Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Podtytuł | Romans amerykański |
Tom | III |
Rozdział | VI |
Wydawca | A. Brzezina i Kompania |
Data wyd. | 1830 |
Druk | A. Gałęzowski i Komp |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. H. S. |
Tytuł orygin. | The Spy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Z skromnością dziewicy, męzką łączyła śmiałość,
Energiią w duszy, w czynach swych wytrwałość,
Głos iéy, którego echa powtórzyć nie śmiały,
Zatrważał nieraz mężów, i wodze truchlały.
Powódź i nawałnice zniszczyć mogą naypięknicysze natury dzieła: woyna żelazną ręką, tyle co żywioły, dokonać może równego spustoszenia, lecz dla człowieka większego nie ma nieszczęścia, nad własne jego uczucia i namiętności. Powodzie ograniczaią się w swym biegu; woyna krwią walczących skrapiaiąc ziemię, zdaie się w plonach rolnika wynadgradzać mu swe klęski; samo tylko serce ludzkie, raz iakim bolesnym ciosem dotknięte, często dla reszty społeczeństwa nieczułe, rzadko kiedy nadgrodę swéy straty, lub cierpień swych znayduie.
Oddawna Sara zaięła się była Wellmerem; podobało się iéy upatrzyć w nim te cnoty, iakie sama posiadała, zdawało iéy się, iż z nim tylko iednym szczęśliwą bydź może; i w chwili, gdy sądziła, iż nadzieie iéy uiszczone zostały, takowe uleciały, i zniknęły na zawsze. Okropny ten cios dla niéy, tak dalece ią zmienił, iż właśni iéy krewni, odebrawszy ią z rąk Lawtona, cień ledwie w niéy znaleźli téy zachwycaiącéy Sary, iaką niedawno była.
Z wspaniałego niegdyś mieszkania Pana Warthon, zostały się tylko gruzy, z których wychodzące czasami płomienie, poznać dawały, co się działo wpośród tego obrazu zniszczenia.
Miss Peyton z Franciszką, łzami tylko tłómaczyć mogły swą radość, uyrzawszy Kapitana Lawton, powracaiącego im straconą dla nich Sarę, lecz nie długo minęły słodkie uniesienia, i można było powiedziéć słowami proroka, iż na dom ten przypadł dzień smutku i boleści. Poznano wkrótce, iż nieszczęśliwa Sara, zupełnego obłąkania zmysłów dostała.
— Patrzay, mówiła, pokazuiąc swéy siostrze błyszczący ieszcze ogień w ruinach: patrz na te wspaniałe w domu tym światło, to dla mnie takie przygotowania porobił: tak chce przyiąć żonę swoią, która do grobu kochać go nie przestanie. Lecz słuchay! słuchay, iuż w dzwony uderzono to wesele moie!
— Nieba! zawołała Franciszka, niema tu wesela, ani pociechy; same tylko nieszczęścia i smutki! o siostro moia! maszże iuź bydź na zawsze dla nas zgubioną? czyliż iuź Opatrzność nie zlituie się nad nami, i nad tobą?
— Czegóż płaczesz? rzekła Sara z uśmiechem politowania. Ludzie na świecie nie mogą bydź wszyscy szczęśliwi, alboż nie masz męża coby cię pocieszał? Nie trać nadziei: znaydziesz go ieszcze, ale bądź ostróżną, żeby nie miał drugiéy żony, któraby do niego przyjechać miała.
— Straciła zmysły! zawołała Miss Peyton, załamuiąc ręce z rozpaczy; moia biedna Sara, drogie me dziecię! czyż iuź na całe życie ma bydź obłąkaną?
— Nie, nie, nie, odezwała się Franciszka! To tylko musi bydź mocna gorączka, k1óra pewnie przeminie, byle, można przywołać doktora Sytgreawa.
Promyk ten nadziei ożywił Miss Peyton, i natychmiast wysłała wierną swą Katy, szukać doktora. Uczeń Eskulapa wypytywał się właśnie dragonów, czyby który iakiego szwanku nie doznał, i skoro tylko dowiedział się, iż go Miss Peyton prosić kazała, w tym momencie na iéy usługi pośpieszył.
— Pani, rzekł do niéy, zaczęliśmy noc wesoło, nie myśląc wcale, iżby ią nam tak smutnie ukończyć przyszło, lecz woyna zawsze więcéy złego pociąga za sobą, chociaż ustalić może sprawę wolności naszéy, i przyśpieszyć postęp chirurgicznej nauki.
— Miss Peyton, nie będąc w stanie mu odpowiedzieć, pokazała tylko z płaczem na siostrzenicę swoią.
— Zdaie się iż cierpi gwałtowną gorączkę, rzekła Franciszka, proszę zobaczyć iakie ma osłupiałe oczy, twarz całą iak w ogniu! Sytgreaw wpatruiąc się w powierzchowne znaki choréy, wziął ią za rękę i puls opatrzył, aby się lepiéy o stanie iéy zdrowia przekonał. Przyzwyczaiony do widoku cierpiących, nigdy on w swych rysach nic takiego nie pokazał, skądby nadzieię lub obawę można było wyczytać. Lecz tą razą Miss Peyton z Franciszką ciągle swe oczy maiąc w niego zwrócone, znalazły w iego twarzy wyraz pewnego wzruszenia, którém zwiększył ich trwogę. Przeszło parę minut trzymaiąc Sarę za rękę, ozdobioną dyamentową bransoletką, zatrzymał się chwilę iakby chciał ukryć pierwsze pomieszanie swoie, i z głębokiém westchnieniem obróciwszy się do Miss Peyton: Nie ma bynaymniéy tu gorączki, rzekł do niéy; czas, rozsądek, staranie i pomoc Boska wyprowadzić może siostrzenicę Pani, z iéy choroby, na iaką w nauce naszéy nie ma lekarstwa.
— I gdzież iest ten nikczemnik, co to nieszczęście zrządził! odezwał się Syngleton, usiłuiąc podnieść się z sofy, na któréy osłabiony leżał. Na cóż się przyda zwyciężać nieprzyiaciół naszych, ieżeli zwyciężeni takie rany zadawać nam będą?
— Sądziszże, rzekł smutnie Lawton, iż niedola i klęski ziemi naszéy, wzruszyć kiedy Anglików zdołaią? Cóż znaczy Ameryka dla Anglii? małą tylko gwiazdą, która ieśli świeci, to iedynie dla przydania blasku owéy ogromnéy płanecie, co losy narodów trzyma na wadze swoiéy. Zapominaszże, iż swobodną nasze krainę, wolno iest uciskać i krzywdzić mieszkańcom Wielkiéy Brytanii?
— Do tego przyznawać się nie chcę, nosząc pałasz przy boku, odpowiedział Syngleton upądaiąc z bólów na sofę. Ale czyż się kto przecie znaydzię, coby się zemścił za tę nieszczęśliwą, i bardziéy jeszcze nieszczęśliwszego iéy oyca?
— Dopóki tylko cnota szanowaną będzie, rzekł Kapitan z dumą, znaydą się zawsze ludzie idący drogą honoru i sławy; lecz sam znasz Kapitanie, że często i niegodny ukrywa się pod płaszczem fortuny. — Oddałbym co mam, nawet mego Roanoke, żebym się raz ieszcze spotkał z nim w mém życiu.
— Nie, Kapitanie, nie! odezwała się pułgłosem stoiąca za nim z tyłu Betty Flanagan, za nic w świecie nie oddaway Roanoke. To koń rzadki; zdrowe ma nogi, Z dobrego gniazda, wyuczony drapać się po skałach iak wiewiórka po drzewie, słowem podobnego iemu za żadne pieniądze nie dostanie.
— Kobiéto zawołał Lawton, pięćdziesiąt naylepszych koni, iakie się nad brzegami Potomaku znayduią, nie warte są téy kuli, któraby ugodziła zbrodniarza.
— Idźmy, rzekł doktór, powietrze wilgotne i zimne téy nocy, może zaszkodzić Jerzemu, iako téź i damom, wypada ich przenieść w spokoyne iakie mieysce, w którémby staranie i posiłek zabezpieczyć im można.
Rozsądna ta uwaga zniewoliła Lawtoma, do wydania potrzebnych rozkazów, aby familia Warthona, temczasowo do Cztero-Kątów przeniesioną została.
Fabryki poiazdów w Ameryce, w owym ieszcze czasie całkiem były zaniedbane, i ci którzy chcieli mieć powóz wygodny, musieli sobie z Anglii sprowadzać. Ten, którym zwykle ieździł Pan Warthon, robiony był w kraiu, i oczewiście ciężki, niski, na prostopadłych resorach, wyglądał iak korab Noego. Stał on ieszcze w wozowni, którą wraz z staynią ogień ocalił. Lawton dragonom rozkazał go wytoczyć, zaprządz parę koni, i Hollisterowi zalecił aby z połową oddziału, całą noc pogorzeliska pilnował.
Sierżant przekonawszy się, iż nie z duchami, ale z śmiertelnemi nieprzyjaciółmi, do czynienia mieć będzie, nabył zwykłéy swéy odwagi, nie żałował rady Betty Flanagan, i opodal od spalonego domu stanął na zasadzce, w nadziei iż rabusie wysłuchawszy, że wszyscy odstąpili, na nowo o swoie łupy, pokusić sie zechcą.
Kapitan Lawton uszczęśliwiony ze swego rozrządzenia, sądził iż nic mu iuż więcéy nie pozostaie do przedsięwzięcia, iak tylko w zamierzoną wyruszyć drogę. Pan Warthon wsiadł zatém do powozu wraz z dwiema swemi córkami i bratową, a wózek Betty wypakowany, materacami i kilką poduszkami wysłany, dla Kapitana Syngleton przeznaczonym został. Doktór Sytgreaw konno, dowiaduiąc się o stanie swych chorych, przeieżdzał się od iednego do drugiego powozu. Sześciu dragonów postępowali za niemi, a Lawton sam kończył orszak maiąc się zawsze w pogotowiu, aby nieprzyiaciel z tyłu napaść nie chciał.
Wszyscy iuż wyruszyli, i tylko na moment Lawton ieszcze pozostał, aby niektóre Hollisterowi wydać rozkazy, gdy głos kobiecy usłyszał wołaiący za sobą:
— Czekaycież! weźcież i mnie z sobą! czyż chcecie aby mnie tu zamordowali? łyżka mi się stopiła, lecz mam nadzieię, iż wynadgrodzoną zostanę.
Lawton obeyrzał się, i uyrzał wychodzącą z pośrzód ruin kobietę, niosącą pakę na plecach, która co do swéy wielkości zdawała się bydź podobną do skrzynki znanego kramarza.
— Cóż za nowy fenix z popiołów powstaie? zawołał Kapitan zbliżaiąc się do niéy. Na moią duszę, to Pani doktorowa, to urzędnik zdrowia. No cóż dobra kobieto, dla czegóż tyle hałasu?
— Tyle hałasu? powtórzyła Katy cała zadyszana, niedość stracić łyżkę srebrną, trzebaż ieszcze bydź zostawioną, aby resztę zabrali, a może i zabili? wcale inaczéy Harwey Birch obchodził się ze mną, gdym z nim mieszkała. Miał on wprawdzie swe taiemnice; lecz co dla mnie zawsze się przyzwoicie zachował.
— Byłażeś wprzód w domu Harweya Bircha?
— Mogę powiedziéć sama wszystkim, bo ia tylko, on, i stary iego oyciec, składaliśmy dom cały. Nie znałeś Pan starego Bircha?
— Nie miałem tego szczęścia. Jakże długo mieszkałaś u téy famili?
— Tak dobrze nie pamiętam: może z ośm do dziesięciu lat blisko. Dlaczegóż się Pan pytasz, czyżem się iuż tak bardzo zestarzała?
— Nie dla tego, lecz przez taki przeciąg czasu będąc w domu, wiedzieć musisz iaki iest człowiek ten Harwey Birch?
— Zdaie mi się bydź podeyrzanym, odpowiedziała Katy oglądaiąc się naokoło siebie i głos zniżaiąc. Ułatw mi Pan tylko sposobność połączenia się z Miss Joanną Peyton, a wszystko wiernie mu powiem.
— Naymnieysza rzecz, rzekł Lawton, chętnie cię biorę, i uchwyciwszy ią za ramię, podniósł nad ziemię, i na grzbiecie swego konia za sobą posadził. Teraz dodał takem cię umieścił, iak tylko można naylepiéy. Móy koń ma dobre nogi, biegnie dzielnie, a do tego po górach, i skałach iak ryś się drapie.
Pozwól mi zsiąść! zawołała Katy, nigdy ieszcze nie siedziałam na koniu! dla Boga! zlecę! zabiię się, zresztą wolę póyść pieszo, niż tyle rzeczy na drodze porzucić.
Lawton obeyrzał się po za siebie i spostrzegł, iż gdy podnosił na konia Katy Haynes, ona obydwoma rękami trzymaiąc swą pakę, całą wagę podawała ku ziemi, i przez to po kilka iuż razy, ledwie że nie zleciała.
— Jak widzę ciążą ci twe rzeczy, rzekł do niéy, trzeba ci pomódz. To mówiąc zdiął pas którym się zwykle okręcał, zarzucił go koło niéy, i przywiązał ią do siebie.
Katy wolała zsiąść z konia, lecz ostróżność tego rodzaiu uspokoiła ią przynaymniéy na chwilę, gdyż Kapitan przypuściwszy wkrótce bystrego Roanoke, doganiaiąc jadących. na przodzie, w kilka minut spotkał wlokący się z tyłu wózek Betty Flanagan, któréy doktór zalecił aby iak naywolniéy iechała daiąc za przyczynę, iż i tak osłabiony Kapitan Syngleton, mógłby przez utrzęsienie się dużo na zdrowiu ucierpiéć.
Xiężyc przyświecał, naypieknieysza panowała pogoda, wietrzyk tylko czasem liściami po drodze szeleścił, gdy Lawton usłyszawszy niedaleko siebie iadących dragonów, zwolnił cugle koniowi, i ponowił dalszą rozmowę, którą pędząc cwałem przerwać musiał.
— Tak więc powiadasz, żeś mieszkała razem z Harweyem Birch....
— Blisko dziewięciu lat, odpowiedziała Katy, oddychaiąc nieco spokoyniéy, że koń stępo postępować zaczął.
— Zapewne odezwała się w tym momencie szynkarka, któraby nigdy zmilczeć nie mogła, w tak ciekawém dla niéy zdarzeniu: wiedziéć pewnie o nim musisz, iż iest ani mniéy ani więcéy, tylko żywy Belzebub, iak go sierżant Hollister nazywa, a sierżant co powie, to pewno święta prawda.
— Szalone uprzedzenie, potwarz niegodna, zawołała Katy z żywością; poczciwszego nie masz kramarza, nad Harweya Bircha. Belzebub! a dlaczegóż czyta bibliią, żegna się, i codziennie pacierze odmawia?
— W każdym razie, rzekła Betty, zawsze on iest iednym z mnieyszych szatanów, bo płaci gwineami, i niemożna powiedzieć, aby w nich złoto fałszywe bydź miało. Jednakże sierżant zapewnia, że on iest złym duchem, odbywaiącym pokutę w postaci człowieka, i tak pewnie bydź musi, gdyż sierżant, człowiek światowy, wszyscy go znaią, i sam Pan Kapitan nie zaprzeczy, że posiada więcéy rozumu, iak się wydaie.
— Sierżant zabobonnik, fanatyk, iakiego drugiego niema na świecie! zawołała uniesiona Katy. Harwey własnemu staraniu, winien fortunę iaką dziś posiada. — Alboż to ia mu mało się nagadałam, aby przestał włóczyć się po obozach, sklep sobie porządny w iakiém mieście założył, i poiął maiętną, gospodarną żonę, przy któréy mógłby mieć dom uczciwy, sam nie cierpiałby takiéy nędzy i mnieby dobrze było przytulić się gdzie na starość. Wtenczas twóy sierżant Hollister, co nic więcéy nad kantyczki nie umie, miałby się za szczęśliwego, gdyby mu choć świecę zapalił.
— Doprawdy! rzekła Betty z przekąsem. Nie wiesz więc, iż Hollister naystarszym będąc chorążym w całéy kompanii, niezadługo Officerem zostanie? lecz niech będzie co chce; sądź o kramarzu iak ci się zdaie, ia wiem tylko iż ieżeli w saméy rzeczy iest upiorem iak o nim mówią, to koniecznie z Ameryki pochodzić musi, bo nam bardzo sprzyia, i teraz właśnie dał nam znać, abyśmy co prędzéy przybywali do was na pomoc.
— Co mówisz Betty? zawołał Lawton, miałżeby to bydź Birch, który pierwszy wam doniósł iż Skinner na Szarańcze napaść zamyślił.
— Dalibóg tak on sam; trząsł się iak szatan w kropielnicy, widząc iż oddział nieprędko do wyiazdu się zbierał. Mogę powiedziéć, iż pewną byłam zwycięztwa, wiedząc że duch piekielny, wmieszał się w naszą sprawę.
— Zapewne, właśnie też w sam czas pomoc wasza nadeszła. Gdyby móy Roanokę, prędzéy od kuli nie leciał, iużby mnie nie było na święcie. Prawda że móy koń wart, tyle złota, co sam zaważy.
— Żeby sierżant nie był lękał się duchów, starego nawet Negra, który list przyniósł, bylibyśmy pewnie zdążyli w samą porę, i tych niegodziwych łotrów schwytali.
— Przeczuwałam, że się dziś iakie nieszczęście przytrafi, odezwała się Katy, wczoray wieczorem brytan domowy stoiący na łańcuchu zawył, a poprzedzaiącéy nocy śniło mi się, żem chleb w piecu spaliła.
— Co do mnie, rzekła Betty, rzadko mi się co śni kiedy. Położyć się spać z czystém sumieniem, przestawać na swoiém, nie pragnąć wiele, nie bydź winnym nikomu, o niczém pewnie marzyć się nie będzie. Ostatnią tylko razą, gdy mi żołnierze, ostu pod poduszki nakładli, śniło mi się, że mnie służący Kapitana Lawtona osiodłał, iakbym ia to samo była co Roanoke. Cóżby to znaczyć miało?
— Coby znaczyć miało, powtórzyła Katy, podnosząc się na koniu, co również zniewoliło Lawtona do podobnego poruszenia, przyznam się, iż nigdy żaden ieszcze mężczyzna, nie ośmielił się dotknąć méy poduszki. To wcale nieprzyzwoicie, zgorszenie publiczne.
— Gdybyś równie iak ia rzekła Szynkarka, musiała żyć, i handlować z dragonami, znosiłabyś także ich żarty, często wprawdzie nieprzystoyne, ale kto płaci, temu czasem więcéy wolno, niż uchodzi. — Zresztą oni mnie znaią, iak swą wspólną żonę; codzień muszę im ieść ugotować, trunków dostawić, i wszystkim na niedzielę oprać bieliznę. Moia Pani Belzebubowo, zapytay się Kapitana iak się biią, czemużby sobie stoiąc na kwaterze pożartować nie mieli?
— Jestem ieszcze panną, i nazywam się Haynes, rzekła uszczypliwie Katy; proszę zatem nieużywać do mnie takich wyrazów, które obrażaiąc skromność moią, poznać mi daią, iż większego nad ciebie Belzebuba niema na świecie.
— Miss Haynes! rzekł Kapitan przedrwiwaiąc, wolność mówienia zostawić należy Mistressie Flanagan. Prawda że ona często trunkiem zalana, pozwoli sobie więcéy, niżby na kobietę wypadało, lecz to są przymioty żołnierskiéy bazarki, które lepiéy u mych dragonów popłacaią, niż skromność Panny Katy Haynes.
Kończąc te słowa, pomiarkowawszy, iż iego oddział znacznie się od niego oddalić musiał, spiął konia ostrogami, i z wielkiém nieukontentowaniem towarzyszki swoiéy, cwałem ku niemu popędził.
— Kapitanie! Kapitanie! zawołała Betty, widząc go odieżdzaiącego, ieżeli na drodze spotkasz się z Belzebubem, powiedz mu, żeś za sobą, dobrą iego przyiaciółkę zostawił.
Lawton niesłuchaiąc co mówiła, przypuścił konia, parę stay wyprzedził powóz Pana Warthona, i wszyscy razem w kilka minut, do Cztero-Kątów przybyli.
Wporównaniu z Szarańczami, dom zaiezdny Betty Flanagan dość się nędznie wydawał. Zamiast posadzki, wspaniałemi kobiercami zasłanéy, prosta z źle ułożonych tarcic podłoga zastępywała iéy mieysce: w żadnym zaś pokoiu sofy ani firanek nie było. Lawton zaiąwszy się iednak zaraz uporządkowaniem piérwszego piętra, kazał poznosić naylepsze meble, iakie się znaydowały w domu, rozpalić ogień na kominku; pozalepiać papierem wytłuczone szyby, i nie wyszło pułgodziny iak familia Pana Warthona, ieżeli się nie znaydowała wygodnie pomieszczoną, miała przynaymniéy to wszystko, co do nieuchronnych potrzeb należy. Sam ieszcze Lawton zakleiał okna w przeznaczonym dla Sary pokoiu, gdy ona weszła wspierana przez ciotkę, i siostrę swoią.
— Patrzay, rzekła do Franciszki, iesteśmy nakoniec w pałacu iego oyca. Uważasz iaki przepych we wszystkiém? lecz gdzież móy mąż? Biedna dziewczyno! iak ty drżysz cała i pamiętay iak będziesz iść za mąż, żeby nie było iednéy obrączki, a dwóch żon. Dwóch żon i iednéy obrączki! Czyż płaczesz? nie obawiay się; wszystkie kobiety na świecie, równie iak ia nieszczęśliwemi bydź nie mogą.
Franciszka zbliżyła się do okna, aby ukryć przed siostrą łzy swoie.
— Cóż za lekarstwo na to złe tak wielkie bydź może? zapytała z łkaniem Lawtona.
— Czas, cierpliwość, pomoc Boska.
— Lecz cóż tam się świeci na drodze naprzeciw tego domu?
— Dla Boga! zawołał Kapitan, strzelba! pewnie Skinner, znowu nowa zdrada.
Wziął ią co żywo za rękę, postawił za sobą, gdy w tym momencie strzelono: a kula stłukszy szybę, przy któréy stała Franciszka, utkwiła w murze, nie raniwszy nikogo.
— Na konia dragony, na konia! zawołał Lawton piorunuiącym głosem, którego echo po całym rozległo się domie. Czém prędzéy zszedł ze schodów, wsiadł na żołnierskiego konia, stoiącego na podwórzu, i wziąwszy z sobą dwóch, czy trzech dragonów, postanowił koniecznie go schwytać, lecz nikt niewiedział w którąby się udał stronę, a noc zasłaniając zbrodniarza swoiemi skrzydłami, raz ieszcze od zasłużonéy uwolniła go kary.