Intermezzo (Heine)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Heinrich Heine
Tytuł Intermezzo
Pochodzenie Pieśni Heinego
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk W. Hartmann
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksander Kraushar
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

INTERMEZZO.


PROLOG.

Był ongi rycerz milczący, smutny,
Blady, wychudły, znękany...
Szedł po pielgrzymce życia pokutnéj,
W marzenia swoje wsłuchany...
Był tak dziwaczny, niezdarny srodze,
Że gdy dziewczątka spotykał w drodze
Śmiechem był zawsze witany...


Zdala od ludzi miał swe ustronie,
Gdzie cisza była grobowa...
Tam często w niebo wyciągał dłonie
Ale nie mówił ni słowa...
Raz północ biła... Wtém dźwięk tajemny
Ozwał się w głuszy i w domek ciemny
Wstąpiła jasność jutrzniowa...

To była Ona — cudnie przybrana
Welonem z drogich kamieni...
Twarz jéj — jak róża świeżo zerwana
Blaskiem jutrzenki się mieni...
Wzrok jéj tajemne rzuca zaklęcia,
Więc on i ona w wspólne objęcia
Padli tym blaskiem olśnieni...

Z twarzy rycerza bladość już znika,
Łza tryska okiem natchnioném...
Już i w pierś jego miłość przenika,
Lżéj mu już w sercu zranioném...

Lecz ona zdradnie jak jeziór diva
Głowę rycerza z lekka okrywa
Białym z brylantów welonem...

Zdumiony — widzi pałac z kryształu...
Szmer fontann słyszy dokoła...
Zmysły się wonią poją do szału,
Natchnienia blask bije z czoła...
Więc temi blaski rycerz olśniony,
Do piersi swojéj dziwnie wzburzonéj
Zdradnego tuli anioła...

Chór dziewic wodnych czarownie śpiewa,
Nęcące brzmią kastaniety...
Rycerz w marzeniach słodko omdlewa,
Drgają w nim zmysłów podniety...
Wtém — cichną dźwięki... blask dogorywa
I rycerz smutny znowu spoczywa
W skromnéj izdebce — poety...





I.

W prześlicznym miesiącu Maju,
Gdy tryska kwiat z ziemi łona,
I w sercu mojem zakwitły
Pierwszej miłości nasiona...

W prześlicznym miesiącu Maju,
Gdy ptaszę śpiewa z zapałem,
I ja mych uczuć wybrance
Wszystkie pragnienia wyznałem...





II.

Z łez moich kwiatek wyrasta,
Świeżuchny jak ranna rosa...
A z moich westchnień ulata
Słowików chór pod niebiosa...

Jeśli mnie kochasz aniele
Kwiatków ci moich użyczę —
A nad twém oknem — co rano
Usłyszysz chóry słowicze...





III.

Róża i lilja, gołąbek i słońce:
To były ongi mej miłości gońce...
Już ich nie kocham — lecz kocham jedynie
Piękną, milutką, mych marzeń boginię,
Bo ona sama jest miłości szczytem...
Jest różą, lilją, gołąbkiem i świtem...





IV.

Gdy się w twe cudne oczy wpatruję,
Nikną wnet moje cierpienia,
A gdy usteczka twoje całuję,
Boleść ma — w roskosz się zmienia.

Gdy cię aniele tulę do siebie...
Rajską się poję słodyczą...
Lecz kiedy szepczesz: ja kocham ciebie
Ach! Wtedy płaczę z goryczą.





V.

Miałem niedawno sny tajemnicze,
A w nich widziałem twoje oblicze...
Słodycz w twych modrych oczach jaśniała,
Lecz byłaś blada — śmiertelnie biała...

Usta jedynie miałaś różowe...
Lecz śmierć te blaski zaćmi jutrzniowe,
Zgaśnie ten cudny promyk w rozkwicie
Co rzucał światło na moje życie...





VI.

Oprzéj swe usta o moje usta,
A łzy nam z oczu popłyną ...
Oprzéj swe piersi o moje piersi
Wnet się z nich ognie wywiną...

A gdy w ten płomień — jasnym strumieniem
Łez naszych zdrój padać będzie...
Gdy cię obejmę silném ramieniem —
Skonam w miłosnym obłędzie...





VII.

Kielichom lilji marzącéj
Tchnienia méj duszy udzielę;
A kwiatek lilji wydzwoni
Piosnkę o moim aniele...

Piosnka ta rzewna, liljowa,
Jak całus w błękit popłynie,
Całus mi dany przed laty —
W najsłodszéj życia godzinie...





VIII.

Stałe — jak serca rzewna tęsknica
Dumają gwiazdki na niebie...
I lat tysiące patrzą w swe lica
Zawsze z daleka od siebie...

Próżno już nieraz głupi astrolog,
Co wzrok swój niebu porucza,
Chciał, jakby nowy niebian filolog,
Do słów ich dostać się klucza...

Lecz ja — choć gardzę nauk okowy
Te dźwięki znam tajemnicze;
Bo dla mnie kluczem gwiazd tych rozmowy
Było kochanki oblicze...





IX.

Na skrzydłach pieśni niebiańskiéj,
Z tobą o luba popłynę,
Tam — ponad brzegi Gangesu
Gdzie znam ustronie jedyne...

Tam kwitnie ogród różowy,
W srebrzystym blasku księżyca...
A cudne zwoje lotosów
W blasku tym myją swe lica.

Szepcze fijołek do braci
I w niebo wznosi swą głowę...
A róże, w pośród milczenia,
Wonną prowadzą rozmowę...

Jakby zefirów podmuchy
Gazelle biegną po skale,
A w dali — szumią uroczo
Świętego Gangesu fale.


Tam, na tych błoniach rozkosznych
Pod bujném drzewem palmowém,
Poić się będziem marzeniem
I karmić miłości słowem....





X.

Drży piękny kielich lotosu
O jasnéj zorzy rozkwicie...
I z pochyloną główeczką
Czeka na nocy przybycie...

Księżyc — ów blady kochanek,
Budzi go światłem zwodniczem,
A lotos wita to światło,
Bladem, marzącem obliczem...

I kwitnie szybko i świeci,
Wznosząc w niebiosa swe sploty
I drży i płacze i kona
Z miłosnéj serca tęsknoty...





XI.

Gdzie Renu z licem iskrzącém
Wstęga rozwija się kręta...
Tam stoi z wieżyc tysiącem
Kolonia wielka i święta...

Tam, nad cherubów obłokiem,
Świeci Madonna ze złota,
Nieraz mi w burzach żywota
Świeciła swoim urokiem...

Madonny cudne oblicze
Zdobią kwieciste opony,
Podobne wdzięki dziewicze
Ma anioł mój ubóstwiony...





XII.

Niekochasz mnie! niekochasz mnie...
Ach! to mnie mało obchodzi!
Bo kiedy patrzę w oblicze twe
Pierś ma hymn szczęścia zawodzi...

Niecierpisz mnie, niecierpisz mnie,
Brzmi w ustach twych wieść złowroga,
Ach pozwól tylko uściskać je,
A zniknie płonna ma trwoga...





XIII.

Usłuchaj prośby méj wrzącéj
Najcudowniejsza istoto...
Niech mnie śnieżyste twe rączki
W miłosnym szale oplotą!

Zaledwiem wyrzekł te słowa
Już prośba moja spełniona...
Lecz w tym wężowym uścisku
Doznaję mąk Laokona...





XIV.

Żadnych przysiąg! Całuj tylko!
Klątwom kobiet nic niewierzę...
Głos twój słodki — ale słodszym
Jest twój całus dany szczerze...
On mą wiarą — mem natchnieniem,
Słowo — próżnem tylko tchnieniem.

O! przysięgaj luba zawsze!
Wierzę, wierzę ci na słowo,
W sercu czucia płoną żwawsze,
Czuję błogość, siłę nową,
Miłość — szepczą głosy wieszcze,
Od wieczności dłuższą jeszcze...





XV.

Na oczy méj ulubionéj,
Napiszę piękne canzony,
Na usta mojéj jedynéj
Splotę przecudne terziny,
Na lica lubéj czarowne
Wyśpiewam stanze cudowne,
Ach! Gdyby serce w niéj biło
Toby się sonet skreśliło...





XVI.

Świat jest głupi, świat jest ślepy,
Świat podły oszczerca...
Mówi: że ty dziécię moje
Niemasz dla mnie serca!

Świat jest głupi, świat jest ślepy,
Ciągle cię spotwarza...
Niewie jak twój całus słodki!
Jak mą pierś rozżarza!...





XVII.

Powiedz, powiedz mi aniele,
Mój kwiateczku piękny, hoży,
Czyś ty sennem jest widziadłem
Które wieszcza umysł tworzy?

Ale nie! Usteczek takich,
Takich oczu, tego czoła,
Takich wdzięków strojnych, cudnych,
Tego stworzyć wieszcz nie zdoła...

Tylko gady i potwory,
Bazyliszki, węże, krety,
Tylko takie piekieł twory
Może wyśnić myśl poety...

Ale ciebie mój aniele,
Twej twarzyczki jasnéj, hożéj,
Twoich zdradnych, kornych spojrzeń
Myśl poety nie utworzy...





XVIII.

Jakby Venus z morskiéj piany,
Świeci blaskiem luba moja,
Gdyż cudowna ta dziewoja
To — rywala skarb wybrany...

Serce, serce niecierpliwe!
Cóż pomoże gniewu siła?
Znoś cierpienia swe dotkliwe,
Które zdrada ci zrządziła...





XIX.

Nie szemrzę już — choć serce pęka moje,
Straciłem Cię — lecz gniew już przycichł we mnie,
Choć jak dyament, niecisz blasków zwoje,
Nie wnika promień w twego serca ciemnie...

Wiem to oddawna. Wszak Ciem widział we śnie...
I noc widziałem, co ćmi serca rany,
I wężam widział, co cię gryzł boleśnie...
Widziałem luba los twój opłakany...





XX.

Tak! Nędzną jesteś, lecz już znikł mój gniew...
Luba! Nam obu nędznymi trzeba być,
Nim śmierć wyziębi w sercach naszych krew,
Nam obu, luba, nędznymi trzeba być!

Widzę szyderstwo nad twych ust obsłoną
I błysk zuchwalstwa co w twych oczach gra...
I dumę widzę co ci porze łono...
Lecz nędzną jesteś — jak nędznym jestem ja!

Na ustach twych ukryty bólu ślad —
Tajemna łza — chce blask twych oczu zćmić...
Dumną twą pierś tajemny gryzie jad...
Nam obu luba nędznymi trzeba być!





XXI.

Toż mi dopiero huk dzielny!
Trąby i bębny brzmią w koło...
Wszak to swój taniec weselny
Ma luba tańczy wesoło...

Fanfary, kotły, wciąż brzęczą...
Dźwięk ten sumienie twe głuszy...
I tylko z cicha coś jęczą
Dobre aniołki twej duszy...





XXII.

Więc niepamiętasz o luba wcale,
Żem twe serduszko posiadał stale,
Serduszko twoje, rzewne, lękliwe,
Słodkie nad wyraz, a tak fałszywe!

Więc już zatarłaś w duszy wspomnienia
Miłości mojéj, mego cierpienia?
Czyli ma miłość — ból przewyższyła?
Niewiem. Lecz straszną obojga siła...





XXIII.

Gdyby kwiateczki wiedziały
Jak serce moje strapione,
Balsam by z łez swych przyniosły,
Na piersi moje zranione...

Gdyby słowiki wiedziały
Jak straszną znoszę ja mękę,
Zbiegłyby do mnie — by nucić
Najmilszą moją piosenkę.

Gdyby choć gwiazdki wiedziały
Jak cierpi serce me młode,
Zeszłyby do mnie z niebiosów
I miałbym cierpień osłodę...

Ach! Nikt mych cierpień nie widzi!
Lecz ona — bóle zna moje,
Wszak ona sama rozdarła,
Rozdarła pierś mą na dwoje...





XXIV.

Czemu dziś róże tak blade,
Ach powiedz drogie me życie!
Dla czego w trawce zielonéj
Błękitne kwiatki milczycie?

Czemu skowronek gdy wzlata,
Żałobę śpiewem swym głosi?
Dla czego z krzewów balsamu
Taka woń trupia się wznosi?

Czemu dziś słońce tak zimne,
Wciąż w gęstą kryje się chmurę?
Czemu dziś ziemia tak szara?
Drzewa jak cmentarz ponure?

Czemum ja sam tak znędzniały?
Ach powiedz mi moja miła!
Powiedz najdroższa, dla czego,
Dla czegoś mnie porzuciła?





XXV.

Wiele ci o mnie mówili,
A cierpką była ich mowa...
Lecz — co mą duszę dręczyło,
O tém, nie rzekli ci słowa...

Nad tém — jak zepsuć mą sławę,
Myśl ich się ciągle siliła...
I złym mnie wreszcie nazwali,
A tyś w to wszystko — wierzyła...

A jednak rzeczy najgorszéj,
Nie dosłyszały twe uszy...
Tę rzecz najgorszą — najgłupszą,
Ja sam tłumiłem w swéj duszy...





XXVI.

Kwitła topola — śpiewał skowronek,
Do słońca cudny wdzięczył się dzionek,
A tyś mnie w śnieżne tuląc ramiona
O raju uciech śniła natchniona...

Wtém kruk zakrakał — pożółkły drzewa...
Zaszumiał wicher, spadła ulewa...
A my — bez żalu, bez gniewu słowa,
Rzekliśmy sobie: „Bądź zdrów!“
— „Bądź zdrowa!“





XXVII.

Jak dzieci, z jednéj matki zrodzone,
Żyliśmy zgodnie — aż miło!
A choć graliśmy w „męża i żonę“
Bitw między nami — nie było...
Razemśmy figlów płatali krocie,
W ciągłych całusach, żartach, pustocie,
Lecz gdyśmy chcieli, swawoląc daléj,
W „schowanie“ grać, na uboczu,
Takeśmy dobrze się pochowali:
Żeśmy stracili się z oczu...





XXVIII.

W pozgonne niebo nie wierzę,
Choć ksiądz mi o niem wciąż prawi...
Lecz oczom twym ufam szczerze
Ich tylko niebo mnie zbawi...

Nie wierzę w Pana nad Pany,
Choć klecha głowę mi suszy...
Jam serca twego poddany,
Ono jest władzcą mej duszy...

Nie wierzę w klątwy prorocze,
W gusła i baśni pogańskie,
Tylko w twe oczy urocze
W twe serce wierzę szatańskie...





XXIX.

Byłaś mi wierną najdłużéj...
Protekcyę miałem przez Ciebie,
Tyś mi pociechę zsyłała,
W każdéj naglącéj potrzebie.

Tyś mnie karmiła, poiła,
Dawałaś mi zapomogę...
Dałaś mi nawet bieliznę
I w końcu — paszport na drogę...

O! niech Cię za to Bóg chroni,
Od skwaru, wichrów szalonych,
I niechże Ci nie pamięta,
Dobrodziejstw mi wyświadczonych!





XXX.

Mateczka ziemia skąpiła długo,
Lecz Maj dał jej zapomogę,
I wszystko znowu tryska weselem,
Ja jednak śmiać się nie mogę...

Kwiatki szeleszczą, brzęczą dzwoneczki,
Ptaszek w gęstwinie treluje,
Mnie jednak nic to już nieobchodzi
Żadnych roskoszy nie czuję...

Nudzą mnie ludzie, nudzi natura,
Nudzą druhowie tak mili,
Wszystko dla tego, że słówkiem: „pani“
Kochankę moją ochrzcili...





XXXI.

Gwiazdko złota na chmur fali,
Pozdrów lubę mą w oddali —
Powiedz jej: że mimo zdrady,
Tęsknię za nią chory, blady...





XXXII.

Podczas gdym zdala bawił czas długi,
Snując w obczyznie marzenia smugi,
Czekać — nie było lubéj na rękę,
Więc też uszyła ślubną sukienkę,
I splotła dłonie węzły ślubnemi
Z największym głupcem na bożej ziemi...

Lubę mą zdobią przecudne lica,
Wdzięczny ich obraz wciąż mnie zachwyca,
Błękit jéj oczu, usta różane,
Co jakby blaski świecą jutrzniane,
Że mi od lubéj odejść się chciało —
To kapitalnie głupio się stało...





XXXIII.

Fijołki oczu jéj złudnych,
Róże usteczek obłudnych,
I lilje rączek jej cudnych,
Wszystko to kwitnąc ożyło —
A tylko serce — już zgniło...





XXXIV.

Świat jest tak piękny — tak lśnią niebiosa,
Drży na kwiateczkach poranna rosa,
Wietrzyk tak mile drzewkami miota,
Wszędzie wesołość, śpiewy, pustota,
A jednak w duszy mam cierpień tyle:
Że chciałbym w zimnéj leżéć mogile...





XXXV.

O luba moja! kiedy po zgonie,
Twe ciało spocznie już w grobie,
Wtedy — jak widmo o nocnéj porze
Zejdę i spocznę przy tobie.

Spojrzę w twe oczy, w twe szkliste oczy
Zimna, pośmiertna dziewico —
I czekać będę — aż w strasznéj chwili
Szatany dłoń mą pochwycą...

Wstaną umarli i kur zapieje,
Piekielny ogień zapłonie —
Lecz ja nie wstanę i leżeć będę
Przy marmurowém twém łonie.

Wstaną umarli gdy w straszną surmę
Uderzy anioł w żałobie,
Lecz my nie wstaniem — zimni jak skała
Leżeć będziemy przy sobie...





XXXVI.

Sosna osamotniona
Stoi na skale lodowéj,
I drzemie cicho, stulona,
W swéj bieli zimnéj, śniegowéj...

Marzy i snuje swe żale,
Nad palmą w dalekim wschodzie,
Co tęskniąc na dzikiej skale,
Usycha w słońca zachodzie...





XXXVII.

Radbym być lubéj podnóżkiem
Z którym jej stopa się pieści...
Choćby mnie nią i trąciła
Stłumiłbym jęki boleści...

Radbym choć być poduszeczką,
Gdzie luba igiełki składa!
Choćbym był niemi przekłuty
Ma dusza byłaby rada...

Gdybym był świstkiem papieru,
Wiążącym jej papiloty;
Szeptałbym lubej do uszka
Wszystkie mej duszy tęsknoty...





XXXVIII.

Zatrute są pieśni moje!
Ach! Mogłoż to być inaczéj?
Wszakżeś ty sama mą duszę
Zatruła jadem rospaczy...

Zatrute są pieśni moje!
Czy zmieni to jaka siła?
W sercu mam wężów tysiące
I ciebie także o miła!





XXXIX.

Od ostatniéj z nią rozłąki,
Znikł już uśmiech z moich lic...
Gdy zbijają inni bąki
Mnie niebawi już to nic...

Ach! od tego rozłączenia
Znikły w piersi echa burz —
Serce pęka mi z cierpienia,
Lecz mi płakać trudno już...





XL.

Z olbrzymich cierpień sercowych
Małe piosenki wciąż płyną...
I płyną, wznosząc skrzydełka,
Do twego serca dziewczyno!

A choć do serca dobiegły,
Po chwilce wracają małéj...
I płacząc, niechcą powiedzieć
Co w twém serduszku widziały...





XLI.

Pomimo woli najszczerszéj,
Dręczą mnie wspomnień katusze,
Żem ciebie ukochał pierwszy,
Twe ciało i twoją duszę...

Jej ciało — to wiosny kwiecie
Radbym mieć jeszcze to ciało...
Jej duszę pogrześć możecie...
Duszy mi dosyć zostało...

Tę duszę — radbym rozkroić...
Pół z niéj — dać lubéj z zapałem,
Aby się ciałem z nią spoić,
Być jedną duszą i — ciałem...





XLII.

Mieszczuchy w pięknem ubraniu
Ciągną przez pola i góry,
Skaczą jak młode barany
I sławią wdzięki natury...

Oczy ich płoną zdumieniem,
Że w świecie tak romantycznie...
I nadstawiają swe uszy,
Gdy ptaszków chór śpiewa ślicznie...

Ja jeden — okno zasłaniam,
Czarną, żałobną zasłoną,
Bo we dnie nawet mnie dręczy
Widziadeł przeszłości grono...

I dawna miłość powstaje,
Z smutnego serca cmentarza
Przysiada do mnie i płacze
I serce moje rozżarza...





XLIII.

Ach! obrazy lat minionych,
Niechcą zasnąć w wspomnień grobie,
Budzą się — by wskrzesić chwile,
Którem pędził wciąż przy tobie...

Dniem — w marzeniach pogrążony,
Szedłem smutny po ulicy...
Spotykano mnie — jam milczał
Pełen świętéj tajemnicy...

Nocą — było mi swobodniéj...
Wśród iskrzących gwiazd promieni,
Ja i cień mój, szliśmy razem,
Obaj drzący... pochyleni...

Gdym przechodził przez most stary,
Księżyc, skryty za obłokiem,
Rzucał na mnie światło blade
I surowym witał wzrokiem...


Przystawałem przed twym domkiem
I wzrok tęskny słałem w górę...
W duszy mojéj wrzał niepokój,
W głowie myśli tak ponure...

Wiem — że często, tam, z okienka
Wyglądała twarz twa dumna,
Ja — w księżyca srebrnym blasku
Stałem milcząc — jak kolumna...





XLIV.

Młodzieniec kocha dziewczynę,
Ją — inny chłopiec rozmarza...
Lecz chłopiec ten — inną kocha
I staje z nią u ołtarza...

Dziewczę zaślubia na przekór,
Byle którego młokosa,
Co się nawinął pod rękę...
Młodzian szle żale w niebiosa...

Stara to, stara historya,
O nowej niezmiennie treści,
A gdy się komu przytrafia,
Serce mu pęka z boleści...





XLV.

Przyjaźń, miłość, mędrców kamień,
Śledzić myślą nieobłudną —
Można. Źródło to omamień
Znaleźć w życiu?... Jakże trudno!





XLVI.

Gdy słyszę piosnkę tę smutną,
Którą mi luba nuciła,
Pierś mi z boleści nabrzmiewa
Jak gdyby strzała w niéj tkwiła...

Tam — po nad świerki ponure,
Tęsknota myśl mą porywa...
Pierś na wspomnienie méj straty
Gorżkiemi łzy się zalewa...





XLVII.

Na słoneczka promienie
Spoglądają kwiatki...
A szemrzące strumienie
Płyną w morze — do matki...

Biegną piosnek powoje,
Do méj lubéj dzieweczki,
Weźcie z sobą łzy moje
Lube, smętne piosneczki!





XLVIII.

Śniłem o cudnem dziecku królewskiem,
Z sinemi usty i wzrokiem...
W mglisty wzrok jego patrzałem długo
Nad sinych jeziór potokiem...

„Niechcę ja ojca twojego tronu,
Myśl ma, o skarbach nie śniła,
Niechcę ja berła, ani korony,
Ciebie chcę tylko o miła!“

„To być niemoże“ szepnęła z cicha,
Wszak mnie już niema na ziemi...
I tylko nocą przyjdę do Ciebie,
Łzami Cię studzić mojemi.“





XLIX.

Byłaś luba wraz ze mną,
W lekkiéj łódce, na morzu,
Płynęliśmy w noc ciemną,
Po bezmiernem przestworzu...

Wyspa duchów zamglona,
Spała w nocnem półcieniu,
I pieśń rzewna, stęskniona,
Brzmiała gdzieś — w oddaleniu...

I brzmi coraz weseléj,
Głośnem echem po morzu,
Myśmy milcząc płynęli
Po bezmiernem przestworzu...





L.

Dziwnie piękna bajeczka
W uszach moich wciąż dzwoni...
I śpiewa mi i gwarzy,
O czarownéj ustroni...

Gdzie kwiateczki wzdychają,
W świetle gwiazd tajemniczem,
I na siebie się patrzą,
Rozkochanych obliczem...

Gdzie drzew starych chór śpiewa,
Jasność świeci słoneczna,
Gdzie szmer źródeł tak dźwięczy
Jak muzyka taneczna...

Jakże byłbym szczęśliwym
Gdybym tam się mógł dostać,
Rzucić ziemskie siedlisko
I ptaszyny wziąć postać!


Ach! Ów kraj czarodziejski
Duszę moją porywa...
Lecz gdy jutrznia nadchodzi,
W mgłę się szarą rozpływa.





LI.

Ja cię o luba! kocham szalenie...
I chociaż runie świat cały —
Ze zwalisk jego wyjdą płomienie
Co miłość mą podsycały...





LII.

W ogrodzie kwitły liście majowe,
Poranek świecił gorący,
Kwiateczki wszystkie wiodły rozmowę,
Ja jeden byłem milczący...

I chyląc główki przed wiatru wiewem,
Szeptały dając mi rady:
„Do naszéj siostry nie pałaj gniewem,
„Młodzieńcze smutny i blady...“





LIII.

Myśl ma, przejęta goryczą,
W chmurnych marzeniach omdlewa,
Gdy w letnią noc tajemniczą,
Luba tę bajkę, mi śpiewa:

„W ogrodzie, po za drzewami,
„Kryją się gniewni rywale...
„Śpiewają ptaszki chórami,
„Księżyc lśni w jeziór krysztale...

„Tam, rycerz — serca bogini,
„Klęcząc, swą miłość przyrzeka,
„Nadchodzi olbrzym pustyni,
„Dziewczyna z strachu ucieka...

„I rycerz pada, krwią zlany...
„A olbrzym w lasy się kryje“...
Gdy będę już pogrzebany,
Sens wam tej bajki odkryję...





LIV.

Ach! Walkę miałem przytrudną,
Ciągle mnie w życiu dręczono,
Bądź to: miłością obłudną,
Bądź — nienawiścią szaloną...

O! Zacni ci przyjaciele!
Jadem mi życie sycili;
Jedni — kochali za wiele
A drudzy — ciągle się mścili...

Lecz ta — co tak mnie dręczyła
I życie mi zatruwała —
Ona się nigdy nie mściła
I nigdy mnie nie kochała...





LV.

Lato — ta pora kwiecista
Leży na twarzy twéj puszku,
A zima — zima śnieżysta,
Spoczywa w twojém serduszku...

Poczekaj moje kochanie!
Wkrótce inaczéj to będzie...
Zima — na licach twych siędzie,
A w sercu — lato powstanie...





LVI.

Gdy dwóch się żegna ze sobą,
Łączą w uścisku dłoń z dłonią,
Serca ich zdjęte żałobą,
Wzdychają — rzewne łzy ronią...

Myśmy ów dzień rozłączenia
Witali swobodą szczerą...
Łzy nasze, nasze westchnienia,
Późniéj nadeszły dopiero!...





LVII.

Jedli i pili u stołu,
Gdzie o miłości szła mowa...
Ród męzki był estetyczny,
A czułą — piękna połowa...

„Miłość — to czysty platonizm!“
Rzekł radca, chudy jak mucha,
Radczyni śmiejąc się skrycie,
Cóś mu szepnęła do ucha...

Proboszcz, to słysząc, rzekł głośno:
„Miłość — to źródło wszechzłego
„I zdrowiu może zaszkodzić!“
Panna spytała: „Dla czego?“

Hrabina z cicha wtrąciła:
„Miłość — to anioł skrzydlaty!“
I baronowi znacząco
Podała szklankę herbaty...


Przy stole stało krzesełko,
Lecz tam niebyłaś duszeczko,
Ty jedna byłabyś w stanie
Rzec o miłości słóweczko...





LVIII.

Znowum sen dawny widział w marzeniu...
Noc była piękna, majowa,
Ja i ma luba, w serc zachwyceniu,
Przysiąg szeptaliśmy słowa...

Wpośród tych gruchań, do późnéj nocy,
Miłosną przebyłem mękę...
Więc, bym pamiętał o przysiąg mocy,
Luba ugryzła mnie w rękę...

Postępku tego, trudno dojść wątku...
Dziś — jest to łatwiéj kochanie!
Przysięgi twoje były w porządku,
Zbytecznem było — kąsanie...





LIX.

Stanąłem na góry szczycie
I błądzę wzrokiem po niebie:
„Radbym być ptaszkiem w błękicie!“
Powtarzam z cicha do siebie...

Gdybym się stał jaskółeczką,
Miałbym tęsknotę jedyną —
Usłałbym sobie gniazdeczko,
Nad twojém oknem dziewczyno...

Lecz gdy się zmienię w słowika,
Na drzewie gniazdko uścielę,
Bym mógł ci z szmerem strumyka
Wyśpiewać przecudne trele...





LX.

Powóz mój zwolna się wlecze,
Wśród ciemnéj lasu gęstwiny...
Cisza ponura dokoła,
I obłok w dali mknie siny.

Siedzę i marzę o lubéj,
Pierś tłoczy ciężkie westchnienie,
Wtém widzę — jak pełzną ku mnie —
Dziwaczne trzy jakieś cienie...

Do okna mego powozu
Skaczą, wśród szeptów hałasu,
Krzywią się dziwnie i nikną
W zaroślach ciemnego lasu...





LXI.

Płakałem we śnie, o luba ma!
Śniłem: żeś w grobie leżała,
Zbudziłem się — i jasna łza
Po moich licach spływała...

Płakałem we śnie, o luba ma,
Niewierną widziałem Cię w snach,
Zbudziłem się — ale ból trwa,
Boleść skąpana we łzach...

Płakałem we śnie, o kwiatku mój,
Śniłem — że miłość mą znasz,
Zbudziłem się — ale łez zdrój
Oblewa ciągle mą twarz!...





LXII.

W sennem cię widzę marzeniu,
Blady, znędzniały, jak trup...
I z łkaniem — długo tłumioném
Do twoich rzucam się stóp...

Patrzysz się na mnie boleśnie,
Twarzyczka śmieje się twa —
Lecz widzę jak po twych licach
Powoli toczy się łza...

Szepczesz mi z cicha słóweczko
Wianuszek dajesz mi z róż...
Budzę się — ale bez wianka
A słówko — znikło mi już...





LXIII.

Wiatr szumiąc drzewa wywraca,
I lodem kwiateczki ścina...
Ach! Gdzież się teraz obraca
Moja nieszczęsna dziecina?

Widzę ją — jak pod drzewami,
Samotność swą opłakuje,
I wzrokiem brzemiennym łzami,
W bezmierną noc się wpatruje...





LXIV.

Wicher jesienny rwie drzewa,
Noc głucha — zimna jak głaz...
Szarawym płaszczem odziany
Jadę samotnie przez las...

I gdy tak jadę powoli,
Myśl szybka wyprzedza mnie,
I ze mną — do zamku lubéj
Na skrzydłach marzenia mknie...

Widzę tam szereg pochodni
I zastęp czeka mnie sług,
Rwę ostrogami bok konia,
By wstąpić w lubéj méj próg.

Do jasnych komnat podążam,
Gdzie woń jaśminów i róż...
Tam czeka mnie moja luba,
Do piersi tulę ją już...


Wiatr szumi... liście rozprasza ...
A gdy o szczęściu swém śnię,
Szept słyszę: „Błędny rycerzu:
„Cóż znaczą głupie sny twe?"





LXV.

Z iskrzącéj nieb wysokości
Gwiazdeczka drobna upada...
Ach! Jestto gwiazda miłości,
Tak niegdyś świetna — dziś blada...

Na bujnéj kwieciem jabłoni
Listek po listku umiera...
Za niemi wietrzyk wciąż goni,
Ostatnie krasy z nich ściera.

Żegluje łabędź zraniony,
Lecz płynie daléj i daléj...
Żałosne wydaje tony
I ginie w pienistéj fali...

Cisza i ciemność w naturze...
Powiędły liście i krzewy...
Gwiazda rozprysła się w górze...
I zmilkły łabędzie śpiewy...





LXVI.

Ujrzałem we śnie zamku podwoje,
Gdzie światło smugą lśni brylantową,
I ludu tłumne cisną się roje,
W labirynt komnat zgiętych wężowo,
Niektórzy biegną w jasne pokoje,
Z obawą w duszy, z myślą grobową,
I coraz jaśniej światła się palą...
Jam też popłynął z tą ludzką falą...

Nagle spostrzegłem że znikły tłumy...
I sam zostałem wśród tych sklepieni,
Pełen wzruszenia, smutku, zadumy...
Światło jak przedtem błyszczy się, mieni...
Lecz scichły głosów tysiąca szumy,
I noc w mej duszy wśród tych promieni...
Wiedziony myślą jakąś tajemną,
Spostrzegłem widmo jakieś przedemną...


Owem nadziemskiem, bladem, widzeniem,
Była ma luba z twarzą obłudną,
Chcę się zatrzymać... ale skinieniem,
Znaki mi daje. Pojąć je trudno...
I znowu jasnem swojem wejrzeniem,
Twarz swą rozjaśnia anielsko — cudną...
Gdy tak złudzeniem karmię się miłem,
Nagle do życia znów się zbudziłem...





LXVII.

Noc była zimna, bez gwiazd. Wśród głuszy,
Błądziłem w lesie, z rozpaczą w duszy...
Budziłem drzewa ze snu żałośnie,
One głowami trzęsły litośnie...





LXVIII.

Samobójcom kopią w nocy
Na rozdrożu grób...
Tam błękitny rośnie kwiatek,
U mogiły stóp...

Długo stałem na rozdrożu,
Gdym chciał rzucić świat...
A w gwiazd świetle chwiał się zwolna
Samobójców kwiat...





LXIX.

Gdzie się zwrócę, idzie za mną
Ciemność straszna, nieprzebyta,
Od téj chwili — gdy mi zorza
Cudnych oczu twych nie świta...

Niedoznaję już niestety!
Tajemniczéj gwiazd tych mocy —
Przepaść leży u stóp moich,
Przyjmij mnie odwieczna nocy!





LXX.

Noc na mych oczach leżała,
Milczeniem usta się zwarły...
Bez myśli, marzeń, bez czucia,
Leżałem w grobie umarły...

Jak długo? Trudno pamiętać,
Bom był w letargu bez siły...
Wtém szmer się rozległ, wśród ciszy,
Zapukał ktoś do mogiły...

— Czy nie powstaniesz Henryku?
Świta blask gwiazdy jutrzniowéj
Powstali wszyscy umarli,
Zaczął się taniec życiowy...


— O luba! Powstać nie mogę,
Ślepym zostałem na wieki...
Z płaczu i cierpień niezmiernych
Nabrzękły moje powieki...

— Ja ci tę noc odcałuję,
Zażegnam sen twój głęboki,
Zobaczysz chóry aniołów
I niebios cudne uroki...

— O luba! powstać nie mogę...
Krew z piersi toczy się zdrojem,
Tam, gdzieś mnie w serce ukłuła
Kolącem szyderstwem twojem...

— Dłoń ci położę na sercu
I zniknie ból twój dotkliwy...
Krew twa przestanie już płynąć
I znowu będziesz szczęśliwy...


— O luba! powstać nie mogę...
Kula w méj głowie utkwiła,
Wszakże strzeliłem sam do niéj,
Gdyś mnie nikczemnie zdradziła...

— Splotem swych czarnych warkoczy
Ranę twéj piersi osuszę,
Gdy krew przestanie z niéj płynąć,
Ocalisz biedną twą duszę...

Tak mnie błagała, prosiła,
Żem chciał sen wieczny porzucić,
Powstałem nagle z mogiły,
By znów do lubéj powrócić...

Wtém wszystkie rany nabrzękły,
W głowie i w sercu zbolałem...
I krew z nich czarna spłynęła...
I oto — z snu się zerwałem...





LXXI.

Przebrzmiał wiek marzeń daleki,
Pieśni zapalne i dumne
Pogrześć potrzeba na wieki...
Przynieście kamienną trumnę!

Tam złoży myśl ma dziecinna
Wszystko co dusza prześniła...
Lecz trumna — większą być winna
Niż Heidelbergska baryła...

Niechaj posłańcy wyruszą
I wielkie sprowadzą mary...
Mary te — długie być muszą,
Dłuższe niż Reński most stary...

Sprowadźcie także olbrzymów,
Silnych jak mur kamienicy!
Niech wezwą w pomoc pielgrzymów,
Z sieni Kolońskiéj kaplicy...


Mary te — orszak mój wierny
Do morskiéj spuści mogiły...
Gdyż dla téj trumny niezmiernéj,
Piaskowéj zbrakłoby bryły...

Wiecież dla czego wybrałem
Tak wielką trumnę z kamienia?
Tam — miłość swą pochowałem
I wszystkie moje cierpienia...










 3
 8
 9
 12
 13
XI. 
 18
 19
 21
 23
 24
XVIII. 
 25
 26
 31
 33
XXVIII. 
 35
 36
 37
 38
 39
 40
XXXV. 
 42
 43
 44
 45
XLI. 
 48
 52
 56
LIII. 
 62
 64
LVIII. 
 68
 70
LXIII. 
 73
 74
 77
 79
 81
 82



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Heinrich Heine i tłumacza: Aleksander Kraushar.