Czarnoksiężnik (Calderón, tłum. Budziński, 1861)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Czarnoksiężnik
Data wyd. 1861
Tłumacz Stanisław Budziński
Tytuł orygin. El mágico prodigioso
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
CZARNOKSIĘŻNIK.
DRAMAT KALDERONA DE LA BARKA
W TRZECH AKTACH.
PRZEŁOŻYŁ Z HISZPAŃSKIEGO
Bolesław Wiktor.






OSOBY:


Cypryan.
Djabeł.
Florus.
Rządca Antyochii.
Lelius, syn jego.
Lizander, starzec.
Justyna, mniemana jego córka.

Moskon,   służący Cypryana.
Klaryn,

Libia, służąca Justyny.
Fabiusz, służący Rządcy.
Straż.
Lud.

Rzecz dzieje się w Antyochii, prowincyi rzymskiéj, w IIIcim wieku po Chrystusie.






AKT  I[1].
SCENA I.
(Piękna okolica w górach).
Wchodzi CYPRYAN w szatach uczonego, za nim KLARYN i MOSKON w ubraniu uczniów niosą księgi.

Cypryan. Pośród kwiatów, w drzew gęstwinie
W wdzięcznych gajów tych obszarze,
Milej każda chwila płynie,
Niźli w miejskim życia gwarze;

W księdze znajdę towarzysza.
W Antyochii wielkie święto,
Uroczysty dzień Jowisza:
Do świątyni niosą, nowéj
Jego posąg marmurowy.
Ot już obrzęd rozpoczęto,
Na ulicach hałas, wrzawa,
Lud weselem się napawa.
Ale za tém ja nie gonię,
Do samotni téj się schronię
W drzew i krzewów labiryncie;
Lecz wy idźcie, nie omińcie
Sposobności do zabawy;
A gdy słońca okrąg krwawy
W głębi morskich fal zatonie, —
Co okryte chmury nocą,
Jak grób srebrny zamigocą,
W którym złote spoczną zwłoki, —
To zwracajcie wasze kroki
W to najdroższe mi ustronie.
Moskon. Jakto? kiedy lud się cieszy,
Gdy do grodu każdy spieszy,
By podziwiać społem zblizka
Te obrzędy, widowiska,
Pełne blasku i potęgi;
Ciebie razi to wesele,
Chcesz sam zostać z twemi księgi?
Klaryn (do Cypryana). Światłe zdanie twoje dzielę.
Te pochody uroczyste,
Tańce, śpiewy, te orszaki,
To dzieciństwo oczywiste.
Moskon (do Klaryna). Człek, karmiony zawsze szpaki,
Nie wypowie to, co czuje,
Tylko zawsze potakuje.
Klaryn. To mi człowiek co się zowie!
Fałsz zarzucać śmié mi w oczy;
Bądźże grzecznym choć troszeczkę.
Cypryan. No porzućcie już mędrcowie
Tę odwieczną waszą sprzeczkę;
Dalej! A gdy noc otoczy
Świat w osłony swojéj cienie,
Powracajcie w to schronienie.
Moskon (do Klaryna). Kto na uczty skargi szerzy,
Nie wiem czy mu iść należy.

Klaryn. Lecz kto radą, drugich raczy,
Postępować zwykł inaczej.
Moskon. Ach! do Libii gdyby grotem,
Gdyby ptaka lecieć lotem!

(Odchodzi).

Klaryn. Libio moja! ty jedyna!
Kiedyż przyjdzie ta godzina,
Gdy mą będziesz kochaneczką,
Mą pieszczotką, mą Libieczką?

SCENA II.

Cypryan (sam). Sam tu jestem; więc w tej chwili
Gdy duch władze swe wysili,
Choć żadnego klucza niéma,
To zadanie może zbada,
Które duszą moją włada,
W zawieszeniu ciągłém trzyma,
Odkąd w księdze Pliniuszowéj
Tajemnemi czytam słowy
Tego Boga określenie,
W którym wszystkie tajemnice
Mają swoje zjednoczenie:
Ach! czyż wątek jaki schwycę?

(Siada i czyta).
SCENA III.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Djabeł (wchodzi w bogatém ubraniu).

(Do siebie).

Nadaremne twe badanie,
Próżno szukać chcesz Cypryanie,
Co przed tobą moc ma skrywa.
Cypryan. To głos jakiś się odzywa!
Kto tu idzie?
Djabeł. (stając przed Cypryanem). Jam wędrowiec,
Co w gęstwiny téj manowiec
Od poranku zabłąkany,
Aż mój piękny koń bułany
Padł bezsilny, martwy prawie,
Tam się pasie na murawie,
Która jak płaszcz szmaragdowy
Stroi wzgórza i parowy.

Do Antyochii w ważnej sprawie
Dążę, a czas próżno trawię,
Gdyż troskami sfrasowany
Nie dostrzegłem, że dworzany
Zostawili mię samego;
I ot pośród wzgórza krążę,
Myśląc, że do celu dążę.
Cypryan. Nie pojmuję, wyznam szczerze:
Te wysokie widzisz wieże,
Co w obłoki szczytem biegą?
Więc podobnaż z drogi zboczyć,
Gdy je wszędzie można zoczyć?
Pierwsza lepsza droga w borze,
Czyto prosta, czyto kręta,
Poprowadzić w miasto może.
Djabeł. Tak z ciemnotą gdy nadęta:
Chociaż w świetle wiedzy gości,
Zawsze ślepa przy mądrości.
Ale to rzecz niewłaściwa:
Gdy zdaleka kto przybywa,
Wejść do miasta pośród mroku
I na każdym błądzić kroku;
Więc zostanę tu do ranka,
A tymczasem pogadanka.
Twoja postać, twe ubranie,
To w samotni ksiąg czytanie,
Tak to wszystko mi dowodzi,
Żeś głęboko jest uczony:
Wielcem z tego ucieszony,
Bo nauka mię obchodzi;
Takich ludzi z serca cenię.
Przyjm więc moje uwielbienie.

(Siada).

Cypryan. Więc nauki także badasz?
Djabeł. Nie, jednakże jestem w stanie
Dać o wszystkiém moje zdanie.
Cypryan. Ale głównie co posiadasz?
Djabeł. Wszystkie w świecie znam nauki.
Cypryan. Któż dokaże takiéj sztuki?
Nawet życia nam za mało,
Żeby jednę znać gruntownie;
A ty mówisz to tak śmiało,
Żeś bez pracy i bez trudu
Posiadł wszystkie.
Djabeł. Nieodzownie,
Bo ja mieszkam w państwie takiem,
Gdzie bez pracy wszystko wiedzą.

Cypryan. Gdybym mógł być twym rodakiem!
To kraj szczęścia, to kraj cudu.
Tu, im dłużéj czego śledzą,
Tém się stają ciemniejszemi.
Djabeł. A że baśni ci nie prawię,
To ci powiem, że o sławie
Zamyślałem professora
Pierwszéj w kraju akademii;
Nie jednegom promotora
Znalazł między najmędrszemi.
Inny palmę wziął pierwszeństwa;
Ale przecież są zwycięztwa,
Co cześć czynią zwyciężonym.
O czém jesteś zamyślonym?
I Bo ja z góry jestem w stanie
Zwalczać każde twoje zdanie,
Choćby było najprawdziwsze.
Cypryan. Ach! to chwile najszczęśliwsze,
Gdy z kim mogę wieść rozprawy;
Oto pojąć jam ciekawy
Jedno miejsce u Pliniusza,
Co mię gnębi, niepokoi,
Do rozpaczy prawie zmusza,
Wydrze siłę myśli mojej:
Czémże jest ten bóg nieznany?
Djabeł. Ot masz miejsce to bez zmiany:
Bóg najlepszym, wszechmogącym,
Wszechobecnym, wszechwiedzącym.
Cypryan. Tak jest.
Djabeł. W czémże trudność leży?
Cypryan. W tego Boga nikt nie wierzy,
Bo takiego Boga niéma;
Wszak pierwszeństwo Jowisz trzyma
Pośród licznej bogów zgrai:
On najlepszym? Wszak ułomne
Jego życie: dość gdy wspomnę
Los Europy i Danai.
Gdzie najwyższe dobro gości,
Gdzie działanie boskie, święte,
Czyż to w płomień namiętności
Ziemskiéj może być objęte?
Djabeł. Lecz to wszystko ludu baśnie,
W które mędrcy świeccy właśnie
Chcieli mądrość swą ustroić,

Cypryan. Możeż mnie to zaspokoić?
Wszak cześć, urok niezbadany
Nas od bogów mają dzielić,
By nikt nie mógł się ośmielić
Na nich nawet się użalać,
Lub zarzutem hołd ich skalać.
Jeśli dobrem bóg prawdziwém
Czemuż w gniewie tak żarliwym.
Między sobą walczą bogi?
Czemu różne ich są drogi?
Czyż się nieraz nie wydarza,
Że u różnych bóstw ołtarza
Dwóm wyrocznia wrogom powié,
Że zwyciężą? I wodzowie
Biegną, śmiało gdzie cześć wzywa;
A wtém jeden z nich przegrywa.
Otóż powiedz, przyjacielu:
Do jednego mogąż celu
Sprzeczne wole doprowadzić?
Jeśli jedna sprawiedliwa,
To już druga niegodziwa.
Więc gdy bogi walkę wiodą,
Rozdzieleni tą, niezgodą,
Jasny wniosek ztąd wypływa:
Śród nich dobro nie przebywa.
Djabeł. Choć się człowiek nieraz biedzi,
Tych wyroczni odpowiedzi
Nie odgadnie, nie oceni;
Bo przed okiem śmiertelnika
Cel przeznaczeń się ukrywa:
Nieraz tym, co zwyciężeni,
Pomyślniejszą jest przegrana,
Niźli cześć dla przeciwnika.
Cypryan. Na cóż mylna obietnica
Zwyciężonym była dana,
Gdy wszechmocna bóstw źrenica
Naprzód widzi kto bój wygra?
Więc bóg słowem swojém igra?
Djabeł. Lecz wyrocznie nie chcą zwodzić,
Tylko w każdym zapał rodzić.
Cypryan. Na to przecież są geniusze,
Które śród nas się przechodzą,
Co do złego wiodą duszę,
Lub w niéj zacne chęci rodzą;
Z wiary o nich dowód płynie,
Że duch z śmiercią nie zaginie.

Więc niech bóstwo przez nie wpływa,
Na namiętność, myśl człowieka,
A do fałszu nie ucieka;
Bo fałsz to rzecz niegodziwa.
Djabeł. Sprzeczność w rzeczy takiéj małéj
Bóstw jedności nie wyklucza;
Że są w zgodzie doskonałéj,
O tém człowiek nas poucza,
Człowiek istny cud stworzenia.
Cypryan. Więc Bóg, który go utworzył,
Snadź już innych wpierw ukorzył;
Bo inaczéj mocby mieli
Jego dzieło uniweczyć
W każdej chwili. A jeżeli
Jedni drugim mogą przeczyć,
Równi siłą, różni w chęci,
Któryż drugich przezwycięży?
Djabeł. Kto w fałszywe argumenta
Zgubnie swoją myśl opęta,
Ten rozsądku nie przynęci
I daremnie czas zmitręży,
Temu niéma odpowiedzi;
Ale jakież dalsze wnioski?
Cypryan. Bóg jest jeden, wszechmogący;
On najlepszy, wszechwiedzący,
Bez początku i bez końca,
Stwórca świata, gwiazd i słońca,
Nieomylny, sprawiedliwy,
I najwyższy i prawdziwy;
A choć wieloosobowy,
W swéj istocie jeden zawdy.

(Wstaje).

Djabeł (z goryczą). Mądrość mówi twemi słowy;
Trudno jawnéj przeczyć prawdy.
Cypryan. To ci przykro.
Djabeł. Ha! cóż robić,
Gdy się tobie dałem pobić,
Ja com w rozum mój tak wierzył,
Żem się nieraz z mędrcy mierzył.
Choć odpowiedź mam gotową,
Nie chcę walczyć już na nowo,
Bo tam widzę ludzi w dali;
Więc poproszę, by wskazali
Gdzie do miasta jest najbliżéj;
A więc żegnaj.

Cypryan. Idź w pokoju.
Djabeł (na stronie). Tyś twą mądrość wzniósł najwyźéj,
Więc cię w innym zwalczę boju:
Już nie weźmiesz ksiąg do ręki,
Gdy przywabią ciebie wdzięki;
I Justynę w sidła schwycę,
Na raz zemsty dwie nasycę.

(Odchodzi).
SCENA IV.

Cypryan (sam). To człek dziwny, przybył w porę.
Nic méj myśli tu nie kłóci;
Więc raz jeśzcze rzecz rozbiorę
Zanim służba ma powróci.

SCENA V.
LELIUS i FLORUS (wchodzą).

Lelius. Tu zostańmy; tylko skały
I te ciemne drzew gęstwiny,
W które promień się nie wkradnie,
Będą na nasz bój patrzały.
Florus. Tak, z nas jeden trupem padnie!
Już dość słów, a teraz czyny!
Lelius. W ciszy niemy język stali
Niech przemawia! A więc daléj!

(Dobywają miecze i walczą).
SCENA VI.
CIŻ SAMI i CYPRYAN (który staje pomiędzy niemi).

Cypryan. Co to znaczy Leliu, Florze?
Otom pośród was bezbronny!
Lelius. Cypryan! tyś tu, o téj porze!
Nie kłóć zemsty méj dozgonnéj.
Florus. Jak duch leśny niespodzianie
Zkąd się wziąłeś tu Cypryanie?

SCENA VII.
CIŻ SAMI oraz MOSKON i KLARYN

Moskon (wchodząc do Klaryna).
Spieszmy! pan nasz napadnięty.
Klaryn. A mnie na co bój zawzięty?
Mnie mój żywot bardzo drogi;
Więc ja sobie dalej w nogi!
Moskon i Klaryn (do Cypryana). Panie!
Cypryan. Idźcie! ani słowa!

(do Fabiusza i Leliusza).

Jakto? wielcy przyjaciele,
Którzy miasta są ozdobą,
Całą sławą i nadzieją,
Teraz na śmierć walczą z sobą;
Zamiast wielkie spełniać cele,
Może wzajem krew przeleją!
Lelius. Cześć dla ciebie miecz powstrzyma,
Lecz do pochwy go nie włoży.
To nie z księgą teraz sprawa:
Pojedynku inne prawa;
Gdy dwóch szlachty gniew rozsroży,
Zjednoczenia środka niéma:
Jedna tylko śmierć ich zbrata.
Florus. Tak, to prawda; więc co mamy
Próżno zwłóczyć? Nie kładź tamy,
Porzuć rady twe, Cypryanie,
Bo to tylko czasu strata.
Cypryan. Wy sądzicie, żem nie w stanie
Pojedynku pojąć prawa;
I mnie rodu mego sława
Obowiązek poznać wkłada:
Co jest hańbą, co zaszczytem.
A choć dziś mną żądza włada
Zbadać to, co nie odkrytem,
Ma odwaga nie usnęła,
I jam gotów jest do dzieła;
Czyliż księga raz z orężem
Bratnią dłonią się sprzymierzy?
Jeśli zacnym ten jest mężem,
Co wyzwany na bój bieży,
To was hańba nie dosięże;
Więc do pochew te oręże!
Lecz powiedzcie, zkąd was dzieli

Taka zawiść, złość zawzięta;
A przyrzekam, że jeżeli
Walka wasza słusznie wszczęta
Dla obrazy jakiej zmycia,
To nie mieszam się już wcale:
Nie żałować wtedy życia,
I natychmiast się oddalę.
Lelius. Myśmy oba rozkochani:
Najpiękniejsza pośród miasta
Owładnęła nas niewiasta;
Więc o życie walczym dla niéj:
Innej na to nie ma rady,
Bo czyż można wejść w układy?
Florus. Nie chcę nawet, by zuchwało
Słońce na nią? spoglądało;
A więc nie ma tu sposobu:
Jakeś przyrzekł, zostaw obu.
Cypryan. Zaczekajcie, jeszcze jedno:
Możnaż szał w niej tak rozżarzyć,
O zwycięztwie żeby marzyć?
Lelius. Przy niéj wszystkie cnoty bledną;
A napróżno Flor zazdrości
Słońcu jego zuchwałości;
Bo czyż słońce się odważy
Tej cudownej przyjrzéć twarzy?
Cypryan. Chciałbyś pojąć ją za żonę?
Florus. To najszczersze me żądanie.
Cypryan. (do Leliusa). I ty?
Lelius. Wierzaj mi
Wtedy byłoby ziszczone
Najgorętsze me pragnienie;
Choć ubogie jest jéj mienie,
Cnota stanie jej za wiano,
Wraz z pięknością niezrównaną.
Cypryan. Gdy ją oba pojąć chcecie,
To powiedzcie, jak możecie
Jej bez zmazy kalać sławę?
Cóż świat powie, gdy to krwawe
Zajście mordem się zakończy,
A zabójca z nią się złączy?
Nie chcę wcale, byście razem
O jéj rękę się starali;
Tę myśl niecną, któż pochwali?
Kto rzecz taką puszcza płazem,

Ten swéj hańby nie dostrzeże;
Lecz powiedzcie tylko szczerze,
Kogo ona z was przekłada?
Lelius. Dość już tego! to mi rada!
Iść i pytać, kto pozyska
Jej przychylność, to rzecz niska!
Jeszcze żądać, żeby rzekła
Komu pragnie oddać rękę!
Mnie wybierze, — cierpię mękę:
Bo mię zazdrość zgnębi wściekła,
Że Flor kochać się ośmiela
Tę, co miłość mą podziela.
A jeżeli on szczęśliwszy,
Doznam męki jeszcze żywszéj.
Więc być może rozstrzygniona
Tylko mieczem nasza sprawa:
Dla jednego czci obrona,
Dla drugiego zemsta krwawa!
Florus. Słuszne wtedy twoje zdanie,
Gdy kobieta jest wietrznica,
Rzuca wnet co ją zachwyca,
W ciągłej uczuć żyje zmianie.
Jam szedł śmiało na bój krwawy,
Dobyliśmy oba miecze:,
Możem przestać bez niesławy,
Bo rzecz tylko się odwlecze.
Cypryan na przeszkodzie staje,
Więc do ojca się udaje.
Lelius. W części jestem przekonany;
Do jéj ojca téż pospieszę.

(Oba chowają miecze).

Cypryan. Ja się bardzo z tego cieszę.
Gdy cześć waszéj ukochanéj
Taka czysta i bez zmazy,
To być może, że jej skazy
Żadnej przez to nie zadacie,
Że się razem ubiegacie;
Lecz powiedzcie, kto jest ona,
Gdyż być musi uprzedzona
Nim z nią ojciec mówić będzie;
Mam stosunki w mieście wszędzie,
Więc wam będę pośrednikiem.
Lelius. Słusznie mówisz.
Florus. To Justyna!
Cypryan. Słabe wasze są pochwały,
One wątłym są promykiem,

Co przedstawia świetność słońca;
Niech nią pyszni się kraina:
Bo jéj piękność czarująca,
Cnoty budzą hołd wspaniały.
Więc już idę ją odwiedzić,
O wyborze się dowiedzieć.
Florus. O niebiosa! na mą stronę
Skłońcie serce niewzruszone!

(odchodzi).

Lelius. W niepewności aż truchleję!
Zwieńcz miłości me nadzieje!

(odchodzi).

Cypryan. Nieba! dajcie wsparcie temu,
Co zapobiedz pragnie złemu!

(Odchodzi).
SCENA VIII.
MOSKON i KLARYN

Moskon. Czy słyszałeś co się dzieje?
Cypryan poszedł do Justyny.
Klaryn. Mnie to wcale nie obchodzi,
Ani ziębi, ani grzeje.
Moskon. Nic nie mówię bez przyczyny:
Niechaj wasze tam nie chodzi.
Klaryn. A to czemu?
Moskon. Bo usycha
Dla Libieczki serce moje,
I gorąco tego żąda:
Niechaj do niéj nikt nie wzdycha,
Niech nań słońce nie spogląda.
Klaryn. Ja tam o to tak nie stoję,
Żeby bić się dla miłości.
Moskon. Chwalę zdanie jegomości,
Pójdźmy, niechaj nam objawi:
Kto ją nudzi, kto z nas bawi.
Klaryn. Nie wiem o co się założę,
Że na koszu ja zostanę!
Moskon. Czemuż dajesz za wygranę?
Któż to z góry zgadnąć może?
Klaryn. Bo te panny wyuczone,
Zawsze łotrów biorą stronę!

SCENA IX.
Mieszkanie Lizandra.
Wchodzą: JUSTYNA i LIZANDER.

Justyna. Smutek serce me przygniata,
Żem bezbożność tę widziała,
Gdy kraina prawie cała
Jakby Bogu, panu świata,
Na ołtarzu wieńce splata;
Posągowi, co ze spiżu
Ręka ludzka utoczyła;
W tém jest chyba piekieł siła,
Bo prawdziwy Bóg na krzyżu
Cześć tajemną ma w pobliżu.
Lizander. Pomnij, żeś ty chrześcianka.
Czyżbyś Boga chrześcian czciła,
Gdybyś łez twych nie roniła
Do wieczoru od poranka,
Że twa wiara jak wygnanka
Dzisiaj tak jest znieważoną.
Justyna. Tak, ja chcę być ciebie godną,
A nie córką twą wyrodną,
Niech te żale mnie pochłoną!
Lizander. Czemuś nie jest mą rodzoną?
Tém się jedném zawsze smucę,
Żeś nie moją jest Justyno!
O nieszczęsna ma godzino!
Cóżem wyrzekł? Już nie wrócę!
Pocóż spokój biednej kłócę?
Justyna. Co ty mówisz? Powiedz, panie.
Lizander. Strach tak przejął serce moje,
Że się w siebie spojrzéć boję.
Justyna. Nieraz słysząc to wyznanie,
Byłam trwożna niesłychanie;
Pytać o tom się nie śmiała:
Ale teraz, pełna trwogi
Błagam powiedz, panie drogi,
Jak sierotą jam się stała,
Bo spokojubym nie miała.
Lizander. Dotąd kryłem tajemnicę
Twego życia, urodzenia;
Lecz się z czasem wszystko zmienia:
Ty wyrosłaś na dziewicę,

Rozum krasi twoje lice;
Ja do ziemi już się chylę,
I podpory w kiju szukam,
Do wrót grobu niby pukam.
Policzone moje chwile;
Przemilczałem czasu tyle,
Ale dłużej się nie godzi:
Obowiązekbym mój złamał.
I napróżno tobie kłamał.
Justyna. Smutek w duszy mej się rodzi,
I dreszcz trwogi mię przechodzi!
Lizander. Więc ci powiem tajemnicę:
Jam Lizander, prócz imienia,
Nie słyszałaś o mnie wcale.

(Po chwili milczenia)

Ja pojmuję, że twe lice
Tak jest pełne podziwienia.
Słuchaj: ten gród, co wspaniale
Jako hydra siedmiogłowa
Siedem wzgórz ku niebu wznosi,
I swą wolę światu głosi,
Co cezarów jest siedliskiem,
Rzym rodzinném mém ogniskiem.
Tam mieszkali me rodzice,
Choć nie znani i ubodzy,
Lecz pamięci mojéj drodzy,
Pochodzeniem tém się szczycę:
W naszej wierze urodzeni,
Cnoty w spadku przekazali.
Ich ojcowie umęczeni,
Palmę świętą pozyskali,
I w tryumfie na dziw ludu
Zakończyli życie trudu.
I ja nie chcę ujść zagłady,
Obym wstąpić mógł w ich ślady!
Kiedym wyrósł na młodziana,
W Aleksandrze miała pana
Rzym stolica chrześciaństwa:
Lecz w ukryciu od pogaństwa,
Co jak tygrys poi oczy,
Gdy męczeńską krew wytoczy.
Kościół, matka naszej wiary
Zemsty wrogów się nie boi.
Daje wiernych na ofiary;
Lecz przez wierne swoje stoi,
Więc je chroni: bo jeżeli
Wszyscy razemby zginęli,
Gdzieżby znalazł się wybrany,

Coby uczyć szedł pogany,
I ogłaszał Boże słowo,
Biorąc za to śmierć krzyżową?
Papież mię pobłogosławił,
I uświęcił na kapłana,
I Potém wolę swą objawił:
„Oto tobie moc jest dana,
W Antyochii żebyś głosił
Słowo Boże w tajemnicy
A w potrzebie i śmierć znosił
Jako Pańscy męczennicy”
Więc stosownie do rozkazu
Rozpocząłem wędrowanie;
Aż wtem oto ujrzę zrazu,
Śród pustyni niespodzianie
Złote w niebo biegną wieże;
Lecz wnet słońce swe przymierze
Z dniem zerwało; w miejsce swoje
Gwiazd srebrzyste siejąc roje,
Jak pochodnie śród ołtarzy,
Towarzysze méj ofiary.
Gdy tak dążę przez pustynię,
Naglem znalazł się w gęstwinie,
Gdzie mię niby chmur obszary,
Otoczyły nagle nocą
Liście za dnia tak zielone.
I już gwiazdy nie migocą,
I ot serce me strwożone!
Tum chciał czekać blasku słońca;
Wyobraźnia pałająca
Tajemnicze swe rozmowy
Z samotnością rozpoczęła;
A wtém jakby jęk grobowy,
Głos z innego niby świata,
Niewyraźny mnie dolata,
Niby dusza, gdy żałobą
Zdjęta sama mówi z sobą.
Trwoga straszna mię przejęła,
Zmysły zbiegły się do ucha;
Lecz niczego nie podsłucha:
Tylko liściem wiatr kołysze.
Znów głos kłóci niemą ciszę;
To ostatni jęk boleści,
Konający głos niewieści.
Cisza; znowu ją przerywa
Głos mężczyzny: „Niegodziwa!
Coś krew zacną pohańbiła,
Lepiéj z ręki méj giń marnie,

Nim nikczemny kat męczarnie
Tobie z ręki swojej zada!
Już godzina twa wybiła!”
A niewiasta odpowiada:
„Więc jeżeli nie nademną,
To się zlituj nad krwią własną!”
By przeszkodzić strasznéj winie
Biegnę tam, lecz nadaremno:
Jeździec w lasu znikł gęstwinie.
Słyszę łkania, co wnet gasną,
I znów słowa przerywane:
„Jam niewinna! przed sąd stanę,
Jako dusza chrześciańska;
Męczennica jestem Pańska.”
Ot niewiastę tę znajduję,
Lecz już z śmiercią się mocuje;
Spojrzy, rzeknie z wysileniem:
„Kiedyś mąk mi zadał tyle,
I ostatnią wydrzyj chwilę.”
A ja na to: mem pragnieniem
Jest nieść pomoc ci w niedoli;
Może niebo mię przysyła.”
— „Dziękić, człeku, dobrej woli!
Śmierć za chwilę mię nie minie;
Oby litość twa zwróciła
Się ku biednéj téj dziecinie,
Co powstanie z méj mogiły:
Ból dziedzictwem jego całém!”
A wtém nikną już jéj siły,
I już kona; wtém ujrzałem....

SCENA X.
CIŻ SAMI i LIBIA.

Libia (do Lizandra).
Twój wierzyciel wszedł ze strażą,
I do ciebie wieść się każą;
Rzekłam, że cię nie ma w domu.

(Wskazując mu drzwi boczne)

Uchodź tędy po kryjomu.
Justyna. I przeszkadzać wtedy muszą,
Gdym zawisła całą duszą,
U téj strasznej twéj powieści!
Ale trudno, uchodź panie:
Sąd cię w ręce nie dostanie.

Lizander. Ileż człowiek nie przeboli,
Żyjąc w nędzy i niedoli.

(Odchodzi).
SCENA XI.
JUSTYNA i LIBIA.

Justyna. Słyszę szelest i wołania;
Widać idą do mieszkania,
Domyślając się fortelu.
Libia. Nie, to Cypryan.
Justyna. W jakim celu?

SCENA XII.
TEŻ SAME, CYPRYAN, KLARYN i MOSKON.

Cypryan. Służyć wam jest mem życzeniem;
Otóż widząc z przerażeniem,
Jak dopiero co w téj chwili
Ztąd pachołcy wychodzili,
— Zapragnąłem się dowiedzieć,...

(Do siebie)

Coś mię trwoży i przeraża!

(Do Justyny)

Czy nie możnaby uprzedzić...

(Do siebie)

Dreszcz przebiega moje żyły!

(Do Justyny)

Złego, które wam zagraża.
Obowiązek dla mnie miły...

(Do siebie)

Krew, to żarzy, to lodnieje,
Nieba, co się zemną dzieje!
Justyna. Niech was niebo ma w opiece,
Żeście dobrzy tak dalece:
Przychodzicie zawsze prawie
Wspierać w każdej trudnej sprawie..
Cypryan. Zawsze służyć wam gotowy

(Na stronie)

Cóż mój język i myśl plącze?
Justyna. Ojciec wyszedł.
Cypryan. Więc rzecz kończę,
I krótkiemi powiem słowy:
W odwiedzinach mam cel drugi.

Justyna. A więc jestem na usługi.
Cypryan. Zatem słuchaj mej powieści.
Ty piękności ziemskiéj wzorze,
W tobie, w cudnym swym utworze
Bóstwo wdzięki boskie mieści.
O! nie zaznaj tej boleści,
Która serce moje pali!
Z rąk mych spokój twój odbierasz,
A mnie za to mój wydzierasz!
Któż nademną się użali,
Kto z niedoli téj ocali?
Lelius, Florus, w tobie szczerze
Zwłaszcza pierwszy rozkochani,
Dla bogini, dla swej pani
Pragnąc życie nieść w ofierze,
Walczą z sobą jak szermierze;
Lecz nadszedłem szczęściem w porę:
Dla cię bić się nie dozwalam,
I od śmierci ich ocalam;
Za to z ręki twéj śmierć biorę!
Wszak pospólstwo bardzo skore
Do potwarzy i obmowy:
Nie chcąc miejsca dać zgorszeniu,
Tu przychodzę w ich imieniu.

(Do siebie)

Dniu nieszczęsny, dniu grobowy!
Parko, przetnij me osnowy!

(Do Justyny)

Więc niech słowo twe rozstrzyga,
Ostatecznie niech wyrzeka;
Kogo dzisiaj szczęście czeka.

(Do siebie)

Im nadzieja zdala miga,
Mnie los zgubny tylko ściga.

(Do Justyny )

Wybranego śmiertelnika
Uwiadomię: niech się cieszy,
Niech do ojca twego spieszy!

(Do siebie)

Mnie nadziei i promyka!
Ziemia z pod stóp się umyka!
Justyna. Zkądże mówić tak zuchwale.
Ciebie jakiś szał poduszcza?
Aż przytomność mię opuszcza!

(Po chwili)

To poselstwo i te żale
Niepotrzebne są tu wcale.

Cypryan. Gdybyś kogo ukochała,
Tobym wtedy był zuchwały.
Głosząc moich uczcić szały:
Lecz tyś dotąd jako skała
Fale uczuć odtrącała.
Cóż powiedziéć do Leliusza?
Justyna. Że zapomnieć mnie już pora.
Cypryan. Cóż stanowisz względem Flora?
Justyna. Niech mnie kryć się nie przymusza.
Cypryan. A mnie?

(Na stronie).

Z strachu aż drży dusza!
Justyna. Twoja miłość zbyt zuchwała.
Cypryan. W niej me bóstwo, mój kraj czarów.
Justyna. Gdy odmawia ci swych darów,
Więc napróżno twa pochwała.
Jużem wam odpowiedź dała.

(Oboje odchodzą, każde w inną stronę).
SCENA XIII.
LIBIA, KLARYN i MOSKON

Klaryn. Libio droga!
Moskon. Tyś jedyną!
Libia. Cóż odemnie znowu chcecie?
Klaryn. Tyś najdroższa nam na świecie!
Wszak łzy nasze dla cię płyną!
Kiedyż nasze troski zginą?
My zabijem się dla ciebie.
Lecz uniknąć chcąc obmowy,
Spór rozstrzygnij dwoma słowy:
Kogo wolisz, ten już w niebie,
Drugi w żalu się zagrzebie.
Libia. Trwoga dręczy mię straszliwa,
Nie wiem co się zemną dzieje.
Tracę rozum i truchleję!...
Myśl mi nowa się odkrywa:
Wezmę obu nieszczęśliwa!
Klaryn. Cóż to znowu za myśl dzika?
Libia. Już ty tylko bądź spokojny.
Moskon. Nie unikniem ciągłéj wojny.

Libia. Z ciebie tylko wieczny sprzeka!
Moskon. Więc niech powie dobrodziejka.
Libia. Co dzień inny mym kochankiem.

(Odchodzi).
SCENA XIV.
KLARYN i MOSKON.

Moskon. Dzień dzisiejszy mnie należy.
Klaryn. Zgoda na to, jak najszczerzy;
Jutro moją jest z porankiem.
Moskon. Więc jam dzisiaj jest wybrankiem!
Szczęściem dusza moja wzrasta!

(Chce odejść)

Klaryn. (Zatrzymując go) Lecz zapewne znasz mię panie.
Moskon. I cóż znaczy to pytanie?
Klaryn. Pomnij ledwo brzmi dwunaste,
Ona moją.
Moskon. Na tém basta!

(Odchodzą)
SCENA XV.
Noc. — Plac przed domem Lizandra, w głębi morze.
LELIUS i FLORUS.

Lelius (wchodzi).
Ledwie ciemna noc złowrogi
Płaszcz nad ziemią rozpościera,
Biegnę patrzeć na jej progi,
Gdzie myśl moja się przedziera;
O! bo chociaż głos Cypryana
Wstrzymał miecz mój dzisiaj zrana,
Cóż uczucie me powstrzyma?
Dlań hamulca wcale nie ma!
Florus. (Wchodzi z przeciwnéj strony).
Tu zostanę aż do świtu;
Wszędzie smutek mię uciska,
Tum jak ptak, gdy śród błękitu
Do światłości mknie ogniska.
O miłości! zwij zaranie,

Odpowiedzi zbliż godzinę!
Spiesz się prędzej, spiesz Cypryanie!
Ja ożyję, albo zginę.
Lelius. Jakiś szelest tutaj słyszę.
Florus. To głos jakiś kłóci ciszę.

SCENA XVI.
CIŻ SAMI i DJABEŁ. (który ukazuje są na krużganku domu Lizandra).

Lelius. Mnie się zdaje, z jej mieszkania
Na krużganek ktoś wychodzi.
Florus. Tam ktoś stoi! czy wzrok zwodzi,
Mgłą urojeń się przesłania?
Djabeł. (Do siebie). W ten więc sposób dziś dokażę,
Że Justyny cześć spotwarzę.

(Schodzi po drabince)

Lelius. Co ja widzę, nieszczęśliwy?
Florus. O rozpaczy! ledwiem żywy!
Lelius. Człowiek, czarno przyodziany,
Tam się zsuwa koło ściany.
Florus. O zazdrości! wstrzymaj męki:
Kto on taki, pierw chcę zbadać.
Lelius. Muszę wiedziéć, kto te wdzięki,
Com postradał, śmie posiadać.

(obaj z dobytemi szpadami zbliżają się ku domowi).

Djabeł. (Do siebie). A więc celu już dopinam:
Dziś Justynę potwarz splami,
Przytem krwawą walkę wszczynam;
Ot już dążą; więc otwieraj
Się przepaści, rozpościeraj
Mgłę przed obu ich oczyma!

(przepada się w ziemi, a wtém Lelius i Florus zbliżają się ku sobie).
SCENA XVI.
LELIUS i FLORUS.

Lelius. Bądź co bądź, ja muszę wiedzieć
Ktoś jest: proszę mi powiedziéć.

Florus. Tyś ciekawy, kto był świadkiem
Twej rozkosznej tajemnicy;
Mnie ciekawość czcza nie skłania
Do osoby twej poznania:
Muszę wiedzieć, kto ukradkiem
Stał się panem tej dziewicy,
I kto zeszedł z jej krużganku,
Gdy tam smutnie bez ustanku
Patrzę stojąc śród ulicy.
Lelius. A to dobre co się zowie!
Chce mi gwałtem zepsuć w głowie,
I zuchwale we mnie wmawia
To, co właśnie on sam sprawia.
Lecz na boga, na mą duszę,
Kto ty jesteś wiedzieć muszę:
Mam przez ciebie wszystko stracić,
Musisz życiem to przypłacić.
Florus. Mnie twój wybieg nie oślepi:
Miłość twoja cię wyjawia.
Lelius. Próżno język twój rozprawia:
Miecz wyświeci wszystko lepiéj.
Florus. A więc dalej do rozprawy!

(Walczą).

Lelius. Tak, jam wiedzieć jest ciekawy,
Czyjém życiem ona żyje.
Florus. Zginę, albo to wykryję!

SCENA XVIII.
CIŻ SAMI, CYPRYAN, KLARYN i MOSKON.

Cypryan. Powstrzymajcie bój zacięty!
Florus. Nic powstrzymać mnie nie może
W moim gniewie.
Cypryan. To ty, Florze!
Florus. Kiedy miecz jest w dłoń ujęty,
To nazwiska nie ukrywam.
Cypryan. W twéj obronie miecz dobywam,
Godzę na śmierć przeciwnika.
Lelius. To mię strachem nie przenika,
Owszem jeszcze mniéj się boję.

Cypryan. Lelius?
Lelius. To ja!
Cypryan. A więc stoję
Między wami. Lecz dlaczego
Drugie zajście dnia jednego?
Lelius. Już nie będzie tego daléj:
Myśmy już się pojednali;
Wiem ja teraz co się dzieje,
Więc porzucam już nadzieję.
A choć ciebiem wprzód zaklinał,
Byś był moim pośrednikiem,
Proszę, byś już nie wspominał,
Ani przed nią, ni przed nikiem,
Żem ją kochał, o niej marzył,
Miłość w sercu dla niej żarzył:
Bo to wszystko nadaremnie:
Dziś rzecz cała się odsłania,
Flor widuje ją tajemnie;
Zszedł przed chwilą z jej mieszkania
Ztąd z krużganku po drabinie.
Niechaj miłość ma zaginie!

(Odchodzi)

Florus. Czekaj chwilę.
Cypryan. Niechaj idzie!

(Do siebie)

Drzę i wszystko mam w ohydzie.

(Do Flora)

Jeśliś zyskał, co on stracił,
I chce puścić w zapomnienie;
Tobyś złém za dobre płacił,
Powiększając mu cierpienie.
Florus. To wy oba mię dręczycie!
Nie mów o mnie już z Justyną,
Z niegodziwą tą dziewczyną,
Co splamiła czyste życie.
Téj obrazy nie przebaczę,
Nad zawodem srogim płaczę,
Chociaż innéj nie ma rady,
Jak tych uczuć zatrzeć ślady.

(Odchodzi).
SCENA XIX.
CYPRYAN, MOSKON, KLARYN.

Cypryan. Co to znaczy? co ja słyszę?
Walcząc o nią tak zaciekli,
Nagle obaj się wyrzekli.
Niezawodna, że są w błędzie!
Lecz nadzieją się kołyszę:
Błogi skutek z tego będzie. —
Daj świąteczne, Moskon, szaty;
Klaryn! pałasz, pióropusze!
Miłość lubi co powiewne,
Miłość lubi co przezrocze;
Ja weselić dziś się muszę.
Gdy przywdzieję strój bogaty,
Już się księgi nie otoczę;
Bo uczucie im nie krewne:
Szał uniesień w nas rozwija,
Ale wiedzę, myśl zabija.

(Odchodzą).



AKT  II.
SCENA I.
Plac przed domem Lizandra.
CYPRYAN, KLARYN i MOSKON. (Wchodzą w świątecznych szatach).

Cypryan. Myśli moje rozburzone!
Dokąd, dokąd mię niesiecie?
Zkąd ta śmiałość? czyliż wiecie,
Że wybuchy to szalone:
Gdy zuchwale jak Tytani
Aż ku niebu się piętrzycie,
A stanąwszy na zenicie
Przepadacie wnet w otchłani?
Pocom widział tę Justynę,
Cudne lice, ten wzrok szczery,
Boską światłość czwartej sfery?
Ach przeklinam tę godzinę!
Tu dwóch o nią się rozprawia,

Wzajem hańbę jej zarzuca;
A ja nie wiem kto zakłóca,
Kto z nich serce me rozkrwawia!
Rozjuszone furyi żmije
Myśl mą szarpią, jad w nią leją:
To rozpaczą, to nadzieją,
To zazdrością tylko żyję!
I w téj walce, w ciągłej męce,
Wszystko inne mi nieznanem,
Bo Justyna mym tyranem:
Jéj myśl, serce, duszę święcę. —
Pójdź Moskonie!
Moskon. Słucham panie.
Cypryan. Zobacz, czyli Lizandr w domu.
Klaryn. Nie, ja pójdę: dziś bez sromu
Moskon iść tam nie jest w stanie.
Cypryan. Zawsze śmieszne macie spory.
Klaryn. Bo się wzajem siebie boim:
Dzień dzisiejszy jest dniem moim,
On jutrzejszej panem pory.
Cypryan. Jeszcze znosić te niesnaski!
Nie, już żaden iść nie może,
Bo jak słońce na przestworze,
Tu Justyna rzuca blaski.

SCENA II.
CIŻ SAMI, oraz JUSTYNA i LIBIA. (Które dążą ku domowi).

Justyna. Nieszczęśliwam! Biada! biada!
Libio! patrz, to Cypryan stoi.
Cypryan. (Do siebie). Panem być zazdrości mojéj,
Ukryć boleść mi wypada,
Zanim rzeczy nie wyjaśnię.
Tak, mą miłość jej wypowiem;
Zazdrość ciąży mi ołowiem,
I na ustach słowo gaśnie.

(Do Justyny)

Nie na próżnom wziął te stroje:
Do stóp twoich w nich się chylę.
Okaż mi choć łaski tyle,
I przyjm korne służby moje:

W tém pociecha moja cała;
A któż wierniéj ci usłuży?
Więc mi nie daj cierpieć dłużéj,
Gdyś mi kochać zakazała.
Justyna. Widać, panie, że me słowo
Wpływu na cię miéć nie może,
Kiedy dzisiaj....
Cypryan. O, mój Boże!
Pragnie dręczyć mię na nowo.
Justyna. A więc jakże mam powiedziéć,
Że to wszystko nadaremnie
Chcieć wzajemność wzbudzić we mnie,
U drzwi mych na straży siedzieć:
Choćbyś czekał dni, miesiące,
Choćby lata, całe wieki,
Od nadziei bądź daleki:
Zawsze miłość twą odtrącę,
Bo me serce tak się zbroi.
Tak niezłomne moje zdanie,
Żem cię kochać nie jest w stanie
Aż do samej śmierci twojéj.

(Wchodzi do domu)
SCENA III.
CIŻ SAMI prócz Justyny.

Cypryan. (Do odchodzącéj Justyny).
Już się dusza ma zachwyca,
I radością już jaśnieje;
Wnet się ziszczą me nadzieje,
Niedaleka ich granica:
Bo gdy śmierci mej godzina
I Ma rozbudzić duszę twoję,
Pocznij dzielić miłość moję,
Gdyż mój skon się już poczyna.
Klaryn. Gdy mój pan jak trup zmartwiały
Leczy swe miłosne szały,
Libio! daj mi uściśnienie.
Libia. Pragnąc czyste mieć sumienie,
Nie chcę krzywdy dla Moskona:
Czy rachuba nie zmylona?
Czy do ciebie dziś należy?
Jego wtorek, twoja środa...

(Liczy na palcach)

Klaryn. Niechaj Libia mi zawierzy;
Moskon milczy a więc zgoda!
Libia. Lecz on może sam jest w błędzie?
No, dziś twoje niechże będzie.
Klaryn. A więc pójdźże w me objęcie.
Libia. (Obejmując go) Obowiązek spełniam święcie.
Moskon. Czy królowa, ma władczyni
Jutro dla mnie to uczyni;
Na ramieniu mem zawiśnie
I tak szczerze mnie uściśnie?
Libia. Żal mi ciebie, mój Moskonie!
Lecz wiesz, jestem sprawiedliwa.
A więc miłość znów prawdziwa
Jutro dla cię w mojém łonie.

(Odchodzi).
SCENA IV.
KLARYN, MOSKON, CYPRYAN.

Moskon. Lecz patrz, gdy my rozprawiamy,
Tam z myślami pan się bije;
Pójdźmy, to go podsłuchamy.

(W chwili gdy Moskon i Klaryn zbliżają się doń z dwóch przeciwnych stron, Cypryan nagle porusza rękami i trąca ich obudwu).

Cypryan. Gdy się troska w serce wpije,
Biada wtedy, nędzne życie!
Klaryn. Biada, biada!
Moskon. I mnie biada!
Nazwę biedy dać wypada
Okolicy naszéj całéj.
Cypryan. Więc wy oba tu stoicie!
Klaryn. Ja przysięgnę, że tu stałem.
Moskon. I ja także.
Cypryan. O niedolo!
Skończ raz z sercem mem zbolałém,
I śmiertelne rzuć weń strzały.
Kto w swém życiu tyle zniesie,
Szczęsny gdy nić życia rwie się..
Takie męki komuż znane?
Idźcie, ja tu sam zostanę.

Klaryn. Kiedy nie ma co się uczyć,
Pójdźmy trochę się powłóczyć.

SCENA V.
CYPRYAN. (Sam).

Niepojęte myśli ciemnie!
Nie zgnębiajcie mię o mary!
Bom uwierzyć gotów w czary,
Że duch inny wstąpił we mnie.
W bałwochwalstwie myśl ma ginie,
I duch pychy mię otoczył,
Żem dziewicę cudną zoczył,
Żem podziwiał mą boginię.
A jéj srogość może łudzi,
Jednak dreszczem mię przeszywa.
Wiem zkąd miłość ma wypływa,
Nie wiem kto mą zazdrość budzi;
Ale rozpacz rzecz niegodna,
Ona hańbą myśli męzkiéj.
Zgubą kupię krok zwycięzki,
I wychylę czarę do dna,
Bo Justynę posiąść muszę:
Twéj pomocy, piekło wzywam!
Twego wsparcia się spodziewam:
Za Justynę oddam duszę.

SCENA VI.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Djabeł. (W głębi). Ja ją przyjmuję!

(Burza, pioruny i błyskawice).

Cypryan. Przebóg! co się dzieje!
Niebo w téj saméj chwili świeci i ciemnieje;
Dzień się mrokiem przyodziewa;
Z łona chmur i piorunów, groza się dobywa;
Niebo z górą bój toczy, jéj szczyty roztrąca;
I jak Etna gorejąca
Cały widnokrąg rozlał się w promieni morze;
Mgłą słońce, żrącą parą powietrzne przestworze!
Mądrości! czyż od ciebiem został tak zdaleka,
Że myśl moja napróżno te dziwy docieka?
Morze wspina swe bałwany,
I pędzi ponad chmury jak prąd rozhukany,

Miotąc pianę w powietrzu lekkiemi podmuchy,
Co przelata wskróś wiatru jak powiewne puchy.
Okręt wichrami miotany
Szuka ratunku w fali rozigranej:
Już zguba blizką, ale stokroć gorzéj,
Kiedy mu port zdradziecki swe wejście otworzy.
Te wołania o pomoc, te rozpaczne krzyki,
To są śmierci poprzedniki,
Która chce się nasycać swych ofiar konaniem;
Ten orkan rozpasany jéj pyszném ubraniem,
Dla niéj się niebo i ziemia zakłóca.
Burza okręt na brzeg rzuca,
Oskał rafy go zahacza,
I z nowym już żywiołem okręt walkę stacza;
Ledwie że uszedł cało z morskich wód przestrzeni,
Już piana krwią się ofiar nieszczęsnych rumieni.

(Burza wzrasta).

Głosy w głębi.
Lecimy do dna!
Djabeł. (Za sceną). Na drzewa kawale,
By spełnić mój zamiar, na brzeg się ocalę.
Cypryan. Tylko jeden się z burzy dzikiéj naigrawa,
Dobywa się z odmętu; już na brzegu stawa.
A zgubny żywioł okręt coraz bardziéj nęka:
Maszt złamany, już okręt w kawały rozpęka,
Fala go rozpiętrzona w swém łonie pochłania,
Unosząc do miękkiego trytonów posłania.
Djabeł. (Wchodzi zmoczony, jak gdyby tylko co wyszedł z wody). (Do siebie).
Żeby celów dopiąć nowych,
Trzeba było go ułudzić
I pozornie burzę wzbudzić
Na tych polach szafirowych,
I w postaci już się jawię
Innéj jak mię widział pierwéj,
Kiedy zwalczał mię bez przerwy.
Teraz lepiéj z nim się sprawię,
I sidłami go otoczę,
I uchwycę w ich okucie
Miłość wiedzy i uczucie!
Daléj więc do celu kroczę:

(Głośno)

Dobra matko, ziemio miła!
Daj opiekę, bądź ochroną
Przeciw fali, co szaloną.
Siłą na brzeg mię rzuciła.

Cypryan. Przyjacielu! jasném licem
Odtrąć ciężkich prób wspomnienia:
Pomnij, że się wszystko zmienia
To, co żyje pod księżycem.
Djabeł. Kto ty jesteś, że pod twoje
Stopy dziwny los mię rzuca?
Cypryan. Dość, że los twój mię zasmuca,
Chciéj usługi przyjąć moje:
Obym mógł żal twój ukoić!
Djabeł. Próżne chęci i żądanie:
Nic na świecie nie jest w stanie
Mojéj duszy ran zagoić.
Cypryan. Więc cóż cierpień tych przyczyną?
Djabeł. Utraciłem całe mienie;
Lecz porzucam złorzeczenie,
W niepamięci niech zaginą
Wszystkie troski, przeszłe życie.
Cypryan. Ot już burza się nie sroży,
I śród jasnych już przestworzy
Niebo błyszczy się w błękicie.
Przestrzeń morza kryształowa
Z cicha toczy swe bałwany
Bez szelestu i bez piany;
Snać się wstrząsła mórz osnowa
Na to jedno tylko mgnienie,
Żeby okręt twój pogrążyć.
Powiedz dokąd chciałeś dążyć?
Twoje imię, pochodzenie?
Djabeł. Ale niczem to rozbicie!
Twoje myśli nie dośledzą,
Usta me nie wypowiedzą,
Co kosztuje mię przybycie
Tu w tę stronę? Gdyś ciekawy,
To posłuchaj całéj sprawy.
Skutkiem dziwnych losów woli,
Jam żyjącém zjednoczeniem
Pomyślności i niedoli.
Świetném mojém urodzeniem,
Mą mądrością, memi czyny,
Tak wyniosłem się wysoko,
Że król jeden z swéj wyżyny
Zwrócił na mnie swoje oko;
Król potężny, pan nad pany:
Bo gdy gniewem owładany

To i mocarz strachem zdjęty!
A pyropy, dyamenty
Na błękitném skrzą sklepieniu
Jego gmachu. Ulubieńcem
Będąc jego, w uniesieniu
Pychy stałem się szaleńcem;
Zamarzyłem o koronie,
Chcąc na jego zasiąść tronie.
Straszna kara mię dotknęła.
Owładnięty dzikim szałem
Winy mojéj nie uznałem;
O! bo skrucha mię nie zdjęła:
Wolę ducha moc zbrodniczą
Niż uległość niewolniczą.
A znalazłszy popleczników
W tłumie jego domowników,
Wiedzion głosem zemsty srogiéj,
Sieję mordy i pożogi.
Ten głos mię wśród morza pędzi
Od krawędzi do krawędzi.
Łąką morza purpurową
Popłynąłem na okręcie,
Zeby znaleźć miejsce owo,
Gdzie człek jeden dał mi słowo:
Bo chcę żądać dotrzymania.
Burza okręt tu zagania.
I pogrąża w wód odmęcie.
Choć na morzu rozhukaném
Mogłem łatwo stać się panem
Wszystkich wiatrów, sług Eola
I zamienić na wietrzyki,
Mojéj myśli niewolniki;
Lecz nie chciałem, bo ma wola
Wcale inne ma zamiary.

(Do siebie)

Tu myśl jego już ujęta
W mojéj magii chytre pęta.

(Do Cypryana)

Gdy nie wierzysz w moje czary,
To w téj chwili blask przesłonię;
Słońce w mroku wnet utonie.
A gniew straszny zwykł mną władać!
Jam śmierć sobie gotów zadać;
Ale nie miéj żadnéj trwogi.
Ja znam wszystko i gwiazd drogi,
Wszystko co chcę zrobić zdołam:
Ot w téj chwili, gdy zawołam,

Ten szczyt, który się tak srodze
Kryje czarnych gęstwin mrokiem.
Takim wdziękiem rozpogodzę,
Że zabłyśnie przed twém okiem
Jak przecudne gór ustronie,
Choć zostanie w drzew koronie.
Oto padam na kolana
I pomocy twojéj wzywam,
Choć nie próżno się spodziewam,
Że ma mądrość niezrównana
Wszystkie twoje spełni żądze,
Że w twe serce radość wleję,
Gdy nademną tak boleje;
A gdy mówię to nie błądzę.

(Do siebie)

W jego miłość tu uderzam!

(Do Cypryana)

Jam ci wdzięczen nad pojęcie
Za serdeczne to przyjęcie.
I nic odtąd mię od ciebie
Nie oderwie, nie odtrąci:
Ani żadne losu zmiany,
Ni ciąg wieków nie zbadany,
Ni wpływ tych gwiazd, co na niebie
Życia znaczą nam wyroki,
Nic przyjaźni téj nie zmąci;
Odtąd zgodne nasze kroki.
To, com wyrzekł nic nie znaczy
Przy tém, co wzrok twój zobaczy,
Gdy się cała rzecz dokona,
Jak w méj myśli nakreślona.
Cypryan. Więc błogosławię burzy, że się wszczęła
I twe mienie pochłonęła,
Ciebie samego na ten brzeg rzuciwszy;
Bo tu doznasz odemnie przyjaźni najbliższéj,
Jeżeli tylko raczysz pozostać w gościnie:
Tak, pragnę ci mą przyjaźń dowieść w każdym czynie.
Więc bądź mym gościem, baw tu jak najdłużéj,
Bo tu ci wszystko na rozkazy służy:
Niechaj ci słodko te chwile przebiegą.
Djabeł. A więc uznajesz mię już za twojego?
Cypryan. (Obejmując go). Niech ten uścisk obustronny
Będzie pieczęcią przyjaźni dozgonnéj.

(Na stronie)

Oh! gdyby tylko to dopiąć się dało,
Żeby on swoją magię przelał we mnie całą;

I miłość moją wspierając, ta sztuka
Niosłaby ulgę sercu, jakiéj próżno szuka;
I możebym owładnął mych męczarń przyczynę,
Co mię wprawia w szaleństwo, i dla któréj ginę!
O wzdycham do tego święta!
Djabeł. (Na stronie).
Już miłość z żądzą wiedzy ujęły go w pęta.

SCENA VII.
CIŻ SAMI, oraz KLARYN i MOSKON
(Którzy wpadają każdy z innéj strony).

Klaryn. (Do Cypryana). Czy żyjesz jeszcze panie?
Moskon. Ach! jakiś ty grzeczny!
Wszakże widzisz, że żyję; jakżeś niedorzeczny!
Klaryn. Użyłem tego zwrotu zwykłego wymowy
Na dowód, że w tém cudu widzę tajemnicę,
Że mimo grad piorunów, mimo błyskawicę,
I włos mu jeden nawet nie spadł z głowy.
Moskon. I ciągle podziw zdejmuje cię taki,
Że przyjść do siebie nie możesz w téj chwili.
Cypryan. (Do djabła). Moi służący!

(Do Klaryna i Moskona).

Pocoście wrócili?
Moskon. Bo ci się chcemy dać znowu we znaki.
Djabeł. To mi weseli!
Cypryan. Tego im niebraknie,
A głupstwa robić, to każdy znich łaknie.
Moskon. (Do Cypryana). Kto to jest taki, powiedz mi pan szczerze.
Cypryan. To mój gość miły, niech cię strach nie bierze.
Klaryn. Na cóż wieść gości w zacisze domowe?
Cypryan. Ocenić jego, to nad twoją głowę.
Klaryn. Pan weźmiesz po nim spadek?
Moskon. Co też ten człek prawi?
Nie tak prędko, jak myślisz: on tu z rok zabawi.
Klaryn. I zkądże ty to wnosisz?

Moskon. Gdy kto niespodzianie
W gościnę przyjdzie, dymu po nim nie zostanie;
A ten...
Klaryn. No, mówże!
Moskon. Wiele dymu pozostawi.
Cypryan. (Do djabła). Pójdź, mój gościu miły
Wypocząć, byś zwątlone mógł odzyskać siły.
Djabeł. Spełniam chętnię twą wolę.
Cypryan. Chcę ci spokój wrócić.

(Odchodzi).

Djabeł. (do siebie). A ja cię w niwecz obrócić!
Już cię mam, już nad tobą poczynam panować:
Teraz zgubę Justyny muszę przygotować.

SCENA VIII.
KLARYN i MOSKON.

Klaryn. Zdaje mi się, że wulkan gdzieś wybuchł ognisty,
I rozlał po powietrzu ten wyziew siarczysty.
Moskon. Ale to czuć od gościa.
Klaryn. A ja wiem przyczynę,
Moskon. Cóż takiego?
Klaryn. On biedak ma tak lichą minę,
Że wszystko mi się zdaje, iż on jest parszywy;
Więc siarką się smaruje.
Moskon. Oj ty, niegodziwy!

SCENA IX.
LELIUS i FABIUSZ.

Fabiusz. Znów namiętność tu cię nęci.
Lelius. Gdziem utracił życie, duszę,
Tam odzyskać znów je muszę:
O miłości, spełń me chęci!
Fabiusz. Przed Justyny znowuś domem?
Lelius. Bo uczucie me wybucha.
Drugich chętniéj ona słucha,

Pośród nocy z wielkim sromem;
A więc powiedz, cóż to znaczy,
Że w dzień wylać chcę me żale?
I niepomny na nic wcale
Pójdę niech się wytłumaczy;
A ty sobie odejdź, stary!
Pójdę, hańbę jéj wyrzucę;
Może bezwstyd jéj ukrócę:
Niecofnione me zamiary!

(Fabiusz odchodzi).
SCENA X.
LELIUS. (Zdąża ku domowi Lizandra, wtém wychodzi ztamtąd Justyna).

Justyna. (Zwracając głowę ku domowi). Libio......

(Spostrzegając Leliusa).

Kogóż ja tu widzę?
Lelius. To ja.
Justyna. Cóżto? Zkąd u pana
Taka śmiałość niespodziana?
Lelius. Moja miłość mnie w ohydzie,
Zazdrość serce me rozdziera
I nadzieję mą zabija;
Więc gdy miłość ma przemija,
Cześć dla ciebie z nią zamiera.
Justyna. Cóż zuchwałość w tobie budzi,
Że śmiesz....
Lelius. Wściekłość mię owłada!
Justyna. Wchodzić....
Lelius. Gniew, szał mię posiada.
Justyna. Gardząc wzgląd na sądy ludzi...
Lelius. O! ty już dbać nie masz o co.
Justyna. A me imię, moja sława?
Lelius. Powiedz temu, który stawa
Na krużganku twoim nocą;
Znam twe sprawki każdéj chwili:
Nie zadziwia mię odprawa,
Bo przeszkodą nie twa sława,
Tylko, że ci z innym miléj.

Justyna. Wstrzymaj język twój złośliwy,
Czemu srodze chcesz się bawić,
I cześć moją tak plugawić?
Roisz sobie same dziwy,
By mi robić zarzut sromu;
Dla niesłusznéj twéj urazy,
W czystém życiu szukasz zmazy.
Co? mężczyzna był w mym domu?
Tu pod nocy wszedł zasłoną?
Lelius. Tak jest.
Justyna. I wszedł po krużganku?
Lelius. To mię gnębi bez ustanku.
Justyna. Czci! ty dla mnie bądź obroną!

SCENA XI.
CIŻ SAMI i DJABEŁ — Który wychodzi z domu Justyny i staje za nią.

Djabeł. (Do siebie). Teraz moją złość wyzionę,
I ustronie to spokojne,
Nieskalane, bogobojne,
Strasznie będzie splugawione:
W tym młodzianie szał rozniecę,
Oczom jego się ukażę;
A gdy wściekłość w nim rozżarzę,
Wtedy nagle precz odlecę.

(Chce niby iść daléj, lecz zaledwie Lelius go spostrzegł, cofa się do drzwi i znika.)

Justyna. (Niewidząc djabła, do Leliusa).
Więc ty chyba chcesz mię zabić?
Lelius. (Z gwałtowném wzruszeniem).
O! nie, chcę tu skonać, zginąć!
Justyna. Cóż tak mogło na cię wpłynąć.
Lelius. Bo nie zdołam już osłabić
Mych podejrzeń odtąd niczem:
Twą obłudę teraz widzę,
Z twéj mniemanéj cnoty szydzę;
Teraz, ot przed mém obliczem
Postać mi się okazała
Tego, który jest szczęśliwszy:
Cofnął się, mnie zobaczywszy.
Justyna. Wyobraźnia wybujała,
Myślą, okiem twém owładła.

(Lelius chce wejść do domu, Justyna go wstrzymuje).

Lelius. Nic mię teraz nie powstrzyma.
Justyna. Przed twojemi więc oczyma
I dzień tworzy te widziadła?
Lelius. Ha! zobaczę to złudzenie.
Justyna. A więc zobacz, ja nie bronię:
Może śród dnia cześć uchronię,
Co wziąść chciały nocy cienie.

(Lelius wchodzi do domu).
SCENA XII.
JUSTYNA i LIZANDER. (Wracający z ulicy).

Lizander. Pójdź, Justyno.
Justyna. (Na stronie). Nieszczęśliwa!
Gdy Leliusza on zobaczy,
Cóż pomyśli, co to znaczy?
Lizander. Serce z bólu się rozrywa!
Ty bądź mojém pocieszeniem.
Justyna. Czemu mówisz z takiém drżeniem?
Lizander. Dłużéj cierpieć nie wytrzymam:
Już ni łez, ni skargi nie mam.

(Siada na przodzie sceny).
SCENA XIII.
LELIUS, LIZANDER i JUSTYNA.

Lelius. (Wracając z domu Lizandra: do siebie).
Teraz wierzę: w wyobraźni
Zazdrość senne kształty roi,
Tylko próżno trwoży, drażni:
Bom nie znalazł śród pokoi
Tego człeka, co na jawie
Tutaj stanął, przy mnie prawie:
Wszakże nie miał wyjść którędy.
Justyna. (Zcicha do Lizandra).
Tu mój ojciec, niechodź tędy.
Lelius. Czekam aż on się oddali,
Bo już zazdrość mię nie pali.

(Usuwa się w głąb.)

Justyna. (Do Lizandra). Czemu płaczesz, coś tak smutny?

Lizander. Słuchaj: serce me się krwawi;
W krwi niewinnéj wróg się pławi,
I nas czeka los okrutny:
Przyszedł rozkaz od Decyusza,
By ni jedna żywa dusza
Nie została z wiernych grona.
Justyna. (Na stronie). O, mój Boże! jam zgubiona!
Ojciec życiem to przypłaci;
Bo tak jawnie ubolewa
Nad uciskiem swoich braci:
A tu ani się spodziewa,
Że syn rządcy wszystko słyszy:
Gdyby chociaż mówił ciszéj!
Lizander. Otóż, moje drogie dziecię...
Justyna. Jeśli to cię gnębi tyle,
To odpocznij choć na chwilę.
Lizander. O nie! gdy mig smutek gniecie,
To lżej, kiedy mówię z tobą.
Justyna. Ojcze: litość miéj nad sobą.
I oszczędzaj wiek sędziwy.
Lizander. Jakto? gdy chcę ci wyjawić,
Co mię mogło w rozpacz wprawić;
Kiedy mówię pełen trwogi,
Jaki zapadł wyrok srogi
W oném mieście siedmiu wzgórzy,
Krwią nad Tybrem wypisany,
Rumieniący jego wody:
Nie chesz słuchać, to cię nurzy.
Nie tak dawniéj.... Oj! wiek młody
Jakże skłonny jest do zmiany!
Justyna. Tak to zawsze, pośród świata
Z czasem wszystko się przemienia.
Lelius. (Do siebie). Co też mają do mówienia?
Głos urwany mię dolata.

SCENA XIV.
CIŻ SAMI i FLORUS.

Florus. Kto trawiony od zazdrości,
W czyjém sercu piekło gości:
Niech obłudy drze zasłonę!
Wszystkie względy odrzucone....

Lecz jéj ojciec!.... czyż być może?
Więc na inny raz odłożę.
Lizander. Kto przestąpił moje progi?
Florus. (Do siebie). Losie, losie mój złowrogi!
Ha! cóż robić, trudna rada!
Jakiś pozór dać wypada.

(Głośno).

To ja.
Lizander. Czego żądasz, Florze?
Florus. Mówić z tobą w ważnéj sprawie.
Justyna. (Na stronie). Zlituj się, o wielki Boże!
Ciężkie moje położenie.
Lizander. (Do Flora). Mów, czy jakie masz zlecenie?
Florus. (Na stronie). Jak z téj biedy się wybawię?
Lelius. (W głębi do siebie). Florus w domu jéj przebywa!
I swobodny jak u siebie.
To nie sen, to już prawdziwa!
Lizander. (Do Flora). Bladość lice twe pokrywa;
Cóż tak nagle wzrusza ciebie?
Florus. Niechaj to cię nie przeraża,
Tylko przyjmij moje rady:
Wróg tajemny ci zagraża,
A więc strzeż się jego zdrady,
Bo on czyha na twe życie:
Więcéj już się nie dowiecie.
Lizander. (Na stronie). Widać jemu jest wiadomo,
Żem wyznawcą świętéj wiary;
Więc ostrzega mię kryjomo,
Jakie rządca ma zamiary.

(Głośno)

Powiedz wszystko, i cóż daléj?

SCENA XV.
CIŻ SAMI i LIBIA.

Libia. (Do Lizandra) Rządca kraju jest u bramy,
I na ciebie oczekuje.
Florus. (Do Lizandra). Jeszcze będziem rozmawiali;
Czekam.
Lizander. Szczerze ci dziękuję,
Bo dość jeszcze mówić mamy.

(Odchodzi).
SCENA XVI.
FLORUS, JUSTYNA, LELIUS.

Florus. (Do Justyny). O ty! czysta i cnotliwa,
Którą zgrozą aż przeszywa
I wietrzyka słodkie wianie,
Gdy twe łono tchnieniem pieści,
Powiedz, czemu to udanie?
Czemu klucz do twojéj cześci,
Czemu wejście w twe ustronie
Śmiałaś w obce oddać dłonie?
Justyna. Wstrzymaj złości twojéj razy
Tam, gdzie słońce nawet samo
Nie znalazło żadnéj skazy.
Florus. Tyś, skażona wieczną plamą,
Do twéj cnoty przystęp dała
Po krużganku.
Justyna. Zkąd zuchwała
Taka mowa?
Florus. Twa obłuda
Innéj mowy nie jest godna;
Już mnie zwieść ci się nie uda.
Lelius. (w głębi). A więc rzecz jest niezawodna,
Że Flor nie jest jéj kochankiem,
Nie on wkradał się krużgankiem;
Już dochodzę teraz wątka:
Inny panem niewiniątka.
Justyna. Zważ twe imię, pochodzenie,
Nie znieważaj czci niewieściéj.
Florus. Gdzie cześć twoja? Splugawiona,
Boś przyjęła go w ramiona;
Oślepiła cię potęga,
Że on synem jest pretora,
Że wpływ jego wszędzie sięga:
Więc do hańby takaś skora.
Lelius. (Do siebie). To widocznie o mnie mowa.
Florus Lecz ta wielkość małość kryje,
Ciężkie winy w sobie chowa,
Samym fałszem tylko żyje.
Lelius. (Występując). Pomnij, siebie sam poniża,
Nieobecnym kto ubliża;

Porzuć kłamstwo twe przewrotne,
Bo się krew już we mnie burzy,
Że mi szczęście tak nie służy,
Że ci śmierci nie zadałem
Mimo walki wielokrotne.
Justyna. Boże! za cóż ja to znoszę?
Florus. Ja to wszystko z czołem śmiałem
W oczy teraz znów ci głoszę.

(Obaj biorą się do szpad).

Justyna. Zaczekajcie: Leliu, Florze!
Lelius. Kiedy krzywda mię spotyka,
Zemstą zgnębię przeciwnika!
Florus. To, com wyrzekł, niecofnięte!
Justyna. Nieszczęśliwam! zbaw mię Boże!
Florus. (Do Leliusa). Skarcę złości twe zacięte.

(Walczą).
SCENA XVII.
CIŻ SAMI, LIZANDER i RZĄDCA z orszakiem.

Wszyscy wchodzący. Stójcie!
Rządca. Co to? wy zuchwali!
Miecz dobyty! bój staczali!
Justyna. O nieszczęście!
Lizander. O niedola!
Lelius. Panie....
Rządca. Zkądże ta swawola?
Syn mój własny wichrzycielem!
Walczy z swoim przyjacielem.
Lelius. Ojcze....
Rządca. (Do straży). Nie ma tu różnicy:
Wtrącić obu do ciemnicy.
Lelius. Zazdrość gnębi, hańba kala!
Florus. Wszystko na mnie się obala.

(Straż obu uprowadza).

Rządca. A osobno obu wsadzić,
By nie mogli się już wadzić.

(Do Lizandra)

Czyż podobna, o człowieku,
Tak się plamić w twoim wieku!
Lizander. Nieraz pozór jest zwodniczem:
Córka nie wie tu o niczem.
Rządca. Czyliż kłamać tak się godzi?
Tak, więc weszli tu kryjomo,
To nie było jéj wiadomo!
Ona piękna, oni młodzi....
Żeby ludzie nie sądzili,
Że mię stronność w zdaniu myli,
Muszę w gniewie się hamować.

(Do Justyny).

Lecz nie mogę ci darować,
Pewno wkrótce mnie się uda,
Że wykryje się obłuda,
I wykażę, jak na dłoni:
Ta skromnisia za czém goni.

(Odchodzi z orszakiem).
SCENA XVIII.
JUSTYNA i LIZANDER.

Justyna. Łzy obroną moją całą!
Lizander. Próżne żale! Źle się stało!
O dniu zgubny, nieszczęśliwy,
Gdym ci odkrył ród prawdziwy:
Że ja byłem u strumienia,
Świadkiem twego urodzenia
W puszczy, pośród wzgórz głębokiéj,
Gdzie wydały ciebie zwłoki.
Justyna. Jam....
Lizander. Daremna ta obrona.
Justyna. Jam niewinnie posądzona!
Lizander. Już zapóźno na poprawę!
Justyna. Chcę odeprzeć mą niesławę.
Lizander. Wszystko świadczy przeciw tobie.
Justyna. Nieraz pozór rzecz zamąca.
Lizander. O! już widzę siebie w grobie,
Gdzie mię boleść moja wtrąca.
Justyna. Nie opuszczaj mię sieroty,
Bo skonałabym z tęsknoty.

(Odchodzą).
SCENA XIX.
Wystawa, na prawo drzwi, wgłębi górna okolica.
DJABEŁ, CYPRYAN, KLARYN i MOSKON.

Djabeł. Odkąd wszedłem w twoje progi,
Tęskność lice twe powleka;
Więc od ciebie snać ucieka
Spokój w życiu, co tak błogi.
Gdy podzieli się tęsknota,
Może troska się odgoni,
I nadzieja ci rozsłoni
Dotąd zwarte swoje wrota.
Ja niczego się nie boję,
I zamknięcia sfer otworzę,
I żywioły wsze ukorzę
A twe żądze zaspokoję!
Cypryan. Nawet sztuką, czarnoksięzką
Nikt tu w świecie nie dokona,
By ma żądza niezmierzona
Mogła skończyć bój zwycięzko:
Kocham, i tém siebie trawię.
Djabeł. Czyż nadzieja już stracona?
Cypryan. Gdybyś wiedział czém jest ona!
Djabeł. A więc słucham cię ciekawie.
Cypryan. Rąbek nieba śród zarania,
Kiedy słońce wzrok roztwiera
I promieniem łzy ociera,
W śnieg i szkarłat się osłania
Śród powietrznych sfer mieszkania; —
Więzy róży szmaragdowe,
Gdy z ich objęć wydobyta
Głosi łąkom, że maj wita,
A powiewy tchną majowe
Łzy zarania na dąbrowę,
Co spadają nań uśmiechem; —
Strumyk, kiedy szronem ścięty,
Milczy niemy, żalem zdjęty,
Że nie ozwie się ni echem,
Ni poszeptem, ni oddechem; —
Goździk, gdy się barwą pali
Jak gwieździsty krzew korali; —
Ptaszek, barwny strój gdy wdziéwa,


Jako arfę co przygrywa
Szmerem wiewnéj swojéj fali
Śpiewom pieśni kryształowéj; —
Skała, słońcu gdy urąga
Co zeń szatę białą ściąga,
Uroczysty strój majowy,
A nie złamie jéj osnowy; —
Laur, gdy śniegiem ustrojony,
Albo narcyz rozpieszczony,
Co choć stopy w śniegu kryje,
W górze włos zielony wije
I z, promieni chce korony; —

To zaranie purpurowe,
Słońce, strumień, róża, łany,
Ptaszek piewca rozkochany,
Te uśmiechu łzy perłowe,
I oddechy pól majowe,
Goździk, który kryształ pije,
Skała, co się w niebo wije,
Laur, z promieni wieńca chciwy:
Ach! to wszystko obraz żywy,
Cząstki téj dla któréj żyję!

Widać rozum postradałem:
By inaczéj się przedstawić,
Nowe-m szaty kazał sprawić.
Zapomnieniu mądrość dałem,
Mowę — w służbę nierozumu,
Sławę mą — na pastwę tłumu,
A łzom moim — uczuć tchnienie,
Wiatrom wszystkie me nadzieje,
I me światło — na wzgardzenie!
Żyję tylko snem miłości,
Marny sługa namiętności.
Nie! ja chyba oszaleję!

Com powiedział, to powtarzam,
Że już na to się odważam:
Oddać piekłu moją duszę,
Bo Justynę posiąść muszę;
Lecz za cenę taką małą,
Czyliż piekłoby ją dało?

Djabeł. Ależ pomnij, przyjacielu:
Czyja wola niewytrwałą,
Kto nie zwalcza przeszkód śmiało,
Ten nie dopnie nigdy celu.

Ileż razy wola męża
Srogą piękność przezwycięża,
Lub przez prośby i błaganie
Łatwo panem jéj się stanie;
Więc daj pokój z narzekaniem.
Chcesz, to piękność nie wzruszona
Wnet upadnie w twe ramiona.
Cypryan. Pytasz o to!
Djabeł. Więc zostaniem
Teraz sami.
Cypryan. (Do Klaryna i Moskona). Idźcie z domu.
Moskon. Owszem.

(Odchodzi).
SCENA XX.
CYPRYAN, DJABEŁ, KLARYN.

Klaryn. (Na stronie). A ja pokryjomu
Tu zostanę. Mnie się zdaje,
Że w tym gościu djabeł siedzi.

(Ukrywa się).

Cypryan. Ot już wyszli.
Djabeł. (Na stronie). Niech zostaje
Sobie Klaryn, mniejsza o to.
Cypryan. Czekam twojéj odpowiedzi.
Djabeł. Te drzwi muszą, być zamknięte.
Cypryan. Więc jesteśmy teraz sami.
Djabeł. Słowa z twoich ust wyjęte:
„Oddam życie, oddam duszę,
A Justynę posiąść muszę!”
Cypryan. Tak.
Djabeł. Więc zgoda między nami.
Cypryan. Co to znaczy?
Djabeł. Że ja zdołam
Mądrość dać ci niezbadaną,
I na rozkaz twój wywołam
Twoją postać ukochaną:
Tu sprowadzi ją twe słowo;
Lecz piśmienną wprzód umową
Trzeba stwierdzić te układy.

Cypryan. Więc ty zamiast szczeréj rady,
Jeszcze zwiększasz moje męki:
Ja dać mogę z rąk do ręki,
Lecz ty chciałbyś się układać
O to, czém nie możesz władać,
Bo czar nigdy nie okoli
W swoje pęta wolnéj woli.
Djabeł. Daj cyrograf z tym warunkiem.
Klaryn. (W ukryciu). A do licha! daję słowo,
Djabeł ten nie w ciemię bity!
Cyrografu za zaszczyty,
Nie dałbym za skarby świata!
Cypryan. Żart przyjemnie czas przeplata
Zwłaszcza między przyjacioły,
Lecz gdy człowiek jest wesoły.
Djabeł. A więc chcesz być przekonany
Jakie cuda moc ma sprawia:
Cóż twym oczom się przedstawia
Tu przed nami na przestrzeni?
Cypryan. Widzę niebo, łąki, łany,
Drzewa, góry, prąd strumieni.
Djabeł. Cóż zajmuje cię najbardziej?
Cypryan. (Wskazując górę). Obraz lubéj, co mną gardzi.
Djabeł. Towarzyszu wieków, czasów,
Królu pól i wód i lasów,
Co nad ziemią wgłąb wstrząśnioną
Czoło wieńczysz chmur koroną,
Jam jest ten co ciebie wzywa,
Grzbiet twój eter niech przepływa!

(Do Cypryana).

Jeśli góry z posad wzruszę,
Czy ci lubéj oddam duszę?

(Góra przenosi się na inne miejsce).

Cypryan. Więc w mych oczach cud był taki!
Strasznéj mocy to oznaki.
Klaryn. Aż drżę cały, ledwo żyję:
Serce we mnie młotem bije.
Djabeł. Ptaku, co lekkiemi ruchy
Mkniesz w powietrznych sfer obszary,
Rozwiewając drzew konary
Niby skrzydeł lekkie puchy;
Napowietrzny ty okręcie,
Co w przejrzystych chmur odmęcie
Rozwinąłeś jak żaglowe

Płótna skały granitowe,
Powróć już na twe siedlisko,
Ucisz strach i dziwowisko.

(Góra wraca na swoje miejsce).

Widzisz, czém jest moje słowo.
Teraz próbę zrobim nową;
Nowe cuda tu powstaną:
Czy chcesz widziéć ukochaną?
Cypryan. Chcę.
Djabeł. Więc teraz twarda skało,
Ty żywiołów wszech potworze,
Niech się łono twe rozporze,
Ukaż postać jéj wspaniałą.

(Roztwiera się skała i w jéj wnętrzu ukazuje się Justyna snem zdjęta).

Czy ta sama?
Cypryan. To jéj lice!
Ach! poznaję mą dziewicę.
Djabeł. Więc me usta nie kłamały.
Widzisz w niczem przeszkód nie mam,
Gdy dobywam ją ze skały.
Cypryan. O! ty, boska nad pojęcie,
O! pójdź do mnie w me objęcie!
Jam już w błogiém upojeniu,
Bo to słońce me w rozbrzasku
Ja wypiję: blask po blasku,
Drżący promień po promieniu!

(Chce się zbliżyć do Justyny, wtém skała się zamyka).

Djabeł. Stój! dopiero ją posiędziesz,
Gdy związany pismem będziesz.
Cypryan. Stań! o ciemnych chmur obłoku,
Nie zasłaniaj memu oku
Słońca, które dla mnie wschodzi.
Ha! wiatr tylko w dłonie schwytam!

(Do djabła).

Mądrość twoja cześć mą rodzi,
Już w moc twoją się oddaję;
Więc rozkazuj: teraz pytam
Czego żądasz?
Djabeł. Krwią twą własną
Daj cyrograf.
Klaryn. Włos powstaje!
Chętnie wyrzekłbym się życia,
Żeby nie być śród ukrycia
Świadkiem takiéj strasznéj sprawy.

Cypryan. Zamiast pióra wezmę rapier,
Chustka stanie mi za papier,
A krew zamiast atramentu.

(Rani sobie ramię i pisze mieczem na chustce).

Ja wielki Cypryan daję
(Zgroza, ginę już do szczętu!)
Uroczyste przyrzeczenie,
(Szał mię owładł, przerażenie!):
Że mą duszę zaprzedaję
(Aż drżę cały, oszaleje!)
Temu, który tajemnicę
Sztuki swojéj we mnie wieje,
Że w objęcia me uchwycę
Kształt Justyny cudny, wdzięczny:
Kładę podpis własnoręczny.
Djabeł. (Na stronie). Już w mém ręku, już się korzy!
A mych czarów jak się trwoży!
Drży na duszy i na ciele!

(Głośno).

Czyś już skończył?
Cypryan. Już.

(Oddaję mu chustkę).

Djabeł. Twe cele
Wnet się ziszczą: twego słońca
Już wszechmocnym panem będziesz.
Cypryan. Za to duszę mą posiędziesz,
Będziesz władać nią bez końca.
Djabeł. W zamian inną ci oddaję.
Cypryan. Jakże długo ci się zdaje,
Nauczanie będzie trwało?
Djabeł. Rok, z warunkiem....
Cypryan. No, mów śmiało.
Djabeł. Że ty zemną śród podziemi
Będziesz przez ten czas zamknięty
Między lochy ponuremi.
A do usług będzie wzięty

(Wyciągając Klaryna z kryjówki).

Ten ot człowiek, co ciekawy
Szukał w wszystkiém tém zabawy;
Niech pożytek nam przynosi,
Przytém rzeczy nie rozgłosi.
Klaryn. Poco-m ja się tu ukrywał?
Djabła anim się spodziéwał!

Niech tych raczéj djabli biorą,
Którzy nocną chodzą porą
Na podsłuchy.
Cypryan. Miłość, wiedzę
Zaspokoję: bo godzina
Niedaleka, gdy Justyna
Będzie moją; i dośledzę
Wszystkie rzeczy niezbadane,
I na podziw światu stanę
Na świeczniku ziemskiéj chwały!
Djabeł. Niedaremne moje plany!
Cypryan. I mój dobrze osnowany!
Djabeł. (Do Klaryna). Pójdźże z nami!

(Do siebie).

Już zuchwały
Wróg zwalczony!
Cypryan. Me marzenia
Szczęście ziszcza, rozpromienia.
Djabeł. (Do siebie). Nie ucichną gniewy moje,
Aż pokonam ich oboje.

(Głośno).

Pójdźmy! śród tych dzikich wzgórzy,
Najciemniejszy loch w pieczarze
Za mieszkanie nam posłuży:
Dziś początki ci pokażę.
Cypryan. Kiedy taki mistrz w miłości
I przewodnik ku mądrości,
Będzie sława niezrównana
Czarnoksiężcy Cypryjana!



AKT  III.
SCENA I.
Lesiste wzgórze; w głębi jaskinia.
CYPRYAN (wychodzi z jaskini).

O piękności moja sroga!
Oto się zbliża chwila szczęścia błoga,
Cel nadziei pożądany,
Kres méj miłości i twéj ciągłéj zmiany:

Dziś koniec mego męczeństwa,
Nad twą pogardą dzień mego zwycięztwa!
Pośród téj góry wysokiéj,
Co się jak zamek wznosi pod obłoki,
I w téj jaskini podziemnéj,
Co dwóm żyjącym była jak grób ciemny,
Ciężką ja szkołę przetrwałem;
Jam się tu magii poświęcał z zapałem,
Wszech tajni doszedł osnowy
Tak, żem już mistrza nauczać gotowy.
A widząc, że dziś słońce nowy obrót bierze,
I śród ciągłéj wędrówki w nowéj staje sferze,
Opuszczam me więzienne ponure mieszkanie,
Chcąc poznać śród światłości com dokonać w stanie.

Niebiosa jasne, prześliczne!
Słuchajcie, gdy zaklęcia wyrzeknę magiczne;
Powietrze! lube twe wianie
Wstrzymaj, gdy mój głos straszny poruszy otchłanie;
I ty, skał olbrzymie stromy,
Wzrusz się w posadach na mych dźwięków gromy;
Pnie, w zielone strojne wdzięki,
Omroczcie ich pogodę, słysząc moje jęki;
Krzewy, kwitnące wspaniale,
Zadrżyjcie, gdy was echem dojdą moje żale;
I wy ptaszki, piewcy leśni,
Lękajcie się mych cudów, uciszcie swe pieśni;
Dziki zwierzu, porzuć knieje,
Podziwiaj moje trudy, patrz co się tu dzieje!
I w ślepocie i w obłędzie,
Zmieszane, przelęknione, przerażone wszędzie,
Niebo, powietrze, zwierzęta i skały,
Rośliny, mą będziecie sztukę podziwiały.
Bo nie próżno przez Cypryana
Sztuka piekielna została zbadana.

SCENA II.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Djabeł. Cypryanie!
Cypryan. Co, mój mistrzu?
Djabeł. Dla czego zuchwale,
Na mą naukę nie zważając wcale,
Ośmielasz się wyjść z pod ziemi,
Patrzéć w oblicze słońca z promieńmi świetnemi?

Cypryan. Bo widzę, że ma potęga
Grozą, i przerażeniem głębi piekieł sięga;
Żem zdołał wiedzę rozszerzyć
Tak, że mistrz ze mną w magii nie może się mierzyć;
Nic mi już nie jest tajemno,
Wszystko już dla mnie w magii otworem przedemnaą;
Negromancyi linie ciemne
Odkrywają mi groby umarłych podziemne;
Ziemia, posiadać ich chciwa,
Z łona swego ich ciała na głos mój dobywa;
Nieboszczyka postać blada
Posłusznie na pytania moje odpowiada:
Słonce w szybkim biegnąc pędzie,
Samo tém się przeraża, gdy w dziwnym obłędzie
Nagle z drogi się zwraca, wsteczny bieg poczyna,
I spełnia kres przeznaczeń: wybiła godzina;
Dzisiaj ma boska Justyna,
Ukochana, upragniona,
Rzuci się w moje ramiona:
Szczęście dawno pożądane.
Wiedz o tém, że na żadną zwłokę nie przystanę.
Djabeł. Więc pismem ziemskie obszary,
I wiatrów wiew swawolny przez zaklęć swych czary,
I wszystkie natury siły
Przymuś, by twéj miłości przyjaznemi były.
Cypryan. Ujrzysz co władza moja dokona,
Kiedy niebo i ziemia będzie przerażona.

(Odchodzi).
SCENA III.
DJABEŁ (sam).

Zezwalam i zamiar chwalę;
O, bo z mojéj nauki nie tajno mi wcale,
Że, powolne na zaklęcie,
Piekło może Justynę rzucić w twe objęcie.
Chociaż moja potęga nawet cuda tworzy,
To jednak wolnéj woli gwałtem nie ukorzy;
Lecz gdy przed duszą roztoczy
Krąg niepojętych rozkoszy uroczy,
Co, przemocy się nie uda,
Tego dokona chytréj pokusy ułuda.

SCENA IV.
DJABEŁ i KLARYN (który wychodzi z jaskini).

Klaryn. Kochanko moja nieczuła,
Coś żelaznym puklerzem serce twe okuła,
Nadeszła chwila, w któréj mam nadzieję,
Zbadać czy serce twoje miłością goreje;
Bo oto z wielkim mozołem
Poznałem całą magię, wszystko w niéj pojąłem.
Więc teraz, o ja biedny! teraz będę świadom,
Czyś się jakim z Moskonem nie oddała zdradom.
Słuchajcie moich zaklęć, o nieba wodniste,
A jak tamten powiada, o nieba przeczyste!
O góry!...
Djabeł. Co to znaczy?
Klaryn. O mój mistrzu wielki!
Zródło-m magii wyczerpał do dna, do kropelki;
W dniu przeznaczeń chcę, żeby jéj wszechmocna władza
Odkryła, czy mi Libia wierna, czy też zdradza.
Djabeł. Porzuć tę czczą gadaninę,
Idź w tych skał niebotycznych lesistą gęstwinę:
Jeżeliś cuda magii widzieć taki chciwy,
Poszukaj twego pana i patrzaj na dziwy,
Gdzie już koniec jego trudów;
A ja tu sam chcę zostać.
Klaryn. Lecę do tych cudów.
Dotąd jeszczem nie zasłużył,
Bym z twą pomocą tajnéj sztuki użył,
Dlatego, żem ci jeszcze cyrografu nie dał,
W którymbym krwią mą własną duszę ci zaprzedał.
Więc teraz oto na kawałku płótna....

(Dobywa chustki od nosa).

(Nie dziw się, że tak mokra, gdy myśl ciągle smutna)
Gdy pięść po nosie uderzy,
Strumień czystéj krwi pobieży;
Będzie taki samiuteńki,
Jak gdybym go wypuścił z piersi albo z ręki.

(Puściwszy sobie krew z nosa, pisze na chustce, wymawiając uroczyście następne wyrazy).

„Ja wielki Klaryn mówię, gdy Libię posiędę,
Djabłu z duszą na wieki zaprzedany będę”.
Djabeł. Jużem tobie powiedział, żebyś mię zostawił,
I żebyś się tymczasem z twoim panem bawił.

Klaryn. No, nie gniewaj się daremnie;
Lecz kiedy cyrografu nie chcesz wziąć odemnie,
Napisanego z całą formą urzędową,
Robisz mi wielki zaszczyt: chcesz wierzyć na słowo.

SCENA V.
DJABEŁ (sam).

Daléj piekielna głębino!
Niech dzikie twe potęgi prądem tu popłyną;
Wypuść z twojego więzienia
Duchów rozpusty i zezwierzęcenia;
Niechaj zamienią w zwalisko
Świątynię cnót Justyny, dziewicze ognisko;
I myśli jéj niewinne, niebem jaśniejące,
Niech otoczy plugawych widziadeł tysiące;
Do miłości niech ją wzywa
Kwiat swą wonią i ptaszek niech miłość jéj śpiewa;
Gdzie tylko wzrok swój obróci,
Niech zaraz łup miłości jéj myśli zakłóci;
Co tylko ucho usłyszy,
Niech lubym dźwiękiem uczuć i miłością dyszy;
Żeby jéj wiara żadną nie była obroną,
Żeby przyszła się rzucić na Cypryana łono,
Jego słowami zaklęta,
I w chytre ducha niego uplątana pęta.
Zacznijcie! ja zamilknę jakby oniemiały,
Gdy śpiewy wasze czary będą rozlewały.
Głos z głębi. Gdzie szczęście żywota gości?
Chór. W miłości, tylko w miłości.

(W czasie śpiewu djabeł odchodzi).
SCENA VI.
(Pokój Justyny).
JUSTYNA (wchodzi z niepokojem).

Głos. Wszędzie w życiu miłość płonie,
Wszędzie ogień swój rozżarza;
I człek żyje, nie gdy stwarza,
Lecz gdy w płomień jéj utonie:
I śni błogo na jéj łonie,
Drzewo, ptaszek i roślina,

Ledwie życie swe poczyna.
Gdzież blask życia i wdzięk gości?
Chór. W miłości, tylko w miłości!
Justyna. Dziwne mary i widziadła!
Czemu pieszcząc tak dręczycie?
Zkąd mię wasza moc owładła?
Taka troska przez me życie
Nigdy w sercu nie osiadła.
Co istnieniem mojém całém
Wstrząsa coraz większym szałem?
Czém ten obłęd, mar zawiłość?
Czém ten ból co czuję ciałem
I mą duszą?
Chór. Miłość, miłość!
Justyna. Ach! odpowiedź na to słyszę,
O słowiczku! w twojém pieniu,
Co miłością taką dysze
Do kochanki, gdy w marzeniu
Na gałązce się kołysze.
Ucisz, ucisz twoje pieśni,
Bo co w duszy méj się nie śni,
To w niéj piosnka twa rozbudzi;
Gdy tak czują ptacy leśni,
Jakież czucie jest u ludzi!

Tu winorośl za pniem goili,
W zieleń chwyta go ponętnie;
To igrając niby stroni,
Aż obejmie go namiętnie,
Jedno tętno w nich zadzwoni.
Winorośli! niechaj twojéj
Szał miłości się ukoi:
O! bo czuję zakłócona,
Gdy krzew z krzewem tak się spoi,
Jakże ludzie gdy w ramiona!

A tam bujne widzę kwiecie,
Zwraca lice swe do słońca,
Z blaskiem łzawy liść swój plecie;
Jaka barwa pałająca,
Gdy w światłości płynie świecie!
Strzeż się, kwiatku: któż ocali,
Gdy tęsknota ciebie spali,
W proch obróci blask uroczy?
Ach! gdy listek tak się żali,
Jakże tęskne płaczą oczy!

Ptaszku, ucisz pieśń tęsknoty,
Wino opuść twoje sploty,
Kwiatku strzeż się niestałości.
Zkąd ta siła, że jak groty
Mnie razicie?
Chór. Ach z miłości!
Justyna. Miłość, dotąd mnie nieznana,
Czczém widziadłem się zdawała:
Lelia, Flora i Cypryana
Jam z pogardą odtrącała;
A dziś zkądże taka zmiana?
Ach! ten Cypryan śród boleści
Przepadł, zginął gdzieś bez wieści,
Żem dla niego była srogą.
Był u ludzi w takiéj cześci!
Gdy go wspomnę, zdjętam trwogą:
Cóżto znaczy? żal współczucia?
Wszak i tamci żalu godni;
Dla mnie cierpią śród okucia,
Jakby winni jakiéj zbrodni:
W zimnym lochu dla uczucia!
Przestań myśli, bo w obłędzie
Głos twój taką moc zdobędzie,
Że Cypryana się odważę
Szukać; pójdę za nim wszędzie!

SCENA VII.
JUSTYNA i DJABEŁ (który nagle jéj ukazuje się).

Djabeł. Pójdź! ja drogę ci pokażę.
Justyna. Kto jesteś, co w me ustronie
Wchodzisz, gdy zewsząd zamknięte?
Czyś widziadłem w snów osłonie,
Marą szału? Strachem zdjęte
Serce w dziwny obłęd tonie.
Djabeł. Jam nie marą, co myśl zwiewa,
Więc się próżnéj oprzéj trwodze;
Gdy cię miłość pokonywa,
Ja na pomoc ci przychodzę:
Wieść, gdzie Cypryan twój przebywa.
Justyna. Chociaż w przyjaźń się ustroją
Twoje słowa, choć mię drażnią;
Chóć pokusy niepokoją,

I owładly wyobrażnią:
Nie owładną wolą moją.
Djabeł. Coś w twéj myśli utworzyła,
To objawić musisz w czynie.
Woli twojéj marna siła;
Grzech już ciebie nie ominie:
Tyś pół drogi już zrobiła.
Justyna. Mnie twa mowa nie przekona:
Choć myśl czynu jest początek,
Lecz w czyn jeszcze nie wcielona;
Dłonią przerwę jego wątek,
Bo w niéj czynu moc złożona.
Myślą tylko dłoń nie włada.
Zanim wola co dokona,
Pierwéj ciału ruchy nada;
Jéj potęga niewzruszona,
Bo kto nie chce, nie upada.
Djabeł. Myśli twoje nie zaginą,
Tak, bo sztuka niepojęta
W swoje więzy wnet, Justyno,
Tak przemożnie cię opęta,
Że z nią chęci twe popłyną.
Justyna. W wolnéj woli ma moc cała;
Ona będzie mą obroną.
Djabeł. Mnieżby oprzeć się zdołała?
Justyna. Wolną byłażbym stworzoną,
Gdybym przemódz ci się dała?
Djabeł (usiłując napróżno ją uprowadzić).
Pójdź, gdzie rozkosz ciebie wzywa.
Justyna. Rozkosz drogo opłacona.
Djabeł. O! tam błogość jest prawdziwa!
Justyna. Przepaść, w któréj wolność kona.
Djabeł. Tam jest szczęście.
Justyna. Śmierć straszliwa.
Djabeł. Próżno walczyć chcesz zuchwała;
Mknij za mocy méj podnietą.

(Ciągnie ją gwałtem).

Justyna. Boże! Tobiem zaufała.
Djabeł (puszczając ją). Zwyciężyłaś mię, kobieto,
Boś zwyciężyć się nie dała.
Choć nad tobą swą prawicę,

Przeciw mnie Bóg rozpościera,
Zawsze moją złość nasycę:
Gdy żyjąca się opiera,
To widziadło jéj uchwycę;
Duch niedługo się ukaże,
Co twą postać przyobleknie;
Człek uwierzy téj czczéj marze,
I od ciebie cześć ucieknie,
I splugawią cię potwarze.
Dwa tryumfy odnieść muszę,
Gdy twa cnota obronioną:
Gmach twéj sławy z gruntu wzruszę,
I pod czarów mych osłoną
Grzechem drugą zgubię duszę.

(Znika).
SCENA VIII.
Justyna (sama).

Boże! błagam Cię, o Panie!
Niech ta hańba się rozwieje,
Niech zeń śladu nie zostanie
Jak z płomienia gdy zgoreje,
Z kwiatu w srogich wichrów tanie!
Więc nie zdołasz... O mój Boże!
I do kogóż ja to prawię?
Tu był człowiek... Czyż być może?
W śnież to było, czy na jawie?
Nie, to mara! Cóż się trwożę?
Urojenie się rozwiało.
Nie! widziałam na me oczy:
Postać ludzka, żywe ciało,
Dreszcz mię przejął, strach mię mroczy.
Ojcze! Libio!

SCENA IX.
JUSTYNA, LIZANDER, LIBIA.
(Lizander i Libia wchodzą z dwóch przeciwnych stron).

Lizander i Libia. Cóż się stało?
Justyna. Ach! powiedzcie, co to znaczy:
Ztąd mężczyzna szedł przed chwilą.
Dziwna! któż mi wytłumaczy?

Lizander. Co? mężczyzna?
Justyna. Mnie nie mylą
Moje oczy.
Libia. To sen raczéj:
Nie widziałam tu nikogo.
Justyna. Jam widziała.
Lizander. Moje dziecię
Próżną się nie zdejmuj trwogą:
Tu zamknięto zewsząd przecie.
Libia (na stronie). Oj, ten Moskon! on mi drogo
To zapłaci; on zapewne,
Będąc w stancyi méj zamknięty,
Tutaj wyszedł.
Lizander. Smutki rzewne
Myśl rzucają twą w odmęty,
Gdzie się snują kształty wiewne,
Gdzie świadomość jawu ginie,
W postać ludzką pył się składa,
Co w promieniu słońca płynie.
Libia. Tak, to słusznie pan powiada.
Lizander. Rzucisz smutki, to strach minie.
Justyna. To nie postać, co sen stwarza,
W kształty żywe przyodziéwa;
Oh! ból serce me rozżarza,
Na kawałki je rozrywa,
I przyszłością mię przeraża.
Moce piekieł, jakieś czary,
Snadź się na mnie poprzysięgły,
I ziściłyby zamiary,
Tylko co mię nie dosięgły;
Lecz Bóg łaskaw jest bez miary,
On nademną weźmie pieczę,
I moc wszelką zgnębi inną,
Co odemnie precz uciecze;
Na pokorną i niewinną
Mąk niesłusznych nie wyrzecze.
Libio, płaszcz mój! Do kościoła
Pójdę w takim duszy stanie,
Gdzie przed panem korzym czoła
Śród podziemi chrześcianie.

(Libia podaje jéj płaszcz).

Kościół jeden tylko zdoła
Zgasić ogień, co mię pali.

Lizander. Idę z tobą, moje dziecię.
Libia (na stronie). Idźcie sobie jak najdaléj!
Ja odetchnę jak wyjdziecie.
Justyna. Pan nademną się użali.
Boże! moja sprawa Twoją:
Tobie w modłach się polecę.
Lizander Pójdźmy.
Justyna. Panie bądź mi zbroją:
Czyliż przeciw Twéj opiece
Te pokusy się ostoją?

(Lizander i Justyna odchodzą).
SCENA X.
LIBIA i MOSKON (który wchodząc ogląda się wokoło).

Moskon. Czy już wyszli?
Libia. Już ich niema.
Moskon. Trwoga zdjęła mię niemała.
Libia. Czy cię rozum się nie trzyma:
Wyjść, by pani cię widziała.
Moskon. A broń Boże! jam ze drżeniem
Skrył się zaraz śród schowania,
I siedziałem tam kamieniem;
Za cóż Libia mi przygania?
Libia. Zkądże wziął się tu mężczyzna?
Moskon. Chyba djabeł. Co u licha?
Niechże Libia prawdę wyzna,
Czy dlatego ciągle wzdycha?
Libia (wzdychając). Nie dlatego.
Moskon. Czemuż, miła?
Libia. To dopiero jest pytanie!
Całym dzień mu poświęciła,
I zrozumieć nie jest w stanie.

(Płacze).

Klaryn.... tak go kocham czule,
Bo w nim rozkosz moja cała;
W łzach się dzisiaj nie utulę,
Jam go wczoraj nie płakała.
Umiem stawić się na słowie:
Nieobecność przez pół roku

Mnie nie skłoni wbrew umowie
Do żadnego w życiu kroku.
Jeśli z tobą nieszczęśliwa
Aż pół roku ciągle bawię,
On niech ze mną rok przebywa,
Ciebie przez ten czas odprawię.
Moskon. O niewdzięczna! To frasunek!
W rozpacz taka mowa wtrąca,
Z uczuć robić chcesz rachunek:
Jakżeś zimna i szydząca!
Libia. Choć w rachunki-m te się wdała,
Przy nich przyjaźń się nie zmienia.
Moskon. A więc, kiedyś taka stała
To do jutra, do widzenia!
Libia. Wszak ja krzywdy twéj nie żądam,
Więc już dziś cię nie zobaczę;
Lecz niech jutro nie wyglądam,
Na spóźnienie, niech nie płaczę.

SCENA XI.
Las w górach.
(CYPRYAN wchodzi zamyślony, za nim KLARYN).

Cypryan. Więc się zapewne pobuntowały
Gwiezdziste nieba orszaki,
Ciągnąc samopas w niebieskie szlaki,
Stawiąc mi opór zuchwały.
A i moc wszelka wgłębi podziemi
Niema na moje rozkazy;
I wiatry tysiąc i jeden razy
Zadrżały klątwy mojemi;
I tyleż razy pismem tajemném,
Pokryłem ziemi przestrzenie;
I nie ziszczone moje pragnienie,
I wszystko dotąd daremném!
I moim oczom się nie ukaże
To niebo moje żyjące,
Ani nie wzejdzie żywota słońce,
Za którém gonię i marzę.
Klaryn. Oto tysiąc jeden razy,
Kreślę linie i figury,
Oto groźne me wyrazy,
Straszą wiatry, biją w chmury;

Jednak Libia nie przychodzi.
Piękna sztuka, kiedy zwodzi!
Cypryan. Ten raz jeszcze ją, zawołam,
Może cudu dopiąć zdołam.
Przyjdź, Justyno!

SCENA XII.
CYPRYAN i widziadło JUSTYNY.
(Ukazuje się widziadło w postaci i odzieniu Justyny).

Justyna. Na wezwanie
Biegłam przez las, gór bezdroże;
Czego żądasz, mów Cypryanie,
Czego żądasz?
Cypryan. Tak się trwożę!
Justyna. A więc skoro.....
Cypryan. Ja drżę cały!
Justyna. Tu przybyłam....
Cypryan. Jam struchlały!
Justyna. Zkąd mię miłość.....
Cypryan. Cóż się boję?
Justyna. K’tobie woła...
Cypryan. Milcząc stoję.
Justyna. Wypełniwszy twoje czary,
Biegnę teraz w gór obszary.

(Zasłania twarz płaszczem i szybko odchodzi).

Cypryan. Stój Justyno, moja droga!
I cóż dumam? Zkąd ta trwoga?
Daléj! może ją dogonię.
Jakże spieszy! jeszcze blizko.
W zmierzchu liści to ustronie
Dziwne da nam widowisko
(Łożem ślubném by się stało).
Téj miłości, któréj w świecie
Niebo nawet nie widziało.
Ludzie, wy jéj nie pojmiecie!

SCENA XIII.

Klaryn. To mi piękna narzeczona,
Nie wiem zkąd ją dymem słychać,

Aż się duszę, muszę kichać?
A! rozumiem, pewno ona
Czarem była przymuszona
Lecieć tutaj wprost od prania,
Lub od jadła gotowania;
Ależ płaszczem jest okryta:
Kto tam zgadnie co kobieta......

(Ogląda się wokoło).

Ale oto ją dogania,
Tu z nią, pędzi na dolinę:
Jak się w ręku jego słania!
Sposobności nie ominę:
Będę świadkiem całéj sprawy,
Bom ja zawsze jest ciekawy.

(Ukrywa się).
SCENA XIV.
CYPRYAN (gwałtem wprowadza widziadło, które płaszczem twarz sobie zasłania).

Cypryan. O prześliczna ma Justyno!
Tu w ustroniu tém lesistém,
Blaski słońca gdzie nie wpłyną.
Ni powietrze tchnieniem czystém,
Jesteś czarów mych zdobyczą:
Zbrojny sztuką tajemniczą,
Byle tylko cię posiadać,
Jam przeszkody nie znał żadnéj.
Ach! twój urok tak wszechwładny,
Że dlań duszę chcę postradać;
Lecz ta strata jakże mała,
Gdy nagroda tak wspaniała!
Bóstwo moje, rzuć zasłonę:
Maż się słońce kryć za chmury,
Odziać jasność w strój ponury?
Okaż blaski twe złocone.

(Zdziera z niéj zasłonę i spostrzega skielet).

Co ja widzę, nieszczęśliwy?
Skielet zimny dłoń mą ściska,
Martwem próchnem wzrok mu błyska!
Niepojęta, straszne dziwy!
Zkądże w potwór taki blady,
Tak szkaradny i grobowy,
Jedna chwila purpurowéj
Krasy mogła zatrzeć ślady;

A tak życiem lśniła młodém,
Jak zaranie słońca wschodem!
Widziadło. Z wszelkim blaskiem, o Cypryanie,
Na téj ziemi tak się stanie.

(Przepada się w ziemi).
SCENA XV.
KLARYN (wybiega nagle z ukrycia i wpada na Cypryana).

Klaryn Choć odważny-m, wyznać muszę,
Na ramieniu miałem duszę.
Cypryan. Zaczekajcie martwe cienie,
Mam cel inny.
Klaryn. Co on prawi,
Czym ja trupem? Czy dotknienie
O tém cię nie przekonało?
Cypryan. Więc kto jesteś?
Klaryn. To mię bawi!
Sam w tém kwestyę mam niemałą.
Cypryan. Czy widziałeś, jak się w mgnieniu
Skrył ten skielet, w ziemi łono,
Czy téż w wiatru zginął tchnieniu,
Piękność świetnie uwdzięczoną
(Ach! cudniejszéj nie ujrzymy)
Rozwiewając w proch i dymy?
Klaryn. Więc ty wiesz, żem się za katy
Na te smutne wybrał czaty?
Cypryan. Lecz gdzież ona?
Klaryn. Gdzieś zginęła.
Cypryan. Trzeba szukać, więc do dzieła;
To oszustwo wykryć muszę.
Klaryn. Co ja, to się ani ruszę.

SCENA XVI.
CIŻ i DJABEŁ (który wchodzi nie widząc ich).

Djabeł. I cóżto znaczy, o nieba srogie?
Wszak były czasy dla mnie tak błogie,

Żem miał i wiedzy i łaski dary,
Gdym był bez zmazy. Pychą bez miary
Straciłem łaskę. Cóż gwałt robicie,
Że wydzieracie wiedzy użycie?
Cypryan. Mądry mój mistrzu, o Lucyferze!
Klaryn. Cicho! to pewno drugi trup idzie.
Djabeł (do Cypryana). Co chcesz odemnie?
Cypryan. W moc twoją wierzę:
Strach mię ogarnął, wszystko w ohydzie!
Rozwiąż te czary, o to cię proszę.
Klaryn. Nie chcę być przy tém, więc się wynoszę.

(Odchodzi).
SCENA XVII.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Cypryan. Ledwiem nad ziemią wyrzekł zaklęcie,
Nagle zjawiła się tu Justyna,
Mój cel, nadzieja, rozkosz jedyna;
Zdała się piękną nad wsze pojęcie....
Lecz wiesz to dobrze, cóż się rozwodzę?
Zbliżam się do niéj, chwytam w ramiona,
Chcę ujrzeć lice, spada zasłona:
I w miejsce cudnych wdzięków znachodzę
Skielet, co w prochy wiatr wnet rozgania.
Trup rzekł te słowa śród pożegnania:
„Z wszelkim blaskiem, o Cypryanie,
Na téj ziemi tak się stanie”.
Więc mi wytłumacz, bom zrazu sądził,
Żem w dziele czarów w czemkolwiek zbłądził.
Lecz jam był baczny; błędu-m nie zoczył,
W znakach, w zaklęciach, w niczém nie zboczył;
Więc ty mię zwiodłeś, dając mi mary,
Gdym chciał żyjącą dostać przez czary.
Djabeł. W tém ani moja, ni twoja wina:
Ty pewnoś w niczém się nie omylił,
Jam też ci wiedzę mą dać się silił:
Ten cud zrządziła wyższa przyczyna.
Lecz mniejsza o to, przyrzekam tobie:
Wkrótce cię panem Justyny zrobię,
Znajdzie się na to droga pewniejsza.
Cypryan. Już o to nie dbam, o to mi mniejsza.
Ten cud mię trwogą nabawił taką,

Że gardzę twoją sztuką wszelaką:
Nie chcę już widzieć twego oblicza.
Czyto przez podstęp, czy skutkiem trafu,
Twa obietnica była zwodnicza:
Dość, że zerwana nasza umowa,
A więc zwrócenia chcę cyrografu.
Djabeł. A ja ci mówię, że czcze twe słowa:
Wszakżem dopełnił to com obiecał,
Jam cię w nauce tajnéj oświecał,
Byś mógł Justynę głosem przyciągnąć;
Wiatr ją tu przyniósł na twe zaklęcie,
Cóż zatém jeszcze pragniesz osiągnąć:
Nasza umowa więc stoi święcie.
Cypryan. Ty mi przyrzekłeś, że owoc zbiorę
Z ziarna nadziei, com zasiał w porę
W tych dzikich wzgórzach.
Djabeł. Miéj na uwadze,
Żem tylko przyrzekł, iż ją sprowadzę.
Cypryan. Tyś dać ją przyrzekł.
Djabeł. Czyś ją w ramiona
Nie obejmował?
Cypryan. To tylko złuda,
To jéj widziadło!
Djabeł. To były cuda!
Cypryan. Czyje?
Djabeł. On przyjął ją w swą opiekę.
Cypryan. Więc powiedz, czyje?
Djabeł (ze drżeniem). Nie chcę, uciekę.
Cypryan. Więc na cię sztuki twojéj użyję;
Zaklinam ciebie: powiedz mi, czyje?
Djabeł. Boga, co wziął ją w swoją obronę.
Cypryan. Wszak bogów tłumy są niezliczone.
Djabeł. On nad innemi wszechmocnie włada.
Cypryan. Więc przed nim siła innych upada,
Więc przy nim władztwo ich jest zwodniczém?
Djabeł. Nie wiem o niczém, nie wiem o niczém.
Cypryan. Zrywam umowę, wszystko się maże,
I w imię Boga tego ci każę
Powiedzieć, czemu chciał ją ratować?
Djabeł (z przymusem). Aby bez zmazy cześć jéj zachować.

Cypryan. Dobro najwyższe! On nie pozwala
Wyrządzać złego, od krzywd ocala:
Lecz cóż Justyna mogłaby stracić,
Będąc przed ludźmi tutaj ukryta?
Djabeł. Czciąby to swoją mogła przypłacić:
Tłum się wszystkiego chytrze dopyta.
Cypryan. Więc wszystko widzi, rządzi wszechwładnie,
Że nawet przyszłą krzywdę odgadnie;
Lecz czyż czar takim silnym być może,
Że ten Bóg władzą swą go nie zmoże?
Djabeł. Nie, On wszechmocny!
Cypryan. Któż jest tym Bogiem,
Bogiem wszechmocnym i wszechwiedzącym,
Najwyższém Dobrem, od krzywd broniącym?
Tylem lat znaleźć Go nie był w stanie.
Djabeł. Ja nie wiem.
Cypryan. Powiedz!
Djabeł. Powiem ze drżeniem:
To Bóg, którego czczą chrześcianie!
Cypryan. Czemuż Justynę strzegł swém ramieniem?
Djabeł. Ona chrześcianką.
Cypryan. Tak swoich broni!
Djabeł (ze wściekłością).
Lecz już zapóźno, próżno Go wzywać
I z méj niewoli chcesz się wyrywać,
A Jemu służyć. On nie osłoni.
Cypryan. Jam twój niewolnik?
Djabeł. Mam słowo twoje.
Cypryan. Cyrograf dałem ci warunkowo,
Więc go odbieram; precz z tą umową!
Djabeł. Jakto?
Cypryan. Natychmiast zwróć pismo moje!

(Dobywa szpady i uderza nią djabła, lecz nie może go ranić).

Djabeł. Próżno się miotasz wściekłości szałem,
Nie zadasz ciosu twojém żelazem;
W rozpacz cię wtrącę jednym wyrazem:
Jeszcze ci tego nie powiedziałem,
Komu ty służysz: czart twoim panem!
Cypryan. Co mówisz? powtórz.
Djabeł. Jam jest szatanem!

Cypryan. Straszna wiadomość! Ja w służbie czarta,
Co zbrodnią, żyje, wiecznie nieprawy?
Djabeł. Tak, tyś jest moim. Nie wygrasz sprawy,
Bo przeciw tobie świadczy ta karta!

(Pokazuje, mu cyrograf).

Cypryan. Jakim sposobem zmazać mą winę?
Żadnéj nadziei! Więc pewno zginę?
Djabeł. Tak jest.
Cypryan. Ha! cóż się waham i smucę?
Mam to żelazo. Rozstać się z światem?
Tak, w jednéj chwili życie me skrócę,
Samego siebie stanę się katem!...
Ten co Justynę od krzywdy zbawił,
I Mnie bez pomocy czyżby zostawił?
Djabeł. Przeciwko tobie są twoje winy,
On broni cnotę, nie grzeszne czyny.
Cypryan. Jeśli wszechmocnym On panem świata,
To w Nim nagroda z łaską się brata.
Djabeł. Nagroda z karą.
Cypryan. Lecz ja się korzę:
Któż karze, jeśli żałujem szczerze?
Djabeł. Kto moim, Jemu służyć nie może.
Cypryan. Idź precz: do Boga ja już należę!
Djabeł. Więc obietnica twa nic nie warta
I krwią twą własną pisana karta?
Cypryan. Tak jest: Bóg przez swą wszechmocną wolę,
Gdy zechce zmoże moją niedolę.
Djabeł. A w jaki sposób?
Cypryan. On w swéj mądrości
Wié jak rozwiązać pęta twéj złości.
Djabeł. Ja pierwéj z ciebie duszę wywlekę.
(Walczą).
Cypryan. O Boże chrześcian! w Twoją opiekę....

(Wyrywa się z rąk djabła).

Djabeł. On dał ci życie.
Cypryan. Obdarzy bardziéj:
Ja Go szukałem, wiéc mną nie wzgardzi.

(Odchodzą każdy w inną stronę).
SCENA XVIII.
(Sala w pałacu rządcy Antyochii).
Wchodzi RZĄDCA z FABIUSZEM i orszakiem.

Rządca. Jakże ci się to udało?
Fabiusz. Gdy ukryci w swym kościele
Boga swego czczą nie śmiele,
Ja ze strażą, moją całą.
Wpadam, cały dom okrążę;
Wnet w podziemiu ich znachodzę,
A oddanych wielkiéj trwodze
Wszystkich chwytam w krępy wiążę
I do ciemnych lochów sadzam.
Ależ szczęsna ta godzina:
Był tam Lizandr i Justyna,
Których tobie przyprowadzam.
Rządca. Chcesz na wyższym być urzędzie,
Wziąść co tylko skarb mój mieści?
Za pomyślne takie wieści
Wszystko co chcesz twojém będzie.
Fabiusz. Sługa łaskę pana ceni;
Lecz ma prośbę, jeśli pora...
Rządca. Więc mów.
Fabiusz. Wolność Lelia, Flora,
Co tak dawno uwięzieni.
Rządca. Chociaż niby w takiéj karze
Chciałem przykład dać krajowi,
Wszakże dziś przyjacielowi
Prawdę wyrzec się odważę:
Chcąc uchronić mego syna,
Rok w więzieniu trzymam obu.
Mścić się niéma więc sposobu,
Flora groźna mi rodzina;
O to miałem téż obawę,
By młodzieńcy zapaleni,
I miłością oszaleni,
Znów nie wpadli w starcie krwawe;
Osłaniałem też me plany,
By tymczasem się Justyny
Pozbyć z jakiéjbądź przyczyny,
I oddalić w kraj nieznany.
A gdy teraz obłudnica
Z gruntu poznać nam się dała,

Dziś wygnanie, kara mała:
Krwią, przypłaci ta zwodnica.
Więc niech będą, uwolnieni,
Niech się stawią tu za chwilę.
Fabiusz. Panie! do stóp twych się chylę;
Sługa łaskę twoją ceni.

(Odchodzi).
SCENA XIX.
RZĄDCA i orszak.

Rządca. Ha! więc teraz żadna siła
Jéj z rąk moich nie wychwyci,
Ona zemstę mą nasyci
Za niepokój co zrządziła:
W krwawym ręku kata zginie!

(Do straży).

Przyprowadzić ją tu macie!

(Niektórzy ze straży odchodzą).

Widowisko miastu dacie:
Śmierć i hańba jéj nie minie.

SCENA XX.
CIŻ SAMI, oraz LELIUS, FLORUS i FABIUSZ.

Fabiusz U stóp twoich, jakeś kazał,
Obaj więźnie kornie stoją.
Lelius. Ojcze! obym winę moją
W twéj pamięci wkrótce zmazał;
Bo jak syn przed ojcem gniewnym,
Nie jak zbrodniarz przed sędziego
Staję; żalu łzy mi biegą.
Florus. Przebaczenia i ja pewnym,
Choć jam kary nie zasłużył,
Lecz przed tobą schylam głowę.
Rządca. Choć wyroki me surowe,
Wszakże prawa-m nie nadużył.
Ja nie mogłem wam darować:
Byłbym ojcem nie urzędem,
Co pod każdym winien względem
Ściśle władzę swą sprawować.
Zaniechajcie téj niechęci,

Zawiść zacnym nie przystoi;
Usłuchajcie rady mojej:
Rzućcie przeszłość niepamięci,
Dajcie sobie bratnie dłonie.
Lelius (do Flora) Więc bądź moim przyjacielem.
Florus. Odtąd już się nie rozdzielem.

(Ściskają się).

Rządca. Więc wam razem być nie bronię:
Jakżem z tego ucieszony,
Od miłości żeście wolni,
I do szaleństw już nie zdolni.
Djabeł (za sceną). Uciekajcie! to szalony.
Rządca. Kto tu krzyczéć śmié, zuchwały!
Lelius Ja zobaczę.

(Odchodzi).

Rządca. Na mym dworze
Taki hałas zkąd być może?
Florus. Snadź wypadek to niemały.
Lelius (wraca). To rzecz dziwna! słuchaj, panie:
Cypryan, zdawna zaginiony,
Wraca teraz, lecz szalony:
Straszne cierpi obłąkanie.
Florus. W taki smutny stan młodzieńca
Wtrąca myśli zaciekanie:
Tak je kochał niesłychanie.
Głosy (za sceną). Uciekajcie od szaleńca.

SCENA XXI.
CIŻ SAMI i CYPRYAN (który wchodzi na półnagi; za nim tłum ludu).

Cypryan. Nigdym nie był przytomniejszy,
Wyście wszyscy w szale raczéj.
Rządca. I obecność ma nie zmniejszy
Zuchwałości; co to znaczy?
Cypryan. Słuchaj ziemi téj pretorze,
Namiestniku Cezarowy,
Przyjaciele, Leliu, Florze,
Patrycyusze i rycerze,
Wielki ludzie! kilku słowy

Dziwne rzeczy wam powierzę:
Jam jest Cypryan; szkół podziwem,
Byłem nauk wszech zaszczytem,
I nie było nic mi skrytém
Niby mędrcu nad mędrcami;
Jednak jakże pozór mami,
Ach! to światło me fałszywem!
Bo cóż w końcu tam zdobyłem?
To zwątpienie, co bez przerwy
Ciemną moją myśl pożera;
Wtem Justyna licem miłém
Mnie odrywa od Minerwy,
Panią moją już Wenera;
Lecz Minerwie jeszcze wierny,
Toczę z sercem bój niezmierny.
Raz gdy morza nawałnica
Do stóp moich gościa rzuca,
Strasznie wspomnieć tę godzinę,
Miłość duszę tak zakłóca,
Wdzięcznem licem tak zachwyca,
Żem dał duszę za Justynę;
Bo ten gość mię oczarował,
Bo me serce obietnicą,
Umysł wiedzy błyskawicą
On przemożnie opanował.
I ot śród tych gór zarośli
W paśmie, które najwyniośléj
Pod obłoki grzbiet swój ściele,
Był mym mistrzem śród podziemi;
I dał wiedzy mnie tak wiele,
Że przenosić mogę góry;
Lecz me cuda bezsilnemi,
By téj ziemi pięknéj córy
Stać się panem, by ją słowo
Ciągło siłą magnesową,
A przyczynę temu wiecie?
Ot jest jeden Bóg na swiecie,
Który ją od złego strzeże;
Więc ja w Boga tego wierzę,
I wszechmocnym Go uznaję:
Jedno on ma panowanie,
Jemu tylko cześć oddaję;
Tego Boga czczą chrześcianie!
Choć się piekłu zaprzedałem
Krwią mą własną z duszą, z ciałem,
Chociaż rozpacz mię przenika;
Lecz Bóg może nie ukarze,

Może winy krwią, mą zmażę:
Ja chcę śmierci męczennika.

(Do rządcy Antyochii).

Jeśli twoja władza krwawa
Ścigać chrześcian nie ustawa,
To wiedz o tém, żem ich bratem:
Starzec pośród gór sędziwy
Dał mi wiary uświęcenie.
I cóż zwlekasz? Bądź mi katem,
Władco pogan sprawiedliwy;
Niech mię zemsta twa ogarnie!
Każ ściąć głowę; lecz to — mgnienie!
Lepiéj długie daj męczarnie;
Wszystko przenieść chcę cierpliwie,
Nawet srogich mąk tysiące;
Strachem ciszy méj nie zmącę:
Bo Bóg jeden jest prawdziwie,
Bóg, któregom szukał długo.
Człeku nie lśnić swą zasługą,
Wszelka sława ludzka zginie,
Jako marny dym przeminie,
Ludzkie sprawy czczym popiołem!

(Upada bezsilny twarzą ku ziemi).

Rządca. Słysząc ciebie, ażem zdumiał;
Za przebraną zuchwalstw miarę,
Z kar najsroższych jedną karę,
Nie wiem, czybym wybrać umiał:
Wstawaj!

(Potrąca go nogą).

Florus. Sztywny, z sił wyzuty,
Jak z żelaza posąg kuty.

SCENA XXII.
CIŻ SAMI i JUSTYNA, (którą straż przyprowadza).

Jeden ze straży. Oto, panie, masz Justynę!
Rządca. Z żywym trupem ją zostawić!
Może, razem tu zamknięci,
Zmienią myśli, ujrzą winę;
Wtedy mogą się wybawić,
Jeśli błędy swe porzucą,
Do mych bogów się nawrócą;
Lecz jeżeli śmierć ich nęci,

To już muszą zginąć marnie,
I straszliwe znieść męczarnie.

(Odchodzi z orszakiem i ludem).

Lelius. Śród miłości i śród trwogi
W zawieszeniu myśl się chwieje.

(Odchodzi).

Florus. Nie wiem sam nad czém boleję,
Tak mnie gnębi los złowrogi.

(Również oddala się).
SCENA XXIII.
JUSTYNA i CYPRYAN.

Justyna. I tak samą porzucacie,
Nie wyrzekłszy ani słowa?
Czemuż śmierci mi nie dacie,
Kiedym na nią tak gotowa?

(Idąc za odchodzącymi potyka się o Cypryana).

A! pojmuję! więc ta cisza
I te cztery nieme ściany
Wolne dadzą mi konanie;
A mam w trupie towarzysza.
O! szczęśliwy nadspodzianie,
Coś w początek niezbadany
Twego życia już powrócił,
Jeśliś tylko błędy rzucił
I umierał w wierze świętéj.
Cypryan. (Wracając do przytomności).
Pyszny władco gniewem zdjęty,
Czemu zwlekasz? Życie złożę....

(Spostrzega Justynę i wstaje).

Tu, Justyna? Wielki Boże!
Justyna. Cypryan? Oczom nie dam wiary!
Cypryan. Nie! Myśl z wiatru tworzy czary.
Justyna. Tak, powietrze to widziadło
Stwarza, aby mną owładło.
Cypryan. To wcielenie wnętrznych wrażeń
Justyna. Mglista postać moich marzeń!
Cypryan. Czego żądasz tu odemnie?
Justyna. Poco ścigasz mię daremnie?
Ja nie myślę już o tobie.

Cypryan. Wcale ciebie nie szukałem;
Lecz cóż robisz tu, w téj dobie?
Justyna. W więzach! A ty co, Cypryanie?
Cypryan. I ja także. Lecz ty?, kałem.
Żadną winą, nie zmazana,
Znosisz to prześladowanie?
Zkąd wznieciłaś gniew tyrana?
Justyna. Zanim pogan złość zacięta
W swym się gniewie upamięta,
W imię święte, w Boga imie
Muszą cierpieć chrześcianie:
Niech w ofierze śmierć mą przyjmie!
Cypryan. Bóg cię z sieci zdrad wyrywa,
Więc w twéj duszy jest otucha;
O Justyno! tyś szczęśliwa!
Spraw niech modłów mych wysłucha,
Miłosiernie niech przebaczy.
Justyna. On próśb szczerych słuchać raczy.
Cypryan. Ja Go z wiarą błagam szczerze,
Ale wątpię: strach mię bierze,
Za me winy niesłychane.
Justyna. Jego łaski nieprzebrane.
Cypryan. Więc przebaczy?
Justyna. Niezawodnie!
Cypryan. Nawet taką wielką zbrodnię,
Żem w układy wszedł z szatanem,
By twych wdzięków stać się panem;
Że mu duszę zaprzedałem?
Justyna. Tyle gwiazd na niebie całém,
Tyle piasku nie ma w morzu,
Ptaków w jasnych chmur przestworzu,
Pyłku w świetnym blasku słońca,
Iskier w ogniu gdy wybucha:
Ile łaska wszechmogąca
Win przebacza gdzie jest skrucha.
Cypryan. A więc ufam, w łaskę wierzę;
I już na śmierć chętnie bieżę.

SCENA XXIV.
CIŻ SAMI, nadto FABIUSZ, który wprowadza jako więźni, Libię, Moskona i Klaryna.

Fabiusz. Służba panów los niech dzieli:
Daléj, będzie wam weseléj!
Libia. Więc, że oni chrześcianie,
Jakaż nasza w tém jest wina?
Moskon. Słudze zawsze się dostanie,
Gdy pan krzywo cóś poczyna.
Klaryn. Tom się tęgo wykierował,
I pod rynnę z deszczu schował.

SCENA XXV.
CIŻ i SŁUŻĄCY.

Służący. Pretor władca nasz, Aureli
Zwie Justynę i Cypryana.
Justyna. Dusza moja się weseli.
Chwilo zgonu pożądana!
Pójdź Cypryanie ze spokojem.
Cypryan. Wiara, cisza w sercu mojém!
Ono nad tém już nie boli,
Że mam umrzeć: śmierć od piekła
Prześladowań mię wyzwoli.
Gdy się dusza czartu dała,
Mamże Bogu nie dać ciała?
Justyna. W śmierci-m kochać cię przyrzekła.
Rusztowanie nas zjednoczy,
Gdy kat głowy nasze stoczy;
Dziś dopełnię obietnicy.

(Justyna, Cypryan, Fabiusz, służący odchodzą).
SCENA XXVI.
LIBIA, MOSKON i KLARYN.

Moskon. Czyście kiedy to widzieli?
Tak wesoło na śmierć spieszą.
Libia. Ale nam — żyć jest weseléj.

Klaryn. Niech się państwo tak nie cieszą,
Bo mam z wami coś na pieńku,
Czas potemu; pomaleńku
Rzecz tę całą rozbierzemy.
Moskon. O co idzie? nic nie wiemy.
Klaryn. Przez rok méj nieobecności...
Libia. I cóż daléj?
Klaryn. Do jejmości
Moskon smalił precz cholewki!
A umowa — nie przelewki!
Ale, choć się coś odwlecze,
To, jak mówią, nie uciecze:
Na rok biorę cię w mą pieczę.
Libia. Więc ty myślisz, żem tak zmienna.
O! jam zawsze jest sumienna:
Wszak gdy koléj twoja była,
Tom dzień cały łzy roniła.
Moskon. Święta prawda, co tu słyszę;
Chętnie na to się podpiszę.
Klaryn. Czemuż, gdy dziś do jéj domu
Wszedłem nagle po kryjomu,
Nie płakała ani chwili,
Pędząc z tobą czas najmiléj.
Libia Bo to nie był dzień pokuty.
Klaryn. Jam nie taki łeb zakuty!
Dzień gdym zginął, był mój właśnie.
Libia. Gdzie tam!
Moskon. Ja was w tem objaśnię:
Rok przestępny, dzień parzysty,
Błąd Klaryna oczywisty.
Klaryn. Nie mam kłócić się ochoty;
Trudno wszystko wytłumaczyć,
A więc zgoda. Co ma znaczyć?
Czy słyszycie? Burza, grzmoty!

(Nagle powstaje nawałnica).
SCENA XXVII.
Wchodzą przerażeni RZĄDCA z orszakiem, a następnie FABIUSZ, LELIUS i FLORUS.

Libia. Patrzcie! cały gmach się wali.

Moskon. Przestrach! wszyscy potruchleli!
Rządca. Wstrząsa się niebios posada,
Zda się, że na ziemię spada.

(Grzmoty i błyskawice).

Fabiusz. Ledwie, że na rusztowanie
Kat Justyny i Cypryana
Mieczem krwawe strącił głowy,
Piekieł wstrząsły się otchłanie,
Ziemia z drżeniem to uczuła,
Wicher zerwał swe okowy.
Lelius. Lazur nieba wnet zasuła
Burza ciemnych chmur całunem.
Z ognistego chmury łona
Błyskawicą i piorunem
Oto zieje rozszalona!
Florus. A na wężu tam skrzydlatym
Zakłębionym i łuszczatym
Mknie potwora obrzydliwa;
Do milczenia zda się, wzywa.

(Odsłania się głąb sceny: rusztowanie na którém leżą zwłoki Justyny i Cypryana; nad niemi unosi się djabeł na wężu skrzydlatym).

Djabeł. Posłuchajcie śmiertelnicy,
Co w obronie téj dziewicy
Z woli niebios wam objawię:
Oto imię jéj w niesławie,
Choć jéj dusza jest bez zmazy!
Jam jest ten co wiele razy,
Przybierając kształt stokrotny,
Wdzierał się w jéj dom samotny,
Żeby cnotę jéj zniesławić.
Cypryan, co dziś z nią przebywa,
Gdzie nic szczęścia nie przerywa,
Stał się moim niewolnikiem;
Lecz choć wielkim był grzesznikiem,
Z więzów zdołał się wybawić:
Bo krwią swoją chrześciańską
Tę umowę zmył szatańską.
I oboje się unoszą
W lepsze światy śród przestworzy,
W sfery czyste przed tron Boży,
Gdzie cześć Stwórcy hymnem głoszą.
Aż się cały w wściekłość wprawiam,
Że to wszystko wam objawiam
Wedle Boga woli jawnéj,
Choć do fałszu-m tylko wprawny!

(Zapada się w ziemię).

Lelius. Straszne rzeczy!
Florus. Istne dziwy!
Libia. Niepojęte!
Moskon. Cud prawdziwy!
Rządca. Czarnoksiężnik przy swym zgonie
Sztuką swą te czary sprawił.
Florus. Czym na jawie czy sny gonię?
Czy cud zmysłów mię pozbawił?
Lelius. Jam podziwem cały zdjęty!
Klaryn. Ja wiem co to wszystko znaczy,
Cała rzecz się tak tłumaczy:
Że kto takie cuda działa,
Tego niebios moc wspierana.
Moskon. Chociaż spór o Libię wszczęty,
Jeszcze nie jest rozstrzygnięty;
Dajmy pokój podziałowi,
I przestańmy się frasować:
Tylko raczcie dziś darować
Błędy czarno-księżnikowi.

KONIEC.








  1. Za wstęp do niniejszego dramatu służy rozprawa tłumacza O dramacie Hiszpańskim i o Kalderonie, zamieszczona w numerze sierpniowym Biblioteki Warsz. 1859 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Stanisław Budziński.