Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga/Obraz III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Staśko
Tytuł Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga
Podtytuł Utwór sceniczny w pięciu obrazach
Wydawca Komitet Budowy Domu Katolickiego w Bożęcinie
Data wyd. 1938
Miejsce wyd. Tarnów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OBRAZ III.
(Komnata księżnej Grzymisławy na Wawelu. Akcja toczy się 2 lata później. Grzymisława siedzi przy stole i haftuje ornat. Po chwili wchodzi Kinga).
SCENA I.
KINGA:

Witam cię świekro ukochana...

GRZYMISŁAWA:

Dobrze, żeś przyszła. Proszę,
spocznij na ławie.

KINGA (siada, przyglądając się pracy):

Śliczny ten ornat będzie!
Jako z tych kwiatów wnoszę,
to, zda się, już od rana
zaczęłaś pracę... Grono owo,
albo te liście i żołędzie
jakże są wiernie haftowane!

GRZYMISŁAWA (odkłada pracę):

Słuchaj, droga synowo:
chciałabym z tobą w pierwszym rzędzie
poruszyć sprawy zaufane,
jako że czas
przynagla już ku temu...

KINGA:

Mateczko, słucham was.

GRZYMISŁAWA:

Gdzie książę Bolek? Zali wie,
iżeś z Korczyna do Krakowa
wczoraj wróciła?

KINGA:

Tak... byłam go witać jak się godzi...
Lecz nie pojmuję, matko, czemu
ogromną żałość do mnie chowa

nie wierząc, żem te dnie
z Bogiem spędziła...

GRZYMISŁAWA:

Wiesz chyba, co w nim rodzi
ową niewiarę i przecz na cię
krzyw patrzy... Gdzie jest ninie?

KINGA:

Odkąd powrócił z łowów w puszczy,
przy miodzie i przy winie
biesiadzi w swej komnacie...
Jest z nim pospołu Klemens z Ruszczy,
jest Gryf i łowców liczne grono
uciechy szuka w dzbanie...

GRZYMISŁAWA:

Gdy jakiem słowem mu przyganię,
mówi, iżeś mu mniszką a nie żoną...
Przeto tak często gniewem płonie,
harce urządza i turnieje,
by zasię ruszyć w konie,
w mroczne za Wisłą leśne knieje
i tam wśród łowów i wśród kruż
szukać zapomnień...

KINGA (smutno):

I cóż jam winna, cóż?

GRZYMISŁAWA:

Pomnij na to,
iże już mija drugie lato
odkąd mój syn
wziął cię za żonę.
On chce potomka... zaś wielmoże,
szlachta, mieszczany, nawet gmin
pragną korony tej dziedzica...

KINGA (zakrywa twarz dłońmi):

Boże mój, Boże!

GRZYMISŁAWA:

A jakoż ty, dziewica,
spełnisz powinność? Słuchać chciej,
iż coraz większa mię napawa
troska o syna... W każdy dzień
jeśli nie łowy, to zabawa
i towarzyszów rój
niepowściągliwy...
Łacno tedy jakowa zdradna sieć
lubieży go omota
i czyja wina będzie?
Baczenie przeto musisz mieć
by, Boże broń, sromota
nie wkradła się w ten gród..
Posłysz, biskup Prandota,
a wiesz, że człek to świętobliwy,
też radzi, by prymatowski Bolka ród
nie wygasł...

KINGA (drżącym głosem):

Wszak wie o ślubowaniu mojem...

GRZYMISŁAWA:

Na koniecznościach kraju stoim!
Biskupia władza ma tę moc,
by cię od ślubu zwolnić..

KINGA:

I w noc
sumienie me pogrążyć?

GRZYMISŁAWA:

O nie! Przez obowiązki bowiem dążyć
trza ci k’zasłudze w niebie...

KINGA (jakby z wyrzutem):

Jeszczem do dzisiaj tylko ciebie
po stronie mojej miała...

GRZYMISŁAWA:

I mieć mnie będziesz, bom przybraną
jest ci macierzą. Ale zważ
że losy kraju i korony,
jak i małżonka słabą duszę
w swej zaślubionej ręce masz.

KINGA:

Matko, ja mu wymodlić muszę
siłę wytrwania!

GRZYMISŁAWA:

Nikt ci modlitwy nie zabrania,
ino uporu...

(chwila milczenia)

Zasię smutną nowiną
dzielę się z tobą: Gdyś z Korczyna
wracała wczora, toś gdzieś w drodze
trędowatego człeka siną
twarz całowała litościwie...
I oto jest przyczyna,
iż zachorzała na trąd srodze
Przecława, służka twoja...

KINGA:

Mateczko droga moja,
Bóg zrządził tak szczęśliwie,
iże ten człek schorzały
przez mej miłości niemy znak
odzyskał zdrowie...

GRZYMISŁAWA:

Dwór o tem mówi cały,
lecz się i trwoży,
bowiem jak krwawy mak
płonie Przecława...

KINGA (dziwnie przejęta powstaje i zwraca się ku drzwiom. Mówi jakby lękliwym głosem):

Tak mi się zdawa,

iże tu ona idzie właśnie.

(przyciska ręce do piersi)

O, niech ją wwiedzie anioł boży!

SCENA II.
(W progu staje Przecława pełna krwawych wypieków na twarzy. Grzymisława trwożnie usuwa się w głąb sceny).
PRZECŁAWA (z bolesnym wyrzutem):

Światło mi w oczach gaśnie,
ciało żar kąsa, pali, rwie,
tyś winna, ty!

KINGA:

Rozpędź ten lęk jak mgły
i zbliż się ku mnie, zbliż...

PRZECŁAWA (j. w):

Słysz!
Ja z sinej krwie
mam wrzody! Oczy mi mrok
coraz straszliwszy kryje —
ja... ja przez ciebie
już chyba rana nie dożyję —
Gorze mi, gorze!

(załamuje ręce)
KINGA (wznosząc oczy ku niebu):

O Ty na ziemi i na niebie
dobry, wszechmocny Boże,
okaż nam swoje zmiłowanie...

(ujmuje chorą za głowę.)
(Głos jej staje się dziwnie przejmujący)

Ucisz się moja służebnico
i ufaj Bogu...
Nie broń, daj ucałować chore lico,
abyś od tego progu
w zdrowiu wróciła...

(Całuje ją. Chwila napiętej ciszy).
PRZECŁAWA (jakby się nagle ocknęła):

Co to? Co to się stało?
Jakowaś słodka siła
ulgę mi sprawia... koi ciało...
krew rozpaloną studzi...
Światło mi wraca — widzę, widzę
jak wprzódzi!..

(pada Kindze do nóg)

Łaski! Wybacz mi pani, jam już zdrowa!
O Boże! Boże!..

KINGA (blada z przejęcia):

Niech Bóg we wierze cię zachowa. —
Powstań... Jemu idź złożyć dziękczynienie...

(wiedzie troskliwie Przecławę ku drzwiom)
PRZECŁAWA (w progu):

Cud, cud widomy!...

(wychodzi)
SCENA III.
(Niezmiernie zdumiona Grzymisława zaciska dłonie jakby do modlitwy. Kinga chwiejnym krokiem odwraca się od drzwi. Blade jej oblicze drga z ogromnego przejęcia.)
GRZYMISŁAWA:

Boga potężne, żywe tchnienie
czuję dokoła...

(zwraca się ku Kindze)

Co tobie? Bladość ci z czoła
ze znojem spływa...

KINGA:
(chwiejnie opiera się o ścianę i chowa twarz w dłonie).

Och! jakaż jam szczęśliwa!

SCENA IV.
(Z przeciwnej strony wchodzi ks. Bolesław. Staje podniecony i spoglądając po obecnych, zapytuje szorstkim głosem).
BOLESŁAW:

Azaliż znowu jaka zmowa,
czy zasię nowe mnisze sprawy?

GRZYMISŁAWA:

Synu, powstrzymaj cierpkie słowa
i jako dawniej bądź nam prawy.
Słuchaj, tu stał się teraz cud,
żywy, widomy cud!

BOLESŁAW (opryskliwie):

Znów mnie w krainę złud
wwieść chcecie?
Dość mi już różnych, zwodnych słów,
albowiem w źrałych jestem leciech,
bych do chłopięcej naiwności
jak paź powracał znów!

GRZYMISŁAWA:

Błagam cię, pozbądź złości,
gdyż jeszcze Boga dech
jest w tej komnacie!

BOLESŁAW:

Co? Naprawdę śmiech
szczery mnie bierze!
Chcesz, bych był dzieckiem do ostatka?

GRZYMISŁAWA:

O, niech Wszechmocny wejrzy na cię,
abyś nie bluźnił! Synu drogi,
zaklinam cię, ja matka,
słuchaj: Dworka, Przecława
te opuściła oto progi
cudownie uzdrowiona...

BOLESŁAW (nieco spokojniej):

Któż ten cud zdziałał?

GRZYMISŁAWA (wskazuje na milczącą Kingę):

Bogiem się świadczę — Ona!
Z niej owa boska trysła siła —

KINGA (drżącym głosem):

Nie ja... to Bóg... jam tylko się modliła...

(naraz klęka przed Bolesławem):

Małżonku mój i panie
wybacz, błagam w pokorze
jeślim w czem zawiniła...
Ja wiem, żem we twym dworze
jest jako mniszka... Lecz się stanie
jako przykażesz... Wielki Bóg
kieruje twoim i mym losem,
przeto dni naszych bieg
Jemu zostawmy...

BOLESŁAW (przyjaźniejszym tonem):

Powstań, bom mąż twój a nie wróg!

(podnosi Kingę z klęczek, która znowu opiera się o ścianę)

Ty wiesz, że swym niewieścim głosem
miękczysz me serce...

(Po chwili znów się unosi i mówi jakby do siebie)

Biada mi,
iżem jak skruchy wosk
na sytym ogniu! Wszystkie dni
mam pełne o tron trosk,
że rozum gubię —
i w tęskni trwam, ty — w ślubie!

(Przez chwilę patrzy na Kingę w wielkiej rozterce)

Przecz tyś jest gwiazdą, której dłoń
spragniona ma nie sięże,

i miłowanie wielkie doń
czemu się w sercu lęże?
Czemu już drugi tęskny rok
twą krasę wzrokiem kradnę,
śledząc zazdrośnie każdy krok
i oczy twoje władne —
Oh, jużbych wolał abyś mi
świętą była ikoną,
bych się nie łudził w biegu dni,
iżeś mi ślubną żoną. —
Wtedy bym modły u twych nóg
z kwiatami kładł co rano,
bych szczęśnie krajem rządzić mógł
z małżonką miłowaną. —
I by mój własny, rodny syn
wziął po mnie władzy brzemię,
by się ten ojców ostał tyn
i dziadów chrobrych plemię —

(z goryczą)

A tak — jakiż ja pan i książ,
jaki rachunek zdam ojcowi,
ja — ni to brat twój, ni to mąż,
ni jakiś pachoł wdowi!

(w stronę Kingi)

Cóż mam uczynić, przecież radź,
gdy cuda Bóg ci daje,
czy drugą żonę grzesznie brać,
gdy ciebie mi nie staje?

(do matki, wskazując na Kingę)

I ty rad nie skąp, boś mi tą
królewnę wyswatała,
jakoż mam zmienić dolę złą,
byś wnuczę prawe miała?
Zaliż mi habit mnicha wdziać
i miecz rodowy złamać,

czy wierność niechać i grzech siać,
Bogu i sobie kłamać?

GRZYMISŁAWA (trwożnie):

Przestań! Bo zda się bies
mówi przez usta twoje!

BOLESŁAW (z przekąsem):

O nie, macierzy ma łaskawa!
Na swem książęcem prawie stoję
i czas ostatni, aby kres
temu położyć. Moja sława
na szwank jest wokół narażona!
Wielmoże ze mnie drwią,
pytając — a cóż żona,
bo przecie brałeś ślub?...
Często po kątach słyszę głos,

(wskazuje na milczącą Kingę)

iże jej ciało nawet krwią
od biczowania spływa —
To zasię pełny złota trzos
między znędzniały rzuca lud,
albo od postów ledwie żywa
klęczy w alkowie...

GRZYMISŁAWA:

Azaż w tych słowiech
widzisz co złego?

BOLESŁAW:

Eh, dość tego!
Wszystko to może być w klasztorze
ale nie tu, wśród dworzan i rycerzy
na mym książęcym dworze!

KINGA (błagalnym głosem, załamując ręce):

Wybacz, jakom ci rzekła już,
ostatnich sił dołożę,
by twoich dni pogody

niczem nie chmurzyć...

(ciszej, jakby do siebie)

Oh, jak mi żal tych zórz,
którem pragnęła z tobą dzielić...
Ty nie wiesz, jakie gody
śniła od dziecka moja dusza,
by je na ziemi wyanielić...

(płaczliwie)

Trudno, ustąpię... los mnie zmusza...
Żegnajcie moje drogie sny...

BOLESŁAW (nagle wzruszony):

Przebóg! Na licach twoich widzę łzy!...

(Kinga zasłania oczy)
GRZYMISŁAWA:

To Bogu płacze dusza czysta
i... święta!

(mówiąc to usuwa się na ławę i kryje twarz w modlitewnie złożonych dłoniach)
BOLESŁAW (zbliżając się do Kingi):

Na Chrysta!
Nie płacz, przemóż ból
i wybacz gorzkie słowa!

(wyciąga do niej ręce)

Odsłoń oczęta,
Zwól mi swej dobrej dłoni, zwól —

(ujmuje ją za ręce)

Słuchaj, obietnic ci dochowam,
żal zduszę, zmogę gniew,
ino mi nie płacz, ino brew
rozpogódź...

KINGA (podnosi na niego ufne oczy i mówi półgłosem):

Jakiś ty dobry i łaskawy!

BOLESŁAW:

Ja chcę być dobry, wierny, prawy,
ino zgłodniały jakiś czerw

tak mi zajadle duszę toczy,
że gniewem buchnę wpierw,
nim zdołam zajrzeć w twoje oczy...
I jest mi smutno, smutno tak,
żebym gdzieś gonił bez pamięci,
jak na wyraju chyży ptak,
którego w dalach szczęście nęci.

GRZYMISŁAWA (powstaje, pragnąc zostawić ich samych):

Zostańcie w zgodzie... Właśnie pora,
o której biskup na mnie czeka.

KINGA:

Z Bogiem idź, matko.

BOLESŁAW:

Z Bogiem.

(Grzymisława wychodzi)
SCENA V.
BOLESŁAW (mówi dalej):

Albo-li wczora:
Tam przy Zwierzyńcu, gdzie się rzeka
na głazach pieni falą wartką,
koniam zajeździł... Nie wiem sam,
co się niekiedy zemną dzieje,
żebym jak niedźwiedź zapadł w knieje
i gdzieś w ostępie tam
czyhał na człeka...
Lecz gdy przypomnę sobie ino
twe słowa i twe oczy,
zaraz te szały kędyś giną
i jakby skrzydły swemi
sam anioł mnie otoczył...

KINGA:

Bądź mężny... Taki bój
trzeba nam toczyć tu na ziemi

i tak boleśnie sidlić siebie,
bowiem przez ciężki tylko znój
zdobędziem żywot w niebie.

BOLESŁAW:

Nad siły owo bojowanie!

KINGA:

Im cięższe ono, większa też
nagroda bywa za nie —
Tyś rycerz, młody, przeto mierz
tych szałów moce ducha siłą,
ażeby się ziściło
o co przez nasze ślubowanie
prosilim Boga...

BOLESŁAW (jakby sobie przypomniał):

Prawda... cały nasz kraj
jest na tej bożej szali,
który ty w ziemski raj
pragniesz zamienić.
O tak, muszę
ten ogień co się pali
stłumić w mych piersiach! Zduszę
podszeptów dziki rój,
wytrwam — o kraj mój chodzi
i upragniony mir.

KINGA (z radością):

Luby rycerzu mój,
moja modlitwa ci osłodzi
tę walkę...

BOLESŁAW:

Żem dotąd nie wpadł w wir
występku i bezprawia,
żem zmógł czartowski zew —
twoja jest w tem zasługa —
jest w tobie moc, co sprawia,

że złość i gniew
czeźnie jak w ogniu...
Albo przed chwilą owa sługa,
Przecława, którą trąd,
jako mi ochmistrz rzekł,
dotknął wrzodliwie...
I słyszę ninie, jako stąd
twój ją cudowny wywiódł lek
we zdrowiu...

KINGA (pokornie):

To Bóg jej ziścił łaskę swą...

BOLESŁAW:

Ja wiem. Lecz w tobie żywie
ta Jego łaska i twa dłoń,
twe oczy i twe słowo
rozsiewa ją jak ziarno...

KINGA:

Jam prochem... pliszką marną,
a Bóg tak dobry!

BOLESŁAW:

A wszak cię wybrał za narzędzie
swej łaski zpośród wielu.

KINGA:

Nie godnam tego, przyjacielu,
przeto tem większa chwała
niechaj Mu będzie.

BOLESŁAW:

Oblubienico moja biała,
racz mi wybaczyć, żem ten próg
w złości przestąpił, kiedy Bóg
cud przez cię ziścił.

KINGA:

Wierzaj, iż szczerość twoich słów
już winę twą zmazała —

Teraz mi snadniej mów,
jak sprawa się przedstawia
z książęty? Zali razem
spoicie siły?

BOLESŁAW (macha ręką):

Stryj Konrad wciąż bezprawia
szerzy wśród naszych ziem,
by gwałtem, ogniem i żelazem
osięgnąć stolec nasz.
Zaś książę Przemko, jako wiem
z Winczem się skumał barz
i z Pomorzany i Jaćwierzą
kasztele grabią.

KINGA:

A śląskie Piastowicze?

BOLESŁAW:

Wprawdzie, choć z brandeburskim się margrabią
wodzą za łby u granic,
bo walkę wszczęli świeżą,
lecz na nich jednych liczę!
Czersk, Siewiersk — są mi za nic:
Wszędzie tam swary, bójki, waśnie,
że wręcz nadzieja wszelka gaśnie,
by ich shołdować władzy mej:
Ci ino, których dobroć twa
szczęśliwie pogodziła,
ci nam sprzyjają.

KINGA:

Czyli znikoma jest ta siła,
aby nawałę dzikich hord
powstrzymać mogła...

BOLESŁAW:

Na własny trzeba liczyć kord
i pomoc bożą.

Ale...

(urywa i spogląda ku drzwiom)

zda się, że ostróg brzęk
po korytarzu dzwoni...

KINGA (chwyta się nagle za piersi):

Jakiś mię dziwny chwyta lęk
i złe przeczucie...

SCENA VI.
(Otwierają się drzwi i za próg wchodzi Klimunt Gryf, kasztelan)
KLIMUNT GRYF (z ukłonem):

Książu, pozwól, iż śmiem
przerywać ci rozmowę,
lecz właśnie poseł do was goni
od sędomierskich ziem.

BOLESŁAW:

Azaliż wieści jakie nowe?

KLIMUNT GRYF:

Tak, straszliwe są to wieści!

BOLESŁAW (rozkazująco):

Niech wejdzie!

KLIMUNT GRYF (przez otwarte drzwi):

Książę łaskawie was przyzywa!

SCENA VII.
(Wchodzą — okryty kurzem rycerz Wszebor i Klemens z Ruszczy)
BOLESŁAW:

Cóż nam przybycie twe obwieści?

WSZEBOR (rozpacznym głosem):

Tatarzy w kraju! Gwałt! Pożoga!

Dym wszystko kryje chmurą czarną
i śmierć ostatni niesie kres!

BOLESŁAW (zaskoczony wieścią):

Więc nie powstrzymał wroga
książę kijowski, Swarno?

WSZEBOR:

Zdradził! Połączył się z Tatary!

KLEMENS z Ruszczy (oburzony):

Gdzieżby ten w ludzkiem ciele bies
dotrzymał wiary!
Gorze nam, gorze!

BOLESŁAW (do Wszebora):

Zwiastuj — co dalej?

WSZEBOR:

Gród się za grodem pali!
Płomieni wszędzie krwawe morze,
naoślep lud ucieka,
albo krociami ginie
stratowan tą nawałą!

KLIMUNT GRYF:

A co z lubelskim wojewodą?

WSZEBOR:

Tatarzy już w Lublinie,
z którego nic się nie ostało,
krom zgliszczy... Wojewoda
z niedobitkami uszedł w puszczę
ku Zawichostckim brodom...

BOLESŁAW:

A sęndomierski gród?

WSZEBOR:

Ogarnion był przez tłuszczę!
Mniszki shańbione i wycięte,
miasto we krwi się pławi,
a resztę zguby niesie głód!

KINGA (bezradnie):

Na Chrystusowe rany święte,
co czynić? Zali od grozy tej
już nic nas nie wybawi?

BOLESŁAW (skupiając myśli):

Gdzie wróg jest ninie?

WSZEBOR:

Jak przyszedł nagle niby czart,
tak starym szlakiem znów uchodzi
w kierunku Włodzimierza —
Ale to podstęp, podstęp groźny!

KLEMENS z Ruszczy:

Wiemy, co taki odwrót wart!
Przecie Batu-chan z tego słynie,
by później pogoń, niby zwierza,
w matnię zagarnąć...

BOLESŁAW (z nagłem postanowieniem):

Rycerze! Niech oboźny
wlot zwoła hufce! Rychło świt
trza w drugą ruszyć nam wyprawę
i przeciw hordom krokiem chyżym
pospieszać!

(Do Klimunta)

Każcie, ażeby giermek Wit
sprzęt mi zgotował, wy zaś spiżę
wojsku wydajcie. Dzwony też
niech się z kościelnych ozwią wież,
by gród był gotów ku obronie
w razie potrzeby. Biskup Prandota
niech modły pocznie we świątyni
i błogosławi orężowi,
aby wszechmocny Bóg
wesprzeć nas raczył.

KINGA (do wszystkich):

Wiele wam ino trzeba złota,
weźmijcie z mojej skrzyni...

KLEMENS z Ruszczy:

O, jakże nie paść ci do nóg,
hojna łaskawa Gospodyni!

(chce uklęknąć, lecz Kinga powstrzymuje go.)
KINGA:

Niechajcie tego! Mienie me
jest naszem wspólnem mieniem.

(wyciąga rękę)

Niech Bóg was wiedzie!

(Klimunt, Klemens z Ruszczy i Wszebor składają ukłon i wychodzą.)
SCENA VIII.
BOLESŁAW:

O, jakiemż słowa twe
otuchy są promieniem!
Boże! już chybaś wiano całe
krajowi temu dała...

KINGA:

Ono jest boże, jam je ino
w mym skarbcu przechowała...

BOLESŁAW (jakby zamyślony):

Wiem ja to wszystko, wiem..

(waha się i urywa temat)

Ale już idę... Trzeba mi
rozkazy wydać.
Wrócę tu jeszcze, byś swą dłoń
na mą złożyła głowę,
nim mię poniesie koń
na ten obronny, krwawy bój...

KINGA (ze smutkiem i miłością):

Wróć, wróć rycerzu mój!

(Bolesław pochyla przed Kingą głowę i wychodzi).
SCENA IX.
KINGA (podchodzi wolno do okna i spogląda na dziedziniec):

Boże!
Znowu rycerstwo stalą dzwoni...

(po chwilce)

Znów szczęsne domy rzuci,
żony i dzieci —
Lecz czy powróci?

(po chwilce)

Znów odrodzone mienie gorze
i kraj się w toni
krwie ludzkiej nurza

(naraz dochodzi bicie dzwonów)

Dzwony... dzwony biją na trwogę —

(po chwilce)

Znów rozpaczliwe larum leci
jak burza,
która w żywiole swym się wzmaga —

(odwraca głowę i opuszcza ją na piersi)

Chryste!
Zaliż ten naród popadł w grzech
tak ciężki, iż mu dopustów wszech
przysparzasz? Że bicz go tej nawały
tak niepojęcie smaga?

(podnosi wolno głowę w górę, a oczy szeroko otwarte wpatrują się jakby w nieziemską dal)

Widzę — karzącą Twoją dłoń
gniew święty w górę wznosi —
kraj się popieli cały —
osąd wypełni się do końca —

(po chwili wznosi ręce ku niebu; dzwony biją coraz głośniej)

O Matko Boga bolejąca,
Ty nas przed zgubą broń —
Niech przebaczenie nam wyprosi
Twoje Matczyne słowo —

(usuwa się na kolana)

O ratuj, ratuj nas, Królowo!

Zasłona spada.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Staśko.