<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Wychowanka
Rozdział Akt II
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom VIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT II.

(Salon pierwszego aktu — oświecenie rzęsiste — drzwi w głębi otwarte, słychać muzykę; kanapa, przed nią stolik po lewéj stronie od aktorów przy drzwiach ogrodowych; po prawéj stronie trochę w głębi P. Szczekalska, Hilary i Zefiryn grają w karty.)

SCENA I.
P. Szczekalska, P. Hilary, P. Zefiryn, później Zosia,
Michał, Jan, Szymon.
P. Szczekalska (grając).

Tak, tak moi Panowie, wszystko to być może,
Ale ja to tymczasem między bajki włożę:
Sentyment sentymentem a rozum rozumem,
Bez ważnych przyczyn człowiek nie brata się z tłumem;
Wychowankę się kocha... niech jak własne dziecię,
Lecz całego majątku nie daje się przecie.

P. Hilary.

Własny synowiec bierze.

P. Szczekalska.

Synowiec go kupi
Dając rękę chłopiance; ale Pan Piotr głupi
Jak wszyscy Morderscy.

P. Hilary.

Och!.. Dawaj Pani karty.
Morderscy możni ludzie, zaczepiać nie żarty.

P. Szczekalska.

Niedawna ta ich możność... świat kołem się toczy,
Nie jeden sam się zdziwi jak się w górze zoczy.
Są ludzie, są, co milczą a wiedzą nie mało,
O, wiedzą bardzo dobrze, co się dawniéj działo...
Pułkownik bywał nadto lekkomyślnym z młodu.

P. Hilary.

Któż to tam wié?

P. Szczekalska.

Dziś właśnie nie brak nam dowodu.

P. Zefiryn (śmiejąc się).

Och! och! och! Pani, Pani!

P. Szczekalska.

Na różne przywary,
Różne wybryki żona patrzała przez szpary,
Musiała takich szparek potrzebować sama...
O! to jest bogobojna i gościnna dama...
Sprowadziła do siebie siostrzeniczkę lubą,
Nie wiem, czy się tym razem nie minie z rachubą,
Bo luba siostrzeniczka gadzina zjadliwa,
Co ciotunia usnuje ona żądłem zrywa.

P. Hilary.

Powiedzno Zefirynie, jak to cię ucięła?

P. Zefiryn.

Głupstwo, niewarto mówić.

P. Hilary (śmiejąc się dobrodusznie).

Wierszem go palnęła.

P. Szczekalska.

Co? wierszem wierszopisa? proszę — to zuchwała!

P. Hilary.

Na jednę jego odę tak mu odpisała:
„Nazwałeś się wzorowym w pięknéj sztuce Feba,
„I słusznie, bo wzór dajesz, jak pisać... nie trzeba.“
(Śmieją się z Szczekalską.)

P. Zefiryn.

Jak się sposobność zdarzy wezmę ją na pióro.

P. Hilary.

A tymczasem rozdawaj.

P. Szczekalska.

Ach téj to, téj skoro
Za mąż się wyforować. Dziś Wacława nęci,
A jak się z tym nie uda, na drugiego skręci;
Ten czy ów byle mąż. — O! są ludzie, są tacy
Co widzą różne rzeczy...

P. Hilary.

Ja wino na tacy.

(Michał podaje tacę z kieliszkami wina. Za nim Jan trzyma tacę z cukrami.)

Węgrzyn — w takim wilgotnym atmosfery stanie
Nie zaszkodzi.

P. Szczekalska.

Sprobuję. — Co ty tam masz Janie?

(Nabierają ogromne kupy cukierków i kładą przed sobą.)
P. Hilary (pijąc).

Hm, dobre!

P. Szczekalska (podobnież).

Nic dziwnego.

P. Hilary.

Ale co dziwniejsze,
Że jakoś od téj zimy kieliszki tu mniejsze.
Co to znaczy?

P. Szczekalska (napychając cukrami torbeczkę).

Bankructwo.

P. Hilary.

A ba!.. zbytek wszędzie.

P. Zefiryn (pchając cukry do kieszeni).

Arystokracya bratku. — Czy pączu nie będzie?

(Grają daléj. — Michał i Jan występują z tacami na przód sceny po lewéj stronie i tyłem obróceni do grających piją piwo i jedzą cukierki. — Szymon ze stoczkiem na kiju w ręku pokazuje głowę między nimi.)
Szymon.

Wy mnie wołacie? (Michał zachłysnął się.)

Jan.

Nie my, to tam u stolika.
(na stronie) Stary warjat!

Michał (postawił tacę z winem na stoliku — kaszląc).

Myślałem... że głos... Pułkownika...
Och! och! tak się zachłysnąć, ledwie nie skonałem...
Niechże go licho porwie razem z jego szałem.

(Szymon odesłany przez Jana zbliżył się do stolika i zdawał się pytać kolejno grających czy go wołali. — Ci się śmieją, Szymon odchodzi w głąb grożąc Michałowi i Janowi.)
Zosia (wychodząc z drugiego salonu).

Proszę Cię, mój Michale, poszukaj na górze
Flaszeczki z octem.

Michał (leniwie).

Nie mam czasu... gościom służę.

Zosia.

To ty Janie... proszę cię... jestem zmordowana,
A słabo mi się robi.

Jan.

Ja tu czekam Pana.

(Zosia obrzuca szyję chustką od nosa i wychodzi w drzwi na prawo.)
Michał.

Hę! Słabo jej się robi... omdlewa, usycha...
Jaka mi Księżna Pani, Zośka Bajdulicha.
(Śmieją się i mówią daléj po cichu.)

P. Szczekalska.

Trzy.

P. Hilary.

Cztery.

P. Szczekalska.

Trzy.

P. Hilary.

Cztery.

P. Szczekalska.

Trzy!.. Pan masz złe maniery.

P. Hilary.

A Pani jeszcze gorsze płacąc trzy za cztery.
(Grają daléj.)

Michał (do Jana).

Parniętam jakby dzisiaj, Pan wrócił do domu,
Z kim? z nią. Zkąd? z lasu. Więcéj nie mówił nikomu.
Umyta, ostrzyżona, do piekarni wzięta
Z razu boso, w koszulce pasała gąsięta;

Potém już w gorseciku poszła do gard’roby,
Wkrótce Pani ją wzięła do swojéj osoby;
Późniéj ją na spacery brano dla posługi,
W końcu i do salonu weszła raz i drugi
I nareszcie od łyczka, Panie, do rzemyczka...

Jan.

Będzie z niéj wielka Pani, Złotogór dziedziczka.

Michał.

Och! o tém jeszcze babka na dwoje wróżyła;
Kłaniałbym się inaczéj gdyby pewność była.

Jan.

Każdy wie przecie...

Michał.

Co? — Nic. — Co zasłyszy, baje,
Jeden Hryńko wie więcéj, jak się wiedzieć zdaje.

Jan.

Lecz Marta jego żona, piękną Martą zwana,
Była w łaskach u Pana, wszakże to rzecz znana...

Morderski (we drzwiach).

Jest tam który! Mille tonnerres! Czy śpi służba cała?!

Michał.

Panna Zofija octu szukać nam kazała.
(Lokaje odchodzą, z Morderskim.)

P. Hilary.

Bo Pani lubisz ganić, a ja chwalić wolę...

P. Szczekalska (kończąc).

Tego, u kogo codzień miejsce mam przy stole.

P. Hilary (dając karty do zbierania).

Są ludzie, którzy wiedzą, co w świecie w obiegu,
Lubo wszyscy nie byli w Pilźnie na noclegu.

P. Szczekalska (zrywając się).

Pan mi chybiasz.

P. Hilary (z flegmą).

Przepraszam.

P. Szczekalska.

Nie gram z grubianami.
(odchodząc) Podzielcie się.

P. Hilary.

Ale czém? — słowem czy markami?

(P. Szczekalska idąc do środkowych drzwi gubi z torbeczki cukierki w kolorowych papierkach.)

To baba! jak dwa djabły i jeszcze coś z górą.

P. Zefiryn.

Jak się sposobność zdarzy wezmę ją na pióro.

P. Hilary.

Ale coś tu dziś wszystko idzie na zatokę....
Tace jakoś nie gęste... w zdrowiach widzę zwłokę...

P. Zefiryn.

Czasby i na wieczerzę.

P. Hilary.

Co to wszystko znaczy?

P. Zefiryn.

Arystokracya.

P. Hilary (odchodząc).

Chodźmy. — Ja myślę inaczéj.





SCENA II.
Regina, Paulina.
Paulina.

Cóż Michał? — Coś nas stroni... czy znaleść nie mogą?..

Regina.

Wszystko pójdzie najlepiéj, ale inną drogą.

Paulina.

Ach Ciociu!.. Plan był dobry... po co, na co zmiana?..
Niech tylko Hryńko przyjdzie a nasza wygrana.
Niech no Pan Piotr przy świadkach swego teścia zoczy,
A ze wstydu i strachu przez okno wyskoczy.

Regina.

Ale Hryńko tak nie chciał i swój zamiar zmienia.

Paulina.

Dlaczego?

Regina.

Bo ma rozum, lęka się więzienia
Mimo naszéj obrony.

Paulina.

Trzeba było spoić.

Regina.

Mówi, że się poprawi, że przestanie broić...

Paulina.

To piorun w nas uderza! Łotr dziś się poprawia,
I hultaj nas bez względu w kłopocie zostawia.

Regina.

Ale moja Pauliniu dosłuchajże końca:
Właśnie to nie był piorun, ale promyk słońca,

Co myśl moję oświecił. Łotr głosi swe żale
I chce iść za granicę... dobrze... doskonale!
Posłałam więc do niego jak od mego męża,
Że żal i chęć poprawy gniew pański zwycięża,
Że Pan chce mu przebaczyć jako ojcu Zosi,
Da mu nawet na drogę, jeśli go przeprosi,
Publicznie do nóg padnie, przyrzeknie poprawę,
(śmiejąc się)
Córkę pobłogosławi... i tak skończy sprawę.

Paulina.

I cóż?

Regina.

Hryńko przystaje.

Paulina.

No, to będzie zgoda.

Regina.

Przeciwnie do niezgody wiecznych drożdży doda.
Bo jakby przyszedł groźno zrywać zrękowiny,
Wzięliby go zamknęli za winy nie winy,
Zosia by popłakała, plotki poszumiały,
I za rok lub dwa zgasłby zdarzenia wstyd cały;
Nawet dowód żyjący jakby znikł za kraty...
Kto wié... może się jeszcze znajdą antenaty
A Pan Piotr ceniąc zaszczyt z Zośką się ożeni.

Paulina.

A niechże Pan Bóg broni!

Regina.

Wszystko to się zmieni,
Jeśli Hryńko pokornie Panu do nóg padnie.
Gniewać się, nie ma za co... a kochać nieładnie,

Wszyscy tatkę zobaczą... córka witać musi...
A Morderski pan z panów wstydem się zakrztusi.
(śmiejąc się)
Ach! to będzie cudownie!.. Co za scena czuła...
W objęciach Pana Piotra pijany Bajduła...
No, jak Pan Piotr przez okno wtenczas nie wyskoczy,
To już na Złotogóry ma apetyt smoczy;
Że zaś łotr łotrem będzie... nie dotrzyma słowa,
I zawsze bruździć może, w tém już nasza głowa.

Paulina (rzucając się w objęcie).

Ciociu! jesteś Aniołem stróżem w każdym względzie.





SCENA III.
Regina, Paulina, Michał, późniéj Szymon.
(Kiedy Michał zbliżał się do Pań, Szymon ze stoczkiem przechodził w głębi przez scenę — nagle zwrócił się myśląc, że go wołają i niewidziany staje za mówiącymi czekając rozkazu.)
Paulina (do Michała).

Ha, jesteś przecie. Cóż tam?

Michał.

Wszystko dobrze będzie,
Przyjdzie podczas wieczerzy, zaczeka w ogrodzie...
Ale to z Hryńkiem Pani, sprawa jak na lodzie:
Trzeźwy, tchórz... pijany, czart, nic go nie powstrzyma...
Nie dałem mu pieniędzy... szczęściem że ich nie ma,
Ale szynkarz na kredkę w miarą go podkręci,
by nabył odwagi, nie stracił pamięci.
I przy furtce ogrodowéj w gęstwinie usiędzie,
Ja go tu wprowadzę, jak potrzeba będzie.

Regina (postrzegłszy Szymona).

Czego chcesz?

Szymon.

Pani woła?

Regina.

Idź precz! Boska kara,
Z tym waryatem! — snuje się, jakby nocna mara.

Paulina.

Może on nas podsłuchał?

Michał.

Co on tam rozumie.

Paulina.

Na cóż go cierpieć?

Regina.

Cóż chcesz? — Coś mu w uszach szumi,
A on, że to ktoś woła, tak jak w Boga wierzy,
I to bawi dom cały.

Paulina.

A więc — przy wieczerzy.
(Odchodzą — Szymon zostaje.)





SCENA IV.
Szymon, później Zosia.
Szymon.

Hryńka chcą tu sprowadzić... to są jakieś sidła...
I pewnie na Panuńcię... o trójko obrzydła!
Czarownica, djablica z urwipołciem w zmowie..
Doniosę Pannie Zosi... co mi na to powie...

(do Zosi wchodzącéj)
Coś tu się złego święci... ja się czegoś boję...
Pani, Panna Paulina i Michał we troje,
Chcą dziś Hryńka sprowadzić.

Zosia.

Tu?

Szymon.

Tu.

Zosia.

Być nie może.

Szymon.

Pewnie.

Zosia.

Lecz po co?

Szymon.

Nie wiem.

Zosia.

Cóż to jest, o Boże!

Szymon.

Jakaś złość.

Zosia (wchodząc niespokojnie).

Chcą go schwycić, ja się stąd nie ruszę.

Szymon.

Nie można.

Zosia (załamując ręce).

I ja tańczyć! tańczyć! tańczyć muszę!
Chcą naszéj hańby... spiesz!

Szymon.

Gdzie?

Zosia.

Powiedz mu, że zdrada...
Niech nie przychodzi... powiedz, że to moja rada...

Szymon.

Idź Panuńciu...

Zosia.

Już idę (śmiejąc się z goryczą) tańczyć, tańczyć idę.
(Odchodzi.)





SCENA V.
Szymon, później Narcyz.
Szymon (p. k. m.).

Kto wie... czy to nie on sam ściąga całą biedę...
(p. k. m.) Gdyby można... ha!.. dobrze.

(Obraca się i spostrzega Narcyza, który stojąc przy drzwiach zagląda niby do tańcujących.)

Ot! Boskie wskazanie.
Panie Narcyz! (Kiwa na niego, Narcyz się przybliża.)
Pułkownik każe ci mój Panie
Hryńka zamknąć bez zwłoki.

Narcyz.

Cyt!.. bo to w sekrecie...
Lecz, aby zamknąć złapać trzeba, wszak to wiecie?

Szymon.

On chce przyjść na bal.

Narcyz.

Gwałtu!

Szymon.

Furtką ogrodową.

Narcyz.

Biegnę.

Szymon.

Pułkownik mówił że ręczycie głową.

Narcyz.

Zawsze głową!

Szymon.

No, idźcie... tedy wam otworzę.

Narcyz (odchodząc z Szymonem w drzwi ogrodowe).

Głową!.. ja mam pachołków... lecz się wypsnąć może.





SCENA VI.
P. Wacław, P. Piotr.
P. Piotr.

Uf! Uf! co za gorąco! — Uf! co za pragnienie!

(Wypija duszkiem kieliszek wina z tacy, którą Michał zostawił i rzuca się na kanapę.)

Jakem Morderski, piękność Zosi bardzo cenię...
Ma oczy bardzo ładne... troszeczkę czerwone...
Nosek wcale miluchny... szkoda, że na stronę.

P. Wacław.

Co wygadujesz?

P. Piotr.

Ho! ho! ja dostrzegam żwawo...
Na stronę... prawą stronę... jak patrzy na prawo.
Figurka trochę cienka.. ja tłuściejszą wolę...
Pecz poprawić się może, przy obfitszym stole...
Prawda?

P. Wacław.

Niemylnie.

P. Piotr.

Piękna, ale piękność fraszka,
Małżeński związek, mama mówi, nie igraszka,
Trzeba wiary, ufności, a miłość przybędzie...
A ona już mi wierzy.

P. Wacław.

W jakimże to względzie?

P. Piotr.

Wierzy, jak w pismo święte w każde moje słowo,
Bo nigdy nie odpowie, tylko kiwa głową
I patrzy, jakby rzekła, nie jestem zdziwiona.

P. Wacław. (*)

O szczęśliwa, szczęśliwa przyszła twoja żona.

P. Piotr.

Bylem ja był szczęśliwy. — A jestem w obawie,
Tém jéj złém urodzeniem jak ością się dławię.
Nigdym jeszcze nie słyszał takiego nazwiska,
A nuż przez nią zostanę celem pośmiewiska?

P. Wacław.

Mówią Ostrorożanka... ba i Sapieżanka,
Czemużby śmieszném było zwać się Bajdulanka?

P. Piotr.

Tak, tak, ujdzie... lecz ojciec? — Czemuż żyje, czemu?
(Pije duszkiem.)

P. Wacław.

Trudnoż go zamordować, nawet Morderskiemu.

P. Piotr.

Prawda. Ale mi przyznaj, że nie przyozdabia
Mieć takiego tatula. — Gdzież jest? — Co porabia?

P. Wacław.

Beatus ille, qui procul negotiis
Paterna rura bobus exercet suis.

P. Piotr.

Rolnik? — Chłop? padam do nóg! — Bajduła do tego!
(Pije.)

P. Wacław. (*)

Kto wie, może potomek Bajduły sławnego,
Książęcia tatarskiego.

P. Piotr.

Co? ze krwi książęcéj?

P. Wacław.

Chana, co w pień nad Prutem wyciął sto tysięcy.

P. Piotr.

Ba? — A któż był wycięty?

P. Wacław.

Araby, Pogany,
Odtąd kraj bez Arabów, Bezarabią zwany.

P. Piotr.

Fiu! fiu! to nasz antenat za katy był dziarski.
Bajduła — czysty Tatar — czysty styl tatarski.
Nawet jak się rozpatrzę, to pewnie i w żonie
Wiele oryentalnego z czasami odsłonię.
Z tém wszystkiém, acz to piękna owa tatarszczyzna,
Jedak nie każdy pojmie, nie każdy ją przyzna;
I bierzcie to, nie bierzcie za szlachecką mrzonkę,
Wolę ja teścia na ski, a na ska małżonkę.

Morderski (we drzwiach w głębi).

Panowie! damy drzemią, a kapela chrapie.

P. Wacław.

Wszystkich zbudzimy.

P. Piotr.

Idę. (na stronie) Mądra, co mnie złapie.
(Odchodzi.)





SCENA VII.
Morderski, Narcyz.
Morderski (wołając we drzwi boczne).

Hej, wina dajcie!

Narcyz (sekretnie).

Hryńko schwycony w téj chwili.

Morderski.

Ha! jest. — Nikt nie wie?

Narcyz.

Nikt.

Morderski (daje pieniądze, potém zaciera ręce z radości).

Masz. — Gdzie go złowili?

Narcyz.

Przy furtce ogrodowéj spity leżał w rowie.

Morderski.

Idź, patrz, strzeż! A mille tonnerres! śmierć jak kto co powie!

(Odchodzi w drzwi środkowe, Narcyz w lewe.)
(Kiedy Narcyz raportował Morderskiemu, widać było w głębi drugiego salonu Michała między Reginą a Pauliną w żwawéj rozmowie.)




SCENA VIII.
Regina, Paulina, Michał.
Regina.

Na dziś wszystko przepadło.

Paulina.

Lecz czasu nie tracić.
Daj mi Ciocia pieniędzy... co zechcą zapłacić...
Byle Hryńka uwolnić...

Regina.

Idź jeszcze téj nocy.

Michał (biorąc pieniądze).

Wątpię czy potrafię.

Paulina.

Ba! — Przy takiéj pomocy!
(Michał odchodzi.)
Zosię przyszlij mi Ciocia, — może mi się uda
Małą zrobić dywersyą. (Regina odchodzi.)
Serce robi cuda...
Do jéj serca przemówię, niech publicznie prosi...
Morderski się rozgniewa... my staniem przy Zosi...
Niechby tylko zemdlała... to i to coś znaczy...
Każdy się spyta: Co? jak? — powtórzy inaczéj.





SCENA IX.
Paulina, Zosia, późniéj Szymon, Tanecznicy.
Paulina.

Zosiuniu moja luba, krzyż na cię zesłany,
Bądź mężną... twego ojca zakuto w kajdany.

Zosia.

O mój Boże! — Więc prawda... zgadłam... hańba... zdrada...
Któż? gdzie? jak? głowę tracę — cóż począć wypada?

Paulina.

Uspokój się kochanko, płacz ci nie pomoże,
Wysłuchaj mnie z uwagą.

Zosia.

O Boże! O Boże!
(Szymon sprząta karty i słucha.)

Paulina.

Padnij do nóg i błagaj dla ojca wolności,
Pułkownik nie odmówi wobec tylu gości.
(Słychać muzykę Mazura.)

Zosia.

Nie mogę... po balu...

Paulina.

Co?.. Ojciec w więzach jęczy,
A córka hasa, pląsa, śmieje się i wdzięczy.

Zosia.

Pójdę. (Szymon krząka, ściąga uwagę Zosi i daje znak głową aby nie szła.)

Paulina.

Idź, a pamiętaj, że ojciec jak w grobie.

Tanecznicy (wbiegając).

Mazur, Mazur!

I. Tanecznik (do Pauliny).

Służę.

Paulina (wychodząc do Zosi).

Spiesz!

Zosia (do siebie).

Jak tu radzić sobie?

Szymon (cicho).

Milczeć.

Zosia (podobnież).

Tak, tak... lecz wolnym téj nocy zostanie.

2. Tanecznik.

Ostatni mazur ze mną.

Zosia.

Zaraz, zaraz Panie...
(do Szymona) Pieniądze?

Szymon.

Są.

Zosia.

Po balu.
(Szymon potakuje.)

2. Tanecznik.

My zaczynać mamy.

Zosia.

Ach zaraz!

Paulina (z Tanecznikiem we drzwiach).

Zosiu! — Wszyscy na ciebie czekamy.





SCENA X.
Morderski, P. Wacław, P. Piotr, P. Hilary, P. Zefiryn.
(Słychać śmiech i hałas.)
Morderski (za sceną).

W twoje ręce!.. łapajcie!.. za mną przyjaciele!

(Wacław wbiega — Hilary śmiejąc się chwyta go wpół. Zefiryn rozpędzony wstrzymuje się przy samym brzegu sceny. Hilary bardzo czerwony, Zefiryn bardzo blady, tylko koniec nosa pałający — za nimi wbiega Morderski z butelką i kolejnym kieliszkiem, potém p. Piotr.)
P. Wacław.

Nie mogę, dosyć piłem.

P. Hilary.

Dosyć, to nie wiele.

Morderski.

No! Pana Piotra zdrowie!

P. Piotr.

Ja, ja, ja, wypiję!

(Wyrywa kielich, wypija i rzuca się na kanapę krzycząc.)

Vivat! Brom rom! ton ton ton! Niech Piotr sto lat żyje!

(Stoją od prawego 1. Zefiryn, 2. Hilary, 3. Morderski, 4. Wacław, 5. Piotr siedzi.)
P. Hilary (biorąc butelkę i nalewając).

Teraz pozwólcie, abym ścieląc się pod nogi,
Jako przyjaciel domu wniósł toast zbyt drogi.
Niech żyje nasz waleczny Jenerał kochany!
(Pije duszkiem.)

P. Wacław. (*)

Oho!

Morderski (na stronie do Wacława).

Na Jenerała byłem już podany...
Tylko czasu zabrakło...

P. Hilary.

Trzeba wyznać szczerze:
Nigdy się nasze wojsko nie wzniosło w téj mierze,
Nigdy taka postawa nie była mu dana
(z ukłonem)
Jak pod wodzą i wpływem szanownego Pana.
(Nalał i podaje Zefirynowi.)
Powiedzno Zefirynie, jakto w tym wierszyku.

P. Zefiryn.

W armat ryku, w krwawym szyku
Ciebie widać Pułkowniku.

P. Hilary (cicho poprawiając).

Jenerale.

P. Zefiryn.

Ależ rym.

P. Hilary.

Fraszka!.. Jenerale...

P. Zefiryn.

Dalibóg, że nie można.

P. Piotr (pijany).

Nie rozumiem wcale...
Stryjaszek Pułkownikiem... Ba! Ba!.. Jenerałem...
Kiedy Stryjaszek, ja wiem, w swojém życiu całém
Nie był nawet doboszem.

P. Wacław. (*)

Temu wino służy.

P. Piotr.

I na cóż jeden, drugi, świat i ludzi durzy.

Morderski (do Wacława).

Spił się. (do Hilarego) Spił się.

P. Hilary.

Zapomniał, że się Piotrem zowie.

P. Piotr.

Jak Stryjcio zadrze nogi, dziedzictwo załowię,
Zaraz za drzwi wytrącę tego z pochlebstwami,
Jeszcze prędzéj tamtego z głupiemi wierszami.

P. Zefiryn (na stronie).

Czekaj arystokrato, wezmę cię na pióro!

P. Hilary (w złości).

Jako przyjaciel domu byłbym podłym ciurą...

Morderski.

Cicho Hilarku, cicho... wszak widzisz gdzie głowa.

(Głosy przy uderzeniu trąb i kotłów za sceną.)
Głosy.

Vivat! niech żyje! Vivat! Nasza dziś Królowa!

(W drugim salonie okazuje się Zosia na krześle niesiona wśród wielu osób.)
Morderski, P. Hilary, P. Zefiryn.

Bravo! Bravo!

Morderski.

Dużego, dużego kielicha!

P. Piotr (na kanapie).

Niech żyje moja żona!

Paulina (w ucho Piotrowi z tyłu).

Zośka Bajdulicha.

(Pan Piotr jak uderzony chce się zerwać, ale nim się mógł obrócić Paulina już była znikła przez drzwi ogrodowe.)
Koniec aktu II.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.