<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Perła
Podtytuł Powieść wschodnia
Pochodzenie Poezye Studenta Tom III
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PERŁA.
POWIEŚĆ WSCHODNIA.

«Zabić tyrana,
To zabić szatana.»

S.

O morska ciszo! W twoich fal przestworza
Stacza się tarcza słońca po upale
A krwawiąc czołem, pian błękitnych łoża
Ostatni promień łamie na wysp skale...
Lecz pięknie moc tyrana po dniu państwa
W raz z głową jego w pian otchłanie wali,
Palma wykwita na gruzach tyraństwa
Z krwi tych, co niegdyś lud uciemiężali...
Palmo! o któraż pieśń ciebie wychwali?...


I.

Czyje to wiosło o ciszy zachodu
Pluskaniem budzi uśpione bałwany?
Czyja to łódź przez modre sunąc piany
Blizka już brzegów niewoli narodu? –
Rybaku młody!... tyś sam na twej łodzi

Włok twój rzucony już na dno niedbale
A ty tak chyżo wiosłem prujesz fale?...
O jakaż dłonią zręczną włada siła,
Jakiż blask szału na twem licu wschodzi,
Włos twój się rozwiał na wichry w nieładzie
A w oku iskraż przeczucia zatliła?...
O! już, już, lądu przystań niedaleka,
O wiosłuj chyżo, bo słońce się kładzie,
A ląd choć blizki twej łodzi ucieka.

On złożył wiosło, łódź po falach sunie,
W dłoni ma perłę, której blask do słońca
Zwierciedli ogniem, tak jasno, bez końca
Jak blask płomyka w pożarowej łonie!...
O! to skarb z morskiej wydobyty toni,
Rybak ją ukrył, znów wiosłuje chyżej,
Perła ta ślepia bogaczy zapłoni
Blaskiem chciwości!...
Bliżej – coraz bliżej
Sunął się młody rybak ku lądowi –
Z daleka w słońcu minaretów szczyty
Lśnią złotym blaskiem – a młodzian w błękity
Spójrzawszy milcząc, klnął półksiężycowi
Co w nowiu zdał się czekać pełni jasnej,
Sterczący dumnie na murach haremu
Gabryel wstrząsnął się w głębiach duszy własnej,
Złorzecząc państwu tyrana krwawemu – –
W tem Muezinów ozwały się głosy
Wieczornych modlitw, hasło Muzułmanów,
Modlitwą pomsty za swej Grecyi losy
Gabryel stwórcę błagał z swojej łodzi…
O skon potęgi swej ziemi tyranów!...
Słońce w pian głębie coraz niżej schodzi,
Tylko blask krwawy rozlał się w lazurze
Ostatni goniec dnia, już gasnąc pała…
Słońce zagasło twarzą w złotej chmurze
A pierwsza gwiazda nad morzem zadrżała –

Gabryel cicho wiosłując w milczeniu
Patrzył na domy Selima stolicy
Jak biegły rządem, sklepienie w sklepieniu…
Łącząc się, giną, ulicą w ulicy…
Domy nad domy pną się w wyniesieniu –
To jeszcze Greków ręce budowały
Co ich!... przestoją, jak wieki przestały!...
Umilkły glosy, o mroku wieczornym
Muzułman głosem modli się pokornym
Imię proroka sławiąc, Allach woła
Niech turban z Baszy nieupada czoła!...
Po chwili – w ciszy, od lądu – z daleka –
Ciche ozwały się dźwięki gitary
I głos niewieści przez fale ucieka
Lekkim podźwiękiem, w duszy budząc czary –
Gabryel słucha, głos ten chwyta, goni,
Słucha… i wiosło zadrżało mu w dłoni
I ogień błysnął w młodzieńczej źrenicy
On ją wzniósł w górę, i patrzy, czy z dala
Nie anioł śpiewa, co gwiazdy zapala?...
O nie!... to tęskna pieśń, to pieśń dziewicy,
Bo głos ten płynie z za murów Charemu
W głosie tym dzieje odbiły się losu –
Cichszy od nocnych słowików on, głosu
Smutniejszy niż pieśń pogrzebu… Czyż jemu
Pieśń ta znajoma? czy głos co ją nuci?...
On ją gdzieś duszą słyszał – a wśród duszy
Już zniknął pokój!... o – ! któż go powróci –
Któryż grom w sercu szał burzy zagłuszy
Jeżeli chwila jej pokój zakłóci?...
Jak pieśń go wzięła – tak pieśń tylko wróci!...
Gitara dźwięczy – tak cicha… tak miła…
I strumień pieśni, po strumieniu fali
Coraz to ciszej – i ciszej się żali
W tem pieśń umilkła.
Łódź o brzeg trąciła. –

II.

Wśród marmurowych komnat, wonne kwiaty
Chylą się w koło bijącej fontanny,
Tam siedzi basza, chciwy, choć bogaty
Łupami Grecyi… w kłębach dymu pjany –
Z daleka widok ma na ciche morze
Co się usłało w skalne brzegów łoże –
A on po boskich wybrzeżach Hellady
Wzrok ogłupiały – srogi i bydlęcy,
Wodzi – i puszcza kłęby dymu, blady
Obrzękły cielska ciężarem, w niechęci,
Patrzy na kwiaty Perskiego kobierca,
Co podrzeźniają się fontanny kwiatom
I mnie je w ręku on tygrys bez serca
Co depcze kraj ten bezbronny, w rozkoszy
Okrada, krwawi, hańbi i pustoszy
Kraj co pomnikiem wiecznym, myśli światom!...
O!... wolę cyprys na gruzach szumiący
Święte łzy w pośród grobowców roniący,
I łeb ten łatwiej – od tego cyprysa –
Ściąłbym – i rzucił, łeb podle śmiejący
Co ziemię pełną relikwii – wysysa!...
Dziś uroczysty dzień w świetnej stolicy
Bo tyran wszystkim daje posłuchanie
Biegną i Giaury i Mahometanie!...
Z pod czarnych luków, brwi, oczy Seïda
Dzisiaj łaskawszym zabłysły uśmiechem,
Każdy swą proźbę śmielszym głosem wyda
Pod słońcem łaski śmielszym tchnąc oddechem.
Leca kiedy gniewem wzrok Baszy zapłonie,
O! wtedy biada z pod brwi łuków czarnych
Dwa węgle iskrzą jak w ciemności łonie
A blask ich pragnie krwi istót ofiarnych…
O! wtedy krwawy sztandar już powiewa,
Łby lecą z karków jak ścinane drzewa

Wtedy krew tryska jak zdrojem fontanny,
I skarby rodzin dłoń zagarnia mściwa,
Co krew ich w gniewie swej zemsty przelewa.
Już posłuch Baszy kończył się poranny,
Kiedy znać dano, że młodzian ubogi
Nieznany rodem nieznany imieniem
Błaga o przystęp w posłuchalne progi,
Jasne potęgą i wielkie znaczeniem...
Dał znak! – niech wejdzie – dziś w Seïda progi
I giaury wchodzę. Wszedł rybak ubogi.
Skłonił się nizko – aż włosów pierścienie
Musnęły kwiatów jedwabnych kobierca –
I stanął w ziemię utkwiwszy wejrzenie
Gdy nienawicią wrzało mu dno serca –
Ktoś ty młodzieńcze? i jaka konieczność
Zagnała tutaj, psie niewierny! ciebie?
Tu wyrok Baszy tak święty jak wieczność
Jasny jak księżyc proroka na niebie! ...
Rybakiem jestem z dalekich wybrzeży,
Na fale morza od dziecka rzucony
I falom losu z dawna powierzony
Bom niepił życia u łona macierzy –
Grek jestem!... wybacz Baszo wielki w sławie
Że stopa bosa w te progi śmie stąpić,
Ale racz chwilę posłuchać łaskawie,
Nim nowym sługą raczysz mnie zastąpić!
Oto z mym włokiem, tułając w łodzi
Raz u wybrzeża kiedy zbiegło morze
Stępują w piasek – ranny promień wschodzi
I patrz – tę perłę odkryło mi zorze! [1]
Dozwól ją u stóp swych złożyć Grekowi…
Basza wziął perłę, spójrzał, i zdziwiony
Wzrokiem chciwości blask jej każdy łowi
Pożera, pięści – bogacz ucieszony –
O! na kędziory brody Mahometa!...
Ja takiej perły w skarbach moich nie mam,
Lecz któż ma taką? kto! klejnot kometa!
Młodzieńcze słuchaj! ja cię tu zatrzymam!...

Ty już zostaniesz tu – na Baszy dworze
O zostań! złoty zawój ci nałożę –
I będziesz pieścić złoto, skarby, mienie,
Dziś – weź ten pierścień nad inne pierścienie
Cudownym blaskiem!... Baszo! wolę morze!...
O! jam się zrodził wolny wśród fal koła
Ja się zrodziłem na ptaka wolnego!...
Niegodzien jestem blasków dworu twego
Swobodny... Baszo! błagam, nie chmurz czoła!
Saïd niesłyszy – on marzeniom wodze
Puścił, i leci dumny w swojej drodze,
O któryż z władców wschodu czy zachodu
Ma taką zdobycz morskich głębin płodu,
W czyjej koronie, o! w jakim turbanie
W którym kindżale taka perła błysła?...
O sadzę w turban – nie! miecz mój dostanie
Taka ozdobę… w tem zamilkł – w milczeniu
Źrenica jego badawczo zawisła
Na jasnem czole Gabryela.
W tchnieniu
Baszy drżał oddech prędko – to znów zwolna
Skinął – i wyszła straż oku powolna
Zostali sami – on wzrok zamyślony
Długo w młodzieńca topił cicho gwarząc
Imię proroka cicho wezwał marząc
I jeszcze jedno imię... zamyślony –
Zreszcie [2] rzekł chłopcze! łódź twoją napełnię
Złotem mych skarbów, i leć na wód prądy
Pod darów moich ciężarem, wielbłądy
Dwa niech uklękną słuchaj – uzupełnię
Wszystkie marzenia twe, rybaku młody
Lecz bądź mi wiernym, jak głębiom twej wody –
Marzenia moje!... pomyślał młodzieniec
Łotrze! wypełnić o! nie byłby w stanie –
Marzenia moje – to w duszy zostanie!
Lecz z jakich liści na twym trupie wieniec –
l z wzgardą mierzył Baszę pijanego
Co weń utopił wzrok oka sępiego…

I powstał Seïd krokiem niespokojnym
Ku strumieniowi zbliża się fontanny,
Zerwaną różę daje młodzieńcowi,
Rzekł baw się wonią, barw jej kształtem strojnym
Niewiem dla czego mam ufność do ciebie
Wśród chwały zbiegnie lat twych wiek poranny
Seïd cię pierwszym z swych miłych pozdrowi,
Będziesz jak słońce, w pośród gwiazd, na niebie,
Lecz … słuchaj, jeszcze wzrok jego sokoli
Badawczo patrzy, źrenicą w źrenicę
Słuchaj – czy wiesz ty jak ta rana, boli
Kiedy się kocha serce w złej woli…
Czyś kiedy kochał śród dziewic, dziewicę?
Nie Baszo! odrzekł Gabryel po chwili,
Prócz mojej łodzi kochanki nie miałem,
I tym z rybaków którzy ze mną żyli
Dziwno że żadnej z dziewic nie wybrałem
Tylko … w dzieciństwie pomne gdyby we śnie
Dziecię przylgnąłem sercem do dziecięcia,
W błękitnem oku małego dziewczęcia
Okiem dziecinnem tonąłem przedwcześnie...
Lecz w krótce znikła … niepomnę, gdzie, kiedy
A z nią uczucia wraz znikły dziecinne,
Co jak łza dziecka świeże i niewinne,
Zabrała z sobą … widzę ją jak wtedy –
A odtąd w dziewic kole, żadnej lica
Niemiały dla mnie powabu żadnego,
Bo niemasz równej, jak tamta dziewica
Ją gdybym ujrzał – o! ją serce kocha…
Jeźli gdzie jeszcze jest wśród świata tego –
Wybacz Seïdzie – za długie wyznanie…
Dość! miłość Grecka rzadko bywa płocha,
Z uśmiechem podłym rzekł Seïd lubieżnie,
Lecz – słuchaj – inne – o! inne kochanie
Pali to piersi Seïda! – pobieżnie
Powiem ci chłopcze – (o! znaj łaskę Baszy!
Co groźnem okiem niełaski lud straszy,)
On tobie czyni słabości wyznanie –

Słuchaj! niszczęsne dzisiaj przywiązanie
(Mnie niewolnika do stóp niewolnicy
Przykuło podle!) lecz źrenicą hardą
Ona pieszczoty, skarby, … łaski moje
Odrzuca dumnie, z bolesną pogardą
Odpycha serce, co innej dziewicy
Sercu by marzeń rozogniło zdroje!...
A ja jak dziecię słabe przy jej wzroku
Nie mam mej zwyklej potęgi i mocy –
Stracić ją!... nieraz w snach ponurej nocy
Wołam w wsciekłości, i lecę w jej progi,
Kindżał lub serce!... lecz władzą uroku
Spójrzawszy na mnie swych oczu błękitem
Wytrąca z dłoni żelazo… w tem oku
Ginę spojrzeniem słabszy od dziecięcia
Ja – com jej życia panem, wstyd mi słońca!
I nowiu wstyd mi z tem sercem przeszytem
A ona głucha, niema, aż do końca
Na głosy, skarby – wściekłości zaklęcia
Odwraca oczy i smutnem marzeniem
Goni po kwiatach… lub za gwiazd sklepieniem
Goni swych myśli rojem jak woń róży –
Chłopcze! Ty koniec uczynisz tej burzy,
Co miota sercem i piersią mi targa
O! na proroka – nie próżna ma skarga
Tak jak nieszczęsne moje miłowanie!...
Słuchaj – ta perła – ni w moim turbanie
Ani w kindżale – ni w skarbów mych rzędzie
Blasków łagodnych promieniem lśnić będzie
Ale ją wręczysz – wręczysz … w mem imieniu
Eufrozynie w Haremu ogrodzie,
I dziś młodzieńcze, o słońca zachodzie
Wejdziesz w ten ogród przy jej pieśni brzmieniu!...
Gdy muezinów pieśni miastem gonią,
Ona z gitarą w dłoni śpiewać zwykła,
Wtedy jej dźwięki jak perły się ronią,
Ogród oddycha w ciszy kwiatów wonią –
O tej godzinie – widzieć mnie przywykła…

Daję ci ufność ma … lecz pomnij razem
Że możesz męki dziś – stać się obrazem
Przed okiem ludu! – nim spadnie twarz słońca
A z morskiej piany wyjdzie twarz miesiąca…
Wręcz jej tę perłę, co z morskich otchłani,
Seïd posyła swej oblubienicy
Dobytą, z trudem –, modrookiej łani
Basza śle w darze swej pięknej dziewicy…
Gabryel skłonił głowę w zamyśleniu
I słuchał jeszcze srogich słów wyroku
Wtem złość łysnęła w czarnem Baszy oku
I szarpną brodę w gniewnem zamilknieniu:
Jeźli jej serce zjednasz mi tym skarbem
Wielbłąd ci błyśnie swym ładownym garbem
Złota, mych skarbów ... lecz biada! jeżeli
Dziś jeszcze serca jej nieskłonisz ku mnie
Słońce przy męki ujrzy cię kolumnie
A ją w pod morskich bezdeni topieli!...
Ten kindżał jasny co widzisz w mej dłoni
On twoim będzie – jeżli Eufrozyna
Moją zostanie!... Lecz nic nieuchroni
Ciebie przed Baszy wściekłością ... o! biada!
Jeźli niebłyśnie mi szczęścia godzina
Wtedy to ostrze – w twej piersi zagrzeźnie
Zginiesz jak kamień co w fali przepada
A przed tem pójdziesz między męki więźnie!
Gabryel skłonił się nizko, wesoło,
Na licu jego niebyło znać trwogi,
O! dobrze Baszo – że wszedłem w te progi
Eufrozyny pięknej jasne czoło
Skłonię jak lilię do słońca poranka
Ku ustom czułym wielkiego kochanka!...
Czyż obojętne mu życie, że groźby
Baszy nie słyszał – ? słyszał tylko proźby? –
Kiedy odchodził Gabryel w milczeniu
Seïd w głębokiem znów tonął marzeniu
Ślepy miłością, ciemnemi oczyma
Widział to tylko, że jej równej nie ma!...

I zgrozo! winem starcu pijanemu
Przyszła myśl – Greka, posłać do Charemu!...
Czyż prorok skarał obłąkaniem Baszę
Za wychyloną w innych jagód czaszę?...

III.


W cichym ogrodzie za murem Charemu
Z palm liści rosa opada perłami,
Cichy szmer fontann pieniu słowiczemu
Wtóruje tęsknie, gnijąc z kamieniami
I szklanna fala po stopniach z marmuru
Póty podzwania i póty się pieści
Póki nie zejdzie księżyc, i wśród chóru
Słowików – fal jej blaskiem niepopieści;
Tak tęskne serce uderza w boleści
Za tęsknem sercem – lecz ciszej jak woda,
Kiedy w marmurach zginie mu swoboda!...
Wśród róż powoni i cyprysów cienia
Tam jedna róża pobladła wśród ciszy
I kropel rosy – na licu … łez lśnienia!...
Eufrozyno! nikt skarg twych niesłyszy –
Ona o filar czarnego marmuru
Śnieżne swe czoło oparła w milczeniu
Czy zadumana z palmami do chóru
Myśli się modli … w niemem zadumieniu –
Tak młoda, jednak sokole źrenice,
Dzikie – namiętne jako błyskawice
Mgłą smutku zaszły, że z tem chmurnem czołem
Zdała się raczej niewoli aniołem
Niźli kobiety!... pobladły jej lice
Wśród rzędu kolumn, sama jak kolumna
Ha!... to Greczynka – tak młoda! Tak dumna!
Tak smutna razem!... przez wpółsenne oczy
Tęskność wygląda – i dołki uśmiechu
Wkoło ust płaczą skargą, co oddechu
Falą pierś wzrusza z pod czarnych warkoczy

Co się hebanem w nieładzie rozwiały...
To niewolnica Grecka … tak wyniosła –
Jak gdyby wśród palm na królowę wzrosła –
Że przy niej tyran podły – taki mały! –
Lecz uśmiech chociaż pożyczan od wiosny
Na ustach płacze niemy – i żałosny…
Dziwnym ją wdziękiem niewola … osmętnia,
Wzrok jej omglony … ale znać że w chwili
Kiedy go ogniem w zapał roznamiętnia
Porwać by zdolna żelazo i błysnąć
Ostrzem sztyletu – na tych co zabili
Ducha wolności jak orła śpiącego
Który się żmiji dał za skrzydła cisnąć
I obwić w pierścień bolu piekielnego
Co mu już nieda, nad światem zawisnąć!...
Lecz odkąd ona w tych murach Charemu.
Żyje – i żyjąc niezna co to życie? ...
To tajemnicą – i tylko samemu
Baszy wiadomą – ale Basza stary
Ma ją od chwili jak tych wysp zdobycie
Włosienne jego owiały sztandary…
On ją ukochał tem ostatniem czuciem
Starzejącego serca co się w oczy
Jako wąż patrzy, żebrząc za współczuciem
Nieśmiejąc szkodzić, ale na uboczy
Bezsennie żądłem stróżując przy drodze
I grożąc ciągle – uskrzydlonej nodze!...
I o utratę tego w ciągłej trwodze
Czego nieposiadł nigdy … wpółboleje –
A wpółśmiejący tym śmiechem – głupieje!
Ona w dzieciństwie duszy wspomnieniami
Pomni jak niegdyś młodemi bluszczami
Ruin milczących oplatała skronie
Wśród Termopylskich wąwozów, latami
Dzieckiem igrała, a dziś wzrok w zasłonie
Za woalem gazy – ogniem zemsty płonie
Bo już dziewicą … w wzgórzach Termopylu
Myśl jej tam buja, siejąc iskry w łonie

Jak orzeł co w chmur piorunach utonie –
Iskry co wrzały – wrą od wieków tylu!...
I wrzeć na wieki będą – póki kamień
Tam na kamieniu zostanie!... z omamień
Tyrana, biedny lud z wolna dobywać
Z cichą łzą – wieków ciszą – wiekom śpiewać!...
I cóż za wulkan zatrzęsie posadą
Ziemi – gdy iskry zleją się w ognisko? –
I cóż za piekło szatanów gromadą
Spadnie … i wszędzie zostawi – zwalisko…
Może tam zlecą Geniusze Hellady,
Na których czoła co noc księżyc blady
Swój pocałunek już od wieków kładzie
Gdy cichy zdrój źródlanej po nich wody
Kryształem szepcze – w jasnej gwiazd Plejadzie
I falą gra jak geniusz – wiecznie młody!...
Na których smętne marmurowe czoła
Strzela promieni cichych aureolą
Jak pajęczyną co dłoń mi anioła
Z jego promieni przędziona się splata
Aż ich niewoli tu przedrzymią lata
A rany w orłów zemsty się przebolą?...
Jak aloesy na grobowcach świata
Których chór wieki milczący w zarania
Blask, krzyknął by raz – grzmotem zmartwychwstania
A potem skonał skonaniem radości
I kwiat swój rzucił pod stopy – wolności!...
O nie! – inaczej dziewica ta marzy –
Może tam zlecą mściciele anioły
Których ognisty miecz, tnie, tępi, żarzy,
Przesokolone w jej braci sokoły
Co zerwą peta, łańcuchy krwią zlane –
Strzaskają w czoła tyranów miedziane –
O! może wstanie który z między braci
I krew tę wieków, krwią pokoleń spłaci!...
O może – może – i dziewczyna młoda
Tonie w marzeniach – lecz serce spokojne
Jest jak spokojna, choć bezdenna woda

W której drży niebo gwiazd milionem strojne!...
Wtedy wypływa na powierzchnię wody
Z gitarą w lodzi żeglarz szczęściem młody,
Żeglarz samotny, w cichem zadumaniu,
I wzrokiem błądząc po dalekiej fali
W piosnkę syreny wsłucha się niebacznie
Niewie o świecie i o wiosłowaniu...
I ogniem źrenic wzrok lubej rozpali
Wtem – jeźli burza pieśń swą chórem zacznie
I wrzaśnie wichrów gromadą ku niemu
Biada o! biada łodzi – o! i temu
Co w niej przebiegał fale w zadumaniu!...
Bo chór zgłodniałych wichrów za nim wrzaśnie
Że w fal pościeli bezdennej – daleko
Snem nieprzespanym niewolnika zaśnie
Nad nim ruchome będzie drżało wieko!...
Jak przeszłość matka, w słonecznej miłości
Gdy ludzkość falą płynie – ku wieczności
Gdzie kruszec w posąg stygł nieśmiertelności!...
Biedna dziewczyno!... Gazello swobody!
Choć ogniem słońca niebieskiej urody
Błękitnych źrenic wrą oczy wabiące,
Jednak w nich nie ma wiosennej pogody
Jak modro niebo w chmur kirze tonące!...
Gaśnie pochodnia słońca dopalona
Lecz Eufrozyna nie wzięła gitary
W której się łonie tęskne gnieżdżą czary
Kiedy wieczorem piosnkę poszle z łona –
I dźwięki z wonią w roztwarte puchary
Kwiatów padają – z nowiu barwą złotą
Mdlejąc się pieszczą – konają pieszczotą!...
(Gdy nuci, Seïd, u stóp swej dziewicy
Siada, niewolnik – swojej niewolnicy –)
Na jej ramieniu uwisł gołąb biały
Jakby białością ramion wybielony,
Jej dłoń z gniazda, w pieszczotach żywiony
Muszcząc warkocze co na pierś spływały
Patrzył jej w smutne oczy – zasmucony,

Jak gdyby smutek zgadywał swej pani –
A z dali murzyn pooglądał nieśmiało
Od jej gołębia bardziej przywiązany. –
I chcąc rozegnać to chmur smutku brzemię
Którem dziewicy czoło pociemniało
Rzucił się głową i dłońmi o ziemię
I począł chodzić na ramionach – w koło
Począł się łamać i pląsać rozkosznie
By chociaż uśmiech wyłudzić, lub czoło
Rozjaśnić chwilą – próżno! już radośnie
Dawno nieśmiała się Eufrozyna
I tylko ręką skinąwszy w milczeniu
Kazała odejść … a wierny skinieniu
Odszedł – niewierny – wierności murzyna!...
Bo psią wiernością do niej przywiązany
Wzrokiem jej oczu – dziki i pijany…
W tem uchylono drzwi wiecznie zamknięte,
Jak usta konchy tajemnica ścięte –
Rzecz niesłychana!... Basza, niepamiętny
Proroka – zgrozo! Upijał się winem!
Pijany Greka nazwał twoim synem
I z perłą posłał do tej – której wstrętny!...
Wszedł – wzniosła postać młodego Greczyna
Stoi ukryta między palm liściami
Brzękła w gitarę swą – Eufrozyna
I taką piosnkę nuci półdźwiękami:
«O wschodzie słońca na Greckiem błoniu
«Pod cieniem starej ruiny
«Tam dwoje dzieci igra w ustroniu
«Skrytych we wielkie rośliny!
«Nad niemi w ciszy palma schylona
«Czuwa nad błoniem, rodzinnem,
«I błogosławi, liśćmi, wzruszona,
«W cieniu, pieszczotom dziecinnym!...
«Obok dziewczynki, tam chłopiec mały
«Świeżą skroń tuli w jej dłoni
«A z kwiatków ruin, wianuszek biały
«Ona mu składa na skroni…

«On czarnem okiem, choć chłopię jeszcze,
«W jej ocząt błękicie żyje,
«Strojne oczęta jej w iskry wieszcze,
«I głośno serce im bije!...
«Nagle zatętni, tam, tam, po błoni
«Konia dzikiego kopyto,
«Czarny muzułman z wichrami goni
«Z szablą w krwi świeżej obmytą!...
«Dzikie ma oczy, turban na skroni
«Zbliżył się, porwał dziecinkę,
«Próżny dziecięcia płacz w tej pogoni
«I lament w niebo rzucany,
«Dłoń Turka silna trzyma ją w dłoni
«Jak fiołek w łąkach zerwany –
«Poleciał chyżo, potętnił, zniknął,
«A chłopiec pod palmy drzewem
«Bolesnym głosem przeczucia krzyknął,
«Odtąd płacz dziecka był śpiewem…
«Lecz … z czasem, może serce żałosne
«Potęskniwszy, rozweselił?...
«Nowe się róże rodzą co wiosnę
«Los – dzieci tylko – rozdzielił!...
«Może się innej czule uśmiecha
«Lecz palma, pewno łzy roni,
«Może… W jej cieniu zemstą oddycha
«Młodzieńcem … pomści … dogoni …
«Bo Turczyn podły ogniem i stalą
«Pod jarzmo podbił Ojczyznę,
«Dzisiaj Proroka tam głośno chwalą
«Depcząc bujną Ojcowiznę!...
«Ojczyzno mężów wielkich jak wieczność
«Tyś jak łąka wydeptana,
«Kopytem koni twego tyrana
«Lecz gromów błyśnie słoneczność!...
«Ojczyzno! Ciężkie dźwigasz kajdany,
«O! któż je starga, kto skruszy,

«Kto w proch powali twoje tyrany…
«Niech pieści przemówi do duszy!...
«On porwał dziewczę, w Charemie smutnym
«Tęskna się w ciszy rozwija,
«Jak blada róża w grobach, okrutnym ,
«Złorzecząc, pieśń w niebo wzbija…
«A tam … pod palmą – czy na nią wspomniał?
«Czy z brzegu patrzy na morze?...
«Palma łzy roni ... może zapomniał?...
«Może ją pomści ... o! może!...

O pomści! o pomści! na Hellady Bogów
Z palm wybiegając Gabryel zawołał,
U nóg ci rzucę głowy naszych wrogów
Kochanko moja!... więcej rzec niezdołał
Tylko dłoń drżącą porwał do owej dłoni
I do płonącej piersi tuli; z czoła
Lśni: odzyskałem znów mego anioła
Wśród pustyń świata!... jak dawniej drży serce! ...
Lecz biada! biada przeklętej pogoni
Co cię uniosła przez tych łąk kobierce!...
Enfrozyna spojrzała mu w oczy
I drży jak listek, i twarz jej się płoni
A jednak ręki niewyrywa z dłoni
Młodzieńca … patrzy … i jak blask proroczy
Na półprzeczuwa – a na pół wspomina…
To on!...
I padła w ramiona Greczyna…
A on ustami już jej usta gonił,
I nim gitary skonał dźwięk ostatni
Księżyc twarz bladą z za chmurki odsłonił
On co kochanków kochanek ... uronił
Nad niemi promyk … pierwszy … czyż ostatni?...
Grał brylantami szumiącej fontanny,
Co tęsknym dźwiękiem rozbryzgując szklanny
Kryształ pian jasnych nito powiernica
Ciskała perły na róż blade lica

I na marmury pod stopy – kochanków –
Jakby girlandą wodnych pluszcząc wianków
Przygłuszyć chciała … szept … by prócz księżyca
Nikt słów nie słyszał o godzinie błogiej…
O! ilem ja tu bez ciebie – mój drogi
Godzin – dni – długich – wiecznych, przetęskniła
Przy mnie ten tygrys! tak podły – tak srogi!...
Tyran mej ziemi!... jam go niezabiła!...
Godzin – dni – długich – wiecznych, przetęskniła
Przy manie ten tygrys! tak podły – tak srogi!...
Tyran mej ziemi!... jam go niezabiła!...
Bo dłoń niewieścia, bezbronna – dziewicza!...
Ha! gdyby moja błękitna źrenica
Pod którą wił się wężem – płaz obrzydły!
Gdyby zabijać, mogła podłem okiem
Jak skorpionowem spójrzeniem ... o! w chwili
Dała bym oczy me z całym urokiem
Za wzrok potworu ... ha! i zemsty skrzydły
Lecąc – zabiłabym go – mem spójrzeniem!
O niekończ droga!... nie – bo w twoje oko
Patrzę jak w szafir niebios – tam! wysoko –
Innem mi serce już uderza drgnieniem!...
To on – mą ziemię okuł w te kajdany,
On – wziął mi ciebie – niech mi z oczu znika,
Zemstą mą wszędzie o! wszędzie dognany,
Bo na mem czole wściekłością pijany
Wypalił piętno … co chyba z krwią znika
Więc niech zna, co to – wolność niewolnika!...
I póty płonąć będzie moje czoła
Jak wieńcu węgli, hańbą się zasmucę
Przysięgam tobie!... aż me jarzmo zrzucę,
I skronią wolną tocząc wzrok w około
Po nowe wieńce do ciebie powrócę –
I głową jego strojną w krwi korale
Te drzwi choremu twojego – rozwalę!...
Słuchaj!... ja sztylet zaszczepię mu w łonie
Owocem jego – śmierć jemu, nam wolność!...
O! będzie drzewo – drzewo co krwią spłonie
Śmierć albo wolność – to nam losów wspólność!...
To w imię Grecyi każe serce młode
Śmiercią śmierć zwalczyć – i odbić … swobodę!...

O! gdyby nasze ramiona młodzieńcze
Odwalić mogły grób naszej ojczyzny,
Co tyranowi tronem!... i z jej blizny
Raz wtóry strącić duchy potępieńcze
Aż tam pod piekło piekieł, skąd niewraca
Duch – a wolności wygrzebie go praca!...
Ledwie nie serce rozkoszą uderzy,
Już cię utracić straszy myśl grobowa...
Jak ty tu wszedłeś?... uchodź z tych wybrzeży!
O! cóż przed zemstą jego nas uchowa?...
Nie nie o luba! Patrz! tą perłą jasną
Chciałbym ci wydrzeć objęciom – podłego!...
Wzrokiem pokory, głosem słowa mego
Cichym, zjednałem ufność jego własną
Głupi uwierzył!... krótkaż jego droga!
Ha! pierwej gwiazdy w niebiosach pogasną
Nim we mnie Seïd przestanie mieć wroga!
O luba moja dziś czczę zemsty boga
Co mi tak piękny jak ty – twarzą jasną
Gwieździ i pali szałem nieśmiertelnym!...
Ba! szał ten jutra kamieniem węgielnym!...
Tam za głębiną mórz i skał szczytami
Z pian morskich wyspa wznosi skroń zielona
Wieńcami gajów świeżo oplecioną
Jak dziewczę kryjąc pierś między falami!...
Wyspą rybaków zwą te dzikie skały
Co jak na orłów gniazda przedziczały,
Nikt wziąść jej niechciał, i nikt niezaludnia
Bo rozpalone skwarami południa
Turbany ztamtąd uszły przed upały –
Lecz oczom Greka, o! na morskie piany
Cudownie błyszczy bo pięknością dzika
Jak o wolności myśl niewolnika!
Każdy mi kamień tej wyspy kochany –
Tam tylko jeden szałas pustelnika
I nas – rybaków gniazdo zamieszkało –
Garstka nas mała – ale wszyscy młodzi

I wszyscy równo klną Baszę tyrana,
Co we krwi naszej jak w kałuży brodzi –
O! my rozdzielim mu skroń od turbana!
Tam naszej wyspie wschód słońca przyświeca
I na niewielkiej – lecz wolnej przestrzeni
Ani jednego nie ma półksiężyca!...
Gaj rozmarynów i palm ją zieleni...
Tam my od dawna knujem spisek skryty,
A tu w stolicy z nami w połączeniu
Czuwają Grecy zemstą rozjuszeni
Co klnąc zgrzytają z pięści ściśniętemi
Na minaretów poglądając szczyty!...
My ten półksiężyc – strącim – w otchłań skonu
Naszemu Bóg to zlecił pokoleniu!
Nie długo zabrzmi głos trąby i dzwonu
A teraz milczmy w ciszy, moja luba
Nim boju krwawa wybije godzina –
Pod nim już knuje się krwawych dni zguba
I nie daleko popełznie gadzina!
Wkrótce nam skrzydła powrócą się złote,
O! teraz wezwij całą młodość twoją,
Osnuj, owikłaj go w rąk twych pieszczotą
I weź tę perłę – dziś piękności zbroją!...
O droga – droga!... teraz żegnaj jeszcze…
Ja muszę walczyć, knuć, żegnaj na długo,
Jeszcze być muszę niewolnikiem! sługą!...
Jeszcze daleko nasze rano wieszcze!...
Daleko teraz – lecz wkrótce – dłoń w dłoni,
Pieścić cię będę w cudownej ustroni,
Lecz teraz jeszcze … pieść twego tyrana
Tak! pieścisz Grecyą przez tego szatana!
Żegnaj! i usta zbiegły się z ustami
Jak fala z falą pieszczotą bez końca
Za którą kto ją czuł – odda blask słońca!...
Żegnaj!... i zniknął pomiędzy palmami
W dali cień jakiś mignął … między cienie –
Był li to człowiek – czy było złudzenie?...

IV.

Wyspo zielona! w twoich skał granity
Łódź Turka nigdy, nigdy, nieląduje,
W twych dolin kwiatach nigdy nienocuje
Muzułman krwawym Turbanem okryty –
I źródła twoje niezmącone, czyste
Kładą się ile w łoża kamieniste
Szumią kryształem po łożach bławatów
I lecą w morze – jak w wieczność treść światów
Na tobie tylko młodzieńcy rybacy
Szczupłem się gronem zespolili z sobą,
Wolni jak w chmurach napowietrzni ptacy
Co śpiewem tobie wieczną są ozdobą!...
Jak gwiazdy które w przestrzeniach koczują
Jak młode orły co z gniazd ulatują
I skrzydeł pióra do lotu sprawują!...
Serca im wspólność wieńcem niezerwanym
W imieniu Grecyi otoczyła bosko,
Każdy jest kroplą w tem źródle porannem
Jak w głoskach pieśni każdy jedną głoską!
Tak z pieśni tonów jeden ton wysunąć
To jest pieśń urwać!... bo jej gmach uroczy
Straciwszy jeden z tonów – musi runąć!
Jedna myśl wielka ich przędzę jednoczy
Wtedy padają tony jak kolumny –
I gmach powietrzny o! w ładnym nieładzie
Pęka i pada – wieńcami się kładzie
Jak fale u skał konające, drżące,
Aż jako grudy co dudnią z nad trumny
Nikną pod sobą – tony bolejące –
Po strunach lutni jak po złotych schodach
Schodzą aniołów wstęgą … rozpłakane
Aż drżące – nieme – skargami splatane
Przejdą w świat inny – słowiczo zdąsane
I wstaną w burzy – w sercach – i narodach!...

Rybacy młodzi już o słońca wschodzie
Stromy brzeg wyspy obsiedli w półkole,
Ostrzą swe noże, naprawiają łodzie
I ulubioną pieśń nócą!

PIEŚŃ. CHÓR.

Na czole
Swoboda!... gdy w dłoni z wędką
Godzina faluje prędko!...
Sokole
Oczy rybaka w głąb biją
Gdzie rybek wieńce się wiją!...
O życie!
Rybaków wolne wśród świata
Jak młode orle ulata!
W błękicie
Topiąc wzrok – to w fal głębinie
Kiedy łódź po głębinach płynie!
Ho burza!...
Leci po niebios sklepieniu
Z piorunami w chmur nasieniu!
Łódź nurza!...
Strąca –! a po burzy szale,
Duch znów wesół, czyste fale…
Tyrana
Pięść grozi wolności prawej
Dalej w dłoń! w dłoń oręż krwawy!
Szatana
Gmach runął – znów jasne czoła
I do wędki cisza woła –
Wolności!
Wolności! Bez ciebie dusza
Jak ptak bez skrzydeł się rusza
W żałości,
Łódź na lądzie!... bez swobody
Dusza jak ryba bez wody!...
Wolności! wolności! wolności!...



Wolności!... wtórzą skały, groty – gaje
I cichy błękit, a z pian słońce wstaje –
Pieśń biegła w dal –
Po głębiach fal –
Wszystkież ją głosy? nie wszystkie! Nuciły,
Tylko Gabryel nieobecny miły –
On już od kilku dni wyspę porzucił,
I pożeglował daleko przez morze
Zniknął i dotąd jeszcze nie powrócił
Ztąd bracia trwożni w dal patrzą – o! może
Ostatnia burza łódź jego rozbiła
Może… i tak się drużyna smuciła
Wódz jej popłynął, późno oczekują
I trwożną myślą los jego zgadują!...
Wtem zoczył jeden – biały żagiel w dali
Sunie po falach chyżo ku brzegowi
Rybacy pną się na skały … z nad fali
Biegną po brzegu i kapeluszami
Witają z dala, witają głosami
Za nim go znaki, radości znakami
Nieodpowiada – o! czy ich niezoczył
Czy się zadumał? sam z swemi myślami,
Aż krzyk go zbudził z zadumy i wiosła
Ostrzem znów pruje jasne wód bałwany,
I fala chyżej, i chyżej go niosła –
Okiem po brzegu zielonym potoczył
I dał radości znak – uradowany!...
Łódź uderzyła o ląd, rybak młody
W objęcia braci wesoło się rzucił
Długo ich morskie rozdzielał wody,
Aż dziś stęskniony na wyspę powrócił –
On młody, ale myślą z nich najwyższy,
Każdy z nich słuchał go, jak wodza, niższy,
Każdy go witał, uścisnął radośnie
Lecz dziś Gabryel, już nie tak wesoło
Witał swych braci, jak niegdyś!... Żałośnie
Widzą, że jasne ongi jego czoło

Dziś jakieś troski dziko pochmurzyły
I serca braci znów się posmuciły ...
A tam z daleka, postać jeszcze jedna
Dąży ku brzegom? to starzec pustelnik;
Wzrok jego orli, chociaż odzież, biedna,
Siwy jak gołąb … szczęśliwy śmiertelnik
O! czy szczęśliwy, to pytań pytanie –
Może spokojny dziś – ale zaranie
Jego, burz ślady zostawiło w twarzy,
I pod brwią siwą wzrok się węglem żarzy!...
On Gabryela ukochał jak syna,
On go najczulej uścisnął i wita,
Z grzybiałym wzrokiem patrząc na Greczyna –
Smutek w źrenicy, a noc w sercu czyta
(Z której jutrzeńka nadziei wykwita...)
Co to? pustelnik wraz zapytał stary?
Co to? pytali towarzysze młodzi?
Gabryel ledwo skoczył na brzeg łodzi,
Wszystkich pozdrawia słowem dobrej wiary –
Bracia! zawołał – z piorunową wieścią
Przybywam do was!… spisek już dojrzały!...
Nie długo patrzeć już będziem z boleścią
Na kraj odarty, krwi zbroczony cały,
Niedługo zgrzytać już będziem zębami
I w ciemnej nocy dzwonić łańcuchami…
Ta perła bracia to Grecya!... Hellady
Wolność!... to hasło tyranów zagłady!
Ta jedna perła w podłem sercu Baszy
Dała mi jego całe zaufanie,
On co pantery okiem wszystkich straszy,
Mnie gdyby dziecię uczynił wyznanie...
Chciał mnie na dworze swym odziać zawojem
Wstrząsłem z pogardą ramiony!... On złotem
Chciał ładować łódź moją, a potem
Chciał dwa wielbłądy z bogactwy i strojem
Dać mi w nadgrodę – wzgardziłem, a w duszy
Oh! pomyślałem, to jest Grecyi złoto,
Twoim cię skarbem częstują sieroto!...

Lecz dłoń ma kruszec w dłoni mu rozkruszy!
W stolicy jego Grecy zrozpaczeni
Jedni broń chwycą mszcząc swe własne blizny,
Drudzy ocknieni na imię ojczyzny
Rozniosą ogień w państw jego przestrzeni
I wolność jasna powstanie – z płomieni!
Jest Grek zamożny – (to jeden ostatni!)
Którego dotąd nie złupił z majątku
Ze starych Rodzin Greckich, on w zakątku
Czeka na hasło! do broni! do broni!
Czeka na chwilę, gdzie w jedności bratniej
Kraj chwyci oręż, i w proch strąci kata
Co członki jego plótł w koło przez lata.
On nam poręka, w progach jego domu
Dojrzewa spisek w ciszy – po kryjomu...
Bracia! pomnicież? braciom tylko mogę
Odkryć najgłębsze tajnie serca tego –
Jam znów odszukał anioła mojego!...
W charemie Baszy znosząc żal i trwogę
Eufrozyna jak biała lilija
Kwitnie, lecz przy niej czuwa podła żmija, –
Bo Basza w tęsknem seraju więzieniu
Osadził wolną Greczynkę?... w cierpieniu
Przysiągłem za to ujrzeć głowę jego
U szczytu murów przeklętej stolicy!
Na imię moje, na imię dziewicy,
Kto ją tam utkwi w dzień hasła naszego?...
Ja! Ja! dokoła wrzasły wszystkie głosy,
Zemsta! gad w tysiąc części niech się zwije!
Do pustelnika Gabryel z tęsknotą
I wznosząc w górę wołają – niech żyje!
Do pustelnika Gabryel z tęsknotą
Rzekł starcze! ty nam będziesz błogosławił,
Na to cię Bóg tu w starości zostawił,
Byś ujrzał Grecyą młodą!... wolną! złotą!...
Jak była w dni swych słonecznym poranku –
Będą mój synu – sam wzniosę miecz krwawy,
W imieniu świętej, bo ojczystej sprawy!...

(Śmierć tyranowi!... brzmiało bez ustanku – )
O nie nadzieję! wiarę mam, że ludów
Język już bluźnić nie będzie, że wnuki
Olbrzymów, dzisiaj w pośród dzieł ich cudów
Skarlały podle … nie! o nie na Boga!...
Duch Temistoklów napręży nam łuki
A o strzał ranie poświadczy pierś wroga!...
Bo dziś już wielka chwila rozstrzygnienia!
Wśród walk przeboju i wśród krwi strumienia
Żaglami własnych sił trzeba nam popłynąć
I żyć na wieki – lub na wieki zginąć!...
Po fal głębinach tysiąc głosów goni
Jak jedną piersią – do broni! do broni!...
Aż w zmrok wieczora gdy zapadły cienie,
Głos ton rozbijał się o mórz przestrzenie,
Wreszcie spokojniej myślą w serca wrócił
I chór rybacką piosenkę znów nócił
Na czole
Swoboda!... gdy w dłoni z wędką;
Godzina przesuwa prędko!
Sokole
Oczy rybaka w głąb biją,
Gdzie rybek wieńce się wiją!...
Gdzie rybek wieńce się wiją!...

V.

Grek już odpłynął!... lecą dni koleją
Eufrozyna w tęsknocie i trwodze
Znów silna … bieży choć po stromej drodze,
By wikłać Baszę, swych pieszczót urokiem.
Stromych dróg celów wichry nie rozwieją
Ona czaruje go swym niemym wzrokiem,
Choć śmiechem pomsty usta jej się śmieją,
I okiem dumy iskrzą oczy z boku,
Wabi uśmiechem tak pełnym uroku,

Że Seïd wierzy – Seïd zaślepiony –
W twarz jej pogląda z dumą – zachwycony –
O!... nim motylem można być, i wolno,
W słońc nieśmiertelne orłować krainy,
Trzewą się czołgać piersią tak powolną,
Jak gąsienica wśród traw zieleniny!...
Tak sobie rzekła Greczynka, wśród dumy
Zacięła usta. I jak widmo dżumy
Straszna dla siebie – anioł białogowi
Z niej stał się ziemi Greków tyranowi!...
O dla ojczyzny tylko tej ofiary,
Przeklęły toast do dna spełnić można!
Do dna wychylić gorycz trucizn czary –
Ja pieszczę Grecyą … myśli! nie bądź trwożna.
Bo ja usypiam naszego szatana,
Gdy go okuwam w ramion moich puchy
I w mych warkoczy kiełzam go łańcuchy
Lud mój się zbroi !... w ciszy, z brzaskiem rana
Znowu się zbudzą ziemi mojej duchy,
Waszym okrzykiem bojowym tak mile
Echem odkrzykną stare Termopyle –
O! ziemio nasza! Ty będziesz swobodna!
Będziesz! bo my tu jesteśmy, żyjemy!...
A jeźli ty nie będziesz – nie będziemy!
Śmierć nasza z skonem twoim nieodrodna –
O! cierpliwości strome są granice!...
Za niemi otchłań którą błyskawice
Mogły by zbadać z burzliwemi hasły
Gdyby z błyśnięciem swojem wraz – niegasły!...
Dzisiaj czekajmy tylko świętej chwili
Gdy się przeważy losów tajna szala
Nam polecono zdobyć – co zdobyli
Nasza pochodnia niech ciemność rozpala –
Co moc wydarła obca, mocą ducha
Zdobyć ramieniem olbrzyma niedoli –
I wszędzie walczyć z szataństwem niewoli
Wszędzie i zawsze być piłą łańcucha!...

My rozwidniajmy ich zbrodnie, podłości
Z brzaskiem jutrzenki ojczystej wolności!...

Cisza w charemie – szemrze liść zielony
W ogrodzie Seid usiadł zamyślony
Przed nim fontanna szumiąc po marmurze,
Bryzga perłami w niebiosów lazurze,
I cichą pianą na kwiaty opada
Nie ma, jak skarga co wśród samotności
Sama się sobie i kwiatom spowiada...
I z kwiatów czasem tryśnie na kwiat biały
Perli fontanna, jak wzrok zalotności,
Tam gdzie przy Baszy odaliska blada
Piękna jak symbol Helleńskiej przeszłości.
Ort w kłębach dymu siedzi, z swemi snami,
Jak gdyby myślał o! czyż myśleć mogą
Tyrany?... gdyby mogli, myśli drogą
Idąc – przestali by być – tyranami! ...
Przy nim dziewica brząka w swa gitarę,
Okiem zaklęta strzegącą poczwarę
Seïd oddycha jej piersi westchnieniem,
W jej oczy patrzy ócz swoich płomieniem –
O!... najsmutniejszy obraz na tej ziemi,
Do dni bydlęcia widzieć przykutego
Anioła całe życie tęskniącego
Z śmiechem boleści – z tłumionem westchnieniem,
I z bladem czołem, co śni sny tęsknemi...
O! nie tak smutna palma wśród pustyni
Gdy się w simumu [3] wygina objęciu – ,
I nie tak smutna kolumna świątyni,
Co w pośród gruzów ostatnia, orlęciu
Służąc za gniazdo, burzy szamotanie
Zwalcza – bo burza przejdzie – a zostanie
Ona, co wiekom swe świadectwo czyni!...
Ale dziewicy młodość przesmucona –
Oto rozdarta na kwiecie korona –
I anioł weźmie kwiat, i w poświęcenia
Wianek go w plecie – lecz gdy będzie wplatał,

I z uplecionym tam!... ku gwiazdom wzlatał,
Będzie miał smutny uśmiech przebolenia –
Na który ziemia nie ma nic – prócz ziemi
A kwity nic prócz łez, których by ludzie
Tu nie widzieli – więc chwilami nocnemi
Księżyc je bierze z ich ust – w mgieł ułudzie!...

On w wzrok jej tonie – wzrokiem zachwycenia
A ona perłę wziętą z rąk Greczyna
Przykłada do ust, i w głos dziękczynienia
On dar bogaty mile przypomina –
Perła w gitarę wprawiona błyszczała,
Basza w kochanki twarz patrzy w milczeniu,
Dumny że jemu tyle wdzięków pała –
I o pieśń jaką prosi w miłym cieniu,
Zanuć mi zanuć! o słowicza, miła!...
U nóg ci usnę – ! a Ona – nuciła.

PIEŚŃ.

Wśród krain ziemi, wśród ogrodów wianku
Jest jeden ogród w seraju,
Szczęsna dziewica przy miłym kochanku
Tam marzy mile jak w raju!
Gdy słońce dumy czoło mu rozpali
Wzrok jej księżyc łagodny
W serce mu wlewa sen cichy, w oddali
Od ludzi … w wieczór pogodny –
Tu chór słowiczy wdzięcznym pieniem wtórzy
Palm zadumanych szeptaniu,
Oni przy sobie, jak róża przy róży
Kochając – żyją w kochaniu!
Gdy tryśnie woda na skronie spalone
Nie tak go mile ochłodzi,
Jak z snu gdy wznosi oczy przebudzone
Wśród pocałunków powodzi…
Uśnij mój luby – uśnij wielki Baszo!
Nad tobą śpiew mój rozwieję,

Niechaj sny straszne, choć straszne nie straszą
Ja snów tłómaczę koleje!...


Basza kołysan śpiewem odaliski
Usnął snem cichym u nóg jej, od śpiewu
Powierzon cieniem palmowemu drzewu
Śnił długo piekieł czy Edenu blizki?...
A ona milcząc wzrok zemsty, pogardy,
Utkwiła w podłą twarz starego Pana,
Wzrok jej jak żądło bolesny i hardy,
Bo całej Grecyi zabolała rana –
Ha!... ja Greczynka – ja – co w jasne ranki
Wśród Termopylskich wąwozów igrałam,
Co dzieckiem na szczyt ruin wybiegałam
I z kwiatów ruin plotłam sobie wianki,
Wieńcami kolumn skronie otaczałam!
Ja ... dziś w tych progach bogactw i podłości,
Żmiją się płaszcze u stóp Muzułmana,
Lecz – biada! pełzać będę w cichej złości
Aż do dnia zemsty – godziny – i rana!...
Leż u nóg moich – o! leż niewolniku!
Synu podłości drzym ... jak wąż obżarty,
Głuchy na jęki, niesłyszący krzyku
Co z mordowanej ust leci ofiary!...
Śpij, śpij, psie podły, ty – z czucia odarty,
Coś się ożłopał krwią naszą bez miary –
Czekać i milczeć – o!... to los znój jeszcze
Czekać!... aż błyśnie nasze rano wieszcze –
A głowa twoja błyśnie wywyższona
U szczytu murów wbita, wśród płomieni,
I będzie widzieć gdzie wolność pomszczona,
Lecz w pośród klątw już – z oczyma ślepemi!...
Poszczona Iudu klątwy zaciekłemi!...
Zbudził się Basza – ucichła gitara,
Ha!... sen okropny miałem o dziewico,

Allahu!... przetarł oczy ... senna mara …
Zanuć mi jeszcze moja błyskawico!
Gdy z niebios górnych spada jasnym gromem
Piorun niejaśniej mknie chmur czarnem łonem.
Tak Basza cały dzień w murach ogrodu
W objęciach lubej rozkosznie przebawił,
Aż z minaretów z cieniami zachodu
Znów na modlitwy wezwany odchodził,
I roje przekleństw za sobą zostawił,
Których zdrój mętny z cudnych ust uchodził...
Za nim je biedna ciskała jak żmije –
Każde żądłami niech go dręczy, bodzie,
Niech się po szyi tyrana obwije
Ale ty wężem – nie bądź o! narodzie!...

VI.

Kara Mustafa Muzułman zgrzybiały
Był powiernikiem tajemnic Seïda,
Przed nim zasłony wszystkie; opadały
Co dzikie serce Baszy, osłaniały,
Jemu on każdą ranę najaw wyda,
Przed nim – dworzany, Odaliski drżały!...
Dumna Greczynka co wdzięki tak lśniła
W sercu Mustafy zawiść obudziła...
Ale dziś Saïd jakiś zamyślony,
Próżno Mustafa surowy – ponury,
Długo w nim topił wzrok oczu omglony
Aż myśl błysnęła z czoła, jak grom z chmury.
Seïdzie strzeż się!... wyrzekł tajemniczo
Powiernik stary, odchodząc w milczeniu –
O! zostań, zostań, woła w zamyśleniu
Starzec badając swą smutną źrenicą –
Miałem sen dzisiaj starcze – sen okropny
Lecz śmiej się ze mnie – to trwogi dziecinne
Silnym jak niegdyś – starcze mój roztropny!...
Mara rozwiała się już – półgodzinna –

O śniło mi się, że Greczynka młoda
Ta sama, boska ta – Eufrozyna
Że dziko śmiejąc się – mą głowę trzyma,
Z której krew toczy się jak z źródła woda,
Że w miękkiej dłoni, krwawy sztylet pieści
I głowę moją przybiła do muru,
A krew ustami – jak usty z marmuru
Leciała!... czarno! czarno ! przed oczyma –
Wśród snów męczarni okropniejszej nie ma!
O! i wśród życia!... a śmiech jej niewieści
Chychotał dziko jak szatana głosem
Jak głosem grzmotu rżał – to krew niewinnych,
To jest krew Greków, – do mych stron dziecinnych,
Popłyń strumieniu!... popłyń lepszym losem –
A tu się zerwał tułów mój od ziemi –
I zaczął chodzić – z boleści – ! ślepemi
Rękoma macał gdzie głowa u muru,
Co udawała fontannę z Marmuru
A Eufrozyna rzekła z śmiechem dzikim:
Wolność ci tylko może wrócić głowę
I życie!... a gdzież wolność – bolu rykiem
Spytałem jej – podała mi zwierciadło,
W którym się tułów przejrzał – i odgadło
Go trwogi mojej przeczucie złowieszcze!...
Drżysz o Mustafo? ha! i jam miał dreszcz!
Lecz ona – ! ona? o! sen głupi, marny,
Ona – to anioł w postaci niewieści,
Od kilku dni mnie już tak czule pieści
O wczoraj – wczoraj, kiedym w dzień ów skwarny
Usnął na łonie jej wśród kwiatów woni
Ona mnie strzegła – w cieniu swej ochrony
I pocałunkiem jej wstałem zbudzony...
Greczynka piękna! ... lecz Panie!... ostrożnie!
Bo pocałunek jej żądłem ci będzie –
Milcz! woła Seïd czoło marszcząc groźnie,
Milcz na Proroka! o! zawsze i wszędzie
Ona nade mną czuwa matki okiem,
I w raju dziewic żadna jej urokiem,

Równą nie była – i nigdy – nie będzie!...
A jeźli kiedy mam poledz śród bitwy,
Ona przedmiotem będzie mej modlitwy,
Będę Proroka błagał o fontannę
W cichym ogrodzie jak ten mój palmowy,
A nad fontanną w godziny poranne
Na zawsze przy niej siędę w cień gajowy –
Starcze! o – wybacz moje uniesienie,
Ale Mustafo spójrzyj w jej spójrzenie
A choć zgrzybiały osądź ją niebiankę! –
Jeźlim zgrzybiały Baszo toś ty – stary –
I oszukuje cię pieśnią gitary –
Od dziś o ciebie strach mój znów wezbrany,
Plaga plag wszystkich!... starzec – zakochany!
Ona ci zdradną stała się kochanką!...
Zabij mnie, przeklnij, lecz ci głośno powiem,
Że serce w piersi cięży mi ołowiem,
Gdy widzę ciebie u nóg tej dziewicy –
Basza – niewolnik – swojej niewolnicy!...
Ty możesz zgładzić starca co przy boku
Stał ci przed laty wiernej rady głosem,
Co ci był cieniem w każdym życia kroku,
Przeczuwał życie w bojach – nad twym losem;
Co dziecku gwarzył bajki o obłoku
Złotym z którego półksiężyc wypłynął –
Aż chłopczyk jasny w krwawem chmur powiciu,
Jak dziś rozwinął się nad Grecyą – w życiu!...
Aż dziś ma rada zła? dajbym był zginął!...
Pień się – lecz słów tych nie zgłuszysz o Baszo!
Mnie starca groźby twe już nie straszą!
Bo ich źródlisko tu – z pod serca bije –
I strumień żyje, póki serce żyje,
Zniszcz je – a głuche będziesz miał milczenie
Potakujące echem – to sklepienie
Co runąć może na ciebie o! biada –
Żem do słów takich doszedł – serce gada –

W jej piersi żądło dla ciebie, wybieraj –
Ją – albo starość twoją sponiewieraj…
Tyś tylu Greków przelał krew w niewoli,
Tyś złupił wszystkie ich skarby, pamiątki,
Onaż Greczynka!... jejże wzrok sokoli
Mile spogląda na szczerbate szczątki
Chwały swych Ojców?... o! ślepy Seïdzie!
Po raz ostatni usłysz starca głosu,
Co ci odsłania otchłań twego losu!
Spisek dojrzewa!...
«Spisek» ha! O! wstydzie!...
Ja o nim nie wiem – ja spokojnie śniłem,
Już ręki w krwi ich dawno nie zbroczyłem!...
«Mów!...» Głowy Greków spisek utworzyły –
Wiem – wiem ja dobrze! Grek ów tajemniczy
Co ci tę perłę dał w cichej pokorze
On z Eufrozyną knuł zamysł zbrodniczy…
To jej kochanek!...
Ha! – kochanek – ? woła
Seïd w rozpaczy wściekłym gniewu głosem
Gdzie on? – on? – zniknął – odpłynął na morze!
I postać baszy jako listek drżała
I pięść ujęła rękojeść kindżału!
Mustafa mądrze i chytremi słowy
Gasi nieznacznie ten wybuch zapału –
I rzekł – w on… dzień, jakiego obyczaju
Nie pamiętają te bramy Seraju,
W on dzień… o! wiem ja!... w dzień ten gdy w haremie
On jej miał perłę wręczyć z twych rozkazów,
Stałem za murem … gdzie lądują łodzie
Szmer listków tylko drżał w wieczornym chłodzie –
W ciszym usłyszał oddźwięk ich wyrazów,
Złowrogich przeczuć opadło mnie brzemię,
W tem – pocałunków głos doleciał z dali –
Baszo! Wysłuchaj – potem sądź – z za głazów
W małe drzwi ciszej’m w sunął się od fali…
O! i słyszałem!... choć koniec rozmowy,
Lecz tam o śmierci twojej była wzmianka,

O tobie, Grekach, o hańbie twej głowy –
I znów pieszczoty, kochanki, kochanka?...
I rozkosz, szepty – wiek młody – majowy…
Ah! Jak ją skarać?... ty coś dał te wieści
Daj mi męczarnie, daj mym słowom jadu,
Bym jej tu – z serca wyrzucił boleści,
Z któremim pełzał jak gad u stóp gadu,
O daj mi sposób –
Śmierć!...
Śmierć? o! urocza
Błysła mym oczom w zemsty mej godzinie
Tak! niechaj krew jej – tej chwili popłynie –
Już mnie nie splączą węże jej warkocza!
Patrz … słabe dziecię, na piersiach nosiłem
Warkocz co dała mi ze swojej skroni,
W niego jak w skarbów otchłanie patrzyłem
Biada ci! z mojej – z mojej zginiesz dłoni!...
Nie, to niedosyć!... Mustafa zawoła –
Trzeba męczarni … ha dobrze! o starcze!
Dziś się zadumam o mękach – wśród koła
Mąk, jej najkrwawszą dostarczysz?... dostarczę!
Przysięgam tobie – że jak ją kochałem
Tak dziś ją z wszystkich potęg – nienawidzę!...
Pomszczę się na niej bólem, wstydem, szałem?...
O! mych się uczuć sam przed sobą brzydzę!...
Gdzie kindżał? – za mną! za mną! niewolnicy!
Za mną!... i wybiegł z kindżałem spieniony
Wybiegł – o! biada ofiarnej dzi[e]wicy,
On jak pies wściekły leci oślepiony –
Mustafa śmiał się patrząc za nim długo,
Pan mój mi będzie i dziś jeszcze sługą!...

VII.

I długo Basza przebiegał komnaty
Skarbami Grecyi w blasku jaśniejące
W perły, szmaragdy, jak zioła na łące
W kryształ mozaik, gwiazdolite szaty…

Leciał – co kroku więcej zły i wściekły
Gdzie ona? Wrzasnął? dał kindżał z skrzyni –
Gadzie ta niewierna?... a za nim murzyni
Bieżą drżąc trwożni – kroki go powlekły
Pod mur charemu – za murem – pieśń cicha
Płynie jak błoga woń z róży kielicha
On stanął, słucha – o! i któż obwini
Głos ten anielski o zdradę szatana?...
Słucha ... i kindżał miał upuścić, z dłoni,
Głowa mu spadła na pierś … tam pieśń dzwoni
Jak lew się rzucił – parsknął głosem dzikim
Co na pół śmiechem a na pół był rykiem,
Rozepchnął drzwiczki – i pięścią gitarę
Wytrącił z dłoni ... dźwięki jej skonały –
Gołębi trwożnych mignął wianek biały,
On wściekłem okiem patrząc w swą ofiarę
Piersią tygrysa zaryczał: Zgiń podła!...
Spisek odkryły, poniszczę go krwią Greków
A ty najpierwsza padniesz – coś mnie – zwiodła!...
Postrachem ludów i przykładem wieków!...
Wiążcie ją! krzyknął na kilku murzynów!
Ja jej niedotknę! pierwszy z nich zawoła
Jak dziecię matkę, kocham! dłoń niezdoła –
Ona mi w pracy pot otarła z czoła...
Więc zdychaj!... ojciec mnożę zemsty synów!
I kindżał w czarnem zanurzył mu łonie
Niewolnik pada – jęk cichy dokoła,
A ona we łzach – czy rozpaczy tonie
O Grecyo woła! Grecyo... i zacięła
Usta w milczeniu i śmiechu boleści
W chwili rozpaczy i dumy niewieściej...
Wiążcie!... zawołał….
Wiążą ramion puchy
Ona już milczy – spokojna – wesoła! –
Za śmierć ci dzięki, o tyranie woła!
To dar twój pierwszy – ostatni o! mało
Strasznyś!... wszak tylko zabijasz – to ciało!...
Ty żyj w męczarniach, aż twa głowa podła

Tam pójdzie między krwawej pomsty duchy,
Tam gdzie ją moja pieszczota zawiodła –
Z żelaza siejąc swej zemsty okruchy!...
A furtą złotą wszedł Mustafa prędko
Baszo! Mam męki – mam – drżyj Odalisko!
I ja mam podły!... rzekł… Basza – ty wędko
Na która serce moje się złowiło –
Biada!... mi biada! w niem węża siedlisko
Biada! jej biednej! – życie się zaćmiło –
Lecz ty coś zaćmił, oślepił blask życia
Coś mi potargał te węzły – o podły!...
Giń! z mego noża! precz! w śmierci powicia!...
Oby cię w piekła serce duchy wiodły,
I jak uragan zaryczał w wściekliźnie
Depczące po trupie, po Mustafy bliźnie!...
Tak – niech krew kipi – ja nie mam litości
Boś ty jej nie miał o starcze nade mną!...
I Kara we krwi legł obok murzyna,
I już mu oko zaszło nocą ciemną
O! nocą wieczną, której końca nie ma!...
Siwym mu włosem szamocze wiatr lekki
Eufrozyna mu – przywarła powieki!...
Basza wybiega z ogrodu, i w złości
Wiedzie za solid orszak niewolniczy
I gniew go niesie, kroki jego liczy,
Pieni się, brodę wydarł ze wściekłości,
Bieży daleko – po nad brzegi morza.
Wieczór zapada … już poranna zorza
Nie ujrzy jutro tych kwiatów młodości!...
O! tam jest skała, której czoło twarde
Ono w głąb patrzy – stromo – ! w morskie piany!
I tylko ptacy ku niej się unoszą
A w dali huczą bezdenne bałwany
I o ofiarę Bogów zemsty proszą!...
Ha! Stąd ją strącić – stąd – dziś moje serce
Twardsze tej skały!... i tak z mego serca

Strącam cię dzisiaj dziewczę przeniewiercze
Stój tu – dziś z twego kochanka – szyderca!...
Tam! tam! ją strąćcie – na murzynów woła
Ona stanęła na szczycie – i dumna
Posagiem wzgardy – boleścią rozumna
Wśród niewolników strwożonego koła
Sama – jak jedna wśród gruzów – kolumna!
I potoczyła w czarną bezdeń okiem,
Z kąd tylko dziki krzyk ptastwa dochodził,
Spójrzała na świat – był cudny – obłokiem
Błękitnym księżyc wyjrzawszy już wschodził
W swej pełni, z nieba, przypatrzeć się światu
Najpiękniejszemu z kwiatów jego – kwiatu –
Tu Basza runął wężem pod jej stopy
I zgrzytnął kochaj mnie!... a ja przebaczę!...
O kochaj … bo dni me krwawo przepłaczę,
Bo nie wiem co mnie do ciebie przykuło…
Lecz w gwiazd już ona poglądała stropy
Ręce złożyła na pierś białą, czułą,
Potem jak anioł gotowy do lotu
Wzniosła, ramiona do słońc kołowrotu
Strąca się chyżo z skał na fal posłanie...
O Grecyo!... jękła … lecąc w toń ciemnicy
Gabryel … Gabryel!... i spadła w otchłanie –
I zamigotał lecąc cień dziewicy
Wśród wrzawy ptastwa … i mgły co się zwlekła
Jak duch lecący – by wybawiać – piekła!...
Basza wychylił nad otchłanie głowę
I świat zawrócił mu się tak piekielnie,
Że z krzykiem cofnął się – i pot śmiertelnie
Zimny tarł z czoła, próżno!... zbrodnie nowe
Chyba nasycą piersi tyranowe. –

W tem z minaretów on okrzyk wieczorny
Wezwał do modlitw głośno i ponuro
Z szyderczym śmiechem i na czole z chmurą,
Basza chce wracać modlitwą pokorny…

 
On z nią spokojność swoją strącił w fale,
W modłach się korzyść sili myśl bezbożna
A w piersiach serce targa się zuchwale,
(Jeźli to serce sercem nazwać można)
Lecz cóż za łona nad miastem się szerzy,
Co to za głosy?... ha! rzezi czy trwogi?...
Z trwogą na niebo pójrzał – i niewierzy –
Blask że to słońca? Nie! już zgasło dawno,
Wąż przeczuć, w duszy budzi się złowrogi
I rani żądłem pierś do zbrodni wprawną
I same usta klepią głos pacierzy,
Lecz odgłos hasła jeszcze nieoddzwonił
Gdy płomień chyżo na wieżę pogonił
I nowem hasłem modlitwy był z wieży!...
O! już ją oplótł, jak bluszczu zwojami
Minaret buchnął dymem – płomieniami!...
Jak błagalnemi zemsty ramionami –
I dzwonią w trwodze wściekłe zęby Baszy
Coraz głośniejszy wrzask go w dali straszy
Rosną płomienie – w mieście rzeź!... krwi strugi
Tłum się przewala, w ulic szereg długi –
O biada! tyran zżółkł, przelękniony
Zwolna szedł w miasto trwożny o swe losy
Coraz to rosną dzikich przekleństw głosy
I wrzaski niewiast – trzask domów wtórzony…
Drży Seïd cały – drży jak liść strącony
Wichrem wśród burzy!... o – gdzieś ty mój Karo!
Karo Mustafo!... powróć z dawną wiarą,
Z mieczem!... o próżno! biada! tyranowi!
Ha!... w dali Grecy błyszczą orężami
Już zwyciężają! trwożni Muzułmani
Co żywi jeszcze uszli ze stolicy,
Biada! psy giaury! wczoraj – niewolnicy!...
A tam wśród tłumu widać jak na wzgórze
Wybiegł młodzieniec i mieczem ognistym
Jako archanioł pomsty w złotej chmurze
Śmierć sieje w koło jak gromem siarczystym,

To Gabryela głowa … i miecz błyska
Jak tęcza, która gromy śmierci ciska –
Tłum go zasłonił – rosną dzikie wrzaski,
Z dwóch kończyn miasta buchały dwa pożary
I jak dwa wojska płomienie powstają –
A minarety wśród nich jak sztandary
Ogniste sterczą, pękając i w trzaski
Dzikie się waląc … a ognie zbliżają
Się wichrem gnane z obu stron ku sobie
Dymią iskrami
Łóną niebo zalewają!...
Wrzask!
Blask
Oręży piorunami
Jak Bogi zmartwychwstałe młodzieńcy błyskają!...
Kolumny ogni coraz siebie bliżej
Coraz się piętrzą – rosną coraz wyżej
I liżą gmachy – niebo się rumieni –
Wreszcie się zlały już – w morze płomieni –
I taka łóna błysła wśród przestrzeni
Nocy – że morze zdało się płomieniem,
Furya pożaru warkocze rozplotła –
Na kłęby dymu, i gmachy przygniotła –
A wicher niesie szarańczą iskrzyska
Jak w dzień Eumenid dzikich weseliska,
Jakby godzina świata była blizka!...
Seïd osłupiał … zadrżał … niewolnicy
Giń!... zakrzyczeli! Giń za krew dziewicy
Giń za krew naszą coś toczył psie wściekły!
I na tyrana rzucili się razem
Mściwe ich dłonie w miasto go powlekły –
Nie mamy nożów – lecz zaduśmy zdrajcę!
I oddech piersi przyparli jak głazem
Kolan brzemieniem … tłocząc winowajcę!
A krwawe serce co strachem zadrżało
Już – bić przestało! –
I głowę jego, dłoń co zemstą, pała,

Dłoń Greka w krótce w miejsce półksiężyca
Wbiła nad miastem, niechaj mu przyświeca –
W pośród pożaru sinością zbielała
I krwią się lśniła – aż się węglem stała!

VIII.

Czarny kir nocy w tajemnem przestworzu
Zakwefił fale szumiące –
A w morzu
Czy tam wesoły Delfin się kołysze
Wśród pląsów wodnych wabiąc towarzysze,
Nie – może czujny to pelikan z gniazda
Sztuka zdobyczy dla piskląt –
Nim gwiazda
Ostania zgaśnie – i noc się rozwieje –
O nie!... kształt w falach niknie, to bieleje…
Cóż to za postać blada wśród fal grona
Walczy ze śmiercią a życiem…
To Ona!...
Eufrozyna – ze skały strącona
Na wierszch wypłynie – to zniknie pod falą
I zimne fale nad losem się żalą
Ofiary swojej, co w tych mękach – kona.
Coraz to cichszy glos z swej piersi wznosi,
Kiedy ją fala nad fale wynosi…
Niebo zatrzęsło się w grobów obroży
Łusnęło – burza leci w swym pochodzie
Coraz to ciemniej na krwawym zachodzie –
Morze cichemi falmi się już trwoży…
I coraz więcej niespokojnie szepcze
O widmie burzy, co wichrami depcze,
Sunąc w rydwanie ku falom z daleka –
Ptastwo już z wrzaskiem ku skałom ucieka,
A wielkie fale piętrzą się do koła
I puchnąc w góry – w otchłań przepadają…

Wtem – piorun z niebios – jak z czarnego łuku
Strzelony strzałą mściciela anioła
Dał hasło burzy – wśród rozgrzmotów huku [4]
Które się toczą – konając – powstają!...
I chmura niknie pochłonięta w chmurze
A tam się sunie – o!... czy burzy postać?
Przez wichry leci – straszna!... nie! na niebo
On walczy z burzą, przez jej łono dostać
Chce się ku stronie co życiu potrzebą!...
Im większe wały, tem go niosą dalej
A on je gromiąc w śmiech dziki, spojrzeniem
Tam w jedną stronę pogląda po fali
l rozkazuje swych szatów – skinieniem.
Na licach jego radość jakaś dzika
I trwoga czarną chmurą! z chmur tułaczy!
Trą się – i jedna w drugiej ciągle znika
I znów wracają piorunem – rozpaczy!...
Straszna jest burza, kiedy nieb sklepieniem
Zatarga jako trzewiami tygrysa
I morze pian jej odplunie wścieklizną
Kiedy pioruny polotem Farysa
Lecąc dyszące sobie znicestwieniem,
Żądłami węży fale modre lizną
Gdy chmur kołtuny, i obłoków grzywy
Szarpie i wyje wichrów skowyczeniem!...
O! na pioruny! łódź że to tak chyżo
W podskokach wiosła leci przez wód piany?
Wody ją wkrótce do tonącej zbliżą
Ale dokoła ciemność – uragany!
Pędzi jak Simum!... w niej z śmiercią na licu
Gabryel młody!... włos ma rozwichrzony,
Z oczu żar piekła lśni jako chmur gromy
Czarno – chmury się sparły na księżycu
On tylko serca głosem wiedzion, gnany –
Płynął – łysnęło – i przy błyskawicy

Dopłynął – schyla się w mętnych wód piany
Ujrzał – i porwał kształt niemej dziewicy
A ona martwa!... chwycił ją w objęcia
Potargał powróz krępujący dłonie
Oddech swój do ust, do jej skroni skronie
Tuli na próżno!... o! biednyż się łudzi?...
Boże! o! kiedyż ona się przebudzi?...
Czyliż w godzinie tryumfu a skonu
Jej oczy więcej niepopatrzą na mnie?...
Eufrozyno! ożyj … ożyj dla mnie!...
Zbudź się o moja!... bo anioł co siędzie
Nad światem z chmury, trąbą ostateczną
Straszniej powietrza rozdzierać nie będzie
Jak krzyk mój!... błagam! rozpaczą serdeczną!...
Oddech mych piersi ból struje i zginę
Boże! jaż żyć mam, gdyś wziął Eufrozynę?...
Porwał ich bałwan i niesie daleko
Jak dziki rumak przez światów przestrzenie
Jak głośny piorun, przez wzburzone wieko
Morza co w piekieł zwiło się pierścienie –
On niemo tulił ją w niemem objęciu
I był jak matka przy martwem dziecięciu…
Jak piękność w obec prawdy co skonała –
I raptem dusza jego zakrzyczała
«Grecya wolna!...»
Otworzyła oczy –
Jak dwa bławaty co ranek rozwije –
A rosą łzawą kropelką otoczy,
Grecya … co Grecya? Słabym szepcze głosem
Tocząc wzrok błędny … O! żyj moja luba –
Rzekł ze łzą niemą objąwszy jej szyję,
Już los nasz nie jest niewolników losem,
Grecya pomszczona! wolna! Już niebroczy
W krwi jej Muzułman żaden podłej dłoni!...
Już w pień wycięci, o! krwawa ich zguba
Za krew, łzy nasze, godzinę zemst dzwoni!...

Twe więzym stargał – patrz w te chmury jasne
To grom uderzył!... my sami wśród morza
Sami na głębiach – w krótce ranna zorza
Błyśnie od wschodu – życie nam już własne
Jak ptacy burzy … luba tul się do mnie…
Dziś nasze losy tylko w ręku Boga!
A o nieszczęsnych Bóg tu niezapomnie –
Niedrżyj – On runął w proch! minęła trwoga
Ha! Ja wiedziałem że ciebie strącano –
Że toniesz – tam walczyłem z tłumami
I nie odszedłem aż wroga zwalczono –
Choć bez nadziejim już płynął z falami,
Bo dla ojczyzny mogłem tylko ciebie
Ciebie poświęcić … na ten grom na niebie!...
Lecz Bóg swe cuda wieńczy piorunami!
Ona w twarz burzy, to w twarz Gabryela
Patrz – raz zgrozy wzrokiem – raz wesela!...
Jej się wydało, ze już w innym świecie –
Łódź ich się wznosi pod niebo, nad skały
Morze podrzuca nią jak piłką dziecię
W niej dwoje dzieci w burze poglądały …
Czyż my ci sami w tej łodzi mój drogi?...
Czy to świat inny … Gabryel … świat nowy …
Nie! nie! o! stamtąd pchnął mnie ból mój srogi
Widzę tę skalę – głębi szmer grobowy –
Tak jam przy tobie – to ty – w twojej łodzi –
A tam z pian zorza poranna wychodzi…
Co Grecya wolna!... oh! Grecya – mój miły!...
Wolna – a nasze dłonie ją zbawiły
A ich półksiężyc w płomienie strąciły – !
Lecz burza cichnie – rozwiały się chmury,
Lecą gdzieś w dalę – i czarnemi pióry
Czasem grom jeszcze rzuca ponad morze –
Lecz tam już lica wychyliło zorze –
A na błękitach wytrysnęła tęcza
Objąwszy morze w łuk swego obręcza
W tym łuku w dali brzegi błękitnieją
Wyspy rybackiej – w mgieł puchach srebrnieją

O! jakże błogo pooglądać po burzy
W tęczę pokoju miłości oczyma,
Fale już cichną – czasem łódź się znurzy
Umilkły wichry – i grzmoty skonały –
Po falach lecąc jak szałem olbrzyma
I fale szmerem modlitwy szeptały…
O czyż urokiem źrenic Eufrozyna
Gromy i wichry nagle rozchmurzyła?
A barwy tęczy jak jej oczy rzewne
I jak jej lica barwy jej różowe –
Jak jej warkocze obłoki powiewne
Tak jak jej uśmiechy drżące i perłowe…
I barw akordem zachwycają oko –
I morskie ptastwo już wzlata wysoko,
On złożył wiosło – i łódź sama płuży
On by tak płynąć chciał … o! jak najdłużej,
Przez niemą wieczność w objęć wniebowzięciu
Patrząc w swe oczy … jak dziecię dziecięciu
Pod palmą niegdyś!............
............
Tak łódź sunęła … w tem Eufrozyna
Oczy zakryła rękoma drżącemi,
O! w snów potworach takich potwór nie ma
Jak me wspomnienie na jawie – na ziemi –
Gdybyś ty wiedział Gabryelu … o nie!
Niezaznaj nigdy tych męczarń katuszy –
Niech ci się obraz ten nawet w snach duszy
W noc nieprzesunie … niech we mnie utonie –
Ha!... com ja czuła u szczytu tej skały…
Tam wrzawa ptastwa … i fale szumiały –
Pionową otchłań tuż pod stopą miałam
I w jednej chwili w głąb spójrzałam
Już skrępowana – leciałam –
Leciałam –
I zaszumiała toń fali pode mną
I nie wiem co się dalej stało ze mną –
Wszak żaden z duchów nie podał mi dłoni?...

Czułam jak we śnie – że podemną głębie –
Że gdzieś przepadam w nieskończoność toni,
Ą tyś przypłynął ... po burzliwej błoni...
Bo miłość dała mi skrzydła gołębie!
Ha! za te męki ... patrz tam ... tam w oddali
Jeszcze z daleka ruina się pali,
Jeszcze ta krwawa łóna nie przygasła,
Co naszych powstań wywołała hasła…
Oh! jakie niebo jej płomień zakrwawia!
To chwila wielka! chwila co nas zbawia!
Teraz nasz tyran runął w proch nicości
Orzeł nasz skrzydła rozwija w wolności,
Reszta Seraju jego się dopala
I gmach za gmachem z łoskotem się wali.
Wszystko pochłania pożarowa fala
A płomień jeszcze wielkiemi raniony
Modli się zemsty! zemsty, nieskończonej! –
Morze płomieni! ty z źródła niewoli –
Ty ledwie zemścisz – morze łez, krwi, trudu!...
I mścić narodu krzywdy to nie boli,
Gdzie tyran zdeptał święte prawa ludu!...
A tam u szczytu – nad najwyższe gruzy –
Widzisz?... o odwróć boskie twoje oko,
To ten co Ciebie z tamtych skat wysoko
Strącił w te głębie!... ha! to jego głowa
Płonie ... ha! jeszcze z niej bryzgu krew nowa –
Tam gdzie półksiężyc skrzy jej węgiel duży...
Już spadła w płomień ... i głos nam wtórzy,
Krzyki zwycięzców, zwyciężonych głosy
Co razem zlane biją pod niebiosy –
Jak jedna lutnia co w strunach swych mieści
Hymny rozkoszy – i krzyki boleści!...
O luba moja łza gwieździ w tem oku –
Odwróć się odwróć od tego widoku –
Przegrzmiał dzień straszny, i rozpacz i troska,
A sercom naszym los wrota otworzył,
Bo miłość nasza jedyna – i boska
Jak Bóg ten! co nas tu dla siebie stworzył...

O nie patrz luba w te dymów pożary –
Ja cię mdlejącą przytulam do łona –
Tam w górze zawsze, bezbronnych obrona!...
Wiatr spopielone tyraństwa już mary
Rozwiał – o! niepatrz w te dymów pożary…
Lecz patrz za nami tam, dwanaście łodzi
Ściga – to bracia moi – to rybacy!
Dwanaście dziewcząt z Seïda Charemu
Odbili, wolni wodnych przestrzeń ptacy,
Chyżo ich wiosło przez te fale brodzi!
Każda Greczynka … obrońcy swojemu
Sama rzuciła się w dzielne ramiona!...
I każda łódka niesie młodą parę
Każda z nich piła swą goryczy czarę –
Tarcz słońca wschodzi!... i jasne promiona
Słupem ognistym rzuca w pian tych łona.
Patrz!...
Tam ma wyspa mgłach rannych z daleka
Jeszcze w dal niknąc wstydliwie ucieka –
Tam żyć będziemy szczęśni i spokojni
Dłoń w dłoni razem … do końca!
Do końca!...
Blednieją gwiazdy – a dnia promień strojny
Coraz to jaśniej płynie strugą słońca –
Sunie się łódka – słońce wzlata w dali
Oświeca wyspę – patrz!... jak z modrej fali
Zielone skromie wychyla wesoła,
Jak w cieniu skrzydeł miłości anioła!


I słońce wzlata coraz wyżej! Wyżej!
A łódka brzegów coraz bliżej! bliej!
I na brzeg wyspy dziewica wskoczyła –
Na cudnej wyspie pereł i korali
Pieszczą się źródła na łożach bławatów,
Słońce całuje rumieńce granatów,
Co gdy im łono promieniem przepali,

Bledną na chwilę od jego promieni
I znów ich lice pieszcząc się rumieni –
Lecz milej pieszczą się kochanków dłonie,
Od róży co słowikom w szkarłat płonie
Jaśniejszysz zorzy blask? ich dusz? czy fali?

IX.

Wyspą szczęśliwych rybacy ją zwali!...
............

1856. Kraków.





  1. Przypis własny Wikiźródeł  W druku „zorze”, ale to być może literówka od morze.
  2. Przypis własny Wikiźródeł  W druku „Zreszcie”, ale być może to literówka od słowa wreszcie.
  3. Przypis własny Wikiźródeł  W druku „simumu” – literówka lub przeinaczenie samumu.
  4. Przypis własny Wikiźródeł  W druku „buku”, ale to literówka od słowa „huku”, bo drzewo buk nie daje rozgrzmotów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.