Wychowanka/Akt II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wychowanka |
Rozdział | Akt II |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom VIII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom VIII |
Indeks stron |
Michał, Jan, Szymon.
Tak, tak moi Panowie, wszystko to być może,
Ale ja to tymczasem między bajki włożę:
Sentyment sentymentem a rozum rozumem,
Bez ważnych przyczyn człowiek nie brata się z tłumem;
Wychowankę się kocha... niech jak własne dziecię,
Lecz całego majątku nie daje się przecie.
Własny synowiec bierze.
Synowiec go kupi
Dając rękę chłopiance; ale Pan Piotr głupi
Jak wszyscy Morderscy.
Och!.. Dawaj Pani karty.
Morderscy możni ludzie, zaczepiać nie żarty.
Niedawna ta ich możność... świat kołem się toczy,
Nie jeden sam się zdziwi jak się w górze zoczy.
Są ludzie, są, co milczą a wiedzą nie mało,
O, wiedzą bardzo dobrze, co się dawniéj działo...
Pułkownik bywał nadto lekkomyślnym z młodu.
Któż to tam wié?
Dziś właśnie nie brak nam dowodu.
Och! och! och! Pani, Pani!
Na różne przywary,
Różne wybryki żona patrzała przez szpary,
Musiała takich szparek potrzebować sama...
O! to jest bogobojna i gościnna dama...
Sprowadziła do siebie siostrzeniczkę lubą,
Nie wiem, czy się tym razem nie minie z rachubą,
Bo luba siostrzeniczka gadzina zjadliwa,
Co ciotunia usnuje ona żądłem zrywa.
Powiedzno Zefirynie, jak to cię ucięła?
Głupstwo, niewarto mówić.
Wierszem go palnęła.
Co? wierszem wierszopisa? proszę — to zuchwała!
Na jednę jego odę tak mu odpisała:
„Nazwałeś się wzorowym w pięknéj sztuce Feba,
„I słusznie, bo wzór dajesz, jak pisać... nie trzeba.“
(Śmieją się z Szczekalską.)
Jak się sposobność zdarzy wezmę ją na pióro.
A tymczasem rozdawaj.
Ach téj to, téj skoro
Za mąż się wyforować. Dziś Wacława nęci,
A jak się z tym nie uda, na drugiego skręci;
Ten czy ów byle mąż. — O! są ludzie, są tacy
Co widzą różne rzeczy...
Ja wino na tacy.
Węgrzyn — w takim wilgotnym atmosfery stanie
Nie zaszkodzi.
Sprobuję. — Co ty tam masz Janie?
Hm, dobre!
Nic dziwnego.
Ale co dziwniejsze,
Że jakoś od téj zimy kieliszki tu mniejsze.
Co to znaczy?
Bankructwo.
A ba!.. zbytek wszędzie.
Arystokracya bratku. — Czy pączu nie będzie?
Wy mnie wołacie? (Michał zachłysnął się.)
Nie my, to tam u stolika.
(na stronie) Stary warjat!
Myślałem... że głos... Pułkownika...
Och! och! tak się zachłysnąć, ledwie nie skonałem...
Niechże go licho porwie razem z jego szałem.
Proszę Cię, mój Michale, poszukaj na górze
Flaszeczki z octem.
Nie mam czasu... gościom służę.
To ty Janie... proszę cię... jestem zmordowana,
A słabo mi się robi.
Ja tu czekam Pana.
Hę! Słabo jej się robi... omdlewa, usycha...
Jaka mi Księżna Pani, Zośka Bajdulicha.
(Śmieją się i mówią daléj po cichu.)
Trzy.
Cztery.
Trzy.
Cztery.
Trzy!.. Pan masz złe maniery.
A Pani jeszcze gorsze płacąc trzy za cztery.
(Grają daléj.)
Parniętam jakby dzisiaj, Pan wrócił do domu,
Z kim? z nią. Zkąd? z lasu. Więcéj nie mówił nikomu.
Umyta, ostrzyżona, do piekarni wzięta
Z razu boso, w koszulce pasała gąsięta;
Potém już w gorseciku poszła do gard’roby,
Wkrótce Pani ją wzięła do swojéj osoby;
Późniéj ją na spacery brano dla posługi,
W końcu i do salonu weszła raz i drugi
I nareszcie od łyczka, Panie, do rzemyczka...
Będzie z niéj wielka Pani, Złotogór dziedziczka.
Och! o tém jeszcze babka na dwoje wróżyła;
Kłaniałbym się inaczéj gdyby pewność była.
Każdy wie przecie...
Co? — Nic. — Co zasłyszy, baje,
Jeden Hryńko wie więcéj, jak się wiedzieć zdaje.
Lecz Marta jego żona, piękną Martą zwana,
Była w łaskach u Pana, wszakże to rzecz znana...
Jest tam który! Mille tonnerres! Czy śpi służba cała?!
Panna Zofija octu szukać nam kazała.
(Lokaje odchodzą, z Morderskim.)
Bo Pani lubisz ganić, a ja chwalić wolę...
Tego, u kogo codzień miejsce mam przy stole.
Są ludzie, którzy wiedzą, co w świecie w obiegu,
Lubo wszyscy nie byli w Pilźnie na noclegu.
Pan mi chybiasz.
Przepraszam.
Nie gram z grubianami.
(odchodząc) Podzielcie się.
Ale czém? — słowem czy markami?
To baba! jak dwa djabły i jeszcze coś z górą.
Jak się sposobność zdarzy wezmę ją na pióro.
Ale coś tu dziś wszystko idzie na zatokę....
Tace jakoś nie gęste... w zdrowiach widzę zwłokę...
Czasby i na wieczerzę.
Co to wszystko znaczy?
Arystokracya.
Chodźmy. — Ja myślę inaczéj.
Cóż Michał? — Coś nas stroni... czy znaleść nie mogą?..
Wszystko pójdzie najlepiéj, ale inną drogą.
Ach Ciociu!.. Plan był dobry... po co, na co zmiana?..
Niech tylko Hryńko przyjdzie a nasza wygrana.
Niech no Pan Piotr przy świadkach swego teścia zoczy,
A ze wstydu i strachu przez okno wyskoczy.
Ale Hryńko tak nie chciał i swój zamiar zmienia.
Dlaczego?
Bo ma rozum, lęka się więzienia
Mimo naszéj obrony.
Trzeba było spoić.
Mówi, że się poprawi, że przestanie broić...
To piorun w nas uderza! Łotr dziś się poprawia,
I hultaj nas bez względu w kłopocie zostawia.
Ale moja Pauliniu dosłuchajże końca:
Właśnie to nie był piorun, ale promyk słońca,
Co myśl moję oświecił. Łotr głosi swe żale
I chce iść za granicę... dobrze... doskonale!
Posłałam więc do niego jak od mego męża,
Że żal i chęć poprawy gniew pański zwycięża,
Że Pan chce mu przebaczyć jako ojcu Zosi,
Da mu nawet na drogę, jeśli go przeprosi,
Publicznie do nóg padnie, przyrzeknie poprawę,
(śmiejąc się)
Córkę pobłogosławi... i tak skończy sprawę.
I cóż?
Hryńko przystaje.
No, to będzie zgoda.
Przeciwnie do niezgody wiecznych drożdży doda.
Bo jakby przyszedł groźno zrywać zrękowiny,
Wzięliby go zamknęli za winy nie winy,
Zosia by popłakała, plotki poszumiały,
I za rok lub dwa zgasłby zdarzenia wstyd cały;
Nawet dowód żyjący jakby znikł za kraty...
Kto wié... może się jeszcze znajdą antenaty
A Pan Piotr ceniąc zaszczyt z Zośką się ożeni.
A niechże Pan Bóg broni!
Wszystko to się zmieni,
Jeśli Hryńko pokornie Panu do nóg padnie.
Gniewać się, nie ma za co... a kochać nieładnie,
Wszyscy tatkę zobaczą... córka witać musi...
A Morderski pan z panów wstydem się zakrztusi.
(śmiejąc się)
Ach! to będzie cudownie!.. Co za scena czuła...
W objęciach Pana Piotra pijany Bajduła...
No, jak Pan Piotr przez okno wtenczas nie wyskoczy,
To już na Złotogóry ma apetyt smoczy;
Że zaś łotr łotrem będzie... nie dotrzyma słowa,
I zawsze bruździć może, w tém już nasza głowa.
Ciociu! jesteś Aniołem stróżem w każdym względzie.
Ha, jesteś przecie. Cóż tam?
Wszystko dobrze będzie,
Przyjdzie podczas wieczerzy, zaczeka w ogrodzie...
Ale to z Hryńkiem Pani, sprawa jak na lodzie:
Trzeźwy, tchórz... pijany, czart, nic go nie powstrzyma...
Nie dałem mu pieniędzy... szczęściem że ich nie ma,
Ale szynkarz na kredkę w miarą go podkręci,
by nabył odwagi, nie stracił pamięci.
I przy furtce ogrodowéj w gęstwinie usiędzie,
Ja go tu wprowadzę, jak potrzeba będzie.
Czego chcesz?
Pani woła?
Idź precz! Boska kara,
Z tym waryatem! — snuje się, jakby nocna mara.
Może on nas podsłuchał?
Co on tam rozumie.
Na cóż go cierpieć?
Cóż chcesz? — Coś mu w uszach szumi,
A on, że to ktoś woła, tak jak w Boga wierzy,
I to bawi dom cały.
A więc — przy wieczerzy.
(Odchodzą — Szymon zostaje.)
Hryńka chcą tu sprowadzić... to są jakieś sidła...
I pewnie na Panuńcię... o trójko obrzydła!
Czarownica, djablica z urwipołciem w zmowie..
Doniosę Pannie Zosi... co mi na to powie...
(do Zosi wchodzącéj)
Coś tu się złego święci... ja się czegoś boję...
Pani, Panna Paulina i Michał we troje,
Chcą dziś Hryńka sprowadzić.
Tu?
Tu.
Być nie może.
Pewnie.
Lecz po co?
Nie wiem.
Cóż to jest, o Boże!
Jakaś złość.
Chcą go schwycić, ja się stąd nie ruszę.
Nie można.
I ja tańczyć! tańczyć! tańczyć muszę!
Chcą naszéj hańby... spiesz!
Gdzie?
Powiedz mu, że zdrada...
Niech nie przychodzi... powiedz, że to moja rada...
Idź Panuńciu...
Już idę (śmiejąc się z goryczą) tańczyć, tańczyć idę.
(Odchodzi.)
Kto wie... czy to nie on sam ściąga całą biedę...
(p. k. m.) Gdyby można... ha!.. dobrze.
Ot! Boskie wskazanie.
Panie Narcyz! (Kiwa na niego, Narcyz się przybliża.)
Pułkownik każe ci mój Panie
Hryńka zamknąć bez zwłoki.
Cyt!.. bo to w sekrecie...
Lecz, aby zamknąć złapać trzeba, wszak to wiecie?
On chce przyjść na bal.
Gwałtu!
Furtką ogrodową.
Biegnę.
Pułkownik mówił że ręczycie głową.
Zawsze głową!
No, idźcie... tedy wam otworzę.
Głową!.. ja mam pachołków... lecz się wypsnąć może.
Uf! Uf! co za gorąco! — Uf! co za pragnienie!
Jakem Morderski, piękność Zosi bardzo cenię...
Ma oczy bardzo ładne... troszeczkę czerwone...
Nosek wcale miluchny... szkoda, że na stronę.
Co wygadujesz?
Ho! ho! ja dostrzegam żwawo...
Na stronę... prawą stronę... jak patrzy na prawo.
Figurka trochę cienka.. ja tłuściejszą wolę...
Pecz poprawić się może, przy obfitszym stole...
Prawda?
Niemylnie.
Piękna, ale piękność fraszka,
Małżeński związek, mama mówi, nie igraszka,
Trzeba wiary, ufności, a miłość przybędzie...
A ona już mi wierzy.
W jakimże to względzie?
Wierzy, jak w pismo święte w każde moje słowo,
Bo nigdy nie odpowie, tylko kiwa głową
I patrzy, jakby rzekła, nie jestem zdziwiona.
O szczęśliwa, szczęśliwa przyszła twoja żona.
Bylem ja był szczęśliwy. — A jestem w obawie,
Tém jéj złém urodzeniem jak ością się dławię.
Nigdym jeszcze nie słyszał takiego nazwiska,
A nuż przez nią zostanę celem pośmiewiska?
Mówią Ostrorożanka... ba i Sapieżanka,
Czemużby śmieszném było zwać się Bajdulanka?
Tak, tak, ujdzie... lecz ojciec? — Czemuż żyje, czemu?
(Pije duszkiem.)
Trudnoż go zamordować, nawet Morderskiemu.
Prawda. Ale mi przyznaj, że nie przyozdabia
Mieć takiego tatula. — Gdzież jest? — Co porabia?
Beatus ille, qui procul negotiis
Paterna rura bobus exercet suis.
Rolnik? — Chłop? padam do nóg! — Bajduła do tego!
(Pije.)
Kto wie, może potomek Bajduły sławnego,
Książęcia tatarskiego.
Co? ze krwi książęcéj?
Chana, co w pień nad Prutem wyciął sto tysięcy.
Ba? — A któż był wycięty?
Araby, Pogany,
Odtąd kraj bez Arabów, Bezarabią zwany.
Fiu! fiu! to nasz antenat za katy był dziarski.
Bajduła — czysty Tatar — czysty styl tatarski.
Nawet jak się rozpatrzę, to pewnie i w żonie
Wiele oryentalnego z czasami odsłonię.
Z tém wszystkiém, acz to piękna owa tatarszczyzna,
Jedak nie każdy pojmie, nie każdy ją przyzna;
I bierzcie to, nie bierzcie za szlachecką mrzonkę,
Wolę ja teścia na ski, a na ska małżonkę.
Panowie! damy drzemią, a kapela chrapie.
Wszystkich zbudzimy.
Idę. (na stronie) Mądra, co mnie złapie.
(Odchodzi.)
Hej, wina dajcie!
Hryńko schwycony w téj chwili.
Ha! jest. — Nikt nie wie?
Nikt.
Masz. — Gdzie go złowili?
Przy furtce ogrodowéj spity leżał w rowie.
Idź, patrz, strzeż! A mille tonnerres! śmierć jak kto co powie!
Na dziś wszystko przepadło.
Lecz czasu nie tracić.
Daj mi Ciocia pieniędzy... co zechcą zapłacić...
Byle Hryńka uwolnić...
Idź jeszcze téj nocy.
Wątpię czy potrafię.
Ba! — Przy takiéj pomocy!
(Michał odchodzi.)
Zosię przyszlij mi Ciocia, — może mi się uda
Małą zrobić dywersyą. (Regina odchodzi.)
Serce robi cuda...
Do jéj serca przemówię, niech publicznie prosi...
Morderski się rozgniewa... my staniem przy Zosi...
Niechby tylko zemdlała... to i to coś znaczy...
Każdy się spyta: Co? jak? — powtórzy inaczéj.
Zosiuniu moja luba, krzyż na cię zesłany,
Bądź mężną... twego ojca zakuto w kajdany.
O mój Boże! — Więc prawda... zgadłam... hańba... zdrada...
Któż? gdzie? jak? głowę tracę — cóż począć wypada?
Uspokój się kochanko, płacz ci nie pomoże,
Wysłuchaj mnie z uwagą.
O Boże! O Boże!
(Szymon sprząta karty i słucha.)
Padnij do nóg i błagaj dla ojca wolności,
Pułkownik nie odmówi wobec tylu gości.
(Słychać muzykę Mazura.)
Nie mogę... po balu...
Co?.. Ojciec w więzach jęczy,
A córka hasa, pląsa, śmieje się i wdzięczy.
Pójdę. (Szymon krząka, ściąga uwagę Zosi i daje znak głową aby nie szła.)
Idź, a pamiętaj, że ojciec jak w grobie.
Mazur, Mazur!
Służę.
Spiesz!
Jak tu radzić sobie?
Milczeć.
Tak, tak... lecz wolnym téj nocy zostanie.
Ostatni mazur ze mną.
Zaraz, zaraz Panie...
(do Szymona) Pieniądze?
Są.
Po balu.
(Szymon potakuje.)
My zaczynać mamy.
Ach zaraz!
Zosiu! — Wszyscy na ciebie czekamy.
W twoje ręce!.. łapajcie!.. za mną przyjaciele!
Nie mogę, dosyć piłem.
Dosyć, to nie wiele.
No! Pana Piotra zdrowie!
Ja, ja, ja, wypiję!
Vivat! Brom rom! ton ton ton! Niech Piotr sto lat żyje!
Teraz pozwólcie, abym ścieląc się pod nogi,
Jako przyjaciel domu wniósł toast zbyt drogi.
Niech żyje nasz waleczny Jenerał kochany!
(Pije duszkiem.)
Oho!
Na Jenerała byłem już podany...
Tylko czasu zabrakło...
Trzeba wyznać szczerze:
Nigdy się nasze wojsko nie wzniosło w téj mierze,
Nigdy taka postawa nie była mu dana
(z ukłonem)
Jak pod wodzą i wpływem szanownego Pana.
(Nalał i podaje Zefirynowi.)
Powiedzno Zefirynie, jakto w tym wierszyku.
W armat ryku, w krwawym szyku
Ciebie widać Pułkowniku.
Jenerale.
Ależ rym.
Fraszka!.. Jenerale...
Dalibóg, że nie można.
Nie rozumiem wcale...
Stryjaszek Pułkownikiem... Ba! Ba!.. Jenerałem...
Kiedy Stryjaszek, ja wiem, w swojém życiu całém
Nie był nawet doboszem.
Temu wino służy.
I na cóż jeden, drugi, świat i ludzi durzy.
Spił się. (do Hilarego) Spił się.
Zapomniał, że się Piotrem zowie.
Jak Stryjcio zadrze nogi, dziedzictwo załowię,
Zaraz za drzwi wytrącę tego z pochlebstwami,
Jeszcze prędzéj tamtego z głupiemi wierszami.
Czekaj arystokrato, wezmę cię na pióro!
Jako przyjaciel domu byłbym podłym ciurą...
Cicho Hilarku, cicho... wszak widzisz gdzie głowa.
Vivat! niech żyje! Vivat! Nasza dziś Królowa!
Bravo! Bravo!
Dużego, dużego kielicha!
Niech żyje moja żona!
Zośka Bajdulicha.