<<< Dane tekstu >>>
Autor Platon; Władysław Witwicki (wstęp i objaśnienia)
Tytuł Hippjasz Mniejszy
Pochodzenie Hippjasz Mniejszy, Hippjasz Większy, Ijon
Wydawca Książnica Polska T-wa Nauczycieli Szkół Wyższych
Data wyd. 1921
Druk Zakład Drukarski „Grafja“
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Tłumacz Władysław Witwicki
Ilustrator Władysław Witwicki
Tytuł orygin. Ἱππίας ἐλάττων
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
HIPPJASZ
MNIEJSZY
OSOBY DIALOGU:


EUDIKOS
SOKRATES
HIPPJASZ
WSTĘP

Scena przedstawia zakąt sali po odczycie popisowym sławnego ze swej wszechstronności i wysokiej kultury literackiej sofisty w domu, być może, Eudikosa, syna Apemanta. Publiczność wychodząca ożywiona bardzo; słychać słowa zachwytu nad treścią i formą prelekcji, nad mistrzostwem i subtelnością rozróżnień, nad niezwykłem pogłębieniem przedmiotu.
Eudikos, zaliczający się widocznie do wykształconych literacko jednostek, nawiązuje rozmowę między prelegentem a Sokratesem.
Początek rozmowy świadczy, że temat odczytu popisowego Hippjasza stanowiła pochwała bohaterów homeryckich; temat przystępny dla publiczności, bo na Iljadzie i Odyssei uczył się ówczesny Grek w szkole czytać i oceniać ludzi i stosunki. Temat modny i narodowy. Każdego z trzech wybitnych bohaterów epopei ojczystych pochwalił prelegent innym przydomkiem a przeciwstawił prostoduszny i szczery typ Achillesa fałszywemu i chytremu typowi Odysseusa. Pierwszeństwo przyznał Achillesowi.
Dla Sokratesa sprawa się nie kończy na pochwale lub naganie jednostkowej. Spróbuje sięgnąć w głąb, dojść na jakiej zasadzie oparta była pochwała i przyjrzeć się, co z tej zasady wyniknie. Na dnie ocen Hippjasza leżał kult mocy, sprawności życiowej, kult nieobcy Sokratesowi i Platonowi. Konsekwencją jednak tego kultu są oceny sprzeczne z jakiemś zakorzenionem poczuciem, którego się ani Sokrates wyzbywać nie myślał, ani Hippjasz nie miał odwagi zapierać się go otwarcie. Chcąc pozostać przy starych ocenach w poszczególnych wypadkach, Platon rozszerzył pojęcie sprawności życiowej, wliczając do życia i życie zagrobowe, biorąc w rachubę, oprócz praw, kar i nagród ludzkich, prawa, kary i nagrody pozaziemskie. Rozwija ten tok myśli w dialogu pod tytułem Gorgjasz; w Hippjaszu Mniejszym ogranicza się do tego, żeby w kłopot wprowadzić przeciwnika, który oceny swoje opiera na czysto ziemskiem, doczesnem, ludzkiem pojmowaniu sprawności życiowej. Zobacz, powiada Platon niejako, do czego dochodzimy i co nas czeka, jeżeli lepszym nazwiemy mądrzejszego w znaczeniu doczesnem, sprytniejszego, lepiej przystosowanego życiowo do danych warunków. Chwalić będziemy musieli wówczas wszelkie sprytne łotrostwo wbrew poczuciom, które jeden z nas ma, a drugi je udaje dla przyzwoitości. Chwali je nieraz i mit ojczysty, kiedy uwielbia bohaterów i bogów oszustów, imponują nam i w życiu jednostki, których jedyną wartością spryt życiowy; spróbujmy być konsekwentni, spróbujmy aż do końca stosować zasadę: dobry to tyle co sprawny życiowo. Spotkamy wypadki, które nas wprowadzą w kłopot. Ja przeprowadzę aż do końca tę zasadę, bo inaczej pojmuję życie, ale ty Hippjaszu, przy twojem pojmowaniu życia utkniesz i będziesz się wstydził konsekwencyj. Spróbuj i zrób coś z tem.
Tak mówi dusza Platona, ale nie tak poważnym tonem. Sokrates figluje z Hippjaszem. Autorowi nic nie zależy na tem, że jeden czytelnik weźmie rzecz jego za utwór czysto humorystyczny, drugi się obrazi o nieścisłości, inny nie potrafi pogodzić niesłychanych zdań, które Sokrates poddaje przeciwnikowi, z resztą jego postaci i z resztą nauki Platona.
Dialog nasz jest do dzisiaj tłem nieporozumień. Zarzucają Sokratesowi, że w tej rozmowie z Hippjaszem przestał być sobą, zamienił role ze sofistą i podczas gdy Hippjasz stoi na stanowisku zdrowego rozsądku, Sokrates układa tanie paradoksy i ten fałszywy towar z dobrą miną wynosi na targ, byle tylko pognębić przeciwnika. Pokaże się, czy to prawda. Schleiermacher i Ast nie wierzyli w autentyczność Hippjasza Mniejszego, z którym już Arystoteles polemizował (Metaf. 1025 a. 6), ale związek jego z Gorgjaszem, treść i forma nie pozwalają wątpić o autentyczności dialogu. Wątpliwości stąd poszły, że niewłaściwym tonem rzecz czytano; nie uwzględniano niedbałego uśmiechu, z którym Platon lubi mówić najpoważniejsze rzeczy. W ostatnich rozdziałach Fajdrosa powiedział, jak jest daleki od pedanterji, jak mu mało zależy na literze tekstu, jak zgoła nie miał zamiaru wydawać ścisłych traktatów, od którychby nic ująć i nicby do nich dodać i sam nie był gotów i drugim na to nie pozwalał. Stąd potrzeba go niekiedy dopiero odgadywać.





I
EUDIKOS: A ty; dlaczego ty milczysz, Sokratesie, po takim wielkim popisowym wykładzie Hippjasza i albo razem z drugimi nie chwalisz czegoś z mowy, albo nie zbijasz, jeśli ci się coś nie wydaje trafnie powiedzianem? Tem bardziej, żeśmy sami zostali; my, którzybyśmy mogli mieć największe pretensje do udziału w rozprawach filozoficznych.

SOKRATES: Tak, Eudikosie; jest coś takiego, o cobym chętnie zapytał Hippjasza; coś z tych rzeczy, które właśnie mówił o Homerze. Bo ja już od twojego ojca, Apemanta, słyszałem, że Iljada ma być piękniejszym poematem Homera, niż Odysseja; a o tyle piękniejszym, o ile lepszym ma być Achilles od Odysseusa. Bo z obu tych poematów jeden, powiada, poświęcony jest Odysseusowi a drugi Achillesowi. Więc o tobym się chętnie, jeżeli Hippjasz łaskaw, rozpytał, jakie też ma zdanie o tych dwóch mężach; którego z dwóch nazywa lepszym, skoro nam tyle różnych pięknych rzeczy pokazał i o poetach wogóle i o Homerze.

II
EUDIKOS: Ależ, oczywiście, że Hippjasz nie poskąpi odpowiedzi, jeżeli go o coś zapytasz. Prawda, Hippjaszu, że jeśli Cię o co zapyta Sokrates, to odpowiesz? Czy co zrobisz?

HIPPJASZ: Przecieżby to, Eudikosie, bardzo było z mojej strony dziwne i niewłaściwe, gdybym ja, który do Olimpji na uroczystość wszechhelleńską, ilekroć są igrzyska, zawsze z domu, z Elidy jeżdżę do świątyni i poświęcam się mówieniu, o czem tylko kto zechce z tych rzeczy, którem sobie na popis przygotował i służę każdemu odpowiedzią na dowolne zapytanie, miał teraz uciekać przed pytaniem Sokratesa.
SOKRATES: Doskonale ty się musisz czuć, Hippjaszu, jeśli każdej olimpjady z takim spokojem o swoją duszę na punkcie mądrości przybywasz do przybytku bóstwa; jabym się dziwił, gdyby nawet który z zapaśników ciałem pracujących tak bez obawy i z takiem zaufaniem do ciała przyjeżdżał tam na zapasy, jak ty powiadasz, że ufasz swemu rozumowi.

HIPPJASZ: Naturalnie, Sokratesie, że się tak czuję. Bo, odkąd zacząłem brać udział w igrzyskach olimpijskich, nigdym nie natrafił na nikogo, ktoby mnie przewyższył pod jakimkolwiek względem.
III
SOKRATES: Pięknie mówisz, Hippjaszu, i dla miasta Elis to jest klejnot mądrości: sława twoja; i dla rodziców twoich. Ale co też ty nam powiesz o Achillesie i Odysseusie? Którego z nich nazywasz lepszym i pod jakim względem? Bo kiedy nas tam tylu było w sali, a tyś miał wykład popisowy, straciłem wątek twoich wywodów, a wahałem sie pytać na nowo, bo tłum gęsty był w środku i nie chciałem ci przeszkadzać w popisie. Ale teraz, kiedy nas jest mniej, a ten Eudikos namawia, żeby się pytać, to powiedz i poucz nas jasno, coś mówił o tych dwóch mężach? Jakeś ich rozróżniał?

HIPPJASZ: Otóż ja ci, Sokratesie, chcę jaśniej jeszcze niż wtedy, wyłuszczyć to, co mówię i o tych, i o innych. Bo ja powiadam, że Homer zrobił Achillesa mężem najlepszym z tych, którzy pod Troję przybyli, najmądrzejszym Nestora, a najobrotniejszym Odysseusa.
SOKRATES: Ajajaj, Hippjaszu; a czy mógłbyś mi zrobić tę łaskę i nie śmiać się ze mnie, kiedy z trudnością pojmuję to, co się mówi i często się pytam na nowo? A próbuj mi może łagodnie i uprzejmie odpowiadać.
HIPPJASZ: Tożby to wstyd był, Sokratesie, gdybym ja, który innych w tem właśnie kształcę i uważam za właściwe brać za to pieniądze, kiedy ty mnie samego będziesz pytał, nie wybaczał ci i nie odpowiadał łagodnie.

IV
SOKRATES: Bardzo pięknie mówisz. Bo ja, wiesz, kiedyś mówił, że Achilles jest przedstawiony w poemacie jako najlepszy, myślałem, że rozumiem, o co ci idzie, i kiedyś mówił, że Nestor najmądrzejszy.

Ale kiedyś powiedział, że poeta miał Odysseusa zrobić najobrotniejszym, to tego, żeby ci prawdę powiedzieć, zgoła nie rozumiem, jak ty to myślisz. Więc mi powiedz; może się stąd nieco lepiej nauczę. To Achillesa nie maluje Homer obrotnym?
HIPPJASZ: Zgoła nie, Sokratesie, tylko zupełnie naiwnym, skoro przecież i w Prośbach posłów, kiedy im Homer każe rozmawiać ze sobą, to mówi u niego Achilles do Odysseusa:

Z Boga zrodzony Laertiadesie, przebiegły Odyssie!
Muszę ci twego żądania odmówić zupełnie poprostu,
Tak, jak myślę naprawdę i jak się stanie z pewnością,
(Byście mi tu nie ćwierkali nad głową to jeden to drugi).
Wstrętny mi bowiem jest taki, tak samo jak bramy Hadesu,
Który inaczej w swej głębi zamyśla a mówi inaczej.
Ja ci powiem natomiast to, co się stanie napewne.

Maluje w tych słowach charakter jednego i drugiego męża; pokazuje, że Achilles jest prawdomówny i prosty, a Odysseus obrotny i fałszywy, bo w poemacie Achilles do Odysseusa kieruje te słowa.
SOKRATES: Teraz, Hippjaszu, gotówem zrozumieć, co masz na myśli. Doprawdy. Przez obrotnego rozumiesz fałszywego, jak widać.
HIPPJASZ: Tak jest, Sokratesie, bo takim wymalował Homer Odysseusa w wielu miejscach i w Iljadzie i w Odyssei.
SOKRATES: Więc zdaje się, że Homerowi jeden z tych dwóch mężów wydawał się prawdomówny a drugi fałszywy, a nie jeden i ten sam.
HIPPJASZ: Jakżeby mogło być inaczej, Sokratesie?
SOKRATES: A czy się i tobie samemu tak wydaje, Hippjaszu?
HIPPJASZ: Ze wszech miar; dziwneby było, gdyby nie.

V
SOKRATES: No, to Homerowi dajmy pokój, tem bardziej, że, niepodobna dziś pytać go na nowo, co też sobie myślał, kiedy pisał ten poemat. Ale, skoro ty zdajesz się podejmować jego sprawę i zdaje ci się też tak samo, jak twierdzisz, że Homer mówił, więc odpowiadaj równocześnie za Homera i za siebie.

HIPPJASZ: Będzie tak; zatem pytaj pokrótce, o co chcesz.
SOKRATES: Ludzie fałszywi, powiadasz, to niby niezdolni do zrobienia czegoś, jakby chorzy, czy też to zdolni do zrobienia czegoś?
HIPPJASZ: Zdolni, mówię ci i to bardzo mocno do wielu różnych rzeczy, a między innemi do oszukiwania ludzi.
SOKRATES: Zatem zdolni, zdaje się, będą wedle twego zdania, i ludzie obrotni. Czy tak?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A oni są obrotni i oszukują z głupoty i nierozsądku, czy z szelmostwa i rozsądku pewnego?
HIPPJASZ: Z szelmostwa przedewszystkiem i z rozsądku.
SOKRATES: Więc są rozsądni, jak się zdaje?
HIPPJASZ: Tak; na Zeusa; i bardzo nawet!
SOKRATES: A jeśli są rozsądni, to nie wiedzą, co robią, czy wiedzą?
HIPPJASZ: I bardzo dobrze wiedzą i dlatego też źle robią.
SOKRATES: A jeśli wiedzą to, co wiedzą, czy są głupcami, czy ludźmi mądrymi?
HIPPJASZ: Mądrzy są przecież, właśnie w tem, w oszukiwaniu.

VI
SOKRATES: Poczekajże; przypomnijmy sobie, co ty mówisz. Powiadasz, że ludzie fałszywi są zdolni i rozsądni i mają wiedzę i mądrzy są w tem, w czem są fałszywi?

HIPPJASZ: A powiadam przecież.
SOKRATES: A ludzie prawdomówni i fałszywi są różni od siebie i skrajnie przeciwni jedni drugim?
HIPPJASZ: Mówię to.
SOKRATES: Więc proszę Cię; to ludzie fałszywi będą, wedle twego zdania, należeli chyba do zdolnych i mądrych.
HIPPJASZ: Ależ naturalnie.
SOKRATES: A kiedy mówisz, że ludzie fałszywi są zdolni i mądrzy pod tym samym względem, to czy mówisz, że zdolni są kłamać, kiedy chcą, czy też niezdolni na tym punkcie, na którym kłamią?
HIPPJASZ: Ależ zdolni, powiadam.
SOKRATES: Więc, niby krótko mówiąc: ludzie fałszywi są mądrzy i zdolni do kłamania?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A człowiek niezdolny do kłamania i głupiec nie mógłby być fałszywym?
HIPPJASZ: Tak się rzeczy mają.
SOKRATES: Otóż zdolny, to jest, chyba, każdy taki, który robi co chce wtedy, kiedy chce; więc, powiadam, że nie pod wpływem chorobliwego podniecenia, ani tym podobnych, tylko tak, jak ty: zdolny jesteś napisać moje imię, kiedy zechcesz; tak mówię.
Czyż każdego, który to ma do siebie, nie nazywasz zdolnym?
HIPPJASZ: Tak.
SOKPATES: A powiedz mi, Hippjaszu; prawda, że ty się znasz na rachunkach i na sztuce rachowania?
HIPPJASZ: Najlepiej ze wszystkich, Sokratesie.
SOKRATES: Nieprawdaż, i gdyby cię nawet kto zapytał: trzy razy siedmset, jak wielka to liczba? to, gdybyś chciał, najszybciej i najlepiej ze wszystkich powiedziałbyś prawdę w tej sprawie?
HIPPJASZ: Naturalnie.
SOKRATES: Czy dlatego, że jesteś najzdolniejszy i najmądrzejszy pod tym względem?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A czy ty jesteś tylko najmądrzejszy i najzdolniejszy, czy też i najlepszy w tym kierunku, w którym jesteś najzdolniejszy i najmądrzejszy a mianowicie: w rachunkach?
HIPPJASZ: I najlepszy przecież, Sokratesie.
SOKRATES: Więc prawdę powiedzieć w tej sprawie ty najlepiej potrafisz. Tak?
HIPPJASZ: Mnie się tak zdaje.
SOKRATES: A cóż jest z fałszem w tej samej sprawie? I tak mi szczerze i wspaniałomyślnie odpowiedz, Hippjaszu, jak przedtem. Gdyby Cię ktoś zapytał: trzy razy siedmset, ile to jest, toczy ty byś najlepiej kłamał i zawsze taką samą nieprawdębyś mówił o tem, gdybyś chciał kłamać i ani razu prawdy nie odpowiedzieć, czy też człowiek głupi w rachunkach potrafiłby lepiej kłamać, niż ty, gdybyś chciał. Czy też głupi nieraz, choćby chciał skłamać, to prawdę powie mimowoli, jeżeli mu się trafi, bo on nie ma wiedzy, a ty, mędrzec, jeślibyś chciał kłamać, zawszebyś kłamał w jeden i ten sam sposób?
HIPPJASZ: Tak, tak się rzecz ma, jak ty mówisz.
SOKRATES: A człowiek fałszywy, to może kłamie w innych sprawach, a nie, kiedy chodzi o liczbę i możeby nie kłamał rachując?
HIPPJASZ: Ależ tak, na Zeusa; i w liczbach.
SOKRATES: Założymy tedy i to, Hippjaszu, że w zakresie rachunku i liczby jest jakiś człowiek fałszywy?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A cóżby to musiał być za jeden? Nieprawdaż; jeśli ma być fałszywy, to, jakeś przed chwilą przyznał, musi być zdolny do kłamania. Bo człowiek niezdolny do kłamstwa, jeśli pamiętasz, mówiłeś, że nigdyby nie został kłamcą.
HIPPJASZ: Ależ pamiętam i mówiło się tak.
SOKRATES: Nieprawdaż; i przed chwilą okazałeś się ty najzdolniejszym do kłamstwa w rachunkach?
HIPPJASZ: Tak; mówiło się i to.
SOKRATES: A czy też i najzdolniejszy jesteś do mówienia prawdy w rachunkach?
HIPPJASZ: Naturalnie.
SOKRATES: Nieprawdaż więc; zatem jeden i ten sam człowiek jest najzdolniejszy do mówienia prawdy i fałszu w rachunkach. A tym jest człowiek tęgi w tych rzeczach: dobry rachmistrz.
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Więc któż inny bywa kłamcą w rachunkach, Hippjaszu, jak nie człowiek dobry? Bo on jest równocześnie i zdolny. A równocześnie on i prawdę potrafi.
HIPPJASZ: Widocznie.
SOKRATES: Widzisz więc, że jeden i ten sam człowiek kłamie w tych sprawach i mówi prawdę i wcale nie lepszy ten, który prawdę mówi od tego, co kłamie? Boć to przecie jeden i ten sam a nie skrajnie przeciwny, jakeś ty uważał przed chwilą.
HIPPJASZ: No nie, przynajmniej na tym punkcie.
SOKRATES: Chcesz, to popatrzmy i na inne?
HIPPJASZ: Ach, jeśli chcesz.
SOKRATES: Nieprawdaż, że ty znasz się i na geometrji?
HIPPJASZ: Ja, tak.
SOKRATES: Cóż więc. Czyż i w geometrji nie ma się rzecz tak samo? Jeden i ten sam najzdolniejszy jest do kłamania i do mówienia prawdy o figurach geometrycznych; geometra?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: W tych zaś rzeczach tęgim jest inny ktoś, czy ten właśnie?
HIPPJASZ: Nie inny.
SOKRATES: Nieprawdaż, więc: dobry i mądry geometra najzdolniejszy jest do jednego i drugiego? I jeśliby ktoś wogóle był kłamcą w zakresie figur geometrycznych, to właśnie on: geometra. Bo taki to najlepiej potrafi, a lichy nie potrafiłby kłamać. Tak, że nie może być kłamcą, kto nie jest zdolny do kłamstwa, jakeśmy się zgodzili.
HIPPJASZ: Tak jest.
SOKRATES: To popatrzmy jeszcze na trzeciego, na astronoma. Ty uważasz, że się na tej sztuce jeszcze lepiej rozumiesz, niż na poprzednich; czy tak, Hippjaszu?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Nieprawdaż, że i w astronomji znowu to samo.
HIPPJASZ: Zdaje się, Sokratesie.
SOKRATES: Zatem i w astronomji, jeżeliby kto wogóle był kłamcą, to właśnie dobry astronom; ten potrafi kłamać. Przecież nie ten, który nie potrafi, bo wiedzy nie posiada.
HIPPJASZ: Tak to wygląda.
SOKRATES: Zatem i w astronomji jeden i ten sam będzie i rzetelnym i kłamcą?
HIPPJASZ: Zdaje się.
SOKRATES: Słuchajże, Hippjaszu, spojrzyj tak szeroko po wszystkich umiejętnościach, czy jest gdzieś inaczej, a nie tak. Przecież ty w tak wielu sztukach jesteś najmądrzejszy ze wszystkich ludzi, jak to ja ciebie raz słyszałem, jakeś się chwalił i z takiem uwielbieniem dla siebie samego opowiadałeś o swej nieprzebranej mądrości na rynku, koło straganów. Mówiłeś, jakeś to raz przybył do Olimpji, a wszystko, coś miał na sobie, było twojej własnej roboty; więc naprzód sygnet — bo od tego zacząłeś — któryś miał na palcu, twojem był dziełem, bo umiesz cyzelować pierścionki i drugą pieczątkę miałeś własnej roboty i grzebień i flakonik z uchem, któryś sam wyrobił. I jeszcze buciki, któreś miał, mówiłeś, żeś sam uszył i zarzutkę utkał i koszulkę. A co się wszystkim wydawało najdziwniejsze i uchodziło za okaz największej mądrości, to kiedyś powiedział, że pasek na chitonie, któryś miał na sobie, miał być z tych zbytkownych, jak to perskie paski bywają, a tyś go sam uplótł. A prócz tego, przyjechałeś z poematami i z eposami, z tragedjami, z dytyrambami i prozą wiele mów rozmaitych miałeś ułożonych. I przyjechałeś jako osobliwy znawca tych właśnie sztuk, o których przed chwilą mówiłem i rytmów i harmonij i poprawności literackiej i bardzo wielu innych rzeczy pozatem; jak, zdaje mi się, pamiętam, chociaż zapomniałem o twojej sztuce pamiętania, sztuce, której jesteś, jak sądzisz, mistrzem najświetniejszym. Zdaje się, że i wiele, wiele innych sztuk twoich zapomniałem, ale, jak powiadam, i na własne sztuki spojrzyj (dość ich przecież), i na cudze i powiedz mi potem, na cośmy się zgodzili ja z tobą, czy znajdziesz gdziekolwiek taką, w której jeden jest rzetelny, a drugi fałszywy i to ktoś inny, a nie jeden i ten sam? W jakiej chcesz mądrości to rozpatrz, czy w szelmostwie, czy jak to tam wolisz nazwać; nie znajdziesz, przyjacielu; bo tego niema; ty sam powiedz!
HIPPJASZ: No, nie mogę, Sokratesie; tak zaraz, teraz...
SOKRATES: I nie będziesz mógł, jak mi się zdaje. A jeśli ja mówię prawdę, to pamiętasz, co nam z tego twierdzenia wynika, Hippjaszu?
HIPPJASZ: Coś nie bardzo miarkuję, Sokratesie, co mówisz.
SOKRATES: No, w tej chwili nie potrzeba aż sztuki pamiętania. Widać przynajmniej, że ty tej potrzeby nie uważasz. Ale ja ci przypomnę. Wiesz, żeś Achillesa nazywał rzetelnym, a Odysseusa fałszywym i obrotnym.
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A teraz nie widzisz, że jeden i ten sam okazuje się i kłamcą i rzetelnym. Tak, że, jeśliby kłamcą był Odysseus, to będzie i rzetelnym a jeśli rzetelnym Achilles to i kłamcą. I ci ludzie nie różnią się od siebie i nie są sobie przeciwni, tylko podobni?
HIPPJASZ: Sokratesie, ty zawsze jakoś tak kręcisz; odrywasz sobie najbardziej pochwytliwe słowo, tego się trzymasz i czepiasz się drobiazgów, a nie walczysz o całą kwestję, o którą chodzi. Tak i teraz; jeśli chcesz, dowiodę ci w sposób wystarczający na podstawie szeregu miejsc, że Homer wymalował Achillesa tęższym od Odysseusa i wolnym od fałszu, a tamtego podstępnym i fałszywym na wielu punktach i lichszym od Achillesa.
Jeśli chcesz, to powiedz dla porównania drugą mowę, że tamten jest tęższy. Wtedy będą ci tutaj lepiej wiedzieli, który z nas dwóch lepiej mówi.
SOKRATES: Hippjaszu, ja się z tobą zgoła nie spieram o to, żeś ty mądrzejszy, niż ja. Ale ja mam zawsze taki zwyczaj, kiedy ktoś coś mówi, uważać na to, szczególniej, jeżeli mi się mówca mądrym wydaje; i pragnąc się nauczyć i rozumieć to, co on mówi, rozpytuję się i znowu rozpatruję i krok w krok idę za słowami, abym się nauczył. A jeśli mi się mówca wydaje lichy, to ani się drugi raz nie pytam, ani mi nie zależy na tem, co on mówi. Po tem poznasz, kogo uważam za mądrego. Zauważysz, że chciwie chwytam każde słowo takiego człowieka i dowiaduję się u niego, abym się czegoś nauczył i skorzystał. Ot i teraz uważałem, jakeś mówił i w tych słowach, któreś przed chwilą powiedział, kiedyś dowodził, że Achilles przemawia do Odysseusa jako do blagiera, to dziwnie mi się nie wydaje, żebyś prawdę mówił, bo nie widać, żeby Odysseus gdziekolwiek skłamał, ten obrotny, a Achilles jakoś się obrotnym wydaje wedle twojego wywodu. Bo przecież kłamie. Przecież powiedział naprzód te słowa, któreś i ty przed chwilą przytoczył:

„Wstrętny mi bowiem jest taki, tak samo jak bramy Hadesu,
Który inaczej w swej głębi zamyśla a mówi inaczej “.

I niedługo potem mówi, że ani się nakłonić nie da Odysseusowi i Agamemnonowi, ani wogóle pod Troją nie zostanie:

Jutro, powiada, dla wszystkich bogów i Zeusa ofiary złożywszy
Wyładuję porządnie okręty i znów je na morze zaciągnę;

Ujrzysz, jeżeli zechcesz i jeśli ci na tem zależy,
Rano wcześnie na rybny Helespont płynące okręty.
W środku ludzi zobaczysz, jak dzielnie robią wiosłami.
Jeśli mi dobrą żeglugę dać raczy bóg ziemią trzęsący,
Dnia trzeciego do Ftyi przybędę, gdzie plony obfite.

A jeszcze przed temi słowami, łając Agamemnona, powiedział:

Teraz już jadę do Ftyi, bo znacznie lepiej mi będzie
Jechać do domu w okrętach wygiętych i zgoła nie myślę
Siedzieć tu dalej bez sławy a tobie bogactwa gromadzić.

To powiedział raz wobec wojska całego, drugi raz wobec swoich przyjaciół, a jednak nigdzie nie widać, żeby albo przygotowania robił, albo próbował ściągać okręty na morze, żeby odpłynąć do domu; przeciwnie, on bardzo szczerze lekceważy sobie mówienie prawdy. Więc ja, Hippjaszu, i od początku cię pytałem, bom nie wiedział, który z tych dwóch mężów jest piękniej wymalowany u poety i myślałem, że oni obaj są najlepsi, a nie da się rozstrzygnąć, któryby z nich dwóch lepszy był i w kłamstwie i w rzetelności i w innej dzielności. Obaj bowiem są sobie na tym punkcie bliscy.
HIPPJASZ: To nietrafnie miarkujesz, Sokratesie. Bo, kiedy Achilles kłamie, to widać, że nie z zamiaru, ale mimowoli. Klęska w obozie zmusza go, żeby pozostał i pomagał. A kiedy Odysseus kłamie, to umyślnie i z zamiarem.
SOKRATES: W pole mnie wywodzisz, Hippjaszu kochany, i sam Odysseusa udajesz.

HIPPJASZ: Nigdy, Sokratesie! A ty myślisz, że gdzie i jak?

SOKRATES: Bo powiadasz, że Achilles nie z zamiaru złego kłamie a to był taki kuglarz i zdrajca, oprócz blagi, którą go wyposażył Homer, że, widać, i samego Odysseusa przewyższa sprytem w pokrywaniu swej blagi do tego stopnia, że miał odwagę sprzeciwiać się wobec niego sobie samemu, co uszło uwagi Odysseusa. I pokazuje się, że Odysseus nic mu nie powiedział na to, coby świadczyło, że spostrzegł jego kłamstwo.
HIPPJASZ: O jakiem ty miejscu mówisz, Sokratesie?
SOKRATES: Nie wiesz, że Achilles, mówiąc potem, nibyto do Odysseusa, powiada, że równo z jutrznią odpłynie, a znowu do Ajasa nie mówi, że odpłynie, tylko mówi coś innego?
HIPPJASZ: Gdzież to?
SOKRATES: W tem miejscu:

Prędzej bowiem do bitwy krwawej nie myślę się zabrać,
Zanim mądrego Pryjama syn, Hektor ów boski
Pod okręty nie przyjdzie i Myrmidonów namioty
W pień wycinając Argiwów, ze szczętem paląc okręty.
Już koło mego namiotu i przy okręcie czarniawym
Hektor, choć w boju zażarty, z pewnością się chwilę zatrzyma.

Więc czy ty, Hippjaszu, sądzisz, że taką krótką pamięć miał syn Tetydy a wychowanek bardzo mądrego Chejrona, że na chwilę przedtem łajał blagierów ostatniemi słowy, a tu zaraz sam powiada do Odysseusa, że odpłynie, a do Ajasa, że pozostanie i to robi bez złego zamiaru i nie myśli, że Odysseus jest stary, zaczem on go tem właśnie: podstępem i kłamstwem przewyższy?
HIPPJASZ: Nie tak mi się zdaje, Sokratesie. Tylko znowu to samo; on z naiwności i rozmyśliwszy się inaczej, do Ajasa mówi co innego, niż do Odysseusa. A Odysseus, ile razy mówi prawdę, to zawsze z podstępnym zamiarem, a ile razy kłamie, to tak samo.
SOKRATES: To zdaje się, że lepszy jest Odysseus od Achillesa.
HIPPJASZ: Ależ bynajmniej, Sokratesie.
SOKRATES: Jakto; czyż się dopiero co nie pokazało, że ci, którzy umyślnie kłamią, są lepsi, niż ci, co nieumyślnie?
HIPPJASZ: Ależ jakim sposobem, Sokratesie; jakżeby mogli ci, którzy umyślnie występki popełniają i umyślnie zdrady knują i źle robią, być lepszymi od tych, którzy nieumyślnie; takim się przecież chyba wiele wybacza, jeśli ktoś nieświadomie występek popełni, czy skłamie, czy innego co zrobi złego. I prawa przecież znacznie surowiej traktują rozmyślnych przestępców i kłamców, niż nieumyślnych.
SOKRATES: Widzisz, Hippjaszu, że to prawda, com powiedział, żem ja taki zażarty na pytanie ludzi mądrych. I bodaj że to jedno tylko mam dobre, bo reszta u mnie bardzo licha. Ciągle mi się rzeczywistość wymyka, nigdy nie wiem, jak się rzeczy mają naprawdę. Najlepiej to widać z tego, że, skoro się spotkam z kimś z was, sławnych z mądrości, którym i wszyscy Hellenowie mądrość przyświadczają, zaraz po mnie widać, że nic nie wiem. Nigdy mi się to samo nie zdaje, co i wam, żeby powiedzieć poprostu. A jakież większe świadectwo niewiedzy, jak nie to: różnić się w zdaniu z ludźmi mądrymi. I tylko to jedno mam dobro przedziwne, które mnie ratuje: nie wstydzę się uczyć się! Więc się dowiaduję i pytam i wielką wdzięczność żywię dla tego, który mi odpowiada; nigdym żadnemu nie został winien wdzięczności. I nigdym się nie wyparł, żem się czegoś nauczył, tak sobie naukę przywłaszczając, jakbym ją znalazł. A chwalę takiego, który mnie czegoś nauczył, jako że mądry jest, i pokazuję, czegom się od niego nauczył.
Otóż i teraz w tem, co ty mówisz, nie zgadzam się z tobą, ale się różnię bardzo gwałtownie. A wiem, że to wszystko przezemnie; przez to, że taki jestem, jak jestem, żebym już o sobie czegoś grubszego nie powiedział. Bo mnie się wydaje, Hippjaszu, coś całkiem przeciwnego, niż ty mówisz. Ci, którzy szkodzą ludziom i krzywdzą ich i oszukują i uchybiają prawu rozmyślnie a nie mimowoli, ci mi się wydają lepsi niż ci, co mimowoli. Niekiedy znowu wydaje mi się wprost przeciwnie; więc błąkam się na tym punkcie; oczywista, dlatego, że nie mam wiedzy. Ale teraz, w tej chwili, jakby mnie coś napadło i wydają mi się rozmyślni przestępcy lepsi pod jakimś względem od mimowolnych. Winę mego obecnego stanu przypisuję poprzednim roztrząsaniom; dlatego mi się teraz na razie wydaje, że ci, którzy wszystko to robią mimowoli, gorsi są, niż ci, co umyślnie. Więc bądźże łaskaw i racz uleczyć duszę moją. Znacznie większe mi wyrządzisz dobrodziejstwo, usuwając niewiedzę z duszy, niż gdybyś ciału chorobę odbierał. Ale jeśli długą mowę chcesz powiedzieć, to zapowiadam ci, że mnie tem nie wyleczysz — nie potrafię nadążyć — ale tak, jak teraz, jeźli zechcesz mi odpowiadać, wielką mi zrobisz przysługę, a myślę, że i tobie samemu to nie zaszkodzi. Słusznie też mógłbym się i do ciebie uciec, synu Apemanta, boś ty mnie zachęcił i dodał odwagi do rozmowy z Hippjaszem. Więc teraz, gdyby mi Hippjasz nie raczył odpowiadać, wstaw się za mną do niego.
EUDIKOS: Ależ, Sokratesie, myślę, że Hippjasz nie będzie czekał naszych próśb. Czyż nie powiedział sam przedtem, że nie umiałby unikać pytań żadnego człowieka? Prawda Hippjaszu? Nie toś powiedział?
HIPPJASZ: Ja tak; ale Sokrates, Eudikosie, zawsze robi zamieszanie w wywodach i tak wygląda, jakby na złość przekręcał.
SOKRATES: Hippjaszu najzacniejszy; przecież ja umyślnie tego nie robię. Bobym wtedy był mądry i dobry, wedle twego zdania, tylko nieumyślnie, więc mi wybacz. Powiadasz przecież, że jeśli ktoś źle robi niechcący, to mu trzeba przebaczyć.
EUDIKOS: No nie, Hippjaszu, nie rób inaczej, ale przez wzgląd na nas i na to, coś przedtem powiedział, odpowiadaj Sokratesowi na pytania.
HIPPJASZ: Będę odpowiadał, kiedy prosisz; więc pytaj, o co chcesz.
SOKRATES: Ja bardzo pragnę, Hippjaszu, rozpatrzyć to, co teraz właśnie mówimy: którzy też lepsi są: ci, którzy błądzą umyślnie, czy ci, którzy nieumyślnie. A myślę, że najprościej tą drogą dojść do rozpatrzenia. Tylko odpowiadaj. Nazywasz kogoś dobrym biegaczem?
HIPPJASZ: Tak jest.
SOKRATES: I złym?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Nieprawdaż: dobry ten, co biega dobrze, a zły ten, co źle?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Nieprawda; ten, który powoli biegnie, biega źle, a który prędko, ten dobrze?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: W biegu bowiem i w bieganiu szybkość jest dobrem a powolność złem?
HIPPJASZ: Ale o cóż chodzi?
SOKRATES: Więc który biegacz lepszy: ten, co umyślnie powoli biegnie, czy ten, co nieumyślnie?
HIPPJASZ: Ten, co umyślnie.
SOKRATES: A czy to nie jest pewna czynność: bieganie?
HIPPJASZ: No, czynność.
SOKRATES: A jeśli czynność, to i robota pewna?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Więc, kto źle biegnie, ten coś lichego i brzydkiego robi tam na placu wyścigowym?
HIPPJASZ: Lichego; jakżeby nie?
SOKRATES: A źle biegnie ten, który powoli biegnie?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Nieprawdaż, więc dobry biegacz umyślnie to, co złe, robi, i co brzydkie, a lichy nieumyślnie?
HIPPJASZ: No — zdaje się.
SOKRATES: Więc może na wyścigach gorszym jest ten, co nieumyślnie źle robi, niż ten, co umyślnie?
HIPPJASZ: Tak; na wyścigach!
SOKRATES: A jakże jest w zapasach? Któryż zapaśnik lepszy: ten, co umyślnie upada, czy ten, co nieumyślnie?
HIPPJASZ: Ten, co umyślnie, chyba.
SOKRATES: Bo gorsza rzecz w zapasach i brzydsza: paść, niż zwalić drugiego?
HIPPJASZ: Paść.
SOKRATES: Więc i w zapasach może ten, który umyślnie źle robi i brzydko, lepszym jest zapaśnikiem, niż ten, co nieumyślnie.
HIPPJASZ: Zdaje się, że tak.
SOKRATES: A cóż we wszelkiem wogóle zajęciu cielesnem? Czyż człowiek lepszy fizycznie nie potrafi robić jednego i drugiego: i tego co o sile świadczy i co o słabości i tego co brzydkie i tego, co piękne? Tak, że jeśli robi coś fizycznie złego, robi to umyślnie człowiek lepszy fizycznie, a lichszy nieumyślnie?
HIPPJASZ: Zdaje się, że gdzie o siłę chodzi, to tak się rzeczy mają.
SOKRATES: A cóż tam, gdzie o przyzwoity wygląd, Hippjaszu? Czyż nie potrafi lepsze ciało umyślnie przybierać wyglądu brzydkiego i lichego, a liche robi to mimowoli? Czy jak myślisz?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Zatem i lichy wygląd, jeden jest umyślny i świadczy o dzielności, a drugi mimowolny i świadczy o niższej wartości ciała.
HIPPJASZ: Widocznie.
SOKRATES: A cóż powiesz o głosie? Który lepszy, powiesz: ten, co fałszuje umyślnie, czy ten, co nieumyślnie?
HIPPJASZ: Ten, co umyślnie.
SOKRATES: A lichszy ten, co nieumyślnie?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A tybyś wolał mieć raczej coś dobrego, czy coś złego?
HIPPJASZ: Coś dobrego.
SOKRATES: A wolałbyś mieć nogi takie, które kuleją umyślnie, czy nieumyślnie?
HIPPJASZ: Umyślnie.
SOKRATES: A kalectwo, czy to nie jest podłość nóg i wygląd lichy?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: No cóż; a słaby wzrok to podłość oczu?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Więc którebyś oczy wolał mieć i z któremi mieć do czynienia: czy te, któremi ktoś umyślnie może widzieć niewyraźnie i niedowidzieć, czy te, któremi nieumyślnie?
HIPPJASZ: Któremi umyślnie.
SOKRATES: Więc za lepsze u siebie uważasz to, co umyślnie źle robi, czy to, co mimowoli?
HIPPJASZ: Tak; w takich rzeczach.
SOKRATES: Nieprawdaż wszystkie, bo i uszy i nos i usta i wszelkie zmysły jedna zasada obejmuje: te, które mimowoli źle robią, tych mieć nie warto, bo liche, a które umyślnie, te mieć warto, bo dobre.
HIPPJASZ: Tak mi się zdaje.
SOKRATES: No cóż; a narzędziami, któremi lepiej się posługiwać: któremi ktoś umyślnie źle robi, czy któremi nieumyślnie? Naprzykład ster lepszy taki, którym mimowoli ktoś źle będzie sterował, czy ten, którym umyślnie?
HIPPJASZ: Ten, którym umyślnie.
SOKRATES: Czy nie tak samo łuk i lira i flety i wszystko inne?
HIPPJASZ: Prawdę mówisz.
SOKRATES: No cóż; a co lepiej: posiąść w swoim koniu: duszę taką, że się przez nią umyślnie źle jeździ, czy taką, przez którą nieumyślnie?
HIPPJASZ: Przez którą umyślnie.
SOKRATES: Więc taka lepsza?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Więc przez lepszą duszę konia może człowiek umyślnie wywoływać jej liche postępki, a przez lichą będzie to mimowoli robił?
HIPPJASZ: Naturalnie.
SOKRATES: Nieprawdaż; i z psem i z innemi wszelkiemi zwierzętami tak samo?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A cóż proszę Cię; człowieka duszę posiąść: łucznika; lepiej taką, która umyślnie chybia celu, czy taką, która mimowoli?
HIPPJASZ: Tę, która umyślnie.
SOKRATES: Nieprawdaż; ta jest lepsza w sztuce strzelania z łuku?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A dusza, która mimowoli chybia, lichsza niż ta, co umyślnie?
HIPPJASZ: Tak; w sztuce strzelania z łuku.
SOKRATES: A cóż w sztuce lekarskiej; czyż ta, która umyślnie coś złego robi ciałom, nie stoi wyżej w sztuce lekarskiej?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Więc ona może lepsza w tej sztuce od tej, która nie?
HIPPJASZ: Lepsza.

SOKRATES: No cóż; a ta, która wyżej stoi w sztuce gry na gitarze i na flecie i we wszystkich

innych sztukach i umiejętnościach; czyż nie lepsza umyślnie źle robi i brzydko i błądzi, a lichsza mimowoli?
HIPPJASZ: Widocznie.
SOKRATES: A tak, niewolników naszych dusze wolelibyśmy mieć raczej takie, które umyślnie, czy takie, które nieumyślnie błądzą i źle robią, jako lepsze pod tym względem?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: No cóż; a naszej własnej duszy nie chcielibyśmy mieć jak najlepszej?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: A czyż nie będzie lepszą, jeśliby umyślnie źle robiła i błądziła, niż gdyby nieumyślnie?
HIPPJASZ: A toby ładnie było, Sokratesie, jeżeli rozmyślni przestępcy mają być lepsi od mimowolnych!
SOKRATES: Ależ to wynika z tego, co się powiedziało!
HIPPJASZ: Dla mnie, wcale nie!
SOKRATES: A ja myślałem, Hippjaszu, że i dla ciebie wynikło. Ale znowu odpowiadaj! Sprawiedliwość, nie jestże to albo zdolność pewna, albo wiedza, albo jedno i drugie? Czyż nie musi przynajmniej czemś jednem z tych rzeczy być sprawiedliwość?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Nieprawdaż; jeśli zdolnością duszy jest sprawiedliwość, to dusza zdolniejsza jest sprawiedliwsza? Bo się nam przecież lepszą okazała, kochanie, taka dusza.
HIPPJASZ: A okazała się.
SOKRATES: A cóż, jeśli to wiedza? Nie będzież dusza mądrzejsza sprawiedliwszą, a głupsza bardziej niesprawiedliwą?
HIPPJASZ: Tak. SOKRATES: A cóż, jeśli to jedno i drugie? Czyż nie będzie sprawiedliwszą ta, która ma jedno i drugie, a głupsza będzie raczej niesprawiedliwa?
Czy nie tak musi być?
HIPPJASZ: Widocznie.
SOKRATES: Nieprawdaż, zdolniejsza i mądrzejsza, ta się lepszą okazała i raczej zdolną do robienia jednego i drugiego: i tego co piękne i tego, co brzydkie w każdej robocie?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Więc kiedy robi coś brzydkiego, robi to umyślnie dzięki zdolności i umiejętności; a to będą cechy sprawiedliwości, albo obie, albo przynajmniej jedna z dwóch.
HIPPJASZ: Zdaje się.
SOKRATES: Nieprawdaż; dusza zdolniejsza i tęższa, ile razy występek popełni, popełnia go umyślnie, a licha dusza niechcący?
HIPPJASZ: Tak to wynika.
SOKRATES: Nieprawdaż: dobry człowiek to ten który ma dobrą duszę, a lichy lichą?
HIPPJASZ: Tak.
SOKRATES: Zatem dobrego człowieka cechuje to, że występki popełnia umyślnie, a lichego to, że mimowoli, skoro dobry mąż dobrą ma duszę.
HIPPJASZ: A tak, ma przecież.
SOKRATES: Więc, jeśli kto umyślnie występki popełnia i brzydko i niesprawiedliwie postępuje, Hippjaszu, jeśli tylko istnieje ktokolwiek taki, to nie będzie nikt inny, tylko człowiek dobry.
HIPPJASZ: Sokratesie; ja się nie umiem z tobą na to zgodzić.
SOKRATES: Ani nawet ja sam ze sobą, Hippjaszu. Tylko tak nam to teraz przynajmniej koniecznie wypadło z rozważań. Ja tak, wiesz, jakem dawno powiedział, błąkam się w tych rzeczach tędy i owędy i nigdy mi się jedno i to samo nie wydaje. Ale, że ja się błąkam, to nic dziwnego, albo inny tam jaki nieuk i partacz. Ale jeśli i wy się błąkać zaczniecie, wy mędrcy, to już i z nami będzie bieda, jeżeli nawet do was człowiek przyjdzie, a błąkać się nie przestanie.





OBJAŚNIENIA I UWAGI
I
ŻYWE NAWIĄZANIE
Dialog nasz posiada podtytulik pochodzący z ręki późniejszej, który brzmi: O fałszu; odwracanie na wywrót. Dziś przeważnie Odysseja podoba się więcej od Iljady. W ocenie Apemanta widać udział pierwiastka etycznego. Iljada jest piękniejsza, bo Achilles lepszy, niż Odysseus.

Odrazu trudność się zjawia w postaci nieokreślonych pojęć „piękny“ i „dobry, lepszy“. Sokrates, jak zwykle, zaczyna od pochwał.

II
Eudikos, (najczęściej tak ludzie robią), nie myśli o treści pytania sokratesowego; pośredniczy tylko, podając je uprzejmie Hippjaszowi. Ale i Hippjasz nie myśli, o co go pytają; czuje tylko sposobność do popisu w przytomności umysłu, w zręczności dialektycznej. Mówi o sobie, zamiast o rzeczy; z wysoka spogląda w ostatniem zdaniu odpowiedzi na „mizerną“ figurę Sokratesa i na pytanie jego, którego dotąd całkiem nie zauważył. Sokrates próbuje go reflektować. Hippjasz reaguje tem większą pewnością siebie; nie odczuł tonu Sokratesa. W tym ustępie jest Hippjasz prosty i szczery; mówi to, co myśli i tak, jak myśli. Sokrates jest fałszywy, bo oczywiście gani w duszy tępą zarozumiałość Hippjasza i bawi się jego samochwalstwem, a nie mówi słów nagany i drwiny obwija w dwuznaczny choć przejrzysty komplement na początku rozdziału III. Sokrates wprowadza tedy przeciwnika w błąd, a robi to umyślnie.
III
Wkońcu daje Sofista odpowiedź na pytanie Sokratesa, uzupełnione obecnie w sposób ważny. Chodzi o to, pod jakim względem lepszy ma być jeden z dwóch bohaterów Iljady i czem się jeden różni od drugiego. W odpowiedzi jednak różnica między Achillesem a Odysseusem nie dość wyraźna. W jakim stosunku zostaje „obrotny“ do „dobrego“, o to będzie szło obecnie.
IV
Hippjasz zgadza się, że obrotny znaczy tyle co fałszywy.
SPRZECZNOŚĆ W OTWARTEM STANOWISKU HIPPJASZA I SKRYTE STANOWISKO SOKRATESA
Punkt ważny, bo fałszywy znaczy w tej rozmowie tyle, co kłamca. Hippjasz uwielbia Odysseusa a nazywa go kłamcą. Skądinąd kłamstwo uchodzi powszechnie za coś złego, niegodnego pochwały. Stanowisko Hippjasza zatem zawiera sprzeczność z oceną powszechnie przyjętą, jest paradoksalne, a siedzi w nim głęboko. On kłamstwo, fałsz uważa za objaw mocy, zdolności życiowej, za objaw chwalebnego przystosowania do warunków, jakbyśmy dziś powiedzieli, a niezależnie od tego ganić je musi, bo tak wypada.
V
Gdyby Sokrates nie pytał Hippjasza, tylko mówił sam w duchu Platona, powiedziałby: „Ludzie fałszywi, nałogowi kłamcy i krzywdziciele są jakby chorzy, są niezdolni do mówienia prawdy, są głupi i nierozsądni, bo nie wiedzą, że kłamstwo jako krzywda ludzka plami ich własne dusze i naraża na przykrości pośmiertne. Jeśli tedy kłamią i źle robią, sami nie wiedzą, co czynią. Żaden fałszywiec nie jest mądry i żaden mędrzec fałszywy“.

Sokrates jednak zachowuje te myśli dla siebie, wypowie je kiedyś w rozmowie z Polosem w obecności Gorgjasza; narazie wydobywa z Hippjasza twierdzenia wprost przeciwne, a w nich odsłania paradoksalne stanowisko Sofisty, którego się Hippjasz będzie w drugiej dialogu części wypierał. W tej chwili jednak rozwijając swoją pochwałę Odysseusów powiada wyraźnie o ludziach „obrotnych“, że to są takie typy, które dzięki swym zdolnościom i rozumowi robią źle, wiedząc dobrze co robią. On ich uważa za ludzi lepszych przecież, skoro do nich zaliczył w swej pochwale uwielbianego bohatera Iljady, a uważa jednak, że robią źle i to umyślnie.

VI
Ci lepsi ludzie, których Hippjasz chwali, są fałszywi dlatego, że są mocni, mądrzy i zdolni. Moc mają: to znaczy: robią co chcą wtedy, kiedy chcą. Zdaniem Platona natomiast, które znowu Sokrates wypowie w Gorgjaszu, ludzie robiący źle nie są zdolni i mocni na punkcie swoich wad i występków. Chcą bowiem dobra, jak wszyscy ludzie, ile razy coś robią. A zamiast dobra, którego nie znają, choć go chcą i dopiąć go nie są w stanie, bo im brak do tego celu rozumu i panowania nad sobą, popełniają zło; nie wiedząc o tem, jak bardzo sami sobie tem szkodzą. Występek jest tedy świadectwem ograniczenia intelektualnego i niedołęstwa duchowego: niemocy, a nie jest wynikiem mocy jakiejkolwiek.

Sokrates ani słówkiem się teraz nie zdradza z tem własnem pojmowaniem zła i występku; egzaminuje tylko przeciwnika i spróbuje doprowadzić go do kłopotu. W zdaniach, które przyjmuje z dobrą miną, szereg słów wieloznacznych, z których wyniknąć muszą trudności i twierdzenia opaczne.
I tak, ważne, a w poprzednim już rozdziale wprowadzone słowo: „zdolny, moc“. Raz to oznacza: posiadający warunki do czegoś, przyczem to coś może być dobre lub złe. To znaczenie Hippjasza. Drugi raz to oznacza: posiadający warunki do czegoś dobrego. A więc znacznie ciaśniejszy sens. To sens Sokratesa. Dalej: „wiedzą co robią“ znaczy: 1. wiedzą do jakiego rodzaju zaliczyć czynność, którą wykonują i znają się na wykonywaniu danej czynności, a 2. wiedzą, jaką wartość etyczną ma dana czynność: czy jest dobra czy zła i jakie pociąga za sobą następstwa dla duszy. Hippjasz ma pierwsze znaczenie na myśli — Sokrates drugie. Stąd Hippjasz złych nazywa mądrymi w znaczeniu pierwszem, podczas gdy Sokrates odmawia im w duchu mądrości w znaczeniu drugiem. Sokrates ma ukrytą przesłankę, która mówi, że można, dążąc do czegoś, samemu nie wiedzieć, czego człowiek chce właściwie; Hippjasz jest przekonany, że każdy wie, czego chce, jeśli dąży do czegokolwiek. Stąd ostatnie zdanie rozdziału, poświęcone określeniu zdolności nie usuwa wcale nieporozumienia, tylko je zagważdża. Hippjasz nie może odgadnąć, że, zdaniem Sokratesa, człowiek, który chcąc zrobić coś złego, robi coś złego, wcale nie to robi, czego, zdaniem Sokratesa, chce. Stąd będzie mówił o zdolnych zbrodniarzach, podczas gdy Sokrates nie będzie im przypisywał zdolności, mocy, tylko nieudolność, niemoc.

VII
DOBRO I MOC W JAKIM ZOSTAJĄ STOSUNKU
Hippjasz złowiony na ponętę ambicji przyznaje, że sam, jako najlepszy rachmistrz, jest przez to dobro i moc samo najzdolniejszy do mówienia prawdy zarówno jak i do fałszu w rachunkach. Sokrates też z całą swobodą mówi o zdolności do kłamstwa, więc do czegoś złego. Bierze zatem zdolność w znaczeniu szerszem, staje na stanowisku przeciwnika. Biorąc wyraz ten w tem znaczeniu, można się z oboma rozmawiającymi zgodzić i przyznać im, że człowiek mądry w jakimś zakresie, to znaczy człowiek rozumiejący się na pewnym zakresie zagadnień, zdolny jest, czyli posiada warunki do tego, żeby kogoś w błąd wprowadzać na tem polu, jeżeliby tego chciał.

Mądry zaś, to tyle samo co tęgi w pewnym zakresie. Tęgi znowu, to nic innego jak dobry. Grecki wyraz agathos odpowiada polskiemu dzielny, tęgi, dobry, sprawny, taki, jaki być powinien, chwalebny, wiele wart. Ani Hippjasz ani Sokrates nie myślą zacieśniać znaczenia tego wyrazu do t. zw. zasług moralnych, kiedy mówią o najlepszym rachmistrzu. W naszym języku wyraz „dobry“ nabrał w odniesieniu do ludzi zbyt ciasnego znaczenia tak, że w wielu miejscach greckiemu agathos odpowiada nie „dobry“, ale „tęgi, dzielny“. O przesunięciu się znaczenia tego wyrazu wymownie świadczy to, że my o wielu ludziach mówimy: dobry człowiek, ale głupi. Czegoś podobnego nie umiałby powiedzieć ani Hippjasz, ani Sokrates, ani Plato, ani Arystoteles, ani nawet Tomasz z Akwinu. Dla nich mądrość była koniecznym warunkiem dodatniej wartości etycznej. Dla Sokratesa i Platona jedynym, mimo że Sokrates mawia niekiedy: dobry i mądry.

VIII
BIAŁE I CZARNE SKRZYDŁO JEDNEJ DUSZY. NIEPOROZUMIENIA
Rozpatrzenie jednego przykładu, a mianowicie samego Hippjasza prowadzi rozmawiających do zgody na jedną zasadę, że jeden i ten sam człowiek jest najzdolniejszy do mówienia prawdy i mówienia nieprawdy w rachunkach, a mianowicie człowiek tęgi w tym fachu. Zasada zupełnie słuszna przy szerszem znaczeniu słowa „zdolny“ oraz tam, gdzie mówienie nieprawdy oznacza systematyczne wprowadzanie w błąd niebyle kogo. Jednakże przy tem sformułowaniu, jakiem się posługuje Sokrates, wypada coś dziwnie opacznego. Paradoksalny wygląd stąd pochodzi, że zamiast wyrazu: „zdolny do kłamania“, zjawia się wyraz „kłamca“, który wcale się z tamtym nie pokrywa. Przecież wiadomo, że nie każdy zdolny do kłamania (dzięki swej wiedzy np.) jest kłamcą naprawdę. Prócz tego, argument wydaje się słabym; argument, który się powołuje na tożsamość osoby łgarza i prawdomównego. Podobnie dowodzićby można, że wcale nie jest gorszy ten, który podpala cudzy dom od tego, który się przed muchami opędza, albo chodzi na dwóch nogach, bo to przecież jeden i ten sam człowiek, a nie dwaj różni ludzie. Przecież niejeden podpalacz opędza się przed muchami, a każdy prawie chodzi na dwóch nogach.
Taki zarzut się nasuwa, kiedy ktoś czyta słowa dialogu a nie słucha tonu, jakim nasi dwaj znajomi rozmawiają i nie pamięta, kto to i do kogo mówi. Jeżeli się intencję i ton pisanych słów uwzględnia, rzecz się tak przedstawia. „Hippjaszu, mówi niejako Sokrates, ty jesteś sam najlepszym przykładem, bohaterem twojego typu. Twojem przynajmniej zdaniem. Uważasz, że twoje własne kłamstwa i oszustwa są naturalnym objawem twojej wysokiej wartości intelektualnej i podług siebie pojmujesz ideał człowieka. Jeśli, twojem zdaniem, tężyzna intelektualna pociąga za sobą występek obok zasługi, nie będziesz miał sposobu przeciwstawić Odysseusa Achillesowi“.

Prócz tego, kryje się tu jeszcze jeden uśmiech Platona. Achilles, to dla niego ktoś bliski Sokratesa, Odysseus, Hippjasza. Dwaj mityczni bohaterowie są jakby symbolami tego, co Platon kocha i tego, co zwalcza. I on sam przeciwstawia ich sobie w dialogu jako figury doczesne, zwalczające się tu i teraz, a mimo to, daje im pewne rysy wspólne. Wspólny jest ich punkt wyjścia, który wystąpi przy końcu rozdz. XVI, wspólną ich cechą wprowadzanie drugich w błąd obok mówienia prawdy, obaj się maskują i to przedewszystkiem Sokrates. On w całym dialogu na każdym kroku nie chce mówić prawdy, którą zna, a zachowuje się jak ów rachmistrz, którego pytają: 3 razy 700 jaka to liczba? a on prawdę chowa dla siebie. Sokrates i Hippjasz, jeśli z sofisty obedrzeć akcesorja groteskowe i zrobić go nie tak głupim, to nie dwaj ludzie różni, tylko jeden i ten sam Platon, rozłamany na dwoje. Spierają się, słyszymy ich walkę. Ale ta walka rozgrywa się we własnej duszy Platona. „Nie zgadzam się z tobą na tym punkcie“ mówi Hippjasz przy końcu dialogu. „Ani ja sam z sobą“ odpowiada mu Sokrates.

IX
Zasada ustalona w rozdziale poprzednim rozszerza się i do astronomji. I powtarza się już teraz kłamca i prawdomówny, zamiast zdolnego do mówienia prawdy i mówienia fałszu, a więc zdolnego w znaczenia szerszem. I znowu trzeba się zgodzić, że jeden i ten sam człowiek będzie miał intelektualne warunki do prawdziwego lub stale i systematycznie mylnego informowania drugich, ale trudno wziąć serjo powiedzenie Sokratesa, jakoby jeden i ten sam człowiek miał czy mógł w rzeczywistości być kłamcą i prawdomównym w jakimkolwiek zakresie, przy zwyczajnem znaczeniu tych wyrazów.

Kłamcą przecież nazywamy nie tego, który raz kogoś w błąd wprowadził, tylko człowieka trwale skłonnego do wprowadzania drugich w błąd. Ta skłonność, oczywiście, wyklucza stałą skłonność do mówienia prawdy w tym samym zakresie. Jakże się do tego odnoszą obaj rozmawiający? Czyżby nie wiedzieli tak prostej rzeczy?
Dlaczego Sokrates tak lekkomyślnie miesza dwa pojęcia: „ktoś, kto potrafi kłamać“ i „ktoś, kto kłamie naprawdę“? Dlaczego Hippjasz nie protestuje? Czy to nie są przeoczenia autora?
Może i nie są. Bo, gdyby Sokratesa do muru przycisnąć o wytłumaczenie się, jak właściwie ma się rzecz z tym kłamliwym astronomem i geometrą, odpowiedziałby: „po pierwsze, zgoła w to nie wierzę, żeby mądry geometra lub astronom bawić się chciał kłamstwem na swojem polu, żeby wogóle człowiek mądry naprawdę kłamał, czy inny występek popełniał. Za mądry będzie na to; będzie wiedział i rozumiał, że go to nie ozdobi, a szkodę przyniesie jego duszy. Dlatego też wyraźnie wtrącałem zdania warunkowe: „jeżeliby ktoś wogóle był kłamcą w tym zakresie“. Znaczy, że zdaniem mojem, wogóle niema ludzi mądrych a występnych, a tem samem niema kłamliwych geometrów i astronomów, zasługujących na to zaszczytne miano w całej pełni. I ja wiem, dlaczego ich niema.
Ja wiem, dlaczego człowiek mądry, który ma intelektualne warunki do zbrodni, mimo to, jej nie popełni. I taki, któryby ją właśnie najlepiej wykonać potrafił, gdyby chciał, nie potrafi się na nią zdobyć w czynie. Ale Hippjasz zgoła tego nie wie. On nie zna nadzmysłowych czynników, powstrzymujących człowieka, którego on mądrym nazywa, od zbrodni, o ile jej komuś potrzeba. Człowiek zdolny i mądry, w jego znaczeniu kłamie, bez żenady, jeśli potrafi kłamać, a ma na to ochotę i wszelką inną zbrodnię popełnia bez hamulca, o ile tylko potrafi ją wykonać a więc ominąć rękę prawa pisanego.
Ja przecież swego zdania nie wygłaszam, tylko pytaniami wydobywam stanowisko mego znajomego. To dla niego kłamstwo jest tak codziennym chlebem, że, jego zdaniem, jeśli ktoś nie kłamie, to tylko dlatego, że nie potrafi. Stąd dla niego, naprawdę, na jedno wychodzi: ten co potrafi kłamać i ten co kłamie naprawdę. On to po sobie samym uważa. Potrafi i prawdę powiedzieć i skłamać, kiedy potrzebuje, bez zająknienia. I jest przekonany, że to ma właśnie przez swoje wysokie mistrzostwo we wszech kierunkach i swoją niebywałą sprawność intelektualną. To on miesza te dwa pojęcia — nie ja. On się kompromituje swoim brakiem protestu a ja? Ja tylko pytam i notuję.

X
OBRAZEK SATYRYCZNY I JEGO ZNACZENIE
Sokrates żartuje z Hippjasza w żywe oczy.

obrazek „Bardzoś mądry przecież, boś się sam chwalił zdolnościami wszechstronnemi przed bezkrytycznym tłumem gapiów“. To jest jaskrawe nabieranie sofisty. Jest i drugie osłonięte jako tako. Bo jeśli Hippjasz nieco kłamał wówczas twierdząc, że sam tyle pięknych przedmiotów wykonać potrafi, i jeśli, pamiętając to, ma w tej chwili nieczyste sumienie, to tem łatwiej przyzna Sokratesowi, że właśnie jego wybitna swada i mądrość oratorska uczyniła go zdolnym do tego kłamstwa. Gdyby nie był mistrzem w mówieniu, nie potrafiłby i nieprawdy powiedzieć tak zręcznie i przekonywująco, jak potrafił.
Następnie, jeżeli pasek perski sfałszował, podrobił, to znowu dowiódł, że i w tym zakresie trzeba być majstrem, jeżeli się chce fałszywe wartości wytwarzać łudząco. A do tego zmierza Sokrates. W jego ustach na jedno wychodzą słowa: mistrz, zdolny, tęgi, dzielny, rozumiejący się na rzeczy, dobry.
Sokrates apeluje do pamięci Hippjasza, a że Hippjasz niechętnie do niej sięga, aby w niej nie znaleźć argumentu za zdaniem przeciwnika, Sokrates żartuje znowu z sofisty mówiąc, że zapomniał o jego sztuce pamiętania.
Ostatniem zdaniem jakby suggerował przeciwnika; równocześnie wypowiada w niem własne przekonanie, które twierdząco sformułować można: w zakresie każdej wytwórczości jeden i ten sam człowiek, a mianowicie mistrz posiada warunki do produkowania wartości prawdziwych i wartości fałszywych, pozornych. Do wytwarzania bowiem jednych i drugich potrzebna jest umiejętność i znajomość rzeczy, którą właśnie tylko mistrz posiada.
Na twierdzenie tak sformułowane można się zgodzić; nie można się zaś godzić na to, żeby mistrz w każdym zakresie wytwórczości produkował naprawdę wartości fałszywe, pozorne, obok prawdziwych.
Tymczasem tak właśnie brzmi ostatnie, pytająco ujęte, zdanie tego rozdziału. Hippjaszowi musi się to zdanie ogromnie podobać. Gdyby nie to, że ono skierowane przeciw jego rozróżnieniom popisowym, zgodziłby się na nie otwarcie i z radością. To przecież jego własne pojęcie dzielnego człowieka, pojęcie typu, który jest zdolny „do wszystkiego“.

XI
Nie mogąc tedy oponować, a nie chcąc się zgodzić, daje odpowiedź, która nic nie mówi, odracza decyzję. Sokrates widzi milczącą zgodę sofisty na tę przesłankę wyjętą z jego systemu wartości, dołącza do niej poprzednio ustaloną pochwałę Odysseusa i Achillesa i wysnuwa stąd wniosek, że niema między tymi bohaterami zasadniczej różnicy. Jeśli obaj są ludźmi wybitnymi, będą obaj zdolni zarówno do dobrego jak i złego, wynikałoby w jednem sformułowaniu — będą obaj robili i źle i dobrze, wynikałoby w sformułowaniu drugiem. To drugie zdaje się akcen tować Sokrates, na co Hippjasz wraz z czytelnikiem wypadają z równowagi. Hippjasz dlatego, że Sokrates obalił jego popisową tezę, z pomocą pojęcia dzielnego człowieka, które sofiście z pod serca wydobył; czytelnik dlatego, że poznać nie może Sokratesa. Co ten człowiek mówi? To on? Ale Sokrates nie mówi od siebie. On Hippjaszowi ułatwia wnioski z Hippjaszowego stanowiska. On mówi tak niejako: zobacz Hippjaszu! Jeżeli twój doskonały typ nie ma żadnych hamulców postępowania, oprócz prawa pisanego, to, jeśli będzie mądry, będzie popełniał łotrostwa równie zręcznie jak czyny bohaterskie. Jeśli Odysseusa i Achillesa uważasz za typy doskonałe, spodziewaj się po obu równie wielkich szelmostw,
TEZA SOKRATESA
jak chwalebnych czynów i nie rób między nimi różnicy, skoro obu stawiasz na jednym podejrzanym piedestale.
XII
Żartem dowodzi Sokrates, że i Achilles kłamie. Kłamstwem jego mają być postanowienia i groźby niedotrzymane. Jednakże dowieść, że ktoś się myli, nie znaczy dowieść, że kłamie. Achillesa postanowienia były mylne — nie widać wcale, żeby, wypowiadając je, zamierzał przez to kogokolwiek w błąd wprowadzić. Bez tego zaś niema kłamstwa dla nas.
XIII
Jednakże Sokrates i Hippjasz nie tak pojmują kłamstwo. Z ust Hippjasza bowiem pada teraz osobliwe zdanie o Achillesie, w którem Sokrates nie widzi widocznej dla nas sprzeczności. Hippjasz twierdzi, że Achilles kłamie mimowoli i bez zamiaru, tylko Odysseus kłamie z zamiarem i umyślnie.

Ktokolwiek kłamstwo pojmuje jako coś zamierzonego i umyślnego, musi w tej charakterystyce Achillesa znajdować sprzeczność wewnętrzną. Obaj rozmawiający jej nie znajdują. Jeżeli się tedy nie mylą grubo, muszą chyba przez kłamstwo rozumieć nie: rozmyślne i zamierzone wprowadzanie w błąd, tylko kłamać znaczy u nich zapewne: być okazją, czy też być przyczyną świadomą lub nieświadomą, dobrowolną lub mimowolną cudzego błędu. Tylko przy takiem rozumieniu wyrazu kłamstwo i kłamca, można mówić o kłamstwie nieumyślnem. Rozumienie bardzo szerokie i ryzykowne, bo kłamcą trzebaby wtedy nazywać także i otyłego sąsiada, którego ktoś po zmroku wziął za furę siana i kłamcą byłby wtedy człowiek czterdziestoletni, który na 30 lat wygląda i t. d. Oni również mimowoli powodują błędy otoczenia, ale kłamcami ich nazywać nie mamy ochoty.
Sokrates jednak zdaje się przyjmować to osobliwe rozumienie, a zamiast je rozpatrzeć, dowodzi na żart chytrości Achillesa figlarnym doborem miejsc z Homera i powoływaniem się na tradycyjne mity, których przecież poważnie nie traktuje. Chodzi mu przedewszystkiem o efekt, który padnie w następnym rozdziale.

XIV
Tęższy, lepszy jest Odysseus od Achillesa, bo każdy umyślnie kłamiący lepszy, tęższy jest od kłamcy mimowolnego. Zaznaczyć warto, że dotychczas wcale nie padło nawet, a nietylko nie zostało dowiedzione twierdzenie, na które się Sokrates powołuje, jako na rzecz ustaloną w rozmowie: że ci, którzy umyślnie kłamią, tężsi, lepsi są niż ci, co nieumyślnie. Padło tylko twierdzenie brzmiące nieco podobnie jakby odwrotność tego teraz, a mianowicie: Ludzie tężsi, lepsi (wyżej stojący intelektualnie) posiadają warunki do umyślnego wprowadzania drugich w błąd. Mówiło się o tem niejasno w rozdziale dziesiątym, ale nie wolno tego tak odwracać, jak to robi w tej chwili Sokrates. Chyba, że to próba, czy się sofista zgodzi. Powiedzenie Sokratesa ma też formę pytania, któremu mógł był Hippjasz zaprzeczyć.
U Hippjasza jednak źle jest ze sztuką pamiętania. On zaprzecza osobliwej zasadzie Sokratesa, ale tylko z punktu widzenia przyjętych poglądów opinji
TEZY HIPPJASZA
popularnej i prawa pisanego. Temsamem opowiada się Hippjasz przy następujących tezach: 1) Istnieją zbrodnie nieumyślne, czyli do złego czynu niekoniecznie potrzeba złego zamiaru. 2) Kto umyślnie źle robi, jest gorszy od mimowolnego zbrodniarza. 3) Kogo spotyka przebaczenie i łagodniejsze prawo, ten jest lepszy.

Sokrates zdaje się podzielać tezę pierwszą, bo dyskutuje o wartości mimowolnych zbrodniarzy, zamiast powiedzieć, że takich wogóle niema, bo do istoty złego czynu, naszem zdaniem przynajmniej, należy zła wola, zły zamiar i stąd my wogóle nie uznajemy zbrodni nieumyślnych.
Sokrates uznawał jednak zbrodnie i bez złego zamiaru i nietylko Sokrates. Przecież Edyp król miał szereg takich zbrodni na sumieniu mylnie ustawionem. Zatem tu znowu podobnie jak w pojmowaniu kłamstwa odbiega Sokrates od naszego rozumienia rzeczy. My oceniamy zamiar i charakter działającego człowieka, a nie oceniamy czynności samej przez się — on ocenia widać czynności same i pewne czynności nazywa złemi bez względu na to, z jakiego wynikły zamiaru i o jakim świadczą charakterze. Zabić ojca naprzykład, czy zabrać własność nieswoją, jest czynem złym, jego zdaniem, bez względu na to w jakim go ktoś dokonywa zamiarze i w jakiejby działający pozostawał wierze.
Na trzecią tezę Hippjasza Sokrates się, oczywiście, nie zgodzi — on ma pogardę dla takich popularnych kryterjów wartości. Co do drugiej zajmuje stanowisko wprost przeciwne; twierdzi, że kto umyślnie źle robi, lepszy jest od tego, co nieumyślnie. Dowieść tego spróbuje w trzech ostatnich rozdziałach dialogu.

XV
SPOWIEDŹ SOKRATESA
Tymczasem wyświetla w paru słowach, skąd mu się tak osobliwe zdanie wzięło. Żartami zwraca uwagę na swą stałą opozycję przeciw poglądom przodowników szerokich kół i potrzebę analizy pojęć i twierdzeń kursujących; nazywa to swoją niewiedzą i świadectwem nieudolności intelektualnej. Rozumie swoje słowa akurat wprost przeciwnie, niż je wypowiada. I oto żywy przykład na to, jak jeden i ten sam człowiek wybitny i prawdę mówi i równocześnie drugich w błąd wprowadza. Sokrates prawdę mówi, że największem świadectwem niewiedzy różnić się w zdaniu z ludźmi mądrymi, ale, zwracając te słowa do Hippjasza w tej właśnie chwili, wprowadza go w błąd, bo sofista musi, wobec tego, najfałszywiej myśleć, że Sokrates jego właśnie ma za mędrca.

Cały ustęp o zmartwieniu z powodu różnicy zdań z ludźmi mądrymi ma w ustach Sokratesa sens wprost przeciwny, niż dosłowne brzmienie. Nie on sam się martwi niezgodą z Hippjaszem, ale Hippjasz się niem martwić powinien, chociaż mu to nie w głowie.
Sokrates ma zmartwienie, ale nie to. Nie on się chce leczyć u Hippjasza, tylko on lekarstwo przynosi Hippjaszowi. Dobrze wie, że nadarmo. Nie napadło go coś w tej chwili z tem podnoszeniem umyślnych przestępców nad mimowolnych i nieświadomych, tylko mu się nasuwają ostateczne konsekwencje kultu dla sprawności życiowej, który podziela z sofistą, jeno życie rozumie inaczej.
Sokrates bawi się tem nieporozumieniem, które sam powoduje; w takiej masce tylko odsłania siebie samego, wypowiada swoje najserdeczniejsze biedy i kłopoty duchowe; spokojny, że ich nie dojrzy tępy uczestnik rozmowy. Czyżby Platon podobnie traktował czytelnika, jak Sokrates Hippjasza?
W całym dialogu Sokrates platoński żartuje, ale pod tą maską zdają się kryć rzeczy poważne. Te żarty nie wyglądają, jakby były produktem zimnych a chytrych kombinacyj słów z amatorstwa logicznego, dla zabicia czasu i wprowadzenia w kłopot niewtajemniczonych w sekrety żargonu — w nich się przebija pewne rozdroże duchowe.
Sokrates sam górował nad otoczeniem tylko sprawnością intelektualną. Tę jego wartość ceniono powszechnie i tylko tą wymuszał pokłon od przyjaciół i nieprzyjaciół. Stąd odruchowo i zgodnie z duchem epoki i on i Platon sprawność intelektualną postawili na ołtarzu, stąd się urodził ich kult mądrości, ich ideał mędrca. Wszelkie wartości człowieka, wszelką dzielność zasadzał Sokrates na mądrości. Jeżeliby jednak najwyżej w człowieku cenić mądrość i tylko mądrość — a mądrym nazywać, jak to pospolici ludzie robią, tego, który się trafnie i korzystnie orjentuje w zmysłami dostrzegalnej rzeczywistości — wówczas wypadnie szanować i sprytnych łotrów, którzy sobie umieli powodzenie zapewnić, wypadnie przyznać, że ideał człowieka najlepiej jest dysponowany nietylko do bohaterstwa, ale i do zbrodni, wypadnie nie robić różnicy między kutym oszustem, który się sprytnie od cykuty wymigał, a człowiekiem niewinnym a mądrym, któremu ją wypić kazano i wypił. Chyba różnicę in minus i niżej cenić Sokratesa, niż Archelaosa Macedończyka, niżej Achillesa, niż Odysseusa. Sokrates się Platonowi często w snach twórczych zlewał w jedno z Achillesem. Przecież typy Odysseusów są, po ludzku rzeczy biorąc, mądrzejsze, sprawniejsze intelektualnie od Achillesów.
Platon mógł Sokratesa nazywać mędrcem, czyli dobrze zorjentowanym w rzeczywistości i zachować kult dla niego, jak to było jego serdeczną potrzebą, bo rozszerzył w swojem rozumieniu granice rzeczywistości o cały świat nadzmysłowy, o mistyczne dzieje duszy przed urodzeniem i po śmierci, o nadświatowe prawo i porządek moralny, w których się umysł Sokratesa miał dobrze orjentować. Pod tym nadprzyrodzonym warunkiem Sokrates mógł zostać mędrcem nadal i Achilles mógł uchodzić za lepszego, sprawniejszego niż Odysseus. Dla przeciwników Sokratesa i Platona, którzy uznawali tylko porządek i świat zmysłowy, kult sprawności intelektualnej prowadził nieuchronnie do rozgrzeszenia Odysseusów a poniżenia Achillesów.
Stąd mógł Platon mówić niejako Hippjaszowi: „Ja wiem, co chroni mądrego człowieka od zbrodni i dlaczego największy mędrzec nie jest największym filutem, ale ty tego nie wiesz i ze swego stanowiska nie masz prawa wiedzieć. Z twojego stanowiska Odysseus i każdy inny oszust kuty i obrotny będzie więcej wart od typów czystych a prostodusznych. W twoim czysto przyrodzonym poglądzie na świat i związanym z nim systemie ocen, ideał sprawności intelektualnej nie ma się czem uchronić od oszustwa i od innej zbrodni“.
Platon dzieli ze sofistami kult dla rozumu, dla wybitnej głowy, dla tęgiego, zdolnego człowieka. Różni się od nich w ocenach etycznych tylko dzięki hipotezie świata i prawa nadziemskiego.
Bez tej hipotezy, uważał, wychodzi się stanowczo poza dobro i zło, zatraca się różnice między Achillesem i Odysseusem, a nawet musi się palmę przyznać ostatniemu. Nie pomogą hippjaszowe powoływania się na prawo pisane, na opinję publiczną. To będą przecież wybiegi poza ramy danego systemu wartości.
Jednakże Platon sam sobie doskonale zdawał sprawę z tego, że jego wiara w nieśmiertelność duszy jest tylko wiarą i przypuszczenie prawa nadprzyrodzonego jest tylko przypuszczeniem. Trzeba sobie taką piosnkę, niby dziecięciu, do snu śpiewać a w rzeczywistości może to tak jest, a może i nie tak — w ten sens kończył przecież Fajdona i Obronę i taką minę miał w wielu miejscach w Fajdrosie. W takich momentach pytania postawione w Hippjaszu Mniejszym przestawały być żartem dla niego. „Kto wie ostatecznie, tak mógł sobie myśleć wtedy, kto wie, czy mędrzec, który się krępuje i odmawia sobie i opanowuje swój temperament, aby przejść przez życie bez niczyjej krzywdy, kto wie, czy nie przegrywa stawki życia? Kto wie, czy ma jakikolwiek sens zabraniać czegokolwiek człowiekowi mądremu; czegokolwiek zechce i cokolwiek zrobi człowiek mądry, zawsze on więcej wart, niż nieodpowiedzialny typ intelektualnego kaleki“.
Te myśli nie mogły być dalekie od Platona samego; rozwinął je w Gorgjaszu w ustach Kalliklesa. Stąd nie żartuje Sokrates, kiedy się spowiada z pokus w tym kierunku. Momenty, w których świadomi, inteligentni zbrodniarze wydawali mu się więcej warci od nieświadomych i mimowolnych przestępców, a ci, ograniczeni i głupotą mimowoli zło powodujący w najgorszem stawali świetle, te momenty dają się doskonale pojąć u Platona i Sokratesa na tle ich kultu dla rozumu, a musiały im się szczególniej wyraźnie narzucać wtedy, gdy nadprzyrodzony świat tracił dla nich na chwilę charakter niewątpliwej rzeczywistości.
Stąd i sobie samemu i sofistom świeckim mógł Platon słusznie postawić to pytanie: kogo mam cenić wyżej: świadomego, inteligentnego człowieka, który wie co i dlaczego robi; wszystko jedno, coby robił, czy nieinteligentnego i nieodpowiedzialnego, który nie wie co robi; wszystko jedno, czy złego coś popełnia, czy też mu się coś dobrego udało. Pytanie to nie jest figlem aż do rdzenia, a odpowiedź na nie uzyskana nie jest tylko żartem, choć ma minę figlarną, coś jak to: Lepiej z mądrym zgubić, niźli z głupim znaleźć.

XVI
DOBRO ETYCZNE JAKO ZDROWIE I SPRAWNOŚĆ CZŁOWIEKA
Chodzi teraz o uzasadnienie twierdzenia, że lepsi są ci, którzy źle robią umyślnie, niż ci, co błądzą mimowoli. Jakie znaczenie ma użyty tutaj ważny wyraz „lepszy“, widać z toku dowodzenia.

Dzisiejszy człowiek nauczył się w jakiemś innem znaczeniu mówić o dobroci człowieka, a w innem o dobroci narzędzia. Dobry człowiek, to u jednych postępujący wedle przepisów religji, wedle innych człowiek łagodny i życzliwy całemu światu i gotów pomagać każdemu; podczas gdy narzędzie dobre znaczy narzędzie sprawne, celowo zbudowane, nieuszkodzone, dokładnie spełniające swe zadanie, doskonałe.
Platon chce używać wyrazu „dobry, lepszy“, kiedy o człowieku mówi, w tem samem znaczeniu, w jakiem go używa o narzędziu lub czynności jakiejkolwiek. Stąd u niego dobry znaczy wszędzie w tym samym odcieniu sprawny, tęgi, wart pochwały, nieuszkodzony, doskonały; czy to o człowieku mowa, czy o zwierzęciu, narzędziu lub czynności. Zły zaś znaczy tyle co lichy, niesprawny, popsuty, do niczego, nieudolny — czy to będzie człowiek, czy rzecz.
I to nie jest pomyłka z jego strony lub nieuwaga. On naprawdę tak rzeczy widział i tak je rozumiał. Człowiek zły był w jego oczach kaleką intelektualnym, miał popsuty wzrok ducha, nie wiedział, jaki sobie samemu los gotuje po śmierci, jaką szkodę i brzydotę przynosi swemi postępkami własnej duszy. A dobry człowiek, to był, jego zdaniem, typ sprawny w stosunku do rzeczywistości, ale niezmysłowej, ukrytej przed oczyma pospolitych ludzi. Stąd z całą świadomością zaczyna teraz rozważanie od zestawienia różnych przykładów niesprawności fizycznej.
Uogólnia luźne uwagi przy końcu rozdziału twierdząc, że lepsze, bardziej pożądane, są narzędzia zmysłowe sprawne, któremiby można pracować w sposób właściwy lub, jeśliby kto zechciał, w sposób umyślnie niewłaściwy, lichy.

Platon ma ten sam punkt wyjścia co i sofiści. Używa przecież tego samego języka. I u niego i u nich dobry znaczy sprawny; i on i oni odczuwają szacunek na widok jednostki zwycięskiej, przełamującej się, mimo przeszkód i trudności, na górę, na słońce, aby chodzić w triumfie i bezpieczeństwie wszelakiem. To jest „dobry typ“ w zasadniczem pojęciu i Platona i sofistów; ten sam ideał. Tylko u Platona ideał ten powiada: znalazłem znakomitą drogę na wierzch, której ci głupcy z tego świata nie znają. Dalejże. Znośmy krzywdy, panujmy nad sobą, odmawiajmy sobie za życia, a zrobimy brylantowy interes po śmierci. Taki sam typ u sofistów powiada: Nie głupim puszczać wróbla z garści dla malowanego kanarka na dachu. Rób, rób interes pośmiertny; ja tymczasem zrobię doczesny. Gwałcić i łamać lubimy obaj. Tylko ty siebie samego, ja wolę to, co poza mną.
XVII
Zwolna i duszę ludzką Platon pojmować zaczyna jako narzędzie, którem rozum kierownik rządzi.

W Fajdrosie przedstawia stosunek między rozumem a niższemi stronami duszy, zapalczywą i pożądliwą. Niższe części duszy to niby konie dwa u rydwanu, którym rozum kieruje.
Jeżeli z temi częściami duszy ludzkiej ma się rzecz podobnie, jak z wszelkiemi innemi narzędziami, to tak samo jak w poprzednich wypadkach będzie i tu: kto potrafi źle robić umyślnie, kiedyby zechciał a nie musi źle robić mimowoli, choćby nie chciał, ten, widać, sprawniejszą ma parę rumaków w sobie i pewniejszego woźnicę nosi w głowie. Takby kiedyś powiedział Platon językiem Fajdrosa. Więc np. kto potrafi błędnie rozumować, jeśliby zechciał a kiedy zechce, rozumuje trafnie, kto potrafi zapominać co zechce i kiedy zechce, kto potrafi pić nad miarę, jeżeliby zechciał, ale wcale nie musi tego robić, choćby nie chciał i kto potrafiłby się zemścić straszliwie, gdyby zechciał, a nie ma wewnętrznego musu, któryby go wbrew jego woli nieodparcie do zemsty popychał i t. d., ten lepszy jest, sprawniejszy, niż ktoś, ktoby te wszystkie nieładne rzeczy robił pod przymusem wewnętrznym, a więc robił nieumyślnie, nie wtedy, kiedyby tego rozumnie chciał.
To są myśli, na które i zgodzić się można i łatwo je pojąć u Platona. Wyrażone jednak w formie figlarnej przez to, że Platon opuszcza słówko „potrafi“ w zwrocie: Lepsza dusza umyślnie źle robi. Podobnie, jak na początku dialogu mówił, że dobry astronom znakomicie o gwiazdach kłamie, zamiast „kłamaćby potrafił“, o co mu przecież najwidoczniej szło — tak i teraz czytelnik wraz z Hippjaszem w zdumienie wpada nad temi umyślnemi zbrodniami „dobrej duszy“, podczas gdy chodzi przecież tylko o intelektualne warunki tych zbrodni, które niewątpliwie siedzą w człowieku tęgim.
Jeśli jednak Platon to ważne słówko opuszcza, to znowu nie musi być jego pomyłką, ani świadectwem nieudolności. Mówi z Hippjaszem, który nie uznaje świata nadziemskiego i platońskich nadprzyrodzonych pobudek postępowania. Dla niego więc nie istnieją hamulce, któreby tęgiego, zdolnego człowieka miały powstrzymywać od czynów złych, a docześnie korzystnych. On je, dzięki swym zdolnościom, najsprawniej popełniać potrafi i hippjaszowy ideał popełnia je naprawdę, bez żenady, byle tylko uniknąć skazania. Słusznie tedy robi Platon, kiedy Hippjasza stawia przed pytanie wysnute z jego założeń, na które sofista, gdyby był szczery i miał cywilną odwagę, powinien odpowiedzieć twierdząco.

GŁÓWNE PYTANIE DIALOGU
Pytanie, do którego doprowadza Sokrates Hippjasza da się tak sformułować, jeżeli się chce uniknąć wieloznaczności, którą w dialogu zwięzła forma pytania może za sobą pociągać. „Zastanów się, czy, chcąc być konsekwentnym, nie powinieneś chwalić ludzi, którzy planowo i sprawnie popełniają czyny powszechnie ganione i cieszą się przytem powodzeniem, a niżej stawiać w swojej ocenie ludzi, którzy takie czyny popełniają niechcący? A pamiętaj, że sprawność cenisz nadewszystko“.

Tak jest, powinienby powiedzieć Hippjasz. Dzielny człowiek, w mojem rozumieniu, popełnia i „zbrodnie“ planowo, umyślnie, kiedy to uważa za właściwe. „Zbrodnie“ jego to nie są upadki i fałszywe kroki i niezgrabności moralne, to są świadomie obrane, choć powszechnie ganione, metody działania, przed któremi on się nie cofa, choć je tłum potępia. Tak; dzielny człowiek robi źle umyślnie, a człowiek lichy robi źle niechcący.
Na taką odwagę zdobędzie się Kallikles w Platońskim Gorgjaszu; on to powie otwarcie i szeroko; Hippjasz jest „mniejszy“ od Kalliklesa, bo się wstydliwie chowa przed konsekwencjami swego zasadniczego stanowiska za parkan kursujących opinij i naraża się na to, że mu Sokrates musi na początku rozdziału ostatniego mówić zcicha, a z zimnym uśmiechem: „Myślałem, że i dla ciebie coś wynikło“. Przecież przedewszystkiem dla niego.

XVIII
Sokrates stawia Hippjasza przed ostatnią nieprzyjemną konsekwencją. Jeśli uważasz, że sprawiedliwość to moc, lub wiedza, lub jedno i drugie, czyli, jeśli sprawiedliwym nazywasz człowieka sprawnego życiowo (wiedza jest także objawem i warunkiem sprawności życiowej), to nazywaj sprawiedliwymi, a więc oceniaj etycznie dodatnio ludzi, którzy planowo i z powodzeniem popełniają czyny powszechnie ganione — to są przecież typy sprawne życiowo przy twojem rozumieniu życia — przyznasz, i posiadają wiedzę, w twojem rozumieniu. Wiedzą, jak najsprytniej i bezkarnie kraść i oszukiwać i mordować skrycie. To będą, w twoim systemie wartości, typy sprawiedliwe i dobre. Będą, bo czem się zasłonisz przeciw tej konsekwencji, skoro sprawność życiową cenisz nadewszystko i sprawiedliwość do niej sprowadzasz?

Hippjasz nie mógł znaleźć odpowiedzi; Platon znajdował ją dla siebie w fantastycznym pomyśle życia przyszłego i sądu i kary po śmierci, ale w momentach, kiedy krytycyzm brał w nim górę nad fantazją, gorzko mu być musiało. I może nie jest tylko figlem bezradna mina Sokratesa, który się do byle Hippjasza zwraca o pomoc i radę, sam jej chwilami nie znajdując w granicach świata doczesnego.
Furtkę swoją na drugi świat Platon zaznacza w jednem ze zdań ostatnich. Ono brzmi: „Jeśli tylko istnieje ktokolwiek taki“. Czyli: żaden człowiek nie robi źle umyślnie. Każdy chce „właściwie“ dobra a tylko przez ograniczenie rozumu i słabość woli upada. Niema więc umyślnych zbrodni i występków, są tylko upadki dusz mimowolne. Tę naukę rozwinie Platon w Gorgjaszu. Tu powiada niejako: „Gdybym nie wierzył w całą moją, dość osobliwą, naukę o zaświatach, nie wiedziałbym sam, na czem właściwie oprzeć etykę i czem powstrzymać od zbrodni człowieka, któryby jej dokonać potrafił, a przydałaby mu się na coś“.

CZEM JEST TEN DIALOG DLA PLATONA
Tak więc, rozmawiając ustami Sokratesa z Hippjaszem, rozmawia i sam ze sobą. Z wysokiego kultu dla rozumu i sprawności życiowej wysnuwa ostateczne konsekwencje, które go niepokoją chwilami a Hippjasza stale niepokoić powinny. Źle się czuje w swoim niepokoju Sokrates, ale w gorszej sytuacji poznawczej zostaje Hippjasz, jeżeli niepokoju odczuwa, a nie może przyjąć następstw, do których jego własne stanowisko prowadzi.

Ostatnie słowa Sokratesa najwyraźniej ostrzegają, żeby bezwzględnego kultu dla rozumu w znaczeniu doczesnem, któryśmy w jego ustach słyszeli, aż do kolizji z zakorzenionem poczuciem etycznem, nie brać za jego trwałą własność, tylko za pokusę, za eksperyment myślowy. Wyznanie bardzo cenne i interesujące. Jeżeli Sokrates platoński wyraźnie i wprost powiada, że przecież niekiedy i sam staje na tem świeckiem stanowisku, to łatwiej pojąć, dlaczego Kallikles w Gorgjaszu, ów praojciec Nietzschego, mówi tak przekonująco, barwnie i tak od serca. Platon nie potrzebował podsłuchiwać i podpatrywać, jak jego przeciwnicy mówili w podobnym duchu. Tu wyznaje, że przeciwnika nosił w sobie samym. A wyznać mu było tem łatwiej, że Hippjasz, a z nim może i który z czytelników wziął to wyznanie za żart, lub nie zwrócił na te słowa uwagi.

CZEM BYĆ POWINIEN DLA CZYTELNIKA
Obok toku myśli spotkanego w Hippjaszu Mniejszym nie powinien czytelnik współczesny przechodzić mimo, bo kwestje i kłopoty w nim dotknięte żyją równie dobrze dziś, jak przed dwoma tysiącami lat i więcej.

Dziś tak samo, jak wtedy, żywa istnieje potrzeba uzasadnienia systemu wskazań obyczajowych w sposób trwały, wolny od sprzeczności wewnętrznych. Tymczasem i wtedy i dziś kładzie się najczęściej pod etykę fundament z mitu i legendy. Materjał to jest kruchy ogromnie i nie ostoi się w głowach otwartych; pęka i kruszeje zazwyczaj już bardzo wcześnie: kiedy tylko człowiek przestaje powtarzać bezmyślnie to, co mu w dziecinne uszy kładziono, a zaczyna myśleć nad tem, co widzi i czyta. Wtedy też traci ów etyczny grunt pod nogami i jeśli się wogóle czego trzyma, to konwenansu, opinji publicznej, o ile ona istnieje i sięga aż do jego dróg osobistych, trzyma się nawyknień pozbawionych teraz legitymacji intelektualnej, albo tych wskazań, jakie mu dobrze zrozumiany własny interes dyktuje. I gdyby mu kto, jak Sokrates Hippjaszowi, pytanie postawił: dlaczego właściwie nie kradniesz i nie kłamiesz, choćby cię nie schwytano, na jakiej się opierasz zasadzie ogólnej i jakie cię od tego powstrzymują pobudki, byłby w kłopocie.
Z pod tego kłopotu wyziera wielki pesymizm. On mówi: niema innych podstaw pod reguły obyczaju, poza mitem i legendą dla małych dzieci i bezkrytycznego ludu.
Pesymizm zupełnie nieuzasadniony. Ten człowiek powinienby to tylko powiedzieć: Ja nie znam innej etyki, jak tylko tę, opartą na micie i legendzie, bo nie pokazano mi innej i zawsze mi mówiono, że innej niema i być nie może. Ten pesymizm we mnie zaszczepiono w dzieciństwie, a ja miałem ważniejsze rzeczy do roboty, niż się oglądać za świeckiemi podstawami etyki, tembardziej, że i bez nich doskonale żyć można.
Tymczasem świeckie podstawy norm obyczajowych dadzą się sformułować i oprzeć na właściwym większości dzieci i dorosłych instynkcie społecznym. Ten daje sankcję najogólniejszym jej zasadom, a odżywa się u lepszej większości ludzi, tylko go kultywować potrzeba. On potrafi oświetlić dodatnio najogólniejsze ramy współżycia jednostek w społeczeństwie, a szczegółowe wskazania dadzą się z pewnem przybliżeniem uzasadnić na tej ogólnej podstawie.
Oczywista rzecz, że szkicowanie takiego systemu nie tutaj jest na miejscu — ale myślący czytelnik potrafi się rozejrzeć w już istniejących, o ileby nie miał „ważniejszej“ rzeczy do roboty. Dialog platoński powinien go do tego zachęcić.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Platon i tłumacza: Władysław Witwicki.