli,
A ty, mój bracie, klucz od niej zabierasz.
Laertes.  Bywaj mi zdrowa! (wychodzi).
Polonius.  Co on ci powiedział?
Ofelia.  Kilka słów księcia Hamleta tyczących.
Polonius.  A, na uczciwość, w sam czas dana rada.

Toć mi mówiono, że ci długie chwile
Książę poświęca, że na posłuchanie
Nazbyt łaskawie i chętnie przyzwalasz.
Jeśli to prawda, jak mnie ostrzegano,
Wyznać ci muszę, że nie tak dokładnie
Pojmujesz swoje własne stanowisko,
Jak honorowi córki mej przystało.
Powiedz mi, proszę, co jest między wami?
Ofelia.  Często w tych czasach uczuć swych ofiary
Książę mi składał.
Polonius.  Uczuć swych ofiary!
Mówisz, Ofelio, jak młodziutkie dziewczę
W tej niebezpiecznej sztuce niećwiczone.
I ty na prawdę wierzysz w te ofiary,
Jak je nazywasz?
Ofelia.  Nie wiem, co mam myśleć.
Polonius.  To ja ci powiem: Myśl, żeś niemowlęciem,
Wzięłaś ofiary za dobrą monetę,
A to był liczman. Ceń się trochę drożej,
Lub, żeby skończyć rzecz bez omówienia,
Tanim mnie kosztem wystrychniesz na dudka.
Ofelia.  Jeśli miłości mej szukał, to zawsze
Drogą honoru.
Polonius.  Szeroka to droga,
Po której możesz daleko zajechać.
Ofelia.  I wszystkie niebios potęgi przywołał,
By uczuć jego były mi świadkami.
Polonius.  Wszystko to sidła, by łowić cietrzewie.
Kiedy krew pali, dusza językowi
Przysiąg dostarcza; córko, tych połysków
Światła bez ciepła, które wtedy właśnie,
Kiedy najwięcej obiecują, gasną,
Nie bierz za ogień. Odtąd, skąpiej córko,
Twej przytomności dziewiczej udzielaj;
Twoim rozmowom naznacz cenę wyższą,
Niż jego rozkaz. A co do Hamleta,
Pamiętaj, córko, że to książę młody,
Że mu jest wolno większe zbiegać koło

Niżeli tobie. W dwóch słowach, Ofelio,
Nie wierz tym ślubom, bo to są rajfury
Odmiennej barwy od zewnętrznych znaków,
Niepoświęconych wymagań błagacze,
A ich przysięgi święte i pobożne,
Żeby zwieść lepiej. Tak więc, raz na zawsze,
Po prostu nie chcę, ażebyś na przyszłość
Chciała marnować wolno twoje chwile,
Prowadząc z księciem Hamletem rozmowy.
Pamiętaj o tem. Wracaj do komnaty.
Ofelia.  Mój ojcze, woli twej będę posłuszną. (Wychodzą).


SCENA IV.
Taras zamkowy.
(Wchodzą: Hamlet, Horacyo, Marcellus).

Hamlet.  Wiatr kąsa ostro; a wam czy nie zimno?
Horacyo.  I mnie się także wiatr zdaje szczypiący.
Hamlet.  Która godzina?
Horacyo.  Brak coś do północy.
Marcel.  Nie, już wybiła.
Horacyo.  Czy tak? Nie słyszałem.
Więc czas się zbliża, w którym Duch odbywa
Zwykłą przechadzkę. (Odgłos trąb i dział za sceną).
Co to znaczy, książę?
Hamlet.  Król noc tę całą czuwa i ucztuje,
Śród wrzasków, tańców i skoków szalonych,
A co reńskiego wina puhar spełni,
Trąby i bębny grzmią tryumf toastu.
Horacyo.  Czy to jest zwyczaj?
Hamlet.  Tak jest, bez wątpienia.
Lecz, mojem zdaniem, choć się tu rodziłem,
I choć przywykłem, byłoby zaszczytniej
Łamać ten zwyczaj, niż go zachowywać.
Te całonocne hulanki, przed sądy
Ludów nas ciągną na wschód i na zachód;
Wszędzie nam dają nazwisko pijaków,

Niechlujnych wieprzów; boć prawda, ten zwyczaj
Od czynów naszych choć wielkich i szczytnych,
Rdzeń chwały i szpik odbierają cały.
Tak bywa często w ludziach pojedyńczych,
Że jedna, mała natury ich plama,
Czy z urodzenia — w czem nie jest ich wina
Bo nikt początku swego nie wybiera —
Czyto ze zbytniej bujności humoru,
Szranki i twierdze rozumu łamiącej,
Czy też z nałogu, który swym fermentem
Obyczajności kształtne formy krzywi;
Ci ludzie, jednym piętnowani błędem,
Wolą natury lub zesłaniem losu,
Choćby ich cnoty były nieskończone,
Były tak czyste, jak jest niebios łaska,
W powszechnej błędu jednego naganie
Zmarnieją wszystkie. Jeden gram spodlenia
Szlachetne ciało do swej nikczemności
Sprowadza nieraz. (Wchodzi Duch).
Horacyo.  Patrz, książę, przychodzi!
Hamlet.  Brońcie mnie, niebios posłańcy, anieli!
Czyś jest zbawionym duchem czy przeklętym,
Czy niebios oddech, czy żar niesiesz piekła,
Czy cię sprowadza litość albo zemsta,
Twe mi zjawisko mówić nakazuje.
Więc ci się pytam, wzywam cię, Hamlecie,
Ojcze mój, królu Danii, odpowiadaj!
W niewiadomości zginąć mi nie dozwól!
Lecz powiedz, czemu kości poświęcone,
Złożone w trumnie, zdarły swe powicie?
Czemu grobowiec, który w oczach naszych
Otulił ciało twoje do pokoju,
Znów rozwarł ciężkie, marmurowe paszcze,
Na świat cię rzucił? Jak mamy tłomaczyć,
Że ty, trup zmarły, znów odziany stalą
Odwiedzasz blade księżyca połyski,
Noc czyniąc hydną; w nas słabych stworzeniach,
Tak groźnie, strasznie istność wstrząsasz całą,

Zbudzając myśli nad dusz naszych polot?
Powiedz dlaczego? Czego żądasz od nas?
Horacyo  Daje ci znaki, byś się z nim oddalił,
Jakgdyby pragnął zwierzyć tajemnice
Tobie jednemu.
Marcel.  Patrz, uprzejmym gestem
Chce cię pociągnąć w samotniejsze miejsce.
Lecz nie idź za nim!
Horacyo  (wstrzymując Hamleta). O nie, nie idź, książę!
Hamlet.  Tu nie chce mówić, więc muszę pójść za nim.
Horacyo.  Nie idź, mój książę!
Hamlet.  Czego mam się lękać?
Zycie me dla mnie od śpilki nie droższe,
A duszy mojej, jak on nieśmiertelnej,
Możeli szkodzić? Znów powtarza znaki —
Idę.
Horacyo.  Jeżeli nad brzeg cię pociągnie,
Na stromej skały czoło przepaściste,
Nad głębinami morza zawieszone,
A tam, straszniejszą przywdziewając postać,
Wszechwładztwo twemu wydrze rozumowi,
Popchnie w szaleństwo? Pomyśl o tem, książę:
Samo już miejsce, bez innych powodów,
Do człeka duszy myśl rozpaczy wciska,
Gdy widzi morze w niezmierzonej, głębi,
Ryk jego słyszy.
Hamlet.  Znów daje znaki. Idź! spieszę za tobą.
Marcel.  Nie pójdziesz, książę!
Hamlet.  Tylko zdala ręce!
Marcel.  Rozważ, nie pójdziesz! (Duch daje znak).
Hamlet.  Los mój na mnie woła,
Każdą najmniejszą ciała mego żyłkę,
Jak nemejskiego lwa nerwy natęża. (Duch daje znak).
Jeszcze raz wzywa; puśćcie mnie, panowie!

(Wyrywa się).

Na niebo, kto się z was dotknąć mnie waży,
Duchem go zrobię! Idź! śpieszę za tobą.

(Duch i Hamlet wychodzą).

Horacyo.  Pęd wyobraźni szalonym go robi.
Marcel.  Pośpieszmy za nim; tutaj posłuszeństwo
Byłoby zbrodnią.
Horacyo.  Jakże się to skończy?
Marcel.  Jest coś zgniłego w tem królestwie duńskiem.
Horacyo.  Niebo zaradzi.
Marcel.  Śpieszmy tylko za nim! (Wychodzą).


SCENA V.
Odleglejsza część tarasu.
(Wchodzą: Duch, Hamlet).

Hamlet.  Gdzie mnie prowadzisz? mów! nie pójdę dalej.
Duch.  Słuchaj mnie.
Hamlet.  Słucham.
Duch.  Zbliża się godzina,
W której do strasznych, siarczanych płomieni
Powrócić muszę.
Hamlet.  Duchu nieszczęśliwy!
Duch.  Nie płacz nade mną, lecz słuchaj uważnie,
Co ci odsłonię.
Hamlet.  Mów! słuchać cię muszę.
Duch.  Jak musisz pomścić, kiedy mnie wysłuchasz.
Hamlet.  Co?
Duch.  Słuchaj: jam jest ojca twego duchem,
Na czas skazanym błąkać się po nocy,
We dnie zamknięty śród wiecznych płomieni,
Dopóki grzechów mojego żywota
Ogień nie spali, czystości nie wróci.
Gdybym mógł tajnie męki mej odsłonić,
Mojej powieści najlżejszeby słowo
Krew twą zwarzyło, poszarpało duszę,
Oczy, jak gwiazdy, z ich wyparło sfery,
Takby trefione zmieszało kędziory,
Że każdy włosek stanąłby oddzielnie,
Jak na gniewnego jeża grzbiecie kolce;
Lecz ta z sfer wiecznych powieść nie dla uszu

Ze krwi i ciała. Słuchaj! słuchaj! słuchaj!
Jeśliś drogiego ojca kochał kiedy.
Hamlet.  O Boże!
Duch.  Pomścij okrutne morderstwo!
Hamlet.  Morderstwo?
Duch.  Podłe, jak każde morderstwo,
Lecz z wszystkich morderstw to jest najpodlejsze,
I najdziwniejsze i przeciw naturze.
Hamlet.  Śpiesz się z powieścią, abym lotnem skrzydłem,
Jak skrzydło myśli lub miłosnych marzeń,
Pobiegł za zemstą.
Duch.  Widzę, jesteś gotów,
Bo byłbyś cięższy od tłustego chwastu,
Który spokojnie w Lethe wodach gnije,
Gdybyś nie powstał na słowa me. Słuchaj:
Mówią, że kiedym w ogrodzie mym zasnął,
Wąż mnie ukąsił; całej Danii uszy
Ten sfałszowany śmierci mojej powód
Uwiódł nikczemnie. Szlachetny młodzianie,
Wiedz, że wąż, który ojca twego zabił,
Teraz koronę jego ma na głowie.
Hamlet.  O moja duszo prorocza! Stryj?
Duch.  Zgadłeś.
Ten kazirodny, ten zwierz cudzołożny,
Dowcipu czarem, ułudą podarków,
(O grzeszny dowcip, grzeszne czary, zdolne
Tak uwieść!) wciągnął do lubieżnych celów
Moją, pozornie najcnotliwszą żonę.
Hamlecie, co za upadek! Ode mnie,
Którego miłość, zawsze ręka w rękę
Z małżeńską wiarą, szła godności pełna,
Ku nędznikowi przechylić swe serce,
Co w porównaniu darów przyrodzonych
Żebrakiem tylko przy mnie się wydawał!
Ale jak cnota szczera nie upadnie,
Choć ją rozpusta w kształtach nieba kusi,
Tak, choć z promiennym złączona aniołem,
Lubieżność w łożu rajskiem się przesyci,

I chętniej pójdzie na śmieciach ucztować.
Lecz cicho! zda się, czuję tchnienie ranka.
Śpieszyć się muszę. Kiedy po południu,
Wedle zwyczaju zasnąłem w ogrodzie,
Stryj twój w bezpieczną zakradł się godzinę
Z przeklętą czarą blekotowych soków,
I w uszu moich kręte wlał tajniki
Trędowy napój, którego potęga
Ze krwią człowieka w takiej nienawiści,
Że, żartka jakby żywe srebro, zbiega
Po ciała wrotach, drogach i kanałach,
Gwałtowną siłą i warzy i stęża,
Jak kropla kwasu w mleko upuszczona,
Krew świeżą, zdrową; tak z moją się stało,
I wnet hydnego, obrzydłego trądu
Skorupa, jakby Łazarza powłoka,
Gładkie wprzód moje ciało przyoblekła.
Tak mi śpiącemu brata mego ręka
Naraz wydarła życie, berło, żonę,
Podcięła w całym kwiecie moich grzechów,
Bez namaszczenia, spowiedzi, pokuty.
Nie dał mi czasu obliczyć się, posłał
Na sąd z ciężarem grzechów na sumieniu.
O, to okropnie! okropnie! okropnie!
Jeśli masz duszę, nie przebacz mu tego,
Nie pozwól, żeby królów Danii łoże
Było lubieżnych kadzirodztw siedliskiem!
Ale jakkolwiek zbrodnię będziesz ścigał,
Myśli swej nie plam, nie podniecaj duszy
Naprzeciw matce; zostaw ją niebiosom
I cierniom, które w jej piersiach utkwione
Kłuć, piec ją będą. Bądź mi zdrów, Hamlecie!
Świętojańskiego robaczka płomienie
Bledną i gasną; ranek się przybliża.
Bądź zdrów, Hamlecie, a pamiętaj o mnie! (Znika).
Hamlet.  O wy niebieskie potęgi! o ziemio!
Dodamże piekło? — Miarkuj się, o serce!
Żyły, niech starość nie chwyci was nagła,

Służcie mi wiernie! Pamiętać o tobie?
Tak, biedny duchu, póki pamięć mieszka
W zbłąkanej myśli. Pamiętać o tobie?
O tak! Na moich pamięci tablicach
Wszystkie pamiątki drogie dawniej zatrę,
Ksiąg wszystkie zdania, formy i wrażenia,
Które wpisały młodość i rozwaga,
I tylko w całej mózgu mego księdze
Żyć będą jedne twoje przykazania,
Z żadną podlejszą nie zmieszane treścią.
O najzdradliwsza kobieto! Nędzniku!
Uśmiechający się, podły szatanie!
Mój pugilares — muszę w nim zapisać,
Ze się uśmiechać można, a być łotrem;
Jestem przynajmniej pewny, można w Danii. (Pisze).
Trzymam cię, stryju. Teraz moje hasło
Jest: bądź mi zdrowy, a pamiętaj o mnie!
Przysiągłem na to.
Horacyo  (za sceną).Mój książę! mój książę!
Marcel.  (za sceną). Książę Hamlecie!
Horacyo  (za sceną).Strzeż go Boże!
Marcel.  (za sceną).Amen!
Horacyo  (za sceną). Hola, ho! książę!
Hamlet.  Hola, ho! chłopcze! przybywaj, mój ptaszku!

(Wchodzą: Horacyo i Marcellus).

Marcel.  I cóż, mój książę?
Horacyo.  I cóż ci powiedział?
Hamlet.  O dziwy!
Horacyo.  Powiedz!
Hamlet.  Nie mogę, wydacie.
Horacyo.  Nie ja, na niebo!
Marcel.  Ani ja, mój książę!
Hamlet.  Mówcie, czy ludzkie myślałoby serce —
Będziecież milczeć?
Hor. i Marc.  Na niebo, mój książę!
Hamlet.  Na duńskiej ziemi łotra nie znajdziecie,
Któryby nie był hultajem wierutnym.
Horacyo.  Nie trzeba, aby duch z mogiły powstał

Uczyć nas tego.
Hamlet.  O prawda! masz słuszność;
A więc najlepiej, bez dalszych zachodów,
Dajcie mi rękę i bywajcie zdrowi!
Idźcie, gdzie woła interes lub żądza,
Boć każdy człowiek ma swe interesa
I swoje żądze. Ja, biedak, widzicie,
Modlić się pójdę.
Horacyo.  Mowa twoja, książę,
Jest zbiorem dzikich słów i pomieszanych.
Hamlet.  Żałuję z serca, że was obraziła,
Prawdziwie: z serca.
Horacyo.  Niema w tem obrazy.
Hamlet.  Jest, na świętego Patryka, jest, czuję,
O, jest i wielka! Co do tego ducha,
Muszę wam wyznać, że duch to uczciwy.
Ciekawość, co tu zaszło między nami,
Radzę miarkować. Teraz, przyjaciele,
Wzywam na przyjaźń i żołnierski honor,
Zróbcie mi jedną małą łaskę —
Horacyo.  Jaką?
Hamlet.  Zmilczcie na zawsze nocy tej zjawisko.
Hor. i Mar.  Na zawsze, książę.
Hamlet.  Przysiążcie mi na to!
Horacyo.  Na honor, książę!
Marcel.  Książę, na mój honor!
Hamlet.  Na miecz mój!
Marcel.  Książę, wszak już przysięgliśmy.
Hamlet.  Ale na miecz mój, na mój miecz!
Duch  (pod ziemią).Przysiążcie!
Hamlet.  Ha! ha! uczciwcze, jesteś tu? tak mówisz?
Słyszycie tego braciszka w piwnicy?
A więc przysiążcie!
Horacyo.  Daj rotę przysięgi.
Hamlet.  Nie mówić nigdy o nocy tej dziwach.
Na szablę moją przysiążcie!
Duch  (pod ziemią).Przysiążcie!
Hamlet.  Hic et ubique? Zmieńmy stanowisko.

Do mnie, panowie, zbliżcie się tu do mnie.
Na szabli mojej połóżcie prawice;
Nie mówić nigdy o nocy tej dziwach,
Na szablę moją przysiążcie!
Duch  (pod ziemią).Przysiążcie!
Hamlet.  Dobrześ rzekł, stary krecie. Szybko, widzę,
Nurtujesz ziemię, uczciwy górniku!
Raz jeszcze miejsce zmieńmy, przyjaciele.
Horacyo.  O dniu i nocy! Dziwy niepojęte!
Hamlet.  Więc je jak rzadkich powitajcie gości.
Więcej jest dziwów na ziemi i niebie
Niż się marzyło naszym filozofom.
Lecz pójdźcie! Nigdy, na zbawienie wasze,
Jakkolwiek kroki me dziwaczne będą —
Bo może uznam na przyszłość potrzebnem
Ciało me ubrać w szatę dziwaczności —
Widząc mnie, nigdy, nigdy, przyjaciele,
Takim dłoń waszych, takim głowy ruchem,
Lub słów dwuznacznych wymową, naprzykład:
Wiem, albo: gdybym zechciał, mógłbym, albo:
Gdybym chciał mówić, albo: kto wie, może,
Albo podobnym nie zdradzicie znakiem
Moich tajemnic. Że tego nie będzie,
Niech wam tak niebo ześle miłosierdzie
W ciężkiej potrzebie! Przysiążcie!
Duch  (pod ziemią).Przysiążcie!
Hamlet.  O spocznij, spocznij, duchu niespokojny!
Teraz, miłości polecam się waszej.
Czemkolwiek człowiek tak biedny jak Hamlet
Miłość i przyjaźń ku wam stwierdzić zdoła,
Przy łasce bożej nie omieszka. Pójdźmy!
Palec na ustach, raz jeszcze was błagam.
Czas wyszedł z stawów, losów klątwa zdarza,
Że się rodziłem na jego lekarza!
Lecz dosyć! teraz oddalmy się razem. (Wychodzą).


AKT DRUGI.
SCENA I.
Pokój w domu Poloniusa.
(Wchodzą: Polonius, Rejnaldo).

Polonius.  Rejnaldo, wręcz mu list ten i pieniądze.
Rejnaldo.  Wypełnię rozkaz.
Polonius.  Mądrzebyś postąpił,
Gdybyś się o nim rozpytał u ludzi,
Nim go odwiedzisz.
Rejnaldo.  Myślałem już o tem.
Polonius.  Dobra odpowiedź, na uczciwość, dobra!
Otóż, w Paryżu pytaj mi się naprzód,
Czy są Duńczycy, jak i kto, gdzie żyją,
Jakie wydatki, jakie towarzystwo;
A kiedy z pytań tych krętobadawczych
Dojdziesz, że syna mego znają, zbliż się
I dotknij sprawy niby od niechcenia.
Możesz więc zacząć z daleka, naprzykład:
„Znam jego ojca, przyjaciół, po części
Jego samego“ — rozumiesz, Rejnaldo?
Rejnaldo.  Rozumiem, panie, dokładnie.
Polonius.  „Po części
Jego samego“ — możesz dodać: „mało;
Lecz jeśli to on, szalona to głowa,
Tylko zajęta tem i owem;“ wymyśl,
Co tylko zechcesz, byle nic brudnego,
Co honor krzywdzi; tego się wystrzegaj,
Lecz wszystkie dzikie, rozpustne wybryki,
Najlepiej znane jako towarzysze
Wolnej młodości.
Rejnaldo.  Naprzykład szulerka —
Polonius.  Lub picie, kłótnie, klęcia, pojedynki,
Dziewczyny — możesz wszystko to zarzucać.
Rejnaldo.  Lecz panie, to go skrzywdzi na honorze.

Polonius.  Nie, byłeś zręcznie przyprawił zarzuty,
Byłeś w krzywdzące nie zmienił ich wady,
Zatwardziałego grzesznika znamiona.
Nie to myśl moja. Tak zręcznie licz błędy,
Żeby się zdały plamami swobody,
Ognistej duszy błyskiem i wybuchem,
Dzikim owocem krwi niepowściągnionej,
Jak zwykle w młodych.
Rejnaldo.  Ale, dobry panie —
Polonius.  Na co to wszystko?
Rejnaldo.  Właśnie, chciałbym wiedzieć.
Polonius.  Zaraz ci powiem. Jest to, zdaniem mojem,
Dowcipu mego wymysł kapitalny.
Synowi drobne zarzucając wady —
Których nie ujdzie, kto się otarł w świecie —
Uważaj, człowiek którego próbujesz,
Jeśli usterków, które napomknąłeś,
Twego młodzieńca widział kiedy winnym,
Bądź pewny, zaraz w taki zacznie sposób:
„Mój przyjacielu, panie, zacny panie“ —
Wedle zwyczaju i form towarzyskich
Ludzi i ziemi.
Rejnaldo.  Bardzo dobrze, panie.
Polonius.  Otóż więc, kiedy tak zacznie — tak zacznie —
Co ja mówiłem? — przecież coś mówiłem —
Na czem stanąłem?
Rejnaldo.  W taki zacznie sposób:
„Mój przyjacielu, panie, zacny panie“ —
Polonius.  W ten zacznie sposób — ba! ma się rozumieć,
W ten zacznie sposób: „Znam tego panicza,
Widziałem się z nim wczoraj, przedewczoraj,
Wtedy lub wtedy, z tamtym albo z owym,
I, jak mówiłeś, grał w karty, zapijał,
Albo się kłócił, albo też, przypadkiem,
Widziałem jak wszedł do pewnego sklepu“,
To jest zamtuza, lub coś podobnego.
Czy widzisz teraz?
Na haczyk fałszu złapiesz karpia prawdę.

Tak my to, ludzie rozumni a sprytni,
Przy wind pomocy, biorąc ludzi z mańki,
Drogą pośrednią znamy bezpośredniość.
Tak ty, przez moją radę i naukę,,
Poznasz mi syna. Hę, czy mnie rozumiesz?
Rejnaldo.  Rozumiem, panie.
Polonius.  Jedźże teraz z Bogiem!
Rejnaldo.  Dobry mój panie —
Polonius.  Śledź też jego kroki
Własną źrenicą.
Rejnaldo.  Nie omieszkam, panie.
Polonius.  Niechcący niechaj sam ci się wyśpiewa.
Rejnaldo.  Rozumiem.
Polonius.  Dobrze. Więc bądź zdrów i w drogę!

(Wychodzi Rejnaldo. — Wchodzi Ofelia).

Cóż to, Ofelio? Co cię tu sprowadza?
Ofelia.  Ach, ojcze, jakże byłam przestraszona!
Polonius.  Czem przestraszona? Odpowiedz, przez Boga!
Ofelia.  Gdy w mej komnacie szyłam, książę Hamlet
Nagle, w odzieniu niedbale rozpiętem,
Bez kapelusza, w pomiętych pończochach,
Co bez podwiązek po kostki spadały,
Blady jak płótno, chwiejąc się na nogach,
A z tak bolesnym spojrzenia wyrazem,
Że się zdawało, iż z piekła powracał
O mękach prawić, zjawił się przede mną.
Polonius.  A więc z miłości ku tobie oszalał?
Ofelia.  Nie wiem, lecz bardzo tego się obawiam.
Polonius.  Co mówił?
Ofelia.  Dłoń mą chwycił, trzymał silnie,
A potem, jedno wyciągnąwszy ramię,
A drugą rękę tak sparłszy na skroni,
Tak się w oblicze me głęboko wpatrzył.
Jakby je pragnął malować. Stał długo,
Nakoniec, lekko wstrząsając mi ramię,
Kiwając głową trzykrotnie w ten sposób,
Wydal westchnienie tak smutne, głębokie,
Że się zdawało, iż piersi mu pękną,

Dusza uleci. Potem dłoń mą puścił,
A przez ramiona obróciwszy głowę,
Bez oczu zdał się drogę swoją widzieć,
Bez ich pomocy komnatę opuścił,
I do ostatka promień ich słał ku mnie.
Polonius.  Pójdź ze mną, córko, muszę widzieć króla.
To szczyt wyraźny uniesień miłosnych,
Które się własną trawią gwałtownością,
Prowadzą wolę do kroków rozpaczy,
Jak zwykle każda gwałtowna namiętność,
Naszej natury męka. Żal mi bardzo. —
Czyś z nim w tych czasach mówiła surowo?
Ofelia.  Nie, ojcze, tylko posłuszna twej woli,
Listy mu jego zwróciłam, wzbroniłam
Dalszych odwiedzin.
Polonius.  I z tego oszalał.
Żal mi, żem z lepszą bacznością i sądem
Księcia nie śledził. Brałem to za żarty,
Za sidła na twą zastawione cnotę.
Lecz widzę teraz, że starości wadą
Nazbyt daleko posuwać ostrożność,
Jak pospolitą wadą głów zielonych
Brak przezorności. Śpieszmy się do króla;
Wyjawię wszystko, bo nasze milczenie
Łez zrodzi więcej, niż gniewu, mówienie. (Wychodzą).


SCENA II.
Sala zamkowa.
(Wchodzą: Król, Królowa, Bozenlcranc, Gildenstern, Dworzanie).

Król.  Witaj, Rozenkranc, drogi Gildensternie!
Prócz szczerej chęci widzenia was przy nas,
Potrzeba służby waszej przynagliła
Nasze poselstwo. Wiecie o Hamleta
Przeobrażeniu, bo tak je zwać muszę,
Gdy ni zewnętrzna ni wewnętrzna postać
Podobna przeszłej. Nie pojmuję wcale,

Coby zdołało, prócz śmierci ojcowskiej,
Wpływ taki wywrzeć na jego charakter.
Proszę was przeto, was, co od lat młodych
Z nimeście rośli, was, których skłonności
Są myśli jego młodych sąsiadami,
Byście zechcieli krótką czasu chwilę
Na dworze spędzić, ażeby Hamleta
Rozerwać w smutku waszem towarzystwem,
Ile sposobność dozwoli wybadać,
Czy go dolega boleść nam nieznana,
Którą, poznawszy, moglibyśmy zleczyć.
Królowa.  Dobrzy panowie, często was wspominał,
I wiem, że ziemia ta nie ma dwóch ludzi,
Którychby więcej kochał. Jeśli chcecie
Okazać tyle dobrej ku nam woli,
By z nami razem czas jakiś przepędzić
Na korzyść naszych nadziei i pokarm,
Wasza uprzejmość podziękę odbierze
Godną królewskiej wdzięczności.
Rozenkr.  O królu!
Potęgą władzy, jaką masz nad nami,
Mogłeś nam groźną twą nakazać wolę,
Nie prosić o nią.
Gildenst.  Jesteśmy posłuszni,
I oba z całą składamy pokorą
U stóp twych, królu, służby nasze chętne.
Racz rozkazywać.
Król.  Dzięki Rozenkranc, dobry Gildensternie!
Królowa.  Dzięki Gildenstern i dobry Rozenkranc!
Proszę was teraz, abyście natychmiast
Zbyt zmienionego odwiedzili syna.
Wiedźcie tych panów do księcia Hamleta.
Gildenst.  Boże, niech nasza obecność i praca
Wróci mu szczęście, da pociechę!
Królowa.  Amen!

(Wychodzą, Rozenkranc i Gildenstern z kilku Dworzanami. — Wchodzi Polonius).

Polonius.  Dobry mój królu, posłowie z Norwegii

Do twej stolicy wrócili szczęśliwie.
Król.  Zawsze mi byłeś ojcem dobrych nowin.
Polonius.  Czy byłem, królu? Bądź pewny, monarcho,
Że chowam moją powinność jak duszę
Dla mego Boga i mojego króla;
I myślę — albo ten mózg w mojej głowie
Już nie tak pewno tropi politykę,
Jak to przed laty — żem potrafił odkryć
Pewną przyczynę obłąkań Hamleta.
Król.  O, mów mi o niej! czekam z upragnieniem.
Polonius.  Twoim wprzód posłom racz dać posłuchanie;
Wetami uczty me będą nowiny.
Król.  Wprowadziciela zaszczyć ich honorem.

(Wychodzi Polonius).

Mówi, o droga, że znalazł nakoniec
Choroby syna źródło i początek.
Królowa.  Boję się, że ten będzie najgłówniejszy:
Śmierć ojca, nasze zbyt rychłe małżeństwo.

(Wchodzą: Polonius, Voltimand i Korneliusz).

Zgłębim to wszystko. — Witam, przyjaciele!
Mów, Voltimandzie, cóż brat nasz norwegski
Voltim.  Wzajem pozdrawia i życzenia składa.
Na pierwsze słowo, synowca pobory
Wstrzymać rozkazał, które mu się zdały
Przygotowaniem na polską wyprawę;
Lecz, patrząc bliżej, poznał, że ich celem
Twe były ziemie; wieścią rozżalony,
Że jego niemoc, chorobę i starość
Tak chciano uwieść, dał rozkaz aresztu,
Któremu chętnie poddał się Fortinbras.
Surową stryja skarcony przestrogą
Świętą, publiczną związał się przysięgą,
Że nigdy z tobą nie skrzyżuje broni.
Uradowany tem stary monarcha
Daje mu rocznie koron trzy tysiące,
I upoważnia zebrane już pułki
Przeciw Polakom do boju prowadzić,
Z prośbą, dokładniej tutaj wyjaśnioną,

(Oddaje królowi papier).

Ażebyś raczył, królu, tej wyprawie
Przez ziemie twoje bezpieczny dać przechód,
A zaręczenia i wszystkie warunki
List ten opowie.
Król.  Rzecz dobrze skończona,
W wolniejszej chwili odczytamy listy,
Damy na prośbę rozważną odpowiedź.
Tymczasem, dzięki za prace skuteczne.
Idźcie wypocząć; ucztujem tej nocy.
A więc raz jeszcze, witajcie z powrotem!

(Wychodzą: Korneliusz i Yoltimand).

Polonius.  Cała ta sprawa dobrze się skończyła. —
Królu mój, panie, rozprawiać szeroko,
Co jest majestat, a co jest powinność,
Czemu noc nocą, dzień dniem, a czas czasem,
Byłoby tylko noc, dzień, czas marnować.
Więc, gdy treściwość jest dowcipu duszą,
Rozwlekłość ciałem i zewnętrzną krasą,
Będę treściwy. Syn wasz jest szalony,
Szalony, mówię; szaleństwem jest bowiem
Niczem być innem, jak tylko szalonym.
Dość na tem.
Królowa.  Więcej treści a mniej sztuki.
Polonius.  Pani, przysięgam, nie gonię za sztuką.
Że jest szalony prawda: prawda, szkoda,
Szkoda, że prawda: przygłupia figura,
Więc precz z nią! — sztuki nie chcę dziś używać.
A więc, przypuśćmy już raz, że szalony.
Dalej, jak znaleźć przyczynę tych skutków,
Albo właściwiej przyczynę tych smutków,
Bo skutki smutki muszą mieć przyczynę.
Na tem rzecz stała, teraz co zostało,
Rozważcie!
Mam córkę, mam ją, ponieważ jest moją,
Która w powinnem posłuszeństwie — zważcie —
To mi oddała — rozważcie, wnioskujcie!

— „Do niebieskiej, do duszy mojej bożyszcza, najurodziwszej Ofelii“. — Zły frazes, paskudny frazes! „najurodziwszej“ jest paskudne wyrażenie. Ale słuchajcie tylko dalej: „Niech te wyrazy spoczną na twojem białem łonie“[2].
Królowa.  Czyli to pisał do niej książę Hamlet?
Polonius.  Pani, cierpliwość, opowiem rzecz wiernie (czyta).

Wątp’, że gwiazdy ogień rodzi,
Ze słońce źródłem światłości,
Wątp’, czy prawda nas nie zwodzi,
Lecz nie wątp’ o mej miłości!

O droga Ofelio! nie bardzo znam się na wierszowych miarach, nie posiadam sztuki wymierzania moich westchnień, lecz że kocham cię najserdeczniej, wierzaj. Bądź zdrowa! Twój na zawsze, najdroższa pani, dopóki ta machina jest jego własnością, Hamlet“.

To, w posłuszeństwie, oddała mi córka,
A oprócz tego, zaloty mi jego,
Jak, gdzie i kiedy i w jakim sposobie,
Opowiedziała.
Król.  Jakże te zaloty
Ona przyjęła?
Polonius.  Za kogo mnie bierzesz,
Królu?
Król.  Za męża wiary i honoru.
Polonius.  I chcę nim zostać. Ale cóżbyś myślał —
Kiedy spostrzegłem, a wyznam, spostrzegłem
Przed córki mojej wyznaniem tę miłość —
Coby myślała królowa, ma pani,
Gdybym na widok podobny odegrał
Rolę pulpitu lub pugilaresu,
Nakazał sercu głuchość i niecnotę,
Patrzał na miłość obojętnem okiem?
I cobyś myślał? Lecz nie, ja, bez zwłoki,
Do mej panienki młodej tak mówiłem:
„Hamlet jest księciem, za twej gwiazdy sferą;

To być nie może“. Potem ją uczyłem,
Jak się zamykać ma na jego przyjście,
Odrzucać datki, listów nie przyjmować.
Wnet rady moje wydały owoce,
I książę popadł, by skończyć w trzech słowach,
Naprzód w tęsknotę, potem w wstręt do jadła,
Potem w bezsenność, potem w osłabienie,
Potem w gorączkę, i przez ciągłe spadki,
Popadł w szaleństwo, w którem dziś go wszyscy
Z boleścią widzim.
Król.  Jak ci się to zdaje?
Królowa.  Bardzo być może.
Polonius.  Byłyż kiedy czasy,
Chciałbym się o to przytomnych zapytać,
W których twierdziłem: tak się mają rzeczy,
A tak nie było?
Król.  Nie za mej pamięci.
Polonius  (pokazując na głowę i ramiona).
Zdejmcie to z tego, jeśli jest inaczej.
Gdy okoliczność jedną tylko schwycę,
Odkryję prawdę, choćby skrył kto prawdę
W ziemi tej środku.
Król.  Jakby tę rzecz sprawdzić?
Polonius.  Wiesz, że się czasem błąka cztery godzin
Po korytarzach zamkowych.
Król.  Wiem dobrze.
Polonius.  Kiedy tam będzie, córkę mą doń poślę,
Ty, królu, skryty ze mną za obiciem,
Patrz na spotkanie. Jeśli jej nie kocha,
Jeżeli dla niej rozumu nie stracił.
Niechaj nie będę spraw krajowych stróżem,
Ale folwarcznych stangretów.
Król.  Zobaczym.

(Wchodzi Hamlet, czytając).

Królowa.  Patrz, nieszczęśliwy przychodzi, czytając.
Polonius.  Rozpooznę atak; zostawcie mnie, proszę.

(Król i Królowa wychodzą).

Jakże się miewa łaskawy mój książę Hamlet?
Hamlet.  Dobrze, dzięki Bogu.
Polonius.  Czy znasz mnie, mój książę?
Hamlet.  Bardzo dobrze; jesteś rybak.
Polonius.  Mylisz się, mości książę.
Hamlet.  To chciałbym przynajmniej, żebyś tak był jak on uczciwym.
Polonius.  Tak uczciwym, mój książę?
Hamlet.  Tak jest, tak uczciwym, mości panie. Być uczciwym, jak teraz świat idzie, jest to być jednym wybranym z dziesięciu tysięcy.
Polonius.  Wielka prawda, mój książę.
Hamlet.  Bo jeśli słońce płodzi robaki w psie zdechłym i, będąc bóstwem, całuje ścierwo — Czy masz ty córkę?
Polonius.  Mam, mój książę.
Hamlet.  Nie pozwalaj jej chodzić po słońcu; poczęcie jest błogosławieństwem, tylko nie takie, jakie córka twoja może począć. Przyjacielu, miej baczność!
Polonius.  Jak to rozumiesz, książę? (Na str.) A zawsze mu w głowie moja córka. Nie poznał mnie jednak od razu; powiedział, że jestem rybakiem. Zabrnął daleko, zabrnął daleko! Ależ za młodu i ja niemało wycierpiałem z miłości; omal nie tyle. Prowadźmy jednak dalej rozmowę. (Głośno) Co czytasz, mości książę?
Hamlet.  Słowa, słowa, słowa.
Polonius.  Ale treść, mości książę?
Hamlet.  Czego?
Polonius.  Treść dzieła, które czytasz, książę?
Hamlet.  Same potwarze, mości panie. Toć ten satyryczny hultaj powiada mi tu, że starcy mają siwe brody, że na ich twarzach są zmarszczki, że z ich oczu cieknie bursztyn, albo guma, że im obficie zbywa na dowcipie i że mają słabe golenie. Choć w to wszystko najsilniej, najpotężniej wierzę, zdaniem przecie mojem, nieuczciwą jest rzeczą wpisywać to wszystko do księgi, boć i ty sam, mości panie, tak jak ja byłbyś starym, gdybyś jak rak w tył mógł chodzić.
Polonius  (na str.). Choć to szaleństwo, jest w niem przecie metoda. (Głośno) Czy chcesz książę zejść z przeciągu powietrza?
Hamlet.  Do grobu?
Polonius.  Prawda, byłoby to zejść najzupełniej z powietrza. (Na str.) Jak trafne są czasami jego odpowiedzi! Często szaleństwo tak szczęśliwą myśl potrąci, że zdrowy rozum równie stosownej urodzićby nie mógł. Muszę go teraz pożegnać, a pomyśleć, jakby najzręczniej urządzić spotkanie między nim, a moją córką. (Głośno) Dostojny książę, racz mi pozwolić oddalić się.
Hamlet.  O nic prosić nie możesz, cobym dał ci chętniej, prócz mojego życia, mojego życia.
Polonius.  Bądź zdrów, mój książę.
Hamlet.  Ach, co za nieznośne te stare głupcy!

(Wchodzą: Rozenkranc i Gildenstern).

Polonius.  Szukacie księcia Hamleta, to on.
Rozenkr.  (do wychodzącego Poloniusa). Błogosław ci Boże!
Gildenst.  Dostojny książę!
Rozenkr.  Mój najdroższy książę!
Hamlet.  Najlepsi moi przyjaciele! Jakże się miewasz, Gildensternie? Ach, Rozenkranc? Dobre moje chłopaki, jak się macie?
Rozenkr.  Jak pospolite dzieci tej ziemi.
Gildenst.  Szczęśliwi dlatego, że niezbyt szczęśliwi, że nie jesteśmy piórkiem u czapki fortuny.
Hamlet.  Ani podeszwą jej trzewików?
Rozenkr.  Ani, mój książę.
Hamlet.  Więc żyjecie około jej pasa, jakby kto powiedział, w środku jej faworów?
Gildenst.  To prawda, jesteśmy jej poufalcami.
Hamlet.  Więc znacie tajemne strony fortuny? Czemu nie? Wszak to nierządnica. A co tam nowego?
Rozenkr.  Nic, mój książę, tylko, że świat zrobił się uczciwym.
Hamlet.  Więc sądny dzień niedaleko. Ale nowina wasza jest fałszywa. Pozwólcie mi teraz, zadać wam pytanie bliżej was dotyczące. Dobrzy moi przyjaciele, coście zrobili fortunie, że was tu do więzienia przysłała?
Gildenst.  Do więzienia, książę?
Hamlet.  Dania jest więzieniem.
Rozenkr.  Więc i świat cały jest więzieniem.
Hamlet.  Niewątpliwie; niemało w nim turm, komorek i ciemnic, a jedną z najgorszych jest Dania.
Rozenkr.  Tak nie myślimy, książę.
Hamlet.  A więc dla was nie jest więzieniem, bo nic nie jest samo przez się złem albo dobrem, myśl tylko w jedno lub drugie je przemienia: dla mnie Dania jest więzieniem.
Rozenkr.  Więc twoja ambicya robi z Danii więzienie: granice jej za ciasne dla twojej myśli.
Hamlet.  O Boże! ja mógłbym zamknąć się w orzechowej łupinie i uważać się za króla nieskończonych przestrzeni, byłem tylko snów złych nie miewał.
Gildenst.  Sny te właśnie są ambicyą, bo cała treść ambicyi jest tylko snów cieniem.
Hamlet.  I sny same są tylko cieniem.
Rozenkr.  Prawda, książę, a ambicya, mojem zdaniem, tak jest powietrznej i lekkiej natury, że jest tylko cieniem cienia.
Hamlet.  Więc żebracy nasi są ciałami, a monarchowie nasi i głośne bohatery żebraków cieniami. — Czy nie pójdziemy do dworu? bo prawdziwie, nie jestem zdolny rozumować.
Rozenkr.  Będziemy ci towarzyszyli, książę.
Hamlet.  O nie, nie! nie chcę was na jednej stawiać linii z resztą moich domowników, bo na uczciwość, najhaniebniej mi usługują. Ale pozwólcie mi się zapytać z przyjacielską otwartością, pocoście przybyli do Elsinoru?
Rozenkr.  Odwiedzić cię, książę; to powód nasz jedyny.
Hamlet.  Jaki ze mnie żebrak! Nawet w dziękczynienia jestem ubogi; ale wam dziękuję, choć wyznaję, drodzy przyjaciele, że moje dziękczynienia szeląga nie warte. Czy tylko po was nie posłano? Czy to własny wasz popęd? Czy to dobrowolne odwiedziny? No, dalej, dalej, odpowiedzcie, ale szczerze!
Gildenst.  Co mamy odpowiedzieć, książę?
Hamlet.  Cokolwiek, byle do rzeczy. Posłano po was; w oczach waszych jest pewien rodzaj wyznania, którego uczciwość wasza utaić nie może. Wiem, że dobry król i królowa posłali po was.
Rozenkr.  W jakim celu, książę?
Hamlet.  Tego właśnie chcę się od was dowiedzieć. Lecz zaklinam was na prawa naszego koleżeństwa, na zgodność naszej młodości, na obowiązki naszej przyjaźni wiernie dochowanej, na wszystko co święte, a na co lepszy ode mnie mówca mógłby was zaklinać, bądźcie ze mną otwarci i szczerzy: czy posłano po was czy nie posłano?
Rozenkr.  (do Gildensterna). Co ty na to?
Hamlet  (na str.). Przenikam was. (Głośno) Jeśli mnie kochacie, powiedzcie mi prawdę.
Gildenst.  Książę, posłano po nas.
Hamlet.  A ja wam powiem dlaczego, a tym sposobem moja domyślność uwolni was od wyznań, i dyskrecya wasza względem króla i królowej nie straci jednego nawet puszku. Od pewnego czasu, nie wiem dlaczego, straciłem dawną wesołość, zaniedbałem zwykłych ćwiczeń, i, zaprawdę, taka ciężkość na duszę moją spadła, że to piękne dzieło — ziemia, zdaje mi się pustym przylądkiem; ten zachwycający baldachin — powietrze, patrzcie, ten piękny firmament nad naszemi zawieszony głowami, to majestatyczne sklepienie złotym strojone ogniem, dla mnie wszystko to zdaje się szpetnym, zatrutym zbiorem wyziewów. Co za arcydzieło człowiek! jak szlachetny rozumem! jak nieskończony w zdolnościach! w postaci i ruchu, jak wyrazisty i cudowny! w czynach, jak do aniołów podobny! myślą, jak do bóstwa zbliżony! ozdoba świata, idealny wzór wszystkich stworzeń! a przecie, dla mnie, czemże jest ta kwintesencya prochu? Człowiek nie ma dla mnie uroku, nie, ani kobieta, choć wasz uśmiech wątpić się o tem zdaje.
Rozenkr.  Książę, nic podobnego w mojej nie postało myśli.
Hamlet.  Dlaczegóż więc uśmiechałeś się, kiedym mówił, że człowiek nie ma dla mnie uroku?
Rozenkr.  Bom myślał, książę, że skoro człowiek nie ma dla ciebie uroku, jak liche znajdą u ciebie przyjęcie aktorowie, których spotkaliśmy na drodze tu śpieszących w celu ofiarowania ci swoich usług.
Hamlet.  Ten, który gra króla znajdzie uprzejme powitanie; jego królewska mość odbierze należny trybut ode mnie; błędny rycerz dostanie miecz i tarczę; kochanek nie będzie wzdychał gratis; humorysta skończy rolę swoją w pokoju; błazen pobudzi do śmiechu tych, których płuca łechta suchy kaszel, a heroina wypowie swoje myśli swobodnie, byle koślawe wiersze nie stanęły jej na zawadzie. — Co to za aktorowie?
Rozenkr.  Ci sami, których kiedyś z rozkoszą słuchałeś: miejska tragiczna trupa.
Hamlet.  Jak się to stało, że się zmienili na trupę wędrowną? Stały pobyt był dla nich lepszy, tak pod względem sławy, jak pod względem dochodu.
Rozenkr.  Zdaje mi się, że ta zmiana jest skutkiem ostatniej innowacyi[3].
Hamlet.  Czy zawsze są w takiem samem poważaniu, w jakiem byli za mojego pobytu w stolicy? Czy zawsze taki tłum ich odwiedza?
Rozenkr.  O nie, książę.
Hamlet.  Dlaczego? Czy rdzewieć zaczynają?
Rozenkr.  Bynajmniej; ich gorliwość jest zawsze ta sama; lecz książę, jest tam teraz gniazdo dzieci, drobnych piskląt wrzeszczących z całego gardła, a odbierających za to frenetyczne oklaski. One teraz w modzie, a tak potrafiły osłabić zwyczajne, jak je nazywają, teatra, że niejeden nawet, który szablę nosi przy boku, zląkł się gęsiego pióra, i pokazać się na nich lęka.
Hamlet.  Jakto? dzieci? A któż je utrzymuje? kto im płaci? Zostanąż przy tem rzemiośle, tylko dopóki głos nie zmutuje? Z czasem, gdy zostaną zwyczajnymi aktorami, co nastąpi wedle wszelkiego podobieństwa, jeśli nie mają innego sposobu do życia, nie powiedząż swoim dzisiejszym autorom, że im wyrządzili krzywdę, zmuszając ich deklamować na przekór rzemiosłu, które czekało ich w przyszłości?
Rozenkr.  Prawda. Z obu stron niemało było krzyków, a publiczność za grzech nie uważa podszczuwać ich do kłótni. Był nawet czas, w którym sztuka i grosza nie przynosiła, jeśli w niej aktor i poeta za czuby się nie brali.
Hamlet.  Czy być może?
Gildenst.  Niemało tam już było potrzaskanych czaszek.
Hamlet.  I dzieci górę wzięły?
Rozenkr.  Uniosły Herkulesa i jego brzemię[4].
Hamlet.  Nic w tem dziwnego, boć i stryj mój jest królem Danii, a ci, którzy za życia mojego ojca nosem na niego krzywili, płacą dwadzieścia, czterdzieści i sto dukatów za jeden malutki jego obrazek. Jest w tem coś nadprzyrodzonego; gdyby filozofia wytłómaczyć to mogła! (Odgłos trąb za sceną).
Gildenst.  Aktorowie przybyli.
Hamlet.  Panowie, witam was w Elsinorze. Dajcie mi dłonie, dalej! Są pewne zwyczaje i ceremonie, znamionujące uczciwe przyjęcie, niechże zachowam je z wami, aby moje obejście się z aktorami, które, zapowiadam z góry, będzie miało najwspanialsze pozory, nie zdało się wam gościnniejsze od waszego. Witam was! Ale mój stryj-ojciec i matka-stryjenka omylili się.
Gildenst.  W czem, drogi książę?
Hamlet.  Jestem szalony tylko, kiedy wieje od północy zachodu, ale z południowym wiatrem umiem rozróżnić sokoła od czajki. (Wchodzi Polonius).
Polonius.  Szczęść wam panie Boże, panowie!
Hamlet.  Czy słyszysz, Gildensternie, i ty także — przy każdem uchu jeden słuchacz: to wielkie niemowlę, które tu widzicie, nie wyszło jeszcze z pieluch.
Rozenkr.  A może do nich wróciło; boć powiadają, że starzec jest dzieckiem po raz drugi.
Hamlet.  Będę prorokował. Przychodzi donieść mi o przybyciu aktorów; uważajcie tylko. — Masz słuszność; w poniedziałek rano, tak jest, w poniedziałek rano, niewątpliwie.

Polonius.  Mości książę, mam dla ciebie nowiny.
Hamlet.  Mości panie, mam dla ciebie nowiny.
W czasach, gdy Roscyusz był aktorem w Rzymie —

Polonius.  Przybyli tu aktorowie, książę.
Hamlet.  Bah! bah!
Polonius.  Na honor.
Hamlet.  A każdy aktor przybył na swoim ośle.
Polonius.  Najlepsi w świecie aktorowie, czy to do komedyi, czy do tragedyi, historyi, pastorałki, pastorałko-komedyi, historyo-pastorałki, tragedyo-historyi, tragedyo-komedyo-historyo-pastorałki, sztuk bez podziałów lub poematów bez końca. Seneka nie jest dla nich za ciężki, ani za lekki Plautus. Czy to w sztukach wedle reguł, czy w sztukach bez żadnej reguły, nie mają sobie równych.
Hamlet.  O Jefte, sędzio Izraela, jaki skarb posiadałeś!

Polonius.  Jaki on skarb posiadał, książę?
Hamlet.  Jaki?
Piękną córkę i nic więcej,
Którą kochał tkliwie, szczerze.
Polonius.  (na str.). A zawsze o mojej córce.
Hamlet.  Czy nie mam racyi, stary Jefte?

Polonius.  Jeśli mnie Jeftem nazywasz, książę, mam córkę, którą kocham tkliwie, szczerze.

Hamlet.  Nie, to za tem nie idzie.
Polonius.  Co więc za tem idzie, książę?
Hamlet.  Co?
Jak przez los, boży cios —
a potem wiersz:
Tak się stało, jak musiało.

Pierwsza zwrotka pobożnej pieśni powie ci o tem więcej, bo patrz, to mnie do skrócenia przymusza. (Wchodzi kilku aktorów). Witajcie, panowie! witajcie wszyscy! — Rad widzę cię przy dobrem zdrowiu! — Witajcie, przyjaciele! — O, mój stary przyjacielu, twarz twoja porosła widzę w brodę od czasu, jak cię po raz ostatni widziałem. Czy przychodzisz do Danii za brodę mnie targać? — Jakto, moja młoda pani i kochanko? Na honor, od czasu, jak cię ostatni raz widziałem, panienko, zbliżyłaś się do nieba na wysokość korka. Daj Boże, aby głos twój, jak sztuka złota nie mająca już obiegu, nie prysł w obrączce[5]. — Panowie, witam was wszystkich! — Ale do rzeczy! Jak francuski sokół rzucam się na to, co się pierwsze nawinie. Czekam niecierpliwie na jaką perorę; więc dalej! Daj nam próbę twojego talentu; dalej! jaki patetyczny ustęp.

1 Aktor.  Jaki, książę?
Hamlet.  Słyszałem cię kiedyś deklamującego ustęp ze sztuki, której nie grano nigdy, lub, jeśli grano, to nie więcej, jak raz jeden; sztuka bowiem, o ile zapamiętam, nie podobała się tłumowi; dla massy był to kawiar. Mojem jednak zdaniem i ludzi, których sąd w takich przedmiotach większą od mojego miał wagę, była to wyborna sztuka; sceny dobrze pomyślane i przeprowadzone z równą prostotą jak sztuką. Pamiętam, jak jeden z nich mówił, że nie było w wierszach dość pieprzu, aby przedmiot zaprawić, ani wyrażeń zdolnych oskarżyć autora o afektacyę; ale była to uczciwa kompozycya, równie użyteczna jak przyjemna, posiadająca więcej piękności, niż strojów. Jeden ustęp podobał mi się nadewszystko; było to opowiadanie Eneasza Dydonie, zwłaszcza miejsce, gdzie mówi o zamordowaniu Priama. Jeśli ustęp jeszcze w twojej pamięci żyje, zacznij od wiersza — poczekaj — poczekaj —

A srogi Pirrus, jak hyrkańska lwica —

Nie, nie tak! — ale wiersz się zaczyna od Pirrusa.

A srogi Pirrus — zbroja jego czarna
Jak myśli jego — podobny tej nocy,
Kiedy w przeklętym kładł się ukryć koniu;
Dziś swoją postać straszliwą pomazał
Krwią ojców, matek i córek i synów;
Krew się ta zeschła śród ulic płonących,
Które przeklętym przyświecały blaskiem
Podłym mordercom. Rozpalony gniewem,
Zsiadłą posoką obryzgany Pirrus,
Z błyszczącą niby karbunkuł źrenicą,
Szukał do koła starego Priama. —
Mów teraz dalej.

Polonius.  Na Boga, książę! dobra deklamacya, z doskonałym akcentem i miarą.

1 Aktor.  Znalazł go w końcu, gdzie słabą prawicą
Z Grekami walczył; stara jego szabla,
Gdzie padnie, w buncie z walecznego dłonią,
Nie słucha woli. Nierównego wroga
Pirrus Priama wściekłą szablą goni:
Sam wiatr jej świstu powalił o ziemię
Starca bez siły. Jakby cios ten czując,
Bezduszne Ilium gorejące szczyty
Ku ziemi chyli i trzaskiem okropnym
Pirrusa uszy więzi; szabla jego,
Nad mleczną głową Priama wisząca,
Zda się, że nagle w powietrzu zagrzęzła,
I Pirrus stanął jak posąg tyrana,
Jakby niepewny celów swych i woli,
Niemy, bez ruchu.
Ale jak często widzimy przed burzą
Niebo milczące, chmury zatrzymane,
Wichry bez głosu, a ziemię tę całą
Jak groby cichą, aż nagle, grzmot straszny
Chmury rozdziera: tak Pirrus, po chwili,

Z nową potęgą do zemsty się zbudził,
I nigdy z mniejszą nie upadły skruchą
Młoty Cyklopów na zbroję marsową,
Na wieczne trwanie ogniem hartowaną,
Jak na Priama miecz krwawy Pirrusa.
Precz, niewstydnico Fortuno! Wy, bogi,
Na waszym zborze władzę jej odbierzcie,
Kół jej połamcie sprychy i obręcze,
A krągłe dzwona po wzgórzach niebieskich
Pchnijcie w bezdenne szatanów siedliska!
Polonius.  Trochę za długo.

Hamlet.  Poślesz to z twoją brodą do balwierza. Proszę cię, deklamuj dalej. Jemu trzeba farsy albo plugawej piosneczki, inaczej zaśnie. Deklamuj dalej; przejdź do Hekuby.

1 Aktor.  Lecz kto królowę rozczochraną widział —

Hamlet.  Królowę rozczochraną?
Polonius.  Bardzo dobrze, królowę rozczochraną, bardzo dobrze!

1 Aktor.  Jak nagą bieży stopą, jak płomieniom
Łzą grozi słoną? Głowę, miast korony,
W chustę ubrała, a zamiast odzieży,
W trwodze, owiła łoża prześcieradłem
Zbytkiem płodności wycieńczone ciało:
Ktoby to widział, Fortunęby skarżył
W jadzie zmaczanym językiem o zdradę!
Gdyby bogowie widzieli ją wtedy,
Kiedy w jej oczach Pirrus wściekłą szablą,
Jak na igraszkę, męża siekał członki,
I gdyby krzyk jej aż do nich doleciał,
Chyba śmiertelnych dola ich nie wrusza,
Z płomiennych oczu niebios łzyby ciekły,
I w piersiach bogów zbudziła się litość!

Polonius.  Patrz! czy mu twarz nie pobladła i łzy nie stanęły w oczach. Proszę cię, skończ już! dosyć tego!
Hamlet.  Niechże i tak będzie; wkrótce poproszę cię o resztę. Dobry panie, racz dojrzeć, aby aktorom na niczem nie zbywało. Czy słyszysz? Niech dobre znajdą przyjęcie, bo oni są wyciągiem i skróconą kroniką czasów. Byłoby lepiej dla ciebie mieć po śmierci licho napisany nagrobek, niż złą ich opinią za życia.
Polonius.  Książę, będę ich traktował wedle ich zasług.
Hamlet.  Człowieku, traktuj ich lepiej! Jeśli będziesz chciał każdego traktować wedle jego zasługi, kto ujdzie chłosty? Traktuj ich wedle własnego honoru i godności: im mniej są warci, tem większa uprzejmości twojej zasługa. Poprowadź ich!
Polonius.  Panowie, proszę z sobą!

(Wychodzi z Aktorami oprócz jednego).

Hamlet.  Idźcie z nim, przyjaciele; jutro dacie nam widowisko. Słuchaj, stary przyjacielu, czy możecie przedstawić morderstwo Gonzagi?
1 Aktor.  Możemy, książę.
Hamlet.  A więc przedstawcie nam je jutrzejszego wieczora. Czy mógłbyś, w razie potrzeby, nauczyć się jakich dwunastu lub czternastu wierszy, którebyś do roli twojej wtrącił. Czy mógłbyś?
1 Aktor.  Z łatwością, książę.
Hamlet.  Więc dobrze. Idź za tym panem, a strzeż się z niego żartować. (Wychodzi Aktor. — Do Rozenkranca i Gildensterna). Dobrzy moi przyjaciele, żegnam was aż do wieczora. Rad widzę was w Elsinorze.
Rozenkr.  O, dobry mój książę! (Rozenkranc i Gildenstern wychodzą).

Hamlet.  Idźcie, Bóg z wami! Sam jestem nakoniec.
Ach, jaki prostak, jaki nędzarz ze mnie!
Bo czy nie dziwna, ażeby ten aktor,
Tylko w zmyśleniu, we śnie namiętności,
Mógł duszę swoją skłonić po swej woli,
Że jej potęgą pobladły mu lica,
Łzą oczy zaszły, postać obłąkaniem,
Głos mu się złamał, a każdy ruch ciała
Był woli jego posłuszny rozkazom?
A wszystko za nic! Wszystko dla Hekuby!
Czem dlań Hekuba, czem on dla Hekuby,
By dla niej płakał? Czegóżby nie zrobił,
Gdyby miał źródło i wszystkie pobudki
Moich boleści? Łząby scenę zalał,

Słuchaczów uszy strasznem słowem rozdarł,
Strwożył niewinnych, do szaleństwa przywiódł
Występnych dusze, obłąkał prostaków,
Po wszystkich władzach widzenia i słuchu
Rozlał zdziwienie. A ja, ciężki nędzarz,
Blady nikczemnik, z duszą pełną błota,
Drzymię nieczuły, sprawy mej niepomny,
Nic rzec nie umiem, nic, by pomścić króla,
Którego ziemie i najdroższe życie
Skradła przeklęta zbrodnia! Czym jest tchórzem?
Kto mnie nędnikiem nazwie, głowę strzaska,
Wyrwie mi brodę i w twarz mi ją ciśnie,
Za nos mnie chwyci, łgarzem szczekającym
Jak pies mnie nazwie? Kto wszystko to może?
Ha, wszystko zniosę! Musi być w mych piersiach
Gołębie serce, musi nie być żółci,
Zdolnej goryczą krzywdy me zaprawić,
Albo od dawna jużbym kruków stada
Tego nędznika utuczył resztkami.
Krwawy, bezwstydny podlezę, bez sumienia,
Zdradny, nierządny, wyrodny nędzarzu!
O zemsto!
Jakiż ja osieł! Co za dowód męstwa,
Że ja, drogiego zabitego dziecię,
Gnany do zemsty przez niebo i ziemię,
Jak nierządnica, tylko w słowach szukam
Ulgi dla serca i tylko przeklinam,
Jak pomywaczka, jak karczemna dziewka!
Dalej, mój mózgu! Słyszałem, że ludzie
Z zbrodnią na duszy, podczas widowiska,
Sztucznym złudzeniom sceny ulegając,
Tak nagłym byli rażeni przestrachem,
Że sami własne wyjawiali zbrodnie.
Morderstwo, chociaż bez języka, mówi
Dziwnemi głosy. Polecę aktorom,
Sztukę podobną do morderstwa ojca
Grać przed mym stryjem, a wzrok jego będę
I duszę zgłębiał; jeśli choć raz zadrgnie,

Wiem, co mam robić. Duch, któregom widział,
Może być czartem, a czart może przybrać
Miłą nam postać, o tak jest, i może
Przez słabość moją, moją melancholię, —
Silny wpływ jego na takie natury, —
Chce mnie obłąkać, potępić. Silniejszych
Trzeba mi przyczyn. Przez sztuki mamidła
Sumienie króla chwycę w moje sidła (wychodzi).


AKT TRZECI.
SCENA I.
Sala w zamku.
(Wchodzą: Król, Królowa, Polonius, Ofelia, Rozenkranc, Gildenstern).

Król.  Czyż nie możecie rozmów manowcami
Wybadać, czemu popadł w obłąkanie,
Mieszając z cichym dni swoich pokojem
Burzliwe tony groźnego szaleństwa?
Rozenkr.  Przyznaje, że się rozstrojonym czuje,
Ale przyczyny wyjawić nam nie chce.
Gildenst.  A nie jest łatwo duszę jego zgłębić!
Zręcznem dziwactwem na wodzy nas trzyma,
Ilekroć chcemy skłonić go do wyznań
O jego stanie.
Królowa.  Czy dobrze was przyjął?
Rozenkr.  Bardzo uprzejmie.
Gildenst.  Choć znać było przymus.
Skąpy w pytaniach, szczodry w odpowiedziach
Na słowa nasze.
Królowa.  Czyście mu radzili
Jaką rozrywkę?
Rozenkr.  Zdarzyło się, pani,
Żeśmy na drodze aktorów spotkali;
Zda się, iż gdyśmy wpomnieli mu o nich

Radość objawił. Stanęli już w zamku,
Podobno nawet wydał im rozkazy
Grać przed nim dzisiaj wieczór.
Polonius.  Tak, w istocie.
A mnie, w imieniu swem, zalecił prosić
Na widowisko królowę i króla.
Król  Z całego serca, bo cieszę się szczerze,
Ze mu podobna myśl do głowy przyszła.
Dobrzy panowie, dołóżcie starania,
Żeby w dzisiejszym długo wytrwał guście.
Rozenkr.  Nie omieszkamy. (Rozenkranc i Gildenstern wychodzą.).
Król.  Ty, słodka Gertrudo,
Oddal się. Hamlet przez nas zawezwany,
Niby przypadkiem, wchodząc do tej sali,
Ofelię spotka; kiedy ja z jej ojcem,
(W podobnej sprawie godziwe szpiegostwo)
Na wszystko patrząc, sami niewidzialni,
Będziemy mogli o spotkaniu sądzić,
Z postępowania jego wnioski robić,
Czyli miłosnych boleści owocem
Cierpienia jego.
Królowa.  Posłusznam twej woli.
Co do mnie, życzę ci, droga Ofelio,
Aby twój urok szczęsną był przyczyną
Jego obłąkań. Wtedy, mam nadzieję,
Cnotyby twoje wróciły go znowu
Na drogę zwykłą, ze czcią dla obojga.
Ofelia.  Bodaj tak było! (Królowa wychodzi).
Polonius.  Ofelio, stań tutaj —
My się ukryjem. Ty, czytaj w tej książce;
Pozór czytania wytłómaczy łatwo
Twoją samotność. To grzech nasz zbyt częsty,
To rzecz zbyt pewna, że twarzą pobożną,
Pobożnym czynem umiemy ocukrzyć
Dyabła samego.
Król  (na str.).O, zbyt wielka prawda!
Jak słowo jego sumienie me chłoszcze!
Lica nierządnic sztuką malowane,

Pod malowidłem mniej szpetne się zdają,
Niż czyn mój pod słów moich malowidłem.
O, jaki ciężar!
Polonius.  Nadchodzi, królu, czas się nam oddalić.

(Król i Polonius wychodzą. — Wchodzi Hamlet).

Hamlet.  Być albo nie być, oto jest pytanie.
Czy dla umysłu szlachetniej jest cierpieć
Ciosy i strzały zawistnej fortuny,
Niż broń uchwycić przeciw cierpień morzu,
Skończyć je walką? Umrzeć — spać — nic więcej
Powiedzieć, żeśmy snem mogli zakończyć
Boleści serca, tysiączne wstrząśnienia
Których dziedzicem ciało! O ten koniec
Któżby nie błagał pobożnie? Umrzeć — spać,
Spać! może marzyć? ha, tu cała trudność!
Bo we śnie śmierci co marzyć możemy,
Kiedy się z ziemskich kłopotów otrząśniem,
To nas wstrzymuje i ta myśl jedyna
Klęski żywota naszego przeciąga.
Bo któżby chłosty, wzgardę świata znosił.
Krzywdy ciemięzców i dumnych szyderstwa,
Boleść miłości wzgardzonej, praw zwłokę,
Urzędów butę i pogardę, z którą
Ściga niegodny cierpliwą zasługę,
Gdyby mógł każdy wszystkiego się pozbyć
Stali kawałkiem? Któżby dźwigał ciężar,
Pocił się, jęczał pod życia brzemieniem,
Gdyby nie czegoś po śmierci obawa,
Ziemi nieznanej, z której granic dotąd
Nikt nie powrócił, woli nie wątliła,
I nie radziła znane dźwigać męki
Raczej, niż szukać ucieczką nieznanych?
Tak więc sumienie przemienia nas w tchórzów;
Postanowienia rumiane oblicze
Myśl chorowita bladością powleka;
Zamiary ducha olbrzymie i ważne
Na myśl tę, z drogi swej się odwracają
I tracą czynu nazwisko. Lecz cicho!

(Spostrzegając Ofelię).

Piękna Ofelia? Nimfo, w twych modlitwach
Pamiętaj o mych grzechach.
Ofelia.  Dobry książę,
Jakież twe zdrowie w ciągu dni tych kilku?
Hamlet.  Dziękuję szczerze, dobre, dobre, dobre.
Ofelia.  Książę, pamiątki, dane mi przez ciebie,
Pragnęłam dawno wrócić w twoje ręce;
Odbierz je, proszę.
Hamlet.  Ja? Uchowaj Boże!
Nigdy ci żadnych pamiątek nie dałem.
Ofelia.  Dobrze wiesz, książę, że mi je dawałeś,
A z niemi słowa, których słodkie dźwięki
Dar bogaciły. Kiedy woń słów przeszła,
Odbierz podarki; dla szlachetnej duszy
Oziębłość dawcy na proch skarby kruszy.

Hamlet.  Ha, ha! Jestżeś cnotliwą?
Ofelia.  Książę?
Hamlet.  Jestżeś piękną?
Ofelia.  Co znaczą pytania te, książę?
Hamlet.  Znaczą to, że jeśli jesteś cnotliwą i piękną, uczciwość twoja nie powinna mieć nic do czynienia z twoją pięknością.
Ofelia.  Czy może piękność lepsze znaleźć towarzystwo jak cnotę?
Hamlet.  O zapewne! bo piękności potęga prędzej zmieni cnotę na rajfurkę, niż siła cnoty przekształci piękność na swoje podobieństwo; kiedyś było to paradoksem, ale w dzisiejszych czasach doświadczenie zmieniło to na pewnik. Kochałem cię kiedyś.
Ofelia.  Przynajmniej wierzyłam temu, książę.
Hamlet.  Nie powinnaś mi była wierzyć, bo choć w nasz pień cnotę wszczepisz, pozostaną zawsze ślady starych grzechów. Nie kochałem cię.
Ofelia.  Tem okrutniej byłam zawiedzioną.
Hamlet.  Idź do klasztoru! Dlaczegóż chciałabyś zostać matką grzeszników? Ja sam, choć jestem niby cnotliwy, mógłbym przecie o takie grzechy się oskarżyć, żeby lepiej było, gdyby mnie matka na świat nie wydała. Jestem zbyt dumny, mściwy, ambitny, więcej mam wad na rozkaz, niż myśli do ich ocenienia, wyobraźni do dania im formy, lub czasu do ich wykonania. Na co przydać się mogą podobni do mnie ludzie, wałęsający się między niebem a ziemią? Wszyscy jesteśmy wierutni hultaje, żadnemu z nas nie wierz. Idź do klasztoru! Gdzie twój ojciec?
Ofelia.  W domu, książę.
Hamlet.  Niechże go tam na klucz zamkną, żeby nie odgrywał roli błazna gdzieindziej tylko we własnym swoim domu. Bądź zdrowa!
Ofelia.  O przyjdź mu na pomoc, miłosierny Boże!
Hamlet.  Jeśli za mąż pójdziesz, dam ci tę gorzką przestrogę w posagu: bądź czystą jak lód, jak śnieg niepokalaną, nie ujdziesz potwarzy. Idź do klasztoru, idź! Bądź zdrowa! Albo, jeśli chcesz gwałtem pójść za mąż, idź za jakiego głupca, bo mądrzy wiedzą dobrze, w jakie zmieniacie ich potwory. Do klasztoru! idź, a co prędzej! Bądź zdrowa!
Ofelia.  Niebieskie potęgi, powróćcie mu rozum!
Hamlet.  Słyszałem także nie mało o waszem różowaniu się. Bóg wam dał twarz jedną, a same dajecie sobie drugą. Podrygujecie, skaczecie, świegoczecie, prze kręcacie bożych stworzeń nazwiska i swawolę płaszczem naiwności pokrywacie. Idź z Bogiem! nie chcę dłużej o tem mówić; to mnie szalonym zrobiło. Powtarzam, nie będziemy mieli więcej małżeństw. Ci, którzy się już pożenili, wszyscy prócz jednego, żyć będą, reszta zostanie jak jest. Do klasztoru! idź!

(Wychodzi).

Ofelia.  O jak szlachetny duch tutaj w ruinie!
Szabla żołnierza, dworaka spojrzenie,
Wymowa mędrca, kwiat, nadzieja państwa,
Zwierciadło mody i wzór wszelkiej formy,
Przedmiot rozwagi rozważnych, zgubiony!
Ach! z wszystkich dziewic jam jest najbiedniejsza,
Com ssała miody słodkich jego przysiąg!

Dziś widzę rozum szlachetny, wszechwładny,
Jak dzwon pęknięty, bez tonu, ochrypły;
Nadziemską piękność i młodości kwiaty
Szałem zwarzone. Jak cierpię, gdy pomnę,
Com przód widziała a co dziś przytomne!

(Wchodzą: Król i Polonius).

Król.  Miłość? Uczucia jego nie tam biegną,
A to co mówił, choć trochę bezkształtne,
Nie jest szaleństwem. Jest coś w jego duszy,
Co wysiaduje jego melancholia;
Lękam się bardzo, że płód stąd wykłuty
Zgubny być może. By złemu zapobiedz,
Takie jest prędkie me postanowienie:
Hamlet bez zwłoki do Anglii wyruszy,
Gdzie się o haracz zaległy upomni.
Może ocean i odmienne ziemie,
Widoków zmianą, z jego serca wyprą
Tę myśl nieznaną, teraz w nim goszczącą,
O którą ciągle uderzając rozum,
Zbłąkał się w końcu. Co ty na to mówisz?
Polonius.  Przystaję na to, chociaż zawsze myślę,
Że tych boleści źródłem i początkiem
Jest pogardzona miłość. Cóż, Ofelio?
Słów mi Hamleta nie powtarzaj darmo,
Wszystko słyszałem. — Królu, rób, jak zechcesz;
Lecz jabym radził, by po widowisku
Królowa matka wzięła go na stronę,
Otwarcie żalów przyczynę badała,
A ja ukryty podsłucham rozmowy,
Byłeś przyzwolił. Jeśli nic nie wyzna,
Ślij go do Anglii, lub zamknij w więzieniu,
Które twa mądrość za stosowne uzna.
Król.  I tak być musi, bo potężnych szały
Zbyt groźne, żeby wolne cugle miały.

(Wychodzą).

SCENA II.
Sala w pałacu.
(Wchodzą: Hamlet i kilku Aktorów).

Hamlet.  Proszę cię, deklamuj ustęp, jak ci go powtórzyłem, głosem naturalnym, bo jeśli masz go wrzeszczeć na sposób wielu waszych aktorów, wolałbym słyszeć moje wiersze recytowane przez miejskiego woźnego. Nie siecz zbyt gwałtownie powietrza rękami, lecz używaj gestów wstrzemięźliwie, w samym bowiem potoku burzy, i, że tak powiem, zawierusze namiętności, musisz posiadać tyle Umiarkowania, ile potrzeba, aby nad wszystkiem panować. Duszę moją do głębi rani, kiedy słyszę barczystego pachołka w peruce, jak drze namiętność w kawałki, na łachmany, żeby przerazić słuchaczy na galeryi, którzy, po większej części, nie cenią tylko niezrozumiałe pantominy i krzyki. Radbym takiego ichmościa wychłostać za przesadzanie samego Termaganta, za przeherodowanie Heroda: proszę cię, unikaj tego.
1 Aktor.  Bądź spokojny, książę.
Hamlet.  Ale znowu nie bądź zbyt miękkim. Niech twoje własne uczucie będzie twoim kierownikiem. Stosuj akcyę do wyrazu a wyraz do akcyi, na to głównie baczny, abyś nie przekroczył granic natury, bo wszelka przesada chybia celów teatru, które, jak dawniej były, tak są i teraz: służyć, że tak powiem, za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, nikczemności własny jej obraz, a kolejno po sobie następującym wiekom ich kształt i wierny obraz. Otóż, czy to przesada, czy niedostatek w tym względzie, choć śmiech obudzi w nieświadomych, nie może jak tylko zasmucać rozsądnych, a jednego z nich krytyka powinna w twojem zdaniu przeważać cały teatr nieuków. O, widziałem ja aktorów, nawet rzęsistymi przyjmowanych oklaskami, którzy, a nie chcę być zbyt surowym, ni z ruchu ni z akcentu nie podobni ani do chrześcijanina, ani do poganina, ani nawet do człowieka, tak się indyczyli, tak ryczeli, iż myślałem, że jaki najmita natury robił ludzi, tylko nie zrobił ich dobrze, tak haniebnie ludzkość naśladowali.
1 Aktor.  Spodziewam się, książę, żeśmy w tym względzie nie małe poczynili postępy.
Hamlet.  Poprawcie się do reszty. A nie dozwólcie tym, którzy grają rolę błaznów, dorzucić choćby jedno słowo do tego, co jest napisane w ich roli. Są bowiem tacy, którzy śmieją się sami, aby pobudzić do śmiechu kilku tępych słuchaczy, choć może właśnie w tem miejscu były rzeczy zasługujące na uwagę. To bardzo niedorzecznie; to jest dowodem mizernej ambicyi w głupcu, który podobnych środków się chwyta. A teraz idź; przygotuj wszystko! (Wychodzą Aktorowie. — Wchodzą: Polonius, Rozenkranc i Gildenstern). No, i cóż tam nowego, mości panowie? Czy król przyjdzie na sztukę?
Polonius.  I królowa także, a to bez zwłoki.
Hamlet.  Nakaż więc pośpiech aktorom. (Wychodzi Polonius). A i wy, czybyście nie chcieli dopomódz mu w dopilnowaniu pośpiechu?
Roz. i Gild.  Chętnie, mój książę. (Wychodzą: Rozenkranc i Gildenstern).
Hamlet.  Horacyo! (Wchodzi Horacyo).

Horacyo.  Przybywam, książę, na twoje rozkazy.
Hamlet.  Horacyo, nigdy jeszcze nie spotkałem
Sprawiedliwszego od ciebie człowieka.
Horacyo.  O, drogi książę —
Hamlet.  Nie myśl, że pochlebiam.
Czegóż się mogę od ciebie spodziewać,
Gdy twoim stołem, szatą i dochodem
Twój dobry humor? Po co biednym schlebiać?
Niech głupią dumę język pocukrzony
Liże i kolan swych zgina zawiasy,
Tam gdzie zysk płaci łaszenie. Lecz słuchaj:
Odkąd ma dusza jest wyboru panią
I może ludzi rozróżniać, jej wybór

Na tobie wyrył swą pieczęć, ty bowiem
Zdałeś się, wszystko cierpiąc, nic nie cierpieć,
Łaski i ciosy fortuny przyjmować
Z równą wdzięcznością; a błogosławieni,
Których sąd w takiej ze krwią żyje zgodzie,
Iż nie są fletem, na którym fortuna
Gra po swej myśli. O, daj mi człowieka,
Który nie służy swoim namiętnościom,
Będę go nosił w sercu mego serca,
Jak noszę ciebie! Ale dosyć tego.
Dzisiaj przed królem grana będzie sztuka:
Jedna w niej scena powtarza wypadki,
Już ci wiadome, śmierci mego ojca.
Proszę cię, kiedy nadejdzie ta scena,
Z całem twej duszy natężeniem zważaj
Na mego stryja. Jeśli skryta zbrodnia
Nagłym przestrachu nie zdradzi się krzykiem,
To złego tylko widzieliśmy ducha,
A myśli moje szpetne jak wulkana
Czarna jest kuźnia. Uważaj nań bacznie!
Ja też przyczepię do lic jego oczy,
A potem obu porównamy zdania,
Aby sąd wydać.
Horacyo.  Łaskawy mój książę,
Jeśli wśród sztuki ukraść co potrafi
Mojej baczności, ja kradzież zapłacę.
Hamlet.  To oni. Muszę mieć gawrona minę.
Zajmij twe miejsce.

(Wchodzą: Król, Królowa, Polonius, Ofelia, Rozenkranc, Gildenstern, Dworzanie i Straż z pochodniami. Marsz duński; trąby).

Król.  Jakże zdrowie naszego syna Hamleta?
Hamlet.  Na honor, wyborne! Żyję chameleona potrawą; jem powietrze nadziane obietnicami; nie utuczyłbyś kapłonów taką strawą.
Król.  Odpowiedź ta nie ma dla mnie znaczenia. Hamlecie, słowa te nie mnie się należą.
Hamlet.  I mnie nie więcej. (Do Poloniusa). Więc powiadasz, panie, że niegdyś w uniwersytecie grywałeś?
Polonius.  Grywałem, książę, i uchodziłem za dobrego aktora.
Hamlet.  Jakież to grywałeś role?
Polonius.  Grałem Juliusza Cezara, byłem zabity w Kapitolu. Brutus mnie zabił.
Hamlet.  Po brutalsku sobie postąpił, zabijając tak kapitalne cielę. — Czy aktorowie gotowi?
Rozenkr.  Czekają, książę, na twoje skinienie.
Królowa.  Zbliż się tu, dobry Hamlecie, usiądź przy mnie.
Hamlet.  Nie, dobra matko, jest tu metal przyciągający silniej.
Polonius  (do króla). O ho! czy uważasz, królu?
Hamlet.  Pani, czy pozwolisz mi położyć się na twojem łonie?

(Kładzie się przy nogach Ofelii).

Ofelia.  Nie, książę.
Hamlet.  Chcę powiedzieć: moją głowę na twojem łonie.
Ofelia.  Na to przyzwalam, książę.
Hamlet.  Czy sądzisz, że miałem co innego na myśli?
Ofelia.  Nic nie sądzę, książę.
Hamlet.  Piękna to myśl leżeć u nóg dziewicy.
Ofelia.  Co mówisz, książę?
Hamlet.  Nic.
Ofelia.  Jesteś dziś wesół, jak widzę, mości książę.
Hamlet.  Kto? ja?
Ofelia.  Tak jest.
Hamlet.  O Boże! tylko żeby cię zabawić. Cóż ma człowiek robić lepszego na ziemi, jak się weselić? Toć patrz, jak wesoło wygląda moja matka, a dwie godziny temu jak ojciec mój skonał.
Ofelia.  Nie, książę, już cztery temu miesiące.
Hamlet.  Tak dawno? To niechże dyabeł nosi żałobę; ja się ubiorę w purpurę. O Boże! umarł przed dwoma miesiącami, a jeszcze go nie zapomniano! Jest więc nadzieja, że pamięć wielkiego człowieka może go przeżyć o jakie pół roku; ale w takim razie, na Matkę Boską, radzę mu, żeby za życia budował kościoły, inaczej spotka go los drewnianego konia, którego nagrobek jak wiadomo:
Niestety! o drewnianym zapomniano koniu.

(Trzy odgłosie trąb wchodzi pantomina).
(Wchodzą: Król i Królowa w najlepszej zgodzie; Królowa całuje go i klęka z wszystkiemi oznakami przywiązania. Król podnosi ją i zwiesza głowę na jej szyi, kładzie się potem śród kwiatów, a ona, widząc go uśpionym, wychodzi. Po chwili zbliża się człowiek, zdejmuje koronę z jego głowy, całuje ją, wlewa truciznę w króla ucho i oddala się. Królowa wraca, znajduje Króla bez ducha i okazuje głęboką boleść. Zabójca, z dwiema lub trzema niememi figurami, wchodzi powtórnie i zdaje się płakać z królową. Wynoszą trupa. Zabójca zaleca się Królowej datkami; ona zdaje się najprzód niechętną, ale w końcu przyjmuje jego miłość. Wychodzą).

Ofelia.  Co się to znaczy, książę?
Hamlet.  To warzenie skrytego hultajstwa, a znaczy się: zbrodnia.
Ofelia.  To pewno treść zapowiedzianej sztuki. (Wchodzi Prolog).
Hamlet.  Dowiemy się o wszystkiem od tego jegomości. Aktorowie nie mogą trzymać języka za zębami; wypowiedzą nam rzecz całą.
Ofelia.  Czy powie nam, co znaczyło, cośmy widzieli?
Hamlet.  Bez wątpienia, jak powie wszystko, co mu zechcesz pokazać. Nie wstydź się tylko pokazać, a on się nie zawstydzi wytłómaczyć.
Ofelia.  Wielkie z ciebie ladaco, książę, wielkie ladaco! Ale słucham sztuki.

Proiog.  Tak dla tragedyi naszej jak naszego koła
Cała trupa, w pokorze chyląc swoje czoła,
O wasze pobłażanie i o względy woła.

Hamlet.  Czy to prolog, czy to dewiza sygnetu?
Ofelia.  W każdym razie krótki to prolog.
Hamlet.  Jak miłość kobiety.

(Wchodzą aktorowie: Król i Królowa).

Król Akt.  Trzydzieści razy Feba obiegły rumaki
Neptuna fale słone i Tellusa szlaki,
Trzysta sześćdziesiąt razy księżyc bladem okiem
Pożyczanej światłości oblał nas potokiem,
Jak Hymen dłoń do dłoni świętych związków siłą,
Uczucie duszę z duszą na wieki spoiło.
Królowa Akt.  Bodaj słońce i księżyc dolin naszych łona
Dwakroć tyle widziały, zanim miłość skona!

Lecz niestety! uśmiechy nie chcą, z tobą zostać,
I choroba zmieniła całą twoją postać;
Trwoga ściska mi serce, ale, co mnie smuci,
Niech pokoju twej duszy, królu, nie zakłóci,
Bo w sercu kobiet miłość z trwogą połączona,
Z nią razem granic nie ma i z nią razem kona.
Wiesz dobrze, królu, mężu, jak mi jesteś drogi,
A jak granic miłości, nie mam granic trwogi.
Tam gdzie miłość jest wielka, wszystko serce trwoży,
I gdzie rośnie obawa, tam miłość się mnoży.
Król Akt.  Niedługo cię opuszczę, drogi mój aniele,
Z dniem każdym siły moje w mojem słabną ciele,
Ty mnie przeżyjesz, droga, na tym pięknym świecie,
Szanowana, kochana, a jak czas się plecie,
Może nowy małżonek —
Królowa Akt.  Wstrzymuj gorzkie słowo,
Pamięci twej miłością nie pokalam nową.
Bodaj miłość mi nowa straszną klątwą była!
Ta, co kocha drugiego, pierwszego zabiła.
Hamlet.  To piołun, to piołun.
Królowa Akt.  Nie miłość, ale podła skarbów ziemskich władza
Myśl drugiego małżeństwa w ludzką pierś sprowadza.
Śpiącego w grobie męża powtórnie morduję,
Kiedy małżonek drugi usta me całuje.
Król Akt.  Wierzę, że twoje serce przez twe usta mówi:
Ale człowiek to łamie, co człowiek stanowi.
Niewolnikiem pamięci jest postanowienie,
Gwałtowny ma początek a krótkie istnienie.
Owoce niedojrzałe do swego lgną drzewa;
W jesieni, własny ciężar na ziemię je zwiewa.
Zapominać o długach w naturze jest człeka,
Które sam sobie spłacić namiętnie przyrzeka.
Śród szału namiętności przysięga, spełniona
Z potęgą namiętności, blednieje i kona.
Zbytnia radość i zbytni smutek prędko gasną,
Własne niszczą zamiary gwałtownością własną,
Tam, gdzie radość zbyteczna, zbyteczne cierpienia,
Jedno nic w radość smutek, smutek w radość zmienia.

Wszak ten świat nie jest wieczny, pośród przemian świata
Nie dziw, że miłość razem z fortuną ulata,
Bo i dziś jeszcze sporów wielkie to jest pole,
Czy dola miłość wiedzie, czyli miłość dolę.
Obalonej wielkości przyjaźń mija progi;
Wzniesiony nędzarz zmienia na przyjaciół wrogi.
Dotąd miłość szukała u fortuny chleba:
Zawsze ma ten przyjaciół, komu ich nie trzeba;
Kto w biedzie przyjaciela na ratunek woła,
Ten przyrzuca jednego do wrogów swych koła.
Lecz wracam do przedmiotu: świat cały ogłasza,
Że w wiecznej z przeznaczeniem wojnie wola nasza;
Planów naszych ruiny każde widzi słońce;
Myśli nasze są nasze, nie nasze ich końce,
Dziś myślisz wieczną wdową żyć w wiecznej żałobie,
Ale myśl tę pochowasz w twego męża grobie.
Królowa Akt.  Niech mnie ziemia nie karmi, niebo mi nie świeci,
W dzień i noc oczu moich spoczynek odleci,
Niech każda ma nadzieja w rozpacz się obleka,
Niech pokarm pustelnika w więzieniu mnie czeka,
Niech duch, co krepę rzuca na wesele duszy,
Wszystko to, co mi drogie, zabierze lub skruszy,
Niechaj tu i po śmierci wieczną znajdę mękę,
Jeśli raz owdowiała, drugiemu dam rękę!
Hamlet  (do Ofelii). A gdyby teraz złamała przysięgę —
Król Akt.  Potężna to przysięga! Oddal się, jedyna;
Duch mój ciężeje we mnie, ciężka dnia godzina
Może śród snu przeleci (zasypia).
Królowa Akt.  Niech cię sny kołyszą!
Niech nie zejdzie niedola nad dni naszych ciszą!

(Wychodzą).

Hamlet.  Pani, jak ci się ta sztuka podoba?
Królowa.  Zdaje mi się, że dama zbyt wiele przysięga.
Hamlet.  O, ale dotrzyma słowa.
Król.  Czy znasz przedmiot sztuki? Czy niema tam co zdrożnego?
Hamlet.  Nie, nie! wszystko to żarty; trucizna żartem; nic tam niema zdrożnego.
Król.  Jaki tytuł tej sztuki?
Hamlet.  Łapka na myszy. Dlaczego? przez przenośnię. Sztuka ta przedstawia morderstwo dokonane w Wiedniu. Gonzago, jest imię księcia, jego żony: Baptysta; zobaczycie wkrótce dyabelskie to dzieło. Lecz cóż stąd? Ani waszej królewskiej mości, ani nas wszystkich, którzy mamy niewinne dusze, nie dotycze to wcale. Niech odparzony szkapa fika; łopatek naszych nic nie szczypie. (Wchodzi Luciusz). To jest niejaki Luciusz, synowiec królewski.
Ofelia.  Dobry z ciebie chór, mości książę.
Hamlet.  Mógłbym służyć za tłómacza między tobą a twoim kochankiem, byłem widział ruszające się jasełka.
Ofelia.  Kolący, mój książę, kolący masz dowcip.
Hamlet.  Krzyknęłabyś nieraz, gdybyś chciała kolec mój przytępić.
Ofelia.  Coraz lepiej i coraz gorzej.
Hamlet.  Każdy mąż takie gotuje wam odczarowanie. Zaczynaj, morderco, skończ twoje przeklęte grymasy! Zaczynaj! Dalej —

A już kruk krakaniem
O zemstę woła.
Luc. Akt.  Dłoń zręczna, myśli czarne, trucizna zjadliwa,
Czas służy; śród ogrodu ani dusza żywa;
Płynie zgubny, śród nocy z chwastów wyciśnięty,
Przekleństwami Hekaty trzy razy zaklęty,
Sącz w żyły zgubną siłę czarami ci daną!
Niech wieczór trupem leży ciało zdrowe rano!

(Wlewa mu truciznę w ucho).

Hamlet.  Truje go w ogrodzie, żeby zagrabić jego posiadłości. Nazywa się Gonzago; historya jest prawdziwa, napisana wyborową włoszczyzną. Zobaczycie niebawem, jak morderca zyskuje miłość żony Gonzaga.
Ofelia.  Król wstaje.
Hamlet.  Co? przestraszony fałszywym alarmem?
Królowa.  Co ci jest, panie?
Polonius.  Skończcie z waszą sztuką!
Król.  Światła! Wychodźmy!
Wszyscy.  Światła, światła, światła!

(Wychodzą wszyscy prócz Hamleta i Horacya).

Hamlet.  Raniony jeleń niechaj łzy leje,
Zdrowy niech pląsa i skacze;
Bo na tym świecie jeden się śmieje,
Gdy drugi jęczy i płacze.

Czy taka jak ta sztuka i las piór na głowie, a do tego dwie prowanckie róże u moich ciżemek, byle mnie fortuna nie traktowała po tatarsku, czyby mi nie zapewniły dobrego przyjęcia w jakiej trupie aktorów? Jak ci się zdaje, przyjacielu?
Horacyo.  Z połową płacy.
Hamlet.  Z całą, ani wątpię.

W tej biednej ziemi, drogi Damonie,
Sam Jowisz niegdyś był królem,
A teraz zasiadł na pustym tronie
Istny, prawdziwy — bajokko[6].

Horacyo.  Mógłbyś przynajmniej dorymować, książę.
Hamlet.  Teraz, dobry Horacyo, stawiłbym tysiąc funtów, że duch powiedział prawdę. Czy widziałeś?
Horacyo.  Doskonale, mój książę.
Hamlet.  Na wzmiankę o truciznie —
Horacyo.  Miałem go pilnie na oku.

Hamlet.  Ach, ha! trochę muzyki, dalej, flety!
Boć jeżeli królowi sztuka ta nie miła,
To widać, że mu sztuka do smaku nie była.

(Wchodzą: Rozenkranc i Gildenstern).

Dalej, trochę muzyki!
Gildenst.  Dostojny panie, czy pozwolisz mi powiedzieć jedno słowo?
Hamlet.  Panie, i całą historyę.
Gildenst.  Król, panie —
Hamlet.  Ha, panie, co się z nim dzieje?
Gildenst.  Udał się do swoich apartamentów dziwnie zalterowany.
Hamlet.  Czy z przepicia?
Gildenst.  Nie, książę, ale ze wzburzenia żółci.
Hamlet.  Lepiejbyś dowiódł twojej mądrości, gdybyś poszedł z tą nowiną do doktora, bo gdybym ja mu przepisał na przeczyszczenie, możebym mu jeszcze bardziej żółć wzburzył.
Gildenst.  Racz tylko, łaskawy panie, dać swoim słowom więcej trochę porządku, a nie tak odskakiwać od sprawy, w której przyszedłem.
Hamlet.  Jestem cierpliwy i słucham.
Gildenst.  Królowa, twoja matka, książę, w największem strapieniu ducha wyprawiła mnie do ciebie.
Hamlet.  Z radością witam.
Gildenst.  Nie, łaskawy książę, grzeczność ta nie w porę. Jeśli mi raczysz zdrową dać odpowiedź, dopełnię danego mi przez twoją matkę zlecenia; jeśli nie, twoje przebaczenie a mój powrót zakończą moje poselstwo.
Hamlet.  Nie mogę, panie.
Gildenst.  Czego nie możesz, książę?
Hamlet.  Dać ci zdrowej odpowiedzi, gdy umysł mój chory. Ale odpowiedź, na jaką się zdobyć mogę, będzie na twoje rozkazy, albo raczej, jak powiadasz, na rozkazy mojej matki. A więc, bez dalszych ceregieli, przystąpmy do rzeczy. Matka moja, powiadasz — Gildenst.  Matka twoja, książę, mówi, że twoje postępowanie sprawiło jej zdziwienie i osłupienie.
Hamlet.  Dziwny to syn, który może tak matkę zadziwiać! Ale czy nie ma jeszcze jakiego dodatku do tego zdziwienia mojej matki?
Gildenst.  Pragnie mówić z tobą w swej komnacie, nim się spać położysz.
Hamlet.  Będę posłuszny, choćby dziesięć razy była moją matką. Czy masz co więcej do powiedzenia?
Gildenst.  Kochałeś mnie niegdyś, panie.
Hamlet.  I kocham cię jeszcze, przysięgam na tych dziesięciu oszustów i złodziei[7].
Gildenst.  Dobry panie, co jest przyczyną twojego obłąkania? Sam, dobrowolnie, zamykasz drzwi swojemu wyzwoleniu, kryjąc smutek przed przyjacielem.
Hamlet.  Panie, chciałbym awansować.
Gildenst.  Jakżebyś mógł awansować, gdy masz królewskie słowo, zaręczające ci następstwo po nim w Danii?
Hamlet.  To prawda; ale wiesz, gdy trawa rośnie —[8] trochę to zapleśniałe przysłowie. (Wchodzi Muzykant z fletem). A, flety, pokaż! (Rozenkranc i Gildenstern dają znak, źe chcieliby mówić na stronie z Hamletem). Odejść z wami na stronę? Dlaczego chcecie gwałtem mojego wiatru odszukać, jakbyście mieli zamiar do sieci mnie nagnać?
Gildenst.  O panie, jeśli gorliwość moja za śmiała, to tylko dlatego że moja miłość za żywa.
Hamlet.  Nie rozumiem tego dobrze. Zagraj mi co, proszę, na tym flecie.
Gildenst.  Nie mogę, książę.
Hamlet.  Ale proszę cię!
Gildenst.  Wierzaj mi, książę, nie mogę.
Hamlet.  Ale błagam cię!
Gildenst.  Nie jestem zdolny wydobyć z niego jednej nawet nuty, mój książę.
Hamlet.  A przecież to rzecz tak łatwa jak kłamać. Przebieraj palcami po tych klapkach, a dmuchaj u góry ustami, a przedziwne wyprowadzisz tony. Patrz, to są dziurki.
Gildenst.  Ale nie mogę im nakazać harmonii, bo nie posiadam sztuki.
Hamlet.  Patrz teraz, jak licho o mnie sądzisz. Chciałbyś grać na mnie, chciałbyś uchodzić za znawcę moich klapek; chciałbyś odkryć jądro mojej tajemnicy; chciałbyś wyprowadzić ze mnie wszystkie tony od najniższej nuty do wierzchołka mojej gammy. A przecie, choć w tym małym instrumencie nie mało jest muzyki i rozkosznych tonów, nie możesz ich wydobyć. Czyż myślisz, że łatwiej jest grać na mnie niż na flecie? Nazwij mnie, jakim chcesz instrumentem, możesz mnie próbować, lecz nie potrafisz grać na umie. (Wchodzi Polonius). Bóg z tobą, panie!
Polonius.  Mości książę, królowa pragnęłaby mówić z tobą natychmiast.
Hamlet.  Czy widzisz tę chmurę prawie podobną do wielbłąda?
Polonius.  Na mszę świętą, to czysty wielbłąd.
Hamlet.  Zdaje mi się, że to łasica.
Polonius.  To prawda, ma grzbiet łasicy.
Hamlet.  Albo wieloryba.
Polonius.  Bardzo podobna do wieloryba.
Hamlet.  A więc niebawem pójdę do matki. Z takim błaznem możnaby na prawdę oszaleć. Przyjdę za chwilę.
Polonius.  Poniosę wiadomość. (Wychodzi).
Hamlet.  Niebawem, łatwo powiedzieć. Zostawcie mnie, przyjaciele. (Wychodzą: Gildenstern, Rozenkranc, Horacyo i t. d.).

To właśnie pora nocy do czarodziejstw,
Gdy otwierają się groby, a piekło
Z swych głębin dmucha na ziemię zarazą.
Krewbym potrafił teraz pić gorącą
I tak okrutnych dopuścić się czynów,
Że na ich widok dzień pobladłby z trwogi.
Spokój! bo czas już do matki się udać.
O serce moje, swej nie strać natury,
Dusza Nerona niech w tę pierś nie zleci,
Niechaj okrutnym będę, nie wyrodnym!
Będę miał sztylet w słowach, a nie w dłoni;
Obłudnikami słowa z duszą będą:
Jakkolwiek groźne słowo ją zatrwoży,
Niech czyn pieczęci na niem nie przyłoży! (wychodzi).


SCENA III.
Pokój w zamku.
(Wchodzą: Król, Rozenkranc i Gildenstern).

Król.  Nie mam doń serca; a groźną jest dla mnie
Szaleństwa jego zupełna, swoboda.
Bądźcie gotowi! po wręczeniu listów,

Razem z Hamletem do Anglii ruszycie,
Naszego bowiem państwa bezpieczeństwo
Zbyt zagrożone przypadków nawałem,
Które co chwila jego szał sprowadza.
Gildenst.  Za chwilę, królu, będziemy gotowi.
Jest to pobożna i święta troskliwość
Czuwać nad losem tysiąca poddanych,
Żyjących życiem królewskiej osoby.
Rozenkr.  Jest i prywatnych osób powinnością
Strzedz się od krzywdy całą myśli zbroją,
A tem jest większą dla osób dostojnych,
Od których tchnienia zawisło jest życie
Mnogiego tłumu. Król nie sam umiera,
Ale jak otchłań w swój wir wszystko ciągnie:
Jest on potężnem kołem na gór szczycie,
A do olbrzymich sprych jego przykute
Podrzędnych istnień jest dziesięć tysięcy;
Gdy koło pęknie, wszystkie te ułomki
Lecą z niem razem w chaotyczny zamęt.
Nigdy monarcha nie wzdycha samotnie,
Lecz całej ziemi jęk mu towarzyszy.
Król.  Bądźcie gotowi do śpiesznej podróży,
Bo naszą wolą jest położyć pęta
Trwodze, dziś wolną szalejącej nogą.
Roz. i Gild.  Będziem się śpieszyć. (Wychodzą. — Wchodzi Polonius).
Polonius.  W tej chwili, mój królu,
Hamlet pośpieszył do komnaty matki.
Żeby podsłuchać cały ciąg rozmowy,
Idę natychmiast skryć się za obicie.
Wiem, że surowych słów mu nie oszczędzi;
Lecz, jak mówiłeś, a mówiłeś mądrze,
Potrzebny drugi słuchacz oprócz matki,
Której sąd, prawem natury, stronniczy,
Aby kosztowne zebrać mógł wyznania.
Żegnam cię, królu, a nim pójdziesz spocząć,
Przyjdę ci donieść wszystko, co odkryję.
Król.  Dobry mój panie, dziękuję i żegnam.

(Wychodzi Polonius).

Zgnilizna grzechu mego w niebo leci;
Pierwsza, najstarsza klątwa na mnie ciąży —
Brata morderstwo. Nie mogę się modlić,
Choć jest gorąca wola jak potrzeba,
Bo grzech silniejszy silny niszczy zamiar;
Jak człek podwójną gnany powinnością,
Stojąc niepewny, od której ma zacząć,
Nie spełni żadnej. — Lecz cóż, gdyby nawet
Dłoń tę przeklętą powlokła skorupa
Krwi mego brata, choćby dwakroć grubsza,
W łaskawem niebie niemaż deszczu dosyć,
Aby ją omyć, śniegu dać jej białość?
Czyliż nie na to Boże miłosierdzie,
Aby spojrzało na grzechu oblicze?
Na co modlitwa, jeżeli nie na to,
Aby grzesznika wstrzymać przed upadkiem,
Lub po upadku przebaczenie zyskać?
Podniosę oczy — grzech mój dokonany.
Ale w mym stanie jakże mam się modlić?
Przebacz mi, Panie, ohydne morderstwo!
To być nie może, gdy mam w posiadaniu
Wszystko, dla czego mordu dokonałem —
Koronę, władzę i moją królowę.
Czy bez naprawy można dostać odpust?
Na podłej ziemi, złota ręka zbrodni
Może usunąć na bok sprawiedliwość;
Widziano nieraz, jak grzeszny zarobek
Służył grzesznikom na przekupstwo prawa;
Ale tam w górze wszystko jest inaczej;
Niema wykrętów, tylko prawda naga;
Tam, w grzechów naszych obliczu, musimy,
Złożyć świadectwo sami przeciw sobie.
Cóż mi zostaje? Popróbować skruchy.
Czego nie może skrucha? Lecz co może,
Jeżeli grzesznik nie może się skruszyć?
O biada, biada! Serce jak śmierć czarne!
O biedna duszo, lepem pomazana,
Chcąc się wydobyć, coraz bardziej grzęźniesz

Pzyjdźcie mi w pomoc, anieli! próbujcie!
Ugnij się, dumne kolano! Ty, serce,
Zmień twoje sznury ze stali ukute
Na miękkie nitki żyłek niemowlęcia!
O, jeszcze wszystko może się naprawić!

(Odchodzi na stronę i klęka. — Wchodzi Hamlet).

Hamlet.  Czas właśnie teraz — ukląkł do modlitwy —
Teraz uderzę — i pójdzie do nieba!
I toż jest zemsta? Rzecz warta rozwagi:
Nikczemnik ojca mojego zabija,
A ja, jedyny syn jego i mściciel,
Poślę do nieba podłego mordercę?
Nie, to nie zemsta, to raczej zapłata.
W sytości chleba[9] ojca mego zabił,
W rozwoju grzechów jak majowe liście;
Niebo zna jedno stan jego rachunku,
Lecz, wedle naszych domysłów i miary,
Ciężki być musi! Będzież to więc zemstą,
W samym pokuty akcie go uderzyć,
Gdy jest do wiecznej gotowy podróży?
Nie, szablo, czekaj na straszniejsze cięcie!
Gdy będzie wściekły, uśpiony pijaństwem,
Lub w kazirodnej rozkoszy objęciach;
Śród klęć, szulerki, lub jakich uczynków
Niezaprawionych zbawienia nadzieją;
Niech wtedy pięty podniesie ku niebu,
Gdy dusza będzie czarna, potępiona,
Jak samo piekło, do którego pójdzie.
Lecz matka czeka. Lekarstwo zażyte
Tylko przedłuży twe dni chorowite (wychodzi).

(Król wstaje i występuje na przód sceny).

Król.  Choć wzlata słowo, nie podnosi ducha:
Słów bez uczynku niebo nie wysłucha!

(Wychodzi).

SCENA IV.
Inna zamkowa sala.
(Wchodzą: Królowa, Polonius).

Polonius.  Przyjdzie niebawem; wsiądź na niego dobrze,
Powiedz, że trudno, by jego wybryki
Dłużej znoszono; że tylko twa dobroć
Przeciw upałom słoniła go dotąd.
Mów bez ogródki. Ja się tu ukryję.
Hamlet  (za sceną). O matko! matko!
Królowa.  Możesz na mnie liczyć,
Oddal się. Słyszę, już syn mój nadchodzi.

(Polonus kryje się za obiciem. — Wchodzi Hamlet).

Hamlet.  Więc jestem, matko. Jaka twoja wola?
Królowa.  Hamlecie, ciężko obraziłeś ojca.
Hamlet.  O matko, ciężko obraziłaś ojca.
Królowa.  Skończ tylko twoje puste odpowiedzi.
Hamlet.  Skończ przódy, matko, grzeszne zapytania.
Królowa.  Jakto, Hamlecie?
Hamlet.  Czego chcesz ode mnie?
Królowa.  Czy wiesz, kto jestem?
Hamlet.  O wiem, na krzyż święty;
Jesteś królową, twego szwagra żoną,
A matką moją, dałby Bóg inaczej!
Królowa.  Więc znajdę ludzi mówić z tobą zdolnych.
Hamlet.  Czekaj, siądź przódy; na krok się nie ruszysz,
Póki zwierciadła przed tobę nie stawię,
W którem zobaczysz głębie twej istności.
Królowa.  Jaki twój zamiar? Co, czy chcesz mnie zabić?
Hola! Ratunku!
Polonius  (za sceną). Ratunku! Ratunku!
Hamlet.  Co? szczur? (Dobywa szpady). On zginął! o dukata, zginął!

(Daje pchnięcie przez obicie).

Polonius  (za obiciem). Zabił mnie! (pada i umiera).
Królowa.  Boże! Coś zrobił, Hamlecie?
Hamlet.  Com zrobił? Nie wiem. Czy to król był, matko?

(Podnosi obicie i wyciąga Poloniusa).

Królowa.  O, co za krwawy, co za czyn okrutny!
Hamlet.  Krwawy, i prawie tak zły, dobra matko,
Jak zabić króla, brata jego pojąć.
Królowa.  Jak zabić króla?
Hamlet.  To me słowa, pani.
(Do Polon.) Śpij, nędzny głupcze, bezwstydny, ciekawy!
Za coś lepszego wziąłem cię; co robić?
Widzisz, że szkodzi gorliwości zbytek. —
Rąk nie załamuj, uspokój się, usiądź,
Bo chcę ci złamać serce, a potrafię,
Jeśli jak inne z gliny ulepione,
Przyzwyczajeniem grzesznem nie stwardniało,
I nie zamknięte wszelkiemu uczuciu.
Królowa.  Com ja zrobiła, że śmiesz twym językiem
Tak mnie okrutnie chłostać?
Hamlet.  Czyn tak straszny,
Że wstydu wszelki zaciera rumieniec,
Cnocie obłudy nadaje znamiona,
Na miejsce róży niewinnej miłości
Jątrzącą ranę wypieka na czole;
Czyn, który śluby przemienia małżeńskie
W puste, fałszywe przysięgi szulera,
Wydziera duszę z ciała świętych umów,
Zmienia religię w lichych słów ramotę!
Oblicze nieba ogniem się czerwieni,
A ziemi ogrom, jakby na dzień sądny,
Na czynu tego straszny widok mdleje!
Królowa.  Cóż to za czyn jest, który już na wstępie
Tak głośno ryczy i tak piorunuje?
Hamlet.  Patrz na ten obraz, potem spójrz na tamten!
Czy widzisz? dwóch to braci wizerunki.
Patrz, co za urok na jednej siadł twarzy,
Czoło Jowisza, Hyperyona włosy,
A Marsa oko, królewskie i groźne,
Postawa bogów posła, Merkuryusza,
Gdy na szczyt góry niebotycznej spada;
Tak jest, to postać, na której bóg każdy
Zda się, że pieczęć cnót swoich wycisnął,

By światu męża dać wzór doskonały.
A to był mąż twój. Teraz spójrz w tę stronę:
To mąż twój dzisiaj; jak kłos zaśnieciały,
Zarażający brata zdrowe ziarno.
Czy masz ty oczy? czy mogłaś porzucić
Tej pięknej góry pogodne wyżyny,
Aby się w takiem zanurzyć bagnisku?
Czy masz ty oczy? Nie mów, że to miłość,
Bo w twoim wieku krew ognista chłodnie,
Pokornie słucha rozsądku wyroków,
A gdzie rozsądek, któryby potrafił
Tu stamtąd upaść? Zapewne masz zmysły,
Gdy masz ruch, ale sparaliżowane
Pewno te zmysły, bo nawet szaleństwo
Takiego błędu niezdolne popełnić,
Bo w zmysłach, chociaż szałem obłąkanych,
Sądu do tyla przynajmniej zostało,
Żeby tak wielką rozpoznać różnicę.
Jakiż więc dyabeł oczy ci zawiązał?
Bez dotykania oczy, dotykanie
Bez ócz, lub uszy bez rąk i bez oczu,
Lub powonienie bez innego zmysłu,
Lub chorowita jednego z nich cząstka,
Nigdyby tak się obłąkać nie mogła.
O wstydzie, gdzież się rumieniec twój podział?
Piekło, jeżeli jeszcze jesteś zdolne
Tak się buntować i w matrony kościach,
Niech cnota będzie w ognistej młodości
Woskiem, i w własnym niech się stopi ogniu;
Niech się nie wstydzi odtąd, kto usłucha
Zgubnych podszeptów ślepej namiętności,
Skoro lód nawet tak gwałtownie gore,
Gdy rozum żądzom służy za rajfura!
Królowa.  O skończ, Hamlecie! Ty oczy me zwracasz
W duszy mej głębie, i teraz tam widzę
Plamy tak czarne i tak wiecznotrwałe,
Że nigdy swojej nie utracą barwy.
Hamlet.  A wszystko, żeby w zatrutym żyć pocie

Grzesznego łoża i w łaźni zepsucia,
Szukać na gnoju miodu i miłości!
Królowa.  O skończ! Twe słowa w me wpadają, ucho
Jakby sztylety; skończ, drogi Hamlecie!
Hamlet.  Nędznik, co niewart i dwudziestej części
Pierwszego męża twego dziesięciny,
Parodya królów, berła rzezimieszek,
Który kosztowną koronę skradł z półki
I do kieszeni schował!
Królowa.  Dosyć tego! (Wchodzi Duch).
Hamlet.  Król ułatany ze szmat i gałganków —
Stróże niebiescy, brońcie mnie! rozwińcie
Skrzydła nade mną! Czego chcesz ode mnie,
Drogie zjawisko?
Królowa.  Niestety! oszalał!
Hamlet.  Czyś przyszedł syna leniwego karcić,
Że zwłoką czasu namiętność ostudza,
Groźnych rozkazów opóźnia spełnienie?
O, mów!
Duch.  Pamiętaj! Nawiedzam cię jeszcze,
Aby zaostrzyć przytępioną wolę.
Lecz patrz, twa matka w osłupieniu siedzi,
Stań więc w tej walce między nią a duszą:
Im słabsze ciało, tem myśl potężniejsza.
Mów do niej!
Hamlet.  Pani, co ci jest? odpowiedz.
Królowa.  A co jest tobie? Czemu tak wlepiłeś
W próżnię źrenice, i czemu z powietrzem
Dziwne rozmowy wiedziesz nieujętnem?
Z twych ócz wygląda dusza obłąkana,
A włos jak żołnierz zbudzony alarmem,
Jakby miał życie, pręży się i staje.
O, drogi synu, na gorączki ogień
Spuść kilka kropel zimnej cierpliwości!
Na co spoglądasz?
Hamlet.  Na niego! na niego!
Czy widzisz, jaka bladość go powleka?
Ta postać, w takiej sprawie nastająca,

Głazyby nawet uczuciem natchnęła.
Nie patrz tak na mnie, aby rozrzewnienie
Postanowienia mego nie zmieniło,
Aby czyn barwy swojej nie utracił,
Za krew łzy może!
Królowa.  Do kogo tak mówisz?
Hamlet.  Czy nic nie widzisz?
Królowa.  Nic, choć, co jest, widzę.
Hamlet.  Czy nie słyszałaś nic?
Królowa.  Nic, prócz nas samych.
Hamlet.  Ha, tam! tam! Spojrzyj! widzisz, jak wychodzi
Ojciec mój taki, jak był za żywota!
Patrz, tam, czy widzisz? we drzwiach właśnie samych.

(Duch znika).

Królowa.  To w mózgu twoim ukute zjawisko.
Szał zdolny stwarzać widma fantastyczne.
Hamlet.  Szał! Puls mój bije jak twój regularnie,
I tętnem zdrowia wydaje muzykę.
Nie jest szaleństwem wszystko, co mówiłem.
Staw mnie na próbę, powtórzę ci wszystko,
Wszystko, bez żadnych szaleństwa odskoków.
Jeżeli pragniesz zbawienia, o, matko!
Nie kój twej duszy ułudnym balsamem,
Że to nie grzech twój, ale mój szał mówi;
Wrzód tylko zwodną powleczesz skorupą,
Ale zgnilizna, chociaż niewidoma,
Wnętrzności twoich nie przestanie toczyć.
Przed niebem z twych się wyspowiadaj grzechów,
Żałuj za przeszłość, popraw się na przyszłość,
Szpetnego chwastu nie pokrywaj gnojem,
By tem obfitszych liści nie rozwinął.
Przebacz mi cnotę, w dzisiejszej albowiem
Dychawicznego zepsucia epoce,
O przebaczenie cnota musi błagać,
Na klęczkach prosić, by jej grzech pozwolił,
Dobrą usługę oddać sobie radą.
Królowa.  Serce me, synu, rozciąłeś na dwoje!
Hamlet.  Gorszą połowę twego serca odrzuć,

A czystsza, odtąd z drugą żyj połową.
Dobranoc! Tylko nie do stryja łoża!
Choć udaj cnotę, jeżeli jej nie masz.
Przyzwyczajenie, ten potworny dyabeł,
Który pochłania wszystkie w nas uczucia,
Ma przecie w sobie w tem coś anielskiego,
Że do pełnienia pięknych, dobrych czynów
Daje nam także barwę albo habit,
Które wdziać łatwo. Wstrzymaj się tej nocy;
To ci ułatwi przyszłą wstrzemięźliwość;
Następna jeszcze tem łatwiejszą będzie;
Przyzwyczajenie bowiem zdolne zmienić
Natury pieczęć, dyabła może podbić,
Albo cudowną odżegnać go siłą.
A więc raz jeszcze dobranoc! a kiedy
Westchniesz do nieba o błogosławieństwo,
I syn twój będzie o twoje cię prosił.

(Wskazując Poloniusa).

Nad losem pana tego ubolewam,
Lecz niebios wolą było mnie przez niego,
Jego przeze mnie skarcić, kiedy chciały,
Ażebym ich był biczem i narzędziem.
Sam go pogrzebię, a za śmierć odpowiem.
Raz jeszcze, matko, raz jeszcze, dobranoc!
Me okrucieństwo dobroć moja rodzi:
Złe się poczęło, a gorsze nadchodzi.
Lecz jeszcze słowo, pani —
Królowa.  Co mam robić?
Hamlet.  Nic z tego, pani, co ci zaleciłem.
Niech cię król znowu przywabi do łoża,
Szczypiąc twe lica, swą nazywa myszką,
Za pocałunek winem zaprawiony,
Za połechtanie szyi grzesznym palcem,
Wyjaw mu prawdę, mów, że me szaleństwo
Nie jest prawdziwe, jest tylko podstępem:
I dobrze zrobisz, gdy wszystko wyjawisz,
Bo jak kobieta, która jest królową
Piękną i skromną i mądrości pełną,

Może tak drogie ukryć tajemnice
Nietoperzowi, ropusze i kotu?
Nie, na przekorę rozsądku podszeptom,
Koszyk twój otwórz na wierzchołku dachu,
Puść wolno ptaszki, a jak owa małpa,
Chociaż dla próby, wsuń się do koszyka,
A upadając, skręć kark sama sobie.
Królowa.  Bądź pewny, jeśli tchnieniem są wyrazy,
A tchnieniem życie, nie ma we mnie życia,
Aby tchnąć słowo z tego, coś mi mówił.
Hamlet.  Czy wiesz, że muszę do Anglii wyruszyć?
Królowa.  Ach, zapomniałam; tak postanowiono.
Hamlet.  Dwaj niegdyś szkolni moi towarzysze,
Którym tak ufam, jak zjadliwej żmii,
Z pieczętowanym płyną ze mną listem;
Oni na zgubę mają mnie prowadzić.
Niechże pracują! będzie to zabawa,
Własną petardą wysadzić puszkarza.
Źleby już było, gdybym nie potrafił
Podłożyć miny łokieć od nich głębiej,
I na raz obu wyprawić na księżyc.
Ha. jak rzecz słodka, kiedy dwa fortele
Na jednej drodze twarz w twarz się spotkają!

(Pokazując Poloniusa).

A więc od niego zacznę mój pakunek,
W sąsiedniej izbie kiszki jego zamknę.
Dobranoc! matko. — Na prawdę, ten radca,
Co za żywota paplał nierozważnie,
Dziś tajemnice tak chowa poważnie.
Dalej, mospanie, czas już z tobą skończyć!
Dobranoc, matko!

(Wychodzą: Królowa w jednę, Hamlet w drugą stronę, wlokąc ciało Poloniusa).

AKT CZWARTY.
SCENA I.
Sala w królewskim zamku.
(Wchodzą: Król, Królowa, Rozenkranc i Gildenstern).

Król.  Westchnienia twoje nie są bez przyczyny,
Muszę je wiedzieć, więc mi je wytłómacz.
Gdzie syn twój?
Królowa.  Cóżem nocy tej widziała!

(do Rozenkranca i Gildensterna)

Na krótką chwilę oddalcie się, proszę.

(Wychodzą: Rozenkranc i Gildenstern).

Król.  Mów, co? Gertiudo! Gdzie Hamlet? co robi?
Królowa.  Szalony jak wiatr, jak morze, gdy walczą,
Kto potężniejszy. Uniesiony szałem,
Gdy za obiciem jakiś szmer usłyszał,
Dobył oręża i szczur! szczur! wołając,
W swojem szalonem uniesieniu zabił
Dobrego starca, który się tam ukrył.
Król.  Jak czyn okrutny! Mnieby to spotkało
Na jego miejscu. Wolność jego, widzę,
Groźna dla wszystkich, dla ciebie jak dla mnie.
Jak wytłómaczyć ten krwawy uczynek?
Na nas to spadnie, których powinnością
Było pod pilną zdawna trzymać strażą,
Zdala od ludzi, młodego szaleńca.
Ale tak wielka była nasza miłość,
Żeśmy nie chcieli zrozumieć potrzeby;
Jak człowiek szpetną toczony chorobą,
Byle jej tylko światu nie wyjawić,
Wyssać jej życia pozwala ostatki.
Gdzie on?
Królowa.  Gdzieś chowa zabitego ciało.
Nawet w szaleństwie, jak kosztowne złoto
W rudzie podlejszych błyszczące metali,

Objawia czystość swoją i łzy leje
Nad tem, co zrobił.
Król.  O, droga Gertrudo!
Zaledwo słońce szczytu gór dosięże,
Musi odpłynąć; my, czyn ten występny,
Całą powagą naszą i rozumem,
Musim przed światem barwić i tłomaczyć.
Hej Gildensternie! (Wchodzą: Rozenkranc i Gildenstern).
Idźcie, przyjaciele,
A straż przybierzcie dla większej pewności.
Hamlet, w szaleństwie Poloniusa zabił,
I gdzieś go powlókł z matki swej komnaty.
Idźcie go szukać, mówcie z nim łagodnie;
Ponieście trupa do naszej kaplicy,
Tylko bez zwłoki! (Wychodzą: Rozenkranc i Gildenstern).
My, Gertrudo, idźmy,
Radę najmędrszych zwołajmy przyjaciół,
By im objawić i nasze zamiary,
I czyn niewczesny, a tak, może potwarz,
Której szept głuchy po świata przestrzeniach
Leci, jak kula zatruta do celu,
Nie zdoła dosiądź naszego imienia,
I śród powietrza utonie bez skutku.
Czas nagli, idźmy, o Gertrudo droga!
Mą duszą miota niepokój i trwoga! (Wychodzą).


SCENA II.
Inna sala w królewskim zamku.
(Wchodzi Hamlet).

Hamlet.  Bezpiecznie teraz schowany.
Roz. i Gild.  (za sceną). Hamlecie! książę Hamlecie!
Hamlet.  Co to za krzyki? Kto woła Hamleta? O, przychodzą.

(Wchodzą: Rozenkranc i Gildenstern).

Rozenkr.  Co zrobiłeś, książę, z ciałem zabitego?
Hamlet.  Pomięszałem je z prochem, którego jest krewnym.
Rozenkr.  Powiedz nam, gdzie jest, abyśmy je mogli zabrać i ponieść do kaplicy.
Hamlet.  Nie wierzcie temu.
Rozenkr.  Czemu, mości książę?
Hamlet.  Temu, że umiem zachować wasz sekret, a nie umiem zachować własnego. A do tego jeszcze być pytanym od gąbki! Jakąż ma jej dać odpowiedź syn królewski?
Rozenkr.  Czy mnie bierzesz za gąbkę, książę?
Hamlet.  Tak jest, panie, za gąbkę, która pije względy królewskie, jego nagrody i powagę. Zresztą, takiego rodzaju dworzanie, oddają w końcu królowi wielką usługę i trzyma ich, jak małpa orzechy, w kącie swojej szczęki: pierwsi do gęby, ostatni do połknięcia. Jeśli zapragnie tego, coście uzbierali, dość mu was ścisnąć, moje gąbki, a znowu będziecie suche.
Rozenkr.  Nie rozumiem cię, książę.
Hamlet.  Bardzo mnie to cieszy: na cierpkie słowa najlepsze głupie a twarde uszy.
Rozenkr.  Musisz powiedzieć nam, książę, gdzie jest ciało i udać się z nami do króla.
Hamlet.  Ciało jest z królem, lecz król nie jest z ciałem. Król, jest to rzecz.
Rozenkr.  Rzecz, książę?
Hamlet.  Żadna. Prowadź mnie do niego. Zagramy z lisem w chowanego. (Wychodzą).

SCENA III.
Inna sala zamkowa.
(Wchodzą: Król i Orszak)

Król.  Posłałem za nim i po martwe zwłoki.
Jak niebezpieczna człeka tego wolność!
A muszę jednak zwolnić praw surowość;
Namiętnie motłoch kocha go szalony,
Który ócz rady, nie rozumu słucha,
Bierze na wagę karę winowajcy,
Nie jego winę. By wszystkim dogodzić,
Ten nagły odjazd musi mieć pozory
Długiej rozwagi: rozpaczliwych środków

Na rozpaczliwą trzeba użyć słabość,

(Wchodzi Rozenkranc).

Lub nie ma rady. Jaką wieść przynosisz?
Rozenkr.  Ani podobna było się dopytać,
Gdzie złożył ciało.
Król.  A on sam gdzie teraz?
Rozenkr.  Pod strażą, królu, czeka na rozkazy.
Król.  Niech się więc stawi.
Rozenkr.  Hola, Gildensternie!

(Wchodzą: Hamlet i Gildenstern).

Król.  Hamlecie, gdzie jest Polonius?
Hamlet.  Na wieczerzy.
Król.  Na wieczerzy? gdzie?
Hamlet.  Nie tam gdzie on je, ale gdzie jego jedzą. Właśnie teraz zasiadła do niego rada politycznych robaków. Bo widzisz, królu, robak, to istny cesarz na łakocie. My tuczymy wszystkie inne stworzenia, żeby się tuczyć, a tuczymy się sami dla robaków. Tłusty król i chudy żebrak, to tylko dwa różne półmiski, dwa dania do jednego stołu; i na tem koniec.
Król.  Niestety! niestety!
Hamlet.  Rybak może rybę ułowić robakiem, który jadł króla i zjeść rybę, która zjadła tego robaka.
Król.  Co chcesz przez to powiedzieć?
Hamlet.  Nic, tylko ci wytłomaczyć, jak król może wędrować przez kiszki żebraka.
Król.  Gdzie Polonius?
Hamlet.  W niebie; poślij tam po niego; a jeśli go tam nie znajdzie twój posłaniec, poszukaj go sam gdzieindziej. Ale to pewna, że jeśli go przed miesiącem nie znajdziesz, dowąchasz się go na schodach, prowadzących do galeryi.
Król  (do Służby). Idźcie go tam szukać.
Hamlet.  Będzie na was czekał. (Wychodzi kilku Służących).

Król.  Dla bezpieczeństwa twojego, Hamlecie,
Które nam drogie, jak jest nam bolesny
Twój czyn, bez zwłoki musisz się oddalić.
Idź się przyrządzić; okręt już pod żaglem,

Wiatr jest pomyślny i orszak gotowy
Do twej podróży do Anglii.
Hamlet.  Do Anglii?
Król.  Tak jest, Hamlecie.
Hamlet.  Dobrze.
Król.  Takbyś mówił,
Gdybyś znał moje myśli i zamiary.

Hamlet.  Widzę Cherubina, który je widzi. — Więc dalej! do Anglii! Bądź zdrowa, droga matko!
Król.  A twój przywiązany do ciebie ojciec, Hamlecie?
Hamlet.  Moja matko! Ojciec i matka, to mąż i żona, a mąż i żona, to jedno ciało, więc: moja matko! Dalej! do Anglii! (Wychodzi).

Król.  Za nim, co prędzej, i przyśpieszcie odjazd!
Tej nocy musi odpłynąć do Anglii;
Wszystkie papiery sprawy dotyczące
Są już gotowe, opieczętowane,
Więc proszę, śpieszcie! (Wychodzą: Rozenkr. i Gildenst.).
A ty, królu Anglii,
Jeśli ma przyjaźń ma u ciebie wagę,
Jaką ci radzi wielkość mej potęgi,
Jeżeli cięcia duńskiego oręża
Żywe są jeszcze, jeszcze krwią czerwona,
Jeżeli przestrach do hołdu cię zmusił,
Nie przyjmiesz zimno mojego poselstwa,
Które naglącym domaga się listem
Śmierci Hamleta. Zrób tak, królu Anglii,
Bo jak gorączka on krew moją pali,
A ty lekarzem moim, ty być musisz!
Póki on żyje, w żadnym zdarzeń wątku
Radości mojej nie będzie początku. (Wychodzi).


SCENA IV.
Równina w Danii.
(Wchodzi Fortinbras, na czele Armii, w pochodzie).

Fortinbr.  Idź, mój rotmistrzu, pozdrów w mem imieniu
Monarchę Danii, powiedz, że Fortinbras,

Ufny w poprzednio daną obietnicę,
Prosi o wolny dla swej armii przechód.
Wiesz, gdzie mnie znajdziesz. A gdyby przypadkiem
Król pragnął swoją objawić mi wolę,
Pośpieszę złożyć hołd mu osobisty.
To twe poselstwo.
Rotmistrz.  Gorliwie je spełnię.
Fortinbr.  Idź, a Bóg z tobą! (Wychodzą: Fortinbras i Armia).

(Wchodzą: Hamlet, Rozenkranc, Gildenstern i inni).

Hamlet.  Czyje to są wojska?
Rotmistrz.  Norwegskie, panie.
Hamlet.  Objaśnij mnie jeszcze,
Dokąd zmierzają?
Rotmistrz.  W pewną stronę Polski.
Hamlet.  Kto je prowadzi?
Rotmistrz.  Fortinbras, synowiec
Króla Norwegii, schylonego wiekiem.
Hamlet.  Czy pragnie wkroczyć w samo Polski serce,
Czy tylko napaść ziemie pograniczne?
Rotmistrz.  By wyznać prawdę, a nic nie dodawać,
Idziemy podbić małą szmatę kraju,
Której jedyną ceną jest jej imię.
Za pięć dukatów nie wziąłbym dzierżawy,
Boby nie więcej dostał jej posiadacz,
Gdyby ją sprzedał na zupełną własność.
Hamlet.  Toć pewno Polak nie będzie jej bronił.
Rotmistrz.  I owszem, panie, przysłał już załogę.
Hamlet.  Dusz dwa tysiące, dwadzieścia tysięcy
Bitych dukatów jeszcze nie wystarczy,
Aby załatwić sprawę o tę słomkę.
To wrzód pokoju i dobrego bytu,
Który wewnętrznie pęka, a na zewnątrz
Niema poszlaki, czemu umarł chory.
Dziękuję pięknie.
Rotmistrz.  Bóg z tobą, mój panie! (wychodzi).
Rozenkr.  Czas się nam, książę, w dalszą puścić drogę.
Hamlet.  Idźcie, za chwilę pośpieszę za wami.

(Wychodzą: Rozenkranc, Gildenstern i inni).

Jak wszystkie świadczą przeciw mnie wypadki,
Leniwej zemście dodają ostrogi!
Bo czemże człowiek, który za cel życia,
Za pierwsze dobro, jedzenie i spanie
Wybrał nikczemnie? bydlę i nic więcej.
Pewno Bóg, który dał nam szczytny rozum,
Widzący przeszłość, przyszłość zgadujący,
O nie, nie na to wlał w nas bóstwa cząstkę,
Aby nieczynna pleśniała w nas tylko.
Czy zwierzęcego sprawą zapomnienia,
Czyli wypadkiem lękliwych skrupułów,
Rozważających nazbyt czynów skutki —
Rozwaga, która w ćwiartki pokrajana,
Jedną mądrości ma część, trzy tchórzostwa —
Nie wiem dlaczego żyję? by powtarzać:
„To zrobić trzeba“, kiedy mam do czynu
Słuszne powody, wolę, siłę, środki?
Jak ziemia wielki przykład mnie podnieca,
Te wojsk zastępy groźne i potężne,
Wiedzione wolą słabego młodzieńca.
Duch jego, boską natchnięty ambicyą,
Z nieprzewidzianych śmieje się wypadków,
Naraża wszystko, co jest w nim śmiertelne
Na niebezpieczne fortuny hazardy,
Żeby skorupy jaja panem zostać!
Prawdziwa bowiem wielkość nie tem stoi,
By się nie ruszać bez wielkich powodów,
Lecz w słomce znaleźć wielkiej kłótni powód,
Skoro jest honor na szwank wystawiony.
Czemże więc jestem, gdy krew mą i rozum
Zabity ojciec a skalana matka
Do czynu budzą, a ja śpię spokojnie?
Na wstyd mój widzę i upokorzenie,
Jak na śmierć idzie dwadzieścia tysięcy;
Jak dla czczej sławy i dla przywidzenia,
Jakby do łoża, śpieszą się do grobu,
Walczą o ziemi kawałek, na którym
Walczących tłumy zmieścić się nie mogą,

Który za mały, by za grób mógł służyć
Wszystkim poległym! Bądźcież od tej chwili,
O myśli moje, mordu i krwi chciwe,
Albo w nicości zgińcie pogardzane! (Wychodzi).


SCENA V.
Elsinor. Sala w zamku.
(Wchodzą: Królowa, Horacyo).

Królowa.  Nie chcę z nią mówić.
Horacyo.  Prawda, jest natrętna
I obłąkana; stan jej wart litości.
Królowa.  Czego chce?
Horacyo.  Ciągle o swym prawi ojcu.
Mówi, że świat ten pełny jest oszustwa;
Głęboko wzdycha i bije się w piersi;
O lada słomkę gniewem się unosi,
A w tem, co mówi, ledwo jest pół sensu.
Niczem jej słowa, a przecie, ich nieład
Słuchacza zmusza myśleć mimo woli,
Gonić za sensem i wiązać wyrazy,
Aby z nich jakie wydobyć znaczenie.
Wnosząc z jej spojrzeń, rąk i głowy ruchów,
Jest w niej myśl jakaś, obłędna, niepewna,
Ale bolesna.
Królowa.  Muszę więc z nią mówić,
Lub niebezpieczne zdolna przypuszczenia
Rozbudzić w ludziach do złego pochopnych.
Niech wejdzie. (Wychodzi Horacyo).
To stan bolesny duszy grzesznych ludzi:
Myśl wielkich nieszczęść lada fraszka budzi,
Bo tak jest pełny podejrzeń grzech blady,
Że sam się zdradza, lękając się zdrady.

(Wchodzi Horacyo z Ofelią).

Ofelia.  Gdzie piękna Danii królowa?
Królowa.  Ofelio!

Ofelia  (śpiewa). A jakże poznam tego kochanka
Jeśli go spotkam na drodze?
Muszlę na swoim ma kapeluszu,
Kij w ręku, sandał na nodze.
Królowa.  Ach, droga pani, co piosnka ta znaczy?
Ofelia.  Tak mówisz? Ale słuchaj tylko, proszę.
(Śpiewa). Umarł, odszedł, droga pani,
Ach, umarł mój drogi!
A gdzie głowa, trawa rośnie,
Kamień jest, gdzie nogi.
Królowa.  Ale, Ofelio —
Ofelia.  Słuchaj tylko, proszę.
(Śpiewa). Prześcieradło jak śnieg białe. (Wchodzi Król).
W kwiaty haftowane,
Lecz miłości łez w mogile
Strugą nie polane.
Król.  Jak się masz, piękna pani?

Ofelia.  Dobrze, Bóg ci zapłać! Powiadają, że sowa była piekarza córką[10]. O panie, wiemy, czem jesteśmy, ale nie wiemy, czem możemy zostać. Niech Bóg zasiądzie do twojego stołu!
Król.  Myśl o ojcu zamąciła jej głowę.
Ofelia.  Proszę cię, nie mówmy o tem, ale jeśli cię zapytają, co to znaczy, odpowiedz:

(Śpiewa). Jutro święto Walentyna,[11]
A ja przed świtu godziną.
Dziewica, w twem oknie stanę,
By twą zostać Walentyną.
On wstał rano, drzwi otworzył,
I świąteczne przywdział szaty;

Weszła, ale już dziewicą
Z jego nie wyszła komnaty.

Król.  Piękna Ofelio —
Ofelia.  Możesz mi wierzyć, zresztą bez przysiąg skończę piosneczkę:

(Śpiewa). Ha, na boże miłosierdzie,
Jaka krzywda! wstyd bez miary!
Każdy młokos na to gotów,
Za co wiecznej godny kary.

Święte śluby przysięgałeś,
Nim uszczknąłeś moją różę.
A on odpowiada:
Nie złamałbym, na to słońce!
Gdybyś nie przyszła w me łoże.

Król.  Jak dawno w tym jest stanie?
Ofelia.  Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Trzeba nam cierpliwości. Nie mogę jednak od łez się wstrzymać, gdy pomyślę, że go złożą w zimnej ziemi. Brat mój o wszystkiem się dowie, a więc dziękuję wam za waszą dobrą radę. Niech powóz mój zajedzie. Dobranoc, moje panie, dobranoc, drogie panie, dobranoc, dobranoc! (Wychodzi).

Król.  Idź za nią, proszę, i miej ją na oku!

(Wychodzi Horacyo).

O, to trucizna głębokiego żalu:
Wszystko to z śmierci ojca jej wyrosło.
Ach, patrz, Gertrudo, gdy smutek nadbiega
Nie sam się jawi, jak szpieg, lecz pułkami!
Naprzód jej ojciec zabity, a potem
Twój syn wygnany, gdy sam gwałtownością
Sprawiedliwego sprawcą jest wygnania;

Lud zamącony, zaczyna po mieście
Niezdrowe myśli głośno przebąkiwać,
Z powodu dziwnej Poloniusa śmierci;
My też niemądrze kazaliśmy ciało
Ukradkiem w naszej pogrzebać kaplicy;
Biedna Ofelia utraciła rozum,
Który odjęty przemienia człowieka
W obraz lub bydlę; na wszystkiego domiar,
A niebezpieczne jak wszystko to razem,
Jej brat tajemnie z Francyi tu powrócił,
W chmurach zamknięty swym się karmi smutkiem,
Gdy podszepników zjadliwe języki
Sączą mu w ucho zatrute powieści
O zgonie ojca; a choć bez dowodów,
Nic ich nie wstrzyma, by z ucha do ucha
Potwarcze siały po mieście szemrania.
Droga Gertrudo, jak mordercze działo,
Wszystko to na mnie śmiercią zewsząd miota!

(Wrzawa za sceną).

Królowa.  Co krzyk ten znaczy? (Wchodzi Pan).
Król.  Gdzie moi Szwajcarzy?
Niech drzwi obsadzą! Powiedz, co się stało?
Pan.  Ratuj się, królu, bo ocean w gniewie
Nie groźniej płaskie wybrzeża połyka,
Jak młody Laert, na powstania falach,
Przybocznej straży obala zastępy;
Krzykliwy motłoch królem go rozgłasza.
Jakby się teraz świat rodził dopiero,
Jakby przeszłości, zwyczajów nie było,
Uświęcających wszelką ziemską władzę,
Wrzeszczą: „Laertes niechaj królem będzie!“
Na głos ten, czapki, ręce i języki
Pochwalny oklask do chmur wysyłają:
„Laertes królem, naszym królem będzie!“
Królowa.  Jak ujadają na fałszywym tropie!
Wskopec gonicie, fałszywe psy duńskie!
Król.  Drzwi wysadzili!

(Wrzawa za sceną. Wchodzi Laertes, za nim tłum Duńczyków).

Laertes.  Gdzie jest król? Panowie,
Zostańcie w sieniach!
Duńczycy.  Nie, pójdziemy z tobą!
Laertes.  Raczcie nas samych zostawić!
Duńczycy.  Słuchamy. (Wychodzą)
Laertes.  Dziękuję z serca; drzwi tylko pilnujcie. —
Nikczemny królu, o, oddaj mi ojca!
Królowa.  Tylko spokojnie, dobry Laertesie!
Laertes.  Każda krwi kropla, która jest spokojna,
Rogalem ojca, mnie głosi bękartem,
Niepokalane, czyste matki czoło
Piętnuje szpetnym znakiem wszeteczeństwa!
Król.  Co chcesz, Laertes? Dla jakich powodów
Taką olbrzymią twój bunt przybrał postać
Puść go, Gertrudo, nie lękaj się o mnie!
Osoby króla taka strzeże boskość,
Że zdrada wielkie może plany tworzyć,
Ale nie może wykonać ich cząstki.
Powiedz, Laertes, co cię tak zapala?
Puść go, Gertrudo! Odpowiedz, Laertes!
Laertes.  Gdzie jest mój ojciec?
Król.  Umarł.
Królowa.  Nie z rąk jego.
Król.  Pozwól, niech pyta o wszystko.
Laertes.  Jak umarł?
Nie dam się łudzić; do piekła przysięga!
Poddańcza wiaro, do czarnego dyabła!
Do dna otchłani, sumienie, religio!
Drwię z potępienia, bo do tego przyszło,
Że nie dbam ani o świat ten, ni przyszły;
Niechaj się dzieje co chce, mniejsza o to,
Byłem mógł pomścić śmierć mojego ojca!
Król.  Kto ci pomoże?
Laertes.  Własna moja wola,
Nie wola świata; co do moich środków,
Potrafię mało zamienić na wiele.
Król.  Dobry Laertes, jeśli twą jest żądzą
O śmierci ojca prawdy się dowiedzieć,

Czy i to cząstkę twej stanowi zemsty
Mieszać ryczałtem wroga z przyjaciółmi,
Tych, co wygrali, z tymi, którzy tracą
Na jego śmierci?
Laertes.  Tylko nieprzyjaciół.
Król.  Czy chcesz ich poznać?
Laertes.  Dla jego przyjaciół
Otwieram moje ramiona, gotowy
Krwią ich mą własną karmić jak pelikan.
Król.  Zaczynasz mówić jak syn nieodrodny,
A prawy szlachcic. Ze jestem niewinny,
Że śmierć twojego ojca opłakuję,
Ta prawda równie twój umysł przeniknie
Jak blask dnia oko.
Duńczycy  (za sceną).Wpuśćcie ją do sali!
Laertes.  A to co znowu? Co krzyki te znaczą?

(Wchodzi Ofelia fantastycznie ubrana w słomę i kwiaty).

Mój mózg wysuszcie, wy ognie palące!
Łzy siedmkroć słone, wypalcie z mych oczu
Siłę i czucie! Ha, twoje szaleństwo
Spłacą mi drogo, tak, że zemsty szala
Przechyli wagę! O różo majowa,
Droga dziewico, siostro ma, Ofelio!
Jak to, toż rozum kwitnącej dziewicy
Równie śmiertelny, jak starca jest życie?
Jakże subtelna miłości natura,
Skoro istności swej cząstkę najdroższy
Posyła w darze za drogim kochanym!
Ofelia.  Nieśli go w trumnie z odkrytem czołem,
Drogie me, drogie kochanie!
Łez deszcze ciekły nad jego dołem —
Bądź zdrów, mój gołąbeczku!
Laertes.  Gdybyś przytomna błagała o zemstę,
Mniejbyś głęboko poruszyła serce!

Ofelia.  Trzeba żebyś zaśpiewał: A kiedy go pochowali, Nad mogiłą zapłakali. Co to za doskonała piosenka do kołowrotka! To niewierny sługa, który wykradł pana swojego córkę.
Laertes.  To nic silniejsze nad wszelką wymowę!
Ofelia.  Masz tu rozmaryn,[12] to na pamiątkę; proszę cię, drogi, pamiętaj! a tu masz niezabudki na niezabud.
Laertes.  Rozum w szaleństwie! Myśli i pamiątki połączone z ich godłami.
Ofelia.  Jest tu dla ciebie koper i cencelia i ruta; tu dla ciebie, a tu i dla mnie trochę, tylko dla ciebie nie to będzie znaczyć, co dla mnie. Masz tu i stokrótkę; chciałabym dać ci także kilka fiołków, tylko że wszystkie ze śmiercią ojca uwiędły. Powiadają, że dobry miał koniec.

Bo mój szczygiełek, to moja radość —
Laertes.  Smutek, namiętność, piekło nawet samo
Przemienia w urok i piękność im daje.
Ofelia.  Ach, czy nigdy już nie wróci?
Ach, czy nigdy już nie wróci?
Nie, nigdy, bo w grobie
Snem wiecznym śpi sobie,
Nie, nigdy nie wróci!

Miał srebro na brodzie,
Konopie na głowie;
Gdzie poszedł, kto powie?
Żal już nie pomoże;
Nad duszą zmiłuj się Boże!

I nad każdą chrześcijańską duszą, prosimy cię Panie! Bóg z wami! (Wychodzi).
Laertes.  Czy widzisz to, o Boże?

Król.  Laertes, muszę smutkiem się twym dzielić,
Jeśli mnie nie chcesz praw moich pozbawić.
Idź teraz, wybierz najmędrszych przyjaciół,
Niech wysłuchają i niech nas rozsądzą.
Jeśli poznają, że jawnie lub skrycie
W sprawie tej miała ręka moja udział,

Moje królestwo, koronę i życie,
Wszystko ci daję w zadośćuczynieniu;
W przeciwnym razie bądź tylko cierpliwy,
A będziem spoinie obmyślać sposoby,
Jak zaspokoić duszy twej pragnienie.
Laertes.  Niech i tak będzie. Śmierci jego rodzaj,
Ubogi pogrzeb, bez miecza i herbów,
Bez uroczystej, należnej mu pompy,
Zdają się wzywać mnie potężnym głosem,
Bym rzecz tę zgłębił.
Król.  Nie ja stawię opór.
Gdzie będzie wina, niech tam spadnie topór.
A teraz, proszę, chodź ze mną, Laertes. (Wychodzą).


SCENA VI.
Inna zamkowa sala.
(Wchodzą: Horacyo i Sługa)

Horacyo.  Kto o mnie pyta?
Sługa.  Kilku majtków, panie,
Mówią, że mają listy.
Horacyo.  Niechże wejdą.

(Wychodzi Sługa).

Ani pojmuję, skąd to pozdrowienie
Może przychodzić; chyba od Hamleta.

(Wchodzą Majtkowie).

1 Majtek.  Bóg ci błogosław, panie!
Horacyo.  Niech pobłogosławi i tobie!
1 Majtek.  Jeśli taka jego święta wola. Mam tu list do ciebie panie. Pisał go poseł wyprawiony stąd do Anglii, jeśli imię twoje jest Horacyo, jak mi powiadano.
Horacyo  (czyta). „Horacyo, skoro przebiegniesz moje pismo, wyrób oddawcom posłuchanie u króla, bo mają listy i do niego. Ledwo byliśmy dwa dni na morzu, okręt korsarski, silnie zbrojny, puścił się za nami w pogoń. Widząc, że żaglem brał nad nami górę, musieliśmy z potrzeby wezwać odwagę na pomoc. Gdy przyszło do bitwy, skoczyłem pierwszy na nieprzyjacielski pokład, właśnie gdy korsarze odepchnęli się od naszego statku, tak więc sam jeden zostałem ich jeńcem. Postąpili sobie ze mną jak złodzieje miłosierni, ale wiedzieli, co robią; powinnością jest moją usługę usługą zapłacić. Dołóż starania, aby król list mój odebrał, a sam przybywaj do mnie śpiesznie, jakbyś przed śmiercią uciekał. Szepnę ci w ucho słowo, na które oniemiejesz, choć będzie za lekkie na kaliber swojej treści. Ci poczciwcy poprowadzą cię, gdzie jestem. Rozenkranc i Gildenstern płyną dalej do Anglii: mam ci niemało o nich powiedzieć. Bądź zdrów! Ten, o którym wiesz, że jest twoim, Hamlet“.

Idźmy; ułatwię wam oddanie listów;
Spieszcie się tylko, byście mnie bez zwłoki
Do tego wiedli, który wam je wręczył. (Wychodzą).


SCENA VII.
Inna sala zamkowa.
(Wchodzą: Król i Laertes).

Król.  Teraz sumienie twoje własne musi
Przypieczętować me uniewinnienie,
Jak przyjaciela w twe mnie serce wciągnąć,
Gdyś się dowiedział, że i na me życie
Czyhał zabójca twojego rodzica.
Laertes.  Tak się wydaje. Lecz powiedz mi, proszę,
Dlaczegoś z całą prawa surowością
Nie ścigał, królu, czynów tak występnych,
Jak to radziło twoje bezpieczeństwo
I twoja mądrość?
Król.  Dwa miałem powody,
W twych oczach błahe może, ważne dla mnie.
Królowa matka życiem jego żyje,
Ja — zwij to cnotą moją albo klątwą —
Tak ją z mem życiem i duszą związałem,
Że, jak w swej tylko sferze krąży gwiazda,

Ja w niej oddycham. A drugim powodem,
Który publiczną skargę mi odradził,
Jest jego miłość powszechna u ludu;
W niej utopione wszystkie jego wady,
Jak w źródle, które drzewo zmienia w kamień,
W relikwie jego zmieniłyby więzy.
Tak więc, me strzały, na ten wiatr za lekkie,
Do łuku mego wróciłyby znowu,
Zamiast do celu, do któregom mierzył.
Laertes.  Tak więc straciłem szlachetnego ojca,
A w rozpaczliwym stanie siostra moja,
Która, jeżeli uwielbiać się godzi,
Co już minęło, swymi przymiotami
Świat mogła cały wyzywać bez trwogi.
Ale się pomszczę!
Król.  Możesz spać spokojnie.
Nie myśl, żem z miękiej ulepiony gliny,
I że pozwolę, jakby dla zabawy,
Niebezpieczeństwu targać się za brodę.
Coś więcej o tem usłyszysz niebawem.
Kochałem ojca twego, sam się kocham,
Tak więc, przypuszczam, wyobrazisz sobie —

(Wchodzi Posłaniec).

Co za nowiny?
Posłaniec.  Listy od Hamleta,
Ten do królowej, ten do ciebie, królu.
Król.  List od Hamleta! A kto go tu przyniósł?

Posłaniec.  Jacyś majtkowie, jak mi powiadano, bo sam ich nie widziałem. Listy dane mi były przez Klaudya, który je odebrał.

Król  (do Sługi). Zostaw nas. (Wychodzi Posłaniec).
Słuchaj, Laertes, co pisze.

(Czyta): „Wielki i potężny monarcho, donoszę ci, że nagi rzucony byłem na brzegi twojego królestwa. Jutro będę prosił o pozwolenie stawienia się przed obliczem W. K. Mości, a wtedy, wybłagawszy sobie poprzednio przebaczenie, opowiem powody mojego nagłego a dziwnego powrotu. Hamlet“.

Co się to znaczy? Czy wszyscy wrócili,
Lub czy to wszystko żartem i zmyśleniem?
Laertes.  Znasz jego rękę?
Król.  To pismo Hamleta.
„Nagi“, a czytam w dopisku „sam jeden“.
I cóż mi radzisz?
Laertes.  Jestem odurzony;
Ale niech przyjdzie; chore moje serce
Myśl ta ogrzewa, że dożyję chwili,
W której mu będę w oczy mógł powiedzieć:
To ty zrobiłeś!
Król.  Gdy tak jest, Laertes,
A niepodobna, by inaczej było,
Czy chcesz mej rady słuchać?
Laertes.  Chętnie, królu,
Byłeś mnie tylko nie wiódł do pokoju.
Król.  Pokoju z samym sobą. Jeśli wrócił,
Jeśli stanowczo wyrzekł się podróży,
W myślach już moich dojrzewa dlań próba,
Co go powiedzie do koniecznej zguby;
Śmierć ta podmuchu zarzutów nie zbudzi,
Sama ją matka jego wytłomaczy,
Przypadkiem nazwie.
Laertes.  Więc kieruj mną, królu,
A twoim radom tem chętniej się poddam,
Jeżeli będę rad tych wykonawcą.
Król.  Będzie, jak pragniesz. W twej nieobecności,
Nieraz wielbiono talent twój przed księciem,
W którym, jak mówią, niema ci równego.
Wszystkie twe cnoty tyle w nim zazdrości
Nie obudziły, co jeden ten przymiot,
Chociaż ostatni z rzędu, mojem zdaniem.
Laertes.  Cóż to za talent, królu?
Król.  Tylko wstęga
U kapelusza młodości, a jednak
Potrzebna także; bo równo przystoi
Młodości suknia lekka i niedbała,
Jak ciemna szata i futro staremu,

Dając mu zdrowie, godność i powagę.
Dwa jest miesiące, jak na dwór mój przybył
Normandzki rycerz. Sam kiedyś służyłem
Przeciw Francuzom, i wiem z doświadczenia,
Dzielni to jeźdźcy; ale ten kawaler
Jakieś miał czary, on przyrósł do siodła,
Tak opanował dzielnego rumaka,
Że zdawał jedno się z nim tworzyć ciało,
Wszystkie też harce, o których marzyłem,
Nie dościgały tego, co on robił.
Laertes.  Normandczyk?
Król.  Tak jest, Normandczyk.
Laertes.  Przysięgam,
To Lamond.
Król.  Zgadłeś.
Laertes.  Znam go doskonale;
Prawda, to klejnot i perła swej ziemi.
Król.  On więc nam prawił z wielkiem uniesieniem
O twej zręczności, o głębokiej sztuce
W twojej szermierce, zwłaszcza na rapiry,
A w końcu dodał: cudny byłby widok,
Gdyby się znalazł równy mu zapaśnik,
Albowiem wszyscy ziemi mej fechtmistrze
Nie mieli oka, ruchu ni zastawu,
Gdy z nim szli w harce. Powieść ta zatruła
Taką zazdrością Hamletowe serce.
Ze celem wszystkich próśb jego i życzeń
Twój tu był powrót, by się z tobą zmierzyć.
Więc korzystając z tego —
Laertes.  W jaki sposób?
Król.  Laertes, czy ci ojciec twój był drogi?
Lub czyś jest tylko obrazem boleści,
Twarzą bez serca?
Laertes.  Dlaczego się pytasz?
Król.  Nie żebym wątpił o twojej miłości,
Lecz wiem, że miłość przez czas jest poczęta,
I że widziałem, jak z pochodem czasu
Ogień miłości świecił coraz bledziej;

Bo w samem sercu płomienia miłości
Jest rodzaj knota, co go wyczerpuje.
Zresztą, czas wątli wszelką doskonałość,
I doskonałość wszelka, gdy zbyteczna,
Umiera z tego, co ma w sobie nadto.
Co chcemy zrobić, zróbmy kiedy chcemy,
Bo chęć się zmienia i ma odwłok tyle,
I tyle omdleń, ile jest języków,
Rąk i przypadków, a wtedy, powinność
Jest jak westchnienie, które boleść rodzi,
Przynosząc ulgę. Lecz wróćmy do rzeczy.
Hamlet powraca; coś gotowy zrobić,
Abyś uczynkiem, nie słowami dowiódł,
Że jesteś synem ojca swego godnym?
Laertes.  Własną mą ręką w kościele go zabić.
Król.  Prawda, świątyni dla zbrodniarzy niema,
Jak niema żadnej dla zemsty zapory.
Lecz chcesz mnie słuchać? Zostań w twej komnacie.
Hamlet się dowie, że jesteś z powrotem;
Znajdziemy ludzi, którzy pochwałami
Podwoją barwę twej doskonałości,
Jaką ci powieść Francuza już dała.
Skończy się na tem, że ułożym próbę,
Na wasze głowy stawimy zakłady.
On, przez szlachetność, obcy podejrzeniom,
Żadnej baczności nie da na rapiry;
Łatwo ci będzie wybrać z ostrzem floret,
A mądrem pchnięciem z lichwą mu zapłacisz
Za twego ojca.
Laertes.  Zgadzam się na wszystko,
A dla pewności rapir mój zatruję.
Maść u kuglarza niedawno kupiłem
Takiej potęgi, że nóż nią potarty,
Byle zadrasnął, kroplę krwi wytoczył,
Wszystkie, najrzadsze nawet kataplazmy,
Z kosztownych soków ziół całego świata,
Nie uratują od śmierci rannego.
Maścią tą natrę ostrze mojej broni,

A umrze, choćby i najlżej draśnięty.
Król.  Musimy dobrze sprawę tę rozstrząsnąć,
Okoliczności i czas wziąć na wagę,
Bo gdyby jaki spotkać miał nas zawód,
Przez naszą winę plan nasz na jaw wyszedł,
Byłoby lepiej wcale nie zaczynać.
Inny więc środek musim mieć w odwodzie,
Który posłuży, gdy pierwszy zawiedzie.
Czekaj — zobaczmy — znalazłem. Śród harców,
Kiedy o pchnięcia wasze pójdziem w zakład,
Długi fechtunek pragnienie wywoła —
Nacieraj przeto z całą gwałtownością —
Hamlet pić zechce — będzie w pogotowiu
Kielich zaprawny, jedna jego kropla,
Gdyby przypadkiem rapir go nie drasnął,
Odpowie naszym życzeniom. Lecz słuchaj!

(Wchodzi Królowa).

Droga królowo, jaką wieść przynosisz?
Królowa.  Nieszczęście w tropy idzie za nieszczęściem.
Laertes, twoja siostra utonęła.
Laertes.  Ha! Utonęła? Gdzie?
Królowa.  W strumienia wodach
Wierzba swym sinym przygląda się liściom;
Tam poszła, z dziwnym wiankiem na swej głowie,
Uwitym z jaskrów, stokroci i pokrzyw,
I kwiatów którym rozpustni pasterze
Nadają zwykle nieprzystojne miano,[13]
Lecz które zimne zwą nasze dziewice
Umarłych palcem. Gdy chciała swój wianek
Na splotach wierzby pochylonej złożyć,
Zazdrosna gałąź prysła pod jej nogą
I z wiankiem w strumień płaczący upadła.
Suknia po falach potoku rozlana,
Jakby Syrenę na chwilę uniosła;
Ona, jak swego nieświadoma losu,
Lub jak stworzona do tego żywiołu,

Wciąż starych pieśni nuciła urywki;
Lecz wkrótce odzież, przeciążona wodą,
Z wdzięcznej harmonii, do błotnistej śmierci
Powlokła twoją nieszczęśliwą siostrę.
Laertes.  I utonęła! Przebóg!
Królowa.  Utonęła.
Laertes.  Biedna Ofelio, zbyt wiele masz wody,
Łzy więc me wstrzymam, ale się natura
Praw swych domaga, niech wstyd co chce mówi:
Ale ze łzami niewiasta wypłynie.
Żegnam cię, królu. W moich czuję piersiach
Ogniste słowa, któreby wybuchły,
Tylko szalona ta gasi je boleść. (Wychodzi).
Król.  O idźmy za nim. Jak mi ciężko było
Wściekłości jego uspokoić szały!
Ta wieść na nowo może je rozbudzić,
Idźmy więc za nim bez zwłoki, Gertrudo.

(Wychodzą).

AKT PIĄTY.
SCENA I.
Cmentarz.
(Wchodzę dwaj Grabarze z rydlami).

1 Grabarz.  Maż być na chrześcijańskim cmentarzu pogrzebana ta, co dobrowolnie poszła szukać swojego zbawienia?
2 Grabarz.  Powiadam ci, że będzie; kop więc grób co prędzej. Koroner dobrze się w tej sprawie rozpatrzył i przyznał, że się jej należy pogrzeb chrześcijański.
1 Grabarz.  Jak to być może? Chyba że się utopiła mimo woli?
2 Grabarz.  Tak się właśnie pokazało.
1 Grabarz.  Musi to więc być se offendendo i nie może być inaczej. Bo w tem właśnie cała trudność. Jeśli się topię rozmyślnie, jest to uczynek, a każdy uczynek składa się z trzech gałęzi, to jest: działać, czynić i wykonać, ergo utopiła się rozmyślnie.
2 Grabarz.  Ależ tylko słuchaj, bracie grabarzu!
1 Grabarz.  Za pozwoleniem. Tu płynie woda, dobrze, a tam stoi człowiek, dobrze; jeśli tamten człowiek przyjdzie do tej wody i utopi się chcąc nie chcąc, sam się topi, bo sam poszedł do wody; czy rozumiesz? Ale jeśli woda przyjdzie do niego i zatopi go, to co innego, wtedy sam się nie topi, a zatem ten, który jest niewinny własnej śmierci, nie skraca własnego życia.
2 Grabarz.  Czy to jest prawo?
1 Grabarz.  Możesz mi wierzyć; prawo koronarskiego poszukiwania.
2 Grabarz.  Czy chcesz, żebym ci powiedział prawdę? Gdyby to nie była szlachcianka, pogrzebanoby ją na rozstajnych drogach.
1 Grabarz.  Dobrze mówisz, a tem gorzej dla wielkich panów, że mają na tym świecie więcej zachęty do topienia się lub wieszania, niż reszta braci ich chrześcijan. A teraz do rydla! Niema starszej szlachty od ogrodników, kopaczy i grabarzy, bo ich rzemiosło datuje od Adama.
2 Grabarz.  Czy Adam był szlachcicem?
1 Grabarz.  On pierwszy broń nosił.
2 Grabarz.  A jakże mógł ją nosić, kiedy jej nie miał.
1 Grabarz.  Człowieku, czy ty poganin? A jak ty Pismo rozumiesz? Pismo powiada: Adam kopał ziemię. Czy mógłby kopać ziemię, gdyby nie miał broni? A teraz zadam ci inne pytanie, jeżeli mi nie odpowiesz do rzeczy, musisz wyznać, że jesteś —
2 Grabarz.  Słucham.
1 Grabarz.  Kto muruje trwalej od mularza, okrętowego majstra i cieśli?
2 Grabarz.  Ten, co stawia szubienice, bo ta budowla przeżyje tysiące lokatorów.
1 Grabarz.  Dowcip twój mi się podoba, wyznaję. Szubienica, dobrze się nadaje; ale komu dobrze się nadaje? Dobrze się nadaje tym, którzy źle robią, a że ty źle robisz, utrzymując, że szubienica zbudowana trwalej od kościoła, ergo, szubienica zdałaby się i tobie. Szukaj lepszej odpowiedzi, no, pomyśl!
2 Grabarz.  Kto buduje trwalej od mularza, okrętowego majstra i cieśli?
1 Grabarz.  Tak właśnie; odpowiedz mi na to i skończ robotę.
2 Grabarz.  Ba i bardzo! teraz mogę ci to powiedzieć.
1 Grabarz.  Więc powiedz.
2 Grabarz.  Na mszę świętą, nie mogę powiedzieć.

(Wchodzi Hamlet i Horacyo w odległości).

1 Grabarz.  Nie łam sobie głowy na darmo; ciężki twój osieł nie przyspieszy kroku, choć go kijami obłożysz; a jeśli kiedy zada ci kto to samo pytanie, odpowiedz: grabarz; domy, które on buduje przetrwają do dnia sądnego. A teraz idź do Yaughana i przynieś mi kwaterkę wódki. (Wychodzi drugi Grabarz).

1 Grabarz  (kopie i śpiewa).
Gdym się kochał, jeszcze młody,
Chętniem skracał ceregiele,
A gdzie szło o me wygody,
Najwięcej było niewiele.

Hamlet.  Czy ten człowiek nie wie, co robi, że śpiewa, grób kopiąc?
Horacyo.  Przyzwyczajenie oswoiło go z tą robotą.
Hamlet.  To prawda, ręka mało pracująca delikatniejsze ma czucie.

1 Grab.  (śpiewa). Lecz czas się powoli skradał
I w swe mnie uchwycił szpony,
Ani pytał, ani gadał,
Milczkiem powiódł mnie w te strony.

(Wyrzuca czaszkę).

Hamlet.  Czaszka ta miała także język i mogła kiedyś śpiewać. Gbur ten ciska nią o ziemię, jakby to była czaszka Kaina, który popełnił pierwsze morderstwo. Czaszka, którą ten osieł pomiata, może była mózgownicą jakiego dyplomaty, który chciał wyprowadzić w pole samego pana Boga. Czemu nie?
Horacyo.  Bardzo być może, mój książę.
Hamlet.  Albo dworaka, który umiał powtarzać: „Dzień dobry, dobry panie; jakże kosztowne zdrowie dostojnego pana?“ Może to jaki Jaśnie Wielmożny, który chwalił konia jakiego innego Jaśnie Wielmożnego w nadziei, że go tym sposobem wyżebrze. Jak ci się zdaje?
Horacyo.  Być może.
Hamlet.  Bez wątpienia; a teraz to własność pani Robakowej, nagi czerep, ze szczęką odtrąconą rydlem grabarza. Piękna to rewolucya, gdybyśmy mieli dość sprytu, żeby ją widzieć! Czy wyżywienie tych kości tyle kosztowało tylko na to, żeby teraz służyły za kręgle? Na samą myśl o tem czuję ból w moich własnych kościach.

1 Grab.  (śpiewa). Ten mój rydel i motyka,
I dołeczek w miałkiej glinie
Będzie dość dla wędrownika,
Gdy go w płachtę śmierć owinie.

(Wyrzuca czaszkę).

Hamlet.  A to znowu inna! Dlaczegóżby to nie mogła być czaszka prawnika? Gdzie teraz jego subtelności, jego dystynkcye, kruczki i matactwa? Czemu pozwala, żeby ten gbur nieokrzesany klepał go po czuprynie zabłoconą łopatą? Czemu go o gwałt nie zapozwie? Hm! może to był w swoim czasie wielki nabywca włości, ze swojemi hipotekami, swojemi obligacyami, swojemi kondemnatami, swojemi dubeltowemi rękojmiami, swojemi adjudykacyami; i toż to jest kondemnatą jego kondemnat i adjudykacyą jego adjudykacyi, że subtelna jego mózgownica adjudykowana subtelnej glinie? Czy wszystkie jego, dubeltowe nawet rękojmie, nie zapewniły mu nic więcej ze wszystkich jego nabytków, jak długość i szerokość dwóch jego hipotecznych zapisów? Toż same akta kupna jego włości ledwoby się zmieściły w tej skrzyni, trzebaż, żeby sam właściciel nie miał więcej? Ha!
Horacyo.  Ani jednego cala więcej, książę.
Hamlet.  Czy nie z baraniej skóry robi się pergamin?
Horacyo.  Tak jest, książę, a i z cielęcej także.
Hamlet.  Barany i cielęta z tych, którzy szukają na nim swojego zabezpieczenia! Mam ochotę pogadać z tym poczciwcem. Czyj to grób, przyjacielu?

1 Grabarz.  Mój, panie (śpiewa).
Będzie dość dla wędrownika,
Gdy go w płachtę śmierć owinie.

Hamlet.  Twój pewno dlatego, że w nim stoisz.
1 Grabarz.  Pan w nim nie stoi, więc nie pański, ala to mój nie dlatego, że w nim stoję, ale dlatego, że go kopię. Hamlet. Jak widzę lubisz kopać, bo i pode mną kopiesz dołki, ale mnie nie złapiesz; to dół dla umarłego nie dla żywych.
1 Grabarz.  Dla umarłych doły, a dołki dla żywych.
Hamlet.  Dla jakiego człowieka dół ten kopiesz?
1 Grabarz.  Dla żadnego.
Hamlet.  Dla jakiej więc kobiety?
1 Grabarz.  Dla żadnej także.
Hamlet.  Kto w nim będzie pogrzebany?
1 Grabarz.  Ktoś, co był kobietą, ale, Panie świeć nad jej duszą! umarła.
Hamlet.  Co za ćwik z tego hultaja! Trzeba do niego mówić z dykcyonarzem w ręku, lub dwuznacznikami nas pobije. Na Boga, Horacyo! w tych ostatnich trzech latach świat tak zmądrzał, że chłop depce po piętach dworaka i zdziera mu skórę na nagniotkach. Od jak dawna jesteś grabarzem?
1 Grabarz.  Ze wszystkich dni roku wziąłem się do tego rzemiosła w tym dniu właśnie, w którym król nasz ostatni, Hamlet, pobił Fortinbrasa.
Hamlet.  Jak temu dawno?
1 Grabarz.  Jakto? Pan tego nie wie? Lada dureń mu to powie. Był to dzień, w którym się urodził młody Hamlet, co oszalał i wysłany był do Anglii.
Hamlet.  Czy tak? A dlaczego wysłany był do Anglii?
1 Grabarz.  Dlaczego? Dlatego, że oszalał, a tam przyjdzie do rozumu, a choćby i nie przyszedł, niewiele to tam znaczy.
Hamlet.  Dlaczego?
1 Grabarz.  Bo nikt się na tem nie spostrzeże; wszyscy tam, jak on szaleni.
Hamlet.  Jak on oszalał?
1 Grabarz.  Bardzo dziwnie, jak powiadają.
Hamlet.  Jakże dziwnie?
1 Grabarz.  Toć stracił rozum.
Hamlet.  Na jakim gruncie?
1 Grabarz.  A juści tutaj, na duńskim. Byłem tu grabarzem, jako chłop lub chłopak, przez lat trzydzieści.
Hamlet.  Jak długo leży człowiek w ziemi, nim zgnije?
1 Grabarz.  Jeśli nie zgnił jeszcze przed śmiercią (bo mamy teraz niemało trupów sfrancowaciałych, że ledwo pogrzebać ich można), przetrzyma jakie lat ośm lub dziewięć; garbarz przetrzyma ci lat dziewięć.
Hamlet.  Dlaczego garbarz dłużej niż inni?
1 Grabarz.  Bo skóra jego tak wygarbowana przez jego rzemiosło, że czas długi wody nie przepuści; a woda, panie, to straszny niszczyciel sk....synów nieboszczyków. Przyjrzyj się tej czaszce; czaszka ta leżała w ziemi lat trzy i dwadzieścia.
Hamlet.  A czyja była?
1 Grabarz.  Szalonej pałki, panie. Czyja, jak myślisz?
Hamlet.  Nie wiem.
1 Grabarz.  Morowe powietrze na tego szalonego hultaja! Toć on mi wylał raz całą flaszkę reńskiego wina na moją brodę. Ta sama czaszka, panie, to była czaszka Yorika, królewskiego błazna.
Hamlet.  Ta?
1 Grabarz.  Ta sama.
Hamlet.  Pokaż. Ach, biedny Yoriku! Znałem go, Horacyo, był to chłopak pełny krotofilności i nieporównanej fantazyi; nosił mnie na barkach po tysiąc razy, a teraz, jak się na ten widok wyobraźnia moja wzdryga! Ckliwość mnie bierze. Tu były usta, które całowałem nie wiem ile razy. Gdzie teraz twoje koncepta? twoje skoki? twoje pieśni? błyskawice twego dowcipu, przy których biesiadnicy pękali od śmiechu? Czy ci teraz i tyle nie zostało, żebyś szydził ze swoich własnych wyszczerzonych zębów? Wszystkoż przepadło? Idź teraz do komnaty pani i powiedz jej, że, choćby nakładła na cal bielidła, to samo ją czeka; rozśmiesz ją tą obietnicą! Proszę cię, Horacyo, odpowiedz mi na jedno pytanie.
Horacyo.  Na jakie, książę?
Hamlet.  Czy myślisz, że tak samo wyglądał Alexander w ziemi?
Horacyo.  Nie inaczej.
Hamlet.  I tak zgnilizną trącił? fe! (rzuca czaszkę).
Horacyo.  Tak samo.
Hamlet.  Do jak nikczemnego użytku możemy być obróceni, Horacyo! Dlaczegóżby nie mogła wyobraźnia iść w trop za prochem Alexandra i znaleźć go w smarowidle, zatykającem dziurawą beczkę?
Horacyo.  Tak myśleć, byłoby to zbyt rzeczy naciągać.
Hamlet.  Bynajmniej. Byłoby nietrudno, a bardzo prawdopodobnie jego proch tam zaprowadzić, tak naprzykład: Alexander umarł, Alexander był pogrzebany, Alexander w proch się obrócił; proch, to ziemia, a z ziemi bierzemy glinę; dlaczegóżby z tej gliny, w którą się obrócił, nie miano przyrządzić smarowidła do zatkania dziurawej beczki na piwo?

Cezar, pan niegdyś świata, a teraz garść gliny,
Słoniąc chatkę od wiatrów, zalepia szczeliny;
Prochem, przed którym niegdyś świat zginał kolana,
Dzisiaj chaty żebraczej oblepiona ściana.
Cicho, ustąpmy! widzę, król się zbliża.

(Wchodzą: Księża i t. d. proccsyoalnie; ciało Ofelii, Laertes i Poczet żałobny, Król, Królowa, Dwór i t. d.).

Królowa z dworem. Czyjże to jest pogrzeb?
Obrzęd niepełny to nam zapowiada,
Że ten, którego przynoszą tu ciało,
Sam dnie swe skrócił zapalczywą ręką.
Jakiś dostojnik. Odejdźmy na chwillę,
Słuchajmy! (Odchodzi na stronę z Horacyem)
Laertes.  Jakiż zostaje obrządek?
Hamlet.  Patrz, to Laertes, szlachetny młodzieniec.
Uważaj!

Laertes.  Jakiż zostaje obrządek?
1 Ksiądz.  Już dopełnione wszystkie są obrzędy,
Na które kanon kościelny przyzwala.
Śmierć jej wątpliwa. Gdyby króla rozkaz
Naszym ustawom milczeć nie nakazał,
Do dnia sądnego na rozstajnych drogach,
W niepoświęconej spałaby mogile;
Zamiast modlitwy świętych sług kościoła,
Gruz i skorupy w jejby grób rzucono;
A my jej dali zwykły dziewic kondukt,
I kwiatów wianki i pogrzebne dzwony.
Laertes.  I nic już więcej zrobić wam nie wolno?
I Ksiądz.  Nic; rzeczy świętych tylkoby to było
Profanowaniem, requiem nad nią śpiewać
I te modlitwy, które kościół chowa
Dla dusz, w pokoju ziemię rzucających.
Laertes.  Złóżcie ją w ziemię. Z czystego jej ciała
Niepokalane niech rosną fiołki!
Słuchaj mnie, księże: w orszaku wybranych
Aniołem w niebie siostra moja będzie,
Gdy ty w przepaściach będziesz wył z boleści!
Horacyo.  Ha! to Ofelia!
Królowa.  Kwiat wonny do kwiatu! (Rzuca kwiaty)
Bywaj mi zdrowa! Myślałam Ofelio,
Że będziesz żoną mojego Hamleta,
Że będę kwiecić małżeńskie twe łoże,
Nie twą mogiłę.
Laertes.  Potrójne nieszczęście,
Dziesięćkroć razy jeszcze potrojone
Na tę przeklętą niechaj spadnie głowę,
Co grzeszną sprawą zmąciła ci, siostro,
Jasny twój rozum! Wstrzymaj się, grabarzu,
Niech ją raz jeszcze chwycę w me objęcia!

(Skacze do grobu).

A teraz zasyp umarłych i żywych,
Aż ta mogiła nad stary się Pelion
I nad niebieski Olimpu szczyt wzniesie!
Hamlet  (zbliża się). Czyjaż to boleść tak jest napuszona?

Kto błędne gwiazdy swoim zaklął żalem,
Że bieg wstrzymały jak zdziwiony słuchacz?
To ja, ja jestem, Hamlet, książę duński! (Skacze w grób)
Laertes.  To niechże dyabeł duszę twoją weźmie! (Chwyta go)
Hamlet.  Zła to modlitwa. Tylko puść mnie, proszę!
Bo choć nie jestem pochopny do czynu,
Dziś w sobie czuję, nie wiem co groźnego;
Radzę więc, strzeż się, a ręce przy sobie!
Król.  Rozłączcie wściekłych!
Królowa.  Hamlecie! Hamlecie!
Kilku  dworzan. Panowie, pokój!

(Dworzanie rozdzielają ich; obadwa wychodzą z grobu).

Hamlet.  Będę z nim w tej sprawie
Walczył, dopóki ócz mych śmierć nie zamknie!
Królowa.  Mój synu, w jakiej sprawie, mój Hamlecie?
Hamlet.  Ja ją kochałem, a mojej miłości
Miłość czterdziestu tysięcy jej braci
Nie dojdzie miary. Cobyś dla niej zrobił?
Król.  On obłąkany!
Królowa.  Laertes! o Boże!
Hamlet.  Dalej więc, powiedz, cobyś dla niej zrobił?
Chcesz płakać? bić się? ciało twoje szarpać?
Zjeść krokodyla, Yssel do dna wypić?
I ja to zrobię. Czy przychodzisz jęczeć?
Czy wyzywając mnie, w jej grób chcesz skoczyć?
Dać się z nią żywcem pogrzebać? Ja także.
A gdy o górach paplesz, włók miliony
Niechaj na głowy nasze póty sypią,
Póki mogiła w górę nie urośnie,
W ognistej strefie czoła nie oparzy,
Ossa się przy niej nie wyda brodawką.
Pragniesz się chełpić? ja zdołam to samo.
Królowa.  Jasne szaleństwo! Lecz paroksyzm minie,
Potem, cierpliwy jakby gołębica,
Gdy się wylęgną jej złote pisklęta,
Będzie w milczeniu smutek swój ogrzewał.
Hamlet.  Czemu się ze mną obchodzisz tak, panie?
Zawszem cię kochał; ale miejsza o to.

Niech się Herkules, jak zechce, wysila,
Kot będzie miauczał, lecz przyjdzie psa chwila.

(Wychodzi).

Król.  Dobry Horacyo, daj na niego baczność!

(Wychodzi Horacyo).

(Do Laertesa). Krzep twą cierpliwość tem, com wczoraj mówił;
Staraniem naszem będzie rzecz tę skończyć,
Dobra Gertrudo, każ syna pilnować.
Na tej mogile żywy stawim pomnik.
I dla nas przyjdzie spoczynku godzina:
Teraz, cierpliwość! To rada jedyna. (Wychodzą).


SCENA II.
Sala zamkowa.
(Wchodzą: Hamlet i Horacyo).

Hamlet.  Dość o tem, teraz mówmy o czem innem.
Czy w twej pamięci wszystkie tkwią szczegóły?
Horacyo.  Czy tkwią, mój książę?
Hamlet.  Co do mnie, w mej duszy
Wewnętrzna walka sen mi odebrała;
Gorzej mi było niż więźniom w kajdanach.
Aż nagle — dzięki nagłej rezolucyi!
Bo wiedz, że nagłość ludzi nieraz zbawia,
Gdy los ich mądre pokrzyżuje plany.
Niech nas to uczy, że jest Bóg opatrzny,
Który ostatnią formę celom daje,
Jakkolwiek sami z gruba je ocieszem.
Horacyo.  Nie wątpię o tem.
Hamlet.  Wyszedłem z kajuty,
Płaszcz mój żeglarski na barki rzuciłem,
I po omacku zacząłem ich szukać,
A gdy szczęśliwie znalazłem ich pakiet,
Do mej izdebki śpiesznie powróciłem.
Trwoga skrupuły moje przygłuszyła;
Złamałem pieczęć zleceń wielkiej treści,
I wyczytałem królewskie łotrowstwo,

Rozkaz nadziany mnogich przyczyn wątkiem
Zbawienie Danii, Anglii bezpieczeństwo,
Takie z mem życiem złączone straszydła,
Że głowę moją, bez najmniejszej zwłoki,
Nie tracąc czasu, by topór zaostrzyć,
Po odczytaniu uciąć należało.
Horacyo.  Byćże to może?
Hamlet.  Oto list królewski,
W wolniejszej chwili możesz go odczytać.
Chcesz teraz słyszeć, co potem zrobiłem?
Horacyo.  Powiedz mi, proszę.
Hamlet.  Pośród bandy łotrów,
Zanim mózgowi powiedziałem prolog,
On sam już wielką rozpoczął grać sztukę.
Siadłem, list nowy pięknie napisałem.
Słyszałem nieraz, jak nasi statyści
O pięknej ręce z przekąsem mówili,
I żeby sztuki pisania zapomnieć
Niemało sobie kłopotu zadałem:
Sztuka ta przecie była mem zbawieniem.
Mamże ci teraz całą treść powiedzieć
Mojego listu?
Horacyo.  Powiedz, dobry książę.
Hamlet.  Było to króla naszego zaklęcie,
By hołdownictwa dotrzymała Anglia,
Że jeśli pragnie, aby między nimi
Przyjaźni palma zakwitła bogata,
A pokój, kłosów wiankiem ozdobiony,
Dwóch państw i królów łącznikiem pozostał,
Z dodatkiem innych „jeśli“ wielkiej wagi,
Aby po tego listu odczytaniu,
Bez korowodów dalszych, wydał rozkaz
Oddawców listu na śmierć poprowadzić,
Spowiedzi czasu nawet im nie dając.
Horacyo.  Lecz jakże list twój opieczętowałeś?
Hamlet.  Zrządzenie boże i w tem mi pomogło.
Ojcowski sygnet w mej sakiewce miałem,
Który pieczęci duńskiej za wzór służył.

Tak, jak był pierwszy, złożyłem mój papier,
Skreśliłem adres, przyłożyłem pieczęć,
Na dawnem miejscu złożyłem bezpiecznie,
A nikt mojego nie poznał podrzutka.
Nazajutrz była nasza bitwa morska:
Co potem zaszło, już ci jest wiadome.
Horacyo.  Tak więc Rozenkranc płynie z Gildensternem
Do gorzkiej mety.
Hamlet.  Wszak sami, mój drogi,
O to poselstwo błagali natrętnie.
Moje sumienie w sprawie tej spokojne:
Ich śmierć jest skutkiem własnego wyboru.
Rzecz niebezpieczna, gdy niższe stworzenia
Cisną, się między płomieniste miecze,
Walczących z sobą potężnych szermierzy.
Horacyo.  Co za król!
Hamlet.  Teraz powiedz, przyjacielu,
Czy na mnie wielka nie cięży powinność?
On zabił króla mego, uwiódł matkę,
Nawet na życie me zarzucił wędkę,
A jak obłudnie! Czy się nie należy,
Bym mu to wszystko dziś ręką tą spłacił?
Czy by to zbrodnią piekielną nie było,
Gdybym pozwolił, aby rak ten dłużej
Ludzką naturę toczyć mógł bezkarnie?
Horacyo.  Wkrótce zapewne przyjdą mu nowiny,
Jaki ta sprawa w Anglii obrót wzięła.
Hamlet.  Wkrótce, lecz do mnie tymczasem należy,
A ludzkie życie od chwili zawisło.
Dobry Horacyo, ubolewam nad tem,
Ze z Laertesem tak się zapomniałem,
Bo w jego sprawie obraz swojej widzę;
Pomyślę, jakbym mógł się z nim pogodzić;
Ależ, bo jego boleści przechwałki
Całą mej duszy rozbudziły wściekłość.
Horacyo.  Cicho, moj książę! Któż się to przybliża?

(Wchodzi Osrik).

Osrik.  Witaj nam, książę, z powrotem do Danii!

Hamlet.  Dziękuję pokornie. — Czy znasz tę ważkę?

Horacyo.  Nie, dobry mój książę.
Hamlet.  Tem pewniejsze twoje zbawienie, bo grzechem znać ją. Posiada on niemało ziemi, a urodzajnej. Niech bydlę zostanie panem bydląt, a żłób jego postawią przy stole królewskim. To gawron, ale jak powiedziałem, rozległe są jego posiadłości błota.
Osrik.  Słodki panie, jeśli czas twój wolny, miałbym do powiedzenia słów parę z rozkazu jego królewskiej mości.
Hamlet.  Wysłucham ich z całem natężeniem umysłu. Użyj czapki, na co przeznaczona: nakryj głowę.
Osrik.  Dziękuję waszej książęcej mości; bardzo dziś gorąco.
Hamlet.  Wierzaj mi, przeciwnie, bardzo dziś zimno. Wiatr wieje od północy.
Osrik.  To prawda, książę, czas dosyć jest chłodny.
Hamlet.  A jednak, przy mojej kompleksyi, zdaje mi się, że gorąco i parno.
Osrik.  Nadzwyczaj, mój książę, bardzo parno, jakgdyby — nie mogę znaleźć wyrażenia. — Ale, mój książę, jego królewska mość poleciła mi oświadczyć, że wielki stawiła zakład z powodu waszej książęcej mości. Opowiem, o co rzecz idzie.
Hamlet.  Tylko proszę, nie zapominaj.

(Daje mu znak, aby przykrył głowę).

Osrik.  Nie, na honor, tak mi wygodniej, na honor! Otóż, mój książę, przybył na dwór niedawnymi czasy Laertes. Wierzaj mi, szlachcic to całą gębą, pełen najdoskonalszych przymiotów, najmilszy w pożyciu, najokazalszej powierzchowności. Jednem słowem, żeby mówić o nim jak zasługuje, jest to inwentarz albo kalendarz szlachectwa, bo znajdziesz w nim, mój książę, zbiór wszystkich przymiotów, które powinny zdobić szlachcica.
Hamlet.  Przymioty jego nic nie tracą w twoich ustach, mój panie, chociaż, wiem dobrze, robiąc szczegółowy ich wykaz, pamięć pomąciłaby swoją arytmetykę, nie wyliczywszy i połowy tego, co płynie pod jego szybkim żaglem. Co do mnie, żeby mówić szczerze o jego doskonałościach, uważam go za męża wielkiej duszy, a zbiór jego przymiotów za tak rzadki i kosztowny, że, aby prawdę o nim powiedzieć, nie widzi on podobnego sobie, tylko w zwierciedle. Ktoby chciał inaczej portret jego skreślić, tylko cień jego przedstawi, cień i nic więcej. Osrik.  Mówisz o nim, książę, jak nieomylny sędzia.
Hamlet.  Ale do czego to wszystko zmierza? Czemu powijamy tego szlachcica ostrym oddechem naszej mowy?
Osrik.  Panie?
Horacyo.  Czy nie moglibyśmy się zrozumieć w innym języku? Da się to zrobić, nie wątpię.
Hamlet.  W jakim zamiarze wspomniałeś nazwisko tego szlachcica?
Osrik.  Laertesa?
Horacyo.  Sakiewka jego już pusta; wyszastał już wszystkie swoje złote słowa.
Hamlet.  Tak jest, Laertesa.
Osrik.  Wiem, że nie jesteś nieświadomy —
Hamlet.  Chciałbym, żebyś na prawdę wiedział, chociaż na uczciwość, gdybyś i wiedział, nie wieleby to znaczyło na moją korzyść. A więc?
Osrik.  Wiem, że nie jesteś nieświadomy, mości książę, jaka doskonałość Laertesa —
Hamlet.  Nie śmiem do tego się przyznać z obawy, abym się nie porównywał z jego doskonałością; a zresztą, żeby dobrze znać człowieka, trzeba go znać, jak samego siebie.
Osrik.  Chcę mówić, książę, o jego doskonałości w robieniu bronią. Wnosząc z tego, co o nim mówiono, w tej sztuce nie ma sobie równego.
Hamlet.  A jaka broń jego?
Osrik.  Rapir i szpada.
Hamlet.  Aż dwa rodzaje broni! A co dalej?
Osrik.  Król założył się z nim o sześć barbaryjskich koni, Laertes ze swojej strony, jak słyszałem, stawił sześć francuskich rapirów i sześć sztyletów z wszystkimi przyborami, jak napleczniki, pendenty itd. Trzy zwłaszcza pociągi, na honor, zachwycają wyobraźnię, dziwnie odpowiadają rękojeściom; słowem, są to pociągi najwytworniejszej roboty i najrzadszego wymysłu. Hamlet.  Co nazywasz pociągami?
Horacyo.  Wiedziałem, że nim z nim skończysz, będziesz potrzebował komentarza.
Osrik.  Przez pociągi, książę, rozumiem pendenty.
Hamlet.  Wyrażenie byłoby stosowniejsze, gdybyśmy mogli nosić armaty przy boku, nim do tego przyjdziemy, wolałbym zostać przy pendencie, po staremu. Lecz wróćmy do rzeczy: sześć barbaryjskich koni przeciw sześciu francuskim rapirom z ich przyborami i trzem pociągom najrzadszego wymysłu, to francuski zakład przeciw duńskiemu. A o co zakład?
Osrik.  Król utrzymuje, że w dwunastu pchnięciach z tobą, książę, Laertes nie trąci cię więcej, jak trzy razy; tymczasem on zapowiada dziewięć na dwanaście. Sprawa ma się natychmiast rozstrzygnąć, jeśli wasza książęca mość raczy się do tego przychylić.
Hamlet.  A jeśli odpowiem: nie.
Osrik.  Chcę powiedzieć: jeśli wasza książęca mość raczy prośbę te przyjąć.
Hamlet.  Będę się w tej sali przechadzał; to moja chwila wytchnienia. Jeśli tak się spodoba jego królewskiej mości, niech przyniosą rapiry. Skoro szlachcic ma ochotę, a król upiera się przy zakładzie, wygram dla niego, jeśli potrafię; w przeciwnym razie będę miał dla siebie w zysku hańbę i odebrane ciosy.
Osrik.  Mamże ponieść tę odpowiedź?
Hamlet.  To treść jej; wolno ci jednak ukwiecić ją wedle twojego smaku.
Osrik.  Polecam się względom waszej książęcej mości (wychodzi).
Hamlet.  Twój na zawsze! — Dobrze robi, że sam się poleca, bo niema języka, coby chciał go w tem wyręczyć.
Horacyo.  Ta czajka odlatuje, unosząc na głowie skorupę jaja, z którego się wylęgła.
Hamlet.  On stroił komplementy do piersi nim ssać zaczął. Tak on, jak i niemało innych, z tego samego gniazda, za którymi, wiem dobrze, lekkomyślny świat szaleje, przybrał tylko ton i zewnętrzne formy pożycia. Są to szumowiny, w których tęczują najśliczniejsze kolory; ale dmuchnij tylko na nich dla próby, a popękają wszystkie te bańki.

(Wchodzi Dworzanin).

Dworz.  Jego królewska mość przesłała ci, książę, swoje pozdrowienie przez młodego Osrika, a ten przyniósł Jej odpowiedź, że czekasz na Nią w tej sali. Jego królewska mość przysyła mnie teraz z zapytaniem, czy twoją jest wolą natychmiast z Laertesem szermierzyć, czy rzecz odkładasz na później.
Hamlet.  Trwam zawsze w mojem postanowieniu, a stosuję się do królewskiej woli. Jeśli Laertes gotów i ja też gotów; teraz lub później, bylebym w dzisiejszem był usposobieniu.
Dworz.  Król i królowa nadejdą niebawem.
Hamlet.  Z radością ich powitam.
Dworz.  Życzeniem jest królowej, książę, abyś powiedział Laertesowi kilka słów uprzejmych przed rozpoczęciem szermierki.
Hamlet.  Dobrą daje mi radę. (Wychodzi Dworzanin).
Horacyo.  Przegrasz zakład, mój książę.
Hamlet.  Nie sądzę. Przez czas jego pobytu we Francy i ćwiczyłem się bez ustanku, a wygram przy forach, które mi daje. Ale nie wystawisz sobie, jak mnie boli wszystko tu, koło serca; lecz mniejsza o to.
Horacyo.  Jednakże, mój książę —
Hamlet.  Wszystko dzieciństwo; przeczucia, któreby może przestraszyły kobietę.
Horacyo.  Słuchaj ich jednak, książę, jeśli ci niepokoją umysł. Pójdę odwołać ich przybycie; powiem, żeś słaby.
Hamlet.  Uchowaj Boże! Śmieję się z przeczuć. Wróbel nawet nie upadnie bez szczególnego dopuszczenia Opatrzności. Jeśli to ma stać się teraz, to nie stanie się później; jeśli ma stać się później, to nie stanie się teraz; jeśli nie teraz, to musi nastąpić później: wszystko zależy od tego, żeby być gotowym. Jeśli człowiek nic z tego nie zabiera, co straci}, co znaczy stracić trochę wcześniej?

(Wchodzą: Król, Królowa, Laertes, Osrik, Panowie, Służba z floretami).

Król.  Zbliż się, Hamlecie, uściśnij tę rękę.

(Kładzie rękę Laertesa w rękę Hamleta).

Hamlet.  Przebacz mi, proszę, bardzom cię pokrzywdził,
Ale mi przebacz jako szlachcic prawy.
Wiedzą to wszyscy i pewnoś sam słyszał,
Że szał okrutny duszę mą obłąkał.
Jeślim co zrobił, co mogło rozdrażnić
Gniew w twojem sercu, obrazić twój honor,
Oświadczam, wszystko to było szaleństwem.
Alboż to Hamlet obraził Laerta?
Nie, Hamlet bowiem nie był samym sobą;
Jeśli obraził cię, nie będąc sobą,
To nie był Hamlet; Hamlet temu przeczy.
Kto więc jest winny? Hamleta szaleństwo;
Sam Hamlet stoi w liczbie pokrzywdzonych,
I szał jest wrogiem biednego Hamleta.
Po tem wyznaniu, w przytomności wszystkich,
Racz mnie rozgrzeszyć, w twej szlachetnej duszy,
Od wszelkich względem ciebie złych zamiarów,
Jakgdybym strzałą, przez dachy ciśniętą,
Niewinnie brata własnego skaleczył.
Laertes.  To sercu dosyć, które mnie w tej sprawie
Powinno głównie do zemsty podniecać;
Lecz to nie dosyć dla punktu honoru,
Który mi zgody przyjmować zabrania,
Póki w honoru prawach biegli męże
Swoim mi sądem nie dadzą rękojmi,
Że pokój mego nie splami imienia.
Tymczasem przyjaźń twą przyjaźnią spłacam,
I żadnym gwałtem nie myślę jej zerwać.
Hamlet.  Zgoda! To będzie braterska szermierka.
Dalej! gdzie bronie?
Laertes.  Podajcie mi floret.

Hamlet.  Twa chwała zyska w zbliżeniu się do mnie,
Bo twoja biegłość przy mojem nieuctwie
Będzie jak gwiazda w czarnej błyszczeć nocy.
Laertes.  Żartujesz, książę.
Hamlet.  Nie, na tę prawicę!
Król.  Młody Osriku, podaj im florety.
Wszak znasz, Hamlecie, warunki zakładu?
Hamlet.  Dokładnie. Wieleś, królu, ryzykował
Po słabszej stronie.
Król.  Jestem spokojny; widziałem was obu;
Zresztą, jeżeli Laertes bieglejszy,
Dał nam też fory i równa jest partya.
Laertes.  Floret za ciężki, podajcie mi inny.
Hamlet.  Mnie ten się nadał. Czy jedna ich długość?

(Gotują się do fechtunku).

Osrik.  Sam je mierzyłem, książę.
Król.  Na tym stole
Puhary pełne wina mi postawcie.
Jeżeli Hamlet pierwszy go potrąci,
Jeżeli drugi, lub odda cios trzeci,
Niechaj z bateryi wszystkich zagrzmią działa,
W Hamleta zdrowie król wychyli czarę,
Na dno jej rzuci kosztowniejszą perłę
Od tej, co czterej moi poprzednicy
W duńskiej nosili koronie. Daj czarę:
Niech naprzód kotły zapowiedzą trąbom,
Trąby armatom, armaty niebiosom,
A niebo ziemi zapowie, że teraz
Król pije zdrowie swojego Hamleta!
Dalej, zacznijcie! wy, sędziowie walki,
Na wszystko bacznem poglądajcie okiem.
Hamlet.  Więc baczność!
Laertes.  Baczność! (Składają się).
Hamlet.  Raz!
Laertes.  Nie.
Hamlet.  Pytam sędziów.
Osrik.  Trącił cię, niema żadnej wątpliwości.
Laertes.  Niech i tak będzie; zacznijmy na nowo.

Król.  Stójcie! Daj puhar; ta perła jest twoją.
W twe zdrowie teraz! podajcie mu czarę.

(Odzywają się trąby; huk dział za sceną).

Hamlet.  Zaczekaj chwilę; jedno przody pchnięcie.
Masz i cios drugi. Co mówisz?
Laertes.  Przyznaję.
Król.  Wygra.
Królowa.  On tłusty; tchu mu już nie staje.
Weź moją chustkę; otrzej sobie czoło.
Królowa pije w szczęście twe, Hamlecie!
Hamlet.  Dziękuję pani.
Król.  Nie, nie pij, Gertrudo!
Królowa.  O nie, nie, królu! przebacz mi, wypiję.
Król  (na, str.). Ach, to zatruty puhar! Już zapóźno.
Hamlet.  Jeszcze pić nie śmiem, pani, lecz niebawem.
Królowa.  Zbliż się, niech sama otrę twe oblicze.
Laertes.  Teraz go trącę, królu.
Król.  Bardzo wątpię.
Laertes  (na str.). Sumienie jednak przeciw temu woła.
Hamlet.  Dalej, Laertes; żartowałeś dotąd;
Tylko cię proszę, uderz z całej siły,
Bo widzę, że mnie bierzesz za dzieciucha.
Laertes.  Tak myślisz? Baczność! (Składają się).
Osrik.  Z stron obu cios próżny.
Laertes.  Masz, czego chciałeś!

(Rani Hamleta, następnie, pasując się, zmieniają florety i Hamlet rani Laertesa).

Król.  Rozłączcie ich śpiesznie!
Pałają gniewem.
Hamlet.  Nie, nie, jeszcze, jeszcze!

(Królowa upada).

Osrik.  Przez Boga, śpieszcie królowej na pomoc!
Horacyo.  Krew obu płynie! jakże się to stało?
Osrik.  Jak ci, Laertes?
Laertes.  W moje własne sidła
Sam się, Osriku, jak cietrzew złapałem.
Przez zdradę własną ginę sprawiedliwie.
Hamlet.  Co jest królowej?

Król.  Na krwi twojej widok
Zemdlała.
Królowa.  Nie! nie! Ten puhar, ten puhar!
Drogi Hamlecie, puhar ten zatruty! (Umiera).
Hamlet.  O zbrodnio! Jakto? Drzwi pozamykajcie!
To zdrada! zdradę tę musimy odkryć.

(Laertes upada).

Laertes.  Ta zdrada tu jest, Hamlecie! Zginąłeś!
Niema dla ciebie lekarstwa na ziemi;
Na pół godziny życia w tobie niema.
Zdradliwy oręż w twojej jest prawicy,
Ostry, zatruty; występne knowania
Przeciw samemu mnie się obróciły,
I patrz, tu leżę, aby więcej nie wstać.
I matka twoja otruta — lecz więcej
Nie mogę mówić — król wszystkiego sprawcą.
Hamlet.  Zatrute ostrze? Zatrute? Trucizno,
Spełń więc twą służbę! (Przebija króla)
Osrik i  Panowie.Zdrada! zdrada! zdrada!
Król.  Brońcie mnie! Tylkom ranny, przyjaciele.
Hamlet.  Ha, kazirodny duński rozbójniku,
Sam wychyl ręką twą zaprawny puhar!
Czy jest w nim perła? Idź za moją matką!

(Król umiera).

Laertes. Ma, co zarobił; on zaprawił czarę.
Wzajemnie sobie przebaczmy, Hamlecie!
Niechaj śmierć twoją tak mi Bóg przebaczy,
Jak tobie moją i mojego ojca! (Umiera).
Hamlet. Niech niebo twojej wysłucha modlitwy!
Idę za tobą. Umieram, Horacyo!
Bywaj mi zdrowa, nieszczęsna królowo!
Wam drżącym, bladym, niemym spraw tych świadkom,
Gdyby mi krótką chwilę czasu dała
Śmierć, ten surowy żandarm przeznaczenia,
Mógłbym powiedzieć — daremne życzenie!
Konam, Horacyo! Ty po mnie zostaniesz,
Bądź mym obrońcą! Nieświadomym rzeczy

Opowiedz wszystko.
Horacyo.  Nie, nie rachuj na mnie,
Bo więcej we mnie starych Rzymian ducha
Niźli Duńczyków! Dość zostało wina.
Hamlet.  Jeśli masz ludzkie serce, daj mi czarę,
Daj mi, przez Boga! daj mi, mieć ją muszę!
Pomnij, że jeśli sprawa ta zostanie
Nieodsłonioną światu tajemnicą,
Zostawię imię na wieki splamione.
Jeśliś mnie kiedy w sercu twojem chował,
Pozbaw się szczęścia na niedługą chwilę,
I żyj w boleściach na tym gorzkim świecie,
Żebyś mu dzieje moje opowiedział.

(Marsz w odległości i krzyki za sceną).

Ale co znaczy ta wojenna wrzawa?
Osrik.  Fortinbras z Polski zwycięzcą, powraca,
A posłów Anglii tym dział wita grzmotem.
Hamlet.  Konam, Horacyo! Potężna trucizna
Dech mi odbiera; nie dożyję chwili,
Abym usłyszał z Anglii wiadomości;
Lecz prorokuję, że na Fortinbrasa
Wypadnie wybór; mój głos konający
I ja mu daję. Powiedz mu, Horacyo,
Co było główną czynów mych sprężyną,
O reszcie zamilcz (umiera).
Horacyo.  Wielkie pękło serce.
Dobra noc, książę! a chóry aniołów
Niech do wiecznego snu cię ukołyszą!
Czemu się bębnów przybliża tu odgłos?

(Wchodzą: Fortinbras, Posłowie angielscy i inni).

Fortinbr.  Chcę sam to widzieć —
Horacyo.  Co pragniesz zobaczyć?
Jeżeli dziwy, grozę i nieszczęście,
Nie szukaj dalej.
Fortinbr.  Ha, co za zniszczenie!
O dumna śmierci, w twej wiecznej otchłani,
Jakąż obchodzić myślisz uroczystość,
Gdy na raz jeden, zakrwawioną kosą,

Tylu potężnych uderzyłaś książąt?
1 Poseł.  Jak straszny widok! Za późno przybywa
Nasze poselstwo, bo głuche są uszy,
Którym powiedzieć było nam zlecone,
Że się królewskie spełniły rozkazy,
Że z Gildensternem Rozenkranc nie żyją.
Od kogo teraz dzięki odbierzemy?
Horacyo.  Nie z tych ust, choćby mogły wam dziękować,
Bo nie król śmierci ich napisał rozkaz.
Teraz gdy ciebie, książę, z polskiej wojny,
Kiedy was z Anglii w jednym dniu sprowadził
Los, jak na świadków krwawego zdarzenia,
Każcie, niech zwłoki te na katafalku
Będą na widok ludu wystawione,
Potem pozwólcie, bym światu odsłonił
Tajemne wszystkich wypadków powody.
Powiem wyrodne, krwawe, sprośne czyny,
Sąd przypadkowy, mordy nieumyślne,
Śmierć, skutek zdrady albo fatalności,
A jak na domiar, chytrych knowań skutek
Na swych knowaczy głowy spadający.
Wszystko to mogę wiernie opowiedzieć.
Fortinbr.  Pragnę co prędzej usłyszeć twą powieść,
A dostojników na słuchaczy zwołać.
Sam z żalem moją fortunę przyjmuję.
Do tej korony zaległe mam prawa,
Praw tych dochodzić każe mi konieczność.
Horacyo.  O nich mi także ten polecił mówić,
Który swym głosem pociągnie tysiące.
Śpieszmy się tylko, póki w odurzeniu
Umysły ludu, bo inaczej spiski
I błędy nowe sprowadzą nieszczęścia.
Fortinbr.  Czterech rotmistrzów niech zwłoki Hamleta
Na katafalek niosą jak żołnierza,
Bo niewątpliwie, na próbę stawiony,
Wszystkie królewskie objawiłby cnoty.
Na honor jego wojenna muzyka,

I wszystkie działa niechaj grzmią w pochodzie.
Zabierzcie trupy; widok ten przystoi
Na placu bitwy, lecz tu, razi oczy.
Idź, rozkaż pułkom niechaj dadzą ognia!

(Marsz pogrzebowy. Po wyjściu wszystkich słychać odgłos dział za sceną).








  1. Że Szekspir miał na myśli zestawienie dwóch podobnych postaci, dowodzi tego i powiedzenie Hamleta w rozmowie z Horacym o Laertesie:

    By the image of my cause I see
    The portraiture of his...

  2. Za czasów Elżbiety kobiety nosiły małą kieszonkę na staniku.
  3. W roku 1584 dzieci kaplicy św. Pawła otrzymały pozwolenie przedstawiania komedyi w swojej szkole śpiewu, a wkrótce taką zyskały popularność, że większa część teatrów londyńskich straciła swoją publiczność, a aktorowie zmuszeni byli udać się do miast prowincyonalnych. W roku 1591 teatr ten był zamknięty, pootwierały się też inne teatra, lecz aktorowie musieli znowu szukać chleba na prowincyi, gdy w roku 1600 odwołany był rozkaz zamknięcia teatru szkoły św. Pawła.
  4. Aluzja do teatru Szekspira Globe, który miał za godło Herkulesa.
  5. Role kobiece były podówczas przedstawiane przez chłopców, których głos, grubiejąc z wiekiem, uniezdatniał ich do odgrywania ról kobiecych. Na monetach angielskich za czasów Elżbiety i poprzednio wizerunek królewski otoczony był pierścieniem, a jeśli pryśnięcie pierścień ten przechodziło, moneta nie miała prawnego obiegu.
  6. Ma to się znaczyć: człowiek bez wartości, od bajokko, drobnej, włoskiej monety.
  7. Wyrażenie z katechizmu, strzeż rąk twoich od oszustwa i kradzieży.
  8. Gdy trawa rośnie, koń zdechnie z głodu.
  9. Oto była nieprawość Sodomy, siostry twojej, pycha, sytość chleba i obfitość pokoju. Ezechiel, Rozdz. XVI. 49.
  10. Ma to być aluzya do legendy, dziś jeszcze obiegającej w Gloucester-shire. Jednego razu wszedł Chrystus do sklepu piekarza w godzinę pieczywa i prosił o chleb. Piekarka wzięła natychmiast kawał ciasta i wsadziła do pieca, ale ją córka łajała, mówiąc, że kawał był za wielki i zmniejszyła go trzy ćwierci. Ciasto jednak rosło w piecu i zmieniło się w ogromny bochenek. Na ten widok wykrzyknęła córka: hu! hu! hu! a krzyk ten był powodem, że Chrystus zmienił ją w sowę za karę jej skąpstwa.
  11. W dzień świętego Walentyna, 14 lutego, było zwyczajem w niektórych
    hrabstwach Anglii, że dziewczyny brały za kochanka pierwszego młodzieńca, którego spotkały rano. W innych znowu hrabstwach dziewczyny wkładały do urny karteczki z nazwiskami młodych ludzi; każda wyciągała karteczkę, a zapisany na niej młodzieniec był jej Walentynom, a ona jego Walentyną. Zwyczaj ten zmienił się dzisiaj. Obecnie 14 lutego, dziewczynom chłopcy, a chłopcom dziewczyny posyłają miłosne listy bezimienne. Na nieszczęście, oświadczenia te są teraz drukowane, a więc straciły całą poezyę.
  12. W języku kwiatów rozmaryn jest symbolem pamięci, koper pochlebstwa, cencelia inaczej orlik (aquilegia) niewiary, ruta smutku i żalu. Stokrótka jest kwiatem oszukanej dziewczyny.
  13. Terticulum Morionis, teraz Orchis morio mas, storczyk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.