<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Sybir
Podtytuł Dramat narodowy w 4 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom V
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.
GDY OGNIE ZAPŁONĄ!
Skały nad brzegami jeziora — jedna najwyższa — do której dostać się bardzo trudno — na niej ułożony stos drzew — po prawej niższe skały — widać daleko, w perspektywie drugi brzeg jeziora — za podniesieniem zasłony ciemno, a potem powoli wypływa księżyc — i w czasie akcji ginie za gęstemi chmurami. — Chwilę scena pusta. — Poczem widać Stasia Wilgockiego, biegnącego z szaloną zręcznością po skałach. Sylwetka jego ukazuje się i niknie na brzegu i skałach.
SCENA PIERWSZA.
Staś Wilgocki później Tarasowicz i drugi unteroficer i żołnierze.
ஐ ஐ

STAŚ (biegnąc po skatach). Hop! hop! echo! echo! śpisz? to ja! księżyc wstał... wszystko śpi! echo! chodź! chodź! precz sowo! ha! ha! gdzie echo?
TARASOWICZ (przypada poniżej do skały i powtarza jak echo po Stasiu). Chodź! Chodź!
STAŚ (uradowany, przechylony na skale). Jesteś echo? zbudziłeś się... to dobrze! zaczekaj!
TARASOWICZ (j. w.). Zaczekaj!
STAŚ. Tylko ty nie jęcz... nie jęcz... bo ja cię ukąszę... ha! ha!
TARASOWICZ (woła unteroficera). Warłamow!
UNTEROFICER WARŁAMOW. Słuszajus wasze wysokorodje!
TARASOWICZ. Patrz mi prosto w oczy! Ja liczyć na ciebie mogę?
WARŁAMOW. jak na swoją duszę wasze Wysokorodje! ja przecież wam wszystko wiernie od pierwszej chwili donosił. Jeszcze za życia jewo Prewoshoditielstwa gubernatora.
TARASOWICZ. Da... no!... (marszczy brwi).
WARŁAMOW. Wasze wysokorodje... ja jeszcze wczoraj wytłumaczył tiuremnym sołdatom, że gdyby serjozno podnieśli bunt, to na ich skórach wszystko się odbije. — Więźniowie wybuchną podobno dziś jeszcze może, nie mogę na pewno uznać, bo straszna chytrość u tych ludzi — ale sołdaci ich zaraz ukrócą.
TARASOWICZ (żywo). Niet!... Niet!... nie zazaraz, niech będzie dobra draka. Pozwalam wam kilku więźniów zabić... dwóch... trioch... czterech Polaków i jednego, ale nie więcej, ruskiego aresztanta. Rozumiesz... strzelać dużo... hałasu jak najwięcej... na chwilę niech będzie zwycięstwo po stronie zbuntowanych.
WARŁAMOW. Słuszaju wasze wysokorodje!
TARASOWlCZ. Widziałeś wczoraj Brodiagę? gdzie się kryje?
WARŁAMOW. Tu gdzieś w rozpadlinie skały — ale gdzie, wiedzieć trudno... Pewnie razem ze Zdanowskim. A w dzwony na trwogę bić każecie?
TARASOWICZ. Naturalnie! Teraz porozmieszczaj ludzi po skałach.. Szkoda że na pewno nie wiemy, jaki jest znak... warjat majaczy... gada coś o echu... Boh znajet... Jeśli się dziś nie uda — jutro znów czekać będziemy... to jedno pewne... siedlisko przewódców tutaj!...
WARŁAMOW. Da, da, wasze wysokorodje, oni się tu chowają. (Idzie Warłamow i rozmieszcza sołdatów w zagłębieniach skał).
TARASOWICZ. Wot poślednia stawka? (Do Warłamowa). Ty za swoich sołdatów odpowiadasz?
WARŁAMOW. Jak za siebie i za was wasze wysokorodje.
TARASOWICZ. Gdzie warjat?
WARŁAMOW. Biega znów po ścieżynie... Cyt!... ktoś idzie... Wasze wysokorodje.... to kroki sołdatów.
TARASOWICZ. Schowaj się! (Warłamow kryje się).


SCENA DRUGA.
Staś Wilgocki — Aniuczkin — Unteroficer — Sołdaci Aniuczkina i poprzedzający.
ஐ ஐ

STAŚ WILGOCKI (biegnie znów po skałach). Echo! Echo! gdzież jesteś? Oh! oh! woda!... srebrzy się... ludzie ludzi kąsają, z drogi w przepaść spychają.
ANIUCZKIN (na skale — schodząc, gdzieś się podział Staś). Gdzie ten proklatij? a to wierci się... o! już tam — tak wysoko (do unteroficera). Każ sołdatom, żeby się za nim wdarli — tylko niech go nie spłoszą... a jeśli się Zdanowski pokaże... chwytać.
TARASO WICZ. Zdrastwujcie Zosiej Grygorjewicz...
ANIUCZKIN (chwytając rewolwer). Kto tu?
TARASOWICZ (słodko). Ja gałubczyk... wasz druh i znajomy... Anempodist Wasiljewicz... A wiecie co angieł mój... Mnie przyjemnie widzieć, że wy naszym systemem nie pogardzacie i zaczynacie także ot sobie tajną policję trzymać...
ANIUCZKIN. Po co wy tu przyszli Anempodist Wasiljewiczu?
TARASOWICZ. Po to samo, co wy, Zosiej Grygorjewiczu...
ANIUCZKIN. Ja po Zdanowskiego.
TARASOWICZ. Ja także po niego, No, wy przyszli po męża żony, w której ty wlublon — a ja po dowódcę buntu... Tak u mnie prawo, nie u ciebie.
ANIUCZKIN (kierując ku Tarasowiczowi rewolwer). Oto moje prawo!
TARASOWlCZ (zimno — wyjmuje z każdej kieszeni rewolwer). Oh! u mnie dwa takie prawa.
ANIUCZKIN. Ja nie sam, ze mną moi ludzie.
TARASOWICZ. Da... ze mną też moje tiuremne sołdaty, no, brośmy to... Zosiej Grygorjewicz zejdź ty gałubczyk ze skały i chodź porozmawiać ze mną trochę. My dwaj — moglibyśmy sobie psuć wzajemnie szyki — no teraz to stanowcza chwila i w tot kryzys my dołżni pogodzić się i dopomódz sobie wzajemnie..! Da... choć pomówić można. Nie chcecie wy do mnie podejść, nu to ja do was podejdę. (Idzie do Aniuczkina, bierze go za rękę i sprowadza ze sikały i sadza na odłamie niedaleko siebie). U was gorączka, wy w ogniu Zosiej Grygorjewiczu?
ANIUCZKIN. Da, ja chory i nerwny... u mnie głowa kręgiem chodzi.
TARASOWICZ. A wot widzicie... trzeba wam rady zdrowego człowieka. U was ruskich dwa są sorty ludzi — albo tiemperament, albo chytre, zdrowe ludzie. (Po chwili milczenia dobrodusznie). Zosiej Grygorjewicz — odkryj ty mi swoją duszę, jak bratu... ty cierpisz... ty straszno pokochał tę kobietę?
ANIUCZKIN. Skąd wy wiecie?
TARASOWICZ. Całe miasto wie... Marfa Gawryłówna Aksakowa o tem tylko mówi... Eto prawda?
ANIUCZKIN (z nagłym szalonym wybuchem). Da! da! ja ją kocham, ja proch całuję, po którym ona idzie — ona dla mnie jak ikon, jak przeczysta... we mnie serce nie serce, a pożogą dusza mi się pali — oczy krwią zachodzą... ona mnie nie chce! — nie chce! pluje czto za mną. (Pada na ziemię i rycząc z płaczu tarza się po skale). Ja jej chcę! żywa czy martwa... trupa będę całować, krwią moją ją obmyję... o! o! o!
TARASOWICZ. Nu, ładno, uspokójcie się, powiedzcie mi lepiej, co wy właściwie teraz chcecie zrobić z jej mężem. Powieść go dalej — czy...
ANIUCZKIN (gwałtownie). Ja chcę go zabić! Dopóki on żyw, ona mu będzie wierna... jak on będzie trup — ona ostanie się sama, wróci do kraju... ja ją dognam — włóczyć się będę za nią, jak pies — cień jej całować — wyć pod jej oknami — ona się zlituje. (Zrywa się), Sołdaty! szukajcie po skałach — on tu musi być!...
TARASOWICZ (do sołdatów). Padażditie! (Do Aniuczkina). Pozwólcie sobie jedno powiedzieć Zosiej Grygorjewiczu... Ja prawie wiem, gdzie jest Zdanowski. Do tej chwili mnie szło o to, żebyście go pojmali, ale bunt już gotów — wybuchnie za dzień, za pół dnia — może za godzinę... Nie wiemy tylko na jaki znak, bo przewodzący, do których należy i Zdanowski, wiedzą o tem jedynie. Dlatego ja tu dziś siedzę w tych skałach Zosieju Grygorjewiczu, siedzę i czekam spokojnie, zamiast szukać zwierza w norze. Zwierzę samo wyjdzie, gdy będzie czas.
ANIUCZKIN. A wy go wtedy schwycicie? i oddacie pod śledztwo i skażą go na pałki... on się z pałek wyliże i potem na katorgę. Ona za nim pojedzie i będzie go znów kochać. Nie, nie, ja go nie dam...
TARASOWICZ. Jego powieszą.
ANIUCZKIN. Czort wie... ułaskawią może. Tam w Petersburgu liberalna partja bierze górę... Nie, nie — ja go szukać każę... Ja też za warjatem tropił i jestem pewny czto on zdieś chowa się w skałach... Potem oni tam — Lipski, Ancypa, Żarski i ona sama dziś się wybrali, toże w ślad za warjatem. — Mnie dali znać — ja zebrał sołdatów i krótszą ścieżyną na Abryw pospieszył. — No warjat w drodze ich odbiegł i my go dościgli... Polaki zostali między skałami.
TARASOWICZ. Oni tu idą? Więc to dziś... dziś wreszcie bunt wybuchnie!!! Idą go pożegnać albo złączyć się z nim! (Gorączkowo). Zosiej Grygorjewicz zbierz ty cały swój um — całą siłę — pohamuj nerwy i wejdź ty ze mną w układ. Nie płosz ty mi Zdanowskiego — przez dwie godziny... przez godzinę... niech on wywoła powstanie buntu danym znakiem — a ja potem oddam go w twe ręce.
ANIUCZKIN. Niet... niet...
TARASOWICZ (gwałtownie). Ty pamiętaj, że on już raz tobie wymknął się z rąk. Ja to zrobiłem.
ANIUCZKIN. Kiedy? kiedy?
TARASOWICZ. W chacie Elikanid... Pomnisz? Tot peremesławski isprawnik, którego ja druhem nazywał.
ANIUCZKIN (z krzykiem). Ach! eto wy?
TARASOWICZ (hardo). Nu czto? czy ja winien? ży wy przez miłość krugom durak? (Po chwili). Wy widzicie, że ja z moim umem więcej mogę, jak wy z waszym tiemperamentem. Ja teraz tak samo wywiodę Zdanowskiego i Brodiagę pod waszym nosem ze skał, jak z traktiru u Elikanida. Lepiej więc zgodzić się na mój układ. Czekajcie godzinę, ja rękę w ogień włożę, że czut, czut powstanie wybuchnie... A potem Zdanowski wasz — tolko za niego wy mnie oddacie Brodiagę i resztę zesłańców Polaków. Ja ich dowódcami powstania na raporcie zrobię i administracyjnym porządkiem dwóch, albo trzech powieszę. Zgoda?
ANIUCZKIN. Weźcie sobie całą bandę — tolko ostawcie ją i jego...
TARASOWICZ (grzecznie). Och! ona... jakże... To samo przez się zrozumiano. Ona przedmiot waszej lubwi — nietykalna świętość. Acha da... ja by Lipskiego powiesi!... eto graf, to dobrze zrobi — to nada serjozną wagę sprawie. A... czy wy zapłacili żołd sołdatom?
ANIUCZKIN. Eto śmiałe pytanie Anempodist Wasiljewicz...
TARASOWICZ. Ale wiedzieć mnie trzeba koniecznie. Oni także częścią w spisku.
ANIUCZKIN. Czto? kak? oniby śmieli?
TARASOWICZ. Czemu nie... moi turemni sołdaci także, no... ja już starszy żenat — ja nie wlublon, to ja mam głowę na karku. Ja im żołd zapłacił i na swoją stronę przeciągnął. Nada i z waszymi tak zrobić, inaczej oni serjozno przeciw nam pójdą. A u mnie 700 więźniów, a posieleńców dokoła miasta przepaść... a tam (ukazuje po za jezioro) tylko oczekują, ażeby się przepławić i napaść na miasto... Tak trzeba żołnierzy zapłacić...
ANIUCZKIN (cicho) Pieniędzy nie mam — przegrałem w karty w klubie...
TARASOWICZ. Choć tych zapłacić, co są z tobą. Pozwij ich tu... Unteroficer!
ANIUCZKIN. Biełoszubow! (Unteroficer podchodzi). Zbierz sołdatów.
TARASOWICZ. Wy cali drżący... ostawcie — ja mówić do nich będę.
ANIUCZKIN. Jakże? wy? ja że ich dowódca!
TARASOWICZ. Na dowódcę u was nerwy za słabe w takiej chwili. (Sołdaci Aniuczkina zebrali się i stoją w linji).
TARASOWICZ (do sołdatów). Wam żałowanje należy się? ha? (Milczenie).
ANIUCZKIN. Gawaritie!
TARASOWICZ (dziko). Wot każdemu rubl całkowity — jutro obrachunek — a teraz słuchajcie. Jeśli są między wami skatiny, które chcą podnieść broń przeciw rządowi, niech pomną, że car batiuszka karze śmiercią tego, kto chce buntować się przeciw prawom Boga i Pana... Kula... da szubienica... a przedtem pałki — do krwi pałki!... czerez strój... mięso od kości odleci... poniali?
SOŁDACI (chórem). Poniali wasze wyso kobłahorodje!
TARASOWICZ. Teraz pochować się w skały i czekać rozkazu. (Sotdaci się kryją po skałach powoli. Woła). Warłamow.
WARŁAMOW. Słuszaju wasze wysokobłahorodje. (Staś Wilgocki ukazuje się na skale).
TARASOWICZ. Skoro wybuchnie bunt — a tylko patrzeć — możesz kazać podpalić dwa, trzy punkta miasta — dzwonić we wsie kołokoty — kazać mnichom niech wybiegną z monasteru i rozwieją riasy, biegnąc po ulicach. Niech krzyczą na pomoc... to lud bardzo trwoży.
WARŁAMOW. Słuszaju wasze wysokobłahorodje.
TARASOWlCZ. Spędzić mi tu warjata (Sołdaci rzucają się i zarzucają sznur).
ANIUCZKlN. Ze mną są psy... może puścić?
TARASOWICZ. Nie trzeba, psy hałas robią. (Jeden sołdat złapał Stasia na stryczek). Ściśnij mocno skatina... a to zacznie krzyczeć. (Ściągają Stasia ze skały).
TARASOWICZ. Da zakneblować... wziąć go pod ręce i odprowadzić daleko na drogę. (Do Aniuczkina). Gdzie on ich zostawił?
ANIUCZKIN. Koło krestowskiego mostu.
TARASOWICZ. Tam go odprowadzić, puścić i wracać kłusem... a kryć się w cieniu... Warłamow — idź z nimi.
WARŁAMOW. Słuszajus wasze wysokorodję! (Wychodzi, za nim kilku sołdatów wywłóczy na postronku Stasia).
ANIUCZKIN (pada na skałę). Ja ze wszystkiem ustał... sił mi brak...
TARASOWICZ. Da — u was nerwny tiemperament, a z tem daleko w ruskiej służbie się nie zajdzie. (Wraca Warłamow, sołdaci biegną cicho).
WARŁAMOW. Wasze wysokorodje oni opodal błąkali się w skałach... my na nich puścili warjata.
TARASOWICZ. Pochować się w skały — wszyscy — psy pokneblować — czekać komendy. (Do Wariantowa). Ty do turmy i pamiętaj, co cię czeka. (Warłamów wybiega. Wszyscy szybko kryją się w rozpadliny skał — scena pustoszeje — księżyc zakryty chmurą).

SCENA TRZECIA.
Ciż sami ukryci — Zofja Zdanowska — Kiniewicz. Niesie Stasia Zdanowskiego. Żarski — Lipski — przodem biegnie Staś Wilgocki.
ஐ ஐ

KINIEWICZ. Stasiu! zaczekaj! gdzie tak biegniesz? Nadążyć nie możemy.
LIPSKI. On ma postronek naokoło szyi... ktoś widocznie usiłował go schwycić.
ŻARSKI (oglądając się). Nie ma nikogo... pustka zupełna. Jaka dzikość i smutek... prawdziwie czartowskie siedlisko.
KINIEWICZ (do Zofji). Pani zmęczona... niech pani spocznie.
ZOFJA (siada na skale). Rzeczywiście drżę cała. (Kiniewicz sadza koło niej dziecko).
STAŚ WILGOCKI. Ciśnie postronek! ciśnie!
ŻARSKI. Pozwól, ja ci rozwiążę.
STAŚ WILGOCKI. Nie, nie, nie dotykaj... bo ja cały z lodu — ja się rozpłynę.
ŻARSKI. Kto ci zarzucił ten postronek?
STAŚ WILGOCKI. Nie wiem... nie wiem... duchy... szaro odziane... wiecie echo!
ZOFJA. Boże! gdy pomyślę, że zobaczę go może raz ostatni.
ŻARSKI (do Zofji). Wyrzucam sobie, że usłuchaliśmy pani próśb i wzięliśmy panią z sobą, panią i dziecko.
ZOFJA. Chcieliście więc, ażebym go nawet nie pożegnała, aby syn najstarszy nie wiedział później, jak ojciec wyglądał!
LIPSKI. Ja panią odprowadzę do domu — bądźcie spokojni.
KINIEWICZ. Teraz należy znaleść stos drzewek, o których Zdanowski mówił.
ŻARSKI. Tak, tak, nie zwlekajmy. Co ma się stać niech się stanie, (Do Siasia Wilgockiego). Słuchaj, powiedz, gdzie drewka? drewka ułożone?
STAŚ WILGOCKI. Drewka gałęzie? tam tam! (Wskazuje na najwyższą skałę).
KINlEWICZ. Wysoko serdeńko, jakże nam się tam dostać?
ŻARSKI. Niech on nam zapali.
LIPSKI (smutnie kiwając głową). Na szalony czyn — znak rozniecony ręką szaleńca. (Żarski podnosi gałąź z ziemi, zapala ją i daje w rękę Stasiowi Wilgockiemu, mówiąc).
ŻARSKI. Idź! zapal! zapal!
STAŚ WILGOCKI (dziko). Ogień! Ogień! pożogę niosę! śmierć! (Drapie się na skałę i podpala stos — przerażony jednak płomieniem, cofa się i zeskakuje). Gore! Gore! O! o!

SCENA CZWARTA.
Ciż sami i Zdanowski. (Zdanowski ukazuje się na tle gorejącego ognia na skale).
ஐ ஐ

ZDANOWSKI. Nareszcie!
ANIUCZKIN (Wypadając z ukrycia). Dzierżytie jewo! (Sołdaci ze strasznym wrzaskiem porywają się ze skuł i pędzą ku Zdanowskiemu).
TARASOWICZ (chcąc ich powstrzymać). Na Boga jeszcze chwilę!
ZOFJA. Zginęliśmy! (Tarasowicz chce zastąpić Aniuczkinowi drogę).
ANIUCZKIN (jak szalony). Prócz! a to ubiju! (Na skale pojawia się Brodiaga obok Zdanowskiego Sołdaci chcą się wedrzeć na skałę).
ŻARSKI. Znak! gaście znak! wszystko przepadnie! (Brociiaga spycha Zdanowskiego do wody).
BRODIAGA. Ratuj się bratiec. (Zdejmuje siermięgę, i gasi nią ogień).
ANIUCZKIN. Pojmat’ etu skatinu! (Brodiagę ściąga dwóch sołdatów ze skały i wlecze naprzód sceny). Teraz za tamtym. (Biegnie na brzeg — za nim sołdaci).
TARASOWICZ. Zostają mi się tylko ci. (Zofję — Lipskiego — Kiniewicza — Żarskiego). Pojmat’ ich natychmiast! Starego grafa w kajdany! kobietę zostawić...
ANIUCZKIN. Strzelać — on płynie do przeciwległego brzegu.
II. UNTEROFICER. Wasze wysokobłahorodje — nie słychać plusku wody, on gdzieś siedzi w trzcinie.
ANIUCZKIN. Strzelać w wodę i trzcinę. (Żołnierze strzelają odwróceni od widzów ku wodzie. Cisza).
BRODIAGA (do żołnierzy). Puśćcie bracia... eto ja Makar — wy że z nami, wy nasi!
ANIUCZKIN. Ciemno, nic nie widać... (Tupiąc nogą). Prócz chmury! nie zasłaniać! woni
ZOFJA (klęcząc i składając ręce dziecku, jak do modlitwy). Boże! Boże! nie spędzaj chmur!
ANIUCZKIN. Strzelać jeszcze raz! (Strzały — cisza).
TARASOWICZ (do siebie). W dzwony nie biją, wszystko przepadło!
ANIUCZKIN. Psy! (Sołdaci wiodą na łańcuchu dwa olbrzymie psy i rzucają je z brzegu w wodę).
BRODIAGA (do sołdatów). Puśćcie mnie... wy zdradzacie... bracia!
UNTEROFICER (na brzegu). Psy z niczem wróciły.
ANIUCZKIN (szalejąc). Ja jego mieć muszę! muszę!
TARASOWICZ. Odprowadzić tych ludzi do turmy! (Do Lipskiego). Pan Graf pójdzie pierwszy na szubienicę.
LIPSKI. Nie cofnę się, bądź pewny kanaljo! (Wyprowadza Lipskiego — Żarskiego — Kiniewicza).
SOŁDAT (który nie mógł sobie poradzić z Brodiagą). Wasze wysokobłahorodje — nie można go pojmać — kąsa.
ANIUCZKIN (który przez ten czas zbiegł ze skały, chwyta Zofję i wlecze ze sobą na brzeg). Pochodnie! (Dwóch sołdatów zapala pochodnie z gałęzi i podnosi na brzegu wysoko w górę — pomiędzy nimi staje Aniuczkin, który trzyma za gardło Zofję lewą ręką — prawą przykłada jej do skroni rewolwer i woła donośnym głosem w głąb sceny, pochodnie oświetlają jaskrawo tę grupę).
ANIUCZKIN. Zdanowski! jeśli sam dobrowolnie nie oddasz się nam w ręce — zastrzelę twoją żonę...
ZOFJA (mimowoli, czując zimno lufy na skroni). Mężu! ratuj!
ZDANOWSKI (z daleka). Oto jestem! (Słychać w oddali dzwon na trwogę, na brzegach zaczynają się zapalać światła).
STAŚ WlLGOCKI (na skale). Gdy ognie zapłoną — Sybir powstanie!
TARASOWlCZ. Wybuchło! Wybuchło! Sława Tiebie Hospody! — Sołdaci za mną! (Sołdaci rzucają się za wybiegającym Tarasowiczem — Brodiaga wyrwał się im i chciał uciec — sołdaci Aniuczkina biją go kolbami, ale nie wiążą i nie pozwalają mu odejść).
ZDANOWSKI (pojawia się na brzegu, Aniuczkin odtrąca Zofję, która stacza się po skałach na dół i biegnie do dziecka, które złożone płakało na przodzie sceny).
ANIUCZKIN. Ty! ty! wreszcie cię mam! wreszcie cię trzymam! (Sołdaci chwytają Zdanowskiego i ściągają go naprzód sceny). Rozstrzelać!
ZOFJA ZDANOWSKA (do Aniuczkina). Litości! łaski!
ZDANOWSKI. Nie bój się Zofjo... (Wskazuje na sołdatów) strzelać do mnie nie będą! Oni wiedzą... ja chcę ich dobra... ja chcę ich wywlec z nędzy, z chłosty, z poniżenia... Krew za nich oddaję, życie kładę w ofierze, aby rozkuć ich kajdany i w jasność wprowadzić! Oni ze mną! ich dusze i moja to jedno... jeden mamy cel, jedno pragnienie...
ANIUCZKIN. Rozstrzelać!!! (Zdanowski widząc, że unteroficer ustawia żołnierzy w półkole — Wydaje im rozkazy, oni nabijają karabiny — dwóch podchodzi do Zdanowskiego z postronkami i karabinami).
ZDANOWSKI. Co to? wy mnie nie słuchacie? Ależ patrzcie na te ognie... to cały Sybir płonie chęcią wolności i swobody! Słyszycie dzwony, one dzwonią na śmierć carowi, na śmierć despocie, śmierć tyranji! Wolni z wolnymi! Makar! oni nie słuchają... Makar! przemów ty do nich.
ANIUCZKIN (uderzając sołdatów). Skareje skatiny!
MAKAR. Tak do nich mów! pięścią — żelazem...
ZDANOWSKI (wskazując na Aniuczkina). Ku niemu zwróćcie swą broń, jego połóżcie trupem! On wami szarga, on was katuje... niech was się zbudzi — człowiek!....
ANIUCZKIN (kopiąc sołdatów). Skareje zwierzęta!... (Ci rzucają się ku Zdanowskiemu, chwytają go za ręce, rozkrzyżowują, przesuwają przez ręce karabin i przywiązują sznurami ręce).
ZOFJA. Boże! gdzie jesteś! Boże! (Żołnierze ustawiają Zdanowskiego przy ścianie skałysami stają w półkole — unteroficer odstępuje za półkole).
ZDANOWSKI (z rozpaczliwą rezygnacją). Zrozumiałem!... (po chwili). Zosiu! dzieci! Odpuść im panie winy... jako i my od...
ANIUCZKIN. Ognia!... (Strzały — Zdanowski pada martwy).
BRODIAGA (podnosząc dziecko Zdanowskiego do góry). Niech Bóg odpuści. — Ty nic nie odpuść — nie!

ZASŁONA.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.