Historja chłopów polskich w zarysie/Tom II/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Historja chłopów polskich w zarysie
Podtytuł Tom II. W Polsce podległej
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.
Królestwo Polskie. Położenie włościan w dobrach publicznych i prywatnych. Polemika w prasie. Przełom w gospodarstwie rolnem. Nowe instytucje — nie dla chłopów. Towarzystwo Przyjaciół Nauk i jego konkurs. Egoizm szlachecki. Pamiętnik Deczyńskiego. Sprawa Rupińskiego. Fundacja Staszicowska. Sprzedaż dóbr narodowych.

Na widowni publicznej był w Polsce ówczesnej jeden tylko człowiek, który szczerze pragnął usamowolnienia i uwłaszczenia chłopów, który ich krzywdy głęboko odczuwał, który starał się zapewnić im wolność, dobrobyt i oświatę — Tadeusz Kościuszko. Jako pozbawiony wszelkiej władzy i wpływu urzędowego tułacz, działający tylko urokiem swego powszechnie czczonego charakteru, pisał (1814) z Francji do ces. Aleksandra przed zwołaniem kongresu wiedeńskiego: «Niech W. C. Mość ogłosi się królem polskim z konstytucją wolną, niech każe pozakładać szkółki dla włościan, niech zapowiedziane będzie zniesienie poddaństwa w ciągu lat dziesięciu; niech będzie przyznana rolnikowi własność posiadłości, a pierwszy, chociaż chory, pójdę złożyć Ci hołd jako panu mojemu».
Tak w Polsce nikt inny nie mówił i tego nie żądał, oprócz Kościuszki. Zapewne pod jego wpływem w «Tymczasowych zasadach» nowo utworzonego Królestwa Polskiego powiedziano — co już zresztą przyznała konstytucja Księstwa Warszawskiego — że «liczna i użyteczna klasa włościan ma zapewnione zupełnie prawo wolności osobistej i możność nabywania własności gruntowej, jako też skuteczną opiekę i niekosztowny wymiar sprawiedliwości». Dodano przytem, że «duch ustaw, stanowi włościańskiemu służących, tchnąć będzie szczególniej ojcowską troskliwością», mieć one będą «za cel doprowadzenie tej klasy stopniami do rzeczywiście i gruntownie dobrego bytu». Te obietnice wietrzały szybko. W statucie konstytucyjnym przyrzeczono już tylko, że «swą opiekę zarówno na wszystkich obywateli bez różnicy stanu i powołania», oraz «że każdemu Polakowi wolno będzie przenosić się ze swą osobą i swym majątkiem podług form prawem oznaczonych». Czy cesarz Aleksander I. był obłudnym, czy też zmiennym — może to być zagadką ciekawą do rozwiązania dla psychologa; dla historyka pozostaje tylko do stwierdzenia prawda, że pokładane w nim nadzieje zarówno co do Polski, jak co do chłopów zawiodły zupełnie. Nadzieje te wznosiły się aż do zaniku godności narodowej i służalczego bałwochwalstwa. «Zda mi się — pisał w swej podanej wyżej odpowiedzi na kwestjonarjusz Młodecki — słyszeć jeszcze głos trzech miljonów włościan polskich, mówiących między sobą: Kończą się, bracia, dni nędzy i utrapienia. Bohater, uspokoiciel świata, wzrok dobroczynny na nas obróci... Pracujmy odtąd ochotniej około wydobycia dostatków ziemi, w potrzebie nawet nadstawmy życie przy tronie Wskrzesiciela Ojczyzny. Od pokolenia do pokolenia niech matka uczy swe dzieci z uniesieniem wymawiać imię monarchy, dobroczyńcy narodu». Te wybuchy uwielbienia i wiernopoddaństwa zapłonęły na wielu kartach ówczesnej literatury polskiej. Trwały jednak niedługo, bo «wskrzesiciel ojczyzny» — jak go nazywano na wybitym dla niego medalu, ten «ojciec narodów», któremu — jak wyznawał Karpiński — należało rzucać kwiaty pod stopy i którego «samo wejrzenie zamienia w szczęście osierocenie», okazał się wkrótce tylko carem rosyjskim, sławiony opiekun chłopów — bardzo skąpym ich dobroczyńcą.
Historja chłopów polskich rozwijała się odmiennemi drogami nie tylko w rozmaitych zaborach, ale także wewnątrz Królestwa Polskiego w rozmaitych kategorjach włościaństwa. Już w Polsce niepodległej inne było położenie poddanych w dobrach prywatnych a inne w publicznych. Podczas gdy przeciw wyzwoleniu i uwłaszczaniu pierwszych walczyła szlachta z niezłomnym uporem, reformie względem drugich przeciwiała się słabiej i głównie z obawy, ażeby nie wytworzył się zaraźliwy przykład zmian niepożądanych dla gospodarstwa folwarcznego. Jej stanowisko było nawskróś egoistyczne. Wszelkimi zabiegami i sposobami starała się ona uprawnić tę zasadę, że stosunki włościan do właścicieli ziemi są sprawą czysto prywatną, regulowaną jedynie przez kodeks cywilny, a właściwie — jak słusznie wyraża się Kiedroniowa — przez interes i wolę strony silniejszej, która od r. 1807 zaczęła wyzyskiwać artykuły kodeksu Napoleona o dzierżawach. Według niego umowami prywatnemi były tylko terminowe, zawarte na określony przeciąg czasu a wszelkie korzystanie z cudzej własności — dzierżawą, opłacaną pieniądzmi lub częścią plonu, ale nie odrobkiem, nie pańszczyzną. «Wprowadzenie kodeksu Napoleona — mówi W. Grabski[1] — przy uznaniu ziem włościańskich za własność obywateli zatamowało ewolucję naturalną stosunków pańszczyźnianych... Zapoczątkowane przez rząd Księstwa Warszawskiego nie doszło do skutku; cała sfera bytu włościan oddana została na igraszkę interesów osobistych». Tak się stało, ale z drugiej strony stwierdzić trzeba, że ta ewolucja odbywała się bardzo powoli z częstemi nawrotami wstecznemi i że interes osobisty szlachty był ciągle główną siłą regulacyjną jej stosunku do włościan.
Dobra publiczne — dawne królewszczyzny, poduchowne, instytutowe, szpitalne i inne, w tej epoce obejmowały około 173.800 wł. chełmińskich (prywatne około 567.300) w 5570 wsiach (pryw. około 16990) z ludnością około 1 miljona, stanowiącą ⅓ ogółu ludności rolnej. I tu powinności chłopskie nie były oznaczone według norm jednakich i stałych, ale wogóle mniejsze, nadewszystko zwykle pozbawione uciążliwych obowiązków dodatkowych — gwałtów i tłoków, najmu przymusowego i innych ciężarów. Więcej również było czynszowników, posiadających osady obszerniejsze od pańszczyźnianych — jedno lub parowłokowe. Podjęta słabo już za Księstwa Warszawskiego a energiczniej prowadzona za Królestwa Polskiego kolonizacja, zapewniająca osadnikom na prawach dzierżaw wieczystych znaczne ulgi w podatkach i czynszach, ściągnęła liczny napływ niemców, których przywileje rozszerzono na kolonistów krajowych. Skutkiem wysokich podatków, drobienia ziemi przez działy rodzinne, braku służebności leśnych i pastwiskowych a także samowoli i ciemięstwa dzierżawców, będących zarazem wójtami, czynszownicy nie mogli dojść do zamożności, nie zawsze zdołali odpędzić biedę i często zalegali w opłacie dzierżawnej.
Opieka rządu rosyjskiego nad włościanami w dobrach narodowych, jak wogóle cała jego administracja w Polsce, ulegała rozmaitym wahaniom pomiędzy umiarkowaną troskliwością a pobłażaniem dla ucisku. Przypomniano dzierżawcom dekret z 1808, zalecający wspomaganie włościan, zwłaszcza ziarnem. Postanowienie namiestnika z r. 1818 w przedmiocie lasów i dóbr rządowych zalecało zabezpieczenie losu włościan tam osiadłych a Instrukcja Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu nakazała, ażeby nie wymagano żadnych innych powinności prócz wymienionych w tabelach; ażeby darmoch, stróży i in., jako zniesionych, o ile nie zostały przeliczone na gotowiznę, nie wznawiano; ażeby robociznę niestałą zamieniono na stałą; ażeby komisje wojewódzkie zachęcały włościan do poprawy gospodarstw, a w wypadku klęsk przedstawiały do udzielenia pomocy; ażeby dzierżawcy dopełniali swych zobowiązań względem włościan, wspierali ich i oszczędzali. Instrukcja zapowiedziała przytem, że byt włościan ma być ustalony przez uczynienie ich okupnikami czynszowymi. W «Warunkach ogólnych do wydzierżawiania dóbr rządowych» (1820) zabroniono dzierżawcy folwarku nabywać i wcielać grunty włościańskie, później powtarzano te zastrzeżenia. Instrukcja dla komisyj wojewódzkich (1827) poleciła zbadać, czy ustępujący dzierżawca nie krzywdził i nie nękał włościan, czy jako wójt gminny nie przeciążał ich podatkami; przeczytać włościanom tabele prestacyjne i regulamin, określający ich obowiązki. Komisje wojewódzkie wydawały również rozporządzenia, zasłaniające włościan od nadużyć dzierżawców[2].
Nie można zaprzeczyć, że nietylko w swych oświadczeniach, ale również w czynach rząd okazywał daleko większą dbałość o włościan, niż ogół ziemian. Jak dalece on jednak czuwał nad swoimi dochodami z tego źródła, przekonywują jego instrukcje, nakazujące rewizję, ustalenie czynszów i powinności chłopskich[3].
Rząd Królestwa Polskiego dokonywał czynszowania włościan w dobrach narodowych, ale niedbale, leniwie i niechętnie. Komisja urządzająca dobra i lasy rządowe (1818) miała «podźwignąć i ustalić los włościan i udzielić im wieczystej posiadłości gruntów». Z projektem wypuszczenia dóbr narodowych w dzierżawy wieczyste łączył się «Plan urządzenia własności ziemskiej rządowej», który jednak nie zamierzał ogólnego czynszowania włościan a nawet je utrudniał w interesie skarbu. W pierwszych dziesiątkach XIX stulecia jeszcze połowa włościan w dobrach narodowych była pańszczyźniana[4].
Prawa włościan w tych dobrach oparte były na przywilejach, postanowieniach ogólnych, kontraktach i wyrokach sądowych. Potwierdził je sejm Czteroletni (1792) i Kościuszko, uszanowały rządy zaborcze austrjacki i pruski. Naruszył dopiero Lubecki, gospodarz finansowy kraju jednooki, widzący dobro społeczeństwa jedynie w bogactwie skarbu państwa. Już w instrukcji z 1827 r. «O sporządzaniu aktów odbiorczo-podawczych« nakazano dzierżawcom, aby w osadach czynszowych i pańszczyźnianych nie cierpieli włościan nierządnych, niepracowitych i niezamożnych, ażeby upadających usuwali, zastępując ich lepszymi i zamożniejszymi. Naturalnie dzierżawcy wykonali to polecenie tak gorliwie, że musiano ich rozpęd w tym kierunku hamować — chociaż bardzo słabo. W reskrypcie Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu z r. 1828 o egzekwowaniu należności powiedziano: jeśli włościanin posiada tylko sprzęty i inwentarz niezbędny, przedstawiać go komisji wojewódzkiej do usunięcia — «jakiekolwiek prawa mógłby mieć do takiej osady». Komisje wojewódzkie już wcześniej zaczęły działać według tej zasady. Tak np. mazowiecka poleca (1826 r.), ażeby włościan, którzy wyprzedawszy inwentarz, przechodzą na pańszczyznę pieszą, «nie cierpieć na gruntach rządowych, lecz uważać ich za próżniaków i włóczęgów, z zabudowań, choćby te były ich własnością, wyrugować bez żadnego wsparcia od rządu» — wyjąwszy wypadki klęsk. Inne rozporządzenie tejże komisji nakazuje usunąć dwóch włościan za nieprzyzwoite i zuchwałe zachowanie się względem dzierżawców.
Sprawa dóbr narodowych nie wywołała żywszego ruchu w publicystyce[5], ale odbiła się w niej charakterystycznymi rysami przekonań szlacheckich. Najwierniejszym ich obrazem był turniej polemiczny na kartach Pamiętnika Warszawskiego w r. 1819. Rozpoczął go Szymon Barankiewicz[6] atakiem na urządzenie dóbr narodowych w Rzeczypospolitej Krakowskiej, ostrzegając, ażeby ono nie posłużyło za wzór w Królestwie. «Włościanin — twierdzi on — przy pomocy swej czeladki i familji w każdym czasie potrafi sprzątnąć swoje kilkadziesiąt zagonów, a o tej prawdzie przekonywują nas te nawet wsie szlacheckie, w których włościanie cały tydzień robiąc dla pana, nawet niedzieli wolnej nie mają... Wieczysty dzierżawca bez pańszczyzny nie jest w stanie uspokojenia, nie może wcześniej wyrachować swoich wydatków, bo zależy od arbitralności najemników. Na przeistoczenie naszego wieśniaka potrzeba pół wieku — jeśli tylko nie mało; na zniszczenie zaś samemu sobie zostawionego dzierżawcy a z nim i rolnictwa wystarczy lat parę. Nadto podobne przeistoczenie potrzebuje pewnej i szanownej ręki, któraby w każdej chwili i rozmaitymi środkami do niego prowadziła, potrzeba pewnego stopnia podległości i bojaźni, bez której usamowolnienie ciemnego wieśniaka będzie tem, czem miecz w ręku szalonego». Chłop pragnący niezależności, «podobny jest do złożonego gorączką, który nie wiedząc o tem, pragnie częstokroć zabójczego napoju.... Robocizna pańszczyźniana nie jest przyczyną nędznego stanu włościan i zamiana onej na czynsz pieniężny nietylko nie jest zdolną polepszyć go, ale nawet w dzisiejszych stosunkach kraju polskiego pogorszyłoby jego dolę i ogólnego rolnictwa». Redakcja opatrzyła te spleśniałe twierdzenia dopiskami sprzeciwnemi, ale bardzo wstrzemięźliwemi. «Nie wątpimy, że światły rząd i tutaj ze względnością postępować będzie, nie gwałtownie, przenosząc włościan z pańszczyzny na sam czynsz, ale zostawiając umiarkowaną robociznę, ręczną i sprzężajną, a resztę należytości dzierżawnej obracając na czynsz bądź w gotowiźnie, bądź w produktach».
Wywody Barankiewicza były zbyt wsteczne dla swego czasu, ażeby nie wywołały zaprzeczeń a zbyt naiwne i niedorzeczne, ażeby dla krytyki przedstawiały trudność ich obalenia. Ale nawet ich przeciwnicy nie mogli wznieść się nad interes szlachecki. Jan Drake wystąpił z dowodzeniem typowem w publicystyce szlachecko-reformatorskiej, w której wnioski były logiczną niespodzianką wobec przesłanek. «Niewola ustała — pisał on[7] — ale podległość trwa jeszcze; zawsze chłopek jest tylko doczesnym posiadaczem tej ziemi, którą obrabia, niepewnym nadal zbierania owoców swej pracy, czasu swojego nawet nie jest panem... Cóż więc zyskał wistocie? Smutna to wolność, dozwalająca na opuszczenie swej siedziby! Gdzie się więc podzieje, gdzie znajdzie dla siebie swobodę? Wszędzie pańszczyzna jest do gruntu przywiązana, w które się tylko obróci strony, równą zawsze znajdzie uległość. Mało ta osłodzić potrafi uwaga, że dobrowolnie jej się poddał, gdzie bowiem gwałtowna potrzeba egzystencji do zawarcia ugody zniewala, tam zaiste dobrowolną nazwać jej nie można i formą jedynie zostaje...
Niechaj chłopek pozna swobodę i słodycz własności, zaiste przestanie być leniwym, będzie troskliwym o trzymanie domu i sprzętów, pomyśli o podniesieniu gospodarstwa i dochodu».
Zdawałoby się, że autor oświadczy się za bezwzględnem wyzwoleniem i uwłaszczeniem chłopów. Bynajmniej. Naprzód zastrzega się, że mówiąc o zamianie pańszczyzny na czynsz, ma na myśli jedynie włościan w dobrach rządowych, gdyż «w ziemiańskich całkiem inne zachodzą stosunki». Nadto dodaje, że «gdzie powątpiewać należy, czyliby wieczysty dzierżawca mógł potrzebnego dostać najemnika, tam wypadałoby wyjmować pewną ilość dni pomocnych. Najsilniejszem staraniem rządu być powinno, aby doprowadzić do skutku nabycie przez włościan własności gruntów, budynków i załóg inwentarskich, lecz doświadczenie nas uczy, iż chłop tego dobrodziejstwa bynajmniej nie pragnie», bojąc się nieszczęśliwych wypadków, w których pan go ratuje. Więc nie pan sprzeciwił się jego usamowolnieniu i uwłaszczeniu, lecz, sam chłop. Całe to rozumowanie, jak wiele mu podobnych, przypomina arytmetykę bohatera Dickensowskiego: dwa razy dwa, Hannibal.
Przeciwko Barankiewiczowi i z obroną reformy włościańskiej w Rzeczypospolitej Krakowskiej wystąpili na kartach Pamiętnika[8] F. Radwański i L. Królikiewicz, którym zaczepiony ostro odpowiedział. Nie brakło mu jednak sojuszników. Jeden z nich w liście do redaktora pisał: «Obcięli nam ręce a każą robić, związali nogi a chcą, ażebyśmy skakali. Przy takiem urządzeniu (jak w Rzeczyp. Krak.) wieśniak jeszcze bardziej się rozpije i spróżniaczy a szlachcic straci chęć do przemysłu».
Tak broniono wyłomu w pańszczyźnianych okopach dóbr narodowych; łatwo wyobrazić sobie, do jakiego natężenia wzrosła ta obrona na niewzruszonych dotąd murach twierdzy dóbr prywatnych, w których zamknął się bezpośredni interes szlachty. Interes ten miał zwykle fizjognomję krokodyla, z którego oczu ciekły łzy czułości a jednocześnie otwierała się paszcza do pożarcia. Zaznaczyliśmy wielokrotnie tę sprzeczność; objawiała się i w tej porze. Typowy publicysta tego gatunku P. Markowski[9] na początku swej rozprawy rozpłakał się nad niedolą ludu. «Dzisiejsze postępowanie z włościanami — mówi on — można porównać do obchodu Rzymian z niewolnikami... Wyzuto ich od niepamięci z pod opieki prawa»... Ale przy końcu ubolewań: «Źle sądzi, kto nie za prosty odrobek, lecz za przymus niewolniczy bierze pańszczyznę. Niepotrzebnem to jest przywiązaniem się do samego słowa, bo niewola została zniesiona». Chcąc wieśniaka uszczęśliwić, trzeba go wprzódy przerobić, jednakże nie zapomocą kształcenia forsownego, gdyż «w prostocie najmniej robi umiejący czytać i pisać». Ponieważ chłop jest zły, zepsuty, leniwy, trzeba go trzymać w rygorze i udoskonalić karami. «Na tysiączne wykroczenia jeden jest sposób: ażeby po wsiach byli przysięgli, za zniesieniem się z którymi dopiero winny od zwierzchnika (pana) i to w ich przytomności karę odbierać powinien».
Jak dalece umysły przyjazne ludowi były sterroryzowane przez opinję szlachecką, świadczy fakt, że one często odzywały się bezimiennie lub kryły się za przekłady z obcych języków. Tak np. tłomacz Instrukcji porządku fizycznego (Kraków 1816), wykładając w pytaniach i odpowiedziach rozsądne zdania o własności, powinnościach itd., czyni uwagę: «Nikt z ludzi nie ma prawa do osoby drugiego, chyba żeby potrafił, co jest rzeczą niepodobną, aby jadł i spał za drugiego a ten drugi tem samem jedzenia i spania nie potrzebował». Ale imiennie wypowiedzieć tego zdania nie śmiał.
Według nieścisłych i doraźnie dokonywanych wykazów statystycznych w pierwszych dziesiątkach lat istnienia Królestwa Polskiego ludność włościańska po za obrębem dóbr narodowych zbliżała się do dwóch miljonów[10]. Składali się na nią: nieliczni okupnicy, czynszownicy wieczyści i czasowi, koloniści i pańszczyźniacy rozmaitych kategoryj: całorolni (kmiecie) na osadach włókowych, połownicy na 12—15 morgach chełmińskich, zagrodnicy na 3—7 m. i inni «Wartość» robocizn włościańskich — powiada K. Kiedroniowa — oraz przywiązanych do pańszczyzny dodatkowych powinności i danin w jaskrawy sposób przewyższała wysokość opłat czynszowych...[11] Ponieważ pańszczyzna wymierzona była nie dochodem z gruntu, lecz obszarem i potrzebami folwarku, najbardziej przygniatała włościan na małych działkach. «Nie był więc — mówi ta autorka[12] — robotnik pańszczyźniany samodzielną jednostką gospodarczą, nie był dzierżawcą posiadanego gruntu, a tem mniej jego warunkowym właścicielem, lecz jedynie siłą roboczą dla folwarku, otrzymującego wynagrodzenie w formie najwygodniejszej dla właściciela, t. j. kawałka gruntu. To też, gdy forma ta stała się dla właścicieli mniej wygodną, zaczęto ją zastępować inną, dogodniejszą i usuwać włościan; z drugiej zaś strony włościanin, gdy nie starczyło mu na chleb, porzucał grunt, z którym nie łączyła go żadna prawnie zabezpieczona własność i szukał lepszego umieszczenia swej siły roboczej». Przez te 40 lat, aż do ukazu ces. Mikołaja z r. 1846 trwało wyzuwanie włościan z posiadanych gruntów, kurczenie lub znoszenie ich gospodarstw. Właściciele ziemi mieli prawo odebrania im osad i włączenia do folwarków za sześciomiesięcznem wypowiedzeniem. Według art. 1774—5, gdy nie istniała umowa piśmienna, chłop mógł pozostawać na dzierżawnym gruncie przez czas potrzebny do zebrania całkowitego plonu, czyli, przy trzypolówce przez trzy lata. Ale przepisy administracyjne uznawały sześciomiesięczne wypowiedzenie za wystarczające. Na proces brakło chłopu czasu, pieniędzy i znajomości prawa. Więc poddawał się złemu losowi bez oporu. Gdy panowie odbierali włościanom ziemie, które wcielali do folwarków lub wydzierżawiali kolonistom niemieckim, gdy na miejscu gospodarzów osadzali komorników i zagrodników, działali nietylko z pobudek chciwości, ale także pod wpływem rozwoju ekonomicznego. W pierwszych dziesiątkach XIX w., skutkiem wypadków politycznych i zmian ustawodawczych, dokonał się w gospodarstwie rolnem Królestwa Polskiego głęboki przełom. Pańszczyzna ze złą robotą, z ciężarem dozoru, z obowiązkiem pomocy włościanom podupadłym i naprawy ich zniszczonych budynków, ze szczupłemi pastwiskami dla owiec, przestała być korzystną. Musiał więc przekształcić się stosunek chłopów do panów ziemi. Umiejętnie przedstawia główne rysy tego przekształcenia wraz z K. Kiedroniową W. Grabski. W tej epoce zaczęła dawna postać gospodarstwa folwarcznego ustępować nowej, kapitalistyczno-przemysłowej. Znikła trójpolówka, wchodziły nowe kultury (kartofle, rośliny pastewne i t. d.), powstawały gorzelnie, hodowla owiec. Wszystko to, łącznie z rozszerzeniem obszaru folwarcznego, skłaniało właścicieli ziemskich do uprawy polnej własnym sprzężajem i utrzymywania stałych robotników najemnych, służby folwarcznej. «Nasuwała się sama z siebie myśl wypowiedzenia włościanom od roku ich siedzib, zaokrąglenia gruntów folwarcznych większemi osadami przez skasowanie ich i pozostawienie pewnej tylko ich liczby, mających dostarczać robocizny dodatkowej a czasami opłacających czynsze. Jednocześnie można było przenieść całą wieś na krańce dóbr, znieść służebność, wziąć pod uprawę lepsze grunty a włościanom dać gorsze... Wsie niegdyś ludne i dobrze zabudowane opustoszały i wyludniły się. Wprawdzie w polu pokazały się piękne płodozmiany, lecz przez wsie zgroza było przejechać»... «Około r. 1830 — powiada przytoczony przez Grabskiego Rostworowski — była nędza włościan w dobrach prywatnych tak wielka, że masowo opuszczali oni swe osady i przenosili się na wschód. Tą drogą powstały nowe wsie, t. z. Majdany, w gub. lubelskiej i siedleckiej»[13]. Oprócz właściciela ziemi ssały ubogą kieszeń chłopa jeszcze inne pijawki. Rozpajał go i oszukiwał w dalszym ciągu żyd, szynkujący pańską wódką, którego usunięto z karczem za Księstwa w 1812, ale przywrócono w 1814, tylko częściowo skrępowano w 1816 r. zakazem dawania włościanom gorzałki na kredyt lub za produkty. Uciążliwa dziesięcina wytyczna, kościelna, skarbowa i dworska, zamieniona została w r. 1817 na osep lub opłatę pieniężną. Monopol solny wyciągał z rodziny chłopskiej za cetnar rocznie koszt, równający się cenie kilku korcy żyta. Do tego dołączały się składki gminne, szkolne, stróżowe, transportowe (więźniów) itd., tak że na pokrycie tych wydatków trzeba było — według Kiedroniowej — sprzedać około 10 korcy żyta, t. j. ⅔ plonu z 15 morgów. Po skończeniu wojny odpadły związane z nią ofiary (kwaterunki, podwody, dostawy) a za Królestwa włościanie otrzymali pewną ulgę w podatkach, główne jednak (podymne, kwaterunkowe, szarwarkowe i in.) pozostały. Chociaż postanowienie namiestnika z r. 1816 uwolniło bezrolnych od podymnego, które włożono na dziedzica, wnosili oni je dalej «zastępczo».
Za osobiste tedy wyzwolenie, z którego korzystać nie mógł, zapłacił chłop drogo. Konstytucje Księstwa i Królestwa przyznawały mu pewne prawa polityczne: pierwsza dawała głos przy wyborach gminnych czynszownikom posiadającym własne budynki, druga — posiadającym własność gruntową, prawa te jednak były albo iluzoryczne, albo zostały zbagatelizowane. Rozwiały się również poręczenia swobody osobistej i obietnic w czasach Konstytucji z r. 1815 co do wymiaru sprawiedliwości. Prefekt departamentu płockiego poleca podprefektom «dla zasłonienia właścicieli dóbr od widocznego upadku» zezwalać na przesiedlenie się tylko tym włościanom, którzy udowodnią świadectwem, że gdzieindziej zajmowali się gospodarstwem rolnem; wyrobników zaś nakazuje zmuszać do pracy rolnej lub traktować jako włóczęgów[14]. Ale największem uciemiężeniem, wskrzeszającem poniekąd władzę patrymonialną, było oddanie urzędu wójtowskiego właścicielom (i dzierżawcom) dóbr. Według postanowienia namiestnika z r. 1818[15] byli oni wójtami z prawa i nadużywali swej dość szerokiej władzy zwłaszcza przez rozszerzenie pojęcia o włóczęgach. Uwagi komisji Izby poselskiej nad raportem Rady Stanu na sejmie 1820 r. poczynione zalecają przywrócenie rad miejskich jako kontroli nad działalnością wójtów, gdyż «wójt, bez którego świadectwa włościanin przenieść się nie może, jest oraz dziedzicem gminy. Interes własny dziedzica, który wymaga, ażeby wieś jego posiadała jak najwięcej ludności, najczęściej nie pozwala mu zadość uczynić prawu. Włościanin ubogi, działając w tym razie przeciwko dziedzicowi i zarazem urzędnikowi administracyjnemu, walczyć musi z nieprzełamanemi trudnościami. Jest to pasowanie się człowieka oświeconego z nieumiejętnym, możnego ze słabym»[16]. Spory dziedziców z włościanami rzadko wchodziły do sądów, do których zresztą, jako do stronnych, chłopi nie mieli zaufania. Rozstrzygał sprawy — jak dawniej — sam zainteresowany pan.
Równolegle z upośledzeniem, uciemiężeniem i wyzyskiwaniem materjalnem chłopów szło zaniedbanie umysłowe. Izba edukacyjna za Księstwa nakreśliła sobie rozległy plan oświaty powszechnej, ale krótkie istnienie nie pozwoliło jej go wykonać. Za Królestwa ten prąd reformatorski został zatamowany przez opór lub obojętność zarówno rosyjsko-polskiego rządu, jak zgodnej z nim w tym wypadku wstecznej szlachty, a zwłaszcza przewodniczących w komitecie reorganizacyjnym Nowosilcowa i Szaniawskiego. A gdy opłaty szkolne z obowiązkowych zamieniono na dobrowolne, liczba szkół wiejskich z 850 spadła do 350. Tylko koloniści niemieccy szerzyli między sobą światło, lud polski pogrążał się w ciemnocie. «Dosyć jest spojrzeć na kolonje niemieckie — pisze autor współczesny[17] — w których wszędzie znajdują się szkółki i gdzie wszyscy członkowie rodziny umieją tylko rachować, modlić się na książce i przeczytać w dniach świątecznych jaką naukę z Pisma św., do ich pojęcia zastosowaną; dosyć jest porównać ich stan, lepszy byt i obyczaje ze stanem włościan naszych, aby się przekonać, jakie skutki wynikają ze stosownego oświecenia umysłu».
W r. 1818 wprowadzono hipotekę i otworzono szkołę rolniczą w Marymoncie, w 1825 założono Towarzystwo Kredytowe Ziemskie — wszystko dla większej własności, dla chłopów nie zrobiono nic. Gorzej nawet, niż nic, bo skutkiem nieujawniania w hipotece wszelkiego rodzaju nabytków włościańskich, krzywdzono czynszowników, niezabezpieczonych w swych prawach[18]. Jak dalece lekceważono sprawę włościańską, pomimo że ona wydobywała się na pierwszy plan zagadnień narodu, przekonywa zachowanie się wobec niej Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Ta akademja, złożona z najświatlejszych umysłów swojego czasu, między którymi byli poważni ekonomiści i szczerzy demokraci, obejmująca swojemi zadaniami wszystkie dziedziny życia społecznego, nie zdobyła się przez 30 lat (1800—1830) swego istnienia ani na jeden pomysł, ani na jedną próbę, ani na jedno usiłowanie nawet teoretycznego rozstrzygnięcia tej ważnej sprawy. Brnąc przez osiem wielkich tomów pracy Kraushara, poświęconej dziejom tego instytutu, zawierającej jego protokoły, odczyty, mowy i zamiary, uczuwamy zdumienie, że to grono uczonych i obywateli, które miało czas i ochotę na rozprawy o hojności królów, o mniemanej papieżnicy, o wyrazach nieprzyzwoitych, o ziarnku jabłoni zasianem w Ursynowie, o przekładzie ody Łomonosowa, o kopiejkach rosyjskich, o kwadraturze koła, o włosach mumji i innych tejże wagi przedmiotach, nie miało ani czasu ani ochoty do zajęcia się tragicznem położeniem świeżo wyzwolonych i pozbawionych ziemi chłopów. Ci mędrcy i patrjoci byli przekonani, że spełnią swój obowiązek w tej sprawie gdy na swych posiedzeniach, przeczytają i pochwalą Ziemiaństwo polskie Koźmiana i przekład Georgików Wirgiljusza a do tego dodadzą konkurs na dziełko o «instrukcji ludu». Przez tę «instrukcję» rozumiano «oświecenie ludu w tem, czego się ma wystrzegać a co we wszystkich względach czynić dla zapobiegania uszkodzeniom swego zdrowia i życia». Osobliwy to był konkurs i osobliwy jego wynik[19]. Ogłoszono go w r. 1814, powtórzono kilka razy, wreszcie po 5 latach nagrodzono 50 złotemi i zalecono do druku jeden rękopis. Bezimienny autor mówił w nim o siedzibach włościan, o macierzyństwie, wychowaniu, pokarmach i napojach, zwyczajach i przesądach. Czcigodny Staszic, przyjaciel i wspaniałomyślny dobroczyńca ludu wiejskiego, jako prezes Towarzystwa zrobił tej pracy tylko jeden zarzut, mianowicie, że ona wykazując większą szkodliwość z użycia piwa niż wódki, mogłaby pobudzić pospólstwo do upajania się wódką. Uwiadomiony o tem poufnie autor, wprowadził odpowiednią zmianę.
W ciągu długiego trwania słabej płodności konkursu nadesłano jeszcze kilka innych prac również bezimiennych, które Towarzystwo odrzuciło ze znamiennych powodów: dwie, z których jedna nosiła tytuł: «Wydartą sprawiedliwość powróćmy ludowi», a druga — Uwagi nad ekonomją narodową, uznano za niegodne odznaczenia, gdyż «wdawały się w stosunki cywilne i polityczne». Jeden tylko członek Towarzystwa miał odwagę wskazać mu potrzebę i obowiązek podjęcia sprawy, którą ono pomijało, a która powinna była znaleźć się w pierwszym rzędzie jego zadań. Prof. Krystyn Lach Szyrma, który jako nauczyciel młodego Czartoryskiego przebywał w Anglji i zapoznał się z jej filozofją i stosunkami, zaproponował do konkursu temat: «Jaki jest początek nędzy włościan polskich? Jakie okoliczności przyczyniają się obecnie do pogorszenia ich stanu? Jakie środki byłyby najskuteczniejsze zaradzenia złemu? Jakie kroki powinniby uczynić dziedzice, jakiej opieki udzielić rząd, ażeby dopomóc im do lepszej moralnej i religijnej oświaty a przez to i do lepszego mienia? Jakie z tego ulepszonego stanu włościan spłynęłyby zczasem na samych dziedziców i na dobro kraju poważne korzyści?» Pomimo zapewnienia Szyrmy, «że z takowego zadania spłynie chwała na samo Towarzystwo, umiejące z nauką połączyć cele obywatelskie», propozycję jego odrzucono. Na kwietniowem posiedzeniu 1827 r., prawdopodobnie ku uciesze obecnych mistrzów klasycznego rymowania, odczytano słaby wiersz niejakiego J. Kruszyńskiego pod tytułem: Pochwała ludu pracowitego, w którym zawierał się taki ustęp:

Ty przez pychę strącony do podłości, o ty,
Co się rodzisz bez przodków, żyjesz bez pieszczoty

Co ciężar praw, sam barki dźwigając silnemi,
Pracą służysz królówi i ojczystej ziemi,
Liczne grono narodu, godne poważenia,
Które świat lekceważy a mędrzec ocenia,
Ludu, gardzę ja fałszem, dumie nie pochlebię
Inny klęka przed złotem, ja piszę do ciebie.[20]

Nikt w tych nieudolnych rymach nie dostrzegł głębokiej prawdy i rzewnej skargi. — Dla poważnych mężów i zręcznych poetów były one tylko śmieszne.
Gdyby nawet Towarzystwo Przyjaciół Nauk rzeczywiście chciało rozpalić swym konkursem światła, rozjaśniające sprawę włościańską wszechstronnie, nie osiągnęłoby celu wobec braku naukowych jej badaczów i stężałej w przesądach społecznych opinji ogółu szlacheckiego. Sprawa ta nie była w literaturze przedmiotem badania, ale prostego głosowania. Odcienie w sądach pojedynczych były bardzo nikłe i owijały się około kilku zasadniczych, powszechnie wyznawanych i fanatycznie bronionych dogmatów: własność jest święta, panowie ziemi są wyłącznymi i nieograniczonymi jej właścicielami, chłopi ich siłami roboczemi, płacącemi za użytkowanie z ziemi bądź pracą, bądź czynszem i pracą.
W tej mieszaninie, która tworzyła istotę szlachcica polskiego, znajdowały się pierwiastki rozmaite, niektóre bardzo cenne, zwłaszcza te, z których powstają wybuchy uczuciowe, ale nie było między nimi zdolności gospodarczej, zamiłowania do nauki, pracy, systematyczności, instynktu społecznego i państwowego, słowem tych elementów, z których się składa dzielny wytwórca, obywatel i patrjota. Był on indywidualistą nieoświeconym i skutkiem tego egoistą nienasyconym. Ciągle stara się o karmienie swego interesu osobistego i stanowego, ale nie umiał ani wynaleźć dla niego głębokich i obfitych źródeł, ani wyczerpywać ich sprawnie. Przyciśnięty niepowodzeniem i niedoborem gospodarczym, potrzebą zdobycia środków na życie dostatnie lub zbytkowne, płodził nowe pomysły, wcielał je w instytucje i przedsięwzięcia, które szybko zamierały, osłabione jego nieumiejętnością i niedbalstwem. Założył w r. 1810 Towarzystwo Rolniczo-gospodarcze dla większej własności ziemskiej, które przez 7 lat poruszało się niedołężnie i prawie bezpłodnie; zaczął wydawać pisma rolnicze, które po kilku numerach niknęły, a jak rozumiał i wykonywał nawet swoje dobre pomysły, przekonywa krótka historja Instytutu Rolniczego. Zaszczepił Towarzystwu tę myśl Trębicki, właściciel dóbr postępowo-gospodarczych, w których jednak rozumne urządzenia splatały się z dziwacznemi. Żądał on, ażeby ten instytut założono w jego majątku (Łomna) i kupiono dla niego zagranicą rasowego inwentarza za 4500 talarów. «Przy sposobności — dodaje W. Grabski[21]pragnął przedewszystkiem poprawić z pomocą rządu własne gospodarstwo».
Jeżeli tak się sprawiali czołowi obywatele kraju, to łatwo wyobrazić sobie, jak myślał czuł i postępował ogół szlachecki. «W epoce od r. 1815—1830 — mówi tenże autor — prąd opinji publicznej, dążność sejmu i tendencje rządu — ogół zatem sił społecznych kraju był zgodny, ażeby los i byt włościan pozostawić najzupełniej grze osobistych interesów większych właścicieli». Jakże wyglądała ta gra? W gospodarstwie folwarcznem znikła trzypolówka i ustąpiła miejsca płodozmianowi, pojawiły się kartofle w uprawie polowej (już nie ogrodowej), za nimi gorzelnie, hodowla owiec cienkowełnistych, rośliny pastewne — wszystko to wymagało większych obszarów gruntu i innej organizacji sił roboczych. Zaczęto więc spiesznie zmniejszać lub odbierać włościanom ziemię i energiczniej wyzyskiwać ich pracę. Skutkiem «rugów», wysiedleń, uszczupleń i ograniczeń, zwiększała się liczba małorolnych, niemogących z wydzielonej im ziemi wyżywić rodziny, i bezrolnych, ofiarujących tanio swoje ręce, mnożył się proletarjat wiejski, dający folwarkom robotników stałych i czasowych. Jednym z najdokuczliwszych i najbardziej niszczących sposobów wyzyskiwania włościan przez panów ziemi był najem przymusowy, opłacany nędznie, którego obowiązany był dostarczyć im każdy osadnik poza stałemi powinnościami, złączonemi z czynszem i pańszczyzną. Zaprowadzenie stałej czeladzi i własnego inwentarza w gospodarstwie folwarcznem było również dotkliwym ciosem dla chłopów, gdyż zmniejszało potrzebę i wartość ich usług dla dworu. Ten przewrót tak wstrząsnął bytem ludności wiejskiej, że przez niektórych współcześników uważany był za «niepatrjotyczny». Był on jednak — jak słusznie stwierdza W. Grabski[22] — «prostem następstwem rozwoju rolnictwa. Wprowadzenie czeladzi i inwentarzów folwarcznych, połączone z rugowaniem włościan więcej rolnych a separacją mniej rolnych, często zaś i ze zniesieniem serwitutów, stanowiło ówczesną regulację prywatną, opartą na prawie cywilnem stosunków włościańskich... Pomieszanie ról włościańskich z folwarcznemi oraz serwituty stanowiły niedogodność dla właścicieli, chcących gospodarować postępowo; wprowadzenie znowu czeladzi pozwalało obejść się bez większej ilości pańszczyzny. Nasuwała się więc sama z siebie myśl wypowiedzenia włościanom od roku ich siedzib, zaokrąglenia gruntów folwarcznych większemi osadami przez skasowanie ich i pozostawienie pewnej tylko liczby osad, mających dostarczać robocizny dodatkowej, a czasami opłacających czynsze». Słowem, stało się to czego wymagał rozwój ekonomiczny i na co pozwalało prawo a czemu sprzeciwiała się tylko idealna sprawiedliwość, nierządząca losami ludzi. Dobra szlacheckie rozrastały się na krzywdzie chłopskiej. Z tej krzywdy rodziła się nietylko nędza ludu, ale jego nienawiść do panów, zniechęcenie do pracy i popęd do uśmierzania smutku pijaństwem.
Pamiętnik Deczyńskiego[23], chłopa z tej epoki, chociaż nie może być uważany za obraz powszechnego uciemiężenia ludności wiejskiej, jest jednak wymowną ilustracją położenia, w jakiem ona nieraz się znajdowała w dobrach narodowych. Autor, syn włościanina ze wsi Brodnia, nauczyciel wiejski, wcześnie uczuł ból i gniew wobec gwałtów, popełnianych na najbliższej jego rodzinie przez dzierżawcę i sprzymierzonego z nim wójta. Wszystkie jednak jego bunty były przez nich łatwo łamane, a skargi udaremniane. Dzierżawca ścigał go i nękał niemiłosiernie, chociaż słabego fizycznie oddał do wojska. Tu dostrzegł Deczyński też niesprawiedliwość: panowie mają wygody, on i jego towarzysze muszą znosić poniewierkę. Po powstaniu listopadowem osiadł we Francji gdzie napisał swój pamiętnik. Emigranci szlacheccy, dowiedziawszy się o treści tego pisma, chcieli mu je wydrzeć i zniszczyć. Gdy to się nie udało, ogłosili go za szpiega rosyjskiego, a Komitet Centralny, jako najwyższa władza moralna, wydał przeciw niemu wyrok, potępiający go za fałsze zawarte w pamiętniku. Deczyński jątrzył wychodźców swoimi poglądami. Tak nienawidził szlachty, że sławił dobrodziejstwa wyświadczone chłopom przez monarchów państw rozbiorowych.
Na wstępie pamiętnika zamieszcza słowa swego ojca: «Nad wszystkie moje trudy najnieznośniejsze są dla mnie uciemiężenia i gwałty, wyrządzone nam przez naszych panów. Chciałbym cię, mój synu, widzieć wolnym od tych gwałtów, żeby te oprawcy nie wytrząsali batem i kijem nad twoim grzbietem, czego ja ustawicznie doznaję, chociaż staram się odbywać regularnie pańszczyznę, opłacać czynsz, oddawać sypki zboża, zgoła dopełniać najakuratniej tego wszystkiego, co mi jest powinnością przez rząd przepisane».
«Nie mogłem nigdy tego zapomnieć — pisze syn — jak często powracającego ze dworu od pana widziałem mego ojca, mającego wyrwane długie włosy z głowy, podbite oczy, nie rachując kułaków w boki, pięścią lub nogą odebranych». Raz stary Deczyński odmówił pójścia z parobkiem do dworu dla robienia piwa. Pan Jabłkowski wzywa go do siebie, każe ekonomowi, włodarzowi i woźnemu «rozciągnąć na ziemi mego ojca, lecz ojciec mój, będąc dość silnym, broni się mocno i nie da się położyć na ziemię. Przeto pan Jabłkowski jak dzika bestja rozjuszony chwyta obiedwiema rękami za długie włosy na głowie mego ojca, aby go koniecznie powalić. Ojciec mój łapie go toż samo obiedwiema rękami za kołnierz u surduta i nie pozwala się rzucić na ziemię; a tak pan Jabłkowski całą siłą obiedwiema rękami za długie włosy mego ojca ciągnąć raz, drugi, trzeci przez salon rozkazuje Lembie i Kubiakowi trzymać jeszcze nogi memu ojcu, aby go nie kopnął, a ekonom bije batem po grzbiecie mego ojca od samego karku aż do stóp».
Powodem największych gwałtów i skarg była nie tyle pańszczyzna, zwykle określona, ile daremszczyzny. Dzierżawcy podciągali pod kategorję komorników wdowy, sieroty żyjące przy familji z jej łaski, starych ojców przy dzieciach, zmuszając ich do robót. Skorzystali ze zmiany miar w r. 1819 — nowa miała garniec więcej w ćwierci — i według tego pobierali daninę. Ponieważ zaś dzierżawca bywał zwykle wójtem gminy, więc broił bezkarnie. Gdy mu było potrzeba, zabierał syna lub córkę do domu, a gdy rodzice opierali się, nękał ich dopóty, dopóki nie ulegli. Deczyński nie mógł w imieniu chłopów napisać skargi do rządu, bo musiałby się na niej podpisać i ściągnąć na siebie prześladowanie. Oprócz pana wyzyskiwali i ciemiężyli chłopa ekonom i włodarz. Dzierżawca Czartkowski, okaz okrutnika, każe zabrać do dworu córkę Pawła Borczyka, silną dziewkę, a gdy ojciec oparł się temu, każe zabrać pościel z łóżka w nadziei, że dziewczyna pod mrozem ustąpi. Gdy to nie pomogło, sprowadza z Kalisza na egzekucję żandarma, który przez 6 dni w chałupie je, pije i ściąga 2 złote dziennie kary. Gdy i to nie poskutkowało, posyła oficjalistów, ażeby zabrali dziewczynę gwałtem. Borczyk chowa się do dołu z kartoflami, gdzie go żgają kijami. Nie mogąc wytrzymać katuszy, oddaje córkę, ale nie chce odrabiać pańszczyzny. Ostatecznie dzierżawca zwrócił dziewczynę bez wynagrodzenia jej za dnie pracy i ze skazaniem ojca na 30 zł. kary za opuszczoną pańszczyznę. Innym razem na żądanie Czartkowskiego zastępca wójta zbił chłopa śmiertelnie za odmowę odniesienia listu.
Podawane przez włościan Brodnicy skargi przeszły przez rozmaite instancje — Komisję województwa kaliskiego, przez Komisję Rządową Przychodów i Skarbu, przez kancelarję namiestnika, wreszcie w r. 1820 podali prośbę do tronu. Cesarz odesłał ją do namiestnika, ten — do Komisji Rząd. Przych. i Skarbu, ta — do Komisji wojewódzkiej, ta — do asesora ekonomicznego z poleceniem udania się na miejsce, ten zaś do dzierżawcy — tego samego, przeciw któremu była podana skarga.
Włościanie Brodni dla uwolnienia się od jego nadużyć oświadczyli gotowość wnoszenia wprost do kasy rządowej czynszu wyższego za pańszczyznę, niż płacił skarbowi dzierżawca, chcieli nawet sami wziąć w dzierżawę grunty folwarczne, wreszcie skapitalizować wszystkie powinności i daniny. Deczyńskiego, który w ich imieniu podał prośbę do tronu, usunięto z posady nauczyciela, stronnem śledztwem uznano go winnym i oddano do wojska, gdzie go dalej prześladowano.
Zapewne, nie wszyscy dzierżawcy dóbr narodowych byli Czartkowskimi a nie wszyscy ich poddani Deczyńskimi, ale Czartkowscy i Deczyńscy byli — dość liczni.
Z tą opowieścią wiąże się inna, której bohaterem jest b. burmistrz, obrońca prywatny w Marjampolu F. Rupiński, nazwany «trybunem gminu». Nie był to człowiek moralnie czysty, umiał wiązać obronę uciśnionych z korzyścią osobistą, ale posiadał wielką odwagę, nielękającą się siły najwyższych dostojników, nadzwyczajną energję, niezłamaną ani gwałtami możnych przeciwników, ani prześladowaniami sprzymierzonej z nimi administracji, ani kilkoletniem więzieniem. Zyskawszy zaufanie i pełnomocnictwo 1159 włościan dóbr Zyple dla popierania ich pretensji do dziedziczki Teresy Tyszkiewiczowej, siostry i spadkobierczyni Józefa Poniatowskiego, mieszkającej i rozpustującej w Paryżu, wystąpił przeciw jej administratorowi Linowskiemu, który dogadzając swej pani, wyciskał dla niej z chłopów coraz nowe daniny i opłaty. Senator-kasztelan zużytkował w tej walce wszystkie swoje stosunki, nie cofał się nawet przed fałszerstwem a nadewszystko rozjątrzył przeciw Rupińskiemu namiestnika Zajączka, który postanowił go zgubić. Sprawa ta dosięgła do ces. Aleksandra I, którego minister Sobolewski usposobił dla niej życzliwie i obalił dekret Zajączka[24]. — Zauważyć tu jednak trzeba, że jeśli człowiek bardzo niskiego stanowiska, obrońca prywatny niezasłonięty żadną protekcją możnowładczą, mógł pokonać senatora, namiestnika, siostrę bohatera narodowego, kochankę Talleyranda, dla którego ona wyduszała z chłopów polskich pieniądze, i dostać się ze swą skargą do cesarza, to dowód, że wówczas już zamierała w Polsce samowola wielkich panów i dygnitarzów a rodziła się dostępna dla wszystkich sprawiedliwość. W poprzednich stuleciach wypadek taki był niemożliwy.
Na początku XIX w. byli również — jak się wyraża A. Jelski — Lotowie w Sodomie szlacheckiej, ludzie światli, dobro narodu należycie pojmujący i widzący je w usamowolnieniu i obdarowaniu ziemią chłopów. Ponad innych wyrósł czcigodny, potężny swą energją, dobrą wolą i gorącym patrjotyzmem Stanisław Staszic. Jako nieszlachcic nie mógł być właścicielem ziemi. Więc nabył on (1800) od rządu austrjackiego dobra Hrubieszowskie za pośrednictwem Aleksandra i Anny Sapiehów, od których je przejął rejentalnie w r. 1811, gdy konstytucja Księstwa Warszawskiego zrównała wszystkich obywateli wobec prawa. Dobra te składały się z miasta Rubieszowa (Hrubieszowa) i wsi: Pobereżany, Czerniczyn, Bohorodyca, Jarosławice, Busieniec, Djakonow, Spikołos; część Putniowa i drobnych osad, a obejmowały ostatecznie, po dalszych nabytkach, 17228 morgów[25]. W r. 1822 Staszic utworzył Towarzystwo Hrubieszowskie na mocy ustawy zatwierdzonej przez ces. Aleksandra i oddającej cały majątek 296 włościanom, 20 szlachcicom i 9 mieszczanom w dziedziczne posiadanie na następujących warunkach. Otrzymali oni działy 18—60 morgowe z zastrzeżeniem, że powiększone potem nie mogą przekraczać 100 m. Czynsz, odpowiadający 1/5 dochodu w życie, równający się 2 zł. z morga, oraz dochody z propinacji, młynów, lasów i t. d. miały wpływać do wspólnej kasy, która utrzymuje 5 szkółek i szpital. Reszta, która według rachunku powinna utworzyć wielkie sumy, stanowić będzie fundusz pożyczkowy, używany w czterech wypadkach: na doskonalenie rolnictwa, zakładanie fabryk, prowadzenie handlu i murowanie domów. Gospodarze opieszali i przestępcy mają być przez Radę usuwani. W razie pożaru wszyscy obowiązani są odbudować pogorzelcowi osadę z materjałów niepalnych (cegły i dachówki). W razie nieurodzaju należy urządzać zsypkę według zasady: wszyscy dla jednego i każdy dla gminy. Nauczyciele szkół elementarnych otrzymują po 2 morgi ogrodu i 6 pola, uprawianego przez gminę, mieszkanie, opał i 300 zł. pensji. Najzdolniejszy młodzieniec będzie kształcony w szkole wojewódzkiej i Głównej kosztem gminy. Utrzymuje ona również kaleki, starców i inwalidów. Dzieci osierociałe mają być wychowywane przez gospodarzów bezdzietnych. W Hrubieszowie przebywa lekarz, chirurg, który dostaje na mieszkanie dom, mórg ziemi i pensję, równającą się 60 korcom żyta.
Gdy zamożność mieszkańców tak się podniesie, że nie będą potrzebowali pożyczek, nieczynne kapitały Rada gospodarcza Towarzystwa przeznaczy na kupno nowych przyległych posiadłości ziemskich, które włączy do fundacji. Składa się ona z sześciu na dwa lata wybieranych starszych członków i burmistrza hrubieszowskiego pod kierownictwem prezesa, która to godność pozostaje dziedziczną w rodzinie Grothusów. Otrzymuje on 150 morgów ziemi wolnej od wszelkich danin i podatków, pensję równającą się 400 korcom żyta. Gdyby przewinił, Rada zaskarży go do administracji wojewódzkiej z apelacją do Komisji Rząd. Spraw Wew. i na mocy wyroku usunie. Gdyby nie miał syna, Rada wybierze prezesa; gdyby ten syn był małoletnim, burmistrz hrubieszowski jest jego opiekunem. Staszic zastrzegł dla siebie skromną opłatę z morga i mieszkanie w byłych folwarkach państwa hrubieszowskiego, gdy przyjedzie[26].
Ces. Aleksander, zatwierdzając tę ustawę, dołączył list do Staszica, w którym pisał: «Uczułem szczere zadowolenie, o którem przyjemnie mi zawiadomić pana. Najlepszą nagrodą za filantropijne zamiary, które pobudziły pana do tak wspaniałomyślnej ofiary z części swego majątku znajdziesz w tem przekonaniu, że przez to przyczyniłeś się do podniesienia cywilizacji i dobrobytu stanu obywateli (obywatielej) tak godnego szacunku[27]».
Staszic, który już przedtem zyskał sławę i cześć społeczeństwa wspaniałemi darami dla Towarzystwa Przyjaciół Nauk, ofiarowawszy mu na siedzibę dom a następnie gmach dotąd istniejący pod jego imieniem, który w znacznej części wyręczył naród we wzniesieniu pomnika Kopernikowi, który rzucał hojną ręką rozmaite zasiłki, fundacją hrubieszowską dosięgnął niedorównanego przez nikogo w Polsce szczytu ofiarności i szlachetności obywatelskiej. To też Towarzystwo złożyło mu uroczysty hołd, który F. Skarbek wyraził w pięknem przemówieniu. Na jednem z zebrań, na którem zapowiedział ogólnikowo odczyt «o zakładzie dobroczynnym dla rolników w Królestwie», odsłoniwszy właściwy powód swego wystąpienia i zamiar instytucji, tak mówił do nieuprzedzonego o tym hołdzie Staszica, jej prezesa, po przedstawieniu głównych zasad ustroju fundacji.
«Możeż wdzięczność tkliwszym przemówić językiem, jak gdy dobroczyńcy swemu za to cześć składa, co on dla innych uczynił? Wieniec zasługi, który dzisiaj koledzy twoi na twych sędziwych złożyć chcą skroniach, uwity jest z kwiatów, przez ciebie samego na polu cnoty zebranych. Żadna zazdrość, żadna złość ludzka, ani ci go nie wydrzeć, ani zwiędnienia jego zdziałać nie może. Niechaj ta myśl pocieszająca, niechaj ten głos swobodny wewnętrznego przekonania nagrodą twoją będzie. A jeżeli kiedy zapuścisz spokojne oko w daleki zawód przyszłości, ujrzysz tam obok hrubieszowskich pokoleń przyszłych członków Towarzystwa na jednym ołtarzu hołd wdzięczności swojej składających».
Słuchając tych pochwał — dodaje Skarbek w owych Pamiętnikach — Staszic «widocznie rozczulony oparł się na stole, zakrył twarz rękami i w tej pozycji przez cały czas mowy mojej siedział, chcąc ukryć przed publicznością swoje wzruszenie».[28]
Bez przesady rzec można, że Staszic i Kościuszko stanowią dwa wielkie słupy ogniste, które nietylko oblały czystem i silnem światłem swoją epokę, ale po stu latach rzucają blask wspaniałych charakterów na nasze czasy.
Oprócz Staszica, wprowadzili do swych dóbr reformy włościańskie inni właściciele, ale żadna z nich nie mogła się mierzyć ani swą wielkością, ani godnością moralną z fundacją hrubieszowską. «Badając owe reformy zacniejszych lub tylko rozsądniejszych jednostek — powiada A. Jelski[29] — musimy przyznać im dobrą wolę, czy też rachunek lepszy; lecz któż bezstronny nie dostrzeże w treści prawie wszystkich tych instytucyj więcej omyłek i starego zapatrywania się, niż nowego, prawdziwie liberalnego i politycznego sensu». Ostrzej wyraża się inny bezimienny sędzia fundacji hrubieszowskiej, którego znamy już z oceny reformy rolnej w Poznańskiem. «Staszic — powiada on[30] — użył włościan polskich jako aktorów do odegrania publicznej roli jakiegoś dramatu, jako rzemieślników do wzniesienia budowli, będącej wtenczas utopją i mającej w dalszem rozwinięciu nowy porządek socjalny na celu. Projekt jego szwankował na niepraktyczność i dotychczas jest raczej przedmiotem pośmiewiska, niż wzorem do naśladowania». «Karzeł, wlazłszy na ramiona olbrzyma — mówi poeta niemiecki — widzi dalej, niż on». Dziś znając dalsze losy owych reform, możemy dostrzec te zmiany i zwroty w ich rozwoju, których nie mogli dostrzec ich twórcy. W ocenianiu ich ofiar, pomysłów i czynów nie należy zapominać o atmosferze moralnej i o warunkach, w jakich oni działali, nadewszystko zaś o wypadkach i przełomach politycznych, w życiu narodu. Żadna instytucja społeczna i dobroczynna w Polsce nie wytrzymała niszczącego wpływu późniejszych zdarzeń, wszystkie zwyrodniały i osłabły, bo najbystrzejszy wzrok ludzki nie zdołał sięgnąć w daleką przyszłość, zaburzoną niespodziewanemi kataklizmami i przewidzieć ich następstw. Do jakiego stopnia najświatlejsi ich działacze ówcześni łudzili się, ufali, nie rozumieli położenia kraju, nie przenikali jego władców, wystarczą na dowód słowa, które wypowiedział A. Czartoryski o Mikołaju, największym tyranie Polski, nad grobem Piotra Bielińskiego, prezesa sądu sejmowego, którego car nienawidził i ktoremu nie mógł przebaczyć łagodnego wyroku na przestępców politycznych: «Dlaczegóż nie było w jego przeznaczeniu raz jeden przed śmiercią oglądać łaskawe oblicze monarchy od którego innych dobrodziejstw dla swej ojczyzny się spodziewał[31]».
Pomimo wszystkich przewrotów politycznych zmian ustawodawczych, prądów demokratycznych, przykładów i głosów reformatorskich, szlachta z bardzo nielicznemi wyjątkami, nie wyrzekała się i broniła zaciekle swoich starych dogmatów: wszystkie ziemie są wyłączną, świętą i nietykalną jej własnością; żadna racja społeczna lub moralna, żaden wzgląd na dobro narodu, żadne prawo nie może ich jej odebrać, stosunek zaś jej do chłopów jest czysto prywatny, jedynie jej wolą regulowany i niepodlegający ustawodawstwu publicznemu. To stanowisko odbiło się zarówno we wszystkich jej oporach zalecanym zmianom, jak w ustępstwach. Odbiło się ono naturalnie i w nastroju sejmów. W r. 1818 zmniejszono liwerunek dla włościan, zniesiono monopol soli i usunięto żydów z karczem. W r. 1820 postanowiono wypuszczać chłopom grunty rządowe. Ale te drobne ulgi nikły wobec nowych uciemiężeń i korzyści szlachty. Według przepisów Towarzystwa ogniowego miała prawo żądać, ażeby włościanie ubezpieczali swe budynki według jej oszacowania. Było to właściwie ubezpieczenie panów folwarcznych od strat przez pożar umieszczonego w tych budynkach ich inwentarza oraz od potrzeby i obowiązku okazywania pogorzelcom pomocy. Dotkliwsze były inne uchwały, przeprowadzone przez ministra Lubeckiego. Z jego pobudki sejm w r. 1825 uchwalił, że art. 530 kodeksu Napoleona, orzekający, iż wszelkie ciężary i opłaty, ustanawiane wieczyście za cenę sprzedanej nieruchomości, mogą być wykupione — nie stosuje się do dzierżaw i czynszów wieczystych. Było to przygotowaniem do rozpoczętej przez Lubeckiego na mocy ukazu ces. Mikołaja w r. 1828[32] a strasznej dla włościan sprzedaży dóbr narodowych, uwolnionych tym sposobem od skrępowania prawami czynszowników, a przez to podniesionych w cenie. Pozbawieni tych praw, niezabezpieczonych hipotecznie, musieli oni od nowych właścicieli przyjmować nowe warunki uciążliwsze.
Sprawa tej sprzedaży dowlokła się do sejmu rewolucyjnego, który dał jej inne rozwiązanie, ale również niepomyślne dla włościan. 925715 osób w 79373 osadach, o których nawet nie wspomniano w ukazie, pozostało na łasce nabywców, którzy mogli z nimi postąpić według swojej złej lub dobrej woli.





  1. Hist. Tow. Roln. I, 21.
  2. Zbiór urządzeń publicznych administracji dóbr i lasów rządowych t. I, Dziennik Województwa mazowieckiego, dodatek do Nru 264. Zbiór przepisów administracyjnych Król. Polsk., d. XX. str. 27, Kirkor-Kiedroniowa 327 i n.
  3. Rkps. Bibljoteki Akad. Umiej. Kirkor-Kiedroniowa, s. 332.
  4. Instrukcja dla komisarzy użytych do lustracji i wyciągnięcia dochodu z dóbr rządowych Królestwa Polskiego (z r. 1882) zawiera bardzo drobiazgowe przepisy i wzory wykazów w tym przedmiocie. Instrukcja do wyciągnięcia intraty z dóbr i szacowania placów po miastach (Warszawa 1828) stanowi duży tom pełen szczegółowych artykułów i wzorów wykazowych.
  5. Nieliczne w niej głosy powtarzały kłamliwe, wyszarzane w polemikach szlacheckich rozumowanie, że włościanie wolą wypłacać się robocizną, niż czynszem, że lepiej się czują w dobrach prywatnych, niż rządowych, że nie są przygotowani do własności i wolności i t. d. Między innemi kręcą się w tem zaczarowanem kole Uwagi nad projektem o własności włościan dóbr narodowych b. r. i m.
  6. Tom XIV. s. 184.
  7. «Uwagi nad myślami o wieczystych dzierżawach dóbr rządowych».
  8. T. XV i XVI.
  9. Rozprawa o ludu (?) polskim. Warszawa 1820.
  10. Pomimo niezmiernie drobiazgowych i pracowitych wyliczeń i kombinacyj cyfrowych, dokonanych przez W. Grabskiego (Hist. Tow. Rol.) ze skąpych i niepewnych źródeł, w określeniach liczbowych położenia włościan z tej epoki możemy się wyrażać tylko przypuszczalnie. Przytoczymy kilka cyfr ważniejszych. W połowie XIX w. było włók prywatnych 588.118, rządowych 169.848. Na tej przestrzeni: czynszowników 809,252, czynszowników pańszczyźnianych 186,950, kolonistów czynszowych 72,300, czynszowo-pańszczyźnianych 8,285, pańszczyźniaków 845,659, sołtysów i in. 6000, żydów 27,971, komorników 160,403. Proletarjat rolny (robotnicy folwarczni) 867,537, siły robocze łącznie z pańszczyźniakami 1,784,821 osób. Najważniejsze wszakże są dwa wnioski, wyciągnięte z tablic statystycznych przez Grabskiego: 1) że ogół posiadłości włościańskich w latach 1846—1859 wynosił ⅓ obszaru, podczas gdy za pańszczyzny ⅔; 2) że czynsz był trzy razy mniejszy od wartości pańszczyzny.
  11. Autorka czyni następujący rachunek porównawczy. W najmie wolnym dzień pieszy kosztował 2 zł., a sprzężajny 3; w przymusowym pieszy 12, 10, a nawet 6, sprzężajny 24 a nawet 15. Włościanin z gruntu średniego w dobrach szlacheckich odrabiał co najmniej 5 dni sprzężajnych tygodniowo, czyli 260 rocznie. Licząc 2 zł. sprzężajny, a 1 zł. pieszy, płacił 17 zł. z morga, czyli 520 zł. z włóki. Połownik, odrabiający z 15 morg. co najmniej 3 dni sprzężajne, płacił 21 zł. z morgi, zagrodnik robiący 3 dni z 7 morg. — 22 zł. Tymczasem opłata czynszowa w dobrym gruncie wynosiła 8 zł. z morga, w najlepszym 10, w gorszych spada do 3. W r. 1831 cena morga najlepszej ziemi wynosiła 120 zł., średniej 80, lichej 40; czyli 5% od tych cen dawał 6, 4, 2 zł. Biorąc nawet najwyższy szacunek najlepszej ziemi Sandomierskiej 200 zł. za mórg, 5% dawał 10 zł. Tymczasem średni czynsz w dobrach narodowych wynosił 4 zł. z morga, a niekiedy spadał do 15 gr. (Włościanie 172).
  12. Tamże.
  13. W. Grabski, Hist. Tow. Roln., 80—87.
  14. Dziennik urzędowy departamentu płockiego 1815, n. 212 (Kiedroniowa).
  15. Dziennik praw, II, s. 31—68 (Kiedroniowa). Por. D. Anuczyn, Oczerki ekonomiczeskago położenia krestjan w guberniach carstwa polskago, Radom 1876. Zastępcy wójtów, zwykle oficjaliści dworscy, sprawowali swe obowiązki niedbale i interesownie.
  16. Rkps. Bibl. Muz. Czartoryjskich, K. Kiedroniowa, 29.
  17. Bibljoteka polska 1825, III. 32.
  18. Kronika wiadomości krajowych i zagranicznych, 1856 u W. Grabskiego Hist. Tow. roln., 34.
  19. Taką «instrukcję» w ciasnym zakresie żądań Towarzystwa bez jego pobudki dał polski przekład T. Wolickiego niemieckiej książki p. t. Nauka dla włościan (Poznań 1822), zawierający bardzo rozumne rady i przestrogi we wszystkich wypadkach życia chłopskiego.
  20. A. Kraushar, Towarzystwo królewskie przyjaciół nauk. Kraków 1906, IV, 13, 266. VI, 353. VII, 303.
  21. Hist. Tow. Rol., I, 45. A. Rembowski, opowiadając z rękopisów bibljoteki Zamojskich dzieje tego Towarzystwa w Bibljotece warszawskiej (1901, t. II, s. 118) wspomina o liście Rakowieckiego, zachęcającego do badania materjałów rozjaśniających obraz kraju i narodu i do wydania «dzieła elementarnego o rolnictwie i ekonomice», w którem należałoby rozważyć przyczyny nędzy chłopa polskiego. «Znaczna część dziedziców w uprzedzeniu — pisze on — iż niewarci są chłopi, aby byli uważani jako ludzie, przez przykre z nimi postępowanie wyniszcza w nich do szczętu chęć do przemysłów i wzbogacenia się, co niezmierne straty tak dla majątków, jak i dla całego kraju przynosi».
  22. Tamże, I. 82. Autor bardzo szczegółowo i z tak wielką umiejętnością przedstawia ten rozwój, że niektórzy monografiści (jak np. K. W. Gaszczyński, Die Entwickelung der bäuerlichen Selbständigkeit in Königreich Polen. Monachium 1895) tylko powtarzali jego twierdzenia i wywody.
  23. Wydany przez M. Handelsmana p. t. Żywot chłopa polskiego na początku XIX stulecia. Warszawa 1907.
  24. Sz. Askenazy, «Trybun gminu»: Bibljoteka Warszawska, 1907, t. II.
  25. Według rękopisu cennego Sprawozdania delegacji Ministerjum Rolnictwa pod przewodnictwem G. Pomianowskiego.
  26. Ustawa fundacji Staszicowskiej wydana została osobno, pomieściły ją Roczniki gospodarstwa krajowego, XI, podał jej osnowę Stawiski w Poszukiwaniach do hist. roln. kraj. O ostatnich zaś latach jej stanu przed wojną G. Pomianowski we wspomnianem Sprawozdaniu. Porów. też Włościanin polski. Poznań 1844.
  27. Grubieszowskoje ziemledielczeskoje obszczestwo wzaimnaho sodiejstwia. Warszawa 1887.
  28. A. Kraushar. Tow. Przyj. Nauk, VI, 26—29.
  29. Uwagi, 45.
  30. O uregul. stosunk. włość. s. 87.
  31. T. Bieczyński. Sąd sejmowy, Poznań 1872.
  32. Lubecki, który z bezwzględnem usiłowaniem zasilenia skarbu państwa łączył równie wytężone i skuteczne zwalczanie szkodliwych dla kraju dążeń organów rządu rosyjskiego, a zwłaszcza Nowosilcowa, tak usprawiedliwiał — według Barzykowskiego — tę okrutną operację: «Dobra narodowe to ciągły przedmiot pragnienia i pożądliwości jenerałów rosyjskich; domagają się tedy bezustannie od cesarza jako wynagrodzenia, twierdząc, że ich poświęceniem i walecznością ten kraj zdobyty został, dodając nadto, że tym sposobem Polska odrazu Moskalami się zasiedli i zczasem zmieni się w prowincję moskiewską. Nowosilcow, ten zły duch, szczególnie tę myśl popiera, bo zapewnie i sam ma nadzieję na tem skorzystać, Cesarz wprawdzie dotychczas opiera się wytrwale temu natrętnemu, judaszowskiemu żebractwu, ale inne okoliczności, inne rady mogą zmianę w jego zdaniu sprowadzić, może naleganiom ulec, i dobra rozdarowane być mogą. Stracimy je i Moskali śród siebie dostaniemy. Aby wyjść z tego niebezpieczeństwa, niema innego środka, jak je sprzedać. Nie rozdarują tego, czego nie będzie, a kapitały tymczasem pójdą na pożytek kraju». Lubecki powinien był do jenerałów rosyjskich dodać niektórych polskich. Jak świadczy tenże autor, członek rządu ówczesnego, gdy Krukowieckiemu zaofiarowano gubernatorstwo, przyjął je pod warunkiem, że będzie mianowany jenerałem piechoty i dostanie «parę folwarków z dóbr narodowych». Historja powstania listopadowego, Poznań 1884, I, 121, III, 25. Porówn. S. Smolka Polityka Lubeckiego. Kraków, 1907, I, rozd. 6 i 7.
    Lubecki nie wzniósł się ponad stanowisko sejmu Czteroletniego, który nawet zasłużył na jego szczególną pochwałę za «umiarkowanie czy rozsądek, z jakim posłowie umieli powściągnąć zapał»... Sejm zrozumiał, że ustanawiając nagle zasadę równości, zniweczy się zbawienną władzę i nagromadzi się tylko niewdzięcznych, straconych dla dobra kraju, którym się nigdy nie zajmowali... Nie można było nadać praw politycznych ludziom, którzy nie umieliby ocenić ich wartości«. List Lubeckiego w Pamiętnikach M. Ogińskiego, Poznań 1871, II, 75.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.