Raj utracony (1902)/Pieśń XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Milton
Tytuł Raj utracony
Data wyd. 1902
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Bartkiewicz
Tytuł orygin. Paradise Lost
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ XI.

Tak żałujący, w pokornej postawie
Wznosili modły, bo już promień łaski
Uprzedzającej z tronu miłosierdzia
Padł i usunął z ich serc skamieniałość,
W tem miejscu ciało wytwarzając nowe.
Słali westchnienia w Niebo nieustanne,
Duchem modlitwy natchnione, te szybszym
Lotem szły w górę, niż najgłośniej brzmiące
Dzieła wymowy. Znać było z postawy
Że niepośledni suplikanci: równej
Wagi ich prośba, jak tej starej pary,
Niegdyś lecz później, według dawnej baśni,
Deukaliona i Pyrry cnotliwej[1],
Którzy, gdy potop zniszczył rodzaj ludzki,
Jego odnowy pobożnie błagali
U stóp Temidy. Prarodziców modły
Płynęły w Niebo, niezwiane wiatrami
Nieprzychylnemi, ni spędzane z drogi;

Przez Niebios bramy przeszły bezcielesne
Przed ołtarz złoty, i z dymem kadzideł
Przenikły aż do tronu Przedwiecznego.
Tam je radośnie Syn Boży przedstawił,
I tak rozpoczął swoje wstawiennictwo:
«Patrz, Ojcze, Ziemia podaje owoce
Pierwsze Twej łaski, zaszczepionej w Człeku,
Modły, westchnienia, które w kadzielnicy
Złotej, z kadzidłem przynoszę przed Ciebie,
Jako twój Kapłan: owoc Twego siewu
Wraz z skruchą w jego sercu, milszej woni,
Niż wszystkie drzewa, któreby rękami
Własnemi kiedyś wyhodował w Raju
Przed utraceniem niewinności. Teraz
Do jego modlitw skłoń łaskawe ucho,
Usłysz westchnienia bez słów, bo on nie wie,
Jak swoję prośbę złożyć, niech ja będę
Jego tłómaczem, adwokatem sprawy
I przejednawcą. Wszystkie jego czyny,
Dobre, niedobre, złóż na moję głowę:
Co dobre moja podwyższy zasługa,
Co złe śmierć moja w przyszłości okupi;
Przyjm mnie, a we mnie od nich woń przymierza
Z ludzkim rodzajem. Teraz przejednany,
Zostaw im życie przed Twojem obliczem,
Albo przynajmniej dni im naznaczone,
Choć smutne, póki śmierć, według wyroku
(Który złagodzić pragnę, nie obalić)
Nie wwiedzie ich do szczęśliwszego życia.
Gdzie ze mną mieszkać będą odkupieni

Wszyscy w weselu i błogości, ze mną
Jedność stanowiąc, jak ja z Tobą jedno.»
Na to mu Ojciec pogodnie odpowie:
«Prośbę Twą spełnię, Synu ukochany,
Zgodna z wyrokiem moim; ale nadal
Nie mogą mieszkać w Raju; to byłoby
Wbrew prawom, jakie przyrodzie nadałem.
Żywioły Raju czyste, nieśmiertelne,
Nie znoszą grubych i nieharmonijnych
Domieszań: wygnaj teraz splamionego,
Odłącz go, jako skazę; pospolitszy
Niech w pospolitszem powietrzu zamieszka,
I grubszą strawą się żywi, to będzie
Przysposobieniem najlepszem do śmierci,
Którą mu wszczepił grzech, psujący wszystko.
Stwarzając, dwoma go uposażyłem
Darami: szczęściem i nieśmiertelnością,
Gdy nieroztropnie pierwsze z nich utracił,
Drugaby tylko wiecznemi czyniła
Jego cierpienia, więc śmierć powołałem,
Ona lekarstwem jego ostatecznem:
Gdy przejdzie życie w ciężkich doświadczeniach,
Oczyszczonego wiarą, uczynkami
Dobremi, śmierć go do drugiego życia
Przeniesie, w którem wszyscy sprawiedliwi
Zbudzą się, aby, wraz z odnowionemi
Ziemią i Niebem, pełnić wolę Bożą.
Ale tu wszystkich niebian powołajmy,
Aż od najdalszych krańców empiryjskich;
Nie chcę przed nimi taić swych wyroków:

Jak osądziłem upadłych Aniołów
Widzieli, teraz mój sąd na Człowieka
Niech widzą, aby, choć są niezachwiani,
I nadal równie niezachwiani byli.»
Umilkł, Syn skinął, a wnet promienisty
Anioł, pełniący służbę, zadął w trąbę,
Słyszaną może później na Horebie,
Kiedy zstępował Bóg, i może jeszcze
Zagrzmi raz na sąd ostateczny. Dźwięk ten
Zapełnił całe niebieskie przestwory:
Z niewiędniejących cienistych ustroni,
Od źródeł wody życia, gdzie anielsko
Biesiadowali, Synowie Światłości,
Słysząc wezwanie do swych miejsc śpieszyli,
Az wysokiego tronu Wszechmogący
Taką ogłosił światowładną wolę:
«Synowie, Człowiek stał się nam podobnym,
Znającym dobre i złe od tej chwili,
Gdy zakazany owoc spożył; ale
Próżno się szczyci z wiadomości dobra,
Które utracił, i zła, które nabył:
Szczęśliwszy, gdyby się był ograniczył
Na znaniu dobra, jak jest samo w sobie,
A złaby lepiej nie był poznał wcale.
Teraz się smuci, modli się skruszony
Za pobudzeniem mojem. Ale zdawna
Znam jego serce, jak zmienne i próżne,
Gdy zostawione sobie: by więc teraz
Zuchwalszą ręką nie zerwał owocu
Z Drzewa Żywota i nie zdobył życia

Wiecznego, wreszcie, by o niem nie marzył,
Postanowiłem wygnać go z Edenu.
Niechaj uprawia ziemię, z której wzięty,
Która dla niego najodpowiedniejsza.
Michale, oto rozkaz masz wykonać:
Wybierz z pomiędzy Cherubinów orszak
Płomiennych wojów, aby Nieprzyjaciel
Nie wszczął ponownych zamieszek, jakoby
Broniąc Człowieka, lub w chęci wkroczenia
Do niezajętej posiadłości. Śpiesz się,
I bez wahania wygnaj grzeszną parę
Z Bożego Raju, z uświęconej ziemi
Wydal nieświętych; im i ich potomstwu
Zapowiedz odtąd wygnanie wieczyste,
Lecz, by surowe spełnienie wyroku
Niezbyt zgnębiło strapionych, jak widzę,
Opłakujących winę, nie strasz zbytnio.
Jeśli z poddaniem przyjmą twe rozkazy,
Nie pozostawiaj ich bez słów pociechy:
Przyszłych dni losy odkryj Adamowi;
Ja ci natchnienie ześlę. Przytocz nowe
Przymierze moje z plemieniem niewiasty.
Niech idą wprawdzie smutni, lecz w pokoju.
A wschodniej strony Edenu, gdzie dostęp
Jest najłatwiejszy, niech strzeże Cherubin,
Niech strach rozsiewa mieczem płomienistym,
I broni przejścia do Drzewa Żywota,
By Raj nie stał się przytułkiem złych duchów,
Ich łupem wszystkie me drzewa, a owoc
Skradziony nowem Człowieka mamidłem».

Rzekł, a Archanioł spiesznie się kieruje
Do nizin ziemskich, z nim zastęp Cherubów
Czujnych: a każdy miał cztery oblicza,
Jakby podwójny Janus, postać cała
Pełna błyszczących ócz, liczniejszych niźli
Były Argusa: ni flet arkadyjski
Nie uśpiłby ich, ni różdżka Hermesa.
Tymczasem, aby na nowo powitać
Świat błogiem światłem, wstała Leukotea
I świeżej rosy balsamiczną wonią
Rzeźwiła ziemię. Prarodzice nasi,
Skończywszy modły, czuli nowe siły,
Zesłane z góry, i nową nadzieję
W miejsce rozpaczy; radość połączoną
Z bojaźnią. Adam przyjaznemi słowy
Stan swojej duszy tak wyraził Ewie:
«Łatwo uwierzyć, że wszystko, co dobre,
Z Nieba nam schodzi, lecz trudniej dać wiarę,
Iż od nas może coś wznieść się do Nieba,
I tak przeważnie wpłynąć na myśl Boga,
Iż wolę Jego nakłania, a jednak
To czynią modły, albo jedno krótkie
Westchnienie z ludzkiej piersi podniesione
Do tronu Jego; bo odkąd modlitwą
Pragnę przebłagać Bóstwo obrażone,
Na klęczkach przed niem serce upokarzam,
Wraz mi się zdaje, widzę Go przed sobą
Przejednanego, pełnego dobroci;
Mam przekonanie, że On mnie łaskawie
Wysłuchał, pokój wrócił do mej duszy,

A do pamięci swoję obietnicę,
Że twe nasienie zetrze głowę wroga.
Wtedy w przestrachu nie myślałem o tem,
Lecz teraz daje mi to upewnienie,
Że gorycz śmierci przeszła: żyć będziemy.
Więc cię pozdrawiam, Ewo, słusznie zwana
Matką rodzaju ludzkiego, wszystkiego
Co żyje matką, bo tylko przez ciebie
Człowiek ma życie, a wszystko dokoła,
Co żyje, żyje z powodu Człowieka.»
Na to mu Ewa ze smutkiem odpowie:
«Niegodna jestem takiego nazwiska;
Zgrzeszyłam, ciebie wciągnęłam w zasadzkę,
Ja, która miałam być tobie pomocą.
Słuszniejsze dla mnie wyrzuty, nieufność;
Ale mój Sędzia łaskawy bez granic,
Mnie, która pierwsza przyniosłam śmierć wszystkim,
Uczynił źródłem życia, i ty, dobry,
Nazwę zaszczytną dajesz, gdy na inną
Zasługiwałam. Ale oczekuje
Pole na pracę nasze, pot i trudy,
Chociaż bezsenną noc przepędziliśmy.
Oto poranek z różanym uśmiechem
Wstaje, niedbając o to, żeśmy senni.
Pójdźmy, już nigdy od twojego boku
Krokiem nie ruszę, gdziekolwiek wypadnie
Nam praca dzienna, chociaż ma być odtąd
Znojna i długa do wieczornej zorzy.
Ale dopóki tu nasze mieszkanie,
Jakaż być może praca uciążliwą

Na tych rozkosznych błoniach? Tutaj żyjmy
Zadowoleni, choć w upadłym stanie.»
Takie życzenia wynurzała Ewa
Upokorzona, lecz nie potwierdziło
Ich Przeznaczenie. Zjawiały się znaki
Naprzód w przyrodzie, w ptakach i zwierzętach.
Po krótkim blasku porannym ściemniało;
W jej oczach orzeł spadł z powietrznych szlaków,
Pędząc przed sobą dwie ptaszyny krasne;
Z wzgórza król kniei, najpierwszy myśliwy,
ścigał rączego jelenia i łanię,
Miluchną parę, ozdobę zarośli,
Uciekającą do wschodnich wrót Raju.
Adam, wpatrzony na to polowanie
Nie bez wzruszenia, tak mówił do Ewy:
«O Ewo, dalsze zmiany nas czekają:
Niebo je w niemych znakach zapowiada,
Przyroda jego zamiarów zwiastunem.
Może ostrzega, że kara nas czeka,
Choć śmierć o kilka dni się opóźniła.
Kto wie, jak długie i jakie wieść życie
Aż do tej pory mamy? Albo nawet
Nam przypomina, że prochem jesteśmy,
W proch się obrócim i skończym istnienie?
Bo cóż innego mogłaby oznaczać
Ta w naszych oczach podwójna gonitwa
W powietrzu i na ziemi jednocześnie?
Czemu na wschodzie ściemniło się nagle,
Choć jeszcze niema południa? A światło
Poranne w owym obłoku z zachodu

Sunie w promieniach białych po błękitnym
Przestworze, zniża się zwolna, jak gdyby
Coś niebiańskiego w swych osłonach niosło?»
Tak było; orszak niebiański zstępował
Z jaspisowego nieba w rajskie sfery,
I zajął wzgórze. Świetne to zjawisko!
Lecz Adamowi zwątpienie i bojaźń
Zaćmiły oczy. Nie większym zapewne
Blaskiem jaśniało zjawienie Aniołów
W Mahanaimie[2], gdzie Jakób zobaczył
Zajęte całe pole ich obozem;
Ani gdy sługa Elizego w Dathan[3]
Ujrzał na górze płomiennej obozy
Przeciw królowi syryjskiemu, który,
Aby uchwycić jednego człowieka,
Zgromadził wojsko i zbójców przykładem
Rozpoczął wojnę bez wypowiedzenia.
Książę Aniołów swemu orszakowi
Kazał obsadzić ogród, a sam poszedł
Do miejsca, w którem Adam miał schronienie.
Ten go niebawem spostrzegł i czekając
Jego nadejścia, tak mówił do Ewy:
«Ewo, do ważnych wieści bądź gotowa,
Może nam one wkrótce kres położą,
Może zmienione będą nasze prawa;
Oto z jasnego obłoku na wzgórzu
Idzie ktoś ku nam z zastępów niebiańskich;
Jak widać z ruchów i całej postawy,
Nie do niskiego rzędu się zalicza:
Któryś z Mocarzy, tron zasiadających,

Taki otacza go majestat, jednak
Nie tak straszliwy, iżby mnie przerażał,
Ni też łagodny tak i towarzyski.
Jak był Rafael, który ufność budził.
Jest uroczysty i wzniosły; pośpieszę
Naprzód z pokłonem, by go nie obrazić,
A ty się usuń na bok.» Przestał mówić;
Wkrótce się zbliżył Anioł, nie w postaci
Niebiańskiej, ale ubrany jak człowiek
Spotykający człowieka; na lśniącej
Zbroi wojskowa tunika z purpury,
Piękniejszej niźli melibejska, niźli
Sarrajska, którą dawniej monarchowie
I bohaterzy po trudach wojennych
Nosili; tęcza barwiła tkaninę.
Z pod gwiaździstego hełmu twarz jaśniała
Siłą lat męskich przy końcu młodości;
U boku wisiał na iskrzącym pasie
Miecz, postrach czarta, — włócznię trzymał w
Skłonił się Adam nisko, Zwiastun Boży
W pełni powagi nie uchylił głowy
I swego przyjścia cel oznajmił taki:
«Adamie, rozkaz Nieba wysokiego
Nie potrzebuje wstępu: dość, że modły
Twe wysłuchane. Śmierć, na którą wyrok
Za grzech cię skazał, jeszcze na dni wiele
Zbędzie swojego łupu. Czas ten Łaska
Daje ci, abyś w skruszeniu i żalu
Zły czyn wieloma dobremi nagrodził.
Gdy czas ten przyjdzie Pan twój przejednany

Może cię zbawić od uroszczeń Śmierci,
Lecz nie pozwala dłużej na mieszkanie
W Raju: przychodzę, by cię wyprowadzić
Z tego ogrodu, byś uprawiał ziemię,
Z którejś jest wzięty, właściwszą dla ciebie.»
Tu przestał mówić, bo na tę wiadomość
Adam rażony w serce, zimnym dreszczem
Przejęty, prawie zmysły stracił; Ewa,
Choć niewidziana, wysłuchała wszystko,
I narzekaniem głośnem wyjawiła
Niebawem miejsce swojego ukrycia.
«O niespodziany ciosie, niż śmierć gorszy!
Więc tak porzucić mam cię, Raju? ciebie
Rodzinne moje miejsce, błogie niwy
I gaje, godne pomieszkania bogów?
Miałam nadzieję, że w nich, chociaż smutne,
Spokojne spędzę dni nam wyznaczone,
Aż śmierć oboje zabierze. O kwiaty!
Nie zakwitniecie nigdy w innej strefie!
Do was najpierwej biegłam wczesnym rankiem,
Do was ostatnie w wieczór moje kroki;
Troskliwą ręką was od pierwszych pączków
Wychowywałam, dawałam imiona.
Teraz kto wasze główki zwracać będzie
Do słońca, według gatunków rozdzielać?
Kto skrapiać wodą z ambrozyjskich źródeł?
I ty, weselna chato, ozdobiona
Wszystkiem, co nęci wzrok lub powonienie,
Jak mi się rozstać z tobą i gdzie odejść?
W jakiś świat niższy, ciemniejszy od tego

I dziki? Jak tam oddychać będziemy
Powietrzem innem, mniej czystem, zwyczajni
Nieśmiertelności pożywać owoce?»
Anioł jej skargi łagodnie przerywa:
«Ewo, nie rozwódź żalów, lecz cierpliwie
Wyrzecz się tego, coś straciła słusznie,
I nie przywiązuj się zbytnie do rzeczy,
Które twojemi nie są: stąd odchodzisz
Nie sama; z tobą idzie twój małżonek,
Masz obowiązek jemu towarzyszyć:
Gdzie on osiądzie, tam ojczyzna twoja.»
Tu ochłonąwszy z osłupienia Adam,
Zebrawszy ducha, pokornemi słowy
Do Archanioła Michała tak rzecze:
«Mieszkańcze Niebios! Alboś jeden z Władców,
Albo najwyżej z pośród nich wzniesiony;
Z postaci sądząc, Książę nad Książęty.
Łagodnie pełnisz swoje posłannictwo,
Kiedy surowem słowem mogłeś zranić,
Surowym czynem zabić nas. Co tylko
Smutku, zgnębienia i rozpaczy może
Wytrzymać nasza słabość, to nam niesie
Twoja nowina. Porzucić więc mamy
To błogie miejsce, rozkoszne ustronie
Nasze, jedyną w niedoli pociechę?
Tak do niej oczy nasze już przywykły!
Tak każde inne, niegościnne, puste
Wyda się miejsce! I nas nieznające
I nam nieznane. Gdyby nieustanne
Modlitwy mogły zmienić wolę Tego,

Co wszystko może, anibym na chwilę
Nie przestał nużyć Go mojem błaganiem,
Lecz wobec Jego stanowczych wyroków
Modlitwa znaczy tyle, co ust tchnienie
Przeciw wichrowi, który je wnet zwraca
W te same usta: poddaję się zatem
Woli Wszechmocnej. Najbardziej mnie martwi,
Że gdy stąd wyjdę, będę jak ukryty
Przed Boską twarzą; już błogosławionych
Lic jego więcej nie ujrzę: tu mógłbym
Ze czcią obchodzić miejsca uświęcone
Jego bytnością; mógłbym synom moim
Kiedyś powiadać: na tej się objawił
Górze, pod owem widziałem go drzewem,
Z pośród tych sosen głos mnie doszedł Boski,
A przy tem źródle rozmawiałem z Bogiem!
Stawiłbym liczne dziękczynne ołtarze
Z darniny, z głazów wybranych z potoku,
Odległym wiekom na pamiątkę; dary
Składałbym z wonnej żywicy, z owoców
I z kwiatów. Ale w owym dolnym świecie
Gdzież spotkam Jego zjawienie świetlane?
Gdzie Jego stopy ślad? Bo choć przed gniewnym
Uciekłem, teraz znowu powołany
Żyć dłużej i być ojcem licznego plemienia,
Radbym oglądał choć brzask Jego chwały
I czcił zdaleka ślady jego kroków.»
Na to Archanioł z łaskawem spojrzeniem:
«Adamie, wiesz, że Jego są Niebiosa
I cała ziemia, nie ta skała tylko.

On wszechobecny, i pełne są Jego
Lądy i morza i powietrze: wszystko,
Co żyje, wzbudza jego siła twórcza
I grzeje. Tobie oddał całą ziemią
Na posiadanie i na panowanie.
Dar to wspaniały. Nie przypuszczaj zatem,
Że Bóg jest tylko w tych ciasnych granicach
Edenu, albo Raju. Tutaj może
Byłaby kiedyś twa główna stolica
Z niejby płynęły wszystkie pokolenia,
Do niej wracały aż od krańców Ziemi,
Aby ci, jako praojcowi swemu
Hołd składać, czcić cię; ale ten przywilej
Straciłeś, teraz wraz z synami swymi
Płaską zamieszkasz ziemię. Ale nie wątp,
Że Bóg jest wszędzie, w dolinach, równinach,
Tak, jak i tutaj: jego obecności
Liczne oznaki wciąż idą za tobą,
On cię dobrocią, miłością ojcowską
Ciągle otacza: twarz swoję objawia,
Zostawia boskich swoich kroków ślady.
Abyś w to wierzył, i nim stąd odejdziesz,
W tej się umocnił wierze, jam przysłany,
Bym ci obwieścił, jaka przyszłość czeka
Ciebie i twoje potomstwo. Bądź gotów
Usłyszeć dobre i złe rzeczy: Łaskę
Nadprzyrodzoną walczącą z grzesznością
Człowieka; zatem ucz się cierpliwości
Prawdziwej, rozkosz powściągaj bojaźnią
I pobożnością; znoś z umiarkowaniem

Zarówno szczęście, jak przeciwne losy.
Tak ocalejesz w życiu, i najlepiej
Przygotowany będziesz na cios śmierci,
Gdy czas jej przyjdzie. Wejdź na owo wzgórze,
Mech Ewa, której oczy obciążyłem,
Śpi tu na dole, jak ty niegdyś spałeś,
Gdy ją stwarzano; ty w jasnowidzeniu
Przyszłości czuwaj.» Na to mu z wdzięcznością
Odpowie Adam: «Przewódzco bezpieczny,
Wstępuj, za tobą pójdę, gdzie powiedziesz.
Karzącej ręce Boskiej się poddaję.
Przeciw złej doli pierś swoję wystawię,
Zbrojną cierpienia i wytrwania tarczą,
A spokój pracą zdobywając, jeśli
Zdobyć go mogę.» Tak oba wstąpili
W krąg zjawisk Boskich. Była to największa
Góra w obrębie Raju, z jej wierzchołka
Połowę ziemi jasno można było
Rozpatrzyć; jednak ani wyższa była,
Ani widoku rozległość dawała
Większą, niż owa, na którą Kusiciel,
Z innych powodów, drugiego Adama
Przeniósł z pustyni, aby mu okazać
Wszystkie Królestwa Ziemi i ich chwałę.
Oko Adama z miejsca w którem stanął
Mogło oglądać miasta głośnej sławy
W różnych epokach, stolice potężnych
Mocarstw, od murów Kambalu, siedliska
Chana Kathaju, i od Samarkandy
Nad rzeką Oxus, gdzie tron Tamerlana,

Aż do Pekinu, królów chińskich miasta;
A stąd do Agry, Mogoła wielkiego
Lahory, dołem aż do Chersonezu
Złotego, stąd wdali, gdzie perska stolica,
Wprzód Ekbatana, a później Iszpahan;
Moskwa, podległa ruskiemu carowi,
I Bizancyum, stolica sułtana,
Pochodzącego z Turkestanu. Dalej
Wzrok jego spotkał cesarstwo Negusa
Z najodleglejszym jego portem, zwanym
Erkoko, dalej inne mniejsze państwa
Przymorskie: Monbaz, Quiloa, Melinda,
Sofala, miana za Ofir, nareszcie
Ku południowi Kongo i Angola.
Stąd zaś, od Nigru rzeki do Atlasu,
Ujrzał królestwa Almanzora, Fez, Sus,
Marokko, Algier, Tremizen, stąd oczy
Na Rzym obrócił i świat mu podległy,
A może widział także w duchu Meksyk
Bogaty, państwo króla Montezumy,
I Kusko w Peru, bogatszą stolicę
Atabalipy, i jeszcze nietkniętą
Gujanę, którą syny Geryonu
Zwą Eldoradem. Lecz do szlachetniejszych
Widoków Michał zdjął z oczu Adama
Łuskę, owocu zwodniczego wytwór,
Za obiecaną jasność — zaciemnienie.
Poczem nerw oczu oczyścił świetliczką[4]
I rutą, a że widzieć miał tak wiele
Trzy krople wody życia wpuścił w oczy.

Dzielność tych środków tak mocno wniknęła
Aż do siedliska wzroku duchowego,
Że z zamkniętemi oczyma padł Adam
Jak odrętwiały. Anioł go łagodnie
Podniósł za rękę i przytomność wrócił:
«Adamie, otwórz oczy i patrz naprzód
Na skutki, jakie twój grzech pierworodny
W niektórych z twego pokolenia sprawi,
Choć wzbronionego nie tknęli owocu,
Z Wężem w umowy nie wchodzili, ani
Nie popełnili wcale twego grzechu,
Ale zepsucie z niego pochodzące
Do coraz gorszych pobudzi ich czynów.»
Adam otworzył oczy i zobaczył
Pole uprawne w części, na niej snopy
Świeżo skoszone dojrzałego zboża;
Drugą część pola objęły pastwiska,
W środku, jak kopiec graniczny, stał ołtarz
Z darniny. Tutaj rolnik uznojony
Niósł na ofiarę pierwociny pracy
Dojrzałe snopy i zielone kłosy.
Nie wyborowe, lecz jakie popadły;
Z przeciwnej strony pasterz łagodniejszy
Niesie jagnięta piękne pierworodne,
Z trzody wybrane, i czyniąc ofiarę
Na porąbane drzewo złożył trzewia
I tłuszcz, obsypał kadzidłem, i spełnił
Wszelkie obrządki: niebawem spadł z nieba
Ogień przychylny, pochłonął ofiarę,
Wydając płomień jasny i dym wonny.

Nie zapłonęła ofiara drugiego,
Jako nieszczera; uczuł zawiść w duszy,
W kłótni z pasterzem rzucił weń kamieniem,
Trafił go w piersi i życia pozbawił!
Zbladł uderzony, upadł i z krwi strugą
Wyzionął ducha. Adam tym widokiem
Do głębi serca wstrząśnięty, wybuchnął
Takiemi słowy bólu do Anioła:
«Nauczycielu, straszna to jest krzywda
Tak łagodnemu człowiekowi, temu,
Co szczerą składał ofiarę; czyż taka
Nagroda cnoty, prawej pobożności?»
Michał, wzruszony sam, na to odpowie:
«To są dwaj bracia, Adamie, i z twoich
Zrodzą się lędźwi. Tak zabije kiedyś
Niesprawiedliwy brat sprawiedliwego,
Gnany zazdrością, że ofiarę brata
Niebo przyjęło, ale zbrodnia krwawa
Będzie pomszczona, a wiara drugiego
Znajdzie nagrodę, chociaż tu, jak widzisz
Tarza się w prochu i krwi własnej strudze.»
Na to praojciec nasz: «Biada czynowi,
Biada pobudce! Ale czyż ja teraz
Śmierć oglądałem? Czy w taki sam sposób
W proch się obrócę? O straszny widoku,
Co myśl przeraża, uczucia oburza!»
Na to mu Michał: «Śmierć tu oglądałeś,
Tak, jak się pierwszy raz na człeku zjawi;
Ale różnemi drogami prowadzi
Do swej ponurej jamy; wszystkie straszne,

Choć okropniejsze u wejścia, niż wewnątrz.
Niektórzy umrą od gwałtownych ciosów,
Jak to widziałeś, lecz więcej od ognia,
Wody i głodu; najwięcej zagarnie
Niewstrzemięźliwość w jadle i napoju.
Ona sprowadzi na ziemię choroby,
Których potworny tłum stanie tu wkrótce,
Byś widział, jaką nędzę na ród ludzki
Niepowściągliwość Ewy sprowadziła.»
Niebawem wyrósł przed okiem Adama
Budynek smutny, wstrętny i ponury;
Był to lazaret, w którym pomieszczono
Tłumy, cierpieniem rożnem nawiedzone.
Tu kurcz straszliwy, tu konanie ciężkie,
Omdlenia, różne gorączki, ograżki,
Epilepsye, choroba na kamień,
Złośliwy katar, wrzody, opętanie;
Melancholia tępa i szaleństwo,
Kolki, puchlina, suchoty, zaraza,
Mór, okolice mnogie pustoszący,
Marazm, reumatyzm, podagra i astma.
Wili się w bólach ludzie i jęczeli,
Pielęgnowała ich rozpacz, od łoża
Do łoża chodząc; w górze śmierć z tryumfem
Wstrząsała swoim oszczepem, cios zwłócząc,
Choć gorącemi prośbami wzywana;
Jako ich dobro główne i nadzieja
Ostatnia! Dłużej takiego widoku
Kamienne serce znieśćby suchem okiem
Nie mogło: nie mógł i Adam, zapłakał,

Choć nie z niewiasty zrodzon: litość zmogła
Najlepszą siłę męskości; nareszcie
Potęga myśli łzy ograniczyła,
Wróciła mowę, takie budząc żale:
«O, nieszczęśliwy rodzie ludzki, jakże
Nisko upadłeś, do jak okropnego
Stanu zostałeś zachowany! Lepiej
Nie być na świecie. Czemu dano życie,
By w taki sposób nam je wyrywano?
Lub raczej czemu nam je narzucono?
Każdy z nas wiedząc, co go tutaj czeka,
Alboby życia nie przyjął, alboby
Już otrzymawszy, prosił, by najprędzej
Mógł go się pozbyć i odejść w pokoju.
Możeż tak obraz Najwyższego w człeku,
Co niegdyś stworzon pięknym i podniosłym
Choć później winą zmazany, być pastwą
Tak szpetnych cierpień, tak okrutnej kary?
Dlaczegóż człowiek, który jeszcze w części
Zdołał zachować boskie podobieństwo,
Nie jest zwolniony od tych potworności —
Kiedy jest jeszcze Stwórcy wizerunkiem?
A Michał na to: «Wizerunek Stwórcy
Już ich opuścił, gdy się splugawili
Rozkiełznanemi żądzami, przybrawszy
Obraz nowego pana — zwierzęcego
Występku, który przeważnie ich kłonił
Do grzechu Ewy. Stąd tak wstrętna kara,
Nie podobieństwo boskie kalecząca,
Ale ich własne. Choćby jego obraz,

To go niweczą, odmieniając prawa
Czystej Przyrody w straszliwe choroby;
I słusznie cierpią, nie uszanowawszy
W sobie obrazu swego Stworzyciela.»
«Że sprawiedliwie, przyznaję, rzekł Adam,
I z uległością się poddaję, ale
Czyż niema teraz innej drogi, oprócz
Tej ciężkiej, aby ze śmiercią się spotkać,
I proch swój z prochem jednorodnym zmieszać?»
«Jest, odrzekł Michał, jeżeli strzedz będziesz
Wstrzemięźliwości przepisu «nic nadto;»
Jeśli jedzenie i picie dla ciebie
Będzie pokarmem słusznym, nie łakomstwem,
Może lat wiele spłynąć nad twą głową,
Możesz żyć, póki, jak owoc dojrzały,
Nie spadniesz na twej matki ziemi łono;
Będziesz zebrany nie zerwany nagle;
Dojrzeć dla śmierci, to się zowie starość.
Ale przeminąć musi młodość, siła
I piękność twoja, zmienią się i zwiędną;
Staniesz się słaby, siwy, zmysły twoje
Stępieją, muszą zrzekać się rozkoszy,
Choćby nęciły w koło; po młodości
Niefrasobliwej i pełnej nadziei
Melancholia krwią twoją owładnie,
Zziębi, wysuszy twego ducha, w końcu
Pochłonie balsam życia.» Adam na to:
«Odtąd nie będę uciekał przed śmiercią,
Ani obmyślał, jak przedłużyć życie;
Raczej do tego dążyć będę, aby

W najwygodniejszy i najlżejszy sposób
Znosić ten ciężar, aż do naznaczonej
Pory zwolnienia, i cierpliwie czekać
Dnia rozwiązania.» Michał na to rzecze:
«Życia nie kochaj, lecz i nienawiści
Nie miej dla niego, i żyj sprawiedliwie;
Długo, czy krótko, to zostaw Niebiosom.
Teraz bądź gotów ujrzeć inny widok.»
Spojrzał, a przed nim rozległa płaszczyzna,
Na niej namioty rozmaitej barwy,
Przy jednych stada bydła na pastwisku,
Z drugich dochodził odgłos instrumentów,
Harf i organów, brzmiących melodyjnie.
Widać też było tego, który struny
Poruszał, tłumił; dłoń jego biegała
Wyżej i niżej, miarę zachowując,
Płynęły w przestwór pełne życia fugi.
Po drugiej stronie pracował przy kuźni
Człowiek nad stopem kawałów żelaza
I miedzi, które ogień przypadkowy,
Niszczący lasy w górach i dolinach,
Spławił, dosięgłszy żyły metalicznej,
I do jaskini wpędził płyn ognisty,
Lub ją wypłukał z ziemi potok rwący.
Kowal spław spuścił w formy wprzódy z gliny
Przygotowane; z niego tworzył pierwsze
Narzędzia swoje, a następnie wszystko
Co się z metalu ulać lub rznąć daje.
Po nich, z przeciwka, z sąsiedniego wzgórza,
Odmienne plemię zeszło na dolinę.

Zdawali się być ludzie sprawiedliwi,
O należytą chwałę Boga dbali
I o poznanie dzieł Jego nieskrytych;
Wreszcie i o to, co wolność i pokój
Zapewnia ludziom. Szli niedługo ową
Równiną, kiedy spostrzegli z namiotów
Występujące grono pięknych niewiast,
W bogate szaty i drogie kamienie
Strojnych: przy dźwięku arf śpiewały pieśni
I rozpoczęły tańce. Choć poważni,
Mężczyźni chętne rzucali spojrzenia,
Coraz to większą folgę oczom dając,
Aż pochwyceni silnie w sieć miłości,
Poddali jej się: każdy wybrał lubą
I o kochaniu gwarzył, aż wieczorna
Zabłysła gwiazda, posłanka miłości.
Pochodnię ślubną wnet każdy zapalił,
Wzywając Hymen w obrzędach weselnych;
Wrzawą świąteczną i wesołem graniem
Brzmiały namioty. Taki widok błogi
Szczęśliwych dziejów miłości, młodości
Niezmarnowanej, śpiewów, wieńców, kwiatów,
Czarów muzycznych, tknął serce Adama,
Uznającego chętnie, że przyroda
Sama nakłania do rozkoszy: rzekł więc:
«Błogosławiony Aniele, co oczy
Moje otwierasz ku prawdzie, ten widok
Lepszy o wiele i wróży na przyszłość
Większą nadzieję dni szczęścia, pokoju,
Niż dwa poprzednie. Tam była nienawiść

I śmierć, lub wiele od niej gorsza męka;
Tutaj przyroda zda się wszystkie swoje
Osiągać cele.» A Michał mu na to:
«Nie to najlepszem miej, co rozkosz budzi,
Chociaż naturze zda się odpowiednie;
Do wyższych celów, do czystych i świętych
Stworzony jesteś, wizerunku Boski.
Piękne namioty, któreś widział, były
Bezbożnem gniazdem, skrywającem plemię
Tego, co zabił brata: wielbią niby
Wytworną sztukę upiększania życia
I wynalazki, nie pomną na Stwórcę;
Że ich nauczył Duch Jego tych darów,
Nie chcą uznawać. Ale będzie piękne
Ich pokolenie: widziałeś kobiety,
Zda się boginie, łagodne, wesołe,
Lecz próżne dobra wszelkiego, na którem
Oparty niewiast domowitych honor
I główna chwała. Wychowane tylko
Do wyuzdanych pożądań, do śpiewu,
Tańca i strojów, do czczego świegotu,
I przewracania oczu. A z plemienia
Wstrzemięźliwego mężczyźni. Bożymi
Synami zwani dla swej pobożności,
Im swoję cnotę i zaszczyt wydadzą,
Za wdzięk i uśmiech bezecnych bezbożnic,
Chociaż powabnych: opływają w szczęście,
Wkrótce ich fale poniosą; śmieją się!
Za śmiech ten wkrótce świat zapłaci łzami.»
Krótkiej radości Adam pozbawiony,

Odrzecze: «Jakaż to nędza i hańba,
Że ci, co życie dobrze rozpoczęli,
Na boczne ścieżki teraz zawracają,
Lub omdlewają i giną wpół drogi!
Widzę i tutaj, że źródło niedoli
Ludzkiej z niewiasty swój początek bierze.»
«Z niedołężności mężczyzny pochodzi;»
Na to mu Anioł, «mógł swe stanowisko
Silniejszą ręką dzierżyć, gdy otrzymał
Mądrość i inne wysokie przymioty.
Teraz bądź gotów do innych widoków.»
Spojrzał, a przed nim rozległe przestrzenie:
Wioski, uprawną rolą przedzielone,
Miasta, w wysokie wieżyce i bramy
Zdobne, w nich tłumy zbrojne, groźne twarze,
Olbrzymi wzrostem, umysłem zuchwali;
Ci się ćwiczyli w użyciu oręża,
Ci dosiadali rumaki spienione,
Jazda, piechota, czasu nie tracili;
Z furażowania jeden oddział wracał,
Pędząc przed sobą zdobycz: stado bydła,
Z soczystych pastwisk spędzonego, owce
Wełniste, przy nich beczące jagnięta;
Pasterze ledwie ujść zdołali z życiem,
Krzycząc ratunku. Wkrótce nastąpiło
Dwu wojsk przeciwnych starcie, — krwi rozlanie;
W okrutnym boju zmieszały się szyki:
Pole, na którem przed chwilą się pasły
Spokojne trzody, trupami i bronią
Zasiane, zlane krwią, opustoszałe.

Tu inny oddział wojowników szturmem
Chce zdobyć twierdzę, stawia baterye,
Zakłada miny, pcha się z drabinami;
Tamci się bronią, miotają pociski,
Groty, kamienie i ogień siarczysty:
Z obu stron czyny męstwa i rzeź krwawa.
Na innem miejscu herold obwołuje
Zebranie rady w miejskiej bramie: wkrótce
Starcy sędziwi i poważni wespół
Z bojownikami schodzą się i radzą.
Słychać przemowy, wkrótce wzrosły spory.
Nareszcie powstał mąż średniego wieku,
Roztropny, mówił o sprawiedliwości,
Prawie i prawdzie, pokoju i wierze,
O sądzie boskim, lecz starzy i młodzi
Szydzili z niego, i już go chwytali
W gwałtowne dłonie, wtem obłok spuszczony
Skrył go i z tłumu wyprowadził cało.
Tak panowała samowola, ucisk,
I prawo miecza w całym kraju, nigdzie
Schronienia przed niem. Adam, łzami zlany,
Pełen żałości, swego przewodnika
Zapyta: «Któż są owi słudzy śmierci?
Nie ludzie, kiedy tak nieludzko sieją
Śmierć między ludzi, i tysiącznie mnożą
Grzech tego, który zabił swego brata;
Bo ludzie ludzi, więc swych braci tępią.
I któż to był ów człowiek sprawiedliwy,
Który za swoję prawość byłby przepadł,
Gdyby mu Niebo nie dało ratunku?»

Michał mu na to: «Takie są owoce
Tych, coś oglądał, małżeństw źle dobranych,
Gdzie dobrzy z złymi łączą się bezmyślnie,
Chociaż wzajemny wstręt ku sobie czują;
Płodzą potwory ciałem albo duchem.
Takimi byli ci Olbrzymi sławni
W czasach, gdy tylko siłę uwielbiano,
Zwąc ją dzielnością, bohaterską cnotą;
Zwycięstwo w boju, podbicie narodów,
Zdobycie łupów, rzeź ludzi niezmierną,
Jako szczyt ludzkiej chwały uważano,
Tryumfem było nazwać się zdobywcą,
Władcą ludzkiego rodu, bóstwem, albo
Potomkiem bogów: słuszniej zwać się mogli
Niszczycielami, plagami ludzkości.
Tak wzrasta rozgłos i chwała na ziemi,
Cisza ukrywa prawdziwą zasługę.
Ów mąż, coś widział, siódmy z twego rodu,[5]
Jedyny prawy wśród tłumów przewrotnych,
Znienawidzony i nieprzyjaciółmi
Ściśnięty za swą sprawiedliwość, za to,
Że głosił wstrętną dla nich prawdę, przyjście
Boga w orszaku świętych na sąd świata,
Z rozkazu Boga, na skrzydlatych koniach,
W chmurze wonności, poniesion ku Niebu,
By tam w błogości i w obliczu Boga
Chodził, prawami śmierci nieobjęty.
Byś widział, jaka jest dobrych nagroda,
A jaka innych oczekuje kara,
Zwróć teraz oczy, zobaczysz tę drugą.»

Tu Adam ujrzał zupełną odmianę:
Brązowa gardziel wojny grzmieć przestała,
Wszędzie wesołość, zabawa, rozkosze,
Zbytek, hulanka, biesiady i tańce;
Żenią się, albo w luźne wchodzą związki,
Gwałt, cudzołóztwo, jako się przydarzy,
Lub jak pociągnie przelotna ponęta;
A po kielichach rozterki i bitwy.
Wreszcie pojawił się starzec poważny,
Ich wyuzdanie surowo naganił,
Przeciw ich drogom świadcząc; nawiedzając
Ich zgromadzenia, skażone rozpustą,
Do nawrócenia skłaniał i pokuty
Te ujarzmione dusze, które czekał
Nieunikniony sąd; lecz wszystko próżno.
Widząc, że próżno, zaniechał upomnień,
Daleko swoje odsunął namioty,
I z gór potężne wyrąbując kloce
Zaczął budowę olbrzymiego statku.
Rozmierzył długość, szerokość, wysokość,
Dokoła cały wysmarował smołą,
W drzwi zaopatrzył, i zapasy liczne
Zebrał dla ludzi i zwierząt. Niebawem
Cud stał się wielki, każdego zwierzęcia,
Ptaka, owadu drobnego par siedem
Weszło do arki, każde w swoje miejsce;
Ostatni wszedł w nią starzec, trzej synowie
Jego, ich cztery żony, a drzwi zamknął
Sam Bóg za nimi. Wnet wiatr południowy,
Na czarnych skrzydłach ważąc się szeroko,

Napędzi! wszystkie chmury, jakie były
Pod niebiosami, jednocześnie wzgórza
Ślą swą daninę: mgły, pary, wyziewy
Ciemne a mokre zasłoniły niebo,
Jak czarny pułap; lunął deszcz gwałtowny
I nie poprzestał, aż zatopił ziemię.
A korab płynął, wysoko wzniesiony,
To w tę, to w ową stronę po przez fale,
Lecz je przecinał ostrym jak dziób przodem.
Inne budynki wszystkie skryła woda,
W głębokich nurtach tocząc ich ozdoby;
Morze tonęło w morzu, znikły brzegi:
Tam gdzie niedawno przepych się roztaczał,
W pałacach morskie legą się potwory;
Cały ród ludzki, tak liczny niedawno,
Na kilku deskach unosiły wody.
Jakaż cię żałość nękała, Adamie,
Gdy ci oglądać przyszło taki smutny
Koniec twojego rodu, zniweczenie!
I ciebie zalał potop łez i smutku,
I tyś w nim tonął, jak twe biedne dzieci,
Aż tknięty ręką łagodną Anioła,
Wstałeś, bez folgi w żalu, jako ojciec,
Gdy w jego oczach giną jego dzieci.
Ledwieś wyjąknąć zdołał taką skargę:
«Straszne widzenie! Lepiejby mi było
Żyć nieświadomy przyszłości! Mój udział
Niedoli sambym znosił, dość mi dźwigać
Dnia utrapienie; teraz wielu wieków
Ciężar odrazu spadł mi na ramiona.

Mą świadomością przedwcześnie zrodzone,
Wprzód nim nastaną wieki dręczyć będą
Tem, że być muszą. Niechaj odtąd nigdy
Nikt się nie stara wiedzieć, co się stanie
W przyszłości z jego dziećmi lub z nim samym;
Złemu, co przyjść ma, zapobiedz nie zdoła,
Choćby wprzód o niem wiedział, więc się trapi
Podwójnie, myślą i rzeczywistością.
Teraz już wszystko jedno, niema kogo
Ostrzegać, bo tych kilku ocalonych
Głód i strach zmorzy na wodnej pustyni.
Gdy gwałt i wojna ustały na ziemi,
Miałem nadzieję na szczęście powszechne
Rodu ludzkiego pod tarczą pokoju:
Złudzenie było, bo widzę, że pokój
Tak samo psuje, jak wojna pustoszy.
Czem się to dzieje? I czy w taki sposób.
Rodzaj człowieczy ma swój byt zakończyć?»
Na to mu Michał: «Tych, którzy niedawno
Tryumfowali w rozkoszy i zbytku,
Widziałeś przedtem, jako dzielnych w boju
I spełniających świetne czyny, ale
Próżnych prawdziwej cnoty. Wytoczyli
Strumienie ludzkiej krwi, przeliczne ziemie
Opustoszyli, podbili narody;
Zdobyli przytem wysokie tytuły,
Sławę po świecie i bogate łupy;
Prędko zawrócą do zbytku, rozkoszy,
Wygód, rozpusty, pijaństwa, próżniactwa;
Wreszcie ich duma i do waśni zbudzi,

Do krwawych czynów, nawet wśród pokoju.
Zawojowani niewolnicy także
Z wolnością wszelkiej pozbędą się cnoty,
Zrzekną się Boga, który ich nie wspomógł
W stanowczej bitwie przeciw napastnikom,
Bo ich udaną pobożnością wzgardził.
Odtąd ostygnie tych ludzi gorliwość,
Polubią życie bez troski, światowe
I wyuzdane, czego im nie wzbronią
Władcy, a ziemia swych płodów z nadmiarem
Dostarczy, kusząc wstrzemięźliwość człeka.
Tak zwyrodnieje, zepsuje się wszystko,
I sprawiedliwość i umiarkowanie,
Prawda i wierność pójdą w zapomnienie,
A tylko jeden człowiek, syn jedyny
Światła w ciemnościach wieku, wytrwa w dobrem
Wbrew złym przykładom, pokusom, zwyczajom;
Wymówek, wzgardy, gwałtów się nie zlęknie,
I napominać będzie ludzi grzesznych,
Im ukazywać ścieżki prawdy, pokój
I bezpieczeństwo dające. Zapowie
Rychły gniew Boży, jeżeli pokutą
Nie zgładzą grzechów: odejdzie wyśmiany,
Ale Bóg uzna, że jeden z żyjących
On sprawiedliwy. Z Boskiego rozkazu
Zbuduje arkę cudowną, coś widział,
I z swą rodziną będzie ocalony
Wśród skazanego na zagładę świata.
Jak tylko człek ów, wraz ze zwierzętami
Żyć mającemi, umieści się w arce,

Wnet katarakty niebios się otworzą,
Dzień i noc padać będzie deszcz na ziemię:
Źródła wybuchną z głębokich pokładów,
Podniosą morza, te zaleją brzegi
I ziemię całą i najwyższe góry.
Wtenczas i Górę Rajską bystre fale
Podniosą z miejsca, obnażą z zieleni,
Rozniosą drzewa, ona sama prądem
Wielkim pognana, osiądzie w zatoce,
Jako przesiąkła solą, pusta wyspa,
Przytułek morskich zwierząt, mew wrzaskliwych,
Aby wiedziano, że Bóg nie nadaje
Świętości miejscu, jeśli jej nie wnoszą
Ludzie, którzy tam wchodzą, lub mieszkają.
A teraz zobacz, co nastąpi dalej.»
Tu ujrzał Adam, że arką bujały
Fale opadłe znacznie, chmury spędził
Ostry północny wiatr suchy i marszczył
Oblicze wody, jakby zestarzałe.
Na jej zwierciadło spoglądało słońce
Jasno, gorąco, i jakby spragnione,
Spijało chłodne szczuplejące fale;
Stojące morza, w ruch wprawione, wolno
Ściekały w głębią, która swe upusty
Teraz zamknęła, jak niebo swe okna.
Arką już fale nie miotają, zda się
Na szczycie jakiejś góry mocno wsparta.
I gór wierzchołki jawią się, jak skały,
Z nich wypadają potoki, z łoskotem
Pędząc do morza, które wciąż opada.

Z arki najpierwszy kruk wyleciał, drugi
Pewniejszy poseł, gołąb, wypuszczony,
Aby wyszukał ziemi lub gałązki,
Na której mógłby począć, za powrotem
Drugim gałązkę oliwną niósł w dziobie,
Jako pokoju godło. Wraz się zjawia
Grunt suchy, z arki wyszedł człek sędziwy
Z rodziną swoją i wszelakiem zwierzem.
Gdy złożył ręce i wzniósł oczy w górę,
Dziękując Niebu, ujrzał nad swą głową
Chmurę rosistą, na niej łuk potężny,
Ze trzech kolorów najżywszych pas świetny,
Na znak pokoju i przymierza z Bogiem.
Serce Adama, dotąd tak nękane.
Uczuło radość, i tak ją wyraził:
«O ty, co przyszłe życie możesz jawić
Jak teraźniejsze, mistrzu mój niebiański,
Ostatni widok nowe wlał mi życie:
Widzę, że człowiek i wszystko stworzenie
Żyć będą, każde ze swego nasienia.
Mniejszą mam żałość, że zginął świat cały
Złych synów, w obec radości niezmiernej,
Że znaleziony taki doskonały
I sprawiedliwy chociaż jeden człowiek.
Iż Bóg świat nowy z niego wywieść raczy,
A gniew swój cały porzuci w niepamięć.
Ale co znaczy ta barwista wstęga,
Ów łuk potężny, jak gdyby brew Boga
Przejednanego? Albo może to jest
Obrącz kwiecista, ściągająca brzegi

Chmury wilgotnej, aby po raz drugi
W deszcz rozpłynięta nie zalała ziemi?»
Na to mu Anioł: «Dobrze się domyślasz.
Bo chętnie Bóg swój słuszny gniew porzuca,
Chociaż żałował, że stworzył człowieka,
Tak podległego zepsuciu; a w sercu
Bolał na widok ziemi pełnej gwałtów
I porażone grzechem wszelkie ciało.
Złych wytępiwszy, taką on jednemu
Sprawiedliwemu okaże łaskawość,
Że nie zniweczy całego rodzaju,
Raczej upewni przymierzem, iż nigdy
Nie zniszczy ziemi potopem, ni morzu
Pozwoli z brzegów wystąpić, ni deszczom
Zatopić ziemię z ludźmi i zwierzęty.
A jeśli chmury pośle ponad ziemię,
Położy na nich swój łuk trójbarwisty.
Aby go widząc, twoje pokolenie
Przymierze boskie miało na pamięci.
Dzień, noc, czas siewu lub żniwa, upały
I biała zima pójdą zwykłym torem,
Aż ogień niebo i ziemię odnowi,
Przyszłe mieszkanie wszystkich sprawiedliwych.»








  1. Deukalion, syn Prometeusza, mąż Pyrry, panował w Tessalii, blisko Parnasu. Za jego panowania nastąpił potop. Jowisz, widząc złość ludzką, postanowił wytępić rodzaj ludzki. Wody zalały ziemię, z wyjątkiem jednej góry w Focydzie, Parnasu. Tam zatrzymała się łódka, niosąca Deukaliona, najsprawiedliwszego z mężów, i Pyrrę, najcnotliwszą z kobiet. Po opadnięciuwód, małżonkowie ocaleni, ale już starzy, udali się do bogini Temidy, udzielającej wyroczni u stóp Parnasu i otrzymali odpowiedź, aby po wyjściu z świątyni, zasłoniwszy twarz, rzucali za siebie kości swej babki, Deukalion domyślił się, że babką ich jest ziemia, a jej kośćmi kamienie. Jakoż, owe rzucane kamienie Deukaliona zamieniały się na mężczyzn, a Pyrry na kobiety.
  2. „W Mahanaimie“ Genesis XXXII, Sługa Elizego, Dathan, Księga Król. XX.
  3. „W Mahanaimie“ Genesis XXXII, Sługa Elizego, Dathan, Księga Król. XX.
  4. Świetliczka, eufrazya, roślina, uważana jako pomocna na ból oczu.
  5. Enoch.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Milton i tłumacza: Władysław Bartkiewicz.