Stracone zachody miłości/Akt czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Stracone zachody miłości
Rozdział Akt czwarty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Love's Labour's Lost
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Inna część parku.
(Wchodzą: Księżniczka, Rozalina, Marya, Katarzyna, Boyet, Panowie, Służba, Gajowy).

Księżnicz.  Czy to król konia swojego tak spinał
Po spadzistości góry?
Boyet.  Nie wiem, pani,
Ale, jak sądzę, to nie król Nawarry.
Ksieżnicz.  Kto on jest kolwiek, czynem swoim dowiódł,
Że myśli jego drapią się wysoko.
Dzisiaj stanowczą odbiorę odpowiedź,
Z sobotniem słońcem wracamy do Francyi.
Gajowy, pokaż mi teraz drzew kępę,
W której się mamy skryć, żeby mordować.
Gajowy.  Tu, na tej lasu zarosłej krawędzi
Najlepsze miejsce na strzał najpiękniejszy.
Księżnicz.  Zapewne myślisz, że gdy piękność strzela,

I strzał nazywać trzeba najpiękniejszym.
Gajowy.  Nie, pani moja, nie myślałem o tem.
Ksieżnicz.  Co? chwalisz naprzód, a cofasz się potem?
Chwało piękności, jak jesteś niepewną!
Nie jestem piękną?
Gajowy.  Jesteś nią, królewno.
Księźnicz.  Próżno mnie teraz malujesz słowami:
Brzydkiej piękności nie dasz pochwałami.
Jak lustro, obraz oddałeś z szczerotą;
Za brzydkie słowa piękne przyjmij złoto.
Gajowy.  Wszystko jest piękne, pani, co jest twoje.
Ksieżnicz.  Patrz, ma szczodrota zbawia piękność moję.
Kacerstwo godne w tej grasować porze:
Ręka, co daje, brzydką być nie może.
Daj mi łuk teraz. Wśród strzelców wesela
Najgorzej robi, kto najlepiej strzela.
Ja zawsze z chwałą wyjdę z polowania:
Chybię? to litość zabijać mi wzbrania;
Trafię? to sztuki dowód doskonały,
Nie żeby zabić, ale dla pochwały.
Tak w ludzkich sprawach dzieje się nierzadko,
Czarnych jest zbrodni chwała nieraz matką;
Nieraz za blaskiem, za wrzawą, za chwałą
Serc naszych siłę wytężamy całą,
Tak ja dla chwały, co mnie teraz łechce,
Strzelam do stworzeń, których krzywdy nie chcę.
Boyet.  Czy nie dla chwały dumne pragną panie
Mężów pod swoje podbić panowanie?
Księżnicz.  Tylko dla chwały, a godne są chwały
Panie, co panów swych podbić umiały.

(Wchodzi Łepak).

Boyet.  Zbliża się członek uczonego bractwa.
Łepak.  Dzień dobry całej kompanii. Powiedzcie mi, proszę, piękne panie, która tu z was trzyma czoło?
Księźnicz.  Powinienbyś ją sam rozpoznać, przyjacielu, gdy inne są bezczelne.
Łepak.  Która jest największa pani, najwyższa?

Księźnicz.  Najszersza i najdłuższa.

Łepak.  Masz racyę, pani, najszersza, najdłuższa;
Co prawda, nie grzech. Gdyby kibić twoja
Tak była cienka jak mądrość jest moja,
Każdej z tych dziewek przepaska choć wązka,
Byłaby dobra dla ciebie przewiązka.
Tyś jest tu panią, boś najstateczniejsza.
Księżnicz.  Mów, czego pragniesz, a o resztę mniejsza.
Łepak.  Do Rozaliny rąk bilet przynoszę,
Pisał go Biron.
Księźnicz.  Daj mi list ten, proszę,
Oddam, gdzie trzeba. Dziękuję, kuryerze,
Tego kapłona Boyet nam rozbierze
Jak dobry krajczy.
Boyet.  Nie tracę więc chwili.
Z koperty widzę, że się kuryer myli,
List ten pisany jest do Żakienetty.
Księźnicz.  Mniejsza do kogo, zawsze do kobiety;
Więc bez skrupułu list ten odczytamy.
Odłam pieczątkę, a słuchajcie damy.

Boyet  (czyta). „Na niebo, że jesteś piękna, to najnieomylniejsza prawda, prawda, że jesteś urodna, czysta prawda, że jesteś najmilejsza. Piękniejsza, niż piękność, urodniejsza, niż uroda, prawdziwsza niż prawda, sama ulituj się nad swoim heroicznym wasalem! Wielkomyślny i wszechwładny król Cophetua rzucił oko na hultajską i niepoprawną żebraczkę Zenelofonę; onby to słusznie mógł powiedzieć: veni, vidi, vici, co anatomizowane na pospolity język, (o podły, pospolity język!) znaczy videlicet, przyszedł, raz; zobaczył, dwa; podbił, trzy. Kto przyszedł? Król; po co przyszedł? zobaczyć; po co zobaczył? aby podbił; do kogo przyszedł? do żebraczki; kogo zobaczył? żebraczkę; kogo podbił? żebraczkę. Ostateczny wypadek jest zwycięstwo. Po czyjej stronie? po stronie króla. Branka jest zbogacona, a kto ta branka? żebraczka. Na katastrofę przyszło małżeństwo, a na kogo spadło, czy na króla? nie; na oboje w jednem, albo na jedno w obojgu. Tym królem ja jestem, bo tak wymaga porównanie; ty tą żebraczką, bo tak świadczy twoje nizkie położenie. Mamże nakazać ci miłość? mógłbym; mamże zmusić cię do miłości? byłbym w stanie; mamże błagać cię o miłość? to moje postanowienie. Na co zmienisz twoje łachmany? na falbany; na co łaty? na bławaty; a siebie? na mnie. Tak więc, oczekując twojej odpowiedzi, profanuję moje usta na twojej nodze, moje oczy na twoim obrazie, a moje serce na wszystkich twoich członeczkach.
Twój, w najczulszych zamiarach dla twojej służby,
Don Adriano de Armado“

Ach, czyli słyszysz, baranku ubogi,
Jak lew nemejski ryczy nie na żarty?
W pokorze ducha rzuć mu się pod nogi,
Może poigra, gdy wróci obżarty,
Lecz gdy się oprzesz, zębem bez litości
W czarnej jaskini pokruszy twe kości.
Księżnicz.  Ptak, co to pisał, jakie nosi skrzydło?
Czy lepsze kiedy czytałeś piśmidło?
Boyet.  Styl ten nie obcy dla mego jest ucha.
Księżnicz.  Któż go zapomni, gdy go raz podsłucha?
Boyet.  Nowy Monarcho[1], to Hiszpan Armado,
Co bawi króla z całą jego radą.
Księżnicz.  Powiedz, przez kogo list ten był pisany?
Łepak.  Przez mego pana.
Księżnicz.  Gdzie miał być oddany?
Łepak.  Mój pan dostojny pisał go do pani.
Księżnicz.  Kto pan ten, powiedz, a kto jest ta pani?
Łepak.  Pan ten jest Biron, uczciwe panisko,
A Rozalina pani jest nazwisko.
Księżnicz.  Jest tu pomyłka, lecz nie mówmy o tem:
(Do Roz.) Weź to na teraz, drugi przyjdzie potem.

(Wychodzą: Księżniczka i Służba).

Boyet.  Kto tu poluje, chciałbym się dowiedzieć.
Rozalina.  Jeżeli nie wiesz, mogę ci powiedzieć.

Boyet.  O, powiedz, Boyet pokornie cię prosi.
Rozalina.  Ten właśnie, który łuk i strzały nosi.
Boyet.  Pani rogate poluje bydlęta,
Lecz gdy się kiedy doczekamy święta,
Że męża weźmiesz, o zakład, w tem lecie
Nie chybią rogi na szerokim świecie.
Co, czy trafiłem?
Rozalina.  Jednak, przyjacielu,
Ja lepiej trafię.
Boyet.  Gdzie jeleń na celu?
Rozalina.  Jeśli się jeleń po rogach poznaje,
To ty nim jesteś. Jak ci się to zdaje?
Marya.  W samo cię czoło trafiła, Boyecie.
Boyet.  Ją trafią niżej. Trafiłem cię przecie.

Rozalina.  Czy mam ci powtórzyć starą przypowiastkę, która była już człowiekiem, kiedy Pepin, król francuski, był jeszcze w pieluchach, gdy mowa o trafisz?
Boyet.  To ja ci odpowiem równie starą, która była już kobietą, kiedy Ginewra, królowa Brytanii, była jeszcze małą dziewczynką, gdy mowa o trafisz?

Rozal.  (śpiewa). Przysięgam, nie trafisz, nie trafisz, nie trafisz,
Nie trafisz, nie trafisz, mój panie.
Boyet  (śpiewa). Jeśli nie trafię, nie trafię, nie trafię,
To inny cię trafić, cię trafić jest w stanie.

(Wychodzą: Rozalina i Katarzyna).

Łepak.  Co za wyborni strzelcy, na uczciwość moją!
Marya.  A w same centrum tarczy trafili oboje.
Boyet.  O centrum mówi pani? Jeśli wolno radzić,
Radziłbym dla pewności kołek w centrum wsadzić.
Marya.  Darmo niepewną ręką w cel trafić się kusisz.
Łepak.  Jeśli w centrum chcesz trafić, przybliżyć się musisz.
Boyet.  Gdy moja dłoń zawiedzie, twoja pewniej strzeli.
Łepak.  I kołek w centrum tarczy na dwoje rozdzieli.
Marya.  Za tłuste twoje żarty, skończmy więc je, proszę.
Łepak.  Za mocna jest na pałki, wyzwij ją na kule.
Boyet.  Boję się. — Piękna sówko, żegnamy cię czule.

(Wychodzą: Boyet i Marya).

Łepak.  Prostak! na moją duszę, glupiuchne panisko!

Jak go ja i te panie stawiliśmy nizko!
To mi dowcip prawdziwy, co tak łatwo rośnie,
Tak się rozwija grzecznie, stosownie, a sprośnie.
Armado, to mi człowiek! Równego mu niema;
Jak pięknie z damą idzie i wachlarz jej trzyma!
Z jaką gracyą całunek przez rękę jej wyda!
A w przysięgach miłosnych jak wielki i modny!
A dopieroż paź jego! Sługa pana godny,
Ten drobny niuch dowcipu, patetyczna gnida!
Hola! hola!

(Słychać krzyk Strzelców za sceną. — Wybiega).

SCENA II.
Inna część parku.
(Wchodzą: Holofernes, Nataniel i Tępak).

Tępak.  Przewielebne polowanie, zaprawdę, i dokonane ze świadectwem czystego sumienia.
Holofern.  Jeleń był, jak wiesz, in sanguine — we krwi, dojrzały jak reneta, wisząca teraz na uchu coeli — firmamentu, błękitu, nieba, a otóż jak leśne jabłko, spadające na powierzchnię terrae, gruntu, pola, ziemi.
Nataniel.  Wyznaję, mądry Holofernesie, że słodka jest rozmaitość w twoich epitetach, jak na literata przystoi, mogę cię jednak zapewnić, że to był jeleń łowny.
Holofern.  Dobrodzieju Natanielu, haud credo.
Tępak.  Nie był to haud credo, ale koziołek.
Holofern.  Co za barbarzyńskie wyrażenie! Jest to przecie rodzaj insynuacyi, że tak powiem, in via, w drodze tłómaczenia, żeby facere, że się tak wyrażę, replikę, albo raczej ostentare, pokazać, że się tak wyrażę, pokazać jego sposób myślenia, sposób niestrojny, nieokrzesany, niewykształcony, surowy, niećwiczony, albo raczej nieuczony, albo najraczej zielony — wziąć moje haud credo za jelenia!
Tępak.  Powiedziałem, że jeleń nie był haud credo, ale koziołek.
Holofern.  Dwa razy warzona prostoto! bis coctus! — O potworne nieuctwo, jakże potwornie wyglądasz!
Nataniel.  Nigdy się on nie karmił łakociami, które w książkach rosną, nigdy on nie jadł papieru, że tak powiem, nie pił atramentu; dowcip jego pusty, to bydlę czule tylko w najcieleśniejszych swoich częściach:

Dlatego Bóg stworzył jałowe rośliny, byśmy wdzięczność znali,
My, ludzie dowcipu i gustu, żeśmy lepsze owoce wydali,
Bo jak próżność i głupstwo nie przystoją mnie, com chował się w szkole,
Tak prostakom nie przystoi chcieć uczonych grać rolę.
Lecz omne bene mówię, jak to stary doktor naucza:
Niejeden deszcz znieść może, choć wiatr mu dokucza.
Tępak.Skoroście takie mędrki, zgadnijcie, gdy się Kain rodzi,
Kto miał już miesiąc, choć dziś tygodni pięciu nie dochodzi.
Holofern.  Dictynna, mój Tępaku, Dictynna, dobry mój Tępaku.
Tępak.  Któż to jest ta Dictynna?
Nataniel.  Tytuł Feby, Luny, księżyca.
Holofern.  Gdy Adam miesiąc liczył, miesiąc także liczyła Dictyna,
A nie miała pięciu tygodni, gdy stary Adam starego miał syna.
Aluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska.

Tępak.  To prawda, koluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska.
Holofern.  Panie, dopomóż twojemu dowcipowi! Ja mówię, że aluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska.
Tępak.  A ja mówię, że poluzya zawsze dobra, choć przemienione nazwiska, bo księżyc nigdy nie ma więcej jak miesiąc, a do tego dodaję, że jeleń, którego zabiła księżniczka, jest koziołek.
Holofern.  Dostojny Natanielu, czy chcesz, żebym ci wydeklamował epitaphium, które napisałem ex tempore na śmierć jelenia? Żeby się nie sprzeciwiać nieukowi, nazwałem jelenia, którego zabiła księżniczka, koziołkiem.
Nataniel.  Perge, mądry Holofernesie, perge, tylko żadnych wszeteczności.
Holofern.  Będę trochę igrał z literami, bo to dowód łatwości w kompozycyi.

Kolec królewny kłując, w kozła jelenia przerzucił,
Bo jeleń kozłem został, gdy kozła przewrócił.
Przy koziołku L napisz, pięćdziesiąt ich będzie,
Będzie ich sto, gdy jeszcze drugie L przybędzie.

Nataniel.  Rzadki talent!
Holofern.  To dar, który posiadam; powszedni, bardzo powszedni. Wyobraźnia szalona i błędna, pełna form, figur, postaci, przedmiotów, wyobrażeń, aprehensyi, poruszeń, rewolucyi, poczętych w brzuszku pamięci, żywionych w łonie piae matris, a porodzonych przy dojrzałej sposobności. Dobry to dar jest dla ludzi, którym na bystrości nie zbywa, za co Panu Bogu dziękuję.
Nataniel.  I ja też chwalę Pana za ciebie, i wszyscy moi parafianie to samoby robić powinni, bo ich synowie dobrze są przez ciebie ćwiczeni, a ich córki wielkie robią postępy pod twoim kierunkiem; jesteś też zacnym członkiem rzeczypospolitej.
Holofern.  Mehercle, jeżeli ich synom nie zbywa na dowcipie, nie zbędzie im na nauce; jeżeli ich córki są otwarte, napełnię je nauką. Ale vir sapit, qui pauca loquitur. Niewieścia dusza nas pozdrawia.

(Wchodzą: Żakienetta i Łepak).

Żakien.  Bóg wam daj dzień dobry, panie wikary!
Holofern.  Panie wikary? quasi wio kary! a skoro wio! wołasz, który z nas kary?
Łepak.  A jużci ten, panie bakałarzu, który najpodobniejszy do konia.
Holofern.  Niezgorzej wierzgnął; dobry połysk dowcipu w garści ziemi; dosyć ognia dla krzemienia; dosyć pereł dla wieprzaka. Pięknie, dobrze!
Żakien.  Dobry panie wikary, bądź tak dobry, list mi ten przeczytaj; oddał mi go Łepak, a przysłał pan Harmata. Proszę cię, przeczytaj mi go.
Holofern.  Fauste, precor, gelida quando pecus omne sub umbra Ruminat, — i tam dalej. O, dobry, stary Mantuańczyku![2] mogę do ciebie zastosować, co jeden podróżny o Wenecyi powiedział: Venetia! Venetia!
Chi non te vede non te pretia.
Stary Mantuańczyku! Stary Mantuańczyku! Kto cię nie rozumie, ten cię nie kocha. — Ut, re, sol, la, mi, fa. — Z przeproszeniem, jaka treść listu? albo raczej, jak powiada Horacyusz w swojej — Na moją duszę, wiersze?
Nataniel.  Wiersze, mospanie, a do tego bardzo uczone wiersze.
Holofern.  Odczytaj mi choć jedną zwrotkę, strofę, stancę. Lege, domine.

Nataniel  (czyta). Przeniewierca z miłości, miłość przysiądz pragnę;
Bo niezmienne jest słowo jasnym oczom dane;
Sobie niewierny, wiernym wiecznie ci zostanę:
Myśl, dąb dla mnie, przed tobą jakby trzcinę nagnę.
Błędny wprzód umysł, odkąd czyta w twych źrenicach,
Poznał wszystkie rozkosze i zachwyty sztuki;
Kto ciebie ujrzał, wszystkie zgłębił ten nauki;
Mądry język, co godnie o twych śpiewał licach.
Nizkie cię tylko widzą bez zachwytu dusze,
Ja też dumny, że widzieć i kochać cię muszę.
Twój wzrok jest błyskawicą, głos twój, gdy surowy,
Jest jak piorun, inaczej słodki jak muzyka.
O, aniele! miłości przebacz śmiertelnika,
Że niebios córkę śpiewa śmiertelnemi słowy.

Holofern.  Nie oddajesz z potrzebną energią apostrofu, dlatego też chybiasz w akcencie. Pozwól mi raz jeszcze przejrzeć kanconettę. Liczba zgłosek zachowana, ale i na tem koniec. Co do eleganoyi, łatwości, złotej kadencyi poetycznej, caret. Ovidius Naso, to mi człowiek; a dlaczego proszę Naso, jeśli nie dlatego, że umiał wąchać wonne kwiaty wyobraźni, wstrząśnienia inwencyi? Imitari jest nic: i pies robi za panem, i małpa za dozorcą, i koń tresowany za jeźdzcem. Ale damozello, panienko, czy to do ciebie pisano?
Żakien.  Tak jest, przez niejakiego pana Birona, jednego z dworzan cudzoziemskiej królewny.
Holofern.  Rzućmy oko na adres. „Do śnieżno-białej rączki najpiękniejszej pani Rozaliny.“ Wejrzyjmy raz jeszcze na i treść listu; zobaczmy imię adresującej i osoby adresowanej. „Twój sługa, pani, na wszystko gotów, Biron,“ Wielebny Natanielu, ten Biron jest to jeden ze sprzymierzonych królewskich; wystosował on ten list do towarzyszki obcej królewny; a list, przypadkowo albo drogą postępu, zabłąkał się. Dreptaj, moja duszko, oddaj ten papier w królewskie ręce. Jego królewskiej mości wiele na tem może zależeć. Mniejsza o komplementa, uwalniam cię na ten raz od powinności. Adieu!
Żakien.  Dobry Łepaku, chodź ze mną. Niech Bóg zachowa waspanów!
Łepak.  Jestem gotowy, dziewczynko.

(Wychodzą: Żakienetta i Łepak).

Nataniel.  Zrobiłeś to panie, w bojaźni bożej i bardzo pobożnie, a jak to mówi jeden ojciec kościoła —
Holofern.  Nie mów mi o ojcach kościoła, boję się farb farbowanych. Ale wracając do wierszy, czy ci się podobały, wielebny Natanielu?
Nataniel.  Cudownie, co do stylu.
Holofern.  Zaproszony dziś jestem na obiad przez ojca jednego z moich uczniów. Jeśli ci po myśli, nim siądziemy do stołu, zaszczycić nas twojem błogosławieństwem, mocą powagi, której używam u rodziców wyżej wzmiankowanego wyrostka albo ucznia, podejmuję się otrzymać ci ben venuto, a przy obiedzie dowiodę, że wiersze te zdradzają nieuctwo, nie mają ani poetycznego smaku, ani dowcipu, ani inwencyi. Błagam cię, zaszczyć nas swoją obecnością.
Nataniel.  Dziękuję z całego serca, bo towarzystwo, mówi tekst, jest szczęściem żywota.
Holofern.  A tą razą tekst niewątpliwą mówi prawdę. (Do Tępaka) Ciebie także zapraszam. Nie sądzę, żebyś mi obciął nie powiedzieć: pauca verba. Idźmy! Gdy dwór bawi się polowaniem, użyjmy też i my naszego wczasu.

(Wychodzą).

SCENA III.
Inna część parku.
(Wchodzi Biron z papierem w ręku).

Biron.  Król poluje na jelenia, ja poluję na samego siebie: oni łapią ptastwo smolnym lepem, ja się sam smołą oblepiłem, smołą, która plami; plami! brzydkie słowo! Niech i tak będzie! Ukój się boleści! bo jak powiadają, błazen to powiedział, a ja dziś na błazna wyszedłem. Dobrze rozumujesz, dowcipnie! przez Boga, ta miłość jest szalona jak Ajax, zabija barany, zabije też i mnie, mnie barana. To drugi niezbity na moją obronę dowód. Nie chcę kochać, niech mnie powieszą, jeśli będę kochał; nie, przysięgam, nie chcę. Ale ach! jej oczy! na to światło dzienne, gdyby nie jej oczy, nie kochałbym jej, tak jest, gdyby nie dwoje jej oczu. Ale postrzegam, że tylko kłamię, bezwstydnie samemu sobie kłamię. Na niebo, kocham; to mnie nauczyło rymować, melancholizować, a oto próbki moich rymów i mojej melancholii. Cóż robić! Odebrała już jeden mój sonet; pajac go poniósł, szaleniec go posłał, a odebrała go pani: słodki pajac, słodszy szaleniec, a najsłodsza pani! Na świat przysięgam, że gdyby i trzej inni w te same wpadli sidła, nie troszczyłbym się o to więcej, niż o szpilkę. Ale widzę, że zbliża się z nich jeden z papierem; o Boże, ześlej mu wzdychanie!

(Włazi na drzewo. — Wchodzi król z papierem).

Król.  Niestety!

Biron  (na str.). Postrzelony, jak Bóg żywy! Dalej, słodki Kupidynie! Trafiłeś go twoją ptasią kuszą pod lewą brodawkę: na uczciwość — tajemnice!

Król  (czyta). Nie tak słodkim całunkiem złote słońce darzy
Świeżą kroplę poranku na róż listkach drżącą,
Jak ócz twych złoty promień, gdy na mojej twarzy
Pije rosę wśród chłodów nocy spadającą;
I nie tak jasno promień srebrnego księżyca,
Przegląda się w srebrzystym jasnych wód krysztale,
Jak się jasno twe piękne przeglądają lica
We łzach, co z ócz mych płyną jak wód wieczne fale.
Każda łza jest rydwanem; z jego wysokości,
Okrutna, z cierpień moich śmiejesz się i szydzisz,
Na moją twarz poglądasz, a w mojej bladości
Tylko pewny twój tryumf i twą chwałę widzisz.
Okrutna, czyliż w wiecznych smutków przepaść wpadłem?
Czy wiecznem łzy me będą dla ciebie zwierciadłem?
Twych wdzięków, o! królowo królowych wszechwładna,
Ani język wypowie, ni myśl pojmie żadna. —
By się jej dostał, tu papier zostawię;
Słodkie szaleństwo, ukryj się w tej trawie!

(Odchodzi na stronę. — Wchodzi Longaoille z papierem).

Ha, to Longaville; czyta zadumany.
Biron  (na str.). Witaj nam, trzeci szaleńcze zbłąkany!
Longav.  Niestety! krzywoprzysiągłem.
Biron.  Prawda, przychodzi z papierem jak krzywoprzysięzca[3].
Król  (na str.). Kolega, widzę, w grzechu i katuszy.
Biron  (na str.). Pijak pijaka kocha zwykle z duszy.
Longav.  Jamże jest pierwszy z krzywoprzysiężników?
Biron  (na str.). Pociesz się, dwóch już miałeś poprzedników:
Ty szubienicy trzecie drewno w rzędzie,
Na której cnota nasza wisieć będzie.
Longav.  Wiersz ten zbyt słaby, serca jej nie wzruszy;
Słodka Maryo! królowo mej duszy!
Sądzę, że proza lepiej myśl mą wyda.
Biron  (na str.). Rym, to jest lampas na spodniach Kupida;
Nie szpeć ich, proszę.

Longav.  Wolę tak je posiać.
(Czyta) Twoich oczu niebieską ujęte wymową
Me serce niegdyś dane zgwałciło przysięgi,
Lecz grzechem być nie może dla takiej potęgi
O przysięgach zapomnieć, złamać dane słowo.
Kobiet się wyprzysięgłem, — ty jesteś bogini;
Nie kochałem ziemianki, kochając anioła;
Jeżeli miłość moja zyskać twoją zdoła,
Twoja miłość, aniele, niewinnym mnie czyni.
Ślub mój tchnieniem byt tylko, tchnienie parą było,
Którą ty, słońce moje, jak parę wypiło;
Samemu sobie obcy wsiąkłem odtąd w ciebie.
Jeżeli to jest grzechem, pośród głupców tłumu
Gdzie głupiec, coby dosyć nie znalazł rozumu,
Aby grzech taki spełnić i utonąć w niebie?
Biron  (na str.). Miłośne szały z mięsa bóstwo czynią,
Głupiuchną gąskę zmieniają w boginią;
To bałwochwalstwo! Niech nam Bóg poradzi,
Na dobrą drogę zbłąkanych sprowadzi!

(Wchodzi Dumain z papierem).

Longav.  Jak jej to posłać? — Ale ktoś nadchodzi.

(Odchodzi na stronę).

Biron.  Widząc, że w zmrużka gramy jakby młodzi,
Niby półbożek, chmurami owity,
Na ból poglądam w ludzkich piersiach skryty.
To worek nowy do jednego młyna.
Wszystko po mojej myśli iść zaczyna;
I Dumain marzy wśród miłosnych smutków:
W jednym półmisku czterech widzę dudków.
Dumain.  O, Kasiu boska!
Biron  (na str.). Szalony błazenku!
Dumain.  Z nieba na ziemię zesłany aniele!
Biron  (na str.). Mało w niej nieba: gliny tylko wiele.
Dumain.  Bursztyn ćmią blaskiem włosy bursztynowe.
Biron  (na str.). Kruk bursztynowy! widowisko nowe.
Dumain.  Jak cedr wysmukła.
Biron  (na str.).A chodzi zgarbiona,
Rzekłbyś, że w ciąży oba jej ramiona.

Dumain.  Jak dzień pogodna,
Biron   (na str.).Jak jest dzień czasami,
Kiedy się słońce schowa za chmurami.
Dumain.  Mym prośbom. Boże, racz dać wysłuchanie!
Longav.  (na str.). I moim także!
Król  (na str.).I moim, o panie!
Biron  (na str.). I moje amen niech wszystko uświęci!
Dumain.  Darmo ją pragnę wyrzucić z pamięci;
Ona, jak febra, we krwi mojej płynie,
I myśleć każe o sobie jedynie.
Biron  (na str.). Krwi sobie upuść co prędzej człowiecze,
Na salaterkę z krwią może wyciecze.
Dumain.  Zobaczmy, jak ją muza moja śpiewa.
Biron  (na str.). Nowa piosenka na stare motywa.
Dumain  (czyta). Raz w pogodnym ranku wiosny
Miłość, której wiosna wszędzie,
Ujrzała różę na grzędzie,
Z którą igra wiatr miłosny,
I z westchnieniem się przemyka
W jedwabne kwiatka osłony;
A kochanek zasmucony
Chciałby cieniem być wietrzyka.
Wietrzyk może cię całować;
Jakbym chciał tak tryumfować!
Lecz przysięga mojej dłoni
Uszczknąć z cierni twej cię broni!
Ciężkie prawo dla krwi młodej,
Na miłości chciwej miody.
Nie bierz mi za grzech, kochanko,
Że z przysiąg igraszkę robię;
Jowisz przysiągłby przy tobie,
Że Junona jest cyganką,
O swemby zapomniał niebie,
Został śmiertelnym dla ciebie.
Z tą odą, bilet, w prostszej trochę mowie,
Mojej miłości smutki jej wypowie.
Ach, gdyby król mój i jego wasale
Mym złym przykładem kierować się chcieli!

Hańbę mą zmniejsza, kto mą hańbę dzieli:
Gdzie wszyscy grzeszą, nie grzeszy nikt wcale.
Longav.  (pokazuje się). Nie ma litości miłość twa, Dumainie,
Gdy chcesz na drugich przelać twe cierpienie.
Wyglądaj blado! Jabym się rumienił,
Gdybym tak nagle słowo moje zmienił.
Król  (pokazuje się). Więc wstydź się teraz; jak on w miłość wkuty,
Dwa razy grzeszysz, robiąc mu wyrzuty.
Nie, nie, Longaville Maryi nie kocha,
W czułych sonetach do ócz jej nie szlocha;
Nie miał na piersiach załamanych dłoni,
Aby mu serce nie uciekło do niej.
W krzaku tym skryty wszystko podsłuchałem,
I za was obu wstydzić się musiałem.
Znam uczuć waszych poetyczną miarę,
Widziałem nawet westchnień waszych parę;
Wiem, jak się w rymach waszych przemieniały
Na złoto włosy, oczy na kryształy.
(Do Longav.) Tyś był dla raju słowo gotów złamać,
(Do Dum.) Dla twej piękności Jowisz gotów kłamać.
Nie wiem, co powie Biron, gdy usłyszy,
Czem dane słowo jest dla towarzyszy.
Jak srogo dowcip jego na was wsiędzie!
Jak tryumfować i śmiać się z was będzie!
Nie chciałbym nawet i za góry złota,
By równa o mnie doszła go sromota.
Biron.  Niech więc obłuda chłostę swą dostanie.
Przebacz mi, błagam, królu mój i panie!

(Złazi z drzewa).

Jak śmiesz, ujęty sam w miłości pęta,
Za miłość karcić biedne niebożęta?
Królu, czy oczy twe nie są rydwanem,
A łzy zwierciadłem pewnej księżnie danem?
Nie gwałcisz słowa, a mgliste sonety
Składają tylko biedne wierszoklety.
Pojąć nie mogę, jak was wstyd nie pali,
Żeście tak łatwo złapać się im dali.
Ty w jego, w twojem król źdźbło ujrzał oku,

Ja w trzech źrenicach dostrzegłem bierwiono;
Co za komedyę widziałem szaloną
Westchnień i jęków, łez gorzkich potoku!
Jakżem się cały od wstydu czerwienił,
Gdy się w mych oczach król w komara zmienił!
Alcyd w mych oczach siekł frygę biczykiem,
Mądry Salomon został tanecznikiem,
Sam Nestor w pliszki grał z pacholętami,
Surowy Tymon bawił się łątkami!
Gdzie boleść twoja, powiedz mi, Dumainie?
Ty Longavillu, gdzie twoje cierpienie?
Królu, gdzie twoje? Wszystkie w głębiach serca.
Pijcie tyzannę!
Król.  Zły z ciebie szyderca.
Postrzegam, żeśmy zdradzili się sami.
Biron  Mnie, a nie sobie jesteście zdrajcami,
Mnie, co z uczciwą duszy mej prostotą,
Złamanie przysiąg sądziłem sromotą,
Com się zapisał do zmiennego koła
Jak chorągiewka na dachu kościoła.
Kto mnie i kiedy na sonecie schwyta?
Kiedy mnie wzdychać nauczy kobieta?
Lub kiedy ludzie oskarżyć mnie mogą,
Ze wpadłem w zachwyt przed ręką lub nogą,
Przed twarzą, okiem, ustami lub nosem,
Kibicią, piersią, czołem albo włosem,
Łydką lub palcem —
Król.  Co za cwał szalony!
Czy to uczciwiec, czy złodziej tak bieży?
Biron  O, puść mnie, czułych monarcho pasterzy,
Bo przed miłością uciekam strwożony!

(Wchodzą: Żakienetta i Łepak).

Żakien.  Bóg z tobą, królu!
Król.  Co poseł powiada?
Łepak.  Wyraźna zdrada.
Król.  Co tu robi zdrada?
Łepak.  Co? Nic nie robi.
Król.  Gdy tak, poseł z zdradą

Niech sobie razem tain, gdzie chcą, pojadą.
Żakien.  Weź list ten, królu, może ci się przydać;
Ksiądz proboszcz mówi, że w nim zdradę widać.
Król  (oddając list Bironowi). Weź list Bironie i czytaj nam głośno.
Kto ci go wręczył?
Żakien.  Łepak.
Król.  A kto tobie?
Łepak.  Dał mi go dun Adramadio, dun Adramadio.
Król.  A to co znowu? Czemu drzesz te karty?
Biron.  Niema w nich zdrady; to są czyste żarty.
Longav.  Patrzcie, jak gniewem płoną jego lice,
Poznaćby warto listu tajemnice.
Dumain.  Birona ręka i podpis Birona (zbiera lcawałki listu).
Biron  (do Łepaka). Jędzo, na hańbę moją urodzona!
Zgrzeszyłem, królu! wyznaję, wyznaję.
Król.  Co?
Biron.  Czwarty głupiec do kwadratu staje;
My trzej, w kompanii króla jegomości,
Śmierciśmy godni — złodzieje miłości.
Odpraw tych ludzi, wyznam prawdę czystą.
Dumain.  Czterech nas teraz.
Biron.  Idziemy parzysto.
Niech te turkawki wrócą na gniazdeczko.
Król.  Wracaj do domu razem z tą dzieweczką.
Łepak.  Wracamy, panie. Błogosław wam, Boże!
Nie dla nas miejsce na zdrajców soborze.

(Wychodzą: Łepak i Żakienetta).'

Biron.  Niech mi z was każdy rękę teraz poda.
Młodzi, młodości nie przeszliśmy miary:
Za gwiazd wpływami morska płynie woda,
Krwi młodej rozkaz nie ostudzi stary.
Człek przeznaczeniom swym nie może kłamać,
Dlatego słowo musieliśmy złamać.
Król.  Więc list miłosne rozpowiadał męki?
Biron.  Kto Rozaliny boskie ujrzał wdzięki
I zaraz, jak Gwebr, gdy słońce iskrzyste
Od wschodu bramy otworzy złociste,
Nie upadł ślepy, a usty niememi

W pokorze ducha nie całował ziemi?
Gdzie wzrok jest orli, co wytrzymać zdoła
Palący ogień boskiego jej czoła,
I blaskiem jego nie padnie olśniony?
Król.  Co mówisz? Szał cię unosi szalony.
Jedno jest słońce na niebios sklepieniu —
Kochanka moja, pani twej kochanki;
Wszystkie piękności, jak wierne poddanki,
Szlakiem jej krążą w pokornem milczeniu,
Wszystkie się grzeją ogniem jej oblicza,
I świecą światłem, które im pożycza.
Biron.  Więc się już Biron, Bironem nie zowie,
To nie są oczy, tylko szkiełko w głowie.
Dzień dniem jedynie przez jej jest źrenice;
Co Bóg piękności na tej ziemi stworzył,
Jakby na jarmark zbiegło na jej lice,
I z wszystkich wdzięków wdzięk jeden się złożył,
Któremu nigdy na niczem nie braknie,
Czego najchciwsza żądza chciwie łaknie.
O, gdybym posiadł wszystkich mówców czary!
Lecz nie! nie dla niej są blichtry wymowy;
Niech kupiec chwali przedajne towary,
Ją krzywdzi, kto ją chwalić pragnie słowy.
Pustelnik zgięty pod setkiem jesieni
Niech spojrzy na nią — do młodości wróci.
Bo w jej się wzroku zima w wiosnę zmieni,
I starzec kulę jak dziecko odrzuci.
Ona jest słońcem, przez które świat żyje!
Król.  Piękność twa czarna jak hebanu kije.
Biron.  O, rajskie drzewo! jeśli jest jak ona;
Błogosławieństwem z drzewa tego żona.
Przynieście biblię, a przysięgę złożę,
Że być pięknością piękność ta nie może,
Która się na jej nie kształciła wzorze,
Bo każdej twarzy białość będzie marna,
Jeśli nie będzie jak twarz mojej czarna.
Król.  Duby! Wszak czarność piekła jest znamieniem,
Żeni się z nocą, trwogą i więzieniem.

Jasną jak jasny dzień piękność być musi.
Biron.  Niż duch światłości łatwiej dyabeł kusi.
Jeżeli czarność odziała jej lica,
To znak żałoby, że kosa kradziona
I twarz malarską sztuką nawiedziona,
Fałszywym wdziękiem kochanków zachwyca.
Dziś czarność wszelkiej piękności jest wzorem,
I kręw fałszywym zda się dziś kolorem.
Zmienia się moda, a lica przed laty
Dumne, że kwitły na nich róży kwiaty,
Zaczną się czarną farbą dziś malować,
Aby jej czoła heban naśladować.
Dumain.  Za jej się wzorem czernią kominiarze.
Longav.  I jej blaskami jaśnieją węglarze.
Król.  Adonisami zostali murzyni.
Dumain.  I świec nie trzeba, bo noc światłość czyni.
Biron.  Niechaj się deszczu piękność wasza strzeże,
Pokost jej zmyje i piękność zabierze.
Król.  Ale się za to deszcz ten twojej przyda,
Bo prawdę mówiąc, ujrzeć mi się zdarzy,
Niemało dzisiaj nieumytych twarzy,
Z których się każda jaśniejszą mi wyda.
Biron.  Wieki nie starczą o jej mówić pięknie.
Król.  Człowiek ten, widzę, dyabta się nie zlęknie.
Dumain.  Kto lichy towar drożej cenić zdoła?
Longav.  (pokazując na swój trzewik).
Oto jest portret twojego anioła.
Biron.  Twemi oczyma wybrukuj ulice,
Bruk ten niegodny nóżki jej całować.
Dumain.  Po takim bruku chodzące dziewice
Mogą i głową na dół spacerować.
Król.  Wszystko to dobrze — kochamy się przecie.
Biron.  I wszyscy dane złamaliśmy słowo.
Król.  Teraz, Bironie, czas ruszyć wymową
I dowieść, żeśmy niewinni jak dziecię.
Dumain.  Odkryj tekst jaki, jakie prawo stare.
Longav.  I dyabła jakim oszukaj fortelem.
Dumain.  I wymyśl balsam na naszą niewiarę.

Biron.  Mam więcej, niźli potrzeba, dowodów. —
Słuchajcie tedy, miłości żołnierze:
Naprzód, do czego przysięga nas wiąże?
Uczj-ć się — pościć — od kobiet uciekać:
Lecz to królewskiej młodości jest zdradą.
Bo czyż żołądek młody pościć może?
Tysiące chorób rodzi wstrzemięźliwość.
Znowu, wartować księgi przysięgając,
Każdy najlepszej księgi się wyprzysiągł.
Możecież jeszcze marzyć, ślepić, ślęczyć?
Czyżbyście kiedy, królu i panowie,
Wielkiej nauki szczery grunt znaleźli
Bez pierwszej książki — bez kobiecej twarzy?
Ja prawdę w oczach kobiety znalazłem:
W nich jest podstawa, w nich szkoła jedyna,
Z której wytryska ogień prometejski.
Alboż nie wiecie, że długie ślęczenie
Więzi w arteryach subtelniejsze duchy.
Jak długa podróż, trudy nieustanne,
Niweczą dzielność silnego wędrowca?
Potem, kto przysiągł kobiety nie widzieć,
Ten przysiągł, że swych oczu użyć nie chce,
Ten nawet przysiągł, że się nie. chce uczyć,
Bo gdzie ten pisarz, w którego jest dziełach
Piękności więcej niż w kobiety oku?
Wszelka nauka jest naszym nabytkiem;
Gdzie my, tam z nami nasza jest nauka;
Gdy się więc w kobiet oku przeglądamy,
Czy nie widzimy tam naszej nauki?
Do nauk równie przysięga nas wiąże,
Lecz my najlepszych ksiąg się wyprzysięgli,
Bo, czyżbyś, królu, albo wy, panowie,
Zdołali znaleźć w ołowianej pracy
Ogień natchnienia, którego wam skarby
Oczy piękności zlały tak obficie?
Inne nauki w mózgu tylko siedzą;
Dlatego, kto im poświęcił swą pracę,
Ubogie tylko zbiera na nich żniwo,

Lecz miłość, której kobiet oko uczy,
Nie w jednym mózgu żyje wmurowana,
Lecz jak myśl szybka, wśród żywiołów ruchu,
Do wszystkich naszych zdolności przecieka
I dwoi wszystkie potęgi i siły,
Wszystkie nad zwykłe podnosi granice.
Oczy kochanka, miłością rozślnione,
Znoszą promienie, w których orzeł ślepnie;
Kochanek słyszy, czego nie podchwyci
Nawet złodzieja podejrzliwe ucho;
Kochanka stokroć czulsze dotykanie
Niż są ślimaka macki delikatne;
Miłości język zawstydzi Bachusa,
A czy odwagą nie jest Herkulesem,
Chciwie na drzewo Hesperyd się pnącym?
Jak Sfinx subtelna, a dźwięczna jak lutnia,
Której strunami złoty włos Apolla,
Gdy miłość mówi, jej głos Olimp cały
Do snu kołysze harmonijnym echem.
Nigdy poeta nie śmie pióra dotknąć,
Póki w miłości łzach go nie umoczy,
A wtedy wzrusza dzikich ludzi serca,
Miękczy tyranów dusze nieugięte.
Tegom się w oczach kobiety nauczył;
Z nich tryska czysty ogień prometejski,
To szkoły, księgi, sztuki i nauki,
Któremi wiecznie świat karmi się cały,
Bez których wszystko płaskie i nikczemne.
Głupcy, i wy się kobiet wyprzysięgli!
Zaprawdę, jeśli dotrzymacie słowa,
Przez chęć nauki w głupców się zmienicie.
A więc, przez mądrość, wszystkim drogą ludziom,
A więc, przez miłość, której ludzie drodzy,
Przez ludzi, którym byt winne kobiety,
I przez kobiety, których tworem ludzie,
Złammy przysięgę, aby się ocalić,
Lub wszyscy zginiem przysiędze tej wierni.
Krzywoprzysięstwo takie jest religią:

Wszak prawo całe na miłości stoi,
Możemyż grzeszyć, gdy słuchamy prawa?
Król.  Więc naprzód, bracia! Pomóż, Kupidynie!
Biron.  Więc naprzód! naprzód! rozwińcie sztandary!
Więc śmiało naprzód! Pamiętajcie tylko,
Byśmy je zawsze pod słońcem trzymali.
Longav.  Do dzieła teraz, już słów było dosyć!
Chcecież w umizgi iść do tych Francuzek?
Król.  I chcemy wygrać i serca ich podbić.
Dlatego trzeba wynaleźć nam sposób,
Jakby ich nudy w namiotach rozpędzić.
Biron.  Naprzód, tu z parku musim je sprowadzić;
W drodze niech każdy swojej chwyci rękę;
A po obiedzie wymyślim zabawę,
Jaką nam krótkość czasu da ułożyć.
Bo pląsy, śmiechy, maski i pustoty
Rzucają kwiaty przed miłości nogi.
Król.  Dalej, panowie, śpieszmy się! czas drogi,
Nie traćmy chwili, dalej do roboty!
Biron.  Kto sieje kąkol, pszenicy nie zbierze,
Bo sprawiedliwość wagę trzyma w mierze.
Kto wie, czy kiedyś te puste kobiety
Krzywoprzysięstwu nie wymierzą kary;
Jeśli tak będzie, kupimy towary,
Godny skarb naszej miedzianej monety. (Wychodzą).





  1. W końcu szesnastego wieku żył w Londynie Włoch obłąkanych zmysłów, którego zwykle nazywano Monarcho, bo mu się zdawało, że jest panem całego świata i że wszystkie okręty, przybywające do Londynu, jego są własnością.
  2. Stary ten Mantuańczyk nie jest to Wergiliusz, ale Jan Chrzciciel Mantuańczyk, Karmelita, którego łacińskie eklogi wyszły w roku 1567, a przez erudytów swojego czasu stawiane były na równi z eklogami Wergiliusza.
  3. Krzywoprzysięzca wystawiany na pręgierzu trzymał kartę z napisem: papiery krzywoprzysięstwa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.