Małka Szwarcenkopf/Akt piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Małka Szwarcenkopf
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom III
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIĄTY.
Ten sam pokój co w poprzednim akcie, na stole pali się świeca. Jedno z łóżek osłonięte parawanem. Na kanapie siedzi Jojne i drzemie. Na krześle siedzi Jenta i także drzemie. Po chwili rozlega się stukanie do drzwi. Wchodzi stary Szwarcenkopf, podchodzi do Jenty i budzi ją.
SCENA I.
JENTA, SZWARCENKOPF, JOJNE, za parawanem MAŁKA.
ஐ ஐ
SZWARCENKOPF.

Jenta! obudź się... Doktór zaraz przyjdzie.

JENTA
(budząc się z trudnością).

Doktór... do kogo?

SZWARCENKOPF.

Do kogo? do... niej!

JENTA.

A! tak do Małki! (wstając). Ja sobie trochę się zdrzemiałam.

SZWARCENKOPF.
Czy wuna nic nie mówiła.
JENTA.

Nie! może wreszcie zasnuła.

SZWARCENKOPF.

Idź i zobacz co ona robi?

JENTA
(idzie i zagląda przez parawan).

Siedzi sobie w kącie koło łóżka i oczy ma otwarte.

SZWARCENKOPF.

Ona czwartą noc nie śpi!... (po chwili). Czy ty, Jenta, dobrze drzwi od sklepu zamknęła!

JENTA.

Nie bójcie się, Szwarcenkopf, tam się złodziej nie dostanie.

SZWARCENKOPF.

Mnie już o złodzieja nie chodzi, Jenta, ale mnie o to chodzi, żeby tamten tu się nie wkradł i z Małką w konszachty nie wszedł. Ta Glanzowa wczoraj przemocą wejść chciała, ale ja, Jenta, zrozumiałem, że ta kobieta musi być ich wspólniczka i ja nie wpuściłem jej do mego mieszkania.

JENTA.

Ty źle zrobił, Szwarcenkopf. Może ona jakie ważne słowo miała do powiedzenia.

SZWARCENKOPF.
Jakie ona może mieć ważne słowo? Ja nie chcę, żeby ona się z Małką widziała.
JENTA.

Niech się z tobą zobaczy, Szwarcenkopf. Trzeba koniecznie się z nią zobaczyć. Niech ona nam powie, niech wytłomaczy.

SZWARCENKOPF.

Ja nie chcę słyszeć jej wytłomaczenia. Małkę zły duch opętał, ja był u rabina, on się za nią modlić będzie a jak nie pomoże, to on ją zobaczy. A teraz rabin kazał, żeby do niej doktora sprowadzić i leczyć, żeby nie wpadła w jaką ciężką chorość... Rabin mi kazał mieć wiarę, że to się skończy dobrze... że znowu rozumu nabierze i znowu wszystko będzie jak dawniej. Aj, Jenta! Jenta! tak było tu dobrze i cicho... tak stary Szwarcenkopf grzecznie pod piecem siedział i ciepło mu było i wygodnie... A verfluchtes! verdamtes! verdamtes Kind! Jojne! Jojne!

JOJNE
(podnosząc głowę).

Ja nie śpię. Szwarcenkopf.

SZWARCENKOPF.

Jak ty nie śpisz, Jojne, to dlaczego ty nie pójdziesz tutaj i nie posłuchasz co mnie rabin powiedział.

JOJNE
(kiwając smutnie głową).

Tobie, Szwarcenkopf, powiedział rabin to a ja tu sobie powiedziałem — drugie.

SZWARCENKOPF.

Ty głupi jesteś, Jojne, to co rabin powie, to więcej warte, niż to, co ty możesz w twojej głupiej wymyślić głowie.

JOJNE.

Rabin nie zna moich myśli ani tego, co się w mojej duszy dzieje. A ja znam i myślę tak sobie od czterech dni i sam ze sobą rozmawiam. I ja sobie już dużo powiedziałem, Szwarcenkopf.

SZWARCENKOPF.

Ty się tymczasem ogarnij trochę i wstań bo zaraz przyjdzie doktór. O!... już idzie

(Jojne nie wstaje z kanapy ale opiera głowę na rękach i pogrąża się w myślach).
DOKTÓR
(w progu).

Czy tu mieszka Firułkes?

SZWARCENKOPF.

Tu! tu!... proszę! niech pan doktór wejdzie...

DOKTÓR
(wchodząc).

Czy to wy po mnie przychodziliście!

SCENA II.
CIŻ SAMI i DOKTÓR.
(Doktór niemłody mężczyzna dostatnio ubrany, traktuje wszystkich z póry i niedbale).
ஐ ஐ
DOKTÓR.
Któż to jest chory?
SZWARCENKOPF.

Moja córka, panie doktorze.

DOKTÓR.

Co jej jest?

SZWARCENKOPF.

Jenta, idź ty i przyprowadź tu Małkę.

DOKTÓR.

Dajcie mi drugą świecę, bo tu ciemno jak w grobie.

SZWARCENKOPF.

Zaraz, panie doktorze,

(idzie zapalić drugą świecę, Jenta z za parawanu wyprowadza Małkę bardzo bladą i bardzo zmienioną).
JENTA.

Oto jest chora, panie doktorze!

(Małka stoi przed doktorem nie patrząc na niego).
DOKTÓR
(do Szwarcenkopfa, który przyniósł świecę).

Postawcie tu świecę. Tak! (do Małki). Odpowiadaj teraz wyraźnie i prędko, bo ja nie mam czasu. Co cię boli? co wam jest! głowa! płuca, żołądek?

(Małka nie odpowiada).
SZWARCENKOPF.

Z przeproszeniem pana doktora, ale ja...

DOKTÓR.
Cicho! niech chora sama odpowiada. Dlaczego nie gadacie? Gardło was boli?
SZWARCENKOPF.

Ona nie odpowie...

DOKTÓR.

Dlaczego? głucha? niema? język ma ucięty?

SZWARCENKOPF.

Nie, panie doktorze, ale ona ma zmartwienie i z tego chorość. Ona nie chce jeść, ani gadać, ani spać, tylko siedzi w kącie i myśli.

DOKTÓR.

Musieliście jej zrobić jakąś krzywdę (do Małki). Czy możecie mi powiedzieć co się wam stało?(bierze ją za puls). Hm!... wielkie wycieńczenie, przytem silne zdenerwowanie.

MAŁKA.

Ja mam do pana wielką prośbę!

DOKTÓR.

Wreszcie przemówiliście. To szczęście.

MAŁKA.

Ja od czterech dni nie śpię. Mnie to strasznie męczy... Ja chciałabym zasnąć i trochę w tym śnie odpocząć... Może pan doktór mi da jakie lekarstwo na sen uspakajający...

DOKTÓR.

Owszem, mogę wam przepisać trochę morfiny. Zaśniecie spokojnie. A oprócz braku snu co wam dolega?

MAŁKA.
Nic!
DOKTÓR.

Musicie mieć jakieś moralne zmartwienie. U was się to często zdarza. Zamężna? Tak! A to się wyjaśnia. Chwilowa scena z mężem! Zapiszę środek uspokajający nerwy, lepiej jednak zrobicie, jeśli w tak młodym wieku nie będziecie się poddawali nerwom, bo później zrobi się z was jędza i mąż uciekać od was będzie na cztery wiatry. No, idźcie spać, zjedzcie rosół z kury z kaszką, weźcie proszki i dajcie mi z waszemi chorobami święty spokój. Gdzież jest papier i pióro?

SZWARCENKOPF.

Ja już wszystko przygotowałem, panie doktorze.

(Doktór siada do stołu i piszę receptę).
SZWARCENKOPF
(do Jenty).

Ile jemu trzeba dać?

JENTA.

Może trzydzieści, może pięćdziesiąt kopiejek.

SZWARCENKOPF.

Ja mu dam trzydzieści i zawinę w papier, to on nie zobaczy.

JENTA.

A jak z papieru odwinie?

SZWARCENKOPF.
To ja powiem, że ja się pomyliłem.
DOKTÓR
(napisawszy receptę).

Idź z tem do apteki a potem dawać ostrożnie, bo jak się weźmie zadużo to może zaszkodzić.

(Jenta bierzę receptę).
JENTA.

Ja pójdę i poczekam, to zaraz przyniosę.

DOKTÓR
(spostrzegając Jojne).

A temu co jest? czy go zęby bolą.

SZWARCENKOPF.

Nie, panie doktorze, ale un ma zmartwienie i un tak sobie siedzi i myśli; ten jest jej mąż.

DOKTÓR
(śmieje się).

To! mąż! do chederu mu jeszcze chodzić a nie żenić się... Bywajcie zdrowi. Na drugi raz nie nudźcie mnie temi głupstwami, bo jak które będzie naprawdę umierało to nie uwierzę i nie przyjdę.

SZWARCENKOPF.

Po co my mamy już umierać! po co?

DOKTÓR.

A to sobie żyjcie!

(Szwarcenkopf podaje mu pieniądze w papierku. Doktór bierze, rozwija z papierka, w tej chwili Szwarcei kopf zaczyna).
SZWARCENKOPF.

Ja się po... (widząc, że doktór chowa pieniądze nie licząc). Dobranoc, panu doktorowi

(doktór wychodzi, Szwarcenkopf odprowadza go ze świecą).
JOJNE
(podnosi głowę i patrzy na Małkę).

Małka!

(Małka nie odpowiada, tylko podchodzi do stołu i gorączkowo pisze kilka słów na pozostałych kartkach papieru).
JOJNE.

Do kogo ty piszesz Małka. Ty mi nie odpowiadasz a ja Małka tak chciałem ci powiedzieć... że...

SZWARCENKOPF
(powraca, Małka chowa zapisany papier za gors).

Idź ty na łóżko, Małka, zaraz ci lekarstwo Jenta przyniesie. Jak się wyśpisz, to jutro ja ci powiem, co rabin mi powiedział. Bo ja przez ciebie chodziłem do niego i mój wstyd przed nim odkryć musiałem. Ale niech on między nami rozsądzi i tobie powie.

MAŁKA.

Napróżno ty chodziłeś do rabina, mój ojcze! Pomiędzy mną a tobą jest tylko jeden sędzia najwyższy i najsprawiedliwszy! Do niego ja się udam po rozsądzenie naszego sporu.

SZWARCENKOPF.
Ty mnie chcesz do sądu pozwać? ty stąd nie wyjdziesz, ja ci to powiedziałem!
MAŁKA.

Nie, ojcze, ja stąd nie wyjdę. Możesz być spokojnym. A na ten sąd cię wezwą nie dziś, nie jutro, choć kto wie, może prędzej aniżeli przypuszczasz. Bądź zdrów, mój ojcze! Bądź zdrów, biedny Jojne!

(odchodzi za parawan).
SZWARCENKOPF.

Może ona się opamiętała.

SCENA III.
CIŻ SAMI, STARY FIRUŁKES później JOJNE.
ஐ ஐ
FIRUŁKES
(wchodzi gwałtownie).

Co się stało?

SZWARCENKOPF.

Nic się nie stało! co się miało stać!

FIRUŁKES.

Gdzie Małka? nie uciekła?

SZWARCENKOPF.

Co ona miała uciekać. Ona jest trochę chora, to ona sobie leży za parawanem. Czego ty, Firułkes, tak się rzucasz i hałasujesz.

FIRUŁKES.
Jak ja nie mam hałasować kiedy i ja i mój syn mamy przez waszą córkę stratę i wstyd.
SZWARCENKOPF.

Wy jeszcze żadnej straty nie macie, bo o tem co się stało nikt nie wie... a w sklepie dziś siedziała Jenta i targ był dobry. Więc czego ty chcesz, Firułkes?

FIRUŁKES.

A zmartwienie Jojny? a te jedzenie co Jenta zje?

SZWARCENKOPF.

Za to Małka nic nie je.

FIRUŁKES.

Tak nie będzie... tak nie może być! Niech ten sam Gabide co na ślub twojej córki zbierał, uzbiera jeszcze trochę pieniędzy i ty możesz te pieniądze nam dać, jeżeli chcesz, żeby mój jojne twoją córkę w domu trzymał...

SZWARCENKOPF.

Gabide tego nie zrobi, ten może dopomódz wydać córkę zamąż, ale on w takiej sprawie nie może się mieszać.

FIRUŁKES
(krzycząc).

Róbcie co chcecie... ja stratny nie będę, żebym tak zdrów był.

SCENA IV.
CIŻ SAMI i JENTA.
ஐ ஐ
JENTA.
Jest lekarstwo! (do Szwarcenkopfa). Ja mam z wami pomówić, Szwarcenkopf.
SZWARCENKOPF.

Idź, daj jej lekarstwo niech weźmie.

JENTA
(podchodząc do parawanu).

Masz Małka flaszeczkę (do Szwarcenkopfa). Tutaj jest Glanzowa. Una chce z wami pomówić. Una ma dla was wszystkich dobry porządny i złoty interes. Nu!... co szkodzi? Pogadać z nią możecie. To nie kosztuje a jak z nią pogadacie to może się wszystko na dobre zmieni!

SZWARCENKOPF.

Ty mówisz co ona ma interes dla nas!

JENTA
.

Jak jestem żywa

(mówi po cichu).
FIRUŁKES.

Ty, Jojne, żebyś się z nią nie przepraszał aż nam dadzą pieniędzy.

JOJNE.

Ja się z nią wcale przepraszać nie będę.

FIRUŁKES.

Jak zapłacą to ty się przeproś... ja ci powiadam.

JOJNE.

Niech ojciec nie krzyczy, bo ja się nie zlęknę... Ja wiem co mam zrobić i ja to zrobię.

FIRUŁKES.

Ty myszygene! ty wiesz co masz robić? ty głupi! ty dumer Kerl! ty nie myśl co ty masz zrobić, ja za ciebie będę myślał i postępował.

SZWARCENKOPF
(do Jenty).

Idź i powiedz jej niech tu przyjdzie. Wpierw jednak zobacz czy Małka zasnęła.

JENTA
(idzie za parawan i wraca).

Zasnęła. Trąciłam ją, ale się nie obudziła.

SZWARCENKOPF.

Zasuń dobrze parawan i przyprowadź tę kobietę

(Jenta wychodzi).
FIRUŁKES.

Co to za kobieta?

SZWARCENKOPF.

Ona mówi, że ona ma dla nas korzystny interes i że my wszyscy możemy na nim dużo zarobić pieniędzy.

FIRUŁKES.

No, to niechaj prędko wejdzie.

SCENA V.
CIŻ SAMI i GLANZOWA.
ஐ ஐ
GLANZOWA.
Dobry wieczór! Dlaczego ty, Szwarcenkopf, tak długo mnie tu wpuścić nie chciałeś?
SZWARCENKOPF.

Bo wy, Glanzowa, musicie być wspólniczką od tego młodego człowieka, za którego Małka zamąż się wybiera!

FIRUŁKES
(z krzykiem).

I przez którego my tyle strat ponieśli, ja i mój syn, Jojne.

SZWARCENKOPF.

Sza. Firułkes! Małka się obudzi. Czy nie tak, pani Glanzowa, czy ja nie odgadłem, czy pani Glanzowa tutaj nie od niego przychodzi!

GLANZOWA
(spokojnie).

Tak, Szwarcenkopf, ja tu od niego przychodziłam i ja w tej chwili od niego przychodzę.

SZWARCENKOPF
.

I wstydu nie macie, Glanzowa? wstydu nie macie podchodzić tak do uczciwej kobiety?

GLANZOWA.

Nie, bo Małka dla mnie nie jest zamężna. Ona jest piękna, delikatna, mądra, jak księżniczka a wy ją oddali ordynarnemu, brzydkiemu i ciemnemu Jojnie, co ledwie jaką Ryfkę, albo Surę ze wsi mógł za żonę sobie wziąć.

FIRUŁKES.

Mój syn miał pół sklepu.

GLANZOWA.

I cały jest połamany i krzywy. To nie ja wstydzić się mam, ale wy, boście taki piękny kwiat na śmietnik wasz posadzili i chcieli żeby uwiądł, ale dopóki Glanzowa będzie żywa, to wychowanka mojej drogiej, biednej pani nie zginie. Ty, Szwarcenkopf, oddałeś Malkę za to, żeby już więcej z zapałkami nie chodzić i nic nie robić a pod piecem siedzieć. Pan Lewi, ten pan co się z Małką chce żenić, daje ci zaraz na rękę dwieście rubli i co miesiąc dwanaście rubli na twoje utrzymanie. To lepsze, niż czekać na łaskę Jojny i nie mieć nigdy kopiejki w kieszeni, czy nie? powiedz sam.

SZWARCENKOPF.

Ja tego nie powiem, że gorzej. Ale jaką ja będę miał pewność?

GLANZOWA.

On to w tuchim zapisze a potem, te dwieście rubli on ci je dziś albo jutro da.

SZWARCENKOPF.

A kto wie, że on taki pan?

GLANZOWA.

On jest pan Jakób Lewi, adwokat, już teraz on otworzy kancelarję adwokacką.

FIRUŁKES.

Sicht! adwokat!

SZWARCENKOPF.
To... ja może i nichym już nie powiedział, ani Jojne, ale stary Firułkes...
FIRUŁKES.

Nie! nie! my mieli duże straty... my nie chcemy.

GLANZOWA.

Powiedzcie na ile swoje straty liczycie?...

FIRUŁKES.

Czy ja wiem?... może na pięćset rubli... może i więcej pieniędzy a zmartwienie Jojny osobno.

GLANZOWA.

jak wy się nie wstydzicie, Firułkes, mówić mnie, kobiecie rozumnej takie rzeczy. Ślub i wesele zapłacił do połowy Szwarcenkopf z pieniędzy, co mu Gabide u dobrych ludzi zebrał, ja wiem ile kosztowała sala, ile serwer, ile kredencer, ile marszelik. A potem wiem ile meble...

FIRUŁKES
(zaperzony).

Wy nic nie wiecie. Co wy możecie wiedzieć? skąd wy możecie wiedzieć! Mnie sama ta kanapa kosztowała na Krasińskim Placu siedem i pół rubla! Żebym tak szczęście do handlu miał, żebym tak niezaniewidział, żeby tak Jone rąk i nóg nie połamał!

GLANZOWA.

Ja widzę, że my z wami interesu nie zrobimy. To ja odchodzę...

SZWARCENKOPF.

Na co zaraz odchodzić? Jaka z pani Glanzowej gorączka... W interesie gniewu niema, można pogodzić.

GLANZOWA.

Ja nawet słuchać takich słów nie mogę co on opowiada... Pięćset rubli za takiego Jojne, ny! ny! to żeby on ze złota był, toby jeszcze tyle nie kosztował.

FIRUŁKES.

Teraz taki młody żydek co ma pół sklepiku to wart złoto.

GLANZOWA.

Un wart najwięcej sto pięćdziesiąt rubli.

FIRUŁKES.

Kikste! sto pięćdziesiąt rubli! to kuń więcej kosztuje a un nie ma sklepik!

GLANZOWA.

Chcesz dwieście, tak jak Szwarcenkopf.

FIRUŁKES.

Żebym tak zdrów był, nie mogę. Mnie samego do handlu więcej kosztuje.

SZWARCENKOPF.

Niech będzie trzysta i niech będzie zgoda...

FIRUŁKES.

Sich! jaki mądry! sam dostał dwieście i procent dwanaście na miesiąc a mnie każe brać trzysta.


SCENA VI.
CIŻ SAMI i JAKÓB.
ஐ ஐ
FIRUŁKES
GLANZOWA.

Ot i pan Jakób, najlepiej się z nim ułożycie.

JAKÓB.

Nie mogłem dłużej wytrzymać w tej niepewności. Co się tu dzieje? Czy przystajecie? Gdzie Małka?

(Jojne wstaje i bardzo wzruszony patrzy na Jakóba).
JOJNE
(na stronie).

To on! to jego Małka kocha!

GLANZOWA.

Stary Szwarcenkopf przystaje, ale ojciec Jojny bardzo się targuje.

JAKÓB
(do Szwarcenkopfa).

Dziękuję wam i bądźcie przekonani, że nie pożałujecie zamiany. Postaram się, ażeby wam do końca życia nie brakowało na niczem. Oboje z Małką potrafimy odwdzięczyć się wam za to, że zezwoleniem swojem przyczyniliście się do naszego szczęścia.

FIRUŁKES.

Ale ja nie mogę się zgodzić...

JAKÓB.
Ile żądacie?...
FIRUŁKES.

Ja dla siebie pięćset rubli.

JAKÓB.

Jakkolwiek jest to żądanie zuchwałe, jednak zgadzam się. Będziecie je mieli...

FIRUŁKES.

A teraz mój syn, Jojne... on miał przez pana duże zmartwienie... Jemu trzeba też wynagrodzić.

JOJNE
(nagie stanowczym tonem z resztką nieśmiałości i walcząc ze łzami).

Mnie nic nie trzeba wynagradzać, ojcze!

FIRUŁKES.

Ty głupi, ty się do handlu nie wtrącaj...

JOJNE
(podchodząc do Jakóba).

Uni dwa panu Małkę sprzedali, ale Jojne swojej żony nie sprzeda i swoich łez nie sprzeda i swego zmartwienia nie. Bo ani na żonę, ani na łzy, ani na smutek to niema nikt takich wielkich pieniędzy, żeby za to mógł zapłacić!

FIRUŁKES.

Ty głupi, ty nie psuj interesu, ty musisz iść do rozwodu.

JOJNE.

Ja Małki nie sprzedam, ale ja panu ją oddam. Niech ją pan za żonę weźmie, bo pan dla niej na męża lepiej dobrany, niż ja prosty, głupi i brzydki Jojne. Ona była dla mnie bardzo dobra i poczciwa, ale ja teraz zrozumiałem, że ona miała za mną ciężkie życie i była bardzo nieszczęśliwa. Teraz to przynajmniej ja jeden będę miał smutek i zgryzotę a ona będzie wesoła i będzie sobie z panem dobrze i szczęśliwie żyła... Niech ją pan weźmie... ja pójdę do rozwodu... tylko niech mnie pan pieniędzy nie daje... bo choć Jojne głupi, ale on za pieniądze swego serca nie sprzeda.

JAKÓB
(podając mu rękę).

Poczciwe biedne serce, które uczciwie i szlachetnie bijesz w tem przygniatającem otoczeniu!

JOJNE
(usuwając rękę i kierując się ku drzwiom).

Ja pójdę trochę pospacerować! Ja o jedno was poproszę! jak ja wrócę, to już niech Małka stąd pójdzie!... ja nie mógłbym jej widzieć (z głośnym płaczem wychodzi i żegnając się z nimi), nie mógłbym jej widzieć.

JAKÓB.

Jutro pójdziecie ze mną spisać umowę i pieniądze wam wypłacone zostaną. A teraz, gdzie jest Małka? trzeba ażeby się przygotowała do opuszczenia tego domu. Pani Glanzowa, zabierzcie ją do siebie.

SZWARCENKOPF.
Małka jest trochę chora, zasnęła sobie po lekarstwie.
JAKÓB.

To ją zbudźcie. Trzeba, ażeby z nami poszła. Należy uszanować żądanie Jojny i zrobić to, co on prosił.

SZWARCENKOPF
(idzie za parawan).

Małka! Małka! wstawaj wszystko się dobrze skończyło... idziesz do rozwodu... herst du? do rozwodu!

(Milczenie).
JAKÓB.

Niech Glanzowa pójdzie obudzi Małkę, moja Glanzowa.

(Glanzowa idzie za parawan, usuwa go tak, że jest widoczne łóżko dla widza. Na łóżku ubrana leży Małka nieżywa. W ręku trzyma wypróżnioną butelkę z morfiną. Na piersiach ma przypiętą kartkę papieru, na stole pali się świeca).
GLANZOWA.

Panno Małko! Panno Małko! wstań! i ja tutaj i pan Jakób przyszliśmy po ciebie (nagle odsuwa się z przestrachem). Panie Jakóbie! zobacz pan!

JAKÓB.

Co takiego?

(biegnie do łóżka, patrzy na Małkę, nachyla się, chwyta ją wpół, flaszka wypada z rąk trupa, on zrywa z jej piersi kartkę).
JAKÓB.
Otruła się! nie żyje!...
SZWARCENKOPF

Nie żyje?

JAKÓB
(czyta kartkę).

„Nie płaczcie po mnie i darujcie. W tej chwili nareszcie zupełnie jestem szczęśliwa“ (pada na kolana przy łóżku). Małko! Małko! i ja ci niosłem w tej chwili szczęście, ale przyszedłem zapóźno!

Zasłona wolno spada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.