Karol Śmiały/Tom I/Prolog
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Karol Śmiały |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1895 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Charles le Téméraire |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Zanim opowiemy o księciu burgundzkim, należy wspomnieć kilka słów o samej Burgundji. Przypatrzeć się jak ten kraj powrócił do Francji, jakie były jego losy w czasie rządów Filipa Dumnego i kim był właściwie ten książę, pozyskujący sobie miano Dumnego w historji.
Stary Filip de Valois, który właśnie w tym czasie owdowiał i był zupełnie wolny, zamierzył, po ustaniu straszliwej epidemii, dziesiątkującej ludność w XIV stuleciu, ożenić syna Jana ze swoją kuzynką Blanką d’Artois, lecz skoro ujrzał młodą księżniczkę, oczarowany jej naturalnym wdziękiem i pięknością, sam ją pojął za małżonkę.
Liczył już 58 lat wieku, księżniczka zaś 18tą wiosnę życia.
Delfin Jan zaś poślubił, miasto kuzynki, wdowę po Filipie Burgundzkim, zabitym podczas oblężenia miasta Aiguillon.
Wdowa miała czteroletniego synka.
Synek ten, noszący nazwisko Filipa Rouvres, ponieważ urodził się w zamku tego nazwiska, a które do końca życia swego zatrzymał jako familijne, posiadał hrabstwo Boulogne i Auvergne, otrzymane od matki, a nadto hrabstwa Bourgogne i Artois darowane mu przez babkę Joannę de France.
Księstwo zatem syna było tak obszerne i wielkie jak królestwo francuskie.
Posłuchajmyż teraz czem było w owej epoce to królestwo.
Składały je przeważnie dobra królewskie; obejmujące terrytorium Laon, Reims i Compiegne; do tego Hugues Capet przyłączył księstwo Francuskie, mianowicie Paryż z Orleanem. Posiadłości te w tym stanie, w jakim znajdowały się w wieku XI, równały się dzisiejszym pięciu naszym departamentom: Seine, Seine et Oise, Seine et Marne, Oise i Loiret.
Veksin powiększył ich obszar, przez rewindykację w r. 1082; Artois przez małżeństwo w r. 1180; hrabstwo Auvergne, przez konfiskatę w r. 1198; hrabstwo Evreux, przez zdobycie go w r. 1200; Normandia, Turyngia, Anjon i Mienne również przez konfiskatę w r. 1205; Vermandois i Valois przez zdobycie; jak i Poitou i Berry — wicehrabstwo Nimes przez ustępstwo w r. 1259; hrabstwo Chartres przez kupno w r. 1286; Lyonnais przez zdobycie w r. 1307, nakoniec Delfinat przez odstąpienie w r. 1349.
Z tego łatwo spostrzeżemy, że pomiędzy prowincjami wymienionemi, jedna z nich, najgłówniejsza Normandja, powstała po za obrębem posiadłości królewskich, i należała w znacznej części do Edwarda III, który ją zdobył wskutek batalii pod Crecy.
Inne zaś prowincje, jak Auvergne, Turaine, Anjou, Maine, Berry, Valois, hrabstwo Chartres, bywały często podarowywane przez królów, jako wyposażenie ich synów, braci lub wnuków i chwilowo tym sposobem oddzielały się od posiadłości koronnych; powiedzieć nawet można, że odłączenie to było rzeczywiste, gdyż książęta w ten sposób wyposażeni, częstokroć prowadzili wojny z królami.
Czytelnik przebaczy nam to zboczenie od właściwego opowiadania, gdyż wyjaśnienie takie było konieczne dla zrozumienia przebiegu wypadków historycznych w ówczesnej epoce.
Delfin Jan zatem był ojczymem owego syna, który był tak potężnym, jak to już na wstępie powiedzieliśmy, że mógł nawet walczyć z samym królem; ojczym objąwszy na siebie prawa jego matki, tym sposobem zarządzał wszystkiemi posiadłościami swego pasierba.
Co zaś do starego Filipa de Valois, od chwili zawarcia małżeństwa, coraz bardziej upadał na siłach i wreszcie zmarł w r. 1350, w Nogent-le-Rotrou.
Delfin tedy pozyskał koronę francuską.
Historja naszych dziejów zaznaczyła jego imię w szeregu panujących monarchów, jako Jana Dobrego.
Nie trzeba wszakże przywiązywać zbytniej wagi do tego tytułu, nadanego przez historję; historja nigdy nie mówiła tym samym językiem, jakiego używamy w wieku XIX.
Ludwika XIII nazwała ona Ludwikiem Sprawiedliwym, ponieważ urodził się pod znakiem niebieskim: Waga!
W XIV wieku Jan Dobry rzadko zyskiwał to miano, przeciwnie, w owym to czasie, nienazywano go, ani doskonałym, ani najlepszym, ale po prostu: Janem zbyt ufającym, odurzonym, oczarowanym, nawet głupim.
Pod tem nazwiskiem znany był powszechnie całemu państwowemu ogółowi.
Można go też było nazywać Janem heroicznym, rycerskim, ponieważ Jan był rzeczywistym królem szlachty.
Wstąpienie jego na tron zaznaczone zostało dwoma edyktami, spowodowanemi szczególną sympatją dla szlacheckiej noblesy.
Pierwszy, obejmował odroczenie na nieoznaczony czas spłaty długów szlachetnych dłużników.
Drugi, nakazywał organizację Stowarzyszenia Gwiazdy.
Stowarzyszenie albo raczej Zakon Gwiazdy było Instytucją Inwalidów z pomiędzy rycerstwa.
Na placu tedy Saint-Denis począł się dźwigać posępny gmach, mający być schronieniem i przytułkiem inwalidów, rycerzy ubogich, należących do Zakonu Gwiazdy, okaleczałych już to podczas wojny, już to na turniejach. Budowa ta, jak mówiliśmy, rozpoczęta została, ale jednak budowy tej nie dokończono.
Rycerze Gwiazdy uczynili ślub niekorzystania z takiego poniżającego dobrodziejstwa króla, zaprzysięgając że raczej dadzą się porąbać w kawałki niż wziąć do przytułku.
Rzeczywiście nastąpiło to podczas walki w Poitiers...
Tam właśnie musimy się zwrócić i przyjrzeć się owej strasznej batalji.
Książe Galles, znany pod imieniem Księcia Czarnego, a to z tytułu zbroi, jaką zwykle nosił, pustoszył prowincje południowej Francji, gdzie posiadał część zwaną Guyenne.
Guyenne składała się z dwóch lennictw, obejmujących Gaskonią, Armagnac, Fezensac, Perigord, Poitou, hrabstwo Augouleme i Marchię.
Część tak znaczna posiadłości francuskich dostała się w ręce Anglików, skutkiem rozwiedzenia się Ludwika VII. z Eleonorą Guyenne a właściwie skutkiem małżeństwa tej ostatniej z Henrykiem Plantagenetem.
Czy potrzebujemy dodawać że Plantageneci, królowie angielscy pochodzenia francuskiego, zawdzięczają swoją nazwę gałązce pewnej rośliny (genista tinctorja), którą pospolicie Godfryd V., ich pradziad, nosił na swoim berecie podczas pokoju albo przypinał ją do hełmu w czasie wojny.
Urodzony nad brzegiem Loary, w cudnych jej okolicach w których genista tinctorja pokrywa góry Anjou, jakby złotogłowiem, Godfryd ztąd tu, z nad brzegów morza, przeniósł do swej ojczyzny i połączył ją ze swoją koroną.
Otoż tedy książę Czarny postępując wzdłuż Langwedoku wszystko palił ogniem i pustoszył. Przywiózł on do Bordeaux, z tej pierwszej zbrojnej wycieczki, pięć tysięcy wozów napełnionych łupem wojennym; następnie zdobycz swoją należycie zabezpieczywszy, pociągnął w kierunku Rouergue, Auvergne i Limousin, wreszcie dostawszy się w dół do Berry, spustoszył okolice nad brzegami Loary.
Król Jan zgromadził piękną armię, tak piękną jak nią była przed dziesięciu laty za Filipa Yallois — w Crecy — druga zaś jej część, która później bo w 59 lat, słynęła z dzielności pod rozkazami Konnetabla Albret — w Azincourt i pociągnął szybkim marszem naprzeciw księcia Czarnego.
Przy jego boku walczyli synowie: Karol, delfin Francji; Ludwik książę Anjou; Jan książę Berry i Filip książę Turingii.
Karol był tym, którego nazywa historja Karolem Mądrym: Ludwik umarł w Barri, podczas usiłowanego zdobycia królestwa Neapolitańskiego; Jan, odegrał bardzo smutną rolę, w zamięszaniach wszczętych za panowania Karola VI., a nakoniec Filip, był protoplastą i twórcą nowej gałęzi rodu i domu książęcego burgundzkiego.
Oprócz czterech synów, w świcie Jana znajdowało się mnóstwo książąt i hrabiów, stu czterdziestu baronetów — rycerzy z ich chorągwiami i dwóch kardynałów-legatów.
Mówiliśmy już że maszerował naprzeciw księcia Czarnego.
Lecz w tej epoce, umiejętność strategji spoczywała jeszcze w kolebce, dla tego też, pomimo kurjerów rozesłanych na wszystkie strony przez Anglików i Francuzów ani Jan nie wiedział gdzie się znajduje książę Czarny ani ten ostatni nie był świadomy, gdzie biwakuje król Jan.
Jan sądził, że ma przed sobą Anglików, tymczasem idąc naprzód gonił ich tylko.
Książę Czarny zaś w przekonaniu że ma po za sobą Francuzów, czekał w miejscu, przez co coraz bardziej oddalał się od nieprzyjaciela.
Zresztą, dawny to obyczaj angielski, szukania guzów i awantur w kraju nieprzyjacielskim.
Tak awanturował się Edward III w r. 1346, takich samych szukał guzów Henryk V. w r. 1415.
Gdyby to było w naszych czasach, w czasach tak znakomicie ulepszonej, udoskonalonej nauki strategji wojennej, cud jedynie mógłby zbawić zaawanturowanych Anglików.
Oszołomienie króla Jana mogło sprowadzić niczem niepowetowaną klęskę.
Król francuski rozporządzał 50.000 ludzi, strażą przednią i tylną, którą stanowiły wojska z prowincji lenniczych.
Książę angielski miał zaledwie 2.000 wojowników, 2.000 łuczników i dwa tysiące najemników, ogółem ośm tysięcy żołnierzy.
Nazywano najemnikami albo brigands, włóczęgów i wagabundów, których zwykle najmowano do boju w południowych krainach Europy; gromady te najemnych żołnierzy, odgrywały tę samą rolę w bataljach, jaką odgrywa obecnie tak zwana lekka kawalerja.
Nakoniec nadeszły jak najskrupulatniejsze wiadomości o nieprzyjacielu, z których król Jan dowiedział się tak o miejscu pobytu swego nieprzyjaciela t. j. obozu angielskiego, oraz o liczbie wojsk, jakiemi rozporządzał książę Czarny.
Wyliczyliśmy już siłę militarną księcia Galles i znamy ją doskonale.
Miejsce zaś jego pobytu znajdowało się na stokach górzystych Maupertuis, tuż przy Poitiers.
Stoki te stanowiły wzgórza spadziste, porosłe ciernistemi krzakami, oraz winnicami zamkniętemi płotami i przegrodami. Łucznicy angielscy rozłożyli się na samym ich wierzchołku, dokąd dostać się tak łatwo niepodobna, gdyż należało w takim razie wspinać się bardzo ostrożnie po wąskiej ścieżce mającej zaledwie dwanaście stóp szerokości, a bronionej z jednej i drugiej strony prostopadłemi ścianami wąwozu.
Książę Galles i jego wojsko wyglądało jak gromada błąkających się po wzgórzach studentów, zupełnie na łasce i niełasce właściciela posiadłości, w której nierozsądnie a nawet lekkomyślnie pozwolili sobie wyprawiać zabawy i igraszki dziecinne.
Król Jan przeciwnie mógł w razie potrzeby otoczyć swym 50 tysiącznym korpusem wzgórza a niewątpliwie w ciągu trzech dni swawolni ci chłopcy byliby zeszli na dół i prosili o zmiłowanie, bo zmusiłby ich do tego niedostatek i brak wszelkich zapasów żywności, jednem słowem: głód.
Zrozumiał to doskonale bohater czarny, gdyż skoro po niejakim czasie ukazali się dwaj legaci w obozie księcia, wysłani w tym celu aby zapobiedz niepotrzebnemu i bezcelowemu rozlewowi krwi, zdeklarował się oddać wszystko i ludność tychże i przez siedm lat wcale nie zaglądać do Francji.
Ale na taką propozycję król Jan tylko się serdecznie roześmiał, trzymał bowiem w swym ręku zuchwałego najeźdźcę i grabieżnika i nie miał wcale chęci puszczania go wolno, a nawet postanowił przetrzepać mu skórę.
Jakoż zażądał przedewszystkiem aby książę Galles zdał się na łaskę wraz ze stu swoimi rycerzami.
Książę Czarny odpowiedział, że chętnie wyda mu wojnę, chociaż zaszczytniej będzie, gdy po przegranej dostanie się do niewoli, i rzeczywiście dotrzymał słowa, gdyż istotnie wysłał do króla zapowiedź o stoczeniu walki na miejscu.
Talleyrand, jeden z delegatów zwrócił uwagę księciu, że może być w ciągu walki zabitym, na co książę z dumą szlachetną odpowiedział:
— Uważam za więcej zaszczytne dla księcia być zabitym, poledz w boju, niż dać się wziąć jak jeniec do niewoli.
Nie pozostawało zatem nic innego, jak stoczyć ową upragnioną walkę.
Z obu stron przystąpiono do przygotowań. Z jednej strony przygotowywano się do zaciętej walki, z drugiej do jeszcze zaciętszej obrony.
Król francuzki przedewszystkiem nakazał odprawienie mszy w wojennym obozie, komunikował się też sam i czterej jego synowie, następnie zwołał znakomitszych dowódców, celem przeprowadzenia koniecznej w tym razie narady wojennej. Wszyscy byli jednakowego zdania, jednogłośnie doradzając wydanie walki.
Zabrzmiały surmy bojowe.
Podzielono całą armię na trzy pojedyncze korpusy, czyli jak w owej epoce mówiono, na trzy odrębne batalje, każda z nich składała się z szesnastu tysięcy żołnierzy.
Tym sposobem każda z tych batalii przewyższała podwójnie liczbą swą, liczbę żołnierzy ze strony nieprzyjacielskiej.
Wszyscy dowódcy pojedynczych chorągwi, rozwinęli swoję sztandary, tak samo jak i król i dzielny i sławny rycerz, nazwiskiem Gotfryd de Charny rozwinął starożytną flagę Francji.
Pierwszym korpusem, czyli pierwszą batalją dowodził książę Orleanu; miał on pod swojemi rozkazami trzydzieści sześć sztandarów czyli pojedynczych chorągwi i siedmdżiesiąt dwa rycerskich znaków.
Delfin, którego nazywano księciem Normandji, a przy tej sposobności zaznaczyć nam wypada, że książę Normandji był pierwszym z książąt francuzkich noszących tytuł: „Delfina Francji“, oraz dwaj jego bracia: Ludwik i Jan dowodzili drugim korpusem czyli drugą batalją.
Nakoniec trzecia była naczelną, czyli kierowniczą, główną, a to stosownie do przyjętych i praktykowanych we wszystkich dawniejszych walkach francuskich ówczesnej epoki zwyczajów bojowych. Naczelnikiem tejże był sam król Jan, mając obok siebie najmłodszego swego syna Filipa, księcia Turaine, młodzieńca czternastoletniego.
W chwili ataku na nieprzyjaciela, król przywołał do siebie czterech rycerzy. Froissart zachował nam ich imiona.
Byli nimi: Eustachy de Ribeaumont, Jan de Landas, Guichard de Beaujeu i Guichard d’Angle.
— Dosiądźcie koni i jedźcie tak daleko, aż wreszcie zdołacie ujrzeć zgromadzonego na wzgórzach nieprzyjaciela. Pragnę koniecznie wiedzieć w jakim ustawiony jest porządku. Głównie chodzi mi o to, abym miał jak najdokładniejsze wiadomości o posterunkach Anglików, by w tym razie naradzić się, czy będziemy walczyli z nimi pieszo czy konno.
— Spełnimy wolę twoją, najjaśniejszy panie, z najzupełniejszem twojem zadowoleniem, odpowiedzieli śmiało czterej rycerze.
Natychmiast zsiedli z koni, kierowani własnym instynktem, konno bowiem występując mogli być łatwo spostrzeżeni i pochwyceni. Idąc z nadzwyczajną ostrożnością, dotarli prawie aż do samego centra obozu angielskiego.
Król oczekując na wysłanych rycerzy dosiadł pięknego, olbrzymiego wzrostu, białego konia, przejechał zupełnie zadowolony przed frontem uszykowanych wojsk, które przejrzał doświadczonem okiem i zawołał głosem bardzo donośnym:
— Otóż moi dzielni żołnierze, słyszałem nieraz jak wy wszyscy znalazłszy się czy to w Orleanie, czy w Chartres lub w Rouen, groziliście Anglikom i wyzywaliście ich na rękę do pojedynku, krzycząc: „Jesteśmy oko w oko z wami“, dalej więc w górę sztandary, lance do ręki i pójdźmy na harce, w zapasy jeden z drugim. Teraz nadarza się wam sposobność, Anglicy przed wami! Wybiła godzina w której możecie zadość uczynić waszemu zniechęceniu do waszego sąsiada i pomścić się krzywd, jakie od nich doznaliście i doznajecie, bo, zapewniam was, że dziś, dziś niewątpliwie powiedzie nas zwycięstwo, pokonamy całkowicie naszego nieprzyjaciela.
Na odezwę króla, cała armia jednym głosem zawołała:
— Bóg nam dopomoże a z jego pomocą odniesiemy niewątpliwe zwycięstwo.
W tym właśnie momencie, posłańcy króla przybyli z powrotem, a przedzierając się przez zbite w około niego tłumy, stanęli nareszcie przed obliczem monarchy.
Król postąpił naprzód ku nim kilka kroków.
— A więc, zacni panowie, zacni rycerze, jakie przynosicie nam wiadomości? — rzekł.
— Jak najpomyślniejsze, najjaśniejszy panie, a jeżeli podoba się Bogu, dzień dzisiejszy będzie dniem zwycięstwa i tryumfu dla naszego oręża! odpowiedzieli czterej rycerze. — Mówcież zatem, w jakim nieprzyjaciel nasz ustawił się porządku i w jaki sposób wypadnie nam z nim walczyć?
Wówczas rycerz Eustachy de Ribeaumont złożywszy ukłon królowi i odezwał się do niego w następujące słowa:
— Najjaśniejszy panie! Badaliśmy starannie i uważnie pozycje bojowe naszych nieprzyjaciół: są oni w sile najwyżej dwóch tysięcy ludzi a oprócz tego mają cztery tysiące łuczników i tysiąc pięćset brigantów czyli tak zwanych najemników.
— Tak jest znamy dobrze liczbę Anglików, ale chcę wiedzieć jak się ustawili i jakie zajmują miejscowości.
— Najjaśniejszy panie, odpowiedział rycerz, który w owej epoce pod względem fizycznym słynął jako najpiękniejszy a pod względem umysłowym, jako jeden z najdoświadczeńszych i najdzielniejszych, stoją na miejscu wybornem, mają tylko jedną batalję ale znakomicie uorganizowaną. Jedna tylko droga do nich prowadzi, ale tę zabezpieczają płoty i przegrody i krzaki, po za krzakami zaś ukryci są ich łucznicy tak że ich żaden strzał nie dosięgnie ponieważ droga jest nadzwyczaj wązka, tak że zaledwie czterech ludzi może iść jeden przy drugim, łatwo więc stawić im opór skuteczny. Na samym zaś szczycie wzgórza, uwieńczonego latoroślą winną, pomiędzy krzakami głogów i cierni, tamującymi przejście, ustawiono ludzi orężnych, pieszo. Tak więc broni wzgórza dwa oddziały naprzód łuczników, potem zbrojny o i znowu łuczników ukrytych w zaroślach, tym sposobem ci, którzy poważą się atakować obóz nieprzyjacielski będą mieli łuczników z boku i łuczników po nad swemi głowami. Zapewne wiesz dobrze najjaśniejszy panie że łucznicy nie są tak łatwi do pokonania.
— Dobrze rycerzu, odparł król. A teraz powiedzże mi jak ci się zdaje, jaka twoja rada, w jaki sposób mamy ich atakować i z nimi walczyć?
— Pieszo, najjaśniejszy panie, należy jednak wyłączyć z ogólnego marszu trzystu kawalerzystów, wybranych z pomiędzy najodważniejszych i najdzielniejszych, dosiadujących koni pewnie, a to dla użycia ich do rozerwania łańcuchów łuczników; gdy się to stanie, natychmiast, z największym pośpiechem, posuną się nasze batalje — żołnierz przy żołnierzu, dla zwalczania i rozbijania wszystkiego co się nadarzy na drodze, a jestem pewny że walczyć będą dzielnie nieustępując ani na krok przed nieprzyjacielem. Takie jest moje zdanie, najjaśniejszy królu. Jeżeli ktoś wie coś lepszego, coś bardziej rozumnego, niech raczy wypowiedzieć.
— Tego wcale niepotrzeba, rzecze król, ponieważ zdanie twoje rycerzu bardzo mi się podoba, i postąpię tak jak mi radzisz.
Wnet też król nakazał dwom marszałkom aby przejrzeli batalję po batalji i wybrali z nich trzystu najdzielniejszych wojowników, najlepiej umiejących kierować koniem i najsilniejszych a następnie, aby wykonali słowo w słowo te polecenia, jakie im wyda rycerz Eustachy de Ribeaumont.
Następnie nakazał aby wszyscy zeszli z koni, wyjąwszy trzystu przeznaczonych do przerwania i otwarcia szeregów uszykowanych na górze łuczników, w obozie angielskim.
Dalej wydał nakaz aby każdy z nich obciął swoją włócznią co najmniej pozostawiając trzy stopy długości a to dla łatwiejszego nią władania i ażeby odpięli od butów ostrogi.
W tym samym czasie Anglicy nie tylko umacniali pozycję swoją naturalnemi przeszkodami ale nadto i wykonywali sztuczne zastawy i zasieki, jak to dziać się zwykło w owych czasach wojen podjazdowych, nadto pokopali głębokie doły dla ukrycia tam swoich łuczników, a przy tem młodziutki książę korzystając z wolnego czasu w długiej a bardzo pięknej, energicznej przemowie starał się swych wojowników zagrzać do boju i wytrwałości w walce.
— Piękni panowie, mówił, jakkolwiek jesteśmy w bardzo małej liczbie, jakkolwiek rozporządzam drobną garstką wojowników w porównaniu z ogromnemi siłami naszego przeciwnika, niech was to ani przestrasza ani odejmuje serca, zwycięstwo nie zależy od wielości, ale od męstwa, wreszcie los wojny spoczywa zawsze w ręku wszechmocnego Boga, w jego pomocy, jakiej raczy nam udzielić. Jeżeli dzień ten zakończy się zwycięstwem, pozyskamy sobie sławę świata; jeżeli padniemy w poczynającej się walce, bo nie przypuszczam abyśmy dali się wziąć jak łup zwykły do niewoli, pamięć nasza będzie pomszczona przez mojego ojca i dwóch moich braci. Starajcie się stać silnie i walczyć z całem wrodzonem wam męstwem i jeżeli Bogu i świętemu Jezusowi podobać się będzie, stanę się dla was żyjącym przykładem; ujrzycie mię jutro na czele waszym.
Skoro skończył, zbliżył się do niego niejaki James d’Audley, doskonale obznajomiony ze sztuką wojenną i który dopomagał właśnie do sformowania angielskich szeregów i rzekł w te słowa:
— Panowie, raczcie mnie wytłumaczyć, ale postanowiłem uczynić ślub.
— Jaki? zapytuje go książę Czarny.
— Że jeżeli kiedykolwiek znajdę się w walce, którą będzie kierował król angielski lub jego syn, będę się starał być najpierwszym pomiędzy idącymi do szturmu, dalej że muszę zwyciężyć lub zginąć. Błagam cię więc, najłaskawszy książę abym dziś go spełnił, niech to będzie nagrodą za wszystkie moje usługi i wierne służby dla angielskiego tronu.
Książę uśmiechnął się i odrzekł:
— Pozwalam i zgadzam się rycerzu.
Przyczem podał mu rękę.
Rycerz ucałował ją serdecznie i w towarzystwie czterech giermków, których zawsze miał przy sobie a którzy zobowiązali się nieopuścić go ani żywego, ani umarłego, puścił się naprzód i zniknął w oddaleniu.
Wojska uszykowano w taki sposób w jaki radził je uszykować rycerz Eustachy de Ribeaumont. Trzysta rycerzy wybranych przez komendantów wprost skierowało się na przegrody, zawady i krzaki, ale zaledwie poczęli się wspinać na górę, gdy łucznicy ukryci po za gąszczami krzewów, gdzie nie dosięgały ich ani lance ani szable ludzi orężnych, wypuścili tysiące strzał z łuków a nadto długimi spisami przebijali i konie i ludzi; konie w ten sposób pokaleczone poczęły się mieszać i wspinać na tylne nogi zrzucając i gnietąc jeźdźców. Rycerze zatem ani krok dalej postąpić nie byli w stanie, trupy ludzi i koni zagrodziły im zupełnie drogę, nie mogli też z tego samego powodu i wycofać się i obronić przed strzałami. Jeżeli który z jeźdźców zdołał utrzymać się na koniu i popędził dalej, natrafiał na nowy szereg łuczników, zmiatających swojemi strzałami, co tylko pojawiło się przed nimi.
Było to wtedy kiedy James d’Audley celem spełnienia owego ślubu wystąpił ze swemi czterema towarzyszami naprzeciw i zaatakował z frontu komendantów jak Arnolda Daudeneham, dowódzcę jednej batalji francuzkiej i Jana Clermont drugiego komendanta drugiej batalji.
Pierwsze cięcie szabli Jamesa D’Audley obaliło Arnolda Daudeneham, ale szlachcic bretoński nie dał się zabrać do niewoli, pozostawiając resztę oddziału opiece innych, sam zaczął rzucać się to w tę to w ową stronę aby koniecznie być zabitym.
Zaledwie pięćdziesięciu a może sześćdziesięciu przebyło szczęśliwie zawady i dostało się aż na sam szczyt wzgórza, i rzuciło się między angielskie szeregi, na koniach poranionych, które z bólu szalonemi skokami czyniły wielkie zamieszanie w szeregach.
Pierwsza batalja pod dowództwem księcia Normandji pospieszyła im na pomoc, z jej to szeregów ubyło dwóch komendantów i trzystu ludzi nieugiętych i niezwalczonych jak żelazo.
Wnet też ze samego szczytu wzgórza w szalonym pędzie poskoczyła konnica angielska rzucając się na wdzierającą się batalję francuzką.
Ludzie księcia Normandji nie byli w stanie opierać się dłużej podwójnemu atakowi frontu i z boków, poczęli się mieszać a następnie, ci co byli na samym końcu w tyle, nie mogąc ustać, rzucili się do haniebnej ucieczki.
Z miejsca, na którem stał sam książę Czarny, widząc ten popłoch nieprzyjacielskiego wojska, krzyczał tenże:
— Do koni! Na koń! Na koń! panowie.
Na ten rozkaz wszyscy dosiedli swoich rumaków i wołając: „Święty Jerzy i Guyenne!“ pogalopowali ku nieprzyjacielowi. Batalja księcia Normandji słysząc te piekielne wrzaski, tem bardziej traciła ducha i pewność siebie.
W tej chwili, jeden z rycerzy angielskich, nazwiskiem Jan Chandos zbliżył się do księcia, mówiąc:
— Najjaśniejszy panie! stań na czele twego oddziału a dzień ten do nas będzie należał.
Wezwijmy pomocy Boga i idźmy tam gdzie najkrwawsza walka toczy się, bo tam niewątpliwie będzie obecny sam król francuzki a ja go znam, on nie zdolny do ucieczki, nie odda swojej szabli, chyba wzięty do niewoli lub zabity. Mówiłeś książę nam, że dasz nam przykład, że zasłużymy sobie w dniu dzisiejszym na rycerskie ostrogi, otóż nadarza się bardzo przyjazna sposobność.
— Jedźmy tędy Janie, odpowiada książę i od tej chwili będziesz mnie widział ciągle na czele, nie ustąpię, nie cofnę się ani na krok.
Potem zwracając się do giermka, który niósł książęcy sztandar, dodał:
— Naprzód ze sztandarem, w imieniu Boga i Świętego Jerzego.
Rycerz niosący sztandar spełnił wydany rozkaz, postąpił naprzód, za nim książę a za księciem batalja poprzedzana przez tych wściekłych łuczników, posuwających się powoli krok za krokiem i wypuszczających na oddziały francuzkie nieprzejrzane ilości strzał z łuków, tworzących, można śmiało powiedzieć, ciemną, olbrzymią chmurę, zaciemniającą widnokrąg.
Przykład, jaki dawali dowódcy pojedynczych oddziałów, byłby niewątpliwie podziałał skutecznie na całą batalję, która jakkolwiek dziesiątkowana, byłaby bądź co bądź dotrzymała placu, ale głównym komendantem, jak już wspomnieliśmy, był książę Normandji, ów książę Karol, którego historja w przyszłości miała zaszczycić przydomkiem: Karola mądrego, otóż ów przyszły „Karol mądry“ widząc co się dzieje, uznał za najstosowniejsze, zabezpieczyć się od dalszych strat przez ucieczkę jak najszybszą, upatrzywszy więc odpowiednią chwilę wraz ze swoimi dwoma braćmi, przyszłymi książętami Anjou i Berry puścił się co koń wyskoczy w poprzek pól, w kierunku Poitiers.
Widząc ucieczkę syna króla i jego braci pierwsza batalja natychmiast poszła w rozsypkę, co jednak tem musi być usprawiedliwione że i panowie rycerze a nauczyciele młodych książąt, równie to samo uczynili pociągając za sobą ośmset lub dziewięćset lanc.
Jest faktem prawdziwym że książę Normandii zabezpieczywszy swoją osobę, wysłał p. p. Jana de Landas i Thibaulta de Vaudeney napowrót zatrzymując jedynie przy sobie swoich braci i około 20 lanc oraz p. de Saint-Venant, który, wedle słów Froissarta, uważał równie zaszczytnem tak czuwać nad bezpieczeństwem osoby królewskiego następcy, jak brać udział w toczącej się walce.
Król Jan, dla którego zniknięcie pierwszej armji jakby mgły rozchodzącej się pod wpływem promieni słonecznych, armii dowodzonej przez jego pierworodnego syna, pragnąc zapobiedz ucieczce dalszych oddziałów, co było bardzo łatwo dla tych, którzy dosiadali koni, nieustępując na krok, jakkolwiek już strzały łuczników angielskich dosięgały pierwszych szeregów, krzyczał co mu piersi starczyło:
— Zsiadać z koni! Zsiadać z koni!
I dla lepszego przykładu sam równie zesiadł z konia, dobył szabli, owej strasznej szabli w ręku królewskiego rzeźnika.
Za przykładem ojca zsiadł z konia i najmłodszy syn królewski Filip, książę de Touraine. Młody chłopczyna za całą broń miał tylko malutką szpadę, ale topór Jana, króla, wystarczył do obrony ojca i syna.
Wszyscy nareszcie rycerze zsiedli z koni, gromadząc się nie około osoby króla i jego syna, gdyż król chciał być sam na czele, ale formując się z boków tegoż.
Ostrożność a raczej manewr jakiego użył król Jan był rzeczywiście pomysłowym ale bardzo niebezpiecznym. Cała ta lawina rozproszonych oddziałów pędziła z prawdziwem szaleństwem do Poitiers. Poitiers przecież nie zważając czy nadbiegający są wrogami czy też przyjaciółmi pospieszyło się z zawarciem bram miasta.
Ta właśnie okoliczność, opowiada znowu w innem miejscu Froissart, mogła spowodować ogromne nieszczęście, bo widok tej gromady ludzi znużonych, zgnębionych, cisnących się do bram miasta przeważał resztę trzymających się jeszcze jako tako oddziałów i zdawało się że wszystkie wojska francuzkie, w razie pojawienia się choćby jednego tylko anglika pójdą w rozsypkę, lub haniebnie poddadzą się nieprzyjacielowi.
Lecz król Jan i jego wojownicy stali dzielnie, niewzruszeni jak przedmurze i w tem to właśnie przedmurzu Anglicy usiłowali zrobić wyłom. Z obu stron rozpoczęła się straszliwa walka, przyjęli w niej udział wszyscy spieszeni żołnierze.
Król Jan tymczasem dokazywał cudów waleczności.
Padali z kolei jeden po drugim ci, którzy mieli sobie powierzony sztandar królewski.
Doszło nawet do ręcznych zapasów, ale topór króla za każdym razem robił straszny wyłom w szeregach nieprzyjacielskich. Był to lew, broniący zaciekle swego królestwa, swej ziemi i swego młodziutkiego syna.
Przy jego też boku walczyło młode lwiątko, które nie mogąc w niczem pomódz ojcu, wołało nieustannie:
— Ojcze strzeż się. Pochyl się na prawo! Odejdź w lewo!
Ojciec zaś pragnąc utrzymać w swojem dziecięciu umysł i wolę bohatera, odpowiadał na przestrogi:
— Śmiało! Śmiało! Filipie. Bądź mężnym moje dziecię!
Wezwanie to ojca do syna pozostało na zawsze wspomnieniem i faktem historycznym, czego najdotykalniejszym dowodem, nadanie w przyszłości Filipowi, przydomka: dumny, hardy!
Zobaczymy i przekonamy się później jak ta odrośl książęcego rodu Burgundzkiego, poczynająca się od Filipa Dumnego, wzmogła się przy Janie Nieustraszonym a nareszcie dosięgła najwyższej świetności za czasów Karola Śmiałego, o którym właśnie wkrótce będziemy opowiadali w dalszym ciągu naszej powieści obecnej.
Tymczasem walka wrzała w tym właśnie punkcie, w którym znajdował się król francuski, ponieważ jak twierdzi Jan Chandos, książę Czarny był przekonanym, że król nie cofnie się ani na krok, że nie ustąpi i będzie walczył do upadłego.
Bojownicy królewscy, mieli jednak pewien rodzaj odpoczynku.
Dwaj rycerze, którzy towarzyszyli blisko pół mili uciekającemu synowi królewskiemu wraz z jego braćmi, powrócili z ogromnym zapałem napowrót dla wzięcia udziału w toczącej się walce. Byli nimi, jak już wspominaliśmy, Jan Landas i Thibault de Vaudenay. Przyprowadzili oni ze sobą około siedm setek szlachetnych rycerzy.
Na swej drodze spotkali oni resztki batalji księcia Orleańskiego, który w najwyższym nieporządku ustąpiwszy z placu boju, teraz zmierzał w stronę uciekającego komendanta, którym był sam następca tronu.
Z pomocą, jaka się znalazła w tak stanowczej chwili, wraz z tem, co pozostało przy królu Janie, Francuzi byli trzy razy silniejsi od nieprzyjaciół; ale niestety paniczny przestrach ogarnąwszy pojedyńcze oddziały udzielił się równocześnie i całej armii.
Najdzielniejsi rycerze padali obok króla.
Takimi byli: książę de Bourbon, książę ateński, marszałek Clermont, panowie Robert de Duras, Richard de Beau Jeu, wice-hrabia de Rochechouart, Eustachy Ribeaumont, Jan de Lille, Gilian de Narbonne, de Chateauvillain, Montreheau, Argenton, Laucerre, Andry de Charny, Godfryd de Charny, wszystkich znaleziono owiniętych królewskimi sztandarami, jakby pośmiertnemi całunami, nakoniec zginęło na placu boju mnóstwo rycerzy i żołnierzy niższego stopnia, tak że stratę ogólną można było obliczyć co najmniej na dwa tysiące ośmset ludzi.
Król jednak walczył nieustannie stojąc nieporuszenie w jednem i tem samem miejscu.
Chwilę zaledwie odetchnąwszy, wypił nieco wody, którą zaczerpnął ręką jak to czynić zwykł najpospolitszy a spragniony robotnik.
Tyle już padło z jego ręki, tyle uciekło, nie bacząc na to, że pozostawiają w największem a nieuniknionem niebezpieczeństwie głowę koronowaną.
Już prawie wszyscy go odstąpili lub zginęli, jeden tylko malutki Filip towarzyszył ojcu.
Król słyszał głośne krzyki i nawoływania tak znakomitych dowódców jako i żołnierzy, dolatywał do niego wrzask wrogów, żądających poddania się króla Jana:
— Poddaj się królu! poddaj się, bo zginiesz!
Pomiędzy krzyczącemi znajdował się francuski rycerz, któremu powiędło się przedrzeć aż do osoby króla.
Był nim Dyonizy Morbeeque.
Dotarłszy aż do króla i stanąwszy naprzeciw niego, wcale nie dobywał oręża, unikając cięć królewskich i tylko wołał:
— Poddaj się królu! Poddaj się!
Król spostrzegł że nadaremne są jego wysiłki, że uledz nareszcie musi sile, a słysząc te wyrazy wymawiane po francusku, odstąpił parę kroków i otarłszy miecz z krwi, dał do zrozumienia że chce parlamentować. Jakoż zwróciwszy się do owego rycerza, zapytał:
— Kto pan jesteś?
— Jestem rycerzem francuskim, odpowiedział Dyonizy Morbecque.
— Zkąd przychodzisz? Wszak pozostajesz w służbie angielskiej?
— Popełniłem zbrodnię morderstwa i dla uratowania się od kary, uciekłem do Anglii, gdzie też wszedłem do służby u króla Edwarda.
— Gdzie jest mój kuzyn, książę Galles! pyta król; jeżeli go zobaczę, w jego ręce oddam mój miecz.
— Poddaj się mnie najjaśniejszy panie, a ja cię zaprowadzę do księcia Galles.
— Więc dobrze, niech się tak stanie, poddaję się panu, dodał król. Wolę raczej poddać się francuzowi niż anglikowi.
I rzucając zdala od siebie miecz, oddał mu swoją rękawiczkę.
Młody Filip, aby nie oddawać swej szabli, odrzucił ją na bok w przeciwną stronę.
Walka zatem została ukończona; wszakże król zanim go przymuszono do poddania się znajdował się w wielkiem niebezpieczeństwie.
W chwili, kiedy oddawał szpadę, o pięćset kroków od niego, najdalej znajdował się książę Czarny, zwycięzca, zatrzymał się w środku placu boju i myśląc więcej o swoich przyjaciołach, niż o nieprzyjaciołach, przywołał do siebie hrabiego Warwicka i p. Regnault Cobham, i zażądał od nich wiadomości co się stało z Audleyem.
— Powiedzcie mi panowie, mówił książę, czy nic nie wiecie o moim wiernym słudze Jamesie Audley, który wykonał ślub, jak to i wam zapewne wiadomo że utrzyma honor dnia dzisiejszego.
— Dopełnił tego ślubu, najjaśniejszy panie odpowiedzieli obaj szlachetni mężowie, wiemy o tem jak najdoskonalej i możemy zapewnić Waszą Miłość o wykonaniu ślubu przez szlachetnego Audleya, ale jest bardzo ciężko ranny i odniesiony został przez swoich giermków zdala od placu walki.
— Oto wiadomość smutna, która mi sprawia nadzwyczajne zmartwienie. Pragnąłbym osobiście przekonać się o stanie zdrowia tego dzielnego człowieka. Dla tego wyszukajcie go mi natychmiast; jeżeli można go będzie bez niebezpieczeństwa życia przenieść, każcie go przynieść tutaj; jeżeli zaś jest bardzo osłabiony, dajcie mi znać o miejscu jego pobytu, a ja sam udam się do niego.
Obaj szlachetni panowie, spełniając polecenie wnet udali się do rannego, któremu oświadczyli wolę księcia.
— Stokrotne dzięki synowi mojego króla, — odpowiedział James, za jego łaskawość, że się troszczy o taką nędzną figurę jaką jestem. Nie będę narażał go na trudzenie się jego aż tu do mnie.
Jakoż przywołał swoich giermków.
— Zanieście mię przed oblicze mojego księcia — rzekł — czuję się dość silnym i mam nadzieję że stanę tam bez niebezpieczeństwa.
Giermkowie a raczej jego masztalerze wzięli na ramiona lektykę, w której leżał ranny Audley i zanieśli go aż do miejsca, w którym czekał na wiadomości z pewnem zaniepokojeniem książę Czarny.
Nareszcie poznając lektykę, zsiadł z konia i nachylił się do James, skoro go postawiono z lektyką.
— Panie James pozwól mi podziękować i zarazem udzielić pochwały z dopełnienia tak pięknie i tak bohatersko złożonego ślubu, jesteś zaszczytem dnia dzisiejszego i odtąd uważam cię za najwierniejszego towarzysza broni i za najdzielniejszejszego z najdzielniejszych rycerzy.
— Najjaśniejszy panie, chętnie ofiaruję ostatek mego życia, abym jedynie mógł utrzymać i nadal twoje tak pochlebne o mnie zdanie.
— Od dnia dzisiejszego — mówił następnie książę — zatrzymuję cię przy sobie jako mojego nieodstępnego rycerza i ofiaruję ci 500 marek rocznego wynagrodzenia, które ci będą wypłacane z dochodów moich posiadłości w Anglii.
— Najjaśniejszy panie, składam dzięki Bogu i błagać będę, abym jak najdłużej cieszyć się mógł twoją niezasłużoną przezemnie łaską.
Poczem książę widząc że ranny jest bardzo osłabiony, bo prawie omdlewał po wyrzeczeniu tych kilku wyrazów, kazał go odnieść do swojego własnego mieszkania, aby tym sposobem nie brakło mu żadnej wygody i tego wszystkiego, czego jako ciężko ranny mógł potrzebować:
W tej chwili jednak spostrzegł książę wielką gromadę ludzi, zmierzającą ku niemu, ponieważ z krzyków i ruchów tej całej ciżby łatwo domyślał się że przychodzą z jakąś bardzo niezwykłą a może nawet i niespodziewaną nowiną, przeto zwrócił na nich szczególniejszą uwagę, czekając co dalej nastąpi.
Następnie obracając się do panów Warwicka i Regnaulta de Cobham, którzy to byli posłami wysłanemi do Jamesa, rzekł:
— Moi panowie, idźcie co żywo i dowiedźcie się co znaczy ten hałas i ten tumult takiej wielkiej ciżby ludzi. Czy przypadkiem król francuski nie został wzięty do niewoli?
Rzeczywiście, ludzie ci prowadzili króla francuskiego, wziętego do niewoli.
Tumult zaś powstał ztąd, że starano się wydrzeć króla francuskiego z rąk p. Djonizego de Morbecque. Mnóstwo anglików i Gaskończyków ubiegało się o zaszczyt prowadzenia króla Jana, każdy ciągnął go do siebie, wołając co mu sił starczyło:
— To ja go wziąłem do niewoli. On do mnie jedynie należy.
Jednem słowem, jak to wspomnieliśmy, król poddając się p. Morbecque równocześnie podpadł niebezpieczeństwu rozerwania go przez chciwych łupu czy zasługi. Broniąc się zaś każdemu mówił:
— Moi panowie, sądzę że zasługuję na to aby się obchodzono ze mną przyzwoicie, pragnę być doprowadzonym do mego kuzyna księcia Galles i niepotrzebnie kłócicie się panowie o moją osobę, ponieważ dzięki Bogu jestem o tyle bogatym, że mogę się okupić.
Lecz ci, do których się zwracał, tak byli rozżarci, że zupełnie nie zwracali uwagi na słowa królewskie i kłócąc się z sobą, rwali się do siebie lub wyrywali po prostu jeden drugiemu z rąk osobę króla.
Podczas najżarliwszej właśnie kłótni nadeszli p. Warwiek i Regnault de Cobham.
Kiedy zobaczyli w jakiem niebezpieczeństwie znajduje się król i kiedy posłyszeli spory gwałtowne, dobywszy szpad zawołali:
— W imieniu księcia Galles, nakazujemy wam abyście natychmiast ustąpili.
I wnet też dwóch baronów zsiadło z koni, złożyli głęboki ukłon królowi i stanąwszy po obu stronach króla wyrzekli:
— Najjaśniejszy panie, od tej chwili, my odpowiadamy za bezpieczeństwo twojej osoby i twojego syna i miej nadzieję że z pomocą Bożą doprowadzimy cię całego i zdrowego do naszego pana, księcia Galles.
— Idźmy — rzekł król Jan.
W pięć minut później wzięty do niewoli król stanął oko w oko z księciem Czarnym.
Wypadało teraz traktować więźnia a raczej jeńca, jako króla wziętego do niewoli, lub jako króla tylko.
Książę Galles postanowił postępować z królem Janem nie jak z jeńcem wojennym, ale jak z królem.
Było to bardzo szlachetnie, po rycersku i politycznie.
Wedle idei panujących w wieku XIV., wzięcie króla do niewoli tyle znaczyło, co zabranie państwa francuskiego, gdy król niewolnikiem i Francja w niewoli, a okup za króla mógł śmiało zniszczyć państwo francuzkie.
Wjeżdżając do Londynu książę Galles podał królowi białego konia, co tyle znaczyło jak gdyby nie jeniec ale król wkraczał do stolicy państwa.
Natomiast książę Galles szedł piechoto obok konia.
Po przybyciu do Londynu króla Jana, przyjął król Edward III. i na jego cześć dał wielką, świetną ucztę.
Podczas obiadu, podczaszy króla angielskiego zamiast nalać wina do puharu pierwej królowi angielskiemu nalał go królowi Janowi, co widząc młody książę Filip powstał a wymierzając policzek podczaszemu, rzekł:
— Kto ci pozwolił nalewać wino pierwej wasalowi o potem dopiero panu!
Podczaszy przerażony postąpieniem młodego księcia, z podziwieniem zwrócił się do swego pana, jakby go prosił o wyjaśnienie.
Lecz ten ostatni odpowiedział:
— Dziecko ma słuszność, król francuzki jest moim królem, bo jako władca Normandji, jestem jego wasalem.
Potem zwróciwszy się do młodego księcia dodał:
— Słusznie bardzo mości książę nazywają cię dumnym.
Król Jan przez ośm dni bawił w Anglji jako jeniec wojenny, po upływie zaś tego czasu powrócił do Paryża tak jak niegdyś Regulus powrócił do Rzymu.
Młodszy Filip de Rouvres umarł w r. 1361 i król Jan jako małżonek Joanny de Boulogne, posiadł majętności do niego należące.
W skutek ustąpienia mu przez króla Roberta księstwa Burgundzkiego, to ostatnie napowrót wróciło do Francji.
Powracając do Londynu — inne podobieństwo zachodziło pomiędzy królem Janem a Regulusem powracającym do Kartaginy — książę francuzki złożył na ręce kanclerza Burgundji listy donacyjne księstwa dla ukochanego syna księcia Turyngii.
Listy te doręczono mu w chwili zgonu króla Jana.
Król Jan zmarł 8 kwietnia 1364.
Młody książę natychmiast wprowadzony został w posiadanie; w d. 26. maja. Filip Dumny wyjechał z Dijon celem wzięcia udziału w uroczystości namaszczenia brata starszego. Należało się mu to z obowiązku jako księciu Burgundji.
Król Karol V. potwierdził tę donację uczynioną przez jego ojca i opuścił zamek w Burgundji, który od dawien dawna służył za mieszkanie dla książąt burgundzkich.
Zamek ten zbudowany na górze św. Genowefy.
Akt darowizny księstwa Burgundzkiego i ustąpienie z zamku, miało miejsce w dniu 3 czerwca 1364 r.
Prolog ten zatem wyjaśnił zapewne czytelnikowi dzieje burgundzkiego domu, którego odrośl główną stanowił Karol Śmiały.