Antoni Abraham (1869-1923). Wielki patrjota z ludu kaszubskiego
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Antoni Abraham (1869-1923). Wielki patrjota z ludu kaszubskiego | |
Podtytuł | Życie i zasługi w dziele odzyskania dostępu Polski do morza i uświadomienia narodowego ludu kaszubskiego | |
Wydawca | Polski Związek Zachodni | |
Data wyd. | 1936 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | skany na commons | |
| ||
Indeks stron |
Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“, Warszawa, Szpitalna 12, w dzierżawie Spółkj Wydawniczej Czasopism S-p. z. o. o.
|
„Wśród najwięcej zasłużonych w sprawie odzyskania morza dla Polski pierwsze miejsce zajmuje piastowy lud kaszubski“.
Słowa te, wypowiedziane dnia 29 kwietnia 1923 przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na wybrzeżu naszem, powtarzane i nadużywane tylekroć podczas uroczystości morskich, szczerą głoszą prawdę. Lud kaszubski, lud w pełnem tego słowa znaczeniu, odzyskał dla Polski morze, lud dziesiątkowany germanizacją, bałamucony odrębnością narodu kaszubskiego, ciągniony to w tę, to w ową stronę polityki partyjnej i narodowościowej.
Często mówi się, że lud ten prowadziło właściwą drogą ku Polsce duchowieństwo katolickie. Nieścisłe to twierdzenie. Nie duchowieństwo katolickie, ale duchowieństwo polskie prowadziło dzieło odrodzenia narodowego wśród ludu polskiego pod zaborem pruskim. Oczywiście nie wyłącznie ono. Znamy wielu kapłanów ewangelickich na Pomorzu i Mazurach, występujących w roli patrjotycznych przywódców i obrońców ludu polskiego. Znamy cały szereg inteligentów świeckich, wśród ludu i dla ludu pracujących. Księża polsko-katoliccy natomiast stanowili najliczniejszy odłam narodowo-uświadomionej i działającej inteligencji. Oni też byli z ludem bezpośrednio związani. Jeśli budzili ducha narodowego, to spełniali najświętszy obowiązek chrześcijański obrony praw ludzkich, przedewszystkiem prawa do posiadania przyrodzonej narodowości i ziemskiej ojczyzny. Czynili zacnie i chwalebnie, i naród polski i kościół zachowają ich ofiarne życie, ich poświęcenie, katusze i prześladowania, po bohatersku znoszone, zawsze w dobrej pamięci, jak też naród polski nie zapomni o zasługach wszystkich innych bojowników w walce z najeźdźcą.
Z drugiej jednak strony księża katoliccy narodowości niemieckiej najgłębszą pałali nienawiścią do wszystkiego, co polskie, księża ci, niepomni ran, odniesionych w bismarckowskiej wojnie „kulturnej“, pod płaszczykiem religji, w ubraniu pasterzy Chrystusowych, najbezecniejszą uprawiali, najbardziej podstępną politykę germanizacyjną. Jeśli tysiące dusz polskich straciliśmy na Pomorzu, szczególnie zaś na Kaszubach, to odpowiedzialność za to ponosi przedewszystkiem duchowieństwo niemiecko-katolickie, mające swoje centrum organizacyjne i swoje pisma w Gdańsku, „Westpreussisches Volksblatt” i „Danziger Landeszeitung”.
Ostatecznie jednak nie inteligencja, nie przywódcy, ale lud sam zdecydował, w którym kierunku pójdzie. Lud nasz biedny prawdziwie tragiczne przeżywał chwile w czasach niewoli. Upośledzony materjalnie, tropiony i łowiony przez najróżniejszych agitatorów i wysłanników, namawiany przez swoich, szczuty i głaskany przez obcych, stanął przez chwilę na rozdrożu, zamknął się w sobie, jakby zastygł w martwocie. W głębi duszy żył jednak w czyśćcowej rozterce. Najtragiczniejszą zaś sprawą dla niego było rozdwojenie duchowieństwa, które czcił i kochał, które na ziemi Boga mu zastępowało i zarazem ojca-opiekuna. Do niego to w dniach klęski i niedoli spracowaną wyciągał dłoń, błagając o pocieszenie, radę, pomoc. A kiedy wyszedł z apatji, kiedy wiedziony dobrym instynktem, poszedł za głosem rodaków, jakże duszę jego ranić musiały wystąpienia przeciwpolskie ojców duchownych narodowości niemieckiej. Aż wreszcie ocknął się i zaczął wyczuwać, że przecież religja a narodowość to rzeczy różne.
Wówczas szedł już własną drogą, wzajemnie się oświecając. Wdzięczny duchowieństwu polskiemu za pomoc i opiekę, tembardziej je ukochał, niemniej jednak i z własnych szeregów począł wydzielać przywódców.
Takim wodzem ludowym, jednym z wielu, może największym, najgorliwszym, najpopularniejszym i najukochańszym był Antoni Abraham. On to jest przedstawicielem, księciem tego ludu kaszubskiego, który „trwał i wytrwał przy swej wierze i mowie i sprawił, że polska bandera powiewa nad morzem.”[1]
Antoni Abraham urodził się dnia 19 grudnia 1869 r. w osadzie Zdrada, należącej do wsi parafjalnej Mechowy, w powiecie morskim (dawniej puckim), jako syn wieśniaka bezrolnego, komornika Jana Abrahama oraz Franciszki z domu Czapówny (Czap). Ochrzczono go w kościele mechowskim, dnia 22 grudnia tegoż roku.[2]
Wychowywał się w domu, już od najmłodszych lat pomagając rodzicom w zajęciach gospodarskich. Uczęszczał do jednoklasowej szkoły pruskiej w Mechowie, oddalonej 2,8 km od Zdrady. Wychowywany w czystej atmosferze szczerego patrjotyzmu, jaki panował w skromnej izdebce ubogiego robotnika rolnego i wśród okolicznych Kaszubów, mały Antoś wcześnie karmił się chlebem miłości ojczyzny.
Najpierw matka uczyła go czytać na książce do nabożeństwa; śpiewała mu też polskie pieśni nabożne. Wspomina później o tych pieśniach swojej „kochanej matki”, a zwłaszcza o jednej, zaczynającej się rzewnem wołaniem: „Ach, mój Jezu, jak Ty klęczysz...” Wspomnienia matki „rzewne i słowa pieśni oraz cudna jej melodja wzruszyła mnie tak bardzo, że aż łzy zrosiły moje powieki”.
Potem kształcił chłopca w czasie nauki przygotowawczej w duchu polskim i chrześcijańskim proboszcz mechowski, ks. Teofil Bączkowski, głośny działacz polski na pobrzeżu kaszubskim, ur. 1838 r. Również kazania i nauki ks. Bączkowskiego w kościele tchnęły miłością wszystkiego, co polskie w przeszłości i teraźniejszości, budząc w dorosłych słuchaczach i młodzieży głębokie ukochanie Macierzy Polski, kojarząc równocześnie uczucie to z wiarą religijną.
Niewygasłe wrażenie pozostawiła w sercu Antoniego pierwsza pielgrzymka do Kalwarji wejherowskiej, dokąd schodził się lud z całych Kaszub, dalekich stron Pomorza i Warmji. Tutaj wśród westchnień i łez pątników, spieszących zewsząd pod skrzydła opiekuńcze kapłanów, zrozumiał, jak udręczony i nieszczęśliwy jest lud polski, przed ciernistą koroną Chrystusa wylewający łzy niedoli, ale zrozumiał też, jak wielka jest potęga tych nieogarnionych okiem mas ludowych.
Odtąd co roku odbywał pielgrzymki do Wejherowa, do tego Jeruzalem kaszubskiego, gdzie, jak poeta Derdowski mówi, „na wesoci swięty kalwaryji... Chrystus beł ukrzyżowany”. W duszy młodzieńca rozpalać się zaczął ogień miłości ojczyzny. Czuł braki w wykształceniu, więc czytywał chętnie gazety i książki polskie. Zajmowały go dzieje i baśnie ludu kaszubskiego, zajmowały jego wyobraźnię każde spotykane miasteczko, każda wioska, każdy kościółek wiejski, każde szczególne miejsce na tej ukochanej ziemi kaszubskiej. Umiał też o wszystkiem, co czytał, opowiadać z zapałem i bez końca. Poznawane z książek dzieje Polski kojarzyły się w umyśle i sercu młodzieńca z tem, co czytał i wiedział o Pomorzu, w jedną nierozerwalną całość.
Wcześnie opuścić musiał ubogi dom rodzinny. Licząc lat 16 stracił ojca. Poszedł więc szukać zajęcia i chleba. Tułał się tu i owdzie, zarobkując jak i gdzie się udało. „Ja nieomal od kolebki po wioskach kaszubskich się włóczyłem”, pisze później w jednym z listów w „Gazecie Gdańskiej” (nr. 94 z r. 1913). Wyrósł na niezwykle silnego mężczyznę o niespożytej energji. Jego okazała postać i siła fizyczna wraz z pogodnem, wesołem usposobieniem, jego jasny umysł i uświadomienie jednały mu ogólną życzliwość i należytą cześć.
Najpierw znalazł przytułek jako pomocnik rybacki w firmie Adolfa w Pucku. Przez dwa lata pracował w Bolszewie u leśniczego Wichty jako pomocnik leśny. Tu zapoznał się ze starszą o dziesięć lat od siebie Matyldą Paszkówną, urodzoną 8 maja 1859 w Orlu pod Wejherowem, i zawarł z nią ślub małżeński w Górze w r. 1896. Po ślubie przeniósł się z żoną do Grązłowa, osady, należącej do oliwskiego obszaru leśnego. Tutaj pracował w lasach państwowych jako przodownik wśród robotników leśnych oraz na roli. Miał czworo dzieci: córkę Juljannę, urodzoną 16 lutego 1890 w Orlu, syna Jana, ur. tamże 22 lutego 1895 r., drugiego syna Leona, ur. 7 sierpnia 1897 w Grązłowie, wreszcie w nowej siedzibie, Sopocie, dokąd przeniósł się 18 września 1899 roku, urodziła się córka Małgorzata (16 czerwca 1900 r.). Zamieszkał najpierw na przedmieściu Śmirowie pod nr. 20, później, od 8 kwietnia 1903 r., przy ul. Rieselfeldweg nr. 2. W Sopocie pracował w firmie spedycyjnej Lüdtkego. Wśród wytężonej pracy i oszczędnego życia uciułał sobie mały kapitalik, zakupił niewielki plac i wybudował na nim jednopiętrowy domek przy ul. Elżbiety nr. 16. Zamieszkiwał tam od 1 kwietnia 1908 r. Wkrótce usamodzielnił się. Nabył żwirownię i założył furmaństwo, na którem dorobił się niebawem dwu par koni.
I oto, kiedy los zaczął mu się uśmiechać, spotkał go nieoczekiwany cios. Pozostając w handlowych stosunkach z niejakim Bahrem, Niemcem z Redy, podpisał mu nieopatrznie na większe sumy weksle, które sam musiał wykupić. W ten sposób stracił cały dorobek dotychczasowego pracowitego żywota.
Nie upadł jednak na duchu i rozpoczął najemną pracę nanowo. Tym razem jął się niewdzięcznego zajęcia podróżującego w firmie maszyn do szycia i rowerów Singera i Neidlingera w Gdańsku. Przeniósł się też 2 października 1909 do Oliwy i zamieszkał wraz z rodziną, początkowo przy ul. Pelonkach 4b (Pelonkerstr.), następnie przy ul. Ludolfińskiej nr. 2. W tym czasie wzmaga się jego działalność społeczno-narodowa, już oddawna gorliwie uprawiana.
Walka o polskość Kaszub.
Prześladowania Kościoła katolickiego i Polaków przez rząd Bismarcka wywołały w całym narodzie polskim i na Kaszubach sprzeciw i żywą reakcję, zaznaczającą się we wzmożonej działalności narodowej. Polityka bismarckowska, kontynuowana później przez hakatystyczne towarzystwo „Ostmarkenverein”, była i dla Abrahama, jak sam niekiedy wyznawał, bodźcem do gorliwej pracy na niwie organizacyjnego życia polskiego. Wcześnie, bo w młodzieńczym okresie, staje się działaczem narodowym. Zapoznawszy się w pobliskim Gdańsku z czołowymi społecznikami, jak krawcem Tomaszem Pokorniewskim, Józefem Czyżewskim i drem Kręckim, zakłada dnia 28 lutego 1891 wraz z Czyżewskim i Józefem Szulcem towarzystwo ludowe „Jedność” w Oliwie, jako jedno z najpierwszych na Pomorzu.
Towarzystwa Ludowe, zrzeszone w Związku Katolicko-Polskich Towarzystw Ludowych, odgrywały na Pomorzu w ostatnim lat dziesiątku wieku XIX oraz w pierwszej ćwierci XX wieku doniosłą rolę w życiu społeczno-narodowem ludu polskiego. Celem ich było krzewienie ducha religijnego i narodowego, uświadamianie polityczne i zawodowe, organizowanie samoobrony i akcji oświatowej, wreszcie walka z socjalizmem. Towarzystwa Ludowe odbywały raz w miesiącu zebrania, na których wygłaszano odczyty, urządzano pogadanki, śpiewano pieśni kościelne i narodowe, zaznajamiano się z polską poezją patrjotyczną. Utrzymywano też bibljoteki i czytelnie, urządzano przedstawienia teatralne, wspólne wycieczki i skromne zabawy towarzyskie. Akcja ta spoczywała głównie w rękach duchowieństwa, a na czele Związku stał patron duchowny, ks. poseł Kupczyński, czuwający nad rozwojem poszczególnych towarzystw. W r. 1914 (4 czerwca), a więc w dwadzieścia lat po rozpoczęciu działalności, było na Pomorzu 113 Towarzystw Ludowych, liczących ogółem około 15 tysięcy członków. Puck liczył wówczas 228, Oliwa 150 członków. A nie były to jedyne towarzystwa polskie na Pomorzu w owym czasie. Istniały kółka rolnicze, stowarzyszenia kupieckie, bankowe, śpiewacze, gimnastyczne („Sokół”), czytelniane („Towarzystwo Czytelni Ludowych”), wreszcie wielkie znaczenie miały stowarzyszenia regjonalne kaszubskie („Gryf”, „Towarzystwo Przyjaciół Kaszubów”). Były i towarzystwa tajne, więc Filomatów oraz niepodległościowe „Towarzystwo Odrodzenia Polski”, założone w r. 1912 przez adwokata Cichowskiego z Grudziądza, Teskę z Bydgoszczy oraz Józefa Pokorniewskiego, Czyżewskiego i Szulca z Gdańska celem zorganizowania w razie sprzyjających okoliczności polskiego ruchu zbrojnego.
Rząd pruski ze zrozumiałych powodów z niechęcią patrzał na działalność towarzystw polskich, szczególną zaś czujnością otaczał Towarzystwa Ludowe. Obowiązywała ustawa pruska o stowarzyszeniach (ostatnia z 19 kwietnia 1908 r.), na mocy której zabraniano używania języka polskiego na zebraniach publicznych z wyjątkiem tych okolic, w których zamieszkiwała ludność w 60% polska. Że zaś wielu powiatów pomorskich, m. in. gdańskiego i wejherowskiego, do tego rodzaju ziem nie zaliczano, więc na zgromadzeniach polskich nie możnaby wogóle przemawiać po polsku. Ustawę jednak można było obejść w ten sposób, że organizowano t. zw. zebrania zamknięte, zapomocą osobistych zaproszeń zwoływane. Tak postępowały również Towarzystwa Ludowe. Na tem tle dochodziło do bezustannych tarć z policją, która, uważając według otrzymanych instrukcyj urzędowych zebrania Towarzystw Ludowych za zgromadzenia publiczne, rozpędzała niejednokrotnie zebranych, nakładała na Towarzystwa kary administracyjne i wytaczała ich przewodniczącym procesy.
Sprawie rozpowszechniania Towarzystw Ludowych na północnych Kaszubach poświęcił się niepodzielnie Antoni Abraham. W organizacji oliwskiej wybrano go do Zarządu i mianowano chorążym. Z przyjemnością piastował ten urząd, obnosząc sztandar Towarzystwa na wszystkich uroczystościach kościelnych. Nie ograniczał się jednak do terenu oliwskiego. Podróżując jako agent kupiecki po Kaszubach, więcej oddawał się agitacji politycznej i budzeniu uczuć narodowych, aniżeli interesom. Nieraz wracał po kilkotygodniowej włóczędze do domu bez grosza, nie sprzedawszy ani jednej maszyny, ale wracał z radością w sercu i plonem daleko bogatszym. Odbył kilka wieców, organizując, gdzie grunt był podatny, Towarzystwa Ludowe, roznosił bezinteresownie „Gazetę Gdańską”, której był szczerze oddany, oraz książki polskie, zanosząc w ten sposób oprócz żywego, serdecznego słowa także słowo drukowane do chat i domów kaszubskich. Czynił tak pod hasłem ówczesnem: „Elementarz, książka, gazeta — to każdego domu polskiego zaleta”.
Przybywszy do Oliwy, oddawał się znowu na miejscu sprawom społecznym. Dom, w którym zamieszkiwał, był ową kuźnią myśli i planów organizacyjno-narodowych, skąd promieniowała jego gorąca miłość Polski na bliższą i dalszą okolicę. Dom przy ul. Ludolfińskiej 2, gdzie wynajmowano lokal od pani Kryszowskiej, był miejscem zebrań Towarzystwa i wieców, gdyż żaden Niemiec restaurator z obawy przed bojkotem organizacjom polskim nie użyczyłby sali zebraniowej. Do skromnego mieszkanka Abrahama przy ul. Ludolfińskiej 2 zjeżdżali niekiedy z dalekich stron Kaszub i Pomorza patrjoci ludowi, chcąc zapoznać się osobiście z głośnym działaczem i bohaterem narodowym.
Stąd, pokrzepiony na duchu i ciele, wyruszał Abraham na nowe wędrówki, obfite w zdarzenia i przygody, najczęściej głodne i chłodne. Nieraz o kawałku suchego chleba szedł, podpierając się swym sękatym kijem, z wiarą w sercu i nadzieją, że przecież wysiłki nie pójdą na marne. Jakoż nie szły na marne, chociaż wiele znosić musiał szykan, prześladowań i kar.
Dnia 21 sierpnia 1910 powstało z jego udziałem oraz Jeżewskiego ze Starogardu Towarzystwo Ludowe w Pucku, którego pierwszym prezesem był Antoni Miotk. W czasie wojny Towarzystwo podupadło, wznowiono jednak działalność jego w r. 1920.
Za jego sprawą i z jego udziałem założono dalsze Towarzystwa Ludowe: w Redzie, Kielnie, Wejherowie, Chwaszczynie, Chylonji, Gdyni. Wszystkiemi temi organizacjami opiekuje się gorliwie to jako członek zarządu, to jako prezes. Towarzystwu Ludowemu w Redzie przewodniczy przez dwa lata, gdy tego było potrzeba (1911 — 1913). Sam nigdy się nie wysuwa, woli pozostawać w cieniu, gdy sprawy idą po jego myli.
A nie były to sprawy łatwe. Na wiecu w Żarnowcu r. 1911 aresztują Abrahama żandarmi pruscy i skuwają w kajdany. W pewnym momencie jeniec zrywa łańcuchy, dobywa wzburzony do głębi kołka z pobliskiego płotu i obija bezlitośnie swych brutalnych oprawców. Pochwycony ponownie, zostaje za opór wobec władzy skazany na 6-ciotygodniową karę więzienną, którą odbywa w Gdańsku. Do więzienia przysyła mu dnia 21 lutego 1911 r. ówczesny prezes Towarzystwa Ludowego w Pucku telegram narodowy, podnosząc w nim ducha i sławiąc męczennika za sprawę narodową.[3]
Podczas jednego z zebrań tego samego roku w Redzie, legalnie zresztą zwołanego, policja wraz z wójtem[4] wyrąbuje drzwi do salki, aresztuje przewodniczącego Abrahama i osadza go na cztery tygodnie w areszcie, dręcząc zimnem i pragnieniem.[5] Ściga się go jeszcze po dwu latach, żądając zapłacenia kosztów procesu. Były zajścia z policją w Chylonji, Wielkim Kacku i innych miejscowościach. Szczególnie jednak na Redę zawzięli się Prusacy, i to do tego stopnia, że w okresie jednego roku wytoczono przewodniczącemu osiem procesów (Gaz. Gd. nr. 110 z 1913 r.). Odbywają się jednak i spokojne zebrania. Dnia 7 czerwca 1913 r. Abraham przewodniczy zebraniu, na którym przemawia jeden z uproszonych księży, a deklamuje piękne dwa poematy pani Zawadzka z Gdańska (Gaz. Gd. nr. 109 z 1913 r.). Dnia 19 października oraz 7 grudnia 1913 r. odbywa dwa zebrania Tow. Ludowego w Redzie. Przebieg ich spokojny. Dnia 7 grudnia prof. Herstowski z Oliwy, także jeden z gorących patrjotów kaszubskich, wygłasza wykład o edykcie medjolańskim z r. 313. Na tem to zebraniu Abraham składa prezesurę, oddając ją w ręce dawnego prezesa Kierznikiewicza (poległego w pierwszym roku wojny, Gaz. Gd. nr. 9 z 1914 roku). Cóż z tego, kiedy za oba te zebrania, rzekomo nielegalnie zwołane, wyznaczono Abrahamowi 30 marek grzywny, zamiennej na 6 dni aresztu.
W tym samym roku 1913, dnia 11 czerwca, Abraham bierze udział w walnem zebraniu delegatów Związku Towarzystw Ludowych w Brodnicy na Pomorzu i należy tam do mężów zaufania, badających legitymacje uczestników (Gaz. Gd. nr. 71 z 14 czerwca 1913 r.).
Oto kilka szczegółów z działalności społeczno-narodowej Abrahama z okresu przedwojennego. Jak bujną i żywiołową musiała być ta działalność, o tem świadczą procesy polityczne, których naliczono do r. 1914 aż 40. Wiele z nich umorzono wskutek służby wojskowej, do której Abraham został powołany.
A przecież była to działalność na jednym tylko odcinku. Prócz wieców uświadamiających Abraham uprawia agitację przedwyborczą do sejmu pruskiego i parlamentu niemieckiego. Jednym z kandydatów, popieranych przez niego, jest R. Janta-Połczyński. Organizuje też zespoły teatralne i urządza z niemi w Oliwie oraz innych miejscowościach przedstawienia amatorskie.
Nie na tem koniec. Chcąc bezpośrednio oddziaływać na lud, odbywa, jak już wspomniano, bezustanne piesze wędrówki po swej ukochanej ziemi kaszubskiej. To bawi w Swarzewie nad Bałtykiem, raptem czytamy, że zaszył się w Borach Tucholskich. „Ja, stary powsinoga — „zaczochrałem się”, mawia często o sobie. Z drogi wysyła listy anonimowe do „Gazety Gdańskiej” oraz do innych ludowych korespondentów, odpowiadających na jego pisma w tej samej gazecie. Pisze słabo, ale nie zraża się tem, ufając, że redakcja, co będzie trzeba, poprawi, zostawiając treść nietkniętą. Oryginalne są korespondencje tego naszego agitatora i dyplomaty ludowego, tego emisarjusza dobrowolnego, bo dają obraz jego zainteresowań i kierunku myśli oświatowej. Podpisuje się różnie: Antek z nad Bałtyku, Antek z pod kartuskich gór, Antek z Tucholskich Borów, Antek z pod Kaplicy Serca Jezusowego, Antek z pod pomnika Fryca, Antek z dużym różkiem i t. p. Poucza, nawołuje i oświeca zapomocą anegdot, przykładów i opowiadań, daje sprawozdania ze stanu oświatowego wsi i działalności towarzystw, to znów napomina, karcąc marnotrawstwo, ciemnotę, pijaństwo, gdzieindziej roztacza przed czytelnikiem historję miejsc cudownych na Kaszubach. Najznamienniejsze są jednak te ustępy, w których nawołuje do miłości ojczyzny, dodaje otuchy, zachęca do wytrwania w wierze i narodowości.
„Nam nie płakać i rozpaczać, ale bronić mężnie praw swoich potrzeba” (Gaz. Gd. nr. 38 z 20 marca 1914).
„Lud nasz w dalszym ciągu doznaje upośledeznia[6] strasznego. Pozbawiają go gwałtem mowy ojczystej, docierając w tym kierunku aż do domów Bożych, które za dawnych czasów nawet chroniących się doń zbrodniarzy czyniły nietykalnymi. Zabraniają nam wystawiać nad głowami schronisko, wskutek czego rodacy nasi niejdnokrotnie[7] zniewoleni są mieszkać jak cygani w wozach[8] lub jak króliki w norach ziemnych. Nie pozwalają nam łączyć się w towarzystwa, śledząc na każdym kroku, jakobyśmy byli największymi złoczyńcami, a w dodatku wywłaszczają nas z zagonów ojczystych.[9] Wszystkie te poniżenia i uciski znosimy jednak cierpliwie, ciesząc się nadzieją, że nadejdzie kiedyś czas, w którym wyswobodzeni zostaniemy z pod jarzma okrutnego. (Gaz. Gd. nr. 56 z 1914 r.).
Gdzieindziej znów zagrzewa do trwania w wierze i narodowości:
„Tak! Nie zginiemy! Ale nie zginiemy tylko wtedy, gdy nie upadniemy na duchu, gdy zachowamy wszystko, co nasze i cośmy po ojcach naszych odziedziczyli. Zachowajmy to wszystko za przykładem naszych bohaterów narodowych i mężów światłych, którzy nam ciągle wskazują na potrzebę oświaty, pracy i oszczędności. Idźmy za ich przykładem i nie dajmy się zniemczyć, nigdy, przenigdy! Powiedzmy sobie, że chcemy umrzeć Polakami i katolikami tak, jakeśmy się nimi urodzili!” (Gaz. Gd. nr. 34 z 19 marca 1914 r. koresp. Antka z dużym różkiem).
Gdy wreszcie wybucha wojna światowa, żegna się z bracią swą kaszubską temi słowy: „A gdy już powinność moją spełniłem, żegnam moich drogich Rodaków z kaszubskiej ziemi, żegnam drogiego majsterka z ukochanej „Gazety Gdańskiej” i wszystkich jej Czytelników, niechaj wszyscy będą dobrej myśli, niech mężnie wyznają zasady naszej wiary i narodowości, a lepsze nastaną dla nas czasy” (Gaz. Gd. nr. 89 z 25 lipca 1914).
Kocha ten swój lud kaszubski nad miarę. „Kochani Bracia Kaszubi” częstokroć odzywa się na wiecach i zebraniach, „wszyscy równo bliscy jesteście sercu mojemu”.
To też miłością odwzajemnia mu się lud, odzywając się do niego i o nim słowami, pełnemi czci i uznania. „Ty dobry człowieku” — pisze jeden z korespondentów ludowych — „który z miejsca na miejsce chodzisz, jak dawniej dudziarze, czy gęślarze, co opowiadali ciemnemu ludowi baśnie stare i historje prawdziwe” (Gaz. Gd. nr. 141 z 1913 r.).
Dalszą działalność narodowo-polityczną przerywa mu wojna. Zabrano go do wojska. Służy jako artylerzysta i to na froncie francuskim.
Ginie w obcej służbie, dla obcej i wrogiej sprawy dręczony, pogardzany i prześladowany lud kaszubski. Z pośród najbliższych traci Abraham najpierw swego druha z Towarzystwa Ludowego w Redzie, Kierznikiewicza, dalej ginie zięć, Teofil Okoń z Wejherowa, w Berlinie umiera mu najstarszy syn, Jan.
Tęskni na obcej ziemi, myśli jego wybiegają do Polski i do rodziny. Pisze ze szpitala, że ma powrócić do baonu zapasowego do Słupska, wolałby jednak do Malborka, gdyż miałby bliżej do domu. Wraca wreszcie po wyleczeniu rany do kraju, do swoich. Zaraz też podejmuje dawną działalność, nie bacząc na to, że stosunki się zmieniły, że szeregi członków wskutek wojny strasznie się przerzedziły. Zwołuje zebranie w Oliwie i wespół z ks. wikarjuszem Wysockim oraz Józefem Miotkiem z Oliwy zakłada kółko śpiewacze „Lutnię” z niezwykłem powodzeniem, bo odrazu przystępuje do towarzystwa 90 osób. Dyrygentem chóru zostaje ks. Wysocki, później przeniesiony do Schöneberg w gdańskich nizinach.
Po wojnie traci drugiego syna, zmarłego w domu z choroby, nabytej na wojnie, później córkę Małgorzatę, zamężną za Jakubowskiego. Przygnębiony i stroskany, nie upada jednak na duchu. Otrzymuje posadę woźnego w gdańskim Banku Związku Spółek Zarobkowych. I znowu zajęcie zawodowe, jak dawniej podróżującego, tak teraz woźnego zamienia na służbę narodową. Jeździ i chodzi po wsiach kaszubskich i zbiera złoto i srebro dla państwowego Banku Polskiego. Czynność tę spełnia nietylko z wielkim zapałem, ale i powodzeniem. Znany jest przecież w każdej wsi kaszubskiej, w każdej nieomal chacie. To też ufa mu się bezwzględnie i nie skąpi w ofiarności.
Wielka nadeszła chwila dziejowa, tak przez Abrahama upragniona i prorokowana — wyzwolenie Polski z pod jarzma obcego. W Poznaniu powstaje Naczelna Rada Ludowa. Abraham zostaje na sejmie dzielnicowym jej członkiem. W Gdańsku tworzy się w listopadzie 1918 r. Podkomisarjat Naczelnej Rady Ludowej (pierwotnie — Tymczasowa Powiatowa Rada Ludowa), Abraham wchodzi automatycznie w jej skład. Natychmiast zakłada też Radę Ludową w Oliwie. I znowu, jak dawniej, jeździ i chodzi po wsiach, zwołuje zebrania, tworzy miejscowe Rady Ludowe, a program działania wyraźniej mu się zarysowuje, wie, że teraz nadeszła chwila, w której Pomorze wraz z Gdańskiem należy bezwarunkowo przyłączyć do nowopowstającej Polski. Wszystkie dzielnice już wyzwolone, tylko Śląsk, Warmja, Mazury i Pomorze jęczą jeszcze pod jarzmem pruskiem, hakatyzm, mimo przegranej wojny, nie zagasł jeszcze na tych odwiecznie polskich ziemiach, ani nie zmalał. Przeciwnie, do dawnych metod „prawnych i ustawowych” przyłączono wyraźne bezprawie, wyrosłe na gruncie zwyrodniałych obyczajów wojennych. Niemcy gdańscy utrudniają bardziej niż kiedykolwiek polską pracę narodową. Czują doskonale, jakie niebezpieczeństwo dla nich za tą pracą się ukrywa.
Jakkolwiek patrjotom gdańskim nie brakło zapału, to przecież pobyt tego ogólnie czczonego męża natchnął ich zwiększonem poczuciem odpowiedzialności.
Abraham zwołuje wielki wiec w Oliwie. Za pierwszym razem Niemcy unicestwiają odbycie się wiecu. Zgromadzenie, powtórnie zwołane, odbywa się wreszcie dnia 23 lutego 1919 r. w refektarzu poklasztornym. Przewodniczy na niem Abraham. Sprawa dotyczy głównie nauki polskiej w szkołach gdańskich. W toku narad przewodniczący stwierdza, że dotychczas zgłoszono na naukę w polskim języku wykładowym 400 dzieci, ale liczba ta wydaje mu się małą, jak na 3 tysiące Polaków, zamieszkałych w Oliwie.
Dnia 2 marca odbywa się walne zebranie towarzystwa „Jedność” w Oliwie. W tydzień później, dnia 9 marca powstaje w pobliskim Brentowie Towarzystwo Ludowe. Na zgromadzeniu wygłasza Abraham jako ławnik wykład o celach i zadaniach Towarzystw Ludowych, podkreślając przedewszystkiem jego znaczenie oświatowe. Nawołuje Polki do wychowywania dzieci w duchu polskim i katolickim. W tym dniu zapisuje się do nowozałożonego Towarzystwa 50 członków.
Tymczasem zbliżała się doniosła chwila dziejowa, mająca zadecydować o losach Pomorza. Niemcy wszczęli ożywioną akcję, zmierzającą do unicestwienia zamiarów polskich. Duchowni niemieccy wytężali wszystkie siły, żeby lud kaszubski odwieść od propagandy polskiej, głośni politycy niemieccy poczęli zwoływać manifestacyjne wiece, szczególnie w Gdańsku, zapewniając uroczyście o praniemieckości ziemi pomorskiej, wreszcie jęli się ohydnego sposobu agitacyjnego: poczęli urbi et orbi głosić, że Kaszubi to nie Polacy, że pragną pozostać przy Rzeszy Niemieckiej. Trzeba było na ten podstępny atak odpowiedzieć ze strony polskiej. To też sypią się zewsząd rezolucje wiecowe, protestujące przeciw twierdzeniom niemieckim oraz żądające przyłączenia Pomorza wraz z Gdańskiem do Polski.
I znowu walny w tej akcji udział bierze Abraham. Zwołuje np. na 30 marca 1919 wiec do Miszewa pod Żukowem. Tu zapada następująca rezolucja: „My, Kaszubi, zebrani w Miszewie na wiecu, oświadczamy, że nie jesteśmy Niemcami, tylko czujemy się dziś tak jak i dawniej Polakami. Krętactwa gazet hakatystycznych, że jesteśmy Niemcami, uważamy sobie za ciężką zniewagę i stanowczo przeciw temu protestujemy.”
Dalej sięga uchwała oliwska z dnia 6 kwietnia:
„My, zebrani na wiecu polscy parafjanie Oliwy, żądamy i domagamy się, aby Polskie Pomorze z Gdańskiem do Polski przyłączone zostało. Ucisku narodowego, jak dotychczas, znieść nie możemy i wszystkiemi siłami tak ducha, jak ciała, dążenie nasze serdecznie poprzeć gotowiśmy. Niema Polski bez Kaszubów, bez Kaszubów Polski. Rada Ludowa. Oliwa, dnia 6 kwietnia 1919.”
Sytuacja polityczna w Gdańsku i na Pomorzu była niezwykle poważna i zawiła. Podkomisarjat Naczelnej Rady Ludowej w Gdańsku był na Pomorzu naczelną tymczasową władzą polską. Jemu podlegały Rady Ludowe wszystkich miejscowości pomorskich. Wszędzie też tworzono w miejsce dawnej policji straże ludowe, czyli własną milicję. To też kiedy się w lutym 1919 r. rozeszła wieść, że Lloyd George przeciwny jest przyłączeniu Pomorza do Polski, Podkomisarjat zamierzał Gdańsk wziąć siłą. Zamachu dokonać mieli sami Kaszubi. Nawet gdańscy Niemcy zwątpili o ocaleniu i z rezygnacją przyjmowali możliwość powrotu do Rzeczypospolitej. Plany zostały pokrzyżowane nadejściem większych oddziałów pruskiej straży granicznej, t. zw. Grenzschutz.
Położenie stawało się tem groźniejsze, że i swoi w Warszawie zwątpili o tem, czy mocarstwa zachodnie zechcą Pomorze przyłączyć do Polski. Ze strony niemieckiej szły raz za razem z Pomorza i Gdańska zapewnienia, że kraj nadmorski jest nawskroś niemiecki. Wówczas Podkomisarjat gdański na własną rękę wyprawił 3 delegatów do Paryża z memorjałem, zawierającym dowody polskości Pomorza, i żądaniem przyłączenia go do Polski. Na delegatów przeznaczono adwokata gdańskiego, dra Mieczysława Marchlewskiego, Tomasza Rogalę z Kościerzyny i Antoniego Abrahama z Oliwy jako reprezentantów Kaszub. W delegacji miał też wziąć udział Antoni Miotk z Pucka, jednakże ścisły nadzór pruskiego „grenzschutzu” uniemożliwił mu połączenie się z towarzyszami wyprawy dyplomatycznej. Abraham przyjął zaszczytną misję jaknajochotniej, z gorącem sercem.
Wyprawa była ryzykowna i uciążliwa. Przedewszystkiem trudno się było przedostać do Warszawy wskutek zajęcia granicy przez oddziały wojska niemieckiego. W Wielkopolsce trwało jeszcze powstanie. Nadto w Gdańsku w dniu wyjazdu wybuchł strajk kolejarzy. Wskutek tego Rogalę i Abrahama odwieziono samochodem do Grudziądza. Dr. Marchlewski próbował przedostać się pieszo przez powiat brodnicki. Na Pomorzu zarządzono stan oblężenia. Tymczasem towarzysze Rogala i Abraham przebyli szczęśliwie granicę, zmieszani z robotnikami rolnymi, idącymi do pracy. Stamtąd odjechali pociągiem do Warszawy. Inna wersja opiewa jednak, że delegaci nasi dostali się szczęśliwie do okopów wojska wielkopolskiego, a stamtąd przewiezieni zostali w towarzystwie oficerów do Poznania, skąd dopiero bez przeszkód ruszyli w dalszą drogę do Warszawy.
Tu uzyskali w Ministerstwie Spraw Zagranicznych paszporty z datą 13 kwietnia 1919 r. i ważnością do 13 czerwca. Otrzymawszy nadto szereg informacyj oraz, jako delegacja kaszubska w misji urzędowej, także wizę ambasady francuskiej (14 kwietnia), ruszyli przez Kraków, Wiedeń (15 kwietnia), Szwajcarję, Bazyleję (17 kwietnia) i dnia 18 kwietnia stanęli w Paryżu.
Tutaj przedstawili się najpierw polskiemu komitetowi narodowemu, przyjęci zostali również przez Paderewskiego i Pilca, wreszcie poczęli wizyty składać w ambasadach państw obcych. Zaglądali też do redakcyj największych dzienników, wszędzie dowodząc polskości Pomorza. Przytaczali racje historyczne, a na dowód, że Kaszubi to Polacy, że język kaszubski zupełnie zbliżony jest do języka polskiego, że jest jego narzeczem, głośno rozmawiali po kaszubsku.
Kiedy w rozmowie z Lloyd Georgem i Wilsonem zapytano ich podstępnie: „Czego wy chcecie, kiedy wasz rząd Pomorza się zrzekł?” — wtedy w pewnym momencie odpowiedzi Abraham uderzył pięścią w stół, wołając groźnie: „Pomorza nom ani kusi purtok zabrac ni może”. Zapewniał też, że on nigdy nie dopuści, żeby Pomorze pozostać miało przy Rzeszy. W takim razie na jego apel stanie 4000 Kaszubów, olbrzymów, jak on sam, i bez niczyjego poparcia, sami siłą zagarną Pomorze wraz z Gdańskiem dla Polski.
Zajęcie tak zdecydowanej postawy przez delegację kaszubską ułatwiło dyplomacji polskiej ostre domaganie się dostępu Polski do morza. Ostateczny skutek był pozytywny. Jedynie Gdańskowi wyznaczono rolę inną niż tego wymagał inters Polski.
Dnia 29 kwietnia delegaci kaszubscy ruszyli w drogę powrotną do Polski. W drodze poczuł się Abraham po raz pierwszy chorym, ożywiała go jedynie nadzieja, że niedaremny uczynili wysiłek. Dnia 1 maja stanęli znowu na ziemi polskiej.
W kraju tymczasem pierwotna gorączkowość nieco opadła. Niebawem też zjechała na Pomorze aljancka komisja graniczna celem wytyczenia granicy polsko-niemieckiej i gdańsko-polskiej. Abraham pozostawał z komisją tą w bezpośrednim kontakcie. W Oliwie mieściła się jedna z placówek komisyjnych. Wyjeżdżał zatem z oficerami na objazd terenu, udzielając im informacyj.
Z utęsknieniem czekano teraz zajęcia Pomorza przez Polskę. Jakoż 17 stycznia 1920 wkroczyły pierwsze oddziały wojska polskiego pod wodzą generała Józefa Hallera na Pomorze, z zapałem witane przez ludność polską. Był to prawdziwy pochód triumfalny, a w każdem mieście i miasteczku zbierały się tłumy Polaków, by ze szczerą łzą w oku i godnie przyjąć wybawicieli w niebieskich mundurach. Dnia 10 lutego gen. Haller przejeżdżał przez Gdańsk, spiesząc nad morze do Pucka. Na głównym dworcu o g. 9,25 rano powitały go tłumy Polaków gdańskich. Wręczono mu kwiaty, zaś w imieniu Rady Ludowej przyjmował generała krótkiem przemówieniem Tomasz Pokorniewski, zaznaczając, że w przejeździe nad morze polskie mijać będzie wioski kaszubskie, doniedawna jeszsze[10] dręczone w okrutnem jarzmie pruskiem. Gdy potem Haller, dziękując za owacje, nazwał Gdańszczan obywatelami Rzeczypospolitej, powstała ogromna radość. Odzywały się razporaz okrzyki: „Jenerale, pozostań z nami!”
Do Wejherowa pospieszył, wyprzedzając wojska polskie, Abraham. W zniemczonem tem mieście poczynić było trzeba przygotowania. Chodził więc od domu do domu z apelem, ażeby wszyscy jak jeden mąż stanęli na rynku dla uroczystego powitania przybywającej do Kaszubów Polski. W chwili, gdy wojska polskie stanęły w mieście, wygłosił gorące przemówienie powitalne, a wzruszenie głos mu odbierało. Spełniły się przecież jego najświętsze marzenia, zwycięstwo odniosły trud życia, męki serdeczne i cierpienia. Triumf Polski był i jego triumfem.
Ruszył za wojskiem do Pucka, a kiedy odbyły się już zaślubiny Polski z morzem, stanął z rozpłomienionem obliczem, z swą nieodstępną tabakierą, rożkiem kaszubskim, między oficerami i, przystąpiwszy do gen. Hallera, zawołał w serdecznej poufałości, przypominającej nam żywo scenę z „Pana Tadeusza” z generałem Dąbrowskim: „Kiedy Pan Generał na Kaszubach, to musi z Kaszubą zażyć tabaki z tej oto tabakiery.” Generał zawahał się przez chwilę, poczem sięgnął po szczyptę, zażył i wokół częstował oficerów. Skutki jednak były ku wielkiej uciesze Abrahama takie, że żaden z oficerów na oczy już nie chciał widzieć niebezpiecznej kaszubskiej tabaki.
Po chwilach radosnego uniesienia narodowego zaćmiło się znowu niebo nad Polską. Groźny wróg od wschodu napierał na ziemie polskie, a czynił to z takim pośpiechem, że niespodziewanie niemal stanął u bram Warszawy i wtargnąć zdążył na Pomorze. Wówczas Polska zawołała swoich Kaszubów do obrony kraju przed bolszewikami, a nasz czujny bohater pierwszy spieszy wpływem swym i wymową z pomocą. I nietylko wymową. Sam, pięćdziesięcioletni, niedomagający na zdrowiu patrjota, zgłasza się do wojska. Nie uwzględnia się jednak jego wniosku, proponując przyjęcie odpowiedniego urzędu. Teraz Abraham skolei się sprzeciwia: „Chcę być wolnym człowiekiem, a nie zależnym urzędnikiem, przytem urzędnikiem darmozjadem. Przecież za mało mam nauki”.
Dnia 10 sierpnia 1920 roku przeniósł się Abraham do Gdyni, zajmując mieszkanie przy ul. Starowiejskiej w willi p. Kostrzeńskiej. Jakkolwiek nigdy nie był bojaźliwy, ufając w swą ogromną siłę fizyczną, to teraz nie czuł się na terenie W. M. Gdańska pewnym. Zanadto naraził się Niemcom i Gdańskowi, gdzie żywioły nacjonalistyczne zdążyły już podnieść głowę. Już w czasie jego wyjazdu do Paryża niemiecka straż graniczna (Grenzschutz) po dwakroć najeżdżała Oliwę po tatarsku, przeprowadzając rewizje, aresztując działaczy, jak np. członka Rady Ludowej, Lehmanna. Nie obeszło się bez okrucieństw i rabunku. Tu wreszcie w Oliwie doznał nowej klęski rodzinnej, bo drugi syn, powróciwszy z frontu, zmarł po długiej chorobie, nabytej na wojnie.[11]
Z terenu gdańskiego wywoływało go nieprzeparte pragnienie wolności narodowej, o którą całe życie walczył, a która tuż o miedzę już w całej pełni królowała. Tymczasem losy Gdańska jako wyodrębnionego „wolnego miasta” wespół z niewolnym uciskiem Polaków były przesądzone. Chciał dokończyć dzieła połączenia Kaszub z Polską, chciał wraz z innymi budować nowy gmach Ojczyzny.
Przeprowadziwszy się do Gdyni, krząta się najpierw około zapewnienia rodzinie bytu materjalnego. Zarabia jako pomocnik i kierownik wędzarni ryb w Pucku pod zarządem inżyniera Stodolskiego. Żona zaś z córką zajmują się handlem rybami.
Poza pracą zarobkową oddał się znowu całem sercem sprawom poblicznym[12]. Doświadczonemu działaczowi nietrudno było zauważyć, ile wysiłku będzie jeszcze potrzeba dla skonsolidowania społeczeństwa polskiego na wybrzeżu, ile szczerb, ran i blizn pozostawiła w duszy rozrywanego ludu kaszubskiego 150-letnia niewola. Proces zacierania blizn niewoli i duchowego jednoczenia Kaszubszczyzny z resztą Polski nie odbywał się bez trudności. Wynikały one w znacznej mierze z niezrozumienia duszy ludu kaszubskiego przez niektórych zpośród przybyłych na Kaszubszczyznę z innych okolic Polski nauczycieli, urzędników i t. d. Zdarzały się również wypadki, że na wybrzeże przychodzili ludzie małej wartości, dbający tylko o własną korzyść i interes. Widział to Abraham. Wiedział też, że ocalony w burzy niewoli i burzy wojennej lud kaszubski wielkie ma braki w wykształceniu polskiem. Bo skądże miał je wziąć? Z życia organizacyjnego wziął tyle, że duszę polską i ducha polskiego zachował. A ilu szło samopas, ilu zdołały rządy zaborcze otumanić albo wprost zniemczyć? Trzeba było to wszystko teraz odrobić, na co dawniej ni środków, ni sił nie stało.
A tu nowe zaczęły się piętrzyć trudności nowego życia polityczno-narodowego. Nowe powstają kierunki i prądy społeczne, partje i ugrupowania polityczne i obywatelskie, nowe zadania państwowo-twórcze.
Abraham wszędzie jest i o wszystkiem myśli.
Zachęca więc młodych i starych, ażeby się uczyli języka polskiego, historji i literatury polskiej. Sam uczęszcza na kursy dokształcające, prowadzone w Gdyni przez nauczyciela Kamrowskiego. Pisze, czyta i przysłuchuje się wykładom, bolejąc głośno nad swem nieuctwem: „Żeby ja tak miał więcej szkoły”.
Kiedy sprawa budowy portu gdyńskiego nie była jeszcze zadecydowana, prowadzi żywą agitację wśród ludności gdyńskiej i okolicznej za projektem. Potem rozpiera go radość spowodu budowy portu polskiego w Gdyni, ale boleje równocześnie nad zalewem wybrzeża przez żywioł żydowski. I w tej sprawie nie zakłada bezczynnie rąk.
Wszędzie zobaczyć go można tam, gdzie toczą się sprawy publiczne i ogólnopaństwowe. Zwołuje jak dawniej wiece i zebrania, przemawia na nich w rozmaitych sprawach żywotnych i aktualnych, walczy o sprawiedliwe i godne traktowanie ludności kaszubskiej, działa w komitecie żywnościowym oraz w „Towarzystwie Przyjaciół Pomorza”, założonem przez Stefana Żeromskiego, zwalcza szkodników społecznych z jakiejkolwiek pochodziliby sfery i okolicy, natomiast największą czcią otacza ludzi poważnych, zasłużonych, pracujących dla dobra ogółu. Z taką czcią odnosi się do Stefana Żeromskiego, piszącego wówczas w Gdyni swoje wiekopomne dzieło „Wiatr od morza”. Musiał i Żeromski tę samą odczuwać sympatję do niestrudzonego działacza kaszubskiego, skoro wespół z nim rozdziela żywność wycieńczonym i łaknącym. Może niejedno w „Wietrze od morza” zawdzięczamy Abrahamowi, może to nawet pod jego wpływem pisze owe mocne słowa w odezwie „Towarzystwa Przyjaciół Pomorza” do społeczeństwa, żądając, aby na Pomorze dawać „wszystko, cokolwiek najlepszego, najcnotliwszego i najdostojniejszego Polska w niewoli zdobyła i posiadła”, żądając, aby na wybrzeże przychodzili ludzie z chęcią niesienia prawdziwej oświaty i czystej kultury polskiej.
Abraham zwalcza niechęć i przesądy dzielnicowe, zawsze i wszędzie rozpłomienia serca miłością Polski, zachęcając do pracy, poświęcenia i ofiar. Wie jednak, że pięknemi słowami mówić nie wystarcza, by ludzi przekonać o tem, że Polska jest dobrą matką. Broni więc, gdzie może, pokrzywdzonych, stara się o żywność, a równocześnie wskazuje na źródło chwilowego niedostatku, zachłanność Gdańska. Tam odpływa żywność w nadmiernych ilościach celem wywozu do wygłodzonych Niemiec. Dlatego to Abraham przygotowuje wiec kolejarzy, zwołany na 17 września 1920 i przedstawia długą rezolucję, żądając wstrzymania wszelkich przesyłek żywnościowych do Gdańska, bojkotowania portu gdańskiego, rozpoczęcia budowy portu polskiego i kolei, do niego prowadzących, z ominięciem Gdańska, wreszcie zabiegów dyplomatycznych celem przyłączenia Gdańska do Polski.
Żądania te uzasadnia zachowaniem się w czasie niebezpieczeństwa bolszewickiego robotników gdańskich, którzy odmówili przeładowania amunicji, ogłaszając neutralność. Na tym samym wiecu każe jednak oświadczyć: „My, robotnicy i kolejarze na Kaszubach chcemy razem stać wiernie jako straż kaszubska i czuwać nad całością naszej ukochanej Ojczyzny Polski i będziemy potępiać wszelki separatyzm i żywioły wrogie i zdradliwe Ojczyźnie”...
Niedość na tem. Abraham zostaje powołany do Rady gminnej i jest jednym z najgorliwszych jej członków. „Jako radny był wzorem dla całej gminy” — głosi ogłoszenie pośmiertne — „zawsze gotowy do rady i pracy, nie oszczędzał ni zdrowia, ni czasu, gdy chodziło o dobro gminy”.
Nie zaniedbuje też swej najmilszej służby, służby Bożej, nierozerwalnej w życiu jego z działalnością dla Ojczyzny. Jako długoletni marszałek i kierownik pielgrzymek na Kalwarję wejherowską, zachęca do wzięcia udziału w nowym pochodzie, gdyż niejednemu „się serce rozraduje, że zobaczy nie soldata na Kalwarji, tylko polskich żołnierzy w rogatywkach”.
Zdobywa też sobie serca przyjezdnych gości, o czem świadczyć może choćby drobny upominek w postaci fotografij, przez akademików lwowskich, „orlęta”, przysłanych mu na Boże Narodzenie 1921 r. z życzeniami dla ziemi kaszubskiej, zwłaszcza dla niego, jako jej przedstawiciela.
Zna go już cała Polska i ceni wysoko. Więc tem większem przywiązaniem odwdzięcza się tej nowej, żywej już i wielkiej Polsce. Największą dumą napełnia się serce Abrahama, gdy dnia 2 maja 1922 r. zostaje przez Naczelnika Państwa odznaczony za zasługi, położone dla Rzeczypospolitej na polu pracy obywatelskiej, Orderem Odrodzenia Polski V kl.
I jeszcze dwie przeżywa radosne i wniosłe chwile u schyłku życia. Jedną z nich stanowi wycieczka po Polsce. Dnia 20 marca 1923 r. wyrusza na czele wycieczki kaszubskiej wraz z inżynierem Stodolskim na zwiedzenie największych osobliwości polskich. Uczestnicy zwiedzają najpierw przez trzy dni Warszawę, przyjmowani w Belwederze przez Pana Prezydenta Rzeczypospolitej. Prezydent interesuje się głośnym patrjotą kaszubskim i odbywa z nim całogodzinną rozmowę. Następnie wycieczka zwiedza Kraków, Wieliczkę, Częstochowę i Górny Śląsk. Niestety radosne wrażenie zaciemnia w drodze zasłabnięcie Abrahama. Chorym, zziębniętym w nieogrzanym pociągu, opiekują się towarzyszące wycieczce panie. Przybywa dnia 29 marca do Gdyni, ale nie spoczywa długo. Czeka go bowiem druga wielka chwila, ta najbardziej może wymarzona od chwili objęcia przez Polskę Pomorza. Na wybrzeżu oczekuje się głowy państwa. Krząta się więc około godnego przyjęcia wysokiego gospodarza Polski. Gdy wreszcie prezydent, Stanisław Wojciechowski, staje na ziemi gdyńskiej w towarzystnie najwyższego dostojnika duchownego w Polsce, prymasa kardynała Dalbora, wita go w imieniu Kaszubów i, płacząc nieomal ze wzruszenia, zapewnia po stokroć o wiecznej wierności Kaszubów względem Macierzy Polski. Towarzyszy też prezydentowi na „Komendancie Piłsudskim” w objeździe budującego się portu gdyńskiego. Później niepocieszony jest, gdy wskutek defektu samochodowego nie może wziąć udziału w uroczystości witania Prezydenta w Żarnowcu, tam, gdzie niegdyś rozrywał kajdany niewoli.. Dowiedziawszy się o tem, Prezydent zatrzymuje pociąg w Gdyni, aby dać możność gorącemu patrjocie powiedzenia kilku słów pożegnalnych. Abraham śpieszy na dworzec kolejowy i znowu wzruszony i rozrzewniony, powtarza swoje ślubowanie o niczem niezachwianej wierności ziemi kaszubskiej.
To już ostatnia działalność narodowa nieustraszonego bojownika o Polskę na wybrzeżu.
W czasie przejażdżki morskiej z Prezydentem zaniemógł poważnie. Tylko zapał patrjotyczny i niezłomna siła woli utrzymywały go na nogach. Teraz choroba wzmaga się nieubłaganie. Lekarz dr. Skowroński stwierdza raka żołądkowego. Niedostatek i nieregularne życie pomściły się i powaliły bohatera naszego w sile wieku na łoże boleści. Przewieziono go do gdańskiej lecznicy Marji Panny, gdzie dr. Janowitz z Wejherowa oraz dr. Skowroński dokonali operacji. Podleczony powrócił po dwu tygodniach do Gdyni. Choroba jednak wystąpiła niebawem nanowo, a do mieszkania Abrahama zaglądać zaczęła nędza. Nie było grosza w domu, a poza domem długi. Wówczas to na wniosek wójta Radtkego i radnych adjutant generalny, pułk. Zaruski, z polecenia Prezydenta Rzeczypospolitej przekazał pismem z dnia 8 czerwca na cele lecznicze Abrahama kwotę w wysokości jednego miljona marek polskich z życzeniem rychłego powrotu do zdrowia[13]. Z wdzięcznem sercem przyjmował chory zasiłek państwowy, jako też mniejsze datki miejscowych przyjaciół i sympatyków z dalszych stron. Wszelkie jednak starania, pomoc pieniężna i lekarska nie zdały się już na nic. Chory niknął w oczach, cierpiąc ogromnie, a ból znosił cierpliwie, kornie poddając się woli Bożej. Doznawszy jeszcze od najbliższych przyjaciół tego pocieszenia, że rodzina zapewniony będzie miała byt, a i koszta pogrzebu pokryje komitet, umierał spokojnie. Pojednawszy się z Bogiem, opatrzony sakramentami, zasnął na wieki dnia 23 czerwca 1923 r. w 54 roku życia.
W kilka miesięcy później przeniosła się za nim do wieczności również jego żona. Leżą pochowani w jednym grobie na pięknie położonem cmentarzu nadmorskiem w Oksywiu wśród szumu smutnych drzew i polskiego morza. „Tu chciałbym spoczywać i strzec nawet po śmierci tej bramy Polski na szeroki świat” — wypowiedział na dwa miesiące przed śmiercią życzenie, pnąc się po zboczu wzgórza oksywskiego. Ogromny granitowy głaz, jakiego sobie niegdyś życzył, pokrył szczątki wielkiego miłośnika Ojczyzny, głosząc przechodniom, że tu spoczywa „Antoni Abraham, gorliwy obrońca wiary św. i polskości na Kaszubach”. Niechby cmentarz ten przecudny stał się panteonem wszystkich wielkich i zasłużonych Kaszubów!
Wspaniały pogrzeb zmarłego działacza przerodził się w niezwykle podniosłą manifestację narodową (27 czerwca 1923 r.). Wzięły w nim udział delegacje z całych Kaszub, a i z dalszych stron Polski przybyli przedstawiciele rozmaitych instytucyj i towarzystw. Konduktowi, idącemu pieszo z Gdyni do Oksywia, towarzyszyli na czele harcerze lubelscy, orkiestra marynarki wojennej z Pucka, 27 przedstawicieli duchowieństwa, z całego Pomorza delegowanych, chór męski z Wejherowa „Harmonja”, dziatwa szkolna, przeróżne miejscowe i pozamiejscowe organizacje, razem około 40 sztandarów. W porcie wstrzymano pracę. Z chwilą wyniesienia trumny zagrała orkiestra wojskowa, gdy zaś trumnę składano na karawanie, zaprzężonym w czwórkę koni, pożegnał zmarłego Dzienisz z Chylonji, po kaszubsku składając hołd najdroższemu przyjacielowi. Poczem trumnę pokryto wieńcami i pochód ruszył przy dźwiękach muzyki i śpiewu chóralnego o g. 9-ej rano. Zatrzymano się najpierw przy kaplicy gdyńskiej. Tu, na stopniach kaplicy przemawiał prof. Pohlman z Wejherowa, współpracownik i współtowarzysz na niwie pracy społeczno-narodowej. W dalszej drodze przemawiali jeszcze serdeczny druh i towarzysz podróży dyplomatycznej do Paryża, Rogala z Kościerzyny, radny gdyński, Grzegowski i wójt gdyński, Radtke, pod wielkim dębem. Inny druh żegnał przyjaciela przeciągłym, żałosnym gwizdem przejeżdżającego parowozu. W kościele oksywskim rozpoczęły się wigilje, odśpiewane przez 6 księży, następnie ukazał się na kazalnicy ks. prob. Łowicki i wygłosił tak podniosłe kazanie, że zebrany lud serdeczne łzy ronił w prastarym kościołku kaszubskim. Podniósł zasługi zmarłego, a potem w inny uderzył ton:
„Bracia! W tej chwili, gdy Was widzę tak szczelnie wypełniających ten kościółek nadmorski, Was, zebranych ze wszystkich zakątków Polski u trumny tego cichego pieśniarza idei polskiej, tu daleko u zachodniej rubieży Polski, u tej ściany germańskiej, u trumny tego architekta, wznoszącego niezłomną granitową twierdzę serc i dusz ludu kaszubskiego, o której boki rozbija się nawała germańska z swem odwiecznym „Drang nach Osten”, w tej chwili podniosłej widzę coś więcej, niż chęć uczczenia szczątków tego bojownika polskości, bo chwilę tę uważam za przełom duchowy do zjednoczenia rozdartej przed wiekiem, a dziś cudem Opatrzności Bożej zrośniętej Ojczyzny, gdyż skoro umiemy zbiorowo uczcić zasługę, zbiorowo, bośmy synowie tej samej, jednej matki Polski, to dajemy tem rękojmię, że w miejsce dotychczasowej zawiści zapanuje zgoda, jedność i miłość twórcza, która słowem Roty Konopnickiej „Nie rzucim ziemi” da czynów stal!”
O godz. 1-ej wyniesiono trumnę na cmentarz. Popłynęły znowu śpiewy i dźwięki muzyki, pochyliły się sztandary, a nad samym grobem przemówił ks. Zegarski, żegnając na wieki jednego z najlepszych synów Ojczyzny. Nakoniec rozległ się jakby z jednej piersi potężny śpiew „Witaj Królowo” i trumnę spuszczono do czeluści[14].
Posypały się, głucho dudniąc, grudki polskiej nadmorskiej ziemi...
„Widziałem go już na własne oczy. W teraźniejszych ciężkich czasach jest on największym działaczem na niwie narodowej na Kaszubach. Jest to chłop mocny i silny, do 2 metrów wysoki, dłoń ma jak lew, plecy jak niedźwiedź, a głos piorunujący! Zaś tabakierka jego jest tak wielka, że tabaka z niej starczyłaby dla nas na cały rok. Na głowie ma polską czapkę (maciejówkę) i kij dębowy jak drąg. Wędrując po naszych kaszubskich okolicach, agituje, naucza, pisze i rozdaje „Gazetę Gdańską” i książki. A wszędzie, gdzie przyjdzie, jest jak w domu, każdy go lubi, każdy rad słucha i chętnie go widzi”.
Oto jędrna charakterystyka ludowa, zamieszczona w korespondencji Starego Michała z obczyzny do „Gazety Gdańskiej” (nr. 116 z 27 września 1913).
Ale to charakterystyka raczej zewnętrzna. Ile więcej powiedzieć trzeba o jego pięknem obliczu duchowem.
Temperament miał żywy i wyobraźnię niemałą, a uczucie gorące. Uczucie i wolę szczególnie w sobie wypielęgnował.
Miał serce czułe, a gorące, dwoma ożywione ideałami życiowemi: miłością Boga i miłością Ojczyzny.
Płomiennem pałał ukochaniem wszystkiego, co ojczyste, co nasze. Szczególnie zaś przypadł mu do serca własny ród kaszubski, który przecież uważał za nierozerwalną cząstkę wielkiej Ojczyzny — Polski. Zrósł się z każdą piędzią ziemi nadmorskiej i zżył z każdym jej mieszkańcem, krwią tej ziemi od prawieków wykarmionych. Swoich Kaszubów nazywał strażnikami morza polskiego.
Ta miłość pozwalała mu o sobie zapomnieć i o rodzinie, kazała mu o suchym kawałku chleba odbywać bezustanne wędrówki po kraju świętym, dla innych starać się o byt i majątki, kazała na odbycie przedwyborczych wieców wykładać własne, ciężką pracą zarobione pieniądze, pozwalała mu nie myśleć o trawiącej go złośliwej chorobie, kazała dla Polski pracować do ostatniego tchu.
A ta miłość, na Skardze, którego znał i czytywał, wykształcona, była nietylko wielka, ale i szeroka. Kochał swój szczep, ale z myślą o całej Ojczyźnie. Nie uznawał t. zw. dzielnicowości, zwalczał ją stanowczo, żądał jednak sprawiedliwego i równego traktowania swych ziomków najbliższych z wszystkimi Polakami. Zwalczał też wszystkich szkodników społecznych i narodowych.
Z tych samych przyczyn nie czuł sympatji do ludu mojżeszowego, nie mogąc mu zapomnieć tego, iż zawsze popierał wrogich Polsce Niemców. Walczył całe życie z Niemcami, wrogami polskości, ale nie był szowinistą; więc po odzyskaniu wolności na Pomorzu, niepomny doznanych od nich krzywd i pohańbienia, kazał ich traktować sprawiedliwie i tak, jak tego wymagały prawo i zobowiązania. Do lojalnych Niemców odnosił się wspaniałomyślnie z niekłamaną życzliwością.
Był z przekonania demokratą, bo jakże inaczej, ale zwalczał wszelkiego rodzaju walkę klasową, dla prawdziwej inteligencji zaś był pełen uszanowania. Żałował tylko, że sam jest niewykształconym prostakiem.
Z miłością Ojczyzny związana była w nim ściśle wiara katolicka, wiara żywa, wyznawana nietyle ceremonjałem, ile uczynkami. „Pluskiew” kościelnych nie cierpiał.
Spoczynek po znoj- nem życiu. U góry: fragment z pogrze- bu Antoniego Abra- hama. Na prawo: Mogiła Antoniego Abrahama na cmen- tarzu w Oksywiu. |
Nie był przecież demagogiem, nie posługiwał się nigdy kłamstwem, nieuczciwością lub samolubnemi celami, a demagogów egoistycznych odkrywał, jak odkrywał wszystkich tych, którzy na patrjotyźmie zbijać chcieli majątki.
Abraham odznaczał się nawskroś prawym, czystym i szlachetnym charakterem. Był prawdziwym i idealnym typem Polaka z charakteru i oblicza, pozbawionym niemal zupełnie pierwiastków egoistycznych. Nigdy nie ubiegał się o żaden urząd, o żadne stanowisko, nigdy nie szukał ni chwały, ni zaszczytów.
W walce o chleb codzienny i w walce o byt i wolność narodu tak zahartował wolę, że mógł z żelazną konsekwencją dążyć do raz wytkniętego celu i z nieugiętym umysłem. Mimo temperamentu panował nad sobą nawet wtedy, kiedy wybuchał świętym gniewem oburzenia lub żądania. Namiętność ta instynktowo i jakby logicznie poddawała się idei i zawsze idei tej przynosiła zwycięstwo.
Abrahama jeszcze za życia nazywano „królem” Kaszubów[15]. I rzeczywiście, był on, może nie królem, ale prawdziwym hetmanem Kaszubów, w dodatku hetmanem zwycięskim.
Jemu zawdzięczamy głównie, że nad Bałtykiem rozbrzmiewał mimo groźnego ucisku pruskiego język polski i język kaszubski.
On to wygrał walną bitwę z Bismarckiem, Gosslerem, Jagowem, Winterem i całym legjonem germańskim na Kaszubach północnych o polskość ludu kaszubskiego.
On to stoczył w r. 1919 drugą zwycięską walną rozprawę pod Paryżem z Lloyd Georgem o przyłączenie ziemi pomorskiej do Polski.
On to wreszcie w kraju ubiegał się o port gdyński — i port ten stanął u stóp śmiertelnych szczątków na Oksywiu.
Antoni Abraham był przywódcą ludu kaszubskiego na wybrzeżu, skromnym, ale dzielnym, wielkim i zwycięskim. Nie był jednak przywódcą, ani działaczem jedynym. Obok niego i razem z nim działali w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku inni patrjoci kaszubscy, jak Józef Czyżewski z Gdańska, również nazywany królem kaszubskim, który Abrahamowi w pracy narodowej wzorem był i nauczycielem, Pokorniewski i Szulc z Gdańska, Tomasz Rogala z Kościerzyny, Antoni Miotk z Pucka, Klebba z Kosakowa i wielu, wielu innych, nie mówiąc na tem miejscu wcale o przywódcach i społecznikach z inteligencji.
Wszyscy oni żyć powinni w pamięci i sercu narodu, wszyscy oni zasługują na to, żeby znać ich życie, działalność, poświęcenie i cierpienia. Niech wszyscy prawi Polacy, szczególnie na wysokich i kierowniczych stanowiskach, zadają sobie ten trud i niech wejrzą w tę księgę mąk przedwojennych i wysiłków w czasie niewoli, żeby sprawiedliwie sądzili tych, którzy trwali i wytrwali, chociaż niejeden z poszczerbionem obliczem, żeby zrozumienia pełni byli również dla ofiar tej przeogromnej wojny duchowej, przewalającej się po ziemi kaszubskiej przed niedawnym czasem między przemożnym, we wszelkie środki walki zaopatrzonym żywiołem germańskim a opuszczonym, biednym, pogardzanym ludem kaszubskim.
Leczmy rany, utrwalajmy na wybrzeżu narodowość, podnośmy wzniosłe hasła i ideały, ale czyńmy to jak dobry i mądry lekarz, jak troskliwy i niezarozumiały przyjaciel, jak kochający brat.
Wówczas lud kaszubski, nie czując poniżenia, najbardziej bolesnego i rozgoryczającego, w poczuciu swej wartości i wdzieczności, w najgłębszem przywiązaniu prawdziwym stanie się wałem, o który roztrącać się będzie każdy napór nieprzyjacielski, przez który nie przeciśnie się żaden podstęp wrogi.
a) drukowane i pisane:
„Gazeta Gdańska” 1903, 1913 — 1923. (Notatki, wzmianki, ogłoszenia, sprawozdania, korespondencje ludowe).
Nekrolog bez podpisu (pióra ks. prał. Dąbrowskiego) w „Gazecie Kartuskiej” II 1923 nr. 73 z 26 czerwca str. 1. Tamże inne natatki i ogłoszenia pośmiertne.
Wspomnienie pośmiertne w „Gazecie Kaszubskiej” nr. 75 z 1923 roku napisał J. Ż.
Nekrolog z życiorysem w „Rodzinie Kaszubskiej” dodatku do Gaz. Kasz., Wejherowo, nr. 27 i 28 z 7 i 14 lipca 1923 r.
Nekrolog Ś. p. Abraham. „Gazeta Gdańska” nr. 143 z 28 czerwca 1923 r. (Przedruk z nr. 73 „Gazety Kaszubskiej”).
X. F. Ł. (owicki). Ś. p. Antoni Abraham. „Od Naszego Morza”, Grudziądz, r. II 1930 nr. 18 z 7 list., str. 294—297.
Y. Zaduszki nad morzem. „Od Naszego Morza”, Grudziądz, r. II 1930, nr. 18 z 7 list., str. 292—293.
Wod. Pogrzeb ś. p. Antoniego Abrahama. Tamże str. 297—300 (Przedruk z „Głosu Pomorskiego” r. III 1923, nr. 146, str. 3—4). To samo „Gazeta Kaszubska” nr. 75 z 1923 r. przez G. P.
Sobieski W. Der Kampf um die Ostsee, Lipsk 1933, str. 232.
Pniewski Wł. Abraham Antoni. „Polski słownik biograficzny”, Kraków 1935, t. I. str. 8—9.
Metryka urodzenia i chrztu, podpisana przez prob. Bączkowskiego z Mechowy, z pieczęcią kościelną i datą 23.VIII.1896.
Wyciągi policyjne z ksiąg ludnościowych m. Sopotu i Gdańska.
5 poświadczeń ubezpieczalni społecznej.
Ustawa Towarzystwa Ludowego w Pucku. Gdańsk 1910.
Telegram narodowy, napisany przez prez. Tow. Ludowego w Pucku, Antoniego Miotka, wysłany męczennikowi za sprawę narodową z dnia 21 lutego 1911 r.
Fotografja kartkowa ze szpitala wojskowego na froncie, wysłana z wiadomościami w jęz. niemieckim do rodziny z 9/9 bez roku.
Paszport polski A. Abrahama, wydany na podróż z Warszawy do Paryża z dnia 13 kwietnia 1919.
Arkusz, zapełniony nazwiskami polityków polskich i zagranicznych oraz nazwami niektórych dzienników zagranicznych.
Tam dopiski nieczytelne, ołówkiem dopisane przez Abr.
Koncept ogłoszenia dzienikarskiego w sprawie pielgrzymki oliwskiej do Kalwarji w Wejherowie.
Mapa 1:100.000, obejmująca zach. część Pomorza gdańskiego (Kart. Abt. der Preuss. Landesaufnahme. 1919, Nr. 188 D), używana zapewne w komisji granicznej.
Dokument nadania przez Naczelnika Państwa Abrahamowi orderu Odrodzenia Polski V kl. z dnia 2 maja 1922.
Pismo adjutanta gen. Pana Prezydenta, pułk. Zaruskiego z 8 czerwca 1923 r.
Arkusz papieru (blankiet „Tow. Przyjaciół Pomorza”), zawierający ołówkowe natatki Abrahama, dotyczące jednego z wieców gdyńskich.
b) ustne:
Życiorys, opowiedziany przez pp. Jakubowskiego i J. Miotka z Oliwy, pp. Voigta, Grubby, Grzegowskiego z Gdyni, ks. kan. Witkowskiego z Mechowy.
Wspomnienia p. Radtkego z Gdyni.
Wspomnienia p. Antoniego Miotka z Pucka.
Wspomnienia p. Rogali z Kościerzyny.
Wspomnienia p. dyr. Kręckiego z Gdańska.
Wspomnienia p. kier. Kamrowskiego z Gdyni.
Wspomnienia p. Grzegowskiego z Gdyni.
Wspomnienia p .prof. Urbanka z Gdańska.
c) inne:
Kamień nagrobny na cmentarzu nadmorskim w Oksywiu.
Fotografja, przedstawiająca A. w otwartej trumnie.
Fotografja, przedstawiająca przemówienie podczas pogrzebu A.
Fotografja, przedstawiająca kondukt pogrzebowy.
Fotografja, przedstawiająca A. jako przedstawiciela fabryki maszyn Singera w gronie dziewcząt.
Fotografja Abrahama (popiersie).
Fotofrafja[16] Abrahama bez roku (cała postać przed domem).
Fotografja Abrahama w futrze (cała postać).
Fotografja, przedstawiająca orlęta lwowskie (akademików) z 18 grudnia 1921 z życzeniami świątecznemi dla A.
Fotografja, przedstawiająca A. w gronie chorych żołnierzy i pielęgniarek.
Fotografja, przedstawiająca wycieczkę kaszubską, prowadzoną przez A., w Wieliczce z dnia 26.III.1923.
- ↑ Z cytowanego przemówienia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Stanisława Wojciechowskiego, w dniu 29 kwietnia 1923 r.
- ↑ Tekst metryki urodzenia i chrztu Antoniego Abrahama, wydany przez ks. prob. Bączkowskiego, jest następujący:
Anton, ehelicher Sohn der Einlieger Johann und Franciska, geb. Czap — Abraham, schon Eheleute, ist in Zdrada den 19 neunzehnten Dezember 1800 neun und sechszig geboren und den 22-ten ejsd. getauft.
Mechau, den 23-ten August 1896.
(—) Bączkowski
PfarrerSigillum
Ecclesiae
Mechoviensis - ↑ Telegram ten, adresowany: Szan. Pan Abraham, męczennik za wiarę i ojczyznę, Oliwa — przedstawia na wewnętrznej stronie u góry Orła Białego z jednej strony, Pogoń z drugiej strony, zaś w środku młodzieńca w stroju sokolim, podnoszącego kamień grobowy, z pod którego wzlatuje żywy orzeł biały. Na wstęgach poniżej umieszczono napis: Jeszcze kielich naszej doli wiele kropel ma — Trzeba cierpieć, pić powoli, wypić aż do dna. Potem następuje tekst, pisany ręką prezesa A. Miotka:
Spojrzy, oczy zapłakane
Na ręku kajdany,
Wszędzie skargi jakieś ciężkie
A na sercu rany...
Choć wichry i pioruny wokoło,
Wesoło żeglujmy, wesoło!
Wiwat! Wiwat! Polonia!!!
niech nam żyje męczennik
za polskość, p. Abraham.
Nigde do zgube
Nieprzydą Kaszube.
Marsz, marsz za wrogę
Me trzemąme z Bogę.Puck, dn. 21 lutego 1911. A. Miotk, prezes
(Pieczęć: Towarzystwo Ludowe w Pucku). - ↑ Działalność Abrahama tropił m. in. wójt gdyński, Düsterwald. On to wyrąbał drzwi w Redzie.
- ↑ O pobycie w więzieniu gdańskim wspomina autor artykułu o Abrahamie w „Rodzinie Kaszubskiej” nr. 28 z 14 lipca 1923 r. w następujący sposób: „Przyłapany na zebraniu Towarzystwa Ludowego w Redzie, skuty w kajdany, poszedł do więzienia w Gdańsku, gdzie go chłodem i głodem morzono w nieopalonej w mroźną zimę celce więzienia, chcąc męką wymusić zeznania i zdradę ruchu narodowego wśród Kaszubów. Z głodu i zimna wył, jak mi sam mówił, pragnienie, wzmożone słonemi śledziami, któremi go karmiono, paliło mu wnętrzności, ale nic i nikogo nie wydał, a wypuszczony z tego piekła ziemskiego, z nową werwą wziął się do pracy narodowej”.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – upośledzenia.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – niejednokrotnie.
- ↑ Ażeby osłabić żywioł polski na wsi, wydano 30.VI.1904 ustawę, zabraniającą zakładania nowych osad i budowania na nich domów mieszkalnych. Wówczas to zasłynął w Wielkopolsce Drzymała, a na Pomorzu Gackowski w pow. świeckim, obaj zamieszkujący w wozach cygańskich. Pod Brodnicą na Pomorzu Sternicki urządził sobie mieszkanie w jaskini.
- ↑ W lutym 1908 r. sejm pruski uchwalił barbarzyńską ustawę o wywłaszczeniu dla Pomorza i Poznańskiego. Niemcom chodziło według wskazań bismarckowskich o wytępienie Polaków, a że podstawą bytu narodowego była ziemia, chciano ją drogą przymusową wykupić z rąk polskich i oddać kolonistom niemieckim. O wywłaszczeniu decydowała komisja kolonizacyjna, ustanowiona 26 kwietnia 1886 r.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – jeszcze.
- ↑ Niestety, obaj synowie zniemczyli się ku wielkiemu zmartwieniu ojca, który zbytnio zajęty sprawami publicznemi, nie mógł oddawać się wychowaniu dzieci.
Tragedja to wielu społeczników, a dla dzisiejszego pokolenia sztraszne memento! - ↑ Błąd w druku; powinno być – publicznym.
- ↑ Wspomniane pismo adjutanta generalnego Prezydenta Rzeczypospolitej brzmi dosłownie:
Adjutant Generalny
L. dz. 698/23Warszawa, dn. 8 czerwca 1923 r.
BelwederDo
Pana Antoniego Abrahama
w GdyniPan Prezydent Rzeczypospolitej polecił mi przesłać Panu życzenia jaknajrychlejszego powrotu do zdrowia, a zarazem przekazać na imię Pana kwotę 1.000.000 Mkp., chcąc w ten sposób dopomóc Panu w pokryciu znacznych zapewne kosztów leczenia się.
Powyższą kwotę przekazuję jednocześnie przekazem pocztowym.
Adjutant Generalny
(-) M. Zaruski
Zaruski Pułkownik- ↑ Kupiec gdyński, p. Franciszek Grzegowski, podaje następujące szczegóły, dotyczące komitetu pogrzebowego i pomnikowego.
Do komitetu pogrzebowego powołano proboszcza oksywskiego, ks. Łowickiego, wójta Gdyni, p. Radtkego, dalej obywateli pp. Voigta, Pietruszewicza, dyr. Tow. Kąpieli Morskich, d-ra Skowrońskiego, nauczyciela Kamrowskiego i kupca Grzegowskiego. Trumnę zakupiono w Sopocie za 1.300.000 mk. Ceremonje pogrzebowe i miejsce na cmentarzu ofiarował ks. prob. Łowicki bezpłatnie.
Po pogrzebie utworzył się komitet pogrzebowy pod przewodnictwem wójta Jana Radtkego, który jednak przez pół roku niewiele zdziałał. Sprawę ujął w swe ręce p. Grzegowski. Wówczas przewieziono wydobyty podczas budowy szosy Gdynia — Oksywie głaz, ważący 1½ tonny, do Sopotu i tam kazano go w firmie Wintera wygładzić i wyryć napis. Obróbka kosztowała 380 franków szwajcarskich, które pokryto w 2/3 (270 zł.) ze zbiórki publicznej; resztę wyrównali kupcy gdyńscy, p. Augustyn Skwiercz i p. Grzegowski. Związek Strzelecki im. Antoniego Abrahama zobowiązał się grób upiększać i utrzymywać w porządku.- ↑ Abrahama Kaszubi nazywali także „królem polskim”. Również Niemcy przezywali go „Polnischer König”.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Fotografja.
- ↑ Kupiec gdyński, p. Franciszek Grzegowski, podaje następujące szczegóły, dotyczące komitetu pogrzebowego i pomnikowego.