Jerozolima/Część I/Gertruda

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Gertruda.

Z Gertrudą stało się coś dziwnego, coś, czego nie mogła opanować ani odeprzeć od siebie, coś co się bezustannie zwiększało i odbierało jej wszelką wolę.
Rozpoczęło się to z chwilą, gdy się dowiedziała, że Ingmar ją porzucił, a była to ogromna obawa przed widzeniem się z nim, obawa, że mogłaby go spotkać nagle na ulicy, lub w kościele, lub gdziekolwiekbądź. Dlaczego to byłoby tak strasznem, nie umiała powiedzieć, ale czuła, że było to coś, czego znieśćby nie mogła.
Najchętniej byłaby się zamknęła w domu przez dzień i noc, aby była pewną, że go nie spotka, ale to było niemożliwem, dla tak ubogiej dziewczyny, jak Gertruda. Musiała pracować w ogrodzie, była zmuszona odbyć kilka razy dziennie długą drogę na pastwisko, aby wydoić krowy, a często musiała biedź do sklepu po cukier, mąkę i inne rzeczy potrzebne w gospodarstwie.
Kiedy wychodziła na ulicę, zasuwała chusteczkę nad twarzą, nie podnosiła nigdy oczu z ziemi i uciekała, jak gdyby upiory za nią goniły. O ile mogła unikała gościńca i szła wązkiemi ścieżkami wzdłuż rowów lub pomiędzy rolami, gdzie sądziła, iż będzie zupełnie bezpieczną przed spotkaniem się z Ingmarem.
Ale mimoto żyła w ciągłej trwodze. Mógł przecie znaleść się wszędzie. Gdy wiosłowała po rzece, mógł właśnie spławiać tam swoje drzewo, a gdy poszła w las, mogła spotkać go idącego z siekierą do roboty.
Gdy klęczała w ogrodzie i wyrywała chwast, podnosiła co chwilę głowę, aby w sam czas móc uciekać, na wypadek, gdyby miał tędy przechodzić.
Myślała z goryczą o tem, że u niej w domu jest on zbyt dobrze znany. Pies nie zaszczekał by, gdyby nadszedł, a gołębie dreptające po żwirze nie uleciałyby przed nim i nie ostrzegłyby jej szelestem swych skrzydeł.
I trwoga jej nie tylko nie malała, lecz z każdym dniem rosła jeszcze. Cały jej ból i cała jej krzywda zamieniła się w trwogę i lęk, i z każdym dniem zmniejszała się jej siła odporna.
„Nadejdzie dzień, kiedy nie stanie mi odwagi, aby wyjść przed drzwi domu“, myślała, „Staję się coraz dziwniejszą i boję się wprost ludzi, a może nawet tracę rozum“.
„O Hoże, o Boże! błagała Gertruda. „Weź ode mnie tę straszną trwogę! Widzę, że matka i ojciec uważają mnie już za oszalałą. O Boże mój pomóż mi!“
I właśnie kiedy trwoga doszła kulminacyjnego punktu u Gertrudy, zdarzyło się pewnej nocy, że miała ona dziwny sen.
Śniło jej się, że idzie w południe z wiadrem na pastwisko, aby wydoić krowy. Bydło pasło się na łące oparkanionej daleko w lesie i szła wązkiemi ścieżkami, wzdłuż rowów i pomiędzy polami. Czuła że z trudem chodzi, była tak zmęczona i osłabiona, że ledwie mogła ruszać nogami. „Co mi jest?“ pytała się we śnie. I odpowiedziała sama sobie: „Jesteś znużona, bo wleczesz taki ból z sobą.“
Nakoniec zdawało jej się, że doszła do pastwiska. Ale gdy przyszła na oparkanioną łąkę, nie widziała nigdzie bydła. Przestraszyła się bardzo i szukała zwierząt w krzewach i nad strumykiem i w lasku brzozowym.
Idąc tak odkryła otwór w płocie, który prowadził do lasu. Czuła się wówczas bezgranicznie nieszczęśliwą. „Ach, taka jestem zmęczona!“ łkała, a teraz muszę jeszcze biedź w las szukać za krowami“!
Mimoto poszła w las i torowała sobie z trudem drogę przez olbrzymie jodły i kłujące krzewy jałowcowe.
Ale już po krótkiej chwili znalazła się na równej miłej ścieżce leśnej, nie wiedząc sama jak tam doszła. Ścieżka była miękka i trochę ślizka, z powodu brunatnych szpilek jodłowych, któremi była pokryta; jodły sterczały prosto i niebotycznie z obu stron a promienie słoneczne igrały na żółtym mchu pod drzewami. Było tak pięknie i przyjemnie, że trwoga jej zmniejszyła się cokolwiek.
Gdy tak szła ścieżką, ujrzała nagle starą i zgarbioną kobietę, przesuwającą się między drzewami. Była to stara „leśna Marta“, która znała się na czarach. „Straszna to rzecz, że ta stara, złośliwa baba żyje jeszcze, i że ja właśnie musiałam się z nią spotkać!“ myślała Gertruda. I szła ostrożnie dalej, ażeby stara jej nie spostrzegła.
Ale właśnie, gdy miała umykać przed nią, stara spojrzała.
„Poczekaj chwilę, pokażę ci coś!“ zawołała kobieta. I za chwilę już leśna Marta klęczała przed Gertrudą wśród drogi. Wykreśliła koło wśród szpilek jodłowych i postawiła na środek koła płytką mosiężną miskę. „Pewnie teraz ma zamiar czarować“, myślała Gertruda „więc to prawda, że jest czarownicą“.
„Spójrz do miski, a obaczysz tam coś, rzekła leśna Marta. Gertruda spojrzała w dół i drgnęła ze strachu, gdyż na dnie miski ukazała się wyraźnie twarz Ingmara. Równocześnie stara wsunęła jej długą szpilkę do ręki: „Patrz“, rzekła, weź tę szpilkę i przekłuj nią Ingmarowi oczy. Zrób to dlatego, że cię porzucił“. Gertruda zawahała się, ale poczuła dziwną ochotę uczynienia tego „Dlaczego jemu ma być tak dobrze, ma być bogatym i szczęśliwym, a ty masz znosić taki ból?“ I ogarnęła ją niepohamowana ochota posłuchać starą. Skierowała w dół szpilkę. „Uważaj abyś trafiła w sam środek“, rzekła kobieta. I Gertruda pchnęła szybko szpilkę dwa razy w oczy Ingmara. Ale gdy ją pchnęła, zauważyła, że ona weszła głęboko, jak gdyby nie natrafiła na mosiądz, lecz utkwiła w czemś miękiem, a gdy Gertruda wyjęła napo wrót szpilkę, była zakrwawiona.
Gdy Gertruda ujrzała krew na szpilce, zdawało jej się, że doprawdy przekłuła Ingmarowi oczy, i przelękła się tak swego czynu, że wydała głośny okrzyk i przebudziła się.
Gertruda wybuchła tak silnym płaczem, że trzęsła się na całem ciele, i trwało długo zanim nabrała przekonania, że wszystko było tylko snem. „Niech mnie Bóg strzeże i ochroni, ażebym nigdy nie odczuła chęci pomszczenia się na Ingmarze!“’ błagała łkając.
Lecz zaledwie się uspokoiła i usnęła, gdy ten sam sen rozpoczął się na nowo.
Raz jeszcze szła wązkiemi ścieżkami na pastwisko. I znów krowy znikły i znów poszła w las za niemi. I znów doszła do pięknej drogi i widziała promienie słoneczne igrające na mchu. Wtedy przypomniała sobie, co jej się przedtem w śnie zdarzyło i bała się strasznie, że znów spotka leśną Martę, i była uradowana, gdy jej nigdzie nie widziała.
Lecz gdy szła dalej zdawało się jej, że nagle otwierała się przed nią droga między dwoma zielonymi pagórkami. A z otworu wydobywała się naprzód głowa, a potem wygramolił się cały mały człowieczek. Wciąż mruczał on i brzęczał do siebie i Gertruda poznała po tem, kto on był.
Był to „Piotr Mrukajło“, który miał trochę pomieszano w głowie. Czasami żył we wsi, ale podczas lata mieszkał w jaskini leśnej.
Gertrudzie przyszło zaraz na myśl, co ludzie mówili, że jeżeli chce się wrogowi swemu coś złego zrobić, ale tak, aby się to nie wykryło, można użyć do tego Piotra Mrukajłę. Podejrzywano go, że już nieraz był podpalaczem z namowy innych.
We śnie Gertruda zbliżyła się do niego i zapytała niby żartem, czy chciałby podpalić dwór ingmarowski; byłaby z tego zadowoloną rzekła, ponieważ Ingmar kocha dwór bardziej niż ją. We śnie zdawało się jej rzeczą bardzo wesołą, że prosiła o to tego nawpół szalonego człowieka.
Ale, jakże się przestraszyła, gdy szaleniec natychmiast zgodził się na jej propozycyę. Kiwał do niej głową i natychmiast wybrał się do wsi. Pobiegła za nim, lecz nie mogła go dopędzić. Zahaczyła się o gałązki szpilkowe, zapadała się w bagniste bajury i wyślizgiwała się na gładkich kamieniach. Nareszcie doszła do brzegu lasu, ale tu ujrzała z za drzew błyskające płomienie. „Ach, już dokonał zbrodni, podpalił już dwór!“ zawoła i znów przebudziła się z przestrachu.
Gertruda usiadła na łóżku i łzy spływały jej strugami po policzkach. Bała się już położyć i usnąć na powrót, ażeby sen nie rozpoczął się na nowo.
„O Boże, dopomóż mi! O Boże, dopomóż mi!“ łkała. „Nie wiedziałam wcale, że tyle złości jest w mojem sercu! Ale Boże, tyś świadom tego, że ani razu nie myślałam o tem, aby się zemścić na Ingmarze! O Boże, nie dopuść, aby ten grzech przyszedł na mnie!“
„Ból jest niebezpieczny!“ zawołała, załamując ręce. „Ból jest niebezpieczny! O, ból jest niebezpieczny“!
Sama nie wiedziała może jasno, co chciała przez to powiedzieć, czuła tylko, że biedne jej serce było niby ogrodem, pozbawionym wszystkich kwiatów, w którym teraz przechadzał się smutek, sadząc w nim ciernie i jadowite rośliny.
Przez całe przedpołudnie Gertruda miała uczucie, jakby jeszcze wciąż śniła. Nie była zupełnie przebudzona: sen jej był tak wyraźny, że nie mogła o nim zapomnieć.
Dreszcz ją przejmował na myśl, z jaką radością kłuła Ingmarowi oczy. „To okropne, że stałam się tak złą i mściwą“, mówiła do siebie. Nie wiem co mam zrobić, ażeby się od tego uwolnić. Ach już nie wiele brakuje, a stanę się złą i zepsutą!“
W południe Gertruda jak zwykle Wzięła wiadro i poszła doić krowy.
Jak zwykle zasunęła chustkę daleko ponad twarz i nie podnosiła oczu z ziemi. Szła temi samemi wąskiemi ścieżkami, co we śnie, i poznawała też kwiaty rosnące u skraju drogi. I w tym dziwnym półsennym stanie, w jakim była, nie mogła prawie odróżnić, co widzi istotnie, a co tylko w wyobraźni widziała.
Gdy Gertruda doszła do pastwiska, było znów tak jak w śnie, gdyż krów nigdzie nie widziała. Szukała za niemi zupełnie jak we śnie nad strumykiem, pod brzozami i w krzakach jedliny. Ale nie znalazła ich nigdzie, miała jednak uczucie, że muszą tu być, że znajdzie je wnet, skoro się tylko całkiem przebudzi.
Wkrótce odkryła dużą dziurę w płocie i odgadła, że bydło tędy wybiegło.
Gertruda szukała więc dalej za krowami. Szła głębokiemi śladami, które kopyta zostawiły w miękkiej ziemi leśnej, i odkryła wnet, że znajdowała się po drodze do odległej jurty pastuszej.
„Ach, wiem już, gdzie się podziały!“ zawołała Gertruda. Ludzie z Likhofu pognali dziś bydło swe w górę do jurty; a nasze krowy, skoro usłyszały dzwonienie dzwonków, wyłamały sobie tu drogę i pobiegły w las za niemi“.
Niepokój na chwilę wyrwał dziewczynę z sennego stanu. Postanowiła wyjść na górę i zabrać krowy, inaczej bowiem nie można było wiedzieć, kiedy je pognają do domu. I szybko zaczęła wchodzić na stromą, kamienistą górę.
Ale po chwili droga przestała być stromą, zrobiła ostry zwrot i była teraz równa i gładka, posypana miękkiemi szpilkami.
Gertruda poznała ją ze snu; oto te same plamy słoneczne igrały na żółtawobiałym mchu i o to te same wysokie drzewa.
Gdy Gertruda poznała drogę, wpadła znów w ten sam stan półsenny, w którym była całe przedpołudnie i oczekiwała prawie, że zdarzy jej się coś nadnaturalnego. Śledziła pomiędzy jodłami, czy nie ujrzy jakiej z tych dziwnych postaci, które prześlizgują się wśród leśnych cieni.
Nie spostrzegła jednak niczego poruszającego się między drzewami, ale w duszy jej dziwne powstały myśli: „A gdybym tak doprawdy zemściła się na Ingmarze? Może wtedy uwolnioną byłabym od tej strasznej trwogi? Może nie musiałabym wtedy oszaleć? Może sprawiłoby mi to przyjemność, gdyby Ingmar tak cierpiał, jak ja teraz cierpię!“
Piękna ścieżka jodłowa wydawała jej się nieskończenie długa. Szła już prawie godzinę i była zdziwiona, że nie stało się nic cudownego. Nakoniec droga wybiegła na równą łąkę leśną.
Było to piękne, niewielkie miejsce, porosłe świeżą soczystą trawą i mnóstwem kwiatów. Z jednej strony wznosiła się stroma ściana górska, z drugiej strony stały kwitnące kaliny między jasnozielonymi brzozami i ciemnemi jodłami. Dość szeroki i obfity potok toczył się po pochyłości, przewijał się wężykowato przez łączkę i wpadał w czeluść porosłą bujnemi krzewy i młodym lasem.
Gertruda nagle stanęła. Wiedziała teraz gdzie była. Był to tak zwany „Czarny potok“, o którym ludzie dziwne opowiadali sobie rzeczy. Często już zdarzyło się, że przechodząc przez potok ludzie nagle stawali się jasnowidzącymi i widzieli rzeczy, które działy się bardzo daleko.
Raz chłopak jeden przechodząc przez potok, widział pochód weselny, który w tym czasie właśnie daleko w północnej stronie kroczył do kościoła, węglarz zaś jeden widział króla jadącego na koronacyę swą z koroną na głowie i berłem w ręku.
Gertruda czuła, że jej serce bić przestaje w łonie. „Boże mój, bądź łaskaw dla mnie“, błagała „cokolwiekbym miała ujrzeć!“
O mało już byłaby wróciła. „Ale muszę bądź co bądź przejść, o biedna ja dziewczyna!“ skarżyła się. „Muszę koniecznie przejść, aby zabrać moje krowy!“
„O Boże!“ błagała, składając w strachu wielkim ręce do modlitwy. „Nie dopuść, abym ujrzała coś brzydkiego, lub strasznego!“
Nie wątpiła ani na chwilę o tem, że coś jej się ukaże, oczekiwała tego z taką pewnością, że ledwie odważyła się nogą dotknąć się płaskich kamieni, prowadzących przez potok.
Gdy była już w środku potoku, ujrzała, że po drugiej stronie coś się w cieniu ruszało. Nie był to jednak pochód weselny, lecz jeden tylko człowiek, przechodzący przez łąkę.
Był smukły i wysoki i miał długą czarną szatę na sobie, sięgającą mu po stopy. Twarz miał młodzieńczo piękną; głowę niczem nie zakrytą, a długie ciemne pukle spadały mu na ramiona.
Obcy człowiek zbliżał się prosto do Gertrudy. Oczy jego świeciły i promieniowały, jak gdyby z nich światło biło, a gdy wzrok jego padł na Gertrudę, czuła ona, że umiał on odczytać cały jej ból. I wiedziała, że miał z nią litość, miał litość z jej sercem, przepełnionem tak wielką troską o ziemskie dobro i z jej duszą, porosłą cierniami i jadowitemi roślinami smutku i mściwością zbrukaną.
Gdy wzrok jego padł na Gertrudę, odczuła, że cała jej istota przesiąkła rodzącą się radością i szczęśliwością i cichym, kojącym spokojem. A gdy przeszedł obok niej, z całego jej zmartwienia, z całej goryczy, nic już nie zostało; wszystko złe znikło jak choroba uleczona, a pozostały tylko po niej zdrowie i siła.
Gertruda stała tak przez długą chwilę. Zjawisko znikło już dawno, ale ona stała jeszcze na tem samem miejscu, pogrążona w błogiem marzeniu. Gdy nareszcie spojrzała do koła siebie, postaci już nie było, ale wrażenie tego, co widziała trwało wciąż. Złożyła ręce i podniosła je w zachwycie ku niebu. „Widziałam Jezusa!“ zawołała w ekstazie. „Widziałam Pana Jezusa! Zdjął ze mnie wszelki ból i Jego miłuję teraz! Nie mogę nikogo innego kochać teraz na ziemi!“
Wszystkie troski życia znikły lub zmalały nieskończenie. A długie lata poprzedniego życia wydawały jej się jednym, krótkim dniem. A całe szczęście ziemskie wydało jej się nędznem czczem i bez wartości.
I równocześnie stanęło jej jasno przed oczyma, jak musi urządzić swe życie.
Ażeby nie popaść na nowo w ponurą trwogę i uledz pokusie złego i zemsty, musiała opuścić tę okolicę. Musiała z Hellgumczykami wyjechać do Jerozolimy.
Myśl ta powstała w niej w chwili, gdy widziała przechodzącego przed sobą Pana Jezusa; sądziła, że myśl ta od niego pochodzi, wyczytała ją z oczu Jego.

∗             ∗

W piękny dzień czerwcowy, kiedy Berger Sven Person obchodził wesele swej córki z Ingmarem, przyszła rankiem młoda kobieta na dwór, gdzie miało się odbyć wesele i chciała mówić z panem młodym. Była smukła i wysoka, ale chusteczkę miała tak zasuniętą ponad twarzą, że widać było zaledwie miękkie policzki i czerwone usta. Miała na ręku koszyk, w którym leżała paczka wstążek własnego przędziwa, oraz kilka łańcuszków i branzoletek z włosów wyplecionych.
Powiedziała żądanie swe starej służącej, którą zastała przed domem i ta natychmiast zakomunikowała je gospodyni domu. Gospodyni zaś odpowiedziała: „Powiedz jej, że Ingmar Ingmarson jedzie teraz właśnie do kościoła i nie ma czasu mówić z nią“.
Gdy obca kobieta usłyszała tę odpowiedź, oddaliła się i nie widziano jej już przez całe przedpołudnie. Ale gdy pochód weselny wrócił z kościoła, ukazała się znów i jeszcze raz zapytała czy mogłaby się widzieć z Ingmarem Ingmarsonem.
Tym razem poruczyła swoją sprawę młodemu parobkowi, który stał oparty o drzwi stajni, wszedł on do domu i powiedział o jej żądaniu gospodarzowi. „Powiedz jej“, odrzekł gospodarz, że Ingmar Ingmarson właśnie teraz zasiada do uczty weselnej i nie ma czasu mówić z nią“.
Gdy młoda kobieta usłyszała tę odpowiedź westchnęła i oddaliła się znów; powróciła dopiero późnym wieczorem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi.
Tym razem dała zlecenie małemu dziecku, które siedziało na płocie, jak jeździec na koniu; dziecko poszło prosto do sali i powiedziało o żądaniu jej pannie młodej. — „Powiedz jej“’ — odpowiedziała panna młoda, „że Ingmar Ingmarson tańczy z swoją narzeczoną i nie ma czasu mówić z kimkolwiek“.
Gdy dziecko wyszło niosąc tę odpowiedź, młoda kobieta zaśmiała się i rzekła: „O nie, teraz mówisz nieprawdę, Ingmar Ingmarson nie tańczy z narzeczoną“.
Nie odeszła też, lecz zatrzymała się pod bramą.
Wkrótce potem, panna młoda myślała: „Skłamałam w sam dzień mego wesela“. Pożałowała tego i poszła do Ingmara, aby mu powiedzieć, że jakaś obca osoba jest we dworze i chce się z nim widzieć.
Ingmar wyszedł i ujrzał Gertrudę, czekającą, na bramie.
Gdy Gertruda spostrzegła zbliżającego się Ingmara, wyszła na ulicę, a Ingmar poszedł za nią. Szli milcząco, aż uszli dobry kawał od weselnego dworu.
Ingmar wyglądał tak, jak gdyby w ostatnich tygodniach stał się starym człowiekiem. W każdym razie twarz jego przybrała stanowczy wyraz ostrożności i rozsądku. Miał postawę pochyloną i wyglądał w ogóle, odkąd się wzbogacił, pokorniejszym, niż wówczas, kiedy nie posiadał niczego.
Ingmar z pewnością nie był ucieszony widzeniem się z Gertrudą. Przez cały ten czas, od dnia licytacyi starał się wmówić sobie, że zadowolonym jest z zamiany, którą zrobił. „Bo my Ingmarsonowie właściwie o nic więcej nie mamy się troszczyć, jak tylko, ażeby zawsze móc orać i siać na ingmarowskim dworze“, perswadował sobie.
Ale, co go jeszcze więcej dręczyło, niż utrata Gertrudy, to była świadomość, że istniał człowiek, który mógł o nim powiedzieć, że nie dotrzymał swego przyrzeczenia, i gdy szedł za Gertrudą, myślał o tem, z jaką pogardą i z jakim szyderstwem ona ma prawo doń przemawiać.
Gertruda usiadła na kamieniu przy drodze i postawiła kosz obok siebie. Chustkę zasunęła jeszcze głębiej na twarz.
„Usiądź, rzekła do Ingmara, wskazując na drugi kamień. „Mam z tobą do mówienia“.
Ingmar usiadł i był zadowolony, że czuł się tak spokojnym. „Lepiej idzie, niż się spodziewałem“ myślał. „Sądziłem, że będę odczuwał większą przykrość, widząc Gertrudę i słysząc jej głos. Bałem się, że miłość zupełnie mnie pokona“.
„Nie byłabym ci przeszkodziła właśnie w dniu wesela“, rzekła Gertruda, „gdyby nie to, że byłam zmuszona to uczynić, bo opuszczam tę okolicę i nigdy już tu nie wrócę. Przed tygodniem byłam, zupełnie gotową do wyjazdu, ale zaszło coś, co mnie zmusiło odłożyć podróż, aby się z tobą rozmówić“.
Igmar siedział milczący i cały skulony. Wyglądał, jak ktoś, wysuwający naprzód ramiona i pochylający głowę, w oczekiwaniu, że zwali się nań ciężka burza.
Myślał przytem wciąż: „Cokolwiek Gertruda o tem myśli, wiem z pewnością, że dobrze postąpiłem wybierając Dwór. Nie byłbym mógł żyć bez niego, byłbym zginął z zmartwienia, gdyby był przeszedł w inne ręce“.
„Ingmarze“, rzekła Gertruda, rumieniąc się tak, że mała część twarzy, widoczna pod chustką była ciemnoczerwona. „Ingmarze, przypomnij sobie, że przed pięciu laty miałam zamiar przystąpić do Hellgumczyków. Wtedy oddałam serce me Zbawicielowi, ale potem odebrałam je znowu, aby je dać tobie. Był to pewnie z mojej strony zły postępek i dlatego przyszło na mnie to nieszczęście. Tak jak ja opuściłam Chrystusa, tak i ja zostałam opuszczoną przez tego, którego kochałam“.
Gdy Ingmar zrozumiał, że Gertruda chce wyjechać z Hellgumczykami, poruszył się niechętnie. Doznał silnego uczucia przykrości. „Nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że ona ma się przyłączyć do tych ludzi, wyjeżdżających do Jerozolimy, i wyjechać do obcego kraju“, myślał i zaczął przemawiać tak gorliwie przeciwko temu, jak gdyby była jeszcze jego narzeczoną.
„Nie wolno ci tak myśleć Gertrudo. Nie było to nigdy zamiarem Boga, zesłać taką karę na ciebie“.
„Nie, nie Ingmarze, nie myślałam, że to była kara, lecz tylko, że stało się to, aby mi pokazać, jak zły był mój pierwszy wybór. Ach nie, to nie była kara! Jestem przecie szczęśliwa! Nie tęsknię za niczem, jestem wybawioną od bólu. Zrozumiesz to Ingmarze, skoro ci powiem, że Pan sam wybrał i powołał mnie“.
Ingmar milczał, a twarz jego przybrała wyraz przezorności i rachuby. „Głupi jesteś“, przyganiał sam sobie, „niechaj Gertruda jedzie, najlepiej jeżeli morza i kraje będą między nami. Morza i kraje, morza i kraje“!
Ale to, co w jego duszy burzyło się przeciw jej wyjazdowi, przemogło, i rzekł: „Nie pojmuję wcale jak rodzice twoi mogą pozwolić na ten wyjazd“.
„Oni też nie pozwoliliby“, odparła Gertruda, „wiem to tak pewnie, że nie mam nawet odwagi prosić ich o pozwolenie; ojciec nie zgodziłby się nigdy. Może nawet zatrzymałby mnie przemocą. To też jest dla mnie najcięższą rzeczą, że muszę potajemnie odejść. Oni myślą, że chodzę po okolicy, aby sprzedać moje wstążki i dowiedzą się dopiero, gdy w Goteborgu przyłączę się do wyjeżdżających do Jerolimy, i gdy już okręt odjedzie“.
Ingmar był oburzony, że Gertruda chciała im zadać tak ciężkie zmartwienie. „Czy ona nie rozumie, że źle postępuje?“ myślał. Miał już czynić jej z tego powodu przestawienia, ale namyślił się. „Nie wypada dla ciebie, Ingmarze, abyś Gertrudzie robił jakiekolwiek wyrzuty“.
„Wiem, że źle postępuję w obec ojca i matki“, rzekła Gertruda, „ale muszę przecie posłuchać wołania Jezusa“.
Uśmiechnęła się wymawiając imię Zbawiciela. „On wszakże wybawił mnie z trwogi i nieszczęścia, rzekła z wzruszeniem i złożyła ręce.
I jak gdyby teraz dopiero odczuła w sobie odwagę, odsunęła chustkę z głowy i spojrzała Ingmarowi prosto w twarz. Inamarowi zdawało się, że porównuje go z innym, którego ma przed oczyma, i czuł sam, jak małym i nędznym wydać się musi obok tamtego.
„Tak, będzie to wielki cios dla ojca i matki. Ojciec jest już stary i musi być spensjonowany, i dochody ich zmniejszą się jeszcze. A gdy ojciec nie ma zajęcia, jest w złym humorze i mrukliwy. Matce ciężko będzie przy nim, i będzie im obojgu bardzo smutno. Gdybym mogła była zostać w domu i rozweselić ich, wszystko byłoby inaczej“.
Gertruda przerwała, namyślając się, czy ma mówić całkiem otwarcie, ale Ingmar czuł się bliskim płaczu. Odgadł, że Gertruda chciała go prosić, aby zajął się jej rodzicami. „Myślałem, że przyszła naigrawać się ze mnie i okazać mi swą pogardę“, myślał, „a ona natomiast daje mi dowód największego zaufania“.
„Nie potrzebujesz mnie o to prosić, Gertrudo“, rzekł Ingmar. „Wielki, to zaszczyt wyświadczasz mnie, temu, który cię opuścił! Wierzaj mi. postąpię w obec twych rodziców lepiej, niż postąpiłem w obec ciebie“.
Głos Ingmara drżał, a równocześnie znikał z jego twarzy wyraz przezorności i rozsądku. „Jaka „Gertruda dobra! Jeżeli mnie prosi, to nie tylko ze względu na starych rodziców, lecz także, aby mi okazać, że mi przebacza“.
„Tak, wiedziałam, że mi nie odmówisz Ingmarze. gdy cię o to poproszę“, rzekła Gertruda. „Ale teraz mam ci jeszcze coś do powiedzenia“. Głos jej był teraz silniejszy i weselszy. „Mam dla ciebie wielki podarunek“.
„Jak pięknie mówi Gertruda!“ rzekł Ingmar nagle do siebie. „Zdaje mi się, że nigdy jeszcze nie słyszałem kogoś mówiącego tak dźwięcznym i wesołym głosem“.
„Przed ośmiu dniami wyszłam z domu“, rzekła Gertruda, „i miałam zamiar udać się do Goteborga, aby się tam spotkać z Hellgumczykami. Przez pierwszą noc spałam obok fabryki w Bergsan u biednej wdowy kowalowej, nazwiskiem Marya Bouwing. Spamiętaj sobie to imię Ingmarze. I gdyby ona kiedyś była w nędzy, musisz jej dopomódz“.
„Jaka Gertruda piękna!“ myślał Ingmar, przyczem skinął głową i przyrzekł pamiętać o Maryi Bouwing. „Jaka Gertruda piękna! Jak będę mógł znieść to, aby jej nigdy nie widzieć! Niech się Bóg nademną zlituje, jeżeli źle zrobiłem, że ją porzuciłem dla starego Dworu! Czy pola i łąki mogą być dla mnie tem, co człowiek! Nie mogą się śmiać ze mną, gdy jestem wesół, ani pocieszyć mnie gdy jestem zasmucony! Nic nie może zastąpi na świecie człowieka, którego się kochało“.
„Marya Bouwing“, mówiła Gertruda dalej, „ma małą komórkę za kuchnią i tam pozwoliła mi spać owej nocy“. „Będziesz widziała, jak ci tu dobrze będzie spać“, rzekła do mnie, „bo będziesz leżała w łóżku, które kupiłam na licytacyi w ingmarowskim dworze“. Gdy się ułożyłam do snu, uczułam jakiś twardy węzeł pod głową. Nieszczególne łóżko kupiła sobie Marya, pomyślałam. Byłam jednak tak zmęczona długiem chodzeniem poprzedniego dnia, że usnęłam szybko.
Wśród nocy przebudziłam się i obróciłam poduszkę na drugą stronę, aby uwolnić się od twardego węzła pod głową. Spostrzegłam, że poduszka była w środku rozgięta i potem wielkiemi ściegami źle zszyta napowrót. Wewnątrz leżało coś twardego, co szeleściło jak papier. Nie muszę przecie spać na kamieniach, pomyślałam i próbowałam wyciągnąć ową rzecz twardą. W końcu wyjęłam, była to paczka owinięta w papier i opieczętowana“.
Gertruda przerwała na chwilę, chcąc wiedzieć, czy Ingmar był zaciekawiony; ale Ingmar nie słuchał bardzo uważnie. „Jak pięknie Gertruda porusza ręką przy mówieniu!“ myślał. „Zdaje mi się, że nie widziałem jeszcze nikogo, tak zgrabnego we wszystkich ruchach i tak lekko chodzącego jak Gertruda. „Tak, tak, stare przysłowie mówi: Człowiek kocha przedewszystkiem człowieka. Ale mimoto, postąpiłem dobrze, gdyż nie tylko dwór, ale i cała wieś potrzebuje mnie“.
Jednak był strapiony, że teraz trudniej mu już przychodziło, niż przed chwilą, perswadować sobie, że mu dwór milszy, jak Gertruda.
„Położyłam paczkę obok łóżka“, mówiła dalej Gertruda, „i miałam zamiar wręczyć ją następnego dnia Maryi Bouving. Ale gdy nastał dzień, widziałam, że na paczce napisane było twoje imię. Zbadałam paczkę dokładniej i zdecydowałam się w końcu wziąć ją i oddać tobie, nie mówiąc nic Maryi, ani nikomu. Oto masz ją, Ingmarze, to twoja własność“.
Wyjęła z kosza niewielką paczkę i oddała ją Ingmarowi, patrząc przy tem na niego, jak gdyby oczekiwała, że będzie radośnie zdziwiony.
Ingmar wziął ją, nie myśląc nawet o tem, coby to mogło być. W duchu trudził się tylko, aby stłumić gorzki żal, który o mało go nie przygniatał.
„Gdyby Gertruda wiedziała, jak niebezpieczną jest dla mnie, jeżeli jest tak uprzejma i dobra wobec mnie“, myślał. „Ach, czy nie byłoby lepiej, gdyby mnie łajała!“.
„Powinienem cieszyć się tem, ale tak nie jest, myślał dalej, zdaje się nawet, że Gertruda jest mi wdzięczną zato, że ją porzuciłem. Ale nie mogę wprost znieść tej myśli“.
„Ingmarze“, rzekła Gertruda takim tonem, że w końcu uświadomił sobie, że to co mówi doń, jest nadzwyczaj ważne. „Przyszło mi na myśl, że Eljasz musiał mieć tę poduszkę, wtedy, gdy chorował na ingmarowskim dworze“.
Równocześnie wzięła paczkę z ręki Ingmara i rozwinęła ją. Ingmar słyszał szelest banknotów. Widział potem, że Gertruda odliczyła dwadzieścia banknotów, każdy po tysiąc koron. Podsunęła mu je przed oczy: „Patrz Ingmarze, to twoja ojcowizna. Rozumiesz teraz, że Eliasz wepchnął to w poduszkę“.
Ingmar słyszał co mówiła i widział banknoty, ale zdawało mu się, że widzi i słyszy wszystko niby przez mgłę. Gertruda wręczyła mu banknoty, ale nie mógł utrzymać ich w ręku i cała paczka upadła na ziemię. Gertruda podniosła ją i wsadziła mu do kieszeni. Ingmar czuł, że się chwieje, jak gdyby był pijany.
Nagle wyciągnął ramię, zacisnął pięść i potrząsał nią groźnie w powietrzu, jak to czynią czasem pijani ludzie.
„O Boże! Boże!“ załkał.
Ach, jakże pragnął rozprawić się z tym Bogiem tam w niebiosach, i zapytać go, dlaczego te pieniądze nie znalazły się wcześniej. Dlaczego zjawiły się teraz dopiero, kiedy nie potrzebował ich już, kiedy Gertruda była dlań stracona.
W następnej chwili ręce jego zwaliły się ciężko na ramiona Gertrudy.
„O ty umiesz się mścić! ty!“ zawołał.
„Więc ty nazywasz to zemstą?“ zapytała przerażona.
„A jakżesz to mam nazwać? Dlaczego nie przyszłaś do mnie natychmiast z tymi pieniądzmi? — „Nie, chciałam przeczekać twój dzień ślubny“. „Gdybyś była przyszła przed weselem, byłbym mógł odkupić dwór od Bergen Sven Persona i byłbym się mógł z tobą ożenić“. — „Tak, wiedziałam o tem“. — „Ale tyś przyszła w sam dzień wesela, kiedy już zapóźno“. — „W każdym razie było już zapóźno, Ingmarze. Zapóźno było przed ośmiu dniami, zapóźno jest teraz, i zapóźno jest na wieki“.
Ingmar upadł znów na kamień, zakrył twarz rękami i płakał.
„A ja sądziłem, że znikąd nie ma pomocy! A ja sądziłem, że nie jest już w ludzkiej mocy zmienić to! A teraz widzę, że była pomoc; teraz widzę, że wszyscy moglibyśmy być szczęśliwi!“
„Ale muszę ci powiedzieć Ingmarze“, rzekła Gertruda, „że wówczas, gdy znalazłam pieniądze, wiedziałam, że mogłyby one nam pomódz, tak, jak ty właśnie mówiłeś, ale nie było to już dla mnie pokusą, o nie, ani na chwilę, a to dlatego, bo należę teraz do innego“.
„Powinnaś była zatrzymać sobie te pieniądze“ rzekł Ingmar. „Czuję, jakgdyby wilk rozrywał i krwawił mi pierś! Niczem to było, gdy sądziłem, że rzecz była niemożliwa, ale teraz gdy wiem, że mogłem cię mieć...“
„Przyszłam tu, aby ci radość wyrządzić Ingmarze“ Ale we dworze zaczęli się już niepokoić. Ludzie ukazali się na terasie, wołając! „Ingmarze! Ingmarze!“
„A tam stoi narzeczona i czeka na mnie!“, zawołał Ingmar w największym wzruszeniu. „I ty Gertrudo jesteś winną wszystkiemu! Gdy cię porzuciłem, uczyniłem to w ostatecznej rozpaczy, ale ty zniszczyłaś wszystko, ażeby mnie tylko unieszczęśliwić. Teraz wiem, co musiał czuć mój ojciec, gdy matka moja zabiła swe dziecko!“ zawołał nawpół nieprzytomny z bólu.
Wybuchł spazmatycznym płaczem. „Nigdy nie kochałem cię tak, jak dziś“, mówił wśród łkania. „Nigdy nie kochałem cię ani połowy tyle, co teraz właśnie. Ach nie wiedziałem, że miłość może być tak gorzką i tak straszną!“
Łagodnie położyła mu Gertruda rękę na głowie. „Nie, nie miałam nigdy zamiaru mścić się na tobie Ingmarze, ale jak długo serce twe przykute jest do rzeczy tego świata, nie ujdzie smutku i strapienia.
Ingmar łkał jeszcze długo, a gdy spojrzał nareszcie, Gertrudy już nie było. Z dworu przyszli ludzie, szukając za nim.
Twardo uderzył ręką o kamień, na którym siedział, i twarz jego przybrała wyraz nieugiętego uporu.
„Może spotkamy się z Gertrudą jeszcze innym razem“, rzekł, „i wtedy może inaczej będzie, niż teraz. Ingmarsonowie znani są z tego, że potrafią osiągnąć to, czego pragną“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.