Mała księżniczka/Rozdział szesnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mała księżniczka
Wydawca Księgarnia Gustawa Szylinga
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Drukarskie F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. A Little Princess
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ SZESNASTY.
ODWIEDZINY.


Wyobraźcie sobie (jeżeli potraficie), jak wyglądała reszta owego wieczoru: jak Sara i Becky kucały koło ognia, który skrzył się, lśnił i hasał wesoło na kominku, — jak podnosiły podkrywki półmisków i znajdowały pod niemi to ciepłą, smaczną zupę, która sama w sobie mogła zaspokoić ich apetyt, to kanapki, grzanki i biszkopty, których wystarczyłoby dla obu dziewczynek. Dzbanek z umywalni służył za filiżankę Becky, a herbata była tak rozkoszna, iż nie potrzeba było nawet udawać, jakoby się piło coś innego niż herbatę. Były ogrzane, syte i szczęśliwe, a Sara, przekonawszy się o prawdziwości swego niespodziewanego szczęścia, nie omieszkała poddać się całkowicie swej radości. Ponieważ przeżyła w rojeniach znaczną część swego życia, przeto gotowa była każdej chwili powitać wszelkie najbardziej nawet niezwykle zdarzenie — i oswoić się z niem w przeciągu krótkiego czasu.
— Nie wiem, ktoby to mógł uczynić — rzekła; — w każdym razie był ktoś taki. Siedzimy sobie przy ognisku i... i... wszystko jest prawdziwe! Kimkolwiek jest ten człowiek... czy ci ludzie... to ja mam przyjaciela... ktoś jest moim przyjacielem.
Trudno jednak zaprzeczyć, że siedząc przed płonącym ogniem i spożywając sute i smaczne jadło, dziewczynki odczuwały w duchu jakąś obawę i zaglądały sobie wzajemnie w oczy z pewnem jakby powątpiewaniem.
— Cy panienka aby se nie myśli, — wyjąkała raz Becky szeptem, — że to wsyćko może nam zniknąć? Mozebyśmy się krzynkę pośpiesyły.
To mówiąc, wpakowała sobie skwapliwie do ust całą kanapkę. Jeżeli to był sen, tedy można było jej wybaczyć te kuchenne maniery.
— Nie, to nie zniknie — odpowiedziała Sara. — Ja teraz napewno zjadam ten biszkopt i czuję jego smak. We śnie nigdy się nie je niczego naprawdę... tylko się myśli, że chciałoby coś zjeść. Zresztą ja wciąż szczypię się w nogę, by upewnić się, że nie śpię, a przed chwilą umyślnie dotknęłam się rozżarzonego węgielka.
Grzały się przy piecu, rozkoszując się ciepłem i sytością, poczem Sara odwróciła się, by przyjrzeć się przemienionemu łóżku.
Było tam tyle kołder, że mogła podzielić się niemi z Becky. Wąski tapczan w sąsiednim pokoiku był w ową noc wygodniejszy, niżby się mogło śnić kiedykolwiek jego właścicielce.
Opuszczając pokój, Becky stanęła na progu i pożądliwym wzrokiem obejrzała się jeszcze raz poza siebie.
— Jeżeli tego wsyćkiego rankiem tu nie będzie, to ja i tak będę zawdy pamiętała, co tu było dzisio w nocy. Tu był ogień, przed nim piękny stoliczek, z lampą, co świeciła tak cyrwono; na łózecku panienki była satynowa pierzynka, na podłodze lezoł ciepły dywon, a wsyćko było takie piekne! A jesce i to będę pamiętała, żem se podjadła zupy i kanapków i biśkoptów!
I przekonana już ostatecznie o prawdziwości wszystkich zdarzeń, wyszła z pokoju.
Jakaś tajemnicza poczta, kursująca wśród uczennic i pomiędzy służbą, rozniosła nazajutrz pewną wieść, że Sara Crewe popadła w wielką niełaskę u miss Minchin, że Ermengarda została surowo ukarana i że Becky byłaby jeszcze przed śniadaniem wydalona ze służby, gdyby nie to, że odprawienie służącej jest sprawą, której nie można załatwić od jednego razu. Służące wiedziały, że pozwolono jej zostać dlatego, że miss Minchin nieprędko znalazłaby drugą istotę równie potulną i niemrawą, która zgodziłaby się harować jak wół za parę szylingów tygodniowo. Starsze uczennice wiedziały i to, że jeżeli miss Minchin nie wyrzuciła Sary, uczyniła to również ze względów czysto praktycznych.
— Ona tak prędko rośnie i tak dużo się uczy, — mówiła Jessie do Lawinji, — że wkrótce zostanie nauczycielką, a miss Minchin wie dobrze, że ona będzie pracowała choćby za darmo. Bardzo to nieładnie było z twej strony, Lawinjo, że opowiedziałaś o jej zabawach na poddaszu. A jak tyś się o tem dowiedziała?
— Od Lottie. Ta smarkata opowiedziała mi wszystko. Bynajmniej nie postąpiłam nieładnie, donosząc o tem miss Minchin. Uważałam to za swój obowiązek. Sara ją oszukiwała, a przytem śmiesznie było patrzeć, jak ona zadzierała nosa i patrzyła na wszystkich zgóry, choć chodziła w łachmanach!
— A cóż one takiego robiły, gdy miss Minchin je przyłapała?
— Ermengarda zabrała swoją paczkę na górę, żeby podzielić się z Sarą i Becky. Ona nigdy nie podzieli się niczem z żadną z nas. Ja wprawdzie o to nie stoję, ale o niej to źle świadczy, że woli dzielić się ze służącemi na poddaszu. Dziwię się, że miss Minchin nie wydaliła Sary... choćby jej nawet potrzebowała jako nauczycielki.
— Gdzieżby Sara poszła, gdyby ją wypędzono? — zapytała Jessie, nieco zaniepokojona.
— A cóż mnie to obchodzi? — ofuknęła ją Lawinja. — Sądzę, że ona będzie dziś miała kwaśną minę po tem wszystkiem, co się zdarzyło. Wczoraj nie dostała obiadu i kolacji, a dziś nie dostanie nic do jedzenia.
Jessie była nietyle zła, ile niemądra, więc słowa przyjaciółki przejęły ją dreszczem.
— Ależ to straszne! — rzekła, biorąc do rąk książkę. — Czyż oni chcą ją zamorzyć głodem?
Gdy Sara rano weszła do kuchni, kucharka i służące spojrzały na nią pytająco. Nie odezwała się do nich ani słowem, lecz przeszła koło nich pośpiesznie. Przyczyną pośpiechu było i to, że trochę zaspała — a ponieważ to samo zdarzyło się i Becky, więc nie miały czasu widzieć się z sobą.
Wszedłszy do izby czeladnej, zastała Becky, szorującą zawzięcie jakiś kocioł i nucącą sobie półgłosem jakąś piosenkę.
— Prosę panienki — szepnęła w podnieceniu, patrząc na Sarę twarzą rozpromienioną. — Kiej sie obudziłam, to ta kordła jesce była na łózku. Była takusieńka, jak wtedy, kiej sie spać kładłam.
— Tak samo i moja — odpowiedziała Sara. — Wszystko... wszystko pozostało tak, jak widziałyśmy w nocy. Ubierając się, zjadłam parę ciastek, jakie zostały od wczoraj.
— O rety! rety! — jękła Becky z zachwytem i natychmiast pochyliła głowę nad kotłem, widząc zbliżającą się kucharkę.
Gdy Sara wchodziła do sali szkolnej, miss Minchin oczekiwała, iż na jej twarzy ujrzy taką minę, o jakiej wspominała Lawinja. Po wczorajszej głodówce, po gwałtownej scenie zeszłego wieczoru, duma Sary musiała się przełamać. To też zaiste dziwićby się należało, gdyby ta harda dziewczyna nie miała dziś bladych policzków, zaczerwienionych oczu i nieszczęśliwego, pokornego wyrazu twarzy.
Ku wielkiemu jednak zdumieniu miss Minchin, Sara weszła do sali krokiem żwawym, niemal podskakując; na policzkach kwitnął żywy rumieniec, w kącikach ust taił się uśmiech. Miss Minchin aż się wzdrygnęła. Cóż to wszystko ma znaczyć? Skąd taki hart ducha u tej dziewczyny?
Przywołała ją do swego stolika.
— Wyglądasz, jakbyś nie wiedziała o tem, że jesteś w niełasce — upomniała ją. — Czyż do tego stopnia jesteś zatwardziała?
Rzecz była w tem, że gdy ktoś jest dzieckiem — a choćby i dorosłą osobą — i gdy pożywił się do syta i wyspał się w ciepłej, miękkiej pościeli — gdy zasnął wśród cudów baśni czarnoksięskiej, a po obudzeniu przekonał się, że baśń była prawdziwą, — człowiek taki nie może być nieszczęśliwy ani wyglądać na nieszczęśliwego, co więcej, nie potrafi żadną siłą przygasić błysku radości w swych oczach. Miss Minchin wprost oniemiała na widok spojrzenia, jakiem obrzuciła ją Sara, odpowiadając zresztą z wielkim szacunkiem na pytanie swej przełożonej.
— Bardzo panią przepraszam. Wiem, że jestem w niełasce.
— Racz więc o tem nie zapominać i nie przybieraj takiej miny, jak gdyby spotkało cię wielkie szczęście. To impertynencja! A pamiętaj, że dziś przez cały dzień nie dostaniesz nic do jedzenia.
— Dobrze, proszę pani — odpowiedziała Sara, ale gdy odwróciła się, serce jej drgnęło na wspomnienie dnia wczorajszego. — Gdyby czarodziej w porę nie przyszedł mi z pomocą, — pomyślała, — jakiż straszny los by mnie czekał!
— Ona chyba nie głodna! — szepnęła Lawinja. — Spojrzyj na nią! Może sobie wyobraża, że zjadła dobre śniadanie — dodała, śmiejąc się wzgardliwie.
— Ona jest całkiem różna od innych ludzi — odpowiedziała Jessie, przyglądając się Sarze, zajętej odrabianiem lekcyj z najmłodszemi dziewczynkami. — Ja nieraz jej trochę się boję!
— E, śmieszna jesteś! — zgromiła ją Lawinja
Przez dzień cały twarz Sary promieniała, a policzki okrywał rumieniec. Służba rzucała na nią zdziwione spojrzenia i szeptała coś pomiędzy sobą, a niebieskie oczki miss Amelji wyrażały zdumienie i zakłopotanie; nie rozumiała, coby mogła oznaczać taka zuchwała, jakby szczęśliwa mina Sary, wobec wiszącego nad nią gniewu przełożonej. Taki upór jednakże był w najzupełniejszej zgodzie z dotychczasowem postępowaniem Sary. Widać było, że zawzięła się, by nic sobie nie robić z niczego!
Sara zawzięła się tylko w jednej rzeczy. Powiedziała sobie, że wszystko, co się zdarzyło, należy utrzymać w tajemnicy... o ile to możliwe. Gdyby miss Minchin przyszła ochota zajść ponownie na poddasze, tedy wszystko musiałoby wyjść na jaw, rzecz oczywista. Jednakże nie zanosiło się na to, by miała tu zachodzić — przez pewien czas conajmniej, — chyba żeby ją tu przywiodły jakieś podejrzenia. Ermengarda i Lottie miały pozostawać pod tak ścisłym nadzorem, że napewno nie odważyłyby się na nowe nocne wędrówki. Od biedy możnaby opowiedzieć rzecz całą Ermenegardzie i zobowiązać ją do sekretu. Gdyby Lottie coś odkryła na własną rękę, to i od niej możnaby wziąć podobne zobowiązanie. Zresztą sam czarodziej napewno postara się utaić swe cuda przed okiem nieproszonych natrętów!
— W każdym razie, cokolwiek się zdarzy — powtarzała sobie Sara przez dzień cały, — cokolwiek się zdarzy, to gdzieś na tym świecie jest jakaś dobra istota, która jest mi przyjacielem... przyjacielem, choćbym nawet nigdy nie dowiedziała się, kto to taki... choćbym nawet nie mogła mu nigdy podziękować... to jednak nie będę już się czuła tak samotną. Och, jakże poskutkowało moje czarnoksięskie zaklęcie!
Pogoda była chyba jeszcze gorsza, niż w dniu poprzednim. Jeszcze gorsze błoto, jeszcze większa wilgoć, dokuczliwsze zimno. Sprawunków było więcej niż w inne dni, a kucharka, wiedząc, że Sara jest w niełasce, odzywała się do niej niebywale szorstko. Ale to wszystko można było uważać za drobnostkę, gdy się miało w pamięci owego czarodzieja, który wszak niedawno stwierdził, iż potrafi być prawdziwym przyjacielem. Sara czuła się pokrzepioną przez wczorajszą kolację, wiedziała, że będzie spać ciepło i wygodnie, a choć przed wieczorem zaczął jej głód dokuczać, czuła, że potrafi wytrzymać aż do rana, kiedy już z pewnością dadzą jej śniadanie. Późno już było, gdy pozwolono jej udać się na górę. Otrzymała rozkaz, że musi pozostać do dziesiątej godziny w sali szkolnej i uczyć się — ona jednak, zaczytawszy się, pozostała tam znacznie dłużej.
Gdy, przebywszy ostatnie schody, stanęła przed drzwiami swego pokoiku, serce jej poczęło bić szybko.
— A nuż wszystko zabrano mi zpowrotem? — szepnęła, starając się nie tracić otuchy. — Może tylko wypożyczono mi to wszystko na ową jedną, straszliwą noc? W każdym razie mam pewność, że wszystko to było rzeczywistością.
Otwarła drzwi i weszła do pokoju. Znalazłszy się w jego wnętrzu, westchnęła z podziwu, zamknęła drzwi i oparłszy się o nie plecami, jęła rozglądać się na wszystkie strony.
Czarodziej znów tu był — ba, zostawił więcej śladów swej bytności niż w dniu poprzednim. W piecu huczał jeszcze żywszy ogień, strzelając pięknym płomieniem. W pokoju znajdowało się wiele nowych przedmiotów, które tak zmieniły jego wygląd, że Sara napewno przetarłaby oczy ze zdumienia, gdyby nie to, że zdołała już pozbyć się wszelkich wątpliwości. Na stole znowu ustawiona była kolacja — tym razem było poddostatkiem talerzy i filiżanek zarówno dla Sary jak i dla Becky. Na obtłuczonym gzymsie kominka rozciągnięto piękny, haftowany kilimek, a na nim ustawiono parę ozdób; podobnie pozasłaniano makatkami wszystkie inne szczerby i uszkodzenia. Na ścianach wisiały dziwne barwne materje, przymocowane cienkiemi, ostremi gwoździkami — tak ostremi, że można je było wbić w drewno i tynk bez posługiwania się młotkiem; tu i owdzie pozatykano piękne wachlarze i ułożono wielkie, nabite poduszki, na których można było usiąść. Drewnianą skrzynię nakryto dywanem, a na wierzch położono parę poduszek, tak iż zrobiła się z tego wcale wygodna sofa.
Sara zwolna odeszła od drzwi, usiadła i znów rozglądała się wokoło.
— Zupełnie tak spełniają się czarnoksięskie zaklęcia — odezwała się do siebie. — Mam wrażenie, iż gdybym sobie życzyła, pojawiłyby się przede mną nawet wory złota i diamenty. Nie byłaby to rzecz dziwniejsza od tego, co się teraz dzieje. Czyż to mój pokoik na poddaszu? Czy jestem tą samą, zziębniętą, obdartą, przemoczoną Sarą? Ileż to razy wymyślałam sobie różne baśnie i pragnęłam, by choć jedna z nich stała się jawem przed mojemi oczyma... A teraz właśnie przeżywam baśń taką. Mam wrażenie, jakobym sama mogła być wróżką i przemieniać rzeczy jedne w drugie.
Wstała i zastukała w ścianę, przywołując więźnia z sąsiedniej celi.
Wszedłszy do pokoju, Becky omało nie zwaliła się na ziemię; przez parę minut nie mogła głosu z siebie wydobyć.
— O rety! o rety, panienko! — jęknęła wkońcu, zupełnie jak rankiem w izbie czeladnej.
— Widzisz co się stało? — rzekła Sara.
Tego wieczora Becky siedziała na poduszce przed kominkiem, a jadła i piła z własnego talerza i filiżanki.
Gdy Sara poszła spać, znalazła w łóżku nowy, gruby materac i wielkie, puszyste poduszki. Jej stary materac i poduszka powędrowały do łóżka Becky, która dzięki tym nowym nabytkom mogła urządzić się z pewnym komfortem.
— Skąd tyz to wsyćko się bierze? — wyrwało się raz z ust Becky. — Rety, któż to robi, panienko?
— Nawet nie pytajmy o to, — odpowiedziała Sara. — Gdyby nie to, że chciałabym podziękować temu dobroczyńcy, tobym wolała nie wiedzieć, kto on taki. W ten sposób rzecz cała wygląda o wiele piękniej.
Od tego czasu życie Sary stawało się z każdym dniem dziwniejsze. Baśń czarodziejska snuła dalej swój wątek. Każdego wieczoru, gdy Sara powracała do swego pokoju, zastawała w nim jakieś nowe upiększenie, nowy wygodny sprzęt, aż wkońcu klitka na poddaszu przemieniła się w piękny salonik, pełen wykwintu i przepychu. Obdrapane ściany zczasem pokryły się całkowicie obrazami i makatami, pojawiły się nader pomysłowe meble składane, a nawet i półki z książkami, — aż wkońcu nie było już chyba takiej rzeczy, której możnaby jeszcze pragnąć. Gdy Sara rankiem schodziła na dół, na stole zostawały resztki kolacji; gdy wieczorem wracała na poddasze, już były sprzątnięte przez czarodzieja, a na ich miejscu stała smaczna kolacja.
Miss Minchin była szorstka i dokuczliwa jak zawsze, miss Amelja po dawnemu utyskiwała na wszystko, służące wciąż dawały się we znaki swą gburowatością. Sara codzień chodziła za sprawunkami zarówno w pogodę jak w słotę, a łajania i upomnienia stały się dla niej już chlebem powszednim. Z Ermengardą i Lottie prawie nie pozwalano jej rozmawiać; Lawinja podrwiwała z coraz to bardziej zdzierających się jej sukienek, a inne dziewczynki wytrzeszczały na nią oczy, ilekroć wchodziła do sali szkolnej. Cóż to wszystko jednak znaczyło wobec tego, że życie jej było osnute przędziwem czarownej, tajemniczej baśni? Baśń ta była bardziej urocza i rozkoszna niż wszystko, co Sara potrafiła kiedykolwiek wymyślić, by pocieszyć swą zbolałą duszyczkę i ratować się od rozpaczy. Czasami, gdy ją łajano, siłą powstrzymywała się od uśmiechu:
— O gdybyście wiedzieli! gdybyście wiedzieli! — powtarzała sobie w duchu.
Wygoda i szczęście, jakiego zaznawała, czyniły ją silniejszą fizycznie i duchowo. Gdy zmęczona, głodna i przemoczona wracała z całodziennej bieganiny, wiedziała, że niebawem — skoro wejdzie na poddasze — będzie mogła ogrzać się i najeść do syta. W najcięższych nawet dniach krzepiła się myślą, jakie nowe widoki i przyjemności czekają na nią w jej pokoiku. Po niedługim czasie przestała wyglądać jak szczapa, policzki nabrały rumieńców, a oczy już nie wydawały się tak wielkie w porównaniu z resztą twarzy.
— Sara Crewe wygląda doskonale — z pewną niechęcią zauważyła miss Minchin wobec siostry.
— Tak jest — odpowiedziała poczciwa, zahukana miss Amelja. — Ona wprost tyje... a niedawno wyglądała jak wygłodzony gawron.
— Wygłodzony! — wrzasnęła gniewnie miss Minchin. — Nie wiem, czemuby miała być wygłodzona! Przecież ma wbród jedzenia!
— Rzeczy... rzeczywiście — zgodziła się pokornie miss Amelja, zbita z tropu tem, że wedle swego zwyczaju powiedziała znów coś niewłaściwego.
Ma się rozumieć, że i Becky stała się tęższa w sobie — i mniej płochliwa. Na to już nie było rady. Ona też brała udział w wątku baśni tajemniczej. Miała dwa sienniki, dwie poduszki, mnóstwo kołder, a każdego wieczora dostawała ciepłą kolację i mogła siadywać na poduszkach przed kominkiem. Bastylja gdzieś znikła, więźniowie przestali istnieć — na ich miejsce pojawiły się dwa dzieciaki, zadowolone z siebie i opływające we wszystko. Czasem Sara czytała na głos rozdziały ze swych książek, czasem odrabiała lekcje, czasami znów wpatrywała się w ogień na kominku i starała się odgadnąć, kim być mógł jej przyjaciel: pragnęła powiedzieć mu niejedną z tych rzeczy, które kryły się w jej serduszku.
Pewnego dnia zdarzył się nowy niezwykły wypadek. Do bramy domu podszedł jakiś człowiek, przynosząc kilka zawiniątek. Na wszystkich był wielkiemi literami wypisany adres: „Dla dziewczynki w prawym pokoiku na poddaszu“.
Sara, którą posłano, by otwarła posłańcowi, odebrała te zawiniątka i położyła na stole w hallu. Właśnie, gdy przyglądała się adresowi, nadeszła miss Minchin.
— Zanieś te paczki tej panience, do której one należą — odezwała się surowo, widząc Sarę. — Nie przypatruj się im tak długo!
— One do mnie należą — odpowiedziała spokojnie.
— Do ciebie? — zawołała miss Minchin. — Cóż ci przyszło do głowy?
— Nie wiem, kto mi je przysłał — odpowiedziała Sara, — każdym razie adresowane są do mnie. Ja mieszkam w prawym pokoiku na poddaszu. W lewym mieszka Becky.
Miss Minchin podeszła ku niej i w podnieceniu przyjrzała się zawiniątkom.
— Co w nich jest? — zapytała ostro.
— Nie wiem — odparła Sara.
— Otwórz je — rozkazała miss Minchin.
Sara spełniła rozkaz. Gdy rozpakowała wszystkie zawiniątka, na twarzy miss Minchin odmalował się nagle wyraz niesłychanego zdumienia. Oto bowiem ujrzała cały stos eleganckiej i wygodnej odzieży — i to najróżniejszego rodzaju. Prócz sukienek były tam buciki, pończochy, rękawiczki oraz ciepły i piękny płaszczyk; nie brakło nawet wytwornego kapelusika i parasolki. Wszystko było w najlepszym gatunku i bardzo kosztowne. Na kieszeni płaszcza była przyszpilona karteczka z następującemi słowami: „Proszę nosić na codzień. W razie potrzeby przyśle się nowe“.
Miss Minchin była w najwyższym stopniu podniecona. To zdarzenie rozbudziło dziwne myśli w jej chciwej duszy. Oto czyż nie było możliwem, że popełniła omyłkę co do Sary? Kto wie, może to opuszczone dziecko ma jakiegoś możnego, choć zdziwaczałego opiekuna — może nieznanego wpierw krewniaka, który nagle wyśledził miejsce jej pobytu i dopomaga jej tym tajemniczym i fantastycznym sposobem? W świecie trafiają się czasem wielcy dziwacy — są nimi zwłaszcza bogaci, a nieżonaci wujowie, którzy nie lubią mieć dzieci koło siebie i wolą z pewnej odległości troszczyć się o los swych młodych krewniaków. Ludzie tacy są napewno w gorącej wodzie kąpani i obraźliwi. Nie byłoby więc rzeczą przyjemną, gdyby taki człowiek miał się dowiedzieć całej prawdy o cienkich, podartych sukienkach, marnem odżywianiu się i ciężkiej harówce swej pupilki. Zrobiło się jej kwaśno i nieswojo. Spojrzała z pod oka na Sarę.
— No, no — przemówiła głosem, jakiego nie używała od czasu, gdy Sara straciła ojca. — Ktoś okazał się dla ciebie nader uprzejmy. Ponieważ przysłano ci te rzeczy, a masz dostać nowe, gdy się te zedrą, więc pozwalam ci się przebrać, żebyś wyglądała przyzwoicie. Gdy się przebierzesz, możesz zejść na dół i odrabiać lekcje w klasie. Nie pójdziesz już dzisiaj po sprawunki.
W pół godziny potem, gdy otworzyły się drzwi sali szkolnej i ukazała się w nich Sara, wszystkie dziewczynki aż oniemiały ze zdumienia.
— Słowo daję! — zawołała Jessie, trącając Lawinję w łokieć. — Księżniczka Sara.
Lawinja obejrzała się — i stanęła w pąsach.
Istotnie Sara wyglądała na księżniczkę — jak nie wyglądała już od dawnego czasu. Nie przypominała tej Sary, którą przed paroma godzinami widziano schodzącą na dół kuchennemi schodami. Była ubrana w sukienkę podobną do tych, jakich zwykła jej dawniej zazdrościć Lawinja, — przepysznie skrojoną, o żywych i pięknie dobranych kolorach. Jej drobne nóżki wyglądały tak, jak wtedy, gdy podziwiała je Jessie, a włosy, do niedawna rozczochrane, były teraz przewiązane wstążką aksamitną.
— Może ktoś jej zapisał wielki majątek — szepnęła Jessie. — Zawsze przeczuwałam, że ona czegoś podobnego się doczeka. Ona jest dziewczynką tak niepospolitą.
— Może znowu gdzieś się pojawiły jakieś kopalnie diamentów — zadrwiła Lawinja. — Nie wpatruj się w nią, jak sroka w kość, bo się jej jeszcze w głowie przewróci.
— Saro, — rozległ się poważny głos miss Minchin. — Chodź i usiądź tutaj.
Wszystkie dziewczynki rozwarły oczy szeroko i jęły trącać się łokciami, nie starając się nawet ukrywać zaciekawienia, gdy Sara zasiadła na dawnem honorowem miejscu i zagłębiła się w książkach.
Wieczorem udała się do swego pokoiku i spożyła kolację w towarzystwie Becky, poczem usiadła i w zamyśleniu wpatrywała się w ognisko.
— Cy panienka se cosik ozmyśla nowego? — zagadnęła ją Becky przypochlebnie. Gdy Sara siedziała w milczeniu i marzącemi oczyma wpatrywała się w ogień, było to zazwyczaj oznaką, że obmyśla sobie nowe jakieś opowiadanie. Ale tym razem tylko potrząsnęła głową przecząco.
— Nie — odpowiedziała. — Zastanawiałam się nad tem, jak mam postąpić.
Becky patrzyła na nią z szacunkiem. Żywiła wielką cześć dla każdego jej słowa i postępku.
— Nie mogę się opędzić myśli o moim przyjacielu — wyjaśniła Sara. — Jeśli on pragnie zachować sekret co do swej osoby, byłoby niegrzecznością dociekać, kto on taki. Jednakże pragnęłabym mu powiedzieć, jak jestem mu wdzięczna i jak szczęśliwą on mnie uczynił. Chciałabym... chciałabym...
Przerwała, gdyż w tejże chwili oczy jej padły na przedmiot, stojący na stoliku w kącie. Znajdował się on tu może od dwóch dni. Była to mała teczka, zawierająca papier, koperty, pióra i atrament.
— Och! że mi też to wcześniej na myśl nie przyszło! — zawołała.
Wstała, podeszła do kąta i przyniosła teczkę.
— Napiszę do niego — zawołała radośnie — i zostawię list na stole. Ta osoba, która sprząta ze stołu, zabierze pewno i ten list. Nie będę o nic prosiła, a za podziękowanie z pewnością się nie obrazi.
List, który napisała Sara, miał brzmienie następujące:
„Sadzę, że Pan się nie obrazi, że piszę do Niego, mimo że Pańskiem życzeniem jest zachowanie sekretu. Proszę mi wierzyć, że nie chcę być niegrzeczną i nie staram się niczego śledzić. Pragnę tylko Panu podziękować za tak wielką dla mnie łaskawość, która wszystko w mem życiu czyni podobnem do jakiejś baśni czarnoksięskiej. Jestem Panu bardzo wdzięczna — i taka szczęśliwa! Również i Becky jest niezmiernie wdzięczna i szczęśliwa — a wszystko wydaje się jej równie piękne i dziwne, jak i mnie samej. Byłyśmy dawniej tak osamotnione, zziębnięte i zgłodniałe, a teraz... Ile dobrego Pan dla nas zrobił! Niech mi będzie wolno powiedzieć choć te słowa. Czuję, że powinnam je powiedzieć. Dziękuję — dziękuję — bardzo dziękuję!

„Dziewczynka z pokoiku na poddaszu“.

Nazajutrz położyła ten liścik na małym stoliku. Wieczorem już go nie znalazła. Wiedziała więc, że czarodziej list otrzymał! Sama ta myśl ją uszczęśliwiła niewymownie.
Przed udaniem się na spoczynek czytała wobec Becky jedną z ofiarowanych jej książek, gdy nagle uwagę jej przykuł jakiś szmer koło okna. Podniósłszy oczy z nad książki, spostrzegła, że i Becky szmer ten musiała posłyszeć — gdyż zadarła głowę do góry i nadsłuchiwała z niepokojem.
— Coś tam łazi, prose panienki! — szepnęła.
— Tak jest — odpowiedziała Sara z namysłem. — Tak coś zaszeleściło, jakby jakiś kot usiłował wejść na poddasze.
Wstała z krzesła i podeszła do okna. Szmer, który słyszała, przypominał lekkie skrobanie. Sara naraz uprzytomniła coś sobie — i roześmiała się. W pamięci jej stanął mały, zabawny intruz, który już raz wtargnął na to poddasze. Właśnie tego dnia popołudniu widziała go, jak z miną niepocieszoną siedział na stole przed jednem z okien sąsiedniej kamienicy.
— A nuż to małpka znowu uciekła? — szepnęła ucieszona. — O gdyby tak było!
Stanęła na krześle, z wielką ostrożnością podniosła okno i wyjrzała na dwór. Dzień był śnieżysty — a na śniegu pokrywającym cały dach, tuż nieopodal kuliła się mała, dygocąca postać, której drobna, czarna twarzyczka zmarszczyła się żałośnie na widok Sary.
— To małpka! — zawołała Sara. — Wymknęła się z poddaszu, gdzie mieszka Laskar, i przyszła tutaj, zwabiona światłem.
Becky podbiegła ku oknu.
— Czy panienka wpuści ją do pokoju? — zapytała.
— Tak jest — odpowiedziała Sara. — Małpy są bardzo delikatne i w taką pogodę nie mogą pozostawać na dworze. Zaraz ją tu przywabię.
Wyciągnęła ostrożnie rękę, przemawiając wabiącym głosem — jakim przemawiała do wróbli i do Melchizedecha — jak gdyby sama była małem zwierzątkiem, rozumiejącem lęk i dziki niepokój zwierzęcego serduszka.
— Chodź-no, chodź, małpeczko kochana — wołała. — Ja ci nic złego nie zrobię!
Małpa czuła prawdziwość jej zapewnień — jeszcze zanim Sara położyła miękką, pieszczoty pełną dłoń na jej grzbiecie i przygarnęła do siebie niebogę. Zwierzątko, które zaznało już ludzkiej dobroci w zręcznych, smagłych rękach Ram Dassa, nie bało się rąk Sary; pozwoliło się przenieść przez okno, a gdy znalazło się na jej ramionach, przytuliło się do jej piersi i patrząc w oczy dziewczynce, poczęło bawić się puklem jej włosów.
— Grzeczna małpka! Grzeczna małpka! — zamruczała Sara, całując ją w śmieszny łebek. — Ach, jak ja lubię małe zwierzątka!
Małpka najwidoczniej ucieszyła się, że ją przyprowadzono do ciepłego ogniska, a siedząc na kolanach Sary, patrzyła z uznaniem i zaciekawieniem to na nią, to na Becky.
— Prowda, panienko, ze ona niebardzo ładna? — ozwała się Becky.
— Podobna do bardzo brzydkiego dzieciaka — zaśmiała się Sara. — Przepraszam cię, małpeczko, ale bardzo się cieszę, że nie jesteś dzieckiem. Twoja mamusia nie byłaby z ciebie dumna, a nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że jesteś podobna do kogoś z krewnych. Ale ja cię lubię mimo wszystko!
Rozsiadła się w krześle i zamyśliła się.
— Jej pewno przykro, że jest taka brzydka... i to nie daje spokoju jej myślom. Ciekawam, czy ona o czem myśli? Małpko, czy ty umiesz myśleć?
Małpka nic nie odpowiedziała, tylko poskrobała się łapką w głowę.
— Co tyz panienka zrobi z tą małupą? — zapytała Becky.
— Przenocuję ją w moim pokoju, a jutro odniosę ją do „pana z Indyj“. Przykro mi będzie rozstać się z tobą, małpeczko, ale cóż robić? Powinnaś wrócić na łono rodziny... a ja nie jestem tobie ani bratem ani swatem.
Kładąc się do łóżka, usłała koło swych nóg gniazdko dla przybysza. Małpka zwinęła się w kłębek i zasnęła, jak małe dzieciątko, wielce zadowolona ze swej kwatery.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Józef Birkenmajer.