Na królewskim dworze/Tom III/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na królewskim dworze |
Podtytuł | (Czasy Władysława IV) Tom III |
Wydawca | Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III |
Indeks stron |
Królowa w Ujazdowie, chociaż miała wiele własnych trosk i niepokojów w pożyciu i stosunkach z mężem, a oprócz tego dwór swój rozdwojony na obozy nieprzyjazne godzić musiała i jednać, aby z tych zwad nie korzystali jej nieprzyjaciele, okazywała też wielkie zajęcie losem Bietki, i ciągle o nią dopytywała. Brakło jej usłużnego dziewczęcia.
Platenberg koniuszy, który zawsze udawał oddanego królowej, a był posługaczem Paca i szpiegiem królewskim, nazajutrz dopiero, z dość kwaśnem obliczem przyszedł oznajmić N. Pani, że pono litwini dognali uwiezione dziewczę i odbić je mieli. O nazwisku tego, który je porwał, koniuszy niby nie wiedział. Dodał, że sługa ks. Alberta Radziwiłła, który w pogoń się puścił za porwaną, był podobno ranny, a nawet i Bietkę w tej walce kula drasnąć miała.
Królowa usłyszawszy to załamała ręce, co widząc Platenberg pokłonił się i zapewnił ją, że w miejsce Bietki, gdyby tylko rozkazała, postara się jej o dziewczę niemniej roztropne, usłużne i umiejące po francuzku.
Marya Ludwika spojrzała na niego nieco zdumiona i odparła z niechęcią: Przywiązałam się do niej, a spodziewam odzyskać, nie chcę żadnej innej. — Platenberg skłonił się raz jeszcze i na tem się skończyło. Próba się nie powiodła; przygotowano już bowiem panienkę, którą panna Amanda bardzo sobie życzyła widzieć przy królowej, bo przez nią o wszystkiem co się tu działo byłaby w czas zawiadomioną.
O losie Bietki oczekiwano w Ujazdowie wiadomości cochwila, a przywiózł je dopiero pan des Essarts po południu, przybywszy z niemi umyślnie. Uspokoił on królowę, że Bietka była bardzo lekko ranną, gdyż kula prześliznęła się tylko po ramionach, litwin Nietyksza ciężko porąbany i postrzelany, mógł jednak uzdrowieć. Gwałtownika nie ujęto, ale wiedziano dowodnie, że nim był Nesteracki.
Królowa chciała natychmiast Bietkę kazać przywieźć do Ujazdowa, aby ją sama mogła pielęgnować, ale Platenberg doniósł, że dziewczęcia na zamku nie było, bo je ciwunowa Mingajłowa zabrała do pałacu Kazanowskich, gdzie o niej macierzyńskie mieć obiecywano staranie.
Król, który był uwiadomiony o całym wypadku, chociaż w innych razach, gdzie szło o kobiety, przeciwko podobnym gwałtom z wielką występował surowością, tym razem, skutkiem podszeptów Paca i Platenberga, okazywał się obojętnym. Przyczyniała się do tego okoliczność, iż królowa żywo się o krzywdę swej sługi upominała.
Pani des Essarts odebrała natychmiast polecenie udania się do pałacu Kazanowskich, aby z ust Bietki samej dowiedziała się o szczegółach wypadku, przekonała się czy rana nie była niebezpieczną, a zapewniła dziewczę, że królowa nad losem jej czuwać będzie. Wszystko to na dworze króla i królowej służyło za wątek do nieskończonych rozpraw i plotek.
Posłana przez królowę des Essarts znalazła Bietkę wprawdzie zmęczoną, przestraszoną, rozgorączkowaną jeszcze, ale niezrażoną od usług dla królowej, i niezagrożoną niczem oprócz łóżka przez tygodni parę. Rana, którą Nesteracki w rozpaczy gdy mu odbierano Bietkę zadał jej postrzałem z pistoletu, chociaż mierzył w piersi, ramiona tylko drasnęła i nie była wcale niebezpieczną. Doktor śmiejąc się mówił, że blizna tylko po niej na całe życie jako wspomnienie może pozostać.
Bietka opowiedziała pani des Essarts z żywością wielką, jak zręcznie rzucono się na nią, gdy przechodziła około Bernardynów, usta jej zawiązano, aby krzyknąć nie mogła, do wozu też stojącego wniesiono w mgnieniu oka i czwałem uwieziono z miasta o zmierzchu.
Sam Benedyk Nesteracki z pistoletem nabitym w ręku, na drążku woza siedząc, przy związanej ofierze swej na straży jechał, ciągle ją uspakajając. Gdy później pogoń się ukazała, on i jego ludzie naprzód uciekać się starali, potem przygotowali do rozpaczliwej obrony, a Nesteracki palce założywszy poprzysiągł, że jej żywej nie wypuści, a raczej sobie i jej życie odbierze, niżby miał za nią ginąć na szubienicy.
Nie dano mu tego dokonać, chociaż naostatku do Bietki wystrzelił, gdy ich zewsząd otoczono, a Nietyksza go za nogi już z wozu ciągnął. Wyrwał się mu potem z rąk, ludzie Nesterackiego poranili ciężko litwina, ale pobici nakoniec uciekać musieli w las.
Bietka opowiadając to płakała, to pięści zaciskała i jeszcze przyjść do siebie nie mogła. Prosiła pani des Essarts, aby królowej podziękowała za jej troskliwość i opiekę, obiecując, gdy rana się zagoi, powrócić na służbę, przynajmniej dopókiby ojciec nie powrócił, a ona (szepnęła to na ucho) nie pomściła się na tych, którzy Nesterackiemu byli pomocą. Według niej wszystko to sprawą było Amandy.
Nietyksza — jak mówiło dziewczę — postrzelony miał być w nogę i porąbany szablami, lecz życiu jego nic nie groziło. Bietka, gdyby nie własna jej rana, gotowa była sama iść czuwać nad swoim wybawcą. Wszyscy naturalnie wnosili z tego, iż się oni w końcu pobrać powinni.
Za Nesterackim zbiegłym nie gonił nikt, nie wydano nawet rozkazów ścigania go i chwytania, chociaż porwanie się na sługę królowej, należącą do dworu i zamku, winę jego tem cięższą czyniło.
Pac i przyjaciele Amandy usiłowali Benedyka tem tłumaczyć, iż Bietka zalotnością swoją, a może nawet jakiemi obietnicami uwodziła Nesterackiego, a potem go dla młodszego i przystojniejszego Nietykszy zdradziła.
Radziwiłłowskiego dworzanina towarzysze odwieźli do książęcego dworu, gdzie kanclerz sam zalecił go pielęgnować starannie i doktora mu posłał swojego, aby rany opatrzył. Dano też zaraz znać matce jego na Litwę, bo jedynakiem u niej był, aby do syna przybyła.
Stara Nietykszyna mieszkała i gospodarowała w znacznej majętności swej dziedzicznej pod Olkienikami. Słynęła ona, nawet wśród takich gospodyń, za jakie wszystkie litwinki uchodziły, za nader zabiegłą i skrzętną panią.
Z domu Giedyminówna, mając się za dziecię rodziny wielkiego pochodzenia z książąt litewskich, pani Rozalia Nietykszyna niezmiernie tem była dumną.
Despotycznego charakteru, energiczna, naprzód z trudnością pozwoliła synowi wejść w służbę księcia Radziwiłła, chociaż w tem, wedle ówczesnych wyobrażeń, nic upokarzającego nie było, choćby zubożały potomek znacznego domu dostał się na dwór najmożniejszej i najpotężniejszej rodziny. Nie smakowało to dumnej Gedyminównie, ale w końcu zgodziła się syna w świat puścić, aby się przetarł.
Ranny przewidywał nie bez przyczyny, znając matkę, że ona go teraz pewnie zechce zabrać do domu, ale miał za sobą księcia, który obiecywał wyprosić go sobie nadal.
Łatwo się też domyśleć było, że stara ani słyszeć nie zechce o małżeństwie z jakąś dworką, której szlachectwo nawet było wątpliwem.
Gdy się to działo z Bietką, intrygi dworskie dalej się powoli ciągnęły. Kazanowski z wielką zręcznością, sam i przez żonę swą starał się nakłonić królowę, aby z sum swych, złożonych w Gdańsku, conajprędzej królowi na wojenne jego potrzeby kilkakroć sto tysięcy talarów pożyczyła.
Pani Kazanowska poufnie zapewniała Maryę Ludwikę, że tym sposobem najłatwiej, najpewniej sobie serce małżonka pozyszcze. Skłaniała się już ku temu królowa, lecz z drugiej strony ostrzegano ją o niebezpieczeństwie.
Tu stał mąż wielkiego znaczenia, powagi i energii chłodnej, kanclerz Albrecht Stanisław Radziwiłł, którego sam król nawet, dla wpływu jego i wielkich przymiotów szanować i oszczędzać musiał. Ale z nim obchodził się Władysław tak jak z wielu innymi, których potrzebował, okazywał im łaskę i życzliwość, ale ich więcej się obawiał niż lubił.
Z kanclerzem napozór będąc bardzo przyjacielsko i poufnie, król tak dalece był ostrożnym, że mu dotąd planów swych wojennych przeciw Turcyi nie odkrył i do nich się przed nim nie przyznawał. Wiedział o nich Radziwiłł z pogłosek i stanowczo był przeciwnym; upatrywał w tem szkodę rzeczypospolitej, niebezpieczeństwo i w przyszłości bolesne zawody. Nigdy jednak z królem mówić o tem nie miał zręczności i sam o to zagadnąć nie chciał.
Życzliwym będąc dla królowej, którą widział nie tak przyjętą w Polsce jak zasługiwała, kanclerz ostrożnie sam i przez żonę starał się jej radą usłużyć życzliwą.
Poufnie więc w rozmowie całkiem przeciwnie radził Maryi Ludwice, aby się starała pod jakimś pozorem trudności w odebraniu, pieniędzy na wojnę odmówić.
— Wszyscy są prawie przeciwko tej wojnie — mówił królowej sub rosa — oprócz garstki pochlebców, lub krótkowidzących ludzi. Szlachta jeśli się dowie, żeś N. Pani na wojnę tę jej niemiłą pieniędzmi dopomogła, okaże się trudną potem na sejmie w uchwaleniu dla niej należnej oprawy. Król nalegać nie może. Sam już stracił wiele, a wszystko napróżno, gdyż stateczniejsza narodu część wypowiedzeniu wojny tak niebezpiecznej się sprzeciwi.
Królowa nie wątpiła, że ta rada płynęła z dobrego serca i była rozumną, lecz jak trudno jej było pójść za nią.
— A, książe mój — rzekła z westchnieniem — rozumiem to dobrze, wdzięczną wam jestem za przestrogę, ale jak trudno mi z niej będzie korzystać! Przypatrzcie się tym co mnie otaczają, pomyślcie jak nieustannie jestem na nalegania wystawioną, potrafięż się ja oprzeć?
Ks. Albrecht nie obawiał się dla siebie intryg dworskich, chociaż wiedział że na nie był wystawiony.
Nie chciał on znać panny Amandy, i wszyscy jej przyjaciele, szczególniej Pac, podejrzywali go a króla przeciwko niemu starali się rozjątrzyć.
— N. Panie — szeptał Pac — kanclerz tu siedzi w Warszawie wrzekomo dla traktatów z posłami moskiewskimi, ale on i jego żona codzień prawie u królowej bywają. Jeżeli N. Pani tak zwleka z pożyczeniem pieniędzy, niechybnie w tem jest wpływ Radziwiłłowski, bo kanclerz o wojnie z turkiem ani słyszeć nie chce.
Toż samo Platenberg potwierdzał i inni zausznicy. Król coraz zimniejszym zaczął się okazywać dla ks. kanclerza, ale poważny mąż nie chciał tego widzieć.
Przyszły właśnie do rozdania wakanse na Litwie po śmierci kasztelana wileńskiego i wojewody nowogrodzkiego. Władysław na wczesne prośby kanclerza, przyrzekł dać województwo Chreptowiczowi, a chorąztwo wielkie litewskie Gąsiewskiemu.
Chodkiewiczowie, nieprzyjaciele Radziwiłłów, zabierali kasztelanią wileńską, coś się więc jako kompensata należało Radziwiłłom, a koniuszowstwo dane ks. Bogusławowi, nie starczyło.
Król przywilej na chorąztwo dla Gąsiewskiego, protegowanego kanclerza, już miał podpisać, gdy na jakiś znak Paca odłożył to do jutra.
Pac czatował na to chorąztwo dla swego brata, a król zapomniał, że mu je był przyrzekł. Nietylko faworyt i tak potrzebny służka został tem dotknięty, natychmiast po odejściu kanclerza wpadła panna Amanda za Pacem, dowodząc, że król złamał dane słowo.
— Ale kanclerz! — zamruczał Władysław — co ja z nim pocznę, dałem mu słowo, przywilej wygotowany już.
— To go przepiszą — zawołała niemka. — W. Król. Mość nie masz lepszego, wierniejszego sługi nad Paca. On cierpi od wszystkich, on jeden o sobie nie pamięta. Radziwiłłowie ciągle coś biorą, partyę sobie tworzą, a są przeciwko W. Miłości najważniejszym planom i projektom. Jeżeli się królowa opiera z pieniędzmi — powtórzyła niemka — nieczyja to sprawa tylko ks. kanclerza. I za to go masz W. Król. Mość nagradzać jeszcze?
Zjawił się w porę sam Pac ze łzami na oczach, bolejąc nad tem, iż król jego rodzinę tak lekceważył... a korzystając ze zręczności nietylko brata zalecał, ale począł przeciwko Chreptowiczowi wymyślać, którego Radziwiłł na województwo nowogrodzkie zalecił i miał już obietnicę, że je otrzyma.
Jeden ten wieczór, nagle wczorajszą dla Radziwiłła łaskawość zmienił nagle, ale Władysław tak się całym sprawy przebiegiem zgryzł, przewidując następstwa, że nazajutrz ciężko zachorował.
Kanclerz Radziwiłł przybył z przywilejami do podpisu, wybiegł do niego łamiąc ręce w istocie nastraszony Kazanowski, powiadając, że królowi grozi niebezpieczeństwo.
— Śmierć przededrzwiami! — wyraził się marszałek. — Radziwiłł nie domyślając się nic jeszcze, odjechał nie mogąc widzieć chorego.
Następnych dni Władysław miał się lepiej, ale oprócz najbliższych sług nie przyjmował nikogo. Nie dopuszczono też królowej. Doktor uspokajał, że niebezpieczeństwo minęło, ale zawsze potrzeba było spokoju.
Kilka dni Radziwiłł dowiadywał się tylko zdala o zdrowiu króla, ale razem z wiadomością o polepszeniu odebrał poufną przez Ossolińskiego, że król zmienił zdanie i chorąztwo nie Gąsiewskiemu, ale Pacowi podpisał.
— Król mi dał słowo, przywilej wygotowany! — zawołał kanclerz — to nie może być.
— Tak jest jak mówię — dodał Ossoliński — a przykro mi razem oznajmić wam, że daleko gorsza druga czeka was niespodzianka. Czy król dla Chreptowicza na województwo nowogrodzkie przywilej podpisał?
— Tak jest! podpisu przecie nie zaprze... mam go — zawołał kanclerz poruszony do najwyższego stopnia — cóż się mogło stać?
Ossoliński poruszył głową znacząco.
— Nie wiem co się stało, ale to pewna, że województwo nowogrodzkie nie Chreptowicz otrzyma, ale pan wojewoda mścisławski.
Pobladł Radziwiłł.
— Jesteście tego pewni? — spytał.
— Najpewniejszy jestem — odparł Ossoliński.
— No — rzekł Radziwiłł ze spokojem nie dobrze odegranym — przestrzeżcież króla JMci, że gdy przyjdzie do podpisywania i pieczętowania tego nowego przywileju, przyniosę pierwszy podpis królewski, ukażę mu go, a jeśli się król zaprze ważności własnego pisma, w oczach jego na drobne go kawałki poszarpię i pokłoniwszy się pójdę precz, ale nie wrócę.
To rzekłszy Ossolińskiemu kanclerz litewski, za kapelusz wziął i pożegnał go.
Ossoliński wiedział dobrze, iż z Radziwiłłem lekko sobie postępować nie było można, pojechał więc do króla z doniesieniem. Władysław się zadumał, ale Pac podsłuchawszy i rozmyśliwszy się jakie następstwa z tego wyniknąć mogą dla niego i rodziny, natychmiast po odjeździe Ossolińskiego wpadł do króla.
— Widzisz coś ty mi tu narobił nieopatrznością swoją — rzekł król — ja sobie Radziwiłłów zrażać nie mogę.
— Ani jabym ich nieprzyjaciołmi nie chciał mieć — dodał Pac — a na mnie wszystko złożą nieochybnie. Jadę natychmiast przeprosić kanclerza, N. Panie, i wezmę wszystko na siebie... potrafię naprawić.
— Próbuj — rzekł król.
Nie zwłóczył Pac i natychmiast do dworu ks. Albrechta pośpieszył, ale go tu nie zastał — układy z posłami moskiewskimi go zajmowały. Wieczorem pojechał raz drugi.
Wprost już, zrzuciwszy pychę z serca, Pac kanclerza począł jak najmocniej przepraszać, modlić, prosić aby się nie gniewał, przyznając się, że on był wszystkiego przyczyną, ale król dał słowo, że Gąsiewskiemu chorąztwo to zostanie sowicie i prędko wynagrodzone.
Radziwiłł był zbyt zręcznym politykiem, by się twardym okazać; powolność dawała mu pewną korzyść w przyszłości, nie chciał zrywać z królem. Łagodnie więc odpowiedział Pacowi i przyrzekł, że zapomni krzywdy swojej.
Król miał się lepiej i kanclerz pojechał do niego nazajutrz rano; został przyjęty z uprzejmością nadzwyczajną.
— Przebacz mi — odezwał się król, gdy pozostali sami. — Widzisz, chory jestem, znękany, zapominam się, a młodzi korzystają z tego, że mi są potrzebni i że ja się bez ich usług obejść nie mogę cierpiąc.
Na tem skończyła się sprawa ta, która nie mogła Radziwiłła dla króla usposobić przyjaźniej, chociaż Pac dopilnował dotrzymania słowa i Gąsiewski w tymże miesiącu dostał za chorąztwo stolnikowstwo litewskie.
Radziwiłł skończywszy szczęśliwie z posłami moskiewskimi, wyjechał do Szydłowca.
Tymczasem nalegania na królowę, aby pieniądze z Gdańska sprowadziła i pożyczyła, nie ustawały. Władysław nawet osobiście starał się przemódz i okazywać jakby skłonniejszym do zbliżenia się.
Rozkazał dla rozerwania jej grać komedyoopery na teatrze zamkowym, zaprosił ją z sobą na łowy, na których okazywał pewne względy. Marya Ludwika niebardzo się łudząc, rozumiała znaczenie tych zabiegów.
Kanclerz litewski powrócił z Szydłowca do Warszawy i znalazł ogromną zmianę w atmosferze dworu. Tu tchnęło wszystko jawnie wojną.
Niewiadomo z czyjej porady, Władysław postanowił to co dotąd knuł potajemnie, ogłosić otwarcie. Wmówił mu zapewne Ossoliński, że pora nadeszła potemu.
Wprawdzie i wprzód wojna z Turcyą in votis nie była tajemnicą dla bardzo wielu; cel przybycia posła weneckiego Tiepolo, który przywiózł obietnicę 800.000 talarów na tę wojnę, także wielu znało; królowę zmuszono niemal, iż pieniądze przyrzekła.
Ale, czego się wprzódy wystrzegano, król zamiast na łowy począł codzień w komitywie wojskowych jeździć do arsenału, piechotę kazał przed zamek prowadzić, nowe zaciągi, sam ją lustrował, wydawano żołnierzom zaciąganym patenty i t. p.
Obok króla Zygmuś na małym koniku, przy szabelce, występował jako przyszły pułkowódzca usarzów.
Zaledwie z kolebki wysiadłszy, kanclerz się o tem dowiedział, ale pierwszemu co mu głośno zagadał o wojnie z Turcyą, odpowiedział z wielką zręcznością.
— Mylisz się, z Turcyą niema ani powodu do wojny, aniby się na nią rzeczpospolita zgodziła; prędzej przypuszczam, że Szwedzi nam grożą, uczyniwszy pokój z cesarzem.
Nazajutrz nim kanclerz się wybrał do Ujazdowa, gdzie się król znajdował, nadjechał posłany przez niego Ossoliński. Miał on zlecenie rozbić pierwsze lody. Królowi było ciężko nagle tak ogłosić wojnę, wolał aby go w tem ktoś wyręczył.
Ossoliński, doskonały polityk, wszedł z wesołą twarzą do pokoju, w którym Radziwiłł sam był jeszcze nad papierami.
— Cóż słychać? — zapytał litwin wpatrując w rozjaśnione oblicze towarzysza. — Król jak się ma?
— Król zdrowszy — odparł Ossoliński — dowodem tego, że jeździł na łowy, a na nich zamiast zająca, wojnę upolował.
— Jaką wojnę? — zapytał Radziwiłł.
— Przeciwko Turcyi — począł spokojnie Ossoliński. — Tiepolo nam się z tego nie zwierzał, ale królowi miał zlecenie oznajmić, że rzeczpospolita wenecka ofiaruje subsydyum 800.000 talarów na tę wyprawę. Przywiózł oprócz tego listy ks. Etruryi i co więcej, od ojca św. papieża.
Król, znacie go jak jest rycerskiego usposobienia, nie mógł się oprzeć, wojna tak jak ogłoszona, patenty żołnierzom porozdawane.
— A dla kapitanów patenty — przerwał zimno Radziwiłł — wszakże one pieczęci wymagają?
— Tak jest, niewątpliwie, będziemy je musieli pieczętować — rzekł Ossoliński.
— Ja zaś oświadczam najuroczyściej — odezwał się spokojnie litewski kanclerz — iż wprzódy sobie rękę dam uciąć, nim patenty przypieczętuję.
Zmięszał się nieco Ossoliński.
— Sprawa ta zbyt ważna i obchodząca całą rzeczpospolitę — dokończył Radziwiłł — abyśmy ją samowolnie rozstrzygali.
— Zgadzam się na to — po krótkim namyśle odezwał się Ossoliński — ale zobaczcie się z królem, zwoła zapewne radę.
Rozstali się więc, a kanclerz litewski nie zwłócząc pojechał do Ujazdowa i naprzód stawił się u króla.
Władysław powitał go twarzą nader wyjaśnioną i wesołą.
— Witam was z powrotem — rzekł podając rękę do pocałowania — a tem mi jesteście pożądańsi, że potrzebuję rady was wszystkich. W poniedziałek zwołam pp. senatorów — i po cichu uśmiechając się dodał.
— Jam proximus ardet Ucalegon.
Radziwiłł udał, że albo nie słyszał lub nie rozumiał.
Rozmowa potoczyła się innym torem i nie tknęła żywotnej kwestyi, ale potrącał król cochwila z nią powiązane, z czego kanclerz nie chciał korzystać, i tak na ogólnikach się skończyło.
Radziwiłł nie spał; do poniedziałku czas miał się rozmówić z innymi panami senatorami o tej wojnie, której się tak obawiał.
— Król — mówił kanclerzowi, z którym się spotkał we cztery oczy przypadkiem czy umyślnie w ogrodzie księży Reformatów — pragnie gorąco wojny. Na radzie będzie nas skłaniał, abyśmy na nią przyzwolili, a potem nie on ale my będziemy za to co zostanie postanowione odpowiedzialnymi.
Powaga ks. Albrechta była tak wielka, że ci nawet, co inaczej myśleli, a królowi się chcieli przypodobać, jemu się sprzeciwiać nie śmieli.
W poniedziałek wezwany do króla na czwartą godzinę książę pojechał i znalazł go w wannie, z czego bardzo rad powrócił do domu.
Król, niepewien senatorów, radę i zwołanie ich odkładał, ale tymczasem swoje robił, zaciągi ściągał. Ponieważ pieniędzy już nie miał wcale, został zmuszony choć tymczasowo się zapożyczyć u królowej. Kazanowski służył za pośrednika. W Maryę Ludwikę wmawiał, że sobie tym sposobem pozyska małżonka, i niemal ją przekonał już; króla nakłaniał, żeby żądając ofiar, przynajmniej grzecznym, jeżeli nie czułym, okazywał się dla żony.
Władysław prawie się rozgniewał na przyjaciela młodości.
— Ale, Adamie mój, ja dla żadnej w świecie kobiety nie umiem być niegrzecznym, nawet dla prostej dziewki! Jak ty mi możesz zarzucać niegrzeczność dla królowej?
— Mogę, bo na nią patrzę — odparł poufale Kazanowski — jesteś grzeczny dla dziewcząt, prawda, tylko nie dla żony. Często siedzisz przy niej godzinami nie przemawiając słowa, odjeżdżasz bez pożegnania, nie troszczysz się o nią wcale. Teraz, gdy chodzi o uczynność z jej strony...
— Ale ja nie żądam daru, tylko pożyczki! — zawołał król.
— Pożyczki, zgoda, ale i o tę prosić należy — dodał Kazanowski.
Władysław skrzywił się, lecz czuł że przyjaciel miał słuszność i zmilczał.
Na następujące polowanie zaproszoną została Marya Ludwika. Król ją przyjął z uśmiechem, na powitanie uchylił czapkę i przemówił po włosku. Coś nawet podobnego do rozmowy plątało się przez kwadrans, a Pac stojący nieopodal mocno się już lękał, aby francuzka sobie męża nie pozyskała.
Uważał oprócz tego, że król ostygał znacznie dla panny Amandy.
Po polowaniu tem wkrótce córka kanclerza Ossolińskiego Urszula wychodziła zamąż za starostę bracławskiego. Królestwo byli zaproszeni, dwór cały. Władysław znowu był w złym humorze, tak dalece, że biskupowi poznańskiemu nie dał się z sobą pożegnać u Ossolińskich, ale mu surowo wskazał, że powinien był z pożegnaniem jechać na zamek.
Wszyscy postrzegli ten okropny humor i podrażnienie, którego przyczyną było, że opinia Radziwiłła przeciwko wojnie brała górę. Senatorowie zaczęli ją odradzać, cofać się. Niektórzy z nich kosem okiem widzieli, że posłowie wenecki i francuzki bawili przy królu, podejrzewając ich o pobudzanie do wojny. — U nas niema zwyczaju — mówili — aby rezydenci obcy mieszkali. Wesele dawno skończone, czegóż oni tu bawią?
Po zwłokach tylu król naostatek dał posłuchanie Radziwiłłowi, lecz miał się na ostrożności. Obu im trudno było rozpocząć rozmowę, szczególniej Władysławowi, który się powściągać nie umiał.
Naostatek król nadzwyczaj przymilającym się głosem, błagająco prawie odezwał się do kanclerza.
— Wiecie czego ja tak mocno pragnę? — rzekł. — Nigdy polityczne konstellacye się nie składały lepiej przeciwko turkom jak teraz, aby ich wygnać z Europy. Ja chcę zdobyć dla Polski chwałę dokonania tego czynu.
Wy jesteście przeciwko wojnie?
— Tak jest — odparł Radziwiłł.
— Dlaczego?
— Dlatego, że cały kraj jest przeciwko niej, N. Panie.
— Szlachta nie rozumie nic — przerwał król — ja biorę to na odpowiedzialność moją. Nie przeszkadzajcie mi, macie wpływ, możecie wiele, proszę was, uczyńcie to dla mnie.
— N. Panie — zawołał kanclerz z żywością wielką — gotów jestem służyć wszystkiem co mam W. Król. Mości do ostatniego tchu mego, ale bez wiadomości senatu i rzeczypospolitej, ani W. Król. Mości, ani nam ważyć się na takiej doniosłości postanowienie podobna nie jest.
Zmięszał się król i wyjąknął.
— Senat pójdzie za inicyatywą.
Zamilkł potem i smutnie zwracając się ku Radziwiłłowi, dokończył.
— Wierzaj mi, jakieś fatum mnie ciągnie ku tej wojnie. Marzyłem o niej od młodości. Ziszczają się najdawniejsze pragnienia... muszę...
Kanclerz na to nie umiał nawet odpowiedzieć. Królowi zdawać się musiało zapewne, że już go ujął sobie.
— Dlaczegoż — spytał — nie chcesz przykładać pieczęci do listów na zaciąg żołnierzy?
— N. Panie — począł zwolna kanclerz — czynię to w interesie W. Król. Mości. Obrażonąby się tem czuła rzeczpospolita, że się stało bez jej wiadomości; my, kanclerze pieczętując, stracilibyśmy zaufanie kraju, a któżby potem w nieuchronnym konflikcie między panem a rzecząpospolitą pośredniczył i jednał?
Myśmy przysięgą zobowiązani nie pieczętować nic, na co niema zgody stanów ogólnej. Spytanoby nas o rachunek na sejmie. Musielibyśmy odpowiedzieć: Król kazał.
Koniec taki, że składając na króla, mybyśmy go obwiniali.
Władysław słuchał, myśląc może o czem innem; dość mu było na tem, iż się przekonał, że Radziwiłł złamać się nie da, i nie nalegał już. Obmyślał środki inne zapewne.
Od królowej część pieniędzy wyłudzono. W czasie wesela król wyszafowawszy już pożyczone 200.000, zażądał nagle, aby Marya Ludwika pożyczyła więcej jeszcze na oblig posła weneckiego.
Wezwany na radę de Brégy, naprzód ostrzegał, że Tiepolo nie ma pełnomocnictwa takiego, któreby mu długi zaciągać dozwalało; bezpieczniej zresztą było i samej rzeczypospolitej weneckiej nie dawać inaczej tylko na zakład jakiś.
Odpowiedź tę zaniesiono królowi, który nie rozgniewał się, ale wpadł w najokrutniejszą chwilową wściekłość. Krzyczał, bił o stół rękami, odgrażał się na żonę, a nazajutrz gdy razem byli na przenosinach Ossolińskiej, wobec wszystkich gości ani się żonie skłonił, ani do niej mówił, nie patrzał, tyłem się obracał, okazując największe oburzenie.
Przez cały czas Marya Ludwika płakała i musiała chustkę trzymać na ustach, u czoła, skarżyć się na ból głowy. Ci co przeciwko niej intrygowali brali górę i cieszyli się; tymczasem w usposobieniu króla zaszła zmiana jakaś niewytłumaczona.
Władysław przekonawszy się zapewne, że przykład Radziwiłła był zaraźliwy, bo senatorowie jeden po drugim przechodzili na jego stronę, począł wbrew zaręczać, iż on wcale o wojnie i wydawaniu jej nie myśli. Pułki, przygotowania, wszystko być miało tylko środkiem obronnym. W tym sensie z kancelaryi listy rozpisano i rozesłano. Złożono na tatarów cały ruch ten wojenny.
W najściślejszem kółku jednak nie zaprzestano ciągnąć dalej układów potajemnych, korespondencyj zagranicznych wysyłać, pułków nie myślano rozpuszczać. Jawność tylko powstrzymaną została.
Pomiędzy królem a królową przyszło przez pośredników do jakiegoś tłumaczenia, uniewinnienia ze strony Maryi Ludwiki, łagodzenia ze strony króla. A że jeszcze kilkakroćstotysięcy talarów było do pozyskania od żony, Władysław znowu ją szanować zaczynał.
W czasie tych wesel i zabiegów ranne dziewczę wyzdrowiało, ramię się zabliźniło. Marya Ludwika jak tylko się o tem dowiedziała, zaczęła się domagać jej powrotu na dwór.
Bietka więc wróciła.
Wistocie była ona potrzebną, bo francuzi ze dworu królowej waśnili się tak, że służba na tem cierpiała, a przynoszone przez nich wiadomości i skazówki bardzo często zawodziły.
Chociaż blizko zamku przez ten czas była Bietka, musiała przybywszy tu, nanowo się rozpoznawać w położeniu.
P. Amanda, która się spodziewała jawnie występować przeciwko królowej, popierając się wychowaniem Zygmunta powierzonego sobie, coraz znajdowała położenie swe trudniejszem.
Królewicz przekładał pieszczącą go macochę nad swą ochmistrzynię, uciekał od niej. Amanda z królem, który był mocno rozdrażniony, po kilkakroć musiała się posprzeczać, aż do mdłości.
Jednym razem niespodziewanie, dawniej stręczony niemce za męża starosta krzemieniecki C... zjawił się na dworze. Pac, który wszystko wiedział, szepnął Amandzie, że król go sprowadził. Wprawiło ją to w gniew, zachorowała naprzód, położyła się, wstała potem, odmówiła przyjęcia staroście, i nazajutrz go przyjęła. Gniew i płacz mieniały się ciągle.
Platenberg wietrzył już upadek faworyty. Jednakże król, który scen nie lubił i unikał, kazał się nosić do Amandy, chodził do niej gdy mógł, siadywał, o staroście zdawał się nie wiedzieć, a chwilami okazywał nawet jej czułość.
Bietka zapewniała królowę, że wkrótce się pewnie Amandy pozbędzie, i zgadła. Niemka sama przyśpieszyła rozwiązanie. Jednego wieczora, gdy się jej zdawało, że król był nadzwyczaj serdecznie usposobiony i obejść się bez niej w żaden sposób nie potrafi, postawiła ultimatum.
Oświadczyła pokornie N. Panu, iż starosta krzemieniecki chciał się z nią żenić, że ona musiała myśleć o swym przyszłym losie. Wprawdzie, gdyby go miała zapewnionym tak jak Urszula Meyerin, gdyby jej stanowisko obok królowej było oznaczone i t. d. gotowa się była poświęcić; lecz, gdy król się z tem ociągał, ona obowiązaną była ratować swą sławę, zapewnić spokój i t. p.
Król słuchał bardzo spokojnie.
Wspomnienie Urszuli Meyerin, którą kochał jak matkę, naprzód chmurą mu oblokło czoło; spojrzał na wyróżowaną i wykrygowaną swą przyjaciółkę, przypomniał co syn trzymał o niej, wcale się nie przywiązawszy do opiekunki, kłopoty w jakie go fałszywe położenie panny Ekerberg wprawiało i zamruczał.
— Ale ja nie chcę wiązać panny Amandy... proszę rozważyć, namyśleć się, jam gotów...
Niemka spazmatycznie się rozpłakała a król wyszedł.