Czarnoksiężnik (Calderón, tłum. Budziński, 1861)/Akt I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Czarnoksiężnik
Data wyd. 1861
Tłumacz Stanisław Budziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT  I[1].
SCENA I.
(Piękna okolica w górach).
Wchodzi CYPRYAN w szatach uczonego, za nim KLARYN i MOSKON w ubraniu uczniów niosą księgi.

Cypryan. Pośród kwiatów, w drzew gęstwinie
W wdzięcznych gajów tych obszarze,
Milej każda chwila płynie,
Niźli w miejskim życia gwarze;

W księdze znajdę towarzysza.
W Antyochii wielkie święto,
Uroczysty dzień Jowisza:
Do świątyni niosą, nowéj
Jego posąg marmurowy.
Ot już obrzęd rozpoczęto,
Na ulicach hałas, wrzawa,
Lud weselem się napawa.
Ale za tém ja nie gonię,
Do samotni téj się schronię
W drzew i krzewów labiryncie;
Lecz wy idźcie, nie omińcie
Sposobności do zabawy;
A gdy słońca okrąg krwawy
W głębi morskich fal zatonie, —
Co okryte chmury nocą,
Jak grób srebrny zamigocą,
W którym złote spoczną zwłoki, —
To zwracajcie wasze kroki
W to najdroższe mi ustronie.
Moskon. Jakto? kiedy lud się cieszy,
Gdy do grodu każdy spieszy,
By podziwiać społem zblizka
Te obrzędy, widowiska,
Pełne blasku i potęgi;
Ciebie razi to wesele,
Chcesz sam zostać z twemi księgi?
Klaryn (do Cypryana). Światłe zdanie twoje dzielę.
Te pochody uroczyste,
Tańce, śpiewy, te orszaki,
To dzieciństwo oczywiste.
Moskon (do Klaryna). Człek, karmiony zawsze szpaki,
Nie wypowie to, co czuje,
Tylko zawsze potakuje.
Klaryn. To mi człowiek co się zowie!
Fałsz zarzucać śmié mi w oczy;
Bądźże grzecznym choć troszeczkę.
Cypryan. No porzućcie już mędrcowie
Tę odwieczną waszą sprzeczkę;
Dalej! A gdy noc otoczy
Świat w osłony swojéj cienie,
Powracajcie w to schronienie.
Moskon (do Klaryna). Kto na uczty skargi szerzy,
Nie wiem czy mu iść należy.

Klaryn. Lecz kto radą, drugich raczy,
Postępować zwykł inaczej.
Moskon. Ach! do Libii gdyby grotem,
Gdyby ptaka lecieć lotem!

(Odchodzi).

Klaryn. Libio moja! ty jedyna!
Kiedyż przyjdzie ta godzina,
Gdy mą będziesz kochaneczką,
Mą pieszczotką, mą Libieczką?

SCENA II.

Cypryan (sam). Sam tu jestem; więc w tej chwili
Gdy duch władze swe wysili,
Choć żadnego klucza niéma,
To zadanie może zbada,
Które duszą moją włada,
W zawieszeniu ciągłém trzyma,
Odkąd w księdze Pliniuszowéj
Tajemnemi czytam słowy
Tego Boga określenie,
W którym wszystkie tajemnice
Mają swoje zjednoczenie:
Ach! czyż wątek jaki schwycę?

(Siada i czyta).
SCENA III.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Djabeł (wchodzi w bogatém ubraniu).

(Do siebie).

Nadaremne twe badanie,
Próżno szukać chcesz Cypryanie,
Co przed tobą moc ma skrywa.
Cypryan. To głos jakiś się odzywa!
Kto tu idzie?
Djabeł. (stając przed Cypryanem). Jam wędrowiec,
Co w gęstwiny téj manowiec
Od poranku zabłąkany,
Aż mój piękny koń bułany
Padł bezsilny, martwy prawie,
Tam się pasie na murawie,
Która jak płaszcz szmaragdowy
Stroi wzgórza i parowy.

Do Antyochii w ważnej sprawie
Dążę, a czas próżno trawię,
Gdyż troskami sfrasowany
Nie dostrzegłem, że dworzany
Zostawili mię samego;
I ot pośród wzgórza krążę,
Myśląc, że do celu dążę.
Cypryan. Nie pojmuję, wyznam szczerze:
Te wysokie widzisz wieże,
Co w obłoki szczytem biegą?
Więc podobnaż z drogi zboczyć,
Gdy je wszędzie można zoczyć?
Pierwsza lepsza droga w borze,
Czyto prosta, czyto kręta,
Poprowadzić w miasto może.
Djabeł. Tak z ciemnotą gdy nadęta:
Chociaż w świetle wiedzy gości,
Zawsze ślepa przy mądrości.
Ale to rzecz niewłaściwa:
Gdy zdaleka kto przybywa,
Wejść do miasta pośród mroku
I na każdym błądzić kroku;
Więc zostanę tu do ranka,
A tymczasem pogadanka.
Twoja postać, twe ubranie,
To w samotni ksiąg czytanie,
Tak to wszystko mi dowodzi,
Żeś głęboko jest uczony:
Wielcem z tego ucieszony,
Bo nauka mię obchodzi;
Takich ludzi z serca cenię.
Przyjm więc moje uwielbienie.

(Siada).

Cypryan. Więc nauki także badasz?
Djabeł. Nie, jednakże jestem w stanie
Dać o wszystkiém moje zdanie.
Cypryan. Ale głównie co posiadasz?
Djabeł. Wszystkie w świecie znam nauki.
Cypryan. Któż dokaże takiéj sztuki?
Nawet życia nam za mało,
Żeby jednę znać gruntownie;
A ty mówisz to tak śmiało,
Żeś bez pracy i bez trudu
Posiadł wszystkie.
Djabeł. Nieodzownie,
Bo ja mieszkam w państwie takiem,
Gdzie bez pracy wszystko wiedzą.

Cypryan. Gdybym mógł być twym rodakiem!
To kraj szczęścia, to kraj cudu.
Tu, im dłużéj czego śledzą,
Tém się stają ciemniejszemi.
Djabeł. A że baśni ci nie prawię,
To ci powiem, że o sławie
Zamyślałem professora
Pierwszéj w kraju akademii;
Nie jednegom promotora
Znalazł między najmędrszemi.
Inny palmę wziął pierwszeństwa;
Ale przecież są zwycięztwa,
Co cześć czynią zwyciężonym.
O czém jesteś zamyślonym?
I Bo ja z góry jestem w stanie
Zwalczać każde twoje zdanie,
Choćby było najprawdziwsze.
Cypryan. Ach! to chwile najszczęśliwsze,
Gdy z kim mogę wieść rozprawy;
Oto pojąć jam ciekawy
Jedno miejsce u Pliniusza,
Co mię gnębi, niepokoi,
Do rozpaczy prawie zmusza,
Wydrze siłę myśli mojej:
Czémże jest ten bóg nieznany?
Djabeł. Ot masz miejsce to bez zmiany:
Bóg najlepszym, wszechmogącym,
Wszechobecnym, wszechwiedzącym.
Cypryan. Tak jest.
Djabeł. W czémże trudność leży?
Cypryan. W tego Boga nikt nie wierzy,
Bo takiego Boga niéma;
Wszak pierwszeństwo Jowisz trzyma
Pośród licznej bogów zgrai:
On najlepszym? Wszak ułomne
Jego życie: dość gdy wspomnę
Los Europy i Danai.
Gdzie najwyższe dobro gości,
Gdzie działanie boskie, święte,
Czyż to w płomień namiętności
Ziemskiéj może być objęte?
Djabeł. Lecz to wszystko ludu baśnie,
W które mędrcy świeccy właśnie
Chcieli mądrość swą ustroić,

Cypryan. Możeż mnie to zaspokoić?
Wszak cześć, urok niezbadany
Nas od bogów mają dzielić,
By nikt nie mógł się ośmielić
Na nich nawet się użalać,
Lub zarzutem hołd ich skalać.
Jeśli dobrem bóg prawdziwém
Czemuż w gniewie tak żarliwym.
Między sobą walczą bogi?
Czemu różne ich są drogi?
Czyż się nieraz nie wydarza,
Że u różnych bóstw ołtarza
Dwóm wyrocznia wrogom powié,
Że zwyciężą? I wodzowie
Biegną, śmiało gdzie cześć wzywa;
A wtém jeden z nich przegrywa.
Otóż powiedz, przyjacielu:
Do jednego mogąż celu
Sprzeczne wole doprowadzić?
Jeśli jedna sprawiedliwa,
To już druga niegodziwa.
Więc gdy bogi walkę wiodą,
Rozdzieleni tą, niezgodą,
Jasny wniosek ztąd wypływa:
Śród nich dobro nie przebywa.
Djabeł. Choć się człowiek nieraz biedzi,
Tych wyroczni odpowiedzi
Nie odgadnie, nie oceni;
Bo przed okiem śmiertelnika
Cel przeznaczeń się ukrywa:
Nieraz tym, co zwyciężeni,
Pomyślniejszą jest przegrana,
Niźli cześć dla przeciwnika.
Cypryan. Na cóż mylna obietnica
Zwyciężonym była dana,
Gdy wszechmocna bóstw źrenica
Naprzód widzi kto bój wygra?
Więc bóg słowem swojém igra?
Djabeł. Lecz wyrocznie nie chcą zwodzić,
Tylko w każdym zapał rodzić.
Cypryan. Na to przecież są geniusze,
Które śród nas się przechodzą,
Co do złego wiodą duszę,
Lub w niéj zacne chęci rodzą;
Z wiary o nich dowód płynie,
Że duch z śmiercią nie zaginie.

Więc niech bóstwo przez nie wpływa,
Na namiętność, myśl człowieka,
A do fałszu nie ucieka;
Bo fałsz to rzecz niegodziwa.
Djabeł. Sprzeczność w rzeczy takiéj małéj
Bóstw jedności nie wyklucza;
Że są w zgodzie doskonałéj,
O tém człowiek nas poucza,
Człowiek istny cud stworzenia.
Cypryan. Więc Bóg, który go utworzył,
Snadź już innych wpierw ukorzył;
Bo inaczéj mocby mieli
Jego dzieło uniweczyć
W każdej chwili. A jeżeli
Jedni drugim mogą przeczyć,
Równi siłą, różni w chęci,
Któryż drugich przezwycięży?
Djabeł. Kto w fałszywe argumenta
Zgubnie swoją myśl opęta,
Ten rozsądku nie przynęci
I daremnie czas zmitręży,
Temu niéma odpowiedzi;
Ale jakież dalsze wnioski?
Cypryan. Bóg jest jeden, wszechmogący;
On najlepszy, wszechwiedzący,
Bez początku i bez końca,
Stwórca świata, gwiazd i słońca,
Nieomylny, sprawiedliwy,
I najwyższy i prawdziwy;
A choć wieloosobowy,
W swéj istocie jeden zawdy.

(Wstaje).

Djabeł (z goryczą). Mądrość mówi twemi słowy;
Trudno jawnéj przeczyć prawdy.
Cypryan. To ci przykro.
Djabeł. Ha! cóż robić,
Gdy się tobie dałem pobić,
Ja com w rozum mój tak wierzył,
Żem się nieraz z mędrcy mierzył.
Choć odpowiedź mam gotową,
Nie chcę walczyć już na nowo,
Bo tam widzę ludzi w dali;
Więc poproszę, by wskazali
Gdzie do miasta jest najbliżéj;
A więc żegnaj.

Cypryan. Idź w pokoju.
Djabeł (na stronie). Tyś twą mądrość wzniósł najwyźéj,
Więc cię w innym zwalczę boju:
Już nie weźmiesz ksiąg do ręki,
Gdy przywabią ciebie wdzięki;
I Justynę w sidła schwycę,
Na raz zemsty dwie nasycę.

(Odchodzi).
SCENA IV.

Cypryan (sam). To człek dziwny, przybył w porę.
Nic méj myśli tu nie kłóci;
Więc raz jeśzcze rzecz rozbiorę
Zanim służba ma powróci.

SCENA V.
LELIUS i FLORUS (wchodzą).

Lelius. Tu zostańmy; tylko skały
I te ciemne drzew gęstwiny,
W które promień się nie wkradnie,
Będą na nasz bój patrzały.
Florus. Tak, z nas jeden trupem padnie!
Już dość słów, a teraz czyny!
Lelius. W ciszy niemy język stali
Niech przemawia! A więc daléj!

(Dobywają miecze i walczą).
SCENA VI.
CIŻ SAMI i CYPRYAN (który staje pomiędzy niemi).

Cypryan. Co to znaczy Leliu, Florze?
Otom pośród was bezbronny!
Lelius. Cypryan! tyś tu, o téj porze!
Nie kłóć zemsty méj dozgonnéj.
Florus. Jak duch leśny niespodzianie
Zkąd się wziąłeś tu Cypryanie?

SCENA VII.
CIŻ SAMI oraz MOSKON i KLARYN

Moskon (wchodząc do Klaryna).
Spieszmy! pan nasz napadnięty.
Klaryn. A mnie na co bój zawzięty?
Mnie mój żywot bardzo drogi;
Więc ja sobie dalej w nogi!
Moskon i Klaryn (do Cypryana). Panie!
Cypryan. Idźcie! ani słowa!

(do Fabiusza i Leliusza).

Jakto? wielcy przyjaciele,
Którzy miasta są ozdobą,
Całą sławą i nadzieją,
Teraz na śmierć walczą z sobą;
Zamiast wielkie spełniać cele,
Może wzajem krew przeleją!
Lelius. Cześć dla ciebie miecz powstrzyma,
Lecz do pochwy go nie włoży.
To nie z księgą teraz sprawa:
Pojedynku inne prawa;
Gdy dwóch szlachty gniew rozsroży,
Zjednoczenia środka niéma:
Jedna tylko śmierć ich zbrata.
Florus. Tak, to prawda; więc co mamy
Próżno zwłóczyć? Nie kładź tamy,
Porzuć rady twe, Cypryanie,
Bo to tylko czasu strata.
Cypryan. Wy sądzicie, żem nie w stanie
Pojedynku pojąć prawa;
I mnie rodu mego sława
Obowiązek poznać wkłada:
Co jest hańbą, co zaszczytem.
A choć dziś mną żądza włada
Zbadać to, co nie odkrytem,
Ma odwaga nie usnęła,
I jam gotów jest do dzieła;
Czyliż księga raz z orężem
Bratnią dłonią się sprzymierzy?
Jeśli zacnym ten jest mężem,
Co wyzwany na bój bieży,
To was hańba nie dosięże;
Więc do pochew te oręże!
Lecz powiedzcie, zkąd was dzieli

Taka zawiść, złość zawzięta;
A przyrzekam, że jeżeli
Walka wasza słusznie wszczęta
Dla obrazy jakiej zmycia,
To nie mieszam się już wcale:
Nie żałować wtedy życia,
I natychmiast się oddalę.
Lelius. Myśmy oba rozkochani:
Najpiękniejsza pośród miasta
Owładnęła nas niewiasta;
Więc o życie walczym dla niéj:
Innej na to nie ma rady,
Bo czyż można wejść w układy?
Florus. Nie chcę nawet, by zuchwało
Słońce na nią? spoglądało;
A więc nie ma tu sposobu:
Jakeś przyrzekł, zostaw obu.
Cypryan. Zaczekajcie, jeszcze jedno:
Możnaż szał w niej tak rozżarzyć,
O zwycięztwie żeby marzyć?
Lelius. Przy niéj wszystkie cnoty bledną;
A napróżno Flor zazdrości
Słońcu jego zuchwałości;
Bo czyż słońce się odważy
Tej cudownej przyjrzéć twarzy?
Cypryan. Chciałbyś pojąć ją za żonę?
Florus. To najszczersze me żądanie.
Cypryan. (do Leliusa). I ty?
Lelius. Wierzaj mi
Wtedy byłoby ziszczone
Najgorętsze me pragnienie;
Choć ubogie jest jéj mienie,
Cnota stanie jej za wiano,
Wraz z pięknością niezrównaną.
Cypryan. Gdy ją oba pojąć chcecie,
To powiedzcie, jak możecie
Jej bez zmazy kalać sławę?
Cóż świat powie, gdy to krwawe
Zajście mordem się zakończy,
A zabójca z nią się złączy?
Nie chcę wcale, byście razem
O jéj rękę się starali;
Tę myśl niecną, któż pochwali?
Kto rzecz taką puszcza płazem,

Ten swéj hańby nie dostrzeże;
Lecz powiedzcie tylko szczerze,
Kogo ona z was przekłada?
Lelius. Dość już tego! to mi rada!
Iść i pytać, kto pozyska
Jej przychylność, to rzecz niska!
Jeszcze żądać, żeby rzekła
Komu pragnie oddać rękę!
Mnie wybierze, — cierpię mękę:
Bo mię zazdrość zgnębi wściekła,
Że Flor kochać się ośmiela
Tę, co miłość mą podziela.
A jeżeli on szczęśliwszy,
Doznam męki jeszcze żywszéj.
Więc być może rozstrzygniona
Tylko mieczem nasza sprawa:
Dla jednego czci obrona,
Dla drugiego zemsta krwawa!
Florus. Słuszne wtedy twoje zdanie,
Gdy kobieta jest wietrznica,
Rzuca wnet co ją zachwyca,
W ciągłej uczuć żyje zmianie.
Jam szedł śmiało na bój krwawy,
Dobyliśmy oba miecze:,
Możem przestać bez niesławy,
Bo rzecz tylko się odwlecze.
Cypryan na przeszkodzie staje,
Więc do ojca się udaje.
Lelius. W części jestem przekonany;
Do jéj ojca téż pospieszę.

(Oba chowają miecze).

Cypryan. Ja się bardzo z tego cieszę.
Gdy cześć waszéj ukochanéj
Taka czysta i bez zmazy,
To być może, że jej skazy
Żadnej przez to nie zadacie,
Że się razem ubiegacie;
Lecz powiedzcie, kto jest ona,
Gdyż być musi uprzedzona
Nim z nią ojciec mówić będzie;
Mam stosunki w mieście wszędzie,
Więc wam będę pośrednikiem.
Lelius. Słusznie mówisz.
Florus. To Justyna!
Cypryan. Słabe wasze są pochwały,
One wątłym są promykiem,

Co przedstawia świetność słońca;
Niech nią pyszni się kraina:
Bo jéj piękność czarująca,
Cnoty budzą hołd wspaniały.
Więc już idę ją odwiedzić,
O wyborze się dowiedzieć.
Florus. O niebiosa! na mą stronę
Skłońcie serce niewzruszone!

(odchodzi).

Lelius. W niepewności aż truchleję!
Zwieńcz miłości me nadzieje!

(odchodzi).

Cypryan. Nieba! dajcie wsparcie temu,
Co zapobiedz pragnie złemu!

(Odchodzi).
SCENA VIII.
MOSKON i KLARYN

Moskon. Czy słyszałeś co się dzieje?
Cypryan poszedł do Justyny.
Klaryn. Mnie to wcale nie obchodzi,
Ani ziębi, ani grzeje.
Moskon. Nic nie mówię bez przyczyny:
Niechaj wasze tam nie chodzi.
Klaryn. A to czemu?
Moskon. Bo usycha
Dla Libieczki serce moje,
I gorąco tego żąda:
Niechaj do niéj nikt nie wzdycha,
Niech nań słońce nie spogląda.
Klaryn. Ja tam o to tak nie stoję,
Żeby bić się dla miłości.
Moskon. Chwalę zdanie jegomości,
Pójdźmy, niechaj nam objawi:
Kto ją nudzi, kto z nas bawi.
Klaryn. Nie wiem o co się założę,
Że na koszu ja zostanę!
Moskon. Czemuż dajesz za wygranę?
Któż to z góry zgadnąć może?
Klaryn. Bo te panny wyuczone,
Zawsze łotrów biorą stronę!

SCENA IX.
Mieszkanie Lizandra.
Wchodzą: JUSTYNA i LIZANDER.

Justyna. Smutek serce me przygniata,
Żem bezbożność tę widziała,
Gdy kraina prawie cała
Jakby Bogu, panu świata,
Na ołtarzu wieńce splata;
Posągowi, co ze spiżu
Ręka ludzka utoczyła;
W tém jest chyba piekieł siła,
Bo prawdziwy Bóg na krzyżu
Cześć tajemną ma w pobliżu.
Lizander. Pomnij, żeś ty chrześcianka.
Czyżbyś Boga chrześcian czciła,
Gdybyś łez twych nie roniła
Do wieczoru od poranka,
Że twa wiara jak wygnanka
Dzisiaj tak jest znieważoną.
Justyna. Tak, ja chcę być ciebie godną,
A nie córką twą wyrodną,
Niech te żale mnie pochłoną!
Lizander. Czemuś nie jest mą rodzoną?
Tém się jedném zawsze smucę,
Żeś nie moją jest Justyno!
O nieszczęsna ma godzino!
Cóżem wyrzekł? Już nie wrócę!
Pocóż spokój biednej kłócę?
Justyna. Co ty mówisz? Powiedz, panie.
Lizander. Strach tak przejął serce moje,
Że się w siebie spojrzéć boję.
Justyna. Nieraz słysząc to wyznanie,
Byłam trwożna niesłychanie;
Pytać o tom się nie śmiała:
Ale teraz, pełna trwogi
Błagam powiedz, panie drogi,
Jak sierotą jam się stała,
Bo spokojubym nie miała.
Lizander. Dotąd kryłem tajemnicę
Twego życia, urodzenia;
Lecz się z czasem wszystko zmienia:
Ty wyrosłaś na dziewicę,

Rozum krasi twoje lice;
Ja do ziemi już się chylę,
I podpory w kiju szukam,
Do wrót grobu niby pukam.
Policzone moje chwile;
Przemilczałem czasu tyle,
Ale dłużej się nie godzi:
Obowiązekbym mój złamał.
I napróżno tobie kłamał.
Justyna. Smutek w duszy mej się rodzi,
I dreszcz trwogi mię przechodzi!
Lizander. Więc ci powiem tajemnicę:
Jam Lizander, prócz imienia,
Nie słyszałaś o mnie wcale.

(Po chwili milczenia)

Ja pojmuję, że twe lice
Tak jest pełne podziwienia.
Słuchaj: ten gród, co wspaniale
Jako hydra siedmiogłowa
Siedem wzgórz ku niebu wznosi,
I swą wolę światu głosi,
Co cezarów jest siedliskiem,
Rzym rodzinném mém ogniskiem.
Tam mieszkali me rodzice,
Choć nie znani i ubodzy,
Lecz pamięci mojéj drodzy,
Pochodzeniem tém się szczycę:
W naszej wierze urodzeni,
Cnoty w spadku przekazali.
Ich ojcowie umęczeni,
Palmę świętą pozyskali,
I w tryumfie na dziw ludu
Zakończyli życie trudu.
I ja nie chcę ujść zagłady,
Obym wstąpić mógł w ich ślady!
Kiedym wyrósł na młodziana,
W Aleksandrze miała pana
Rzym stolica chrześciaństwa:
Lecz w ukryciu od pogaństwa,
Co jak tygrys poi oczy,
Gdy męczeńską krew wytoczy.
Kościół, matka naszej wiary
Zemsty wrogów się nie boi.
Daje wiernych na ofiary;
Lecz przez wierne swoje stoi,
Więc je chroni: bo jeżeli
Wszyscy razemby zginęli,
Gdzieżby znalazł się wybrany,

Coby uczyć szedł pogany,
I ogłaszał Boże słowo,
Biorąc za to śmierć krzyżową?
Papież mię pobłogosławił,
I uświęcił na kapłana,
I Potém wolę swą objawił:
„Oto tobie moc jest dana,
W Antyochii żebyś głosił
Słowo Boże w tajemnicy
A w potrzebie i śmierć znosił
Jako Pańscy męczennicy”
Więc stosownie do rozkazu
Rozpocząłem wędrowanie;
Aż wtem oto ujrzę zrazu,
Śród pustyni niespodzianie
Złote w niebo biegną wieże;
Lecz wnet słońce swe przymierze
Z dniem zerwało; w miejsce swoje
Gwiazd srebrzyste siejąc roje,
Jak pochodnie śród ołtarzy,
Towarzysze méj ofiary.
Gdy tak dążę przez pustynię,
Naglem znalazł się w gęstwinie,
Gdzie mię niby chmur obszary,
Otoczyły nagle nocą
Liście za dnia tak zielone.
I już gwiazdy nie migocą,
I ot serce me strwożone!
Tum chciał czekać blasku słońca;
Wyobraźnia pałająca
Tajemnicze swe rozmowy
Z samotnością rozpoczęła;
A wtém jakby jęk grobowy,
Głos z innego niby świata,
Niewyraźny mnie dolata,
Niby dusza, gdy żałobą
Zdjęta sama mówi z sobą.
Trwoga straszna mię przejęła,
Zmysły zbiegły się do ucha;
Lecz niczego nie podsłucha:
Tylko liściem wiatr kołysze.
Znów głos kłóci niemą ciszę;
To ostatni jęk boleści,
Konający głos niewieści.
Cisza; znowu ją przerywa
Głos mężczyzny: „Niegodziwa!
Coś krew zacną pohańbiła,
Lepiéj z ręki méj giń marnie,

Nim nikczemny kat męczarnie
Tobie z ręki swojej zada!
Już godzina twa wybiła!”
A niewiasta odpowiada:
„Więc jeżeli nie nademną,
To się zlituj nad krwią własną!”
By przeszkodzić strasznéj winie
Biegnę tam, lecz nadaremno:
Jeździec w lasu znikł gęstwinie.
Słyszę łkania, co wnet gasną,
I znów słowa przerywane:
„Jam niewinna! przed sąd stanę,
Jako dusza chrześciańska;
Męczennica jestem Pańska.”
Ot niewiastę tę znajduję,
Lecz już z śmiercią się mocuje;
Spojrzy, rzeknie z wysileniem:
„Kiedyś mąk mi zadał tyle,
I ostatnią wydrzyj chwilę.”
A ja na to: mem pragnieniem
Jest nieść pomoc ci w niedoli;
Może niebo mię przysyła.”
— „Dziękić, człeku, dobrej woli!
Śmierć za chwilę mię nie minie;
Oby litość twa zwróciła
Się ku biednéj téj dziecinie,
Co powstanie z méj mogiły:
Ból dziedzictwem jego całém!”
A wtém nikną już jéj siły,
I już kona; wtém ujrzałem....

SCENA X.
CIŻ SAMI i LIBIA.

Libia (do Lizandra).
Twój wierzyciel wszedł ze strażą,
I do ciebie wieść się każą;
Rzekłam, że cię nie ma w domu.

(Wskazując mu drzwi boczne)

Uchodź tędy po kryjomu.
Justyna. I przeszkadzać wtedy muszą,
Gdym zawisła całą duszą,
U téj strasznej twéj powieści!
Ale trudno, uchodź panie:
Sąd cię w ręce nie dostanie.

Lizander. Ileż człowiek nie przeboli,
Żyjąc w nędzy i niedoli.

(Odchodzi).
SCENA XI.
JUSTYNA i LIBIA.

Justyna. Słyszę szelest i wołania;
Widać idą do mieszkania,
Domyślając się fortelu.
Libia. Nie, to Cypryan.
Justyna. W jakim celu?

SCENA XII.
TEŻ SAME, CYPRYAN, KLARYN i MOSKON.

Cypryan. Służyć wam jest mem życzeniem;
Otóż widząc z przerażeniem,
Jak dopiero co w téj chwili
Ztąd pachołcy wychodzili,
— Zapragnąłem się dowiedzieć,...

(Do siebie)

Coś mię trwoży i przeraża!

(Do Justyny)

Czy nie możnaby uprzedzić...

(Do siebie)

Dreszcz przebiega moje żyły!

(Do Justyny)

Złego, które wam zagraża.
Obowiązek dla mnie miły...

(Do siebie)

Krew, to żarzy, to lodnieje,
Nieba, co się zemną dzieje!
Justyna. Niech was niebo ma w opiece,
Żeście dobrzy tak dalece:
Przychodzicie zawsze prawie
Wspierać w każdej trudnej sprawie..
Cypryan. Zawsze służyć wam gotowy

(Na stronie)

Cóż mój język i myśl plącze?
Justyna. Ojciec wyszedł.
Cypryan. Więc rzecz kończę,
I krótkiemi powiem słowy:
W odwiedzinach mam cel drugi.

Justyna. A więc jestem na usługi.
Cypryan. Zatem słuchaj mej powieści.
Ty piękności ziemskiéj wzorze,
W tobie, w cudnym swym utworze
Bóstwo wdzięki boskie mieści.
O! nie zaznaj tej boleści,
Która serce moje pali!
Z rąk mych spokój twój odbierasz,
A mnie za to mój wydzierasz!
Któż nademną się użali,
Kto z niedoli téj ocali?
Lelius, Florus, w tobie szczerze
Zwłaszcza pierwszy rozkochani,
Dla bogini, dla swej pani
Pragnąc życie nieść w ofierze,
Walczą z sobą jak szermierze;
Lecz nadszedłem szczęściem w porę:
Dla cię bić się nie dozwalam,
I od śmierci ich ocalam;
Za to z ręki twéj śmierć biorę!
Wszak pospólstwo bardzo skore
Do potwarzy i obmowy:
Nie chcąc miejsca dać zgorszeniu,
Tu przychodzę w ich imieniu.

(Do siebie)

Dniu nieszczęsny, dniu grobowy!
Parko, przetnij me osnowy!

(Do Justyny)

Więc niech słowo twe rozstrzyga,
Ostatecznie niech wyrzeka;
Kogo dzisiaj szczęście czeka.

(Do siebie)

Im nadzieja zdala miga,
Mnie los zgubny tylko ściga.

(Do Justyny )

Wybranego śmiertelnika
Uwiadomię: niech się cieszy,
Niech do ojca twego spieszy!

(Do siebie)

Mnie nadziei i promyka!
Ziemia z pod stóp się umyka!
Justyna. Zkądże mówić tak zuchwale.
Ciebie jakiś szał poduszcza?
Aż przytomność mię opuszcza!

(Po chwili)

To poselstwo i te żale
Niepotrzebne są tu wcale.

Cypryan. Gdybyś kogo ukochała,
Tobym wtedy był zuchwały.
Głosząc moich uczcić szały:
Lecz tyś dotąd jako skała
Fale uczuć odtrącała.
Cóż powiedziéć do Leliusza?
Justyna. Że zapomnieć mnie już pora.
Cypryan. Cóż stanowisz względem Flora?
Justyna. Niech mnie kryć się nie przymusza.
Cypryan. A mnie?

(Na stronie).

Z strachu aż drży dusza!
Justyna. Twoja miłość zbyt zuchwała.
Cypryan. W niej me bóstwo, mój kraj czarów.
Justyna. Gdy odmawia ci swych darów,
Więc napróżno twa pochwała.
Jużem wam odpowiedź dała.

(Oboje odchodzą, każde w inną stronę).
SCENA XIII.
LIBIA, KLARYN i MOSKON

Klaryn. Libio droga!
Moskon. Tyś jedyną!
Libia. Cóż odemnie znowu chcecie?
Klaryn. Tyś najdroższa nam na świecie!
Wszak łzy nasze dla cię płyną!
Kiedyż nasze troski zginą?
My zabijem się dla ciebie.
Lecz uniknąć chcąc obmowy,
Spór rozstrzygnij dwoma słowy:
Kogo wolisz, ten już w niebie,
Drugi w żalu się zagrzebie.
Libia. Trwoga dręczy mię straszliwa,
Nie wiem co się zemną dzieje.
Tracę rozum i truchleję!...
Myśl mi nowa się odkrywa:
Wezmę obu nieszczęśliwa!
Klaryn. Cóż to znowu za myśl dzika?
Libia. Już ty tylko bądź spokojny.
Moskon. Nie unikniem ciągłéj wojny.

Libia. Z ciebie tylko wieczny sprzeka!
Moskon. Więc niech powie dobrodziejka.
Libia. Co dzień inny mym kochankiem.

(Odchodzi).
SCENA XIV.
KLARYN i MOSKON.

Moskon. Dzień dzisiejszy mnie należy.
Klaryn. Zgoda na to, jak najszczerzy;
Jutro moją jest z porankiem.
Moskon. Więc jam dzisiaj jest wybrankiem!
Szczęściem dusza moja wzrasta!

(Chce odejść)

Klaryn. (Zatrzymując go) Lecz zapewne znasz mię panie.
Moskon. I cóż znaczy to pytanie?
Klaryn. Pomnij ledwo brzmi dwunaste,
Ona moją.
Moskon. Na tém basta!

(Odchodzą)
SCENA XV.
Noc. — Plac przed domem Lizandra, w głębi morze.
LELIUS i FLORUS.

Lelius (wchodzi).
Ledwie ciemna noc złowrogi
Płaszcz nad ziemią rozpościera,
Biegnę patrzeć na jej progi,
Gdzie myśl moja się przedziera;
O! bo chociaż głos Cypryana
Wstrzymał miecz mój dzisiaj zrana,
Cóż uczucie me powstrzyma?
Dlań hamulca wcale nie ma!
Florus. (Wchodzi z przeciwnéj strony).
Tu zostanę aż do świtu;
Wszędzie smutek mię uciska,
Tum jak ptak, gdy śród błękitu
Do światłości mknie ogniska.
O miłości! zwij zaranie,

Odpowiedzi zbliż godzinę!
Spiesz się prędzej, spiesz Cypryanie!
Ja ożyję, albo zginę.
Lelius. Jakiś szelest tutaj słyszę.
Florus. To głos jakiś kłóci ciszę.

SCENA XVI.
CIŻ SAMI i DJABEŁ. (który ukazuje są na krużganku domu Lizandra).

Lelius. Mnie się zdaje, z jej mieszkania
Na krużganek ktoś wychodzi.
Florus. Tam ktoś stoi! czy wzrok zwodzi,
Mgłą urojeń się przesłania?
Djabeł. (Do siebie). W ten więc sposób dziś dokażę,
Że Justyny cześć spotwarzę.

(Schodzi po drabince)

Lelius. Co ja widzę, nieszczęśliwy?
Florus. O rozpaczy! ledwiem żywy!
Lelius. Człowiek, czarno przyodziany,
Tam się zsuwa koło ściany.
Florus. O zazdrości! wstrzymaj męki:
Kto on taki, pierw chcę zbadać.
Lelius. Muszę wiedziéć, kto te wdzięki,
Com postradał, śmie posiadać.

(obaj z dobytemi szpadami zbliżają się ku domowi).

Djabeł. (Do siebie). A więc celu już dopinam:
Dziś Justynę potwarz splami,
Przytem krwawą walkę wszczynam;
Ot już dążą; więc otwieraj
Się przepaści, rozpościeraj
Mgłę przed obu ich oczyma!

(przepada się w ziemi, a wtém Lelius i Florus zbliżają się ku sobie).
SCENA XVI.
LELIUS i FLORUS.

Lelius. Bądź co bądź, ja muszę wiedzieć
Ktoś jest: proszę mi powiedziéć.

Florus. Tyś ciekawy, kto był świadkiem
Twej rozkosznej tajemnicy;
Mnie ciekawość czcza nie skłania
Do osoby twej poznania:
Muszę wiedzieć, kto ukradkiem
Stał się panem tej dziewicy,
I kto zeszedł z jej krużganku,
Gdy tam smutnie bez ustanku
Patrzę stojąc śród ulicy.
Lelius. A to dobre co się zowie!
Chce mi gwałtem zepsuć w głowie,
I zuchwale we mnie wmawia
To, co właśnie on sam sprawia.
Lecz na boga, na mą duszę,
Kto ty jesteś wiedzieć muszę:
Mam przez ciebie wszystko stracić,
Musisz życiem to przypłacić.
Florus. Mnie twój wybieg nie oślepi:
Miłość twoja cię wyjawia.
Lelius. Próżno język twój rozprawia:
Miecz wyświeci wszystko lepiéj.
Florus. A więc dalej do rozprawy!

(Walczą).

Lelius. Tak, jam wiedzieć jest ciekawy,
Czyjém życiem ona żyje.
Florus. Zginę, albo to wykryję!

SCENA XVIII.
CIŻ SAMI, CYPRYAN, KLARYN i MOSKON.

Cypryan. Powstrzymajcie bój zacięty!
Florus. Nic powstrzymać mnie nie może
W moim gniewie.
Cypryan. To ty, Florze!
Florus. Kiedy miecz jest w dłoń ujęty,
To nazwiska nie ukrywam.
Cypryan. W twéj obronie miecz dobywam,
Godzę na śmierć przeciwnika.
Lelius. To mię strachem nie przenika,
Owszem jeszcze mniéj się boję.

Cypryan. Lelius?
Lelius. To ja!
Cypryan. A więc stoję
Między wami. Lecz dlaczego
Drugie zajście dnia jednego?
Lelius. Już nie będzie tego daléj:
Myśmy już się pojednali;
Wiem ja teraz co się dzieje,
Więc porzucam już nadzieję.
A choć ciebiem wprzód zaklinał,
Byś był moim pośrednikiem,
Proszę, byś już nie wspominał,
Ani przed nią, ni przed nikiem,
Żem ją kochał, o niej marzył,
Miłość w sercu dla niej żarzył:
Bo to wszystko nadaremnie:
Dziś rzecz cała się odsłania,
Flor widuje ją tajemnie;
Zszedł przed chwilą z jej mieszkania
Ztąd z krużganku po drabinie.
Niechaj miłość ma zaginie!

(Odchodzi)

Florus. Czekaj chwilę.
Cypryan. Niechaj idzie!

(Do siebie)

Drzę i wszystko mam w ohydzie.

(Do Flora)

Jeśliś zyskał, co on stracił,
I chce puścić w zapomnienie;
Tobyś złém za dobre płacił,
Powiększając mu cierpienie.
Florus. To wy oba mię dręczycie!
Nie mów o mnie już z Justyną,
Z niegodziwą tą dziewczyną,
Co splamiła czyste życie.
Téj obrazy nie przebaczę,
Nad zawodem srogim płaczę,
Chociaż innéj nie ma rady,
Jak tych uczuć zatrzeć ślady.

(Odchodzi).
SCENA XIX.
CYPRYAN, MOSKON, KLARYN.

Cypryan. Co to znaczy? co ja słyszę?
Walcząc o nią tak zaciekli,
Nagle obaj się wyrzekli.
Niezawodna, że są w błędzie!
Lecz nadzieją się kołyszę:
Błogi skutek z tego będzie. —
Daj świąteczne, Moskon, szaty;
Klaryn! pałasz, pióropusze!
Miłość lubi co powiewne,
Miłość lubi co przezrocze;
Ja weselić dziś się muszę.
Gdy przywdzieję strój bogaty,
Już się księgi nie otoczę;
Bo uczucie im nie krewne:
Szał uniesień w nas rozwija,
Ale wiedzę, myśl zabija.

(Odchodzą).






  1. Za wstęp do niniejszego dramatu służy rozprawa tłumacza O dramacie Hiszpańskim i o Kalderonie, zamieszczona w numerze sierpniowym Biblioteki Warsz. 1859 r.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Stanisław Budziński.