<<< Dane tekstu >>>
Autor Heinrich Heine
Tytuł Powrót
Pochodzenie Pieśni Heinego
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk W. Hartmann
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksander Kraushar
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

POWRÓT.



I.

Raz, wśród ciemni mego życia,
Postać lśniła mi świetlana,
Lecz gdy światło to zagasło,
Noc mnie skryła nieprzejrzana.

Kiedy dzieci są w ciemnicy,
Serca, myśli, ich się smucą,
Więc by zakląć swą obawę,
Głośne piosnki ciągle nucą.

Ach! Ja jestem tém dziecięciem,
Śpiewam teraz wciąż w ciemnicy
A choć pieśń ma dźwięczną nie jest...
Z serca leczy mnie tęsknicy...





II.

Tęskni mój duch — i smutno mi,
Głowę znękaną gdzie złożę?
Czarowna pieśń zamierzchłych dni
W méj duszy zmilknąć nie może...

I szumi wiatr — zapada mrok,
I cicho Renu mkną fale...
I widać gór urwistych szczyt,
Odbity w rzeki krysztale.

Królowa róż z gwiazdzistych niw
Siedzi na górze uroczéj...
Złoty jéj pas z daleka lśni,
Lśni złoty zwój jéj warkoczy...


Grzebieniem z gwiazd czesze swój włos,
I tęskną piosnkę zawodzi...
I dziwną moc ma pieśni dźwięk,
Jak głos co z niebios pochodzi...

Rybaka duch gdy słyszy pieśń,
Dziwnym się smutkiem przejmuje,
Nie baczy już na szczerby skał,
Tylko ku dźwiękom żegluje.

Ach! Lękam się, by rzeki toń
Rybaka nie pochwyciła...
Jakto już raz z kochankiem wód
Lorelej piosnka zrobiła...





III.

Serce me, serce jest smutne,
Lecz Maja dni zajaśniały...
Stoję o jodłę oparty,
Na baszcie wzgórza zmurszałej...

W dole błękitne mkną fale,
A chłopiec płynie przez rzeczkę,
Śmiało swą łódką kieruje,
Świszcząc przez zęby piosneczkę...

Opodal domki się wznoszą,
I słychać ludzkie hałasy,
Widać ogrody kwieciste,
Łąki i pola i lasy...

Dziewczęta piorą bieliznę,
Po trawce skaczą z pustoty,
Tam koła młyńskie pył niecą,
Słyszę ich głuche łoskoty...


Przy staréj, czarnéj wieżycy,
Strażnica czujnem lśni okiem,
Szyldwach czerwono odziany,
Miarowym stąpa tam krokiem.

Bawi się lśniącą fuzyjką,
Kurek jej żartem odwodzi,
I w błękit niebios celuje...
Ach! Czemuż w pierś mą nie godzi!





IV.

Po lesie chodzę i płaczę,
Drozd skacząc pyta mnie śpiewnie:
Czegoś tak smutny wędrowcze,
Dla czego płaczesz tak rzewnie?

— Jaskółki — twoje siostrzyczki,
Wiedzą gdzie źródło mej zguby...
Mieszkają one w gniazdeczkach,
Ponad okienkiem méj lubéj...





V.

Noc mglista, ciemna, burzliwa,
Z pól głuche jęki wiatr niesie,
Wśród szumu gęstych burzanów,
Samotny błądzę po lesie...

Zdaleka błyszczy światełko,
W ponurym domku leśnika,
Nie, niechcę tam się przybliżyć,
Strach serce moje przenika...

Tam siedzi w starym fotelu,
Staruszka... jak gołąb biała,
Jak głaz spogląda przed siebie,
I milczy jak skamieniała...

Szybkim przechadza się krokiem,
Leśnika syn rudogłowy,
Klnie, rzuca broń swą o ziemię,
Wściekłemi miotając słowy...


Siedzi tam prządka urocza,
Wzrok jéj żałosny i łzawy,
A u nóg smutnéj dziewczyny,
Łasi się wyżeł legawy...





VI.

Z rodziną mojej bogdanki
Raz w drodześmy się spotkali...
Siostrzyczka, ojciec i matka,
Z radością mnie powitali...

Słyszałem słowa grzeczności,
Czułéj przyjaźni tyrady,
Mówiono: żem się nie zmienił,
Żem tylko trochę jest blady...

Jam również pytał uprzejmie:
Czy wszyscy w zdrowiu i w sile?...
Pytałem nawet o pieska,
Co umiał szczekać tak mile...

Potém rzuciłem znienacka
O zdrowie lubéj pytanie...
Na co mi dano odpowiedź:
Że pani w innym jest stanie...


Choć wiadomością tak miłą
Byłem niezmiernie wzruszony —
Prosiłem — by oddać pani
Moje serdeczne ukłony...

Wtém, lubéj mała siostrzyczka
Szepnęła niepostrzeżenie:
„Wiesz pan? pieseczek nasz wściekł się,
Więc utopiono go w Renie...“

Ta mała — to obraz siostry,
Szczególniéj uśmiech ma miły...
A oczy jéj są też same
Co mnie w szaleńca zmieniły...





VII.

Przy rybackiej, niskiej chacie,
Patrzyliśmy się w dal morza,
Mgły wieczorne nadciągnęły,
Mknąc w dalekie wód przestworza...

Morskich latarń zapalonych,
Światło błysło w morza fali,
A w tem świetle — jak widziadło,
Statek czerniał gdzieś w oddali...

Mówiliśmy o przygodach,
Jakie głębia morza kryje,
O rybaka smutnym losie,
Co wśród grozy śmierci żyje...

O dalekich lądu brzegach,
O krainie klęsk i cudów,
O dziwacznych obyczajach,
Rozmaitych ziemi ludów...


Nad Gangesem kwiatów gąszcze,
Różnobarwnym lśnią szkarłatem,
Tłumy ludzi klęczą w ciszy,
Przed lotosu cudnym kwiatem.

Tam znów, brzydcy Lapończycy,
Płaskogłowi, płaskonosy,
Smażą ryby przy ognisku,
Krzycząc, jęcząc w niebogłosy.

A dziewczęta to słuchają...
Wreszcie zmilkły wszystkie gwary,
Siny statek znikł w oddali
Morze pokrył obłok szary...





VIII.

Rybaczko piękna, miła,
Pędź czółenko do ziemi;
Siądź tu — spojrzyj się na mnie
Oczętami cudnemi...

Oprzéj główkę swą o mnie,
Spojrzéj wzrokiem zamglonym,
Wszak powierzasz się codzień
Falom morza szalonym.

Serce moje — to morze...
Wciąż się burzy... przypływa...
I nie jedna perełka
W jego głębi spoczywa...





IX.

Księżyc rozproszył swe blaski,
Po cudnym morza błękicie;
Ściskam mą lubę w objęciach,
A serce tonie w zachwycie...

W objęciach cudnéj dziewczyny,
Spoczywam przy morza brzegu,
„Czegoż tak słuchasz fal szumu?
„Czemu drży dłoń twa ze śniegu?

— „Ach! To nie fale tak szumią,
„To pieśń rusałek tak dzwoni,
„Są to me siostry rodzone,
„Co w morskiej znikły raz toni...





X.

Po obłokach księżyc płynie,
Jakby krąg pomarańczowy,
Opromienia blaskiem złotym,
Obszar morza lazurowy...

Błądzę smutny ponad brzegiem,
Fale białą tworzą pianę,
Słyszę w ciszy słodkie słowa,
W toni morza gdzieś szeptane.

Ach jak długo noc się wlecze,
Usta milczéć już nie w stanie...
Rusałeczki wyjdźcie z toni,
Pieśń swą nucić w skocznym tanie!

Weźcie głowę mą w objęcia,
Skargi méj nie usłyszycie,
Pieśćcie na śmierć, znućcie na śmierć
Wycałujcie z piersi życie!





XI.

Owinięte w obłok szary,
Drzémią w ciszy wielkie bogi,
Słyszę oddech ich ponury,
Wiatr po morzu dmie złowrogi.

Jakiż orkan! Jakie gromy!
Statki mkną na wpół strzaskane,
Któż uśmierzy te żywioły,
Fale morza zbuntowane!

Ja niemogę zakląć burzy,
Ni uśmierzyć morza trwogi,
Owinięty ciepłym płaszczem,
Zasnę — jak zasnęły bogi...





XII.

Wiatr nałożył szarawary,
Biało, wodą przesycone,
Bije w fale z całéj siły,
One wyją jak szalone...

Z chmur czeluści deszcze leją,
Ciemność mknie przez fal przestworze,
Zda się jakby noc prastara,
Chciała zaćmić stare morze.

Ponad masztem krąży mewa,
Krzykliwemi jęcząc głosy...
Zda się — statkom chce wywróżyć,
Ich nieszczęsne, przyszłe losy...





XIII.

Burza do tańca przygrywa,
I mrowiem ciało przenika,
Hop! hop! Jak skacze czółenko,
Noc jest wesoła i dzika...

Żyjąca góra falista,
Miota otchłanią gniewliwą,
Tu — przepaść czarną otwiera,
Tam — białą potrząsa grzywą...

Z kajut: przekleństwa, modlitwy,
Wtorują odgłosom gromu,
Trzymam się masztu oburącz,
Szepcząc: „Oj gdybym był w domu!“





XIV.

Nadchodzi wieczór posępny,
Mgła morskie kryje zwierciadło,
Wtém — z tajemniczéj otchłani,
Białe wypływa widziadło...

Nimfa wychyla się z fali,
I siada przy mnie, u brzegu,
Widać jéj piersi śnieżyste,
Przez szatę białą ze śniegu...

Tuli mnie ona do siebie,
I sprawia ból niewymowny,
Zanadto ściskasz mnie luba,
Mówię do nimfy czarownéj...

Do piersi cisnę się twojéj,
Lecz tego prosta przyczyna,
Chcę się przy tobie rozegrzać,
Bo zimno lodem krew ścina...


Księżyc przyświéca wciąż bladziéj,
Z mglistéj obłoków przeźroczy...
Czemu twe oczy wilgotne?
Mówię do nimfy uroczej...

Nie wilgotnieją me oczy,
Jam już mokremi je miała...
Gdym wypłynęła z mórz toni,
Kropelka w oczach została...

Mewy wciąż jęczą żałośniéj...
Wiatr z toni rwie się gwałtowny...
Czemu twe serce tak bije?
Pytam się nimfy cudownéj...

Serce me bije z wzruszenia,
I czoło moje pobladło,
Gdyż cię nad siły uwielbiam,
Ty, ziemskie, drogie, widziadło!





XV.

Gdy przed twym oknem co rano,
W zadumie staję na drodze,
Radość mą dusze przenika,
Gdy cię w okienku znachodzę...

Czarnemi twemi oczyma,
Patrzysz na łez moich ślady...
Ktoś jest, i co ci dolega,
Przechodniu chory i blady?

Jestem niemieckim poetą,
Znanym w niemieckiéj krainie,
Gdzie o najlepszych jest mowa,
I moje imię tam słynie...

A to, co pierś mą przygniata,
Boleść w mym kraju nie nowa...
Gdzie mówią o mękach srogich,
Tam — o mnie także jest mowa...





XVI.

Morze swe światło rozlało w dal,
W ostatnim słońca promieniu,
Siedziałem z Tobą, wśród szumu fal,
Samotnie, w głuchém milczeniu...

Opadła mgła — nabrzękła toń,
Mewy po morzu szumiały,
A z oczu twoich, na śnieżną dłoń,
Perliste łezki spadały...

Gdym ujrzał cudne perełki te,
Padłem na ziemię wzruszony...
I z rączek twoich, w rozkoszy śnie
Piłem ten czar upragniony...

Lecz od téj chwili, zbladła twarz ma,
Głowa opadła ku ziemi...
Ach! mnie nieszczęsna dziewczyna ta
Zatruła łzami swojemi!...





XVIII.

O liljo miłości mojéj,
Z wyrazem smutku, marzenia,
Patrzysz się w głębię jeziora,
I ciche snujesz westchnienia...

Precz idź z takiemi pieszczoty!
Znaną mi już twoja zdrada,
Wszak wiem, że róża — ma krewna,
Fałszywém sercem twém włada...





XIX.

W oddali na widnokręgu,
Jakby z za mglistéj obsłony,
Powstaje gród z wieżyczkami,
Mrokiem wieczoru przyćmiony...

Wilgotne wichrów powiewy,
Grom wróżą, wespół z powodzią,
Ponurym taktem kieruje,
Sternik żałobną swą łodzią.

Słońce wyjrzało z za chmury,
Promień rzucając daleki...
I wtedym ujrzał ów domek,
Gdziem stracił lubę na wieki...





XXI.

I znowu dawną wracam dróżyną,
W znane, tak drogie mi strony,
I znowu wracam przed domek lubéj,
Samotny tak... opuszczony...

Gród mi się ciasnym, wązkim wydaje,
Jak obraz smutku i nędzy,
Na głowę moją walą się domy,
Ach, uciekajmy co prędzéj!...





XXII.

Wstąpiłem znowu w miejsc tych podwoje,
Gdzie miłość mi zaprzysięgła;
W miejscu — gdzie łez jej padały zdroje
Tam się gadzina wylęgła...





XXIII.

Noc była cichą, głucho w ulicach,
Tutaj stał domek kochanki mojéj,
Dawno już, dawno go opuściła,
Ale ów domek wciąż jeszcze stoi...

Przed owym domkiem stanął wędrowiec,
Z rospaczą w oku, z wychudłem ciałem,
Gdy księżyc błysnął, przeszło mnie mrowie,
Bo w owym człeku — siebie poznałem...

Ach sobowtórze, wędrowcze blady!...
Czemu w rospaczy rwiesz sobie szaty?
Czyliż przedrzeźniasz moje cierpienia,
Którem tu znosił dawnemi laty?





XXIV.

Jakże możesz spać spokojnie?
Wszakżem jeszcze żyw i zdrowy,
Dawny gniew powrócić może
I ja zerwę swe okowy...

Znasz li tę bajeczkę starą?
Zmarły młodzian, po pogrzebie,
Przybył nocą po kochankę
I przemocą wziął do siebie.

Wierzaj mi o najpiękniejsza,
Ty, coś wdzięków jest wyrazem,
Jam żyw jeszcze i silniejszy,
Niźli wszystkie trupy razem...





XXV.

Śpi piękne dziewczę w komorze,
Księżyc szle blask srebrnowłosy,
Zdala urwane mkną dźwięki,
Jak gdyby walca odgłosy.

„Zobaczę téż przez okienko,
Kto to spokojność mą kłóci?
Tam stoi kościotrup nagi
I gra na skrzypkach i nuci...

„Przyrzekłaś raz ze mną tańczyć,
A jednak złamałaś słowo,
Lecz dzisiaj bal na cmentarzu,
Pójdź, będziem hasać królowo!...“

Dziewczę porywa coś siłą,
Przez pola i lasy wiedzie,
Szkielet przygrywa i nuci,
Wyprawia pląsy na przedzie.


I gra i nuci i skacze,
Piszczele w pląsach podsyca,
I czaszką białą potrząsa,
W srebrzystym blasku księżyca...





XXVI.

Wlepiłem oczy w jej obraz,
W to cudne niebian oblicze,
Wtem — rysy lubéj odżyły,
Blaski mnie śląc tajemnicze.

Jej cudne usta różane,
Półuśmiech okala miły,
I, jakby pod cierpień wpływem,
Oczy jej łzą się sperliły...

I mnie po bladém obliczu,
Łzy smutku spłynęły żwawsze,
Ach, trudno było uwierzyć...
Żem cię już stracił na zawsze!





XXVII.

Jak Atlasa nieszczęsnego,
Przygniata mnie straszna męka,
Dźwigam na sobie ból świata
A serce z bólu mi pęka...

O! wyniosłe, dumne serce,
Chciałoś szczęścia nieskończenie,
Lub też cierpieć chciałoś — serce!
Znoś więc teraz swe cierpienie!





XXVIII.

Płyną lata po kolei,
W duszy gasną nieb roskosze,
Ale miłość ta nie zgaśnie,
Którą, w sercu mojém noszę...

Radbym tylko, raz ostatni,
Być na chwilę w marzeń niebie,
I, konając — szeptać słowa:
„Pani! — kocham, kocham Ciebie!“





XXIX.

Śniłem. Żałośnie księżyc spoglądał,
I gwiazdy smutno świeciły;
I mnie się zdało, żem biegł do miasta,
Aż pod okienko méj miłéj...

I mnie się zdało: że do jéj domu
Wbiegłem jak anioł skrzydlaty,
Że całowałem ślady jéj nóżek,
I rąbek białéj jéj szaty...

Noc była zimną, noc była długą,
Kamienie skryła śnieżyca,
Z za okna błysło blade oblicze
W bladawém świetle księżyca...





XXX.

Cóż ta samotna łezka oznacza?
Dla czego w oku mém błysła?
Ach! Jak wspomnienie z ubiegłych czasów,
Na rzęsach moich zawisła...

Więcéj ta łezka siostrzyczek miała,
Lecz rozpłynęły się one,
Wraz z memi smutki, z chwilami szczęścia
W nieznaną spłynęły stronę...

I owe cudne gwiazdki błękitne,
Zgasły — jak blade mgławice,
Znikły bez śladu te moje drogie,
Smutków, radości siostrzyce...

Ach! Z niemi razem i miłość moja,
Znikła — jak chwila przelotna,
Idź więc za niemi, połącz się z niemi,
Ty łezko moja samotna!





XXXI.

Blady, jesienny pół księżyc,
Z za ciemnéj wyziera chmury,
W zaułku cmentarza stoi,
Domek pastora ponury...

Matka nad biblją schylona,
Syn — oczy leniwie wlecze,
Starsza z sióstr z nudów poziewa,
Młodsza do brata tak rzecze:

Boże! Jak nudno czas schodzi,
Aż myśli pierzchają płoche,
Tylko gdy grzebią umarłych,
Rozerwać można się trochę...

Matka przemawia po chwili:
To nietak często się zdarza,
Od dnia — gdy ojca twojego,
Pogrzebli u wrót cmentarza...


Starsza z sióstr ziewa i mówi:
Ja głód i chłód u was znoszę,
Pójdę więc jutro do grafa,
On kocha mnie i — ma grosze...

Syn dzikim śmiechem wybucha:
„Trzech strzelców hula w piwnicy,
Oni nauczą mnie chętnie,
Szatańskiej swéj tajemnicy...“

Matka porywa za biblję
I w twarz nią syna uderza,
„Więc chcesz przeklęty nicponiu,
„Wijść na leśnego rycerza?“

Wtem — w oknie słychać pukanie,
I widać rękę wzniesioną...
Tam stoi widmo pastora,
Okryte czarną oponą...





XXXII.

Toż mi straszliwa ulewa!
Nabrzękły niebios odmęty,
Siedzę przy oknie i patrzę,
Na ciemnych ulic zakręty...

Wtem, zwolna, na tle ciemności,
Zabłysło światło ognika,
To matka z latarką w dłoni,
Po flizach ulic przemyka...

Widzę, że masło i mąkę,
Staruszka z sobą poniosła,
Bo na kołacze pieczone,
Czeka jej córka dorosła...

W głębokim leżąc fotelu,
Na ogień patrzy i marzy...
A bujne, złote kędziory,
Płyną po cudnéj jej twarzy.





XXXIII.

Sądzą — że życie swe pędzę,
W rospacznéj miłości zmudzie,
Aż wreszcie sam w to uwierzę,
Jak inni w to wierzą ludzie...

Czyż ci niezawsze mówiłem,
Ty, mała z wielkiemi oczy!
Że cię uwielbiam bez granic,
Że miłość serce me toczy?

W prawdzie, gdym mawiał te słowa,
Komnata ma była pusta,
Bo gdyś ty luba w niej była,
Milczały drżące me usta...

Jakieś anioły zawistne,
Słowa w mych ustach tłumiły,
Ach! Tylko owe anioły,
Tak mnie nieszczęsnym zrobiły!





XXXIV.

Gdybym choć raz jeszcze w życiu,
Twe liljowe, białe, dłonie,
Do méj piersi mógł przycisnąć,
Łzami zrosić je przy zgonie!

Twemi oczy błękitnemi,
Myśl ma ciągle się zachwyca,
Ciągle pytam: Cóż oznacza,
Ta błękitna tajemnica?





XXXV.

Czyż ci nigdy nie mówiła,
Że uczucia twe ocenia?
Czyż niemogłeś choćby w oczach,
Wzajemności dostrzedz cienia?

Czyż przez oczy, w głąb jej duszy,
Nie przenikła myśl twa trwożna?
A wszak w takich ważnych rzeczach,
Głupim osłem być nie można!





XXXVI.

Oboje czcili się bardzo,
Lecz wyznać tego nie śmieli;
Patrzyli na się z ukosa,
Chociaż miłością płonęli...

A gdy się wreszcie rozstali,
W najgrubszéj serca żałobie —
Pomarli od siebie zdala,
Niewiedząc nawet o sobie...





XXXVII.

A gdym przed wami żal swój wylewał,
Każdy z was milczał — albo też ziewał...
Lecz kiedym w strofki ubrał te żale —
Każdy mi kadził w pochlebstw zapale...





XXXIX.

Ej człowieku nie szydź z czarta!
Krótkim jest nasz byt w tym świecie,
A wieczyste potępienie,
To nie pomysł gminu przecie!

Ej człowieku płać swe długi!
Droga życia długą bardzo,
Cóż uczynisz gdy lichwiarze,
Rewersami twemi wzgardzą?





XLI.

O dziécię moje, byliśmy dziećmi,
Z rodu maleńkich zbytników,
Częstośmy biegli, grając w schowankę,
Pod wiązki słomy kurników.

I słychać było kogucie piania,
I ciągły pisk: „kikiriki!!“
Często przechodnie mylnie sądzili,
Że to kogucie są krzyki...

Skrzynie ogromne na naszym dworze,
Tworzyły domy pozorne,
Razemśmy sobie w izbach mieszkali,
Prowadząc życie wytworne...

Kocisko stare z domu sąsiada,
Składało nam swe wizyty,
Myśmy poważne robili dygi,
Ceniąc tak wielkie zaszczyty.


O powodzenie, o dobre zdrowie,
Poważnieśmy kotkę pytali,
Odtąd niejednej, już staréj kotce,
Toż samośmy powtarzali...

Częstośmy razem w skrzyniach siadali,
I zaprzestawszy hałasów,
Żałowaliśmy jak starzy ludzie,
Ubiegłych a dobrych czasów...

Jak miłość, wierność i silną wiarę,
Zajęły poziome żądze,
Jak na tym świecie wszystko zdrożało,
Jak są rzadkiemi pieniądze...

I przeminęły czasy dziecięce,
Wszystko przemknęło jak mara,
Pieniądze, ludzie i dobre czasy,
I wierność, miłość i wiara...





XLII.

Serce mnie boli kiedy z tęsknotą,
Myślę o czasach co były,
Świat był podówczas takim serdecznym,
W sercach zawiści nie tkwiły...

Dziś wszystko znikło — jak wymiecione,
Nędza dziś górą i bole,
Pan Bóg na górze zdrzémnął się nieco
A szatan zasnął na dole...

I świat się powlókł barwą żałobną,
Niedola wszystkich nas gniecie...
Gdyby nie szczypta uczuć miłosnych,
Trudnoby wyżyć na świecie...





XLIII.

Jak z za ciemnych chmur obsłony,
Blask księżyca lśni uroczy,
Tak i mnie z dni ciemnych życia,
Jasny obraz pieści oczy.

Na pokładzie liczne grono...
Mkną w dół Renu gibkie łodzie,
A wybrzeża traw zielonych,
W słońca palą się zachodzie...

Zadumany w twarz patrzałem,
Ukochanéj mej istoty,
A w téj bladéj, cudnéj twarzy,
Igrał promień słońca złoty.

Płyną dźwięki, szumią fale,
Księżyc ze snu zwolna wstaje,
Niebo w ciemny szafir wpada,
Dusza biegnie w marzeń kraje...


Czarodziejsko mkną obrazy,
Dolin, lasów i gór stoku,
A to wszystko ja widziałem,
W lubéj mojej jasnym wzroku...





XLIV.

Widziałem we śnie bogdankę moją,
Co mnie tak zdradnie rzuciła...
Zbladły jéj lica, zgasł blask jéj oczu
I tajemnicza ich siła...

Dzieciątko małe niosła na ręku,
Drugie — tuliło się do niéj;
Nędza i boleść w twarz jéj się wryły,
W twarz, którą kryła w swéj dłoni...

Szła smutnie, łzawo, w nieznaną drogę,
Jedném mnie darząc spojrzeniem
I rzekłem, patrząc w jéj blade lica,
Z tłumioném w sercu wzruszeniem:

— Pójdź do méj chaty, o matko biedna,
Na kraj ubogiéj téj wioski,
Ja cię wyżywię rąk swoich pracą,
Zapewnię życie bez troski.


Będę twe dziatki pieścił, ochraniał
I łzy ich prędko przeminą,
A głównie Ciebie ochraniać będę,
Ciebie nieszczęsna dziecino!

Nie wspomnę nigdy: żem Cię tak kochał,
Żeś struła serce prostacze,
A kiedy umrzesz — to nad twym grobem
Łzami kochanka zapłaczę...





XLV.

Do piersi mojéj zbolałéj
Przyłóż najmilsza swą rękę,
Słyszysz — tam stolarz pracuje,
By mi zbudować trumienkę...

Wśród pracy jego łoskotu
Porzucił sen me powieki —
Ach spiesz się, spiesz z swą robotą,
Bym mógł już zasnąć na wieki.





XLVI.

O! Niemiéjcie do mnie żalu,
Jeśli tony tej lirenki,
Zachowały jeszcze echo,
Dawnéj, smętnéj méj piosenki!...

Chwilka jeszcze — a zamilkną,
Mych sercowych cierpień tony,
A pieśń nowa, pieśń wiosenna,
Wzleci z piersi uzdrowionéj.





XLVII.

Czas już nareszcie, abym rozumem,
Wytępił serca swawole...
Dosyć już długo jako komedyant
Grałem ucieszną swą rolę...

Cudne kulisy barw romantycznych,
Publiki pieściły oko,
Płaszcz mój złociste nosił oznaki,
A serce miłość głęboką...

I chociaż teraz gardzę tém wszystkiem,
Z powagą mędrca na czole,
Ciągle się jeszcze czuję pajacem,
Jakbym ucieszną grał rolę...

Boże mój! Żartem tę myśl zdradziłem,
Która me piersi rozszerza:
Ze strzałą śmierci w skrwawioném sercu
Rannego grałem szermierza...





XLIX.

Niech me serce nierospacza,
Niech i boleść tę wytrzyma,
Nowa wiosna to powróci,
Co zabrała sroga zima...

A jak wiele ci zostało!
Pocóż próżno wzdychać, szlochać,
Świat jest jeszcze dosyć pięknym,
Wszystko, wszystko możesz kochać!





L.

Ty jesteś luba jak kwiat,
Tak piękną, czystą, powiewną
Gdy patrzę na Cię — ma pierś
Boleścią ściska się rzewną...

I radbym kornie wznieść dłoń,
Do nieba z modlitwą śpiewną:
Oby zachował Cię Bóg,
Tak piękną, czystą, powiewną.





LI.

Dziecko! Wszakże cię to zgubi,
Sam się starać będę śmiało,
By twe serce uczuć żarem,
Nigdy ku mnie nie pałało!

Łatwo to się udać może...
I to studzi chęci płoche...
Tak, że nieraz pragnę w duszy,
Byś kochała mnie choć trochę!





LII.

Gdy na łożu odpoczywam,
Z przymkniętemi na wpół oczy,
Wciąż przed myślą mą się snuje,
Obraz cudny i uroczy.

Gdy zaś głowa rozmarzona,
Zwolna na pierś mą opada,
Zaraz obraz ów przecudny,
Do urojeń snu się wkrada.

Nie rozpływa się ów obraz,
Wśród porannéj zorzy białéj,
Noszę go wciąż w sercu mojem,
Przez poranek i dzień cały.





LIII.

Dziewczę z usty różanemi,
O anielskiej, jasnej, twarzy,
Ty najdroższy mój aniele
Serce wciąż o tobie marzy...

Długim dziś zimowy wieczór,
Radbym być w twym pokoiku,
Być przy tobie i w twe uszko,
Szeptać wrzących słów bez liku...

Do ust moich radbym cisnąć,
Twoją śliczną rączkę małą,
I rzewnemi zraszać łzami,
Rączkę twoją cudną, białą!





LIV.

Niech tam sobie walą śniegi,
Niech rwie fala morza brzegi,
Niechaj pragnie dom mój zwalić!
Nigdy się nie myślę żalić,
Bo w méj piersi, w méj miłosnéj,
Noszę Ciebie i woń wiosny!





LV.

Niechaj inni do Madonny
Szlą miłosnych piosnek roje,
Ja — do Ciebie tylko śpiewam
Luba moja! Słońce moje!

Daj całusa i uczucia
W swém serduszku wzbudź rzewniejsze...
O! Ty słońce wszystkich dziewcząt
I pod słońcem najpiękniejsze!





LVI.

Czyż Ci me blade oblicze
Nie zdradza serca rozpaczy?
Chcesz więc koniecznie z ust dumnych,
Usłyszeć głos mój żebraczy...

O! moje usta zbyt dumne,
Pokora w nich się nie mieści...
Mogą i bluźnić i szydzić,
Podczas gdy konam z boleści...





LVII.

Zakochanyś przyjacielu!
Wciąż miłosne snujesz baśni,
W głowie twojéj coraz ciemniéj,
W sercu twojém coraz jaśniéj...

Zakochanyś przyjacielu,
Próżne są wybiegi wszelkie,
Widzę już miłosny płomień
Przez twą jasną kamizelkę.





LVIII.

Chciałem zabawić przy tobie,
Odpocząć u ciebie trochę,
Lecz tyś się wciąż usuwała,
Wymówki tworząc wciąż płoche...

Kiedym się potem przed tobą,
Z uczuciem zwierzał tajonem,
Tyś mi się w nos roześmiała,
Darząc figlarnym ukłonem.

Chciałaś mnie bardziéj pognębić,
Wyszydzić moje kochanie,
Więc nawet, dumna, nie chciałaś
Całusa dać na rozstanie...

Lecz nie sądź abym w rospaczy,
Na własne targnął się ciało!
To wszystko czem mnie tak dręczysz,
Nieraz już mnie spotykało...





LIX.

Twoje oczy — to szafiry
Co ogniami świecą...
Trzykroć szczęsny, komu w duszy
Święty płomień niecą...

Twoje oczy — to brylanty
Z blaski promiennemi...
Trzykroć szczęsny komu gwiazdą
Świécą na téj ziemi...

Twoje usta — to rubiny
Aniołów siostrzyce ...
Trzykroć szczęsny, komu szepczą
Świętą tajemnicę...

Gdyby tego milionera
Zdybać się zdarzyło,
Gdzieś, sam na sam, w cichym lesie!...
Jużby po nim było!





LX.

Okłamałem Cię swą mową,
Zatraciłem duszy hart,
I spętany w własne sieci
Często prawdą mienię żart...

Lecz ostrożnie! Swemi żarty,
Wczesny mi zgotujesz grób,
Bo gdy wpadnę w piekieł matnię —
Będzie ze mnie seryo — trup!...





LXI.

Świat jest zagadką... To mnie nie zraża,
Do niemieckiego mknę bakałarza,
On jeden tylko życie mi złoży,
I mądry system z niego utworzy,
Nawet szlafmycą swoją załata
Wszelakie dziury w budowie świata...





LXII.

Łamałem sobie napróżno głowę,
Myśl bruzdy zryła na czole,
Ale twe cudne, niebiańskie oczy
Niezłomną dały mi wolę...

Zostanę teraz gdzie oczy twoje
Jaśnieją w uroków sile,
Że poraz drugi tak kochać będę,
Niemogłem śnić ani chwilę...





LXIII.

Dziś wieczór u nich zebranie,
Dom świeci blaskiem jak w dzień,
Tam, na tle szyb kryształowych,
Smagły przesuwa się cień...

Mnie, stojącego w ciemności,
Nie sięga bystry twój wzrok,
I wejrzéć ci niepodobna,
Tu — w serca mojego mrok...

Chmurne me serce cię kocha,
Lecz ból straszliwy je rwie,
I pęka i krwią się zalewa,
Lecz tego niewidzisz — nie!





LXIV.

Radbym by moje cierpienia,
Spłynęły w jeden słów żal...
Wichrom te słowa powierzę,
One poniosą je w dal...

Poniosą je one do ciebie,
Ten smutny cierpień mych jęk,
Byś w każdéj chwili i miejscu,
Słyszała straszny ów dźwięk...

A kiedy w nocnéj godzinie,
Sen przymknie już oczy twe,
Słowo to ścigać cię będzie,
I dręczyć — w najgłębszym śnie...





LXV.

Masz perły, masz dyamenty,
Masz czego chcesz najgoręcéj...
I w oczach ogień masz święty,
Ach luba! czego chcesz więcéj?

Na wzrok twój, cudny, zamglony,
Piosneczek mnóstwo tysięcy
Wysnułem z serca skarbony,
Ach luba! czego chcesz więcéj?

Łzawemi twemi powieki
Dręczyłaś umysł dziecięcy —
I mnie zgubiłaś na wieki —
Ach luba! czego chcesz więcéj?





LXVI.

Kto raz pierwszy kocha w życiu,
Choć bez skutku — nieba sięga...
Lecz kto kocha bezskutecznie,
Po raz drugi — niedołęga!!

Jam tym głupcem — bo bez skutku,
Kocham marzeń mych dziewczynę,
Słońce, księżyc, ze mnie szydzą,
I ja śmieję się i — ginę...





LXVII.

Do twych uczuć miarkowanych
Nie pasował szał złowrogi,
Mej miłości zapalonéj,
Gdym wśród głazów szukał drogi...

Tyś kochała trakty bite,
Miłość dla cię — rzeczą marną,
Więc cię widzę jak przy mężu,
Kroczysz dumną i — ciężarną...





LXVIII.

— Pani! Będę-ż ofukany,
Jeśli drzące moje skronie,
Ja — syn muzy rozkochany,
Na twém śnieżném złożę łonie?
— Jakże śmiesz, zuchwały panie,
Głośno stawiać to pytanie?





LXIX.

Miałem rad po same uszy
I honorów byłem syt,
Zapewniano mi protekcyę
Bym polepszyć mógł swój byt...

Lecz pomimo téj opieki,
Wpadłbym w nędzy grzęzka toń,
Gdyby się nieznalazł człowiek,
Co mi w biédzie podał dłoń...

Zacny człowiek! Dał mi wszystko:
Co mieć będę i co mam,
Szkoda że go czcić nie mogę...
Bo tym człekiem — to ja sam!...





LXX.

Ów roskoszny młodzieniaszek,
Budzi we mnie zachwyt szczery,
Ostrygami mnie częstuje,
Daje wina i likiery...

Pyszne zawsze ma ubranie,
Chustka w krawat świetnie zwita...
Codzień młodzian spieszy do mnie
I o zdrowie moje pyta...

Rozpowiada o méj sławie,
Wielbi żartów poczet długi,
Niestrudzony w życzliwości,
Ciągłe świadczy mi usługi...

A wieczorem, w towarzystwie,
Gdy w natchnienia wpadnie tory,
Deklamuje pięknym damom,
Moje boskie rymotwory...


O jak błogo, jak roskosznie,
Widzieć taki wzór młodzika,
Zwłaszcza w naszych ciężkich czasach,
Gdy ród zacnych ciągle znika...





LXXI.

Raz mi się śniło żem — bożkiem,
I siedzę gdzieś, w niebios dali,
Że mam w krąg siebie aniołków,
I chór ten wiersze me chwali...

Że ciastka i konfitury,
W porcyach zajadam ładnych,
Że kardinala zapijam,
I długów już niemam żadnych...

Lecz straszna nuda mnie trapi...
Chciałbym już wrócić na ziemię...
I gdybym bożkiem tu niebył,
Szatanów zakląłbym plemię...

Héj! Gabryelu aniele!
Weź za pas długie swe nogi,
I spraw, niech do mnie przyleci,
Genio, przyjaciel mój drogi...


Nieszukaj go w audytoryum,
Przy smaczném szukaj go winie,
Nie szukaj go również w kościele,
Ale przy pięknéj dziewczynie...

I anioł skrzydła rozwinął,
I sfrunął jak zawierucha,
I wnet przed tron mój przyciągnął,
Genia — lubego mi druha...

„Tak chłopcze! Jam twoim panem,
Jam rządcą globu ziemskiego,
Wszakże ci zawsze mawiałem,
Że wyjdę na coś dobrego...

I cuda sprawiam nielada,
Będziesz w zdumienia porywie...
Na dowód — spojrzéj na Berlin,
Cudem go wnet uszczęśliwię...


Niechaj za moim roskazem,
Pękną kamienie uliczne,
I niechaj w każdym brukowcu,
Ostrygi siedzą prześliczne...

Niechaj wnet deszcz cytrynowy,
Zrosi te smaczne kamienie,
W stokach, co żłobią ulice
Wina niech płyną strumienie...

Jakąż roskoszą przejęci,
Przezacni ci Berlinczycy!
Panowie z sądu miejskiego,
Zmiatają nektar z ulicy...

Jakże się cieszą poeci,
Z takiej niebiańskiej potrawy...
Lejtnanci i chorążowie,
Spieszą do walnéj rozprawy...


Lejtnanci i chorążowie,
To ród najmędrszy na świecie...
Wie on — że cud ten niezwykły,
Niezawsze zdarza się przecie!





LXXII.

W miesiącu Lipcu was opuściłem,
A w Styczniu wróciłem wraz...
Wówczas byliście żarem przejęci,
Teraz wy zimni — jak głaz...

Gdy znów odejdę i znów powrócę...
W was żar ustanie i chłód,
Ponad grobami przejdę waszemi
Z sercem tak zimnem — jak lód...





LXXIII.

Od ust twych pięknych odejść musiałem,
Rozkuć uścisków twych stal...
Chciałem pozostać choćby dzień jeden,
Lecz rumak uniósł mnie w dal...

Oto jest życie! Wieczna rozłąka,
Wieczne żegnanie i łzy...
Czemuż twe serce mnie nie wstrzymało?
Twój wzrok — co w duszy mi tkwi?...





LXXIV.

W ciemnéj, pocztowéj karecie
Samiśmy przez noc jechali...
Było tam westchnień bez liku,
Szeptaliśmy wciąż — żartowali...

Lecz kiedy dzionek zawitał,
Któż me zdziwienie powtórzy?
Między nas wcisnął się — amor
Ślepy towarzysz podróży!





LXXVI.

Jakby widziadła wpółsenne,
Domy czernieją przy drodze,
Odziany płaszczem szerokim,
Milcząc ulicą przechodzę...

Wieża katedry wysokiéj,
Bije dwunastą godzinę,
Teraz z pieszczotą, z tęsknotą,
Czeka mnie dziewczę jedyne...

Księżyc mi wciąż towarzyszy,
I czuwa nad moim losem,
Lecz otóż staję u celu
I wołam radosnym głosem:

„Dzięki Ci druhu mój stary,
Że tak oświecasz mą drogę;
Idź teraz innym przyświecaj,
Już teraz zwolnić cię mogę...


„A gdy napotkasz kochanka,
Co serca przepłakał straty,
Przynieś mu taką pociechę,
Jaką mnie niósłeś przed laty...





LXXVII.

Gdyś mi w uściskach usta zraniła,
Chciéj mnie całusem pocieszyć...
A choć nieskończysz z tem do wieczora,
To niemasz czego się spieszyć...

Wszakże nas czeka jeszcze noc długa,
Najdroższy ty mój aniele!
A przez noc taką — dość będzie czasu,
Cieszyć, całować się wiele...





LXXVIII.

Gdy już zostaniesz mą ślubną żoną
Uciech spodziewaj się wiele,
Będziesz szczęśliwą, będziesz wielbioną,
Czeka cię samo wesele...

Wszystko od ciebie zniosę cierpliwie,
Choćbyś mnie nawet i biła...
Lecz gdy rymami cię nie roztkliwię —
Czeka cię rozwód, o miła!...





LXXIX.

Gdy mnie w objęciach miała kochanych,
Dusza ma w niebios biegła obszary!
A gdy tam biegła, jam z ust różanych,
Wysysał natchnień nektary...





LXXX.

Ach! W całusach jakież kłamstwo!
Jakaż w nich ułudy nić...
Ach! Jak słodko innych zdradzać,
Jakiż czar — zdradzonym być...

Luba! Chociaż tak się bronisz...
Wiem — na co zezwolić śmiesz...
Wierzę w to — co mi przysięgasz,
Na to klnę — w co wierzyć chcesz...





LXXXI.

Na twem śnieżystem ramieniu
Znużoną oparłem głowę,
I z cicha, z twojem serduszkiem,
Tajemną wiodę rozmowę...

Trąbią niebieskie huzary,
Już się ich odwrót zaczyna,
Jutro mnie również porzuci,
Najmilsza moja dziewczyna...

Lecz jeśli jutro odjedziesz,
Dziś jeszcze święć serca spójnię...
A w twych uroczych objęciach,
Będę szczęśliwym podwójnie...





LXXXII.

Już z miasta pędzą huzary,
A na ich czele dobosze,
Ja wracam luba do ciebie,
I wieniec róż ci przynoszę.

To mi rozgardyasz dopiero!
Żołdactwo wszystko zabiera...
Ba! Nawet w twojém serduszku.
Była czasowa kwatera!





LXXXIII.

W sercu mojem już za młodu,
Tkwił ślad cierpień i zawodu,
Płomienisty męczarń znak...
Lecz dziś drzewo zbyt jest drogie,
I już gasną żary srogie,
Ma foi! Niech będzie tak!...

Lecz pamiętaj ma dziewczyno,
Niechaj troski cię ominą,
I wspomnienie myśli złych...
Jeśli życie ci zostało,
Odśwież swoją miłość całą,
Ma foi! — w objęciach mych...





LXXXIV.

Czy naprawdę żal masz do mnie?
Czegoś ciągle zła i smutna?
Przed wszystkimi się poskarzę,
Żeś tak dla mnie wciąż okrutna...

O niewdzięczne, cudne usta!
Jak możecie dziś tak drwiąco,
O człowieku się wyrażać,
Co tak pieścił was gorąco?





LXXXV.

Ach! Toć znów też same oczy,
Co tak mile mnie witały,
Toć to znów też same usta,
Co mi życie osładzały...

Toć to znowu głos mi znany,
Śpiewny, dźwięczny, miodopłynny,
Tylkom ja sam tak zmieniony,
Tylko ja wróciłem inny...

Opasany ramionami,
Mej bogdanki rozmarzonéj,
Tulę się do jej serduszka,
Dziwnie chmurny, zniechęcony...





LXXXVI.

Cudnie było, gdy me ciało,
Chuć tłumiło wszelką —
Lecz i gdy się nie udało,
Miałem roskosz wielką!





LXXXVII.

Nie rób mi wstydu swoim ukłonem,
Gdy widzisz mnie pod Lipami...
Wszystko to potém da się załatwić,
Gdy w domu będziemy — sami...





LXXXIX.

Rzadkoście mnie rozumieli,
Rzadkom ja rozumiał was,
Tylko gdyśmy w błocie brnęli
Rozumieliśmy się wraz...





XL.

Lecz narzekali kastraci,
Z układną minką niebiańską,
Żalili się, żałowali,
Że śpiewam trochę grubjańsko...

I wdzięcznie chórem wznosili,
Swoje słodziutkie głosiki,
Śpiewali słodko, rozkosznie,
Kryształowemi tryliki...

Śpiewali o serc tęsknocie,
O uczuć harmonji ślicznej,
Damy aż we łzach tonęły,
Przy uczcie téj artystycznéj...





XCI.

Nad wałami Salamanki,
Lekki zefir igra mile,
Tam — wieczorem, z donną moją,
Spieszę błogie spędzać chwile...

Wiotka kibić méj bogdanki,
Opasana mém ramieniem,
Czuję serca żywsze bicie,
Słodkiem poję się marzeniem...

Ale nagle wietrzyk trwożny,
Przez gałęzie drzew się wdziera,
I jezioro sine w dali,
Szemrze... barwę chmur przybiera...

„Ach sennora! Mam przeczucie,
„Że grochowe dasz mi wianki...
„I, że więcej nie postanę,
„Na tych wałach Salamanki...





XCII.

Mieszka przy mnie Don Henrico,
Co to pięknym jest nazwany,
A komnaty nasze dzielą,
Cienkie tylko z drzewa ściany...

Płoną damy Salamanki,
Gdy on błądzi ulicami,
Wąsik czarny, mina strojna,
Otoczony zawsze psami...

Lecz gdy wieczór już się zbliża...
Sam w pokoju biedny siedzi,
W ręku trzyma mandolinę,
I jak przez sen ciągle bredzi...

I po strunach palcem trąca,
Śpiewem głosi swe kochanie,
Ach! Jak gniewa mnie i draźni,
Ustawiczne to brzdąkanie...





XCIV.

Już ponad góry wstaje słoneczko,
Baranki dzwonią — ryk słychać krów...
Słonko ty moje, luba dzieweczko,
Jakżebym pragnął ujrzéć cię znów...

Spoglądam w górę okiem kochanka,
„Bądź zdrowa! wołam. Idę... już dni!...
Ale napróżno... Nie drga firanka...
Luba śpi jeszcze... czy o mnie śni?





XCVII.

Rozmarzony letni wieczór,
Okrył niwy, łąki, lasy,
Złoty księżyc w sinem niebie,
Złoci ziemię swemi krasy...

Muska stawek jaskółeczka,
Woda cicho szemrze, dyszy...
A wędrowiec to pluskanie,
I te ciche szepty słyszy...

W stawie kąpie się rusałka
Ślady stóp wyciska w piasku...
Śnieżna szyja jej i ramię
W księżycowym świecą blasku...





XCIX.

Śmierć — to noc zimna, ponura,
Życie — dniem skwarnym, bez cienia,
Nad słońcem zawisła chmura...
Sił niemam... Szukam wytchnienia...

Szumią nad łożem mém drzewa,
I słowik w nich przyczajony
Żałosne piosenki śpiewa —
O méj miłości prześnionéj...





C.

Powiedz, gdzież jest twa bogdanka,
Której snułeś pieśni zwoje,
Gdy płomienie wszechpotężne,
Przenikały serce twoje?

Ach! Przygasły te płomienie,
I zastygła pierś pod łzami,
A ta książka jest już urną,
Z mej miłości popiołami...






III. 
 92
 94
 103
 107
XXII. 
 114
 115
 119
XXVIII. 
 121
XXIX. 
 122
 123
 126
 128
 129
XXXVI. 
 130
 131
XXXIX. 
 132
 133
 135
 136
 138
 140
 141
 142
 143
 144
LI. 
 145
 146
 148
 149
 152
 154
 156
LXIII. 
 157
LXV. 
 159
 160
LXVII. 
 161
LXVIII. 
 162
 163
 166
 170
LXXIII. 
 171
 172
 174
 175
 176
 177
 178
 179
 180
LXXXIII. 
 181
LXXXIV. 
 182
LXXXV. 
 183
LXXXVI. 
 184
LXXXVII. 
 185
LXXXIX. 
 186
 187
XCI. 
 188
 189
 190
 191
 192
C. 
 193




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Heinrich Heine i tłumacza: Aleksander Kraushar.