Kirgiz (Zieliński, 1901)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Zieliński
Tytuł Kirgiz
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Poezye Gustawa Zielińskiego Tom II
Wydawca Własność i wydanie rodziny
Data wyd. 1901
Druk S. Buszczyński
Miejsce wyd. Toruń
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



KIRGIZ
POWIEŚĆ.





KIRGIZ.


I.

Dość — dość żyłem nie sobie...
Duszno, ciasno jak w grobie
Żyć zamkniętym, w ścian czterech niewoli...
Mnie tu nuda zabije!...
Ha!... tam chyba ożyję,
Gdzie powietrza,... gdzie stepów do woli...

«Bom na stepach się rodził;
Wiatr pustyni mnie chłodził,
Gdym na koniu, biegł stada dozierać...
Ciągle widne niebiosy,
I step lśniący od rosy...[1]
Ach! tam tylko, i żyć i umierać.


«Berkut z gniazda choć dzieckiem
Wzięty sidłem łowieckiem
Sądzisz, — zbratał się z tobą człowiecze!...
O! poczekaj, niech z wiosną
Pióra w skrzydłach porosną,
Puść go tylko — on wie gdzie uciecze.

«Koniu! i ty u toku
Tęsknisz, choć ci obroku
Ani wygód nie zbywa stajennych —
I ty, nie tuś się chował...
Ciebie Kirgiz hodował...
Nam nie użyć w tych jurtach[2] kamiennych.

«Noc pomyślna do jazdy,
Świeci księżyc i gwiazdy.
Biały tuman po łąkach wije się...[3]
Śpij — nie czekaj nas panie!...
Na dzień dobry, w świtanie
Wiatr ci chyba wieść o nas przyniesie.»


∗                              ∗

Lecą — w lewo i w prawo
Mkną przedmioty tak żwawo,
Że nie poznać: dom, wzgórze, czy drzewo.
Lecą — jeździec wzniósł czoło,
Spojrzał — stepy wokoło...
Przed nim, za nim, na prawo, na lewo.[4]


Tu skończyły się drogi;
Przed nim, za nim — rozłogi
Puste, równe, faliste, szumiące. —
Gdy w nich Kirgiz żegluje
Któż mu drogę wskazuje?...
Niebo tylko, przez gwiazdy lub słońce.[5]

Lecą — któż ich dogoni?...
Tylko trawa się kłoni
Gdzie ją rumak w przelocie dotyka;
Ślad i jeździec — to chwila,
Wnet się trawa odchyla,
Jeździec przemknął — a za nim ślad znika.

Zioła, trawy w śnie drzemią...
Między niebem a ziemią,
Nikt nie czuwa, nie żyje — w pustyni
Jeździec powiódł oczyma,
Tak — nikogo tu nie ma
On sam — w środku téj ciemnej świątyni.[6]

W tem czarnoksięzkiem kole,
Kraina mroku w dole,
Lecz jej krańców, wzrok jeźdźca nie sięga —
Kraina świateł — w górze,[7]
Iskrzy w ciemnym lazurze,
Środkiem jasna przesłania ją wstęga.


∗                              ∗

Zatrzymał konia, spiął się w strzemieniu,
Rozpostarł ręce z czuciem dziecinnem,

Aby po długiem, długiem cierpieniu,
Odżyć, powietrzem stepu gościnnem.
Jemu się zdało — czystsze i leksze —
A więc je chwytał z takim pośpiechem
Jakby chciał jednym — pełnym oddechem,
Objąć w pierś, całe stepu powietrze.
I długo, długo, jak ten co łaknie,
Bał się — czy jemu tchnień nie zabraknie.[8]


∗                              ∗

Odżył; — opuścił koniowi wodze,
A sam się rzucił po myśli drodze,
Drodze samotnej, dzikiej — a która,
Jak nić pajęcza gdy nią wiatr miota
Wiła się przez step jego żywota.
Jeździec był duszą — koń, jej tłumaczem; —
Myśl — którą jeździec drżeniem udzielał,
Koń ją pojmował i w pędy wcielał;
A niebo, ziemia, były słuchaczem.
Przez dni dziecinne, szedł stępym krokiem;
Pustoty dziecka, znaczył podskokiem;
A w lekkich susach z nogi na nogę,
Przeskakał chwile młodości błogie.
Czwałem go niosły lata młodzieńca
Gdy rozwinąwszy skrzydeł swych loty,
Puszczał się w kraje dzikiej tęsknoty;
Pędzi... i nagle kołem zakręca[9],
Bo na wspomnienie cierpkiej niewoli,

Opuścił głowę i szedł powoli.
Lecz gra namiętnych żądz i uniesień
Co żółci życie, jak trawy jesień,
I zemsta — zemsta... co jak gadzina
Owija serce... koń — chrapi, prycha...[10]
Żuje wędzidło, pieni się, wspina,
I jak błysk, co ćmy nocne rozpycha,
Sunął z kopyta — i gnał szalony,
Piekielną myślą jeźdźca pędzony.


∗                              ∗

Koń już ustawał od szybkiej jazdy,
I jeździec myśli zwrócił od siebie;
Zwrócił je w przestrzeń, puścił po niebie,
I mówił sobie: — „Cóż są te gwiazdy?
Co na niebieskim iskrząc się sklepie,
Migocą różnych świateł odbiciem?...
Czy to nie kwiaty na lepszym stepie?...
Czy to nie twory z ognistszem życiem?...
A nasz step tylko zasian kwiatami,
Co się tak pilnie w niebo wpatrują;
Te kwiaty, pewnie będą gwiazdami
Tym, co po niebie w północ koczują...
Jak tu tchnąć miło!... jak ta przyroda
I wiecznie piękna i wiecznie młoda!
Może-li człowiek, który ma serce,
Więzić się pośród murów ciasnoty,
Mając pod stopą takie kobierce?
Mając nad głową takie namioty?...



∗                              ∗

Dniało... Wschód płonił się jak dziewica,
Na której blade cierpieniem lica
Wytryska nagle szczęścia rumieniec,
Gdy jej przysięga miłość młodzieniec.
Poranny wietrzyk szumiał po trawie,
W słupach się wzniosły muszki brzęczące;
Zaklekotały w dali żurawie;
A promień, którym błysnęło słońce,
Prześlizł, po całej stepów przestrzeni,
I na miliony rozbryzł promieni.
I wszystkie krople wiszącej rosy
Ognistem życiem dyamentu grały;
I wszystkie ptasząt zbudzonych głosy
W jednego hymnu ton się zlewały.
Chcąc czuć ten obraz wielki, wspaniały,
Trzeba kapłanem być tej świątyni,
Trzeba się rodzić — synem pustyni.


∗                              ∗

Jeździec, powitał pieśnią wschód słońca...
Z szerokich piersi, nuta lecąca
Dźwięczna, doniosła, jak srebrny dzwonek
Odbiła w niebo, — i jak skowronek
Zawisła w górze;... aż, drżąca cała,
Spadając zwolna tony niższemi,
Jak deszcz wiosenny, zeszła ku ziemi,
I gdzieś, w dalekiem echu — skonała.
O dziwna nuto pieśni kirgizkiej!...

Melancholijna — jak te płaszczyzny;
Dzika — jak krwawej zemsty pociski;
Rzewna — jak tęskność do pól ojczyzny.
Gdy cię pierś męzka z siebie wylewa,
Cała natura wytęża słuchy;
Niebu się zdaje, że to step śpiewa,
Ziemi — że nucą niebieskie duchy;
A śniąc od wieku w łonie kurhanów,
Dusze praojców, naddziadów, stanów,
Słysząc znajome i bujne dźwięki
Rodzinnej, tęsknej stepów piosenki,
Budzą się ze snu, — i śpiew zbłąkany
Z ust do ust, echem sobie podają,
Coraz lżej... ciszej;... bo im kurhany
Starsze — tem słabiej, wolniej śpiewają,
A dźwięk ostatni staje się ciszą.
Ach! kiedyż znowu stepu ojcowie,
W rodzinnej nucie, w rodzinnej mowie,
Tę pieśń, co z grobów budzi, posłyszą?




II.

Słońce spuszczało się do zachodu,
Jeździec, nie dosięgł kresu podróży;
Czuł głód i trudy. — On, śmiał się z głodu;
Do trudów życia przywykł za młodu;
Lecz dostrzegł znaki niechybnej burzy.
Wbiegł więc na kurhan, co niedaleko
Krył kości, całą przodków puściznę;
I przez dłoń zgiętą po nad powieką,
Na otworzystą spojrzał płaszczyznę.
Patrzał... lecz próżno; — oku sokoła
To, czego szukał wypatrzeć trudno,
Nikt tu nie mieszkał... tylko dokoła
Wzrok padał, w przestrzeń głuchą, odludną.
Zskoczył — do ziemi przyłożył ucho...
Słuchał... czyli się co nie poruszy...
Czy szmer nie dojdzie?... Nie!... zewsząd głucho
W stepie, ni jednej żyjącej duszy!...

Wietrzył... bo się w lot przejąć spodziewał
Choć pyłek dymu ognisk koczowych...
Nic!... tylko zapach kwiatów stepowych
Mgłą balsamiczną w krąg go owiewał.


∗                              ∗

Cóż to?... czyż on się zląkł kiedy grozy?
Wszak jeszcze małem będąc chłopięciem
Nieraz wędrowne rzucał obozy,
Za obłąkanem gonić źrebięciem,
Lub zbierać w tabun rozpierzchłe trzody;
Wtenczas się uczył przenosić głody.
Wtenczas, za płochą ścigając sarną,
Gdy spotkał chmurę gromową, czarną,
Wtenczas... z odkrytą piersią i głową,
Oślep się rzucał w burzę stepową.
A teraz — kiedy w pustynie wrócił,
I ledwie życia zaczął kosztować,
Miałżeby podle tych ścian żałować,
Które, z radością taką porzucił?...
Nie!... na kurhanie stojąc zaklękłym,
Poglądał w chmury okiem niezlękłem;
I na swym koniu czekał spokojny
Jak gdyby tylko hasła do wojny.


∗                              ∗

W ciemne obłoki kryło się słońce,
Ostatni promień złocił ich końce,
W chmur się szczeliny zakradał, wciskał,
Ich szczerby ognił, w otworach błyskał;

I nim się w składy ćmy gęstej schował,
W jaskrawe pręgi zachód malował.
Lecz, coraz czarniej piętrząc się chmury
Tak odgrodziły, od cieniów kraju
Dziedzinę światła — jak wielkie mury,
Co strzegą dawnych granic Kitaju.
Ta chwila była — straszną i piękną!...
Trawy nie szemrzą, muszki nie brzękną...
Powietrze duszne, ciężkie i parne...
Ziemia przelękła... pół niebios czarne...
I tylko w dali, jak echo w górach,
Grom się rozlegał głucho po chmurach.
W pewnych odstępach, silnym podmuchem
Wicher rwał liście, kwiaty, motyle,
I kręcąc niemi, wiązał na chwilę
Niebo i ziemię, barwnym łańcuchem;
I znowu cicho; — w powietrzu sucho...
Na ziemi duszno... na niebie głucho...
Lecz wiatr, który się wzmagał i ścichał,
Coraz sił większych zdał się nabierać,
Z chmur ściany, zaczął płaty oddzierać,
I te, z niezwykłym pędem popychał
Goniąc, przez całe niebios przestworze.
To niby okręt pchnięty na morze
Leci, a wiatru pełne ma żagle;
To ptak — w olbrzymie opatrzon skrzydła
To jakieś dziwne pędzą straszydła;
I to tak szybko, i to tak nagle,
Że ledwo jeździec ruszył powieką,
Już w toń ciemności nikły daleko.



∗                              ∗

Czasem, z chmur przerwy gwiazdeczka strzeli,
Jak gdyby dobrzy z niebios anieli,
Widząc kipiącą nad jeźdźca głową
Piorunną burzę, w łonie zawiei,
Chcieli mu spuścić, pociechy słowo,
Chcieli mu posłać, uśmiech nadziei.
Ale niestety!... ów promień błogi,
Co niósł anielskiej datek litości
Do jeźdźca duszy, — mimo szybkości
Obłok lecący, przeciął w pół drogi.


∗                              ∗

Pędzą chmury za chmurami
Coraz większym, gęstszym tłumem;
Aż ostatnia, z świstem, szumem,
Przeświecana błyskaniami
Dudni, huczy, grzmi. —

Deszcz kroplami padł wielkiemi...
A kwiat stepu spragnion wody,
Chwyta usty zawiędłemi
Te powietrznych pól jagody
Rozpłynione w łzy.

Głucho... nagle strasznym blaskiem
Cała chmura w zygzag pękła;
Step rozwidniał — ziemia jękła
Gdy w jej łono huknął z trzaskiem
Piorunowy strzał.


I z czarnego zaraz stropu
Deszcz ulewny rzeką lunął,
Jakby w nowy dzień potopu
Cały obłok się usunął
I step zalać chciał.

Niebo przez pół się otwiera
I zamyka na klucz gromów...
Step, wodami wyżej wzbiera;
Powódź znosi świat atomów,
Robaczków i ziół.

Odtąd — błyski nieustanne:
Jakby niebo było szklanne,
Jakby z niebios Boża chwała,
W strumień jasny się rozlała
Na zamierzchły dół.

Odtąd — huk już nieprzerwany —
Jakby z posad swych zachwiany,
Świat się z dawnych zrębów ruszył,
I zapadał, walił, kruszył,
W nieskończoną toń.

A na stepie, w jasną chwilę
Jeden tylko punkt ciemnieje.
Duch?... wszak stoi na mogile...
Głaz?... wszak burza nim nie chwieje
To jeździec i koń.




III.

Gość!... gość przyjechał!... ta wieść jak goniec
Z końca aułu[11] na drugi koniec
Leci — i wszystkich umysł zaprząta.
Gość!... gość!... to jedno tak rzadkie słowo,
Całą siedzibę wstrząsa koczową.
Starzy i młodzi — każdy się krząta,
I zaraz baran najtłustszy z stada,
Na cześć przybysza pod nożem pada.


∗                              ∗

O! nie mniej obraz był ożywiony
Po za aułem, gdzie liczne trzody
Szukały paszy u brzegów wody.
Koń jeźdźca, wolno z uzdy puszczony

Zarżał i czwałem pobiegł ku stronie,
Kędy mu w odzew zarżały konie;
Wpadł do ich środka — a całe stado
W mgnieniu skupione, zbitą gromadą
Z zdziwionym wzrokiem, poważnie kroczy,
I przybyszowi zagląda w oczy.
Ale poznawszy z obcej postaci,
Że to nie żaden z tabunnych braci,
Konie uszy ma strzygą... prychają...
Postąpią krokiem, to znowu stają...
Aż w końcu jakby druha poznały,
Radosnem rżeniem gościa witały;
Trzody — jak gdyby chcąc radość zdwoić
Wtórem ryczały — i psy szczekały
Długo nie mogąc się uspokoić.[12]


∗                              ∗

W jurcie największej, wkoło ogniska
Zebrana cała ludność kirgizka,
Tłumnie, zajęła miejsca na ziemi.
Bij[13] głowa rodu, siadł na wojłoku
Szytym starownie wzory różnemi;
Gościa przy swoim umieścił boku;
A dalej kołem obsiedli drudzy,
Rodzina Bija i jego słudzy.


∗                              ∗

Ognisko, wielkim kotłem zduszone,

Siląc się dobyć ze szranków ciasnych,
Ogarnia kotła boki zczernione,
I wyskakuje w płomykach jasnych,
Jak rój wzruszonych w swem gnieździe węży;
A blask, padając w strony — oświeca
Ostre, wydatne, wąsate lica
Zawiędłych w trudzie stepowych męży,
I żon ich twarze wychudłe, śniade,
O oczach lśniących, ukośnych, małych;
Co tam jak wiedźmy, w swych płachtach białych
Snuły się — warząc w kotle biesiadę.
Blask ten od węgli i iskr lecących,
W tej mieszaninie świateł rażących,
Nadaje jakieś barwy oddzielne,
Przez pół zbójeckie, przez pół piekielne,
Najbliższym kształtom. — Dalsze, w półcieniu
Na tle się ciemnem jurty, rysują;
Jak te postacie, które w marzeniu
Nagle się jawią, — a w przebudzeniu
Chwilkę się jeszcze przez pamięć snują
I zaraz toną w zapomnień fali.
A ze ścian jurty — siodła i z stali
Kute zbroice, jak gwiazdy nocą,
Branem z ogniska światłem — migocą.


∗                              ∗

Pryska, wre, szumi, kipi — wieczerza;
Jej zapach, co się w jurcie rozchodził,
Mile o zmysły gościa uderza,

Bo gość, trzy doby w stepach się głodził,
Nim się czwartego dnia, przed wieczorem
Z pierwszym koczowym spotkał taborem.
Uczta gotowa — wnet przez kobiety
Piław[14] barani, z kotła dobyty,
Gospodarz stawia przed sobą — kraje...
Co tłustsze kąski bierze palcami,
Oblepia ryżem i rodzenkami,
I te gościowi do ust podaje.
I zaraz służba do mis drewnianych
Nalewa kumys[15] z naczyń skórzanych,
Który tem w stepie — czerń śród uczt pańskich
Sok wytłoczony z jagód szampańskich.


∗                              ∗

Gość jadł za czterech, — bowiem domowi
Co na wieczerzę tłumnie przybyli,
Chętni, usłużni swemu gościowi,
Wszyscy go razem z rąk swych karmili,
A gość nie gardził gościnnym kęsem.
Znikają stosy ładowne mięsem,
Schnie w misach kumys — a w całym tłumie
Igra na twarzach uśmiech radości. —
Gość, chcąc pokazać, że cenić umie
Dobre przyjęcie, w prawach grzeczności
Ubiedz się nie dał, — bo gdy wieczerzę
Gospodarz dzieląc, wkoło rozdaje,

Gość, na stepowe baczny zwyczaje,
Najlepsze kąski sam w palce bierze,
I z uprzejmością, jak sąsiad blizki,
Posyła do ust młodej Kirgizki;
Lecz częściej jeszcze w jej piękne lice,
Zatapia pełne ognia źrenice.


∗                              ∗

Za kim tak jeździec oczyma strzela?..
Córka to Bija, śliczna Demela.
Szesnaście ledwie poczęła latek,
Świeża, młodziuchna, jak stepu kwiatek
Kiedy się rankiem rozwinie z pączka;
Jej kibić giętka — jej drobna rączka
Odgarnia z czoła, włos kruczy, lśniący,
W siedmiu plecionkach na twarz płynący;
A z za tych wązkich, ciemnych warkoczy
Przełkniętych w perły, — żywe jej oczy,
Jak czarny węgiel, gdy się rozżarzy,
Siały promienie z ogniska twarzy.


∗                              ∗

Wzdłuż i wszerz przeleć całą pustynię
Od ujść Sir-Darii do Ajaguzy,
Od zapadłego Urgantu w gruzy,
Do siedmiu źródeł, zkąd Iszym płynie,
I w całym bujnym stepie Iszyma
Równej w piękności Demela nie ma,
Ani mieć będzie, — bo blask jej lica,
Na wdzięki drugich wzrok rzuca taki,

Jak w noc pogodną pełnia księżyca
Na koczujących świateł orszaki;
Bo twarz jej, której nic nie ochmurza,
Sądzisz — śród śniegów rozkwitła róża.
A gdy jej uśmiech usta rozdzieli,
To ząbki błyszczą tak cudnej bieli,
Że pereł sznurek zdobiący szyję,
Ze wstydu między piersi się kryje.


∗                              ∗

Jeździec, okiem w jej się oczy wkrada,
Tchnieniem, łowi jej dziewicze tchnienia;
Rosa szczęścia, z niebios zachwycenia,
Na płonące jego serce pada, —
I dziewica spojrzeń nie odtrąca,
Lecz je biegnie uprzedzić, powitać,
Ku nim, zwraca się jak kwiat do słońca,
Z nich, jak z gwiazdek chce swą przyszłość czytać.
Jak dwie wierzby skłonne sobie z młodu,
Gałązkami pochwycą się, splączą...
I choć strumień dzieli je u spodu,
One w górze, na wieki się łączą —
Kochankowie, również się zbliżyli...
Ich źrenice, zbiegły się w spojrzeniu,
I już odtąd, jednem życiem żyli;
Dusza w duszę szła po tym promieniu.


∗                              ∗

O!... to nie miłość naszych salonów,
Tkań słów jedwabnych, zręcznych pokłonów,

Na tle wybladłem czczej etykiety;
Gdzie płeć obojga szuka zalety
W pokryciu przywar, sztuką wabności...
Gdzie rąk ściśnienia, oczu spojrzenia,
Łezka i uśmiech, nawet westchnienia,
Płacą dań złotu, a nie miłości.
To miłość stepu!... gwałtowna, dzika,
Która dwa serca na wskroś przenika,
I taki pożar nieci śród łona,
Jak iskra, w składy prochu rzucona. —
To miłość stepu!... bez tęsknic, marzeń...
Miłość chceń, które myśl żądłem drażni,
Z samych namiętnych osnuta wrażeń,
I z rozognionych tęcz wyobraźni. —
To miłość stepu!... to jakieś morze
Uciech, rozkoszy, pieszczot edeńskich,
Co jednym rzutem życia bezdroże
Otacza w milion kół czarnoksięzkich.




IV.

Noc — w swe gwiaździste skryła kotary
Uśpioną ziemię. — W namioty ciemne,
Odziane w jakieś kształty nieziemne,
Orszakiem wietrznym snują się — mary,
I obsiadają w krąg twarde łoże
Śpiących Kirgizów. — Ach! wtenczas może
Myśl nieśmiertelna, drzemiąca we dnie,
Gdy jej powłoka zmysłów nie trzyma,
Przeze mgłę, co się rozpływa, rzednie,
Ucieka wyżej duszy oczyma,
I tam, w nieziemskiem słońcu jasności,
Widzi się cząstką każdej piękności.
Lecz, gdy się ciało do ruchu zbudzi,
Czyż dusza prostych stepowych ludzi,
W swoją łupinę twardą, zmysłową,
Znów powrócona, znowu zamknięta,...
Czyliż ta dusza choć jedno słowo
Ze swoich nocnych widzeń pamięta?...


∗                              ∗

We śnie głębokim spał auł cały, —
Sam jeździec, oka do snu nie mruży,
Bo jego myśli w ciągłej podróży,
W przeszłość i przyszłość ostrzem leciały. —
Bo dwa uczucia walką śmiertelną
Rwały ku sobie duszę młodzieńca:
Miłość — uśmiechem w raj ją zachęca,
Zemsta — ją strąca w otchłań piekielną. —


∗                              ∗

Długo się w mętnych myśli tumanie
Błąkając jeździec, ledwie był w stanie
Wysnuć nić ciągłą z życia pamiątek.
«Wszak to lat drugi płynie dziesiątek —
«Rzekł — jak mnie młode wówczas pacholę
«Sprzedano w obcą, ciężką niewolę.
«Rosłem — śród szyderstw zgrai dworowej,
«Na najpodlejsze skazan posługi.
«Tęskniąc do swojej strony stepowej,
«Kląłem dzień, co mi dwoił się długi;
«A gdy noc przyszła, gdy świat spał głucho,
«Stawał przede mną krwawy trup ojca,
«Budził mnie ze snu, — i szeptał w ucho
«Leć!... mścij się!... dotąd żyje zabójca!..
«Milczę... schnę... pory przyjaznej czekam
«Nadeszła!... rzucam mury... uciekam...
«Jak ptak, co skrzydłem swobodnem płynie
«Lecę, w rodzinne moje pustynie.
«Witam step z dawna mi niewidomy;
«Spotykam wichry, burze i gromy,

«Aż wycieńczony od trudów, głodu,
«Spostrzegam wreszcie — widoku czuły
«Po tylu leciech!... pierwsze auły. —
«Wpadam, nie pytam jakiego rodu,
«Bo w każdym głosie, stroju, postaci,
«Poznaję swoich — i jak mych braci
«Ściskam, całuję, łza z ócz mych tryska...
«Mnie wtenczas urok jakiś czarował!...
«Wszakżem zabójcę ojca całował!...
«I u jednego siadł z nim ogniska.
«Przeklęta gwiazda co mnie tu wiodła!...
«Przeklęta pamięć co mnie zawiodła!...
«Jam go nie poznał — bo przed mym wzrokiem
«Olśnionym nagle szczęścia widokiem,
«Miłość — zwodniczą rozpięła tkankę.
«I byłbym może, odkrył się... zdradził...
«Lecz Bij, przez jednę przeszłości wzmiankę,
«Z lubego błędu mnie wyprowadził.
«Czyż tak w przeznaczeń wyryto księdze?...
«Że gdy mnie straszna ściga powinność,
«Padnę... ulegnę wdzięków potędze,
«I nędzny!... od tych przyjmę gościnność,
«Którym nienawiść przysiągłem wieczną!»


∗                              ∗

Jeździec — jak gdyby broń obosieczną
Wepchnął do piersi, tak w wrzącej duszy
Dwoistych uczuć doznał katuszy.
W jurcie mu duszno... ledwie oddycha...
Rzucił bezsenne łoże, i zcicha

Tak, aby obok śpiących nie zbudzić,
Jak cień się przemknął zakrytym wchodem;
Sądząc, że nocnych powiewów chłodem
Potrafi ogień piersi przystudzić.
Błąkał się długo — lecz noc milczeniem
Nie uciszyła burz w jego łonie.
Gdzie szedł... nie wiedział. — Aż z zadziwieniem
Dostrzegł, że nie on sam tylko czuwał,
Bo z jednej jurty stojącej w stronie,
Dym się otworem wierzchnim wysuwał
I wił, olbrzymim słupem w niebiosy.
Podchodzi... staje... słyszy dwa głosy...
Głos jeden wstrząsł nim, — a złością drżący
Już chwytał za nóż z boku wiszący...
Lecz się opomniał... O! nie,... on tylko
Chciał niewidzialnym pozostać świadkiem
Zamiarów wroga; — a więc, ukradkiem
Podpełzł ku jurcie, podniósł wojłoku
I ciekawemu dał wstępy oku.


∗                              ∗

Bij, siedział w głębi, długi wąs gładził
I patrzał okiem pełnem zdziwienia
Na starca, który w okół płomienia
Nożem na piasku krąg oprowadził.
Starzec dziwacznie i pstro odziany,
Miał twarz surową, wzrok obłąkany;
Wziął gęśl, wszedł w koło, i rzutem ręki
Dobył z strun, dzikie, ponure dźwięki.
Brząknął — i długie dawał przestanki

Aż mu głos wybrzmiał z ostatnich ruchów;
Bo każdy z tonów, roje złych duchów
Za czarodziejskie miał pędzić szranki.
Opuścił gęślę — i bacznym wzrokiem
Powiódł po jurcie — wnet, rączym skokiem
Za nóż pochwycił zatknięty w ziemi,
I nim, z oczyma roziskrzonemi,
Na wszystkie strony machał, wywijał,
I w jedno miejsce dał pchnięć niemało.
Musiał coś dostrzedz, choć się zdawało,
Że czcze powietrze tylko przebijał.
Lecz na ten widok, obaj patrzący
Zbledli... struchleli... Bij, jak liść drżący
W obiedwie ręce twarz chowa, wciska...
I jeździec, nie śmie puścić oddechu,
By który szajtan[16] gnany — z pośpiechu
W nim nie chciał sobie obrać siedliska.


∗                              ∗

Starzec, spokojnie na miejsce wrócił,
Wziął kość barana, na węgle rzucił
I patrzał, jak jej powierzchnią białą,
Ogniste rysy jęły okrywać,
Bo miał z ich liczby przyszłość zgadywać. —
Lecz długo szeptał niezrozumiało,
Wywracał oczy, kołysał głową,
Nim pierwsze ludzkie wymówił słowo.
«Biju, gdy jesień przed nami blizko,

«I w kraj cieplejszy nasze ognisko
«Przenosić mamy — los nam coś wróży
«Wielkie nieszczęście w naszej podróży.
«Jakie?... to memu zakryte oku...
«Widzę ja wprawdzie, jakąś mdłą postać,
«Lecz tak daleko i w takim mroku,
«Że jej na jaśnią nie mogę dostać.
«Kto ona? — jakie knuje zamiary?...
«Czekaj, możniejsze uczynię czary.
«Wszak w mych pielgrzymkach po białym świecie,
«Trzykroć z modlitwą byłem w Azrecie[17]
«Biłem pokłonem grobowcom hanów;
«Wiem, co się tai w łonie kurhanów,
«Znam ziół własności, znam zwierząt głosy;
«A jeśli cisnę okiem w niebiosy,
«Te gwiazd miliony, co nocą krążą,
«Dla mnie jak głoski w słowa się wiążą.
«Więc — całej wiedzy, wszystkich sposobów,
«Choćbym miał ruszyć zmarłych z pod grobów,
«Ruszę, i wszystkich zaklęć użyję,
«Aż ową postać co mi się kryje,
«Wydrę z najgłębszych przyszłości ciemnic;
«Bo dla mnie w świecie nie ma tajemnic.»


∗                              ∗

Rzekł — chwycił gęślę — zrazu głos stłumiał,
Potem wciąż wzmagał i w rzutach zręcznych
Brzmiał wprawną ręką po strunach dźwięcznych,

Aż wreszcie — z taką mocą zaszumiał,
Jak wicher, kiedy nagłym powiewem
Całego drzewa wzruszy szelesty.
Grze swej wtórował przeciągłym śpiewem;
Twarzy — okropne nadawał giesty.
Trupie i przyschłe do kości lice
Konwulsyjnemi ruchami drgały;
Głęboko wpadłych oczu źrenice
Na obie strony szybko latały,
Lub się daleko w powiekach kryły,
I tylko białkiem szklisto świeciły.
I straszno było w tym stanie szału
Widzieć — jak starzec, wywiędły, suchy,
Wiekiem okrzepłym, członkom i ciału
Wprost mechaniczne nadawał ruchy.
I coraz pieśni piał przeraźliwsze;
Z wszystkich strun razem dobywał tony,
I w drgania, ruchy i skoki żywsze
Łamał swe członki — aż, wysilony,
Jak spadłej bryły bezwładne brzemię,
Całym ciężarem runął o ziemię.
Długo tak leżał nieporuszenie...
W jurcie, nastało głuche milczenie,
Strach — obu widzów dreszczem przeszywał
Tylko trzask iskier z polan płonących
Rzucając światło, ciszę przerywał
Minut — spokojnie w wieczność ciekących.
Nareszcie starzec ciężkiem westchnieniem
Dał znak, że żyje — mało po mału
To rąk, to głowy, to nóg ruszeniem

Zwolna, ruch nadał całemu ciału.
Powstał i długo robił piersiami
Jakby z nużącej podróży wrócił;
I z zamkniętemi ciągle oczami
Odszukał gęśli, wziął ją do ręku,
Strun zlekka trącił i przy ich dźwięku
Taką pieśń głosem słabym zanucił:




V.

Dziwny... dziwny sen ja miałem!
Biju, młodszym cię widziałem...
I jam młodszy był.
A przed nami ulubiony
Stał Pegliwan, koń twój wrony,
Jak pomnisz gdy żył.

«Wsiądźcie — rzekł koń bez obawy,
Jeżdżę nocą czukać trawy
Aż w Edeński kraj.
Insze stepy, inne życie,
Insze światy zobaczycie,
Wsiądźcie» — wsiedlim dwaj.

«Lecim, lecim... końca nie ma...
Ziemia niknie przed oczyma,
Nowa... nowsza błoń.

W rączym pędzie lotnej jazdy
Gwiazd sięgamy, z gwiazd na gwiazdy
Sadzi dzielny koń.

«Ćmi się w oczach, gdy przez bezdnę,
I otchłanie nieprzejezdne
Jeden daje skok.
A zpod kopyt oderwane,
Lecą gwiazdy zdruzgotane
W głąb’ przepaści — w mrok.

«Stanął i rzekł: — «tu granica.
Patrzcie!... co za okolica?...
Co za cudny świat?...
Jaką trawą łąki słane!...
To kobierce z liści tkane
W różnowzory ład.

«Patrzcie!... w blaski jak mieniący,
Stu-promienny, niewiędnący...
Każdy kwiatek lśni.
A w dotknięciu, z listków jego
Jak z warkocza dziewiczego
Srebrna piosnka brzmi.[18]

«Patrzcie!... co ta błoń wypasa?...
Jakich koni stado hasa?
To nad cudy cud!...

Wy, z baranty sławni w świecie...
Tu sprobujcie, tu znajdziecie
Godny siebie trud.

«Lecz na dzieło kto się waży,
Bądź ostrożny — bo na straży
Czuwa księżyc sam.
Lada kwiatek zdradzić może,
Księżyc — rzuci złote łoże,
Wtenczas — biada wam!

«Tyś zsiadł, przypadł... i ukradkiem
By nie trącić trawką, kwiatkiem,
Pełzniesz... pełzniesz wciąż...
I przymykasz się do stada
Cicho — jak wilk gdy się skrada...
Ostrożnie — jak wąż.

«Jesteś w środku... arkan w dłoni,
Ciskasz... chwytasz tego z koni,
Co był wodzem stad;
Wsiadłeś... poczuł, kto nim włada..
Zarżał... ruszył... a gromada
Mknie za tobą w ślad.

«Ja nadbiegam na twym wronym;
Lecim pędem tak szalonym,
Jak sarny przez step.
Księżyc z jurty wyjrzał blado,
A niewidząc, gdzie jest stado,
Wbiegł na niebios sklep.


«Wbiegł... zaświecił... jak obręczą
Siedmio-barwną śmignął tęczą,
Lecz nie dosiągł nas;
A więc w pogoń naszym śladem...
Bo przez niebo poza stadem
Jasny został pas.

«Lecim... lecim... w tej podróży
Strach nam nieraz oczy mróży,
Czujem... zawrót, szał...
Gdy przez otchłań, przez szczeliny
Przepaścistej gwiazd krainy,
Umykamy w czwał.

«To, jak gdyby z gór spadzistych,
Po drożynach stromych, szklistych,
Suniem — tylko stuk
Po niebiosach się rozlega,
Gdy za nami stado zbiega
W dół — na mglisty smug.

«I jesteśmy w chmur przestrzeni...
Księżyc, siatką swych promieni
Już nas zlekka drasł.
Tyś mu obłok w oczy cisnął...
On krwią zaszedł, klątwą świsnął,
Padł... i we mgle zgasł.

«Stado nasze!... ziemia blizko...
I rodzinne koczowisko
Widać z wietrznych gór...

Wtem — mgła pęka... błyskawica
Jakby z zemstą za księżyca,
Grzmi za nami z chmur.

«Grzmi... lecz nagle kształt swój zmienia,
Niby dziecko... a wpół mgnienia
Zda się olbrzym rość...
Już nas chwyta... spojrzę w lice...
Biju!... znam tę błyskawicę!...
To młodzian — twój gość!...


∗                              ∗

Umilknął starzec — Bij się zadumiał...
On, ciemną piosnkę, jasno zrozumiał;
Bo z pieśni wątku, za jednym razem
Księga przeszłości, karta za kartą
Jego pamięci stała otwartą;
Każdy jej wyraz był mu obrazem.
Przywołał w myślach cały wiek młody,
Ów wiek, gdy dzika pali tęsknica,...
Jak rzucił biedną jurtę rodzica,
I uszedł w stepy szukać przygody.
Tam — aż do głodnych pustyń zagnany[19]
Nie o przygody szło mu miłośne,
Ale o imię szeroko-głośne;
O zdobycz stadnin, lub karawany.
Na wzmiankę o nim auły drżały...

Bo choć w rzemiośle baranty nowy,
Ale przebiegły, zręczny, zuchwały,
Zawsze szczęśliwe czynił obłowy.
Raz — samotrzeci, nocą prowadził
Ogromny tabun porwanych koni...
Wschodzący księżyc ucieczkę zdradził
I nie dał czasu zmylić pogoni,
Bo wnet za niemi, tym samym szlakiem,
Nadbiegł właściciel z swych sług orszakiem.
Wszczęła się bitwa; — krzyki i strzały
Uciekających zewsząd witały;
Bij się nie uląkł, lecz natarł męzko,
I bój nierówny skończył zwycięzko:
Sam wódz przeciwnik, legł z jego ręki...
Słudzy, śmierć pana skoro ujrzeli
Na wszystkie strony w stepy pierzchnęli.
Pozostał tylko chłopiec maleńki,
Który z zabitym rozstać się wzbraniał,
I trup ojcowski sobą zasłaniał.
Mimo łez, krzyków... Bij wziął chłopczynę
I sprzedał kupcom w obcą krainę.
Odtąd — zaniechał barant, rozboju...
By swoich zbiorów użyć w pokoju.


∗                              ∗

Wiele ubiegło czasu w milczeniu
Nim je Bij przerwał — «Starcze! daj radę
«Co ja mam począć w takiem zdarzeniu?»
Starzec zachmurzył swe lica śniade
I rzekł: — «O! Biju! w sercu młodziana

«Powinność, ojca krwią zapisana,
«Krwią tylko z serca może się zgładzić.
«Cóż chcesz?... cóż ja ci mogę poradzić?...
«Gościem jest twoim... gość... święte słowo!...
«We dnie i w nocy, nad jego głową
«Czuwać winieneś — wszak życzysz sobie,
«By kiedyś drzewo na twoim grobie,
«Życzliwą ręką dzieci sadzone,
«Nie schło, lecz ciągle rosło zielone.
Więc — nie wyzywaj napróżno burzy;
«Bądź baczny — wnet ci sam los usłuży...
«Widziałeś... bośmy wszyscy widzieli,
«Jak go urzekał wzrok twej Demeli,
«Dozwól — niechaj go czcza mara zwodzi;
«Nie mów, że pierwsi z kirgizkiej młodzi,
«Z dalekich stepów szlą do cię swaty
«Dając za córkę kałym[20] bogaty.
«Łudź go — niech ogniem żądzy goreje...
«Zapomni zemsty, karmiąc nadzieje...
«A kiedy jurty zwinąwszy nasze
«By zająć dolin żyzniejszych paszę,
«Odkoczujemy — na step rodzinny...
«Staraj się zręcznie za krąg gościnny
«Nierozważnego młodzieńca zwabić,
«A wtenczas... wtenczas... rzekł zcicha — zabić».




VI.

Za danym znakiem — auły zdjęto,
Zebrano sprzęty, — jurty zwinięto,
I na dwukolne złożono wozy.
Zwolna — ruszają ciężkie obozy;
Step się ożywia, pstrzy i zaludnia,
A nad taborem — lotnemi pióry
Dzikiego ptastwa wędrowne chmury,
Szybują z krzykiem, w strony południa.


∗                              ∗

Liczne wzdłuż równin ciągną się stada:
Na czele idzie owiec gromada
Mocnych, wypasłych i ciemnej wełny,
U każdej kurdjuk[21] tłustości pełny;
Dalej, rozrosły buchaj na przedzie,

Czerwono-bury z pręgi czarnemi,
Zwolna, schylając łeb swój ku ziemi,
Ryczące stado za sobą wiedzie.
Dalej w odstępach: tu dojne klacze,
Tam źrebiąt tabun igra i skacze;
Owdzie poważne brodate kozy,
Wielbłądy juczne, ładowne wozy,
Pod okiem bacznem co wszędy czuwa,
Cały się tabor w stepy posuwa,


∗                              ∗

Ludność kirgizka — starzy i młodzi
W spiczastych czapkach — lśniących jerhakach,[22];
Kobiety w czadrach[23] i pstrych kołpakach;
Dziewki i dziatwa, co ledwie chodzi,
Strojno, bogato — wszyscy na koniach.
Młodzież harcuje z boków po błoniach;
A całej hordy zgiełkliwe pienie,
Ryk stad przeciągły, i koni rżenie,
I głos chrypliwy skrzypiących osi —
Echo, daleko w stepy roznosi.


∗                              ∗

Ludno, wesoło — w pustej krainie. —
Tu słychać pieśni, tam łowców krzyki;

Z leż, wypłoszony czujny zwierz dziki,
Zdala przed gwarem pierzcha w pustynie;
Łowcza go zgraja ściga i szczuje,
Lub ugłaskanym orłem poluje.
Cokolwiek pomknie na step bezdrożny,
Czy lotna sarna, czy wilk ostrożny,
Który się milczkiem z łozy wykrada,
Już w pogoń za nim berkut puszczony
Leci, dopędza, na grzbiet mu siada,
Bije skrzydłami, ściska w swe szpony,
I krzywym dziobem wydziera oczy.
Z bólu i strachu, przelękłe zwierzę
Póty na miejscu kołem się toczy,
Aż który z łowców pędem przyskoczy,
I ze szpon orła zdobycz odbierze.
Tymczasem inni — pomykające,
Nahajką z konia biją zające.


∗                              ∗

Sunie się tabor — a przodem bieży
Kilku zwinniejszych z grona młodzieży;
Dziwią zręcznością — próbują siły, —
Bawią, natarciem udanej bitwy;
W końcu do widnej w dali mogiły,
Stawają rzędem zacząć gonitwy.
A kiedy konie czekając znaku,
Już niecierpliwe rwą się do biegu,
Na dzielnym, wronym, pędząc rumaku
Młoda dziewczyna, staje w szeregu. —
Na znak — puszczają konie — i lecą...

Zaledwie kroków sto ulecieli,
Wiedziony wprawną ręką kobiecą,
Wyprzedza wszystkie, rumak Demeli.
A jeśli który z współzawodników
By ją zatrzymać, posunie dłoni...
Dziewczyna w pędzie, zwija się... broni...
Pletnią zuchwałość karcąc młodzików;
I przodek bierze — i w każdej chwili
Coraz się od nich odsuwa dalej.
Niektórzy — konie nazad zwrócili,
Inni — w połowie mety zostali;
Jeden ją ścigał, konia nie szczędził,
Zbliżał się... równał... aż ją dopędził,
A kiedy wbiegli na kurhan razem,
Tak ją zaklinał czułym wyrazem:


∗                              ∗

«Demelo! słuchaj!... dłużej nie zwlekaj...
«Teraz czas... teraz ze mną uciekaj.
«Ja ci przysięgam... jak Allach w niebie,
«Dla ciebie jednej — tylko dla ciebie
«Zrzekłem się mojej zemsty — na wieki!...
«Tu już gościnnej dla mnie opieki
«Nie ma, — nadbiegną... patrz!... niedaleko...
«I bezbronnego w sztuki rozsieką...
«Jeżeli nie chcesz by ta mogiła
«Krwią moją w twych się oczach zbroczyła,
«Uciekaj!... czas jest... ujdziem pogoni,
«Noc wkrótce swym nas cieniem osłoni.»
Mówił wzruszony i ręką drżącą

Chwycił jej konia cugle puszczone,
I tak wpół chcącą i wpół niechcącą,
W największym pędzie powiódł w tę stronę,
Kędy zarosłe, jak modra wstęga
Kończyły w dali skraj widnokręga.


∗                              ∗

Wtem — trzech się konnych z tłumu oddziela.
Widać, że pogoń — bo w ślad za niemi
Pędzą, zaledwie tykając ziemi.
«Patrz!... patrz!... mój ojciec!» krzyknie Demela.
«Nie bój się droga — jeździec odpowie, —
«Odstęp dość znaczny... a słońce nizko...
«I konie dzielne... i krzaki blizko...
«To Bij nieprędko o nas się dowie,
«A jutro... już nas nikt nie rozdzieli!»
Świsnął — i na wschód jak wiatr lecieli.


∗                              ∗

Jedni i drudzy, mkną stepem chyżo,
Lecz raz rzucony między nich przedział
Nie uległ zmianie. — Ktoby powiedział
Że się do siebie nigdy nie zbliżą!
Wnet, — słońce zaszło, wiatr wiał zachodni,
Coraz to ciemniej, coraz to chłodniej,
Zmierzch padł na stepy, — przez chwilkę jeszcze
Jeźdźcy, jak plamki czernią się w mroku;
I coraz, coraz nikną ze wzroku...
Tylko z pod kopyt trawa szeleszcze.


∗                              ∗

«Stójcie! — Bij krzyknął do swej drużyny —
«Już nic nie widzę — noc taka ciemna...
«Dalsza gonitwa całkiem daremna;
«Wszak co najlepsze konie z stadniny
«Mają pod sobą. — Droga szczęśliwa!
«Niech lecą!» — wrzasnął z dzikim uśmiechem;
A step szyderczem powtórzył echem:
«Niech lecą!» — «Jakto? — Bij się odzywa:
«Mam wrócić?... wrócić... i żyć zhańbiony?...
«O nie!... wiatr z dobrej wieje nam strony...
«Puścim za niemi takie pogonie,
«Od których żadne nie ujdą konie. —
«Wy dwaj — jak można ode mnie dalej
«W prawo i w lewo ruszcie, a żywo,
«Macie przy sobie krzemień, krzesiwo...
«Niechaj z was każdy stepy zapali.»


∗                              ∗

Wnet na trzech punktach, stal iskry ciska...
Iskry, w garść suchej trawy ujęte,
Podmuchem wiatru silnie rozdęte,
Trzy, śród przestrzeni, tworzą ogniska,
Co tak pełgają promieńmi mdłemi,
jakby trzy gwiazdy legły na ziemi.
Ogień się rzuca na zeschłe zioła,
Wiatr go rozdyma, miota, roztrąca...
I już się palą trzy wielkie koła,
Jak gdyby z niebios spadły trzy słońca.
Z tych kół ognistych, przez podmuch świeży,
Żar się wylewa w jasnych potokach,

A każdy potok w step czarny bieży
W liniach, zygzakach, wężach, przeskokach.
Już wichrem gnane w przestwór daleki
Z trzaskiem i sykiem płyną trzy rzeki,
Płyną... wzbierają, falą płomieni;
Niebo się krwawą łuną czerwieni.


∗                              ∗

«Luby!... patrz!... jak się niebo oświeca.
«Czy księżyc wschodzi?... «O! blask księżyca,
«Droga Demelo nie takiej mocy...
«To pewnie błyszczy zorza północy.»


∗                              ∗

Ogień — z wściekłością ciągle rosnącą,
Coraz się szerszem korytem leje,
Bucha... iskrami sypie... szaleje...
I już trzy rzeki z boków się łączą,
I straszny pożar, w lewo i w prawo
Płomienną, długą toczy się lawą.
Zbudzony światłem, z poblizkich krzaków
By dzień powitać, leci rój ptaków;
Leci... na skrzydłach, waży się, śpiewa...
I milknie — w paszczy otchłani wrzącej...
Paszcza wciąż zieje — a krzaki, drzewa,
Gdy je obejmie oddech palący,
Stawają w ogniu, i jak gwiazdami,
Chwilę złotemi trzęsą liściami...
Przeszło... i drzewa w popiół się sypią...
A jako fale wzburzone kipią,

Tak hucząc leci powódź płomieni;
Niebo się coraz krwawiej czerwieni.


∗                              ∗

«Luby! jak widno!... czyż to być może,
«By tak okropnie świeciło zorze?...
«Patrz!... jak za nami błyska czerwono!»
«Ha! — krzyknął jeździec — to stepy płoną!»
I nim od ogni oczy odwrócił,
Zmienił kierunek i w bok się rzucił.
«O moja droga!... jak zajrzę okiem,
«Tak wszędzie pożar... pasem szerokim
«Przez całe stepy zdaje się płynąć...
«Ale się nie trwóż... miej więcej męztwa...
«Oby nam tylko prąd ognia minąć,
«Wyjdziemy zdrowo z niebezpieczeństwa.»


∗                              ∗

Lecą... wiatr świszcze... coraz gęstszemi
Step się kłębami dymu ocienia.
A dym, jak goniec gdzie dotknie ziemi,
Rozwija czarny sztandar zniszczenia.
«Demelo... konie nierówno biegą...
«Twój się opóźnia... spiesz... czasu niema..
«Allach! twój pada!... przesiądź na mego...
«Zbawienie blizko... patrz! przed oczyma
«Las... byle tylko stanąć w tym lesie.
«Wiatr, od nas pożar bokiem przeniesie!»


∗                              ∗

Rzekł, — Demela, lekko na koń wsiada;
Jeździec ręką wpół kochankę chwyta,
Pędzi konia... wzrokiem ognisk bada...
I drży... a koń, jeździec i kobieta
Kłębem dymu, jak chmurą owiani,
Falą ognia, jak piekłem ścigani,
Umykają z największym pośpiechem.
Wtem — wiatr z ognisk takim żarem wionął,
Że duszącym objęty oddechem
Padł koń drugi i ducha wyzionął.


∗                              ∗

Jeździec groźno wzniósł oczy do nieba,
Twarz mu dzikim pałała wyrazem. —
«Luba!... luba!... tu się rozstać trzeba!...
«Śmierć już blizko!... umierajmy razem!»...
I zbłąkany wzrok topiąc w jej lice,
Dodał głosem największej żałości:
«Oh!... już nigdy, nigdy nie nasycę
«Ani zemsty, ani mej miłości!...»


∗                              ∗

Jak dwie wierzby przy jednym strumieniu
Gałązkami ujmą się, pochwycą...
Tak młodzieniec z stepową dziewicą,
W tem ostatniem, smutnem uściśnieniu,
Pocałunkiem usta do ust zlali;
Duch się z duchem, tchnienie zbiegło z tchnieniem
Pocałunkiem i tem uściśnieniem
Tu — na całą wieczność się żegnali.


∗                              ∗

I przeszło przez nich morze płomieni...
Przeszło... a w miejscu zgasłych pożarów,
Dziś znowu cisza pośród obszarów,
I jeszcze bujniej step się zieleni.




PRZYPISEK WYDAWCY.


„Kirgiz“, zajmujący pierwsze miejsce między utworami poetyckiemi Gustawa Zielińskiego, ze wszystkich jego utworów jest najwięcej znanym, doczekał się bowiem mnóstwa różnych wydań, które go spopularyzowały. Są one niemal wszystkie, dosłownym przedrukiem pierwszego wileńskiego wydania z 1842 r.
W 1855 r. gdy J. N. Bobrowicz postanowił wydać w Lipsku „Kirgiza“, w ozdobnej illustrowanej edycyi, i zwrócił się w tym celu do autora, autor przejrzawszy swój rękopism, porobił w nim niektóre poprawki. Wydanie więc lipskie Bobrowicza, a następnie temuż podobne lwowskie Igla, z 1867 r., są wydaniami „Kirgiza“ poprawnemi. Podług tych więc wydań poprawnych i my w niniejszem wydaniu tekst „Kirgiza“ podajemy, przytaczając w dopisku warjanty, z pierwszego wileńskiego wydania.

J. Z.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Niebo, co się w krąg zgina,
    Step — koń — wszędzie gościna;

  2. Jurta, namiot Kirgizki, pokryty wojłokiem formy półkolistéj.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Ciemna — tylko lśnią gwiazdy,
    Mgła w dolinach, rozdroża po lesie;

  4. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Że się w jeden szlak ciemny zlewają.
    Jeździec w pędzie, wzniósł czoło —
    Las znikł spojrzał w około...
    Stepy — stepy co granic nie mają.

  5. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Puste, równe — w noc zbłądzić nie trudno;
    Jeździec wspomnień zapytał,
    Z gwiazd swą drogę wyczytał
    I kierunek wziął w stronę bezludną.

  6. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Zda się, że zioła drzemią...
    Taka cisza nad ziemią,
    Liść się nawet nie rusza w pustyni,
    ............
    ............
    Coby czuwał w tej ciemnej świątyni.

  7. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Mrok rozsiadł się na dole,
    Wzrok go jeźdźca, choć bystry nie sięga,
    Miliony świateł w górze,

  8. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    I długo bał się o każde tchnienie,
    Bał się — czy cała świeża natura,
    Pragnącej piersi zgasi płomienie.

  9. Tym sposobem Kirgizi, zatrzymują w największym pędzie swoje rumaki.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Grają tak dziwnem świateł odbiciem?

  11. Auł, koczowisko kirgizkie, z kilkunastu a niekiedy z kilkudziesięciu jurt złożone.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Wariant (na podstawie ss. 226-227):

    Trzody — co z pastwisk w auł wracały,
    Przeciągłym rykiem, jakby do wtóru
    Budziły ze snu echa wieczoru;
    A psy żałośnie długo w noc wyły,
    Rzekłbyś — nieszczęście jakieś wietrzyły.

  13. Bij — znaczy toż samo, co lepszy, znakomitszy; jestto pewien rodzaj artystokracyi stepowej.
  14. Piław — ulubiona potrawa na całym Wschodzie.
  15. Kumys — napój upajający, z mleka kobylego, wysoko ceniony przez Kirgizów.
  16. Szajtan — zły duch.
  17. Azret — miejsce równe święte dla Kirgizów, jak Mekka dla innych wyznawców Mohameta.
  18. Dziewczęta Kirgizkie przyczepiają w koniec warkocza na plecy spadającego, rozmaite ozdoby metalowe, mianowicie srebrne monety, które za najlżejszem poruszeniem głowy dźwięk wydają.
  19. Głodnym stepem, okoliczni mieszkańcy nazywają wielką pustynię Gobi.
  20. U Kirgizów, żony się kupuje. Rodzice panny, stosownie do jej wdzięków, większej lub mniejszej za nią żądają opłaty. Ta oplata czyli kałym, składa się z pewnej umówionej ilości koni, bydła i baranów, które pan młody rodzicom swej przyszłej, przed zawarciem małżeństwa dać musi.
  21. Kurdjuk — jestto ogon krótki u owiec kirgizkich, który tak wypełnia się tłustością, że w końcu przybiera postać wielkiego garbu. Ta osobliwość, odróżnia owce kirgizkie od wszystkich innych gatunków owiec.
  22. Jerhak — suknia męzka ze skóry źrebięcej, włosem na wierzch odwróconej, z obszywkami aksamitnemi jaskrawych kolorów. Sam jerhak, pospolicie bywa czarnego lub brunatnego koloru, krojem zupełnie do tureckich chałatów podobnym.
  23. Czadry — zasłony u Kirgizek białe, głowę, wyjąwszy twarz i pół figury, okrywające.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Zieliński.