Dola i niedola/Część I/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dola i niedola
Podtytuł Powieść historyczna
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Gdy kasztelanowa ostatnim razem przybyła odwiedzić swojego wychowańca w Paryżu, znalazła go trochę bledszym, znużonym, osmutniałym, znękanym nauką, tęskniącym do szerszych ram świata, wyrywającym się niecierpliwie na swobodę. Potrzeba było jakoś radzić na to, znaleźć dla niego towarzystwo na tych kilka ostatnich miesięcy, wprowadzić go trochę między ludzi... Oprócz tego, nowy młody nauczyciel Adama, człowiek bardzo przyzwoity, który już nie jednego kawalera dobrego domu w świat wyprowadził, znajdował, że dla dopełnienia wychowania, dla nabrania maniery, potrzeba mu było koniecznie sposobności poznania większego świata, dworu, arystokracyi. Dowodził on, że tego werniksu ostatecznego, który dzieło wykończa, nie nabywa się ani inaczéj, ani gdzieindziéj, że bez niego człowiek zawsze trąci parweniuszowstwem i roturą. Kasztelanowa, która z niego chciała uczynić koniecznie ideał dobrego tonu, nie mogła zaniedbać nawet powierzchowności swego ulubieńca, nie chciała odmówić mu téj pozłoty koniecznéj.
Wprawdzie dworu, kobiet, pokus wszelkiego rodzaju obawiała się bardzo pani Julia dla Adama, drżąc o swój skarb; ale Francuz odgadłszy obawy, i wchodząc w jéj macierzyńską troskliwość, uspokoił ją tém, że młody człowiek jest rozsądny, chłodny, nie okazujący żadnych usposobień do płochości.
Stanęło więc na tém, że Adam miał choć małemi drzwiami wejść na świat większy.
Szło o to: kto go w niego wprowadzi? Francuzów i Francuzek lękała się znowu kasztelanowa; zdawało jéj się, że będzie ze wszech miar lepiej, gdy się to za pośrednictwem jednego z bawiących za granicą domów polskich da wykonać.
Nie zbywało naówczas na tych dobrowolnych emigrantach w Paryżu i po wszystkich niemal dworach Europy; niektóre rodziny wielkich imion a nadszczerbionych fortun, nie wynosiły się prawie z Francyi. Domów polskich w Paryżu nie brakło, chodziło tylko o wybór z nich jednego.
Pomiędzy dawniéj zamieszkałemi znajdował się tam jeden i pokrewieństwem i dziecinnemi jeszcze stosunkami połączony z kasztelanową. Długo rozmyślając nad wyborem, Julia wpadła na przekonanie, że sam los wyznaczał jéj przyjaciołkę młodości, któréj będzie mogła śmiało powierzyć w opiekę Adama.
Pani domu była towarzyszką serdeczną jéj lat dziecinnych, rozumiały się dobrze: dla niéj hrabina mogła nie mieć tajemnic, wytłómaczyć jéj co innym pozostać musiało tajemnicą.
Krystyna X... była jéj rówieśnicą o parę lat od niéj młodszą, jéj krewną; łączyły je trochę losy podobne, trochę charaktery zbliżone, wypadki... przyjaźń... wszystko.
Julia i Krystyna, przy wielu sympatyach i pozorném podobieństwie, w głębi serc wcale były różne od siebie.
Krzysia — tak ją pospolicie zwano — wychowywała się w sąsiedztwie rodziców Julii; pierwsze ich marzenia rozkwitły w cichych rozmowach pod cieniem starych lip rodzinnego dworu hrabiny. Późniéj obie powychodziły za mąż nie po myśli, żyły tak jak się żyje, gdy serce nie wiąże do życia, spowiadały się przed sobą dosyć szczerze ze swych przygód i myśli. Po zwierzeniach i łzach wylanych na łono przyjaźni, kochały się do pożarcia... ściskały za każdém spotkaniem do uduszenia... żyć bez siebie nie mogły, pisywały do siebie za każdą zręcznością; a mimo to, rzecz nie do wiary, nienawidziły się po cichu, i zazdrościły sobie wzajemnie.
Każdy z ludzi, a zwłaszcza piękne kobiety mają zawsze prawie gdzieś koło siebie takiego nieprzyjaciela skrytego, cichego, który często się ukrywa pod suknią najlepszego z przyjaciół. Niechęć, wstręt, prawie nienawiść obu przyjaciołek serdecznych, przybierały pozory łudzącego wylania przyjaźni, przywiązania gorącego, a w istocie nie wiedzieć dla czego czuły się rywalkami i chorobliwie śledziły swe kroki, gryząc się każdém przez współzawodniczkę otrzymaném powodzeniem. Ukrywana radość z każdego kłopotu, przybierała pozór niesłychanego, hałaśliwego, wylewającego się na zewnątrz i szeroko współczucia.
Gdy Julia pierwsza wyszła świetnie za znacznie starszego od siebie, dobrze już naówczas zużytego i poddeptanego kasztelana, Krzysia, która przebyła różne sercowe przygody, nie miała spokoju, dopóki sobie nie wyszukała hrabiego X... kuzynka, wdowca także nadszarzanego, ale bogatego jeszcze i w wielkiém znaczeniu, którego postarała się usidlić i poprowadzić do ołtarza. Nie szło wcale o szczęście, ale o zamążpójście. Gdy Julia podobała się królowi, i jakiś czas widocznie była w łaskach, Krzysia nie spała, nie jadła, nie miała chwili spokoju, zabiegała na wszystkie strony, póki jéj nie wyrwała serca N. Pana. Dokazała tego choć na krótko: miała swoją chwilę tryumfu. Zerwały z sobą dosyć głośno, ale obie zapomniane wkrótce, pogodziły się, narzekając wspólnie na niestałe serca mężczyzn. Kochanków Julii bałamuciła Krzysia, odbierała ich jéj, ale łatwo potém było na nich samych zrzucić winę; a choć serce Julii cierpiało mocno, Krystyna potrafiła ją potém przekonać, że nic a nic nie była winna, że nie miała myśli jéj szkodzić, że została oplątaną, wciągniętą... ofiarą!
Zrywały z sobą nieustannie i godziły się z równą łatwością. Były chwile, że się kochały w sobie i nienawidziły, żyć z sobą długo nie mogąc, a tęskniąc do siebie.
Kilka lat odetchnienia, podróż Krystyny, niewidzenie się dłuższe, zatarły pamięć dawnych bojów i walk, a Julia miała znowu to mocne przekonanie, że Krystyna jest jéj najlepszą przyjaciołką. Jakoż powitały się z zapałem w Paryżu po długiéj rozłące, i przesiadywały z sobą po dniach całych, opowiadając sobie dzieje tych lat, które przebyły każda w innéj stronie. Julia otwartsza, dobroduszniejsza, wyznała wprędce swą miłość, nadzieje, plany przyszłości, wszystkie cierpienia i niepokoje, policzyła łzy, które wylała z tego powodu... Tak potrzebowała serca, któremuby się zwierzyć mogła, któreby ją zrozumiało!
Krzysia stokroć zimniejsza od przyjaciołki, daleko chłodniéj zepsuta, serce miała uśpione; nie budziło się ono z letargu, w który wpadło po pierwszych w życiu cierpieniach. Gorzała głowa i zmysły chwilowo; sumienie nierozpowite czy skrępowane, spokojne, nie dało jéj nigdy saméj uczuć, jak głęboko brnęła w złe, które się dla niéj powszednim stało chlebem. Krzysia uważała życie za rodzaj gry hazardownéj, wyścigów do jakiegoś skrytego celu. Biegła do niego, bo biegli inni, nudziła się i męczyła pogonią, szukała rozrywek, rzucała dzisiaj co ją bawiło wczoraj, nie pojmując nawet, aby kto inaczéj sobie osnuł żywot i wyobrażał przeznaczenie. Łzy, czułość Julii, jéj wiecznie ubieganie się o miłość prawdziwą, w którą Krzysia już wcale nie wierzyła, draźniły ją i śmieszyły. Gdy się teraz znowu dowiedziała od przyjaciołki o nowém przywiązaniu, gdy ujrzała ją rozpłakaną, wyegzaltowaną, gdy się przekonała, że to jest prawdziwa acz dla niéj niepojęta namiętność: zapragnęła zaraz napić się także z téj czary napoju, którego jeszcze nie kosztowała.
Zdawało jéj się, że smak téj ambrozyi, nie w ustach, co ją piły, ale w czarze, co ją zamykała, był cały...
Piękna, dowcipna, a gdy chciała pusta, żywa, płocha, zepsuta bez zgryzoty, Krzysia miała schorowanego męża, który pokutował za swoje i naddziadów grzechy, niewysłowione męki znosząc w podagrze. Choroba ta ostatniemi czasy uczyniła z niego prawdziwego Łazarza... Krzysia pilnowała biedaka, jeździła z nim, a podróże te dostarczały jéj wybornych sposobności do zabaw, za to, że przez pięć minut dziennie słuchała cierpliwie lub niecierpliwie stękań, jęków i narzekań hrabiego.
Mąż naturalnie jechał gdzie ona chciała, bo zawsze tam najlepszy był doktór, gdzie Krysia jechać pragnęła; tam najskuteczniejsze dla niego wody, gdzie jéj się czas jakiś spędzić chciało. Nie mamy już co mówić o tym człowieku, który dogorywał, wielbiąc cnoty swojego anioła-stróża, gdy tymczasem troskliwa żona śmiała się z niego w wybraném towarzystwie filozofów, poetów i młodzieży. Krzysia esprit fort, filozofka jakich mało, zupełnie uwolniona od przesądów, chłodna, rozsądna bardzo gdy szło o drugich, dla siebie była najlepszą, najdogodniejszą z przyjaciołek... Od niczego nie widziała potrzeby się powstrzymywać, pieściła się serdecznie.
Młodsza nieco od Julii, piękna, bo spokojna i bez czucia (a to lepiéj zachowuje kobietę nad wszystkie kosmetyki), Krystyna była tém niebezpieczniejszą dla mężczyzn, że umiała odegrywać uczucie, jakie jéj zastosować wypadało, a nic jéj nigdy komedya nie kosztowała. Gdy się od Julii dowiedziała o Adamie, o całéj jego historyi, gdy ją posłyszała opowiadającą z namiętnością, ze łzami o swojém szczęściu, — poczuła jakąś zazdrość piekielną... Ona tak kochać nie mogła, instynkt jéj wskazywał, że ta miłość była szczęściem wyższém nad inne, że dość było kroplę jéj wypić, by na resztę życia zostać upojonym i szczęśliwym... choć wspomnieniem... Gniew, niepokój, zazdrość rozdraźniły ją do najwyższego stopnia, nie dawały jéj spać, odpocząć. Szydziła z przyjaciołki, ruszała ramionami, udawała niedowiarstwo, ale koniec końców zamierzyła zgorszenie to zniszczyć, stosunek zerwać. Nie ma nic okrutniejszego i mściwszego nad niemoc w obec cudzego szczęścia, które się jéj urąga.
Krzysia w téj chwili nie była zupełnie swobodną: kompromitowałoby ją w oczach świata i czyniło starą, gdyby nie miała choć jednego wielbiciela. Plątał się około niéj Francuz, wice-hrabia de St.-Géron, idący na czele orszaku za wozem tryumfalnym. Był on przyjacielem męża, towarzyszem żony, domownikiem, lekarzem na podagrę, opiekunem w obcym kraju, plenipotentem, często kassyerem. On się postarał dla pani o przyjęcie jéj na królewskim dworze, on podagrykowi wyrobił order jakiś cudzoziemski dla zabawki, on im towarzyszył do wód, a w dodatku był to człowiek tak rozsądny, że na przemijające fantazye Krzysi zamykał oczy lub się z nich uśmiechał.
Julia widząc to stalsze przywiązanie przyjaciołki do Francuza, nie przypuszczała nawet, aby jakie niebezpieczeństwo Adasiowi od niéj zagrażać mogło... Jéj więc powierzyła wychowańca... Podagryk, który się spodziewał, że młodzieniec czasem z nim w warcaby grywać będzie, bardzo był rad. Wice-hrabia de St.-Géron nie miał nic przeciwko temu, i obiecywał protekcyę młodemu człowiekowi. Krzysia z niezmiernym zapałem podjęła się opieki nad młodym chłopakiem... Obiecywała złote góry dla niego!
W rozmowie wszakże wyznała Julii, że młokosów cierpieć nie może. To jeszcze bardziéj uspokoiło kasztelanową; odjechała marząc o powrocie Adama, o swém szczęściu, o nowym blasku, jaki mu towarzystwo wybrane nadać miało.
Tymczasem dziwne, niespodziane przygody zmieniły zupełnie postać rzeczy.
Zaraz po odjeździe Julii, podagra hrabiego X...., leczona przez jakiegoś szarlatana, z początku dokazującego cudów, bo zupełnie go uwolnił od bolów, tak, że chory nawet chodzić nieco począł, i miał się już za całkowicie ulepszonego, — nagle od nóg rzuciła się do żołądka, na piersi, i po krótkiém, ale gwałtowném cierpieniu, dobiła nieszczęśliwą ofiarę.
Nieutulona w żalu wdowa, doznała jeszcze podwójnego strapienia; bo wierny jéj od lat kilku przyjaciel serca, wice-hrabia de St.-Géron, w chwili gdy mu wypadało może dla przekonania o szczerém przywiązaniu oświadczyć się z dozgonną ofiarą ręki i imienia, znikł prawie nagle.
Uczynił to wprawdzie mimowoli, w rozpaczy, ale dziwnie mu posłużyło mianowanie na jakiś urząd w Gwadalupie, które całkiem niespodzianie otrzymał... Nie było nawet mowy, aby hrabina mogła płynąć z nim do kolonij...
Skład okoliczności był osobliwszy: śmierć męża, strata przyjaciela zeszły się razem. Hrabina Krystyna przecięż nie straciła ani przytomności, ani ochoty do życia. Mężowi sprawiła pogrzeb nader wspaniały, postarała się nawet o szumne nekrologi w gazetach holenderskich. O wice-hrabi wspominała tylko z politowaniem i szyderstwem, dowodząc, że o nim łatwo jéj było zapomnieć, że pod koniec był niesłychanie nudny... Tymczasowo zastępował go poczciwy, otyły, głupowaty książę C...; który się w Krzysi kochał niegdyś, gdy była dzieckiem, a gdy dorosła na pannę, chciał się z nią żenić. Potém zmuszony był inną poślubić, ale pozostał wierny swéj pierwszéj miłości. Był to wygodny posługacz.
Książę C... miał na dziedzictwo jedną z tych poczciwych głupot, którym się bardzo wiele przebacza, bo wiele kochają... Krzysia całe życie drwiła sobie z niego, posługiwała się nim, żartowała nielitościwie, wystawiała go na śmiech ludzki. On to wszystko z cudowną cierpliwością przyjmował, byle na przeprosiny piękną jéj, choć często przybrukaną ucałować rączkę.
Książę C... nie był jéj wierniejszy od ogółu kochanków owego wieku: bałamucił się dla dystrakcyi, ale wzdychał do ślicznéj Krzysi mimo to do ostatka. Po śmierci męża, porzucił swą żonę u wód w Bardyowie, a sam pod jakimś pozorem przybył do swéj bogini. Bardzo jéj to było na rękę, bo się nim wyręczała w wielu sprawach przykrzejszych, a jego ślepe posłuszeństwo czyniło z niego najwygodniejszy sprzęt w domu.
Męczony, był szczęśliwy... bo kochał biedaczysko...
Krzysia w téj chwili głównie o jedném myślała... To szczęście przyjaciołki, ten piękny młody chłopak, świeży, skromny, nieśmiały, spać jéj i spocząć nie dawał... Przywoływała go do siebie bardzo często, obracała na wszystkie strony... była ciekawa... Leciała jak często ptaki zlatują się w to miejsce, gdzie jeden z nich znalazł ziarno.
Adam się jéj podobał. Pod pozorem zwierzonéj sobie nad nim opieki, kazała mu u siebie bywać często, badała go, przypatrywała mu się, zaczęła się nim zajmować z gorliwością nadzwyczajną. Ale na pozór ciągle była niekontenta z niego, ganiła co zrobił, rzucała nim na wszystkie strony... gniewała się niby, potém przemawiała łagodnie, potém milczała uparcie.
Wszystko co może rozbudzić uczucie, namiętność, podraźnić miłość własną, w grę wprowadzone zostało.
— Nie potrzeba nic przedemną taić — odezwała się do niego po niejakim czasie, — ja wiem wszystko. Julia kocha pana Adama, WPan ją kochasz także... I nie może być inaczéj: winieneś jéj wszystko... To kobieta pełna zalet, serca, uczucia... zacna poczciwa, kochana!... A! gdybyś WPan wiedział, jak my się kochamy! To anioł!..
W kilka dni potém zaczęli mówić o kasztelanowéj daleko poufaléj. Krzysia, która ją tak kochała, znalazła powody do ubolewania nad różnemi jéj ułomnościami. Pół żartem, pół seryo, oswajała nieco Adama z tajemniczą historyą jéj przeszłości.
— A! to złote serce, mówiła po cichu: ona całe życie szukała takiéj wiernéj, cichéj miłości, któraby ją mogła zaspokoić... Ja znam całe jéj biedne życie jak moje własne... Ileż to razy zdradzana była! Pauvre Julie!...
I wzdychała strapiona nad jéj losem.
A w każdą taką rozmowę wciskała się kropelka jadu, który miał powoli rozczarowywać młodzieńca. Ona ze swéj strony starała mu się ukazać w postaci niewiasty pełnéj gotowości do ofiary, nieznającéj dotąd co miłość, która życie poświęceń pełne spędziła u łoża chorego męża.
Powoli, stopniowo Adam nabywał różnych wiadomości o stanie dosyć nieszczęśliwym majątku państwa kasztelaństwa, o charakterze kasztelana, który miał bardzo małe znaczenie, o tém jak król był już znudzony nieustanném wyzyskiwaniem jego wpływu i protekcyi w imię dawnych chwilowych miłostek i t. p.
— Zapewne — mówiła Krzysia — kasztelanowa tak pełna wylania dla przyjaciół, będzie się starała uczynić dla pana wszystko co tylko będzie w jéj mocy, by mu świetną otworzyć karyerę... Ale jako dobra jego przyjaciołka, muszę ostrzedz pana, abyś się znowu nie spodziewał nadto i za wiele... Co się tycze usynowienia przez kasztelana, wiem to z pewnych źródeł — dodała — że familia jego nigdy na to nie pozwoli. Majątki ich w złym stanie, to prawda, ale to są majętności rodowe, dziedziczne, które pragną odzyskać... Królby się nawet na to nie mógł zgodzić... Poczciwa Julia musi marzyć, że męża do tego nakłoni, może on sam nawet zgodzić się na to zresztą... ale to rzecz nie do uskutecznienia. I cóżbyś WPan na tém zyskał? Narzuciliby cięższą niewolę niż sądzisz... Mogą ci wyrobić jakiś tytulik i urzędzik, i powoli dobijesz się może jakiéjś pozycyi, ale powtarzam... nadto się spodziewać nie trzeba, ani sobie wyobrażać, że to łatwo przyjdzie!
Krzysi wcale pięknie było w żałobie.
Często przy księciu C..., który siedział niemy, sapiący, zapłakany i spotniały, gdyż uczucie obudzało w nim transpiracyę, a uczucia pełen był zawsze, — piękna Krzysia puszczała cugle marzeniom, głośno spowiadała się, jakby swą przyszłość urządzić chciała... Adam słuchał tego ze swego kątka.
— Ja — mówiła po cichu, obrywając z wolna listki róży — ja com tyle lat cierpiała z poczciwym moim niedołęgą Miciem (nieboszczyk miał imię Michała), chciałabym teraz spocząć przy sercu niezepsutém, do mnie przywiązaném, usunąć się od świata, żyć tylko dla tego, kogobym wybrała, poświęcić mu wszystko... Mam prawo do swojéj szczęścia kropelki...
Książę C..., ile razy przybierała tę postać nieszczęśliwéj ofiary, wpadał w takie gwałtowne rozserdecznienie, że się dla niéj chciał natychmiast rozwodzić i żenić; był bowiem przekonany, że go kocha, ale się tylko kryje z tém uczuciem. Naówczas Krzysia śmiała się serdecznie.
— Mój dobry Auguście, stary mój wierny przyjacielu! odpowiadała: ty sam czujesz, że mnie potrzeba serca młodego, przy którémby moje odżyło... duszy świeżéj, nieznękanéj... Tyś tak znużony i złamany życiem jak ja: cóżbyśmy z sobą poradzili?...
Na to książę padał na kolana, całował ją po rękach i płakał potniejąc coraz mocniéj... Poczciwe to tłuste stworzenie umiało kochać niezbyt wykwintnie, niegadająco — ale głęboko i trwale...
Nierychło jakoś po tych preliminaryach, gdy się Adam zupełnie oswoił i spoufalił z hrabiną, znalazła ona, że źle czyta po francuzku głośno. Był to talent, do którego naówczas pewną przywiązywano wagę; a że Krzysia grywała w towarzyskich teatrach i uchodziła za doskonałą lektorkę, postanowiła mu kazać czytać przy sobie w poobiednich godzinach.
Przy tych czytaniach, w których Rousseau i poeci często występowali jako użyteczni pośrednicy, poczęły się nieśmiałe rzuty oka, westchnienia tłumione, rozmowy ogólne o tém uczuciu, które się zowie miłością. Adam kochał Julię, ale był młody, a nowa nauczycielka, starsza od niego, umiejętna, wprawna, a nadewszystko chłodna. Szło powoli, bardzo powoli, nieznacznie, ku czemuś nieobrachowanemu.
Adam najprzód zaczął powątpiewać, czy przyszłość swą w dobrych złożył rękach, a wiemy, że uczuciem panującém była w nim ambicya. Widocznie ani kasztelan, ani Julia nie mogli dla niego uczynić tego, co mu przyrzekli. Rodzina X....ch, do których należała z siebie i z męża Krystyna, daleko była możniejsza i silniejsza; majątek wdowy ocalony bardzo zręcznie, zapisy jéj na fortunie mężowskiéj, dawały jéj położenie niezależne i świetne. Wielu wierzycieli nieboszczyka odeszło z kwitkiem i łzami, ale Krystyna zachowała znaczniejszą cześć ogromnéj fortuny.
Przemawiając najprzód do ambicyi, wdowa była pewna, że pociągnie ku sobie młokosa; ale od zwątpienia o kasztelanowéj do powzięcia myśli zbliżenia się ku pięknéj Krystynie, jeszcze było bardzo daleko... Adamowi samemu, bez pomocy nauczycielki, do głowy przyjść to nie mogło.
Komedya, któréj plan zawczasu doskonale był osnuty, rozłożona na akta, sceny, monologi; komedya, w któréj i listy, i subretki, i powiernicy grali pewne role, przeciągnęła się, ale wykonała po myśli. Krystyna nie chciała się zdradzić, że ją tak zręcznie ułożyła, a gdy po raz pierwszy ręce ich spotkały się i zadrżały (wdowa doskonale umiała płakać i drżeć na zawołanie), gdy Adam ośmielił się szepnąć, że jego serce... czuje dla niéj tyle — wdzięczności — tyle niewysłowionego przywiązania... wdowa odepchnęła go z doskonale naśladowaną rozpaczą.
— Szaleńcze! zawołała: wieszże ty co czynisz? To moja siostra, to przyjaciołka! Ja kocham ją nad życie, jéj szczęście droższe mi jest nad moje własne... jam tyle jéj winna... ty wszystko! Zdradzić ją! a! raczéj umrzeć!.. Idź z oczu moich, widzieć cię nie chcę!... Idź! nie pokazuj mi się!
Adam wziąwszy ten wybuch za szczery i prawdziwy, odszedł pomieszany, przelękły. Ale nazajutrz kazano mu powrócić dla wysłuchania nauki moralnéj, by nie śmiał nadal... marzyć o niczém podobném.
Dano mu wszakże przebaczenie z warunkiem, aby więcéj nie grzeszył.
Następnych dni jednak ośmielano go jakoś do złamania uroczystych przyrzeczeń; potém były mowy o gwałtowności uczuć, opowiadanie różnych historyj, w których z miłości rodziła się najczarniejsza niewdzięczność; daléj napomykano o losach téj biednéj Julii i jéj rodziny, — i tak aż do końca, aż do spoufalenia zupełnego, aż do jasnych nareszcie projektów świetnéj przyszłości.
Gdy naostatek przyszło do tego, że Adam wyznał, iż z nią tylko mógłby być szczęśliwy, bo ona go jedna zrozumiała, — zmieniła się Krzysia i schwyciła go ręką żelazną.
— A gdybym ja poszła za ciebie — odpowiedziała, — gdybym uczyniła tę ofiarę... cóż poczniesz z Julią? Ona będzie w rozpaczy, ona z tego umrzeć może... jabym sobie tego nie darowała nigdy!...
To mówiąc płakała ładna hyena, a ząbki jéj białe śmiały się w przymkniętych na pół usteczkach.
Adam milczał. Czuł on dobrze sam, że drugi raz w życiu popełnia szkaradę, niewdzięczność, zdradę; czynił to nie z namiętności, któraby go do pewnego stopnia uniewinnić mogła, nie przez miłość, któréj nie znał, bo wszystkie piękne i młode kobiety jedno na nim wrażenie robiły — ale przez chłodną, pożerającą go ambicyę i żądzę wyniesienia.
W głowie jego od pierwszéj chwili, gdy siadł pod farą w Białéj do powozu kasztelanowéj, gnieździła się myśl jedna, nieprzerwana, ciągła, jakiegoś nadzwyczaj świetnego zgotowanego mu losu. Zdawało mu się, że to należy mu się od Opatrzności, że dla doścignienia tego wszystko poświęcić powinien. Pnąc się do tych blasków świecących dla niego w górze, nie zważał na to, co gniótł pod nogami, co za stopnie służyć mu miało. W tym pochodzie nienasyconéj ambicyi, zawsze jednaki szał obłąkiwa ludzi: idą po trupach, gniotą co napadną, depczą świętości, wywracają ołtarze, ścielą pod nogi uczucia, a zdaje im się, że to nieokreślone stanowisko, które zdobędą wszystkie ofiary opłaci.
Ambicya, jak inne namiętności, nie rozumuje wcale, nie oblicza kosztów, jakiemi nabywa to, czego jest chciwa; jest to może tak ślepy, zwierzęcy instynkt jak inne, choć się w coś szlachetniejszego przybiera. Czasami, wyjątkowo wiedzie on do dobrego, jeśli mu towarzyszy choć iskierka sumienia, choć drgnienie serca, choć połysk rozumu; częściéj jest to uganianie się za czémś nieokreślonem, wymarzoném, jak w innych namiętnościach człowieka: zdobyty cel dopiero okazuje całą czczość zabiegów, całą próżnię planów, i nadziei.
Z téj strony dobrze Adama poznać musiała wdowa: albowiem obok obrazów cichego domowego szczęścia, okazywała mu odległe perspektywy świetnych losów tego, któryby został jéj mężem; mówiła mu o dostojeństwach, o stosunkach, o rodzinie swéj nadewszystko przemożnéj w kraju i umiejącéj popychać tych, co z blizka lub z dala do niéj należeli.
Znana zresztą była familia ta w Polsce z wielkich bogactw, z wielkiéj buty swojéj i pańskości, i z tego dobrze zrozumianego interesu własnego, który ją łączył całą w jedno jakby solidarne stowarzyszenie.
Członkowie tego rodu wcześnie poczuli instynktowo, że każda familia pragnąca dojść do przeważniejszego stanowiska w narodzie i na niém się utrzymać, powinna trzymać się za ręce. W każdéj rodzinie są ludzie różnych usposobień, talentów, zdolności, środków; idzie o to, aby to związkiem krwi przygotowane towarzystwo akcyonaryuszów uorganizować tak, aby żadna siła stracona nie była, a każda szła na korzyść ogółu. Celowała w tém familia X..., która zawsze tak rozporządzała członkami swymi, że na wszelki wypadek była reprezentowana we wszystkich obozach i stronnictwach. Jeżeli kraj dzielił się na dwie partye popierające pretendentów do władzy, szli jedni po lewéj, drudzy po prawéj stronie, i w ten sposób mieli z obu stron protekcyę, w obu stosunki i opiekę zapewnioną, na którykolwiek bok pochyliłoby się zwycięztwo. Jedni szli do konfederacyi, inni gardłowali w oppozycyi, niektórzy dworowali przy królu JMości. Rodzina rozporządzała nimi i rozstawiała jak tyralierów na różnych stanowiskach.
Związki ich były również dobrze obrachowane. Żadna z panien nie wychodziła za mąż dla fantazyi, każda jakąś nicią wiązała familię z wyrastającą czyjąś wziętością, z wielkim majątkiem, imieniem lub zdolnością. Żenili się też potomkowie rodu tylko tam, zkąd majątek, znaczenie lub siłę jaką zaczerpnąć mogli. Dla tego gdy inne mniéj opatrzne rody znikały i malały, oni rośli na ruinach, im ostatnie dziedziczki ogromne wnosiły dobra wygasłych familij, dla nich pracowały geniusze dorobkowiczów, oni pochłaniali co tylko pochwycić się dało. Familia miała zawsze ładnych chłopców dla bardzo bogatych panien, podstarzałe dziewice dla spanoszałéj szlachty, wdowy ciepłe dla starych a wysoko położonych dygnitarzy.... A gdy szło o niewypuszczenie z rąk znacznych posagów, żeniła kuzynów i otrzymywała dyspensy z łatwością... Do infuł i biskupstw bogatych miano zawsze w pogotowiu kilku do stanu duchownego przeznaczonych młodzieńców, którzy chętnie czy niechętnie przywdziewali suknię duchowną w interesie stowarzyszenia. Zaledwie wyświęceni, posuwali się potém z cudowną szybkością na coraz nowe dostojeństwa w kościele, w miarę jak one wakowały, niekiedy umiejąc i po dwa na raz piastować, jeśli dochody były ponętne. W téj pogoni za znaczeniem, bogactwem i przewagą, często poświęcano pojedyncze jednostki, zawsze uczucia, i gmach też rósł cudownie.
Rodzina, o któréj mowa, przyswajała sobie wszystko, co się dla niéj pożyteczném stać mogło. Starała się umiejętnie błędy swych członków zmniejszać, występki pokrywać, słabościom zapobiegać, i z każdym lat dziesiątkiem rosnąć w siłę. Całą jéj tajemnicą było to właśnie, że rozrodzona, liczna, nie dopuściła nigdy, aby się kto dla własnego interesu od niéj samowolnie odszczepił i szedł na własną rękę robić co mu się podobało. Wszyscy musieli iść jak z narady wspólnéj pokierować ich wypadało.
Gdy się trafiło, że nieposłuszna jednostka zerwała związek i zażądała być sobą, naówczas pękały wszystkie węzły, co ją łączyły z wielkiém stowarzyszeniem: odosobniona, wzgardzona, często prześladowana, czuła wkrótce, że ginąć musi, i albo została poświęcona dla przykładu, albo wracała do owczarni ze skruchą i pokorą. Naówczas przebaczano jéj błąd, i wcielano znowu do téj jednoty, która ani na chwilę wielkiego celu nie spuszczała z oka.
Krystyna przez męża i siebie należąca do familii, dotąd jéj ślepo posłuszna, była pewna, że ona ją nie opuści, że przebaczy i uzna to zamążpójście, bo nie wątpiła, że mąż młody, ambitny, przyda się na coś rodzinie, która go zużytkować i posługiwać się nim potrafi.
Nieznacznie, oględnie o téj potędze swéj familii wspominała Adamowi, malowała mu ją, a młody chłopak łatwo zrozumiał, że połączenie się z tą familią jakimkolwiek węzłem czy węzełkiem byłoby dla niego rzeczą stanowczą, całą może przyszłością. O... téj siły dać mu nie mogli, bo jéj nigdy nie mieli.
Familia, któréj Adam nosił nazwisko, do któréj należał kasztelan, w którą wcielić go chciała Julia, była nieopatrzna, rozdwojona, zrujnowana, nachylała się do upadku, i w części nawet nie posiadała téj przewagi, jaką miała rodzina Krystyny.
To było głównym powodem, dla którego Adam ważył się na szkaradną niewdzięczność; jednak ostrożny, bojaźliwy, wahał się jeszcze, krok czyniąc naprzód i zostając potém długo na stanowisku, niepewny co czynić... Ale zręczna kobieta prowadziła go tak, że posuwał się na téj drodze często daléj niż chciał: stopniami przyszło do zupełnie otwartych wyznań i układów.
Krystyna zamiast go odstręczać, sama teraz pociągała do zdrady; wymówką dla niéj była namiętność, któréj nie czuła, bo była to raczéj fantazya i rachuba.
— Zważ — mówiła mu ta nowa opiekunka — jaka jest różnica twego położenia, jeśli zostaniesz z Julią? Co ona może uczynić dla ciebie? O.... nie przyjmą cię do rodziny jako spadkobiercę kasztelana, to pewna. Ona za ciebie pójść nie może; będziesz w fałszywéj pozycyi wisiał przy nich na łasce. Ja znam dobrze Julię: ona piętnaście razy w życiu tak się szalenie kochała, jak dziś kocha się w tobie; namiętność przychodzi u niéj łatwo, ale też ostyga równie prędko.... Cóż ona temu winna? biedna istota! Żaden węzeł nie łączy cię z nimi; w chwili gdy inna przyjdzie fantazya, odepchnie cię jak przyciągnęła, porzuci jak wzięła... Kasztelan żyć będzie jeszcze długo; oni wszyscy tam tak ciągną w téj familii. Na wypadek jéj śmierci zostaniesz osamotniony, bez opieki, będziesz musiał bardzo mozolnie dorabiać się podrzędnego stanowiska... Żal mi serdecznie téj biednéj Julii — dodawała wzdychając — o! i ciebie drogi Adamie; ale są fatalizmy... Przypuściwszy, żebym ja mogła wyjść za ciebie, na co doprawdy odwagi mi braknie — tyś taki młody! — tysiące rzeczy mnie w przyszłości przerażają: i twój wiek, i los téj przyjaciołki, téj siostry mego serca... Ale w ostatku przypuściwszy, że zostaniesz moim mężem, stajesz się członkiem naszéj rodziny: ona jest interesowana, abyś godne jéj zajął stanowisko... masz pewne prawo do tego — ale...
Resztę słuchacz w swéj duszy długiemi dośpiewywał marzeniami. Ziarno rzucone w nią rozrastało się tam z dziwną szybkością złego nasienia. W młodym tym chłopcu brak wszelkiego uczucia był zadziwiający: nienasycone pragnienie wielkości jadło go i zaślepiało na wszystko, czém ją potrzeba było okupić.
— Ludzie to przypiszą sercu... szałowi, miłości... nikt mnie nie może posądzić o rachubę — mówił w sobie. Julia ani tego rozgłaszać, ani się na to uskarżać będzie mogła: samaby siebie potępiła. Ona zapomni... ona się łatwo pocieszy... a ja — od razu dosięgnę tego, czego pragnąłem... Krystyna mnie kocha widocznie, uczyni dla mnie co tylko będzie mogła...
Wahał się jeszcze, ale codzień słabiéj opierał się wstydowi, codzień chłodniejszy był na wspomnienie Julii, codzień znajdował Krystynę bardziéj zachwycającą... Zręczna istota umiała go opętać, to draźniąc jego miłość własną, to szydząc z marzeń o wielkości na dworze kasztelanowéj, o któréj wszakże wyrażała się zawsze z przyjaźnią i serdeczném politowaniem...
— Zostaniesz, panie Adamie, ich marszałkiem dworu, mówiła z uśmiechem: ożenią cię z drugą jaką Pamelą, którą wyposażą... masz pewną nadzieję dostać sześciu chłopów w dożywocie... No cóż?... to przecię wspaniale! dodawała śmiejąc się nielitościwie.
Nic boleśniéj dumnego Adama nad te szyderstwa dotknąć nie mogło.
Nim stanowcza chwila odjazdu nadeszła, Krystyna potrafiła rzeczy doprowadzić do tego, że Adam się jéj uroczyście na klęczkach oświadczył, ofiarując się całkiem dla niéj poświęcić. Dobrze on wprzódy wszystko obrachował. Wdowa opierała się z razu, krzyczała, protestowała w niebogłosy, ale po kilku dniach... złamana... przyjęła ofiarę. Warowała jedynie sobie nieco czasu na dokończenie żałoby, przygotowanie rodziny i t. p. Adam ze swéj strony obowiązywał się także Julię powolnie do uczynionego postanowienia przygotować, z razu nic jéj o niém nie mówiąc. Umówili się potém, gdzie i jak widywać się mogli, i jak daléj tę delikatną sprawę prowadzić. Wdowa postanowiła zamieszkać na wsi w majątku swoim, o kilka tylko mil od rezydencyi kasztelaństwa odległym.
Wymieniono nawet obrączki... ale że Adam na palec nie mógł włożyć pierścionka, któryby podejrzenie obudzał, zawiesił go sobie na szyi, na niebieskiéj wstążce, którą dla niego z czarnych włosów odpięła Krystyna przy rozstaniu.
Gdy to wielkie dzieło zdrady całe nareszcie dokonane zostało, gdy Krystyna uczuła się u celu trudnych zabiegów, — upojona była wielkim tryumfem, na chwilę dumna i szczęśliwa: odebrała jedyny skarb przyjaciołce, była potężną, zwycięzką, wielką... Przyszłość malowała się jaskrawo...
Adam zresztą tyle ją obchodził, co każdy inny młody, ładny i dosyć roztropny chłopiec... nad którego młodością, choć się nią cieszyła, westchnąć też musiała, bo mimowolnie przychodziło jéj na myśl, że ona dłużéj trwać musi od resztek wdzięków wdowich.... a potém? potém? któż wie, co Adam może począć? kto wie, jak go pilnować będzie potrzeba?
Gdy Adam ukończywszy, jak widzimy, wychowanie świetne, gdy dawszy dowody wysokiéj praktyczności w niém nabytéj, wyjeżdżał sam z Paryża — Krystyna potajemnie przeprowadziła go do Strasburga, przebrana po męzku... Przez ten czas drzwi jéj mieszkania w Paryżu stały dla wszystkich zamknięte pod pozorem choroby. Adam pożegnawszy czarodziejkę, ruszył na Wiedeń do kraju, a wdowa po niejakim czasie wyjechała także na Berlin do Polski, i wprost do swojego majątku na wieś, listem pełnym najżywszego uczucia oznajmując drogiéj przyjaciołce, z jaką niecierpliwością śpieszy ją ujrzeć i uściskać.
W liście tym, arcydziele niewieściego kunsztu, były najrozmaitsze ingredyncye, jak w dobrze zgotowanéj potrawie: mało pochwał dla wychowańca, chłodne trochę o nim wyrazy, coś jakby przyczajonego domyślać się dające... pewne dobrze obrachowane milczenie... Miało ono zasiać w duszy Julii niepokój, i dać jéj przeczuć katastrofę.
Wdowa oznajmowała przyjaciółce, że Adam est très avancé pour son age; oddawała mu zresztą sprawiedliwość i wyznawała, że w Paryżu mało znakomitych rodzin kawalerów mogło się z nim porównać i walczyć o lepszą. Styl był umyślnie obrachowany, i okazywał więcéj uczucia skrytego, niż chciał objawić. Julia czytając, poczuła niepokój.
„Droga przyjaciołko! kończyła Krystyna: życzę ci szczęścia, tyś go warta, ale tak mi w nie trudno uwierzyć! Oni są wszyscy tak niestali! na sercu mężczyzny tak zawsze mało budować można... Seryo, pytałam filozofów: czy w męzkiéj piersi jest to, co w naszéj tak bije gwałtownie? Uśmiechając się odpowiedzieli mi równém w oba — zwątpieniem.“
Następowały tysiącznie fraszki, wiadomostki niby przypadkowo nagromadzone, wśród nich mnóztwo rzeczy kolących, pochowanych misternie.
W ogóle pismo Krystyny poruszyło Julię, zaniepokoiło ją, i usposobiło może do tego przyjęcia Adama, do posądzeń, które niestety były tak trafne!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.