Cudzoziemczyzna/Akt II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cudzoziemczyzna |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
Radost, Astolf, Ekonom, Jakub.
Mon cher, patrz, dobrze chustka? guz dobrze ściśnięty? Po angielsku?
Źle.
(zaglądając Astolfowi pod szyję).
Jakże?
A frak, patrz, co? wcięty?
Najpiękniej.
Bądź Wasze zdrów.
A! prawda, hé! ami!
Widziałem kilka koni dotąd z ogonami.
Goddam! co to znaczy, he?
Ależ muchy w lecie.
A w Anglii much niema?
N’est-ce pas? co on plecie!
Uciąć... A! i twój deresz jeszcze ogon nosi.
Staruszek, niech pan...
Uciąć! nikt się nie wyprosi.
Jutro Waszeć bez wąsów, deresz bez ogona;
Bardzo proszę...
Radost, Astolf.
Przesądy, rzecz niezwyciężona!
Nic nowego nie można do kraju wprowadzić,
Trzeba się wprzódy zawsze, aż do znoju wadzić...
Dobrze, żem sobie wspomniał, trzeba go wybadać
Czemu dziś Zdzisławowi nie chciał odpowiadać.
Czy był, czy nie był w Rzymie, muszę dojść koniecznie.
(usłyszawszy; na stronie z nieukontentowaniem).
Znowu Rzym! Lecz z nim mogę rozmawiać bezpiecznie.
(siadając tyłem trochę do Astolfa przy przeciwnej stronie sceny; do siebie).
Od czegoż zacząć?... hm, hm..
Ślepo we mnie wierzy.
Od zręcznego pytania odkrycie zależy.
W Rzymie długo bawiłeś?
Bawiłem rok cały.
(odwracając się nagle na stronie).
Był. Rok nie dzień, skryć trudno...
W zimie są upały?
W zimie? nie, niema.
(odwracając się, na stronie).
Nie był. Wszak tam ciepłe kraje.
Chce mnie badać, niedobrze; posądzać się zdaje.
Papieża, czy widziałeś?
Widziałem i nieraz.
(odwracając się.)
Był. Bo gdzieżby go widział. Dojdźże końca teraz?
Ach mon cher Monsieur, wielką sprawiłeś mi radość;
Lubię jego ciekawość, uczynię jej zadość,
Będę mu opisywał te powabne kraje.
Z Włoch! z Włoch teraz brać będziem mody i zwyczaje,
Tamto nam w każdym względzie nie braknie na wzorze,
A któż lepiej nad niego naśladować może?
Tak, naśladować umiem, niema i gadania,
Lecz słyszałeś jak silnie ojczyzna się wzbrania.
Bo w tém błądzisz przy całym swym wielkim rozumie:
Te polskie ekonomy, żaden nic nie umie,
Wypędź wszystkich; Anglików, Francuzów dostanie,
Którzy choć nie polepszyć, odmienić są w stanie.
Nareszcie i to miło, gdy z czasem usłyszę,
Że swój wojaż do Polski, mój ekonom pisze,
Gdzie kraj znajdzie przestrogi w barbarzyństwa względzie,
A le Baron polonais co trzy kartki będzie.
Mam jednego Anglika i ten wszystkiém rządzi,
Ale cóż? wśród Polakow, dla tego też błądzi.
No, ale ma już błądzić ten co będzie rządził,
To wolę przecie, żeby po angielsku błądził,
Niż po polsku.
A, i ja wolę, oczywiście!
Savez vous quoi? Daj krzyżyk temu żupaniście,
Weź natomiast Anglika, mego masztalerza.
Masztalerz ekonomem?
Cóż to tak uderza?
Idą na ochmistrzynie markietanki cudze,
Czemużby John polskiemu niemiał zrównać słudze?
Wszak i on cudzoziemiec.
Anglik, prawda i to.
Nieraz com brał za śmieszne, poklaskiem okryto,
A gdym pytał, mówiono: tak robią Anglicy.
Nawet croyez moi, mon cher, bo byłem w stolicy,
Gdyby który w but głowę, w czapkę włożył piętę,
To ubranie z oklaskiem byłoby przyjęte;
Ergo, swego własnego gdy nie mamy zdania,
Trzeba ślepo brać cudze i to bez pytania.
Charmant! n’est-ce pas! A goddam! ja się tutaj bawię!
Wybacz, że cię samego na chwilę zostawię,
Muszę... Otóż i Zosia, godnie mnie zastąpi.
Zofia, Astolf.
Przecież znalazłem chwilę, której los tak skąpi,
Mogę...
(zwracając się ku drzwiom).
Zaraz...
Momencik.
Julią...
Dwa słowa.
Nie, nie.
Wszakże to nasza ostatnia rozmowa.
(po krótkiém milczeniu);
Chcę Zofią pożegnać.
Dzisiaj zaraz jadę.
Zdziaław został szczęśliwszym... przeszkód mu nie kładę.
Zdzisław?
Ach gdyby uczuć bez granic, bez miary,
Którym nie podlegając nie można dać wiary,
Uczuć, które nasz umysł w ostateczność wiodą,
Ręka twoja, Zofio, miała być nagrodą,
Któżby do niej nademnie mógł mieć więcej prawa?
Ale inne przyczyny wynoszą Zdzisława.
Przyczyny? i jakieżto?
Jego sposób życia.
On żyjąc śród cichego przed światem ukrycia,
W jednostajnym pokoju, wszystkiém cię otoczy,
Czego twe myśli pragną a szukają oczy.
Zmieniając twe mieszkanie, nie zmienisz zwyczaju,
Tak jak i tu, słowika słuchać będziesz w gaju,
Jak tu, czysty wód kryształ odbije twe wdzięki,
Jak tu, kwiat czekać będzie dotknięcia twej ręki.
Drogie wiejskie rozkosze!
Ja, nie jestem w stanie
Twoje, piękna Zofio, uiścić żądanie.
Nieszczęściem, pewien układ zawcześnie zrobiony
Przymusza mnie opuścić lube tobie strony.
Chciałażbyś wyjść ze swego, że tak powiem, świata?
Dobrowolną wygnanką zostać na trzy lata?
Nie widzieć swych przyjaciół i drogiej rodziny?
Ze mną samym dalekie przebiegać krainy,
I niczém niewstrzymana, nieznana nikomu,
Coraz pod nowém niebem szukać swego domu?
Lecz wiem, że kto w domowej wychowany ciszy,
Niechętnie żyje w miastach, z przykrością zgiełk słyszy;
Że zmienność mody w strojach, ledwie nie co doba,
Tym co do niej nie zwykli, rzadko się podoba;
I że wszystko co nowe, ludzie czy zwyczaje,
Lubiącym jednostajność ciężarem się staje
Pojmuję także bardzo, choć mieszkam w Warszawie,
Że można się zakochać w ziemiańskiej zabawie:
Dla rozrywki urządzać i hodować trzody,
Sprawiać pieczołowicie warzywne ogrody,
Wglądać w zbiór lnu, konopi, i płócien bielenie,
Patrzyć na wzrost cielątek i krowek dojenie,
Karmić rzadkie kokoszki o złocistym czubie...
(z niecierpliwością.)
Ktożto Panu powiedział, że ja tak wieś lubię?
Jakto? piękna Zofia tych zabaw nie lubi,
A Zdzisław jej wyborem wkrótce się pochlubi?
Cóż ci to za myśl każe szukać tam swobody,
Gdzie w uczuciach zapału, w chęciach niema zgody?
Zdzisław choć stanie w świecie obok swojej żony,
Czuć będzie, bo ma rozum, ile poniżony;
I bądź pewną, nie długo na scenie zabawi,
Osadzi cię za Dniestrem, lub samą zostawi.
Przytém nie myśl, Zofio, że jesteś nieznaną:
Ciebie i ciebie tylko wszędzie wychwalano,
Wszyscy cię pragną poznać i widzieć w Warszawie,
Poznają cię więc wkrótce, ale przy Zdzisławie.
Przebacz ten śmiech niewczesny;
Lecz wystawiam sobie
Jak ten dobry wieśniaczek wyda się przy tobie.
Lecz ja mu nie uwłaczam, nie czynią zniewagi;
Człowiek uczciwy, czytał dzieło Księdza Wagi,
Gospodarz pracowity, przystojny mężczyzna,
Ale trochę... prostaczek, każdy mi to przyzna.
Słucham pana Astolfa, wymowie się dziwię,
Lecz go dotąd zrozumieć nie mogę prawdziwie.
Nie chcesz zrozumieć, powiedz, i to męką moją,
Tyś nieczuła, mnie tylko czucia niepokoją;
Lecz jeśli chcesz szczerości a gardzisz wymową,
O najdroższa Zofio!... (klęka)
Ach! (wybiega).
Zofio! słowo!
(wstając.)
Cóżem za głupstwo zrobił!... kląkłem niepotrzebnie;
Dobrzem zaczął i mówił, a skończył haniebnie.
Z jaką wzgardą milczała! czy kocha Zdzisława?
Nie. Lecz mnie już posądza.. Przeklęta rozprawa!
Tak, niema co i wątpić, już wpadli na drogę,
Odkryją tajemnicę, zgubionym być mogę.
Zdzisław, Zdzisław to zdziałał... z układu mnie badał;
Lecz zkądże on... ha! Etienne może się wygadał.
Etienne! Etienne! Stefanie!
Ty gapiu, Stefanie!
Astolf, Etienne.
(za drzwiami).
Słucham, biegnę.
Już jestem... jestem... jestem... Panie.
Ty byłeś gdzieś trębaczem?
W kompanii drugiej
Pułku pierwszego strzelców, na pańskie usługi.
I dla tego, żeś trąbił za Renem dwie mile,
Kłamiesz, he?
Jak się uda.
Dowcipu nie tyle,
Bardzo proszę. Twoja to niewstrzymana mowa
Szkodzi mi tu najwięcej i zgubić gotowa.
Mnie tu na rękach noszą.
Tak jest, na kułakach,
Widać po sinym nosie i czerwonych znakach;
Lecz powiedz, nie lękaj się, wyznaj, czy w tej dobie
Gadałeś co z Zdzisławem, tak, w swoim sposobie?
I czegożbym się lękał, żem mu duby prawił,
Sam pan jego zdziwieniem byłbyś się ubawił.
Otóż słowo zagadki. Cóż mi trzyma ręce,
Że...
Słowo pańskie, słowo...
Że ci łba nie skręcę?
Jak pan chciałeś, zostałem wielce poważany,
Na sposób cudzoziemski przerabiam dworzany:
Wczoraj, jak się John ze mną do Marka zabierze,
Ostatnie polskie wąsy padły jak paździerze,
A z ferezyi szpencer takem mu wykroił,
Że się dzisiaj z radości, jak Bela upoił.
Tak, to sposób jedyny: prawdą wesprę baśnie.
Idź, proś pana Zdzisława.
Otóż i on właśnie.
Astolf, Zdzisław.
Zdzisławie, łatwo zgadnąć, więc nie chcę w to wchodzić,
Komu chciałeś bajeczką przyciąć i zaszkodzić;
Lecz powiem, żeś się bardzo omylił w tej mierze:
Ten, co miał na tém stracić, śmiał się w duszy szczerze.
Ale później o Włoszech, gdyś zaczął badanie,
Wkrótcem zamilkł... bom nie był odpowiedzieć w stanie.
I wiesz przyczynę?
Niewiem, lecz mi powiesz może.
Zacząwszy od a do zet odbyte podróże,
Ubóstwianie cudzego, polszczyzny nagana,
Przesada w mej osobie... wszystko rzecz udana.
Astolfie!
Gdy poznałem, że zła droga prosta,
Tak do serca Zofii, jak względów Radosta,
Po ich własnych śmiesznościach inną sobie ścielę.
Chcąc się córce podobać, na wzór jakich wiele,
Przesadną eleganta przyodziałem postać;
Ojca zaś śmieszność dzielę, chcąc mu miłym zostać.
I jakiż koniec temu?
Z panną się ożenię.
Czy tak?
Młoda i dobra, łatwo ją odmienię.
A ojciec?
Ten rad nierad musi się przeprosić;
Że go także nawrócę, mogę sobie wnosić,
Do czego drogę zwolna już teraz ugładzam,
Gdy każdą jego śmieszność do zbytku przesadzam.
Oszukujesz go jednak.
Zdzisławie! poprawa
Nie jest złém oszukaństwem.
Nie masz do niej prawa.
Chęć dobra.
Korzyść własna.
Obie w jednym rzędzie.
Czemuż mi to powierzasz?
Byś milczał w tym względzie.
Cóż ci ręczy?
Twój honor.
Honor, w fałsz wprowadzać.
Honor, szczere zwierzenie i ufność nie zdradzać.
Ostrzedz, powinność moja.
I w dobrym sposobie,
Bo spełniając ją niby, pamiętasz o sobie.
Chcesz bym ci pomógł?
Nie chcę, i nie jesteś w stanie.
Napraw, coś mi zaszkodził, zarzuć twe badanie,
I nie zwiększaj śmieszności, którą już ponoszę.
Nie, nie, szczerym być muszę.
Co za szczerość, proszę!
Lecz jestżeś zawsze takim? powiedz mi, Zdzisławie!
Zawsze lubisz otwartość w każdej swojej sprawie?
Nie myśl, że ja cię nie znam, żeś wszystkich w błąd rzucił:
Widziałem cię był w Wilnie, gdyś z Paryża wrócił
Oba więc bardzo prostą nie idziemy drogą;
Nie wchodzę, jakie twoje zamiary być mogą,
I względem oszukaństwa uwag ci nie robię.
Wydaj mnie, a oddalisz w tejże samej dobie;
A gdy sam tu zostaniesz, bez żadnej zawady,
Łatwiej twoje do skutku przywiedziesz układy.
Zrób tak, ale się spytaj wprzód samego siebie,
Ulegasz honorowi, czy własnej potrzebie.
O piekielnie! piekielnie! cierpię jak na męce.
Jestem jego wiernikiem. (po krótkiém myśleniu)
Ha! związał mi ręce
Mądrze!... Mogłem go odkryć, najłatwiej wysadzić,
Teraz muszę go bronić; (w złości)
bo nie mogę zdradzić!
Zdzisław, Julia.
Ach, Zdzisławie, słuchaj mnie! jakie mam domysły,
Słuchaj, od ich sprawdzenia twe losy zawisły.
Dzisiaj mi moja Zuzia zrobiła zwierzenie,
Że się Etienne Astolfa kocha w niej szalenie;
Gdy różne jego słowa powtórzyła ściśle,
Wiesz, jak teraz z pewnością o Astolfie myślę?
Na przykład?
Że jest oszust.
Julio!
Udaje,
Zwodzi nas, nigdzie nie był, a o wszystkiém baje;
Nawet, przypomnij sobie, dziś podczas śniadania,
Jak się mieszał, jak zamilkł na twoje pytania.
Co za myśl!
Jakto, wątpisz?
Wątpię.
I z przyczyny?
Bo... bo go znam.
Ty go znasz? wszak przed pół godziny...
(coraz bardziej się niecierpliwiąc).
I cóż z tego ale wiem.
Co wiesz?
Kto?
Ty.
Co wiem?
To, co mi masz powiedzieć.
Ja ci nic nie powiem.
Zdzisławie!
Droga siostro, Julio kochana!
Proszę cię, proszę, błagam, padnę na kolana,
Nie pytaj się, nie badaj, nie dręcz, nie męcz tyle,
I zostaw, zostaw proszę, zostaw mnie na chwilę!
Idę, idę! Zdzisławie, co się z tobą dzieje!
Tak, każdy z was w miłości drzymie lub szaleje.
Dobrze, dobrze na honor, dobrze plan zakréślił,
Lecz o lubej Zofii niedość dobrze myślił,
I to go może zgubi. Ojca przyjaźń zyska,
Ale u córki został celem pośmiewiska...
Lecz kto, co, może ręczyć, ręczyć za kobiety?
Kto zgadnie, jakie dla nich trzeba mieć zalety?
Czasem cacko, błyskotka, bawidełko małe
Zająć może ich duszę, zmienić życie całe.
Zdzisław, Zofia.
Przyjąć nie mogę; na cóż tajemne pisania?
Czyż nam kto kiedykolwiek rozmowy zabrania?
Ty, Zofio, zabraniasz, ty unikasz zawsze,
Dawniej i twe wejrzenia bywały łaskawsze!
Cóż, że moja nadzieja o dzień się przedłuży?
Twoje ścisłe milczenie szczęścia mi nie wróży.
Może litość... rozumiem, czytam w twojém oku,
Już mi i jutrzejszego nie trzeba wyroku;
Wyrwę się z tych miejsc lubych, wyrwę się jak z życia,
Zapragnę i nie znajdę przed sobą ukrycia,
A ty wspomnisz, Zofio, bo poznasz, żeś w błędzie,
Że cię nikt tak nie kochał, nikt kochać nie będzie.
Zdzisławie!
O Zofio!
Co czynię, o nieba!
Wola ojca...
Rozumiem, więcej nie potrzeba;
Żegnam cię...
Więc pan jedziesz?
Na cóż czekać dłużej.
Jedziesz pewnie?
Najpewniej.
Szczęśliwej podróży.
Każesz jechać?
Ja?
Każesz zostać?
Ja?
Więc jadę.
Jechać, czy nie? odpowiedz; dajże mi choć radę.
Nie, nie, jutro odpowiem.
Zaczekam, zostanę;
Lecz jakież obietnice Astolfowi dane?
Żadne.
Zofio!
Żadne.
Lecz Radost mu sprzyja.
Prawda, Astolf go bawiąc dość zręcznie podbija:
Ale w waszej rozprawie dzisiaj przy śniadaniu,
Tak śmiesznym, tak się dziwnym okazał w swém zdaniu,
Tak sprzecznym z samym sobą, że pono nie zbłądzę,
Gdy go o chytry układ i kłamstwo posądzę.
Jeśli dla mego ojca winnych niema względów,
Kłamie, śmieje się skrycie, a korzysta z błędów,
O, wtedyby mnie żadna nie wstrzymała siła,
Ilem dziś obojętną, tylebym gardziła.
Tak jest, Zofio, Astolf...
wcale mnie nie zwodzi.
Zosiu, Julia sama na ogród wychodzi.
Radost, Zdzisław.
(biorąc go na stronę i obzierając się)
Powiedzno mi w sekrecie, mon cher, co to znaczy,
Że się Astolf o Włoszech tak trudno tłómaczy?
Alboż ja wiem.
Hm, nie wiesz, ale twoje zdanie?
Zdanie? Ja nie mam zdania.
O, figlarz! Mospanie.
Masz ty tęgi rozumek! (biorąc go na stronę)
Gdyś spytał nawiasem,
Jak się zaciął na Rzymie!
Bo się jąka czasem.
Ależ o! cóż bo pleciesz; jak po mydle prawi
I rzadko komu miejsce na słówko zostawi.
Może więc nie chciał mówić.
Tak sobie uroił?
Tak, kaprys, widzi mi się... Przecieś zaspokoił,
Bóg zapłać, bojaźń moję; zbłądziłem jak widzę,
Bałem się, czy nie kłamie, a ja się tém brzydzę.
Więc będzie zięciem...
Czyim?
Moim.
Zięciem pana?
I Zofia chce...
Wprawdzie obietnica dana
Pod warunkiem, pewien punkt jeżeli wyjaśnię...
A Zofia?...
Lecz ten punkt wyjaśniłeś właśnie.
Ja, jam wyjaśnił? brawo! cieszę się tém szczerze;
Lecz Zofia? Zofia?
Spytana w tej mierze,
Już przed czterema dniami...
Przed czterema dniami?
Fałszywa!...
Zezwoliła.
Czy mnie sen nie mami?
Więc do tryumfu tylko potrzeba mnie było!
Kontent jestem, że wszystko tak się ukończyło.
Zosim szczęścia w tém pragnął, Zosia temu rada.
Jakto, i mnie jej ojciec, jak nic, to powiada?
Mnie, który ją tak kocham i to od tak dawna?
Kochasz ją? jakto, zawsze? a to rzecz zabawna!
Myślałem, żeś zapomniał.
Żarty zbyt bolesne.
A ty porzuć, wierzaj mi, miłostki niewczesne.
Zosia nie jest dla ciebie, to młode i płoche,
A ty już na sensata zakrawasz mi trochę.
Dla twego i jej dobra sprzecznym ci w tej mierze;
Ale wierz mi, Zdzisławie, ja cię kocham szczerze:
Przykro, przykro mi będzie, jak mnie już porzucisz,
Zawsześ się sprzeczał ze mną, lecz teraz zasmucisz.
Próżne słowa.
Niepróżne; jak syna cię lubię,
I wiesz co, jak już Zosia odjedzie po ślubie,
Ot, zostań się tu ze mną, będziem wraz mieszkali.
Zofia mnie zdradziła! (odchodzi nagle.)
Kaciże to znali!
Ale cóż, Zosia tak chce... tak żałośnie wzdycha!...
Poczciwy, biedny Zdzisław! (siada)
Charmant! fe, do licha!
Hm, hm, hm, charmant, charmant, burza po pogodzie!
Jakubie!
Radost, Jakub.
Gdzie pan Astolf?
Z paniami w ogrodzie.
Słuchaj!
Słucham.
Astolf gdzie?
W ogrodzie z paniami.
On mi się nie podoba, mówiąc między nami.
Komu?
Mnie.
Charmant, charmant.
On mody wprowadza.
Hm, hm.
On paniczowi wszystko złe doradza.
Stary Jakub radoteur.
Za nieboszczki pani
Pytano się: a Jakub, chwali to, czy gani?
Jam panicza piastował, czasami i skropił...
Pamiętasz, jakem w studni czapkę ci utopił?
Alboż to jedne figle!...
Łebski chłopak byłem.
Ho, ho!
Albo do stołu, jak cię raz przyszyłem?
Jejmość woła Jakuba, a Jakub ze stołem...
A wróbel?
O, za wróbla cztery plagi wziąłem.
Hej, hej! nie te to czasy! Jakub nic nie umie,
Starzy słudzy po kątach, nowa czeladź szumi:
W stajni Czech, Francuz w kuchni wszystko ściera, tłoczy,
Bigosu nikt nie liźnie, barszczu ani zoczy;
Każdy: „Monsie“ i „Monsie,“ wszystko „á la modé“
A wszyscy djabła warci, wszędzie widać szkodę;
Architekt co zbuduje, to jakby na lato,
A panicz płaci, płaci, tęgo płaci za to.
I ten Anglik talarki zabiera daremno;
Co to za rządca! Boże, zmiłuj się nademną!
Ja nie jestem gospodarz, lecz przeciem nie ślepy,
Ze na miejscu pszenicy tysiąc korców rzepy.
Radoteur stary Jakub.
Oni jedzą może:
Lecz nam rzepę jeść! naco? kiedy mamy zboże.
Charmant.
A co najbardziej serce mi przenika,
Ze i z panicza robią powoli... fircyka.
Jakubie, jesteś głupi.
O!.. stary!... Jakubie.
Wróć się...
No, no, już zgoda... ty wiesz, że nie lubię
Kiedy mnie kto poprawia.., no, no, zgoda z nami.
Smiej się... pamiętasz wiśnie?
(w miarę przypomnienia rozwesela twarz)
Te, te, pod siatkami?