Juliusz Ligoń/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Juliusz Ligoń | |
Pochodzenie | Bojownicy o wolność Śląska | |
Wydawca | Księgarnia i Drukarnia Katolicka S.A. | |
Wydanie | drugie | |
Data wyd. | 1939 | |
Druk | Księgarnia i Drukarnia Katolicka S.A. | |
Miejsce wyd. | Katowice | |
Ilustrator | Stanisław Ligoń (portret usunięty) | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Bojownicy o wolność Śląska
nr 6
JULIUSZ LIGOŃ
Napisał
KS. EMIL SZRAMEK
Wydanie drugie
Katowice 1939
Wydawca i Zakłady Graficzne: Księgarnia i Drukarnia
Katolicka S. A. Katowice, ul. Marszałka Piłsudskiego 58
Juliusz Ligoń
ur. 28 lutego 1823 r., um. 17 listopada 1889 r.
(według obrazu Stanisława Ligonia)
|
O zmarłym w roku 1889 Juliuszu Ligoniu napisano wszystko, co było do napisania. Chodzi już tylko o to, by ta sympatyczna i charakterystyczna postać górnośląskiego kowala, co kuł żelazo i wiersze a zagrzewał serca rodaków, nie poszła w zapomnienie.
Niniejsza książeczka jest nowym z okazji 50 rocznicy jego zgonu opracowaniem napisanej przed 20 laty o znaczeniu Juliusza Ligonia źródłowej rozprawki, wydrukowanej w „Głosach z nad Odry” (1919, nr 4).
Wielkość Ligonia leży nie na płaszczyźnie zewnętrznego powodzenia, lecz w dziedzinie ducha i charakteru. Był on wcieleniem na Górnym Śląsku zasady św. Pawła: „Ducha nie gaście” (Tess. V, 19).
Juliusz Ligoń był synem dworskiego kowala Franciszka Ligonia, i sam kowalem z zawodu. Narodził się dnia 28 lutego 1823 w Prądach pod Koszęcinem (powiat lubliniecki). Pobożni rodzice starannie go wychowali i nauczyli kochać śląską ziemię.
I od śląskiej matki
Do niej miłość brałem,
Od ojca Ślązaka
Przykład otrzymałem.
Kocham to co nasze,
Jako mi Bóg miły,
Choćbym miał wysączyć
Krew z ostatniej żyły!
Naukę szkolną pobierał w Strzebiniu, gdzie urzędował dzielny „rektór” Hadrosek. Potem Juliusz pomagał ojcu w kuźni i tak wyuczył się kowalskiego rzemiosła. Mając lat 18 poszedł w świat i znalazł pracę w Królewskiej Hucie. Tu przyuczył się też ślusarskiej roboty. Wojskowość odsłużył przy 22 pułku w Nysie i celował w strzelaniu do tarczy.
Boleść ściskała mu serce, gdy w latach 1847/48 patrzeć musiał, jak klęska głodowa dziesiątkowała lud górnośląski. Ale równocześnie z uwagą śledził ruch wolnościowy, który wtedy wstrząsał całą Europą. Tak zwana „wiosna ludów” i w jego sercu obudziła wielkie nadzieje. W tym to czasie ożenił się z Teresą z Kawków. 1852 przeniósł się do Zawadzkiego, bo dostał przy tamtejszej hucie trwałe zatrudnienie. Ale po kilkunastu latach „odbyto go od pracy”, ponieważ panom zbyt otwarcie występował jako Polak.
Około roku 1870 wrócił do Królewskiej Huty; rodzina jego liczyła już sześć głów. Ponieważ w Królewskiej Hucie znajdywała się wtedy redakcja rosnącego w wpływy „Katolika”, dostał się Ligoń jakby do głównej kwatery górnośląskiego katolicyzmu, staczającego właśnie tzw. walkę kulturną z rządem pruskim. Obok Karola Miarki odgrywał wprawdzie zawsze rolę drugorzędną, nie był ani mówcą ani politykiem a raczej tylko marzycielem i idealistą, ale tym nie mniej należy mu się wybitne miejsce w górnośląskiej galerii mężów zasłużonych i słusznie w sali posiedzeń Sejmu Śląskiego postawiono jego popiersie z brązu obok pomników Stalmacha, Miarki i ks. Londzina.
Występując otwarcie w obronie Kościoła i narodowości, utracił pracę po raz drugi i trzeci. Popadł w nędzę, bo nie przyznano mu żadnej renty; długoletnim procesem ją dopiero wysądzić sobie musiał. Cierpiał, ale z przekonania nie ruszył. Sterany pracą i boleścią umarł dnia 17 listopada 1889 r. i został pochowany przy kościele św. Barbary w Królewskiej Hucie. Prosty krzyż kamienny, postawiony ze składek publicznych, zdobi jego grób.
Ligoń, to pierwszy polski samouk na Górnym Śląsku, który zwrócił na siebie powszechną uwagę. Jest on wzniosłym wzorem dla utalentowanych synów naszego ludu, którzy dla ubóstwa rodziców nie mogą uczęszczać do wyższych szkół. Wskazuje im drogę kształcenia się o własnych siłach.
Już jako chłopiec zdradzał nadzwyczajne zdolności i wielkie miał zamiłowanie do książek. Nieraz, pasąc bydło, tak się
zaczytał, że o wszystkim zapomniał. Podobno stary książę koszęciński na własny koszt chciał go wysłać do szkół, ale stary Ligoń się oparł z obawy przed zniemczeniem syna. I kto wie, czy Ligoń z akademickim np. wykształceniem byłby dla ludu swego to zdziałał, co zrobił jako prosty rzemieślnik i samouk. Czując niedostateczność swego wykształcenia, sam się uczył dalej i przez to nie tylko powiększał swoją wiedzę, ale też wyrabiał w sobie podziwu godną energię. Czasem nie dojadał ani dopił, byle zaoszczędzić kilka groszy na ulubione książki, które i do pracy kowalskiej zabierał ze sobą, by je mieć pod ręką we wolnych chwilach. Podczas przerwy obiadowej jedną ręką jadł a drugą trzymał książkę i czytał, więcej dbając o pokarm ducha, aniżeli o pokarm ciała. Dopóki na Górnym Śląsku wychodziły pierwsze gazety polskie, wiernym był ich abonentem; gdy potem dla obojętności ogółu upadły a od 1853-1868 r. Górny Śląsk został zupełnie bez gazet, zamawiał sobie pisma pozaśląskie, jak „Gazetę Polską”, „Przyjaciela Ludu”, „Gwiazdkę Cieszyńską”, „Wielkopolanina” i inne. Później czytywał „Zwiastuna Górnośląskiego”, „Katolika”, „Gazetę Górnośląską”, „Kuriera Poznańskiego”, „Orędownika”, „Gońca Wielkopolskiego” i mnóstwo innych czasopism obok książek, których posiadał własną bibliotekę. Ale ta mu nie wystarczyła. Jego mecenas czyli opiekun i dobrodziej dr Chłapowski opowiada, że czasem musiał z bibliotek publicznych sprowadzać dla Ligonia dzieła większe, których ów sam nie byłby dostał a kupić nie mógł, gdyż były za drogie.
Zaprawdę, swoim głodem wiedzy zawstydza ten kowal wszystkich tych, co skończywszy ledwie szkołę ludową, myślą, że dosyć umieją i żadnej już nauki od nikogo nie chcą przyjąć. Ligoń uczył się ciągle i dosyć planowo, to też z czasem nabył sporo wiedzy i mądrości życiowej, której znów innym udzielać miał sobie za obowiązek.
Ruch narodowy na Śląsku około 1848 r. był ogniem słomianym, po którym tylko gdzieniegdzie zostały iskry pod popiołem się żarzące. Gazet co prawda było wtedy stosunkowo dużo, ale czytelników mało, tak że znowu poupadały wszystkie. Znamiennym jest w tym względzie, że nawet taki „Tygodnik Katolicki”, wydawany przez ks. Ficka w Piekarach jako organ Towarzystwa Mariańskiego czyli Towarzystwa obrony wiary katolickiej, na końcu czwartego kwartału (1849) dopiero 97 miał abonentów![1] Ta obojętność ludu na wysiłki oświatowe stanowi ciemne i ponure tło, od którego postać Ligonia odbija się jasno. Był on żywą pochodnią oświaty.
Ilekroć miał jaką nową książkę lub gazetę, zgromadził około siebie kolegów i znajomych, aby im czytać i objaśnić, co tam stało. W pewnym liście do brata Jana uniewinnia się, że długo mu nie pisał:
Ligoń napisał niezliczone korespondencje do najróżniejszych gazet. Wierszem wystąpił po pierwszy raz w roku 1858 w „Gwiazdce Cieszyńskiej” (nr 25 z dnia 19 czerwca 1858 r.), za co od redakcji dostał „piękne podziękowanie” a od Józefa Lompy książkę w podarunku. Jego pierwszy utwór wierszowany był prostą zachętą do oświaty pod tytułem: „Kilka słów do pisarzy i do ludu”.
Po zaśnięciu różnych gazet polskich na Śląsku powstał po długiej przerwie „Zwiastun Górnośląski” w Piekarach (roku 1868). Serdecznie witał go Ligoń wierszem „Głos Ślązaka względem Zwiastuna Górnośląskiego”. Wystosował naprzód (nr 15) prośbę „Do przewielebnego Duchowieństwa”:
Proszę też przyjąć w łaskawe objęcia
Tego Zwiastuna miłego,
Zachęcać ludek do jego przyjęcia
I do czytania onego.
Żeby ta gwiazda, co świecić zaczęła
Dla ludu górnośląskiego,
Wkrótce nam tu znów nie zaginęła
Na wielką szkodę każdego.
Potem (nr 17) zwrócił się „Do wielmożnych pisarzy” i „Do ludu górnośląskiego”, zachęcając do popierania gazety.
Gdy w tym samym czasie Heneczek w Piekarach zaczął „wydawnictwo dzieł katolickich”, Ligoń nie posiadał się z radości. Był po prostu zachwycony i w tym nastroju napisał do „Zwiastuna” (nr 49) śliczną i tak znamienną dla niego korespondencję „Chwała Bogu na wysokości!”
Książki dobre ukochane! Ileż to zgryzot przykrych odpędziłyście ode mnie, ileż chwil szczęśliwych spędziłem na łonie najsłodszego waszego towarzystwa, ileż w was pociech znalazłem, ile nauk, przykładów czerpałem! O gdyby który z naszych wieszczów polskich pióra swego użyczył mi, możebym dobitniej, czulej pochwałę dla was skreślić zdołał! — Bodajby słowa moje trafiły do tych, którzy waszej użyteczności nie pojmują a stałyby się powodem nieocenionych korzyści, gdyby w nich również zdołały wzbudzić chęć do czytania.”
Wzruszający to wylew serca Ligoniowego, pragnącego więcej oświaty na Śląsku. Szlachetne to serce zawsze wezbrało radością, ilekroć uczyniło się coś dla pouczenia ciemnego ludu. Dlatego też Ligoń żywił głęboką cześć dla ks. Bażyńskiego w Poznaniu, założyciela wydawnictwa dobrych i tanich książek, które podczas walki kulturnej i na Górnym Śląsku, szczególnie w parafiach osieroconych, dużo zdziałały dobrego. Zachęta do nauki powtarza się setki razy w korespondencjach i wierszach Ligoniowych.
Wieczorem po pracy
Miło odpoczywać,
Lecz nie tak, by drzemać
Lub siedzieć a ziewać.
A nie tak, aby pójść
Na wódkę do żydka.
O nie, moi mili,
To jest moda brzydka!
Inne dzisiaj czasy,
Na bok stara moda,
Niech nie mówią: „Kowal
Pijak, co gospoda!”
Potośmy za młodu
Do szkoły chodzili,
Byśmy się tam lepszych
Rzeczy nauczyli.
Przetoż choć codziennie
Pracujem do syta,
Wieczorem po pracy
Niech każdy coś czyta!“
Bo przysłowie mówi:
„Kto rozum zmarnuje,
Temu ani kowal
Już go nie ukuje.”
W dobrych pismach go zaś
Nigdy nie zgubimy,
Lecz coraz większego
Jeszcze nabędziemy.
Raz woła: „Uczmy się, bracia, starzy i młodzi!”, po drugi raz zaś:
Strzeżmy się gorzałki, bracia,
Tego wroga naszego,
Co więcej niż z Moskwy kacia
Czyni w narodzie złego!
Skoro w roku 1869 Karol Miarka w Królewskiej Hucie zaczął wydawać „Katolika”, wkrótce pozyskał Ligonia dla siebie, bo nowa gazeta miała znacznie więcej ducha narodowego aniżeli „Zwiastun”, który też nie długo wytrzymał konkurencję. Ligoń zachęcał teraz do przedpłaty „Katolika”.
Hej rodacy, hej wiarusy!
Nadstawcie no wszyscy uszy!
Nowy kwartał się przymyka
Zapisujcie „Katolika”.
Wybory się przybliżają,
Potrzebna nam jest nauka,
Nabędziem jej z „Katolika”.
Do czytania! Sobku Sknera!
Który mówisz: „Grosza nie ma” —
A pod beczką od kapusty
Chowasz grosze, a mózg — pusty!
Dalej, ciemięgi Bartosze,
Którzy przehulacie grosze
A mówicie, że nie styka
Na zapłatę „Katolika”.
Do oświaty! wy przybłędy,
Bo was jeszcze dosyć wszędy,
Których szwaby oszwabiają
I jak was chcą, tak was mają.
Natośmy talent dostali,
Żebyśmy nim szafowali,
A nie na to, by do ziemi
Zagrzebać go z leniwymi!
Gdy zaś kilka lat później (1874) ks. Przyniczyński w Bytomiu założył „Gazetę Górnośląską”, już w pierwszym numerze miał od Ligonia „Serdecznych słów kilka do kochanych braci rodaków względem „Gazety Górnośląskiej”.
Jest wiary w Górnym Śląsku tyle tysięcy,
A tu jedno pisemko wychodzi, nic więcej,
Kiedy przeciwna strona liczbą tutaj mniejsza
Z swoimi pismami o wiele liczniejsza.
Więc kochani rodacy z bliska i w oddali,
Okażcie, że się wiara w sercach waszych pali,
Wspierajcie i to drugie katolickie pismo,
Które tutaj w Bytomiu pierwszy raz dziś wyszło.
Obok gazet najważniejszym czynnikiem oświatowym są towarzystwa; ale przed walką kulturną rzadko gdzie u nas istniały. Ciemno i głucho tu było, tak że Karol Miarka mógł pisać o „puszczy górnośląskiej”. Dopiero walka kulturna wykazała potrzebę organizowania ludu. Celem politycznego wyrobienia katolików powstały roku 1869 w Bytomiu, Katowicach i Królewskiej Hucie t. zw. Kasyna Katolickie, które statutowo miały być ośrodkami interesów ogólnoobywatelskich i zabaw towarzyskich. Z początku bez cech narodowych, siłą rzeczy stały się ogniskami także polskiego życia.
Boć tu oświaty nabywamy wiele
I dobrze spędzim wieczory w niedziele,
Tu ładne książki i liczne gazety
I Dobrodzieje nas tu pouczają;
Tu często teatr ma wielkie zalety,
Tu się zabawy z nauką splatają,
Tu wszyscy w Kółku jak jedna rodzina,
Jeden drugiego miłością się trzyma.
Ideał Ligonia zaczął się spełniać: lud garnął się do oświaty. Założono bibliotekę, do której dr Chłapowski ofiarował wszystkie tomy „Przyjaciela Ludu”, różne dzieła Kolberga i wydawnictwa Chociszewskiego. Tu też były poetów polskich dzieła, które Ligoń pilnie studiował.
W „Kółku” królewskohuckim odczuł światły kowal ogromny brak książek odpowiednich do nauki i zabawy ludu; zaczął tedy własnymi utworami tę próżnię zapełniać. Najzdolniejszych synów swoich Jana i Adolfa również zaprzągał do pracy literackiej. Niejeden kalendarz górnośląski był napisany prawie wyłącznie przez niego i synów jego. Nie było uroczystości bez wierszów Ligoniowych, nie było zabawy, dla której by on choć jednej pieśni nie był ułożył. I polscy akademicy we Wrocławiu krzepili się na duchu utworami tego kowala-poety. Do pięknego wiersza „Jestem śląskie dziecko” członek honorowy Tow. Górnośląskiego ks. Emil Nikel, skomponował melodię.
Ligoń zestawił nawet dwa oryginalne śpiewniczki: jeden, narodowy pod tytułem „Iskra miłości” z Górnego Sląska, czyli odłamek śpiewu historyczno-narodowego”, drugi więcej towarzyski, pod nazwą „Piosnki zabawne”[2].
Już wtedy lud nadzwyczaj lubił teatry, ale trudno było o sztuki teatralne. Kilka napisał Miarka, a te do dziś są znane, jak „Błogosławieństwo Matki”, „Dzwonek św. Jadwigi”, „Stawka”, „Rewolucja kobiet”, „Kulturnik”, „Żuawi” itd. Za to w zapomnienie, może niezasłużone, poszły sceniczne utwory Ligonia, jak „Nawrócony”, „Dobry syn”, „Więzień”, „Los sieroty” i inne. Po największej części były drukowane nakładem ks. Przyniczyńskiego. Syn Ligonia Adolf opracował według niemieckich wzorów następujące „komedyjki”: „Ostatnia stancja”, „Głupi Walek”, „Telefon”, „Śmierć podczas życia”.
Dla rozweselenia i zabawy towarzystwa zestawił też Ligoń różne żarty pod tytułem „Śmieszek czyli figle i dowcipy”[3].
Szczególną zasługą Juliusza były jego „Pogadanki wieczorne” o dawnych dziejach Śląska. Drukowane były w „Gazecie Górnośląskiej” a potem w kalendarzu „Katolika” na rok 1883 i 84.
Wszystkie te rzeczy pisane są z wielką pilnością i zamiłowaniem, w stylu prostym ale zajmującym. Gdy Ligoń wydawał swoją książeczkę o Sobieskim, tak się w przedmowie odezwał do czytelników:
Uczeni piszą dzieła wspaniałe,
Więc ja też kreślę, choć tylko małe,
By nie myślano, że my Ślązacy
Nie mamy uczuć jako Polacy;
By też i Śląsko coś swego miało
I w tej pamiątce udział też brało.
Proszę więc przyjąć tę pracę małą,
Choć dla uczonych niedoskonałą,
Lecz dla was dobrą, ludkowie mili;
Wy byście górnych słów nie pojęli.
A co prawdziwe, szczere, serdeczne,
Choć w prostym stylu, jest pożyteczne.
Więc w Imię Boże niech pióro kreśli,
Wierszem, by lepiej utkwiło w myśli.
Niech Bóg kieruje mą słabą siłą,
Żeby ta praca była wam miłą.
Oświata ludu dla Ligonia nie była czczym frazesem, ale rzeczywistym ideałem. Wzruszającym tego dowodem są słowa, napisane w największej biedzie, gdy właśnie był dokończył książeczkę o Sobieskim:
Ponieważ pierwszym stopniem oświaty dla Górnoślązaków jest nauka czytania i pisania polskiego, Ligoń, gdziekolwiek mógł, wciskał elementarze. W roku 1881 otrzymał od Towarzystwa Czytelni Ludowych aż 2000 elementarzy polskich do rozdania; frasował się tylko, aby mu policja, dowiedziawszy się przedwcześnie, nie skonfiskowała całego zapasu.
Ligoń był jednym z najpierwszych Polaków na Śląsku o pełnym uświadomieniu narodowym. Pod tym względem stoi wyżej niż ks. Szafranek, wyżej niż ks. Bonczyk, wyżej nawet od Karola Miarki. Rozwój narodowy Śląska wyprzedził on o całe pokolenie. Nie czuł się tylko śląskim dzieckiem, ale zawsze wielkiej Polski synem.
Jestem śląskie dziecko
Męczenników plemię,
Co dla świętej sprawy
Krwią zbroczyło ziemię.
Ziemie Europy
Ziemie Ameryki;
Świadkiem są narody,
Świadkiem i kroniki.
Kocham to, co nasze,
Jako mi Bóg miły,
Choćbym miał wysączyć,
Krew z ostatniej żyły!
Jestem śląskie dziecko,
Rodu słowiańskiego,
Idę wszędzie śmiało,
Nie boję się złego.
Rozszarpali naszą matkę
Aż na części trzy,
A jeszcze po świecie głoszą,
Że Polacy źli.
Pytam się tu, kto jest gorszy:
Ten co swego chce?
Lub czyli ten, który bliźnich
Na kawałki rwie?
Chcą z serc naszych wyrugować
Naszej matki ślad;
Ale tego nie dokażą
Podwiel stoi świat.
Bo ojciec swemu synowi
A wnukowi syn
Będzie ciągle opowiadał
Swojej matki czyn.
Czym mu była Polska, wynurzył w rzewnym wierszu „Ojczyzna”.
Słowo ojczyzna — ach to słowo drogie!
To promień Boży, co do serca świeci,
To źródło pociech, to i — bóle srogie,
Które najwięcej czują — polskie dzieci.
Tysiące dziatek naszego narodu
Wyrwane z objęć tej ojczyzny drogiej,
Co tyle szczęścia znały w niej za młodu;
W tęsknocie za nią żyją ciągle srogiej.
Lecz i ten boleść w sercu swoim czuje,
Co jest wygnańcem we własnej ojczyźnie,
Gdzie obca siła język mu krępuje,
Gdzie niby w domu, a niby w obczyźnie.
Niby trzy cnoty — trzy części ojczyzny
Trzy różne nazwy polityczne mają.
Noszą na sobie większe, mniejsze blizny,
Lecz wszystkie serce jedno posiadają.
To serce wszystkim dla ojczyzny bije,
Niby dzwon z wieży, pociechy i żale,
Bo w nim duch jeden, jedno czucie żyje
I jedna wiara i kościół na skale.
Za nic granice dla uczuć i ducha,
Za nic kaźń wszelka lecącym nad chmury.
Ufajmy, że Bóg prośb naszych wysłucha,
Ześle pociechę dla ojczyzny z góry!
Niejeden Ślązak dzisiaj jeszcze mówi, iż nie jest Polakiem, bo się w Niemczech narodził. Tych wszystkich poucza stary Ligoń:
Kaszubi, Staroprusacy,
Mazurzy i Warszawiacy,
Wielkopolanie, Ślązacy,
Wszyscyśmy bracia Polacy.
I dalej pod Karpatami
Też jednym duchem tchną z nami,
Na Litwie i Królewiacy,
Wszyscyśmy jedni rodacy.
Więc kochajmy się wzajemnie,
Bo tak Bogu jest przyjemnie;
Niech miłość z nami wciąż żyje
I jedno serce w nas bije!
Jest to proste wyrażenie wzniosłej myśli, którą Krasiński tak pięknie przywdział w słowa, nazywając Polskę „ojczyzną nieśmiertelną — mimo działów niepodzielną”.
W r. 1863, podczas powstania polskiego, przyszło pewnego wieczora trzech wygnańców do Ligonia prosząc o nocleg. Chętnie przyjął ich pod strzechę. Posiliwszy się trochę zaśpiewali powstańcy „Boże coś Polskę” i „Z dymem pożarów”. Ligoń oparł się o piec i płakał jak dziecko. Dwunastoletni syn jego Jan już nazajutrz musiał się tych pieśni uczyć na pamięć. Kilka lat później (1867) Ligoń przed landratem strzeleckim miał pierwszy termin w sprawie jakiejś korespondencji. Zadenuncjował go ktoś. Odważnie bronił swego artykułu zdanie za zdaniem i zaimponował landratowi, który w końcu musiał mu przyznać słuszność i pochwalił go nawet.
Ale nie zawsze miano takie wyrozumienie dla przekonań Ligoniowych. Zaczęto go uważać za niebezpiecznego człowieka i gdy mimo przestróg i groźb nie chciał zaniechać „propagandy polskiej”, wypowiedziano mu w Zawadzkiem pracę. Był to cios nielada. Sześć miesięcy był bez zatrudnienia, nie wiedząc czasem, z czego rodzinę utrzymać. Nareszcie znalazł znów pracę jako ślusarz w Królewskiej Hucie. Tam w towarzystwie Miarki, dra Chłapowskiego i ks. Radziejewskiego rozwinął we walce kulturnej jeszcze żywszą działalność oświatową. Był to też czas największej jego płodności literackiej. Tam atoli czekały go też najcięższe prześladowania.
W roku 1873 wydelegowano Juliusza od Kółka Towarzyskiego do Poznania na obchód 25 rocznicy założenia Towarzystwa Przemysłowego (25 maja). Był chyba najgodniejszym przedstawicielem G. Śląska. Ułożył na uroczystość osobny wiersz „Uczucie miłości braterskiej”, który sam zadeklamował. Zadziwili się może Poznaniacy słysząc od górnośląskiego kowala takie słowa:
I łza radości w oku nam świeci,
Gdy na was tu spoglądamy,
Boć jednej matki jesteśmy dzieci,
Więc was jak braci kochamy.
Prawdać ta matka nam ukochana
Dziś pognębiona zostaje;
Aleć z ufnością błagamy Pana,
Bo on pociechy rozdaje.
Niemcy poczytali Ligoniowi tę podróż do Poznania za zbrodnię i ogłosili go agitatorem wielkopolskim. Odtąd już nie miał pokoju. W dniu 14 kwietnia 1875 r. urządzono w nieobecności Ligonia w pomieszkaniu jego rewizję, przy której zelżono mu żonę i zabrano wszystkie książki i nawet ordery. Napisał o tym ciętą korespondencję do „Kuriera Poznańskiego” (1875, nr 94). Książki pakowano „niby jak kartofle do miechów od żyda pożyczonych, przy czym p. komisarz wymyślał i klął, co mu ślina do ust przyniosła, np. „Hier ist eine ganz verfluchte polnische Räuberbande, polnische Spitzbuben” itd., na żonę zaś „verfluchte alte Hexe” i gorsze jeszcze wyrazy, plując i wołając, że się możemy wstydzić, że będę wypędzony z roboty a potem musimy iść żebrać itd.”
Rzeczywiście wyzbyto Ligonia z pracy, choć mu żadnej winy nie udowodniono i wszystkie książki trzeba było zwrócić. Uniesiony gniewem sprawiedliwym dał wtedy swobodny upust swemu oburzeniu w „Kurierze Poznańskim”:
Za tę korespondencję wytoczono mu proces i w ten sposób dwa razy jeszcze odwiedził, jadąc na termin sądowy, „rodzinną kołyskę, miły Poznań”. Tam znalazł gościnne przyjęcie u państwa Krzyżanowskich. Skazano go na sto marek grzywny, a redaktor „Kuriera Poznańskiego” musiał nawet iść na trzy miesiące do więzienia.
Za jakiś czas przyjęto Ligonia znowu do pracy, ale bardzo już niechętnie. Nie trwało też długo a wydalono go z roboty po trzeci
raz a teraz już na zawsze.
Że dary Boże kocham i miłuję,
Wiarę i mowę drogą zachowuję
Przewrotni ludzie o to się gniewają,
Którzy się z Boską wolą nie zgadzają.
Dlatego u nich jestem „niebezpieczny”,
Że ich zachciankom głupim jestem sprzeczny,
Dlatego w domu tych strachów szukają
I od roboty często odbywają.
Nic tu nie znaczy oznak honorowy,
Żem dla ojczyzny umrzeć był gotowy,
Za nic i trzeźwy, za nic pracowity,
Skoro katolik, Polak rodowity!
Lepszy robotnik pijak ladajaki,
Byłe nie Polak, nie katolik taki,
Lepszy co w wojsku na przypiecku siedzi,
Byle z niemiecka za ojczyzną bredzi.
Taki ma pracę, śmieje się z drugiego,
Że utrzymania nie ma nijakiego,
Że choć kaleką w pracy państwa został,
Teraz z rodziną głód go będzie chłostał.
Kaleką Ligoń był o tyle, że wskutek ciężkiej pracy cierpiał na przepuklinę a oprócz tego nie widział na lewe oko, ponieważ kiedyś przy robocie był mu wpadł do niego wiorek żelaza. Zaczęła się bieda prawdziwa, bo renty nie przyznano mu żadnej. Nie starczyło mu ani na zapłacenie premii do „Westy” poznańskiej, tak że przepadło zabezpieczenie jego i żony. Widząc, że tak niepodobno wyżyć z rodziną, usłuchał nareszcie przyjaciół, którzy mu od dawna radzili zaskarżyć górnośląski Knappschaftsverein o odszkodowanie za oko i dożywotnią rentę.
Proces trwał bardzo długo, bo knapszaft, przegrawszy w Bytomiu, udał się naturalnie do drugiej instancji we Wrocławiu a nareszcie i do trzeciej w Lipsku. Były to najsmutniejsze czasy w życiu Ligonia. Bieda zaglądała doń wszystkimi oknami, ale ukrywał się z tym jak mógł. „Gdyby przyszło z dwojga złego mniejsze wybrać, wybrałbym raczej głodem umierać jak żebrać”. Wtedy właśnie zbierano wszędzie na głodem dotkniętych Górnoślązaków, a przez ręce Miarki w Mikołowie i ks. Philippiego w Łące przechodziły grube pieniądze i mnóstwo rzeczy spożywczych, ale o Ligoniu jakoś nikt nie pamiętał a sam był za skromny, aby się upomnieć. Nie naprzykrzał się nikomu, tylko przed drem Chłapowskim, jako najwierniejszym przyjacielem, uskarżył się czasem listownie. Ten mu też płacił adwokata i zapewnił go kiedyś: „Jeżeli dotąd Wam w czym pomogłem, to teraz nie chcę spocząć, póki dla Was nie wyrobię stanowiska z majątkiem.” Bez pomocy tego szlachetnego lekarza nie byłby Ligoń przetrzymał procesu. Wiedział to sam najlepiej:
W tym samym roku (4 sierpnia 1881) pisze Ligoń, że żona jego już cztery niedziele nie była w kościele, bo nie ma trzewików, a gdy rok później syn Rudolf potrzebował nowe ubranie, mógł go tylko pocieszyć, że skoro proces wygra, to mu sprawi, bo teraz sam ma jeden tylko ubiór a do życia tyle, co wróbel. (6 maja 1882.)
Podpatrywany przez knapszaft, czy nie robi gdzie, Ligoń tylko literacką pracą mógł mało wiele zarobić.
Napisawszy na pamiątkę dwusetnej rocznicy odsieczy wiedeńskiej książeczkę o Sobieskim pod tytułem „Obrona Wiednia”, wyjścia jej drukiem z takimi oczekiwał uczuciami:
Naturalnie z dochodów takich trudno było wyżyć. Dlatego z wielką wdzięcznością przyjmował Juliusz małe wsparcia, jakie mu od czasu do czasu posyłali dr Chłapowski, ks. Edmund Radziwiłł albo redakcje różnych gazet. Pisywał też ludziom na zamówienie powinszowania lub inne wiersze przygodne a chętnie przyjmował zwykłe prace piśmienne lub inne, byle uczciwe.
Nareszcie, po ośmiu latach, skończyły się cierpienia Ligoniowe, gdyż wygrał proces we wszystkich trzech instancjach. Wszelkie sztuczki i podstępy knapszaftu były daremne. Posyłano Ligonia do różnych lekarzy i lazaretów w celu badania jego ócz. Nie wzdrygano się nawet przed podłymi środkami.
Ligoń czuł się szczęśliwym. Wszak miał teraz pewność, że knapszaft musi mu wypłacić zaległą należytość z procentem (około 1200 marek) i dalej dawać miesięczną pensję dozgonną. Będzie wybawiony z biedy i ciągłego kłopotu. Miał co prawda dosyć długu, bo samemu bratu za komorne był winien blisko sto talarów, ale przecież coś zostanie do kasy oszczędności, toć już teraz z żoną wyżyje!
Zbywać mu nigdy nie zbywało; nawet ulubionego „Gońca Wielkopolskiego” nie zaabonował na poczcie, gdy Rzepecki przestał mu go przysyłać za darmo. Wtedy i on przestał pisywać do gazet za darmo, choć się tenże Rzepecki jako też ks. Przyniczyński upominali o korespondencje, pytając (1887), czy mu to czernidło zamarzło lub wyschło. Jeszcze roku 1887 żona Ligonia prowadziła handelek z mlekiem, a on sam agenturę czasopism, mając odbiorców na 25 „Katolików”, 7 „Opiekunów Katolickich”, 2 „Światła” i 7 „Wolnych Chwil”.
Niestety płuca miał już chore. Słusznie pisał syn Jan po śmierci jego w „Gońcu Wielkopolskim” (1889, nr 268): „Nieprzyjaciele polskości i wiary świętej, spisknąwszy się, pragnęli go zmusić do zaniechania swej pracy... dziś uchylić muszą czoła z rumieńcem na twarzy, że nie zwalczyli go duchem, choć materialnie im się udało złamać tego, który w tak biednej i małej postaci, lecz jak tęgi szermierz piórem i czynem występował do walki z nimi za dobrą sprawę.”
Wiersze Ligonia były swego czasu bardzo lubiane, choć nie są wykwintne a czasem rażą błędami rytmu lub rymu. Prosta to i bezpretensjonalna poezja na służbie ideału, któremu na imię: wiara i narodowość.
Ligoń właściwie nie był poetą; jego uzdolnienie w tym kierunku było zbyt skromne a wyobraźnia za słaba. Ale otrzymawszy od Boga „talencik”, szafował nim rzetelnie i był wierszopisem bardzo płodnym. We wolnych chwilach chwytał za pióro i pisał, Bogu na chwałę, bliźniemu na pożytek a sobie na pociechę.
W roku 1874, cierpiąc przez siedem tygodni na nogę, układał na łożu boleści wiersze, które były osadem jego pobożnych rozmyślań; wydał je pod tytułem „Walka smutku z pociechą w sercu katolika”.
Na słowo samego Boga
Niech precz ustępuje trwoga,
A z myślami do Jezusa
Niechaj się udaje dusza.
Ręka je zaś choć ołówkiem
Niechaj kreśli nad węzgłowkiem,
Może się przydadzą komu,
Tak lub owak cierpiącemu.
Drobniejsze wiersze swoje zestawił Juliusz pod barokową nazwą: „Ziarnko dla zasiłku ducha zebrane w gumnie serca ręką od młota z miłości Boga, bliźnich i własnej duszy przez Górnoślązaka J. L. w Królewskiej Hucie 1877 r.”
Przyznasz atoli, kochany czytelniku, że i w najciemniejszej nocy tam na błękitnym niebios sklepieniu poza chmurami błyszczy nieprzeliczona liczba gwiazdek. Otóż taką niby gwiazdką nauki udarował Pan Bóg z miłosierdzia swego i mój ciemny rozum. I tej to gwiazdki użyłem do zebrania niniejszego ziarnka, które w gumnie mego biednego serca dojrzało. Boć na to nam Pan Bóg tych gwiazdek talentowych udziela, żebyśmy nimi szafowali na jego chwałę, także na bliźnich i własne dobro.”
Dziełko to Ligoń chciał dedykować „Jaśnie Oświeconemu księciu, Przewielebnemu IMCI Księdzu Edmundowi Radziwiłłowi”, który od 1874 do 1881 r. posłował z okręgu bytomskiego do parlamentu niemieckiego. Ale nie doczekał się drukowania swego „Ziarnka”; zostało w rękopisie. Zawiera on wiersze religijne, „utwory moralne różnej treści”, wreszcie powinszowania. Znajdują się tam także „uczuciowe myśli do natury”, których oto dwie próbki:
O jakże tu do okoła!
Cała natura wesoła,
Wszystko zielenią okrywa,
I ptaszek tu mile śpiewa,
I kiedy słońce dopieka
Chłódek tu jest dla człowieka.
Niechże Bogu będą dzięki,
Że nam to dał z szczodrej ręki!
O śliczna naturo, jak tu w łonie swoim
Serce rozweselasz miłym wzrostem twoim!
Od najmniejszej trawki do dębu wielkiego,
Wszystko tu nabawia widoki miłego.
Wszystko dobroć świadczy, mile rozwesela,
Wszystko za miłego jest tu przyjaciela,
Wszystko rośnie w górę i niby tak kreśli,
By każdy do nieba wznosił swoje myśli.
Podczas walki kulturnej Ligoń wierszami krzepił lud wylękany i jak prorok podnosił swój głos, pełen wiary w zwycięstwo sprawy katolickiej i narodowej.
Bo któż jak Bóg? Michał woła,
Słuchajcie wrogi dokoła:
Któż Go z was pokonać zdoła?
Daremne wasze mozoła!
Na próżno się wielu sili,
By Kościół, język zgubili.
Na próżno je w grób wkładają
I kamieniem przywalają,
Na próżno tam stoją straże,
Gdzie im Kościół stać nie każe;
Na próżno lud prześladują,
W różnych pismach okłamują.
Daremne wszystkie nadzieje,
Bo Pan Bóg się z głupich śmieje.
On powiedział: Jam obrońca,
Będę z Kościołem do końca!
Na opoce zbudowany;
Nie zmogą go piekła bramy,
A cóż człowiek słabowity,
Dzisiaj żywy, jutro zgnity!
Gdzież Herody i Anasze?
Piłaty i też Kajfasze?
Ich trupy już dawno zgniły,
Dusze są, gdzie zasłużyły.
Chrystus dziś z triumfem powstał,
Matkę i uczniów pocieszał,
Tak i Kościół znów pocieszy,
Triumfu jemu przyśpieszy.
Tylko kochajmy go szczerze!
Bądźmy mocnymi we wierze,
A ufajmy i wytrwale
Cierpmy tu ku Jego chwale!
Na nowy rok 1876 ułożył dla dra Chłapowskiego powinszowanie, które się tak zaczyna:
Otóż znów roczek jeden nam upłynął,
Który w historii długo będzie słynął
Jako przeciwnik Kościoła świętego
I pognębiciel języka naszego!
Nowy się zaczął tak samo złowrogi —
Stary mu wręczył ciernie, osty, głogi,
By nas znów cisnął ostrymi kolcami;
Lecz i ten zniknie z swymi narzędziami.
Ale nasz Kościół i nasz język drogi
Pewno przeżyją wszystkie swoje wrogi —
Masońskie kielnie, młoty i szuswały
I wszystkie także liberalne strzały.
Ale prócz tego i nasz Kościół święty
Jego srogością jest także dotknięty.
I słudzy Boga za święte ofiary
Ponieśli różnych utrapień bez miary.
A drogi nam język od Boga nam dany
W jego kajdanach został krępowany,
I redaktorom naszym ów rok stary
Sprowadził liczne i tak przykre kary.
A ileż domów Bożych popustoszył,
Pasterzy wydalił, owieczki rozproszył!
I ludek roboczy doznał jego klęski,
Brakiem zarobku sprawił żywot ciężki.
Całą nadzieję Ligoń pokłada w Bogu:
On pysznych zniży, da łaskę pokornym,
On nad wrogami da zwycięstwo wiernym.
Ich tu uciechy niby dym przeminą,
Lecz dzieła Boskie nigdy nie zaginą.
I bramy piekła Kościoła nie zmogą,
Największe wrogi wiary nie przemogą,
Ani języka nie zniszczą naszego,
Bo to są dzieła Boga wszechmocnego.
Prawdać, że cierpieć dużo nam wypada,
Lecz tak Bóg żąda, który wszystkim włada.
Zgadzajmy się zatem z świętą Jego wolą,
Ofiarujmy Jemu tę naszą niedolę!
Sobieski Bogu chwały przyczynił,
Nasz naród zawsze tak samo czynił,
Więc Bóg zaginąć mu nie pozwoli,
Lecz z utrapienia znów go wyzwoli.
Jakżeby Pan Bóg język narodu,
Co tyle chwały wygłasza Bogu,
Mógł chcieć zagubić? — Senne to mary!
Ktoby tak mniemał, ten nie ma wiary.
Dodatek tworzą Śpiew o zwycięstwach Jana III i Śpiew na 200-letnią rocznicę obrony Wiednia.
Jest to pomnik Bożej chwały,
Nie dla zysków wystawiony;
Zaszczyt ma nasz naród cały,
Że przezeń krzyż ocalony.
Cieszmy się dziś, bracia, z tego;
Ufajmy, że nie zginiemy.
Będąc rodu tak sławnego,
Chlubą nadal zasłyniemy!
O dramacikach Ligonia była już wzmianka powyżej. Znamy tytuły tych „komedyjek”, wiemy też, że były wierszem pisane, ale jaka była ich wartość, trudno dziś osądzić, gdyż nie można było dostać ani jednego egzemplarza.
Główna produkcja Ligonia, to wiersze przygodne; napisał ich ilość niezliczoną. Niektóre na ćwiartkach drukowano, niektóre dostały się do śpiewników a największa część — przepadła. Wiersze te przyrównaćby można bukietom kwiatów. Dopóki były świeże, szanowano je; z czasem jednak straciły kolor i zapach i poszły w zapomnienie.
Że Pan Bóg umyślnie dopuszcza im złego,
Aby bez ustanku z biedą tu walczyli,
A mimo tego w biedzie nie zwątpili;
By pocieszyć mogli rzewnym serc wylaniem,
W bolesnym nastroju, rzewliwym śpiewaniem.
Nie jestem poetą, — bo tamten słowikiem,
Ja zaś tak świergocę, więc chyba wróblikiem.
Ale się snać bieda nieszczęsna zmyliła,
Bo mnie jak poetę sobą zaszczyciła.
Dlatego jak wróblik „cierp, cierp” ciągle wołam,
Nie wiem, czy też śpiewem odpędzić ją zdołam?
Może mnie zdławi, jak już niejednego,
Co po zgonie pomnik ozdobił grób jego.
Dorobek literacki Ligonia jest bardzo znaczny. W roku 1881 pisał o nim dr Chłapowski w „Kurierze Poznańskim” (nr 209): „Prosty kowal-inwalid dostarcza ludowi górnośląskiemu pieśni do śpiewu, komedyjek do grania i powieści zachęcających do lepszego poznania historii kraju i narodu polskiego. To wiele już na jednego nieuczonego i istotną biedę cierpiącego, ba nawet uciskanego dla działalności swojej człowieka.” A to wtedy jeszcze nie był napisał „Obrony Wiednia”!
Z kilkutygodniowym spóźnieniem przesłali jubilatowi swoje życzenia i akademicy górnośląscy we Wrocławiu:
Dowiedziawszy się o jubileuszu literackim Szanownego Pana, nie omieszkujemy przesłać niniejszym jako znak szczególnego naszego uszanowania spóźnione, ale tym serdeczniejsze dla Pana życzenia. Niechaj Pan Bóg w szczerej pracy dla ludu górnośląskiego, którego i my z chlubą czujemy się synami, obdarzy i nadal Szanownego Jubilata młodą i niezmordowaną siłą.
Z uszanowaniem
Ligoń ucieszył się bardzo i chował list „jako drogocenną pamiątkę”. Podziękował zaraz dołączając taki wierszyk:
Wiara, język — Boże dary!
To skarb dla nas bardzo drogi.
Lecz on z serca chce ofiary,
Z serc nie wydrą go nam wrogi!
Kochaj, bracie, sercem całym,
Nie daj go na pastwę wrogom;
Broń go śmiało i z zapałem,
Bóg da, że nas nie przemogą!
Modlitwą, nauką, pracą i cierpieniem doszedł Ligoń do dziwnej równowagi ducha, która go nie opuszczała nawet w najcięższym nawiedzeniu. Czytając listy jego ma się wrażenie, że był bez namiętności. Taką łagodność, taki spokój mieć może tylko człowiek głęboko religijny; o pobożności zaś Juliusza świadczy każdy wiersz i każdy list jego. Za najwyższą mądrość uważał zgadzanie się z wolą Boską, dlatego nigdy nie rozpaczał. Dowiedziawszy się, że knapszaft po przegraniu procesu w dwóch
instancjach jeszcze do trzeciej apeluje, pisał drowi Chłapowskiemu: „Zdaje mi się, że Boska wola jest, abym dźwigał krzyż aż na Golgotę, to jest do zgonu. Niechże i tak będzie, bo wszystko dobrze, co Bóg czyni.” (17 VIII 83.)
Ligoń był nadzwyczaj skromnym i nigdy nie wysuwał się naprzód. „Jego mowa, pisze ktoś o nim, była prosta, ale rzewna, odzwierciadlająca jego czystą duszę. Głos miał słaby i nie był tak śmiały jak Karol Miarka. Dlatego mało przemawiał na wiecach, ale wiersze jego śpiewano.” W pewnym liście jego znajdują się piękne słowa: „Nie zazdroszczę, broń Boże, nikomu, nie pragnę jakiejkolwiek najmniejszej sławy, bo ta należy Bogu a nie mizernemu prochu, jakim okrom duszy jestem.” Chwilowe odruchy zazdrości wobec powodzeń Miarki tłumił natychmiast.
Kiedy dr Chłapowski w gazecie był o Ligoniu ogłosił pochlebny artykuł, otrzymał zaraz takie podziękowanie: „Za łaskawą wzmiankę i wspomnienie w „Kurierze Poznańskim” o biednych moich i syna mego utworach, zasyłam jak najserdeczniejsze tysiąckrotne „Pan Bóg zapłać!” Wszelką zaś pochwałę i zasługę Bogu oddaję, bo wszystko co posiadamy, Jego jest darem.” (19 IX 81.)
W ogóle jedną z najwybitniejszych cech Juliusza była wdzięczność, cnota dosyć rzadka na tym świecie. Pomiędzy wierszami jego znajduje się jeden, zatytułowany „Moje Dziedzictwo, Pamiątka ode mnie, Franciszka Ligonia, ojca szczerego, dla Juliusza, syna mego kochanego”. Pobożny ten wierszyk powstał wśród okoliczności, z których można się domyśleć, jak Juliusz poważał swych rodziców. Aleć, niech sam opowie.
Stary Ligoń umarł w Prądach w r. 1871, licząc blisko 80 lat. Aż do śmierci otoczony był najserdeczniejszą czcią wdzięcznych swoich dzieci.
Iście synowską wdzięczność żywił Juliusz także względem dra Chłapowskiego, największego dobrodzieja swojego. Po wygraniu procesu w pierwszej instancji pisał mu:
Po Bogu zaś tysiąckrotne dzięki niech będą J. Wmu drogiemu Panu Dobrodziejowi za łaskawą pomoc i opiekę w procesie, bez której pewno nie byłbym uzyskał tak chlubnego świadectwa fizyka Wgo Dra Pana Heera. Wiele dobrego otrzymałem od ś. p. moich rodziców, bo dobre wychowanie; to też żal niemały opanował mi serce po ich zgonie. Lecz oto Pan Bóg w Szlachetnej osobie J. Wgo drogiego Pana Dobrodzieja zesłał mi niby drugiego rodzica tak szczerego, że pisząc te słowa, łzą się oczy z wdzięczności roszą. O niechże za wszystko Pan Bóg J. Wmu drogiemu Panu Dobrodziejowi tysiąckrotnie wynagrodzi, o co z całą rodziną dozgonnie prosić Go będziemy.” (25 X 80.)
A gdy proces i we wyższych instancjach wypadł na jego korzyść, to znowu pierwszym uczuciem jego była wdzięczność:
Przy osobistej skromności Ligoń umiał być odważnym, gdy chodziło o dobro publiczne, Kościoła lub narodowości. Obdarzony bystrym rozumem, miał w wirach politycznych samodzielny i zdrowy sąd o kierujących osobach i różnych zajściach na Górnym Śląsku. Uświadomieniem narodowym daleko wyprzedził ogół Górnoślązaków.
Już w roku 1881 domagał się posłów Polaków i z Przyniczyńskim założył polski Komitet Wyborczy. W „Kółku” zacięte miał dysputy z jakimś Kobuszokiem, który twierdził, żeśmy tu nie Polacy, tylko Prusacy.
Właśnie wtedy zdarzyły się w Królewskiej Hucie różne konfiskaty polskich książek, np. elementarzy. Z oburzeniem pisze Ligoń:
„Tylko ze względu na dobro naszego ludu przyłączyłem się do komitetu, w tym mocnym przekonaniu, że stoję przy słusznej i sprawiedliwej stronie, że nie tylko w obronie religii, lecz niemniej i w obronie narodowości, w jakiej mnie Pan Bóg stworzył (a której wielu się wstydzi) gotów jestem walczyć do upadłego. Bo na cóż się przyda zachęcać lud do polskości, jak to czyni „Katolik” a równocześnie narzucać temu ludowi niemieckich posłów, którzy nie dosyć że polskości nie bronią, lecz jej nawet nie sprzyjają, nienawidzą i pragną wytępić.
Odnosi się ta skarga do ks. proboszcza Łukaszczyka, naówczas prezesa „Kółka”, i zwiastuje doniosły w skutkach rozłam w Centrum górnośląskim. Chciał się Ligoń rozmówić ze swoim proboszczem o polityce, ale nie został wcale wysłuchany. Na jakiś czas stosunek był tak naprężony, że Ligoń uważał za dobre wystąpić nawet z ulubionego „Kółka”. Pisze o tym mecenasowi swojemu:
I dotrzymał słowa; choć syn jego dalej pracował w „Kółku”, on sam już nie chodził.
Widać, że dla Ligonia polityka była sprawą sumienia. Ubolewał bardzo, że poróżnił się z duszpasterzem swoim, ale czuł się bez winy; innego zdania nie mógł być, a udawaniem wszelkim brzydził się serdecznie. Dla niego rozumiało się samo przez się, że „kandydaci na posłów muszą znać oba języki, lecz powinni też mieć uczucie narodowe polskie a nie niemieckie tylko”. Żałował ks. Radziejewskiego, że jest tu między młotem i kowadłem i nie może pisać, jakby chciał, gdyż „cenzura duchowieństwa z niemieckim duchem” nie pozwala. Wskutek tego „Katolik”, zdaniem jego, czasem prawdę „dusił”. — „Ksiądz Radziejewski, pisze Ligoń, dobroduszny księżulek, lecz musi pisać, jak mu każą, choć inaczej czuje”. (4 X 1881).
Z przytoczonych powyżej zdań Ligonia bije męska odwaga i nadzwyczajna czułość polityczna. Ale właśnie to, że Ligoń był człowiekiem wyjątkowym, który uświadomieniem narodowym o całe pokolenie wyprzedza ziomków swoich, tłumaczy nam niezrozumiały skądinąd fakt, że ks. Stanisław Radziejewski, ówczesny redaktor „Katolika”, nie popierał wtedy jeszcze polskich kandydatów. Pisał on dr. Chłapowskiemu:
Tak jest, łudził się Ligoń, jeżeli mniemał, że w roku 1881 polscy kandydaci byliby przeszli. Ale że on już wtedy myślał o posłach polskich na Górnym Śląsku, zostanie jego chlubą na zawsze; był on drogowskazem przyszłości.
Ligoń zresztą sam zniechęcił się niebawem do posłów w ogóle i stracił wiarę w skuteczność pracy parlamentarnej. Kiedy ks. prob. Łukaszczyk w czasie agitacji wyborczej 1887 r. u dyrektora Erbsa w Bytomiu spadł ze schodów i złamał sobie rękę, wskutek czego przez trzy miesiące nie przychodził do kościoła, wynurzył się Ligoń przed drem Chłapowskim:
Ligoń zachował jednak pełny szacunek dla prawdziwych działaczy politycznych wśród ludu, szczególnie dla ks. Radziejewskiego. Kiedy tenże 1887 r. był skazany na półpięta miesiąca do więzienia, żałował go w liście do dra Chłapowskiego: „Szkoda tej dobroduszności na taką pokutę; lepiejby bawić za granicą, aż stary Wiluś zemrze, to po tym nastąpiłaby amnestia” (7 VI 87).
Juliusz Ligoń Polakiem był na wskroś a Polakiem konsekwentnym. Dlatego też dzieci swoje wychował w duchu narodowym i wielką miał radość, gdy widział, że i one dzielnymi Polakami.
Warto wspomnieć przy tej sposobności, że synowie sławnego Karola Miarki zniemczyli się, że krewni ks. Bonczyka i ks. Damrota po wielkiej części czują się dziś Niemcami, że dzieci Piotra Kołodzieja, poety ludowego w Siemianowicach, uległy germanizacji — ale Ligonie prawie wszyscy Polakami!
Życie Ligonia to nieustanna walka o ideały. Potężnych miał przeciwników i niejeden ciężki zadali mu cios. Lecz prześladowanie i nieszczęście nie zdołały go złamać na duchu, a tylko zahartowały. „Jak w ogniu próbują srebro a złoto w piecu, tak Pan próbuje serca”, mówi Pismo święte (Przyp. XVII, 12). I Ligoniowe serce wyszlachetniało w piecu utrapienia coraz bardziej. Wzorowym był chrześcijaninem, zawsze skromnym i uprzejmym, umiał cierpieć bez narzekania, odznaczał się łagodnością nadzwyczajną a przy tym wszystkim był stanowczy i nieugięty w rzeczach zasadniczych, kierując się jedynie własnym sumieniem, w sprawach narodowych niemniej czujnym i wrażliwym, jak gdy chodziło o wiarę i Kościół. Przykładem swoim uczy, jak cierpieć można pod chłostą mocarzy — a ducha nie dać! Juliusz Ligoń, to charakter zupełnie wyraźny, bez wszelkich dwuznaczności!
Jeszcze ostatni list, jaki po nim został, odzwierciadla ową dziwną pogodę ducha, jaką dać może tylko życie bogomyślne. Niespełna miesiąc przed śmiercią pisał do „kochanych chmotrów Flachów”:
Przesyłam Ci, kochany bracie, książeczkę w objętość małą, ale w znaczeniu duchowym wielką, bo książki Tomasza a Kempis; są to perły pomiędzy książkami. Każde bowiem słowo mieści w sobie mądrość Bożą i w każdym odbija się światło Ducha św. Może jeszcze takiej nie czytałeś i pewno nikt tam jej nie ma; więc sądzę, że bardzo Ci nią dogodzę. Mam ja w mojej biblioteczce jeszcze jedną cudnie piękną książeczkę tegoż autora pod nazwą „Tomasza a Kempis Ogródek Różany”. Mam jeszcze wiele innych podobnie pięknych, jest to mój zaoszczędzony skarb, który zostawię dzieciom w spuściźnie. Ludzie, którzy miłują mamonę, kpią sobie z takiego skarbu, lecz choćbym posiadał ten marny kruszec, cóżby mi w mojej nieuleczalnej chorobie z niego przyszło? Czyby on mi tęsknotę w bezczynności osłodził i cierpienie lżejszym uczynił? Nie, to tylko dobre książki zdolne są wykonać. A przy książkach dobre dzieci we wszystko mnie zaopatrzą i czyż to nie większa pociecha i ulga w chorobie jak bogactwa?” (24 X 1889.)
I rzeczywiście, nie było pomocy. Juliusz miał już tylko trochę płuc; zniszczone były kurzem hutniczym, którego się był nałykał dosyć. W ostatnich dniach cierpiał jeszcze okropnie, za to zgon miał bardzo lekki. Z wielką pobożnością przyjął trzy dni przedtem Sakramenta święte i potem już modlił się bez ustanku aż do ostatniej chwili. Zasnął w Bogu w niedzielę, dnia 17 listopada 1889 r. o godz. ½6 wieczorem.
Pogrzeb był w następną środę. Uczestniczyło w nim z 300 osób, pomiędzy tym deputacje różnych towarzystw i gazet. Na cmentarzu ks. Łukaszczyk, o którym ks. Radziejewski wyraził się kiedyś, iż namiętność szczepowa mimowoli nim kierowała, podnosił zasługi nieboszczyka, chwaląc go jako wzór katolika, Górnoślązaka, męża i ojca. Na grobie złożono wieńce od „Katolika”, „Nowin Raciborskich” i „Gwiazdy Piekarskiej”. Na jednym z wieńców widniał napis:
- ↑ Por. Tyg. Kat. 1849, nr 50.
- ↑ „Iskra miłości” dopiero w 30 rocznicę śmierci autora wyszła drukiem u Miarki w Mikołowie (1919). „Piosnki zabawne” były swego czasu drukowane nakładem „Gazety Górnośląskiej”, ale dawno gdzieś przepadły.
- ↑ „Śmieszek” był drukowany u F. Płocha w Król. Hucie i wyszedł nakładem księgarni A. Ligonia tamże (bez roku).
- ↑ Ks. Paweł Schaff, wikary w Królewskiej Hucie, umarł 1882 r.
- ↑ Pierwszy właściwy proboszcz Królewskiej Huty, umarł 1883 r. (cfr. Polski Słownik Biograficzny.)