Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga/Obraz V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Staśko
Tytuł Tęcza dwóch krain. Błogosławiona królowa Kinga
Podtytuł Utwór sceniczny w pięciu obrazach
Wydawca Komitet Budowy Domu Katolickiego w Bożęcinie
Data wyd. 1938
Miejsce wyd. Tarnów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OBRAZ V.
(Rok 1279. Świetlica kasztelana na Wawelu, jak w obrazie drugim, tylko broń na ścianach okryta kirem. Akcja toczy się na drugi dzień po pogrzebie Bolesława Wstydliwego. Przy stole siedzą: Klimunt Gryf, kasztelan, Klemens z Ruszczy, Janusz, wojewoda krakowski, Pełka, kanclerz).
SCENA I.
KLIMUNT GRYF:

Mości panowie!
Nim walnych obrad przyjdzie czas
po zgonie księcia na Krakowie,
(niechaj mu światłość świeci wieczna)
powziąłem zamiar, aby was,
światłe i chrobre męże,
do zamku sprosić ninie.
Sprawa ta jest konieczna
i dobra kraju sięże. —
Pan nasz miłościw, w grobie
spoczął na wieki. —
Przeto w żałobnej onej dobie
trzeba obmyśleć jakieś leki,
by ten dziś pusty króla tron
nie wzniecił w kraju burzy. —
Jak idą wieści, nic nie wróży
miru i ładu. —
Piasty śląskie — zniemczałe,
i chocia jedna jest to krew,
przeciw żałobnej księżnie-wdowie
gotowi do napadu.
Radźcie przeto ślebodno,
co czynić...

PEŁKA:

Ja się oświadczam wbrew
śląskim książętom!
W tych oto słowiech
łuszczę mą sprawę:
Azaż jest rzeczą godną,
ażeby stolec na Krakowie
zniemczały posiadł książ?
Kto swą ojczyznę gubi w mowie
i przeciw nama judzi wciąż,
kto rozbrat z polskim wziął zwyczajem,
jakoż takowy zdradny mąż
ma naszym rządzić krajem?

KLEMENS z Ruszczy:

Przecz nam ten stolec zaraz znowa
obsadzać, zacni woje,
gdy pozostała księżna — wdowa,
Kinga... ze wszystkich najgodniejsza,
nadal dzierżąca prawo swoje?
Przypomnieć oto waściom śmiem,
któż, jak nie ona w swej dobroci
całą zniszczoną oną ziem
z gruzów dźwignęła? Ileż kroci
w potrzebach złota dała!
Prawda, sądeckim księstwem ją wieczyście
świętej pamięci mąż obdarzył,
lecz jej zasługi jabych ważył
takową miarą, mówię iście,
iżby powinność naszą wielką
w tej jej okazać woli chętnej,
aby na tronie tym została!
Albo ten wielki dzień pamiętny,
kiedy świętego Stanisława
wyniosła na ołtarze,

jako macierzy tej patrona...
Któż na te sprawy skarby dawał
i swą świętością się przyczynił,
że sława rośnie tej świątyni,
jeśli nie ona?

JANUSZ wojew.:

Ciężarne prawdą są te słowa!
Lecz to nam zważyć dziś potrzeba,
zali tej władzy ciężkie brzem
przyjmie królowa?
Toć nam wiadomo wszem,
że ona raczej nieba,
niźli tej ziemi sięga duchem —
Wspomnijcie jeno pogrzeb wczora:
Zda się nie było jej w kościele,
jakby gdzieś w żalu głuchym
na modłach trwała skrycie —
A przecie była niepoznana,
w mniszym habicie...
Azaż za siebie wiele
czyn ten nie mówi, cni panowie?

KLEMENS z Ruszczy:

Jest pewna słuszność w waszem słowie,
ale nie bacząc na to zgoła,
prosić nam trzeba!

PEŁKA:

Że pójdziem z prośbą, to rzecz święta,
gdyż kraj ten cały o nią woła!
Lecz na wypadek, gdy z odmową
wrócić nam przyjdzie, to wytknięta
droga w tej sprawie być już winna,
przeto zamysły dajmy słowom. —
Zważcie, że przecie to niewiasta
o ręce słabej, chociaż świętej,
a kraj ten ciągle się w odmęty

różne pogrąża...
Więc myślę, aby Piasta
najdzielniejszego wszystkich książa
na opiekuna dać jej właśnie.
Rządy wziąć winna mocna ręka,
by dzielnicowych książąt waśnie
i tę udzielność, która nęka
państwo rozbite, z łaską nieba
uśmierzyć i uładzić. W całość mocną
te wszystkie księstwa liczne, słabe
złączyć nam trzeba,
by od kijowskich bram po Łabę
sięgały węzły państwa tego,
jako za króla — za Chrobrego!

KLIMUNT GRYF (do Pełki):

Mości kanclerzu,
kogoż więc myśli wasze radzą
wybrać z książęty?

PEŁKA:

W rachuby moje wzięty
jest Leszek Czarny na Sieradzu.

(Wśród obecnych, z wyjątkiem Klimunta, powstaje konsternacja).
JANUSZ, wojew. (do Pełki):

Więc nam radzicie zpośród wiela
syna Konrada, mości panie,
najgroźniejszego wichrzyciela
i wroga wspólnej sprawy?
Jakaż to cnota w nim was nęci?

KLEMENS z Ruszczy:

Zali już wyszedł wam z pamięci
ów bój pod Jaroszynem,
bój bratni i tak krwawy,
iże za zdrajcy synem
obstawać chcecie?

KLIMUNT GRYF:

Jakoż za ojca winy
syn ma ponosić kary?

PEŁKA (stanowczo i spokojnie):

Książ Leszek Czarny jest jedynym
dziedzicem tej korony.
Najbliższa jest to krew,
boć on synowcem Wstydliwego!

KLIMUNT GRYF:

Rycerz to dużej miary
i w bojach kunsztów wszech
rzetelnie świadom.

PEŁKA:

Raczcie dać posłuch moim radom:
przełom jeszcze na niego
wskazał, mości panowie,
iż dynastyczne prawo
jest tylko za nim.

JANUSZ, wojew.:

Dzielności jego nie przyganim
i to mu każdy rycerz przyzna,
ale i jemu w głowie
przyjęła się niemczyzna.
Jakoż więc zgodzić sprawy owe,
gdy sam na Niemców waść się boczy?

KLEMENS z Ruszczy.

A z Pawłem z Przemankowa,
któż stale ciężkie zwady toczy
i na biskupią czyha głowę?

KLIMUNT GRYF:

Sprawa z biskupem nie jest nowa,
wszak już Wstydliwy z nim się wadził.

KLEMENS z Ruszczy (dorzuca):

I w lochach Leszka go osadził!

PEŁKA:

Słusznie! Bo wichrzył srodze
i Opolczyka Władysława
na tron krakowski wewieść chciał,
i po tej buntu idąc drodze,
wreszcie nam Litwę naprowadził,
iże do Bolka ankór miał! —
A księżna Kinga czy przykrości
mało przez niego miała
i naród, klątwą znękany?
Ale to przeszło, już się rany
zgoiły. Troska cała
winna nas teraz zgodnie sprzęgnąć,
by, jakom pierwej twardo rzekł,
straconych granic sięgnąć!

JANUSZ wojew. (do Pełki):

Kujawski Kaźmierz równie człek
jest dzielny i krwią bliski...

KLEMENS z Ruszczy (do Pełki):

Ziemowit takoż wiedzie ród
z sławnej Piastów kołyski...

PEŁKA:

Panowie! Jeden jest tylko gród
wielkoksiążęcy

(uderza w stół)

ten, krakowski!
I ten go tylko pan
po przodkach swych dziedziczy,
który się pierwszy w rodzie liczy!
Leszek, w narodzie Czarnym zwan,
dzierży to prawo! Książę nasz,
który na sądzie już jest boskim,
miłował Leszka barz
i jako wszyscy dobrze wiecie
ten to po sobie tron

jemu przeznaczył przecie!

JANUSZ wojew.:

Tak, ale wtedy, kiedy skon
zostałej wdowy go opróżni...

KLEMENS z Ruszczy:

Lecz póki żyje, tośmy dłużni
jej są jedynie!

KLIMUNT GRYF (do Klemensa):

Wielmożny palatynie,
toć niechaj rządzi jak najdłużej,
a książę Leszek przez ten czas
niechaj jej radą służy
z nami pospołu, by ten gród
znowu splendorem się rozjaśnił.

PEŁKA:

Nie lza nam Bolka zmieniać woli,
ni nowych stwarzać waśni,
jakie wszcząć mogą sprawy owe!

KLEMENS z Ruszczy (wstaje, mówi wolno i dostojnie):

Wielmoże!
Najstarszy wiekiem jestem z was,
że ten żywota mego trud
już chyba rychło w ziem położę,
lecz na mą siwą klnę się głowę,
że tylko troska o ten kraj
przez usta mówi moje. —
Tej troski na mnie ciężki głaz,
jako i na was, mężni woje,
miłość ojczyzny położyła. —
Pragnę, jako pragniecie wy,
aby ta macierz w sławie żyła,
by wszelki od niej dopust zły
został oddalon. —
Nie żywię uraz do nikogo,
anim prywatą jest omamion,

(zwraca się do Pełki)

zaczem, jeżeli wy, kanclerzu,
Leszka radzicie wedle prawa
jak i sumienia — to w przymierzu
pójdę za wami oną drogą,
by krwie rozlewu ujść i burz.
Niechaj się zatem wszystko stawa
wedle ostatniej księcia woli. —
Zgodęm przez całe życie siał,
jako to ziarno na swej roli,
więc będę przy niej jako stróż
po kres żywota mego stał!

PEŁKA (ściska serdecznie dłoń Klemensa z Ruszczy):

Bóg-że ci zapłać, świetny mężu,
tak wielki w zgodzie, jak orężu!

(do Janusza, wojewody)

I wy podajcie zgodną dłoń,
pierwszy w tym kraju wojewodo...

JANUSZ wojew. (namyśla się przez chwilkę):

Gdy pełną wiarę macie doń,
do Leszka, — niech tak będzie.

PEŁKA (ściska oburącz dłoń Janusza):

Dziś jeszcze wszystkim grodom
roześle się orędzie
aby, gdy pełnej rady przyjdzie czas,
była w nas jedność.

KLIMUNT GRYF:

Teraz nam, bracia, wraz
do świętej wdowy pójść należy.

PEŁKA:

Pójdziem! Nim jednak do jej dźwierzy
zakołatamy, kasztelanie,
trzeba nam może jeszcze wprzód
ułożyć prośby tej walory.

KLEMENS z Ruszczy:

Proste są one: My i lud,
rycerstwo i mieszczanie
do jej się kornie chylim stóp,
by zatrzymała w dłoniach swych
nad krajem tym władanie.

PEŁKA:

Właśnie zamysłów mych
rzucacie słowa. Myślę, lud
na plan wysunąć pierwszy trzeba,
któremu wielka miłość jej
od pierwszych w kraju naszym dni
przychylić pragnie nieba.

JANUSZ, wojew.:

Nie mija prawie żaden dzień,
by jej matczyne, hojne dłonie
nie wyświadczyły mu dobroty —
że jako słonko boże lśni
i jako ogień święty płonie
i w oczach naszych i biedoty.

KLIMUNT GRYF:

Czczę naszą panią jak i wy,
ale tak mi się zdawa,
że przesądzona jest ta sprawa. —
Nie darmo ona habit wdziała
i klasztor w Sączu wzniesła Bogu,
by ziemską władzę podjąć chciała.
Bo jakież prośby przemóc mogą
tę duszę, niebem tak przejętą,
iż zda się wszelkich ziemskich snów,
wyzbyła się do szczętu?
Jakichż użyjem ważkich słów,
by jej nad niebo droższe były?
Cóż ją przekonać nad to może,
gdy całe szczęście i swój cel

widzi w klasztorze?

KLEMENS z Ruszczy:

Łzy nasze ją roztkliwią,
a łez jej dobroć nie przemoże!

PEŁKA:

W kim już niebiańskie moce żywią
i kto już duszy swojej biel
tamtej ojczyźnie dał we służby,
tego już ziemskich działań zew
do siebie nie przywoła
i ten, postanowieniom swoim brew
z drogi nie zboczy...

JANUSZ wojew. (powstając):

Miast nam zachodzić w jakieś wróżby,
raczej pochylić pójdźmy czoła
przed naszą księżną owdowiałą!

KLIMUNT GRYF (również powstaje, spoglądając w okno):

Mikli tu do nas spiesznie kroczy...

PEŁKA.

Widać, iż coś się stało,
jeśli tej rady wybrał porę...

KLIMUNT GRYF (patrząc nadal w okno):

Również przed dworem
lud zbiera się gromadnie...

PEŁKA (staje przy oknie i patrzy na dziedziniec):

Rozumiem... Wiera składnie
rzecz cała się układa:
To z prośbą przyszła ta gromada,
aby po księciu władzy tron
łaskawie wzięła wdowa...

SCENA II.
(Wchodzi ochmistrz Kingi, Mikołaj Mikli)
PEŁKA (zapytuje bezzwłocznie):

Jakichż nam nowin słowa
łaskawość niesie wasza?

MIKLI (schyla się w ukłonie):

Pokłon warn, wielcy woje!
Najdostojniejsza Pani nasza
przez skromne usta moje
śle zapytanie,
zali przyjść może ku wam tu
na pożegnanie...

KLEMENS z Ruszczy (zaskoczony):

Na pożegnanie? Mów co tchu,
jako to pojąć?

MIKLI:

Nim jutro pierwsze wstaną zorze,
z wawelskich swych podwoi
do Sącza się udaje...

JANUSZ wojew. (niecierpliwie):

Ochmistrzu, czy na długo!

MIKLI:

Jako i waszym jestem sługą,
to rzeknąć mi przystoi,
iże na długo może...

KLEMENS z Ruszczy (chwyta się za głowę):

Boże mój, Boże!

PEŁKA (prędko do Mikla):

Proście tu księżną, skoro proście!

(Mikli kłania się i wychodzi)
SCENA III.
PEŁKA (zwraca się do wszystkich):

Widzicie więc, waszmoście,
iże słów moich w dym
nie rzucam nigdy...

JANUSZ wojew. (z bólem):

Więc nas opuszcza, i ów tyn —
i lud tak bardzo jej oddany...

KLEMENS z Ruszczy:

Może... może żałoby ino czas
chce odbyć w samotności,
w zbożnej, klasztornej ciszy?

KLIMUNT GRYF:

Może! Pocieszać nie chcę was,
lecz tuszę, że zagości
tam już na zawsze w szacie mniszej...

(Naraz u bram dziedzińca podnoszą się pełne żałości głosy. Uwaga obecnych na scenie zwraca się ku oknom)
PEŁKA:

Baczcie! Oto zebrany lud
idącej księżnie w drodze staje...

KLIMUNT GRYF:

Na klęczki pada — szlocha...
ręce wyciąga do jej stóp...

KLEMENS z Ruszczy:

Zaiste, niema słów,
jak ją ten naród wszystek kocha
i jako ona wzajem
serce mu całe daje...

JANUSZ wojew.

Boże! Jakaż to rzewna chwila
i jak ten tłum się garnie do niej!

Nad ciżbą zwartą wokół głów
ona jak anioł się pochyla
i błogosławi je miłośnie...

KLIMUNT GRYF:

Zda się, iż sama ślozy roni,
patrząc na serca te prostacze,
bo płacz wśród tłumu rośnie...

PEŁKA (z powagą):

Gdy ta bezmierna miłość ludu
swej prośby teraz nie wypłacze,
to już, naprawdę trzeba cudu,
by celu doszły nasze słowa!

KLEMENS z Ruszczy (daje znak ręką):

Zmilczcie!
Księżna ucisza dłonią tłum...
coś mówi... lud się ciszy...

(chwila milczenia, jakby nasłuchiwano głosu zdala)

Na katedralny teraz tum
wskazuje... to na mniszy
habit na swojem ciele...

(krótka pauza)

Zda się, iże przez usta jej
przemawia głos anioła...

(j. w.)

Lud kornie słucha... głowy chyli,
jakby urzeczon był od tchnień
i tą jasnością dziwną czoła,
jaka ją wieńczy...

(j. w.)

Z zachwytem patrzy w twarz natchnioną
jakby w świątyni wszyscy byli
w modlitwie przed ikoną...

(nastawia ucho)

Słyszę — talarów trzos
w swym pożegnalnym darze
Mikli wśród tłumu rozdać każe —
Znów szlochów głos
jękliwy się podnosi. —
Chce odejść... lud ją prosi
i włosy rwie z rozpaczy —
Spójrzcie, znów krzyż nad rzeszą znaczy
i kryjąc w dłoniach twarz,
już ku nam dąży zda się...

(wszyscy odwracają się ku drzwiom)
JANUSZ, wojew. (niemal szeptem):

O Boże, szczęście zdarz
w tym przełomowym czasie,
boć przecie twoi my rycerze...

(słychać skrzyp dalszych drzwi)
KLEMENS z Ruszczy (również szeptem):

Już od krużganku dźwierze
otwarły się przed Panią...

JANUSZ, wojew. (przyciskając dłonie do piersi):

Życie bym całe oddał za nią,
by ino w grodzie tym została...

PEŁKA (spokojnym półgłosem):

W rękach niebiosów sprawa cała
i one swoje nam orędzie
ogłoszą ninie...

(wszyscy w skupieniu patrzą ku drzwiom)
SCENA IV.
(Po krótkiej chwilce wchodzi księżna Kinga w habicie, z zapłakanemi oczyma. Postacie obecnych schylają się w niskim ukłonie.)
KINGA (drżącym głosem):

Niech Bóg pochwalon będzie...

WSZYSCY:

Na wieki wieków Jego chwała.

PEŁKA:

Właśnie do twej komnaty, Pani nasza
mieliśmy pójść pospołu...

KINGA (dobrotliwie):

Wiem już, jaka jest prośba wasza
i ta mi troska jako ołów
cięży na sercu... Jednak Bóg
indziej mię woła, chrobrzy woje,
a jakoż mnie ten głos
zgłuszać w sumieniu?

KLEMENS z Ruszczy (błagalnie):

Mój osiwiały w trudach włos
do twoich, Pani, kłonię nóg:
Zmień dla narodu chęci swoje...
Zostań na tronie... może Bóg
próbuje oto duszy twej,
by potem ją w natchnieniu
z tym krajem złączyć znów...

JANUSZ wojew. (jak wyżej):

Nakłoń swe serce do tych słów
i jako dotąd, litość miej
nad tą oddaną ci krainą...

(bardziej wzruszonym głosem):

Zali nie widzisz, jak łzy płyną
i lud sierocy rozpacz targa?
Miłość ku tobie to sprawiła,
że się ta wokół niesie skarga
i lęk bolesny w gardłach kona,
boś przecie całej ziemi tej
macierzą była!

KINGA (wzruszonym głosem):

Ziem ta nie będzie opuszczona,
bo w każdy modłów moich dzień

w silniejsze pieczę, niźli moja,
Bogu ją oddam...

PEŁKA:

Miłe twe modły będą niebu,
lecz i to, Pani, zważyć chciej,
iż w tobie jest ostoja
ładu w tym kraju...
Tyś jest ratunkiem i potrzebą,
bowiem już dzisiaj głosi wieść,
jako się kniezie porwać mają
na ten żałobny tron!

KLIMUNT GRYF (błagalnie):

Tylko wśród książąt dla cię cześć
zdoła uśmierzyć żagiew swarów,
by zasię jako grom
nie roznieciła wkół pożaru...

KINGA:

Wszak Leszek Czarny ze Sieradza,
wedle małżonka woli świętej,
ma objąć berło...

PEŁKA:

Pełna władza
tobie się, księżno, patrzy z prawa,
a książę Leszek ma być wzięty
na opiekuna twego, pani...

KINGA:

Jemu tę władzę ninie zdawam,
bo, jako rzekłam, resztę dni
jedynie Bogu złożę w dani.
Błagam, wybaczcie mi,
lecz to, co czynię, lat już wiele
ważyłam w duszy wobec Boga,
by tylko w Jego płużyć dziele
i tylko ta mi jedna droga...

KLEMENS z Ruszczy (ze łzami wyciąga ręce do Kingi):

Najmiłościwsza pani!
Jam cię z rodzicielskiego zamku wrót
do wiślańskiego tego kraju
przed laty wiódł rubieżą,
abyś posiadła Piastów gród
i narodowi ziemi tej
była władczynią i macierzą. —
Błogosławiony był ów dzień,
jakiego wieki nie zaznają!
I jako pragnął naród ten,
matką mu stałaś się jedyną
i rozpostarłaś skrzydeł cud,
niby kojący bóle sen,
nad miłującą cię krainą. —
Weszłaś jak anioł między lud,
pod kurnych chatyn wnikłaś strzechy,
by z trzosem złota biednym nieść
słowa otuchy i pociechy. —
Goiłaś rany, dobrą cześć
skrzywdzonym ludziom powracałaś,
przestrogą możnym, zgody słońcem,
sercem dobrocią pałającem
dla swych poddanych byłaś. —
Niema dziedziny, by twa dłoń
nie wsparła jej w potrzebie,
że kraj się runił niby błoń
w rozkwicie cnót i chlebie. —
Do tych rozległych siół i pól
przyniosłaś z sobą nowe zorze,
jak tę z ojczyzny swojej sól
i uładzenie Boże. —

(głos jego ogarnia coraz większe wzruszenie).

I chociaż byłaś tu jak blask,
co mroki złe rozgania,

choć tyle z niebios miałaś łask
od życia swego rania,
to jednak dopust boży dał,
iż łez wylałaś tu niemało,
jakby cię wiecznie związać chciał
z nieszczęściem ziemi tej i chwałą. —
Tyle-żeś dobrych lat i złych
przeżyła tu jak matka,
więc przecz chcesz odejść z włości swych
miast zostać do ostatka?

(klęka przed Kingą)

Zaliż cię teraz starość ma
w klasztorne ma wieść cele,
gdy tu świetlana dusza twa
też w bożem żywie dziele? —
Czyż osierocić możesz ziem
i lud z krainą całą?
i zrzucić z siebie ono brzem,
które ci niebo dało? —

(podnosi ku Kindze ręce coraz wyżej)

Na mój cię siwy błagam włos,
posłysz, królowo nasza,
oto przez mój cię woła głos
ta nasza ziemia lasza:
Zostań... Tu chwałę Bogu siej,
tu niebo złącz ze ziemią,
niech tu się wiary w każdy dzień
z twej siejby ziarna plenią.
Zostań!... nędzarze wszystkich siół
przez moje jęczą usta,
że gdy odejdziesz, rozpacz wkół
twój kraj zugorzy w pustać!... —

(coraz silniej)

Zostań, ty święta, w ziemi tej
i nadal miej nas w pieczy,

serce matczyne dla nas miej,
dla doli tej... człowieczej!...

(kłoni głowę do jej stóp)
KINGA (głosem pełnym dobroci i wzruszenia):

Wstajcie, wielmożo...

(podnosi go)

Wielki Bóg
już wydał swe osądy:
Mnie za klasztorny wstąpić próg,
wam z Leszkiem podjąć rządy.

(Klemens z Ruszczy jak nieprzytomny opiera się o ścianę)

Zostanę z wami, ale tam,
gdzie woła mnie głos Boga,
gdzie z ziemi wyrósł mniszy chram
i z Polski k’niebu droga...
Tam będę matką wszystkim wam,
tam oddam berło Bogu
i z Nim z klasztornych, cichych bram
zaporą chcę być wrogom.

(coraz bardziej natchnionym głosem)

Nic nie przepomnę, z czem mię los
na ziemi związał polskiej, —
Usłyszę każdy w kraju głos,
przed tron go niosąc boski.
Nie osierocę ziemi tej,
lecz niebu ją polecę
i do ostatnich życia tchnień
zatrzymam w swej opiece. —
Z Bogiem ostańcie... już mi czas,
męże dostojni i troskliwi —

(cofa się do proga i podnosi nad obecnymi pożegnalne ręce)

Ostatniem słowem żegnam was:
Błogosławieni — w wierze żywi!...

(znika za drzwiami)
SCENA V.
PEŁKA (jakby odzyskując przytomność):

Co stać się miało, ziścił Bóg!

KLIMUNT GRYF:

Trzeba nam, woje, za ten próg
wywieść żegnalnie naszą panią...

JANUSZ, wojew. (smutno):

Jako za mniszką — pójdźmy za nią...

(Wszyscy wychodzą, prócz Klemensa z Ruszczy)
SCENA VI.
KLEMENS z Ruszczy (podchodzi chwiejnie do okna i patrzy weń przez chwilkę):

Idzie dziedzińcem, niby kwiat
ku przeznaczeniu swemu —
Nic okrom Boga i miłości
w natchnionej duszy swej nie niesie —

(patrzy za nią z żalem i uwielbieniem)

O, niech się wola niebios stanie!

(naraz wyciąga ku niej ręce jak gdyby w zachwyceniu)

Idź... ukochana nasza Pani,
bo oto widzę — wieki miną,
a ty z klasztornej tam przystani
królować będziesz nieustannie
nad polską tą krainą —
Idź... idź tą drogą, gdzie Król
nad wszystkie króle k’Sobie woła —

(podnosi oczy w górę)

A ty Jej wielki Boże zwól,
iże z Twej łaski jest poczęta,

iżeś Ją Polsce zesłał w darze,
by, gdy dzień przyjdzie — nad te sioła
wróciła do nas... na ołtarze,
jako w Kościele Twoim — Święta!...

Zasłona spada.



KONIEC.



Bożęcin, dnia 10 lutego 1937.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Staśko.