>>> Dane tekstu >>>
Autor Rabindranath Tagore
Tytuł Nacjonalizm
Wydawca Księgarnia „Nowości“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia W. A. Szyjkowskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Seweryn Zausmer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

RABINDRA NATH TAGORE.
Nacjonalizm
spolszczył
SEWERYN ZAUSMER.
LWÓW 1921.
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI „NOWOŚCI“.


Z DRUKARNI W. A. SZYJKOWSKIEGO, ZIMOROWICZA L. 14.





O nacjonaliźmie Zachodu.

Dzieje ludzkości są w znacznej mierze zależne od przeszkód, na które napotykają w swoim pochodzie. Przeszkody te, stawiają nas bowiem wobec zadań, które musimy rozwiązać, jeżeli nie chcemy podupaść lub zmarnieć doszczętnie.
Sposób przezwyciężania tych różnych trudności u różnych narodów jest odbiciem ich odrębnego charakteru.
Scytowie starej Azji musieli zmagać się z ubóstwem swych przyrodzonych źródeł utrzymania. Najwygodniejszem rozwiązaniem sprawy, wydawało im się zorganizowanie całej ludności, a więc mężczyzn, kobiet i dzieci w hordy rozbójnicze. Tym sposobem stali się niepokonalnymi dla tych, których główną czynnością była spokojna, twórcza praca ludzkiej wspólnoty.
Lecz na szczęście dla ludzi najwygodniejsza droga nie zawsze jest drogą najodpowiedniejszą. Bo gdyby ludzie powodowali się wyłącznie swojemi popędami na kształt gromady dzikich wilków, byłyby te rozbójnicze hordy już dawno splądrowały całąnieemię. Człowiek jednak musi, stojąc w obliczu trudności, kierować się prawami swej wyższej natury, gdyż nieposłuszeństwo wobec nich, jakkolwiek może go obdarzyć chwilowem powodzeniem, musi go narazić pewnie na upadek. To bowiem co dla niższej natury jest tylko przeszkodą, jest dla wyższych form życia możliwością dalszego rozwoju.
Indje stały od samego zarania swoich dziejów w obliczu swego właściwego zadania: problematu rasowego. Etnologicznie różne rasy znalazły się z sobą w tym kraju w blizkiej styczności. Ten fakt był zawsze i jest jeszcze dzisiaj najważniejszy w naszych dziejach. Naszem powołaniem jest śmiało zajrzeć mu w oczy i ujawnić naszą wartość ludzką przez rozwiązanie go w jego najgłębszej istocie. Jak długo nie spełniliśmy tego zadania nie możemy nawet marzyć o szczęściu i powodzeniu.
Istnieją również inne ludy na świecie, które muszą przezwyciężać przeszkody, stawiane im przez otaczającą ich przyrodę lub zagrażających im potężnych sąsiadów. Zorganizowali oni swe siły nietylko w ten sposób, ażeby dla nich nie była groźna ani przyroda, ani ludzcy sąsiedzi, lecz tak, że nadmiarem swojej siły stali się niebezpieczeństwem dla innych. Dzieje natomiast naszego kraju, gdzie istnieją trudności wewnętrznej natury, są dziejami bezustannego społecznego przystosowywania się, a nie dziejami obron i napadów zorganizowanej przemocy.
Celem ludzkiej historji nie jest bezbarwna nieokreśloność kosmopolityzmu ani namiętne samoubóstwienie kultu narodowościowego. Indje usiłowały rozwiązać to zadanie z jednej strony przez zespolenie rozbieżności w jedność społecznego porządku, z drugiej zaś przez stworzenie jedności w Duchu. Popełniły wiele błędów, wznosząc przegrspołecznychrasami, poniżając i znieprawiając całe stany przez kastowość; zniekształcały często ducha swoich dzieci i kładły tamy ich życiu, ażeby przystosować ich do swoich form społecznych; przez wieki całe podejmywały coraz to nowe próby, starając się wyrównać nierówności.
Zadanie Indji było podobne do zadania gospodyni, podejmującej wielu gości, z których każdy ma inne gusta i potrzeby. Przysparzało im to ustawicznych trudności, których usunięcie wymagało nie tylko taktu, lecz także prawdziwej gościnności i poczucia jedności rodzaju ludzkiego. Rozpowszechniali to uczucie od dni Upaniszad aż po dnie dzisiejsze wielcy nauczyciele religijni, których celem było roztopienie wszelkich różnic w rozlewnej świadomości Bóstwa. Nasze dzieje nie są zaprawdę historją rozkwitu i upadku królestw lub walk z przewagą polityczną. U nas już dawno zapomnieli wszyscy o tych zdarzeniach, ponieważ nie są one prawdziwem obliczem dziejów naszego ludu. Nasze dzieje opowiadają bowiem o życiu społecznem, o urzeczywistnianiu się religijnych ideałów.
Czujemy jednak, że nasza praca nie dobiegła jeszcze końca. Powódź świata przewaliła się przez nasz kraj, nowe elementy przypłynęły ku nam, a wskutek tego konieczne jest dzieło przystosowania na wielką miarę.
Czujemy to, ponieważ nauka i przykład Zachodu są wprost sprzeczne z naszem powołaniem. Na Zachodzie ciska się ludzkość pod wpływem narodowego mechanizmu handlu i polityki w wielkie tygle, posiadające znaczną wartość targową; okala się je żelaznemi pierścieniami, opatruje napisami i sortuje z naukową starannością i dokładnością. Bóg stworzył zaiste na to człowieka, ażeby był ludzki; nowoczesny ten wytwór jest tak dziwnie jednostajny i wypolerowany, nosi na sobie tak dalece piętno towaru fabrycznego, że Stwórca będzie się musiał bardzo mozolić, ażeby rozpoznać w nim istotę duchową, stworzenie na podobieństwo swego boskiego obrazu.
Lecz wybiegam myślami zbyt naprzód. Chciałem wam przedewszystkiem to powiedzieć: myślcie sobie co chcecie: te właśnie Indje usiłowały od najmniej pięciu tysięcy lat żyć w pokoju, a były to Indje bez polityki i bez nacjonalizmu; jedynem ich pragnieniem było odkryć duszę w świecie, a każdą chwilę przeżywać w pokornym jej podziwie i radosnem poczuciu wiecznego i osobistego z nią pokrewieństwa. I na tę odległą część ludzkości, naiwną jak dziecko i roztropną jak starość, napadł nacjonalizm Zachodu.
We wszystkich walkach, intrygach i oszustwach swoich dawnych dziejów nie brały Indje wcale udziału. Albowiem domostwa, pola, świątynie, szkoły, w których uczniowie żyli wraz z nauczycielami w prostocie, pobożności i cichej pracy, wsie wraz z ich samorządem pokojowym i nieskomplikowanemi ustawami, to były prawdziwe Indje. Nie zaś ich trony. Pozostawały z nimi w takiej styczności, jak chmury zwieszające się nad ich głową, raz w przepychu purpury, drugi raz znowu w mroku brzemiennym przeczuciem burzy. Często przynosiły z sobą spustoszenia, były jednak podobne do rozpętania żywiołów, którego ślady wnet znikają.
Tym razem było inaczej. Nie było to już więcej szybkie przesuwanie się po powierzchni ich życia — przesuwanie się jeźdźców i piechurów, słoni o bogatych szabrakach i białych namiotach, rzędów cierpliwych wielbłądów, dźwigających ciężary królewskiego dworu, flecistów i doboszów, świątyń marmurowych i meczetów, pałaców i grobów. To wszystko zjawiało się i znikało jak perlenie się musującego wina, a wraz z niem i opowiadania o zdradzie i wierności, o nagłych wzlotach i nieoczekiwanych upadkach. Tym razem jednak wbił nacjonalizm Zachodu rogi swego zmechanizowania głęboko w naszą ziemię. Przeto, powiadam wam, musicie sami być świadectwem, jakie znaczenie posiadał nasz lud dla człowieczeństwa. Poznaliśmy hordy Mongołów i Afganów, którzy wpadli do Indji, poznaliśmy je jednak jako rasy ludzkie o odrębnej religji i obyczajach, zamiłowaniach i odrazach — nie zaś jako narody. Kochaliśmy i nienawidziliśmy ich zależnie od okoliczności, walczyliśmy w ich obronie i przeciw nim, mówiliśmy do nich mową, która była ich mową, zarówno jak i naszą, pomagaliśmy im, ile tylko nam siły stało, kierować losami naszego państwa. Tym razem jednak mieliśmy do czynienia nie z królami, nie z ludzkiemi szczepami, lecz z narodem — my, którzy sami nie jesteśmy narodem.
A teraz chcemy na podstawie naszego własnego doświadczenia, odpowiedzieć na pytanie: co to jest narodowość.
Narodowość pojęta jako polityczne i gospodarcze zrzeszenie ludu, jest to organizacja ludności, stworzona dla jakiegoś mechanicznego celu. Ludzkie społeczeństwo jako takie, niema celu poza sobą. Jest celem samo w sobie. Jest kształtem, w którym wypowiada się człowiek, jako istota społeczna. Jest naturalnem zszeregowaniem ludzkich stosunków, umożliwiającem ludziom urzeczywistniać swoje ideały w wspólnem dążeniu. Posiada także stronę polityczną, służy jednak wyłącznie celom samozachowawczym. Jest to struna, na której gra siła, a nie ideał życia. Dlatego też w czasach pierwotnych była polityka osobną dziedziną, do której dostęp mieli tylko fachowcy. Atoli z pomocą nauki i doskonalącej się organizacji rozszerza się ta dziedzina i wydaje bogate żniwa, by potem z zadziwiającą szybkością przekroczyć swe własne granice. A wtedy pobudza wszystkie dziedziny sąsiednie do chciwości materjalnych zdobyczy a w następstwie tego do wzajemnej zazdrości. Ponieważ zaś jeden musi się zawsze obawiać drugiego, musi każdy dążyć do potęgi. Nadchodzi czas, kiedy tego dążenia nikt nie powstrzyma, gdyż współzawodnictwo staje się z każdą chwilą bardziej namiętne, organizacja coraz bardziej się rozszerza, a samolubstwo zaczyna być wszechwładną mocą. Ponieważ polityka ciągnie zyski z chciwości i bojaźni ludzkiej, panoszy się ona coraz bardziej wśród ludzkiej społeczności i stanie się wkrótce samowładną panią.
Nie jest wykluczone, że wskutek przyzwyczajenia nie odczuwacie, że naturalne związki ludzkiej społeczności drą się na strzępy i ustępują czysto-mechanicznej organizacji. Wszędzie dadzą się dostrzec oznaki tego zjawiska. Widzicie, jak mężczyzna i kobieta wypowiadają sobie wojnę, ponieważ przyrodzony wę­zeł, jaki ich łączył w harmonji jest przerwany. Mężczyzna jest teraz tylko specjalistą, wytwarzającym dla siebie i dla innych bogactwa przez ustawiczne obracanie wielkiego koła siły — ku zadowoleniu tak swojemu jak i powszechnej biurokracji; nie­wiasta zaś jest skazana na to, by więdnąć i umierać lub toczyć własnemi siłami walkę życia. Tym sposobem zastąpiło współzawodnictwo przyrodzone współdziałanie. Zmienia się zatem nawet duchowa istota mężczyzny i kobiety w swym wzajemnym stosunku, a stosunek ten staje się walką surowych żywiołów, nie zaś związkiem ludzi, opartym na wzajemnem oddaniu i pragnieniu dopełnienia się. Pierwiastki bowiem, które nie łączą się w drodze przyrodzonej, tracą cel swego bytu. Na kształt ato­mów gazu, stłoczonych w wązkiej przestrzeni, pozostają one tak długo w ustawicznej walce, dopóki nie rozeprą naczynia, które je zamyka.
A potem pamiętajcie o tych, co zowią się anarchistami i nie chcą znosić nacisku na jednostkę w żadnej postaci. Przy­czyna ich protestu tkwi w tem, że potęga stała się pojęciem oderwanem, naukowym produktem, wyrabianym w politycznem laboratorium nacjonalizmu w drodze stopienia ludzkiej osobistości.
Co mają oznaczać w życiu gospodarczem strejki, które wyrastają jak chwasty na nieurodzajnej ziemi, mimo ich ciągłe tępienie? Nic innego, jak tylko to, że wytwarzający bogactwo mechanizm coraz bardziej olbrzymieje i nie pozostaje już w ża­dnym stosunku do innych potrzeb społeczeństwa, że własny ciężar przytłacza coraz bardziej prawdziwego człowieka. Taki stan rzeczy musi doprowadzić z konieczności do ustawicznych zatargów między poszczególnemi pierwiastkami, któremi prze­stał władać ideał doskonałego człowieczeństwa. Tak samo nie ustaje nigdy walka między kapitałem a pracą. Chciwość nie zna bowiem żadnych granic, a ugoda, podyktowana własną korzy­ścią nie może stać się nigdy ostatecznem pojednaniem. Aż do samego ostatka muszą grążyć się w zazdrości i nieufności, a kresem być może tylko, albo nagłe zniszczenie, albo odro­dzenie ducha.
Jeżeli organizacja polityki i handlu, przezwana nacjonali­zmem uzyska przewagę kosztem harmonji wyższych form życia, wtedy źle będzie z ludzkością. Jeżeli ojciec rodziny oddaje się grze i zapomina o swych obowiązkach wobec domu, przestaje być człowiekiem a staje się maszyną, pędzoną chęcią zysku. Zdolny jest wówczas do popełniania czynów, których w stanie normalnym wstydziłby się zapewne. Podobnie jak z jednostką ma się rzecz z ludzkiem społeczeństwem. Jeżeli nie jest ono niczem więcej, jak tylko zorganizowaną siłą, to istnieje tylko mało zbrodni, do których nie byłoby zdolne. Celem bowiem maszyny i prawem jej bytu jest materjalna korzyść, podczas gdy celem człowieka jest jedynie dobro. Jeżeli ta maszyna organizacyjna zaczyna przybierać zbyt wielkie rozmiary, a robotnicy maszynowi przemieniają się w części maszyny, wtedy staje się człowiek koszmarem, a wszystko co było człowiekiem maszyną, która obraca bez cienia współczucia i etycznej odpowiedzialności wielkie koło polityki. Może zdarzyć się wprawdzie, że nawet i w tem bezdusznem środowisku usiłuje ostać się du­sza człowieka, lecz wszystkie te liny i krążki skrzeczą i skrzypią tak głośno, włókna zaś ludzkiego serca tak silnie są powią­zane z kołami ludzkiej maszyny, że jedynie z wielkim trudem może wytworzyć wola etyczna blade, zmarniałe odbicie swych dążeń.
Ta oderwana istota zwana nacjonalizmem rządzi Indjami. Nie­dawno zachwalano u nas konserwy, które miały rzekomo być wy­tworzone i opakowane bez dotknięcia ręki ludzkiej. Ten opis odpowiada zupełnie sposobowi rządzenia Indjami; i tutaj nie czuć śladu ludzkiej ręki. Gubernatorowie nie muszą wcale znać naszego języka, nie muszą wcale z nami się stykać, chyba w charakterze urzędowym; z dumnej odległości mogą popierać nasze dążenia, lub przeszkadzać w ich urzeczywistnianiu; mogą nas zaprowadzić na jakąś drogę polityczną, a potem przy pomocy drutu maszynerji urzędowej nas z niej wycofać; angielskie gazety, których szpalty pełne są patetycznych opisów zdarzeń ulic londyńskich, zadawalają się króciutkiemi notatkami o nędzy, nawiedzającej często wielkie połacie Indji, niejednokrotnie większe od wysp brytyjskich.
Lecz my, którymi rządzą, nie jesteśmy nagą abstrakcją. Jesteśmy jednostkami żywemi. To, co nas nawiedza w postaci bezdusznej polityki, może weżreć się w sam rdzeń naszego ży­cia, może osłabić nasz lud na zawsze lub uczynić go bezradnym; po drugiej stronie nie spotkamy się z pewnością z oznakami ludzkiego współczucia; w najlepszym razie, jeżeli się ono gdzieś ujawni, będzie ono czysto teoretyczne i jałowe. Tak olbrzymich i ogólnych spraw, brzemiennych w tak straszliwą odpowiedzial­ność nie będzie chyba żaden człowiek, będący indywidualnością, załatwiał machnięciem ręki. Coś takiego jest tylko wtedy możliwe, jeżeli człowiek nie jest niczem innem, jak tylko polipem abstrakcji, który rozciąga swe macki na wszystkie strony i wysuwa je nawet w najdalszą przyszłość. Pod takiem panowaniem nacjonalizmu ściga się rządzonych nieufnie, a nieufność ta napełnia olbrzymią ilość mózgów i mięśni. Stosuje się kary, pozostawiające krwawe ślady w bezliku serc ludzkich. A kary te stosuje czysto abstrakcyjna potęga, w której utonęła jaźń ludzka całego społeczeństwa dalekiego kraju.
Nie chcę jednak omawiać tutaj pytania, dotyczącego wy­łącznie mojego kraju, lecz chcę mówić o znaczeniu sprawy, dotyczącej przyszłości całej ludzkiej gromady. Nie chodzi tu już więcej o rząd angielski, lecz o rządy sprawowane przez nacjo­nalizm wogóle — nacjonalizm, nie będący niczem innem, jak jeno zorganizowanym egoizmem całego ludu, połączeniem tego wszystkiego, co nie jest w nim ludzkie i duchowe. Poznaliśmy dokładnie tylko rząd angielski, a można przyjąć, że jeżeli mowa o rządach narodowościowych, to rząd angielski jest jeszcze jednym z najlepszych. Nie wolno nam też zapominać, że Za­chód jest potrzebny koniecznie Wschodowi. Uzupełniamy się bowiem ze względu na nasze różne sposoby patrzenia na świat, na nasze różne sposoby pojmowania prawdy. Jeżeli tedy jest prawdą, że duch Zachodu przeleciał nad naszemi polami na kształt orkanu, to tem samem nie ulega wątpliwości, że przy­niósł ze sobą żywotne, nieśmiertelne nasiona. Jeżeli nadejdzie kiedyś ta chwila, że będziemy w Indjach na tyle dojrzali, by móc przyjąć to, co w kulturze zachodniej jest wieczne, wtedy my będziemy tymi, którzy doprowadzą do pojednania tych dwóch wielkich światów. Wtedy skończy się przykry i poniżający okres jednostronnego panowania. A co ważniejsze, pamiętajmy zawsze o tem, że dzieje Indji nie są dziejami jakiegoś poszczególnego szczepu, lecz że różne rasy tworzyły ich historję — Drawidzi i Aryjczycy, starożytni Grecy i Persowie, Mahometanie zachodni i środkowo-azjatyccy. Teraz przyszła kolej na Anglików wzbo­gacić to życie swoją przyprawą. Nikt nie ma prawa, ani mocy, ażeby powstrzymać ten lud od wzięcia udziału w budowie lo­sów Indji. Dlatego to, co mówię o nacjonalizmie, dotyczy raczej historji ludzkości wogóle, niż dziejów Indji w szczególności.
Historja przebywa obecnie czas, w którym człowiek ety­czny, człowiek doskonały ustępuje coraz bardziej człowiekowi interesów, człowiekowi ograniczonych celów. To zjawisko, wzmagane jeszcze przez zadziwiające postępy nauk przyrodni­czych, coraz bardziej olbrzymieje i wytrąca ludzi z etycznej równowagi, dając przewagę bezdusznej organizacji. Na własnej skórze poczuliśmy to straszliwe dotknięcie i dlatego jest naszym obowiązkiem wobec ludzkości powstać i wznieść krzyk ostrze­żenia przed nacjonalizmem, tą straszliwą trucizną, która wżera się w ludzkość i wysysa z niej wszystkie etyczne soki żywotne.
Cenię i kocham Anglików jako ludzi. Z ich grona wyszli ludzie wielkiego serca, wielcy myśliciele i wielcy ludzie czynu. Stworzyli wielką literaturę. Wiem, że kochają sprawiedliwość i wolność, a nienawidzą kłamstwa. Są szczerzy w sposobie czucia, otwarci z natury, wierni jako przyjaciele, uczciwi i pewni w swych czynach. Osobiste doświadczenia, jakie poczyniłem z ich uczonymi i literatami, wzbudziły we mnie podziw nie tylko dla głębokości ich myśli i siły wypowiedzi, lecz także dla ich szlachetnego człowieczeństwa. Odczuwaliśmy wielkość tego ludu, tak jak odczuwamy wielkość słońca; jeżeli jednak chodzi o ich nacjonalizm, to jest on dla nas gęstą, duszną mgłą, która przesłania nam słońce.
Rządy nacjonalistyczne nie są właściwe ani Anglikom, ani żadnemu innemu ludowi; jest to nauka stosowana i przeto, pominąwszy szczegóły, zasadniczo u wszystkich ludów podobna, u jednych jeno więcej, u drugich mniej. Coś na kształt prasy hy­draulicznej, której ciśnienie jest nieosobiste, a w następstwie tego bezwzględnie skuteczne. Wielkość siły może być u różnych maszyn różna. Istnieją nawet takie, które w ruch wprawia ręka ludzka, umożliwiając w ten sposób zwolnienie nacisku; jeżeli jednak idzie o ducha i metodę, to różnice są nieznaczne. Gdyby nasz rząd był holenderski, francuski lub portugalski, byłby w za­sadzie taki sam jak rząd obecny. Możliwe tylko to jedno, że w poszczególnych wypadkach organizacja nie byłaby tak nieubłaganie doskonała, a na kołach tej maszyny pozostałyby jeszcze drobne ślady ludzkości, u których znalazłoby oddźwięk nasze boleśnie kołaczące serce.
Zanim nami zawładnął nacjonalizm, pozostawaliśmy również pod rozmaitemi obcemi rządami, a te, jak wszystkie rządy wogóle, miały w sobie coś z maszyny. Lecz różnica między tamtemi rządami a rządem nacjonalistycznym jest taka, jak między tkaniną ręczną a fabryczną. Z wyrobów kołowrotka bije do nas czar żywej, czującej ręki ludzkiej, a spokojne mruczenie kołowrotka zlewa się w jednię z muzyką życia. Maszyna tkacka jest jakby zmartwiała, nieubłaganie dokładna i jednostajna w swoich wytworach.
Musimy przyznać, że i za dawnych czasów rządów osobi­stych zdarzały się wypadki przemocy, niesprawiedliwości i wymu­szenia. Pociągały za sobą cierpienia i niepokój. Jesteśmy wdzięczni, że zwolniono nas od nich. Ochrona prawna jest dla nas nie tylko darem, lecz również cenną nauką. Uczy nas, jakiego potrzeba samoopanowania, ażeby kultura i postęp mogły się trwale rozwijać. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, że istnieje ogólna norma sprawiedliwości, do której wszyscy ludzie mają równe prawo, bez względu na stan lub barwę.
Temu panowaniu prawa pod obcemi rządami zawdzięczają porządek Indje, kraj rozległy w przestrzenie, zamieszkałe przez różne szczepy o różnych zwyczajach. Ono to pozwoliło tym ludom zetknąć się z sobą i zjednoczyć do wyższych celów.
Nie nacjonalizm Zachodu, lecz duch Zachodu wzniecił tęsknotę za braterstwem u różnych szczepów Indji. Gdziekolwiek tylko jakiś lud Azji przejął się wyższą mądrością Zachodu, stało się to wbrew woli zachodniego nacjonalizmu. Tylko dlatego mogła Japonja przyswoić sobie w wysokiej mierze dary zacho­dniej kultury, ponieważ miała dość siły, by oprzeć się potędze zachodniego nacjonalizmu. A Chinom, zatrutym przez ten sam nacjonalizm u samego źródła swego moralnego i fizycznego życia, może jeszcze się uda podchwycić nauki Zachodu, jeżeli nacjonalizm nie stanie temu w drodze. Dopiero niedawno zdarzyło się, że Persja, zbudzona wołaniem Zachodu, powstała z długiego snu, by zostać natychmiast powaloną przez nacjo­nalizm. To samo zjawisko da się zauważyć również w Ameryce, gdzie lud jest gościnny w przeciwieństwie do amerykańskiego nacjonalizmu, który wobec gościa z Wschodu zachowuje się w ten sposób, że on, jako przedstawiciel swojej ojczyzny musi czuć się upokorzony.
My w Indjach cierpimy pod walką między duchem Zachodu a nacjonalizmem Zachodu. Dobrodziejstwa Zachodu wydziela nam nacjonalizm skąpą ręką. Usiłuje zbliżyć nasze pożywienie jak najbardziej do punktu zerowego zdolności do życia. To wycho­wanie, jakiego udziela się naszemu ludowi, jest tak skąpe i nędzne, że musi obrazić poczucie uczciwości europejskiego człowieka. Widzieliśmy, że w krajach zachodnich zachęca się lud wszelkiemi środkami do kształcenia się i stwarza się instytucje, które umożliwiają mu stać się zdolnym do zawodów na rynku świata, podczas gdy w Indjach jedyna działalność nacjonalizmu w sto­sunku do nas ogranicza się do wyśmiewania się z tego, że jesteśmy zacofani. Podczas, gdy uniemożliwia się nam kształcenie się i ogranicza się je do minimum potrzebnego obcemu rządowi dla własnych celów, uspakaja nacjonalizm swoje nieczyste sumie­nie w ten sposób, że usiłuje nas poniżyć, szerząc wszędzie cyniczną mądrość, że Wschód jest Wschodem, a Zachód Zachodem i że zrównanie ich jest niemożliwe. Jeżeli mamy temu wierzyć, co nasz zachodni nauczyciel nam szydząc zarzuca, a mianowicie, że po prawie dwóch wiekach jego opieki, Indje nietylko nie stały się zdolne, by same się rządzić, lecz także i w dziedzinie ducha nie wytworzyły nic swoistego; to jest wielkie jeszcze pytanie, czy mamy to zapisać na karb zachodniej kultury i naszej przyrodzonej niemożności przyswojenia jej sobie, czy też na rachunek obliczonej chciwości nacjonalizmu, który przyjął na siebie powołanie Europy ucywilizowania Wschodu. Przyznajemy chętnie, że lud japoński posiada zalety, jakich nam brak zupełnie; nie możemy jednak zgodzić się na to, nawet odnośnie do tych, którym odmawiać słuszności jest rzeczą niebezpieczną, że nasz duch nie jest twórczy w porównaniu z ich duchem.
W rzeczywistości bowiem nacjonalizm Zachodu nie jest oparty na społecznej współpracy, lecz od ziarna aż po łupinę przesiąknięty duchem walki i chęcią zdobyczy. Udoskonalił organizację przemocy, nie zaś duchowy idealizm. Żywie w nim duch drapieżnego zwierzęcia, wychodzącego na łup. Za żadną cenę nie chce zezwolić na to, ażeby jego tereny do polowania przemieniono na uprawne pola. W rzeczy samej nie walczą narody ze sobą o nic innego, jak tylko o możliwie jaknajwiększe rozszerzenie swego terenu do polowania. Dlatego przeciwstawia się nacjonalizm zachodni jakoby grobla wolnemu przypływowi zachodniej kultury do nienacjonalistycznego kraju. Ponieważ taka kultura jest kulturą przemocy, odgradza się ona i nie chce pozwolić na korzystanie swych źródeł tym, których obrała sobie za przedmiot wyzysku.
Mimo wszystko jest prawo etyczne prawem ludzkiej natury; ta zaś odgradzająca się kultura, żyjąca z tych, którym odmawia wszelkich dobrodziejstw, zginie marnie wskutek swej etycznej połowiczności. Hodowane przez nią pieczołowicie niewolnictwo wysusza w niej stopniowo krynicę zamiłowania wolności. Bezradność, na którą skazuje swoje ofiary, wiesza się na jej szyji olbrzymim ciężarem i przyjdzie czas, kiedy wszystkie kraje świata, których życiu własnemu i samozachowaniu nacjonalizm stoi na zawadzie, staną się dla niej najstraszniejszym ze wszyst­kich ciężarów i pociągną go w przepaść. Jeżeli przemoc dochodzi do tego stopnia, że usuwa bezwzględnie wszelkie przeszkody z drogi, to końcem jej zwycięskiego pochodu tryumfalnego musi być nagły upadek. Jego etyczny hamulec staje się niepostrze­żenie z każdym dniem luźniejszy, a droga, którą kroczy jest zarazem jego grobem.
Jedynemi darami, których nam nie poskąpiła zachodnia kultura, są ustawy i porządek. Podczas, gdy mała flaszeczka do karmienia, z której ssiemy nasze wychowanie, jest już prawie próżna, a hygiena przymiera głodem, tyją coraz bardziej takie urządzenia, jak organizacja wojskowa, system administra­cyjny i policyjny, tajna policja oraz szpiegostwo i panoszą się po całym kraju. Są one potrzebne do utrzymania porządku. Czyż jednak nie jest ten porządek wyłącznie ujemnem dobrem? Czy nie na to jest porządek, ażeby zapewnić ludziom możność swobodnego rozwoju. Czyż nie odpowiada jego zadanie zadaniu skorupy od jaja, której wartość polega na tem, że chroni pisklątko i jego pożywienie, a nie na tem, że ułatwia człowiekowi zjedzenie śniadania? Administracja sama w sobie jest bezpłodna i nietwórcza, ponieważ jest czemś bez życia. Jest walcem parowym o olbrzymiej wadze i okropnej sile do pewnych celów nawet pożytecznym, bezsilnym jednak tam, gdzie idzie o uży­źnienie ziemi. Jeżeli darzy ona nas nawet pokojem, po doko­naniu jej potwornego zadania, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko szeptać: „pokój jest dobry, życie jest lepsze, a jest ono tem właśnie, czem Bóg nas obdarzył".
Z drugiej strony przyznać należy, że nasze dawne rządy nie miały wielu zalet dzisiejszego rządu. Ponieważ nie były to rządy nacjonalistyczne, stała się ich tkanka tak cienka, że mie­liśmy możność przetkać tę tkankę włóknami naszego życia. Nie ulega żadnej wątpliwości, że musieliśmy znosić wówczas wiele rzeczy przykrych. Wiemy jednak dobrze, że jeżeli wędrujemy dłuższy czas boso po drodze wysypanej kamieniami, przyzwyczajamy się do humorów niegościnnej ziemi, podczas gdy chociażby najmniejszy kamyczek w naszym buciku nie przestanie nam nigdy dokuczać. Rząd nacjonalistyczny jest właśnie takim bucikiem — dostosowuje się on dokładnie do nogi, reguluje nasze kroki według pewnego, utartego systemu i niepozostawia naszym nogom żadnej swobody, ażeby się w tym buciku wygodnie urządziły. Jeżeli tedy będziecie wykazywać na podstawie statystyk, że ilość kamyczków, o które przedtem musiały się wasze nogi ocierać, była znacznie większa, aniżeli dzisiaj, to nie dotkniecie tem samego jądra zagadnienia. Nie chodzi bowiem o ilość przeszkód zewnętrznych, lecz o to, czy człowiek jest w mocy je z drogi usunąć. To ograniczenie wolności jest złem strasznem, nie tyle ze względu na wielkość, ile ze względu na rodzaj. Każdy musi mimowoli zauważyć głęboką sprzeczność, mieszczącą się w tem, że podczas, gdy duch Zachodu kroczy z hasłem wolności na ustach, kuje nacjonalizm Zachodu żelazne kajdany, najmocniejsze i najtrwalsze, jakie kiedykolwiek świat widział.
Kiedy Indje nie znajdowały się jeszcze pod panowaniem organizacji, istniała możliwość zmiany stosunków i to do tego stopnia, że silni i odważni ludzie byli przekonani, iż będą mogli sami pokierować własnemi losami. Zawsze tliła jeszcze nadzieja na coś nieoczekiwanego, a wzloty wyobraźni tak po stronie rządzących jak rządzonych, wpływały na koleje naszych dziejów. Nie staliśmy wtedy wobec przyszłosci, któraby na kształt muru z wałów granitowych przeciwstawiała się ujawnianiu i rozprze­strzenianiu się naszych sił. Beznadziejność położenia ma swoje źródło w tem, że siły te marnieją, ubezwładnione u samych korzeni. Każda bowiem jednostka w kraju nienarodowościowym znajduje się w mocy całej narodowości, której czujności — czujności maszyny — brak ludzkiej godności i zdolności różnico­wania. Za najlżejszem pociśnięciem guzika, przemienia się potwór ten w oko, a nikt z ogromnej masy opanowanych nie może ujść jego obrzydliwemu spojrzeniu dozorcy. Jeżeli tylko ktoś dotknie się śruby, czuje cała ludzkość, mężczyźni, kobiety i dzieci, jak coraz bardziej zacieśniają się kleszcze, uniemożliwiając im oddychanie; nie można się przed tem uchronić, ani we własnym kraju, ani nawet w obcym.
Ten ustawiczny, okrutny, mechaniczny nacisk tego, co martwe na to, co żywotne, jest głównym powodem cierpień dzisiejszego świata. Nietylko szczepy podbite, lecz także i wy, co sądzicie, że jesteście wolni, składacie codziennie ofiary z waszej swobody i waszego człowieczeństwa na ołtarzu bożka nacjonalizmu i żyjecie w dusznej, zatrutej atmosferze nieufności, chciwości i strachu, rozpostartej nad całym światem.
Widziałem w Japonji, jak cały lud daje się tam duchowo kaleczyć i pozwala na zmniejszenie swych swobód przez rząd, który przy pomocy różnych metod wychowawczych kieruje jego myślami, wznieca w nim sztuczne uczucia, uważa ustawicznie, by nie zechciał zająć się sprawami ducha i wiedzie go na wązką ścieżynę, nie ku prawdziwemu celowi, lecz po to, by zbić go tam łatwiej w jedną, jednostajną masę. Lud zaś idzie chętnie na lep tego duchowego niewolnictwa, ponieważ żywi chorobliwe pragnienie, stania się także maszyną, zwaną narodowością i dorównania innym maszynom, o ile chodzi o wielkość zbiorowego egoizmu.
Jeżeli kto zapyta takiego, dopiero co nawróconego fanatyka nacjonalizmu, na czem zasadza się mądrość jego dążenia, wtedy usłyszy odpowiedź: „jak długo rządzą na tym świecie narodowości, nie mamy prawa rozwijać naszego wyższego człowieczeństwa. Musimy użyć wszystkich naszych sił, by móc się oprzeć temu złu, a uskutecznimy to najlepiej w ten sposób, że przyswoimy sobie sami to zło. Jedynym bowiem możliwym rodzajem braterstwa w świecie nowoczesnym jest zrzeszenie bandytów“. Przymierze między Japonją a Rosją, które niedawno powitano w Japonji z taką radością, miało swoje uzasadnienie nie w nagłem odrodzeniu ducha chrześcijańskiego lub buddyjskiego, lecz zrodziło się z czegoś, co według nowoczesnych zasad wiary jest znacznie pewniejsze, a mianowicie z tego, że oba państwa czuły się zagrożone.
Tak, musi się przyznać, że to jest prawdziwy obraz świata nacjonalistycznego, a jedynem przykazaniem dla ludów ziemi jest wytężenie wszystkich sił fizycznych, duchowych i etycznych, celem wzajemnego gnębienia się. W dawnych czasach dążyła Sparta za wszelką cenę, ażeby stać się potężną; udało jej się to kosztem własnego człowieczeństwa. Umarła na amputację.
Nie jest wcale pocieszająca dla nas świadomość, że zamieranie ludzkiej natury, na które cierpi czas dzisiejszy, nie ogranicza się jedynie do ludów podbitych, lecz przeciwnie, że choroba ta znajduje się u ludów, mieniących się wolnymi, w pełnym rozkwicie, a to dlatego, ponieważ nie widzą w niej zła i ją dobrowolnie hodują. Nie przeszkadzam wam wcale w sprzedawaniu wyższych wartości życia za zysk i potęgę; nie przeszkadzam wam też wcale w radowaniu się waszem wzrastającem powodzeniem, podczas gdy dusza wasza znajduje się na bezdrożach. Czy jednak sądzicie, że nie będziecie nigdy pociągnięci do odpowiedzialności za to, że wyhodowaliście i rozwinęliście w człowieku samolubne popędy, które zwiecie dobremi. Zapytuję was, czy istnieje w całej historji ludzkości i to nawet w jej najciemniejszych epokach, coś tak potwornego, jak ta zbrodnia nacjonalizmu, który wbija swe kły drapieżne w żywe ciało świata i którego jedyną troską jest nie wypuścić ofiary ze swoich szponów.
O ludy Zachodu, coście wymyśliły w czarnej godzinie tego potwora, czy możecie sobie wyobrazić, jak straszną musi być beznadziejna rozpacz tych wszystkich, którzy padli ofiarą tego abstrakcyjnego upiora zorganizowanych ludzi? Czy możecie się wmyślić w położenie tych ludów, które zdają się być skazane na wieczną utratę swego człowieczeństwa, których człowieczeństwo narażone jest na każdym kroku nietylko na obrazę, lecz którzy nadomiar piać muszą hymny pochwalne na cześć mechanicznego aparatu, grającego rolę przeznaczenia?
Czy nie zauważyliście, że od czasu, jak istnieje nacjonalizm, drży cały świat przed nim, jak przed jakiem widmem? W każdym, chociażby najmniejszym zakątku, drży wszystko ze strachu przed jego utajoną złośliwością; tam zaś, gdzie wzrok jego nie sięga, żyją ludzie w wiecznej obawie przed jego plecami. Głos każdego kroku, najcichsze słowo w sąsiedztwie, wprawia wszystkich w nieopisaną trwogę. A trwoga ta jest przyczyną wszystkiego złego w człowieku. Ona to sprawia, że przestaje się prawie wstydzić swojej nieludzkości i chełpi się sprytnemi kłamstwami. Uroczyste przyrzeczenia stają się dlań właśnie z powodu swej uroczystości śmiech wzbudzającą farsą. Naród z swojemi dekoracjami, jak moc i powodzenie, jak chorągwie i pobożne hymny, jak bluźniercze modlitwy w kościołach i chełpliwe słowa patrjotycznej dumy, nie może zataić faktu, że naród jest największem niebezpieczeństwem dla narodu, że wszystkie środki ostrożności zwracają się swem ostrzem przeciwko niemu i że narodziny każdego nowego narodu na świecie, budzą w nim obawę przed nowem niebezpieczeństwem. Jedynem jego pragnieniem jest wykorzystanie słabości innych, podobnie do niektórych rodzajów owadów, które ofiarom, w których bezbronnem mięsie chowają swoje potomstwo, tylko tyle pozostawiają życia, ile potrzeba, ażeby były smaczne i pożywne. Dlatego nacjonalizm jest zawsze gotów do wsączenia trującej cieczy w organizm innych narodów, które nie są narodowościami i wskutek tego są bezbronne. Z tego powodu najbogatszy pokarm znachodził nacjonalizm zawsze w Azji. Wielkie Chiny, wraz z swojemi zasobami starej mądrości i społecznej etyki, swojem wychowaniem zmierzającem do pilności i samoopanowania, stały się wielorybem, wzbudzającym żądzę łupu w nacjonaliźmie. Już wżarły się w ich drgające mięso harpuny, które wbił w nie nacjonalizm, syn nowoczesnej nauki i egoizmu. Ich nędzne próby odrzucenia tradycji człowieczeństwa i zużycia resztek sił na wystąpienie w nowoczesnym świecie, unicestwia nacjonalizm na każdym kroku. On to coraz bardziej ściąga pas, otaczający Chiny, i usiłuje dostać je na ląd, ażeby tam je rozkawałkować, a potem pójść i odprawić publiczne nabożeństwo, ponieważ Bóg nie dopuścił, ażeby obok jednego zła wyrosło i drugie, któreby to pierwsze zniszczyło. Za to wszystko rości sobie nacjonalizm pretensje do podziękowania historji i do prawa wyzyskiwania świata po wsze czasy, każąc śpiewać po całym świecie pieśni pochwalne na cześć swoją jako soli ziemi, ozdoby ludzkości, błogosławieństwa bożego, które rzuca się całą swoją siłą na nagą czaszkę nieuznających nacjonalizmu.
Wiem, jakiej rady nam udzielicie. Powiecie: „Stańcie się sami narodem i brońcie się w ten sposób przed zamachami nacjonalizmu. Czy jest to dobra rada? Rada, którą daje człowiek człowiekowi? Do czego ma ona służyć? Chętnie bym wam uwierzył, gdybyście mówili: „Stańcie się lepszymi, sprawiedliwszymi, szczerszymi w waszym stosunku do ludzi, kiełznajcie wasze żądze, uzdrówcie wasze życie, uprośćcie je i pokażcie, że wierzycie w boski pierwiastek w człowieku. Lecz czy wolno wam twierdzić, że nie dusza, lecz maszyna jest rzeczą najcenniejszą i że zbawienie człowieka zależy od tego, ażeby wydoskonalił się w sztuce przystosowywania się do rytmu martwych kół? „Że maszyna powinna walczyć z maszyną, a naród z narodem, jak dwa rozwścieczone byki?“
Powiadacie, że te maszyny zawrą umowę, celem wzajemnej ochrony, opierającą się na wspólnej obawie. Lecz gdzie będzie miała dusza swoją siedzibę w tym przymierzu kotłów parowych, dusza, posiadająca sumienie i swego własnego Boga? A co stanie się z wielkiemi połaciami świata, których najść nie będziecie się bali? Jedyną ochroną dla tych nienarodowościowych krajów przed samowolą kuźni młotów i świdrów jest obecnie wzajemna zazdrość mocarstw. Lecz jeżeli wszystkie te pojedyncze maszyny złączą się w jedno zorganizowane stado, ażeby móc tem lepiej wspólnemi siłami zaspakajać swoją chciwość na polu handlu i polityki, jaka nadzieja ratunku pozostanie wówczas tym, którzy żyli i cierpieli, kochali i modlili się, którzy spędzali swe dnie w głębokiem skupieniu i spokojnej pracy, a których jedyną zbrodnią było tylko to, że się nie zorganizowali?“
Powiadacie: „To nic nie szkodzi, wszystko, co nie może wytrzymać naporu, niechaj zginie, takie jest bowiem prawo przyrody. Niechaj więc giną!“
Odpowiadam im na to: „Ze względu na was samych żyć oni muszą i żyć będą. Wiem, że jest to śmiałość z mej strony twierdzić dziś coś podobnego, lecz mimo to jestem przekonany niezłomnie, że świat ludzki jest światem etycznym, nie przeto, że umówiliśmy się ślepo w to wierzyć, lecz przeto, że tak jest w rzeczywistości i że jest rzeczą dla nas niebezpieczną nie dostrzegać tej prawdy. A etyczne prawo w człowieku nie może być w rozmaitych dziedzinach w różny sposób tłumaczone. Nie możecie przecież w domu skazywać ludzi za pewne przekroczenie na surowe kary, a poza domem tłumaczyć je tak, jak wam jest wygodnie.
Czy nie odsłoniła się wam ta prawda w całej nagości obecnie, kiedy okrutna wojna wbiła swe szpony w jelita Europy? Teraz, kiedy gromadzone przez nią przez wieki skarby stają się pastwą płomieni, a ludzkość krwawi się na polach walki? Pytacie zdziwieni: Cóż uczyniła Europa takiego, że zasłużyła na to? Odpowiedź brzmi następująco: Zachód dążył wszelkiemi siłami do tego, ażeby jego etyczna natura skamieniała, aby mieć trwały fundament, na którymby się oprzeć mogły te abstrakcyjne potwory. Przez cały czas wygładzał indywidualności, byle tylko fachowiec miał co jeść.
Pojedynczy i naturalny człowiek Europy średniowiecznej opanowany przez gwałtowne żądze i chucie, usiłował znaleźć ujście dla nich w walce mięsa i ducha. Przez cały burzliwy czas swojej młodości działały równocześnie świeckie i duchowe siły na europejskiego człowieka i uczyniły zeń pełną etyczną indywidualność. Europa zawdzięcza swoją całą ludzką wielkość owemu czasowi karności, karności jeszcze niezmarniałego człowieka.
Potem nadszedł czas rozumu, wiedzy. Wiemy wszyscy, że rozum jest czemś nieosobistem. Nasze życie i nasze uczucia są ograniczoną częścią naszej jaźni; umysł nasz może natomiast odłączyć się od osobistego człowieka i wtedy dopiero może człowiek latać swobodnie w świecie myśli. Nasz rozum podobny jest do pustelnika, który nigdy nie śpi, niema żadnych pragnień, nie odczuwa w sposób ludzki ani miłości, ani nienawiści, ani litości, który nie troszcząc się wcale o bieg życia, dba tylko o swoje myśli. Dociera, kopiąc aż do korzeni rzeczy, ponieważ nie pozostaje w żadnym stosunku osobistym do rzeczy samych. Gramatyk zdąża aż do źródeł słów, nie dbając wcale o poezję, ponieważ szuka on prawa, a nie żywej rzeczywistości. Dopiero wtedy, gdy odkrył prawo, uczy ludzi, jak obchodzić się ze słowami. Jest to siła, siła, która przynosi z sobą pewne korzyści i która odpowiada pewnym potrzebom człowieka.
Żywą rzeczywistością jest harmonja, która kojarzy poszczególne części rzeczy w jedną całość. Jeżeli rozluźnicie tę obręcz, która je łączy, rozlatują się części na wsze strony, zwalczają się i tracą sens bytu. Ci zaś, którzy łakną potęgi, starają się owładnąć zwalczającemi się nawzajem praelementami i rzucić je w wązkie kanały, ażeby móc zużyć je potem dla specjalnych celów ludzkości.
W tem zadawalnianiu ludzkich potrzeb kryje się jakaś wielkość. Obdarza ona człowieka swobodą w obrębie świata fizycznego. Oddaje w jego ręce panowanie nad przestrzenią i czasem. W krótszym czasie może coś zdziałać i z większą korzyścią dla siebie zająć większą przestrzeń. Dlatego może łatwo prześcignąć tych, którzy żyją w świecie o powolniejszem tempie i mniej wyzyskanej przestrzeni.
To wzmaganie się potęgi dokonywa się coraz szybciej. A ponieważ brak jej punktów stycznych z człowiekiem, prześcignie ona wnet całą ludzkość. Etyczny człowiek pozostanie w tyle, ponieważ troszczy się nie o bezosobiste i oderwane prawa rzeczy, lecz o rzeczy same.
Takim jest człowiek, jeżeli duchowe i cielesne siły zdobędą w nim przewagę nad siłami etycznemi. Upadabnia się wówczas do karykatury żyrafy, której głowa wystrzeliła nagle na milę z cielska i nie pozostaje z niem w żadnym prawie związku. Ta łakoma głowa, zaopatrzona w potężne zęby, zjadła już wszystko, co było tylko na drzewach; pożywienie jednak dostaje się za późno do narządów trawiących, tak, że serce cierpi wskutek niedostatecznego dopływu krwi. Lecz Zachód zdaje się żyć w szczęśliwej nieświadomości rozdźwięku w swojej naturze. Wzbudzająca podziw wielkość jego materjalnych powodzeń mami go do tego stopnia, że cieszy się swoim rozrostem. Optymizm jego logiki oblicza swe powodzenia długością nowych linji kolejowych i możliwością podobnych rzeczy na przyszłość. Jego myślenie jest tak dalece powierzchowne, że przypuszcza, że każdy poranek musi być równy dzisiejszemu porankowi, a cała różnica polega na tem tylko, że między jednym a drugim upływa 24 godzin. Nie przejmuje go wcale strachem głębsza z każdym dniem przepaść, roztaczająca się pomiędzy domami, pełnemi zapasów, a głodującą ludzkością.
Jego logika nie zdaje sobie wcale sprawy z tego, że głęboko pod rozlicznemi pokładami bogactwa i wspaniałości, gotuje się trzęsienie ziemi, którego zadaniem będzie doprowadzić do równowagi w świecie etycznym i że pewnego poranka otwarta paszcza duchowej pustki pochłonie całe to nagromadzone bogactwo rzeczy poziomych.
Człowiek pojęty jako całość nie jest potężny, lecz doskonały. Jeżeli chcecie uczynić z niego tylko siłę, to może stać się to jedynie kosztem duszy. Jeżeli mamy być pełnymi ludźmi, nie możemy spędzać całego życia na walce; nie pozwalają nam na to nasze popędy społeczne, tradycja naszych ideałów etycznych. Jeżeli ktoś chce, ażebym mordował ludzkie stworzenia, to musi naprzód zniszczyć pełnię mojego człowieczeństwa i to przy pomocy czegoś, coby zdusiło moją wolę w zarodku, ubezwładniło moje myśli i zmechanizowało moje ruchy. Wtedy dopiero po śmierci mojego pełnego, osobistego człowieczeństwa zrodzi się owa oderwana siła niszczycielska, którą nic nie łączy z prawdziwą ludzkością i która wskutek tego za najlżejszą podnietą staje się brutalna. Jeżeli odbierzecie człowiekowi jego przyrodzone otoczenie i jego bogate życie społeczne, obfite w obowiązki oraz ogromny zasób miłości i piękności, nie pozostanie wówczas nic, coby mogło się przyczynić do utrzymania jego całości. Możecie wtedy wkładać go nawet kawałkami w waszą wielką maszynę, która służy do wytwarzania bogactw na wielką skalę. Uczyńcie z drzewa kloc; dostarczy on wam wprawdzie ognia, nie wyda jednak ani żywego kwiecia, ani owoców. Ten systematyczny proces odczłowieczania odbywa się nieubłaganie na polu handlu i polityki. Z długich bólów porodowych mechanicznej energji zrodził się ten nadmiernie rozwinięty potwór o zadziwiającej sile i niebywałej żarłoczności, któremu Zachód na chrzcie nadał imię nacjonalizmu. Jak już poprzednio powiedziałem, ubiegło to odczłowieczenie ze względu na swój oderwany charakter z całą łatwością człowieka doskonałego, pojętego jako istota etyczna. A ponieważ posiada ono sumienie bezdusznego upiora i bezwzględną doskonałość automatu, wiedzie ono nas od katastrof do katastrof, przed których rozpętaną dzikością powstydzić się mogą wulkaniczne wybuchy młodego księżyca. Wynikiem tego jest, że nieufność panująca między jednym a drugim człowiekiem, drapie kulturę po wszystkich częściach ciała. Każdy kraj zarzuca swoje sieci szpiegowskie w mętne wody drugiego i łowi jego podstępne tajemnice, wyhodowane w wązkich otchłaniach dyplomacji. Czemże innem jest potajemne działanie, jak nie skrytem zatrudnieniem nacjonalizmu: rabunkiem, mordem, zdradą i innemi potwornemi zbrodniami, zrodzonemi w najgłębszych rynsztokach zepsucia? Ponieważ dzieje każdego narodu są historyą rabunku, kłamstwa i zdrady, jak może panować w stosunkach międzynarodowych inne uczucie, jak uczucie nieufności i zawiści? Wobec tego staje się międzynarodowe etyczne poczucie wstydu tak dalece niedokrewne, że człowieka wprost żal bierze, gdy na nie spojrzy. Nacjonalizm zmieniał zresztą tak często melodję na swej katarynce pobożnego oburzenia, ile razy tego wymagały potrzeby czasu lub przymierza dyplomatyczne. Doszło do tego, że całej tej sprawie można się przypatrywać jak kabaretowemu przedstawieniu.
Wracam właśnie z Japonji, gdzie upominałem ten młody naród, ażeby nie zapominał o wyższych ideałach ludzkości. Zaklinałem go, ażeby nie przyjmował z Zachodu religji samolubnego egoizmu, ażeby nie wykorzystywał nigdy dla swoich celów słabości swoich sąsiadów, ażeby nie postępywał nigdy bezwzględnie wobec słabszych, wobec których można zachowywać się po łajdacku, podczas gdy się nadstawia równocześnie swój prawy, promieniejący ludzkością policzek do pocałunku podziwu tym, w których mocy jest go uderzyć. Znalazło się kilka dzienników, które chwaliły moje przemówienie ze względu na jego poetyckie piękności, żadna nie omieszkała jednak zaznaczyć, że jest to poezja podbitego narodu. Czułem, że mieli słuszność. Japonja wyuczyła się w nowoczesnej szkole sposobu stania się potężną. Skończyła już swój czas nauki, a teraz pragnie korzystać z owoców swego wykształcenia, Zachód krzyknął głosem grzmiących armat u wrót Japonji: „Stań się narodem". I oto Japonja stała się narodem. A teraz, kiedy jest już nim, dlaczego nie opanowuje waszego serca niepodzielne uczucie radości? Dlaczego nie mówicie, że tak jest dobrze? Jakim cudem stało się, że dzienniki angielskie mówią o tem z goryczą, kiedy Japonja chełpi się swoją przewagą kulturalną — coś, co czynią Anglicy i inne narody od wieków, nie czerwieniąc się przy tem wcale, ponieważ idealizm samolubstwa upajać się musi ustawicznie pochwałą siebie samego. Lecz te same wady, które u nich samych wydają się im naturalne i same przez się zrozumiałe, doprowadzają ich do złości i oburzają, gdy spostrzegają je u innych narodów. To też, kiedy widzicie Japonję, którą stworzyliście na swoje podobieństwo, płynącą po tych samych nurtach nacjonalistycznej chełpliwości, co wy, wtedy kiwacie głowami i mówicie: „To nie jest dobrze". Czy nie jest może Japonja przyczyną tego, że padło u was hasło nowych zbrojeń ze względu na nowego przeciwnika. Japonja zapewnia, że ma poczucie honoru, że nie sprzeniewierzy się nigdy Ameryce, której wiele zawdzięcza. Ciężko jednak przyjdzie wam jej uwierzyć, gdyż mądrość nacjonalizmu polega nie na wierze w ludzkość, a przeciwnie na zupełnej nieufności. Powiadacie, że nie macie do czynienia z Japonją ideałów etycznych, z Japonią szlachetnego kodeksu honorowego, lecz z abstracją samolubstwa ludu, z nacjonalizmem; jeden zaś naród może tylko wtedy wierzyć drugiemu, jeżeli ich interesy są wspólne, lub przynajmniej nie są rozbieżne, Wasz instynkt mówi wam, że wystąpienie nowego ludu na arenie nacjonalizmu powiększa zło, że sprzeciwia się temu, co najcenniejsze w człowieku. Nacjonalizm natomiast dowodzi swojem powodzeniem, że niesumienność jest drogą do dobrobytu — że dobroć jest dobra tylko dla słabych, Bóg zaś jest jedynie ostoją podbitych.
Tak, to jest logika nacjonalizmu. Nie będzie on nigdy zważał na głos słuszności i prawdy. Coraz bardziej będzie rozszerzał korowód ludzkiego zepsucia. Coraz nowe będzie budował maszyny i to tak długo, dopóki nie zdepce wszystkich przepięknych kwiatów nabożnej wiary i wszystkich żywotnych ideałów ludzkości.
Dajemy uwodzić się mniemaniu, jakoby za naszych czasów kierowano się więcej względami ludzkości, niż kiedykolwiek. Przyczyną tej autosugestji jest okoliczność, że możemy obecnie zadawalać łatwiej nasze potrzeby i łagodzić cierpienia fizyczne. Zawdzięczamy to jednak nie ofiarności etycznej, lecz sile naszego rozumu. Jeżeli chodzi o objętość, to dobro to jest wielkie, lecz nie wydobywa się ono z głębi. Wiadomości i praca są potężne w swojem działaniu na zewnątrz, lecz są sługami człowieka, nie zaś przeciwnie. Ich usługa podobna jest do usługi hotelu, który jest urządzony w najlepszy sposób pod słońcem, w którym jednak brak gospodarza; jest tam raczej wygodnie, aniżeli przyjemnie.
Dlatego nie wolno nam zapominać o tem, że systematyczne organizacje, rozprzestrzeniające się na wszystkie strony, wzmagają wprawdzie naszą potęgę, nie dbają jednak wcale o nasze człowieczeństwo. W parze z wzrastającą potęgą nacjonalizmu wzrasta ich ubóstwianie siebie samych i zyskuje przewagę. Jednostka zgadza się dobrowolnie na to, ażeby nacjonalizm jechał na jej barkach. Dokonywa się w ten sposób coś, co jest już w samem założeniu sprzeczne z przyrodą, coś, co pociąga za sobą rozliczne nieszczęścia. Oto człowiek czci i ofiarowuje Bogu, który stoi znacznie niżej od niego. To nie byłoby mogło nigdy się zdarzyć, gdyby Bóg był taki jak człowiek.
Pozwólcie, że dodam do tego następujące wyjaśnienie. W niektórych częściach Indji, poczytują wdowie za szczególnie nabożny uczynek, jeżeli wstrzymuje się raz na 14 dni od jedzenia i picia. Następstwem tego jest często nierozumne i nieludzkie okrucieństwo. A przecież ludzie nie są do tego stopnia okrutni z urodzenia. Ponieważ jednak taka nabożność nie jest niczem innem, jak tylko martwem pojęciem, zabija ona doszczętnie etyczne poczucie w człowieku. Podobnie nie wpadłoby nigdy na myśl człowiekowi dręczyć zbytecznie zwierzęta; naraża je na straszliwe cierpienia tylko dlatego, ponieważ dał się oszołomić idei „sportu“. Właśnie dlatego, że wszystkie te idee są tylko wytworami intellektu, czysto logicznemi klasyfikacjami, mogą one z taką łatwością przysłonić zmysł rzeczywistości u człowieka, będącego osobistością.
Ideał nacjonalizmu, jest jednym z najskuteczniejszych środków odurzających, które człowiek kiedykolwiek wynalazł. Pod wpływem jego wyziewów, może dokonać cały lud dzieła, podyktowanego najskrajniejszem samolubstwem, nie zdając sobie wcale sprawy z swojego etycznego zepsucia — pieni się jeszcze ze złości, kiedy mu się to zarzuca.
Lecz czy proces niszczenia poczucia etycznego będzie trwał wiecznie? Czy się to nigdy nie zemści? Czy nie natknie się nigdy ta olbrzymia maszyna w swej zawrotnej jeździe na przeszkodę, o którą się potknie i rozbije? Czy sądzicie doprawdę, że można zło wodzić na pasku przez to, że go się jeszcze prześciga, że mądremi radami można zatrzymać djabła w klatce „wzajemnych porozumień“, do której go tymczasowo zamknięto?
Obecna wojna europejskich narodów jest wojną kary. Człowiek jako taki, musi bronić się wszystkiemi siłami przed tem, ażeby rzeczy martwe nie zajęły w nim miejsca serca, a systemy i dyplomacja nie zastąpiły żywego stosunku między ludźmi. Nadszedł czas, w którym Europa gwoli całej, gnębionej ludzkości czuje na swojem ciele straszną niedorzeczność tego, co zowią nacjonalizmem. Nacjonalizm tył długo kosztem dręczonej ludzkości. Ludzie, najdoskonalsi ze stworzeń bożych, wychodzili z tej fabryki narodowościowej jako wielkie zastępy manekinów, dążących na wojnę, lub na zdobycie pieniądza, śmiesznie próżnych na świetność swego mechanizmu. Ludzka społeczność stawała się coraz bardziej teatrem marjonetek, w którym występywali politycy, żołnierze, fabrykanci i biurokraci, poruszani przy pomocy świetnie funkcjonującej maszynerji.
Lecz cała ta zgraja samolubstwa: nienawiść i chciwość, bojaźń i podstęp, nieufność i przemoc nie będą żyć długo. Potwory te osiągają olbrzymie rozmiary, brak im jednak proporcji. A cielsko tego nacjonalizmu, które nie jest z mięsa i krwi, lecz ze stali pary, budynków urzędowych, będzie tak długo tyć, dopóki potwór ten będzie mógł wytrzymać ten ciężar — potem zacznie pękać i łamać się, będzie zionąć trującemi parami i ogniem; już teraz możemy dosłyszeć wśród huku armat jego śmiertelne rzężenie. W tej wojnie rozpoczął nacjonalizm swą walkę przedśmiertną. Cały jego mechanizm oszalał nagle i wszczął taniec, w którym łamie sobie członki i tarza się w prochu. Rozpoczął się piąty akt tragedji ułudy.
Ci wszyscy, którzy nie stracili wiary w ludzkość, spodziewają się, że tyranja nacjonalizmu nie wyjdzie z tej walki nietknięta, w dawnej postaci, zaopatrzona w zęby i pazury, dalekosiężne ramiona żelazne, ziejąca pustką wewnętrzną, posiadająca tylko brzuch, bez serca; muszą wierzyć usilnie, że człowiek wyzwoli się z mgławicy abstrakcji i odrodzi się jako swobodna jednostka.
Ta wojna okrutna zdarła zasłonę! Zachód stanął obecnie wobec istoty, na cześć której złożył ofiarę z swej duszy. Teraz chciałby się dowiedzieć, co to za istota.
Nigdy nie przypuszczał nawet, że w jego etycznej naturze dokonywał się proces powolnego i niepostrzeżonego odumierania, który objawiał się w sceptycyzmie nauki, częściej jednak i na pozór niewinniej, tem jednak groźniej w nieświadomości tej zbrodni i hańby, którą przysporzył wielkiej części ludzkości. Teraz uczy się prawdy na własnej skórze. A potem znajdą się między jego własnemi dziećmi takie, które zrzucą jarzmo niewoli obecnej złudy, które nie zechcą słyszeć nawet o haniebnem braterstwie, opierającem się na samolubstwie. Poznają, że są dziećmi Boga, a nie niewolnikami maszynerji, która przemienia dusze w towary, a życie wkłada w szuflady; maszyny, która żelaznemi ramiony wydziera żywcem światu serce, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, co uczyniła.
My zaś, co nie jesteśmy narodem, a których głowa kornie chylisię do prochu, pocieszajmy się tem, że proch ten jest świętszy od cegieł, z których przemoc wznosi swój potężny pałac. Proch ten płodny jest w życie, piękność i wzniosłość. Dziękujmy Bogu za to, że było naszem przeznaczeniem czuwać w czas milczenia nocy smutku i rozpaczy i dźwigać na swych barkach szyderstwo dumy i brzemię potężnych, mimo, iż nasze serce trzepotało się w zwątpieniu i obawie; za to, że znaleźliśmy w sobie tyle mocy, by oprzeć się ślepej wierze, że nasze zbawienie leży w maszynie; za to wreszcie, że nie straciliśmy wiary w Boga i duszę ludzką. Żywimy jeszcze ciągle nadzieję, że gdy przemoc wśród hańby i sromu zejdzie z swojego tronu, ażeby ustąpić miejsca miłości, że gdy nadejdzie ten dzień, gdy przyjdzie czas na zmywanie krwawych śladów, jakie pozostawił po sobie nacjonalizm, krocząc pośród ludzkości, że wtedy wezwią nas właśnie, ażebyśmy przynieśli naczynie z wodą święconą, aby oczyścić dzieje ludzkości i pobłogosławić urodzajnością wzgardzony proch stuleci.




O nacjonaliźmie w Japonji.

Najgorszą formą niewoli jest zwątpienie, gdyż pozbawia nas ono wolności, a zarazem wszelkiej możliwości wyzwolenia. Powtarzano nam ciągle i to nie bez cienia słuszności, że Azja żyje w przeszłości — że jest jakoby bogate mauzoleum, które roztacza całą swoją wspaniałość, ażeby unieśmiertelnić umarłych. Mówiono o Azji, że nigdy nie zdobędzie się na to, ażeby wstąpić na drogę postępu, ponieważ nie jest zdolna do niczego innego, jak tylko do patrzenia poza siebie. Przyjmowaliśmy ten zarzut i uważaliśmy go ostatecznie za słuszny. Wiem dobrze, że żyje w Indjach wielka ilość wykształconych, którzy nie mogą znieść tego upokorzenia, jakie kryje się pod tym zarzutem i z tego powodu wytężają wszystkie swe zdolności, ażeby siebie jeno omamić, zarzut w pochwałę przemienić i później nim się pysznić. Chełpliwość nie jest niczem innem, jak tylko poczuciem wstydu, pokrytem złudną maską i jest w rzeczywistości tylko świadectwem braku wiary w siebie.
W tym samym czasie, kiedy my mieszkańcy Azji wmawialiśmy w siebie ustawicznie, że zawsze tak już być musi i żadną miarą nic się odmienić nie może, ocknęła się nagle Japonja ze swojej drzemki, dopędziła olbrzymiemi krokami to, co zaniedbała przez wieki i stanęła wkrótce wskutek swej działalności w najprzedniejszym rzędzie współczesnych. Rozwiała ów czar, który władał nami lat setki, kiedy to myśleliśmy jeszcze, że los nasz jest losem pewnych ludów na pewnych ziemiach. Zapomnieliśmy o tem, że powstały ongiś w Azji wielkie królestwa, że kwitła u nas filozofja, wiedza, sztuka i literatura i że tu miały swoją kolebkę wszystkie wielki religje. Nie można przeto twierdzić, że w ziemi i klimacie Azji kryje się jakaś siła niewidzialna, która wstrzymuje rozpęd ducha i gasi pragnienie postępu człowieka. Setki lat dzierżyliśmy w Azję pochodnię kultury i to w czasie, kiedy Zachód grążył się jeszcze w mroku; a tego nie można uważać przecież za oznakę duchowej ociężałości i braku szerszych widnokręgów.
A potem przyszedł czas, kiedy ciemność nocy zawisła nad Azją. Zdawało się, że stanął prąd czasu nagle w biegu wstrzymany, a Azja przestała przyjmować karm nowy; zaczęła żywić się swoją przeszłością, to znaczy w rzeczywistości samą sobą. Leżała pogrążona w ciszy śmiertelnej, a głos, co kiedyś wieścił donośnie wieczne prawdy i przez wiele pokoleń życie ludzkie zachowywał w czystości, jak gdyby ocean powietrza, co ziemię otacza i czyści — głos ten oniemiał.
Lecz i życie wymaga snu i ono ma okresy bezwładu, kiedy ustają jego ruchy, kiedy przestaje przyjmować pokarm a rozpoczyna żyć z zapasów swojej przeszłości. Wtedy staje się ono bezradne, mięśnie jego wiotczeją i niema wówczas nic łatwiejszego, jak szydzić z jego zastoju. W rytmie życia konieczne są takie przerwy, ażeby życie mogło się ciągle odnawiać. Życieob obfite w ruch roztrwania się, wypala wszelką swoją oliwę. Trwonienie to jednak nie może trwać wiecznie; po niem nastąpić musi czas bierności, kiedy siły nie zużywają się w przygodach, kiedy spokój jest pierwszym obowiązkiem w tym celu, ażeby siły żywotne mogły stopniowo odrastać.
Nasz duch skłania się bowiem już z przyrodzenia ku oszczędności, przyjmuje chętnie zwyczaje i chętnie chadza wytartemi ścieżkami, które zaoszczędzają mu trudu myślenia przy każdym kroku. Gotowe ideały rozleniwiają ducha. Obawia się, ażeby nie stracił swojej własności w walce o nowe zdobycze. Usiłuje zapewnić je sobie, zamykając je w twierdzy przyzwyczajeń. W rzeczywistości jest to uniemożliwienie samemu sobie rozkoszowania się swoją własnością. Jest to skąpstwo. Żywotne ideały nie mogą tracić styczności z dojrzewającem, a zmiennem życiem. Nie w pośród starannie strzegących ich przegród są one naprawdę wolne, lecz na szerokim gościńcu życia, pełnym przygód i możliwości nowych doświadczeń.
Pewnego poranku spojrzał cały świat i zdziwił się: Bo oto przełamała Japonja w czas nocy mury swych starych przyzwyczajeń i w tryumfie wyszła poza ich obręb. A stało to się w tak nieprawdopodobnie krótkim czasie, jak zmiana szaty, a nie powolne wznoszenie budowy. Nowa Japonja okazała zarówno pełne otuchy, dojrzałe poczucie siły jak i swieżość, oraz niewyczerpaną pełnię możliwości nowo obudzonego życia. Obawiano się wówczas, że idzie tu tylko o przelotny grymas czasu, o bańkę mydlaną, doskonałą wprawdzie co do kształtu i piękności barwy, wewnątrz jednak pustą i bez treści. Lecz Japonja wykazała ostatecznie, że nagłe objawienie jej mocy, to ani krótkotrwały cud, ani przypadkowe i przemijające zjawisko wydobyte z ciemnych otchłani przez nurt czasu, któreby porwane wpaść miało następnej chwili w morze zapomnienia.
Bo Japonja jest stara i nowoczesna zarazem. Jest spadkobierczynią starej wschodniej kultury, tej kultury, co nakazuje człowiekowi szukać prawdziwych skarbów i prawdziwej siły w sobie samym, w swojej własnej duszy, tej kultury, co mu daje możność przetrwania niepowodzeń i niebezpieczeństw, co czyni go ofiarnym bez względu na stratę i nagrodę, która go uczy śmiało stawiać czoło śmierci i zadośczynić tym wszystkim zobowiązaniom, jakie posiada wobec swych bliźnich, jako członek społeczeństwa. Jest spadkobierczynią tej kultury, która nas obdarzyła widzeniem nieskończoności na dnie wszystkich rzeczy skończonych, dzięki czemu poznaliśmy, że wszechświat przepojony jest życiem i duszą, że nie jest potworną maszyną, wydobytą ongiś z ukrycia przez djabła zowiącego się przypadkiem, lub stworzoną przez Boga teleologicznego, żyjącego w odległem niebie. Jednem słowem wykwitła Japonja nowoczesna z prastarego Wschodu, jakoby kwiat lotosu, bujający lekko a wdzięcznie w przestworzu, a przecież tkwiący mocno i głęboko swojemi korzeniami w macierzystej ziemi.
Japonja, to dziecko starego Wschodu, przyjęła śmiało wszystkie dary nowego czasokresu. Wykazała odwagę ducha, przełamując szranki przyzwyczajeń, wystawione z biegiem czasu przez ospałość; własna dzielność i czujność stać się miały na przyszłość jej ubezpieczeniem i ochroną. W ten sposób zetknęła się w życiem czasu i przyjęła na się z podziwu godną gorliwością i nadzwyczajnem uzdolnieniem zobowiązania, jakie na nią nałożyła nowoczesna cywilizacja.
To właśnie dodało otuchy całemu Wschodowi. Przekonaliśmy się, że jest jeszcze w nas życie i siła, że trzeba tylko precz rzucić zaschłą korę i zanurzyć się nago w odmładniającym prądzie czasu. Przekonaliśmy się, że uciekanie się do rzeczy martwych, to śmierć i że ten tylko żyje, co cały trud życia bierze na swe barki.
Japonja nauczyła nas, że musimy sobie przyswoić hasło czasu, by umieć odpowiedzieć na odzew; inaczej grozi nam zguba. Japonja przyniosła Azjim wieść, że w starem nasieniu kryje się zarodek życia i że trzeba je tylko worać w glebię nowego czasu.
Co do mnie, to nie wierzę w to, jakoby Japonja stała się tem, czem jest tylko przez naśladowanie Zachodu. Nie można bowiem naśladować życia, nie można długo udawać siły, bo nagie naśladownictwo zabija wszelką siłę. Nakłada bowiem więzy naszej prawdziwej istocie i krępuje nas na każdym kroku. Jest to tak, jak gdyby ktoś z nas naciągnął cudzą skórę na swoje kości i wniósł pomiędzy nie zarzewie wiecznej walki.
W rzeczywistości nie jest wiedza częścią składową ludzkiej istoty; jest li czemś wyuczonem i przez ćwiczenie zdobytem. Jeżeli znacie prawa zewnętrznej przyrody, to nie zmienia to wcale waszej ludzkiej istoty. Wiedzę możecie wypożyczyć od innych, nie możecie jednak pożyczyć u nikogo przymiotów duszy.
W początkach naszej nauki, kiedy cała nasza czynność ogranicza się tylko do powtarzania, nie możemy jeszcze odróżnić tego, co istotne od tego, co nieistotne, tego co się da przenieść od tego, co nieprzenośne. Przypomina to wiarę pierwotnego człowieka w siłę czarodziejską przypadkowych kształtów zewnętrznych, z których przemawia do niego prawda. Obawiamy się, że pozostawiamy coś bardzo cennego i skutecznego, skoro nie połykamy wraz z ziarnem łupiny. Lecz podczas gdy nasza chciwość chciałaby zawsze wszystko zagarnąć, przyswajają nasze życiodajne organy tylko to, co strawne. To jest też jedyny słuszny sposób, w którym może żywy organizm zagarniać rzeczy. Tam gdzie jest życie, oznajmia się ono w ten sposób, że wybiera to, co potrzebne mu jest do istnienia, a odrzuca to, co szkodliwe. Żywy bowiem organizm nie wrasta w swoje pożywienie, lecz pożywienie wrasta weń właśnie. I tylko na tej drodze może stać się silny, nie zaś przez gromadzenie bez wyboru lub zdradę, popełnianą na samym sobie.
Japonja przyjęła żywność z Zachodu, nie stamtąd jednak otrzymała swe życiodajne organy. Japonja nie może wejść zupełnie w naukowe ubranie, jakie przysłał jej Zachód, nie może w niem się pomieścić i przemienić się w zwykłą, wypożyczoną jeno maszynę. Ma swoją własną duszę, która przedewszystkiem musi się objawić. Że to potrafi i że Japonja umie w właściwy sposób przywłaszczać sobie nowe zdobycze, tego najlepszym dowodem oznaki zdrowia, o których można przekonać się na pierwszy rzut oka. Wierzę szczerze, że Japonja w dumie na swoje nowe zdobycze, nie zapomni nigdy o swojej duszy, ponieważ i ta duma jest już upokorzeniem i wiedzie w końcu ku nędzy i słabości. Jest to duma człowieka próżnego, który przykłada większą wagę do swojego kapelusza, niż do swojej głowy.
Cały świat czeka niecierpliwie, ażeby zobaczyć co pocznie ten wielki lud Wschodu z możliwościami i zobowiązaniami, otrzymanemi od nowego czasu. Jeżeli idzie tu tylko o naśladownictwo Zachodu, to pewne jest, że nie spełnią się wszystkie wielkie nadzieje, które ożywiła Japonja. Idzie tu bowiem o poważne sprawy, poruszone przez cywilizację Zachodu, a jeszcze przez nią nierozwiązane. Konflikt między państwem a jednostką, pracą a kapitałem, mężczyzną a niewiastą; starcie między materjalistyczną chęcią zysku a potrzebą życia duchowego, między zorganizowanem samolubstwem ludów i wyższemi ideałami ludzkości i wszystkie inne przykre starcia, wynikające z różnicy między olbrzymiemi organizacjami handlu i państwa a przyrodzonemi popędami ludzkimi, domagającemi się prostoty, piękności i spoczynku — to wszystko należy roztopić w harmonji na drodze, której dzisiaj nikt nawet nie przeczuwa.
Widzieliśmy, jak wielki ten prąd cywilizacji stanął wstrzymany namułem, który naniosły jego niezliczone dopływy. Widzieliśmy, jak ta sama cywilizacja mimo swą tak zachwalaną miłość ku ludzkości, okazała się największem przekleństwem dla człowieka, straszniejszem jeszcze od owych nagłych napadów koczowniczych barbarzyńców, którzy byli ongiś plagą człowieka. Widzieliśmy, że choć pyszniła się miłością swobody, stworzyła gorsze formy niewoli niż te, które świat kiedykolwiek widział — wytworzyła niewolę, której kajdany nie dadzą się skruszyć, albo dlatego, że są niewidoczne, lub też dlatego, bo noszą miano i mają wygląd wolności. Widzieliśmy, jak człowiek ulegając jej potwornemu zepsuciu, zatraca wiarę w te wszystkie wzniosłe ideały życia, które uczyniły go wielkim.
Dlatego nie wolno wam Japończycy przyjąć bez namysłu nowoczesnej cywilizacji wraz z jej dążeniami, metodami i urządzeniami, w błędnem przekonaniu, że to wszystko jest z nią nierozdzielnie związane. Musicie zachować waszego wschodniego ducha, waszą siłę umysłową, wasze zamiłowanie prostoty, wasze zrozumienie społecznych obowiązków, by utorować nową drogę wielkiemu i niezdarnemu wozowi tryumfalnemu postępu, toczącemu się wśród niezadowolenia. Musicie starać się zmniejszyć jak najbardziej te olbrzymie ofiary z życia i wolności, których żąda od was na każdym kroku w swej drodze. Długie wieki czuliście na swój własny sposób, myśleliście i pracowaliście, cieszyliście się i czciliście waszych bogów. Nie wolno wam odrzucić tych swoich właściwości jak brudną koszulę. Przeszły one bowiem w krew waszą, w szpik waszych kości, w tkanki waszych mięśni, w zwoje waszych mózgów. Na wszystkiem, czego się dotkniecie, wyryją one swe piętno, chociażby to nawet bez waszej wiadomości i wbrew waszej waszej woli stać się miało. Wszak znaleźliście ongiś rozwiązanie ludzkich zagadnień, które was zadowalniało; mieliście własną filozofię i własną sztukę życia. To wszystko musicie przystosować do obecnego położenia, a zrodzi się z tego nowotwór, co nie powtórzeniem będzie, a tworem z duszy waszego ludu wyrosłym, ofiarą dumy na ołtarzu ludzkiej pomyślności. Z pośród wszystkich krajów Azji, wy jedni możecie w Japonji tę wolność otrzymaną z Zachodu, zużyć na swój własny sposób i na własny pożytek. Macie to szczęście, że nic was od zewnątrz nie ogranicza; dlatego wasza odpowiedzialność jest większa; odpowiadacie bowiem imieniem całej Azji na pytania, postawione przez Europę. W waszym kraju odbywają się doświadczenia, dzięki którym Wschód zmieni oblicze współczesnej cywilizacji, wlewając strumienie życia tam, gdzie włada tylko maszyna, zastępując zimne wyrachowanie ludzkiem uczuciem, nie dbając tyle o potęgę i powodzenie, ile o harmonijny i żywotny rozrost, o prawdę i piękność.
Przypominam wam te czasy, kiedy to cały wschód Azji od Birmy, aż po Japonję łączyły węzły najserdeczniejszej przyjaźni z Indjami, jedynie przyrodzone węzły, mogące istnieć między narodami. Snuła się wówczas nić braterstwa od serca do serca; tworzyliśmy społem jakoby wspólny system narodowy, odczuwając równocześnie najgłębsze potrzeby ludzkości. Nie żyliśmy wówczas w wiecznej obawie, nie zbroiliśmy się, by się chronić przed sobą. Nie łączyło nas samolubstwo lub chciwość; wymienialiśmy idee i ideały, obdarzaliśmy i przyjmowaliśmy wzamian najwznioślejszą miłość. Różność mów i zwyczajów nie była przeszkodą jak najściślejszej wspólności duchowej; ani duma rasowa, ani zuchwałe wywyższanie się w poczuciu czy to cielesnej, czy to umysłowej wyższości nie kłóciło naszych stosunków; nowe liście i nowe pączki wykwitały pod słonecznem tchnieniem miłości, a ludzie z krajów rozlicznych o różnych językach i różnej przeszłości stali jak jeden mąż przy tem, co najszczytniejszą tworzy jedność ludzką i najsilniejsze węzły miłosne. Czy nie należy i nam o tem pomyśleć, że w tym złotym czasokresie, kiedy ludzie zdążali ku tym samym celom najwyższym, wasza natura przysposobiła ów balsam nieśmiertelności, który dopomógł waszemu ludowi do odrodzenia się w czasie współczesnym i dodał mu siły, ażeby precz rzucił swoje stare, zużyte ciało, włożył nowe ciało i wyszedł nietknięty z chaosu najdziwniejszego przewrotu, jaki świat kiedykolwiek oglądał.
Polityczna kultura, która wyrosła na gruncie Europy, rozprzestrzeniła się stamtąd, niczem wszędzie pasożytujący chwast, czerpiąc wszystkie swe soki z wyłączności. Jedynym jej celem jest trzymać obcych w pogotowiu lub ich wyniszczyć. Jest kanibalska w swoich skłonnościach, żywi się tem, co innym ludziom jest konieczne, do życia; usiłuje połknąć całą ich przyszłość, gdyż obawia się zawsze, by i inne szczepy nie zdobyły kiedyś znaczenia. Uważa to za groźne niebezpieczeństwo; usiłuje wobec tego zdusić wszelkie większe zarodki, kiełkujące poza swemi granicami i przygniata dlatego szczepy słabsze od siebie, ażeby utrzymać je w wiecznym bezwładzie. Zanim tego rodzaju kultura polityczna zdobyła sobie uznanie i tak szeroko rozdziawiła swą paszczę, że może połknąć całą ziemię, mieliśmy wprawdzie wojny, rabunki, gwałtowne walki o trony, bogate w nieszczęsne skutki, nigdy jednak nie widzieliśmy takiej beznadziejnej chęci plądrowania, takiego wzajemnego pożerania się narodów, takich olbrzymich machin, przeznaczonych do rozbijania całych kontynentów; nigdy nie widzieliśmy takich potwornych przezkostowi zazdrości, gotowych zawsze użyć swych obrzydłych zębów i pazurów do rozdzierania innym wnętrzności. Ta kultura polityczna jest naukowa, a nie ludzka. Jest potężna, ponieważ wszystkie swe siły skierowuje na jeden cel, tak jak miljoner, który zdobywa pieniądze kosztem swej duszy. Zawodzi zaufanie, wymyśla bezwstydne kłamstwa, stawia w swoich świątyniach olbrzymie posągi bożka chciwości i bardzo jest dumna na kosztowne ceremonje służby bożej, zwanej patrjotyzmem. Można prorokować, że to postępowanie skończy się z całą pewnością, ponieważ istnieje prawo etyczne, któremu podlega zarówno jednostka jak i zorganizowana wspólnota. Nie wolno wam znieważać na każdym kroku tego prawa w imieniu waszego narodu, a później ciągnąć z tego jako jednostki korzyści. To otwarte podkopywanie ludzkich ideałów, oddziaływa na każdego członka społeczności, czyni ludzi powoli i niedostrzeżenie słabymi i wywoływa ową cyniczną nieufność ku wszystkiemu, co dla człowieka jest święte i czcigodne. Jest to pewna oznaka starzenia się. Pamiętajcie o tem, że ta kultura polityczna, ta religja narodowego patrjotyzmu nie przeszła jeszcze wcale próby ogniowej. Pochodnie starożytnej Grecji, zgasły w tym samym kraju, w którym je zapalono. Potęga Rzymu upadła i leży przysypana gruzami wielkiego mocarstwa. Kultura, której podstawą jest natomiast naturalne społeczeństwo i duchowe ideały człowieka, żyje jeszcze w Chinach i Indjach. Jeżeli nawet wygląda słabo w porównaniu z mechaniczną siłą naszego czasu, to przecież podobna jest do tych małych ziarnek, które kryją w sobie życie; wybuja jeszcze i wyrośnie, rozprzestrzeni swoje dobroczynne gałęzie, wyda kwiecie i owoce, gdy czas na to przyjdzie a niebo zeszle swe zapładniające błogosławieństwo. Nawet słowo boże nie odbuduje drapaczy chmur i połamanych maszyn, tych smutnych ostatków chciwości i żądzy zysku, gdyż nie są one dziećmi życia, lecz jego wrogami — śladami rokoszu, stłumionego w walce z wiecznością.
Zarzucają nam, że nasze ideały są statyczne, że brak im siły, ażeby pokazać nam nowe horyzonty, nowe kraje wiedzy i mocy, że filozoficzne systemy, będące główną podstawą zmurszałej wschodniej kultury, gardzą wszelkiemi dowodami i ograniczają się w swem zaślepieniu do podmiotowej pewności. Dowodzi to tego, że jesteśmy skłonni wówczas gdy wiedza nasza zawodzi, zrzucić winę na przedmiot naszej wiedzy. Dla Europejczyka jest nasza kultura jedynie metafizyką, podobnie jak dla głuchego jest gra na fortepianie tylko poruszaniem palcami, a nie muzyką. Nie może pojąć, że podstawą tej kultury jest głęboka, żywotna rzeczywistość, na której opiera się nasze życie.
Na nieszczęście, jedynym dowodem naszej rzeczywistości jest jej widoczne ucieleśnienie. Wierzycie w rzeczywistość waszego otoczenia, ponieważ widzicie je; trudno jednak jest przekonać niewierzącego o tem, że nasza kultura nie jest mglistym systemem oderwanych spekulacji, przeciwnie, że obdarzyła nas czemś, co jest pozytywną prawdą — prawdą, u której człowiek znajduje schronienie i pożywienie. Wytworzyła w nas wewnętrzną zdolność widzenia w wszystkich rzeczach skończonych nieskończoności.
„Wszelako“ rzecze Europejczyk „nie czynicie żadnych postępów, niema w was ruchu“. Pytam: „Skąd wiesz o tem?“. Postęp należy osądzać po jego celu ostatecznym. Pociąg zdąża ku stacji końcowej i to jest ruchem. A przecież drzewo, które już wyrosło niema ruchu tego rodzaju, jego postęp to postęp życia w nim samym. Żyje a jego tęsknota do światła szumi i dźwięczy w jego liściach, w jego sokach.
I my żyliśmy lat setki, żyjemy jeszcze i zdążamy ku rzeczywistości, której spełnienie nie zna końca — ku rzeczywistości, która przekracza próg śmierci i jej dopiero nadaje wartość, która wznosi się ponad wszelką nędzę i ludzką niedolę i darzy nas w radosnem zrzeczeniu pokojem i czystością. Wynikiem tego wewnętrznego życia jest owoc żywotny. Jego łaknie młodzieniec, kiedy wraca zdrożony i prochem pokryty, żołnierz gdy jest raniony; jego łaknie ten, co roztrwonił bogactwa; jego pożąda się, gdy upokorzyła się nasza duma, a serce człowieka zatęskniło wśród otaczającej je rozbieżności zdarzeń i chaosu pragnień za prawdą i harmonją. Jego wartość polega nie na zewnętrznem bogactwie, lecz na jego doskonałości.
Istnieją rzeczy, które muszą być załatwione bezzwłocznie. Jeżeli chcecie walczyć lub mieć najdogodniejsze miejsce na targu, musicie chodzić, pędzić i gonić. Jeżeli chcecie natrafić na sposobność, którą można chwycić tylko w locie, musicie wysilać wasze nerwy i nie opuszczać nigdy placówki. Istnieją jednak ideały, które nie bawią się w chowankę z naszem życiem, lecz które wyrastają powoli z nasienia w kwiecie, a z kwiecia w owoce; potrzeba im nieskończenie wiele przestrzeni, ażeby mogły dojrzeć. Owoce zaś, które one niosą, mogą leżeć całemi latami w zapomnieniu, a przecież nie gnić. Wschód z swojemi ideałami, Wschód, co kryje w swojem zanadrzu światło słońca i milczenie gwiazd stuletnich, może czekać cierpliwie, dopóki Zachód, uganiający się za korzyścią nie straci oddechu i nie ustanie. Europa w czasie jazdy ku swoim interesom rzuca z okna pociągu wzgardliwe spojrzenia na żeńca, który kosi swą trawę na polu. Podczas błyskawicznej szybkości jazdy musi jej się wydawać, jak gdyby ów żeniec był bardzo powolny i ciągle się cofał. Lecz i szybkość ma swoje granice, interesa tracą swą wartość, a głodujące serce Europy tak długo będzie jęczeć o żywność, dopóki nie przyjdzie do skromnego żniwiarza, który w skwarze słońca zbiera swe plony. Bo choć interes i kupno i sprzedaż nie mają czasu by czekać, czeka miłość a wraz z nią piękno i mądrość w cierpieniu i wszystkie te owoce nabożnej pokory i wierzącego oddania. Wobec tego będzie czekał Wschód, aż czas nań przyjdzie.
Nie wzdrygam się uznać tego, co wielkie jest w Europie, a wielkość posiada ona bez wątpienia. Czy chcemy, czy nie, musimy ją kochać z całego serca i podziwiać tę Europę, z której płynie niewyczerpany strumień piękności i prawdy, zapładniając wszystkie kraje i czasy; tę Europę, która kroczy swym tytanicznym duchem w wiecznym wysiłku po wyżynach i dolinach wszechświata, która ogarnia swą wiedzą na równi to, co nieskończenie wielkie, jak i to, co nieskończenie małe, która zużywa wszelkich sił serca i rozumu na to, ażeby leczyć chorych i koić tę wielką niedolę, wobec której myśmy stali bezradni i zrozpaczeni, tę Europę, która potrafiła dobrocią i gwałtem nakłonić wszystkie siły przyrody, ażeby służyły dobru człowieka, która zmusiła ziemię do tego, ażeby więcej rodziła, niż to się zdawało możliwe. Taka wielkość prawdziwa może wywodzić się tylko z siły ducha. Bo tylko duch człowieka, może pewny swego ostatecznego zwycięstwa przeciwstawiać się wszelkim zaporom, odwrócić swój reflektor od tego, co samo się oczom narzuca i stać się dobrowolnie męczennikiem celów dalekich, których samemu osiągnąć nie można. Przez serce Europy płynie przeczysty strumień miłości, sprawiedliwości i poświęcenia dla wzniosłych ideałów. Wiekowa kultura chrześcijaństwa wżarła się w nią głęboko, aż po sam rdzeń życia. Byliśmy świadkami, jak za wszystkich czasów występywały szlachetne dusze Europy w obronie ludzi bez względu na ich barwę i pochodzenie, jak nie dbając o szyderstwo i obelgi swego własnego ludu, walczyły dla sprawy ludzkości, podnosząc swe głosy przeciw dzikim orgjom żołdactwa, przeciw szaleństwu brutalnej nienawiści i żądzy rozboju, która włada niekiedy całym ludem. Jesteśmy świadkami, jak są zawsze gotowi naprawić to zło, które ich własne narody już przedtem innym wyrządziły i jak usiłują nadaremnie powstrzymać powódź tchórzliwej niesprawiedliwości, która płynie wciąż dalej, ponieważ opór, stawiany przez poszkodowanych jest słaby i bezskuteczny. Istnieją oni jeszcze, ci rycerze-tułacze nowoczesnej Europy, którzy nie stracili wiary w bezinteresowną miłość ku wolności i ku ideałom; istnieją jako dowód, że nie wyschnęły jeszcze źródła wiecznego życia w Europie, jako dowód, że tam właśnie pocznie się odrodzenie. Ponieważ atoli tam, gdzie Europa świadomie buduje gmach swojej mocy, wstydzi się ona i szydzi z swej lepszej natury, wznosi ona stos czynów przewrotnych, sięgający aż po same niebo i wyzywa jawnie zemsty Boga, siejąc po całej ziemi trujące ziarno swej fizycznej i moralnej brzydoty. Wówczas rani zelżywie swemi okrutnemi czynami uczucia ludzkie, spragnione piękna i dobra. Europa jest niezmiernie szlachetna, jak długo wzrok jej skierowany jest na całą ludzkość, a jest niesłychanie zła wtedy, gdy dba tylko o swoje sprawy i całą siłę zużywa tylko na takie cele, które sprzeciwiają się temu, co w człowieku jest nieśmiertelne i wieczne.
Azja wschodnia kroczyła zawsze starą drogą i stworzyła kulturę, która nie jest polityczna, lecz społeczna, nie rozbójnicza i mechaniczna, lecz duchowa i na rozlicznych głębszych ludzkich uczuciach oparta. W cichem pustkowiu znalazła rozwiązanie żywotnych problematów ludów i pod ochroną swej samotności wprowadziła je w życie, nie zważając na dynastyczne zmiany i napady obcych ludzi. Teraz jednak, kiedy cały świat wali się na nas, straciliśmy naszą samotność. A przecież nie wolno z tego powodu się skarżyć, tak jak nie wolno się skarżyć roślinie, która wykwita z ciemnej ziemi ku światłu. Nadszedł obecnie czas, kiedy zadanie całego świata stało się naszem zadaniem; musimy starać się dostroić ducha naszej kultury do dziejów wszystkich narodów na ziemi; nie wolno nam dać uwieść się głupiej pysze i kryć się w łupinie i korze, chroniącej i żywiącej nasze ideały. Tak łupina bowiem jak i kora muszą pęknąć, jeżeli życie ma stać się piękne i mocne i zasypywać ziemię wśród światła dnia swojemi darami.
Japonja pierwsza ze wszystkich ludów Europy podjęła się przełamania tych zapór i wystąpienia na szerokim świecie. Rozbudziła w całej Azji nadzieję. Nadzieja ta podsyca w nas ów tajny płomień, który konieczny jest każdemu dziełu. Azja czuje teraz, że może dowieść swej żywotności tylko przez tworzenie dzieł żywych; że nie wolno jej leżeć bezczynnie i spać; że nie wolno jej dać się uwieść bojaźni i pochlebstwu, a potem ulec Zachodowi, źle go naśladując. Za to dziękujemy krajowi wschodzącego słońca i zaklinamy go uroczyście, ażeby nigdy nie zapomniał, że ma spełnić misję Wschodu. Wlać musi w serce nowoczesnej kultury życiodajny sok głębokiego człowieczeństwa. Nie wolno mu nigdy pozwolić na to, by przygniotły ją kłody drzewa. Musi ją poprowadzić ku światłu i wolności, na świeże powietrze, w daleką przestrzeń, gdzieby mogła słyszeć głos nieba w dnia świetle i w nocy ciemności. Tak wysoko, ażeby szczytność jej dążeń, stała się wszystkim ludziom widoczna jak szczyt śnieżnego Fudżijamy, który wyrasta z serca Japonji, by w wieczność wykwitnąć, który odbija się dumnie od swego otoczenia, piękny jak dziewczyna w przecudnej harmonji swych linji, a przecież silny i tchnący majestatycznością.

II.

Byłem już w wielu krajach, spotykałem najrozmaitszych ludzi, lecz nigdzie podczas mych podróży nie czułem tak silnie istnienia pierwiastka ludzkości, jak właśnie w tym kraju. W innych wielkich krajach były oznaki mocy człowieka już zdala widoczne. Widziałem tam olbrzymie organizacje, działające we wszystkich kierunkach. Wspaniałość i obfitość, objawiająca się tam w odzieży, urządzeniu i kosztownych rozrywkach jest wprost zastraszająca. Człowiek czuje się u nich jak gość, siedzący na szarym końcu stołu, jak ktoś nieproszony przy uczcie; raz go ogarnia uczucie zazdrości, raz zaś uczucie podziwu. Niema się u nich wrażenia, że człowiek jest czemś najwyższem, bo natrafia się bezustannie na ogromną ilość zadziwiających rzeczy, dzielących nas od ludzi. W Japonji okazywanie mocy i bogactwa nie jest głównym celem życia. Wszędzie widać tam ślady miłości i podziwu, a nie ambicji i chciwości. Widzi się lud, którego serce otworzyło się na oścież i objawia się wszędzie, w najprostszych nawet przedmiotach codziennego użytku, w społecznych urządzeniach, w starannie pielęgnowanych i do doskonałości doprowadzonych formach życia.
Największe wrażenie w tym kraju zrobiła na mnie świadomość, że doszliście tajemnicy przyrody nie przez metodyczne rozczłonkowywanie, lecz bezpośrednio przez jej odczucie. Zrozumieliście mowę jej linji i muzykę jej barw; współmierność jej nierówności i rytm w swobodzie jej ruchów. Widzieliście, jak wiedzie niezliczone szeregi swych stworzeń, unikając wszelkich starć, jak nawet dysharmonie w jej tworach rozpływają się w tańcu i muzyce, jak to jej nadmiar jest pełnią dobrowolnego oddania, a nie chełpliwej rozrzutności! Poznaliście, że przyroda kryje swe siły w piękności i że właśnie ta piękność karmi niejako matka swą piersią wszystkie te siły olbrzymie, utrzymując je w wiecznym ruchu a przecież w spoczynku. Zrozumieliście, że rytm doskonałego wdzięku ochrania żywotne siły przyrody przed wyczerpaniem i że delikatność jej linji wyniosłych odejmuje zmęczenie mięśniom świata. Czułem, że zdołaliście przystosować wasze życie do tych tajemnic i że zamknęliście w sercu waszem prawdę, spoczywającą w piękności wszechrzeczy. Nagą wiedzę o rzeczach bardzo łacno jest zyskać i to w krótkim nawet czasie, lecz do wniknięcia w jej ducha trzeba stuletniego wychowania i opanowania siebie samego. Bo znacznie łatwiej władać przyrodą od zewnątrz, jak zdobyć ją sobie w miłości. Do tego jest zdolen tylko prawdziwie twórczy duch. Wasz lud okazał tę siłę twórczą; nietylko uzyskał ją, lecz stworzył ją także, nietylko wystawił rzeczy na widowisko, lecz także objawił swą wewnętrzną istotę. Ten twórczy duch jest wspólny wszystkim ludom; owłada on istotami ludzkiemi i kształtuje je według swych ideałów. Zdaje się jednak, że tu w Japonji doszedł do doskonałości w wykonaniu zadania, przenikając ducha całego narodu, jego mięśnie i nerwy. Wasze popędy stały się pewniejsze, wasze zmysły bardziej wyostrzone, a wasze ręce zręczniejsze. Duch twórczy Europy obdarzył swoje ludy zdolnością organizacji, przejawiającą się głównie w polityce, handlu i w nauce. Duch twórczy Japonji objawił wam piękność przyrody i dał wam siły, ażeby ją w życiu ucieleśnić. I dlatego przyszła wam ta siła organizacyjna tak szybko z pomocą, kiedyście jej potrzebowali. Duch bowiem jest rytmem piękności, a ciałem jego jest organizacja.
Doświadczenie wyciska na każdej cywilizacji swe odrębne piętno. Zdaje się, że Europa odczuwa najsilniej rozbrat rzeczy w wszechświecie, które opanować można tylko przez ich zdobycie. Dlatego zawsze gotowa jest do walki i wytęża wszystkie swe siły na zorganizowanie swej mocy. Japonja została dotknięta przez istotę, przed którą w czci chyli swe czoło. Dlatego nie pyszni się tem, że opanowuje przyrodę, lecz składa na jej ołtarzu gorliwie i chętnie ofiary swojej miłości. Jej pokrewieństwo ze światem, to głębsze pokrewieństwo duszy. Ten duchowy węzeł miłosny łączy ją z pagórkami kraju, z morzem i rzekami, z lasami, z całem bogactwem piękności i nastrojów; wchłonęła w swą duszę poszum i szmer i szept gajów i jęk fal; w skupionem, nabożnem zapatrzeniu towarzyszyła we dnie słońcu w jego drodze, a nocami szła za księżycem, radując się, gdy mogła zamknąć pracownie i sklepy, by wyjść w sady i pola na powitanie pór roku. Ta umiejętność wynurzania swego serca duszy świata, to nie przywilej jednej tylko części waszych klas posiadających, to nie sztucznie uzyskany owoc egzotycznej kultury, lecz własność to wszystkich, mężczyzn i kobiet wszystkich stanów. To doświadczenie waszej duszy, pozwalające wam odczuć osobową istotę w samem wnętrzu świata, ucieleśniło się w waszej kulturze. Jest to kultura braterstwa. Dlatego wasz obowiązek wobec państwa ma wszelkie cechy obowiązku dziecka wobec rodziców, a wasz lud przemienił się w jedną rodzinę, której głową jest cesarz. Wasza jedność narodowa nie opiera się na braterstwie broni, celem obrony i napadu, lub na towarzystwie zbójeckiem dla przygód łupieskich, w którem każdy z jej członków ma równy udział w niebezpieczeństwie i zdobyczy. Nie wynika z konieczności organizowania się w jakimkolwiek celu poza tym obrębem pozostającym, a jest tylko rozszerzeniem uczuć rodzinnych i zobowiązań serca na znacznie obszerniejsze tak co do przestrzeni, jak i co do miejsca koło.
Z tego powodu obawiam się właśnie zmian, grożących japońskiej kulturze i to tak, jakgdyby było to niebezpieczeństwo mnie samemu grożące. Olbrzymia bowiem odmienność nowoczesnego czasokresu, którego głównem znamieniem jest to, że jedyną nicią, łączącą ludzi jest pożytek, od niczego nie odbija tak sromotnie, jak od godności i ukrytej siły cichej piękności w Japonji.
Niebezpieczeństwo polega na tem, że zorganizowana brzydota atakuje ducha i odnosi zwycięstwa dzięki zaciekłości masy-uporowi napadu i mocy szyderstwa, skierowanego przeciw głębszym uczuciom serca. Jej prostackie wypychanie się naprzód, przyciąga gwałtownie nasze spojrzenia i otumania nasze zmysły, — a my ofiarujemy na jej ołtarzu, tak jak ofiaruje dziki fetyszowi, który wydaje mu się potężny mocą swego potwornego szkaradzieństwa. Dlatego jest to współzawodnictwo dla rzeczy, co ciche są i głębokie i czułe, tak niebezpieczne. Jestem pewny, że są między wami ludzie, co nie mają zrozumienia dla waszych ideałów, którzy jeno pragną zysku a nie rozwoju. Chełpią się głośno, że zmodernizowali Japonję. Jeżeli zgodzę się nawet z nimi, co do tego, że duch ludu iść musi ręka w rękę z duchem czasu, to przypominam im przecież, że to co jest zmodernizowane, nie jest nowoczesne, podobnie jak rymoróbstwo nie jest jeszcze poezją. Nie jest to nic innego, jak naśladownictwo, tylko że naśladownictwo przekrzyczało tu oryginał i zbyt niewolniczo mu się poddaje. Nie wolno nam zapominać, że ludzie przepojeni w rzeczywistości duchem nowoczesnym, nie mają potrzeby modernizować, podobnie jak ci, co są naprawdę dzielni, nigdy się nie przechwalają. Nowoczesność nie zasadza się bowiem ani na europejskiem odzieniu, ani na obrzydliwych budowlach, w których zamyka się dzieci, by się uczyły, ani w przedziurawionych rzędami okien pudłach, które zwią się domami, a w których ludzie gniją przez całe życie. Napewno nie objawia się duch nowoczesny w damskich kapeluszach, obładowanych wszelkiego rodzaju głupstewkami. Te rzeczy nie są nowoczesne, a tylko europejskie. Naprawdę nowoczesną rzeczą jest wolność ducha, a nie niewolnictwo smaku. Jest nią niezależność myśli i czynu, a nie niedojrzałość pod opieką europejskich nauczycieli. Jest nią wiedza, a nie jej odwrócone zastosowanie w życiu, bezkrytyczne naśladownictwo naszych nauczycieli przyrody, którzy oddają się niemądrym przesądom, wzywając ich pomocy wszędzie tam, gdzie trzeba i nie trzeba.
Życie, oparte wyłącznie na wiedzy, ma dla niektórych wdzięk, ponieważ podobne jest w swojej istocie do sportu: wydaje się na zewnątrz czemś poważnem, a w gruncie rzeczy jest tylko rozrywką. Kto udaje się na polowanie, musi starać się zapomnąć o uczuciu, bo jego celem jedynym jest łowienie i zabijanie. Chce on czuć, że jest silniejszym zwierzęciem, że jego metoda niszczenia jest dokładna i naukowa. To też życie trawione na wiedzy jest takiem powierzchownem życiem, poświęconem sportowi. Dąży sprytem i dokładnością do powodzenia, nie troszcząc się zupełnie o wyższą naturę człowieka. Lecz tych, którzy są na tyle nieokrzesani, ażeby sądzić, że człowiek nie jest niczem więcej, jak tylko myśliwym, a jego raj jest rajem dla sportowców i według tego urządzają swe życie, wyleczą czaszki i szkielety z tego szaleństwa.
Nie chcę przez to wcale powiedzieć, że Japonja nie powinna się troszczyć o nowoczesną broń dla swojej obrony. Nie powinno to jednak nigdy przekraczać wymagań, jakie stawia instynkt samoobrony. Japonja powinna o tem pamiętać, że moc spoczywa nie w broni, lecz w człowieku, który tę broń dzierży; a jeżeli ktoś, gnany gorączką mocy, przykłada większą wagę do broni jak do duszy, to grozi mu większe niebezpieczeństwo, niż jego przyjaciołom.
Łatwo jest zranić to, co żywotne; dlatego potrzebuje ono obrony; przyroda chroni życie osłonami, zbudowanemi z żywej materji. Dlatego urządzenia obronne idą w parze z rozwojem życia i opadają, gdy przychodzi na nie czas i giną w zapomnieniu. Prawdziwą ochroną człowieka są ideały, pozostające w żywym do niego stosunku i wzrastające wraz z życiem. Lecz ku jego nieszczęściu nie wszystkie osłony są żywotne, niektóre stworzone są z leniwej i martwej stali. Dlatego człowiek, używając ich, musi baczyć, by nim nie zawładnęły. Popełnia powolne samobójstwo, jeżeli jest tak dalece słaby, że chyli się, by przystosować się do swojej osłony, gdyż dusza jego kurczy się wówczas coraz bardziej. Jeżeli Japonja chce ominąć tę rafę, musi mocno wierzyć w etyczne prawo życia oraz w to, że narody Zachodu wstąpiły na drogę samobójczą, przytłumiając swe człowieczeństwo olbrzymim ciężarem organizacji. Chcą one w ten sposób dojść do mocy, a innych poniżyć.
Nie mogę tedy uwierzyć, jakoby coraz bardziej ujawniające się w Japonji naśladowanie Zachodu, przyczynić się mogło do jej wzmocnienia i do jej dalszego bytu. Obciąża ona i osłabia jej prawdziwą istotę, a czem dłużej będzie to czynić, tem głębiej to odczuje. Zwyczaje, które nowocześni Japończycy przyjmują już w dzieciństwie — zwyczaje życia zachodniego i obcej kultury — staną się dla nich kiedyś poważną przeszkodą dla zrozumienia swojej prawdziwej istoty. I wtedy, gdy dzieci japońskie zapomną o swojej przeszłości, gdy wstrzymają w biegu nurty potoku, płynącego z wyżyn swych dziejów, wtedy zabraknie im na przyszłość wody życia, co użyźniła ich kulturę pięknością i siłą.
Lecz jeszcze groźniejsze do naśladowania zewnętrznych zjawisk zachodniej kultury jest dla Japonji zbytnie natężanie swych sił popędowych. Jej ideały społeczne zaczynają już ustępywać w walce z polityką i zaczyna się już objawiać chęć politycznego hazardu, przy którym ludzie kładą jako stawkę swoją własną duszę, byle tylko osiągnąć wygraną. Widzę ich motto, przejęte z nauk przyrodniczych: „Życie należy do tych, co umieją się najlepiej doń dostosować“; — widzę już wypisany wielkiemi głoskami nad bramą dziejów dzisiejszych nagłówek, co streszcza się w zdaniu: „Pamiętaj tylko o sobie i nie patrz na to, czy to, co się dzieje, dzieje się z krzywdą innych" — motto ślepca, który wierzy tylko w to, czego może się dotknąć, ponieważ nie widzi. Lecz ci, co mogą widzieć, są tak silnie związani z ludźmi, że skoro biją innych, czują spadanie razów na siebie. Największem odkryciem, jakie poczynił kiedykolwiek człowiek, jest odkrycie prawa moralnego, że tem bliższy jest człowiek prawdy, im lepiej poznaje siebie samego i odnajduje się w innych. Ta prawda posiada nietylko podniosłą wartość, lecz ujawnia się w każdej sferze życia. Ludy, co kultywują gorliwie etyczną ślepotę jako miłość ojczyzny, potoczą się w przepaść szybko i gwałtownie. W dawnych czasach cierpieliśmy pod napadami obcych najeźdźców; nie obeszło się nigdy bez okrucieństw i przelewu krwi, intryg zazdrości i chciwości. Nic jednak z tego nie dotarło do głębi duszy ludu, bo lud jako całość nie brał w tym czynnego udziału. Rzeczy te wynikły z ambicji jednostek. Lud zaś będąc wolny od odpowiedzialności za to niegodne i zbrodnicze postępowanie owych awanturników, wynosił z tego tylko korzyść moralną, bo rozwijały się w nim wskutek tego zarodki bohaterstwa i ludzkości; jego niewzruszona wiernopoddańczość, jego bezwzględna uczciwość, jego zdolność do samoofiary i jego nieustraszoność w obliczu śmierci i niebezpieczeństwa. Dlatego zmienna polityka królów i wodzów nie zdołała zachwiać poważnie ideałami, co rozbiły swą siedzibę w duszy ludu. Obecnie jednak, gdy duch cywilizacji zachodniej doszedł do władzy, podsyca on wszelkiemi środkami w całym ludzie, od dzieciństwa począwszy, nienawiść i ambicję; a czyni to w ten sposób, że przedstawia historję w nieprawdziwem lub na pół prawdziwem świetle, że wywołuje fałszywe pojęcia o innych ludach, budzi ku nim nieprzyjazne uczucia, że utrzymuje w pamięci przy pomocy pism i to często zmyślonych zdarzenia, które ze względu na dobro ludzkości powinne były być już dawno zapomniane. Stwarza w ten sposób coraz nowe powierzchnie tarcia między sobą a obcemi ludami. Jest to zatruwanie ludzkości u samego źródła. Przyświeca jej jako cel burzenie ideałów, które zawdzięczają swoje powstanie największym i najlepszym. Jest to tak, jak gdyby ktoś ucieleśnił samolubstwo w olbrzymim posągu bożka, przed którym winny chylić czoło wszystkie ludy ziemi. Wszystko wolno nam przyjąć z rąk nauk przyrodniczych, tylko nie ten eliksir śmierci moralnej. Nie sądźcie bowiem, choćby przez chwilę, że zło, które wyrządzacie innym ludziom, nie da wam się we znaki, że nienawiść, którą wokół siebie siejecie, stanie się dla was murem ochronnym! Jeżeli sprawia się, że duch całego narodu, staje się niebywale próżny na swoją wyższość, jeżeli uczy go się być dumnym na brak poczucia etycznego i na bezprawiem zdobyte bogactwo, jeżeli upakarza się ciągle pobite ludy, wystawiając na widok publiczny trofeje zwycięstwa i używa się ich w szkole do tego, by karmić w sercach dzieci pogardę dla innych ludów, to naśladuje się Zachód w tem miejscu gdzie cierpi na ropiący wrzód, który coraz bardziej rozprzestrzenia się i wżera się po samą miąższ życia. Nasze rośliny jadalne są owocami wiekowego doboru i hodowli. Rośliny, których natomiast nie przerabiamy w sobie na soki żywotne, nie wymagają cierpliwej pielęgnacji całych pokoleń ludzkich. Nie łatwo jest pozbyć się chwastów, lecz łatwo jest zdziczeć z powrotem roślinom jadalnym. Dlatego wymagała kultura, która tak dobrotliwie przystosowała się do waszej ziemi i tak zrosła się z waszem życiem i waszą ludzkością nietylko w dawnych czasach pilnego przekonywania i plenienia, lecz także i teraz wymaga jeszcze gorliwej pracy. To, co jest tylko nowoczesne, jak nauki przyrodnicze i organizacja, to da się łacno przeszczepić; to zaś, co jest istotą człowieka, posiada tak wrażliwe tkanki i tak bogate oraz głębokie korzenie, że zamiera, kiedy się je wyrwie z macierzystej ziemi. Przeto niepokoję się, jeżeli wyciskacie nieoględnie i gwałtownie piętno politycznych ideałów Zachodu na waszych własnych ideałach. Dla zachodniej polityki jest państwo pojęciem oderwanem, zrzeszeniem ludzi, opartem na idei korzyści. Właśnie dlatego, że cywilizacja taka nie wyrasta z uczucia, można nią tak łatwo manewrować. Starczyło wam pół wieku, by owładnąć tą maszyną. Żyją między wami ludzie, którzy ją przenoszą nad żywotne ideały, wrodzone waszemu ludowi i karmione przezeń w ciągu wieków. Podobni są do dzieci, które olśnione zabawą, są pewne, że więcej kochają zabawki, niż swoje matki.
Człowiek jest największy wtedy, gdy jest nieświadom. Wasza kultura, będąca wynikiem waszego poczucia wspólności, tkwi korzeniami w głębiach zdrowego życia, dokąd nie może dotrzeć badawcze spojrzenie samoanalizy. Czysto polityczne zrzeszenie jest czemś wyłącznie rozumowem i ujawnia się jako nagle występująca gorączka chęci zaczepki, podobna do tej, co tak gwałtownie owładnęła naszą duszą. A nadszedł czas, kiedy musicie się ocknąć, ażebyście mogli poznać, gdzie bije prawdziwe źródło waszego życia i to stać się musi, nim będzie za późno. Bóg was obdarzył przyszłością, teraźniejszość musicie sami sobie stworzyć.
Dlatego musicie sobie postawić takie pytanie: „Czy zrozumieliśmy świat fałszywie, czy nasz stosunek do niego oparty jest na nieznajomości ludzkiej istoty? Czy słuszny jest instynkt Zachodu, co chciał wybudować swoje dobro za chińskim murem nieufności do wszystkich ludzi?“
Musieliście odczuwać silną obawę, ilekroć Zachód mówił o możliwościach rozwoju któregokolwiek z wschodnich ludów. Przyczyną tego jest, że moc, przy pomocy której Zachód panuje, jest złą mocą; jak długo ma ją po swojej stronie, tak długo jest pewny, że cały świat drżeć będzie przed nią. Obecna cywilizacja Europy musi, o ile pragnie żyć dalej, starać się o to, ażeby mieć zawsze djabła i inne podobne moce na swoje usługi. Jej wszelkie zbrojenia wojskowe i dyplomacja skierowane są na ten cel. Lecz wszystkie te kosztowne ceremonje, służące do zaklęcia złego ducha, wiodą po drodze zewnętrznego powodzenia nad brzeg przepaści. Wszystkie te straszne gadziny, które Zachód wypuścił na świat boży, wrócą do niego; będą mu zagrażać i pędzić go do coraz większych zbrojeń, a on nie znajdzie pokoju, o wszystkiem zapomni i o niczem innem nie będzie myślał, jak tylko o niebezpieczeństwie, które dla innych zgotował, a które swem ostrzem weń godzi. Tej polityce djabła poświęca on swoje kraje. Żywi się zabitymi i tyje tak długo, dopóki trupy są świeże; lecz i one zgniją ostatecznie i wszczną dzieło zemsty, roznosząc nieczyste materje na wszystkie strony, zatruwając siły żywotne, które czerpią z nich swoje korzenie. Japonja posiadała wielkie zasoby ludzkości, entuzjazm dla bohaterstwa i piękności, podziwu godną siłę opanowania siebie samego i niezwykłą moc wypowiadania swej istoty w sztuce; narody jednak Zachodu nie miały przed nią tak długo poważania, dopóki im nie pokazała, że krwiożercze psy szatana chowają się nietylko w szlachtuzach Europy, lecz, że można je również tresować i sycić nędzą ludzką w Japonji. Uznają Japonję tylko dlatego za równą sobie, bo wierzą, że i Japonja znajduje się w posiadaniu klucza, który może otworzyć wszystkie groble piekielne i zalać powodzią piękną tę ziemię na każde skinienie. Szanują Japonję, ponieważ przekonali się, że i ona potrafi odtańczyć szatański taniec rozboju, mordu i gwałtu, nie dbając wcale o to, że cały świat wali się w gruzy. Wiemy, że tylko moralnie niedojrzały człowiek boi się gniewu Boga, ponieważ lęka się Jego podstępu. Lecz czy to jest ideał człowieka, ku któremu możemy z dumą spoglądać? Jeżeli po wiekach cywilizacji ludy obawiają się siebie, niczem nocą łupu szukające drapieżne zwierzęta, jeżeli przymykają niegościnnie drzwi swoje, a tylko się łączą do napadu i obrony, jeżeli kryją w pieczarach swe tajemnice handlowe, państwowe i wojskowe, jeżeli ku ułagodzeniu psów szczekających rzucają mięso innych, do nich nie należące, jeżeli przemocą przeszkadzają ludom upadłym w podźwignięciu się, jeżeli widzą swe własne niebezpieczeństwo li w słabości całej reszty ludzkości, jeżeli ludy słabsze darzą prawicą religją, a łupią je lewicą — czy jest to coś takiego, co mogłoby zazdrość w nas wzniecić? Czy mamy zgiąć nasze kolano przed duchem tej cywilizacji, co sieje szeroko i daleko, po całym świecie ziarno trwogi, żądzy i nieufności, co głosi kłamstwa pompatyczne o swojej miłości pokoju, o swej dobrej woli i ogólnem braterstwie? Czy możemy podążać bez niechęci w sercu na targ Zachodu, ażeby wymienić nasze dziedzictwo za cudzoziemskie wyroby? Wiem, jak trudno jest poznać siebie samego, wiem, że człowiek upity przeczy namiętnie temu, że jest pijany; lecz sam Zachód myśli z troską o swoich słabościach i szuka środków leczniczych. Podobny jest do żarłoka, co nie może zdobyć się na to, by przestać się objadać i jest na tyle głupi, by pocieszać się nadzieją, że lekarstwa zaradzą jego złemu trawieniu. Europa nie okazuje wcale chęci, żeby porzucić swą nieludzką politykę oraz wszystkie te nizkie namiętności, które z nią się łączą; wierzy tylko w zmianę systemu, a nie w zmianę serca.
I my chcemy sobie przyswoić ich maszyny, nie sercem jednak, a mózgiem. Wypróbujemy je i wybudujemy dla nich szopy, lecz nie wpuścimy ich do naszych domów i do naszych świątyń. Istnieją narody, czcące zwierzęta, które zabijają; możemy od nich kupować mięso, jeżeli jesteśmy głodni, lecz kultu od nich nie przyjmiemy. Nie wolno nam zatruwać serc naszych dzieci zabobonem, że interes jest interesem, wojna wojną, a polityka polityką. Musimy wiedzieć, że interes musi być ludziom czemś więcej, niż samym interesem, tak samo jak wojna i polityka. Mieliście własny przemysł w Japonji; do jakiego stopnia był on uczciwy i wytrawny, to dostrzec można po jego wyrobach, po ich wytworności i wytrzymałości, po sumiennem wykonaniu szczegółów, których się przy kupnie nawet nie zauważa. Lecz zamieć oszustwa wtargnęła i do waszego kraju z tej części świata, gdzie interes jest tylko interesem, a gdzie się przestrzega uczciwości tylko dlatego, że jest ona najkorzystniejszą polityką. Czy nie ogarnął was wstyd, gdy widzieliście, jak to reklamy pokrywają nietylko całe miasta kłamstwami i przesadą, lecz nawet docierają i do zielonych pól, gdzie rolnik uczciwie pracuje i z szczytu pagórka wita pierwsze czyste światło poranka? Łatwo jest coraz bardziej przytępiać nasz zmysł uczciwości i naszą wrażliwość. Kłamstwo w imieniu handlu, polityki i patrjotyzmu przechadza się dumnie po świecie, a każdy protest przeciw jego wnikaniu we wszystkie pory naszego życia, uważa się za czułostkowość, niegodną prawdziwego męża.
Dojdzie do tego, że potomkowie owych bohaterów, co nie złamaliby słowa, choćby to życiem mieli przepłacić, owych ludzi, którzy uważali za rzecz haniebną oszukiwać kogoś w chęci zysku, a klęskę przenosili nad niesławne zwycięstwo — że ci potomkowie posługiwać się będa gorliwie kłamstwem i ciągnąć z tego korzyści. Stanie się to pod wrażeniem słowa „nowoczesne“. Skoro jednak pożyteczność jest nowoczesna, to piękność jest wieczna; skoro nizkie samolubstwo jest nowoczesne, to ideały ludzkie nie są nowym wynalazkiem. Bądźmy przekonani, że ta nowoczesna zręczność, która okrawywa człowieka i kaleczy go dla metod i maszyn, nie doczeka się nigdy starości.
Usiłując uwolnić się od zbyt wybujałych roszczeń Europy, i od naszego własnego zaślepienia, możemy łatwo popaść w ostateczność przeciwną i dając się uwieść ogólnej nieufności do Zachodu, uczynić uszy nasze głuchemi na prawdę. Skoro nam uda się nawet uwolnić od omamy, odpędza nas reakcja zawsze tak daleko od rzeczywistości jak daleko zapędził nas poryw szaleństwa. Musimy osiągnąć z powrotem nasz zwyczajny sposób myślenia, przy pomocy którego moglibyśmy widzieć jasno i potrafilibyśmy uniknąć grożących niebezpieczeństw. Jesteśmy z przyrodzenia skłonni odpłacać Europie pięknem za nadobne, pogardę wynagradzać pogardą, zło złem. Lecz znaczyłoby to naśladować najciemniejsze strony charakteru Europy, objawiające się w jej postępowaniu wobec ludów, które określa mianem rasy żółtej czy czerwonej, brunatnej czy czarnej. (Tu zresztą jest punkt, gdzie my ludy Wschodu musimy się uznać równie winnymi; pogardzaliśmy bowiem zawsze i obchodziliśmy się okrutnie z ludźmi, którzy byli innej barwy, innej wiary, innego stanu, jak my). A tylko dlatego, że obawiamy się własnej niemocy, która ulega widokowi siły, pragniemy zastąpić ją inną niemocą, która uczyniłaby nas ślepymi na to, co jest prawdziwą chwałą Zachodu. Dopiero wówczas, gdy poznamy rzeczywiście tę Europę, co jest wielka i dobra, będziemy mogli bronić się z powodzeniem przed tą Europą, która jest zła i chciwa. Łacno wydaje człowiek niesprawiedliwe sądy, jeżeli stoi w obliczu ludzkiej niewoli; łacno staje się pesymistą, jeżeli serce cierpi. Lecz ten tylko może zwątpić o ludzkości, kto straci wiarę w wyższe moce, co ożywiają w nim siłę w chwili największej niemocy, co wydobywają na jaw z ruin nowe życie. Nie wolno nam zapominać że i na Zachodzie istnieje żywotna dusza, która toczy cichą walkę z olbrzymiemi organizacjami, pod których kołami giną zdruzgotani mężczyźni, kobiety i dzieci. Ich mechanizm nie zna bowiem prawd duchowych i ludzkich. Zachód posiada żywą duszę, której uczucie nie da się całkiem przytępić przez niebezpieczne przyzwyczajenie bezwzględnego postępywania wobec ludów, dla których niema się sympatji. Zachód nie byłby mógł wznieść się na te wyżyny, gdyby siła jego była jeno siłą dzikiego zwierza lub maszyny. To co jest boskie w jego sercu, cierpi pod temi ranami, które ręka jego zadaje światu, — z tej boleści jego lepszej natury płynie ów tajemniczy balsam, który wszystkie te rany wygoi. Ciągle walczył on z sobą samym i rozbijał kajdany, które jego własne ręce nakładały na bezwładne członki; jeżeli pokonywał orężnie jakiś wielki naród i dawał mu truciznę do picia li dla marnego zysku, to przecież budziła się w nim później świadomość niegodności tego czynu i wówczas usiłował go naprawić. To świadczy dowodnie, że w miejscach na pozór pustynnych i jałowych, tryskają niekiedy ukryte źródła ludzkości. To świadczy, że prawdziwe ziarno jego istoty, które przeżyje wszelkie te tchórzostwa i okrucieństwa, nie jest samolubstwem, a podziwem przed bezinteresownemu ideałami. Uczynilibyśmy krzywdę zarówno Europie, jak i sobie, gdybyśmy twierdzili, że Zachód opętał nowoczesny Wschód samem tylko wystawieniem na pokaz swojej potęgi. Poprzez dym armat i proch jarmarków jaśniało światło jego etycznej istoty i przyniosło nam w darze ideał duchowej wolności, która ma głębsze podstawy, jak towarzyskie konwenanse, a której polem działania jest cały świat.
Wschód przeczuł instynktownie mimo swoją niechęć, że może się wiele nauczyć od Europy i to nietylko tam, gdzie idzie o materjalne środki jej mocy, lecz także o źródła wewnętrzne, które są częścią ducha i etycznej istoty człowieka. Europa nauczyła nas, że obok obowiązków wobec rodziny i szczepu, mamy obowiązki wyższe, bo wobec ludzkości; nauczyła nas świętości prawa, które czyni społeczeństwo niezawisłem od grymasów jednostki, które zapewnia trwały postęp, a wszystkim ludziom we wszystkich położeniach równą sprawiedliwość. Nadewszystko dzierżyła Europa wysoko wśród cierpień walk wiekowych sztandar wolności, wolności sumienia, wolności myśli i czynu, wolności ideałów w sztuce i literaturze. Właśnie dlatego, że Europa zyskała sobie naszą cześć głęboką, stała się dla nas tak niebezpieczna tam, gdzie jest słaba i fałszywa, — niebezpieczna jak trucizna, wmięszana w najlepszą potrawę. Istnieje jedyny ratunek dla nas, w którym możemy pokładać nadzieje; możemy wezwać Europę, ażeby stała się naszym sprzymierzeńcem w walce przeciw upiorom, gwałtom i bezprawiom; dlatego, że zawsze wysoko dzierżyła sztandar idei etycznej, którą ją mierzyliśmy i od której odpadła możemy zapozwać ją przed jej własny sąd i zawstydzić ją. Wstyd taki będzie znakiem prawdziwie szlachetnej dumy.
A jednak obawiamy się, że trucizna będzie działać silniej, niźli potrawa i że to, co dziś objawia się jako moc, nie jest dowodem zdrowia, lecz jego przeciwieństwem. Obawiamy się, że zło, przybierając tak olbrzymie kształty, wywierać będzie szczególnie złowieszczy urok i że choć z powodu swego nienormalnego stosunku straci kiedyś równowagę, narobi przecież przed swoim upadkiem tyle nieszczęścia, że nie da się ono naprawić.
Dlatego błagam was, miejcie silną wiarę i jasny umysł, ażebyście mogli dojrzeć, że ociężały gmach dzisiejszego postępu, skuty żelaznemi kleszczami pożyteczności i toczący się na kołach ambicji, nie wytrzyma już długo. Przyjdzie z pewnością do zderzeń, gdyż musi on się poruszać wzdłuż szyn organizacji i dowoli nie może wybierać swej drogi; a jeżeli wykolei się kiedyś, wykolei się wraz z nim cały pociąg. I przyjdzie dzień, kiedy rozpadnie się w gruzy i stanie się przeszkodą ruchu świata. Czy oznaki tego nie są już dziś dostrzegalne? Czy nie słyszymy głosu, co się dobywa poprzez zgiełk wojny, poprzez krzyk nienawiści, poprzez biadanie rozpaczy, poprzez wirowiska nieopisanego brudu, który zebrał się na gruncie cywilizacji w ciągu całych wieków, głosu, oznajmiającego duszy naszej, że wieża narodowego sobkowstwa, co patrjotyzmem się mieni i chorągwią zdrady zuchwale ku niebu powiewa, drży już w posadach i że wnet wśród straszliwego łoskotu się rozpadnie, własną masą ku ziemi powalona, tak, że jej chorągiew będzie lizać proch ziemi, a światło jej zgaśnie? Bracia moi, jeżeli czerwone płomienie tego ogromnego pożaru, sycząc wzbiją śmiech swój ku gwiazdom, ufajcie wówczas gwiazdom, a nie niszczącemu ogniowi. Bo wtedy, kiedy ten pożar sam się zdławi i zgaśnie a tylko popielisko jako pamiątkę po sobie zostawi, zaświta od nowa wieczne światło Wschodu, gdzie wzięły swój początek dzieje ludzkie. A kto wie, czy ten dzień już nie świta, czy nie wzeszło już słońce na Azji widnokręgu? Jeżeli tak, to podobnie jak pieśniarze moich przodków witam ten brzask wschodniego słońca, co przeznaczone jest, ażeby świat cały rozjaśnić.
Wiem, że głos mój jest za słaby, bym mógł się wznieść ponad hałas śpieszącego się świata, wiem, że łatwo jest krzyknąć każdemu ulicznikowi za mną, żem „niepraktyczny“. I słowo to przywrze się do mnie i zmyć się nie da, a mnie pośmiewiskiem wszystkich szanujących się ludzi uczyni. Wiem, jakie niebezpieczeństwo grozi od prostackiego tłumu każdemu, kogo nazwą idealistą, dziś, gdy trony swoją godność straciły, prorocy przeżytkiem się stali, a krzyk jarmarku przygłuszył wszystkie inne głosy. Lecz kiedy raz stałem na krańcach miasta Jokahamy, pyszniącego się swojemi nowoczesnemi urządzeniami i widziałem, jak słońce nurzało się powoli w morzu Południa, kiedy widziałem, jak otoczon złotą aureolą widnokręgu bladł wielki Fudżijama, niejako Bóg własnym blaskiem odurzony — wtedy poprzez milczenie wieczoru doszła muzyka wieczności mych uszu, a ja pojąłem, że niebo i ziemia z całą swą pięknością są po stronie poetów i idealistów, a nie kramarzy, co swoją grubiańską pogardą dla wszelkiego uczucia się pysznią; pojąłem, że człowiek, choć na chwilę zapomniał o swoim boskim początku, znowu sobie przypomni, że niebo jest w stałej styczności z ziemią i że jej nie wyda na pastwę żarłocznym wilkom naszego czasu.




O nacjonaliźmie w Indjach.

Polityka nie jest prawdziwem powołaniem Indji; jest niem rozwiązanie zagadnień społecznych. Dotyczy to nietylko Indji, lecz także przeważnej części innych ludów. Na Zachodzie zdobyła sobie polityka przemożny wpływ na ideały, my zaś Hindusi usiłowaliśmy pójść za ich przykładem. Musimy jednak o tem pamiętać, że w Europie kultura sama przez się musiała nabrać charakteru politycznej i handlowej zaczepności, gdyż ludność tamtejsza jest pod względem rasy jednolita, a przyroda nie zaspakaja potrzeb mieszkańców. Z jednej strony nie napotykali Europejczycy na żadne trudności wewnętrzne, z drugiej zaś mieli do czynienia z sąsiadami, którzy byli silni i drapieżni. Dlatego mogło się im wydawać, że jedynem ich zadaniem, jest trzymać się na wewnątrz razem, na zewnątrz zaś przywdziać czujną i nieprzyjazną minę. W dawnych czasach łączyli się z sobą, ażeby rabować, dzisiaj duch, który wśród nich panuje, jest ten sam, łączą się, by cały świat uczynić polem wyzysku.
Od samego zarania swoich dziejów, miały Indje przed sobą ustawicznie to samo zadanie — rozwiązanie zagadnienia rasowego. Każdy lud musi uświadomić sobie swoje powołanie, a nam Hindusom nie wolno o tem zapomnieć, że będzie to tylko przyznaniem się do niemocy, jeżeli będziemy usiłowali zajmywać się polityką, tylko dlatego, ponieważ nie jesteśmy zdolni dokonać tego zadania, jakiem nas obarczyło przeznaczenie.
To samo zagadnienie rasowe, które usiłowaliśmy przez tyle wieków u nas rozwiązać i wy Amerykanie będziecie musieli rozwiązać. Wielu ludzi w waszym kraju zapytuje mnie, jak się przedstawia w Indjach sprawa różnic kastowych. Ilekroć pytają mnie o to, czynią to w poczuciu wyższości. Korci mnie tedy zawsze postawić naszym amerykańskim krytykom to samo pytanie z małą tylko zmianą: „Co uczyniliście z Indjanami i Murzynami"? Bo w odniesieniu do nich, nie potrafiliście chyba wznieść się ponad ducha kastowości. Uciekliście się do okrutnych sposobów, ażeby trzymać inne szczepy w należytem oddaleniu od siebie. Jak długo nie rozwiązaliście w Ameryce tego zagadnienia, tak długo nie macie prawa pytać się Indji.
Mimo to wbrew wielkim trudniościom Indje przecież coś uczyniły. Starały się bowiem uzgodnić z sobą szczepy, pozostawić im ich istotne różnice, a przecież stworzyć dla nich wszystkich pewną wspólną podstawę. Podstawę tę znaleźli nasi święci mężowie jak Nanak, Kabir, Czajtanja i inni, którzy szerzyli wśród wszystkich szczepów wiarę w jednego i tego samego Boga.
Znajdując rozwiązanie tego zagadnienia, przyczynimy się równocześnie do rozwiązania zagadnienia świata. Bo czem były Indje, tem jest obecnie cały świat. Dzięki zdobyczom technicznym zaczyna świat stawać się jednym, jedynym krajem. Wskutek tego nadchodzi chwila, kiedy musicie znaleść podstawę dla waszej wspólności, która nie będzie mogła mieć żadną miarą charakteru politycznego. Jeżeli Indje rozwiążą u siebie to zadanie, uczynią to zarazem dla całej ludzkości. Istnieje wogóle tylko jeden rodzaj dziejów — dzieje człowieka. Dzieje ludów są tylko poszczególnemi rozdziałami tej wielkiej historji. My Hindusi będziemy chętnie cierpieć dla tak wielkiej sprawy.
Każda jednostka odznacza się pewnym zasobem samolubstwa. Daje się więc powodować drzemiącemi w sobie popędami zła i popychać się do walki z innymi dla dopięcia swych celów. Istnieją jednak w człowieku również wyższe popędy, jak współczucie i usłużność wobec drugich. Ludzie, którym brak tej wyższej siły etycznej, a którzy wskutek tego nie mogą żyć z innymi w wspólności, muszą albo zginąć, albo żyć w poniżeniu. Tylko te ludy mogą utrzymać się i zdobyć kulturę, u których poczucie wspólności było silnie rozwinięte. Od samego początku dziejów mieli ludzie do wyboru walkę lub zrzeszenie się, egoizm lub altruizm.
W zaraniu naszych dziejów, kiedy granice geograficzne każdego z krajów były niewielkie, a środki komunikacyjne były nieliczne, posiadał również i ten problem stosunkowo mniejsze znaczenie. Wystarczało, jeżeli ludzie dawali wyraz swojemu poczuciu wspólności w granicach swojego państwa. W owych czasach łączyli się z sobą i walczyli z innymi. Było to jednak etyczne poczucie wspólności, które stało się prawdziwą podstawą ich wielkości, na której dopiero rozwinęła się sztuka, nauka i religja. Za dawnych czasów najważniejszą rzeczą dla człowieka była świadomość wspólności rasowej. Ten tylko był zasłużony wobec historji, w którego krew przeszła ta świadomość etyczna.
Najważniejszem zagadnieniem czasów dzisiejszych jest zbliżenie różnych ras do siebie. Stoimy znowu na rozdrożu: pytanie brzmi bowiem: czy różne zespolenia ludów mają nadal się zwalczać, czy też powinny szukać wzpólnej platformy dla porozumienia się i wzajemnej pomocy: czy hasłem ma być wieczna wojna, czy też wspólna praca. Jestem pewny, że ci którzy są obdarzeni etyczną siłą, jaką daje miłość, wierzą w ideał duchowy jedności ludów i nie wiedzą wcale, co to jest wrogość wobec obcych narodów. Posiadają oni natomiast dość zrozumienia i współczucia, by wmyśleć się w położenie innych. Wierzę, że do nich właśnie będą należały przyszłe stulecia. Ci zaś, którzy hodują w sobie instynkt walki i nietolerancji, zginą wkrótce. To jest zagadnienie chwili obecnej, a naszym obowiązkiem jest dać świadectwo naszemu człowieczeństwu przez rozwiązanie go w drodze etycznej. Nie pomogą nam olbrzymie organizacje, służące do napadów na innych, do odpierania ataków i do zdobywania pieniędzy po trupach innych. Przeciwnie, przez swój miażdżący wszystko ciężar, przez olbrzymie nakłady i zabójcze działanie na żywą ludzkość będą groźne jedynie dla naszej siły, wypowiadającej się w pełni życia wyższej kultury.
Kiedy nacjonalizm znajdował się jeszcze w rozwoju, mieściła się etyczna kultura braterstwa w geograficznych granicach, ponieważ granice te były istotnie granicami. Teraz są one jedynie tradycyjnemi linjami, które istnieją tylko w wyobraźni, a które straciły już dawno charakter rzeczywistych przegród. Nadszedł czas, kiedy etyczna natura człowieka musi zacząć całkiem poważnie liczyć się z tym ważnym faktem; w przeciwnym razie nie pozostaje jej nic innego, jak zwątpić o sobie. Pierwszem następstwem tej zmiany był nagły wybuch najniższych namiętności człowieka, chciwości i dzikiej nienawiści. Jeżeli świat pójdzie dalej tą drogą, co dzisiaj, jeżeli zbrojenia wojenne wzmagać się będą w nieskończoność, jeżeli maszyny i składy osnują całą tę piękną ziemię dymem, brudem oraz wszystkiem, co najobrzydliwsze, wtedy w olbrzymim pożarze dokona świat swego żywota. Dlatego musi człowiek wytężyć wszelką siłę miłości i ducha, ażeby stworzyć nowy ład etyczny, wspólny całej ludzkości, a nie tylko pewnym jej częściom. Już dzisiaj rozlega się wołanie, ażeby każdy przygotował siebie i swe otoczenie na brzask nowej epoki, w której człowiek odnajdzie swą duszę w duchowej jedności wszystkich ludzkich stworzeń.
Jeżeli wogóle jest przeznaczeniem Zachodu wznieść się z porosłych chwastem nizin na duchowe szczyty ludzkości, to jestem przekonany, że jest zadaniem Ameryki urzeczywistnić tę nadzieję Boga i ludzkości. Jesteście krajem oczekiwania, pragnącym wzbić się ponad tradycję. Europa ma swoje duchowe przyzwyczajenia i konwenanse. Ameryka natomiast nie jest dotychczas jeszcze niczem skrępowana. Zdaję sobie jasno sprawę, do jakiego stopnia Ameryka jest wolna od wszystkich tradycji przeszłości; chęć zaś ustawicznego eksperymentowania cenię w niej jako dowód młodości. Chwała i wielkość Ameryki opiera się w większej mierze na przyszłości, niż na przeszłości, a każdy, kto tylko posiada zdolność jasnowidzenia, musi kochać Amerykę przyszłości.
Zadaniem Ameryki jest usprawiedliwienie zachodniej kultury wobec Wschodu. Europa straciła wiarę w ludzkość i stała się nieufna i słabowita. Ameryka natomiast nie jest usposobiona pesymistycznie, ani przeżyta. Wszak wiecie dobrze jako lud, że jeżeli posiada się to, co jest dobre, szuka się tego, co lepsze i najlepsze; jeżeli wie się dużo, pragnie się wiedzieć jeszcze więcej. Tradycja i przyzwyczajenie wywołują wprost przeciwnie objawy. Istnieją bowiem takie przyzwyczajenia, które są nietylko hamulcem wskutek swej ociężałej zastygłości, lecz które mają także nieusprawiedliwione wymagania i występują zaczepnie. Są one nietylko murami, lecz również kolczastemi drutami. Europa tak długo znosiła te ogrodzenia z przyzwyczajeń, dopóki one jej szczelnie z wszystkich stron nie zamknęły. Duma u tradycję zapuściła swoje korzenie głęboko w jej sercu. Nie chcę tem samem powiedzieć, że duma ta jest nieuzasadniona. Każdy jednak rodzaj dumy zaślepia ludzi. Podobnie jak przy każdym innym środku podniecającym, objawia się pierwsze jej działanie w pobudzeniu sił żywotnych, przy większej jednak dawce zaciemnia się świadomość i powstaje oszałamiające odurzenie. Serce Europy zastygło, chełpiąc się swoją tradycją. Nietylko nie może zapomnieć, że ona właśnie jest kulturalnym Zachodem, lecz także korzysta z każdej sposobności, ażeby to innym dać do zrozumienia i w ten sposób ich poniżyć. Z tego powodu nie może udzielić Wschodowi tego, co w niej jest najlepsze, ani przyswoić sobie zupełnie tej mądrości, którą Wschód nagromadził w ciągu wieków.
W Ameryce nie miały narodowe przyzwyczajenia i tradycje jeszcze czasu, by wbić swe szpony w wasze serce. Odczuwacie ustawicznie wszelkie swoje wady i skarżycie się, porównywując swój koczowniczy niepokój z ustaloną tradycją Europy, tej Europy, która wystawia tak efektownie na pokaz obraz swojej przeszłości. W obecnym czasie przejściowym, kiedy świta nowy okres kultury i śle swoje wici wszystkim ludom świata, aż po bezkresną przyszłość, wasza niezależność umożliwi wam właśnie usłuchać tego wołania i osiągnąć cel, do którego zdążała Europa, a w wędrówce do którego stanęła w połowie drogi. Dała bowiem odwieść się od wytkniętej drogi przez pychę.
Nie tylko wolność każdej jednostki od przestarzałych sposobów myślenia, lecz także wasze dzieje, pozbawione wszelkich powikłań, któreby je mogły zbrudzić, predystynują was na chorążych przyszłej kultury. Wszystkie narody Europy mają gdzieś w świecie swoje ofiary. To zabija w nich nietylko duchową, lecz również i intelektualną sympatję, jaka jest potrzebna do zrozumienia innych szczepów. Anglicy nie mogą zrozumieć Indji naprawdę, ponieważ duch ich w stosunku do tego kraju nie jest wolny od samolubstwa. Jeżeli porówna się Anglję z Niemcami i Francją, łatwo przekonać się o tem, że posiada ona najmniejszy zasób uczonych którzy zajmują się literaturą i filozofją indyjską z pewnem zrozumieniem i ścisłością. To stawisko, odznaczające się obojętnością i pogardą, jest zupełnie zrozumiałe, jeżeli weźmie się pod uwagę anormalny stosunek między Anglją a Indjami, oparty na dumie narodowej i samolubstwie. A przecież wasza historja wie, co to poświęcenie i bezinteresowność; dlatego mogliście pomóc Japonji, kiedy zapragnęła zachodniej kultury; dlatego mogą Chiny pokładać w was nadzieje w swojem obecnem groźnem jak nigdy dotychczas jeszcze położeniu. Tak, na was ciąży cała odpowiedzialność za wielką przyszłość, ponieważ nie wstrzymują was drapieżne szpony nieludzkiej przeszłości. Dlatego musi Ameryka najbardziej z wszystkich narodów świata myśleć o przyszłości; musi dbać o to, by jej spojrzenie pozostało niezaciemnione. Jej wiara w ludzkość musi zachować młodzieńczą świeżość i siłę.
Istnieje podobieństwo między Ameryką a Indjami: obydwa kraje muszą stopić różne rasy w jedność.
W moim kraju usiłowaliśmy znaleść to, co wspólne jest wszystkim rasom, na czem można oprzeć ich prawdziwą jedność. Naród, który chciałby oprzeć tę jedność na porozumieniu wyłącznie politycznem lub gospodarczem, dojdzie wnet do przekonania, że porozumienie takie jest niewystarczające. Myślący i wpływowi ludzie odkryją źródło duchowej jedności, wytworzą sobie w głowie jej obraz i wieścić go będą swojemu ludowi.
Indje nie miały nigdy pociągu do nacjonalizmu. Jakkolwiek uczono mnie od maleńkości, że czczenie bożka nacjonalizmu jest rzeczą lepszą od wiary w Boga i ludzkość, to przecież nigdy te nauki we mnie się nie zakorzeniły. Jestem pewny, że moi ziomkowie hiduscy zyskują tylko na walce z nauką, która głosi, że kraj jest ważniejszy od ideału człowieczeństwa.
Wykształcony Hindus usiłuje dzisiaj wyciągnąć nauki z historji, które są wprost sprzeczne z naukami naszych przodków. Tak, Wschód pragnął przywłaszczyć sobie historję, która nie jest wcale wynikiem jego własnego życia. Japonji naprzykład zdaje się, że potęga jej wzrasta, jeżeli przyjmuje europejskie metody; skoro jednak roztrwoni swoje własne dziedzictwo, nie pozostanie jej nic innego, jak tylko wypożyczona broń zewnętrznej kultury; swego rozwoju nie będzie bowiem zawdzięczać sobie.
Europa posiada przeszłość. Siła jej polega na historji. My Hindusi musimy pojąć, że nie możemy uznać dziejów innego ludu za nasze dzieje, że popełniamy samobójstwo, jeżeli odrzucamy nasze własne dzieje. Kto sztucznie nakłada na swoje życie coś obcego, ten dusi je i przygniata.
Dlatego uważam współzawodnictwo z kulturą zachodnią w jej własnych dziedzinach za niekorzystne dla innych. Jeżeli nie opuścimy wytyczonej nam przez przeznaczenie linji, wtedy stokrotnie zostaną wynagrodzone wszystkie oszczerstwa, jakiemi nas się obrzuca.
Istnieją nauki, które zaprawiają nas do duchowej pracy. Są one pożyteczne, a wyuczenie się ich i stosowanie jest połączone z korzyścią. Istnieją jednak i inne, które dotykają głębiej naszej istoty i zmieniają kierunek naszego życia. Zanim postanowimy je sobie przyswoić i opłacić ich nabycie własnem dziedzictwem, musimy przystanąć i gruntownie się namyślić. Są w dziejach ludzkości okresy, kiedy potężne zdarzenia olśniewają nas jak sztuczne ognie swą siłą i szybkością. Szydzą one nietylko ze skromnych lamp naszego domu, lecz również z wiecznych gwiazd. Niech jednak ta ich wyższość nie skłania was do odrzucenia waszych lamp. Znoście cierpliwie obecną hańbę, zawsze pamiętni, że te ognie sztuczne, jakkolwiek jarzą się jasno, są krótkotrwałe z powodu wielkiej siły wybuchowej, która jest przyczyną ich jasności, lecz również i ich szybkiego zagasania. Zużywają zbyt wielką ilość energji i substancji w stosunku do tego, co mogą zdziałać.
W każdym razie zawdzięczają nasze ideały swoje powstanie naszej własnej historji; jeżeli zechcemy uczynić z nich ognie sztuczne, wypadną bardzo nędznie, ponieważ są z innej materji jak wasze, podobnie jak wasz ideał etyczny jest różny od naszego. Jeżeli chcielibyśmy wymienić wszystko, co posiadamy na polityczny nacjonalizm, byłoby to taką samą niedo­rzecznością, jak gdyby Szwajcarja postawiła wszystko na jedną kartę, byle tylko zbudować flotę, która mogłaby współzawodniczyć z flotą angielską. Błąd, który ustawicznie popełniamy, polega na tem, że sądzimy, że istnieje tylko jedna droga do wielkości — ta droga, którą kroczy ku naszemu wielkiemu żalowi obecnie Zachód, a na której przewodnikiem jest niesłychana zarozumiałość.
Musimy utwierdzić się w tem przekonaniu, że przed nami leży przyszłość i że przyszłość, która nas czeka będzie zasobna nietylko w rzeczy, lecz również i w etyczne ideały. Jest bowiem przywilejem człowieka pracować na owoce, których nie może zaraz zabrać. Nie wolno mu dać się kierować powodzeniem chwili lub ostrożną, ograniczoną ściśle przeszłością, a jedynie bezkresną przyszłością, kryjącą w zanadrzu najwyższe ideały.
Musimy uświadomić sobie, że była to boska opatrzność, która przywiodła Zachód do Indji. Musi przyjść ktoś, kto udostępni Zachodowi zrozumienie Wschodu i pouczy go, że i Wschód musi wziąć udział w dziejach kultury. Indje nie przychodzą jako żebrak do Zachodu. A gdyby nawet Zachód miał być o tem przekonany, to przecież nie radzę wam, wzgardzić zachodnią kulturą i dumnie się odosabniać. Nie, raczej połączmy się z nim najtrwalszemi węzłami. Jeżeli opatrzność wybrała Anglję, ażeby stworzyła ten związek wewnętrzny i nim kierowała, w takim razie słaniam się przed nią kornie. Wierzę niezachwianie w ludzką kulturę, wierzę też, że Zachód zrozumie swoje prawdziwe przeznaczenie. Mówię z goryczą o zachodniej kulturze, kiedy widzę, jak sprzeniewierza się swojemu powołaniu i przeciwdziała swojemu właściwemu celowi. Zachodowi nie wolno stać się przekleństwem ludzkości przez zużywanie swej siły dla celów samolubnych. Jego powołaniem jest pouczać niewiedzących i wspomagać słabych, bronić się przed niebezpieczeństwem, jakie grozi zawsze silnemu, ilekroć słaby wzmoży się na tyle na siłach, by móc się oprzeć jego naporowi. Nie wolno mu głosić, że materjalizm to najwyższe i ostateczne dobro. Musi dojść do poznania, że tylko wtedy zasłuży się wobec ludzkości, jeżeli wyzwoli ducha z więzów materji.
Nie zwracam się przeciwko żadnemu z narodów, lecz przeciwko narodowi wogóle! Bo czemże jest naród?
Jest to cały lud, występujący jako zorganizowana potęga. Organizacja ta zmierza ustawicznie do tego, ażeby uczynić ludność silną i zdolną do działania. A jednak odbiera to ciągłe dążenie do mocy i do zdolności działania siłę wyższej istocie człowieka, która uczyniła go dopiero ofiarnym i twórczym. Jego ofiarność sprzeniewierza się wskutek tego swemu właściwemu, etycznemu i żywotnemu celowi i marnuje się w walce o byt organizacji. Jest to dla ludzkości niebezpieczne w wysokim stopniu, gdyż osiągniecie tego celu zastępuje człowiekowi ku jego zupełnemu zadowoleniu rozwój etyczny. Jego sumienie uspakaja się, zwala całą odpowiedzialność na maszynę, która jest tworem jego rozumu, a nie jego doskonałej, etycznej osobistości. Stąd to pochodzi, że lud, który miłuje wolność, pozostawia przy życiu instytucję niewolnictwa, dumny, że speł­nił swój obowiązek. Ludzie sprawiedliwi z natury, potrafią być okrutnie niesprawiedliwi tak w swych dziełach, jak i w swym sposobie myślenia. Są bowiem przekonani, że pomagają ludziom tylko do tego, na co ci zasługują. Ludzie, którzy są zresztą uczciwi, mogą, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, co czynią, odbierać innym ich prawo do wyższego rozwoju, twierdząc, że ci, którzy zostali przez nich pokrzywdzeni, nie zasługiwali na nic lepszego. Mieliśmy sposobność zauważyć już w życiu codziennem, jak bezwzględnymi czynią ludzi dobrych z natury małe organizacje handlowe i zawodowe. Teraz przedstawmy sobie, do jakiej katastrofy dojdzie w świecie etycznym, jeżeli całe ludy będą się organizować z szalonem pośpiechem, by zdobyć potęgę i bogactwa.
Nacjonalizm jest bardzo groźnem niebezpieczeństwem. Od wielu lat jest przyczyną wszystkich cierpień Indji. Ponieważ jesteśmy rządzeni przez naród o zabarwieniu wyłącznie politycznem, usiłowaliśmy wbrew dziedzictwu naszej przeszłości wmówić w siebie, że i my mamy może jakieś polityczne zadanie.
Istnieją w Indjach różne stronnictwa o różnych ideałach. Niektóre dążą do politycznej niezawisłości. Inne sądzą, że jeszcze za wcześnie na to, żądają natomiast, by Indje otrzymały wszelkie prawa angielskich kolonji. Celem ich jest jak najszerzej pojęty samorząd.
Kiedy w Indjach zrodził się ruch polityczny, nie było jeszcze walk stronnictw, jak dzisiaj. Była jedna tylko partja, zwana indyjskim kongresem. Nie miała właściwie żadnego programu; występywała przeciwko niektórym nadużyciom i żądała od rządu ich usunięcia. Zdążała do otrzymania większej ilości przedstawicieli w rządzie i większej swobody w zarządzie gminnym. Walczyła o same drobnostki, brak jej było twórczego ideału. Dlatego nie mogłem entuzjazmować się jej sposobem postępowania. Byłem przekonany, że Indjom potrzeba przedewszystkiem twórczej, samodzielnej pracy. Przy tej pracy musimy przyjąć pełną odpowiedzialność na siebie; nie wolno nam ustać w spełnianiu naszych obowiązków i to nawet w paszczy ciemięzcy. W ten tylko sposób możemy odnosić moralne zwycięstwa nawet wśród cierpień i niepowodzeń. Musimy dowieść tym, którzy nami rządzą, że posiadamy dość wytrwałości, by cierpieć dla prawdy. Jeżeli tego nie potrafimy, nie pozostanie nam nic innego, jak tylko pójść na żebry. Byłoby to zgubne dla nas, gdybyśmy otrzymali zaraz te dary, o które prosimy. Zawsze mówiłem moim ziomkom, że powinni zjednoczyć się, nie jednak po to, by żebrać, lecz aby stwarzać podstawy dla ucieleśnienia naszego ducha samoofiary.
Indyjski kongres stracił wnet cały wpływ, ponieważ lud przekonał się dowodnie, jak bezskuteczna jest połowiczność jego politycznych zamierzeń. Stronnictwo rozpadło się. Pojawili się radykali, którzy zarzucili dotychczasową metodę proszenia — najłatwiejszą metodę, o ile chodzi o pozbycie się odpowiedzialności wobec swego kraju — i wystąpili z hasłem zupełnej swobody działania. Ich ideały opierały się o historję Zachodu. Brak im było zrozumienia dla problematów, właściwych tylko Indjom. Przeoczyli zupełnie jasny fakt, że nasze społeczeństwo nie nadaje się do podjęcia współzawodnictwa z innemi ludami. Co stanie się z nami, jeżeli Anglicy będą musieli ustąpić z Indji? Staniemy się wówczas łupem innych narodów. Nasze społeczne bolączki przez to z pewnością nie zagoją się. Nasze cele są następujące: musimy zdobyć się wreszcie na zerwanie z obyczajami społecznemi i ideałami, które nam odbierają poważanie przed sobą i uzależniają nas od tych, którzy nami rządzą — z systemem kastowym i z ślepem, leniwem przyzwyczajeniem zdawania się na powagę tradycji, sprzeczną dzisiaj ze zdrowym rozsądkiem.
Zwracam wam jeszcze raz uwagę na trudności, z jakiemi musiały walczyć Indje. Zadaniem ich było rozwiązanie na małą skalę problemu świata. Indje są zbyt rozprzestrzenione i mieszczą zbyt wielką ilość najrozmaitszych ras. Są jakby geograficznym magazynem, do którego wstawiono wiele krajów. Są skrajnem przeciwieństwem tego, czem jest Europa w rzeczywistości, a mianowicie jednym krajem rozpadającym się na wiele krajów. Przeto miała Europa podwójną korzyść przy swoim rozwoju: siłę wielkości i siłę jedności. Indje są natomiast z natury wielością, a z przypadku tylko jednością. Dlatego cierpiały zawsze pod luźnem zespoleniem wielkości i pod niemocą jedności. Prawdziwa jedność podobna jest do okrągłej kuli; toczy się ona bez wpływu z zewnątrz i z łatwością znosi swój ciężar; wielość natomiast jest rzeczą o znacznej ilości rogów i kantów, którą trzeba ciągnąć i pchać naprzód wielkim nakładem siły. Trzeba dodać jeszcze na usprawiedliwienie Indji, że nie one same stworzyły tę wielość; stanęły wobec niej jako faktu dokonanego, tuż u zarania swych dziejów. Europa ułatwiła sobie rozwiązanie tego problematu w Ameryce i Australji w ten sposób, że wytępiła ona prawie zupełnie ludność tamtejszą. Jeszcze dzisiaj można zauważyć u Europejczyków ślady tej dążności tępienia. Przejawia się w niegościnnem wykluczaniu tych, którzy jako obcy przyszli do krajów, którymi Europejczycy władają. Indje godziły się natomiast od samego początku z wielością ras, a cała historja Indji jest odbiciem ducha tolerancji.
Tu należy szukać również uzasadnienia dla systemu kastowego. Indje usiłowały zawsze stworzyć społeczną jedność, zespalającą wszystkie te różne ludy, a pozostawiającą im przecież swobodę zachowania istniejących różnic. Związek ów był możliwie najluźniejszy, a mimo to tak silny, jak tylko na to pozwalały stosunki. W ten sposób powstało coś w rodzaju Stanów Zjednoczonych o wspólnej nazwie: hinduizm.
Indje czuły, że różnice rasowe muszą istnieć i powinny pozostać, jakkolwiek pociągają za sobą przykre skutki. Wiedziały bowiem dobrze, że nie można wtłoczyć przyrody w ciasne granice, nie przypłacając tego najdroższemi dobrami. Co do tego miały Indje słuszność; zapomniały jednak o tem, że różnice dzielące ludzi nie są górami, które stoją zawsze na jednem i tem samem miejscu; zapomniały, że granice płyną wraz z prądem życia, zmieniając co chwila bieg, postać i wielkość.
Indje, wprowadzając podział na kasty, uznały różnice, zapoznały zaś zmienność, która jest prawem życia. Usiłując uniknąć starć, wzniosły przegrody z nieruchomych wałów. Zapewniły wprawdzie w ten sposób licznym szczepom ujemne dobrodziejstwo ładu i spokoju, odebrały im jednak równocześnie pozytywną możność swobodnego ruchu i rozprzestrzeniania się. Poszły śladem przyrody, tam gdzie ona stworzyła granice, przeciwstawiły się jednak jej tam, gdzie szło o zmianę tych różnic w ich wiecznej grze twórczej. Zadośćuczyniły różnorodności życia, lecz sprzeniewierzyły się prawu wiecznego ruchu. Dlatego uleciało życie z ich systemu społecznego, a Indje czczą obecnie zamiast życia wspaniałą klatkę o wielu przegrodach, w których chciały uwięzić życie.
To samo działo się, gdy Indje usiłowały uniknąć starcia różnych interesów handlowych. Przeznaczyły pewne rękodzieła i pewne zawody pewnym kastom. Skutkiem tego było zupełne usunięcie wiecznej zazdrości i zawiśc współzawodnictwa, — współzawodnictwa, pociągającego za sobą okrucieństwo i zatrutą atmosferę kłamstwa i oszustwa. Lecz i tu uzależniły Indje wszystko od prawa dziedzictwa, zapominając zupełnie o prawie zmienności. Tą drogą dokonała się przemiana sztuki w rzemiosło, a twórczej siły w najzwyklejszą zręczność.
O jednym fakcie zapomina zawsze Zachód, a mianowicie o tem, że Indje tworząc system kastowy, próbowały z wielką powagą i w pełnem poczuciu ciążącej na nich odpowiedzialności rozwiązać problem rasowy. Starały się niedopuścić do starcia się ras ze sobą i usiłowały zapewnić każdej rasie swobodę w obrębie jej granic. Co prawda, nie udało się to Indjom w pełnej mierze. Jedno jednak musicie przyznać; że Zachód, który, o ile chodzi o jednolitość rasy, znajduje się w znacznie korzystniejszem położeniu niż my, nie zajmywał się nigdy tem zagadnieniem, a postawiony w jego obliczu, załatwiał się z niem krótko, nie zwracając nań wogóle uwagi. Czyni to również dzisiaj, trzymając Azjatów w należytem oddaleniu od wybrzeży tego kraju i uniemożliwiając im zarabiać na utrzymanie w sposób uczciwy. Wpuszczacie ich do wielu ważnych kolonji tylko pod tym warunkiem, że będą spełniali służbę drwali i wodonoszów. Zamykacie przed obcymi swoje bramy, poniżacie ich, czynicie z nich niewolników. To jest wasz sposób rozwiązania zagadnienia rasowego. Musicie przyznać, że jakkolwiek ten sposób rozwiązania sprawy może być dla was korzystny, to przecież nie zawdzięcza on swego powstania szlachetnym pobudkom, ale chciwości. Powiadacie: taka jest ludzka natura. Indjom zdawało się również, że znają ludzką naturę, gdy odgradzały różne rasy od siebie ścisłemi granicami społecznemi. Cenne doświadczenie przekonało nas, że ludzka natura nie jest tem, czem się wydaje, lecz że jej istota mieści się w nieskończonych możliwościach. A kiedy lżymy w naszem zacietrzewieniu naturę z powodu jej zniszczonych szat, wtedy szaty te opadają, a my musimy przyznać, że lżyliśmy bóstwo. Poniżenie, na które narażamy innych, powodując się pychą lub samolubstwem, zwraca się swem ostrzem przeciw naszemu własnemu człowieczeństwu — i to jest najstraszniejsza kara, którą odczuwamy dopiero wtedy, gdy jest już za późno.
Nie stworzyliście jednoczącej wszystko i wszystkich harmonji i to ani w stosunku do innych ludów, ani w stosunkach między poszczególnemi waszemi stanami. Duch walki i współzawodnictwa tratuje w swoim rozpędzie kogo chce i kogo mu się podoba. A że jest on potomkiem chciwości i tyranji, musi zginąć śmiercią gwałtowną. W Indjach podporządkowano wyrób towarów prawu społecznego ładu. Podstawą jego było współdziałanie celem zupełnego zaspokojenia społecznych potrzeb. Na Zachodzie jest konkurencja bodźcem, a zdobycie bogactw celem jednostki. Atoli jednostka odpowiada linji geometrycznej, która posiada tylko jeden wymiar. Brak jej szerokości i wysokości i przeto nie może niczego ani otoczyć, ani trwale trzymać. Dlatego biegnie gdzieś w nieskończoność, zawsze niezadowolona, zawsze czegoś szukając. W swojem bezkresnem przedłużeniu przecina wprawdze inne linje i staje się przyczyną niejednego powikłania, nie przestaje jednak nigdy czuć się odosobniona. Nigdy nie może stać się ideałem pełni.
Jeżeli chodzi o nasze pożądania płciowe, uznajemy wszyscy pewną granicę. Wiemy, że jeżeli ją przekroczymy, stanie się to kosztem naszego zdrowia. Czyli żądza pieniędzy i wola mocy nie posiada innych granic, jak tylko królestwo śmierci? Czy nie zużywają ludy Zachodu w tych zapustach materjalizmu największych części swych sił żywotnych na to, by stworzyć rzeczy martwe, zamiast ideałów? Czy może być prawdziwa taka kultura, która nie zwraca wcale uwagi na prawo etycznego zdrowia, która nabrzmiewa coraz obrzydliwiej, ponieważ połyka ciągle nowe rzeczy materjalne? W życiu społecznem kiełzna człowiek swoje zachcianki i podporządkowuje je wyższym celom swojej istoty. W życiu gospodarczem natomiast nie zna wasza chciwość żadnych innych przeszkód, jak tylko „podaż“ i „popyt“. Ponieważ dają się one sztucznie przesuwać, może jednostka popuścić dowoli cugli swym pożądaniom. W Indjach były ideały społeczne naszą uździenicą — może nawet wskutek nich zmarniały doszczętnie nasze żądze; na Zachodzie zaś panoszy się duch gospodarczej organizacji, nie uznający żadnego etycznego celu i utrzymujący ludzi w wiecznej pogoni za bogactwem; czy pogoń ta znajdzie kres kiedyś?
Ideały zdążające do urzeczywistnienia się w społecznych urządzeniach, mają cel podwójny. Z jednej strony przeznaczeniem ich jest kiełznać nasze namiętności i żądze, a temsamem umożliwiać nam dalszy, harmonijny rozwój; z drugiej zaś strony rzeczą ich jest wspomagać nas w działaniu, kierowanem bezinteresowną miłością ku naszym bliźnim. Dlatego społeczeństwo jest wyrazem dążeń etycznych i duchowych, będących częścią wyższej istoty człowieka.
Nasze pożywienie jest twórcze, buduje nasze ciało; wino zaś, które podnieca nie jest twórcze. Nasze społeczne ideały stwarzają świat ludzki; jeżeli jednak duch nasz da odwieść się od nich ku żądzy mocy, wtedy żyjemy w stanie upojenia, a tem samem w świecie na opak. Wtedy siła nasza jest zdrowiem, a wolność nasza jest tylko swawolą. Przeto nie może być wolność polityczna tak długo uważana za wolność, jak długo duch nie jest wolny. Automobil nie może mnie obdarzyć swobodą poruszania się, ponieważ jest tylko maszyną. Jeżeli sam jestem wolny, mogę używać automobilu dzięki mojej wolności.
Nie wolno nam zapominać, że ludzie, którzy osiągnęli polityczną wolność, nie są wolni, a tylko potężni. Namiętności, przewalające się swobodnie w ich wnętrzu, wytwarzają olbrzymie organizacje niewolnictwa, mieniącego się wolnością. Ci, którzy uważają za cel najwyższy, zdobycie złota, nie zdając sobie wcale sprawy z tego, co czynią, sprzedają swą duszę bogactwu i to raz jednostkom, a drugi raz spółkom. Ci, którzy kochają się w potędze politycznej i którym serce rośnie, gdy mogą rozpostrzeć swe panowanie nad obcemi rasami, odstępują stopniowo swoją wolność i swe człowieczeństwo organizacjom, potrzebnym do trzymania innych ludów w niewoli. W tak zwanych wolnych krajach większość ludów nie jest wolna; mniejszość gna ją bowiem ku celowi, którego ona wcale nie zna. Jest to tylko dlatego możliwe, ponieważ ludzie nie uznają wolności etycznej i duchowej za swój cel ostateczny. Wywołują swą namiętnością olbrzymie wiry, a kiedy omdlewają, upojeni olbrzymią szybkością okrężnego ruchu, myślą, że są wolni. Lecz kara, która ich czeka, dosięgnie ich tak pewnie, jak śmierć, albowiem prawda człowieka jest prawdą etyczną, a jego rzeczywiste wyzwolenie dokonać się może jedynie w duchu.
Większość dzisiejszych hinduskich nacjonalistów mniema, że proces rozwoju naszych społecznych i duchowych ideałów jest już ostatecznie ukończony i że praca zbudowania społeczeństwa jest u nas już od lat tysięcy dokonana. Są tedy zdania, że powinniśmy wytężyć wobec tego wszyskie nasze siły w kierunku polityki. Nie przychodzi nam wcale na myśl, że winą naszej obecnej bezradności jest nasz zły ustrój społeczny, ponieważ nasz nacjonalizm wierzy w to usilnie, że system ten wybudowali i udoskonalili dostatecznie na cały czas przyszły nasi przodkowie, którzy posiadali nadludzki dar przewidywania i nadprzyrodzoną moc dbałości o przyszłe pokolenia. Dlatego przypisujemy winę całej naszej nędzy i nieudolności historycznym zdarzeniom, które zwaliły się na nas od zewnątrz. Dlatego też zdaje się nam, że nasze jedyne zadanie polega na stworzeniu politycznego cudu wolności na wydmach społecznego niewolnictwa. Tak, chcemy powstrzymać bieg naszych własnych dziejów i zapożyczyć mocy u źródeł historji innych ludów.
Ci pomiędzy nami, którzy dali się uwieść szaleństwu, że polityczna wolność wyzwoli nas, przyjęli nauki Zachodu jakoby ewangelję jaką i stracili wiarę w ludzkość. Pamiętajmy, że każda słabość społeczna, której nie leczymy może stać się w polityce przyczyną niebezpieczeństw. Ta sama bierność której ulegamy w sprawach społecznych, trzymając się form martwych, wybuduje w polityce dokoła nas niewzruszalne mury więzienne. Skąpstwo, przejawiające się w nakładaniu przez nas na wielką część społeczeństwa jarzma niższości, wystąpi w polityce w postaci tyranji i niesprawiedliwości. Jeżeli nacjonaliści nasi mówią o swych ideałach, zapominają o tem, że nacjonalizmowi brak u nas podstaw. Ci sami ludzie, którzy głoszą te hasła, są w sprawach społecznych zachowawcami. Nacjonaliści mówią naprzykład: „Przypatrzcie się Szwajcarji, gdzie ludy pomimo różnic rasowych stanowią jeden naród“. Nie zapominajcie jednak, że w Szwajcarji krzyżują się rasy ze sobą w drodze małżeństw mięszanych, a dzieje to się dlatego, ponieważ wszyscy należą do jednego i tego samego szczepu. W Indjach rzecz się przedstawia odmiennie. A zresztą jeżeli mówimy o narodach Europy, pamiętajmy o tem, że narody tamtejsze czują do siebie podobny wstręt, jak u nas kasty. Czy możecie mi wskazać na całym świecie choćby jeden przykład, ażeby członkowie jednego ludu, któremu nie wolno się mięszać z drugim, przelewali krew swą dla drugiego ludu, bez konieczności lub zapłaty? Czy możemy spodziewać się, że te same przeszkody moralne, które stoją w drodze krzyżowaniu się ras, nie będą również przeszkodą dla naszej politycznej jedności?
Nie ukrywajmy również tej prawdy, że nasze ograniczenia są ciągle jeszcze tak tyrańskie, że czynią z ludzi tchórzy. Skoro ktoś twierdzi, że ma zapatrywania kacerskie, a nie odważa się wprowadzić ich w czyn, bo grozi to społecznem napiętnowaniem, przebaczam mu, że wiedzie życie nieszczere, by móc wogóle bytować. Panujący u nas duch społeczny, który zmusza nas do tego, byśmy zatruwali życie naszym bliźnim, jeżeli różnią się od nas choćby tylko sposobem jedzenia, ujawni się również i w naszej politycznej organizacji i wytworzy w końcu maszyny, które dusić będą w zarodku każdą rozsądną różnicę i każde rzeczywiste życie. Tyranja ta przyczyni się siłą rzeczy do rozkwitu kłamstwa i nieszczerości w życiu politycznem. Czy samo słowo wolność jest tak cenne, że opłaci się dlań poświęcić wolność etyczną?
Skutki rozwiązłości naszych obyczajów nie mszczą się zaraz, nie pokazują się, gdy jesteśmy jeszcze w pełni sił młodzieńczych. Zjadają powoli nasze zdrowie, a kiedy zaczyna się czas starości, zmuszają nas do wyrównania naszych rachunków, do zapłacenia naszych długów; stajemy wówczas wobec bankructwa. Możecie chwilowo tem się pysznić, jakkolwiek wasze społeczeństwo znajduje się zawsze w upojeniu zorganizowaną mocą. Tak samo i Indje nosiły na swych barkach za czasów swej młodości ciężar społecznych organizacji, wywierających nacisk na ich narzędy życiowe przyczem trzymały się całkiem prosto; zemściło się jednak to na nich i ubezwładniło ich istotę. Doszło do tego, że klasom wykształconym w Indjach brak zupełnie zrozumienia dla swych własnych błędów społecznych. Przeciwnie, są nawet dumne na sztywność naszego społecznego kręgosłupa — a ponieważ uczucie bólu zamarło w członkach naszego organizmu, dajemy się uwieść mniemaniu, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dlatego sądzą, że jedynem polem dla rozwinięcia ich sił może być na przyszłość tylko polityka. Czynią tak, jak ktoś, którego nogi stały się niezdatne, a który wmawia w siebie, że ich nie czuje, ponieważ są one już całkiem zdrowe, a zarazem twierdzi, że wszystkiemu winne szczudła, ponieważ są zepsute.
To jest wszystko, co chciałem powiedzieć o społecznem i politycznem odrodzeniu Indji. A teraz jeszcze słów kilka o indyjskim przemyśle. Pytano mnie, czy przemysł indyjski podniósł się za rządów angielskich. Muszę przypomnieć, że rząd brytyjski od samego początku tłumił nasz przemysł i że od tego czasu nigdy nam rzeczywiście nie dopomógł, nigdy nam nie dodał otuchy do podjęcia współzawodnictwa z olbrzymiemi organizacjami handlowemi nowoczesnego świata. Narody orzekły, że mamy zajmywać się po wsze czasy wyłącznie uprawą roli i zapomnieć o sposobie władania bronią. W ten sposób przemienili oni Indje w szereg łatwo strawnych kąsków, które może przełknąć każdy naród, chociażby miał nie wiem jak liche uzębienie.
Indje miały mało sposobności, by móc dowieść, jak bardzo swoisty jest ich przemysł. Ja osobiście nie wierzę w olbrzymie organizacje naszych czasów. Już sama ich brzydota przekonywa nas, że pozostają w rozdźwięku z wszechświatem. Wielkie bowiem moce przyrody objawiają swą istotę w piękności a nie w brzydocie. Piękność jest pieczęcią, którą Bóg wyciska na swych dziełach na znak zadowolenia. Nad wszystkiemi naszemi wytworami, które obrażają zuchwale prawa doskonałości i przejawiają się bezwstydnie w obrzydliwej potworności, cięży gniew Boga. Skoro wasz handel nie posiada dostojeństwa piękności, jest on nieprawdziwy. Piękność i jej siostra bliźniacza prawda, potrzebują do wypowiedzi czasu i samoopanowania. Chciwość zysku nie zna natomiast żadnych szrank, o ile chodzi o rozszerzanie swoich dziedzin. Jej jedynym celem jest wytwarzanie i połykanie. Brak jej współczucia dla pięknej przyrody i żywych ludzkich stworzeń. Jest każdej chwili gotowa niszczyć bez namysłu życie i piękność, byle móc tylko wyciągnąć z tego jakąś korzyść. Tą obrzydliwą brutalnością w handlu gardzili nasi przodkowie, którzy mieli dość czasu, ażeby oglądać spokojnie i bezstronnie wizerunek idealny człowieka. Ludzie owych czasów wstydzili się słusznie poziomego popędu zdobywania pieniędzy. W naszym dopiero okresie nauk przyrodniczych zdobył sobie pieniądz przemożne znaczenie wskutek swej wielkiej ilości. Hołdujemy mu, gdy ze szczytu nagromadzonych bogactw wyszydza podniosłe ideały ludzkości i z swego otoczenia wypędza piękność i wszystkie szlachetne uczucia. Daliśmy się mu przekupić w naszej nędzy, a nasza wyobraźnia odurzona jego potworną wielkością, czołga się przed nim w prochu
Lecz właśnie ta olbrzymia obojętność i niesłychana złożoność są pewnemi oznakami jego niemocy wewnętrznej. Dobry pływak nie okazuje swej siły zapomocą gwałtownych ruchów; jego siła jest niewidoczna, przejawia się w wdzięku i umiarkowaniu. Wewnętrzna siła i wewnętrzna wartość, niewidoczne na zewnątrz, odróżniają człowieka od zwierzęcia. Lecz obecna kultura handlowa nietylko wymaga zbyt wiele czasu i przestrzeni, lecz zabija wogóle czas i przestrzeń. Ruchy jej są gwałtowne, głosy jej krzykliwe i przykre. Dźwiga przekleństwo w swej własnej piersi, ponieważ miażdży ludzkość, po której depce i czyni z niej swemi nogami bezkształną masę. Bezustannie zdąża do wymiany szczęścia na pieniądz. Człowiek wciska swą godność ludzką w pierwszy lepszy kąt, byle tylko organizacja miała dość pola do działania. Sam drwi z swych ludzkich uczuć, gdyż przeszkadzają one maszynom.
W naszej mitologji istnieje podanie, które opowiada, że biczujący się, by zyskać nieśmiertelność, przejść musi całe piekło pokus, które zsyła nań Indra, Pan nieśmiertelnych. Jeżeli daje się uwieść, przepadł. Zachód walczy od wieków o nieśmiertelność. Indra zesłał na niego pokusę, by go wystawić na próbę. Ta olbrzymia pokusa to bogactwo. Zachód nie mógł oprzeć się jej, a jego ludzka kultura błądzi dlatego po pustyni maszyn.
Ten duch handlu wraz z swojemi barbarzyńskiemi ozdobami jest strasznem niebezpieczeństwem dla całej ludzkości, ponieważ przenosi ideał mocy nad ideał doskonałości. Dzięki jemu tryumfuje kult samolubstwa w bezwstydnej nagości. Nasze nerwy są wrażliwsze, niż nasze mięśnie. To, co najlepsze i najcenniejsze w nas, staje się bezsilne i słabe, gdy zdejmiemy z niego pokrowce, konieczne ze względu na jego wrażliwość. Jeżeli tedy niewzruszalna i dzika przemoc pędzi gościńcem ludzkości, płoszy ona swoją brutalnością ideały, hodowane przez nas wśród mąk przez wieki.
Pokusa, groźna dla silnego, jest jeszcze groźniejsza dla słabego. Dlatego nie mogę uważać jej u nas w Indjach za korzystną, jakkolwek zesłał ją sam Pan nieśmiertelnych. Niechaj życie nasze będzie pojedyńcze na zewnątrz, a bogate w wewnętrzne zdobycze. Niechaj nasza kultura oprze się na trwałej podstawie społecznej współpracy, a nie na walce i gospodarczym wyzysku. Zadaniem mędrców wszystkich ludów wschodnich wierzących w duszę ludzką jest znalezienie możliwości dla urzeczywistnienia tego w obecnych stosunkach, kiedy to znajdujemy się pod kłami gospodarczego smoka, wysycającego z nas wszystką krew. Jest znakiem słabości i lenistwa, gdy przyswajamy sobie warunki życia, które nam inni narzucają wraz z obcemi dla nas ideałami. Musimy ocknąć się i zawładnąć siłami świata, ażeby móc powieść nasze dzieje ku ich właściwemu celowi, ku doskonałości.
Z tego, co powiedziałem, łatwo się można przekonać, że nie jestem ekonomistą. Przyznaję, że istnieje prawo popytu i podaży i że człowiek pragnie zawsze więcej, niż to jest zdrowo dla niego. Mimoto wierzę, że istnieje coś w rodzaju harmonji pełnego człowieczeństwa. Kto ją ma w sobie, ten jest bogaty mimo całą swą nędzę, ten jest zwycięscą, jakkolwiek go pokonano; tego wiedzie śmierć ku nieśmiertelności, gdzie wieczna sprawiedliwość przemieni jego poniżenie w promienny tryjumf.




Zachód wieku.
(Pisane w języku bengalskim w ostatnim dniu ostatniego wieku).


Ostatnie słońce wieku tonie w krwawej chmurze Zachodu i w nienawiści wirze.
Nagie ludów samolubstwo tańczy taniec zawrotny, pełen żądzy upojnej przy mieczy szczęku i zemsty wyciu.



Lecz pęknie głodny brzuch narodu w chwili szaleństwa wielkiego, w bezwstydnego żarcia czas.
Bo świat swoje żerowiskiem uczynił.
I podczas gdy żądnie się oblizuje i gryzie i w wielkich kawałach połyka,
Coraz bardziej nabrzmiewa.
Aż nagle w sam środek nieświętej tej uczty nieba promień uderza i jego serce przebija nabrzmiałe.



Szkarłatne na widnokręgu świtanie nie brzaskiem jest twego pokoju, kraju mój macierzysty.
Odbłyskiem jest stosu, na którym zewłok olbrzymi w proch się przemienia; ludów sobkowstwo, które na śmierć się obżarło.
Twój ranek czeka za cichą wschodu ciemnością.
Czeka cierpliwie, milcząco.



Czuwajcie, Indje!
W pogotowiu trzymajcie waszą ofiarę na święty dzień Wschodu!
Niechaj głos wasz pierwszy jego powita; śpiewajcie:
„Zejdź pokoju, w Boga wielkim bólu córo zrodzona,
Zejdź z skarbem szczęścia cichego,
Zejdź z mieczem dzielności,
Zejdź z wieńcem łagodności na skroni!“




O bracia moi, nie wstydźcie się stać przed dumnymi, możnymi, na przedzie
W bieli waszej prostoty!
Waszą koroną niechaj będzie pokora, waszą wolnością zaś duszy wolność.
Na nagiej siedzibie waszej niedoli, wznoście codziennie od nowa boże ołtarze,
I wiedzcie: potworność, to nie wielkość jeszcze, a duma nie trwa wiecznie.


KONIEC












Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rabindranath Tagore i tłumacza: Seweryn Zausmer.