Aspazya/Akt III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Aspazya |
Podtytuł | dramat w pięciu aktach |
Pochodzenie | Pisma IV. Utwory dramatyczne |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Elpinika (którą Egina kończy ubierać). To dziwne, Zdaje mi się, że włosy zbyt wysoko związane. (niewolnica poprawia). To dziwne. Podaj mi jeszcze bielidło. (wyciera twarz). Nie mogę pojąć: Polygnotos był przed naszym domem i nie wszedł?
Egina. Może obawiał się pana zastać...
Elpinika. A ty skąd wiesz, że on się pana obawia?
Egina. Pani kazała mi go wtedy tylko wpuszczać, kiedy...
Elpinika. Kazałam, ale ty milcz — nawet przede mną, nawet przed sobą. Jeżeli oczy twoje zdradzą to jednem mrugnięciem, każę je zalać roztopioną żywicą. Nie rozmawiał z tobą?
Egina. Owszem.
Elpinika. Czemuż mi odrazu tego nie powiedziałaś, głupia śmieciucho! O co pytał? (niewolnica milczy). O co pytał?
Egina (zmieszana). Czy bym nie pozwoliła mu siebie... odmalować.
Elpinika. Odmalawać — ciebie — moją niewolnicę! A to zgroza! Pod rózgami puścisz ty dla niego, podła liszko, czerwoną farbę!
Egina (klęka), Litości, pani — com ja winna — przecież nie chciałam.
Elpinika. Wiedziałaś o tem, że on mnie malował.
Egina. Tłomaczyłam mu, ale roześmiał się i odrzekł, że...
Elpinika. Że co? Mów!
Egina. Że panią malował z tyłu, a mnie chce — z przodu.
Elpinika. Kłamiesz! A, mizdrzyłaś się do niego — ale ja cię tych umizgów oduczę. Naprzód precz! Chlewy podmiatać będziesz — nie mnie ubierać. Albo nie! Kapros!
Kapros. Jestem.
Elpinika. Sprzedasz ją dziś za byle co, komukolwiek... A przed wyprowadzeniem na targ daj jej dobrą pamiątkę, ażeby długo mnie wspominała. Ochłostać z przodu! Czy Traks jeszcze nie przyszedł?
Kapros. Przyjdzie niezawodnie.
Elpinika. Zaraz mi o tem donieś. (wskazuje na niewolnicę). Na jej miejsce potrzebuję innej — która tam zwinna?
Kapros. Może numer drugi.
Elpinika. Nie.
Kapros. Może piąty.
Elpinika. Nie — a ta niedawno kupiona z Nory?
Kapros. Zręczna, ale brzydka.
Elpinika. I owszem — to jest... nic nie szkodzi. Przywołaj ją tu — nazywać się będzie Nora.
Kapros. Służę. (wychodzi z Eginą).
Elpinika (sama). Ach, czemu już nie jestem młoda! (wchodzi Nora).
Elpinika. Czyste masz ręce?
Nora. Czyste.
Elpinika. Popraw mi sznurówkę u trzewika (Nora schyla się do nóg Elpiniki). Od dziś przeznaczam cię wyłącznie dla siebie. Nie będziesz tu nikogo widziała, prócz mnie, nie będziesz niczego słyszała, prócz moich rozkazów. Masz milczeć jak ryba, nawet wtedy, gdy pan o cokolwiek się zapyta. Wszystkie odwiedzające mnie osoby powinnaś znać a udawać, że nie znasz nikogo. Rozumiesz?
Nora. Doskonale. (powstając). Już teraz nóżka śliczna.
Elpinika. Śliczna? Wyglądasz na roztropną. Obejrz mnie dobrze — ubranie w porządku?
Nora. Jak na posągu.
Elpinika. A głowa?
Nora. Żaden posąg takiej niema.
Elpinika. Istotnie? Więc ja ci się podobam!
Nora. Ach, taka pani pachnąca, taka strojna, taka... ładna.
Elpinika. Ileż ja według ciebie mam lat?
Nora. Oj, nie wiele.
Elpinika. Więcej niż czterdzieści?
Nora. Chyba razem z matką.
Elpinika. Przesłodziłaś pochlebstwo. Ale polubiłam cię. (wchodzi Kapros).
Kapros. Sprzedałem już Eginę za dwie miny.
Elpinika. Któż tak prędko kupił?
Kapros. Polygnotos.
Elpinika. Polygnotos!
Kapros. Ten malarz, który u pani bywa. Spotkał nas przed domem...
Elpinika. Ach, ty głąbie, ty ryju, coś zrobił! Bogi, jakąż ja mam służbę! Wszystką szczecinę wydrę ci z tego zagwożdżonego łba!...
Kapros. Pani miłosierna, przebacz najnędzniejszemu, który nie wie, czem zawinił.
Elpinika (do siebie). Czy mogłam przypuszczać! (do Kaprosa). Wziął ją z sobą?
Kapros. Wyzwolił.
Elpinika. Co ty bredzisz?
Kapros (wystraszony). Gdy Polygnotos mi płacił, nadeszła obywatelka Aspazya...
Elpinika. Nie obywatelka — plugawcze!
Kapros. Nadeszła Aspazya, żona Peryklesa...
Elpinika. Nie żona! Hetera! Powtórz: hetera!
Kapros. Hetera Aspazya i zaczęła mu coś wymawiać a wreszcie prosić, ażeby niewolnicę jej odprzedał. Dla pięknej Aspazyi nawet ją wyzwolę — rzekł Polygnotos i...
Elpinika. Dosyć! dosyć! (do siebie). Kundel, i on już będzie latał za tą... O, ja ją wreszcie do budy zapędzę! Zeusie, pomóż mi, tyś wszechmocny. (idzie w głąb sceny do auli i staje przed ołtarzem).
Kapros. Co ją tak ukąsiło?
Nora. Pst!
Kapros. Ani się domyślam...
Nora (szepcze). Gawronie, przecież ten Polygnotos widocznie w jej sercu leży...
Kapros. Taki młody, śliczny chłopiec właziłby do serca starej i brzydkiej baby!
Nora. Cicho... nie wymawiaj tego, ażebyś przez sen nie wypaplał. Ona by cię na pasy podarła.
Kapros. Malował ją, ale z tyłu, pisywała do niego listy, ale on rzadko bywał. Może raz kiedy się odważył... O co ona boga prosi? Ktoś drzwiami skrzypnął. (wybiega).
Kapros (za sceną). Jest! (wchodzi Hermipos).
Hermipos. Gdzie twoja pani?
Nora (kłania się, wskazuje Elpinikę i wychodzi).
Elpinika (spostrzegłszy Hermipa, zbliża się). Dzień dobry.
Hermipos. Przerwałem modlitwę.
Elpinika. Już bóg wie, o co go prosiłam.
Hermipos. Często z nim zapewne rozmawiasz. Niestety, muszę czystą krynicę uczuć niebiańskich zmącić w twej duszy brudną sprawą ziemską.
Elpinika (ciekawie). Co takiego?
Hermipos. Schwytałem tajemnicę, że na dzisiejszem zgromadzeniu narodowem Perykles zamierza prosić o przyznanie jego synom praw obywatelskich, których im dotąd, jako zrodzonym z cudzoziemki, odmawiano, a nawet chce przeprowadzić ogólne równouprawnienie dzieci z takich związków.
Elpinika. To byłoby zbyt bezczelne.
Hermipos. W tej właśnie sprawie tu przybyłem. Obecność męża twego na zebraniu jest niezbędną. Zajmując wysokie stanowisko rodowe i pieniężne, posiadając rozległe stosunki i możność wywarcia nacisku na wielu obywateli od niego zależnych — zaważyłby swym wpływem skutecznie. Tak sądzi i Tucydydes.
Elpinika. Co za fatalność! Kalias rano wyjechał na wieś — do fabryki.
Hermipos. Kiedy wróci?
Elpinika. Nie wiem. Robotnicy zbutowali się, jedni żądają usunięcia administratora a drudzy nadto podwyższenia zapłaty. Są zaś między nimi i ludzie wolni oraz wyzwoleni, z tymi trzeba się układać.
Hermipos. Szkoda.
Elpinika. Ha, zyskamy dwu nowych obywateli — bo zdaje się tylko dwu synów dała Peryklesowi ta rozpustnica.
Hermipos. Aspazya — tak.
Elpinika. Czy on obok niej ma jeszcze podobne żony?
Hermipos. Liczne, tylko na szczęście dla obywatelstwa ateńskiego bezpłodne. Naprzód tak zwane przyjaciółki Aspazyi, które schodzą się u niej pod pozorem rozpraw literackich i artystycznych, powtóre hoduje ona swemu kogutkowi młode kurki w przytułku dla młodych niewolnic.
Elpinika. Troskliwa żona.
Hermipos. On też odwzajemnia się jej nieograniczoną pobłażliwością. Anaksagoras, Sofokles, Fidyasz, a teraz młody Sokrates zastępują go przy żonie kolejno.
Elpinika. Ciąg dalszy godny początku. W dniu bitwy pod Tanagrą ta bezwstydnica bawiła się z nimi wesoło w mieszkaniu Peryklesa, a gdy on przyjechał, został z nią i kazał narodowi czekać na sprawozdanie z wojny, niby azyatycki tyran, lekceważący swoich poddanych. Oni zapewne i ślub wzięli taki tylko, jak zwierzęta.
Hermipos. I temu wierzę. Do jakiego cynizmu Aspazya posuwa swoje urąganie z religii i moralności, przekonałem się dziś: wychodząc z domu umarłej przyjaciółki, nie umyła rąk i postępowała za jej pogrzebem z odsłoniętą twarzą. To woła o pomstę do ludzi, do prawa, do bogów.
Elpinika. Bogowie nas karzą, ludzie znikczemnieli, a prawo, opuszczone przez bojaźliwych archontów i zniedołężniały lub skrępowany areopag, ulega bezkarnym gwałtom jednego zuchwalca. A któraż to z przyjaciółek Aspazyi zakończyła swój dobroczynny dla Peryklesa żywot?
Hermipos. Diotima.
Elpinika. Umarła?! Ta młoda, ta waryatka, ta, która... I tyle szumu robiła marna garść prochów! Ha, ha, ha.
Hermipos. W ostatnich dniach szalała bez żadnej powściągliwości. Skupowała gromadami małe niewolnice dla Aspazyi, rozrzucała pieniądze biednym, podburzała ich przeciwko bogatym, a tak opętała Eurypidesa, że bywał z nią sam w teatrze.
Elpinika. Nad tym człowiekiem płaczę. Pochodzi z arystokratycznej rodziny, posiada wielki talent, który marnuje w lichem towarzystwie. Żonę wypędził, do świątyń nie uczęszcza, nawet pije...
Hermipos. Czegóż innego mógł się nauczyć na dworze Aspazyi, gdzie jedynie wyznawaną jest religia wolnej miłości, gdzie Anaksagoras uchodzi za wielkiego mędrca, a Sofokles za najznakomitszego tragika? Odbywają się tam rozprawy a podobno i czyny bardzo swobodne, których zaraza rozchodzi się w szerszych kręgach miasta. Po każdej takiej biesiadzie Aspazya podaje swym gościom oliwki, własną jej ręką zrywane w gaju poświęconym Atenie.
Elpinika. Ten jej występek i wiele jeszcze innych będę miała możność dziś sprawdzić. Stojąc bliżej bogów, niż inne rzędy społeczne, powinniśmy ich naśladować i bliźnich sądzić sprawiedliwie. Ale gdyby te wieści okazały się niemylne, surowość byłaby naszym obowiązkiem; wtedy każdy środek będzie dobrym, bo każdy będzie ofiarą dla ojca świata. Tak, Hermiposie, należy działać, użyć wszelkich sposobów do wyrwania złego z korzeniem. Jeśli to choroba — trzeba ją wyleczyć, jeśli zaś — jak mniemam — wyuzdana zbrodnia — trzeba ją ukarać. Ach, ukarać niemiłosiernie, ażeby widok katuszy oblicze bogów rozpogodził.
Hermipos. Niestety, nie mamy władzy.
Elpinika. Kto to mówi? Ty, Hermiposie, wielki poeto, który możesz winnych wyprowadzić na scenę i ochłostać? Albo nie znasz sił swoich, albo nam ich żałujesz.
Hermipos. Czułbym w sobie tyle sił i nie szczędził ich, gdyby mnie nie pochłaniała praca na życie, gdybym nie musiał utrzymywać się tropieniem i oskarżaniem przemytników, wywożących figi z Attyki. Wprawdzie to moje zajęcie przynosi wielką korzyść państwu, ale zamieniłbym je chętnie na obcowanie z muzami...
Elpinika. Jeśli to tylko ci przeszkadza, uważajmy sprawę za załatwioną. Uwolnię cię od potrzeby śledzenia przemytników i oddam muzom.
Hermipos. Przyjmuję tę pomoc w imieniu kraju, któremu mam za nią talentem moim odsłużyć.
Elpinika. Więc żwawo do pracy. Niedługo powinniśmy wystawić w teatrze twoją komedyę, wymierzoną przeciw Aspazyi i jej sromotnej drużynie. Potem zaś obmyślimy razem inny atak... O, bo ja, Hermiposie, mam co do ciebie plan szeroki.
Hermipos. Będę szczęśliwym, jeśli go w przeznaczonej dla mnie roli należycie spełnię.
Elpinika. Spełnisz, tylko więcej ufaj sobie, bądź... śmielszym, nawet wobec... mnie.
Hermipos. Moja nieśmiałość jest czcią dla twoich cnót, dla twego stanowiska, dla...
Elpinika. Według mnie, ludzie najściślej się wiążą, gdy się cenią bez moralnych i społecznych dostojeństw. Chociażby Hermipos nie był poetą, byłby miłym i przystojnym mężczyzną. Dla kobiety zaś ta strona człowieka nie jest nigdy obojętną.
Hermipos. Hojnie darzysz mnie łaskami...
Elpinika. Rękę dla przyjęcia ich otworzyłeś, ale serce zamykasz.
Hermipos. Elpiniko, nie śmiałem pochlebiać sobie, że...
Elpinika. To też radziłam ci, ażebyś miał więcej odwagi i względem mnie. Niewolnica Nora zawsze wiedzieć będzie, gdzie i kiedy mnie znajdziesz samą. A mąż mój jest... zajęty... dobrotliwy...
Hermipos (czule). O tem marzyłem. (całuje ją w rękę — wchodzi Kalias).
Kalias. A co! I on jej dziękuje, i jemu już coś wyświadczyła. (całuje Elpinikę). Zawsze i dla wszystkich miłosierna.
Elpinika. Hermipos...
Kalias. Nie pytam, bo lubisz dobrze czynić w tajemnicy nawet przede mną. Jak się masz, Hermiposie — zdrów! Na Parnasie świeże powietrze! (rozbiera się). Bodaj wyzdychali!
Hermipos. Jest to prawdziwe zrządzenie boskie, żeś przybył w porę...
Kalias. A w porę, bo zrabowawszy fabrykę, prawie wszyscy uciekli i zostawili mi na piasku ślady swoich łap, ażebym wiedział w jakim kierunku ich gonić.
Elpinika. Eh, Perykles chce na dzisiejszem zgromadzeniu narodu uzyskać obywatelstwo dla synów Aspazyi — otóż potrzeba koniecznie, ażebyś tego nie dopuścił...
Kalias. Jak to ja mogę nie dopuścić, kiedy moja jedna głowa liczy się przy głosowaniu tylko za jedną głowę!
Hermipos. Ale wystąpienie tak poważnego męża oddziałałoby na innych.
Kalias. Ja nie zapomniałem, jak ten poważny mąż oddziałał na innych w sprawie Partenonu. Drugi raz błaźnić się nie myślę dla interesu, który mnie ani grzeje, ani ziębi. Niech Perykles napłodzi całą oborę nieprawych dzieci i porobi je archontami — stękać nie będę. Mam swoje kłopoty, które z karku zwalić muszę. Fabryka stanęła...
Elpinika. Ależ Kaliasie, wielu obywateli zależnych od ciebie materyalnie oparłoby się żądaniu Peryklesa, gdybyś poszedł na obrady i objawił swoje zdanie.
Kalias (do Hermiposa). A więc idź i oświadcz publicznie, że kto głosować będzie za przyznaniem obywatelstwa synom Peryklesa, temu Kalias nie pożyczy pieniędzy, nie otworzy kredytu, wypowie dług, dokuczy — jak tam Elpinika postanowi.
Elpinika (całując go). Zawsze poczciwy. Ale czemu kochany małżonek nie pójdzie sam?
Kalias. Nie mogę, duszko, nie mam czasu. Te gałgany narażą mnie na nieobliczone straty, jeżeli dziś jeszcze innych robotników nie znajdę. Wkrótce muszę odstawić dziesięć tysięcy łuków i włóczni do Sparty.
Elpinika. Sparta zapotrzebowała tyle nowej broni? To mnie cieszy. Niepodobna uchybić terminu. Winnych ukarałeś?
Kalias. Jak radziłaś: nasi niewolnicy, niezadowoleni z administratora fabryki, dostaną od niego przez trzy dni po pięćdziesiąt prętów moczonych w słonej wodzie; wyzwoleńców i wolnych, którzy uciekli, zaskarżę przed sądem i zmuszę do odrobienia wyrządzonych szkód. Co to za zuchwałe łajdactwo! Wyobraźcie sobie, tuż przy bramie miasta zastępuje mi drogę jeden z nich, oznajmiając, że towarzysze jego wrócą do roboty, jeśli im podwyższę płacę dzienną o czwartą część, gdyż skutkiem nieurodzaju chleb zdrożał. Nie mogłem wytrzymać i tak kułakiem zamknąłem mu gębę, że aż się na ziemi wyciągnął.
Elpinika. To się nie podoba w kołach arystokratycznych, zwłaszcza że pobity cię pozwie.
Kalias. Więc co najwyżej potrąci sobie wartość straconej posoki z kary, na jaką będzie skazany za zniszczenie w fabryce i porzucenie roboty. A będą skazani wszyscy! Całą tę sprawę powierzę Protagorasowi, którego spotkałem na ulicy i który tu przyjdzie. On ich kiszki dla mnie wyprocesuje, gdy zechce; zechce zaś, gdy mu dobrze zapłacę, żeby chamów ukorzyć i innym dać przestrogę. Wytrawny to gębacz i w takich wypadkach nieoceniony. Zabaw go, kobietko moja, jeśli mnie wyprzedzi, bo muszę koniecznie zaraz pomówić z dostawcą robotników, ażeby mi natychmiast innych najął. Do widzenia, Hermiposie, pogróź ode mnie gołym obywatelom. (wychodzi).
Elpinika (zamyślona). Protagoras przyjdzie... Gdyby tego sofistę można pozyskać.. kupić... Byłby on w rękach naszych strasznym... Hermiposie mój, spiesz na zgromadzenie narodowe i rozpuść w niem, ale po cichu, groźbę Kaliasa. Trzeźwego, czy pijanego ściągnij mi Ksantypa, syna Peryklesa z pierwszej żony, Tucydydesa również się spodziewam (z uśmiechem) no, i ciebie naturalnie. Kalias zapewne dziś jeszcze wyjedzie do fabryki na dni kilka.
Hermipos. Nie spóźnię się.
Elpinika. Ale, ale — jeśli cię wiążą jakie stosunki z Polygnotem, to je zerwij. Nie wart ciebie.
Hermipos. Przypuszczałem (wychodzi).
Kapros. Traks jest.
Elpinika. Zawołaj go. (Kapros wychodzi).
Elpinika. Mówiłeś do Kaprosa, że chcesz nam być użyteczny.
Traks. Patrzyłem tylko przez szpary, ale widziałem dużo, nosiłem pisma zaklejone, ale wywąchiwałem, co w nich było.
Elpinika. Czy przez ciebie Perykles pisywał listy do Plejstonaksa, króla spartańskiego, kiedy ten szedł z wojskiem pod Koroneję?
Traks. I do Kleandridasa, jego doradcy.
Elpinika. Były w nich pieniądze?
Traks. Gdzież by mnie, marnemu niewolnikowi, zaufano tak wielkie sumy! Ktoś inny je zawiózł.
Elpinika. Kto?
Traks. Nie wiem.
Elpinika. Od króla perskiego nie przybywali do Aspazyi posłańcy z darami?
Traks. Nie.
Elpinika. Przypomnij sobie — tego mi bardzo potrzeba.
Traks. Jeśli bardzo potrzeba... przypomnę sobie.
Elpinika. Czy Aspazya prowadzi życie rozpustne i wciąga w nie swoje przyjaciółki?
Traks. Zapewne.
Elpinika. Czy widziałeś, jak zrywała oliwki z drzew poświęconych Atenie?
Traks. Nie pamiętam.
Elpinika. Wyśmiewała bogów?
Traks. Zdaje mi się.
Elpinika. To znaczy, że albo nic nie wiesz, albo taisz. Co zeznać możesz?
Traks. Gdzie?
Elpinika. Przed sądem.
Traks. Ciężka robota. Tam niewolników, powołanych do świadczenia, torturują.
Elpinika. Jeśli powiesz to, czego zażądam, wynagrodzę cię sowicie i ułatwię ci ucieczkę od Peryklesa do Azyi, na okręcie mego męża. (daje mu sakiewkę z pieniędzmi). Dwie drachmy na zadatek.
Traks. Dziękuję. A ile jeszcze dostanę za posłańców perskich, za oliwki święte, za miłostki Peryklesa i Aspazyi, za popękaną przy badaniu sądowem skórę?
Elpinika. Pięć min.
Traks. Za mało.
Elpinika. Nie targuj się, gdy zasłużysz, podwoję.
Traks. A zadatek w tę łaskę się wliczy?
Elpinika. No, nie, ale już bądź zadowolony.
Traks. Ja za to bezinteresownie zdradzę pani ważną tajemnicę. Diotima, przyjaciółka Aspazyi, która dziś umarła, namówiła swoich kochanków, ażeby owe koty...
Elpinika. Bałwan jesteś! O tem już świerszcze cierkać przestały (słychać śpiew za sceną). Skryj się i zniknij niedostrzeżony. Na prawo! (Traks wybiega — wpada Ksantypos).
Ksantypos (lekko pijany — śpiewając).
Mój papa trzyma kopę żon,
Lecz mężem własnej nie jest on.
Ksantypos (siada). Alboż jestem demokratą i uciekam z pod Koronei, żebym miał być smutny? Mój papa, mądry szpak: również tam nie był i również sobie śpiewa. Ach, jak zaśpiewa, gdy przerobi swoje nieprawe płody na obywateli ateńskich! Dziś odbywa się to opieczętowywanie moich przyrodnich braciszków szlachectwem, dziś przypada któraś tam rocznica rzezi demokratycznego bydła na polach Koronei, dziś moją matkę, kobietę niezmordowaną w zawodzie małżeńskim, wydałem po raz trzeci za mąż — tyle uroczystości musiałem przecie uczcić ofiarą z wina, a uczciłbym jeszcze inne, ale mi zbrakło pieniędzy. Dobrze też uczynił Hermipos, że mnie wezwał do ciebie, o najbogatsza, choć nie wiem po co.
Elpinika. Po to, ażebyś przestał święcić rozmaite uroczystości, kiedy tak doniosła sprawa powołuje cię do udziału w obradach narodowych.
Ksantypos. Protagoras uczył mnie: dusza jest nieważka i bezkształtna. Ja sobie wyrozumowałem: dusza — to para, a ponieważ wino daje parę, więc pić powinien każdy, kto chce mieć wielką duszę.
Elpinika. Wiesz, co zamierza Perykles; otóż pomyśl, jakie by to sprawiło wrażenie, gdybyś ty, jego syn, wystąpił przeciw ojcu, przeciw pokalaniu waszego starożytnego rodu...
Ksantypos. Mogę!
Elpinika. W tym stanie, przy powiększonej duszy?
Ksantypos. Nie szkodzi. Mogę nawet powiedzieć więcej: — co? — aha! — że usiłował zbałamucić mi żonę, bo jej dawał skrycie pieniądze, a mnie odmawiał; dalej co? — a! — że chciał zamienić swoją zużytą Aspazyę na moją świeżą Tisandrę; jeszcze co? — że zawiedziony na tej rachubie, rzucił się z rozpaczy w objęcia — Protagorasa.
Elpinika. Więc idźże i ogłoś to wszystko publicznie.
Ksantypos (wstaje). Idę! (oddala się niepewnym krokiem). Oko w oko! (zatrzymuje się). Ten Perykles... mój ojciec... budzi we mnie zawsze jakąś... nieprzyjemność. To nie winiarz Hekaton, dzielny chłopiec, przed tym mogę się z wszystkiego wygadać. On także lubi moją Tisandrę. Ale papa Perykles, jak spojrzy na mnie... Zawsze wolałbym moje żale napisać, żeby kto inny mu je odczytał.
Elpinika. To siadaj i pisz.
Ksantypos. Na sucho? Ja tak nie umiem. I w żołądku powinno być mokro i w kałamarzu.
Elpinika. Nora! (niewolnica ukazuje się). Kubek wina.
Ksantypos. Odrazu dzbanek. (po odejściu Nory). Co za szkaradna niewolnica! Chyba Kaliasowi nie usługuje, bo tylko kobieta może znieść przy sobie taką poczwarę. Gdzież Egina, pulchna Egina, którą Polygnotos oszczypywał?
Elpinika (surowo). To jest dom Kaliasa, ale nie szynk Hekatona.
Ksantypos. Przepraszam cię, o najbogatsza, przepraszam. Gdyby poczciwy Hekaton miał jeszcze dla gości Eginę! (Nora wnosi kubek wina, które Ksantypos wypija — do Nory). Nalej drugi.
Elpinika (na którą Nora spoglądała pytająco). Przynieś! (do Ksantypa po wyjściu Nory). Pisz.
Ksantypos (siada przy stoliku, bierze kawałek papyrusu i macza trzcinkę w tuszu). Czem ja miałem ozdobić ten marny skrawek papyrusowy? (wstaje). E, wolę rozprawić się z Peryklesem oko w oko... (Nora podaje mu kubek, który on również wychyla duszkiem). Nalej trzeci.
Elpinika (do Nory). Odejdź.
Ksantypos. Zaczekaj. (Nora wychodzi). Czemu nie dajesz trzeciego? Bardzo dobre — nie skrzywiłem się przecie... Zabrakło? Dziękuję i za tyle. U Hekatona sobie dossę. Ale mama Elpinika na dzbanuszek pożyczy... Moja złota, moja...
Elpinika. Mój pijany, zakończmy na dziś tę rozmowę.
Ksantypos. Ja pijany? Co ci stłukłem? Jak mi się podoba, mogę być trzeźwiejszy, niż studnia.
Elpinika. Ach, Ksantypie, gdybyś ty zdołał choć na krótką chwilę zrozumieć, ile dobrego pozbawiasz siebie i kraj cały!
Ksantypos. Zrozumiem. Kraj cały? Mów naprzód o kraju całym.
Elpinika. Peryklesa trzeba koniecznie usunąć od wpływu, a usunąć go można tylko przez ujawnienie wszystkich jego występków.
Ksantypos. Tak!
Elpinika. Oskarżenie zaś ojca przez własnego syna.
Ksantypos. Oko w oko? Nie! Wolę napisać...
Elpinika. Pisz-że raz, a za tę kartkę Perykles odda ci swój majątek.
Ksantypos. Majątek! Niechże cię Zeus uwiedzie! Hekatonie, dzielny chłopcze! A ja głupi nic nie wiedziałem, że w kilku palcach prawej ręki mam ukryte skarby. Pójdź tu szanowny obrzynku papyrusowy, pokryj się mojemi srebrnemi słowami! (siada i pisze). Obładowana skarbami ręka nie może się ruszyć... Bałamucił Tisandrę... Biedna moja żoneczka... Dawał mi za nią Aspazyę... Ukształcona? Ba, lepsza taka, której jeszcze nikt nie uczył. Ha, ha, ha! (zwróciwszy się do Elpiniki). Prawda? (pisze dalej). Protagoras... Ten by sobie nie pozwolił... Co tam! Uwierzą... Koniec. (do Elpiniki). Oto masz...
Elpinika. Za pozwoleniem... Na co umarł twój brat młodszy, Paralus?
Ksantypos. Na chorobę.
Elpinika. Czy Perykles nie pomógł mu do zejścia ze świata?...
Ksantypos. Niewątpliwie. Przysyłał mu wina, ciasta...
Elpinika. Prawdopodobnie zatrute...
Ksantypos. Naturalnie.
Elpinika. Dołącz to podejrzenie i podpisz się.
Ksantypos (pisze). Wina zbyt gorzkie, ciasta zbyt słodkie... (ustaje). Oto masz, Elpiniko, skargę serca mojego, którą złóż przed tronem najwyższego boga.
Elpinika (przeczytawszy papyrus). Doskonale. Ani przypuszczałam...
Ksantypos. Mamuniu najukochańsza...
Elpinika. Proszę cię, tak mnie nie nazywaj...
Ksantypos. Diaczego? Moją matkę wydałem za mąż, twój Hiponikos jeczcze mały a ja jestem już duży. Słusznie mamunia zauważyłaś, że ta kartka — to cały majątek mojego ojca. Zatrzymaj ją i zalicz mi tylko drobną cząstkę...
Elpinika. Ile ci potrzeba?
Ksantypos. Hekatonowi coś jestem winien... spadek po Peryklesie muszę z przyjaciółmi okropić... Niewiele — sto drachm.
Elpinika. Za każdy wyraz jedną (rachuje napisane przez Ksantypa słowa) osiemdziesiąt trzy... (wyjmuje ze stolika pieniądze i kładzie mu na rękę).
Ksantypos (uradowany). Każdy wyraz drachma! Ośmdziesiąt trzy! (wchodzi Protagoras).
Elpinika (do siebie). W takiej chwili... a!
Ksantypos. Protagoras, mój szanowny nauczyciel.
Protagoras. Niewolnik wskazał mi, że tu znajdę Kaliasa.
Elpinika. Spocznij obywatelu, mąż mój zaraz nadejdzie.
Ksantyp. Usiądź, mistrzu, bo krzesło miękie. Zaraz przeliczę, to pofilozofujemy.
Elpinika (do Ksantypa). Zdaje mi się, że przyjaciel zbyt długo na ciebie czeka.
Ksantyp. Hekaton, dzielny chłopiec, ucieszę go! (do Protagorasa). Znowu jestem pan! Dzięki tej zacnej matronie, którą bóg za to w późnym wieku obdarzył synem, będę miał z czego żyć.
Protagoras. A raczej — pić. (Elpinika tłumi gniew).
Ksantypos. Słońce robi to samo, tylko ono głupie pije z winnych jagód rosę, a ja — sok. Ha, ha, ha! Hekaton dzielny chłopiec. Żegnam, żegnam...
Mój papa trzyma kopę żon,
Lecz mężem własnej nie jest on.
(wychodzi śpiewając)
Elpinika. Przyznaj Protagorasie, że wspaniałomyślnie nienawidzę Peryklesa, wspierając jego syna.
Protagoras. Sprawiedliwi umieją to cenić.
Elpinika. Jeśli jesteś sprawiedliwy, to przyznaj również, że niepotrzebnie trzymałeś się dotąd zdala od naszego świata, do którego należysz z rodu, z upodobań i przekonań.
Protagoras. O, tak.
Elpinika. Powtarzam: i z przekonań, gdyż pomimo ścisłych związków z demokratami, o ile słyszałam, nie schlebiałeś ich swawoli a chwaliłeś zasługi i roztropną politykę arystokracyi.
Protagoras. Nieprzerwanie.
Elpinika. Mówiono mi, że gdy walczono pod Tanagrą, byłeś po naszej stronie.
Protagoras. Byłem wówczas w Atenach.
Elpinika. Ale życzyłeś zwycięstwa nam i Spartanom. Domyślam się, że klęska demokratów pod Koroneą napełniła cię tajemną radością, a niecny odwrót przekupionego Plejstonaksa — smutkiem. Śmiało Protagorasie, zgarnij ze swej arystokratycznej duszy jej demokratyczny nalot, przełam fałszywy wstyd i powiedz: tak.
Protagoras. Tak.
Elpinika. O, tętni w tobie szlachetna krew przodków.
Protagoras. Czerwona!
Elpinika. Skoro przypadkowo a szybko porozumieliśmy się, sądzę, że nie odmówisz nam swojej pomocy. Gdy brat mój Cymon, nikczemnie wysłany do Egiptu, umarł, a jak ja wierzę, został zgładzony, partya arystokratyczna w Atenach nie ma przewodnika, któryby zrównoważył i pokonał Peryklesa. Tucydydes posiada tylko dumę, Kalias tylko bogactwa i wstręt do życia politycznego, reszta — to drób, dobry do robienia wielkiej wrzawy. Ty, Protagorasie, jesteś najznakomitszym prawnikiem, świetnym mówcą...
Protagoras. Jestem.
Elpinika. Sądzę więc, że nasze stronnictwo poszłoby za tobą do walki.
Protagoras. I ja tak mniemam, a przytem widzę, że trzeba naiwnym nie przeszkadzać, a sami się ośmieszą.
Elpinika. Jakiej według ciebie nałeżałoby w tej walce użyć taktyki?
Protagoras. Chcesz obywatelko zasięgnąć ode mnie rady dla siebie?
Elpinika. Tak.
Protagoras. Według mnie nie powinnaś wcale mieszać się do polityki i poprzestać na poezyi... Hermiposa ..
Elpinika. Zdumiewa mnie nagła niegrzeczność, do której zapewne nawykłeś w obcowaniu z Aspazyą.
Protagoras. Słuchałem, obywatelko, cierpliwie twoich uwag o mojej krwi i przeznaczeniu, dałem ci radę, której ode mnie żądałaś; jeśli więc jeszcze jestem dla ciebie niedość grzeczny, to widać, że nawykłaś do zbyt wielkich wymagań w obcowaniu — z Polygnotosem.
Elpinika. Protagorasie!... w moim domu są drzwi przez które można wyjść, ale i być wyrzuconym!
Protagoras. Lub też kryjomo wpuszczonym — wiem o tem, ale korzystać nie będę. (wchodzi Kalias).
Kalias (do Protagorasa). Jesteś... dobrze... Sprawa więc tak się ma...
Elpinika. Pomodlę się za złych ludzi.
Kalias. Nie zawstydzaj bogów swoją dobrocią. (Elpinika odchodzi do ołtarza w auli). Usiądź tedy i słuchaj. Pięciuset robotników w fabryce broni zbuntowało mi się przeciwko administratorowi.
Protagoras. To już musiał im dokuczyć — chyba wyrywał paznokcie.
Kalias. Nie, podobno trochę ich głodził, no, i — jak zwykle — z kobiet korzystał.
Protagoras. Odpraw go.
Kalias. Nie chciałbym. Od czasu, jak ma to zajęcie, nie pożycza, nie hula...
Protagoras. Cóż ciebie obchodzą jego hulanki i długi?
Kalias. Niech to dalej w świat nie poleci — ale młodym będąc, zadużyłem się jego matce...
Protagoras. A on jest żywym rewersem — rozumiem.
Kalias. Niewolników uśmierzyłem sam; pracowali wszakże z nimi także wyzwoleni i trochę wolnego śmiecia. Ci zawiesili robotę, połamali kilka warsztatów, uzbroili się w składzie i odeszli, a dziś przysłali mi pełnomocnika z żądaniem podwyżki płacy i usunięcia administratora. Temu posłowi nadwyrężyłem obywatelską szczękę, za co sąd każe go wynagrodzić — i rzecz skończona; ale bezrobocie, jeśli długo potrwa, oprócz zrządzonych szkód, nie pozwoli mi przygotować obstalunku na termin, zastrzeżony w umowie pod karą dwudziestu talentów. Jak temu zapobiedz?
Protagoras. Podwyższyć płacę robotnikom.
Kalias. Tę radę już oni mi dali — od ciebie spodziewam się innej, rozsądniejszej.
Protagoras. To jest takiej, któraby wskazała ci sposób odzyskania strat, zmuszenia robotników do pracy po dawnej cenie i nauczenia ich posłuszeństwa rozkazom administratora, uprowadzającego im żony i córki?
Kalias. Mniej więcej.
Protagoras. Oblicz hojnie wartość zniszczonych warsztatów i skradzionej broni, postaw świadków, którzy zeznają, że zbuntowani chcieli wymordować cały zarząd fabryki w celach rabunku, podaj skargę i przekup sędziów. Wtedy robotnicy zmiękną...
Kalias. Załatw mi to prędko i pomyślnie — dostaniesz dziesięć min.
Protagoras. Gdybyś mnie zapytał, jak człowieka zarżnąć, mógłbym ci powiedzieć, że trzeba wziąć ostry nóż, napaść w nocy, po zabójstwie umyć ręce i wyprać odzież, chociażbym sam tego nie uczynił. Podobnie i w tym wypadku, objaśnię cię tylko, jak zarżnąć biednych ludzi w sądzie, ale ja tego w twojem imieniu się nie podejmę. Na wszelkie paskudztwa prawne dam ci przepisy, ale ich nie wykonam. I ty przecie umiałbyś wędzić niemowlęta, a wcale tem się nie trudnisz.
Kalias. Ho, ho, zmieniłeś się, braciszku, jak młody jelonek — masz piękne, rozłożyste rogi.
Protagoras. To ozdoba żonatych, do których jeszcze nie należę.
Kalias. Zapomniałeś jednak, że przed kilku laty prowadziłeś mi proces przeciwko górnikom w kopalni, po którym oni musieli pracować przez dwanaście dni o wiązce czosnku i kromce chleba na dobę.
Protagoras. Badałem życie, chciałem więc przekonać się, w jak głębokiej nędzy ludu wytryskują źródła dochodów Kaliasa.
Kalias. Dobrze. Jestem już tak bogaty, że mogę się zastanowić nad tem, czy moje dochody nie płyną z krzywdy ludzkiej. Dotychczas sofiści nazywali mnie ojcem biednych a moją fortunę matką, która swe robotnicze dzieci karmi wielotysięczną piersią. Ty zaś twierdzisz...
Protagoras. Również, że jesteś ojcem biednych, bo ich tworzysz.
Kalias. Zatem, według ciebie, powinienem robotników nie karać, płacę im podwyższyć — i cóż dalej?
Protagoras. Za wesoło ci na świecie, Kaliasie, ażebym miał cię bawić wyliczaniem obowiązków, których spełnić nie myślisz.
Kalias. Szczerze pragnę znać moją powinność, bo — jak rzekłem — jestem już na to dość bogaty i mogę sobie pozwolić rachunku sumienia.
Protagoras. Ile cię kosztuje w fabryce jeden łuk?
Kalias. Około piętnastu drachm.
Protagoras. A ile za niego bierzesz?
Kalias. Dwadzieścia.
Protagoras. Jakie masz prawo do tych pięciu drachm różnicy?
Kalias. Prawo kapitału do procentów z zysków.
Protagoras. Skąd wziąłeś ten kapitał?
Kalias. To historya długa...
Protagoras. Ja ci ją opowiem krótko. Twój pradziad, wykradłszy tajemnicę Solonowi, zamierzającemu ogłosić ogólną amnestyę dla dłużników, wyzyskał ją na własną korzyść; twój dziad skupił tanio posiadłości wygnanego Pizystrata; twój ojciec przywłaszczył sobie pieniądze, powierzone mu przez uprowadzonego do Persyi Eretrejczyka; ty wyśledziłeś i zabrałeś skarby, które Persowie zakopali — oto są dzieje twojego majątku, na który składało się oszustwo, grabież lub szczęśliwy przypadek. Nie sądź, ażebym w jego rozwoju widział jakąś szczególną wyjątkowość — tą samą drogą szły do bogactw wszystkie inne rody ateńskie. Pomyśl teraz, czy kapitał, w ten sposób zebrany, ma moralne prawo do dalszego powiększenia się ofiarami cudzej pracy?
Kalias (żartobliwie). Nie martw się, mój syn już nie będzie potrzebował ani zdradzać Solona, ani okpiwać Eretrejczyka.
Protagoras. Twój syn zrobi to samo, co ty: odziedziczy skarby po tobie, jak ty po Persach. Spadek jest także znalezieniem.
Kalias (j. w.). W starej głowie przywrócić porządek trudno; majątku więc nie rozdam, ale żeby cię nie puścić bez wynagrodzenia za taką piękną sofistykę, na twoją cześć daruję robotnikom szkody i podwyższę płacę — do czasu ukończenia obstalunku dla Sparty.
Protagoras. Na cóż to Sparta zamówiła tyle broni?
Kalias. Nie wiem — nie pytałem nawet Tucydydesa.
Protagoras. On był pośrednikiem?
Kalias. Zwykle on załatwia jej interesy w Atenach.
Protagoras. Tak... Pożegnam cię już Kaliasie...
Kalias. Zostań u mnie na obiedzie.
Protagoras. Nie mogę, dziś jeszcze wyjeżdżam do Turiów...
Kalias. Po co?
Protagoras. Perykles polecił mi napisać dla tego miasta ustawę.
Kalias. No, już tam nie założę fabryki. Ej ostrożnie z tym Peryklesem, bo on sobie tron ustawi i posadzi na nim obok siebie Aspazyę (podczas tych słów zbliża się Elpinika).
Protagoras. Alboż by to była nie piękna para królewska! (wychodzi).
Kalias (śmiejąc się). Słyszysz, kochana Elpiniko: ty, godna korony, panujesz tylko nad Kaliasem, a rozpustna Aspazya niedługo panować będzie nad Atenami.
Elpinika. Ona już niemi rządzi. Tobie się zdaje, Kaliasie, żeś obywatel potężny, że ci nikt nie wyrównywa w bogactwie, że mógłbyś o własnej sile wystawić liczną armię i flotę, zawojować Grecyę, a ty jesteś bezwładnym poddanym hetery, która gdy zechce, każe ci być u siebie kucharzem.
Kalias. Elpiniko, żartujesz... (wchodzi Tucydydes).
Tucydydes. Synom Peryklesa przyznano prawa obywatelskie.
Elpinika. Niech od dziś szlachectwo ateńskie będzie hańbą dla każdego uczciwego człowieka!
Kalias. To przecie jeszcze nie koniec świata.
Elpinika. Na cóż czekasz? Czy na to, żeby twoją skórę Perykles przeznaczył na sandały dla swoich bękartów?
Tucydydes. Trzeba działać energicznie, bo on dziś posiada nieograniczoną miłość ludu. W tej chwili rozwija na mównicy plan zbudowania w porcie wielkiego magazynu, który corocznie ma być napełniany zbożem egipskiem, rozdzielanem bezpłatnie między uboższych obywateli w latach nieurodzaju. Naturalnie, z zapałem przyjmują ten wniosek głodni prawodawcy, którzy zbierają się tłumnie na zgromadzenia narodowe od czasu, jak za każdy w niem udział dostają po obolu i mogą sobie kupić cebuli. Co tam za wściekły wybuch dzikich namiętności!
Elpinika. Mamy ginąć w tym wybuchu?
Tucydydes. Perykles przeprowadzi wszystko, co zamierzy; bez pomocy zewnętrznej nie pokonamy go. Znowu musimy uciec się do Spartan, z którymi zawiązałem rokowania. Pora dogodna, bo Perykles zamierza pociągnąć Ateny do zbrojnej pomocy Miletowi przeciwko wyspie Samos.
Kalias. Ot widzicie, powinienem zaraz pojechać do fabryki i dopilnować, ażeby obstalowaną przez Spartę broń wyrobiono na termin. Bądźcie zdrowi... (odchodząc). Kto wymyślił tę politykę!...
Tucydydes. Pod Koroneą przekonaliśmy się, że rozbić w perzynę cebulowych obywateli dla nas nie trudno. Przekupny Plejstonaks ze Sparty wygnany, a jego następca nie ma lepkich rąk. O ile więc losy nasze ważyć się będą na polu bitwy — zwycięstwo pewne. Ale samo ono nie da nam przewagi stałej. Przecie pod Koroneą z zastępów demokratycznych została tylko miazga — i na tej miazdze Perykles nie przestał rosnąć. Jest to wypadek dziwny, dotąd dziejom nieznany, że naród najoświeceńszy, wrażliwy na najdrobniejsze ograniczenia swych praw, wypędzający podejrzliwie swych dobroczyńców i bohaterów, ażeby nadmiernemi zasługami nie naruszyli równości republikańskiej — ten naród ulega karnie woli prywatnego człowieka, który nie zajmuje żadnego urzędu, którego jedyną godnością państwową jest obywatelstwo ateńskie, a jedyną władzą — wymowa. Skutkiem tego my nie możemy nawet przeciwko niemu powstać, pozbawić go władzy, wyprzeć ze stanowiska — możemy go chyba tylko zabić.
Elpinika. Jeśli takiej ofiary ojczyzna domaga się...
Tucydydes. Zbyt ściśle zrozumiałaś moje słowa — mam na myśli zabicie go moralne. Dopiero gdyby to nie poskutkowało... Wszakże bogowie dla celów wyższych uwalniają ludzi od obowiązku szanowania cudzego życia.
Elpinika. Oddawna już zbieram dowody występków Peryklesa. Między innymi posiadam piśmienne oświadczenie syna Ksantyposa, obwiniające ojca o otrucie brata; nadto niewolnik...
Tucydydes. Nie, Elpiniko, to są środki dobre wtedy, kiedy trzeba dobić zranionego. Ale Perykles stoi dotąd nie zraniony głęboko, zaledwie draśnięty... We wszelkich zaś walkach ludzkich najpewniejszy, zawsze śmiertelny jest ten cios, który trafia w serce. Peryklesa należy ugodzić w serce.
Elpinika. Jak?
Tucydydes. Muszą zginąć ci, których on kocha. Kocha zaś Fidyasza i Anaksagorasa, a nadewszystko aż do czci religijnej, aż do bałwochwalstwa kocha Aspazyę, która jest rzeczywiście uroczą i rozumną. Bez niej on już istnieć by nie umiał.
Elpinika. Czy jej nie przeceniasz?
Tucydydes. Nie, Elpiniko, to Atena piekieł, to zły duch, obdarzony geniuszem i najrozkoszniejszymi powabami ciała. Ona poważnych filozofów uczy mądrości, a starców czaruje. Najsurowszy mężczyzna nie tknąłby jej puchem łabędzim, gdyby miał nadzieję, że ona go dotknie ustami.
Elpinika. Na nieszczęście obcałowała już połowę mężczyzn w Atenach, a teraz uszczęśliwia króla perskiego.
Tucydydes. Wątpię, ale to podejrzenie może być dla nas bardzo przydatnem.
Elpinika. Czy jednak zaślepiony lud uwierzy najoczywistszym dowodom?
Tucydydes. Ty ludu nie znasz, Elpiniko. To jest zwykły koń, który spokojnie dźwiga i ciągnie największe ciężary, ale połechtany przez kogoś w drażliwe miejsce wierzgnie i zabije swego pana, chociaż ten go karmił i nie bił. A takiem drażliwem miejscem jest u ludu religia, którą Perykles i Aspazya ze swem otoczeniem sponiewierali dostatecznie. Główny błąd naszej dotychczasowej taktyki tkwił w przeciwstawianiu arystokratów demokratom, bogatych — biednym, polityki — polityce, kiedy powinniśmy byli przeciwstawiać bogów — złym ludziom, religię — bezbożności. Tym tylko sposobem uwolnimy Ateny od tyranii hersztów motłochu i przywrócimy tron, na którym zasiądzie...
Hermipos (wpada zadyszany). Tucydydesie jesteś skazany na wygnanie z Aten.
Tucydydes. Za co?
Hermipos. Za tajemne porozumiewanie się ze Spartą.
Tucydydes. Kto mnie oskarżył?
Hermipos. Protagoras.
Tucydydes. A on skąd wiedział?
Elpinika. I znowu cała budowa nasza w gruzach.
Tucydydes. Ja wrócę, ale przysięgam, że nie z pokłonem.