[62]OBRAZ IV.
(Dworek na przedmieściu w Starym Sączu. Pod lipą w ogrodzie siedzi na pniu Pieśniarz i opowiada dzieciom legendy)
SCENA I.
ZBYCH (przymilnie):
Pieśniarzu siwy,
opowiadajcie jeszcze, proszę!
PIEŚNIARZ:
Jakież ci dziwy,
kochana dziatwo moja
dalej rozprzędę?
Może o skarbach Sędziwoja,
któremu djabeł czeskie grosze
przynosił w worze...
WICHNA:
PIEŚNIARZ:
O tak, tak... A może
opowiem wam bajędę
o skrzatach, strasznym turze,
lub krasnoludkach w borze?
Może o płanetnikach w chmurze,
jacy jej ciężar dzierżą mężnie,
gdy burza ciągnie sroga...
Albo o Wandzie, cudnej księżnie,
która w wiślanej wody toń
rzuciła się nieboga,
gdy w dziewosłęby przybył doń
Niemiec zuchwały...
MIŁOSZ:
To nam już dziadzio opowiadał
łońskiego roku.
[63]BOGDA:
I o wawelskim strasznym smoku
któremu Krakus, rycerz śmiały,
jednem podstępnem miecza cięciem
śmierć zadał... a za co wdzięczny lud
obrał go zaraz swoim księciem...
PIEŚNIARZ:
Więc i to wiecie? Przeto czem
uraczyć waszą wyobraźnię?
ZBYCH:
Dziadulu, ja już wiem:
dopiero będziem zasłuchani,
bo ta opowieść istny cud!
PIEŚNIARZ:
Któraż jest ona? rzeknij raźnie.
ZBYCH (radośnie):
O księżnej Kindze, naszej pani
i o Krakowie!
(Dzieci klaskają w dłonie radośnie)
WICHNA (prosząco):
O Kindze, Kindze mówcie nam!
MIŁOSZ:
I o Tatarach, co miast wody
piją krew człeczą...
PIEŚNIARZ:
Dobrze... o wszystkiem wam opowiem,
tem łacniej, iżem sam
te dzieje i te dziwy,
burze okrutne, srogie głody
przeżył pod pieczą
tej naszej pani świętobliwej...
(Gotuje się do opowieści. Dziatwa skupia się z utkwionym w Pieśniarza wzrokiem)
[64]
Lat temu już mnogo,
gdy długą się drogą
rycerscy kwapili posłowie. —
Do Węgier się mieli,
do króla, do Beli,
po żonę dla księcia w Krakowie. —
Król Bela jak kwiecie,
najrzadsze na świecie
miał córkę nad życie kochaną. —
Lecz Bóg chciał, że onę
dał księciu za żonę
i w skarbach niezmiernych dał wiano. —
Wrócili pospołem
z tym ziemskim aniołem
przez całą ziem lacką witani —
bo nowin szły gony,
że osierocony
lud matkę miał będzie w tej pani. —
Szczęśliwy książ młody
wyznaczył na gody
dla grodu całego dni wiele —
Lecz huczna ta rzesza
Ją najmniej pociesza,
bo całe jej szczęście — w kościele.
I składa tam śluby,
by kraj ten od zguby
zachować i biednym dać szczęście —
i życie swe całe
niebiosom na chwałę
oddała wraz z swojem zamęściem.
[65]
Tak matką się oto
zbliżyła sierotom,
wpierając w swem księstwie ubogie —
A sama tak cicha
i szata jej licha,
w modlitwach się korzy przed BogiemBogiem.
Wyplenia bezprawia
i chorych uzdrawia
dotknięciem cudownej swej dłoni —
że świętość jej rośnie
jak zieleń o wiośnie
i wdzięczny lud garnie się do niej. —
Dobrobyt urasta
i w siołach i w miastach,
a kmiotek spokojną ziem orze —
Nić szczęścia się przędzie
i radość jest wszędzie,
na niwach, w pasiekach i w borze. —
(Po chwilce zmienia ton głosu)
Aż naraz wieść sroga
od progu do proga
mknie wichrem i wszystko przeraża —
że w ogniu się zbliża
straszliwy wróg Krzyża:
Tatarów niezmierna moc wraża. —
Lud w lasy ucieka,
krew płynie jak rzeka,
świątynie goreją i sioła —
Zatratę śmierć szerzy
wśród zlękłych rubieży
i rozpacz się niesie z padoła. —
Uchodzi z Krakowa
najlepsza królowa
[66]
i łzami się zlewa, kochana —
bo pogoń już bliską
zwiastuje ognisko
i krzyki już słychać pogana. —
Gdzie ino na błoni
łzę świętą uroni,
tam zaraz stokrótka zakwita. —
A mgła ją zasłania,
gdy wróg ją dogania
i cała mgłą ową spowita. —
Ku górskiej się ninie
kieruje dolinie,
lecz oto tatarska czerń goni. —
Już łuków cięciwy
strzał puszczą grad mściwy,
już brzechwy zmierzają do niej. —
WICHNA (z płaczem):
Oh biedna, nieszczęsna jest ona!...
BOGDA (z płaczliwym lękiem):
O ratuj ją Boże,
już wróg ją doleci!
PIEŚNIARZ (kładzie im dobrotliwie dłonie na główkach):
Ciszajcie, nie trwóżcie się dzieci —
(opowiada dalej)
Wtem Kinga wstąż z włosów
wśród wrzasku pogłosów
odpina i rzuca przed wroga —
i oto z tej wstęgi
Dunajca się kręgi
podnoszą... Odcięta jest droga. —
(dziewczęta odetchnęły z ulgą)
W szczawnickiej już ziemi
ze łzami gorzkiemi
[67]
spoczęła na głazie urwiska
Aż wtem jej zpod nóżki
dwie sączą się strużki
i źródło cudowne wytryska. —
W tym trudzie i znoju
zaczerpnie ze zdroju
tej szczawy krzepiącej rączyną —
Wnet sił jej przybywa,
więc z głazu się zrywa
i dalej podąża drożyną. —
A stopa jej mała
na głazie została
odbita jak dłutem snycerza —
by świadczyć po wieki,
gdzie zpod jej powieki
łza źródło cierpiącym powierza. —
Bezsilna już kroczy
i znojem się broczy,
aż widzi: Chłop sieje w ziem zboże —
Wtem on ją poznaje
i w siejbie przystaje,
schylając swą postać w pokorze. —
A ona doń rzecze:
Kochany człowiecze,
Tatarów ćma goni mnię sroga —
więc kiedy się chyżą
pogonią tu zbliżą
i horda zapyta cię wroga,
To rzeknij im słowo,
żeś widział królową,
do Węgier idącą tą ścieżą,
gdyś w ziemię tę czarną
pszeniczne siał ziarno,
a pewnie twym słowom uwierzą. —
[68]
Uwierzą — chłop prawi —
lecz to cię nie zbawi,
bo ziarno zobaczą na glebie. —
Lecz jej to nie zraża
i prośbę powtarza:
Tak powiedz jak rzekłam do ciebie. —
Ziarenko po ziarnie
chłop broną przygarnie
i w smutku bolesnym się grąży —
bo pojąć mu trudno
tę prośbę ułudną,
gdyż umknąć królowa nie zdąży.
O świcie w dniu drugim
powraca chłop z pługiem
i staje w niezmiernym zdumieniu —
bo przez noc, o Boże!
wyrosło w pas zboże
i kłosy już złotem się mienią. —
Cud widzi w tem boży,
więc dłonie swe złoży
i klęka w modlitwie przy łanie. —
Wtem wrzask go dobiega
i skrzypi telega,
to oni... zawzięci poganie. —
Hej! Kędy się chowa
ta wasza królowa? —
Czerń pyta i zębce wystrzeża. —
— Szła tędy, gdym zboże
siał na tym ugorze!
— Chłop prawdę w spokoju im zwierzazwierza.
Wzrok dziki, a kosy
pogląda na kłosy
[69]
a wszystkie dojrzałe już prawie. —
Wołają: Napróżno,
przybylim zapóźno!
I jęli popasać na trawie. —
A Kinga tymczasem
uchodzi precz lasem,
aż znowu w zalęku przystaje —
bo oto za rzeką,
już tuż, niedaleko
gon drugiej watahy poznaje. —
Ratujcie anieli!
Już tylko ich dzieli
tej wody nurt wartki, spieniony. —
Lecz w zimne te tonie
wróg wpędza już konie,
skarbami królowej wabiony. —
I wkrótce poganiec
przepływa Dunajec
i pędzi ku Kindze w sto koni. —
A ona spoziera
i w lęku zamiera,
bo cóż ją przed śmiercią zasłoni? —
Znów Boga przyzywa
i myśl ją szczęśliwa
nachodzi w tej chwili ostatniej:
Koronę z swej głowy
pod koni podkowy
precz rzuca, by srogiej ujść matni. —
O dziwo! — Z korony
skaliste się trzony
spiętrzają w niebiosów strop siny. —
A z drogich kamieni
[70]
czar górski się mieni
wspaniały — to owe Pieniny. —
Wśród stromych wiszarów
watahy Tatarów
to błądzą, to przepaść ich chłonie —
to ślepi z wściekłości
swój swego wręcz chłości,
a w ciżbie tratują ich konie. —
Aliści z krzesanic
zawzięta bez granic
część hordy znienacka wypada. —
A Kinga, nieboże,
już stąpać nie może,
choć słyszy jak tętni zagłada. —
Aż pada strudzona
na skiby zagona
i grzebień z warkoczy swych roni. —
Wtem cud się znów dzieje,
bo smreków się knieje
zrodziły z grzebienia na grani. —
Gąszcz leśna się dwoi,
przy smreku smrek stoi
i drogę watasze zapiera. —
Wilk broni dostępu
i niedźwiedź z ostępu
mocarne pazury zadziera. —
Na stromej uboczy,
bór z wrogiem bój toczy
i hordy nie puszcza za siebie. —
A gdy się dzicz wzmaga,
to wichrem ją smaga
i w drzewnych wykrotach ją grzebie. —
[71]
Dunajec w powodzi
ucieczkę im grodzi
i w nurtach zatapia ich krociekrocie. —
Górale zaś skały
na karki nawały
staczają w zawziętej robocie. —
A Kinga strudzona
powstaje z zagona
i boso już stąpa po drodze —
A idąc, nie baczy,
że krwawo ślad znaczy,
że piarga zraniła ją srodze. —
I nowy cud zasię,
bo w świeżej się krasie
z krwi rodzą goździki czerwone —
i wonią swą wróżą,
że pogoń odurzą
I dadzą swej Świętej obronę. —
I takoż się stało,
bo blisko za skałą,
gdzie chytra zasadzka czyhała —
ten zapach, ten boży
snem twardym ją zmorzył,
że jako bez życia, tak spała. —
Gromada górali
nadbiega już z hali,
a sołtys ich Henryk prowadzi. —
Wesoło a z mocą,
ciupagi ich grzmocą,
bo Kindze nad życie są radzi. —
A potem ją niesą
ku spiskim hen plesom
na rękach, jak obraz w pokorze —
[72]
bo słaba nieboga
i obca jej droga
i Tatar przytrafić się może. —
W kraj poszli daleki
za góry i rzeki,
gdzie Dunaj gród wieńczy na skale —
I ojcom ją dali
obrońcy ci mali
a wierni, pienińscy górale. —
(Urywa. Chwilka ciszy)
ZBYCH:
Oh, jakaż piękna ta opowieść,
że dech zapiera!
MIŁOSZ:
Wiera!
Tyle okropnych przygód ponieść
i wyjść z nich cało,
to cud prawdziwy!
WICHNA:
BOGDA:
Pieśniarzu, a co dalej się stało?
Jak pani święta
wracała do Krakowa?
PIEŚNIARZ:
O, drogie me dziecięta!
Bóg wielki szczęśnie ją zachował,
by zasię wielki cud
ziściła za powrotem.
ZBYCH:
Mówcie, mówcie nam o tem!
WICHNA:
Opowiadajcie nam pieśniarzu,
bo my tę naszą świętą panią,
[73]
jak wizerunek na ołtarzu,
tak miłujemy!
PIEŚNIARZ:
Ją cały polski kocha lud,
iże by życie oddał za nią!
Matką nam jest, orędowniczką i podporą.
MIŁOSZ:
Dziadulu, opowiadajcież skoro,
nim się za góry słońce schowa!
BOGDA:
Więc jakoż ona do Krakowa
mogła powrócić, gdy Tatarzy
w górach czyhali?
ZBYCH:
Wolny jej powrót Bóg nadarzył,
prawda pieśniarzu?
PIEŚNIARZ (uspokaja dziatwę ruchem ręki i poczyna dalszą opowieść):
Minęło dni wiele,
gdy ziem tę w popiele
rzuciła tatarska nawała —
A święta królowa
do kraju gotowa,
bo serce mu całe oddała. —
Lecz ojciec, król możny
i równie pobożny,
chce zwiedzić kopalnie swe soli. —
Więc Kingę tą dobą
zabiera ze sobą,
by dać jej tych skarbów do woli. —
Zdążają hen w dale,
gdzie góry wspaniale
w odwiecznej się nurzą dąbrowie —
[74]
Górników tam wiele
sól rąbie i miele,
i ziemia Marmaros się zowie. —
Król patrzy radośnie
a duma w nim rośnie,
bo skarbów tych bezmiar ziem daje.
Wystarczy dla siebie
i jeszcze w potrzebie
ościenne zakupią je kraje. —
Na Kingi się licach
maluje smętnica,
że Polska bez soli jest biedną —
więc ojca dłoń bierze,
i prosi go szczerze:
— Mej ziemi kopalnię daj jedną. —
Powiada król żartem:
— Tę daję ci zatem,
do Polski ją zabierz, kochanie —
tam kopcie co żywo
to boże tworzywo
i powiedz, że przyszło tu w wianie. —
Uśmiecha się świta,
lecz Kinga nie pyta
przecz tak się weseli pospołu —
lecz pierścień swój bierze
i w dobrej go wierze
w głąb rzuca kopalni, do dołu. —
I oto tak rzecze:
— Kopalnię tę w pieczę
zabieram wraz z rzeszą kopaczy —
A kędy w mej włości
sól ona zagości,
to Bóg nam to miejsce wyznaczy. —
[75]
Nikt nie rzekł ni słowa
i uśmiech się chowa,
bo Kingi jak zorza twarz płonie. —
Górników zaś rzesza
do wozów pospiesza
i skore do drogi są konie. —
Ruszyli i jadą
ku polskim hen hradom,
wśród których Dunajec wrze pianą. —
I tu u wrót kraju
ze żalem żegnają
królewnę tak bardzo kochaną. —
Znów wozy się toczą
pienińską roztoczą,
a liczne i ciężkie są one. —
Bo kromia górniczej
we sprzęcie zdobyczy
skarb wiozą na chramy spalone. —
Jak ongiś przed laty,
gdy wieźli ją swaty,
znów ludność ją wita po drodze —
A ona przystaje
i dary rozdaje,
bo wszyscy zbiedzeni są srodze. —
Im bliżej Krakowa,
tem święta królowa
w gorętszej modlitwie twarz kłoni —
I boso się zasię
przy sutej kolasie
pomyka, z różańcem w swej dłoni. —
Już Bochnia jest ninie,
więc w cieniu, w kotlinie
strudzone pojazdy przystają —
[76]
Mieszczanie dokoła
schylają swe czoła,
bo świętą wśród siebie znów mają. —
Spiekota ziem praży,
więc Kindze się marzy
źródełka czystego ochłoda. —
Aż oto spostrzega,
jak z młaki u brzega
kryniczna ruczai się woda. —
Podchodzi i klęka,
a drżąca się ręka
z kubełkiem we wodzie już nurzy. —
Kosztuje jej ona,
dziw.... woda jest słona
szeptemi szeptem jakoby co wróży. —
Oh, cóżto się dzieje?
Twarz Kingi blednieje,
a woda tak dziwnie szeleści. —
Więc nad nią krzyż znaczy
i woła kopaczy,
— Tu kopcie! — głos drżący im wieści. —
Dźwięknęły oskardy
o ziemi krzem twardy
i praca się głębiej posuwa —
Wnet jako już w studni
górników łom dudni
i skałę ostatnią przekuwa. —
Aż pękła... I oto
coś błyszczy jak złoto,
kopaczów wpatrują się oczy —
— Sól! — krzyczą zdumieni —
w kryształach się mieni! —
A widzów już ciżba się tłoczy. —
[77]
Pospiesznie kruch duży
dźwigają z podnóży
i z dołu wynoszą ostrożnie —
Z radości lud płacze,
a dzielni kopacze
przed Kingą kruch kładą pobożnie. —
A onej łzy z oczu
jak perły się toczą
i mówi tak drżąco jak wprzódzi:
— Rozbijcie na drobno
tę bryłę dorodną,
by wszystkich obdzielić tu ludzi. —
Wtem kilof zadźwięknie,
na poły kruch pęknie
i oto coś z wnętrza się toczy —
To pierścień... o cudzie!
Wpatrują się ludzie
a podziw osłupia im oczy. —
Górnicy poznają:
W węgierskim go kraju
do szybu królewna rzuciła —
A pierścień jej śladem
wraz z soli pokładem
tu przybył, by prośbę ziściła. —
Twarz Kingi pot rosi,
gdy pierścień podnosi,
co ziemi głębiną szedł za nią —
I w kornej podzięce
zaciska swe ręce
i pienia zaczyna lud za Nią. —
Sól w słońcu się mieni
do wtóru tych pieni,
już kraj jej dosyta miał będzie —
[78]
Poleci przez sioła
polskiego anioła
radosne okrycia orędzie. —
(po chwilce)
I takoż się stało,
że ziemię swą całą
tym skarbem cudownym wbród darzy.
A sama w kościele
dziękczynnie się ściele
u stopni wawelskich ołtarzy. —
(urywa)
ZBYCH:
O Boże! Więc ona
skarb soli nam dała!
WICHNA:
Niech zato jej chwała
po wieków wiek słynie!
BOGDA (naiwnie):
Pieśniarzu, a ninie
co robi królowa?
PIEŚNIARZ:
Świątynie podźwiga od nowa —
Pomaga, gdzie może
i jako te zorze
świętością swą wszystko promieni. —
(wskazuje dłonią)
Spojrzyjcie — te mury
już wznosi rok wtóry
też ona, troskliwa królowa —
To klasztor się rodzi
u rzecznych przebrodzi,
by Bogu tę ziemię zachował. —
Sącz sobie obrała,
by boża stąd chwała.chwała,
[79]
jak słońce szerzyła swe blaski —
A ludność uboga
u tego by proga
ratunek znalazła i łaski. —
(jakby tajemniczym tonem)
Bo ona, jak wieście
szeptają po mieście,
zamierza wdziać szaty zakonne —
i w onym klasztorze,
jak służka w pokorze,
poświęcić dnie swoje dozgonne. —
WICHNA:
Tu, w Sączu? O Boże,
więc ujrzym ją może!
RADOSZ:
A władał któż będzie,
gdy ona w klasztorze,
jak mniszka w swej celi osiędzie?
PIEŚNIARZ:
Nie nasze to troski,
bo osąd jest boski
w tem dziele...
ZBYCH:ZBYCH (naraz coś spostrzega i wskazuje dłonią)dłonią):
Baczcie! o tam,
od rostajnego krzyża
jakiś się poczet drogą zbliża...
(wszyscy powstają i spoglądają w tę stronę)
BOGDA:
Zda się, jakowyś możny pan
do Węgier jedzie...
WICHNA (podnosząc się na palcach):
Kolasa toczy się na przedzie
i cała w słońcu świeci...
[80]RADOSZ:
We cztery konie zaprzągnięta....
ZBYCH:
Patrzcie! U onych murów staje...
Ktoś z niej wychodzi... jakaś pani...
PIEŚNIARZ (wpatruje się bacznie):
O moje drogie dzieci —
widzę... poznaję:
To ONA... to nasza pani święta...
Kinga...
(dzieci ogarnia radosny zalęk)
BOGDA: (ciszej)BOGDA (ciszej):
Stanęła... przygląda się robocie...
WICHNA (w zdziwieniu):
Zali mnie mylą oczy,
czy od tej zorzy pada złocień,
że blaskiem cała spływa
i twarz się jej obłoczy...
PIEŚNIARZ:
O dziatwo ma kochana —
Zaiste prawda żywa
jest w tej jasnocie,
jaką ją oto wieńczy Bóg...
RADOSZ:
Pójdźmy, by upaść na kolana
do jej kochanych, świętych nóg...
BOGDA:
Pójdźmy, ażeby oczy jej wejrzały
na nasze serca miłujące...
WICHNA (rozglądając się):
Jakiś się zapach wokół nieci,
jakby na kwietnej łące...
[81]ZBYCH:
Naprawdę, świat się rozpachnia cały...
PIEŚNIARZ (zagarnia dziatwę pod ręce i ruszają):
O, pójdź szczęśliwa ma gromadko,
bo przecież ona naszą matką,
a my... a my jej dzieci!..
Zasłona spada.