Nacjonalizm/O nacjonaliźmie Zachodu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Rabindranath Tagore
Tytuł O nacjonaliźmie Zachodu
Pochodzenie Nacjonalizm
Wydawca Księgarnia „Nowości“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia W. A. Szyjkowskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Seweryn Zausmer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



O nacjonaliźmie Zachodu.

Dzieje ludzkości są w znacznej mierze zależne od przeszkód, na które napotykają w swoim pochodzie. Przeszkody te, stawiają nas bowiem wobec zadań, które musimy rozwiązać, jeżeli nie chcemy podupaść lub zmarnieć doszczętnie.
Sposób przezwyciężania tych różnych trudności u różnych narodów jest odbiciem ich odrębnego charakteru.
Scytowie starej Azji musieli zmagać się z ubóstwem swych przyrodzonych źródeł utrzymania. Najwygodniejszem rozwiązaniem sprawy, wydawało im się zorganizowanie całej ludności, a więc mężczyzn, kobiet i dzieci w hordy rozbójnicze. Tym sposobem stali się niepokonalnymi dla tych, których główną czynnością była spokojna, twórcza praca ludzkiej wspólnoty.
Lecz na szczęście dla ludzi najwygodniejsza droga nie zawsze jest drogą najodpowiedniejszą. Bo gdyby ludzie powodowali się wyłącznie swojemi popędami na kształt gromady dzikich wilków, byłyby te rozbójnicze hordy już dawno splądrowały całąnieemię. Człowiek jednak musi, stojąc w obliczu trudności, kierować się prawami swej wyższej natury, gdyż nieposłuszeństwo wobec nich, jakkolwiek może go obdarzyć chwilowem powodzeniem, musi go narazić pewnie na upadek. To bowiem co dla niższej natury jest tylko przeszkodą, jest dla wyższych form życia możliwością dalszego rozwoju.
Indje stały od samego zarania swoich dziejów w obliczu swego właściwego zadania: problematu rasowego. Etnologicznie różne rasy znalazły się z sobą w tym kraju w blizkiej styczności. Ten fakt był zawsze i jest jeszcze dzisiaj najważniejszy w naszych dziejach. Naszem powołaniem jest śmiało zajrzeć mu w oczy i ujawnić naszą wartość ludzką przez rozwiązanie go w jego najgłębszej istocie. Jak długo nie spełniliśmy tego zadania nie możemy nawet marzyć o szczęściu i powodzeniu.
Istnieją również inne ludy na świecie, które muszą przezwyciężać przeszkody, stawiane im przez otaczającą ich przyrodę lub zagrażających im potężnych sąsiadów. Zorganizowali oni swe siły nietylko w ten sposób, ażeby dla nich nie była groźna ani przyroda, ani ludzcy sąsiedzi, lecz tak, że nadmiarem swojej siły stali się niebezpieczeństwem dla innych. Dzieje natomiast naszego kraju, gdzie istnieją trudności wewnętrznej natury, są dziejami bezustannego społecznego przystosowywania się, a nie dziejami obron i napadów zorganizowanej przemocy.
Celem ludzkiej historji nie jest bezbarwna nieokreśloność kosmopolityzmu ani namiętne samoubóstwienie kultu narodowościowego. Indje usiłowały rozwiązać to zadanie z jednej strony przez zespolenie rozbieżności w jedność społecznego porządku, z drugiej zaś przez stworzenie jedności w Duchu. Popełniły wiele błędów, wznosząc przegrspołecznychrasami, poniżając i znieprawiając całe stany przez kastowość; zniekształcały często ducha swoich dzieci i kładły tamy ich życiu, ażeby przystosować ich do swoich form społecznych; przez wieki całe podejmywały coraz to nowe próby, starając się wyrównać nierówności.
Zadanie Indji było podobne do zadania gospodyni, podejmującej wielu gości, z których każdy ma inne gusta i potrzeby. Przysparzało im to ustawicznych trudności, których usunięcie wymagało nie tylko taktu, lecz także prawdziwej gościnności i poczucia jedności rodzaju ludzkiego. Rozpowszechniali to uczucie od dni Upaniszad aż po dnie dzisiejsze wielcy nauczyciele religijni, których celem było roztopienie wszelkich różnic w rozlewnej świadomości Bóstwa. Nasze dzieje nie są zaprawdę historją rozkwitu i upadku królestw lub walk z przewagą polityczną. U nas już dawno zapomnieli wszyscy o tych zdarzeniach, ponieważ nie są one prawdziwem obliczem dziejów naszego ludu. Nasze dzieje opowiadają bowiem o życiu społecznem, o urzeczywistnianiu się religijnych ideałów.
Czujemy jednak, że nasza praca nie dobiegła jeszcze końca. Powódź świata przewaliła się przez nasz kraj, nowe elementy przypłynęły ku nam, a wskutek tego konieczne jest dzieło przystosowania na wielką miarę.
Czujemy to, ponieważ nauka i przykład Zachodu są wprost sprzeczne z naszem powołaniem. Na Zachodzie ciska się ludzkość pod wpływem narodowego mechanizmu handlu i polityki w wielkie tygle, posiadające znaczną wartość targową; okala się je żelaznemi pierścieniami, opatruje napisami i sortuje z naukową starannością i dokładnością. Bóg stworzył zaiste na to człowieka, ażeby był ludzki; nowoczesny ten wytwór jest tak dziwnie jednostajny i wypolerowany, nosi na sobie tak dalece piętno towaru fabrycznego, że Stwórca będzie się musiał bardzo mozolić, ażeby rozpoznać w nim istotę duchową, stworzenie na podobieństwo swego boskiego obrazu.
Lecz wybiegam myślami zbyt naprzód. Chciałem wam przedewszystkiem to powiedzieć: myślcie sobie co chcecie: te właśnie Indje usiłowały od najmniej pięciu tysięcy lat żyć w pokoju, a były to Indje bez polityki i bez nacjonalizmu; jedynem ich pragnieniem było odkryć duszę w świecie, a każdą chwilę przeżywać w pokornym jej podziwie i radosnem poczuciu wiecznego i osobistego z nią pokrewieństwa. I na tę odległą część ludzkości, naiwną jak dziecko i roztropną jak starość, napadł nacjonalizm Zachodu.
We wszystkich walkach, intrygach i oszustwach swoich dawnych dziejów nie brały Indje wcale udziału. Albowiem domostwa, pola, świątynie, szkoły, w których uczniowie żyli wraz z nauczycielami w prostocie, pobożności i cichej pracy, wsie wraz z ich samorządem pokojowym i nieskomplikowanemi ustawami, to były prawdziwe Indje. Nie zaś ich trony. Pozostawały z nimi w takiej styczności, jak chmury zwieszające się nad ich głową, raz w przepychu purpury, drugi raz znowu w mroku brzemiennym przeczuciem burzy. Często przynosiły z sobą spustoszenia, były jednak podobne do rozpętania żywiołów, którego ślady wnet znikają.
Tym razem było inaczej. Nie było to już więcej szybkie przesuwanie się po powierzchni ich życia — przesuwanie się jeźdźców i piechurów, słoni o bogatych szabrakach i białych namiotach, rzędów cierpliwych wielbłądów, dźwigających ciężary królewskiego dworu, flecistów i doboszów, świątyń marmurowych i meczetów, pałaców i grobów. To wszystko zjawiało się i znikało jak perlenie się musującego wina, a wraz z niem i opowiadania o zdradzie i wierności, o nagłych wzlotach i nieoczekiwanych upadkach. Tym razem jednak wbił nacjonalizm Zachodu rogi swego zmechanizowania głęboko w naszą ziemię. Przeto, powiadam wam, musicie sami być świadectwem, jakie znaczenie posiadał nasz lud dla człowieczeństwa. Poznaliśmy hordy Mongołów i Afganów, którzy wpadli do Indji, poznaliśmy je jednak jako rasy ludzkie o odrębnej religji i obyczajach, zamiłowaniach i odrazach — nie zaś jako narody. Kochaliśmy i nienawidziliśmy ich zależnie od okoliczności, walczyliśmy w ich obronie i przeciw nim, mówiliśmy do nich mową, która była ich mową, zarówno jak i naszą, pomagaliśmy im, ile tylko nam siły stało, kierować losami naszego państwa. Tym razem jednak mieliśmy do czynienia nie z królami, nie z ludzkiemi szczepami, lecz z narodem — my, którzy sami nie jesteśmy narodem.
A teraz chcemy na podstawie naszego własnego doświadczenia, odpowiedzieć na pytanie: co to jest narodowość.
Narodowość pojęta jako polityczne i gospodarcze zrzeszenie ludu, jest to organizacja ludności, stworzona dla jakiegoś mechanicznego celu. Ludzkie społeczeństwo jako takie, niema celu poza sobą. Jest celem samo w sobie. Jest kształtem, w którym wypowiada się człowiek, jako istota społeczna. Jest naturalnem zszeregowaniem ludzkich stosunków, umożliwiającem ludziom urzeczywistniać swoje ideały w wspólnem dążeniu. Posiada także stronę polityczną, służy jednak wyłącznie celom samozachowawczym. Jest to struna, na której gra siła, a nie ideał życia. Dlatego też w czasach pierwotnych była polityka osobną dziedziną, do której dostęp mieli tylko fachowcy. Atoli z pomocą nauki i doskonalącej się organizacji rozszerza się ta dziedzina i wydaje bogate żniwa, by potem z zadziwiającą szybkością przekroczyć swe własne granice. A wtedy pobudza wszystkie dziedziny sąsiednie do chciwości materjalnych zdobyczy a w następstwie tego do wzajemnej zazdrości. Ponieważ zaś jeden musi się zawsze obawiać drugiego, musi każdy dążyć do potęgi. Nadchodzi czas, kiedy tego dążenia nikt nie powstrzyma, gdyż współzawodnictwo staje się z każdą chwilą bardziej namiętne, organizacja coraz bardziej się rozszerza, a samolubstwo zaczyna być wszechwładną mocą. Ponieważ polityka ciągnie zyski z chciwości i bojaźni ludzkiej, panoszy się ona coraz bardziej wśród ludzkiej społeczności i stanie się wkrótce samowładną panią.
Nie jest wykluczone, że wskutek przyzwyczajenia nie odczuwacie, że naturalne związki ludzkiej społeczności drą się na strzępy i ustępują czysto-mechanicznej organizacji. Wszędzie dadzą się dostrzec oznaki tego zjawiska. Widzicie, jak mężczyzna i kobieta wypowiadają sobie wojnę, ponieważ przyrodzony wę­zeł, jaki ich łączył w harmonji jest przerwany. Mężczyzna jest teraz tylko specjalistą, wytwarzającym dla siebie i dla innych bogactwa przez ustawiczne obracanie wielkiego koła siły — ku zadowoleniu tak swojemu jak i powszechnej biurokracji; nie­wiasta zaś jest skazana na to, by więdnąć i umierać lub toczyć własnemi siłami walkę życia. Tym sposobem zastąpiło współzawodnictwo przyrodzone współdziałanie. Zmienia się zatem nawet duchowa istota mężczyzny i kobiety w swym wzajemnym stosunku, a stosunek ten staje się walką surowych żywiołów, nie zaś związkiem ludzi, opartym na wzajemnem oddaniu i pragnieniu dopełnienia się. Pierwiastki bowiem, które nie łączą się w drodze przyrodzonej, tracą cel swego bytu. Na kształt ato­mów gazu, stłoczonych w wązkiej przestrzeni, pozostają one tak długo w ustawicznej walce, dopóki nie rozeprą naczynia, które je zamyka.
A potem pamiętajcie o tych, co zowią się anarchistami i nie chcą znosić nacisku na jednostkę w żadnej postaci. Przy­czyna ich protestu tkwi w tem, że potęga stała się pojęciem oderwanem, naukowym produktem, wyrabianym w politycznem laboratorium nacjonalizmu w drodze stopienia ludzkiej osobistości.
Co mają oznaczać w życiu gospodarczem strejki, które wyrastają jak chwasty na nieurodzajnej ziemi, mimo ich ciągłe tępienie? Nic innego, jak tylko to, że wytwarzający bogactwo mechanizm coraz bardziej olbrzymieje i nie pozostaje już w ża­dnym stosunku do innych potrzeb społeczeństwa, że własny ciężar przytłacza coraz bardziej prawdziwego człowieka. Taki stan rzeczy musi doprowadzić z konieczności do ustawicznych zatargów między poszczególnemi pierwiastkami, któremi prze­stał władać ideał doskonałego człowieczeństwa. Tak samo nie ustaje nigdy walka między kapitałem a pracą. Chciwość nie zna bowiem żadnych granic, a ugoda, podyktowana własną korzy­ścią nie może stać się nigdy ostatecznem pojednaniem. Aż do samego ostatka muszą grążyć się w zazdrości i nieufności, a kresem być może tylko, albo nagłe zniszczenie, albo odro­dzenie ducha.
Jeżeli organizacja polityki i handlu, przezwana nacjonali­zmem uzyska przewagę kosztem harmonji wyższych form życia, wtedy źle będzie z ludzkością. Jeżeli ojciec rodziny oddaje się grze i zapomina o swych obowiązkach wobec domu, przestaje być człowiekiem a staje się maszyną, pędzoną chęcią zysku. Zdolny jest wówczas do popełniania czynów, których w stanie normalnym wstydziłby się zapewne. Podobnie jak z jednostką ma się rzecz z ludzkiem społeczeństwem. Jeżeli nie jest ono niczem więcej, jak tylko zorganizowaną siłą, to istnieje tylko mało zbrodni, do których nie byłoby zdolne. Celem bowiem maszyny i prawem jej bytu jest materjalna korzyść, podczas gdy celem człowieka jest jedynie dobro. Jeżeli ta maszyna organizacyjna zaczyna przybierać zbyt wielkie rozmiary, a robotnicy maszynowi przemieniają się w części maszyny, wtedy staje się człowiek koszmarem, a wszystko co było człowiekiem maszyną, która obraca bez cienia współczucia i etycznej odpowiedzialności wielkie koło polityki. Może zdarzyć się wprawdzie, że nawet i w tem bezdusznem środowisku usiłuje ostać się du­sza człowieka, lecz wszystkie te liny i krążki skrzeczą i skrzypią tak głośno, włókna zaś ludzkiego serca tak silnie są powią­zane z kołami ludzkiej maszyny, że jedynie z wielkim trudem może wytworzyć wola etyczna blade, zmarniałe odbicie swych dążeń.
Ta oderwana istota zwana nacjonalizmem rządzi Indjami. Nie­dawno zachwalano u nas konserwy, które miały rzekomo być wy­tworzone i opakowane bez dotknięcia ręki ludzkiej. Ten opis odpowiada zupełnie sposobowi rządzenia Indjami; i tutaj nie czuć śladu ludzkiej ręki. Gubernatorowie nie muszą wcale znać naszego języka, nie muszą wcale z nami się stykać, chyba w charakterze urzędowym; z dumnej odległości mogą popierać nasze dążenia, lub przeszkadzać w ich urzeczywistnianiu; mogą nas zaprowadzić na jakąś drogę polityczną, a potem przy pomocy drutu maszynerji urzędowej nas z niej wycofać; angielskie gazety, których szpalty pełne są patetycznych opisów zdarzeń ulic londyńskich, zadawalają się króciutkiemi notatkami o nędzy, nawiedzającej często wielkie połacie Indji, niejednokrotnie większe od wysp brytyjskich.
Lecz my, którymi rządzą, nie jesteśmy nagą abstrakcją. Jesteśmy jednostkami żywemi. To, co nas nawiedza w postaci bezdusznej polityki, może weżreć się w sam rdzeń naszego ży­cia, może osłabić nasz lud na zawsze lub uczynić go bezradnym; po drugiej stronie nie spotkamy się z pewnością z oznakami ludzkiego współczucia; w najlepszym razie, jeżeli się ono gdzieś ujawni, będzie ono czysto teoretyczne i jałowe. Tak olbrzymich i ogólnych spraw, brzemiennych w tak straszliwą odpowiedzial­ność nie będzie chyba żaden człowiek, będący indywidualnością, załatwiał machnięciem ręki. Coś takiego jest tylko wtedy możliwe, jeżeli człowiek nie jest niczem innem, jak tylko polipem abstrakcji, który rozciąga swe macki na wszystkie strony i wysuwa je nawet w najdalszą przyszłość. Pod takiem panowaniem nacjonalizmu ściga się rządzonych nieufnie, a nieufność ta napełnia olbrzymią ilość mózgów i mięśni. Stosuje się kary, pozostawiające krwawe ślady w bezliku serc ludzkich. A kary te stosuje czysto abstrakcyjna potęga, w której utonęła jaźń ludzka całego społeczeństwa dalekiego kraju.
Nie chcę jednak omawiać tutaj pytania, dotyczącego wy­łącznie mojego kraju, lecz chcę mówić o znaczeniu sprawy, dotyczącej przyszłości całej ludzkiej gromady. Nie chodzi tu już więcej o rząd angielski, lecz o rządy sprawowane przez nacjo­nalizm wogóle — nacjonalizm, nie będący niczem innem, jak jeno zorganizowanym egoizmem całego ludu, połączeniem tego wszystkiego, co nie jest w nim ludzkie i duchowe. Poznaliśmy dokładnie tylko rząd angielski, a można przyjąć, że jeżeli mowa o rządach narodowościowych, to rząd angielski jest jeszcze jednym z najlepszych. Nie wolno nam też zapominać, że Za­chód jest potrzebny koniecznie Wschodowi. Uzupełniamy się bowiem ze względu na nasze różne sposoby patrzenia na świat, na nasze różne sposoby pojmowania prawdy. Jeżeli tedy jest prawdą, że duch Zachodu przeleciał nad naszemi polami na kształt orkanu, to tem samem nie ulega wątpliwości, że przy­niósł ze sobą żywotne, nieśmiertelne nasiona. Jeżeli nadejdzie kiedyś ta chwila, że będziemy w Indjach na tyle dojrzali, by móc przyjąć to, co w kulturze zachodniej jest wieczne, wtedy my będziemy tymi, którzy doprowadzą do pojednania tych dwóch wielkich światów. Wtedy skończy się przykry i poniżający okres jednostronnego panowania. A co ważniejsze, pamiętajmy zawsze o tem, że dzieje Indji nie są dziejami jakiegoś poszczególnego szczepu, lecz że różne rasy tworzyły ich historję — Drawidzi i Aryjczycy, starożytni Grecy i Persowie, Mahometanie zachodni i środkowo-azjatyccy. Teraz przyszła kolej na Anglików wzbo­gacić to życie swoją przyprawą. Nikt nie ma prawa, ani mocy, ażeby powstrzymać ten lud od wzięcia udziału w budowie lo­sów Indji. Dlatego to, co mówię o nacjonalizmie, dotyczy raczej historji ludzkości wogóle, niż dziejów Indji w szczególności.
Historja przebywa obecnie czas, w którym człowiek ety­czny, człowiek doskonały ustępuje coraz bardziej człowiekowi interesów, człowiekowi ograniczonych celów. To zjawisko, wzmagane jeszcze przez zadziwiające postępy nauk przyrodni­czych, coraz bardziej olbrzymieje i wytrąca ludzi z etycznej równowagi, dając przewagę bezdusznej organizacji. Na własnej skórze poczuliśmy to straszliwe dotknięcie i dlatego jest naszym obowiązkiem wobec ludzkości powstać i wznieść krzyk ostrze­żenia przed nacjonalizmem, tą straszliwą trucizną, która wżera się w ludzkość i wysysa z niej wszystkie etyczne soki żywotne.
Cenię i kocham Anglików jako ludzi. Z ich grona wyszli ludzie wielkiego serca, wielcy myśliciele i wielcy ludzie czynu. Stworzyli wielką literaturę. Wiem, że kochają sprawiedliwość i wolność, a nienawidzą kłamstwa. Są szczerzy w sposobie czucia, otwarci z natury, wierni jako przyjaciele, uczciwi i pewni w swych czynach. Osobiste doświadczenia, jakie poczyniłem z ich uczonymi i literatami, wzbudziły we mnie podziw nie tylko dla głębokości ich myśli i siły wypowiedzi, lecz także dla ich szlachetnego człowieczeństwa. Odczuwaliśmy wielkość tego ludu, tak jak odczuwamy wielkość słońca; jeżeli jednak chodzi o ich nacjonalizm, to jest on dla nas gęstą, duszną mgłą, która przesłania nam słońce.
Rządy nacjonalistyczne nie są właściwe ani Anglikom, ani żadnemu innemu ludowi; jest to nauka stosowana i przeto, pominąwszy szczegóły, zasadniczo u wszystkich ludów podobna, u jednych jeno więcej, u drugich mniej. Coś na kształt prasy hy­draulicznej, której ciśnienie jest nieosobiste, a w następstwie tego bezwzględnie skuteczne. Wielkość siły może być u różnych maszyn różna. Istnieją nawet takie, które w ruch wprawia ręka ludzka, umożliwiając w ten sposób zwolnienie nacisku; jeżeli jednak idzie o ducha i metodę, to różnice są nieznaczne. Gdyby nasz rząd był holenderski, francuski lub portugalski, byłby w za­sadzie taki sam jak rząd obecny. Możliwe tylko to jedno, że w poszczególnych wypadkach organizacja nie byłaby tak nieubłaganie doskonała, a na kołach tej maszyny pozostałyby jeszcze drobne ślady ludzkości, u których znalazłoby oddźwięk nasze boleśnie kołaczące serce.
Zanim nami zawładnął nacjonalizm, pozostawaliśmy również pod rozmaitemi obcemi rządami, a te, jak wszystkie rządy wogóle, miały w sobie coś z maszyny. Lecz różnica między tamtemi rządami a rządem nacjonalistycznym jest taka, jak między tkaniną ręczną a fabryczną. Z wyrobów kołowrotka bije do nas czar żywej, czującej ręki ludzkiej, a spokojne mruczenie kołowrotka zlewa się w jednię z muzyką życia. Maszyna tkacka jest jakby zmartwiała, nieubłaganie dokładna i jednostajna w swoich wytworach.
Musimy przyznać, że i za dawnych czasów rządów osobi­stych zdarzały się wypadki przemocy, niesprawiedliwości i wymu­szenia. Pociągały za sobą cierpienia i niepokój. Jesteśmy wdzięczni, że zwolniono nas od nich. Ochrona prawna jest dla nas nie tylko darem, lecz również cenną nauką. Uczy nas, jakiego potrzeba samoopanowania, ażeby kultura i postęp mogły się trwale rozwijać. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, że istnieje ogólna norma sprawiedliwości, do której wszyscy ludzie mają równe prawo, bez względu na stan lub barwę.
Temu panowaniu prawa pod obcemi rządami zawdzięczają porządek Indje, kraj rozległy w przestrzenie, zamieszkałe przez różne szczepy o różnych zwyczajach. Ono to pozwoliło tym ludom zetknąć się z sobą i zjednoczyć do wyższych celów.
Nie nacjonalizm Zachodu, lecz duch Zachodu wzniecił tęsknotę za braterstwem u różnych szczepów Indji. Gdziekolwiek tylko jakiś lud Azji przejął się wyższą mądrością Zachodu, stało się to wbrew woli zachodniego nacjonalizmu. Tylko dlatego mogła Japonja przyswoić sobie w wysokiej mierze dary zacho­dniej kultury, ponieważ miała dość siły, by oprzeć się potędze zachodniego nacjonalizmu. A Chinom, zatrutym przez ten sam nacjonalizm u samego źródła swego moralnego i fizycznego życia, może jeszcze się uda podchwycić nauki Zachodu, jeżeli nacjonalizm nie stanie temu w drodze. Dopiero niedawno zdarzyło się, że Persja, zbudzona wołaniem Zachodu, powstała z długiego snu, by zostać natychmiast powaloną przez nacjo­nalizm. To samo zjawisko da się zauważyć również w Ameryce, gdzie lud jest gościnny w przeciwieństwie do amerykańskiego nacjonalizmu, który wobec gościa z Wschodu zachowuje się w ten sposób, że on, jako przedstawiciel swojej ojczyzny musi czuć się upokorzony.
My w Indjach cierpimy pod walką między duchem Zachodu a nacjonalizmem Zachodu. Dobrodziejstwa Zachodu wydziela nam nacjonalizm skąpą ręką. Usiłuje zbliżyć nasze pożywienie jak najbardziej do punktu zerowego zdolności do życia. To wycho­wanie, jakiego udziela się naszemu ludowi, jest tak skąpe i nędzne, że musi obrazić poczucie uczciwości europejskiego człowieka. Widzieliśmy, że w krajach zachodnich zachęca się lud wszelkiemi środkami do kształcenia się i stwarza się instytucje, które umożliwiają mu stać się zdolnym do zawodów na rynku świata, podczas gdy w Indjach jedyna działalność nacjonalizmu w sto­sunku do nas ogranicza się do wyśmiewania się z tego, że jesteśmy zacofani. Podczas, gdy uniemożliwia się nam kształcenie się i ogranicza się je do minimum potrzebnego obcemu rządowi dla własnych celów, uspakaja nacjonalizm swoje nieczyste sumie­nie w ten sposób, że usiłuje nas poniżyć, szerząc wszędzie cyniczną mądrość, że Wschód jest Wschodem, a Zachód Zachodem i że zrównanie ich jest niemożliwe. Jeżeli mamy temu wierzyć, co nasz zachodni nauczyciel nam szydząc zarzuca, a mianowicie, że po prawie dwóch wiekach jego opieki, Indje nietylko nie stały się zdolne, by same się rządzić, lecz także i w dziedzinie ducha nie wytworzyły nic swoistego; to jest wielkie jeszcze pytanie, czy mamy to zapisać na karb zachodniej kultury i naszej przyrodzonej niemożności przyswojenia jej sobie, czy też na rachunek obliczonej chciwości nacjonalizmu, który przyjął na siebie powołanie Europy ucywilizowania Wschodu. Przyznajemy chętnie, że lud japoński posiada zalety, jakich nam brak zupełnie; nie możemy jednak zgodzić się na to, nawet odnośnie do tych, którym odmawiać słuszności jest rzeczą niebezpieczną, że nasz duch nie jest twórczy w porównaniu z ich duchem.
W rzeczywistości bowiem nacjonalizm Zachodu nie jest oparty na społecznej współpracy, lecz od ziarna aż po łupinę przesiąknięty duchem walki i chęcią zdobyczy. Udoskonalił organizację przemocy, nie zaś duchowy idealizm. Żywie w nim duch drapieżnego zwierzęcia, wychodzącego na łup. Za żadną cenę nie chce zezwolić na to, ażeby jego tereny do polowania przemieniono na uprawne pola. W rzeczy samej nie walczą narody ze sobą o nic innego, jak tylko o możliwie jaknajwiększe rozszerzenie swego terenu do polowania. Dlatego przeciwstawia się nacjonalizm zachodni jakoby grobla wolnemu przypływowi zachodniej kultury do nienacjonalistycznego kraju. Ponieważ taka kultura jest kulturą przemocy, odgradza się ona i nie chce pozwolić na korzystanie swych źródeł tym, których obrała sobie za przedmiot wyzysku.
Mimo wszystko jest prawo etyczne prawem ludzkiej natury; ta zaś odgradzająca się kultura, żyjąca z tych, którym odmawia wszelkich dobrodziejstw, zginie marnie wskutek swej etycznej połowiczności. Hodowane przez nią pieczołowicie niewolnictwo wysusza w niej stopniowo krynicę zamiłowania wolności. Bezradność, na którą skazuje swoje ofiary, wiesza się na jej szyji olbrzymim ciężarem i przyjdzie czas, kiedy wszystkie kraje świata, których życiu własnemu i samozachowaniu nacjonalizm stoi na zawadzie, staną się dla niej najstraszniejszym ze wszyst­kich ciężarów i pociągną go w przepaść. Jeżeli przemoc dochodzi do tego stopnia, że usuwa bezwzględnie wszelkie przeszkody z drogi, to końcem jej zwycięskiego pochodu tryumfalnego musi być nagły upadek. Jego etyczny hamulec staje się niepostrze­żenie z każdym dniem luźniejszy, a droga, którą kroczy jest zarazem jego grobem.
Jedynemi darami, których nam nie poskąpiła zachodnia kultura, są ustawy i porządek. Podczas, gdy mała flaszeczka do karmienia, z której ssiemy nasze wychowanie, jest już prawie próżna, a hygiena przymiera głodem, tyją coraz bardziej takie urządzenia, jak organizacja wojskowa, system administra­cyjny i policyjny, tajna policja oraz szpiegostwo i panoszą się po całym kraju. Są one potrzebne do utrzymania porządku. Czyż jednak nie jest ten porządek wyłącznie ujemnem dobrem? Czy nie na to jest porządek, ażeby zapewnić ludziom możność swobodnego rozwoju. Czyż nie odpowiada jego zadanie zadaniu skorupy od jaja, której wartość polega na tem, że chroni pisklątko i jego pożywienie, a nie na tem, że ułatwia człowiekowi zjedzenie śniadania? Administracja sama w sobie jest bezpłodna i nietwórcza, ponieważ jest czemś bez życia. Jest walcem parowym o olbrzymiej wadze i okropnej sile do pewnych celów nawet pożytecznym, bezsilnym jednak tam, gdzie idzie o uży­źnienie ziemi. Jeżeli darzy ona nas nawet pokojem, po doko­naniu jej potwornego zadania, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko szeptać: „pokój jest dobry, życie jest lepsze, a jest ono tem właśnie, czem Bóg nas obdarzył".
Z drugiej strony przyznać należy, że nasze dawne rządy nie miały wielu zalet dzisiejszego rządu. Ponieważ nie były to rządy nacjonalistyczne, stała się ich tkanka tak cienka, że mie­liśmy możność przetkać tę tkankę włóknami naszego życia. Nie ulega żadnej wątpliwości, że musieliśmy znosić wówczas wiele rzeczy przykrych. Wiemy jednak dobrze, że jeżeli wędrujemy dłuższy czas boso po drodze wysypanej kamieniami, przyzwyczajamy się do humorów niegościnnej ziemi, podczas gdy chociażby najmniejszy kamyczek w naszym buciku nie przestanie nam nigdy dokuczać. Rząd nacjonalistyczny jest właśnie takim bucikiem — dostosowuje się on dokładnie do nogi, reguluje nasze kroki według pewnego, utartego systemu i niepozostawia naszym nogom żadnej swobody, ażeby się w tym buciku wygodnie urządziły. Jeżeli tedy będziecie wykazywać na podstawie statystyk, że ilość kamyczków, o które przedtem musiały się wasze nogi ocierać, była znacznie większa, aniżeli dzisiaj, to nie dotkniecie tem samego jądra zagadnienia. Nie chodzi bowiem o ilość przeszkód zewnętrznych, lecz o to, czy człowiek jest w mocy je z drogi usunąć. To ograniczenie wolności jest złem strasznem, nie tyle ze względu na wielkość, ile ze względu na rodzaj. Każdy musi mimowoli zauważyć głęboką sprzeczność, mieszczącą się w tem, że podczas, gdy duch Zachodu kroczy z hasłem wolności na ustach, kuje nacjonalizm Zachodu żelazne kajdany, najmocniejsze i najtrwalsze, jakie kiedykolwiek świat widział.
Kiedy Indje nie znajdowały się jeszcze pod panowaniem organizacji, istniała możliwość zmiany stosunków i to do tego stopnia, że silni i odważni ludzie byli przekonani, iż będą mogli sami pokierować własnemi losami. Zawsze tliła jeszcze nadzieja na coś nieoczekiwanego, a wzloty wyobraźni tak po stronie rządzących jak rządzonych, wpływały na koleje naszych dziejów. Nie staliśmy wtedy wobec przyszłosci, któraby na kształt muru z wałów granitowych przeciwstawiała się ujawnianiu i rozprze­strzenianiu się naszych sił. Beznadziejność położenia ma swoje źródło w tem, że siły te marnieją, ubezwładnione u samych korzeni. Każda bowiem jednostka w kraju nienarodowościowym znajduje się w mocy całej narodowości, której czujności — czujności maszyny — brak ludzkiej godności i zdolności różnico­wania. Za najlżejszem pociśnięciem guzika, przemienia się potwór ten w oko, a nikt z ogromnej masy opanowanych nie może ujść jego obrzydliwemu spojrzeniu dozorcy. Jeżeli tylko ktoś dotknie się śruby, czuje cała ludzkość, mężczyźni, kobiety i dzieci, jak coraz bardziej zacieśniają się kleszcze, uniemożliwiając im oddychanie; nie można się przed tem uchronić, ani we własnym kraju, ani nawet w obcym.
Ten ustawiczny, okrutny, mechaniczny nacisk tego, co martwe na to, co żywotne, jest głównym powodem cierpień dzisiejszego świata. Nietylko szczepy podbite, lecz także i wy, co sądzicie, że jesteście wolni, składacie codziennie ofiary z waszej swobody i waszego człowieczeństwa na ołtarzu bożka nacjonalizmu i żyjecie w dusznej, zatrutej atmosferze nieufności, chciwości i strachu, rozpostartej nad całym światem.
Widziałem w Japonji, jak cały lud daje się tam duchowo kaleczyć i pozwala na zmniejszenie swych swobód przez rząd, który przy pomocy różnych metod wychowawczych kieruje jego myślami, wznieca w nim sztuczne uczucia, uważa ustawicznie, by nie zechciał zająć się sprawami ducha i wiedzie go na wązką ścieżynę, nie ku prawdziwemu celowi, lecz po to, by zbić go tam łatwiej w jedną, jednostajną masę. Lud zaś idzie chętnie na lep tego duchowego niewolnictwa, ponieważ żywi chorobliwe pragnienie, stania się także maszyną, zwaną narodowością i dorównania innym maszynom, o ile chodzi o wielkość zbiorowego egoizmu.
Jeżeli kto zapyta takiego, dopiero co nawróconego fanatyka nacjonalizmu, na czem zasadza się mądrość jego dążenia, wtedy usłyszy odpowiedź: „jak długo rządzą na tym świecie narodowości, nie mamy prawa rozwijać naszego wyższego człowieczeństwa. Musimy użyć wszystkich naszych sił, by móc się oprzeć temu złu, a uskutecznimy to najlepiej w ten sposób, że przyswoimy sobie sami to zło. Jedynym bowiem możliwym rodzajem braterstwa w świecie nowoczesnym jest zrzeszenie bandytów“. Przymierze między Japonją a Rosją, które niedawno powitano w Japonji z taką radością, miało swoje uzasadnienie nie w nagłem odrodzeniu ducha chrześcijańskiego lub buddyjskiego, lecz zrodziło się z czegoś, co według nowoczesnych zasad wiary jest znacznie pewniejsze, a mianowicie z tego, że oba państwa czuły się zagrożone.
Tak, musi się przyznać, że to jest prawdziwy obraz świata nacjonalistycznego, a jedynem przykazaniem dla ludów ziemi jest wytężenie wszystkich sił fizycznych, duchowych i etycznych, celem wzajemnego gnębienia się. W dawnych czasach dążyła Sparta za wszelką cenę, ażeby stać się potężną; udało jej się to kosztem własnego człowieczeństwa. Umarła na amputację.
Nie jest wcale pocieszająca dla nas świadomość, że zamieranie ludzkiej natury, na które cierpi czas dzisiejszy, nie ogranicza się jedynie do ludów podbitych, lecz przeciwnie, że choroba ta znajduje się u ludów, mieniących się wolnymi, w pełnym rozkwicie, a to dlatego, ponieważ nie widzą w niej zła i ją dobrowolnie hodują. Nie przeszkadzam wam wcale w sprzedawaniu wyższych wartości życia za zysk i potęgę; nie przeszkadzam wam też wcale w radowaniu się waszem wzrastającem powodzeniem, podczas gdy dusza wasza znajduje się na bezdrożach. Czy jednak sądzicie, że nie będziecie nigdy pociągnięci do odpowiedzialności za to, że wyhodowaliście i rozwinęliście w człowieku samolubne popędy, które zwiecie dobremi. Zapytuję was, czy istnieje w całej historji ludzkości i to nawet w jej najciemniejszych epokach, coś tak potwornego, jak ta zbrodnia nacjonalizmu, który wbija swe kły drapieżne w żywe ciało świata i którego jedyną troską jest nie wypuścić ofiary ze swoich szponów.
O ludy Zachodu, coście wymyśliły w czarnej godzinie tego potwora, czy możecie sobie wyobrazić, jak straszną musi być beznadziejna rozpacz tych wszystkich, którzy padli ofiarą tego abstrakcyjnego upiora zorganizowanych ludzi? Czy możecie się wmyślić w położenie tych ludów, które zdają się być skazane na wieczną utratę swego człowieczeństwa, których człowieczeństwo narażone jest na każdym kroku nietylko na obrazę, lecz którzy nadomiar piać muszą hymny pochwalne na cześć mechanicznego aparatu, grającego rolę przeznaczenia?
Czy nie zauważyliście, że od czasu, jak istnieje nacjonalizm, drży cały świat przed nim, jak przed jakiem widmem? W każdym, chociażby najmniejszym zakątku, drży wszystko ze strachu przed jego utajoną złośliwością; tam zaś, gdzie wzrok jego nie sięga, żyją ludzie w wiecznej obawie przed jego plecami. Głos każdego kroku, najcichsze słowo w sąsiedztwie, wprawia wszystkich w nieopisaną trwogę. A trwoga ta jest przyczyną wszystkiego złego w człowieku. Ona to sprawia, że przestaje się prawie wstydzić swojej nieludzkości i chełpi się sprytnemi kłamstwami. Uroczyste przyrzeczenia stają się dlań właśnie z powodu swej uroczystości śmiech wzbudzającą farsą. Naród z swojemi dekoracjami, jak moc i powodzenie, jak chorągwie i pobożne hymny, jak bluźniercze modlitwy w kościołach i chełpliwe słowa patrjotycznej dumy, nie może zataić faktu, że naród jest największem niebezpieczeństwem dla narodu, że wszystkie środki ostrożności zwracają się swem ostrzem przeciwko niemu i że narodziny każdego nowego narodu na świecie, budzą w nim obawę przed nowem niebezpieczeństwem. Jedynem jego pragnieniem jest wykorzystanie słabości innych, podobnie do niektórych rodzajów owadów, które ofiarom, w których bezbronnem mięsie chowają swoje potomstwo, tylko tyle pozostawiają życia, ile potrzeba, ażeby były smaczne i pożywne. Dlatego nacjonalizm jest zawsze gotów do wsączenia trującej cieczy w organizm innych narodów, które nie są narodowościami i wskutek tego są bezbronne. Z tego powodu najbogatszy pokarm znachodził nacjonalizm zawsze w Azji. Wielkie Chiny, wraz z swojemi zasobami starej mądrości i społecznej etyki, swojem wychowaniem zmierzającem do pilności i samoopanowania, stały się wielorybem, wzbudzającym żądzę łupu w nacjonaliźmie. Już wżarły się w ich drgające mięso harpuny, które wbił w nie nacjonalizm, syn nowoczesnej nauki i egoizmu. Ich nędzne próby odrzucenia tradycji człowieczeństwa i zużycia resztek sił na wystąpienie w nowoczesnym świecie, unicestwia nacjonalizm na każdym kroku. On to coraz bardziej ściąga pas, otaczający Chiny, i usiłuje dostać je na ląd, ażeby tam je rozkawałkować, a potem pójść i odprawić publiczne nabożeństwo, ponieważ Bóg nie dopuścił, ażeby obok jednego zła wyrosło i drugie, któreby to pierwsze zniszczyło. Za to wszystko rości sobie nacjonalizm pretensje do podziękowania historji i do prawa wyzyskiwania świata po wsze czasy, każąc śpiewać po całym świecie pieśni pochwalne na cześć swoją jako soli ziemi, ozdoby ludzkości, błogosławieństwa bożego, które rzuca się całą swoją siłą na nagą czaszkę nieuznających nacjonalizmu.
Wiem, jakiej rady nam udzielicie. Powiecie: „Stańcie się sami narodem i brońcie się w ten sposób przed zamachami nacjonalizmu. Czy jest to dobra rada? Rada, którą daje człowiek człowiekowi? Do czego ma ona służyć? Chętnie bym wam uwierzył, gdybyście mówili: „Stańcie się lepszymi, sprawiedliwszymi, szczerszymi w waszym stosunku do ludzi, kiełznajcie wasze żądze, uzdrówcie wasze życie, uprośćcie je i pokażcie, że wierzycie w boski pierwiastek w człowieku. Lecz czy wolno wam twierdzić, że nie dusza, lecz maszyna jest rzeczą najcenniejszą i że zbawienie człowieka zależy od tego, ażeby wydoskonalił się w sztuce przystosowywania się do rytmu martwych kół? „Że maszyna powinna walczyć z maszyną, a naród z narodem, jak dwa rozwścieczone byki?“
Powiadacie, że te maszyny zawrą umowę, celem wzajemnej ochrony, opierającą się na wspólnej obawie. Lecz gdzie będzie miała dusza swoją siedzibę w tym przymierzu kotłów parowych, dusza, posiadająca sumienie i swego własnego Boga? A co stanie się z wielkiemi połaciami świata, których najść nie będziecie się bali? Jedyną ochroną dla tych nienarodowościowych krajów przed samowolą kuźni młotów i świdrów jest obecnie wzajemna zazdrość mocarstw. Lecz jeżeli wszystkie te pojedyncze maszyny złączą się w jedno zorganizowane stado, ażeby móc tem lepiej wspólnemi siłami zaspakajać swoją chciwość na polu handlu i polityki, jaka nadzieja ratunku pozostanie wówczas tym, którzy żyli i cierpieli, kochali i modlili się, którzy spędzali swe dnie w głębokiem skupieniu i spokojnej pracy, a których jedyną zbrodnią było tylko to, że się nie zorganizowali?“
Powiadacie: „To nic nie szkodzi, wszystko, co nie może wytrzymać naporu, niechaj zginie, takie jest bowiem prawo przyrody. Niechaj więc giną!“
Odpowiadam im na to: „Ze względu na was samych żyć oni muszą i żyć będą. Wiem, że jest to śmiałość z mej strony twierdzić dziś coś podobnego, lecz mimo to jestem przekonany niezłomnie, że świat ludzki jest światem etycznym, nie przeto, że umówiliśmy się ślepo w to wierzyć, lecz przeto, że tak jest w rzeczywistości i że jest rzeczą dla nas niebezpieczną nie dostrzegać tej prawdy. A etyczne prawo w człowieku nie może być w rozmaitych dziedzinach w różny sposób tłumaczone. Nie możecie przecież w domu skazywać ludzi za pewne przekroczenie na surowe kary, a poza domem tłumaczyć je tak, jak wam jest wygodnie.
Czy nie odsłoniła się wam ta prawda w całej nagości obecnie, kiedy okrutna wojna wbiła swe szpony w jelita Europy? Teraz, kiedy gromadzone przez nią przez wieki skarby stają się pastwą płomieni, a ludzkość krwawi się na polach walki? Pytacie zdziwieni: Cóż uczyniła Europa takiego, że zasłużyła na to? Odpowiedź brzmi następująco: Zachód dążył wszelkiemi siłami do tego, ażeby jego etyczna natura skamieniała, aby mieć trwały fundament, na którymby się oprzeć mogły te abstrakcyjne potwory. Przez cały czas wygładzał indywidualności, byle tylko fachowiec miał co jeść.
Pojedynczy i naturalny człowiek Europy średniowiecznej opanowany przez gwałtowne żądze i chucie, usiłował znaleźć ujście dla nich w walce mięsa i ducha. Przez cały burzliwy czas swojej młodości działały równocześnie świeckie i duchowe siły na europejskiego człowieka i uczyniły zeń pełną etyczną indywidualność. Europa zawdzięcza swoją całą ludzką wielkość owemu czasowi karności, karności jeszcze niezmarniałego człowieka.
Potem nadszedł czas rozumu, wiedzy. Wiemy wszyscy, że rozum jest czemś nieosobistem. Nasze życie i nasze uczucia są ograniczoną częścią naszej jaźni; umysł nasz może natomiast odłączyć się od osobistego człowieka i wtedy dopiero może człowiek latać swobodnie w świecie myśli. Nasz rozum podobny jest do pustelnika, który nigdy nie śpi, niema żadnych pragnień, nie odczuwa w sposób ludzki ani miłości, ani nienawiści, ani litości, który nie troszcząc się wcale o bieg życia, dba tylko o swoje myśli. Dociera, kopiąc aż do korzeni rzeczy, ponieważ nie pozostaje w żadnym stosunku osobistym do rzeczy samych. Gramatyk zdąża aż do źródeł słów, nie dbając wcale o poezję, ponieważ szuka on prawa, a nie żywej rzeczywistości. Dopiero wtedy, gdy odkrył prawo, uczy ludzi, jak obchodzić się ze słowami. Jest to siła, siła, która przynosi z sobą pewne korzyści i która odpowiada pewnym potrzebom człowieka.
Żywą rzeczywistością jest harmonja, która kojarzy poszczególne części rzeczy w jedną całość. Jeżeli rozluźnicie tę obręcz, która je łączy, rozlatują się części na wsze strony, zwalczają się i tracą sens bytu. Ci zaś, którzy łakną potęgi, starają się owładnąć zwalczającemi się nawzajem praelementami i rzucić je w wązkie kanały, ażeby móc zużyć je potem dla specjalnych celów ludzkości.
W tem zadawalnianiu ludzkich potrzeb kryje się jakaś wielkość. Obdarza ona człowieka swobodą w obrębie świata fizycznego. Oddaje w jego ręce panowanie nad przestrzenią i czasem. W krótszym czasie może coś zdziałać i z większą korzyścią dla siebie zająć większą przestrzeń. Dlatego może łatwo prześcignąć tych, którzy żyją w świecie o powolniejszem tempie i mniej wyzyskanej przestrzeni.
To wzmaganie się potęgi dokonywa się coraz szybciej. A ponieważ brak jej punktów stycznych z człowiekiem, prześcignie ona wnet całą ludzkość. Etyczny człowiek pozostanie w tyle, ponieważ troszczy się nie o bezosobiste i oderwane prawa rzeczy, lecz o rzeczy same.
Takim jest człowiek, jeżeli duchowe i cielesne siły zdobędą w nim przewagę nad siłami etycznemi. Upadabnia się wówczas do karykatury żyrafy, której głowa wystrzeliła nagle na milę z cielska i nie pozostaje z niem w żadnym prawie związku. Ta łakoma głowa, zaopatrzona w potężne zęby, zjadła już wszystko, co było tylko na drzewach; pożywienie jednak dostaje się za późno do narządów trawiących, tak, że serce cierpi wskutek niedostatecznego dopływu krwi. Lecz Zachód zdaje się żyć w szczęśliwej nieświadomości rozdźwięku w swojej naturze. Wzbudzająca podziw wielkość jego materjalnych powodzeń mami go do tego stopnia, że cieszy się swoim rozrostem. Optymizm jego logiki oblicza swe powodzenia długością nowych linji kolejowych i możliwością podobnych rzeczy na przyszłość. Jego myślenie jest tak dalece powierzchowne, że przypuszcza, że każdy poranek musi być równy dzisiejszemu porankowi, a cała różnica polega na tem tylko, że między jednym a drugim upływa 24 godzin. Nie przejmuje go wcale strachem głębsza z każdym dniem przepaść, roztaczająca się pomiędzy domami, pełnemi zapasów, a głodującą ludzkością.
Jego logika nie zdaje sobie wcale sprawy z tego, że głęboko pod rozlicznemi pokładami bogactwa i wspaniałości, gotuje się trzęsienie ziemi, którego zadaniem będzie doprowadzić do równowagi w świecie etycznym i że pewnego poranka otwarta paszcza duchowej pustki pochłonie całe to nagromadzone bogactwo rzeczy poziomych.
Człowiek pojęty jako całość nie jest potężny, lecz doskonały. Jeżeli chcecie uczynić z niego tylko siłę, to może stać się to jedynie kosztem duszy. Jeżeli mamy być pełnymi ludźmi, nie możemy spędzać całego życia na walce; nie pozwalają nam na to nasze popędy społeczne, tradycja naszych ideałów etycznych. Jeżeli ktoś chce, ażebym mordował ludzkie stworzenia, to musi naprzód zniszczyć pełnię mojego człowieczeństwa i to przy pomocy czegoś, coby zdusiło moją wolę w zarodku, ubezwładniło moje myśli i zmechanizowało moje ruchy. Wtedy dopiero po śmierci mojego pełnego, osobistego człowieczeństwa zrodzi się owa oderwana siła niszczycielska, którą nic nie łączy z prawdziwą ludzkością i która wskutek tego za najlżejszą podnietą staje się brutalna. Jeżeli odbierzecie człowiekowi jego przyrodzone otoczenie i jego bogate życie społeczne, obfite w obowiązki oraz ogromny zasób miłości i piękności, nie pozostanie wówczas nic, coby mogło się przyczynić do utrzymania jego całości. Możecie wtedy wkładać go nawet kawałkami w waszą wielką maszynę, która służy do wytwarzania bogactw na wielką skalę. Uczyńcie z drzewa kloc; dostarczy on wam wprawdzie ognia, nie wyda jednak ani żywego kwiecia, ani owoców. Ten systematyczny proces odczłowieczania odbywa się nieubłaganie na polu handlu i polityki. Z długich bólów porodowych mechanicznej energji zrodził się ten nadmiernie rozwinięty potwór o zadziwiającej sile i niebywałej żarłoczności, któremu Zachód na chrzcie nadał imię nacjonalizmu. Jak już poprzednio powiedziałem, ubiegło to odczłowieczenie ze względu na swój oderwany charakter z całą łatwością człowieka doskonałego, pojętego jako istota etyczna. A ponieważ posiada ono sumienie bezdusznego upiora i bezwzględną doskonałość automatu, wiedzie ono nas od katastrof do katastrof, przed których rozpętaną dzikością powstydzić się mogą wulkaniczne wybuchy młodego księżyca. Wynikiem tego jest, że nieufność panująca między jednym a drugim człowiekiem, drapie kulturę po wszystkich częściach ciała. Każdy kraj zarzuca swoje sieci szpiegowskie w mętne wody drugiego i łowi jego podstępne tajemnice, wyhodowane w wązkich otchłaniach dyplomacji. Czemże innem jest potajemne działanie, jak nie skrytem zatrudnieniem nacjonalizmu: rabunkiem, mordem, zdradą i innemi potwornemi zbrodniami, zrodzonemi w najgłębszych rynsztokach zepsucia? Ponieważ dzieje każdego narodu są historyą rabunku, kłamstwa i zdrady, jak może panować w stosunkach międzynarodowych inne uczucie, jak uczucie nieufności i zawiści? Wobec tego staje się międzynarodowe etyczne poczucie wstydu tak dalece niedokrewne, że człowieka wprost żal bierze, gdy na nie spojrzy. Nacjonalizm zmieniał zresztą tak często melodję na swej katarynce pobożnego oburzenia, ile razy tego wymagały potrzeby czasu lub przymierza dyplomatyczne. Doszło do tego, że całej tej sprawie można się przypatrywać jak kabaretowemu przedstawieniu.
Wracam właśnie z Japonji, gdzie upominałem ten młody naród, ażeby nie zapominał o wyższych ideałach ludzkości. Zaklinałem go, ażeby nie przyjmował z Zachodu religji samolubnego egoizmu, ażeby nie wykorzystywał nigdy dla swoich celów słabości swoich sąsiadów, ażeby nie postępywał nigdy bezwzględnie wobec słabszych, wobec których można zachowywać się po łajdacku, podczas gdy się nadstawia równocześnie swój prawy, promieniejący ludzkością policzek do pocałunku podziwu tym, w których mocy jest go uderzyć. Znalazło się kilka dzienników, które chwaliły moje przemówienie ze względu na jego poetyckie piękności, żadna nie omieszkała jednak zaznaczyć, że jest to poezja podbitego narodu. Czułem, że mieli słuszność. Japonja wyuczyła się w nowoczesnej szkole sposobu stania się potężną. Skończyła już swój czas nauki, a teraz pragnie korzystać z owoców swego wykształcenia, Zachód krzyknął głosem grzmiących armat u wrót Japonji: „Stań się narodem". I oto Japonja stała się narodem. A teraz, kiedy jest już nim, dlaczego nie opanowuje waszego serca niepodzielne uczucie radości? Dlaczego nie mówicie, że tak jest dobrze? Jakim cudem stało się, że dzienniki angielskie mówią o tem z goryczą, kiedy Japonja chełpi się swoją przewagą kulturalną — coś, co czynią Anglicy i inne narody od wieków, nie czerwieniąc się przy tem wcale, ponieważ idealizm samolubstwa upajać się musi ustawicznie pochwałą siebie samego. Lecz te same wady, które u nich samych wydają się im naturalne i same przez się zrozumiałe, doprowadzają ich do złości i oburzają, gdy spostrzegają je u innych narodów. To też, kiedy widzicie Japonję, którą stworzyliście na swoje podobieństwo, płynącą po tych samych nurtach nacjonalistycznej chełpliwości, co wy, wtedy kiwacie głowami i mówicie: „To nie jest dobrze". Czy nie jest może Japonja przyczyną tego, że padło u was hasło nowych zbrojeń ze względu na nowego przeciwnika. Japonja zapewnia, że ma poczucie honoru, że nie sprzeniewierzy się nigdy Ameryce, której wiele zawdzięcza. Ciężko jednak przyjdzie wam jej uwierzyć, gdyż mądrość nacjonalizmu polega nie na wierze w ludzkość, a przeciwnie na zupełnej nieufności. Powiadacie, że nie macie do czynienia z Japonją ideałów etycznych, z Japonią szlachetnego kodeksu honorowego, lecz z abstracją samolubstwa ludu, z nacjonalizmem; jeden zaś naród może tylko wtedy wierzyć drugiemu, jeżeli ich interesy są wspólne, lub przynajmniej nie są rozbieżne, Wasz instynkt mówi wam, że wystąpienie nowego ludu na arenie nacjonalizmu powiększa zło, że sprzeciwia się temu, co najcenniejsze w człowieku. Nacjonalizm natomiast dowodzi swojem powodzeniem, że niesumienność jest drogą do dobrobytu — że dobroć jest dobra tylko dla słabych, Bóg zaś jest jedynie ostoją podbitych.
Tak, to jest logika nacjonalizmu. Nie będzie on nigdy zważał na głos słuszności i prawdy. Coraz bardziej będzie rozszerzał korowód ludzkiego zepsucia. Coraz nowe będzie budował maszyny i to tak długo, dopóki nie zdepce wszystkich przepięknych kwiatów nabożnej wiary i wszystkich żywotnych ideałów ludzkości.
Dajemy uwodzić się mniemaniu, jakoby za naszych czasów kierowano się więcej względami ludzkości, niż kiedykolwiek. Przyczyną tej autosugestji jest okoliczność, że możemy obecnie zadawalać łatwiej nasze potrzeby i łagodzić cierpienia fizyczne. Zawdzięczamy to jednak nie ofiarności etycznej, lecz sile naszego rozumu. Jeżeli chodzi o objętość, to dobro to jest wielkie, lecz nie wydobywa się ono z głębi. Wiadomości i praca są potężne w swojem działaniu na zewnątrz, lecz są sługami człowieka, nie zaś przeciwnie. Ich usługa podobna jest do usługi hotelu, który jest urządzony w najlepszy sposób pod słońcem, w którym jednak brak gospodarza; jest tam raczej wygodnie, aniżeli przyjemnie.
Dlatego nie wolno nam zapominać o tem, że systematyczne organizacje, rozprzestrzeniające się na wszystkie strony, wzmagają wprawdzie naszą potęgę, nie dbają jednak wcale o nasze człowieczeństwo. W parze z wzrastającą potęgą nacjonalizmu wzrasta ich ubóstwianie siebie samych i zyskuje przewagę. Jednostka zgadza się dobrowolnie na to, ażeby nacjonalizm jechał na jej barkach. Dokonywa się w ten sposób coś, co jest już w samem założeniu sprzeczne z przyrodą, coś, co pociąga za sobą rozliczne nieszczęścia. Oto człowiek czci i ofiarowuje Bogu, który stoi znacznie niżej od niego. To nie byłoby mogło nigdy się zdarzyć, gdyby Bóg był taki jak człowiek.
Pozwólcie, że dodam do tego następujące wyjaśnienie. W niektórych częściach Indji, poczytują wdowie za szczególnie nabożny uczynek, jeżeli wstrzymuje się raz na 14 dni od jedzenia i picia. Następstwem tego jest często nierozumne i nieludzkie okrucieństwo. A przecież ludzie nie są do tego stopnia okrutni z urodzenia. Ponieważ jednak taka nabożność nie jest niczem innem, jak tylko martwem pojęciem, zabija ona doszczętnie etyczne poczucie w człowieku. Podobnie nie wpadłoby nigdy na myśl człowiekowi dręczyć zbytecznie zwierzęta; naraża je na straszliwe cierpienia tylko dlatego, ponieważ dał się oszołomić idei „sportu“. Właśnie dlatego, że wszystkie te idee są tylko wytworami intellektu, czysto logicznemi klasyfikacjami, mogą one z taką łatwością przysłonić zmysł rzeczywistości u człowieka, będącego osobistością.
Ideał nacjonalizmu, jest jednym z najskuteczniejszych środków odurzających, które człowiek kiedykolwiek wynalazł. Pod wpływem jego wyziewów, może dokonać cały lud dzieła, podyktowanego najskrajniejszem samolubstwem, nie zdając sobie wcale sprawy z swojego etycznego zepsucia — pieni się jeszcze ze złości, kiedy mu się to zarzuca.
Lecz czy proces niszczenia poczucia etycznego będzie trwał wiecznie? Czy się to nigdy nie zemści? Czy nie natknie się nigdy ta olbrzymia maszyna w swej zawrotnej jeździe na przeszkodę, o którą się potknie i rozbije? Czy sądzicie doprawdę, że można zło wodzić na pasku przez to, że go się jeszcze prześciga, że mądremi radami można zatrzymać djabła w klatce „wzajemnych porozumień“, do której go tymczasowo zamknięto?
Obecna wojna europejskich narodów jest wojną kary. Człowiek jako taki, musi bronić się wszystkiemi siłami przed tem, ażeby rzeczy martwe nie zajęły w nim miejsca serca, a systemy i dyplomacja nie zastąpiły żywego stosunku między ludźmi. Nadszedł czas, w którym Europa gwoli całej, gnębionej ludzkości czuje na swojem ciele straszną niedorzeczność tego, co zowią nacjonalizmem. Nacjonalizm tył długo kosztem dręczonej ludzkości. Ludzie, najdoskonalsi ze stworzeń bożych, wychodzili z tej fabryki narodowościowej jako wielkie zastępy manekinów, dążących na wojnę, lub na zdobycie pieniądza, śmiesznie próżnych na świetność swego mechanizmu. Ludzka społeczność stawała się coraz bardziej teatrem marjonetek, w którym występywali politycy, żołnierze, fabrykanci i biurokraci, poruszani przy pomocy świetnie funkcjonującej maszynerji.
Lecz cała ta zgraja samolubstwa: nienawiść i chciwość, bojaźń i podstęp, nieufność i przemoc nie będą żyć długo. Potwory te osiągają olbrzymie rozmiary, brak im jednak proporcji. A cielsko tego nacjonalizmu, które nie jest z mięsa i krwi, lecz ze stali pary, budynków urzędowych, będzie tak długo tyć, dopóki potwór ten będzie mógł wytrzymać ten ciężar — potem zacznie pękać i łamać się, będzie zionąć trującemi parami i ogniem; już teraz możemy dosłyszeć wśród huku armat jego śmiertelne rzężenie. W tej wojnie rozpoczął nacjonalizm swą walkę przedśmiertną. Cały jego mechanizm oszalał nagle i wszczął taniec, w którym łamie sobie członki i tarza się w prochu. Rozpoczął się piąty akt tragedji ułudy.
Ci wszyscy, którzy nie stracili wiary w ludzkość, spodziewają się, że tyranja nacjonalizmu nie wyjdzie z tej walki nietknięta, w dawnej postaci, zaopatrzona w zęby i pazury, dalekosiężne ramiona żelazne, ziejąca pustką wewnętrzną, posiadająca tylko brzuch, bez serca; muszą wierzyć usilnie, że człowiek wyzwoli się z mgławicy abstrakcji i odrodzi się jako swobodna jednostka.
Ta wojna okrutna zdarła zasłonę! Zachód stanął obecnie wobec istoty, na cześć której złożył ofiarę z swej duszy. Teraz chciałby się dowiedzieć, co to za istota.
Nigdy nie przypuszczał nawet, że w jego etycznej naturze dokonywał się proces powolnego i niepostrzeżonego odumierania, który objawiał się w sceptycyzmie nauki, częściej jednak i na pozór niewinniej, tem jednak groźniej w nieświadomości tej zbrodni i hańby, którą przysporzył wielkiej części ludzkości. Teraz uczy się prawdy na własnej skórze. A potem znajdą się między jego własnemi dziećmi takie, które zrzucą jarzmo niewoli obecnej złudy, które nie zechcą słyszeć nawet o haniebnem braterstwie, opierającem się na samolubstwie. Poznają, że są dziećmi Boga, a nie niewolnikami maszynerji, która przemienia dusze w towary, a życie wkłada w szuflady; maszyny, która żelaznemi ramiony wydziera żywcem światu serce, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, co uczyniła.
My zaś, co nie jesteśmy narodem, a których głowa kornie chylisię do prochu, pocieszajmy się tem, że proch ten jest świętszy od cegieł, z których przemoc wznosi swój potężny pałac. Proch ten płodny jest w życie, piękność i wzniosłość. Dziękujmy Bogu za to, że było naszem przeznaczeniem czuwać w czas milczenia nocy smutku i rozpaczy i dźwigać na swych barkach szyderstwo dumy i brzemię potężnych, mimo, iż nasze serce trzepotało się w zwątpieniu i obawie; za to, że znaleźliśmy w sobie tyle mocy, by oprzeć się ślepej wierze, że nasze zbawienie leży w maszynie; za to wreszcie, że nie straciliśmy wiary w Boga i duszę ludzką. Żywimy jeszcze ciągle nadzieję, że gdy przemoc wśród hańby i sromu zejdzie z swojego tronu, ażeby ustąpić miejsca miłości, że gdy nadejdzie ten dzień, gdy przyjdzie czas na zmywanie krwawych śladów, jakie pozostawił po sobie nacjonalizm, krocząc pośród ludzkości, że wtedy wezwią nas właśnie, ażebyśmy przynieśli naczynie z wodą święconą, aby oczyścić dzieje ludzkości i pobłogosławić urodzajnością wzgardzony proch stuleci.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rabindranath Tagore i tłumacza: Seweryn Zausmer.