Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Staśko
Tytuł Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga
Podtytuł Utwór sceniczny w pięciu obrazach
Wydawca Komitet Budowy Domu Katolickiego w Bożęcinie
Data wyd. 1938
Miejsce wyd. Tarnów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PAWEŁ STAŚKO



TĘCZA DWÓCH KRAIN
BŁ. KRÓLOWA KINGA
UTWÓR SCENICZNY W PIĘCIU OBRAZACH





Cena Zł 1·50.
Przy nabyciu 10 egzemplarzy 10% rabatu.





TARNÓW 1938
NAKŁADEM KOMITETU BUDOWY DOMU
KATOLICKIEGO W BOŻĘCINIE.



Jego Ekscelencji
Najprzewielebniejszemu Księdzu Biskupowi
Dr. Franciszkowi Lisowskiemu
Ordynarjuszowi diecezji tarnowskiej
gorącemu Orędownikowi kanonizacji
Błogosławionej Kingi
z nabożnem życzeniem doprowadzenia tej
wzniosłej sprawy do upragnionego celu,
utwór ten poświęcam.
Autor.






OSOBY:
Błogosławiona Kinga.
Grzymisława, matka Bolesława Wstydliwego.
Bolesław Wstydliwy, książę krakowski
i sandomierski.
Bela IV. król Węgier. rodzice bł. Kingi.
Marja, królowa.
Mikołaj Mikli, ochmistrz.
Przecława, służka bł. Kingi.
Janusz, wojewoda krakowski.
Klimunt Gryf z Klimuntowa,
kasztelan krakowski.
Klemens z Ruszczy, wielmoża.
Pełka, kanclerz.
Pieśniarz.
Wieśniaczka.
Bogda dziatwa.  
Wichna
Zbych
Miłosz
Wszebor, rycerz.


OBRAZ PIERWSZY.
(Rok 1239. Komnata zamkowa w Budzie, w niej ciężkie dębowe sprzęty. Na frontowej ścianie zawieszony rzeźbiony wizerunek Ukrzyżowanego, przed nim klęcznik. Z okien widok na miasto i Dunaj. Królewna Kinga stoi oparta o framugę okna i w zamyśleniu spogląda w dal. Po chwili ukazuje się w drzwiach królowa matka i podchodzi do córki).
SCENA I.
KRÓLOWA (troskliwym głosem):

Córuchna sama, więc tak lubisz ciszę?

KINGA:

O, lubię bardzo patrzeć w dal zieloną,
gdy wiatr się cichy na drzewach kołysze
i wzgórza winne płoną
w szkarłatnych blaskach zorzy —
kiedy wieczorne swe pacierze
ogrojec rozhoworzy,
to lubię słuchać. Lecz tęsknota
zaraz mnie jakaś bierze
tam w ową dal,
kędy ta światłość złota
śród dunajowych fal
rozściela się rumiano
nad modrą wstęgą — hen...
O, lubię słuchać rzeki tej,
gdy się wysrebrzy wiotką pianą,
gdy płynie cicho, jakby sen —
Nieraz tak długo patrzę weń,
w te jasne tonie, a ich szum
wpływa mi w duszę jak śpiewanie,
albo-li głosy rzewnych dum,
i słucham patrząc na nie,
bo ich tęsknota — to ma własna...

KRÓLOWA:

Lecz czemuś smutna, moja krasna,
kiedy do ciebie świat
młodością się uśmiecha?
Kiedy uroda lic, jak kwiat,
od Boga jest ci dana?
Przeto nie smutek, ani żal
jest dla cię, córko ukochana,
ale w weselu niech dni płyną.

KINGA (wskazuje w okno):

Spojrzyj, matuchno w ową dal
nieogarnioną, ciemno-siną:
Tam za tem wzgórzem, tam daleko,
skąd się te wody toczą rzeką
bez końca, wciąż,
tam w ostrzyhomskim bawi dworze
mój stryj, halicki książ
i świętobliwa stryjna Salomea...

KRÓLOWA:

Mój Boże!
Więc cię ten cichy woła świat,
pełen umartwień i prostoty?
Rozumiem... Wszak kilka lat
spędziłaś pod ich pieczą,
gdy możnowładców bunt
srożył się w kraju. Ot
i nawykłaś.

KINGA:

W lot bym tam biegła!

KRÓLOWA:

Więc ci mniej
rodzona macierz miła,
że jak wędrowny ptak
chcesz mnie opuścić?

KINGA:

Oh, nie mów tak,
tylko wysłuchać chciej,
jaka to sprawia siła...
Ty wiesz, mateczko droga,
że cię miłuję ile mogę,
że w każdy dzionek błagam Boga,
aby na twoją, matuś, drogę
zsyłał promienie swojej łaski...

KRÓLOWA:

Wierzę ci, Kingo. A więc lica
rozchmurz i zwierz mi swą tęsknotę.

KINGA:

Pomnisz, tam w Ostrzyhomiu jest kaplica,
której barwionych okien blaski
takie stwarzają tęcze złote,
że w zachwyceniu dusza tonie
i ciało pada na kolana —

(naraz jakby wpatrzona w wizję, mówi w uniesieniu)

A w ołtarzyku, jak w obręczy
tej rozegranej słońcem tęczy
ONA — NIEPOKALANA...
Jakże nieziemsko Jej nimb płonie,
jakże przejmują szczęściem duszę
Jej przenajsłodsze, dobre oczy. —
Ja tambym zawsze chciała być,
tej niebios Pani wianki wić,
ach, ja tam wrócić muszę!

KRÓLOWA (wzruszona):

Miłościwego proś rodzica,
może go natchnie Bóg
dla twego szczęścia...

KINGA:

Z błaganiem padnę mu do nóg,
a on tak dobry, więc wysłucha. —
O, bo ty nie wiesz, matko droga,
jakiem strumieniem szczęście płynie,
kiedy w kapliczce tej
klękniesz u proga.
Mówię ci ninie,
że zapominasz o żywocie,
jakim płużymy na tej ziemi,
o doli dobrej, doli złej,
bo niepojęcie mówią do cię
oczy tej świata Pani...
Więc chyba ojciec nie przygani,
że się tam dusza ma wyrywa,
że tylko tam,
gdzie Bożej Matki cichy chram,
jestem szczęśliwa...

KRÓLOWA:

Smutno mu będzie, ale bożej
woli się chyba nie sprzeciwi.

KINGA:

Dlaczego smutno, gdy otworzy
raj swojej córce?

KRÓLOWA:

Przecz cię to dziwi?
Wszak twoje usta szczebioczące
szczęściem dla niego.

KINGA:

Mamo!
Ja jego szczęścia nie zamącę,
bo przez modlitwy mu tak samo
wszystkie beze mnie chwile
stokroć bardziej umilę.

(niepewnym głosem)

Powiem ci jeszcze: Jam tej Pani,
Dziewicy tej przeczystej,
złożyła ślub wieczysty...

KRÓLOWA:

Jaki?

KINGA (cichym głosem):

Niewinność moją w dani
przyrzekłam u Jej stóp...

KRÓLOWA (zdziwiona):

Zali naprawdę taki ślub
złożyłaś?

KINGA:

Przecz się zdumiewasz?

KRÓLOWA:

Rodzica plany znam:
Nie myśli dla cię o habicie,
lecz królewskiej koronie
na twe rodowe skronie!

KINGA (żałośnie):

Cóż mi to ziemskie życie,
zali tu wieczność nam?
Ot, minie wszystko jako dzień
pośród doczesnych marnych śnień
i prochu garść zostanie... Zaiste
tylko tam,

(podnosi dłoń ku niebu)

gdzie niebo w Boga łonie
największem szczęściem płonie,
jest życie wiekuiste!

KRÓLOWA (perswadująco):

Posłuchaj: W każdym stanie,
kto spełnia boże przykazanie
osiągnie niebo —

Czy możny jest, czy mały,
Bóg go powoła do swej chwały,
gdy żyje świętobliwie. —
Są święte matki, są dziewice,
prostaczki i rycerze,
słowem, — kto osobliwie
gorzeje w świętej wierze,
Bóg zdobi go swą chwałą.

KINGA:

Rozumiem cię, lecz wierz,
że najcenniejsze wiano
w niebie dziewicom dano!

KRÓLOWA:

Lecz Zakon boży mówi też,
iż się posłusznym winno być
nakazom rodzicieli...

KINGA (mówi do siebie posmutniała):

Targa się moja tęskna nić,
którąm tak szczęśnie wiła
z bożej kądzieli. —
Komuż ja biedna zawiniła?
Łatwiej bym, zda się, doszła celu,
gdybym wśród dziewcząt wielu
pasterką była...

KRÓLOWA:

Poniechaj skargi, moja miła,
gdyż jaka będzie boża wola,
takowa w życiu twem
spełni się dola.

(słychać na korytarzu kroki)

Teraz uskarżać się nie godzi,
bo zda się Mikli, ochmistrz twój
nadchodzi.

SCENA II.
(Wchodzi Mikołaj Mikli)
MIKLI (z ukłonem):

Do nóg się ścielę waszym mościom.

(słychać okrzyki na dziedzińcu zamkowym)
KRÓLOWA:

Cóżto za wieści cię przyniosły?
Jakoweś gromkie słychać głosy...

MIKLI:

To wiwatują gościom!

KRÓLOWA:

Zaliż przybyli posły?

MIKLI:

Tak, wasza mości!
Jak mówią mi donosy,
a Mikli zawsze w lot się dowie,
kędyś z ościennych włości
przybyli na nasz dwór
dziewosłębowie...

(Kinga wzdycha i spogląda przez okno)
KRÓLOWA:

Co bajesz? Wszakże dorosłych cór
niema mój mąż i król.

MIKLI (czyni gest zapraszający ku oknu):

Zbliżyć się zwól
królowo miłościwa
i spojrzyj...

KRÓLOWA (patrzy w okno):

Poczet rycerzy przebogaty!
Cóżby za jedni byli?

KINGA (bez radości):

Poznaję... znam ich szaty,

kiedym u księżnej Grzymisławy
w Polszy bawiła...

MIKLI:

Tak, to z Krakowa swaty!
Możni panowie, bowiem siła
hajduków z nimi.

KRÓLOWA:

Zali, jak rzekłeś, mają sprawy
swadziebne?

MIKLI:

Tak, miłościwa ma królowo.

(wskazuje)

Spójrzcie, oto królewska świta
idzie naprzeciw...
Posły klękają... król ich wita
i swą łaskawą mową
podźwiga z klęczek...

KRÓLOWA:

Jakże rycerstwo to wspaniałe!
Co za strój na nich! Rzędy całe
kapią od złota! Dary
u króla nóg
giermkowie kładą.

KRÓLOWA (pieszczotliwie do córki):

Rozchmurz twarzyczkę bladą,
bo wszak nie przybył wróg...
Weselej będzie w naszym grodzie
przy takich gościach. I turnieje
ojciec urządzi może...

KINGA (smutno):

Boże!
I znów się krew poleje,
gdy strącą kogo z konia.
Przecież tak było łonia...

MIKLI:

Rycerska jest to sprawa,
igrzyskom każdy król
hołduje.

KINGA:

Mnie lękiem to napawa
i w sercu sprawia ból...

MIKLI (patrząc w okno):

Baczcie, władczynie moje:
król uradowan i swe goście
zaprasza na pokoje...

KINGA (ze łzami):

Matulu, swobodę mi wyproście,
ja coś przeczuwam... ja się boję...

KRÓLOWA:

Ucisz swe serce, ma pieszczoto.
Coś Bogu winna — tem Mu służ,
a co rodzicom — oddaj z cnotą
wiernego posłuszeństwa —
i urojenia w duszy zmóż.

KINGA (pochyla głowę na piersi):

Jaka was, ojców, wola będzie
i na mój żywot wyrok boży,
w pokornej spełnię wierze
w imię świętego krzyża...

MIKLI:

Król z gośćmi się przybliża,
otworzę dźwierze.

(otwiera obie połowy drzwi)


SCENA III.
(Wchodzą: Król Bela IV., Klemens z Ruszczy, kasztelan, Klimunt Gryf i Janusz, wojewoda. Posłowie zatrzymują się u proga, w niskich ukłonach).
KRÓL:

Zezwól, mości małżonko i królowo
i ty, królewno nasza:
Oto książ Bolek z Piastów rodu,
któremu służy ziemia lasza,
przysyła godne posły swoje
do mego grodu.

(posłowie powtarzają ukłony)

Raczcie przesławni woje
przystąpić bliżej. Niech królowa
łaskawie was powita.

(prezentuje posłów, ci kolejno klękają po rycersku na jedno kolano, całując rękę królowej i królewny).

Imć pan Gryfita
z Klimuntowa;
Klemens, pan znamienity
na Ruszczy;
Janusz, krakowski wojewoda
i księcia Bolka zaufany;
w sali rycerskiej resztę świty
przyjmuje graf Csöllkany.

KRÓLOWA:

Jakże mi miło takie goście
powitać! Raczcie spocząć z podróży.
Szczerze wam radzi jesteśmy.

(Król i królowa siadają, Kinga stojąc, opiera się o poręcz krzesła matki, posłowie stoją nadal).
KLEMENS z Ruszczy (dostojnym głosem):

Wasze królewskie moście!
Splendor to dla nas duży —
owa łaskawość. W Polszy całej
i chrześcijańskich wszerz ziemicach
Arpadów możny ród
daleko słynie. —
Wielki wasz przodek, Stefan król,
który policzon w świętych grono,
tu, w tym przesławnym tynie
zbożnie włodarzył.

(do króla)

I tą świętą koroną
ty, monarcho łaskawy,
ubrałeś godne skronie
i z berłem, które on
w swej dzierżył dłoni,
zasiadł na tronie.
Owóż w taki to sławny dom
mój miłościwy pan,
książę Krakowa, Sędomierza,
Bolkiem w narodzie zwan,
swą wielką prośbę nam powierza,
i w dziewosłęby ninie
do was przysyła...

KLIMUNT GRYF (z ukłonem):

Królewna Kinga w świecie słynie
z urody i dobroci —
a świętobliwe cnoty,
równie cnotliwy polski książę,
uzna w podzięce
za najcenniejsze z wszech klejnoty...

KINGA (nieśmiałym, drżącym głosem):

Mnie ślub już wiąże:
Bogu-m niewinność ślubowała.

MIKOŁAJ, wojewoda:

Niech Najwyższemu będzie chwała,
iże Go wielbisz. Powiem snadnie,
miłe są Bogu takie śluby,
które niewinne serca kładną...
Lecz lata młode bez rachuby
tam się skłaniają, gdzie popadnie,
boć życia jeszcze nie odgadną.
A jakże często boża chwała
w niebiesiech i w Kościele
stokrotnie się pomnoży,
kiedy ofiarnie swoje życie
w owocnem, wielkiem dziele
człek Bogu w dani złoży.
Nie lza, nam ludziom, w osąd boży
wkraczać, bo słaby rozum nasz,
ale w to wierzym niezachwianie,
że gdy się swadźbie zadość stanie,
to cały naród Bogu dasz!

KRÓL (z dostojeństwem):

Zacni wielmoże!
Wielce nam miłe wasze słowa
i to, że pośród kneziów wzór,
szlachetny książ Krakowa,
przysłał was na nasz dwór.
Ogromną wagę sobie łożę,
iże mój dom
wyróżnił z wiela. —
Zawszeć sąsiednim krajom dwom
jest pożytecznie, gdy się węzłem
wspólnym sprzymierzą.
Nic wtedy koron nie rozdziela,
że kroczą zgodną ścieżą
do celu. Znam
z prawości książęcia Bolesława
i prośba jego, cni panowie,

miła obojgu nam.
Aleć zachodzi inna sprawa:
Miłuję córkę, jako król
i jako ojciec.
Moim by bólem był jej ból,
przeto trzeba nam dociec,
jakie jej chęci...

(Wszyscy spoglądają na Kingę, która prostuje się powoli i mówi cicho):
KINGA:

Mnie klasztor nęci,
ja w jego ciszy
żyć pragnę...

KLEMENS z Ruszczy:

Wszędzie modlitwę Bóg usłyszy!

KRÓLOWA:

Młodziutka ona i wasz pan
też młodzieniaszek...

KLIMUNT GRYF:

Z ręki biskupa jest nam dan
akt przyzwolenia. On nam rzekł,
iż Boga o nią błaga...

JANUSZ wojewoda:

Racja stanu zdłuża wiek,
kiedy potrzeba go wymaga...

(w stronę Kingi)

Zezwól, królewska panno,
iż jeszcze u twych nóg
złożę zaklęcia nasze:
Oto ożywczą będziesz manną
w naszej krainie. —
Woła cię przez nas Bóg,
abyś sieroce plemię lasze,
jak kokosz swe pisklęta,
przygarnęła do łona...
Praca tam twoja będzie święta,

błogosławiona!
Osierocony jest nasz lud
i matki pragnie pieczy...
Zostań mu matką. Dobroć twa
ziści oczekiwany cud
i z swarliwego zła
książąt uleczy...
Miłością cię otoczy
cały lechicki kraj. —
Przy tobie zgodnie stanie
na każde zawołanie. —
Więc obróć na nas swoje oczy
i zezwolenie ręki daj!

KLEMENS z Ruszczy:

Królewno chrześcijańska,
daj jeszcze słowom posłuchanie:
Oto bezmierna dzicz pogańska
zbiera się u rubieży
stryjca twojego, Kolomana...
Słychać zewsząd wołanie,
że horda Batu-hana
ziemie łupieży!
Gorą świątynie, wkół pożoga,
lament i trwoga!
Jako wić niesie
i niekłamliwa wieść,
owa lawina,
która od wschodu się zbliża,
pragnie przyciesie
chrześcijańskiego krzyża
z oblicza ziemi znieść!

(wyciąga do niej ręce)

Zasłoń go sobą!

KLIMUNT GRYF:

Królewno, Bogu miła,

w tobie nadzieja nasza cała
i w tobie jest ta siła,
aby tych hord nawała
zczesła u granic. Ty nasz kraj
w zgodny rycerski skupisz huf
i dasz obronę.

(wyciąga do niej ręce)

Więc w imię krzyża — zgodę daj
na prośby one!

KINGA (z przejęciem i wahaniem):

Zaprawdę brak mi słów —
tu obowiązek, a tu...

(urywa i opuszcza głowę)
KRÓL (powstając):

Waszmoście,
ważkie są wasze głosy!
Przeto niechajmy ją w komnacie,
by z Bogiem i sumieniem
mogła pomówić. Teraz w goście
zapraszam.

(posłowie gotują się do wyjścia)
KRÓLOWA (odchodząc, mówi troskliwie do córki i wskazuje na krzyż):

Spokoju!
Ukrzyżowany patrzy na cię,
Jemu zwierz troski.

(wszyscy wychodzą wolno z królem na przedzie)
SCENA IV.
KINGA (stoi chwilę bezradna, przechodzi do wizerunku i obejmuje Go za nogi):

O Zbawicielu Boski!
Otom bezradna na rozstaju
jako słaba krzewina...

Jakaż moja przewina,
że pada cień
na słońce promieniste
moich dziewiczych śnień?

(krótka pauza)

O Chryste!
W miłym mi polskim kraju
mej ręki żąda kneź
i lud sierocy —

(jak wyżej)

Cóż mam uczynić, gdym już w ślubie
Tobie oddana...

(jak wyżej)

O, dobre oczy na mnie wznieś
i radę daj,
niech duszy mej nie zgubię...

(j. w.)

Wielki, nieodgadniony Boże!
Jeśli ten kraj
uładzę i rozgorzę
wiarą ku Tobie i krzyż Twój
od shańbienia uchronię,
to Ci ofiarę z siebie złożę
i tej korony znój
przyjmę na skronie...

(podnosi oczy na krzyż)

O, gdy Ci mogę, Panie mój,
cały lud polski przywieść w wianie,
to... niech się wola Twoja stanie...

(osuwa się na kolana)
Zasłona spada.


OBRAZ II.
(Świetlica zamkowa na Wawelu. Na ścianach broń wszelka. Przy dębowym stole siedzą Klimunt Gryf, Klemens z Ruszczy i wędrowny pieśniarz. Kasztelan nalewa ze dzbana miód do cynowych puharów).
SCENA I.
KLIMUNT GRYF:

Pijcie, pieśniarzu! Niech się w miodzie
radują serca nasze. Zdrożon jesteście,
przeto kubek godnie wychylić trzeba.

KLEMENS z Ruszczy:

Radość w wawelskim kipi grodzie
już dni kilkoro. Tam na mieście
mieszczany i lud wsiowy
takoż w biesiadzie społem.

PIEŚNIARZ:

O, niech zapłacą nieba!
A Bóg niech swoją piecz roztoczy
nad tym aniołem...

KLIMUNT GRYF:

Święte rzekliście słowy!
Boć anioł boży w ludzkiem ciele
jest w naszej księżnie.

PIEŚNIARZ:

Wiele,
wiele widziałem w swym żywocie,
idąc przed grody i opola,
zamki warowne i słobody —
Znam Ruś i sędomierskie pola
w źrałem, pszenicznem złocie —
Nieogarnionem widział wody
Wenedów morza —

Mazowsza łęgi i wielkopolskie grody
nie są mi obce! Śląska zaproża
przewędrowałem wzdłuż i wszerz. —
Strumieni brody
przeszedłem niezliczone
od ukraińskich leż
po Tatrów skalne zwały —
Jak kraj ten cały,
książęta i wielmoże
sadzali mnie na dworze,
by słuchać pieśni...
Ileż me oczy nie widziały
przez długie lata owe!
Lecz to wam rzeknę, władykowie,
i na mą siwą klnę się głowę,
iż takiej pani, jako nasza,
nie znaleźć drugiej...

KLEMENS z Ruszczy:

Żadnemi słowy nie wypowie
jej cnót i wdzięku!

KLIMUNT GRYF:

Kwiecina to wspaniała
z niebios ogrodu!

PIEŚNIARZ:

Toć wam powiadam, gdy do grodu
tego przybyłem i w świątnicy
ujrzałem ją klęczącą,
tom myślał: anioł różo-licy
przywdział na siebie szatę lśniącą
i u ołtarza
Panu zastępów się ukarza.

KLEMENS z Ruszczy:

Takać pobożna, chocia w lecie
jeszcze wiośnianem...

KLIMUNT GRYF:

Niemasz już chyba takiej w świecie,
któraby z każdym stanem,
czy to człek możny, czy zpod strzechy
tak rozmawiała dobrotliwie...
Albo i ninie:

(wskazuje ręką)

Tam biesiada,
gody weselne, radość, śmiechy,
zastęp lutnistów gędzi tkliwie,
przy stołach hojnych wkół zasiada
lik książąt, panów i rycerzy,
a ona,
niby lilijka smukła, biała
od tych do owych gości bieży,
tu mile rzeknie, tam pochwali,
potem stęskniona,
taka nieziemska jakaś cała,
nie wiedzieć kiedy umknie z sali,
aby w świątynnym gdzieś zakątku
modlić się długo...

PIEŚNIARZ:

Jeśli nam takie od początku
jest jej władanie,
to mówię: Zbożny czas
w ziemicy tej nastanie!

KLEMENS z Ruszczy:

Serca, chociażby były jako głaz
potrafi zmiękczyć. Kneziów dwóch
zwaśnionych już złączyła...

KLIMUNT GRYF:

Mowy się naszej nauczyła,
by skarg prostaczej rzeszy
mogła wysłuchać...

PIEŚNIARZ:

Że tak cnotliwy duch
płomieniem w niej gorzeje,
że smutne cieszy,
przygarnia opuszczone
i serca swego wszerz wierzeje
w ucisku doby one
otwiera pani nasza,
to już szeroko wieść rozgłasza.
Bogać! Wszakoż rodzinę jej
chwalebna w świecie zdobi cześć,
jako że z niej
już świętych imion sześć
wywyższył Bóg w Kościele...

KLEMENS z Ruszczy:

I jej cudownych zdarzeń wiele
już Bóg nagodził.
Oto jak prawią wierne świadki,
w chwili, gdy ten kwiatuszek się narodził
i gdy niemowlę ręce matki
do piersi przytuliły,
usta się dziecka rozchyliły
i najwyraźniej słowo w słowo
wyrzekły uroczyście:
— Anielska witaj nam Królowo!

KLIMUNT GRYF:

Iście,
pierwszy niebiosów był to znak,
iż aniołów Królowa,
jeśli sprawiła taki cud,
dla swojej chwały ją zachowa...

KLEMENS z Ruszczy:

To też węgierski lud
oceniał kogo traci...

(do Pieśniarza)

Toć wam powiadam — od Dunaju,
kmiecie, mieszczany i magnaci
aż do pienińskich białych skał,
u miedz polskiego kraju,
szli za orszakiem rzeszą mnogą,
by jak najdłużej
tą miłowaną radować się niebogą...
A już lamentu pożegnania,
jaki się wonczas rzewny stał,
to, wiera, w ludzkiej mowie
żaden człek tego nie wypowie!
W drugim dniu zrania,
a cudne słonko wtedy wstało,
nasze rycerstwo ją witało.
A wraz wsie całe, pany, kmiotki,
nawet juhasi nawyprzodki
z okólnych biegli hal,
by jej hołd złożyć w swej dziedzinie
i za ojczyzną w sercu żal
graniem na gęślach po dolinie
jak mgłę rozprószyć... Reszta drogi,
przez Czchów i Wojnicz, aż po progi
dworzyszcza na Wawelu,
uszła jej w chwale i weselu,
bowiem rozniosły chyże głosy
jaką to panią wielce możną,
łaskawą i pobożną
przysłały nam niebiosy.

KLIMUNT GRYF:

O, bo tak hojne z sobą wiano
przywiozła na nasz gród,
jakiego jeszcze nie widziano!

(tajemniczo do Pieśniarza)

A teraz zważcie: Taki ród
daje ją życiu jak i nam

pełną wiośnianej krasy i bogatą,
a jako szepcą jej dworzany,
to włosienicy szorstkiej błam
nosi pod szatą...

PIEŚNIARZ:

Przebóg! Toć świętość żywą
mamy wśród siebie!

KLEMENS z Ruszczy:

Już nam ona
i innych świętych szuka w niebie,
aby tej ziemi dać patrona...
Pieśniarzu!
Zamyśla skrzętnie pono,
aby biskupa Stanisława,
którego Bolek Śmiały
zasiekał przy ołtarzu
do świętych policzono...

PIEŚNIARZ:

Sława jej, sława,
bo naród tego pragnie cały!

KLIMUNT GRYF:

I złoto swoje wianne łoży,
aby małżonek hufce tworzył
przeciw pogaństwu...

KLEMENS z Ruszczy:

Zdawa się, iż Konrada
mazowieckiego księcia zdrada
sądzona będzie wprzódzi.
Wszak wśród Pomorzan i Jaćwierzy
jak bies przeciwko nama judzi
i ziemię tę łupieży,
jak niegodziwy wróg,
by krakowskiego stolca prymat
dla się zagarnąć mógł.

PIEŚNIARZ:

Teraz domowe wojny nieci,
gdy, jak wieść leci,
dnieprowe stepy już zalewa
horda Tatarów?
Zgody nam teraz, a nie swarów! —
Stamtąd ja dążę. Lud uchodzi
z dobytkiem, spiżą i dziecięty,
by tej straszliwej zmknąć powodzi
i w niedostępnej kędyś kniei
bez zratowania i nadziei
martwieć z przerazy, gdy tętenty
dolecą go pogoni.
Któż zasłoni
przed tą zatratą macierz biedną,
jeśli piastowskie się książęta
nie skupią w jedno?

KLIMUNT GRYF:

Wierzym, iż gospodynia nasza święta,
jako to jasne słonko boże
wszystkich oświeci i połączy.

KLEMENS z Ruszczy:

Jak nam zwiastują gońce,
dopiero z wiosną może
Tatarstwo ruszy. Przez ów czas
zaciąg rycerstwa się ukończy,
by, kiej te zwarte stromy w borze,
wpoprzek stanęło nawałnicy.

PIEŚNIARZ (powstając):

Niech Wszechmogący wspiera was,
a świętobliwość naszej księżny
dusze niech krzepi. Już mi pora
z gościnnej tej świetlicy
w szerokie pójść dziedziny —

Trzeba mi mnogi lud siermiężny
łączyć w gromady. —
Trzeba mi wielkie nieść nowiny
z dwora do dwora,
z kasztela do kasztelu
na wojów rojne hrady,
iże w dworzyszczu, na Wawelu,
niby wspaniały cherub boży,
zasiadła macierz tej krainy. —
Trzeba mi wołać, iże wraża
u granic kraju dzicz się mnoży
i prawowitej naszej księżnie,
jako i całej ziemi onej
zgubą zagraża. —
Trzeba mi radzić, niech orężnie
lud się sposobi i niech stróże
pośród swych słobód pełnią gony,
by czoła stawić tej nawale
gdy srogi przyjdzie czas.
Z Bogiem zostańcie, chrobrzy woje!

KLIMUNT GRYF:

Niech Bóg we zdrowiu wiedzie was!

KLEMENS z Ruszczy:

I niech godziwej sprawie darzy!

PIEŚNIARZ:

Przyjmcie podzięki moje
i wraz czuwajcie!

(wychodzi odprowadzony do drzwi)
SCENA II.
KLIMUNT GRYF:
(wracając, spoziera w okno)

Spójrzcie, od kwietnych wirydarzy
księstwo nasi oboje

wstępują na krużganki...

KLEMENS z Ruszczy (również staje u okna):

Doczekał książę cnej bogdanki,
że w szczęściu cały tonie.

KLIMUNT GRYF:

Jakże to stadło jest dobrane
i jakie młode!

KLEMENS z Ruszczy:

Przedziwną dał jej Bóg urodę,
że jak poranna zorza płonie.

KLIMUNT GRYF:

I on rycerską krasą zdobny
jak rodzic jego, Leszek Biały.

KLEMENS z Ruszczy (kiwa smutnie głową):

Leszek... Pamiętam, gdy w Gąsawie
przez Światopełka niecnych dworzan
usieczon został skrycie
i krwią ubroczon cały
padł na murawie. —
Ale czas przyjdzie, że to życie
pełne rycerskiej w kraju chwały
pomści syn srodze i Pomorzan
swojemu berłu wróci zasię!

KLIMUNT GRYF:

Baczcie, bo ku nam na pokoje
para książęca przybliża się.

KLEMENS z Ruszczy:

Lepiej zostawmy ich we dwoje,
niech się radują. My zaś snadnie
w biesiadne grono wejdźmy znowu.

KLIMUNT GRYF:

Słuszność się patrzy temu słowu.

(wychodzą)
SCENA III.
(Z przeciwnej strony wchodzą księżna Kinga i książę Bolesław).
KINGA (rozglądając się po świetlicy):

Jak licznie i paradnie
ten sprzęt rycerski zdobi ściany!

(podchodzi bliżej)

O, jakoż groźna ta przyłbica
i te kowane w stali włócznie...

BOLESŁAW:

Tu kasztelana jest świetlica.

(wskazuje na stół)

Zdawa się, i tu hucznie
na nasze zdrowie lał się miód
z owego dzbana...

(zwraca się ku Kindze)

O, moja ty małżonko
nad wszystko w życiu ukochana,
świecąca mi jak słonko!
Tam się biesiadzi w mieście lud,
tu cały zamek pełen gości
przy stołach się weseli,
tylko me serce tej radości,
jakby pragnęło utęsknione,
z tobą nie dzieli...

KINGA:

Poniechaj, miły, słowa one —
Wszak wiesz, że cię miłuję jak się godzi,
żem ślubowała ci wieczyście. —
Ale my jeszcze tacy młodzi,
więc choćby jeszcze jedno lato
przeżyjmy czyście.
Wierzaj mi, drogi, że nam zato
dziewic Królowa wynagrodzi

i błogosławieństw zdrój
stokroć pomnoży...

BOLESŁAW (waha się chwilę):

Aniele dobry mój,
luto w mem sercu, przeto twej
jakże odmówić szczerej prośbie?
Tęskno mi mija każdy dzień,
i chwile wszystkie tak się dłużą —
Lecz kiedy spojrzę w twe oczęta,
które myśl jedną wciąż mi wróżą,
to mi się zdawasz taka święta,
że się z twą prośbą łacniej godzę,
bo jakoż drogiej mej niebodze
wbrew bym postąpić mógł?

KINGA (radośnie):

Jakiś ty dobry! Oby Bóg
naszemu księstwu błogosławił!
Oby w wszechmocy swojej sprawił,
by wszystkie twe zamiary
w mir się zmieniły. —
By ci nie brakło siły,
gdy przyjdzie oręż wznieść
w obronie świętej wiary
i ładu w twem włodarstwie.
Posłysz, małżonku mój ty drogi:
Wiadoma jest ci wieść,
iże tej ziemi naszej progi
w tatarskiej toną pastwie
i zgliszcz zatratnych dymie —
że lud tam ginie, giną sioła
i że do boju w krzyża imię
ta nieszczęśliwa ziem cię woła!

BOLESŁAW:

Już dzięki tobie w całym kraju
witezie moi przeciw dziczy

hufce zbierają.

KINGA:

Wedle swych rachub Pan Bóg liczy
losy zwycięstwa...

BOLESŁAW:

Jakoż mam pojąć słowo owe?
Azaż męstwa
rycerstwu memu zbraknąć może!?

KINGA:

Wiem, że nie zbraknie, że gotowe
jest nawet polec w świętej sprawie. —
Lecz inną wagę słowom łożę:
Oto, by orężowi twemu Bóg
przewodzić chciał łaskawie,
byś tę potęgę straszną zmógł
i za tej ziemi zepchnął leże,
to właśnie złóżmy Mu w ofierze
tę wstrzemięźliwość naszę...

BOLESŁAW (po chwili rozwagi):

Słuszna twa rada, lube ptaszę,
więc wedle zbożnej twojej woli
niechaj się stanie!

KINGA:

O, niechże niebo ci zapłaci
za dobroć oną i niech doli
szczęsnej przysporzy. —
Niech za to nasze ślubowanie
pośród przyrodniej twojej braci
i kneziów naszych włości
zgodę rozsieje. —
Do naszych słobód i do chat
miłość bliźniego niech zagości. —
Niech pan siermiędze będzie rad,
niech miodem ciekną bartne knieje,
a mlekiem i zbóż złotem
łąki i niwy płyną. —

A my nad całą tą krainą,
miłością ludu obdarzeni,
byśmy dzierżyli sprawiedliwą
władzę i pieczę. —
Kiedy zaś przyjdzie sierpów dzień
i Włodarz nad włodarze
zarządzi pracy naszej żniwo,
abyśmy w żeńców zgodnej parze
plenny rachunek zdali zeń —
Tako bym chciała... i to moje
jedyne jest pragnienie...

BOLESŁAW (z ukłonem):

Niebiańskie mi podwoje
otwierasz. Czuję, wiem,
iż każde serca twego drgnienie
umiłowało moją ziem.
Jakżem ci wdzięczny! Wszystkich sił
dobędę wzajem i twój trud
przejmę na siebie,
bym cię w tem żniwie godny był
i kraj i ten wawelski stary gród
był równie godny ciebie.

KINGA:

My oby byli sprawie godni,
bo wielka jest i święta!

BOLESŁAW:

Przy jasnej duszy twej pochodni,
sprawa tak zbożnie rozpoczęta
zamierzonego dojdzie celu.

KINGA (ściska obie dłonie męża):

Bóg-że ci zapłać przyjacielu
i mężu mój i panie.

BOLESŁAW:

Gwiazdą mi jesteś!

(Gdzieś na krużganku wszczęto nagle hałas, z którego wybija się kobiecy jęk. Bolesław zwraca głowę w tę stronę.)

Wszczęto jakoweś zamieszanie
u krużgankowych dźwierzy —
Zaliżby psota jaka płocha?

KINGA (z natężoną uwagą):

Zda się kobiecy głos tam szlocha..

BOLESŁAW (patrzy w otwarte okno):

Gryf Klimunt oto bieży
tu ku nam...

(woła naprzeciw)

Mości panie,
co tam za tumult czynią goście?

SCENA IV.
(wchodzi kasztelan Klimunt Gryf)
KLIMUNT GRYF:

Wasze książęce moście!
Jakaś niewiasta obłąkana
pragnie mimo oporu straży
dostać się do was...

Bolesław (ostro):

Niech nikt się dzisiaj nie poważy
chmurzyć nam szczęścia!

KINGA (z prośbą do męża):

Pohamuj zapęd...

(zwraca się do Klimunta)

Mówicie, obłąkana
jest owa białogłowa?

KLIMUNT GRYF:

Tako miarkuję, bowiem słowa
rzuca bezładne...

(do księżnej)

Bredzi tam,
iż waszą postać dzisiaj w śnie

Bóg jej objawił.. przeto śmie
do nóg wam upaść na kolana
i błagać o ratunek...

KINGA:

Zda się nie obłęd, ale ból
do tych strzeżonych zamku bram
przywiódł nieszczęsną...

BOLESŁAW (do Klimunta):

Trzebaby spytać, kto jest zacz
i z czem przychodzi.

KINGA (z wielką prośbą):

Mój miłościwy mężu zwól,
bym ten cierpienny głośny płacz
mogła ukoić...

BOLESŁAW (z radosną gotowością):

Niech się twej chęci zadość stanie!

(do Klimunta)

Wyswobodź, mości kasztelanie
z ręki pachołków tę niewiastę
i tu ją wprowadź, aby skarga
posłuch znalazła.

KLIMUNT GRYF:

Wedle rozkazu, Panie!

(wychodzi)
SCENA V.
BOLESŁAW (patrząc w drzwi):

Wielce boleje, bo aż włos
z rozpaczy targa...

KINGA (również spogląda przez drzwi):

Widać okrutny jakiś cios
musiał ugodzić w nieszczęśliwą,

jeśli ją wiedzie ledwo żywą
Klimunta ramię...

SCENA VI.
(Klimunt Gryf wprowadza zrozpaczoną wieśniaczkę. Ta wpatruje się w Kingę jak urzeczona i nagle rzuca się jej do nóg)
WIEŚNIACZKA:

Toś ty... poznaję!... Jam cię w śnie
widziała nocą... do cię spieszę
jak do obrazu w świętym chramie —
Ratuj!... wybaw z niedoli!

KINGA (wzruszona wielce ujmuje za głowę klęczącą):

Wstańcie i mówcie co was boli —

WIEŚNIACZKA (z jękiem):

Z dymem puszczone są pielesze
mojej sadyby..
Mąż zabit... Pan go straszny
mieczem uśmiercił... W dyby
jedyny syn zakuty
i wrzucon w lochy...

BOLESŁAW:

Skąd wy, i zbój
jako się woła?

WIEŚNIACZKA:

Zych z Tyńca... witeź twój
i zguba nasza...

KINGA (z wielkiem przejęciem):

Azaż możliwe co nam prawi
ta kmiotka?

KLIMUNT GRYF:

Można dać wiarę skardze tej,
bowiem Zych z Tyńca jest człek srogi

i miary nie zna w złości.

KINGA:

Sprzeciw dać trzeba sile złej
i ponad ludem pieczę
baczną roztoczyć. Straszny czyn
zbadaćby teraz trza bezzwłocznie
i osąd wydać...

BOLESŁAW (zapalczywie):

Gorze, kto z prawej drogi
w zbrodnie zapada i swój gmin
nęka!

WIEŚNIACZKA (rozpaczliwie):

O, cóż ma dola teraz pocznie!
Mąż zabit... w lochach syn...
w zgliszczach chatyna —

(ujmuje Kingę za kolana)

O, pani ty jedyna,
którą mi Pan Bóg w śnie objawił,
ty się ulituj i biednego
wróć mi synaczka...

BOLESŁAW (do Klimunta):

Rozkażcie, by się Zych
bez zwłoki u nas zjawił!
Śmierci jest winien!

(Klimunt Gryf wychodzi)
SCENA VII.
KINGA (do męża):

Pohamuj skore słowa...
Wpierw woli Bożej nakłoń słuch,
by nie zaprędko czyjaś głowa
spadła zpod miecza... Błagam cię,
powstrzymaj jeszcze swoje gońce,

dopóki ja za chwilę
tam nie przybędę...

BOLESŁAW:

Spełnię życzenia twoje mile,
boć wiem, że jako słońce
rozświetlisz myśli moje...

(wychodzi)
SCENA VIII.
KINGA (obejmuje ramieniem wieśniaczkę):

O, biedna, biedna... Czyż ukoję
twój żal i ból bezmierny?
Ufaj, dołożę wszystkich sił,
aby twa krzywda wedle miary
była corychlej naprawiona
i syn uwolnion z lochów był. —
Pomnij, że Bóg jest miłosierny,
że On nasz Stwórca, Król i Ojciec,
więc choć największej by ofiary,
nie lza Mu skąpić... Nie nam dociec,
przecz nam cierpienia zsyła On
i przecz doświadcza... Przeto skon
męża swojego złóż Mu w dani
i nie rozpaczaj, biedna wdowo...

WIEŚNIACZKA (zmienionym głosem):

O pani!
Jakże kojące każde słowo
w twych uściech... Zaliż ty,
by się dla biednych stać macierzą,
zstąpiłaś z nieba na ten dwór?

KINGA (zdejmuje z szyi sznur pereł):

Nim sprawiedliwość wam wymierzą
i brzemię bólu zdejmie z łona
najlitościwszy Bóg,

przyjmijcie, proszę, pereł sznur
na pochów męża...

(znów zdejmuje pierścień)

I tę oto
na nową chatę obręcz złotą...

WIEŚNIACZKA:

O, niechże padnę Ci do nóg,
BŁOGOSŁAWIONA!

(łka)
KINGA (pochyla się nad klęczącą i ujmuje ją za głowę):

Ciszaj... Ciszaj sieroto...

Zasłona spada.




OBRAZ III.
(Komnata księżnej Grzymisławy na Wawelu. Akcja toczy się 2 lata później. Grzymisława siedzi przy stole i haftuje ornat. Po chwili wchodzi Kinga).
SCENA I.
KINGA:

Witam cię świekro ukochana...

GRZYMISŁAWA:

Dobrze, żeś przyszła. Proszę,
spocznij na ławie.

KINGA (siada, przyglądając się pracy):

Śliczny ten ornat będzie!
Jako z tych kwiatów wnoszę,
to, zda się, już od rana
zaczęłaś pracę... Grono owo,
albo te liście i żołędzie
jakże są wiernie haftowane!

GRZYMISŁAWA (odkłada pracę):

Słuchaj, droga synowo:
chciałabym z tobą w pierwszym rzędzie
poruszyć sprawy zaufane,
jako że czas
przynagla już ku temu...

KINGA:

Mateczko, słucham was.

GRZYMISŁAWA:

Gdzie książę Bolek? Zali wie,
iżeś z Korczyna do Krakowa
wczoraj wróciła?

KINGA:

Tak... byłam go witać jak się godzi...
Lecz nie pojmuję, matko, czemu
ogromną żałość do mnie chowa

nie wierząc, żem te dnie
z Bogiem spędziła...

GRZYMISŁAWA:

Wiesz chyba, co w nim rodzi
ową niewiarę i przecz na cię
krzyw patrzy... Gdzie jest ninie?

KINGA:

Odkąd powrócił z łowów w puszczy,
przy miodzie i przy winie
biesiadzi w swej komnacie...
Jest z nim pospołu Klemens z Ruszczy,
jest Gryf i łowców liczne grono
uciechy szuka w dzbanie...

GRZYMISŁAWA:

Gdy jakiem słowem mu przyganię,
mówi, iżeś mu mniszką a nie żoną...
Przeto tak często gniewem płonie,
harce urządza i turnieje,
by zasię ruszyć w konie,
w mroczne za Wisłą leśne knieje
i tam wśród łowów i wśród kruż
szukać zapomnień...

KINGA (smutno):

I cóż jam winna, cóż?

GRZYMISŁAWA:

Pomnij na to,
iże już mija drugie lato
odkąd mój syn
wziął cię za żonę.
On chce potomka... zaś wielmoże,
szlachta, mieszczany, nawet gmin
pragną korony tej dziedzica...

KINGA (zakrywa twarz dłońmi):

Boże mój, Boże!

GRZYMISŁAWA:

A jakoż ty, dziewica,
spełnisz powinność? Słuchać chciej,
iż coraz większa mię napawa
troska o syna... W każdy dzień
jeśli nie łowy, to zabawa
i towarzyszów rój
niepowściągliwy...
Łacno tedy jakowa zdradna sieć
lubieży go omota
i czyja wina będzie?
Baczenie przeto musisz mieć
by, Boże broń, sromota
nie wkradła się w ten gród..
Posłysz, biskup Prandota,
a wiesz, że człek to świętobliwy,
też radzi, by prymatowski Bolka ród
nie wygasł...

KINGA (drżącym głosem):

Wszak wie o ślubowaniu mojem...

GRZYMISŁAWA:

Na koniecznościach kraju stoim!
Biskupia władza ma tę moc,
by cię od ślubu zwolnić..

KINGA:

I w noc
sumienie me pogrążyć?

GRZYMISŁAWA:

O nie! Przez obowiązki bowiem dążyć
trza ci k’zasłudze w niebie...

KINGA (jakby z wyrzutem):

Jeszczem do dzisiaj tylko ciebie
po stronie mojej miała...

GRZYMISŁAWA:

I mieć mnie będziesz, bom przybraną
jest ci macierzą. Ale zważ
że losy kraju i korony,
jak i małżonka słabą duszę
w swej zaślubionej ręce masz.

KINGA:

Matko, ja mu wymodlić muszę
siłę wytrwania!

GRZYMISŁAWA:

Nikt ci modlitwy nie zabrania,
ino uporu...

(chwila milczenia)

Zasię smutną nowiną
dzielę się z tobą: Gdyś z Korczyna
wracała wczora, toś gdzieś w drodze
trędowatego człeka siną
twarz całowała litościwie...
I oto jest przyczyna,
iż zachorzała na trąd srodze
Przecława, służka twoja...

KINGA:

Mateczko droga moja,
Bóg zrządził tak szczęśliwie,
iże ten człek schorzały
przez mej miłości niemy znak
odzyskał zdrowie...

GRZYMISŁAWA:

Dwór o tem mówi cały,
lecz się i trwoży,
bowiem jak krwawy mak
płonie Przecława...

KINGA (dziwnie przejęta powstaje i zwraca się ku drzwiom. Mówi jakby lękliwym głosem):

Tak mi się zdawa,

iże tu ona idzie właśnie.

(przyciska ręce do piersi)

O, niech ją wwiedzie anioł boży!

SCENA II.
(W progu staje Przecława pełna krwawych wypieków na twarzy. Grzymisława trwożnie usuwa się w głąb sceny).
PRZECŁAWA (z bolesnym wyrzutem):

Światło mi w oczach gaśnie,
ciało żar kąsa, pali, rwie,
tyś winna, ty!

KINGA:

Rozpędź ten lęk jak mgły
i zbliż się ku mnie, zbliż...

PRZECŁAWA (j. w):

Słysz!
Ja z sinej krwie
mam wrzody! Oczy mi mrok
coraz straszliwszy kryje —
ja... ja przez ciebie
już chyba rana nie dożyję —
Gorze mi, gorze!

(załamuje ręce)
KINGA (wznosząc oczy ku niebu):

O Ty na ziemi i na niebie
dobry, wszechmocny Boże,
okaż nam swoje zmiłowanie...

(ujmuje chorą za głowę.)
(Głos jej staje się dziwnie przejmujący)

Ucisz się moja służebnico
i ufaj Bogu...
Nie broń, daj ucałować chore lico,
abyś od tego progu
w zdrowiu wróciła...

(Całuje ją. Chwila napiętej ciszy).
PRZECŁAWA (jakby się nagle ocknęła):

Co to? Co to się stało?
Jakowaś słodka siła
ulgę mi sprawia... koi ciało...
krew rozpaloną studzi...
Światło mi wraca — widzę, widzę
jak wprzódzi!..

(pada Kindze do nóg)

Łaski! Wybacz mi pani, jam już zdrowa!
O Boże! Boże!..

KINGA (blada z przejęcia):

Niech Bóg we wierze cię zachowa. —
Powstań... Jemu idź złożyć dziękczynienie...

(wiedzie troskliwie Przecławę ku drzwiom)
PRZECŁAWA (w progu):

Cud, cud widomy!...

(wychodzi)
SCENA III.
(Niezmiernie zdumiona Grzymisława zaciska dłonie jakby do modlitwy. Kinga chwiejnym krokiem odwraca się od drzwi. Blade jej oblicze drga z ogromnego przejęcia.)
GRZYMISŁAWA:

Boga potężne, żywe tchnienie
czuję dokoła...

(zwraca się ku Kindze)

Co tobie? Bladość ci z czoła
ze znojem spływa...

KINGA:
(chwiejnie opiera się o ścianę i chowa twarz w dłonie).

Och! jakaż jam szczęśliwa!

SCENA IV.
(Z przeciwnej strony wchodzi ks. Bolesław. Staje podniecony i spoglądając po obecnych, zapytuje szorstkim głosem).
BOLESŁAW:

Azaliż znowu jaka zmowa,
czy zasię nowe mnisze sprawy?

GRZYMISŁAWA:

Synu, powstrzymaj cierpkie słowa
i jako dawniej bądź nam prawy.
Słuchaj, tu stał się teraz cud,
żywy, widomy cud!

BOLESŁAW (opryskliwie):

Znów mnie w krainę złud
wwieść chcecie?
Dość mi już różnych, zwodnych słów,
albowiem w źrałych jestem leciech,
bych do chłopięcej naiwności
jak paź powracał znów!

GRZYMISŁAWA:

Błagam cię, pozbądź złości,
gdyż jeszcze Boga dech
jest w tej komnacie!

BOLESŁAW:

Co? Naprawdę śmiech
szczery mnie bierze!
Chcesz, bych był dzieckiem do ostatka?

GRZYMISŁAWA:

O, niech Wszechmocny wejrzy na cię,
abyś nie bluźnił! Synu drogi,
zaklinam cię, ja matka,
słuchaj: Dworka, Przecława
te opuściła oto progi
cudownie uzdrowiona...

BOLESŁAW (nieco spokojniej):

Któż ten cud zdziałał?

GRZYMISŁAWA (wskazuje na milczącą Kingę):

Bogiem się świadczę — Ona!
Z niej owa boska trysła siła —

KINGA (drżącym głosem):

Nie ja... to Bóg... jam tylko się modliła...

(naraz klęka przed Bolesławem):

Małżonku mój i panie
wybacz, błagam w pokorze
jeślim w czem zawiniła...
Ja wiem, żem we twym dworze
jest jako mniszka... Lecz się stanie
jako przykażesz... Wielki Bóg
kieruje twoim i mym losem,
przeto dni naszych bieg
Jemu zostawmy...

BOLESŁAW (przyjaźniejszym tonem):

Powstań, bom mąż twój a nie wróg!

(podnosi Kingę z klęczek, która znowu opiera się o ścianę)

Ty wiesz, że swym niewieścim głosem
miękczysz me serce...

(Po chwili znów się unosi i mówi jakby do siebie)

Biada mi,
iżem jak skruchy wosk
na sytym ogniu! Wszystkie dni
mam pełne o tron trosk,
że rozum gubię —
i w tęskni trwam, ty — w ślubie!

(Przez chwilę patrzy na Kingę w wielkiej rozterce)

Przecz tyś jest gwiazdą, której dłoń
spragniona ma nie sięże,

i miłowanie wielkie doń
czemu się w sercu lęże?
Czemu już drugi tęskny rok
twą krasę wzrokiem kradnę,
śledząc zazdrośnie każdy krok
i oczy twoje władne —
Oh, jużbych wolał abyś mi
świętą była ikoną,
bych się nie łudził w biegu dni,
iżeś mi ślubną żoną. —
Wtedy bym modły u twych nóg
z kwiatami kładł co rano,
bych szczęśnie krajem rządzić mógł
z małżonką miłowaną. —
I by mój własny, rodny syn
wziął po mnie władzy brzemię,
by się ten ojców ostał tyn
i dziadów chrobrych plemię —

(z goryczą)

A tak — jakiż ja pan i książ,
jaki rachunek zdam ojcowi,
ja — ni to brat twój, ni to mąż,
ni jakiś pachoł wdowi!

(w stronę Kingi)

Cóż mam uczynić, przecież radź,
gdy cuda Bóg ci daje,
czy drugą żonę grzesznie brać,
gdy ciebie mi nie staje?

(do matki, wskazując na Kingę)

I ty rad nie skąp, boś mi tą
królewnę wyswatała,
jakoż mam zmienić dolę złą,
byś wnuczę prawe miała?
Zaliż mi habit mnicha wdziać
i miecz rodowy złamać,

czy wierność niechać i grzech siać,
Bogu i sobie kłamać?

GRZYMISŁAWA (trwożnie):

Przestań! Bo zda się bies
mówi przez usta twoje!

BOLESŁAW (z przekąsem):

O nie, macierzy ma łaskawa!
Na swem książęcem prawie stoję
i czas ostatni, aby kres
temu położyć. Moja sława
na szwank jest wokół narażona!
Wielmoże ze mnie drwią,
pytając — a cóż żona,
bo przecie brałeś ślub?...
Często po kątach słyszę głos,

(wskazuje na milczącą Kingę)

iże jej ciało nawet krwią
od biczowania spływa —
To zasię pełny złota trzos
między znędzniały rzuca lud,
albo od postów ledwie żywa
klęczy w alkowie...

GRZYMISŁAWA:

Azaż w tych słowiech
widzisz co złego?

BOLESŁAW:

Eh, dość tego!
Wszystko to może być w klasztorze
ale nie tu, wśród dworzan i rycerzy
na mym książęcym dworze!

KINGA (błagalnym głosem, załamując ręce):

Wybacz, jakom ci rzekła już,
ostatnich sił dołożę,
by twoich dni pogody

niczem nie chmurzyć...

(ciszej, jakby do siebie)

Oh, jak mi żal tych zórz,
którem pragnęła z tobą dzielić...
Ty nie wiesz, jakie gody
śniła od dziecka moja dusza,
by je na ziemi wyanielić...

(płaczliwie)

Trudno, ustąpię... los mnie zmusza...
Żegnajcie moje drogie sny...

BOLESŁAW (nagle wzruszony):

Przebóg! Na licach twoich widzę łzy!...

(Kinga zasłania oczy)
GRZYMISŁAWA:

To Bogu płacze dusza czysta
i... święta!

(mówiąc to usuwa się na ławę i kryje twarz w modlitewnie złożonych dłoniach)
BOLESŁAW (zbliżając się do Kingi):

Na Chrysta!
Nie płacz, przemóż ból
i wybacz gorzkie słowa!

(wyciąga do niej ręce)

Odsłoń oczęta,
Zwól mi swej dobrej dłoni, zwól —

(ujmuje ją za ręce)

Słuchaj, obietnic ci dochowam,
żal zduszę, zmogę gniew,
ino mi nie płacz, ino brew
rozpogódź...

KINGA (podnosi na niego ufne oczy i mówi półgłosem):

Jakiś ty dobry i łaskawy!

BOLESŁAW:

Ja chcę być dobry, wierny, prawy,
ino zgłodniały jakiś czerw

tak mi zajadle duszę toczy,
że gniewem buchnę wpierw,
nim zdołam zajrzeć w twoje oczy...
I jest mi smutno, smutno tak,
żebym gdzieś gonił bez pamięci,
jak na wyraju chyży ptak,
którego w dalach szczęście nęci.

GRZYMISŁAWA (powstaje, pragnąc zostawić ich samych):

Zostańcie w zgodzie... Właśnie pora,
o której biskup na mnie czeka.

KINGA:

Z Bogiem idź, matko.

BOLESŁAW:

Z Bogiem.

(Grzymisława wychodzi)
SCENA V.
BOLESŁAW (mówi dalej):

Albo-li wczora:
Tam przy Zwierzyńcu, gdzie się rzeka
na głazach pieni falą wartką,
koniam zajeździł... Nie wiem sam,
co się niekiedy zemną dzieje,
żebym jak niedźwiedź zapadł w knieje
i gdzieś w ostępie tam
czyhał na człeka...
Lecz gdy przypomnę sobie ino
twe słowa i twe oczy,
zaraz te szały kędyś giną
i jakby skrzydły swemi
sam anioł mnie otoczył...

KINGA:

Bądź mężny... Taki bój
trzeba nam toczyć tu na ziemi

i tak boleśnie sidlić siebie,
bowiem przez ciężki tylko znój
zdobędziem żywot w niebie.

BOLESŁAW:

Nad siły owo bojowanie!

KINGA:

Im cięższe ono, większa też
nagroda bywa za nie —
Tyś rycerz, młody, przeto mierz
tych szałów moce ducha siłą,
ażeby się ziściło
o co przez nasze ślubowanie
prosilim Boga...

BOLESŁAW (jakby sobie przypomniał):

Prawda... cały nasz kraj
jest na tej bożej szali,
który ty w ziemski raj
pragniesz zamienić.
O tak, muszę
ten ogień co się pali
stłumić w mych piersiach! Zduszę
podszeptów dziki rój,
wytrwam — o kraj mój chodzi
i upragniony mir.

KINGA (z radością):

Luby rycerzu mój,
moja modlitwa ci osłodzi
tę walkę...

BOLESŁAW:

Żem dotąd nie wpadł w wir
występku i bezprawia,
żem zmógł czartowski zew —
twoja jest w tem zasługa —
jest w tobie moc, co sprawia,

że złość i gniew
czeźnie jak w ogniu...
Albo przed chwilą owa sługa,
Przecława, którą trąd,
jako mi ochmistrz rzekł,
dotknął wrzodliwie...
I słyszę ninie, jako stąd
twój ją cudowny wywiódł lek
we zdrowiu...

KINGA (pokornie):

To Bóg jej ziścił łaskę swą...

BOLESŁAW:

Ja wiem. Lecz w tobie żywie
ta Jego łaska i twa dłoń,
twe oczy i twe słowo
rozsiewa ją jak ziarno...

KINGA:

Jam prochem... pliszką marną,
a Bóg tak dobry!

BOLESŁAW:

A wszak cię wybrał za narzędzie
swej łaski zpośród wielu.

KINGA:

Nie godnam tego, przyjacielu,
przeto tem większa chwała
niechaj Mu będzie.

BOLESŁAW:

Oblubienico moja biała,
racz mi wybaczyć, żem ten próg
w złości przestąpił, kiedy Bóg
cud przez cię ziścił.

KINGA:

Wierzaj, iż szczerość twoich słów
już winę twą zmazała —

Teraz mi snadniej mów,
jak sprawa się przedstawia
z książęty? Zali razem
spoicie siły?

BOLESŁAW (macha ręką):

Stryj Konrad wciąż bezprawia
szerzy wśród naszych ziem,
by gwałtem, ogniem i żelazem
osięgnąć stolec nasz.
Zaś książę Przemko, jako wiem
z Winczem się skumał barz
i z Pomorzany i Jaćwierzą
kasztele grabią.

KINGA:

A śląskie Piastowicze?

BOLESŁAW:

Wprawdzie, choć z brandeburskim się margrabią
wodzą za łby u granic,
bo walkę wszczęli świeżą,
lecz na nich jednych liczę!
Czersk, Siewiersk — są mi za nic:
Wszędzie tam swary, bójki, waśnie,
że wręcz nadzieja wszelka gaśnie,
by ich shołdować władzy mej:
Ci ino, których dobroć twa
szczęśliwie pogodziła,
ci nam sprzyjają.

KINGA:

Czyli znikoma jest ta siła,
aby nawałę dzikich hord
powstrzymać mogła...

BOLESŁAW:

Na własny trzeba liczyć kord
i pomoc bożą.

Ale...

(urywa i spogląda ku drzwiom)

zda się, że ostróg brzęk
po korytarzu dzwoni...

KINGA (chwyta się nagle za piersi):

Jakiś mię dziwny chwyta lęk
i złe przeczucie...

SCENA VI.
(Otwierają się drzwi i za próg wchodzi Klimunt Gryf, kasztelan)
KLIMUNT GRYF (z ukłonem):

Książu, pozwól, iż śmiem
przerywać ci rozmowę,
lecz właśnie poseł do was goni
od sędomierskich ziem.

BOLESŁAW:

Azaliż wieści jakie nowe?

KLIMUNT GRYF:

Tak, straszliwe są to wieści!

BOLESŁAW (rozkazująco):

Niech wejdzie!

KLIMUNT GRYF (przez otwarte drzwi):

Książę łaskawie was przyzywa!

SCENA VII.
(Wchodzą — okryty kurzem rycerz Wszebor i Klemens z Ruszczy)
BOLESŁAW:

Cóż nam przybycie twe obwieści?

WSZEBOR (rozpacznym głosem):

Tatarzy w kraju! Gwałt! Pożoga!

Dym wszystko kryje chmurą czarną
i śmierć ostatni niesie kres!

BOLESŁAW (zaskoczony wieścią):

Więc nie powstrzymał wroga
książę kijowski, Swarno?

WSZEBOR:

Zdradził! Połączył się z Tatary!

KLEMENS z Ruszczy (oburzony):

Gdzieżby ten w ludzkiem ciele bies
dotrzymał wiary!
Gorze nam, gorze!

BOLESŁAW (do Wszebora):

Zwiastuj — co dalej?

WSZEBOR:

Gród się za grodem pali!
Płomieni wszędzie krwawe morze,
naoślep lud ucieka,
albo krociami ginie
stratowan tą nawałą!

KLIMUNT GRYF:

A co z lubelskim wojewodą?

WSZEBOR:

Tatarzy już w Lublinie,
z którego nic się nie ostało,
krom zgliszczy... Wojewoda
z niedobitkami uszedł w puszczę
ku Zawichostckim brodom...

BOLESŁAW:

A sęndomierski gród?

WSZEBOR:

Ogarnion był przez tłuszczę!
Mniszki shańbione i wycięte,
miasto we krwi się pławi,
a resztę zguby niesie głód!

KINGA (bezradnie):

Na Chrystusowe rany święte,
co czynić? Zali od grozy tej
już nic nas nie wybawi?

BOLESŁAW (skupiając myśli):

Gdzie wróg jest ninie?

WSZEBOR:

Jak przyszedł nagle niby czart,
tak starym szlakiem znów uchodzi
w kierunku Włodzimierza —
Ale to podstęp, podstęp groźny!

KLEMENS z Ruszczy:

Wiemy, co taki odwrót wart!
Przecie Batu-chan z tego słynie,
by później pogoń, niby zwierza,
w matnię zagarnąć...

BOLESŁAW (z nagłem postanowieniem):

Rycerze! Niech oboźny
wlot zwoła hufce! Rychło świt
trza w drugą ruszyć nam wyprawę
i przeciw hordom krokiem chyżym
pospieszać!

(Do Klimunta)

Każcie, ażeby giermek Wit
sprzęt mi zgotował, wy zaś spiżę
wojsku wydajcie. Dzwony też
niech się z kościelnych ozwią wież,
by gród był gotów ku obronie
w razie potrzeby. Biskup Prandota
niech modły pocznie we świątyni
i błogosławi orężowi,
aby wszechmocny Bóg
wesprzeć nas raczył.

KINGA (do wszystkich):

Wiele wam ino trzeba złota,
weźmijcie z mojej skrzyni...

KLEMENS z Ruszczy:

O, jakże nie paść ci do nóg,
hojna łaskawa Gospodyni!

(chce uklęknąć, lecz Kinga powstrzymuje go.)
KINGA:

Niechajcie tego! Mienie me
jest naszem wspólnem mieniem.

(wyciąga rękę)

Niech Bóg was wiedzie!

(Klimunt, Klemens z Ruszczy i Wszebor składają ukłon i wychodzą.)
SCENA VIII.
BOLESŁAW:

O, jakiemż słowa twe
otuchy są promieniem!
Boże! już chybaś wiano całe
krajowi temu dała...

KINGA:

Ono jest boże, jam je ino
w mym skarbcu przechowała...

BOLESŁAW (jakby zamyślony):

Wiem ja to wszystko, wiem..

(waha się i urywa temat)

Ale już idę... Trzeba mi
rozkazy wydać.
Wrócę tu jeszcze, byś swą dłoń
na mą złożyła głowę,
nim mię poniesie koń
na ten obronny, krwawy bój...

KINGA (ze smutkiem i miłością):

Wróć, wróć rycerzu mój!

(Bolesław pochyla przed Kingą głowę i wychodzi).
SCENA IX.
KINGA (podchodzi wolno do okna i spogląda na dziedziniec):

Boże!
Znowu rycerstwo stalą dzwoni...

(po chwilce)

Znów szczęsne domy rzuci,
żony i dzieci —
Lecz czy powróci?

(po chwilce)

Znów odrodzone mienie gorze
i kraj się w toni
krwie ludzkiej nurza

(naraz dochodzi bicie dzwonów)

Dzwony... dzwony biją na trwogę —

(po chwilce)

Znów rozpaczliwe larum leci
jak burza,
która w żywiole swym się wzmaga —

(odwraca głowę i opuszcza ją na piersi)

Chryste!
Zaliż ten naród popadł w grzech
tak ciężki, iż mu dopustów wszech
przysparzasz? Że bicz go tej nawały
tak niepojęcie smaga?

(podnosi wolno głowę w górę, a oczy szeroko otwarte wpatrują się jakby w nieziemską dal)

Widzę — karzącą Twoją dłoń
gniew święty w górę wznosi —
kraj się popieli cały —
osąd wypełni się do końca —

(po chwili wznosi ręce ku niebu; dzwony biją coraz głośniej)

O Matko Boga bolejąca,
Ty nas przed zgubą broń —
Niech przebaczenie nam wyprosi
Twoje Matczyne słowo —

(usuwa się na kolana)

O ratuj, ratuj nas, Królowo!

Zasłona spada.




OBRAZ IV.
(Dworek na przedmieściu w Starym Sączu. Pod lipą w ogrodzie siedzi na pniu Pieśniarz i opowiada dzieciom legendy)
SCENA I.
ZBYCH (przymilnie):

Pieśniarzu siwy,
opowiadajcie jeszcze, proszę!

PIEŚNIARZ:

Jakież ci dziwy,
kochana dziatwo moja
dalej rozprzędę?
Może o skarbach Sędziwoja,
któremu djabeł czeskie grosze
przynosił w worze...

WICHNA:

Naprawdę?

PIEŚNIARZ:

O tak, tak... A może
opowiem wam bajędę
o skrzatach, strasznym turze,
lub krasnoludkach w borze?
Może o płanetnikach w chmurze,
jacy jej ciężar dzierżą mężnie,
gdy burza ciągnie sroga...
Albo o Wandzie, cudnej księżnie,
która w wiślanej wody toń
rzuciła się nieboga,
gdy w dziewosłęby przybył doń
Niemiec zuchwały...

MIŁOSZ:

To nam już dziadzio opowiadał
łońskiego roku.

BOGDA:

I o wawelskim strasznym smoku
któremu Krakus, rycerz śmiały,
jednem podstępnem miecza cięciem
śmierć zadał... a za co wdzięczny lud
obrał go zaraz swoim księciem...

PIEŚNIARZ:

Więc i to wiecie? Przeto czem
uraczyć waszą wyobraźnię?

ZBYCH:

Dziadulu, ja już wiem:
dopiero będziem zasłuchani,
bo ta opowieść istny cud!

PIEŚNIARZ:

Któraż jest ona? rzeknij raźnie.

ZBYCH (radośnie):

O księżnej Kindze, naszej pani
i o Krakowie!

(Dzieci klaskają w dłonie radośnie)
WICHNA (prosząco):

O Kindze, Kindze mówcie nam!

MIŁOSZ:

I o Tatarach, co miast wody
piją krew człeczą...

PIEŚNIARZ:

Dobrze... o wszystkiem wam opowiem,
tem łacniej, iżem sam
te dzieje i te dziwy,
burze okrutne, srogie głody
przeżył pod pieczą
tej naszej pani świętobliwej...

(Gotuje się do opowieści. Dziatwa skupia się z utkwionym w Pieśniarza wzrokiem)

Lat temu już mnogo,
gdy długą się drogą
rycerscy kwapili posłowie. —
Do Węgier się mieli,
do króla, do Beli,
po żonę dla księcia w Krakowie. —

Król Bela jak kwiecie,
najrzadsze na świecie
miał córkę nad życie kochaną. —
Lecz Bóg chciał, że onę
dał księciu za żonę
i w skarbach niezmiernych dał wiano. —

Wrócili pospołem
z tym ziemskim aniołem
przez całą ziem lacką witani —
bo nowin szły gony,
że osierocony
lud matkę miał będzie w tej pani. —

Szczęśliwy książ młody
wyznaczył na gody
dla grodu całego dni wiele —
Lecz huczna ta rzesza
Ją najmniej pociesza,
bo całe jej szczęście — w kościele.

I składa tam śluby,
by kraj ten od zguby
zachować i biednym dać szczęście —
i życie swe całe
niebiosom na chwałę
oddała wraz z swojem zamęściem.


Tak matką się oto
zbliżyła sierotom,
wpierając w swem księstwie ubogie —
A sama tak cicha
i szata jej licha,
w modlitwach się korzy przed Bogiem.

Wyplenia bezprawia
i chorych uzdrawia
dotknięciem cudownej swej dłoni —
że świętość jej rośnie
jak zieleń o wiośnie
i wdzięczny lud garnie się do niej. —

Dobrobyt urasta
i w siołach i w miastach,
a kmiotek spokojną ziem orze —
Nić szczęścia się przędzie
i radość jest wszędzie,
na niwach, w pasiekach i w borze. —

(Po chwilce zmienia ton głosu)

Aż naraz wieść sroga
od progu do proga
mknie wichrem i wszystko przeraża —
że w ogniu się zbliża
straszliwy wróg Krzyża:
Tatarów niezmierna moc wraża. —

Lud w lasy ucieka,
krew płynie jak rzeka,
świątynie goreją i sioła —
Zatratę śmierć szerzy
wśród zlękłych rubieży
i rozpacz się niesie z padoła. —

Uchodzi z Krakowa
najlepsza królowa

i łzami się zlewa, kochana —
bo pogoń już bliską
zwiastuje ognisko
i krzyki już słychać pogana. —

Gdzie ino na błoni
łzę świętą uroni,
tam zaraz stokrótka zakwita. —
A mgła ją zasłania,
gdy wróg ją dogania
i cała mgłą ową spowita. —

Ku górskiej się ninie
kieruje dolinie,
lecz oto tatarska czerń goni. —
Już łuków cięciwy
strzał puszczą grad mściwy,
już brzechwy zmierzają do niej. —

WICHNA (z płaczem):

Oh biedna, nieszczęsna jest ona!...

BOGDA (z płaczliwym lękiem):

O ratuj ją Boże,
już wróg ją doleci!

PIEŚNIARZ (kładzie im dobrotliwie dłonie na główkach):

Ciszajcie, nie trwóżcie się dzieci —

(opowiada dalej)

Wtem Kinga wstąż z włosów
wśród wrzasku pogłosów
odpina i rzuca przed wroga —
i oto z tej wstęgi
Dunajca się kręgi
podnoszą... Odcięta jest droga. —

(dziewczęta odetchnęły z ulgą)

W szczawnickiej już ziemi
ze łzami gorzkiemi

spoczęła na głazie urwiska
Aż wtem jej zpod nóżki
dwie sączą się strużki
i źródło cudowne wytryska. —

W tym trudzie i znoju
zaczerpnie ze zdroju
tej szczawy krzepiącej rączyną —
Wnet sił jej przybywa,
więc z głazu się zrywa
i dalej podąża drożyną. —

A stopa jej mała
na głazie została
odbita jak dłutem snycerza —
by świadczyć po wieki,
gdzie zpod jej powieki
łza źródło cierpiącym powierza. —

Bezsilna już kroczy
i znojem się broczy,
aż widzi: Chłop sieje w ziem zboże —
Wtem on ją poznaje
i w siejbie przystaje,
schylając swą postać w pokorze. —

A ona doń rzecze:
Kochany człowiecze,
Tatarów ćma goni mnię sroga —
więc kiedy się chyżą
pogonią tu zbliżą
i horda zapyta cię wroga,

To rzeknij im słowo,
żeś widział królową,
do Węgier idącą tą ścieżą,
gdyś w ziemię tę czarną
pszeniczne siał ziarno,
a pewnie twym słowom uwierzą. —


Uwierzą — chłop prawi —
lecz to cię nie zbawi,
bo ziarno zobaczą na glebie. —
Lecz jej to nie zraża
i prośbę powtarza:
Tak powiedz jak rzekłam do ciebie. —

Ziarenko po ziarnie
chłop broną przygarnie
i w smutku bolesnym się grąży —
bo pojąć mu trudno
tę prośbę ułudną,
gdyż umknąć królowa nie zdąży.

O świcie w dniu drugim
powraca chłop z pługiem
i staje w niezmiernym zdumieniu —
bo przez noc, o Boże!
wyrosło w pas zboże
i kłosy już złotem się mienią. —

Cud widzi w tem boży,
więc dłonie swe złoży
i klęka w modlitwie przy łanie. —
Wtem wrzask go dobiega
i skrzypi telega,
to oni... zawzięci poganie. —

Hej! Kędy się chowa
ta wasza królowa? —
Czerń pyta i zębce wystrzeża. —
— Szła tędy, gdym zboże
siał na tym ugorze!
— Chłop prawdę w spokoju im zwierza.

Wzrok dziki, a kosy
pogląda na kłosy

a wszystkie dojrzałe już prawie. —
Wołają: Napróżno,
przybylim zapóźno!
I jęli popasać na trawie. —

A Kinga tymczasem
uchodzi precz lasem,
aż znowu w zalęku przystaje —
bo oto za rzeką,
już tuż, niedaleko
gon drugiej watahy poznaje. —

Ratujcie anieli!
Już tylko ich dzieli
tej wody nurt wartki, spieniony. —
Lecz w zimne te tonie
wróg wpędza już konie,
skarbami królowej wabiony. —

I wkrótce poganiec
przepływa Dunajec
i pędzi ku Kindze w sto koni. —
A ona spoziera
i w lęku zamiera,
bo cóż ją przed śmiercią zasłoni? —

Znów Boga przyzywa
i myśl ją szczęśliwa
nachodzi w tej chwili ostatniej:
Koronę z swej głowy
pod koni podkowy
precz rzuca, by srogiej ujść matni. —

O dziwo! — Z korony
skaliste się trzony
spiętrzają w niebiosów strop siny. —
A z drogich kamieni

czar górski się mieni
wspaniały — to owe Pieniny. —

Wśród stromych wiszarów
watahy Tatarów
to błądzą, to przepaść ich chłonie —
to ślepi z wściekłości
swój swego wręcz chłości,
a w ciżbie tratują ich konie. —

Aliści z krzesanic
zawzięta bez granic
część hordy znienacka wypada. —
A Kinga, nieboże,
już stąpać nie może,
choć słyszy jak tętni zagłada. —

Aż pada strudzona
na skiby zagona
i grzebień z warkoczy swych roni. —
Wtem cud się znów dzieje,
bo smreków się knieje
zrodziły z grzebienia na grani. —

Gąszcz leśna się dwoi,
przy smreku smrek stoi
i drogę watasze zapiera. —
Wilk broni dostępu
i niedźwiedź z ostępu
mocarne pazury zadziera. —

Na stromej uboczy,
bór z wrogiem bój toczy
i hordy nie puszcza za siebie. —
A gdy się dzicz wzmaga,
to wichrem ją smaga
i w drzewnych wykrotach ją grzebie. —


Dunajec w powodzi
ucieczkę im grodzi
i w nurtach zatapia ich krocie.
Górale zaś skały
na karki nawały
staczają w zawziętej robocie. —

A Kinga strudzona
powstaje z zagona
i boso już stąpa po drodze —
A idąc, nie baczy,
że krwawo ślad znaczy,
że piarga zraniła ją srodze. —

I nowy cud zasię,
bo w świeżej się krasie
z krwi rodzą goździki czerwone —
i wonią swą wróżą,
że pogoń odurzą
I dadzą swej Świętej obronę. —

I takoż się stało,
bo blisko za skałą,
gdzie chytra zasadzka czyhała —
ten zapach, ten boży
snem twardym ją zmorzył,
że jako bez życia, tak spała. —

Gromada górali
nadbiega już z hali,
a sołtys ich Henryk prowadzi. —
Wesoło a z mocą,
ciupagi ich grzmocą,
bo Kindze nad życie są radzi. —

A potem ją niesą
ku spiskim hen plesom
na rękach, jak obraz w pokorze —

bo słaba nieboga
i obca jej droga
i Tatar przytrafić się może. —

W kraj poszli daleki
za góry i rzeki,
gdzie Dunaj gród wieńczy na skale —
I ojcom ją dali
obrońcy ci mali
a wierni, pienińscy górale. —

(Urywa. Chwilka ciszy)
ZBYCH:

Oh, jakaż piękna ta opowieść,
że dech zapiera!

MIŁOSZ:

Wiera!
Tyle okropnych przygód ponieść
i wyjść z nich cało,
to cud prawdziwy!

WICHNA:

Dziwy to są nad dziwy!

BOGDA:

Pieśniarzu, a co dalej się stało?
Jak pani święta
wracała do Krakowa?

PIEŚNIARZ:

O, drogie me dziecięta!
Bóg wielki szczęśnie ją zachował,
by zasię wielki cud
ziściła za powrotem.

ZBYCH:

Mówcie, mówcie nam o tem!

WICHNA:

Opowiadajcie nam pieśniarzu,
bo my tę naszą świętą panią,

jak wizerunek na ołtarzu,
tak miłujemy!

PIEŚNIARZ:

Ją cały polski kocha lud,
iże by życie oddał za nią!
Matką nam jest, orędowniczką i podporą.

MIŁOSZ:

Dziadulu, opowiadajcież skoro,
nim się za góry słońce schowa!

BOGDA:

Więc jakoż ona do Krakowa
mogła powrócić, gdy Tatarzy
w górach czyhali?

ZBYCH:

Wolny jej powrót Bóg nadarzył,
prawda pieśniarzu?

PIEŚNIARZ (uspokaja dziatwę ruchem ręki i poczyna dalszą opowieść):

Minęło dni wiele,
gdy ziem tę w popiele
rzuciła tatarska nawała —
A święta królowa
do kraju gotowa,
bo serce mu całe oddała. —

Lecz ojciec, król możny
i równie pobożny,
chce zwiedzić kopalnie swe soli. —
Więc Kingę tą dobą
zabiera ze sobą,
by dać jej tych skarbów do woli. —

Zdążają hen w dale,
gdzie góry wspaniale
w odwiecznej się nurzą dąbrowie —

Górników tam wiele
sól rąbie i miele,
i ziemia Marmaros się zowie. —

Król patrzy radośnie
a duma w nim rośnie,
bo skarbów tych bezmiar ziem daje.
Wystarczy dla siebie
i jeszcze w potrzebie
ościenne zakupią je kraje. —

Na Kingi się licach
maluje smętnica,
że Polska bez soli jest biedną —
więc ojca dłoń bierze,
i prosi go szczerze:
— Mej ziemi kopalnię daj jedną. —

Powiada król żartem:
— Tę daję ci zatem,
do Polski ją zabierz, kochanie —
tam kopcie co żywo
to boże tworzywo
i powiedz, że przyszło tu w wianie. —

Uśmiecha się świta,
lecz Kinga nie pyta
przecz tak się weseli pospołu —
lecz pierścień swój bierze
i w dobrej go wierze
w głąb rzuca kopalni, do dołu. —

I oto tak rzecze:
— Kopalnię tę w pieczę
zabieram wraz z rzeszą kopaczy —
A kędy w mej włości
sól ona zagości,
to Bóg nam to miejsce wyznaczy. —


Nikt nie rzekł ni słowa
i uśmiech się chowa,
bo Kingi jak zorza twarz płonie. —
Górników zaś rzesza
do wozów pospiesza
i skore do drogi są konie. —

Ruszyli i jadą
ku polskim hen hradom,
wśród których Dunajec wrze pianą. —
I tu u wrót kraju
ze żalem żegnają
królewnę tak bardzo kochaną. —

Znów wozy się toczą
pienińską roztoczą,
a liczne i ciężkie są one. —
Bo kromia górniczej
we sprzęcie zdobyczy
skarb wiozą na chramy spalone. —

Jak ongiś przed laty,
gdy wieźli ją swaty,
znów ludność ją wita po drodze —
A ona przystaje
i dary rozdaje,
bo wszyscy zbiedzeni są srodze. —

Im bliżej Krakowa,
tem święta królowa
w gorętszej modlitwie twarz kłoni —
I boso się zasię
przy sutej kolasie
pomyka, z różańcem w swej dłoni. —

Już Bochnia jest ninie,
więc w cieniu, w kotlinie
strudzone pojazdy przystają —

Mieszczanie dokoła
schylają swe czoła,
bo świętą wśród siebie znów mają. —

Spiekota ziem praży,
więc Kindze się marzy
źródełka czystego ochłoda. —
Aż oto spostrzega,
jak z młaki u brzega
kryniczna ruczai się woda. —

Podchodzi i klęka,
a drżąca się ręka
z kubełkiem we wodzie już nurzy. —
Kosztuje jej ona,
dziw.... woda jest słona
i szeptem jakoby co wróży. —

Oh, cóżto się dzieje?
Twarz Kingi blednieje,
a woda tak dziwnie szeleści. —
Więc nad nią krzyż znaczy
i woła kopaczy,
— Tu kopcie! — głos drżący im wieści. —

Dźwięknęły oskardy
o ziemi krzem twardy
i praca się głębiej posuwa —
Wnet jako już w studni
górników łom dudni
i skałę ostatnią przekuwa. —

Aż pękła... I oto
coś błyszczy jak złoto,
kopaczów wpatrują się oczy —
— Sól! — krzyczą zdumieni —
w kryształach się mieni! —
A widzów już ciżba się tłoczy. —


Pospiesznie kruch duży
dźwigają z podnóży
i z dołu wynoszą ostrożnie —
Z radości lud płacze,
a dzielni kopacze
przed Kingą kruch kładą pobożnie. —

A onej łzy z oczu
jak perły się toczą
i mówi tak drżąco jak wprzódzi:
— Rozbijcie na drobno
tę bryłę dorodną,
by wszystkich obdzielić tu ludzi. —

Wtem kilof zadźwięknie,
na poły kruch pęknie
i oto coś z wnętrza się toczy —
To pierścień... o cudzie!
Wpatrują się ludzie
a podziw osłupia im oczy. —

Górnicy poznają:
W węgierskim go kraju
do szybu królewna rzuciła —
A pierścień jej śladem
wraz z soli pokładem
tu przybył, by prośbę ziściła. —

Twarz Kingi pot rosi,
gdy pierścień podnosi,
co ziemi głębiną szedł za nią —
I w kornej podzięce
zaciska swe ręce
i pienia zaczyna lud za Nią. —

Sól w słońcu się mieni
do wtóru tych pieni,
już kraj jej dosyta miał będzie —

Poleci przez sioła
polskiego anioła
radosne okrycia orędzie. —

(po chwilce)

I takoż się stało,
że ziemię swą całą
tym skarbem cudownym wbród darzy.
A sama w kościele
dziękczynnie się ściele
u stopni wawelskich ołtarzy. —

(urywa)
ZBYCH:

O Boże! Więc ona
skarb soli nam dała!

WICHNA:

Niech zato jej chwała
po wieków wiek słynie!

BOGDA (naiwnie):

Pieśniarzu, a ninie
co robi królowa?

PIEŚNIARZ:

Świątynie podźwiga od nowa —
Pomaga, gdzie może
i jako te zorze
świętością swą wszystko promieni. —

(wskazuje dłonią)

Spojrzyjcie — te mury
już wznosi rok wtóry
też ona, troskliwa królowa —
To klasztor się rodzi
u rzecznych przebrodzi,
by Bogu tę ziemię zachował. —

Sącz sobie obrała,
by boża stąd chwała,

jak słońce szerzyła swe blaski —
A ludność uboga
u tego by proga
ratunek znalazła i łaski. —

(jakby tajemniczym tonem)

Bo ona, jak wieście
szeptają po mieście,
zamierza wdziać szaty zakonne —
i w onym klasztorze,
jak służka w pokorze,
poświęcić dnie swoje dozgonne. —

WICHNA:

Tu, w Sączu? O Boże,
więc ujrzym ją może!

RADOSZ:

A władał któż będzie,
gdy ona w klasztorze,
jak mniszka w swej celi osiędzie?

PIEŚNIARZ:

Nie nasze to troski,
bo osąd jest boski
w tem dziele...

ZBYCH (naraz coś spostrzega i wskazuje dłonią):

Baczcie! o tam,
od rostajnego krzyża
jakiś się poczet drogą zbliża...

(wszyscy powstają i spoglądają w tę stronę)
BOGDA:

Zda się, jakowyś możny pan
do Węgier jedzie...

WICHNA (podnosząc się na palcach):

Kolasa toczy się na przedzie
i cała w słońcu świeci...

RADOSZ:

We cztery konie zaprzągnięta....

ZBYCH:

Patrzcie! U onych murów staje...
Ktoś z niej wychodzi... jakaś pani...

PIEŚNIARZ (wpatruje się bacznie):

O moje drogie dzieci —
widzę... poznaję:
To ONA... to nasza pani święta...
Kinga...

(dzieci ogarnia radosny zalęk)
BOGDA (ciszej):

Stanęła... przygląda się robocie...

WICHNA (w zdziwieniu):

Zali mnie mylą oczy,
czy od tej zorzy pada złocień,
że blaskiem cała spływa
i twarz się jej obłoczy...

PIEŚNIARZ:

O dziatwo ma kochana —
Zaiste prawda żywa
jest w tej jasnocie,
jaką ją oto wieńczy Bóg...

RADOSZ:

Pójdźmy, by upaść na kolana
do jej kochanych, świętych nóg...

BOGDA:

Pójdźmy, ażeby oczy jej wejrzały
na nasze serca miłujące...

WICHNA (rozglądając się):

Jakiś się zapach wokół nieci,
jakby na kwietnej łące...

ZBYCH:

Naprawdę, świat się rozpachnia cały...

PIEŚNIARZ (zagarnia dziatwę pod ręce i ruszają):

O, pójdź szczęśliwa ma gromadko,
bo przecież ona naszą matką,
a my... a my jej dzieci!..

Zasłona spada.


OBRAZ V.
(Rok 1279. Świetlica kasztelana na Wawelu, jak w obrazie drugim, tylko broń na ścianach okryta kirem. Akcja toczy się na drugi dzień po pogrzebie Bolesława Wstydliwego. Przy stole siedzą: Klimunt Gryf, kasztelan, Klemens z Ruszczy, Janusz, wojewoda krakowski, Pełka, kanclerz).
SCENA I.
KLIMUNT GRYF:

Mości panowie!
Nim walnych obrad przyjdzie czas
po zgonie księcia na Krakowie,
(niechaj mu światłość świeci wieczna)
powziąłem zamiar, aby was,
światłe i chrobre męże,
do zamku sprosić ninie.
Sprawa ta jest konieczna
i dobra kraju sięże. —
Pan nasz miłościw, w grobie
spoczął na wieki. —
Przeto w żałobnej onej dobie
trzeba obmyśleć jakieś leki,
by ten dziś pusty króla tron
nie wzniecił w kraju burzy. —
Jak idą wieści, nic nie wróży
miru i ładu. —
Piasty śląskie — zniemczałe,
i chocia jedna jest to krew,
przeciw żałobnej księżnie-wdowie
gotowi do napadu.
Radźcie przeto ślebodno,
co czynić...

PEŁKA:

Ja się oświadczam wbrew
śląskim książętom!
W tych oto słowiech
łuszczę mą sprawę:
Azaż jest rzeczą godną,
ażeby stolec na Krakowie
zniemczały posiadł książ?
Kto swą ojczyznę gubi w mowie
i przeciw nama judzi wciąż,
kto rozbrat z polskim wziął zwyczajem,
jakoż takowy zdradny mąż
ma naszym rządzić krajem?

KLEMENS z Ruszczy:

Przecz nam ten stolec zaraz znowa
obsadzać, zacni woje,
gdy pozostała księżna — wdowa,
Kinga... ze wszystkich najgodniejsza,
nadal dzierżąca prawo swoje?
Przypomnieć oto waściom śmiem,
któż, jak nie ona w swej dobroci
całą zniszczoną oną ziem
z gruzów dźwignęła? Ileż kroci
w potrzebach złota dała!
Prawda, sądeckim księstwem ją wieczyście
świętej pamięci mąż obdarzył,
lecz jej zasługi jabych ważył
takową miarą, mówię iście,
iżby powinność naszą wielką
w tej jej okazać woli chętnej,
aby na tronie tym została!
Albo ten wielki dzień pamiętny,
kiedy świętego Stanisława
wyniosła na ołtarze,

jako macierzy tej patrona...
Któż na te sprawy skarby dawał
i swą świętością się przyczynił,
że sława rośnie tej świątyni,
jeśli nie ona?

JANUSZ wojew.:

Ciężarne prawdą są te słowa!
Lecz to nam zważyć dziś potrzeba,
zali tej władzy ciężkie brzem
przyjmie królowa?
Toć nam wiadomo wszem,
że ona raczej nieba,
niźli tej ziemi sięga duchem —
Wspomnijcie jeno pogrzeb wczora:
Zda się nie było jej w kościele,
jakby gdzieś w żalu głuchym
na modłach trwała skrycie —
A przecie była niepoznana,
w mniszym habicie...
Azaż za siebie wiele
czyn ten nie mówi, cni panowie?

KLEMENS z Ruszczy:

Jest pewna słuszność w waszem słowie,
ale nie bacząc na to zgoła,
prosić nam trzeba!

PEŁKA:

Że pójdziem z prośbą, to rzecz święta,
gdyż kraj ten cały o nią woła!
Lecz na wypadek, gdy z odmową
wrócić nam przyjdzie, to wytknięta
droga w tej sprawie być już winna,
przeto zamysły dajmy słowom. —
Zważcie, że przecie to niewiasta
o ręce słabej, chociaż świętej,
a kraj ten ciągle się w odmęty

różne pogrąża...
Więc myślę, aby Piasta
najdzielniejszego wszystkich książa
na opiekuna dać jej właśnie.
Rządy wziąć winna mocna ręka,
by dzielnicowych książąt waśnie
i tę udzielność, która nęka
państwo rozbite, z łaską nieba
uśmierzyć i uładzić. W całość mocną
te wszystkie księstwa liczne, słabe
złączyć nam trzeba,
by od kijowskich bram po Łabę
sięgały węzły państwa tego,
jako za króla — za Chrobrego!

KLIMUNT GRYF (do Pełki):

Mości kanclerzu,
kogoż więc myśli wasze radzą
wybrać z książęty?

PEŁKA:

W rachuby moje wzięty
jest Leszek Czarny na Sieradzu.

(Wśród obecnych, z wyjątkiem Klimunta, powstaje konsternacja).
JANUSZ, wojew. (do Pełki):

Więc nam radzicie zpośród wiela
syna Konrada, mości panie,
najgroźniejszego wichrzyciela
i wroga wspólnej sprawy?
Jakaż to cnota w nim was nęci?

KLEMENS z Ruszczy:

Zali już wyszedł wam z pamięci
ów bój pod Jaroszynem,
bój bratni i tak krwawy,
iże za zdrajcy synem
obstawać chcecie?

KLIMUNT GRYF:

Jakoż za ojca winy
syn ma ponosić kary?

PEŁKA (stanowczo i spokojnie):

Książ Leszek Czarny jest jedynym
dziedzicem tej korony.
Najbliższa jest to krew,
boć on synowcem Wstydliwego!

KLIMUNT GRYF:

Rycerz to dużej miary
i w bojach kunsztów wszech
rzetelnie świadom.

PEŁKA:

Raczcie dać posłuch moim radom:
przetom jeszcze na niego
wskazał, mości panowie,
iż dynastyczne prawo
jest tylko za nim.

JANUSZ, wojew.:

Dzielności jego nie przyganim
i to mu każdy rycerz przyzna,
ale i jemu w głowie
przyjęła się niemczyzna.
Jakoż więc zgodzić sprawy owe,
gdy sam na Niemców waść się boczy?

KLEMENS z Ruszczy.

A z Pawłem z Przemankowa,
któż stale ciężkie zwady toczy
i na biskupią czyha głowę?

KLIMUNT GRYF:

Sprawa z biskupem nie jest nowa,
wszak już Wstydliwy z nim się wadził.

KLEMENS z Ruszczy (dorzuca):

I w lochach Leszka go osadził!

PEŁKA:

Słusznie! Bo wichrzył srodze
i Opolczyka Władysława
na tron krakowski wewieść chciał,
i po tej buntu idąc drodze,
wreszcie nam Litwę naprowadził,
iże do Bolka ankór miał! —
A księżna Kinga czy przykrości
mało przez niego miała
i naród, klątwą znękany?
Ale to przeszło, już się rany
zgoiły. Troska cała
winna nas teraz zgodnie sprzęgnąć,
by, jakom pierwej twardo rzekł,
straconych granic sięgnąć!

JANUSZ wojew. (do Pełki):

Kujawski Kaźmierz równie człek
jest dzielny i krwią bliski...

KLEMENS z Ruszczy (do Pełki):

Ziemowit takoż wiedzie ród
z sławnej Piastów kołyski...

PEŁKA:

Panowie! Jeden jest tylko gród
wielkoksiążęcy

(uderza w stół)

ten, krakowski!
I ten go tylko pan
po przodkach swych dziedziczy,
który się pierwszy w rodzie liczy!
Leszek, w narodzie Czarnym zwan,
dzierży to prawo! Książę nasz,
który na sądzie już jest boskim,
miłował Leszka barz
i jako wszyscy dobrze wiecie
ten to po sobie tron

jemu przeznaczył przecie!

JANUSZ wojew.:

Tak, ale wtedy, kiedy skon
zostałej wdowy go opróżni...

KLEMENS z Ruszczy:

Lecz póki żyje, tośmy dłużni
jej są jedynie!

KLIMUNT GRYF (do Klemensa):

Wielmożny palatynie,
toć niechaj rządzi jak najdłużej,
a książę Leszek przez ten czas
niechaj jej radą służy
z nami pospołu, by ten gród
znowu splendorem się rozjaśnił.

PEŁKA:

Nie lza nam Bolka zmieniać woli,
ni nowych stwarzać waśni,
jakie wszcząć mogą sprawy owe!

KLEMENS z Ruszczy (wstaje, mówi wolno i dostojnie):

Wielmoże!
Najstarszy wiekiem jestem z was,
że ten żywota mego trud
już chyba rychło w ziem położę,
lecz na mą siwą klnę się głowę,
że tylko troska o ten kraj
przez usta mówi moje. —
Tej troski na mnie ciężki głaz,
jako i na was, mężni woje,
miłość ojczyzny położyła. —
Pragnę, jako pragniecie wy,
aby ta macierz w sławie żyła,
by wszelki od niej dopust zły
został oddalon. —
Nie żywię uraz do nikogo,
anim prywatą jest omamion,

(zwraca się do Pełki)

zaczem, jeżeli wy, kanclerzu,
Leszka radzicie wedle prawa
jak i sumienia — to w przymierzu
pójdę za wami oną drogą,
by krwie rozlewu ujść i burz.
Niechaj się zatem wszystko stawa
wedle ostatniej księcia woli. —
Zgodęm przez całe życie siał,
jako to ziarno na swej roli,
więc będę przy niej jako stróż
po kres żywota mego stał!

PEŁKA (ściska serdecznie dłoń Klemensa z Ruszczy):

Bóg-że ci zapłać, świetny mężu,
tak wielki w zgodzie, jak orężu!

(do Janusza, wojewody)

I wy podajcie zgodną dłoń,
pierwszy w tym kraju wojewodo...

JANUSZ wojew. (namyśla się przez chwilkę):

Gdy pełną wiarę macie doń,
do Leszka, — niech tak będzie.

PEŁKA (ściska oburącz dłoń Janusza):

Dziś jeszcze wszystkim grodom
roześle się orędzie
aby, gdy pełnej rady przyjdzie czas,
była w nas jedność.

KLIMUNT GRYF:

Teraz nam, bracia, wraz
do świętej wdowy pójść należy.

PEŁKA:

Pójdziem! Nim jednak do jej dźwierzy
zakołatamy, kasztelanie,
trzeba nam może jeszcze wprzód
ułożyć prośby tej walory.

KLEMENS z Ruszczy:

Proste są one: My i lud,
rycerstwo i mieszczanie
do jej się kornie chylim stóp,
by zatrzymała w dłoniach swych
nad krajem tym władanie.

PEŁKA:

Właśnie zamysłów mych
rzucacie słowa. Myślę, lud
na plan wysunąć pierwszy trzeba,
któremu wielka miłość jej
od pierwszych w kraju naszym dni
przychylić pragnie nieba.

JANUSZ, wojew.:

Nie mija prawie żaden dzień,
by jej matczyne, hojne dłonie
nie wyświadczyły mu dobroty —
że jako słonko boże lśni
i jako ogień święty płonie
i w oczach naszych i biedoty.

KLIMUNT GRYF:

Czczę naszą panią jak i wy,
ale tak mi się zdawa,
że przesądzona jest ta sprawa. —
Nie darmo ona habit wdziała
i klasztor w Sączu wzniesła Bogu,
by ziemską władzę podjąć chciała.
Bo jakież prośby przemóc mogą
tę duszę, niebem tak przejętą,
iż zda się wszelkich ziemskich snów,
wyzbyła się do szczętu?
Jakichż użyjem ważkich słów,
by jej nad niebo droższe były?
Cóż ją przekonać nad to może,
gdy całe szczęście i swój cel

widzi w klasztorze?

KLEMENS z Ruszczy:

Łzy nasze ją roztkliwią,
a łez jej dobroć nie przemoże!

PEŁKA:

W kim już niebiańskie moce żywią
i kto już duszy swojej biel
tamtej ojczyźnie dał we służby,
tego już ziemskich działań zew
do siebie nie przywoła
i ten, postanowieniom swoim brew
z drogi nie zboczy...

JANUSZ wojew. (powstając):

Miast nam zachodzić w jakieś wróżby,
raczej pochylić pójdźmy czoła
przed naszą księżną owdowiałą!

KLIMUNT GRYF (również powstaje, spoglądając w okno):

Mikli tu do nas spiesznie kroczy...

PEŁKA.

Widać, iż coś się stało,
jeśli tej rady wybrał porę...

KLIMUNT GRYF (patrząc nadal w okno):

Również przed dworem
lud zbiera się gromadnie...

PEŁKA (staje przy oknie i patrzy na dziedziniec):

Rozumiem... Wiera składnie
rzecz cała się układa:
To z prośbą przyszła ta gromada,
aby po księciu władzy tron
łaskawie wzięła wdowa...

SCENA II.
(Wchodzi ochmistrz Kingi, Mikołaj Mikli)
PEŁKA (zapytuje bezzwłocznie):

Jakichż nam nowin słowa
łaskawość niesie wasza?

MIKLI (schyla się w ukłonie):

Pokłon warn, wielcy woje!
Najdostojniejsza Pani nasza
przez skromne usta moje
śle zapytanie,
zali przyjść może ku wam tu
na pożegnanie...

KLEMENS z Ruszczy (zaskoczony):

Na pożegnanie? Mów co tchu,
jako to pojąć?

MIKLI:

Nim jutro pierwsze wstaną zorze,
z wawelskich swych podwoi
do Sącza się udaje...

JANUSZ wojew. (niecierpliwie):

Ochmistrzu, czy na długo!

MIKLI:

Jako i waszym jestem sługą,
to rzeknąć mi przystoi,
iże na długo może...

KLEMENS z Ruszczy (chwyta się za głowę):

Boże mój, Boże!

PEŁKA (prędko do Mikla):

Proście tu księżną, skoro proście!

(Mikli kłania się i wychodzi)
SCENA III.
PEŁKA (zwraca się do wszystkich):

Widzicie więc, waszmoście,
iże słów moich w dym
nie rzucam nigdy...

JANUSZ wojew. (z bólem):

Więc nas opuszcza, i ów tyn —
i lud tak bardzo jej oddany...

KLEMENS z Ruszczy:

Może... może żałoby ino czas
chce odbyć w samotności,
w zbożnej, klasztornej ciszy?

KLIMUNT GRYF:

Może! Pocieszać nie chcę was,
lecz tuszę, że zagości
tam już na zawsze w szacie mniszej...

(Naraz u bram dziedzińca podnoszą się pełne żałości głosy. Uwaga obecnych na scenie zwraca się ku oknom)
PEŁKA:

Baczcie! Oto zebrany lud
idącej księżnie w drodze staje...

KLIMUNT GRYF:

Na klęczki pada — szlocha...
ręce wyciąga do jej stóp...

KLEMENS z Ruszczy:

Zaiste, niema słów,
jak ją ten naród wszystek kocha
i jako ona wzajem
serce mu całe daje...

JANUSZ wojew.

Boże! Jakaż to rzewna chwila
i jak ten tłum się garnie do niej!

Nad ciżbą zwartą wokół głów
ona jak anioł się pochyla
i błogosławi je miłośnie...

KLIMUNT GRYF:

Zda się, iż sama ślozy roni,
patrząc na serca te prostacze,
bo płacz wśród tłumu rośnie...

PEŁKA (z powagą):

Gdy ta bezmierna miłość ludu
swej prośby teraz nie wypłacze,
to już, naprawdę trzeba cudu,
by celu doszły nasze słowa!

KLEMENS z Ruszczy (daje znak ręką):

Zmilczcie!
Księżna ucisza dłonią tłum...
coś mówi... lud się ciszy...

(chwila milczenia, jakby nasłuchiwano głosu zdala)

Na katedralny teraz tum
wskazuje... to na mniszy
habit na swojem ciele...

(krótka pauza)

Zda się, iże przez usta jej
przemawia głos anioła...

(j. w.)

Lud kornie słucha... głowy chyli,
jakby urzeczon był od tchnień
i tą jasnością dziwną czoła,
jaka ją wieńczy...

(j. w.)

Z zachwytem patrzy w twarz natchnioną
jakby w świątyni wszyscy byli
w modlitwie przed ikoną...

(nastawia ucho)

Słyszę — talarów trzos
w swym pożegnalnym darze
Mikli wśród tłumu rozdać każe —
Znów szlochów głos
jękliwy się podnosi. —
Chce odejść... lud ją prosi
i włosy rwie z rozpaczy —
Spójrzcie, znów krzyż nad rzeszą znaczy
i kryjąc w dłoniach twarz,
już ku nam dąży zda się...

(wszyscy odwracają się ku drzwiom)
JANUSZ, wojew. (niemal szeptem):

O Boże, szczęście zdarz
w tym przełomowym czasie,
boć przecie twoi my rycerze...

(słychać skrzyp dalszych drzwi)
KLEMENS z Ruszczy (również szeptem):

Już od krużganku dźwierze
otwarły się przed Panią...

JANUSZ, wojew. (przyciskając dłonie do piersi):

Życie bym całe oddał za nią,
by ino w grodzie tym została...

PEŁKA (spokojnym półgłosem):

W rękach niebiosów sprawa cała
i one swoje nam orędzie
ogłoszą ninie...

(wszyscy w skupieniu patrzą ku drzwiom)
SCENA IV.
(Po krótkiej chwilce wchodzi księżna Kinga w habicie, z zapłakanemi oczyma. Postacie obecnych schylają się w niskim ukłonie.)
KINGA (drżącym głosem):

Niech Bóg pochwalon będzie...

WSZYSCY:

Na wieki wieków Jego chwała.

PEŁKA:

Właśnie do twej komnaty, Pani nasza
mieliśmy pójść pospołu...

KINGA (dobrotliwie):

Wiem już, jaka jest prośba wasza
i ta mi troska jako ołów
cięży na sercu... Jednak Bóg
indziej mię woła, chrobrzy woje,
a jakoż mnie ten głos
zgłuszać w sumieniu?

KLEMENS z Ruszczy (błagalnie):

Mój osiwiały w trudach włos
do twoich, Pani, kłonię nóg:
Zmień dla narodu chęci swoje...
Zostań na tronie... może Bóg
próbuje oto duszy twej,
by potem ją w natchnieniu
z tym krajem złączyć znów...

JANUSZ wojew. (jak wyżej):

Nakłoń swe serce do tych słów
i jako dotąd, litość miej
nad tą oddaną ci krainą...

(bardziej wzruszonym głosem):

Zali nie widzisz, jak łzy płyną
i lud sierocy rozpacz targa?
Miłość ku tobie to sprawiła,
że się ta wokół niesie skarga
i lęk bolesny w gardłach kona,
boś przecie całej ziemi tej
macierzą była!

KINGA (wzruszonym głosem):

Ziem ta nie będzie opuszczona,
bo w każdy modłów moich dzień

w silniejsze pieczę, niźli moja,
Bogu ją oddam...

PEŁKA:

Miłe twe modły będą niebu,
lecz i to, Pani, zważyć chciej,
iż w tobie jest ostoja
ładu w tym kraju...
Tyś jest ratunkiem i potrzebą,
bowiem już dzisiaj głosi wieść,
jako się kniezie porwać mają
na ten żałobny tron!

KLIMUNT GRYF (błagalnie):

Tylko wśród książąt dla cię cześć
zdoła uśmierzyć żagiew swarów,
by zasię jako grom
nie roznieciła wkół pożaru...

KINGA:

Wszak Leszek Czarny ze Sieradza,
wedle małżonka woli świętej,
ma objąć berło...

PEŁKA:

Pełna władza
tobie się, księżno, patrzy z prawa,
a książę Leszek ma być wzięty
na opiekuna twego, pani...

KINGA:

Jemu tę władzę ninie zdawam,
bo, jako rzekłam, resztę dni
jedynie Bogu złożę w dani.
Błagam, wybaczcie mi,
lecz to, co czynię, lat już wiele
ważyłam w duszy wobec Boga,
by tylko w Jego płużyć dziele
i tylko ta mi jedna droga...

KLEMENS z Ruszczy (ze łzami wyciąga ręce do Kingi):

Najmiłościwsza pani!
Jam cię z rodzicielskiego zamku wrót
do wiślańskiego tego kraju
przed laty wiódł rubieżą,
abyś posiadła Piastów gród
i narodowi ziemi tej
była władczynią i macierzą. —
Błogosławiony był ów dzień,
jakiego wieki nie zaznają!
I jako pragnął naród ten,
matką mu stałaś się jedyną
i rozpostarłaś skrzydeł cud,
niby kojący bóle sen,
nad miłującą cię krainą. —
Weszłaś jak anioł między lud,
pod kurnych chatyn wnikłaś strzechy,
by z trzosem złota biednym nieść
słowa otuchy i pociechy. —
Goiłaś rany, dobrą cześć
skrzywdzonym ludziom powracałaś,
przestrogą możnym, zgody słońcem,
sercem dobrocią pałającem
dla swych poddanych byłaś. —
Niema dziedziny, by twa dłoń
nie wsparła jej w potrzebie,
że kraj się runił niby błoń
w rozkwicie cnót i chlebie. —
Do tych rozległych siół i pól
przyniosłaś z sobą nowe zorze,
jak tę z ojczyzny swojej sól
i uładzenie Boże. —

(głos jego ogarnia coraz większe wzruszenie).

I chociaż byłaś tu jak blask,
co mroki złe rozgania,

choć tyle z niebios miałaś łask
od życia swego rania,
to jednak dopust boży dał,
iż łez wylałaś tu niemało,
jakby cię wiecznie związać chciał
z nieszczęściem ziemi tej i chwałą. —
Tyle-żeś dobrych lat i złych
przeżyła tu jak matka,
więc przecz chcesz odejść z włości swych
miast zostać do ostatka?

(klęka przed Kingą)

Zaliż cię teraz starość ma
w klasztorne ma wieść cele,
gdy tu świetlana dusza twa
też w bożem żywie dziele? —
Czyż osierocić możesz ziem
i lud z krainą całą?
i zrzucić z siebie ono brzem,
które ci niebo dało? —

(podnosi ku Kindze ręce coraz wyżej)

Na mój cię siwy błagam włos,
posłysz, królowo nasza,
oto przez mój cię woła głos
ta nasza ziemia lasza:
Zostań... Tu chwałę Bogu siej,
tu niebo złącz ze ziemią,
niech tu się wiary w każdy dzień
z twej siejby ziarna plenią.
Zostań!... nędzarze wszystkich siół
przez moje jęczą usta,
że gdy odejdziesz, rozpacz wkół
twój kraj zugorzy w pustać!... —

(coraz silniej)

Zostań, ty święta, w ziemi tej
i nadal miej nas w pieczy,

serce matczyne dla nas miej,
dla doli tej... człowieczej!...

(kłoni głowę do jej stóp)
KINGA (głosem pełnym dobroci i wzruszenia):

Wstajcie, wielmożo...

(podnosi go)

Wielki Bóg
już wydał swe osądy:
Mnie za klasztorny wstąpić próg,
wam z Leszkiem podjąć rządy.

(Klemens z Ruszczy jak nieprzytomny opiera się o ścianę)

Zostanę z wami, ale tam,
gdzie woła mnie głos Boga,
gdzie z ziemi wyrósł mniszy chram
i z Polski k’niebu droga...
Tam będę matką wszystkim wam,
tam oddam berło Bogu
i z Nim z klasztornych, cichych bram
zaporą chcę być wrogom.

(coraz bardziej natchnionym głosem)

Nic nie przepomnę, z czem mię los
na ziemi związał polskiej, —
Usłyszę każdy w kraju głos,
przed tron go niosąc boski.
Nie osierocę ziemi tej,
lecz niebu ją polecę
i do ostatnich życia tchnień
zatrzymam w swej opiece. —
Z Bogiem ostańcie... już mi czas,
męże dostojni i troskliwi —

(cofa się do proga i podnosi nad obecnymi pożegnalne ręce)

Ostatniem słowem żegnam was:
Błogosławieni — w wierze żywi!...

(znika za drzwiami)
SCENA V.
PEŁKA (jakby odzyskując przytomność):

Co stać się miało, ziścił Bóg!

KLIMUNT GRYF:

Trzeba nam, woje, za ten próg
wywieść żegnalnie naszą panią...

JANUSZ, wojew. (smutno):

Jako za mniszką — pójdźmy za nią...

(Wszyscy wychodzą, prócz Klemensa z Ruszczy)
SCENA VI.
KLEMENS z Ruszczy (podchodzi chwiejnie do okna i patrzy weń przez chwilkę):

Idzie dziedzińcem, niby kwiat
ku przeznaczeniu swemu —
Nic okrom Boga i miłości
w natchnionej duszy swej nie niesie —

(patrzy za nią z żalem i uwielbieniem)

O, niech się wola niebios stanie!

(naraz wyciąga ku niej ręce jak gdyby w zachwyceniu)

Idź... ukochana nasza Pani,
bo oto widzę — wieki miną,
a ty z klasztornej tam przystani
królować będziesz nieustannie
nad polską tą krainą —
Idź... idź tą drogą, gdzie Król
nad wszystkie króle k’Sobie woła —

(podnosi oczy w górę)

A ty Jej wielki Boże zwól,
iże z Twej łaski jest poczęta,

iżeś Ją Polsce zesłał w darze,
by, gdy dzień przyjdzie — nad te sioła
wróciła do nas... na ołtarze,
jako w Kościele Twoim — Święta!...

Zasłona spada.



KONIEC.



Bożęcin, dnia 10 lutego 1937.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Staśko.