Pamiętniki jasnowidzącej/Część I/Nowa Era
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętniki jasnowidzącej |
Podtytuł | z wędrówki życiowej poprzez wieki |
Wydawca | Wydawnictwo „Hejnał” |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Pawła Mitręgi |
Miejsce wyd. | Wisła |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiele z tajemnic bytu człowieka i życia ducha może być jeszcze ludzkości odsłonięte. Wieczność jest bezmierna, bezbrzeżna. Każdy kto szuka z wiarą w Boga, z miłością i pokorą w duchu, znajdzie swoją właściwą drogę życia, swój cel w wieczności, swoją radość, swoją pełnię bytu w zlaniu się z Wszechmocnym.
Planety, gwiazdy cicho płyną nad naszemi głowami i pod stopami w wytkniętym swoim kierunku. Czyż wy nie mielibyście wytkniętej swej drogi w przestworzu?
Ziemia jest w stosunku do innych planet młodym jeszcze globem. A jednak jak biednem światłem świeci w przestworzach, jak nędznem jest na niej życie człowieka! Ileż na niej przelewu krwi, a duchy ludzi są jak otwarte kratery, buchające ogniem zgubnej nienawiści. Stwarzają groźne elementale, otaczają się ponuremi cieniami, kłębiącemi się naokoło nich w postaci gęstych chmur tak, że trudno im dojrzeć coś więcej, niż im na to pozwala cielesne oko.
O ziemio, ziemio nędzna, wraz z wielu nędznymi swoimi obywatelami — czekasz ponownego zrodzenia się Chrystusa? Bo odbiegły cię już duchy świetlane, które na zawsze porzuciły swoje ciała, duchy bez skazy, jak Marja i Piotr i inne! O, już na twem łonie krew Jego przelaną nie będzie! Chrystus w ciele ludzkiem już się nie zrodzi! Żyje wiecznie, jako Duch — i nadchodzi pora, byście Go jako Ducha w duchu pojęli i zrozumieli.
Myśli Jego, dawno do ludzkości wyrzeczone i zawsze jedne i te same możecie w niezmienionej postaci usłyszeć we własnym duchu i duszy; czasem zabrzmią przez usta tych, którzy budzą się duchowo w promieniach Jego Miłości, zasileni ze Źródła Żywej Wiary.
∗ ∗
∗ |
...Zapieczętowali władcy piekieł kamień na grobie Chrystusa. Myśleli, że dostatecznie też zapieczętowali kamień na grobie, w którym Prawdę chcieli zagrzebać, mieszając uczniom często wspomnienia o Chrystusie, aby je mylnie zapisali w księgach, przeznaczonych dla następnych pokoleń. Również przy przepisywaniu i tłumaczeniu na inne języki zmieniali jeszcze niejedno według swej woli, oddziaływując umiejętnie na tych, którzy tych poprawek dokonywali z ich natchnienia.
Wielu prawdziwie miłujących Jezusa nie zostało wpisanych w żadne księgi od początku do dni obecnych, bo tamci nie dopuścili, by poznano światło, płonące w głębi ich duszy, ich gorące życzenia służenia Bogu. Zostali pominięci, nie wspomniano o ich obecności przy Chrystusie. Takich pominiętych zjawi się jeszcze wielu — i przyniosą dla ludzi chrzest Prawdy.
Chrystus czynił cuda niestrudzenie, w każdej godzinie, w każdej chwili. Wiele tych cudów puszczono na ziemi w niepamięć, boć wiele też i nie zostało zrozumiane. Lecz przyjdzie czas, że wszystkie one zostaną odkryte i wytłumaczone — i wówczas to niejeden ujrzy tego dobrego Chrystusa w innem świetle, w innej postaci, niż wyobrażał Go sobie według pozostawionych po Nim świadectw o Jego życiu i czynach.
Nietylko Chrystus został postawiony w niejasnem świetle w Piśmie św. i w nauce o Nim, ale i Bóg, Ojciec Jego, również przedstawiany jest wierzącym w Niego w dziwmie niejasny sposób, w jakiejś gmatwaninie pojęć. Raz mówi się, że Bóg i Chrystus jest dobrotliwy, od wieków na wieki jeden i ten sam, pełen miłości, najlepszy Ojciec swoich dzieci Lecz w innem miejscu można się dowiedzieć, że Chrystus przy sądzie ostatecznym wrzuci jednych w ogień piekielnych mąk, a innych zbawi, otwierając im bramy królestwa Swego — i że Bóg karze ludzi za grzechy.
Kto ma już serce szczere, spragnione pięknej, wielkiej miłości, jakżeby się czuł źle, bardzo źle, gdyby miał wierzyć we wszystko, czego uczono go o Najczystszym Duchu w przestworzach.
Gdyby istniało na ziemi to prawo, jak tego pragną Moce piekieł, że nikomu nie wolno pomyśleć inaczej, ni wierzyć w co innego, jak tylko w to, co mówią uczeni w Piśmie, to naprawdę nastałoby już na ziemi to wieczne zatracenie, o którem się słyszy. Ale i przez najciemniejsze sfery czarnych myśli przenika tchnienie wolności ducha, tchnienie boskiej wolności. A chociaż Zło zjawia się w groźnej postaci, w masce wiecznego napozór trwania, to jednak jest to puch marny, który Bóg może rozwiać jednem Swem tchnieniem.
Lecz w tym puchu marnym żyją Jego dzieci, obdarzone wolną wolą, które niegdyś, posiadając większą świadomość, niż obecnie, wyprosiły sobie wolność działania. Nadużywając potem swej wolnej woli, zaczęły zaniedbywać łączenia się zawsze i wszędzie w pełni świadomości z najczystszem Źródłem siły Boskiej i zapadały w senne życie, zatracając rzeczywistość bytu, a zachęcone tem, że mogą dalej żyć i tworzyć, kierując się własną tylko wolą, staczały się powoli coraz niżej w przepaść.
Lecz Bóg powoli ludzkości i duchom, żyjącym według własnej swej woli odbiera częściowo wolną wolę. Nie karze, tylko broni swoje dzieci przed zgubą, w którą dobrowolnie się staczają drogą Karmy, coraz to bardziej jej nie rozumiejąc i zapominając o tajemnicach życia, przez nich samych stworzonego i o jego prawach. A oni w udręce i twardym znoju życia nie mogą już pojąć ni zrozumieć ogromu dobroci i miłości Boga. Tak mało dziś wiedzą o swem wiekuistem życiu, o swej prawdziwej ojczyźnie duchowej, gdzie tętni życie prawdziwe, zgodne z wolą Bożą, że niektórzy ociemnieli zupełnie, czują w sobie tylko instynkt zwierzęcy i powtarzają butnie, a jednak z jakąś dla nich samych niepojętą goryczą w duszy, iż człowiek niczem się nie różni od zwierzęcia i tak samo, jak każde zwierzę, musi prędzej czy później zakończyć życie, gdyż podlega tym samym prawom, co ono. I nawet we śnie nie zamajaczy się tym ludziom, że i zwierzęta mają duszę. Duch, dusza, świat nadzmysłowy dla nich nie istnieją. Bezmyślnie patrzą na tak cudne nieraz symbole z życia przyrody, mające im przypomnieć coś wyższego, wznioślejszego, niż zwierzęcy instynkt, ściskający ich duchy, niby zimny, żelazny pancerz, przez który przebija tylko tchnienie namiętności, chęci użycia, użycia jak najwięcej, bo życie krótkie.
Idą takie zwierzęta-ludzie przez życie, zwierzęta wykształcone, z których zimna wiedza, zdjęła resztę uczucia, resztę dziecinnej wiary w Boga. Po odejściu w zaświaty, znów wracają po pewnym czasie do życia, jeszcze bardziej stępieni. Już i wiedza ich nie pociąga, ni kultura ziemska. Została jeszcze chęć użycia — a to użycie ma jeszcze więcej cech zwierzęcości, niż w życiu poprzedniem. Taki duch stępiony, choćby go bat karmiczny smagał do tego stopnia, że ciało jego zaczęłoby się jeszcze za życia rozkładać dzięki nadużywaniu dzikiej rozkoszy, to już nawet tyle miłosierdzia nie ma w duszy, żeby innych nie zarażał swojemi wrzodami, przynajmniej temi, które może dostrzec jego oko, bo o innych nie myśli wcale. Cierpiąc za swe własne winy, niewiele się nad tem zastanawia, że sam jest sprawcą tych cierpień i chcąc sobie przynieść ulgę swego rodzaju, przeklina siebie samego i cały świat, patrząc z zazdrością na każdego zdrowszego od siebie człowieka. Jak często gorzej już, niż zwierzę, gwałci drugą istotę o zdrowszem ciele, już nawet nie z chęci użycia, bo i ona zamiera w strupieszałem ciele — ale dlatego, że nienawidzi zdrowia u innych ludzi. W tem dziele pomagają mu dostatecznie ciemne Moce, których on staje się jawnym zwolennikiem przez swoje czyny na ziemi. A jednak nie uwierzy, gdyby go ktoś ostrzegł, w jakiem niebezpieczeństwie się duch jego znajduje. Niema ducha, niema Boga, jest psie życie — gorzej, życie człowieka nawet psiego nie warte!
O, ileż to smutnych, ponurych obrazów — nie z niezdrowej fantazji wysnutych, dla zbałamucenia prawdziwych poglądów na życie, ale tu, tu, z waszego świata wziętych! Możnaby zestawić miljonowe rzesze różnie cierpiących i rozsnuć różne obrazy z ich jednego życia. I dla wszystkich ma być tylko jedno zrodzenie, a w niem aż tyle bólu i niezrozumiałych przeżyć? Skądże tyle nieprawości, niesprawiedliwości dla jednych, a skądże się wzięło lepsze życie, pogodniejsze sumienie dla drugich?
Ślepotą rażone duchy nie mogą ujrzeć prawdziwej, boskiej jasności, swego dnia życia. Noc nieświadomości ich otacza, a życie ich to tylko sen w złej woli. Bo życie bez Boga, życie wbrew Jego woli, nie może być życiem prawdziwem, tylko zamroczeniem, snem mniej lub więcej ciężkim. Toteż Bóg w ich śnie życiowym występuje w niejasnem świetle, bo przez chmury swej nieświadomości, przez sen, dławiący Boski oddech w nich, nie mogą dojrzeć swojego Zbawcy.
Rano, kiedy słońce pierwszemi swojemi promieniami rozrywa nocne cienie, nim jeszcze jasną twarz swoją ukaże, rozbrzmiewają dzwony na wieżach kościoła, budząc wierzących do życia, budząc ich ze snu do świata rzeczywistości. Lecz nawet najsilniejszy, największy dzwon tego świata, zawieszony w największej świątyni i przypominający głosem swym człowiekowi, że pokłon ma złożyć Bogu, wznieść się duchem do Niego, nie ma tej mocy, by wśród zamroczenia, które trwa dalej i podczas dnia życia ziemskiego, zbudził nieszczęsnych przez pacierze i wyuczone modlitwy, by zaczęli wolniej oddychać w pełni zrozumienia prawd Bożych. Jest to tylko kołysanka dla ducha, który wrócił do pokrzepionego nocnym wypoczynkiem ciała, zasilająca go do dalszego życia, niczem lub niewiele różniącego się od życia w dniach poprzednich, życia w nieświadomości duchowej.
Na tyle poznania Boga i zrozumienia życia pozwala prawo, przez Boga niby dane wędrowcom świata. Przeklętym ten, kto więcej żąda, przeklętym, ktoby nagle rozłożył ręce w przestworza i zawołał:
— Boże, Ojcze mój, Tyś jest dobry, Ty jesteś miłością, słońcem życia bez cieni. Twój kościół to wszechświat cały, Twój ołtarz to serce moje. A my wszyscy, mali i wielcy, wszyscyśmy dziećmi Twojemi, wszystkich jednakowo miłujesz, tylko myśmy zapomnieli, jak miłować Cię mamy i kim Ty dla nas jesteś!
O, biada śmiałkowi, któryby zwierzył się swemu duszpasterzowi:
— Bracie drogi, te ramy, które wy zakreślacie, nie wystarczają mi, to co mówiłeś mi o Bogu, Jezusie i miłych, dobrych istotach na ziemi, miłujących Go, jest dla mnie niewystarczającem. Odnajduję we własnym duchu drogę do Zbawiciela i zaczynani inaczej rozumieć Boga, niźli jest i był mi dotychczas przedstawiany na ziemi.
O, taki duszpasterz nieraz sam nie wie, jak ciemne duchy zbliżają się do niego, przypominając mu skrycie, co to ma powiedzieć, zasilając go myślami, przepełnionemi jadem — i już wie, jaką naukę ma dać temu śmiałkowi, co szuka Boga i jak go ukarać:
— Jestem sługą Boga, a Bóg nikomu innemu nie dał prawa dawać świadectwa o Sobie, zaznajamiać z Jego prawami i głosić Jego słowo, jak tylko Swemu namiestnikowi, swemu zastępcy na ziemi, którego my jesteśmy wiernymi sługami. Masz wierzyć, że on jest nieomylnym i najlepiej zna Boga. Jeżeli zechcesz się wysunąć z pod naszej opieki i nie będziesz wierzył w to, czego uczymy o Bogu, natchnieni przez Niego samego, zostaniesz wyklęty!
I straszna klątwa spada potajemnie, albo i przy pełnym kościele na takiego śmiałka, który ośmiela się uświadomić sobie i innym nieść wieść radosną, że zaczyna poznawać lepszego, piękniejszego Boga, niż mu Go przedstawiali uczeni w Piśmie i rozumieć, czem jest prawdziwe, przez Niego dane życie.
Nie Bóg strąca ludzi w ogień wieczny, lecz ciemne duchy i owładnięci przez nie nieświadomi spraw Boskich niektórzy duszpasterze, którzy w świętem niby oburzeniu wysłaliby chętnie wszystkich budzących się w ogień wieczny. Smutne to, bardzo smutne, bo ponure te myśli, otoczone blaskiem życzeń wiecznego zatracenia strzelają iskrami nienawiści aż do nieba. Toteż nie dziwcie się, że wiele duchów, żyjących we wszechświecie w spokoju i radości i rozkoszujących się twórczością Boską i swoją własną, zgodną z wolą Bożą, widzą te ognie waszego zatracenia się i śpieszą wam z pomocą, budzą, ostrzegają, gdzie tylko dobra wola otwiera im bramy dusz na ziemi.
Zaświeciła gwiazda nad Betłeem, oblała cały świat jasną łuna — i wiele złej woli spaliła, wiele złych zamierzeń skreśliła. A teraz przychodzi czas, kiedy słońce zacznie promieniami swojemi igrać na śpiących twarzach ludzi i budzić ich ze snu do życia. Oddech wasz, to wielka tajemnica waszego życia. Kiedy śpicie, nie zdajecie sobie sprawy ze swego oddechu, nie wczuwacie się weń. Kiedy się zbudzicie, to znów w pogoni za pracą, wśród różnych trosk i radości ziemskich zapominacie o swoim oddechu, o sobie, o swojem głębszem „ja“. Nie mogliście dojrzeć wielkiego blasku Słońca Boskiej Miłości, które życie daje i życie podtrzymuje. Okienek mieliście wiele, lecz mniej lub więcej zaciągnięte były mgłami i pajęczynami — kirem waszego smutku. Za zasłoną duch wasz stał i stoi. Lecz słońce zacznie igrać wam po twarzy i kryć się będą nocne potwory. Nie dajcie zapaść nocy, by one znów z ukryć nie wylazły i nie straszyły was, ni niepokoiły. Zbliża się brzask dnia świadomości duchowej. Przyjdzie Zbawiciel wasz, lecz nie w postaci człowieka, jako ponownie narodzone Dzieciątko Jezus. On ma się zrodzić w was, w was ma się począć świadomość Boskiej Miłości, świadomość prawdziwego Życia i powrót do niego.
Zaświeciła wam Gwiazda Betleemska — miała was wieść wśród nocy w jasny brzask poranka. Słońce Miłości zawsze wysyłało swoje= promienie i przenikało całą kulę ziemską wraz z duchami, żyjącemi na niej, a teraz zbliża się do ziemi z większą jeszcze siłą — i znów będzie spalaną, ukrócaną zła wola w najgrubszych swych zarysach, a pokój spływać będzie i spływa na ludzi dobrej woli.
Z temi promieniami Wiecznego Słońca idzie ku wam wiele jasnych duchów.
Lecz i w nizinach świata duchowego płoną sztuczne ognie i wszystkie ciemne duchy zwoływane są na wspólną naradę. Lecz dziś już tego nie wiedzą, co wiedziały przed zrodzeniem się Chrystusa. Dostatecznie pomieszały innym pojęcia o Bogu i duchu, lecz i same wpadły we własne sieci, i same zatraciły wiele świadomości duchowej; zapomniały i nie wiedzą już dziś, jaką bronią walczyć, by obronić się przed światłem Boskiej Miłości, która może odkryć nagość złej woli.
Już wyczerpuje się ich energja i ich pomysły. Trujące gazy, wyrabiane z ich natchnienia przez ludzi, przeważnie w największej tajemnicy przed tymi, którzyby im mogli tego zabronić tu na ziemi, nie przynoszą im zadowolenia. O, bo widzą, że narody jeszcze nie chcą, wahają się sięgnąć po ten wonny kwiatek pomysłu piekła, stworzony niby dla ich zwycięstwa i sławy. O, zgładzić, zgładzić ludzkie pokolenie, zgładzić wszystkich ludzi i stworzyć nowych, według swej woli, dać im inne ciała, inne warunki bytowania na ziemi. Wszak o nieszczęście nietrudno wśród walczących, trujące gazy mogą wybuchnąć przypadkiem na wszystkich krańcach świata, gdy tylko dostateczna ich ilość będzie zgotowaną. Lecz brak im tej dostatecznej ilości i boją się, że ta ostatnia wojna, jaką przygotowują, wojna gazowa, i tak nie zniszczyłaby całej ludzkości, a ci, coby pozostali, z obrzydzeniem odwróciliby się od Mocy piekieł i ostatnim tchem ratowaliby się ucieczką do Boga; a im nie udałoby się zniszczyć na ziemi Jego tchnienia.
„Nie taki groźny djabeł, jak go malują“ — słychać często na ziemi. O tak, demoniczne duchy potrafią się nawet zamieniać chwilowo w anioły pod wpływem swego życzenia, by nie zostały poznane. Bo nie do każdego mogą iść z gotowym projektem swej pracy i pchnąć go zaraz do działania. Boją się bardzo każdego ducha, ulatującego z tego świata w krainy czystszego życia w zgodzie z wolą Bożą. Tuć jest ich królestwo, moc i sława.
Lecz trzeba pamiętać, że i tych nieszczęsnych Bóg miłuje — i oni nie mają innego wyjścia, jak powrót do Boga. Więc i tak zwanego najgorszego człowieka na ziemi nie trzeba już uważać za skazanego na wieczne zatracenie. Trzeba jednak chronić się przed przebywaniem w jego pobliżu i będąc jeszcze sam słabym, nie można zabierać się do podnoszenia człowieka, pijanego złą wolą, tarzającego się w błocie swych czynów, by samemu nie upaść razem z nim i nie zbrudzić się w tem samem błocie. Trzeba spokojnie odejść od kusicieli tego świata, a szczerem westchnieniem: „Dziej się z nim wola Boża“ można mu więcej pomóc, niż usiłowaniem wyrwania go przemocą ze złego.
W nowej erze, gdy pozwolicie zrodzić się Chrystusowi w was, prędzej będą mogły być rozświetlone ciemności waszego ducha i będziecie mogli zrozumieć drogę swego życia w promieniach Dobrej Woli. Tylko trzeba chcieć, usilnie chcieć zmienić dotychczasowy tryb życia. Unikać niebezpiecznych zaułków poznania siebie i życia przez szkło mikroskopowe, badania li tylko swoich komórek cielesnych, badania sił przyrody różnemi przyrządami, a robienia tego wszystkiego tylko w tym celu, by wiedzieć dużo, nie zaś, by postąpić duchowo dalej. Nie przystawać na tych granicach, do których doszedł rozum ludzki ze wszystkiemi swojemi pomocniczemi środkami, a które mają być ostatecznym kresem rozjaśnienia umysłu, kresem, poza którym już nic nie może istnieć i który wystarcza do zbadania wszystkiego, z czego się składa człowiek i jak powstało życie.
Lecz najbardziej udoskonalona nowoczesna technika, budująca już nawet człowieka z różnych sprężyn i innych skomplikowanych części metalowych, nie może przynieść i nie przyniesie zadowolenia ludzkości. Wszak już wysilały się głowy uczonych nad stworzeniem też człowieka z zarodka ludzkiego ciała, któryby sztucznie doprowadzono do rozwoju. Lecz nie mogli w to ciało tchnąć ducha, a ono tylko w ich romantycznej wyobraźni rosło, żyło, no i czyniło cuda, cuda takie, jakie oni czynią, a może jeszcze większe, niż oni, bo cuda ich własnej wyobraźni.
O, chciałyby niskie Moce zniweczyć to życie, jakie jeszcze dotychczas istnieje na ziemi, chciałyby też zmienić prawa karmiczne. Chociaż prawa Karmy są nieraz bardzo bolesne, te prawa, które zresztą z własnej woli mieszkańcy ziemi niegdyś stworzyli, to jednak zawsze jeszcze w niej i z niej otwartą jest droga do wolności ducha, do zlania się z wolą Najwyższego, z wolą Boga, jedynego Ducha, Stwórcy wszystkich duchów we wszechświecie, zarówno żyjących na ziemi, jak i poza jej obrębem. Lecz duchy, do tej pory jeszcze świadomie źle czyniące, wciąż sprzeciwiające się woli Najwyższego, a znające dokładnie prawa karmiczne, boć same je stworzyły, nie mają ochoty poddać się same tym prawom, gdy bije dla nich godzina cierpień, właśnie w myśl owych praw sprawiedliwości karmicznej. Gdy czują, że zbliża się kres ich samowoli, bo w Nowej Erze wolna wola zła zostanie ograniczona, ograniczona zostanie możność dalszej siejby złej, a trzeba będzie zbierać gorzkie owoce dotychczasowej swej twórczości — nie chce im się przyjąć tego ostatecznego wyroku, który zresztą sami na siebie i innych ongiś wydali, prosząc Boga:
— Dobrze, będziemy tworzyć, a jeśli zbłądzimy i będziemy grzeszyć, zostaw nam jeszcze wolną drogę do Siebie, póki nie zapłacimy ostatniego szelążka, póki zła dobrem nie wyrównamy.
Ten wyrok wraz z wielu jeszcze podobnemi myślami został rzuconym w przestworza nie przez dziewięć zbuntowanych aniołów, spadających z nieba, ale przez miljonowe rzesze duchów, pragnących tworzyć, kierując się własną tylko wolą, którą sobie powoli same stwarzały.
Toteż Chrystus przypominał jeszcze tym, którzy słuchali Jego nauk, prawo, które ich obowiązuje: „Nie wynijdziesz stamtąd, pókibyś nie oddał do ostatniego pieniążka“[1]. Przyjściem Swem na świat, Swoją nauką i czynami poprzekreślał wiele nowych planów wysnuwanych z własnej woli przez duchy, bardzo już upadłe, a zdążające do zupełnego zniszczenia tego świata i wszystkich istot, żyjących na nim. Owo przekreślanie planów piekieł odbyło się głównie od momentu, gdy zatrzęsła się ziemia po ukrzyżowaniu Chrystusa, do chwili zmartwychwstania. Ciało Jego, złożone w grobie, znikło z oczu ludzkich, ale Duch, jak żył przed przyjściem do tego ciała, tak żył i działał i po jego odłożeniu.
Już wówczas nie podobał się władcom t. zw. piekieł wyrok tkwiący w ich rękach, że wszystko złe musi się wyrównać dobrem i wrócić do Boga. Bo im więcej zła kto natworzył, tem więcej cierpień go czeka i tem dłuższa przed nim wędrówka z życia do życia, wędrówka, w której cierpieniami trzeba spłacać długi zaciągnięte, długi wobec samego siebie i wobec prawa twórczości Boskiej.
Mija lat dwa tysiące, a wiele jeszcze duchów z pośród tych, które przeciwstawiały się woli Bożej zarówno dawniej, jak i w czasie, kiedy Chrystus żył na ziemi, żyje jeszcze obecnie na ziemi i trwa dalej w upartym buncie przeciw Bogu. I oto wysuwają coraz to nowe niszczycielskie plany, dosięgając ostatecznego kresu w groźnych swych pomysłach, dając ludzkości trojące gazy i promienie śmierci oraz wiele innych swych wonnych kwiatków myśli, a z drugiej strony ofiarowując człowiekowi jako dorobek najwyższej kultury zabawkę poznania samego siebie i dziwów przyrody. „Masz wagę, masz miarę, masz mikroskopowe szkiełka, badaj cuda swego życia.“
Oj, pilnie oni śledzą takich badaczy, co zabierają się do zbadania życia, nie uzbrojeni w skromność ni w głęboką wiarę w Boga i snują swoje teorje, poprzez które nauczyli się patrzeć na świat, a potem chętnie opowiadają ogółowi o wynikach swych badań nad zagadką życia i wytłumaczeniem tajemniczej maszynerji ciała ludzkiego, do którego nawet myślą nie chcą przyłączyć ducha, bo trudno im dotrzeć do jego poznania i jego zrozumienia. Wszak tyle sił w przyrodzie — elektryczność i t. p. — łatwo złożyć z tych wszystkich znanych składników potężną siłę ducha ludzkiego, którego zresztą ci uczeni nie uznają jako coś rzeczywistego, uważając go raczej za jakieś pojęcie abstrakcyjne, jakiś twór, sklejony wyłącznie tylko w myślach.
Lecz ta maszyna ludzka zaczyna wyprawiać jakieś nieznane cuda, wymykające się z pod dotychczasowych teoryj, a nawet obracające je w niwecz. Coś się w tem ciele rozpręża. Ciało staje się bezwładnem lub sztywnem, a obok tego ciała powstaje życie nowe, nieznane im.
Duch zaczyna działać, wyłamuje się z granic ciasnych pojęć, jakie ludzkość ma o nim i daje jej inne oznaki życia niż te, jakie dotąd mogła otrzymywać. Wyłamuje się z umiejętnie sklejonych form wiary w naukę o życiu, o jego powstaniu i samem zjawianiem się swojem wskazuje na nowe tory, po których nieraz kroczy, żyje i działa poza obrębem swego ciała, druzgocąc dotychczasowa ciasne dogmaty myślenia. Zaczyna się przyoblekać obok zesztywniałego ciała medjum w subtelniejsze szaty cielesne, materjalizując się i dając o sobie znaki, że działa i żyje poza obrębem tego grubomaterjalnego ciała, które uczeni dotychczas uważali za niezbędne do przejawiania się życia. To życie i to formowanie się nieznanego im ciała mogą jeszcze uczeni dojrzeć i jeszcze próbują to podciągnąć jakoś pod swoje materjalistyczne teorje. Ale jeśli duch ten zacznie działać poza materją, tego już nie rozumieją, bo ducha dostrzec nie mogą — i jeśli wierzą, że istnieją djabły i anioły, to tylko niejasno, jak we śnie, przypuszczają, że duch może żyć i poza materją, lecz przypuszczeniami swemi niechętnie dzielą się z innymi, po największej części wstydząc się tej wiary, boć nie wypada uczonemu mówić o nierealnych zjawiskach, nie mających, jak sądzą, wyraźnej podstawy dla rozumnego człowieka. Gdy duch ten, czy to do djabłów, czy do aniołów zbliżony, płata sobie figle z nich, dając znaki życia, na jakie się zdobędzie zależnie od stopnia swej inteligencji i wolności ducha, zbywają to wzruszeniem ramion, a tam, gdzie nie mogą zaprzeć się, czy zatuszować dziwnych zjawisk, powiedzą krótko:
— No, coś, coś jest, jakaś siła niezbadana, którą zbadać jest niepodobieństwem.
Pozwolą już tę siłę nazwać, jak kto zechce, elektrycznością, magnetyzmem, jakąkolwiek siłą przyrody — byle tylko nie duchem, dającym o sobie znaki życia i świadczącym, że to życie tętni w całej pełni poza obrębem tego świata, poza granicami, dostępnemi ich ciasnemu myśleniu.
Obecni badacze tajemniczych zjawisk są bardzo podobni do niektórych dawniejszych wtajemniczonych, kapłanów i mędrców, żyjących w świątyniach na pustyniach i wysokich górach Tybetu. Ci wiedzy swej strzegli jak oka w głowie, do dzisiejszych badaczy są jednak z tego podobni, że także poświęcali niejedno swoje życie na zbadanie różnych tajemniczych sił przyrody i sami starali się wywoływać systematycznie te nadnormalne zjawiska w sobie. „My bogami, w nas siła!“ cieszyli się, „możemy siłą naszej woli robić cuda“. A cuda te nie były ograniczone do takich marnych rozmiarów, jak te, które wywołują, czy obserwują dzisiejsi badacze zjawisk nadprzyrodzonych. Nie wszyscy zresztą czynili je z własnej tylko woli, dla dogodzenia jedynie swej próżności.
A wtajemniczonych było wiele, bardzo wiele. Chrystus, przyjąwszy ciało pozornie podobne do ciała ludzkiego, zjawiał się pomiędzy tymi wtajemniczonymi, którzy jak ptaki, zrywające pęta niewoli ducha przez ostateczne już wyrównywanie scen karmicznych i rozwijające skrzydła do lotu w wolne przestworza, tłukli się jednak jeszcze w klatkach swojej ciasnoty myślenia, widząc poza nią upragnioną wolność duchową, a nie mogąc znaleźć do niej drogi wyjścia. Boć przecież nieprzyjaciele Boga czuwają do ostatniej chwili nad każdym, kto pragnie pożegnać się z nimi na zawsze.
Bardzo mało wie o tem obecne pokolenie, a także i przedtem mało wiedziano, gdzie Chrystus bywał i co czynił od lat dziecięcych aż do tych czasów, kiedy zaczęli się uczniowie skupiać koło Niego! Z tego ostatniego okresu już coś z Jego działalności na ziemi zostało zapisane przez uczniów. Lecz nie wszystko można przypisywać temu pełnemu miłości Boskiemu Duchowi, co można o Nim wyczytać w Piśmie św., bo wiele rzeczy, znajdujących się tam, powstało tylko w wyobraźni ludzkiej, a podsunięte zostało nieznacznie i niewinnie napozór przez piekło, które rozmyślnie mąciło myśli piszącym o Nim, by w nieodpowiedniem świetle przedstawić tego jasnego Ducha pokoleniom, pozbawionym jasności widzenia i zacieśnić tem jeszcze ich horyzont myśli.
W nowej erze wiele uwolnionych ptaków będzie się zlatywać niby z ciepłych słonecznych krajów, woniejących rozkwitłemi kwiatami, do świata ciasnego myślenia ludzkiego. To duchy, niosące ludziom wieści o lepszem życiu. Lecz i piekło w ostatnich drgawkach swej nienawiści i goryczy będzie chciało ukazywać coraz to nowe swoje cuda, by tylko odwrócić uwagę ludzi od zwiastunów prawdziwego życia, aby ich nie usłyszeli, nie dojrzeli i nie zrozumieli.
Któż wyprowadzi dzisiejszych badaczy tajemniczych zjawisk duchowych z zamkniętej klatki ich myślenia? Bo niestety w tejże klatce, u wyjścia jej, gdzie wolniejsze ptaki mogłyby się wydobyć, siedzą stulone inne ptaki, oparte o drzwiczki. To sowy, jeden z symbolów czarnej magji. A drzwi klatki spowite są najczęściej siecią pajęczyny, na której siedzi duży pająk z białym krzyżem na grzbiecie. Któż się odważy zerwać pajęczynę i przelecieć ponad białym krzyżem na grzbiecie czarnego pająka?
A jednak ten Chrystus tak blisko i niema dla Niego żadnych przeszkód, żadna brama piekła nie może być tak mocną, by zabroniła Jemu przystępu tam, gdzie jest wzywany pokornie na pomoc. Gdyby ci uczeni i ci, którzy w hardości swej dążą do uzyskania tego zaszczytnego miana, uczonych, gdyby zawsze przed przystąpieniem do badania tajemniczych zjawisk przyrody i zjawisk duchowych zamiast otaczać się kadzidłem wonnego papierosa i pokrzepiać duchowo pustemi frazesami na temat życia, skłonili pokornie głowy przed majestatem Boskim i swoim własnym, zapomnianym przez nich i rozpoczynali dzieło swoje w szczerej myśli o Bogu, w Jego imię, z pewnością łatwiej zrozumieliby życie duchowe i większą radość, większe zadowolenie mieliby z wyniku swej pracy, a wielkie korzyści duchowe mogliby przynieść i innym, szukającym właściwej drogi wyjścia z labiryntu życia i chaosu myślenia, wdzięczność zaś tych, którymby pomogli znaleźć tę drogę wyjścia, jeszcze bardziej pomagałaby im do uzyskania pełni radości duchowej.
Biedni, nieszczęśliwi są ci, którzy powodowani boską miłością do bliźnich, chcą się przysłużyć im na ziemi, obierając sobie za cel wzniosłą rolę prowadzenia ich i głoszenia Słowa Bożego, a są wpatrzeni w martwą literę — bo niejedna jest martwą, niema w niej tchnienia Boskiego życia — i taką strawą karmią zgłodniałe pokolenia, spragnione Słowa Bożego, zmęczone cierpieniami, których ci nawet nie mogą im dostatecznie wytłumaczyć, nie znając ich powstania, nie znając okresu ich trwania, dając tylko małe okruszyny tego, co mogłoby zaspokoić wielki głód i smutek ducha. I tak często ślepy ślepego prowadzi.
Któż zobrazuje tę wielką, nędzę życia ludzkiego na ziemi i tę wielką nędzę tych ludzi, gdy staną się już duchami?
Jak bolesnem spojrzeć na tyle duchów, po części uśpionych w nieświadomości swych czynów i myśli i słyszeć raz po raz przedzierające się westchnienia ich: „Jest źle, gdyby Chrystus się zrodził, byłoby pewnie lepiej.“ Ma przyjść ten zbawczy promyk w ich ciemnej nocy życia znów jako Dzieciątko małe, by zostać później dla ich wybawienia krwią zbryzgane. Inni znów w gorączkowem, nerwowem natężeniu wyczekują na koniec świata. Tak, bo echo z piekła, niby wieść radosna, łagodna leje się strumieniem w spragnione usta tych, którzy wyczekują końca świata, a wraz z nim swego wyzwolenia, nie myśląc o tem, skąd przyszły im owe myśli i czy z nich płyną jakie korzyści dla ich spokoju duchowego. Sądzą, że Chrystus Pan zstąpi ze swoim orszakiem niebiańskim z niebios na ziemię i zabierze ich ze sobą, a tych, co nie wierzą i nie wiedzą, że nadchodzi koniec świata, zostawi na ziemi, gdzie zginą wraz ze wszystkiem, co na niej żyje, bo Chrystus zburzy całą ziemię, zamieniając ją w proch i zgliszcza. Poznawszy, jak sądzą, tę jedyną prawdę, to jedyne wyjście ze świata cierpień i śmierci i pomni tego, że Chrystus weźmie ze sobą tylko dobrych, co ostatnie nie jest już sugestją piekła, ale powstało w ich odruchu dobrej woli, starają się żyć pomiędzy sobą w miłości, pomagając sobie nawzajem w miarę swych słabych jeszcze sił duchowych. Za wszystkimi innymi, którzy nie wierzą tak, jak oni, chociażby nawet także szukali dobrej drogi wyjścia z chaosu nieświadomości i cierpień na ziemi, to jednak gotowi za nimi machnąć ręką, jako za przeznaczonymi na wieczne zatracenie, a niejednokrotnie unikają nawet rozmowy z nimi w przesadnej obawie, że przez tych inaczej wierzących szatan ku nim przemawia.
Tak to żyje na ziemi wielu, wielu ludzi w pewnych zgrupowaniach — kółkach, kołach, stowarzyszeniach, sektach, hołdujących przeróżnym poglądom na życie, a zataczających szerokie kręgi swego myślenia. Do wielu tych kół — do jednych śmiało, do innych nieśmiało przemawia szatan:
— No, już znaleźliście właściwą drogę, czegóż wam jeszcze potrzeba do szczęścia? Żyjcie sobie w radości i chwale, no i czekajcie na spełnienie tego, w co wierzycie.
Im bardziej kto oddala się od prawdziwej drogi, na którą nas postawił Bóg i którą wskazywał Chrystus, tem łatwiej ulega podszeptom złych duchów. A te już potrafią szukających prowadzić zaułkami swoich torów myślenia, byle tylko ominąć prawdziwą drogę życia, na której tamci z zupełną rezygnacją musieliby powiedzieć sobie z głębi duszy: „Nie moja wola, Panie, ale Twoja niech się dzieje.“ Tem samem wyzbywaliby się swojego zdobywanego mozolnie od wieków, choć jeszcze niezupełnie zdobytego prawa: „Moja wola niech się dzieje“, które uzyskali nie drogą wiary we Wszechmocnego, lecz drogą gorącego pragnienia wszechwładzy i wszechmocy własnej skupionej woli. Zdobyte od wieków prawa, które wytworzyły niebezpieczne wrzody w organizmie ludzkości, te prawa, wiodące za sobą nie życie, lecz groźne „memento mori“, zaczęłyby się łamać i spalać przez zdanie się na wolę Bożą.
Nieszczęśni zaślepieni zwolennicy piekła sami już nie widzą i nie wiedzą, jak daleko odeszli od Boga i nadal ufają w swoją siłę. Człowiek, któremu organizm powoli wypowiada służbę, starzejąc się przypomina sobie już tylko niejasno, bo odczuć tego już nie może, swoje lata dziecięce, swoje lata młode, w których biegł z wiatrem w zawody i czuł lekkość w zdrowem ciele, lekkość i radość z życia. Przyzwyczaja się do swego ociężałego ciała, a niejeden, chociaż trądem cielesnym dotknięty, jeszcze lęka się o to ciało, jeszcze boi się śmierci. A ileż to niebezpiecznych wrzodów złego myślenia, zatruwających życie ducha, ileż ich jest w duszach ludzkich i dalej się rozrasta! Piekło zaś pracuje nad tem usilnie, by nie dopuścić do poznania Boga, Lekarza wszystkich cierpień, to Źródło Czystej Wody, mogące orzeźwić wyschłe z pragnienia usta i napoić spragnionego ducha. A często, jeśli ktoś z podobnych nieszczęśliwców powie: „Dziej się wola Twoja, Boże“, jest w tem powiedzeniu nie pokorne zrezygnowanie z własnej woli, ale strach i żal, bo człowiek ten wierzy, że Bóg zsyła cierpienia, Bóg karze i nie mogąc już znaleźć żadnej ucieczki od nędzy życia, powie sobie: „Dziej się Twoja wola“, bynajmniej nie przekreślając tem jeszcze na dalsze życia swojej złej woli. Jeśli ktoś chciałby zapytać takiego człowieka, napozór nawróconego już do Boga, czy nie żal mu życia, czy nie boi się śmierci, to powie: „Wola Boska; przynajmniej jak umrę, skończy się wszystko! Nie będę już żył, czuł, cierpiał.“ A odwracając twarz od patrzących nań z litością, zaciska zęby z bólu i goryczy, a z piersi wydobywa się westchnienie: „Och, gdybym tak mógł!“ A przy tem „gdybym“ snują się różne myśli, ani trochę nie zbliżone do słów, wypowiedzianych dopiero co niby to w zdaniu się na wolę Bożą. Ten konający w swojem własnem piekle cierpień, w którem i duch jest mocno ujarzmiony, chciałby w goryczy rzucić się w jeszcze większą, jeszcze zaciętszą walkę z Tym, co taki mocny.
I któż pocieszy takiego nieszczęsnego, co żywił się trującemi grzybami, które dla tych, co ich jeszcze nie skosztowali i nie poznali ich zgubnej siły, przedstawiały się jako zdrowy pokarm — i była w nich ukryta napozór zdrowa doktryna życiowa?
Gdyby ludzkość w pokorze spłacała karmiczne swoje długi, gdyby dążyła do uzyskania zdrowej świadomości życia, gdyby nowych długów w nienawiści nie tworzyła, z pewnością szybciej zbliżałaby się do swego wyzwolenia z cierpień i śmierci. Rozmyślne zamilczanie spraw, tak ważnych, jak n. p. prawa Karmy, ściśle związanych z życiem człowieka na ziemi, lub lekkomyślne pomijanie ich, sprowadza dalsze groźne następstwa i niweczenie dobrej woli człowieka i ducha. Śmiałem operowaniem niezdrową własną wolą i wypływającemi z niej czynami i myślowemi potworami każdy stawia sam sobie ścianę, przez którą nie można dojrzeć prawdziwego życia. Poznanie praw reinkarnacji i karmy, poznanie woli Boga i Jego nieskończonej miłości i zdawanie się na Jego wolę może każdego wybawić z niebezpiecznej otchłani udręki życia na ziemi. Z poznaniem wielkiej Miłości Boskiej i życiem w niej kończę, się wiekowe cierpienia, kończy się wiekowe oddalanie się od Boga. Poznanie tych praw, poznanie miłości Bożej, miłości bez skazy, bez cieni, jest poznaniem samego siebie i ułatwianiem szybkiego oczyszczania się ducha. Lecz jeśli w poznaniu tem rozum z sercem nie pójdzie w parze, to sam rozum, samo chłodne badanie, ożywione tylko ciekawością, znów po pewnym czasie może doprowadzić do znieruchomienia ducha w dobrem i ten może się stać podobnym do człowieka, stworzonego sztucznie z metali i przejawiającego pod wpływem woli innych, za naciśnięciem guzika na jego sprężyny, machinalne życie. Maszyna bezduszna, ożywiana najwyżej zwierzęcemi instynktami i uczuciami niskiego rodzaju; bezduszna maszyna, bo czyż ten człowiek, nieprzyznający się do swego Stworzyciela, do Boga Ojca, nie staje się umarłem, wygasłem słońcem, taką piłką, takiem narzędziem, którem bawią się inni?
A niestety, wielu z tych, którzy się obrali i obierają na nauczycieli ludzkości, za ich duszpasterzy, tak mało znają głębię życia duchowego. Jeśli zaś niektórzy już poznali ją, boją się ubrać swoje myśli w głos i zwierzyć się z nich przed nieświadomymi sprawy, bo lękają się Mocy piekieł, która sprytną rolę odegraćby mogła i chciałaby odegrać w życiu człowieka, gdy uświadamiać sobie będzie te prawa i prawdy duchowe. Zapominają jednak, że siła Boska potężniejszą jest nad moce piekieł i że jeśliby jej dali przystęp do swej duszy przez gorącą wiarę, to pewnie i w zaułkach ciemnego myślenia, narzucanego im przez szatana, zwyciężyliby sami, a także i innych zabłąkanych mogliby przyprowadzić na dobrą drogę. Wszak każdy szczerze myślący i pragnący żyć dobrze rozeznałby podszepty piekła, jego dzieło, jego wolę od woli Bożej i prawdziwego, pięknego życia.
Jak poznać Prawdę, jak odróżnić, co jest prawdą, a co złudą? Owo kryterjum rozpoznawcze, owe środki poznania znajdują się w każdym; każdy może uczuć w głębi duszy, czy idzie dobrą drogą, czy też błądzi. Tchnienie Boga, z którego powstały duchy, z którego powstało życie, jest jeszcze w każdym człowieku, nawet i w tym, co stał się niby bezduszną maszyną. Czem jest wasze t. zw. sumienie? Czy nieraz nie słyszycie w sobie dwóch głosów? Gdy zdenerwowanie, złość popycha was do jakiegoś czynu, czyż nie odczuwacie w sobie jeszcze jakiegoś wahania? Czyż sumienie już wam nic nie ma do powiedzenia? Zaiste źle, bardzo źle jest już z tym duchem, w którym sumienie zasypia, a wraz z tem przytępia się każdy odruch dobrej woli i lepszej myśli. Lecz płomień sumienia tego tchnienia Bożego nigdy nie zgaśnie, jest to światło wieczne. W waszej mocy leży, by powiększać gasnący już niby płomyczek w was, by rozdmuchać, dać zapłonąć temu Boskiemu płomieniowi miłości, który spali ciemności waszej niewiedzy duchowej, otaczające was i wskaże wam nowe życie.
Kto nie możesz zbadać dalekiej swej przeszłości, różnych wcielań swoich na ziemi i związanych z tem myśli i czynów, kto nie możesz dojrzeć tego, a miałbyś się gubić w domysłach i stwarzać znów myślami coś nowego, niepożądanego, nie myśl o swojej przeszłości, zdaj ją spokojnie na wolę Bożą, a wszystkie cierpienia — i te, które przeżywasz i te, które jeszcze nadejdą — przyjmij cierpliwie, nie narzekaj, że za dużo cierpień spada na ciebie i to niewinnie. Często, bardzo często powtarzaj sobie, a szczególnie w ważnych chwilach życia, gdy nawiedzi cię rozterka duchowa, gdy jakiś dziwny ciężar spada na twego ducha, a ty nie możesz zdać sobie sprawy, jakie tego przyczyny i nie masz pewności, czy czynisz dobrze — powtarzaj sobie wtedy naprawdę pokornie i z miłością: „Dziej się Twoja wola, Panie!“ Zabłysną ci wówczas wśród tej niepewności radosne, decydujące myśli, wlewające otuchę do zmęczonego ducha i one to nadadzą zdrowy kierunek twemu myśleniu i czynom.
Choćby się nie obudziła w całej pełni świadomość twego ducha, świadomość życia przeszłego i życia w wieczności, to jednak trochę tylko zastanowienia, a w przyrodzie masz ukrytych tyle tajemnic, które wciąż przemawiają do ciebie. Jest to symboliczna mowa przyrody, a możesz ją zrozumieć uczuciem swego ducha, jeśli tylko nastroisz go na tony spokojniejsze i przystępniejsze dla pojęcia tej mowy. Wszystko, co żyje w przyrodzie, wszystko przemawia do ciebie. Gdy wiosną idziesz polem, łąką, gajem, lasem, czy górami, każdy budzący się kwiatuszek i śpiewający ptaszek, zarówno jak kamień napozór martwy, porzucony u drogi, może cię nastroić do myślenia o życiu, o świecie. Tu skowronek mały niepostrzeżenie wzlatuje opodal ciebie w górę i śpiewając, niknie w błękitnej dali. Gdybyś zwolnił kroku, lub przystanął na chwilę i spojrzał w górę, za skowronkiem, trzepocącym skrzydełkami, gdybyś wsłuchał się w jego śpiew, czyż mimowoli radość, przebijająca się w tych dźwiękach, nie wlałaby bodaj odrobinę wesela do twej duszy, czyż nie nastroiłaby cię tak, że i tobie przyszłaby ochota także sobie zaśpiewać? A wiedz, gdybyś na skrzydłach pieśni skowronka podążył jasną myślą bodaj na chwilę do Ojca swego, do Boga, jakąż otuchą napełniłoby się twoje serce. Gdybyś się tak zasilił duchowo, pewnie łatwiej byłoby ci tegoż dnia znieść różne niemiłe niespodzianki, o ileby cię takie czekały, a nawet i ból ciała. Duch twój rósłby na siłach, czerpiąc je z pieśni, z modlitwy na łonie przyrody, budzącej się do nowego życia.
A wiosna najbardziej do człowieka przemawia. Tak jasno daje mu do zrozumienia, że jak na zimę ziemia okryła się białym całunem i wszystko pod jej tchnieniem wydawało się martwem, skostniałem, tak i wy odkładacie wasze ciała, dotknięte całunem śmierci. Ziemia, pozornie pogrążona w martwym śnie, nie pokrzepia człowieka wonnem kwieciem i świeżą zielenią — ale wszystko to jest, nie znikło; ta woń i siła żywotna ulotniła się tylko ponad warstwę chłodnego powietrza, jak ptaszęta, ulatujące do ciepłych krajów. Podobnież i duch wasz zabiera z sobą ciepło życia i unosi się z niem nad martwą powłokę cielesną. W zimie wytłacza wam mróz na szybach i na powierzchni wody, jako świadectwo życia w martwej napozór przyrodzie, przeróżne fantastyczne kształty roślin, dając tem świadectwo prawdzie, że chociaż w przyrodzie zwiędły liście, kwiaty i wszystko spowił mróz śmiertelnym uściskiem, to jednak ów mróz nie potrafił zniszczyć życia. Dusza przyrody, zasilana i pobudzana do życia życiodajną energją cieplną słoneczną, rozdzieliła się: subtelna, wonna, leciuchna jej część ulotniła się wysoko ponad ziemię, gdzie promienie słoneczne utrzymują ją w przeznaczonym dla niej pasie obrębu ziemi. Energja cięższa, dla oka także niewidzialna, pozostała nisko ponad ziemią, utrzymując ostatnie ślady życia na niej. Ta nieraz tak cudna roślinność, ścieląca się na oknach waszych przybytków i na powierzchni wód, powinna wam także wiele powiedzieć. Wszak nieraz oko wasze spocznie na zamarzniętych szybach i patrzy.
A kiedy tylko ziemia zostanie zwolniona z uścisków mrozu, zaraz przenika ją do głębi ta dusza przyrody, owa magnetyczna siła jej wegetacji i na korzonkach także kładzie się jako energja życiowa, pobudzając je do ożywienia zamarłych w nich niejako soków żywotnych. Słońce toruje drogę temu drugiemu, subtelnemu ciału przyrody, a nocą, z wieczora i z rana te niewidzialne dla oka molekuły i gwiazdeczki, owe zarodki barwnego życia przyrody, spadają w kroplach rosy na ziemię.
Tam, gdzie znają niewinną tajemnicę utrzymywania kwiecia przy życiu i rozkwicie w sztucznej cieplarni, tam przez szyby szklane słońce daje życie zamkniętej w cieplarni szlachetnej duszy przyrody, a zwykła woda, spadająca natryskiem w kropelkach na rośliny, jest dla nich niby rosą, w której kropelkach ukryte są wszystkie zarodki życia, łączące się potem z zarodkami życia w roślinie.
Czyż człowiek nie może się domyśleć, że i on kiedyś zbudzi się ze snu śmierci, że nastanie i dla niego ponowne zrodzenie i życie zawionie naokoło niego i w nim z nową energją?
„Śpi snem wiecznym“ — tak myśli sobie niejeden, patrząc na zimną mogiłę — a tu we śnie umarły do niego przemawia, zachowując nieraz zupełnie wszystkie cechy swego charakteru, swego sposobu myślenia, wszystkie swoje zapatrywania na życie takie, jakie miał za życia na ziemi. Cóż to znaczy? Oto duch ów, uwolniony od powłoki cielesnej żyje dalej innem, subtelniejszem życiem i zjawia się wam niby bujna roślinność, rzucona przez mróz na wasze okna.
Czyż nie warto pomyśleć, skąd się biorą te sny o umarłych? Czy to tylko wytwór waszej fantazji, czy też przemawia do was rzeczywistość? Albo może są to ożyłe wspomnienia słyszanych dawniej słów nieboszczyka, który żył kiedyś na ziemi? Jeśli nie, to jakie są właściwe przyczyny? Wszak i sny mogłyby niejednego przywieść do opamiętania i istotnie zdążają nieraz do tego, bo wytwarzają je świadome istoty duchowe. Któż to was tak często ostrzega we śnie przez symboliczną mowę obrazów, a nawet w mowie ludzkiej? Czyż ostrzeżenia te powstały tylko w waszej fantazji? A jeśli tak, to czyż nie warto zastanowić się nad źródłem tej fantazji, skąd ona płynie, dokąd odpływa i jaki jest jej cel?
O, gdyby duchy wasze po odłożeniu zimnego, skostniałego ciała mogły się wznieść i poza astralny świat waszego ziemskiego życia i myślenia, unieść się jak woń przeczysta poza obręb minionego życia do jasnych, słonecznych promieni miłości Boga i lśnieć tam w przecudnej kolorystyce uczuć ducha i żyć, żyć bez przerwy, póki, jeśli takie prawo jeszcze na was ciąży, nie trzeba będzie pójść na ponowne zrodzenie i zacząć nowe życie w cielesnej powłoce. O, dlaczegóż do tego nie dążycie, by duchy wasze na ponowne zrodzenie spływały z woli Bożej niby rosa, ogrzana za dnia promieniami słońca, aby przez tę rosę — eter życia dla waszego ciała astralnego i fizycznego — spływała przecudna woń jestestwa, danego wam przez Boga!
A gdy świadomość wasza tak się rozwinie, to nie potrzebujecie się obawiać uścisku mroźnej śmierci, ale możecie podtrzymywać swoje życie i uszlachetniać je sobie, jak rozumny ogrodnik utrzymuje kwiaty w cieplarni. Życie wasze ulegałoby przemianie w waszej pełnej świadomości duchowej i lśniłoby wśród chłodem i mrozem spowitych innych bratnich roślin w przyrodzie.
Tak to na wszystkich krańcach świata potęga duszy Przyrody budzi swego króla, człowieka i chce mu pomóc do uzyskania lekkości ducha i ciała, by nie potykał się o kamienie, niebacznie sobie przedtem rzucone w drogę i by się o nie nie ranił na dalszej drodze życia — kamienie karmiczne, nieraz spadające niby piołun na serce i przygniatające ducha. Póki człowiek kroczy po łonie ziemi, pogrążony w nieświadomości, nie chcąc się uczyć życia, wdzięczności od ptasząt, wzbijających się w górę po śnie nocnym, śpiewających radośnie, dziękczynnie, póki się nie zacznie uczyć od pszczółek, składających miód, od mrówek, także pilnie pracujących, a mających doskonałe odczucie zbliżającej się burzy, czy niepogody i ukrywających się na ten czas w misternych swoich siedzibach, gdzie spokojnie mogą przetrwać nawałności, — póki nie zacznie się uczyć od najmniejszego stworzonka na świecie i od słońca jasno świecącego, z tych wyżyn, gdzie go nie mogła włożyć ludzka ręka, — póki nie zastanowi się nad kolejnem następstwem dnia i nocy i nie zacznie realizować zmiany uczuć dnia i nocy, dotąd będzie się żywił lichą namiastką życia i zatruwany będzie przez eter śmierci — a życie nietylko nie przyniesie mu większych korzyści, ale przeciwnie, wiekowe cierpienia.
Życie to szkoła, w której trzeba się uczyć — lecz uczyć dla korzyści ducha. A życie na ziemi to szkoła ciężka, w której w każdym rogu stoi bat, to szkoła, w której brak miłości w takiej pełni, by można się uczyć w spokoju. A jednak uczyć się trzeba i wśród chaosu i zgiełku świata, a trzeba uciekać od jadu życia, uciekać ze szkół, które są przesycone oparami trującego eteru śmierci. Każdy sam sobie może być nauczycielem, tylko trochę dobrej woli poznania życia w sobie i trochę szczerego życzenia spojrzenia Prawdzie w twarz — pokory dziecięcej niewinnej i ciepła życia, miłości. Potem moglibyście ujrzeć cud życia, pełnię radości, oddech wasz byłby wolny i tworzyłby dobro. Znikłyby straszydła ciemnej nocy i uściski strachu przed zimną śmiercią, znikłby ból i łzy — huragan Złej Mocy rozbijałby się o skały i nie sączyłby się tak śmiało przez wasze dusze.
Na to wszystko wskazywał jasno, chociaż nieraz w symbolicznej mowie, Chrystus, Zbawiciel ludzkich dusz — i otwierał bramy niebios dla wszystkich ludzi dobrej woli, wskazując na wieczne życie w pełni radości niebiańskich rozkoszy, wiecznego harmonijnego rytmu życia. Podał ludzkości więcej, niż ktokolwiek przedtem mógł jej dać na świecie, podał wszystkim pokoleniom, które żyły po Nim — a w przeważnej mierze są tem samem pokoleniem, które żyło za czasów Jego pobytu na ziemi — podał im to, czego nikt więcej z żyjących na ziemi nie może im dać. Bo tylko w czystym, jasnym płomieniu może się Zło spalać, a On w czystym, jasnym Swoim Duchu spalał wiele zła ludzkiego ducha i zła tego świata, przepalając ciemności ponurych cieni nocnych, rozświetlał świadomość duchową, zapalał gasnące promienie w duchach wielu ludzi wcielonych i pozbawionych ciał, ożywiał słowem i czynem Swoim zamierające w nich życie.
Chciały niskie Moce spowić klątwą światło jasne, lecz nie zdołały według swej woli ujarzmić na zawsze nieszczęsną ludzkość na ziemi — i nieraz już przelękły się, kiedy jasne dzwony z górnych światów duchowych zaczęły zwiastować Nową Erę.
Idzie Chrystus na świat w duchu i prawdzie. Był On z nim złączony i po odłożeniu swego widzialnego ciała na ziemi, ale w nowej erze zabłyśnie z większą jeszcze mocą, by bardziej ukrócić swawolę niskich duchów.
Toteż niejeden człowiek dobrej woli, pragnący poznać Prawdę i miłujący Go, chociażby cienie przeszłości przeszkadzały mu rozejrzeć się w niej świadomie szeroko, daleko, to jednak odczuje mocno ten powiew czystego tchnienia Prawdy i będzie mógł pomóc innym prostować ścieżki myślenia na drogę do lepszego życia.
A Chrystus w myślach ludzkich, w wyobraźni i w rzeczywistem szlachetnem odczuciu wielkiego majestatu Boskiej Miłości stanie w innem świetle w ludzkiej świadomości, niżeli został postawionym w świadectwie, podanem przez ludzi, którym mimo dobrej ich woli potrafiły narzucić Niskie Moce swoje myśli i poglądy, by nie dać ludzkości poznać Boskiej Prawdy, by nie dać jej odzyskać świadomości prawdziwego życia.
∗ ∗
∗ |
A ten dobry Chrystus będzie radością ludzkości, stanie się prawdziwą drogą do wieczności, do pięknego życia w Bogu. W Nowej Erze będzie i już jest zsyłana pomoc wszystkim, którzy pragną doznać tej Miłości Boskiej, którzy chcą poznać tę prawdziwą drogę do Niego. A chociaż Zła Wola także nie śpi i będzie także wytężała wszystkie swoje siły, starając się imitacją pięknych słów i sugestywną siłą myśli, czy to podczas snu, czy na jawie zatrzymać tych szukających prawdziwej drogi, to jednak zatrzymać nie może — i nie zatrzyma takiego wędrowca, w którego duszy góruje prawdziwie dobra wola i szczere pragnienie, by iść za Nim. Bo głos nieszczęśliwego ducha, który kazał Chrystusowi złożyć sobie ukłon, ten głos w każdym duchu i człowieku będzie milknąć, tracąc siłę popychania go do Złego i jeżeli ktoś da dostęp do duszy swej tym skromnym, a jednak tak wielkim przymiotom, jakiemi są miłość, pokora i wiara, to o ten pancerz lśniący palić się będą niskie siły i załamywać się będą rogi szatana, kruszyć się będą jego chmurne skrzydła.
Ci, co będą twierdzić, że mimo swych modłów, próśb, a nawet ofiar, składanych w celu przebłagania Boga, nie doznają Jego mocy, Jego miłosierdzia — u tych z pewnością przeważa jeszcze zło. Jeżeli nie zdobędą się na cierpliwość i siłę do wydobywania się z niego, to mogą im przyjść z namiastką Boskiej Miłości ci, którzy zawsze potrafią sobie znaleźć dostęp do narzekających, że ich Bóg karze, że są niewinni, nic złego nie robią, a Bóg ich srogo doświadcza. Ale gdy kto zechce zrozumieć życie, gdy w biedzie swej, w utrapieniach upokorzy się, to chociażby i szatan zastępował mu drogę, naprzemian to cicho w twarz mu się śmiejąc, to znów szepcąc słowa otuchy — chociażby mu mówił, że prowadzi go w imię Boże, i że jest jego dobrym aniołem stróżem, to ten ktoś, chcący poznać samego siebie i zbliżyć się ku Bogu, z pewnością odczuje w duchu, czy prawdziwy przyjaciel chrześcijanin podpiera i wzmacnia go myślami w drodze, czy tylko krąży naokoło niego pokusiciel.
Duchy nieszczęśliwe, ciemne, twierdzące rozmyślnie, że przychodzą w imię Boże, będą mieć odjęte prawa przez samych siebie stworzone, robienia źle. Przekreślonem zostało w szerokich niezmierzonych przestworzach ich prawo, a wszyscy twierdzący, że przychodzą w imię Boże, w istocie zaś zamierzający dalej czynić źle, będą zmuszeni i już są zmuszeni czynić dobrze. Niema już takiego prawa w przestworzach, ni na ziemi, żeby ktoś w imię Boga mógł czynić źle — bo tem samem, że powołuje się na Boga, zmusza siebie samego do rychłego spłacania starych długów i czynienia dobrze.
Nastał okres ukrócenia wolnej woli. Ukróconą została podczas zrodzenia się Chrystusa; Chrystus zwyciężył zło, które dawniej gorszem było, niż jest dzisiaj. Obecnie powtórnie ukróconą została wolna wola, szerzej otwierają się podwoje do Nieba. Ciężkie też będą nadchodzić chwile dla mieszkańców tego świata — ciężkie dla tych, którzy nie chcą zawrócić z dotychczasowej błędnej drogi życia. Lecz te straszne utrapienia będą dla nich dobrodziejstwem i dzięki nim szybciej będą mogli uwolnić się od złego, jeżeli tylko zechcą.
A miłość ofiarna śpieszy cierpiącym z pomocą. Toteż są i będą ciężary przewinień dusz zaślepionych brane na własne barki przez silniejszych ich braci na ziemi i w zaświecie — a to w takiej mierze, w jakiej je w dobrej woli ten i ów uniesie.
Losy żywotów ludzkich się rozstrzygają. Wielu wędrowców tego świata z dobrą wolą w duchu w odłączeniu podczas snu zaciągnęło się i zaciągać się jeszcze będzie w ochotnicze rzesze wojsk bożych, a kiedy zbudzą się, nie będą sobie zdawać sprawy, co przeżyli. Nie będzie to pogwałceniem ich woli; tyle będzie się brać z ich ducha, ile będą zdolni wykonać. Czasem jak zajdzie potrzeba, to niejeden i na fizycznym planie przy wyrównywaniu swej własnej Karmy, mając trochę wolniejsze barki i jeszcze dość siły, poniesie ciężary innych.
Biada zaślepionym i gnuśnym! Nie jest to pogróżka, rzucona na ten świat, tak pełen nieszczęścia, lecz niech to „biada“ będzie ostrzeżeniem; niech to „biada“ nie będzie huraganem, wyrywającym przybytki ludzkie, niech to „biada“ nie niszczy przybytku ludzkiego ducha, ale niech to wołanie: „Biada, biada!“ będzie ostrzeżeniem, powstrzymującem ludzkość na błędnej drodze życia.
Chrystus zradza się, żyje w Duchu i w Prawdzie. Nie na jednym krańcu świata zradza się jako dziecię w widzialnej postaci ludzkiej, ale wszędzie, wszędzie z większą niż dotychczas siłą świat ten otacza. Wszędzie jest, Jego mocne ręce cały glob obejmują, Jego dobrotliwe oczy patrzą w głąb wszystkich dusz. — Kto przytuli się już, już ku sercu błogosławionego Ognia Miłości Bożej? Kto spojrzy Jasności w twarz?
Tak — Chrystus puka do twego serca, wędrowcze, i woła łagodnie, woła: „Do Ojca wróć, boś pełen ran, a On uzdrowi cię!“
Wracajcie chociażby wśród nocy, Bóg poprowadzi Was. Nie czekajcie cudów Bożych — dał wam ich dość i dość ich daje. Któż z Was je oceni, kto zrozumie? Stwórzcie cud sami w sobie, jest to w waszej mocy: Miłujcie się, oceńcie życie, przez Boga wam dane, a śmierć straci dla Was swój przykry urok, zniknie strach, boleść, udręka ducha. Na łonie Boga, na piersiach Chrystusa — prawdziwy nektar życia. Czy niewiele długów macie, czy ciężkie przewinienia — wszystkich Bóg przyjmie, na wszystkich czeka. Czyńcie cuda, cuda dobrej woli, a zrobicie cud najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek ludzkość stworzyć potrafiła. Nie będzie się pod waszemi nogami ziemia trzęsła, nie będą wybuchać wulkany, nie będzie katastrof w powietrzu, na morzu, ni lądzie, nie będzie głodu, niesnasek, nie będzie też i pustej zabawy — zaczniecie wolniej oddychać. A jeżeliby się jeszcze ziemia zatrzęsła i jeżeliby jeszcze boleść Was smagnęła, to wiedzcie, że to wyrównywanie i że większych nieszczęść już nie będzie.
Naprzód, ku Bogu, ku Słońcu do życia. Hen daleko od śmierci i upadku Ducha! Wyżej, wyżej, ku Bogu bliżej!
On nasz Pan, On Ojciec nas wszystkich! On wszystkich miłuje i wszystkim pomaga!