Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga/Obraz II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Staśko
Tytuł Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga
Podtytuł Utwór sceniczny w pięciu obrazach
Wydawca Komitet Budowy Domu Katolickiego w Bożęcinie
Data wyd. 1938
Miejsce wyd. Tarnów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OBRAZ II.
(Świetlica zamkowa na Wawelu. Na ścianach broń wszelka. Przy dębowym stole siedzą Klimunt Gryf, Klemens z Ruszczy i wędrowny pieśniarz. Kasztelan nalewa ze dzbana miód do cynowych puharów).
SCENA I.
KLIMUNT GRYF:

Pijcie, pieśniarzu! Niech się w miodzie
radują serca nasze. Zdrożon jesteście,
przeto kubek godnie wychylić trzeba.

KLEMENS z Ruszczy:

Radość w wawelskim kipi grodzie
już dni kilkoro. Tam na mieście
mieszczany i lud wsiowy
takoż w biesiadzie społem.

PIEŚNIARZ:

O, niech zapłacą nieba!
A Bóg niech swoją piecz roztoczy
nad tym aniołem...

KLIMUNT GRYF:

Święte rzekliście słowy!
Boć anioł boży w ludzkiem ciele
jest w naszej księżnie.

PIEŚNIARZ:

Wiele,
wiele widziałem w swym żywocie,
idąc przed grody i opola,
zamki warowne i słobody —
Znam Ruś i sędomierskie pola
w źrałem, pszenicznem złocie —
Nieogarnionem widział wody
Wenedów morza —

Mazowsza łęgi i wielkopolskie grody
nie są mi obce! Śląska zaproża
przewędrowałem wzdłuż i wszerz. —
Strumieni brody
przeszedłem niezliczone
od ukraińskich leż
po Tatrów skalne zwały —
Jak kraj ten cały,
książęta i wielmoże
sadzali mnie na dworze,
by słuchać pieśni...
Ileż me oczy nie widziały
przez długie lata owe!
Lecz to wam rzeknę, władykowie,
i na mą siwą klnę się głowę,
iż takiej pani, jako nasza,
nie znaleźć drugiej...

KLEMENS z Ruszczy:

Żadnemi słowy nie wypowie
jej cnót i wdzięku!

KLIMUNT GRYF:

Kwiecina to wspaniała
z niebios ogrodu!

PIEŚNIARZ:

Toć wam powiadam, gdy do grodu
tego przybyłem i w świątnicy
ujrzałem ją klęczącą,
tom myślał: anioł różo-licy
przywdział na siebie szatę lśniącą
i u ołtarza
Panu zastępów się ukarza.

KLEMENS z Ruszczy:

Takać pobożna, chocia w lecie
jeszcze wiośnianem...

KLIMUNT GRYF:

Niemasz już chyba takiej w świecie,
któraby z każdym stanem,
czy to człek możny, czy zpod strzechy
tak rozmawiała dobrotliwie...
Albo i ninie:

(wskazuje ręką)

Tam biesiada,
gody weselne, radość, śmiechy,
zastęp lutnistów gędzi tkliwie,
przy stołach hojnych wkół zasiada
lik książąt, panów i rycerzy,
a ona,
niby lilijka smukła, biała
od tych do owych gości bieży,
tu mile rzeknie, tam pochwali,
potem stęskniona,
taka nieziemska jakaś cała,
nie wiedzieć kiedy umknie z sali,
aby w świątynnym gdzieś zakątku
modlić się długo...

PIEŚNIARZ:

Jeśli nam takie od początku
jest jej władanie,
to mówię: Zbożny czas
w ziemicy tej nastanie!

KLEMENS z Ruszczy:

Serca, chociażby były jako głaz
potrafi zmiękczyć. Kneziów dwóch
zwaśnionych już złączyła...

KLIMUNT GRYF:

Mowy się naszej nauczyła,
by skarg prostaczej rzeszy
mogła wysłuchać...

PIEŚNIARZ:

Że tak cnotliwy duch
płomieniem w niej gorzeje,
że smutne cieszy,
przygarnia opuszczone
i serca swego wszerz wierzeje
w ucisku doby one
otwiera pani nasza,
to już szeroko wieść rozgłasza.
Bogać! Wszakoż rodzinę jej
chwalebna w świecie zdobi cześć,
jako że z niej
już świętych imion sześć
wywyższył Bóg w Kościele...

KLEMENS z Ruszczy:

I jej cudownych zdarzeń wiele
już Bóg nagodził.
Oto jak prawią wierne świadki,
w chwili, gdy ten kwiatuszek się narodził
i gdy niemowlę ręce matki
do piersi przytuliły,
usta się dziecka rozchyliły
i najwyraźniej słowo w słowo
wyrzekły uroczyście:
— Anielska witaj nam Królowo!

KLIMUNT GRYF:

Iście,
pierwszy niebiosów był to znak,
iż aniołów Królowa,
jeśli sprawiła taki cud,
dla swojej chwały ją zachowa...

KLEMENS z Ruszczy:

To też węgierski lud
oceniał kogo traci...

(do Pieśniarza)

Toć wam powiadam — od Dunaju,
kmiecie, mieszczany i magnaci
aż do pienińskich białych skał,
u miedz polskiego kraju,
szli za orszakiem rzeszą mnogą,
by jak najdłużej
tą miłowaną radować się niebogą...
A już lamentu pożegnania,
jaki się wonczas rzewny stał,
to, wiera, w ludzkiej mowie
żaden człek tego nie wypowie!
W drugim dniu zrania,
a cudne słonko wtedy wstało,
nasze rycerstwo ją witało.
A wraz wsie całe, pany, kmiotki,
nawet juhasi nawyprzodki
z okólnych biegli hal,
by jej hołd złożyć w swej dziedzinie
i za ojczyzną w sercu żal
graniem na gęślach po dolinie
jak mgłę rozprószyć... Reszta drogi,
przez Czchów i Wojnicz, aż po progi
dworzyszcza na Wawelu,
uszła jej w chwale i weselu,
bowiem rozniosły chyże głosy
jaką to panią wielce możną,
łaskawą i pobożną
przysłały nam niebiosy.

KLIMUNT GRYF:

O, bo tak hojne z sobą wiano
przywiozła na nasz gród,
jakiego jeszcze nie widziano!

(tajemniczo do Pieśniarza)

A teraz zważcie: Taki ród
daje ją życiu jak i nam

pełną wiośnianej krasy i bogatą,
a jako szepcą jej dworzany,
to włosienicy szorstkiej błam
nosi pod szatą...

PIEŚNIARZ:

Przebóg! Toć świętość żywą
mamy wśród siebie!

KLEMENS z Ruszczy:

Już nam ona
i innych świętych szuka w niebie,
aby tej ziemi dać patrona...
Pieśniarzu!
Zamyśla skrzętnie pono,
aby biskupa Stanisława,
którego Bolek Śmiały
zasiekał przy ołtarzu
do świętych policzono...

PIEŚNIARZ:

Sława jej, sława,
bo naród tego pragnie cały!

KLIMUNT GRYF:

I złoto swoje wianne łoży,
aby małżonek hufce tworzył
przeciw pogaństwu...

KLEMENS z Ruszczy:

Zdawa się, iż Konrada
mazowieckiego księcia zdrada
sądzona będzie wprzódzi.
Wszak wśród Pomorzan i Jaćwierzy
jak bies przeciwko nama judzi
i ziemię tę łupieży,
jak niegodziwy wróg,
by krakowskiego stolca prymat
dla się zagarnąć mógł.

PIEŚNIARZ:

Teraz domowe wojny nieci,
gdy, jak wieść leci,
dnieprowe stepy już zalewa
horda Tatarów?
Zgody nam teraz, a nie swarów! —
Stamtąd ja dążę. Lud uchodzi
z dobytkiem, spiżą i dziecięty,
by tej straszliwej zmknąć powodzi
i w niedostępnej kędyś kniei
bez zratowania i nadziei
martwieć z przerazy, gdy tętenty
dolecą go pogoni.
Któż zasłoni
przed tą zatratą macierz biedną,
jeśli piastowskie się książęta
nie skupią w jedno?

KLIMUNT GRYF:

Wierzym, iż gospodynia nasza święta,
jako to jasne słonko boże
wszystkich oświeci i połączy.

KLEMENS z Ruszczy:

Jak nam zwiastują gońce,
dopiero z wiosną może
Tatarstwo ruszy. Przez ów czas
zaciąg rycerstwa się ukończy,
by, kiej te zwarte stromy w borze,
wpoprzek stanęło nawałnicy.

PIEŚNIARZ (powstając):

Niech Wszechmogący wspiera was,
a świętobliwość naszej księżny
dusze niech krzepi. Już mi pora
z gościnnej tej świetlicy
w szerokie pójść dziedziny —

Trzeba mi mnogi lud siermiężny
łączyć w gromady. —
Trzeba mi wielkie nieść nowiny
z dwora do dwora,
z kasztela do kasztelu
na wojów rojne hrady,
iże w dworzyszczu, na Wawelu,
niby wspaniały cherub boży,
zasiadła macierz tej krainy. —
Trzeba mi wołać, iże wraża
u granic kraju dzicz się mnoży
i prawowitej naszej księżnie,
jako i całej ziemi onej
zgubą zagraża. —
Trzeba mi radzić, niech orężnie
lud się sposobi i niech stróże
pośród swych słobód pełnią gony,
by czoła stawić tej nawale
gdy srogi przyjdzie czas.
Z Bogiem zostańcie, chrobrzy woje!

KLIMUNT GRYF:

Niech Bóg we zdrowiu wiedzie was!

KLEMENS z Ruszczy:

I niech godziwej sprawie darzy!

PIEŚNIARZ:

Przyjmcie podzięki moje
i wraz czuwajcie!

(wychodzi odprowadzony do drzwi)
SCENA II.
KLIMUNT GRYF:
(wracając, spoziera w okno)

Spójrzcie, od kwietnych wirydarzy
księstwo nasi oboje

wstępują na krużganki...

KLEMENS z Ruszczy (również staje u okna):

Doczekał książę cnej bogdanki,
że w szczęściu cały tonie.

KLIMUNT GRYF:

Jakże to stadło jest dobrane
i jakie młode!

KLEMENS z Ruszczy:

Przedziwną dał jej Bóg urodę,
że jak poranna zorza płonie.

KLIMUNT GRYF:

I on rycerską krasą zdobny
jak rodzic jego, Leszek Biały.

KLEMENS z Ruszczy (kiwa smutnie głową):

Leszek... Pamiętam, gdy w Gąsawie
przez Światopełka niecnych dworzan
usieczon został skrycie
i krwią ubroczon cały
padł na murawie. —
Ale czas przyjdzie, że to życie
pełne rycerskiej w kraju chwały
pomści syn srodze i Pomorzan
swojemu berłu wróci zasię!

KLIMUNT GRYF:

Baczcie, bo ku nam na pokoje
para książęca przybliża się.

KLEMENS z Ruszczy:

Lepiej zostawmy ich we dwoje,
niech się radują. My zaś snadnie
w biesiadne grono wejdźmy znowu.

KLIMUNT GRYF:

Słuszność się patrzy temu słowu.

(wychodzą)
SCENA III.
(Z przeciwnej strony wchodzą księżna Kinga i książę Bolesław).
KINGA (rozglądając się po świetlicy):

Jak licznie i paradnie
ten sprzęt rycerski zdobi ściany!

(podchodzi bliżej)

O, jakoż groźna ta przyłbica
i te kowane w stali włócznie...

BOLESŁAW:

Tu kasztelana jest świetlica.

(wskazuje na stół)

Zdawa się, i tu hucznie
na nasze zdrowie lał się miód
z owego dzbana...

(zwraca się ku Kindze)

O, moja ty małżonko
nad wszystko w życiu ukochana,
świecąca mi jak słonko!
Tam się biesiadzi w mieście lud,
tu cały zamek pełen gości
przy stołach się weseli,
tylko me serce tej radości,
jakby pragnęło utęsknione,
z tobą nie dzieli...

KINGA:

Poniechaj, miły, słowa one —
Wszak wiesz, że cię miłuję jak się godzi,
żem ślubowała ci wieczyście. —
Ale my jeszcze tacy młodzi,
więc choćby jeszcze jedno lato
przeżyjmy czyście.
Wierzaj mi, drogi, że nam zato
dziewic Królowa wynagrodzi

i błogosławieństw zdrój
stokroć pomnoży...

BOLESŁAW (waha się chwilę):

Aniele dobry mój,
luto w mem sercu, przeto twej
jakże odmówić szczerej prośbie?
Tęskno mi mija każdy dzień,
i chwile wszystkie tak się dłużą —
Lecz kiedy spojrzę w twe oczęta,
które myśl jedną wciąż mi wróżą,
to mi się zdawasz taka święta,
że się z twą prośbą łacniej godzę,
bo jakoż drogiej mej niebodze
wbrew bym postąpić mógł?

KINGA (radośnie):

Jakiś ty dobry! Oby Bóg
naszemu księstwu błogosławił!
Oby w wszechmocy swojej sprawił,
by wszystkie twe zamiary
w mir się zmieniły. —
By ci nie brakło siły,
gdy przyjdzie oręż wznieść
w obronie świętej wiary
i ładu w twem włodarstwie.
Posłysz, małżonku mój ty drogi:
Wiadoma jest ci wieść,
iże tej ziemi naszej progi
w tatarskiej toną pastwie
i zgliszcz zatratnych dymie —
że lud tam ginie, giną sioła
i że do boju w krzyża imię
ta nieszczęśliwa ziem cię woła!

BOLESŁAW:

Już dzięki tobie w całym kraju
witezie moi przeciw dziczy

hufce zbierają.

KINGA:

Wedle swych rachub Pan Bóg liczy
losy zwycięstwa...

BOLESŁAW:

Jakoż mam pojąć słowo owe?
Azaż męstwa
rycerstwu memu zbraknąć może!?

KINGA:

Wiem, że nie zbraknie, że gotowe
jest nawet polec w świętej sprawie. —
Lecz inną wagę słowom łożę:
Oto, by orężowi twemu Bóg
przewodzić chciał łaskawie,
byś tę potęgę straszną zmógł
i za tej ziemi zepchnął leże,
to właśnie złóżmy Mu w ofierze
tę wstrzemięźliwość naszę...

BOLESŁAW (po chwili rozwagi):

Słuszna twa rada, lube ptaszę,
więc wedle zbożnej twojej woli
niechaj się stanie!

KINGA:

O, niechże niebo ci zapłaci
za dobroć oną i niech doli
szczęsnej przysporzy. —
Niech za to nasze ślubowanie
pośród przyrodniej twojej braci
i kneziów naszych włości
zgodę rozsieje. —
Do naszych słobód i do chat
miłość bliźniego niech zagości. —
Niech pan siermiędze będzie rad,
niech miodem ciekną bartne knieje,
a mlekiem i zbóż złotem
łąki i niwy płyną. —

A my nad całą tą krainą,
miłością ludu obdarzeni,
byśmy dzierżyli sprawiedliwą
władzę i pieczę. —
Kiedy zaś przyjdzie sierpów dzień
i Włodarz nad włodarze
zarządzi pracy naszej żniwo,
abyśmy w żeńców zgodnej parze
plenny rachunek zdali zeń —
Tako bym chciała... i to moje
jedyne jest pragnienie...

BOLESŁAW (z ukłonem):

Niebiańskie mi podwoje
otwierasz. Czuję, wiem,
iż każde serca twego drgnienie
umiłowało moją ziem.
Jakżem ci wdzięczny! Wszystkich sił
dobędę wzajem i twój trud
przejmę na siebie,
bym cię w tem żniwie godny był
i kraj i ten wawelski stary gród
był równie godny ciebie.

KINGA:

My oby byli sprawie godni,
bo wielka jest i święta!

BOLESŁAW:

Przy jasnej duszy twej pochodni,
sprawa tak zbożnie rozpoczęta
zamierzonego dojdzie celu.

KINGA (ściska obie dłonie męża):

Bóg-że ci zapłać przyjacielu
i mężu mój i panie.

BOLESŁAW:

Gwiazdą mi jesteś!

(Gdzieś na krużganku wszczęto nagle hałas, z którego wybija się kobiecy jęk. Bolesław zwraca głowę w tę stronę.)

Wszczęto jakoweś zamieszanie
u krużgankowych dźwierzy —
Zaliżby psota jaka płocha?

KINGA (z natężoną uwagą):

Zda się kobiecy głos tam szlocha..

BOLESŁAW (patrzy w otwarte okno):

Gryf Klimunt oto bieży
tu ku nam...

(woła naprzeciw)

Mości panie,
co tam za tumult czynią goście?

SCENA IV.
(wchodzi kasztelan Klimunt Gryf)
KLIMUNT GRYF:

Wasze książęce moście!
Jakaś niewiasta obłąkana
pragnie mimo oporu straży
dostać się do was...

Bolesław (ostro):

Niech nikt się dzisiaj nie poważy
chmurzyć nam szczęścia!

KINGA (z prośbą do męża):

Pohamuj zapęd...

(zwraca się do Klimunta)

Mówicie, obłąkana
jest owa białogłowa?

KLIMUNT GRYF:

Tako miarkuję, bowiem słowa
rzuca bezładne...

(do księżnej)

Bredzi tam,
iż waszą postać dzisiaj w śnie

Bóg jej objawił.. przeto śmie
do nóg wam upaść na kolana
i błagać o ratunek...

KINGA:

Zda się nie obłęd, ale ból
do tych strzeżonych zamku bram
przywiódł nieszczęsną...

BOLESŁAW (do Klimunta):

Trzebaby spytać, kto jest zacz
i z czem przychodzi.

KINGA (z wielką prośbą):

Mój miłościwy mężu zwól,
bym ten cierpienny głośny płacz
mogła ukoić...

BOLESŁAW (z radosną gotowością):

Niech się twej chęci zadość stanie!

(do Klimunta)

Wyswobodź, mości kasztelanie
z ręki pachołków tę niewiastę
i tu ją wprowadź, aby skarga
posłuch znalazła.

KLIMUNT GRYF:

Wedle rozkazu, Panie!

(wychodzi)
SCENA V.
BOLESŁAW (patrząc w drzwi):

Wielce boleje, bo aż włos
z rozpaczy targa...

KINGA (również spogląda przez drzwi):

Widać okrutny jakiś cios
musiał ugodzić w nieszczęśliwą,

jeśli ją wiedzie ledwo żywą
Klimunta ramię...

SCENA VI.
(Klimunt Gryf wprowadza zrozpaczoną wieśniaczkę. Ta wpatruje się w Kingę jak urzeczona i nagle rzuca się jej do nóg)
WIEŚNIACZKA:

Toś ty... poznaję!... Jam cię w śnie
widziała nocą... do cię spieszę
jak do obrazu w świętym chramie —
Ratuj!... wybaw z niedoli!

KINGA (wzruszona wielce ujmuje za głowę klęczącą):

Wstańcie i mówcie co was boli —

WIEŚNIACZKA (z jękiem):

Z dymem puszczone są pielesze
mojej sadyby..
Mąż zabit... Pan go straszny
mieczem uśmiercił... W dyby
jedyny syn zakuty
i wrzucon w lochy...

BOLESŁAW:

Skąd wy, i zbój
jako się woła?

WIEŚNIACZKA:

Zych z Tyńca... witeź twój
i zguba nasza...

KINGA (z wielkiem przejęciem):

Azaż możliwe co nam prawi
ta kmiotka?

KLIMUNT GRYF:

Można dać wiarę skardze tej,
bowiem Zych z Tyńca jest człek srogi

i miary nie zna w złości.

KINGA:

Sprzeciw dać trzeba sile złej
i ponad ludem pieczę
baczną roztoczyć. Straszny czyn
zbadaćby teraz trza bezzwłocznie
i osąd wydać...

BOLESŁAW (zapalczywie):

Gorze, kto z prawej drogi
w zbrodnie zapada i swój gmin
nęka!

WIEŚNIACZKA (rozpaczliwie):

O, cóż ma dola teraz pocznie!
Mąż zabit... w lochach syn...
w zgliszczach chatyna —

(ujmuje Kingę za kolana)

O, pani ty jedyna,
którą mi Pan Bóg w śnie objawił,
ty się ulituj i biednego
wróć mi synaczka...

BOLESŁAW (do Klimunta):

Rozkażcie, by się Zych
bez zwłoki u nas zjawił!
Śmierci jest winien!

(Klimunt Gryf wychodzi)
SCENA VII.
KINGA (do męża):

Pohamuj skore słowa...
Wpierw woli Bożej nakłoń słuch,
by nie zaprędko czyjaś głowa
spadła zpod miecza... Błagam cię,
powstrzymaj jeszcze swoje gońce,

dopóki ja za chwilę
tam nie przybędę...

BOLESŁAW:

Spełnię życzenia twoje mile,
boć wiem, że jako słońce
rozświetlisz myśli moje...

(wychodzi)
SCENA VIII.
KINGA (obejmuje ramieniem wieśniaczkę):

O, biedna, biedna... Czyż ukoję
twój żal i ból bezmierny?
Ufaj, dołożę wszystkich sił,
aby twa krzywda wedle miary
była corychlej naprawiona
i syn uwolnion z lochów był. —
Pomnij, że Bóg jest miłosierny,
że On nasz Stwórca, Król i Ojciec,
więc choć największej by ofiary,
nie lza Mu skąpić... Nie nam dociec,
przecz nam cierpienia zsyła On
i przecz doświadcza... Przeto skon
męża swojego złóż Mu w dani
i nie rozpaczaj, biedna wdowo...

WIEŚNIACZKA (zmienionym głosem):

O pani!
Jakże kojące każde słowo
w twych uściech... Zaliż ty,
by się dla biednych stać macierzą,
zstąpiłaś z nieba na ten dwór?

KINGA (zdejmuje z szyi sznur pereł):

Nim sprawiedliwość wam wymierzą
i brzemię bólu zdejmie z łona
najlitościwszy Bóg,

przyjmijcie, proszę, pereł sznur
na pochów męża...

(znów zdejmuje pierścień)

I tę oto
na nową chatę obręcz złotą...

WIEŚNIACZKA:

O, niechże padnę Ci do nóg,
BŁOGOSŁAWIONA!

(łka)
KINGA (pochyla się nad klęczącą i ujmuje ją za głowę):

Ciszaj... Ciszaj sieroto...

Zasłona spada.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Staśko.