Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom I/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Margot |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Reine Margot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Coconnas i La Mole, zapytawszy pierwszego spotkanego przechodnia o drogę do Luwru, udali się, według otrzymanego objaśnienia, ulicą d’Averon, następnie przeszli Saint-Germain-l’Auxerrois i wkrótce znaleźli się przed zamkiem, którego zewnętrzne kształty wieź, zaczęły już spływać się z horyzontem, który pokrywał się ciemnościami nadchodzącej nocy.
— Cóż się panu stało?... — zapytał Coconnas La Mola, spostrzegłszy, iż ten zatrzymał się i z jakiemś uszanowaniem patrzył na zwodzone mosty, wązkie okna i spiczaste wieże, które się nagle przedstawiły jego oczom.
— Dalibóg, sam nie pojmuję — odpowiedział La Mole. — Tak mi mocno serce bije... Nie jestem tchórzem, lecz nie wiem, dlaczego ten pałac wydaje mi się ponurym, nawet strasznym.
— Ja zaś — powiedział Coconnas — nie mogę znowu pojąć, dlaczego jestem bardzo wesoły.
Wprawdzie, ubrany jestem cokolwiek niedbale — mówił dalej, rzuciwszy oczyma na swe podróżne ubranie — lecz to nie powinno mnie nawet obchodzić!.. zaniedbanie nadaje zuchowatą minę. Przytem, rozkazano mi nie tracić ani chwili czasu. Zaniedbania więc w ubraniu za złe wziąć mi nie mogą, bo za to wykonywam rozkazy akuratnie.
I obadwaj poszli dalej, miotani odmiennemi uczuciami.
Luwr był mocno strzeżony; wszystkie warty podwojono.
Te środki ostrożności zakłopotały nieco dwóch naszych młodzieńców.
Lecz Coconnas, przypomniawszy sobie, że nazwisko księcia Gwizyusza działa na Paryżan, jakby jaki talizman, przystąpił do placówki i odwołując się do tego wszechwładnego nazwiska, zapytał, czy może wejść do Luwru.
W samej rzeczy, zdawało się, że nazwisko księcia wywarło niejaki wpływ na żołnierza, lecz tenże po chwili zapytał go o hasło.
Naturalnie Coconnas zmuszony był przyznać się, że hasła nie zna.
— To idź pan precz!.. — zawołał żołnierz.
W tym samym czasie jakiś człowiek, rozmawiający z oficerem służbowym usłyszawszy, że Coconnas prosi o pozwolenie wejścia do Luwru, przerwał rozmowę i zbliżywszy się ku niemu, zapytał go silnym niemieckim akcentem:
— Czego pan chcesz od księcia Grwizyusza?...
— Chciałbym z nim pomówić — odpowiedział Coconnas.
— Niepodobna, książę jest teraz u króla.
— Lecz ja otrzymałem rozkaz na piśmie ażebym przybył do Paryża.
— A!.. pan masz rozkaz na piśmie?..
— Tak jest, i przybyłem umyślnie z bardzo odległych stron.
— A!.. pan przybyłeś z bardzo odległych stron?...
— Przybyłem aż z Piemontu.
— Dobrze!... dobrze!... To co innego. Jak się pan nazywasz?...
— Hrabia Annibal de Coconnas!...
— Bardzo dobrze!... daj mi pan list, panie Annibalu.
— Na honor, to jakiś grzeczny człowiek — pomyślał de La Mole — gdyby to i mnie udało się dostać podobnego przewodnika do króla Nawarry.
— Dajże mi pan list — mówił dalej Niemiec, wyciągając rękę do Annibala, który stał nie wiedząc, co ma uczynić.
— Lecz — odparł Piemontczyk z niedowierzaniem, cechą właściwą ludom włoskim — nie wiem, czy mogę... Nie mam honoru znać pana.
— Jestem Pesme; należę do dworu księcia Gwizyusza.
— Pesme!... — powtórzył Coconnas — to nazwisko nie jest mi znane.
— To jest pan de Besme — powiedział żołnierz, stojący na warcie.
— Jest cudzoziemcem, źle więc wymawia po francuzku. Oddaj mu pan list i o nic się nie obawiaj.
— A!.. pan de Besme!... — zawołał Coconnas. — Proszę, proszę, oto mój list. Bądź pan łaskaw darować mi, żem tego nie uczynił odrazu. Lecz pan zapewne wiesz, że wierny sługa inaczej nie może...
— Dobrze, dobrze — odpowiedział de Besme — nie warto się, panie, usprawiedliwiać.
— Ponieważ pan jesteś tyle grzeczny — rzekł La Mole, zbliżywszy się z kolei — ośmielam się więc prosić go, czybyś nie raczył także przyjąć niego listu?
— Jak się pan nazywasz?
— Hrabia Lerac do La Mole.
— Nie znam tego nazwiska.
— Nic dziwnego że nie mam szczęścia być panu znanym, nie jestem tutejszy, i również jak hrabia de Coconnas przybyłem zdaleka.
— Zkądże?
— Z Prowancyi.
— Czy także z listem?
— Z listem.
— Czy do księcia Gwizyusza?
— Nie, do Jego królewskiej mości króla Nawarry.
— Nie jestem sługą króla Nawarry — odpowiedział de Besme, stając się nagle oziębłym — nie mogę więc mu wręczyć pańskiego listu.
I Besme, obróciwszy się tyłem do La Mola, poszedł do Luwru, dając znak hrabiemu de Coconnas ażeby udał się za nim.
La Mole pozostał sam.
W tejże samej chwili, z dalszych drzwi Luwru, nieopodal od tych, w których znikli Besme i Coconnas, wyszło około stu ludzi.
— Patrz! — powiedział stojący na warcie żołnierz do swego towarzysza. — Otóż i de Mouy ze swymi hugonotami; jak się też wszyscy radują. Bezwątpienia król przyrzekł im, że zginie morderca, który się targnął na życie admirała i który już zabił ojca de Mouy’a. Tym sposobem syn za jednym zamachem odpłaci za dwóch.
— Powiedz mi, bądź łaskaw — zapytał La Mole, zwracając sic do żołnierza — zdaje mi się, żeś mówił, że to jest pan de Mouy?
— Tak.
— I że ci panowie, co mu towarzyszą, są...
— Heretykami. Wistocie mówiłem to.
— Dziękuję — powiedział La Mole, nie zważając niby na pogardliwy sposób wyrażania się żołnierza o protestantach. — Więcej już wiedzieć nie pragnę.
La Mole, przystąpiwszy do naczelnika hugonotów, rzekł:
— Dowiedziałem się, że pan nazywasz się de Mouy.
— Tak, panie — odpowiedział grzecznie oficer.
— Pańskie nazwisko, znane jako filar kościoła protestanckiego, ośmiela się upraszać go o jednę łaskę.
— O jaką, panie? Lecz pierwej pozwól mi pan zapytać, z kim mam zaszczyt mówić?
— Z hrabią Lerac de La Mole.
Obaj nawzajem skłonili się.
— Słucham pana — powiedział de Mouy.
— Przyjechałem z Aix i przywiozłem list od pana d’Aunac, gubernatora Prowancyi. List ten jest zaadresowany do króla Nawarry i zawiera w sobie wiadomości bardzo ważne i żadnej nie cierpiące zwłoki. Racz mi więc pan powiedzieć, jakim sposobem mógłbym się dostać do Luwru i wręczyć ten list królowi?
— Nic łatwiejszego jak dostać się do Luwru — odpowiedział de Mouy — zdaje mi się tylko, że król Nawarry bardzo jest teraz zajęty. Zresztą, jeżeli pan chcesz, mogę go zaprowadzić do pokojów królewskich. Reszta do pana należeć będzie.
— Bardzo jestem panu obowiązany.
— Chodźmy więc — powiedział de Mouy.
De Mouy zsiadł z konia, rzucił cugle masztalerzowi, oznajmił żołnierzowi hasło, wprowadził La Mole’a do zamku i otwierając drzwi do pokojów króla, rzekł:
— Wejdź pan.
Po tych słowach de Mouy skłonił się i wyszedł.
La Mole, pozostawszy sam jeden, obejrzał się na około.
Przedpokój był pusty; jedne z drzwi prowadzących wewnątrz pałacu, były otwarte.
Postąpił kilka kroków naprzód i znalazł się w wązkim korytarzu.
Zapukał i zapytał, żadnej jednak nie odebrał odpowiedzi.
W tej części Luwru panowała jak najgłębsza cisza.
— Mówiono mi o wielkiej etykiecie — pomyślał La Mole — a tu można wejść, jak na plac, potem wyjść, i nikt cię nie zaczepi.
Zawołał raz jeszcze, lecz jak przedtem było cicho.
— Chodźmy więc dalej — powiedział do siebie — przecież muszę nareszcie kogoś napotkać.
La Mole szedł korytarzem, coraz ciemniejszym.
Nagle drzwi, przeciwległe tym, któremi wszedł, otworzyły się i ukazali się dwaj paziowie, którzy, niosąc w rękach świece, oświetlali drogę kobiecie wysokiego wzrostu, wspaniałej postawy i cudownie pięknej.
Światło zupełnie olśniło La Mola; zatrzymał się więc.
Kobieta także stanęła.
— Czego pan żądasz? — zapytała młodzieńca głosem, który mu się zdał czarodziejską, melodyą.
— Wybacz mi, pani — odpowiedział La Mole, spuszczając oczy. — Pan de Mouy wprowadził mnie tutaj: szukam króla Nawarry.
— Jego królewskiej mości niema tu; sądzę, że musi być u swego szwagra. Lecz czy pod jego niebytność, nie mógłbyś pan objawić swego żądania królowej?
— Uczyniłbym to — odrzekł La Mole — gdyby mnie kto raczył zaprowadzić do niej.
— Królowa stoi przed panem.
— Jakto! — zawołał La Mole.
— Jestem królowa Nawarry — odpowiedziała Małgorzata.
Twarz La Mole’a wyrażała takie przerażenie i zdumienie, że królowa uśmiechnęła się.
— Mów pan prędzej — rzekła Małgorzata — śpieszę się, gdyż mnie oczekuje królowa-matka.
— O! królowo, jeżeli nie masz czasu, dozwól mi oddalić się, w tej chwili nie jestem w stanic dwóch słów powiedzieć... Nie mogę zebrać myśli, królowo! olśniłaś mię. Ja nie myślę, tylko cały jestem w zachwycie.
Małgorzata z wdziękiem postąpiła ku młodemu człowiekowi, który pomimowolnie powiedział taki komplement.
— Uspokój się pan — rzekła królowa. — Zaczekam, i na mnie zaczekają.
— O! daruj, królowo, żem nie oddal ci pokłonu, jakiego należało się spodziewać od twego najpokorniejszego sługi, lecz...
— Lecz pan wziąłeś mnie za jednę z moich dam dworskich.
— Nie, pani; lecz za cień pięknej Dianny de Poitiers. Powiadają, że ona pokazuje się.
w Luwrze.
— Dobrze — rzekła Małgorzata — jestem już o pana zupełnie spokojną, i mam nadzieję że się pan u dworu spodobasz. Czy masz pan list do króla? Tamte grzeczności wcale niepotrzebne. Zresztą, wszystko jedno; gdzież list?.. Oddam go... Tylko się pan śpiesz.
W mgnieniu oka La Mole rozpiął kaftan i wydostał list, owinięty w jedwabną materyę.
Małgorzata odebrała list i spojrzała na charakter pisma.
— Czy pan nie jesteś czasem hrabią de La Mole? — zapytała.
— Tak jest, w samej rzeczy... Lecz, mój Boże! Czyż miałbym być tyle szczęśliwym, iżby moje nazwisko było znane Waszej królewskiej mości?
— Słyszałam je od mego męża króla i od mego brata księcia d’Alençon. Wiem, że na pana oczekują.
Królowa wsunęła list, ciepły jeszcze od piersi młodego człowieka za stanik, cały wyszyty haftem i przybrany brylantami.
La Mole bacznie śledził wszystkie poruszenia Małgorzaty.
— Teraz — powiedziała królowa — zejdź pan do galeryi na dół. i oczekuj, dopóki kto nie przyjdzie od króla Nawarry lub od księcia d’Alençon. Paź mój wskaże panu drogę.
Po tych słowach, Małgorzata udała się dalej.
La Mole przycisnął się do ściany.
Lecz korytarz był tak wązki, a jedwabna suknia królowej tak szeroka, że się lekko otarła o młodego człowieka.
Czarujący zapach rozchodził się za oddalającą królową.
La Mole zadrżał i, czując, że może upaść, oparł się o ścianę.
Małgorzata zniknęła, jak widziadło.
— Czy pójdziemy? — zapytał paź, które mu rozkazano zaprowadzić La Mole’a do galeryi na dół.
— Tak, tak — odrzekł La Mole w upojeniu.
Paź wskazywał mu drogę w tym kierunku, w którym znikła Małgorzata, a hrabia, mając nadzieję ujrzenia jej jeszcze, zaczął pośpieszać.
Wistocie, doszedłszy do ostatniego stopnia schodów, La Mole spostrzegł królowę na niższem piętrze i czy przypadkowo, czy też dla tego, że odgłos jego kroków doszedł do jej uszu, Małgorzata obejrzała się, i La Mole jeszcze ją raz zobaczył.
— Dokąd pan idziesz? — zapytał paź.
— A! to tędy — odpowiedział La Mole — bądź łaskaw wybaczyć mi.
Paź udał się naprzód, zeszedł o piętro niżej, otworzył jedne drzwi, potem drugie i, stanąwszy na progu, rzekł:
— Oto tutaj masz pan zaczekać.
La Mole wszedł do galeryi, i drzwi się za nim zamknęły.
Galerya była pusta, przechadzał się tylko jakiś człowiek, widocznie także na kogoś oczekujmy.
Wieczór ogromnymi płatami cieni, rzucanych od sklepień, usłał całą podłogę galeryi, tak, że znajdujący się w niej poznać się nawzajem nie mogli, chociaż oddaleni byli od siebie zaledwie o dwadzieścia kroków.
La Mole pierwszy zbliżył się do swego towarzysza.
— A! na honor! — zawołał — wszak to pan hrabia de Coconnas! Piemontczyk obrócił się i z zadziwieniem patrzał na Mole’a.
— A! na Boga — zawołał — to pan deLa Mole, albo niech mnie dyabli porwą! Oj! cóż ja mówię? jestem u króla i przeklinam; lecz co to szkodzi! sam król, zdaje mi się, przeklina nie gorzej odemnie, podobno nawet w kościele. No i cóż, jesteśmy więc w Luwrze?...
— Jak pan widzisz; czy de Besme tu pana wprowadził?
— Tak, kochany niemiec ten Besme... A pana któż wprowadził?
— Pan de Mouy... Mówiłem już panu, że hugonoci nie są bez wpływu u dworu... Ale, widziałeś się pan z księciem Gwizyuszem?
— Jeszcze nie... A pan, miałeś posłuchanie u króla Nawarry?
— Także nie, lecz to wkrótce nastąpi. Przyprowadzono mnie tutaj i kazano czekać.
— Zobaczysz pan, że idzie tu pewno o jaką wspaniałą ucztę i że będziemy w liczbie zaproszonych. W samej rzeczy, jak dziwaczny los! Już od dwóch godzin przeszło, jak przypadki bezustannie nas łączą.. Lecz co panu jest?... wydajesz się głęboko zamyślonym...
— Ja? — szybko i ze drżeniem odparł La Mole. (Był on jeszcze pod wpływem uroczego widziadła). — Nie! lecz miejsce to, budzi we mnie tysiące myśli.
— Filozoficznych, nieprawdaż? Ja również tego doświadczyłem. Właśnie w chwili kiedyś pan tu wchodził, przyszły mi na myśl wszystkie przestrogi mego nauczyciela. Czy, znasz, hrabio, Plutarcha?
— Naturalnie! — odparł z uśmiechem La Mole — jest to jeden z moich ulubionych autorów.
— A więc — mówił dalej z powagą Coconnas — sądzę, że ten wielki pisarz nie omylił się, porównywając dary natury z balsamicznemi roślinami, których zapach nigdy nie wietrzeje i które są obdarzone siłą gojenia ran, — Czy umiesz po grecku, panie de Coconnas? — zapytał La Mole, bacznie patrząc w oczy swemu towarzyszowi.
— Nie, lecz mój nauczyciel umiał i radził mi, ażebym, będąc przy dworze, często rozmyślał o cnocie. Rozmyślanie takie, mawiał on, przedstawia człowieka z dobrej strony. Uprzedzam jednak pana, że na te jego przestrogi pozostałem nieczuły. Ale, czyś pan głodny?
— Nie.
— Zdaje mi się jednak, żeś pan mile spoglądał na pieczoną zwierzynę, wymalowaną na znaku oberży: pod „Piękną Gwiazdą“;, co zaś do mnie, umieram z głodu.
— To śliczna jest sposobność zastosowania pańskich prawd o cnocie i okazania Plutarchowi czci należnej, gdyż ten wielki pisarz mówi: Prepon esti ten men psuchen odune ton de gastera semo askin[1].
— To ty, hrabio, umiesz po grecku? — zawołał zdumiony Coconnas.
— Tak — odpowiedział La Mole — mój nauczyciel nauczył mnie.
— W takim razie, hrabio, twój los zabezpieczony; będziesz pisał wiersze z Karolem IX, a rozmawiał po grecku z królową Małgorzatą.
— Nie licząc jeszcze tego — dodał, śmiejąc się La Mole — że będę mógł mówić z królem Nawarry narzeczem gaskońskiem.
W tejże chwili drzwi, znajdujące się w końcu galeryi, dotykającej pokoi króla, roztworzyły się; dały się słyszeć kroki, i w ciemności można było dostrzedz zbliżający się cień.
Cień przybrał wkrótce kształty człowieka.
Człowiekiem tym był pan de Besme.
Zbliżywszy się ku dwom młodzieńcom, spojrzał im w twarze, chcąc poznać tego, którego potrzebował, i dał znak hrabi de Coconnas, ażeby udał się za nim.
Coconnas pożegnał ręką La Mole’a.
De Besme, doszedłszy z hrabią de Coconnas do końca galeryi, otworzył drzwi, i wówczas znaleźli się na pierwszym stopniu schodów.
W tem miejscu zatrzymali się obaj, a Besme, obejrzawszy się na wszystkie strony, powiedział:
— Gdzie mieszkasz, panie de Coconnas?
— W oberży pod Piękną Gwiazdą przy ulicy de l’Arbre-Sec.
— Dobrze, dobrze! to niedaleko ztąd... Idź pan teraz prędko do domu, tej zaś nocy...
I znowu obejrzał się na wszystkie strony.
— Cóż tej nocy? — zapyta! Coconnas.
— Tej nocy powrócisz pan tutaj z białym krzyżem na czapce. Hasło będzie: „Gwizyusz” Tss! cicho!
— Lecz o której godzinie mam przyjść?
— Skoro tylko uderzą w dzwon na gwałt.
— Jakto, na gwałt? — zapytał Coconnas.
— No na gwałt; ot tak: bum! bum!...
— A! rozumiem. Dobrze! będę tu — odpowiedział Coconnas.
I, skłoniwszy się niemcowi, pobiegł po schodach, zadając sam sobie pytanie:
— Co on u dyabła chciał powiedzieć? dlaczego uderzą na gwałt? Zresztą, wszystko mi jedno! ja pozostaję przy mojem mniemaniu: ten pan de Besme to poczciwe Niemczysko. Czyby czasem nie należało zaczekać na hrabiego de La Mole?... Lecz nie; on bezwątpienia pozostanie na wieczerzy u króla Nawarry.
I Coconnas udał się na ulicę de l’Arbre-Sec, dokąd, jak magnes, przyciągał go znak pod Piękną Gwiazdą.
Tymczasem otworzyły się po drugiej stronie galeryi drzwi, prowadzące do mieszkania króla Nawarry, i paź, zbliżywszy się do La Mole’a, zapytał go:
— Czy pan jesteś hrabią, de La Mole?
— Tak jest.
— Gdzie pan mieszkasz?
— Na ulicy de l’Arbre-Sec, w oberży pod Piękną Gwiazdą.
— Dobrze! to niedaleko od Luwru. Słuchaj pan... Jego królewska mość kazał panu oświadczyć, że nie może go teraz przyjąć, lecz być może, że przyśle po pana w nocy. Gdybyś pan jednak do jutrzejszego dnia nie odebrał od niego żadnej wiadomości, przyjdź sam do Luwru.
— A jeżeli mnie warty nie wpuszczą?
— A! prawda... Hasło będzie: Nawarra. Wymów pan tylko to słowo, a wszystkie drzwi staną mu otworem.
— Dziękuję.
— Ale, zaczekaj no pan; rozkazano mi doprowadzić pana aż do bramy, ażebyś znowu nie zabłądził w Luwrze.
— A Coconnas? — pomyślał La Mole, wyszedłszy z pałacu.
— Aha! pewno został na kolacyi u księcia Gwizyusza.
Lecz pierwszą osobą, jaką napotkał, wchodząc do oberży La Hurière’a, był Coconnas, siedzący przy olbrzymiej jajecznicy ze słoniną.
— Oho! — zawołał Coconnas, śmiejąc się na całe gardło — zdaje się, że pan tak jadłeś kolacyę u króla Nawarry, jak ja u księcia Gwizyusza?...
— Tak jest.
— I głód napastuje pański żołądek?..
— Tak sądzę.
— Na złość Plutarchowi?..
— Hrabio!... — powiedział La Mole, śmiejąc się — Plutarch mówi w innem miejscu: „mający, powinien dzielić się z niemającym”. Czy idąc za radą Plutarcha, nie podzielisz pan swojej jajecznicy ze mną?... Przy jedzeniu pomówimy o cnocie.
— O!.. nie — odpowiedział Coconnas — dobrze jest mówić o cnocie w Luwrze, gdzie się obawiasz, ażeby cię nie podsłuchano, i kiedy masz żołądek próżny. No!... siadaj, hrabio, i jedz.
— Teraz już, jak uważam, los połączył nas ze sobą nierozerwalnym węzłem. Czy pan nocujesz tutaj?...
— Nie wiem.
— I ja podobnież.
— W każdym razie, wiem, gdzie przepędzę noc.
— No, gdzież?...
— Nieochybnie tam, gdzie i pan.
I obaj zaczęli się śmiać, z gorliwością zmiatając jajecznicę, usmażoną przez La Huriere’a.