Małka Szwarcenkopf/Akt czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Małka Szwarcenkopf
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom III
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.
Wnętrze pokoiku za sklepikiem, należącym do Jojne Firułkes; dwa łóżka wysoko usłane, biało i czysto. Samowar na szafie, stół, nędzna kanapa. Koło pieca siedzi stary Szwarcenkopf i grzeje się, na kanapie siedzi Jojna.
SCENA I.
SZWARCENKOPF, JOJNE.
ஐ ஐ
SZWARCENKOPF.

Czego tj, Jojne, do sklepu nie idziesz?

JOJNE.

Po co ja mam tam iść, kiedy tam Małka siedzi.

SZWARCENKOPF.

Dlaczego ty w handel się nie wprawiasz?

JOJNE.

Po co ja mam się wprawiać, kiedy Małka się już za mnie i za siebie do handlu wprawiła.

SZWARCENKOPF.
Una kobita, lepiej niechby w mieszkaniu siedziała a ty Jojne z kundmanami się rozmawiał.
JOJNE.

Kiedy mnie zawsze głowa boli. A potem na co ja się żeniłem? na co ja żone brałem? Niech ona się kłopocze a nie ja.

SZWARCENKOPF.

Ty, Jojne, strasznie się zrobiłeś hardy i piskaty. Dawniej toś cicho siedział a teraz to już jesteś bardzo mądry i lubisz dużo gadać.

JOJNE.

A cóż to! czy to ja nie taki kupiec, jak inne żydki? I żonę mam i szlafrok mam i sklepik mam.

(milczenie).
SZWARCENKOPF.

Jojne? śpisz?

JOJNE.

Nie!

SZWARCENKOPF.

Ty wiesz, Jojne, że po jutrze szabas?

JOJNE.

Wiem i o tem także myślę, Szwarcenkopf.

SZWARCENKOPF.

I o czem ty jeszcze myślisz, Jojne?

JOJNE.

Ja sobie myślę, że będzie dobra ryba, którą my smacznie sobie zjemy, Szwarcenkopf.

SZWARCENKOPF.

Ty figlarz jesteś, Jojne... ty myślisz o tem jakby rybę zjeść, ale jak na nią zarobić to ci przez głowę nie chcę przejść...

JOJNE.

A czemu ty, Szwarcenkopf, nic nie robisz?

SZWARCENKOPF.

Ty głupi jesteś, Jojne! Patrz, jaka u mnie siwa broda. Ile ja mam iat? Nu, pomyśl tylko, ile ja mam lat? Jak ty będziesz miał tyle lat co ja i tak się napracujesz w życiu, to będziesz miał prawo siedzieć pod piecem i myśleć o tem, że rybę na szabas jeść będziesz.

JOJNE.

Ty dlatego pracował, Szwarcenkopf, że ty nie miał rodziców, coby ci dali pół sklepu a że ja mam takich rodziców, co mi dają pół sklepu, to na co ja mam pracować? Ja wolę na kanapie siedzieć i o dobrych rzeczach myśleć.

SZWARCENKOPF.

Jakbyś pracował, Jojne, to miałbyś więcej.

JOJNE.

Po co mnie? Ja ani Kronenberg, ani Bloch nie będę, to po co mnie się fatygować?

SCENA II.
CIŻ SAMI, MAŁKA.
(Małka wchodzi ze sklepu, jest ubrana prawie biednie, w dużym niebieskim fartuchu. Na głowie ma chusteczkę niebieską, zawiązaną z tyłu. Jest bardzo blada i zmieniona).
ஐ ஐ
MAŁKA.

Jojne! idź, proszę do sklepu. Jestem chora i zmęczona. Przytem widziałam, że Rózia do mnie idzie.

JOJNE.

Mnie głowa boli.

MAŁKA.

Proszę cię, idź na chwilę tylko.

SZWARCENKOPF.

Ty naprawdę blada jesteś, Małke. Czy ty jesteś bardzo chora? Może pójdziesz do jakiego porządnego doktora?

MAŁKA.

Nie, mój ojcze! Potrzebuję tylko pozostać sama z Rózią. Gdybyś i ty przeszedł się trochę, to nawet byłoby dobrze dla twego zdrowia.

SZWARCENKOPF.

Ja pójdę i posiedzę trochę z Jojnę w sklepie, żeby jemu tam nie było smutno a potem pójdę na spacer.

MAŁKA.

W sklepie niema czasu na smutek, zawsze jest się czem zająć.

JOJNE
(do Małki, zbliżając się nieśmiało).

Ja pójdę Małka do sklepu... ale... daj mi się pocałować w szyję.

MAŁKA.
Daj mi pokój, mnie głowa boli.
JOJNE.

Jaka ty niedobra żona dla mnie jesteś... jaka ty nie dobra żona!

MAŁKA.

Nie mogę być inna. Robię co mogę. Idż do sklepu.

JOJNE.

Aj! aj! ty Małka taka księżniczka, taka księżniczka!

(dzwonek za sceną).
MAŁKA.

Ktoś wszedł do sklepu. Idż-że, bo co ukradną.

SZWARCENKOPF
(wylatuje, ciągnąc Jojnę).

Kim Jojne man kan diben!

SCENA III.
MAŁKA, RÓZIA, potem MAURYCY.
(Rózia wchodzi bocznemi drzwiami).
ஐ ஐ
RÓZIA.

Dzień dobry, Małko. Jakże się dziś czujesz?

MAŁKA.

Nic mi nie jest. Głowa mnie trochę boli.

RÓZIA.
Nie jesteś względem mnie szczerą. Wyglądasz bardzo blada, bardzo mizerna. Schudłaś od chwili twego ślubu, cień zaledwie pozostał.
MAŁKA.

Zdaje ci się, nic więcej.

RÓZIA.

Nie zdaje się. Patrzę na ciebie uważnie. Praca cię zabija.

MAŁKA.

Praca mnie utrzymuje przy życiu. Gdybym nie zagłuszała się ciągłą pracą, oszalałabym chyba, jestem po prostu manekinem, wykonywującym mechanicznie całą swoją czynność. Nie myślę nic, staram się przynajmniej nie myśleć... Ale nie mówmy o mnie. Co słychać z Jentą? Czy znaleźliście dla niej coś odpowiedniego?

RÓZIA.

Mam upatrzony dla niej sklepik, przy rogu Franciszkańskiej, ale nie chciałabym nic zrobić bez twojej porady i bez zasięgnięcia zdania pana Maurycego.

MAŁKA
(z uśmiechem).

A... pana Maurycego?

RÓZIA
(żywo).

Dlaczego się tak ironicznie uśmiechasz? Wszakże pan Maurycy dał pieniądze i ty sama...

MAŁKA
(całując ją).
Dobrze, już dobrze, nie tłómacz się tak gorąco...
RÓZIA.

No, bo jak babcię kocham, ty może myślisz, że...

MAŁKA.

Ja nic nie myślę, tylko — tylko widzę, że Maurycy jest dzielny chłopak i że twój wpływ na niego wiele dobrego zdziałać może.

RÓZIA.

Nie mój wpływ, Małko, lecz twój. Maurycy mówi o tobie zawsze z takiem uwielbieniem, nazywa cię kobietą wyższą, niepospolitą, podczas gdy ja... Czy wiesz? chwilami, gdy słyszę Maurycego, mówiącego w ten sposób, jestem zła na siebie, zła...

MAŁKA.

Za co?

RÓZIA.

Za to, że ja — to ja a nie ty!

MAŁKA.

Moja droga Róziu, nie miej do siebie żalu za to, że jesteś sobą. Mój wpływ na Maurycego jest tego rodzaju, jaki miałby na niego każdy rozsądny przyjaciel, któregoby nagle Maurycy spotkał na drodze swego życia. Twój zaś wpływ to będzie czar kobiety, która będzie z nim razem znosić dobrą i złą dolę.

RÓZIA
(tuląc się do Małki).
O Małko! czy ty sądzisz naprawdę, że on mnie kiedyś pokocha!
MAŁKA.

Nie kiedyś... ale teraz już kocha, jakkolwiek sobie jeszcze z tego sprawy nie zdaje.

(Maurycy wszedł już od kilku chwil przez drzwi boczne i ałuchał rozmowy dwóch kobiet, nagle rzuca się do Rózi)
MAURYCY.

Ale przeciwnie, zdaje sobie sprawę... i to już od pierwszej chwili, w której pannę Małkę poznał.

RÓZIA.

Pan tu?

MAŁKA.

Moja Róziu, nie przymuszaj się do odegrania komedji. Wszakże oboje ułożyliście się, że się tu dziś u mnie zejdziecie...

MAURYCY.

Tak — i że pójdziemy obejrzeć ten sklepik na Franciszkańskiej ulicy.

MAŁKA.

Widzisz, Róziu, on jest od ciebie szczerszy.

RÓZIA.

Jemu wypada, bo on mężczyzna a ja muszę kłamać.

MAŁKA.
Nie musisz, gdyż nic waszemu połączeniu nie stoi na przeszkodzie. Rodzice twoi, o ile mi mówiłaś, chętnie widują pana Maurycego w swoim domu.
RÓZIA.

Bardzo chętnie. Zwłaszcza odkąd rozstał się ze swym panem Kolumną Wiedeńskim.

MAŁKA.

Rozstałeś się pan z nim wreszcie? O to dobrze, to bardzo dobrze!

MAURYCY.

Przyznam się paniom, że to była mała ofiara z mej strony: towarzystwo tego pana dokuczyło mi poprostu i było mi wstrętnem. Nie pojmuję doprawdy, jak mogłem tak długo wytrzymać w podobnem otoczeniu i gdy sobie dziś wspomnę, sama myśl zgrozą mnie przejmuje

MAŁKA.

Teraz mam nadzieję, że Rózia będzie zupełnie szczęśliwą.

RÓZIA.

I to dzięki tobie, moja droga Małko!

MAURYCY.

Tak, bezwarunkowo. Stało się to jedynie za sprawą pani. Przedewszystkiem poznałem Rózię u pani a potem wpływ pani podziałał tak na mnie, że zdołałem ocenić ten skarb i pokochać go całem sercem.

MAŁKA.

Widziałam pana wtedy po raz drugi w życiu!

MAURYCY.

Tak, ale ja z panią przebywałem ciągle, bo przecież w domu ciotki, który był także i pani domem, pozostawiłaś po sobie tyle wspomnień! Służba mówiąc o tobie, nazywała cię „naszą panienką“, w szafach znajdywałem twoje dziecięce zabawki, potem już książki, zeszyty, sukienki. W pokoiku pani rozgościł się Wiedeński i nawet jego obecność nie zdołała zatrzeć tego uroku, jaki wiał z tych niebiesko obitych ścian, białych mebelków, półeczek z porcelanowemi figurkami... To niby drobnostki, ale ja ciągłe pomiędzy temi drobnostkami, które mi o pani mówiły, mimowoli myślałem o pani i nauczyłem się czcić to, co jest najpiękniejsze w kobiecie, to jest wdzięki i czar dziewczęcy.

(Małka nagle opiera głowę na ręku i cicho płacze).
RÓZIA.

Małko! co tobie?

MAŁKA.

Nic mi nie jest! Jestem dziś dziwnie rozdrażniona. Nigdy mi tak nie było jak w tej chwili...

RÓZIA.

To opowiadanie pana Maurycego o twojem dawnem otoczeniu i wspomnienie domu ciotki tak cię rozdrażniło.

MAŁKA.

O nie! jest inna przyczyna.

RÓZIA.
Czy my nie możemy o niej wiedzieć?
MAŁKA.

Nie Róziu! nikt o niej wiedzieć nie może nie będzie — Bóg jeden może.

RÓZIA.

Ty cierpisz, moja biedna Małko. Spójrz pan, panie Maurycy, jak ona wygląda. Zbladła, zmizerniała...

MAŁKA.

Fizycznie czuję się zupełnie zdrowa. Chwilowe przygnębienie przy pracy przeminie.

(Głos Jojny z za sceny Małke a kim na minutkes!)
MAŁKA.

Przepraszam was, zaraz wrócę, mąż mnie do sklepu woła

(wychodzi do sklepu).
MAURYCY
(chwytając za rękę Rózię).

O panno Róziu, jacy my będziemy szczęśliwi!

RÓZIA.

Będziemy szczęśliwi, ale w tej chwili nie bądźmy egoistami. Myślmy o tej biednej Małce, której zawdzięczamy całe nasze szczęście. Widziałeś pan, jak ona jest zmieniona. Spójrz pan dokoła. Czy podobna nędza jest możliwem otoczeniem dla niej? dla Małki, która była dzieckiem pieszczonem na naszej pensji. A męża jej pan widział? Ja nie mogłam z nim nawet dwóch słów zamienić. A ona, czy pan uwierzysz, ona z nim mówi łagodnie, jak z dzieckiem, czyta mu wieczorami powiastki dla małych dzieci, dopóki on nie zaśnie na kanapie. Ja tej kobiety zrozumieć nie mogę!

MAURYCY.

I ja jej nie rozumiem, tylko podziwiać ją mogę.

ROZIA.

Czy pan wiesz, że ona w dzień swoich zaręczyn powiedziała do mnie: „lękam się ażeby mi sił nie zbrakło“, i dziś, gdy patrzyłam, jak ona płakała, zdaje mi się, że ta chwila już nadeszła i że jej naprawdę już sił zbrakło.

MAURYCY.

Według mnie, oprócz wyczerpania fizycznego i moralnego jest tu jeszcze inna przyczyna. Małka musiała kogoś kochać przed ślubem. Miłość ta nie wygasła jeszcze w jej sercu i sprawia podwójne cierpienia. Nawet zdaje mi się, że ja zgaduję kto jest ten, kogo Małka kocha.

RÓZIA.

Małka nie mówiła mi o tem nigdy.

MAURYCY.

Małka jest dumna i skryta, ów człowiek musiał jej nie kochać, więc ztąd miłość, która nam sprawia tyle radości, jest dla niej źródłem cierpienia.

MAŁKA
(powraca).

Jestem z powrotem i teraz na trochę dłużej. Poczciwa Jenta przyszła i ona mnie zastąpi razem z moim mężem w sklepie.

RÓZIA.

Tak! ale to jest chwilowa ulga. My tu z panem Maurycym...

MAŁKA.

Wy z panem Maurycym najlepiej zrobicie, jeżeli pójdziecie na Franciszkańską obejrzeć sklepik. Biedna Jenta umiera z niecierpliwości, ażeby ujrzeć się wreszcie u siebie.

RÓZIA.

Skoro nas wyrzucasz — idziemy. Chodźmy, panie Maurycy!

MAURYCY.

Do widzenia, panno Małko!

MAŁKA.

Znowu mnie pan nazywasz panną Małką!

MAURYCY.

To mimowolne. Nie mogę się pogodzić z myślą, że jest inaczej

(wychodzą).


SCENA IV.
MAŁKA sama, później JOJNE.
ஐ ஐ
MAŁKA
(idzie ku oknu i patrzy, nie odsłaniając firanek).

Nie widać Jakóba już więcej. Dziś dwukrotnie przeszedł mimo drzwi sklepowych. Wczoraj późnym wieczorem, zamykając okno, dostrzegłam go jak stał naprzeciw, paląc papierosa. Dlaczego on tu przychodzi? dlaczego nie pozostawia mnie w spokoju! I bez tego czuję się tak rozgoryczoną i zbuntowaną, że jedna kropla a kielich będzie nadto pełny...

JOJNE
(wsuwając głowę).

Czy można wejść, Małko?

MAŁKA.

Wejdź, Jojne. Dlaczego odchodzisz ze sklepu? Jenta może cię potrzebować.

JOJNE
(nieśmiało).

Bo mnie smutno bez ciebie, Małke!

MAŁKA.

Zobaczymy się wieczorem i będziesz zemną razem, mój biedny Jojne!

JOJNE.
Ja bez ciebie nie mogę się ani chwili obejść, Małke (siada w kuczki przed nią i bierze ją za rękę). Jaką ty masz delikatną rękę, Małka... jak moja odświętna chustka... a jak ją całować, to jakby się miód piło, albo makagigenkuchen jadło (całuję ją w rękę). Jabym cię nikomu, Małka, nawet za dziesięć tysięcy, nawet za dwadzieścia pięć tysięcy rubli nie oddał, bo ja z tobą jestem bardzo szczęśliwy i ja ciebie bardzo kocham.
MAŁKA.

Ty zemną, Jojne, jesteś szczęśliwy! to być może. Ale jak ty prędko, Jojne, zapomniałeś, co ja ci mówiłam.

JOJNE.

Ja staram się pamiętać wszystko, co ty do mnie mówisz, Małke!

MAŁKA.

Nie, bo tłómaczyłam ci raz cały sobotni dzień, że ty nie mnie kochasz, ale siebie kochasz. Jeżeli ty chcesz mnie mieć koło siebie, to nie dlatego, żebym ja była szczęśliwa, ale żebyś ty był rad i wesół. Więc siebie, nie mnie kochasz, Jojne, i to jest egoizm i samolubstwo.

JOJNE
(zasmucony).

A czy to grzech, Małke?

MAŁKA.

Nie, Jojne! tylko często przez taką samolubną miłość, to druga istota bardzo cierpi i bardzo jest nieszczęśliwa.

JOJNE.
Ja byłem także nieszczęśliwy, kiedy mi się ożenić z tobą kazali i płakałem aż się goście i marszelik ze mnie naśmiewali. A teraz to ja i szczęśliwy i wesoły i bardzo mi się w małżeństwie podoba. Mam swój własny dom i żonę i już u siebie szabas odprawiam, mnie nic więcej nie trzeba.
MAŁKA.

Tak, Jojne, tobie nic więcej nie trzeba.

JOJNE.

I nikomubym cię nie oddał, nikomu!

MAŁKA.

Uspokój się, mój biedny Jojne, nikt mnie od ciebie wziąć nie chce.

JENTA
(wsuwa głowę przez drzwi od sklepu).

Jojne! Jojne! kim her — a schucler!

MAŁKA.

Idź Jojne, Jenta cię woła.

JOJNE
(ociągając się).

Nie chcę mi się iść, Małke.

MAŁKA
(surowiej).

Trzeba iść, Jojne!

JOJNE.

Pójdę, Małke... ale ja zaraz tu wrócę.

MAŁKA.

Ja zaraz przyjdę do sklepu, ojciec wyszedł?

JOJNE.

Poszedł sobie na spacer

(odchodzi do sklepu).
MAŁKA
(sama).

Gdybym mogła choć tę ślimaczą duszę pobudzić do życia i wykrzesać z niej jakie szlachetne instynkta. Zdaje isę jednak, że to próżna praca!

SCENA V.
GLANZOWA, MAŁKA.
ஐ ஐ
GLANZOWA
(wchodzi drzwiami środkowemi).

Dzień dobry, Małko|

MAŁKA
(radośnie).

Glanzowa!

(rzuca się ku niej i całuje ją).
GLANZOWA.

Tak, to ja, moja droga panno Małko, bo takie Małżeństwo, to żadne małżeństwo.

MAŁKA.

Prawda, Glanzowa była bardzo przeciwna mojemu małżeństwu. Nawet na ślubie nie byłaś a ja chciałam, żeby to Glanzowa a nie kto inny uciął mi włosy, skoro już ucięte być miały.

GLANZOWA.
Nie chciałam przyjść, bo ja patrzeć nie mogłam spokojnie, jakeś ty, panno Małko, szła za takiego ordynarnego i brzydkiego Jojne. Aj! Małko, Małko, jaki ty ciężki grzech masz na swojem sumieniu!
MAŁKA.

Ja?

GLANZOWA.

Tak, ty, Małko! Ty poszłaś za mąż za Jojne, mając w sercu miłość dla innego człowieka.

MAŁKA.

Zkąd wiesz o tem?

GLANZOWA.

Przed okiem Glanzowej nic się ukryć nie może. Panna Małka zapomniała, że ja byłam już w domu naszej, błogosławionej pamięci, pani, kiedy pannę Małkę ojciec przyprowadził i u nas zostawił. I panna Małka rosła pod moją opieką jak kwiatek i z dziecka wyrosła na panienkę a zawsze Glanzową lubiła i nic przed nią skrytego nie miała. Bo choć panna Małka przez dumę czegokolwiek Glanzowej nie powiedziała, to ja się domyśliłam i potrafiłam w sercu panny Małki jak w otwartej książce czytać.

MAŁKA.

Moja dobra Glanzowa!

GLANZOWA.

Czy nie tak, panno Małko? Nieraz to i sama pani mówiła do mnie, powiedz mi, Glanzuniu co Małka o tem, albo o tem myśli? Bo ona sama, nasza dobra pani, nie znała tak dobrze myśli i serca panny Małki, jak ja znałam. I w ten sposób dowiedziałam się także, iż serce panny Małki dawno przemówiło i dawno pokochało uczciwego i dobrego człowieka. Od niego to ja do ciebie, Małko, dziś przychodzę.

MAŁKA
(przerażona).

Od niego?

GLANZOWA.

Tak. I choć na pierwszy wzgląd, krok mój jest zły i nieuczciwy, bo do zamężnej kobiety nie przychodzi się ze słowami miłości od innego mężczyzny, to ja grzechu nie czuję na sobie i śmiało to co robię — mówię. Tak, panno Małko, ja, w imieniu pana Jakóba Lewi przychodzę i proszę cię, zostań ty jego żoną!

MAŁKA.

Glanzowo! przecież ja jestem już zamężną.

GLANZOWA.

U nas jest wielkie i ważne słowo, gdy kto jest nieszczęśliwy w małżeństwie, u nas jest rozwód!

MAŁKA
(blednąc ze wzruszenia).

Rozwód!

GLANZOWA.

Tak! na myśl ci nawet nie przyszło, że możesz wydostać się z twojego grobu i uwolnić z takiego wielkiego nieszczęścia. Bo choć ty udajesz przed ludźmi, że nie jesteś nieszczęśliwa, to ty starej Glanzowej nie oszukasz i ona o wszystkiem się domyśli, jak spojrzy na twoją twarzyczkę i w twoje smutne oczy. Rozwód! Małko, rozwód!... pomyśl, rozwiedziesz się z Jojną i pójdziesz za pana Jakóba. Ty go dawno kochasz i on także cię kocha. Ty go może dawniej kochałaś, niż on ciebie, ale teraz i on ciebie pokochał i bez ciebie żyć nie chce.

MAŁKA.

Przecież pan Lewi był zaręczony.

GLANZOWA.

Pan Lewi umowę swoją zaręczynową zerwał i teraz jest wolny.

MAŁKA
(z radością).

Wolny!

GLANZOWA.

Jak ptak! jak ty, Małko, będziesz wolna kiedy za zgodą Jojny rozwód otrzymasz. Mnie dziś nasza, błogosławionej pamięci, pani we śnie się ukazała i powiedziała: „idź ty, Glanzowa, do Małki, powiedz jej niech się ona więcej nie męczy, niech się rozwiedzie i będzie wreszcie szczęśliwą.

MAŁKA.

I będzie wreszcie szczęśliwą!

GLANZOWA.
Tak mi powiedziała nasza pani. I ja wszystkie skrupuły odrzuciłam na bok i powiedziałam dziś panu Jakóbowi — pójdę, powiem jej, że pan chcesz się z nią widzieć... że pan...
MAŁKA.

On chce tu przyjść!

GLANZOWA.

On tu czeka za progiem, bo on może tu śmiało wejść, bo on tu nie przychodzi jak złodziej, żeby zostać twoim kochankiem, ale on chce ciebie wziąć za żonę i nie pozwolić ci umrzeć, bo ty umrzesz, Małko, jeżeli tu dłużej pozostaniesz i męczyć się tak będziesz.

MAŁKA
(z nagłym wybuchem płacząc).

Tak, Glanzowo! tak, ja umrę, ja zginę! Ratujcie i mnie! ja dłużej tu żyć nie mogę! Ja wszystko robiłam, co mogłam ażeby wytrwać, ale już sił nie mam i dziś, kiedy wiem, że on wolny, że on chce mnie wziąć za żonę... i ja chcę i ja muszę być wolną...

GLANZOWA.

Powiedz mu to sama i niech się wreszcie twoja męka skończy (idzie ku drzwiom). Wejdź pan, panie Jakóbie!

SCENA VI.
JAKÓB, MAŁKA, GLANZOWA.
ஐ ஐ
JAKÓB
(staje w progu i wyciąga ręce ku Małce).
Małko, moja Małko!
MAŁKA
(wyciąga także ręce).

Jakóbie!

(on chwyta ją za ręce i całuje).
JAKÓB.

Nareszcie! nareszcie. Czy zgodzisz się na rozwód? Czy chcesz być moją?

MAŁKA.

Czyńcie ze mną co chcecie. Miara się przebrała. I ja pragnę wreszcie być szczęśliwą.

JAKÓB.

Tak, będziesz nią! przysięgam ci! Dopiero teraz, gdym cię utracił poznałem, jak mi byłaś drogą, jak dawno kochałem cię i jak byłaś poniekąd treścią mojego życia. Gdy przyjeżdżałaś na wakacje z pensji do ciotki, przypomnij sobie, jak często wymyślałem rozmaite preteksty wizyt i kłamałem sam przed sobą po to jedynie, ażeby cię widzieć i słyszeć twój słodki dziecinny głosik, który mnie czarował. Jednego roku zaręczono mnie z kuzynką, którą już dawno przeznaczono mi za żonę. Życie moje szło swoją drogą, twoje zaś inną ścieżką. I zdawało mi się, że nic mnie już z tobą nie wiąże i że ty nie myślisz o mnie. Tymczasem powróciłaś i od tej chwili zaczęły się twoje nieszczęścia i nędza! I stałaś mi się wtedy sto razy jeszcze droższą i zrozumiałem, że kocham cię całą siłą mej duszy. Lecz dane przezemnie słowo tamtej drugiej, wiązało mnie łańcuchem i nie dozwalało powiedzieć ci, co me serce czuje. Wreszcie postanowiłem zerwać krępujące mnie zobowiązania i wyrwać cię z tego bagniska, w którem ginęłaś. Nagle dowiaduję się, że wychodzisz zamąż, biegnę do ciebie pełen chęci powiedzenia ci wszystkiego i z własnych ust twoich słyszę, że kochasz twego narzeczonego, cóż mi pozostało uczynić? co?...

MAŁKA.

Dlaczego mi pan tego wcześniej nie powiedziałeś?

JAKÓB.

Dlaczego? Ależ związany słowem z inną kobietą, mówić ci o mej miłości nie miałem prawa. Dziś jestem wolny i pytam się ciebie, Małko, czy chcesz być moją żoną? O! nie myśl o tym dzieciaku, który na rozwód z łatwością przystanie i któremu jest wszystko jedno czy ta, czy tamta będzie jego żoną.

MAŁKA.

Może się pan mylisz... Ten człowiek zdaje się we mnie kochać.

JAKÓB.

To nie miłość!

MAŁKA.

Ja też nie powiedziałam, że on mnie kocha ale że on siebie we mnie kocha. Taka miłość bywa najsilniejsza, bo na egoizmie opartą. A zresztą, mniejsza z tem! I we mnie budzi się dziś chęć do życia i pragnienie szczęścia! Nie odtrącę szczęścia skoro się wreszcie do mnie uśmiechnęło! Walczyć będę o nie ostatkami sił i muszę je zdobyć, choćby kosztem życia!

JAKÓB.

O Małko! drogie ty moje! ukochane dziecko! pamiętaj, że ja cały do ciebie należę... Ty płaczesz.

MAŁKA
(płacząc z radości).

Pozwól mi płakać! To słodkie, dobre łzy, które mi ulgę niosą. Pomyśl tylko, ile łez gorzkich z oczu moich spłynęło... te serce moje radością przejmują.

JAKÓB.

Odtąd więcej płakać nie będziesz.

MAŁKA.

Kto to powiedzieć może! Ale i ja pragnę, aby to był już kres mej nędzy, bo dłużej wlec takiego życia nie miałabym siły. I ja cię kochałam, Jakóbie, kochałam dzieckiem jeszcze i na pensji zawsze o tobie marzyłam. I gdy później spadło na mnie ze śmiercią mej opiekunki nieszczęście, to i ta czarna dola była mi możliwą do zniesienia, bo twój widok twoje słowa dodawały mi sił i otuchy do życia. I nagle jednego wieczoru, pamiętasz? powiedziałeś mi, że musimy przestać się widywać. Poszedłeś! I w kilka chwil później powiedziano mi, że jesteś zaręczony. Szedłeś właśnie do twej narzeczonej na bal! Mój ojciec przyszedł... był głodny zziębnięty i ja zgodziłam się na to małżeństwo, bo czyż nie było lepiej zapewnić ciepły kąt i łyżkę strawy temu starcowi za cenę mej swobody, skoro już niczego od życia spodziewać się nie mogłam. Oto historja mego małżeństwa.

JAKÓB.

Jesteśmy ofiarami nieporozumienia, lecz dziś...

GLANZOWA.

Widzę, że ja się w to wszystko wmieszać muszę, bo zakochani do świtu gadać mogą a nic mądrego nie powiedzą. Trzeba, żeby Małka powiedziała dziś jeszcze swemu mężowi, że się z nim rozejdzie i że rozwód z nim wziąć musi. Później niech nam da znać, co on jej na to odpowie i jak mamy dalej postępować. Czy zgoda?

MAŁKA.

Bądźcie przekonani, że natychmiast mu powiem. Inaczej czułabym się występną i złą żoną. Bądź zdrów, Jakóbie, dziękuję za moje dobro, moja droga Glanzuniu! Ty przyczyniłaś się do mego szczęścia. Niech ci to Bóg wynagrodzi.

GLANZOWA
(wychodząc).

Tylko żebyście wy byli szczęśliwi, to będzie dla mnie największa nagroda. Chodźmy, panie Jakóbie! chodźmy!

(wychodzi).
JAKÓB
(do Małki).

Do widzenia, Małko... dziś mam prawo pożegnać cię, jako moją przyszłą żonę? Czy nie tak?

MAŁKA.

O tak! tak! jaka zmiana, jak ja się czuję szczęśliwą! toć słońce! toć zbawienie! toć nowe życie się dla mnie otwiera!

JAKÓB.

I dla mnie, droga ty moja!

(chwyta ją w objęcia, całuje i szybko wychodzi; w tej chwili ze sklepu wchodzi Jojna, dostrzega jak Jakób całuje Małkę i biegnie na przód sceny).


SCENA VII.
MAŁKA, JOJNE, później JENTA i SZWARCENKOPF.
ஐ ஐ

Małke! co ja widział? Kto to byłP ten mężczyzna?

MAŁKA.

To był mój przyszły mąż!

JOJNE.

Co ty, Małke? ty chcesz mnie pochować? przecie ja żyję.

MAŁKA.
Nie, Jojne. Nie pragnę wcale twej śmierci, ale ty także nie możesz chcieć mojej. My się musimy rozwieść, Jojne.
JOJNE.

Rozwieść? ty ze mną? dlaczego? dlaczego?

MAŁKA.

Bo ja ciebie nie kocham, Jojne!

JOJNE.

Ale ja ciebie kocham i ty mi jesteś bardzo potrzebna i do sklepu i na żonę.

MAŁKA.

Być może, jednak tak być musi. Ja pójdę zamąż za kogoś innego, za tego, kogo sobie za męża wybrałam.

JOJNE.

Mnie nic do tego! ja się na rozwód nie zgodzę! nie zgodzę! nie zgodzę! ty musisz żyć ze mną i musisz być dalej moją żoną, bo ja do rozwodu nie pójdę!...

SCENA VIII.
CIŻ SAMI, JENTA, SZWARCENKOPF, STARY FIRUŁKES.
ஐ ஐ
SZWARCENKOPF.

Ja spotkałem się na ulicy z panem Firułkes i prosiłem go coby sobie trochę do nas zaszedł.

JOJNE.

Aj! aj! co się tu stało! jakie się tu wielkie zmartwienie stało!

WSZYSCY
(prócz Małki).
Co takiego?
JOJNE.

Aj! aj! tutaj Małke, moja żona całowała się z jakimś obcym mężczyzną i jak ja się jej zapytałem, kto to jest, una powiedziała, że to będzie jej mąż.

FIRUŁKES.

Co ty wygadujesz? ty myszygene! ty bombiny rozpowiadasz.

JOJNE.

Nie bombiny, ale prawdę. Niech una sama powie czy to nie prawda! niech una sama powie! una chce rozwód,

WSZYSCY
(j. w.).

Rozwód?

SZWARCENKOPF
(do Małki).

Ty chcesz rozwód? dlaczego ty chcesz rozwód?

MAŁKA.

Dlatego, że każdy człowiek ma prawo chcieć żyć i być szczęśliwym. Dlatego, że ja dałam wam blisko cały rok mego życia, podczas, gdy ty, ojcze, siedziałeś pod piecem a mój mąż na kanapie i nie zdawaliście się spostrzegać, że ja konam w każdej chwili jak więzień na galerach, albo jak koń do deptaku wprzągnięty.

SZWARCENKOPF.
Czego tobie było potrzeba? Ty miałaś wszystko, miałaś handel, miałaś męża!...
FIRUŁKES.

My dali wszystko co potrzeba do gospodarstwa, z miedzi i pościel!

JOJNE
(płacząc).

I taki śliczny samowar...

MAŁKA.

Zabierzcie więc to wszystko i ten handel i tę pościel i ten samowar a mnie wypuśćcie z duszą, bo do mojej duszy nie macie prawa. Żaden dokument, żadne ksybe nie pozwala wam więzić duszy kobiety, która inaczej pojmuje życie, niż wy i czego innego od życia potrzebuje.

FIRUŁKES
(z krzykiem).

Rozwód? a kto mnie moje stratę zapłaci? kto wszystkie wydatki zwróci co my na ślub i na prezenta i na ubranie Jojny wyłożyli? A przez jej gospodarstwo w sklepie, to tylko strata a nie żadne zyski. Wy mi to musicie wszystko zapłacić!

JOJNE.

Ja nie pójdę do rozwodu.

FIRUŁKES.

Płaćcie.

SZWARCENKOPF
(cały drżący z gniewu).

Czekajcie Firułkes! czekaj Jojne! Ja się z nią rozmówię! a schlechtes Kind! a verflochtes Kind! to ty chcesz iść do rozwodu!? to ty chcesz swego starego ojca znów z zapałkami i papierosami na bruk wyrzucić? Ty mi żywa za takie słowo, jak rozwód z rąk nie wyjdziesz! Słyszysz!

MAŁKA.

Ależ, ojcze, bądź pewien!

SZWARCENKOPF.

Cicho bądź! Ty raz Jojne przysięgłaś, że będziesz jego żoną. Ty bezwstydna co się pod dachem męża z jakiemiś obcemi całujesz... ty do nóg padnij Jojne, niech on ci przebaczy i nazad weźmie.

FIRUŁKES.

On ją tak nie weźmie. Ty, Szwarcenkopf, musisz mi za jego krzywdę zapłacić.

SZWARCENKOPF.

Ty słyszysz, co ty nawyrabiałaś (chwytając Małkę za kark). Ty mi padnij do nóg Jojnie i nie myśl o rozwodzie ty...

(rzuca Małkę na kolana przed Jojną. Małka wyrywa mu się z rąk i rzuca się ku drzwiom).
SZWARCENKOPF.

Ja ciebie przeklnę, jak ty za próg tego domu wyjdziesz!

MAŁKA.
Przeklinajcie! tylko wypuśćcie mnie stąd żywą.
SZWARCENKOPF
(odtrąca ją od drzwi i zamyka je na klucz).

Ty zostaniesz a verfluchtes! a verdamtes Kind! tu twój dom! krokiem z niego nie wyjdziesz. Wy wszyscy chodźcie do sklepu, niech ona tu zostanie i opamięta się!

Zasłona spada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.